39,99 zł
Tajemnice, które skrywała Aisza, wyszły na jaw. Przeszłość, przed którą uciekała, w końcu ją dopadła. Postawiona pod ścianą i zdana tylko na siebie worowka będzie musiała zgodzić się na warunki swego oprawcy. Żeby ocalić kogoś, kogo kocha,
jest zmuszona położyć na szali życie równie ważnej dla niej osoby.
Czy dokona właściwego wyboru?
PAULINA JURGA – pisarka, nauczycielka, mama dwójki urwisów. Kocha muzykę, jest uzależniona od wymyślania historii i od czekolady. W wolnym czasie gra na pianinie albo gitarze lub pisze teksty piosenek. Zadebiutowała serią Matrioszka, w której połączyła wątki mafijne i romansowe.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 627
Data ważności licencji: 1/11/2028
Copyright © by Paulina Jurga
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Otwarte 2023
Opieka redakcyjna: Ewelina Tondys
Redakcja tekstu: Elżbieta Kot
Adiustacja i korekta: d2d.pl
Projekt okładki: Eliza Luty
Fotografia na okładce: tugol / Shutterstock
Fotografia autorki: Aga Wojtuń
ISBN 978-83-8135-740-1
www.otwarte.eu
Dystrybucja: SIW Znak. Zapraszamy na www.znak.com.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Weronika Panecka
Kobietom, których nikt nie broni
Drogi Czytelniku,
witaj w świecie rosyjskiej, gruzińskiej i czeczeńskiej mafii. Na początku książki znajduje się słowniczek slangu mafijnego, dzięki któremu znacznie łatwiej odnajdziesz się w mafijnym świecie.
Nazwy rozdziałów są zapisywane zarówno po polsku, jak i po gruzińsku.
Wszystkie przypowieści, bajki, toasty i przysłowia gruzińskie pochodzą z serwisu: http://obliczagruzji.monomit.pl.
Psst… Koniecznie przeczytaj podziękowania. Znajdziesz tam pewną wskazówkę.
awtoritiet (ros.) – dosł. autorytet, boss mafijny zarządzający danym terenem, nadzorujący podporządkowaną mu grupę przestępczą
bojewik (ros.) – żołnierz w mafii rosyjskiej
bratskij krug lub siemiorka (ros.) – siedmiu najwyżej postawionych ludzi w szeregach worów w zakonie
brigadir (ros.) – lokalny kapitan szefa gangu
byk (ros.) – ochroniarz
cechownik (ros.) – czarnorynkowy sprzedawca
czir (czecz.) – krwawa zemsta honorowa
domasznik (ros.) – w slangu mafijnym pogardliwie o kimś, kto przywiązuje dużą wagę do rodziny
fienia (ros.) – żargon przestępczy
frajer (ros.) – w slangu mafijnym osoba niebędąca przestępcą
gruppirowka (ros.) –grupa przestępcza
kanonieri qurdi (l.mn. kanonieri qurdebi)(gruz.) –dosł. złodziej w prawie, określenie członka mafii gruzińskiej
kassir, kaznaciej (ros.) – mafijny księgowy
klejmo, riegalka, raspiska,rieklama(ros.) – slangowe określenia tatuażu
kliczka (ros.) – dosł. ksywka, imię nadawane podczas uroczystej „koronacji” na wora w zakonie
koronacja – uroczysty „chrzest” na wora w zakonie
krownik (czecz.) – wróg krwi
krysza (ros.) – dosł. dach, oddziały mafii zajmujące się ochroną przedsiębiorców w zamian za pieniądze
licrwi (gruz.) – krwawa zemsta
ławrusznik (ros.) – pogardliwe określenie Gruzina
ment (ros.) – policjant
Nochczikonach (czecz.) – Czeczen żyjący zgodnie z kodeksem honorowym i poświęcający się dla narodu
Nochczuo (czecz.) – Czeczen
pacan (ros.) – kandydat na wora, potencjalny członek gangu
pachan (ros.) – dosł. stary, określenie szefa w mafii rosyjskiej
poniatia (ros.) – kodeks zachowania
razborka (ros.) – wyrównanie rachunków przy użyciu przemocy
rekiet (ros.) – wymuszanie haraczy
schodka (ros.) – zebranie
sowietnik (ros.) – doradca, pełni podobną funkcję jak consigliere we włoskiej mafii
suka (ros.) – zdrajca
szestiorka (ros.) – najniższy poziom w rosyjskiej hierarchii mafijnej
tołkowiszcze (ros.) – zebranie, w którym mogą brać udział tylko wory w zakonie
torpieda (ros.) – płatny zabójca
uziemienie – rodzaj kary polegający na wykluczeniu z bractwa, co wiązało się z upokorzeniem i przejęciem dobytku skazanego
wor w zakonie, wor (ros.) – dosł. złodziej w prawie, określenie członka mafii rosyjskiej
worowka (ros.) – towarzyszka wora
worowskoj mir (ros.) – dosł. złodziejski świat, świat mafii
zek (ros.) – od: zakluczonnyj, czyli więzień; żeński odpowiednik to zeczka
Kaukaz, płynie w nas gorąca krew.
Kaukaz, jesteśmy razem. Kaukaz nadchodzi!
Wiedzcie, my zawsze będziemy silni duchem,
Jesteś ze mną? Tak, jestem, dżan, bratucha.
Kaukaz to nasz wspólny dom, wszyscy to wiedzą.
Nie zadzieraj z nami, to niebezpieczne.
Zawsze dumni, zawsze niepokorni.
Gdy wrogowie nas widzą, rozbiegają się na strony.
Nie boimy się nikogo oprócz Boga.
Jeśli jesteś po naszej stronie, mamy wspólną drogę.
Jeśli nie, to czekaj swojego czasu.
Tu jest Kaukaz, to znaczy można pohulać.
Tańczymy dumnie, nazistów bijemy po mordach.
Oni nie znają nas, tak samo jak nie znają naszych gór.
Strzeżemy tradycji i za to zabierają nas na milicję.
Ale my nie skrywamy się, nie chowamy swoich twarzy.
Będziemy się bić, będziemy trzymać się zasad.
Zawsze będziemy ponad wami, niczym górski orzeł.
Bracie, pogłośnij w imię Kaukazu,
Nie zapominaj, kim jesteśmy, powiedz: Kaukaz.
Zabijacie dzieci, napastujecie kobiety,
Wrzucacie chłopaków pod pociągi,
Nie ujdzie wam to jednak na sucho, będzie zmyte krwią.
Niech wasze matki odczuwają ten sam ból.
(I. Kaliszewska, M. Falkowski, Matrioszka w hidżabie. Reportaże z Dagestanu i Czeczenii, Warszawa 2021, s. 162)
Człowiek biernie poddający się losowi zemrze w niewoli.
(przysłowie gruzińskie)
პროლოგი
Aisza
Dziewięć lat wcześniej
Z balkonu naszego mieszkania na Proletarskiej obserwowałam sięgające nieba minarety meczetu Achmada Kadyrowa i modliłam się do Allaha, by dał mi dość sił, abym godnie zaprezentowała się przed naszym gościem. Po drugiej stronie alei Kadyrowa trwały ostatnie przygotowania do otwarcia kompleksu Grozny City. Stolica w końcu podniosła się z kolan po drugiej wojnie czeczeńskiej i coraz bardziej przypominała europejskie metropolie, które miałam okazję podziwiać na zdjęciach w kolorowych czasopismach, czasem przynoszonych mi przez moją nauczycielkę. Nana1 mówiła, że ojciec zabierze mnie kiedyś na wycieczkę do Europy.
Miałam dziś na sobie odświętną sukienkę. Była ładna. Granatowa, za kolana i z pięknym koronkowym wykończeniem przy kołnierzyku i mankietach. Nana wyjęła nawet skórzane pantofelki na niewysokim obcasie i pozwoliła mi włożyć cieliste rajstopy. Podobałam się sobie, kiedy pospiesznie przejrzałam się w łazienkowym lustrze. Nie wypada przecież zbyt długo wpatrywać się w swoje odbicie, bo to oznaczałoby próżność. A ja nie mogłam być próżna, tylko skromna. Na głowie – tak jak nana – miałam dziś szajlę2, której szczerze nienawidziłam.
Co chwila wymykałam się na balkon i niecierpliwie wypatrywałam czarnej limuzyny, którą miał przyjechać ojciec. Bilal od rana suszył mi głowę, powtarzając w kółko, jak powinnam się zachowywać, i był bardzo podekscytowany przyjazdem gości. Entuzjazm nany był znacznie mniejszy. Kiedy zaplatała mi warkocz i pomagała zapiąć suwak granatowej sukienki, miałam wrażenie, że się rozpłacze. Objęła dłońmi moje policzki i pocałowała mnie w czoło.
– Moja piękna córeczka – wyszeptała, a potem wyszła szykować obiad.
Od wczoraj właściwie nie opuszczała kuchni. Pomagałam jej lepić galuszki3, podczas gdy w garnku na wolnym ogniu gotował się żiżig4. Właśnie z powodu żiżig galnasz domyśliłam się, że dzisiejszy dzień jest bardzo uroczysty. To tradycyjne czeczeńskie danie było popisową potrawą nany. Zwykle moja pomoc ograniczała się do lepienia kluseczek, ale tym razem kazała mi obserwować cały proces, instruując krok po kroku, jak powinno się przygotować ten posiłek. Zawsze gotowała dwa garnki bulionu: w pierwszym mięso wrzucała do zimnej wody, by uzyskać wyjątkowy smak rosołu, a w drugim dawała je do wrzątku, żeby z kolei było pyszne i soczyste. Dopiero gdy bulion był gotowy, mogłyśmy przystąpić do żmudnego wyrabiania galuszek, by potem również ugotować je w mięsnym wywarze. No i sos czosnkowy, nieodzowny dodatek, którego unikałam jak ognia.
W końcu dostrzegłam czarne auto powoli skręcające w naszą ulicę. Nerwowe podniecenie spowodowało mrowienie pod skórą. Pojazd leniwie sunął i zatrzymał się dokładnie naprzeciwko wejścia do naszego bloku. Od strony kierowcy wysiadł ojciec, a od strony pasażera młody mężczyzna, który rozejrzał się czujnie, po czym obaj weszli do budynku.
– Już są! Już są! – Wbiegłam do salonu, nie mogąc opanować entuzjazmu.
– Aiszo! Etykieta! – syknął Bilal, unosząc dłoń, jakby chciał mnie spoliczkować.
Skuliłam się, czekając na cios, ale nie nadszedł. Zamiast tego jego dłonie zacisnęły się na moim ramieniu tak mocno, że miałam wrażenie, iż zmiażdży mi kości. Potrząsnął mną kilkakrotnie, po czym warknął:
– Przysięgam na Allaha, że jeśli to zepsujesz, tak złoję ci skórę, że własna matka cię nie pozna! Zrozumiałaś?!
– Tak, wuju – wyszeptałam przerażona.
– Masz być nieśmiała, skromna i nie okazywać emocji!
– Dobrze, wuju – przytaknęłam.
– Jeśli…
Przerwało mu głośne pukanie do drzwi wejściowych. Gwałtownie obrócił głowę w tamtym kierunku, po czym mnie puścił, popychając dość mocno. Ledwie utrzymałam równowagę. Kiedy wyszedł, wyciągnęłam w jego stronę język. Obojętnie, jak bardzo bym się starała, dla niego zawsze byłam „zbyt”: zbyt rozgadana, zbyt odważna, zbyt próżna, zbyt bezczelna… W ostatnim roku lista zaczęła się coraz bardziej wydłużać. A ja z każdym kolejnym wyzwiskiem, z każdym kolejnym kuksańcem czułam wzbierający gniew i bunt. Starałam się je okiełznać. Teraz te uczucia przypominały lekkie bulgotanie mleka w garnku na chwilę przed tym, jak zaczyna wrzeć. Obawiałam się, że pewnego dnia po prostu wykipi. Wtedy z pewnością kara będzie dotkliwa.
Pierwszy rok w Groznym wspominam niczym bajkę. Zachłysnęłam się możliwościami wielkiego miasta, tym, że w mieszkaniu były cztery pokoje i łazienka. Miałam prywatną nauczycielkę, pozwolono mi też uczyć się gry na instrumencie. Bardzo podobała mi się gitara. Wtedy po raz pierwszy spotkałam się z ostrym sprzeciwem Bilala, który stwierdził, że instrumenty strunowe to dzieło dżinów, a grający na nich są skazani na wieczne potępienie. Zgodził się na pianino. Już jako dwunastolatka widziałam, jak bardzo ograniczone są jego wiedza i pojmowanie świata. Dlatego nie zwróciłam mu uwagi, że pianino to także instrument strunowy.
Naprawdę starałam się zachowywać zgodnie z tym, co głosiła czeczeńska etykieta, ale się dusiłam. Potwornie. Jakby każdy dzień pod jednym dachem z Bilalem powolutku odcinał mi dopływ powietrza. A ja nie mogłam, nie chciałam dać się zadusić. Jednak z każdym rokiem było coraz gorzej. Bardzo szybko zrozumiałam, że jedynym słusznym prawem jest prawo szariatu, a nasze życie regulują Koran i hadisy. Ewentualnie wizje Ramzana Kadyrowa, którego wuj Bilal czcił bardziej niż proroka Mahometa. W Czeczenii nie ma swobody myśli, wolności słowa czy równości społecznej. My, kobiety, z zasady jesteśmy stawiane niżej od mężczyzn, a „mężczyźni mogą swobodnie nakładać na kobiety nakazy, ponieważ są one ich niewolnicami i nie mogą stanowić o sobie”5. A już o zasadzie: „Traktuj innych tak, jak sam chciałbyś być traktowany”, mogłam tylko pomarzyć. Byłam jeszcze dziewczynką, a już musiałam postrzegać świat jak dorosła. W zasadzie zaczęło się to wraz z pierwszą miesiączką, „oczyszczaniem się” – jak to nazywał Bilal. Czułam się wtedy, jakbym była brudna, na ciele i duszy.
W przedpokoju usłyszałam męskie głosy. Jeden należał do ojca. Widywałam go rzadko, ale zawsze przywoził mi aljonkę – rosyjską laleczkę wypełnioną cukierkami, a ja uwielbiałam słodycze. Ruszyłam w kierunku korytarza. Byłam już potwornie głodna, ale wiedziałam, że będę musiała cierpliwie czekać, aż swój głód zaspokoją mężczyźni. Czasem bardzo się powstrzymywałam, by nie wywracać oczami za każdym razem, kiedy Bilal mi to wszystko przypominał. W brzuchu mi zaburczało. Objęłam dłońmi okolice żołądka i wychynęłam zza futryny. Czułam, jak warkocz prześlizguje się po moim prawym ramieniu, zawisa z boku i dynda swobodnie jak wahadło zegara w salonie. Wtem napotkałam jego wzrok, chłodne oczy koloru stali. Nie, jego oczy miały kolor sierści wilka. Były szare, ładne i czujne. I smutne. A potem błysnęło w nich zaciekawienie i się odezwał:
– Cześć.
Spojrzenia ojca i Bilala natychmiast spoczęły na mnie. Poczułam, że czerwienię się ze wstydu. Podglądanie nie przystoi skromnej dziewczynie.
– Podejdź tu, młoda damo.
Surowy głos ojca sprawił, że uda zaczęły mnie mrowić.
Uderzy mnie?
Bilal by tak zrobił. Robił to tak umiejętnie, że nie zostawiał śladów. Wszak Prorok podczas swej ostatniej pielgrzymki powiedział, że nieposłuszeństwo kobiet winno być karane nieszkodliwym biciem. Spytałam wtedy nanę, jak bicie może być nieszkodliwe. Nie umiała odpowiedzieć. Na wiele moich pytań nie miała odpowiedzi. W takich chwilach mówiła tylko: „Allah tak chciał”. Jakby te słowa stanowiły rozwiązanie wszystkich problemów.
Ten młody chłopak był najwyższy z nich i przypatrywał mi się z niesłabnącym zainteresowaniem. Kiedy stanęłam przed ojcem, ten pochylił się tak, żeby mieć twarz na wysokości mojej. Zadrżałam pod naporem jego spojrzenia.
– Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, Aiszo. Nikt cię tego nie nauczył?
– Wybacz, ojcze. – Spuściłam skromnie wzrok. Kątem oka widziałam, jak unosi rękę. Przymknęłam powieki, czekając na uderzenie. Zamiast tego poczułam, jak głaska mnie po głowie.
– Niepokorna istota z niej. – Ojciec się zaśmiał.
– Pracuję nad tym – zapewnił Bilal.
Nie podnosząc wzroku, wzięłam głęboki wdech. Dobrze wiedziałam, jak „pracuje” i jak zapłacę za dzisiejszy wyskok.
– A teraz przywitaj się z bratem. – Dłoń ojca zsunęła się z mojej głowy, którą gwałtownie uniosłam.
– Bratem?
– To twój starszy brat Ali. – W końcu ojciec przedstawił chłopaka o szarych oczach.
Ten skrzywił się, jakby coś go bardzo zabolało, i w okamgnieniu uściślił:
– Nikołaj. Nie Ali. – Wyciągnął w moją stronę rękę na powitanie.
– No dalej, możesz podejść i się przywitać – powiedział ojciec.
Nie mogłam uwierzyć, że mam brata.
– Nie pamiętam go – wyrwało mi się.
– Kiedy wyjechał, byłaś zbyt mała, by go pamiętać – stwierdził ojciec.
Z wahaniem podałam Alemu rękę. Zamknął ją w swojej wielkiej dłoni, ale się nie uśmiechnął. Uścisk miał pewny i mocny. Przyjrzałam mu się uważnie. W ogóle nie przypominał ojca. Dlaczego nana nigdy o nim nie wspominała? Nie pojawiła się także, by go przywitać. Nic nie rozumiałam. Może byłam za młoda, żeby to pojąć? Może właśnie tak powinna się zachować czeczeńska matka – przecież my, kobiety, musimy powściągać emocje.
– A teraz idź pomóc matce, żeby wszystko było gotowe na czas – nakazał ojciec.
Posłusznie wykonałam polecenie. Wślizgnęłam się do kuchni i zastałam nanę stojącą tyłem do drzwi. Ramiona jej drżały, a twarz ukryła w dłoniach. Płakała.
– Nano… – Podbiegłam do niej. – Co się stało? Nano…
– Och, dziecko. – Przytuliła mnie, mocno ściskając. – Nigdy mi nie wybaczy…
– Ale co się stało, nano? – Nie rozumiałam, o co jej chodzi. I ledwie mogłam oddychać, tak mocno przytulała mnie do siebie.
Po dłuższej chwili uspokoiła się na tyle, że była w stanie wrócić do szykowania obiadu. Wypuszczając mnie z objęć, wyszeptała jeszcze:
– Allah ukarze mnie karą bolesną.
Nie drążyłam tematu. Bolała mnie jej rozpacz. Ostatnio często widziałam ją zasmuconą i zamyśloną, ale nigdy w takiej rozsypce. Bez słowa podała mi zastawę. Rozłożyłam ją na stole w salonie, a potem zaczęłam zanosić te potrawy, które nie musiały być podawane na ciepło.
Mężczyźni żywo o czymś dyskutowali. Mój brat zdjął skórzaną kurtkę i powiesił ją na oparciu krzesła. Kiedy pojawiłam się w zasięgu jego wzroku, zdawało mi się, że lekko się uśmiechnął. Później w pomieszczeniu zjawiła się nana i zapadło kłopotliwe milczenie. Nikołaj wstał, a po jej policzkach na nowo potoczyły się łzy.
– Synku… – wyszeptała, po czym podeszła do niego szybkim krokiem i go przytuliła.
A w zasadzie to on zamknął ją w swoich ramionach. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na to, że na rękach miał liczne tatuaże. Tkwili tak dobrą chwilę, aż w końcu nana odsunęła się i z uśmiechem na ustach objęła dłońmi jego twarz. Musiała zadzierać głowę, by móc patrzeć mu w oczy.
– Ale wyrosłeś, kleza6. – Pogłaskała go czule.
– Nie jestem już dzieckiem, nano. – Skrzywił się.
– Dla mnie zawsze nim będziesz.
Posłał jej krzywy uśmiech i pocałował ją w czoło, a następnie wyswobodził się z objęć. Kiedy nana wyszła, zniknął na balkonie. Nikt nie zawracał sobie mną głowy, więc podążyłam za nim. Bezgłośnie wysunęłam się na balkon i obserwowałam go w ciszy. Stał oparty łokciami o balustradę i obserwując budynki Grozny City, palił papierosa.
– Wolno ci palić? – zapytałam, zanim zdążyłam się powstrzymać.
– A tobie wolno odzywać się bez pytania? – Zerknął na mnie przez ramię, a ja poczułam, że czerwienię się ze wstydu.
Znów byłam ciekawska.
– Przepraszam. Nie mów wujowi, proszę – dodałam pospiesznie i wzdrygnęłam się na myśl o tym, że znów miałabym za karę znaleźć się w ciemnej, zatęchłej piwnicy.
Mimo że w budynku mieszkało kilka rodzin, nikogo nie dziwiły metody wychowawcze wuja.
Brat obrócił się w moją stronę, oparł łokieć o barierkę i ostentacyjnie wypuścił z ust obłok dymu tak szary jak jego oczy.
– Wuj ciągle mi powtarza, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale czasem nie umiem się powstrzymać.
– Ciekawość jest siostrą odwagi – odparł ku mojemu zdumieniu, przyglądając mi się z łobuzerskim błyskiem w oku. – Tylko tchórze nie potrafią sięgnąć po to, co wydaje się poza naszym zasięgiem. Tak przynajmniej twierdził mój… – zamyślił się na moment, po czym znów odwrócił się do mnie plecami i dodał: – przyjaciel.
– Fajnych musisz mieć przyjaciół. – Stanęłam obok i oparłam ręce na barierce dokładnie tak jak on.
– Szluga? – spytał, wyciągając w moją stronę tlącego się papierosa.
– Przecież to haram7! – zapiszczałam przerażona.
– Może dla ciebie, siostro. O! – Wyraźnie się ożywił, po czym kiwnął głową w kierunku skręcającego w naszą ulicę czarnego hummera. – W końcu jest.
– Kto?
– Twoja przyszłość. – Pstryknął petem przed siebie i zniknął we wnętrzu mieszkania.
Objęłam dłońmi balustradę i wychyliłam się, żeby spojrzeć na przybyszów. Z czarnego auta wysiadło trzech mężczyzn. Ten, który opuścił pojazd jako ostatni, wyglądał na jakąś ważną osobistość. Widziałam, jak zapina guzik marynarki i rozgląda się dokoła. Kiedy weszli do budynku, wróciłam do mieszkania.
– Matka cię szuka – rzucił chłodno Bilal.
Ruszyłam do kuchni pomóc jej w ostatnich przygotowaniach. Zaczęło mnie zastanawiać, dlaczego zarówno jej, jak i wujowi tak bardzo zależało na mojej pomocy. Kiedy stawiałam na stole bulion do żiżig galnasz, w salonie pojawił się mężczyzna, którego widziałam z balkonu. Jego dwaj towarzysze stanęli z boku, starając się nie rzucać w oczy. Moja wrodzona ciekawość znów wzięła górę i przyjrzałam mu się uważniej. Wyglądał na trochę młodszego niż ojciec, jego włosy były tak samo brązowe, podobnie jak oczy, a także zadbana krótko przystrzyżona broda. Na mój widok jego usta rozciągnęły się w przyjaznym uśmiechu. Wyciągnął przed siebie rękę, którą dotychczas chował za plecami, i moim oczom ukazało się bordowe pudełko przepasane złotą wstążką.
– Witaj – odezwał się lekko zachrypniętym głosem. – Ty musisz być Aisza. Proszę, to dla ciebie. Podobno lubisz czekoladki.
Uwielbiam!, chciałam wykrzyknąć, ale się powstrzymałam.
Spojrzałam na ojca, który kiwnął głową, więc wzięłam pudełko od nieznajomego.
– Dziękuję – odparłam, starając się brzmieć obojętnie, ale nie chłodno.
– Nazywam się Ramzan Gazujew i chciałbym cię bliżej poznać.
Już otwierałam usta, żeby spytać po co, kiedy ubiegł mnie Nikołaj.
– Panie Gazujew. – Lekko skinął głową, przyjmując wyćwiczoną pozę. Wyglądał, jakby czekał na rozkazy.
Gapiłam się na niego, rozmyślając, dlaczego tak się zachowuje.
– Ty musisz być Ali. – Ramzan wyciągnął dłoń na powitanie.
Na twarzy mojego brata ponownie wykwitł ten dziwny grymas.
– Nikołaj – poprawił go.
– Zapraszam do stołu. – W salonie pojawiła się nana.
– Jest i twoja piękna żona. – Przybysz zwrócił się do ojca. – Dziękuję za zaproszenie, pani Kutajewa.
– To dla nas prawdziwy zaszczyt – odpowiedziała, skromnie spuszczając wzrok.
Chyba powinnam była zrobić to samo, bo do moich uszu co chwila docierały ciche, pełne niezadowolenia cmoknięcia Bilala. Ale miałam go w nosie. Ponownie popatrzyłam na Ramzana i w tym momencie nasze spojrzenia się skrzyżowały. W jego oczach dostrzegłam coś, na widok czego po kręgosłupie przebiegł mi zimny dreszcz. Nie spodobał mi się ten wzrok. Przyglądał mi się tak intensywnie. Zbyt intensywnie. Jakby gdzieś w jego wnętrzu czaiło się szaleństwo. Pewnie właśnie z tego powodu zaczęłam odczuwać niepokój. Po raz pierwszy miałam sobie za złe, że się gapiłam. A może to dobrze, może dostrzegłam coś, dzięki czemu będę się trzymać od tego mężczyzny z daleka. Popatrzyłam na pudełko z czekoladkami, które kurczowo ściskałam w dłoniach. Nagle straciłam na nie apetyt. Podeszłam do komody i położyłam na niej prezent. Czekałam grzecznie, aż mężczyźni zajmą miejsca, ale wtedy wydarzyło się coś, co całkowicie zbiło mnie z pantałyku.
– Sprawisz mi przyjemność i usiądziesz koło mnie, Aiszo? – zapytał Ramzan.
– Ja… – Nie wiedziałam, jak się zachować.
– Oczywiście, że usiądzie – mruknął ojciec, wyraźnie niezadowolony z moich manier. A w zasadzie z ich braku.
Posłusznie zrobiłam to, co mi kazano. Ramzan siedział na tyle blisko, że czułam ostry zapach jego wody po goleniu. Nie podobał mi się. Ośmieliłam się zerknąć w kierunku nany, czekając na jakiś ratunek, ale dwoiła się i troiła, nakładając jedzenie ojcu, Nikołajowi i Bilalowi.
– Doradzisz mi, od czego powinienem zacząć? – Głos Ramzana wyrwał mnie z zamyślenia. – Twoja matka przygotowała tyle wspaniałości i wszystko tak pięknie pachnie, że nie potrafię się zdecydować.
– Zacznij od galuszek – wtrącił ojciec. – Aisza samodzielnie przyrządziła żiżig galnasz.
Już otwierałam usta, by sprostować, że w zasadzie tylko lepiłam galuszki, ale karcący wzrok Bilala w porę mnie powstrzymał.
– Zatem grzechem byłoby nie skosztować, prawda, Aiszo? – Ramzan spojrzał na mnie z wyczekiwaniem.
Dotarło do mnie, że powinnam go obsłużyć. Nałożyłam zatem na jego talerz galuszek, obok mięso, a potem nalałam odrobiny bulionu do miseczki i podałam sos czosnkowy. Następnie usiadłam i czekałam na pozwolenie, bym również mogła zacząć jeść.
– Pyszne – pochwalił Ramzan. – Jestem pod wrażeniem. Najlepsze żiżig galnasz, jakie jadłem. Już nie mogę się doczekać, aż będziesz je gotować tylko dla mnie.
Dobrze, że jeszcze nie miałam niczego w ustach, bo z pewnością bym to wypluła.
– Co? – wyrwało mi się, zanim zdołałam się powstrzymać.
– Aiszo! – syknął Bilal ostrzegawczo.
Ale zignorowałam go i zdumiona, a jednocześnie śmiertelnie przerażona, wpatrywałam się prosto w oczy Ramzana. I nie obchodziło mnie, że zachowuję się zuchwale i że to nie przystoi dziewczynie z dobrego domu.
– Przyjechałem na zmówiny. Twój ojciec ofiarował mi twoją rękę, kiedy się urodziłaś. A teraz, gdy w końcu mogłem cię poznać, widzę, że to była słuszna decyzja.
Mówił coś jeszcze, ale go nie słuchałam. W głowie – niczym zdarta płyta w starym gramofonie – kotłowały się słowa: „zmówiny”, „ofiarował mi twoją rękę”, „słuszna decyzja”. Zaczęło brakować mi tchu. Odszukałam wzrokiem nanę. Nie patrzyła w moją stronę. Nie mogłam liczyć na nikogo.
Przecież mam dopiero dwanaście lat.
Czułam wzbierające w oczach łzy i jeszcze większą niechęć do tego mężczyzny. Tego dnia nic nie zjadłam. Niczym robot obsługiwałam swojego „narzeczonego”. Odgrywałam rolę, tak jak sobie tego życzyli. Popisałam się swoim talentem muzycznym, ale na twarzy Ramzana nie dostrzegłam zadowolenia. Skomentował, że to zbędne fanaberie. Podczas podwieczorku słyszałam tylko, jak dogadują szczegóły naszego małżeństwa i ustalają wysokość mahru8. Warunkiem ojca było to, żebym ukończyła studia. Zależało mu, bym zdobyła wykształcenie. Ramzanowi widocznie było to obojętne, bo przystał na ów wymóg bez wahania. Kiedy odjeżdżał, stałam na balkonie i przez łzy obserwowałam samochód oddalający się aleją Kadyrowa.
1Nana (czecz.) – matka.
2 Chusta przypominająca szalik, której jeden koniec przykrywa dekolt, a drugi swobodnie spływa po plecach.
3 Małe ręcznie lepione czeczeńskie kluseczki.
4 Narodowe danie czeczeńskie, czyli mięso baranie lub wołowe z kluskami.
5 B. Warner, Szariat dla niemuzułmanów, Brno 2016, s. 17.
6Kleza (czecz.) – szczeniaczek.
7Haram (arab.) – zabronione.
8Mahr (arab.) – okup, wiano, które pan młody musi ofiarować pannie młodej w dniu ślubu; to jeden z trzech warunków zawarcia małżeństwa w obrządku muzułmańskim.
ერთი
Igor
Nie miałem ochoty wracać do gości. Odprowadziłem Aiszę tęsknym wzrokiem. Adam podążał za nią niczym cień. Kiedy zniknęli w korytarzu, ruszyłem w kierunku stołu, ale drogę zastąpił mi Oczko. Twarz miał wykrzywioną w grymasie rozdrażnienia, a w dłoni nerwowo podrzucał kości.
– Nie tak się umawialiśmy… – odezwał się ostrym tonem.
– O ile sobie przypominam, na nic się nie umawialiśmy.
– Miałeś, kurwa, „koronować” Kuzmina! – Dźgnął mnie palcem w pierś. Jego twarz była teraz blisko. Za blisko.
Poczułem przypływ irytacji.
– To on miał być w siemiorce, a nie ten ławrusznik. – Drugą ręką wskazał Zazę.
– Chyba coś ci się popierdoliło! – warknąłem, łapiąc go za palec i ciągnąc w górę.
Oczko wygiął się, żeby zminimalizować ból, ale nawet lewą ręką umiałem zrobić to tak, by dotkliwie odczuł, czym się kończy naruszanie mojej przestrzeni osobistej. Jakowlew zbladł. Najwyraźniej przypomniał sobie, z kim rozmawia. Ale już zdążył spierdolić mi humor.
– Zrozum, od tego zależało… – wydusił z trudem.
– Nie obchodzi mnie, co od tego zależało! Nie ja wchodziłem w układy z Jurijem! Nie ja pchałem się na ten stołek! Skoro mam tu rządzić, będę to robił po swojemu! Według swoich zasad! Otaczając się ludźmi, na których mogę polegać! Jeśli liczyłeś, że wepchniecie na tron kukiełkę, która da sobą sterować, to już nie mój problem! A teraz zejdź mi z oczu, zanim stracę cierpliwość! – Puściłem jego rękę.
Zrobił dwa kroki w tył, wbijając we mnie przestraszony wzrok, po czym wycofał się bez słowa, nie odwracając się. Miałem ochotę się roześmiać. Musiałbym być skończoną pizdą, żeby strzelić komuś w plecy. Lubiłem patrzeć swoim ofiarom prosto w oczy. Widzieć swoje odbicie w szklących się tęczówkach, by nie przegapić tego najważniejszego momentu, kiedy praca serca ustaje, a źrenice rozszerzają się, przestając reagować na światło. Zawsze starałem się, by wzrok zatrzymywali na mnie. To ja miałem być ostatnim obrazem, który zarejestruje ich umysł. Uśmiechnąłem się z zadowoleniem. Brakowało mi tego.
W końcu ruszyłem się z miejsca i zasiadłem za stołem, czekając, aż Zaza wzniesie toast. Kalina zwalił się na krzesło Aiszy.
– Masz minę, jakbyś kogoś sprzątnął.
Roześmiałem się w głos, ale nie wyprowadziłem go z błędu. Melikipe9 podszedł do nas i wypełnił nasze kieliszki winem, a tamada10 wzniósł toast. Opróżniłem kieliszek do dna i zerknąłem w kierunku korytarza.
– Długo jej nie ma – zauważyłem, czując dziwne ukłucie niepokoju.
– Pewnie musiała przypudrować nosek – zadrwił mój sowietnik.
Idiota.
– Sprawdzisz, czy wszystko okej?
– Przecież Adam z nią jest – obruszył się. – Naprawdę robisz się żałosny.
– To nie była prośba. – Wbiłem w niego surowe spojrzenie.
– Rozumiem, że bawimy się teraz w sługę i pana – sarknął, ale chwycił mikrofon przyczepiony do klapy marynarki i wywołał Adama. A potem zrobił to drugi raz. Za trzecim na jego twarzy pojawił się niepokój. – Co jest, do kurwy nędzy? – mruknął do siebie i wstał.
Żwawym krokiem ruszył w stronę korytarza. Niepokój w mojej głowie przybrał na sile. Chwyciłem laskę i pokuśtykałem za Kaliną. Jego pośpiech jeszcze bardziej mnie zaniepokoił. Zobaczyłem, jak się zatrzymuje. Nie – stanął jak wryty na widok tego, co ujrzał koło drzwi prowadzących do łazienki. A potem sięgnął pod marynarkę i wyciągnął pistolet. W tym momencie zrozumiałem, co oznacza paniczny strach. Nie pamiętałem, czy kiedykolwiek wcześniej czułem coś podobnego. Nie zważałem na kolano, tylko najszybciej, jak mogłem, ruszyłem za swoim sowietnikiem. Kiedy wszedłem w odnogę korytarza, znikał za drzwiami, obok których leżało ciało.
Adam!
Raptem usłyszałem odgłos wystrzału. Przez moment miałem wrażenie, że ktoś zdrowo przypierdolił mi pięścią w brzuch. Zmusiłem się do zaczerpnięcia powietrza, a potem niemal biegiem ruszyłem w kierunku łazienki. Nie spojrzałem na Adama, tylko szarpnąłem skrzydło drzwi i wpadłem do damskiej toalety. Szybko rozejrzałem się, szukając Aiszy. Najpierw jednak zobaczyłem leżącego na podłodze Bladego. Spomiędzy jego palców przyciśniętych do ramienia lała się krew. Stękał, głośno łapiąc urywane oddechy. Nie przyjrzałem się twarzy Kaliny, który mierzył do niego z broni, bo dostrzegłem ją. Znów zabrakło mi powietrza. Musiałem się przytrzymać ściany, kiedy dostrzegłem nieruchomy wzrok wbity w sufit i powiększającą się plamę krwi wokół głowy.
Znów miałem jedenaście lat. Stałem w kuchni i patrzyłem, jak czerwona kałuża wokół głowy matki powiększa się z każdą minutą. Jak cienki strumień posoki spływa po skroni, częściowo wsiąkając w rozrzucone ciemne włosy.
Otrząsnąłem się ze wspomnień, a wtedy moje oczy zarejestrowały kolejne obrażenia: opuchnięty nos, krwawe ślady ciągnące się od nozdrzy aż po brodę i strużkę krwi spływającą z prawego kącika ust. Nie bacząc na nic, padłem na kolana. Jęknąłem, kiedy moją prawą nogę przeszył ból taki jak wtedy, kiedy Bestia mnie postrzelił. Wydawało mi się, że w chwili upadku coś chrupnęło, ale teraz nie to się liczyło. Z ulgą dostrzegłem, że klatka piersiowa Aiszy się unosi, a potem jej usta wyszeptały bełkotliwie:
– Igor…
Usiadłem i oparłszy się plecami o ścianę, ostrożnie podniosłem dziewczynę z ziemi. Rana na skroni była poważna. Przytuliłem Aiszę do siebie, czując, jak zalewa mnie ulga. Żyła. Rozpoznała mnie. Tylko to miało znaczenie. Wzdrygnęła się, po czym zwymiotowała. Wszystko wskazywało na to, że ma wstrząśnienie mózgu.
– Kalina, apteczka! – rozkazałem opanowanym tonem, chociaż wewnątrz dygotałem. Nie wiedziałem, czy bardziej ze strachu, czy z wściekłości.
Nie patrzyłem w stronę Bladego, bo byłem gotów rozszarpać go gołymi rękami. Tu i teraz. A nie mogłem sobie pozwolić na taki luksus, bo zasługiwał na znacznie… ZNACZNIE gorszą karę. Słyszałem tylko, jak Kalina wzywa posiłki. Po chwili do łazienki wpadły dwa moje byki, a za nimi Tariel z apteczką w ręce.
– Ja pierdolę… – Tylko tyle zdołał wydusić.
– Aiszo… – Starałem się mówić spokojnie, ale sam słyszałem, że głos mam surowy. – Rozumiesz mnie?
Pokiwała głową.
– Jesteś w stanie usiąść samodzielnie?
Znów przytaknęła.
Pomogłem jej oprzeć się o ścianę, ale widziałem, że ciężko jej zachować przytomność. Kiwnąłem na Tariela, by podszedł bliżej.
– Taro przemyje ci twarz, zgoda? Zaraz wrócę.
Zamiast odpowiedzieć, przymknęła powieki. Dotknąłem jej ramienia i lekko szturchnąłem.
– Ej, Pajączku, nie zasypiaj.
– Jestem bardzo zmęczona – wyszeptała. – Kręci mi się w głowie.
– Wiem, ale postaraj się, okej? Musimy cię opatrzyć. Aiszo?
Znów potaknęła, zamykając na moment oczy. Tariel kucnął przed nią. Kiedy wyciągnął w jej stronę wilgotną gazę, drgnęła przestraszona. Wstałem. To znaczy próbowałem. Udało mi się za trzecim podejściem. Miałem wrażenie, że kolano mi ucieka. Nie musiałem być ortopedą, żeby wiedzieć, że coś w nim uszkodziłem, i to bardzo poważnie. Opierając ciężar ciała na zdrowej nodze i podpierając się laską, dokuśtykałem do Bladego. Pomieszczenie nie było duże, więc im bliżej niego się znajdowałem, tym wyraźniej widziałem strach, wykrzywiający jego parszywą gębę i rozszerzający oczy. Widziałem, jak próbuje się odsunąć, ale jego plecy natrafiły na ścianę. Dostrzegłem drugi pistolet leżący obok jednej z kabin. Kiwnąłem na byka, który od razu go przyniósł.
– Położyć go.
Byki natychmiast położyli gnoja płasko na podłodze, nie zważając na jego pełne bólu wrzaski. Stanąłem nad nim i wdusiłem stopkę laski dokładnie w miejsce, gdzie został postrzelony. Zawył.
– Boli? – syknąłem. – Zapewniam, że to dopiero przedsmak tego, co cię czeka. Zadarłeś z niewłaściwym człowiekiem. Skrępuj mu ręce, Kalina, a potem postawcie go na nogi.
Obróciłem się, z radością słysząc jego jęki, i ruszyłem z powrotem do Aiszy. Tariel zdołał obmyć jej twarz na tyle, że mogłem ocenić obrażenia. Nos był złamany, bez dwóch zdań. Miałem nadzieję, że nie będzie trzeba go nastawiać. W obu nozdrzach miała teraz tampony tamujące krwawienie. Taro odsłonił jej włosy z czoła, pokazując mi ranę na skroni. Skrzywiłem się. Wymagała szycia.
Aisza wbiła we mnie wzrok przepełniony strachem i bólem. Musieliśmy wracać. Gdyby chodziło o któregoś z moich ludzi, nie pierdoliłbym się i opatrzyłbym obrażenia na miejscu, ale nie chciałem jej dokładać kolejnego cierpienia. Ze zszyciem rany można poczekać jakieś sześć godzin, a nos zacznie się zrastać po dobie.
– Opatrz jej skroń i zostań, dopóki nie wrócimy – nakazałem Tarielowi. – Pora kończyć ten spęd, ale najpierw zaprezentuję wszystkim, co czeka tych, którzy ośmielą się tknąć palcem to, co należy do mnie. Kalina?
Wiedział, co robić. Chwycił Bladego za ramię i brutalnie wyprowadził z łazienki. Odwróciłem się do Aiszy i wkładając w to wszystkie siły, oznajmiłem łagodnie:
– Zaraz po ciebie wrócę, Pajączku, dobrze?
Zerknęła w stronę Tariela i po chwili wahania przytaknęła. Wiedziałem, że się boi. Ja z kolei byłem nakręcony agresją do tego stopnia, że przestałem odczuwać ból w kolanie, choć wiedziałem, że z pewnością mocno spuchło, bo miałem ograniczoną ruchomość w stawie. Teraz jednak moje myśli zajmowało zupełnie co innego. Licrwi – zemsta. Powolna i bardzo bolesna.
Zanim wszedłem do części restauracyjnej, do moich uszu dotarły kobiece okrzyki spowodowane pojawieniem się Kaliny i skrępowanego Bladego. Kiedy jednak w pomieszczeniu zjawiłem się ja, wściekły, w ubraniu poplamionym krwią, wzrok wszystkich zebranych skupił się na mnie. Widziałem kobiety z przerażenia zakrywające usta dłońmi i mężczyzn, worów, patrzących na mnie z niepewnością i przestrachem. A mnie ogarnął spokój. Znałem te objawy. Zawsze najpierw rozsadzała mnie agresja i euforia, a na kilka sekund przed tym, jak miałem zadać cios, wyciszałem się. I zaczynałem odczuwać działanie serotoniny – nastrój gwałtownie mi się poprawiał, jakby mój umysł dokładnie wiedział, że zaraz zostanie wynagrodzony, ale musi działać trzeźwo, a nie być zaślepiony furią.
– Na kolana – odezwałem się chłodno.
Kalina kopnął Bladego, a ten upadł. Zachwiał się przy tym, tak że stracił równowagę. Kalina złapał go za włosy, utrzymując w pionie. Z gardła Nikity wydobył się jęk. Stanąłem przed nim, tyłem do zebranych, i zdjąłem mu z nosa okulary.
– Już ci się nie przydadzą. – Odwróciłem się do reszty i powiedziałem: – Oto, co spotka ludzi, którzy ośmielą się skrzywdzić to, co należy do mnie. Potraktujcie to jako przestrogę. Rzeźnik nie daje drugiej szansy. A karą za zdradę jest śmierć.
Z tłumu dało się słyszeć tłumione piski przerażenia. Dreszcz przyjemności przebiegł mi po kręgosłupie. Zwróciłem się w stronę Bladego, jednocześnie wyciągając kindżał z pochwy. Szczęk stali wymieszał się z pełnym grozy pomrukiem tłumu. Słyszałem, jak Blady zaczyna szybciej oddychać. Jeśli myślał, że poderżnę mu gardło, to był skończonym idiotą.
– Odchyl mu głowę! – rozkazałem Kalinie.
Nasze oczy się spotkały, dostrzegłem w nich mieszaninę strachu i szacunku. Dokładnie w ten sam sposób patrzył na mnie osiemnaście lat temu, zanim za karę zmiażdżyłem mu palce drzwiami. Mocniej zacisnął pięść na włosach Bladego, po czym szarpnął ją do tyłu. Klimow dygotał na całym ciele. Przyłożyłem ostrze do jego szyi, a on zamknął oczy. Jego klatka piersiowa unosiła się w rytm gwałtownych, urywanych oddechów. Kiwnąłem głową na dwóch ochroniarzy. Podeszli posłusznie, obserwując mnie z obawą.
– Przytrzymać go!
Uklękli, łapiąc go za ramiona.
– Kalina, rozewrzyj mu powieki. Już dość naoglądał się świata, oczy nie będą mu potrzebne.
– Nie, błagam… – wyjęczał Blady.
Kalina objął go od tyłu ramieniem za szyję i kciukami rozdzielił powieki prawego oka. Ja w tym czasie nachyliłem się do tej szui i wyszeptałem spokojnie:
– A co? Myślałeś, że puszczę ci płazem to, co zrobiłeś dwa lata temu? Nie sądziłem tylko, że okażesz się takim idiotą i zaatakujesz ją dzisiaj. W mojej obecności, po tym, jak ogłosiłem ją swoją worowką! – Wyprostowałem się i uśmiechnąłem do niego. – Przyjrzyj się uważnie, bo moja twarz to ostatni obraz, jaki widzisz. – Po tych słowach z największą precyzją, na jaką było mnie stać, wbiłem koniec kindżału w jego gałkę oczną.
Jego wrzask niósł się echem po sali. Krew zalała policzek, a oko wypłynęło. To samo zrobiłem z drugą gałką. Schowałem ostrze do pochwy, po czym odsunąłem się, by pokazać swoje dzieło wszystkim obecnym. Nikt nawet nie pisnął. Prześlizgnąłem się wzrokiem po tłumie. Mężczyźni stali nieruchomo, zachowując powagę. Ich towarzyszki albo odwróciły głowy, albo patrzyły, zasłaniając usta dłońmi. Jakby bały się, że każdy najmniejszy dźwięk sprowokuje mnie, by zaatakować kogoś innego. Niedaleko dostrzegłem bladą jak papier twarz Tamuny. Jej rozszerzone strachem oczy wpatrywały się we mnie z niedowierzaniem.
– A teraz wynocha! Koniec imprezy! – warknąłem.
Momentalnie wszyscy zaczęli się kierować do wyjścia. W całkowitej ciszy. Było słychać tylko kroki wytłumione przez bordowy dywan i jęki Bladego, które po chwili także ucichły.
– Chyba odjechał – skomentował Kalina.
Obróciłem się. Rzeczywiście. Wisiał bezwładnie, przytrzymywany przez moich byków.
– Opatrz go. Nie chcemy, żeby za szybko spotkał się z Lucyferem. Najpierw odpokutuje wszystkie swoje winy. Z przyjemnością wysłucham jego spowiedzi, a potem zafunduję mu sąd ostateczny. Jak go ogarniecie, załadujcie go do bagażnika. Wyjeżdżamy za kwadrans.
Ruszyłem w kierunku łazienek. W połowie drogi musiałem przystanąć, bo prawe kolano nagle uciekło w bok i gdybym nie złapał się ściany, upadłbym. Mimo to w końcu dotarłem do damskiej łazienki. Taro czuwał nad Aiszą. Spała na podłodze, ułożona w pozycji bezpiecznej na jego czosze11.
– Zasypiała na siedząco, więc stwierdziłem, że tak będzie bezpieczniej – zaczął się gorączkowo tłumaczyć.
– Zanieś ją do auta! – nakazałem oschle.
Coraz bardziej odczuwałem skutki nadwyrężenia kolana. Nie mogłem go zginać. Kiedy Tariel wziął Aiszę na ręce, sprawdziłem jej puls. Był w normie. Znów poczułem zalewający mnie spokój. Dobrze wiedziałem, że to cisza przed burzą. Kalina zjawił się w momencie, kiedy Taro wziął nieprzytomną dziewczynę w ramiona. Mój sowietnik podszedł do mnie i kazał mi oprzeć się na sobie. Czasem miałem wrażenie, że siedzi mi w głowie i dokładnie wie, czego w danym momencie oczekuję.
– Dasz radę iść, królewno, czy przenieść cię przez próg? – zadrwił Kalina.
– Chyba zerwałem więzadło krzyżowe – oznajmiłem, czując, jak przy każdym kroku, mimo asekuracji Otara z jednej strony i laski z drugiej, prawe kolano ucieka i jest cholernie niestabilne.
Dojście do łady wydawało się wiecznością. W samochodzie usiadłem na tylnej kanapie i położyłem głowę Aiszy na swoich kolanach. Popatrzyła na mnie półprzytomnym wzrokiem i wyszeptała:
– Strasznie kręci mi się w głowie.
– Wiem. – Pogłaskałem ją czule po włosach. – Śpij… – Próbowałem się uśmiechnąć, ale cały czas widziałem ją leżącą na podłodze łazienki.
Zamknęła oczy i po chwili znów odpłynęła. Pstryknąłem włącznik sufitowej lampki i w jej mdłym świetle przyglądałem się obrażeniom. Wymacałem swoją piłeczkę rehabilitacyjną w bocznym schowku w drzwiach i zacząłem ją ściskać… mocniej i mocniej… Z każdym nieporadnym zaciśnięciem palców prawej dłoni wyobrażałem sobie, że zaciskam je na gardle tego rasistowskiego ścierwa. Nadal miałem przed oczami jego puste oczodoły, a w uszach pobrzmiewał przepełniony bólem wrzask. Kontemplowałem grymas przerażenia na jego twarzy i błagalny wzrok na moment przed tym, jak wydłubałem mu pierwszą gałkę swoim kindżałem.
Piękny widok.
Tylko co z tego, skoro nadal nie odczuwałem pieprzonej satysfakcji?
Patrzyłem na rdzawe pozostałości posoki na jej policzku, opatrunek osłaniający rozciętą ranę na skroni i przesiąkniętą krwią tamponadę w nosie, który zrobił się siny. Z tej perspektywy nie wydawał się przekrzywiony.
Usta Aiszy były lekko rozchylone, ale oddychała spokojnie. A ze mną działo się coś dziwnego. Jakbym dostał się pomiędzy imadło, które z każdą minutą ściska mnie coraz mocniej. Ból był nie do zniesienia – i to nie ten fizyczny. Jednak najgorsza była bezradność. Tak określiłbym uczucie, które pojawiło się, kiedy wpadłem do łazienki i zobaczyłem ją nieruchomą na podłodze. Wtedy po raz drugi w życiu byłem przerażony – bo myślałem, że umarła. A potem zrozumiałem. Pojąłem, że… że ja… Igor Wasin… człowiek bez uczuć i sumienia… że ja… ją…
– Załatw mi lady12 – rzuciłem do Kaliny, ostatkiem sił wyrywając się z potoku myśli.
Nasze spojrzenia na moment skrzyżowały się we wstecznym lusterku.
– Wiesz, były trzy takie momenty, kiedy naprawdę mnie przeraziłeś. Pierwszy raz kilka chwil przed tym, jak zmiażdżyłeś mi palce. Drugi raz, kiedy zobaczyłem cię całego we krwi na tarasie w Wilnie, z sercem tej Osetyjki w dłoni. Trzeci raz dzisiaj. Wyglądałeś, jakbyś był gotów zrównać z ziemią całe Tbilisi.
Nie odniosłem się do jego wypowiedzi. Próbowałem się wyciszyć, bo bałem się, że każę zatrzymać auta, wywlokę Bladego i zatłukę go na środku ulicy. A nie zasługiwał na luksus szybkiej śmierci.
Dzwonek telefonu Kaliny wyrwał mnie z zamyślenia. A może po prostu się zdrzemnąłem? Po krótkiej wymianie zdań mój sowietnik oświadczył, że lekarz już czeka w willi Tariela. Zamierzałem cały czas patrzeć mu na ręce, żeby czegoś nie spieprzył. Gdyby nie to, że moja prawa dłoń nie nadawała się do niczego, sam zająłbym się obrażeniami Aiszy.
Ledwie byłem w stanie wygramolić się z samochodu. Kolano cholernie dokuczało i podwoiło swoje rozmiary. Z pomocą Kaliny doczłapałem się do domu. W salonie zastałem starszego mężczyznę. Wydał mi się dziwnie znajomy. Kiedy się przedstawił, przypomniałem sobie, że parę razy widziałem go podczas pobytu tutaj. Jeden raz szczególnie wyrył się w mojej pamięci.
To było krótko po śmierci matki. Stary wysłał mnie tutaj już przed końcem roku szkolnego. W tamtym czasie byłem wyjątkowo nieznośny. Po którejś z kolei bójce w szkole niemalże siłą wpakował mnie do samolotu. Teraz wiem, że w ten sposób odreagowywałem to, czego byłem świadkiem.
Ośnieżone pasmo Wielkiego Kaukazu widoczne z okna małego czarterowego samolotu podziałało na mnie kojąco. Po raz pierwszy nie czułem tego dziwnego ciężaru gdzieś za sercem, który towarzyszył mi od momentu, kiedy zamknięto wieko trumny matki i spuszczono ją do grobu. A potem zasypano ziemią. Lubiłem góry. Wuj Rustaweli również. Często zabierał mnie i Taro na wyprawy. Twierdził, że góry hartują człowieka i uczą go pokory. Może było w tym trochę racji. Najbardziej zapadła mi w pamięć wyprawa do monastyru Lomisa. Podczas niemalże siedmiogodzinnej wycieczki mogliśmy podziwiać niesamowite pejzaże Gruzińskiej Drogi Wojennej: od soczyście zielonych dolin skąpanych w słońcu po szczyty ukryte za kłębiastymi szarawymi chmurami. Wiedziałem, że i tym razem nie odpuści mi wędrówki. Wuj zwykł mówić, że jestem jedynym z Rustawelich, który potrafi dotrzymać mu kroku. A ja, mimo że byłem jeszcze dzieckiem, już wtedy nie uznawałem słabości. Słabość nas ogranicza i pozbawia motywacji. Słabość sprawia, że porzucamy marzenia i cele. Słabość prowadzi do tego, że się poddajemy. A w moim słowniku takie pojęcia jak „kapitulacja” i „słabość” nie figurują.
Na lotnisku czekała na mnie limuzyna Rustawelich.
– Gdzie wuj? – spytałem szorstko.
Byk, który czekał przed autem, obrzucił mnie surowym spojrzeniem i nie odpowiedział, dopóki nie spalił szluga. Otworzył tylne drzwi mercedesa i burknął tylko:
– W rezydencji. Drobne problemy. Wsiadaj, bawszwo13.
– Nie jestem dzieckiem – fuknąłem urażony.
Uśmiechnął się cynicznie i zamknął za mną drzwi.
W posiadłości panowała cisza. Tak głucha, że byłem w stanie dosłyszeć skrzek dzikiego ptactwa w ogrodzie. Byk rzucił moją torbę na podłogę.
– Nie jestem twoim służącym. Idź na górę. Pan Rustaweli po ciebie przyśle. – A potem wyszedł.
Chwyciłem ucha ciężkiej torby i już miałem ją dźwignąć, kiedy moją uwagę przykuły rdzawe smugi na podłodze. Od razu wiedziałem, że to krew. Pierwsze tygodnie po śmierci matki spędziłem zamknięty w pokoju i uparcie szukałem wszystkich informacji na temat krwi. Nie tylko ludzkiej. Z zapartym tchem zaczytywałem się w coraz to bardziej niesamowitych ciekawostkach, między innymi o tym, że krew człowieka nie zawsze jest czerwona. U ludzi zdarzają się przypadki krwi zielonego koloru. A u zwierząt bywa nawet bezbarwna.
Puściłem torbę i kucnąłem nad rozmazanym śladem. Z bliska dostrzegłem fragment odcisku buta. Dotknąłem go, ale był już suchy. A potem dostrzegłem kolejny i następny. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, kiedy znalazłem się przed drzwiami na tyłach domu. Tu ślad był również na framudze. Wyraźnie widziałem odciśnięte palce. Zza grubego dębowego drewna dotarł przytłumiony krzyk. Niewiele myśląc, nacisnąłem klamkę.
Spodziewałem się, że zawiasy skrzypną, ale nic takiego się nie stało. Owionął mnie chłód, taki jak w piwnicy. Korytarz był pogrążony w ciemności. Był długi, z kilkoma skrzydłami drzwi po jednej i po drugiej stronie. Śmierdziało tu nie tylko krwią, ale i strachem. Zobaczyłem smugę światła wydobywającą się zza ostatnich drzwi po lewej, które były otwarte. Asekurowałem się, dotykając palcami ściany. Była nierówna. Nikt nie zadbał o to, by ją wytynkować. Pod palcami wyczuwałem cegły.
Znów dosłyszałem krzyk. Tym razem wyraźniejszy. Kilka metrów od celu stanąłem. Zawahałem się. I chyba odrobinę przestraszyłem, bo serce biło mi coraz szybciej. Ale zawsze byłem zbyt ciekawy, by odpuścić. Wychynąłem zza framugi. Moje długie do ramion czarne loki na moment przesłoniły mi obraz. Odgarnąłem je przedramieniem do tyłu i próbowałem zrozumieć, co widzę.
Pomieszczenie przypominało gabinet lekarski. Na środku stał stół, a na nim leżał chłopak, którego przytrzymywało dwóch rosłych mężczyzn. Między zębami miał kawałek drewna. Podłoga była umazana jego krwią. Sączyła się z trzech dziur po postrzałach, z których lekarz wyjmował kule. Po chwili dotarło do mnie, że ten chłopak to Taro. Twarz miał wykrzywioną bólem, powieki zaciśnięte.
– Jeszcze chwilę… Już zszywam.
W pomieszczeniu dało się słyszeć tylko przyspieszone, urywane oddechy mojego kuzyna i jęki, kiedy lekarz wbijał igłę w jego skórę.
– Po jaką cholerę tam pojechałeś?! – Głos wuja zdawał się suchy, pozbawiony emocji.
Pierwszy raz słyszałem taki jego ton i zrozumiałem, że on nie był zły. W ten sposób okazywał strach o życie swojego jedynego syna. Nie widziałem go, ale jego głos dobiegał z prawej strony, więc musiał stać gdzieś obok wejścia.
– Mogłeś zginąć. Ciesz się, że kule nie utkwiły w kręgosłupie. Masz nauczkę. Tak się kończą układy z Dadianimi! A ty co tu robisz?!
Zdałem sobie sprawę, że ostatnie pytanie skierował do mnie. Nawet nie zorientowałem się, że podszedłem do stołu i obserwowałem, z jaką precyzją lekarz zszywa rany mojego kuzyna. Zanim odpowiedziałem, skupiłem się na Tarielu. Był śmiertelnie blady, a w oczach – które na moment otworzył – dostrzegłem łzy. Wydawał się taki słaby. Był w wieku Jurija – dziesięć lat starszy ode mnie – ale w tamtej chwili nie przypominał młodego mężczyzny, tylko zagubione, przestraszone dziecko. I wtedy obiecałem sobie, że ja nigdy nie zapłaczę.
Zmusiłem się do oderwania spojrzenia od tamtych drzwi. Teraz metalowych, otwieranych specjalnym kodem, by nikt niepowołany się tam nie dostał. Lub stamtąd nie wyszedł. Te drzwi skrywały niejedną śmierć. I słyszały niejedną mafijną tajemnicę. To, co u mnie w domu działo się w piwnicy, u Rustawelich odbywało się właśnie za nimi. Kiedyś spytałem o to wuja. Powiedział, że prawdziwy Gruzin w piwnicy przechowuje wino, nie trupy.
Kalina pomógł mi dostać się do sypialni, a Tariel zaniósł tam Aiszę. Była przytomna, ale zbyt skołowana, by iść samodzielnie. Nie chciałem, żeby opatrywano ją za tamtymi drzwiami, niedaleko miejsca, gdzie zamknięto sprawcę jej koszmaru. Za plecami słyszałem kroki lekarza. Poruszał się tak samo wolno jak ja – podeszły wiek pozbawił go dawnego wigoru. Kiedy wszedłem, Aisza leżała na łóżku. Z trudem się do niego dowlokłem. Mimo pomocy sowietnika byłem wyzuty z energii. Zdjąłem pochwę z kindżałem i rzuciłem ją na podłogę. Po chwili jej los podzieliła moja czocha. Rozpiąłem górne guziki koszuli i w końcu usiadłem. Obejmując prawe udo rękami, ułożyłem prawą nogę płasko na kołdrze. Wydałem z siebie jęk ulgi, ale czułem, jak kolano pulsuje. Kalina, przypatrując mi się uważnie, wyciągnął papierosy z kieszeni.
– Nie tutaj! – warknąłem.
Na jego ustach na moment pojawił się kpiący uśmieszek, po czym mężczyzna wyszedł na balkon. W ciemności dostrzegłem płomień zapalniczki, a potem pojawiający się co jakiś czas nikły blask tlącej się końcówki papierosa. Po chwili rozbłysnął też ekran jego smartfona. Pewnie załatwiał mi dragi.
– Czy pan też jest ranny?
Usłyszałem matowy głos medyka.
– Najpierw ona.
Lekarz kiwnął głową. Przymknąłem oczy. Wiele dałbym teraz za morfinę. Może ból nie był silny, ale pulsujący i nieznośny. Najgorszy z możliwych. Nie chciałem nawet myśleć, co tym razem sobie uszkodziłem i jakie będą tego konsekwencje. Za wszystko i tak zapłaci Blady.
– Nos prawdopodobnie jest złamany, raczej bez przemieszczenia.
No co ty nie powiesz?!
– Więcej będę w stanie stwierdzić, gdy zejdzie opuchlizna.
Irytowała mnie barwa jego głosu. Matowa, chrapliwa – pewnie borykał się z jakąś postacią dysfonii. Chciałem, żeby zrobił swoje i się zamknął.
– Proponuję kontrolę po upływie tygodnia – oświadczył. – Na razie nos jest za bardzo obrzęknięty, nie chciałbym zrobić jej większej krzywdy.
Poprosił Aiszę, by przekręciła się na bok, i ostrożnie zdjął opatrunek z jej głowy. Uważnie przyjrzał się ranie. Ciągnęła się prawie przez całą długość brwi aż do skroni. Aisza leżała spokojnie i wbijała we mnie przepełnione smutkiem spojrzenie. Wyciągnąłem rękę, zachęcając, by podała mi swoją. Zrobiła to bez wahania. Dobrze było poczuć jej gładką skórę we wnętrzu własnej dłoni.
– Do zszycia – oświadczył, przemywając ranę roztworem soli fizjologicznej. – Znieczulę miejscowo. Jesteś uczulona na prokainę albo lidokainę?
– Nie wiem – szepnęła.
– Miałaś kiedyś znieczulenie u dentysty? – spytałem, a ona przytaknęła. – Niech pan weźmie lidokainę.
Ku mojemu zdumieniu po wstrzyknięciu preparatu zamiast igły i nici chirurgicznych lekarz wyjął pęsetę i stapler. Następnie z precyzją, o którą bym go nie podejrzewał, łapał pęsetą brzegi rany i zakładał zszywki. Zajęło mu to może minutę. Będę musiał sprawić sobie taką zabaweczkę. Zawsze wolałem szyć ręcznie – kolejne z moich dziwactw – bo to, co czułem, kiedy igła zagłębiała się w miękką tkankę, a rękawiczki oblepiała świeża krew, było nie do podrobienia. Jednak zdawałem sobie sprawę, że nigdy nie odzyskam pełnej sprawności w prawej ręce, a taki stapler nie wymaga nie wiadomo jakiej precyzji.
Kiedy lekarz okrył ranę jałowym opatrunkiem, poczułem chłodny powiew świeżego powietrza. Kalina podszedł do mnie i oświadczył:
– Lady będzie za pół godziny.
– Idź ogarnąć check in naszego gościa. – Celowo przeszedłem na gruziński. Nie chciałem, żeby Aisza wiedziała, że Blady tu jest.
Przynajmniej na razie.
– Oj, zrobię mu takie all inclusive, że zapamięta je do końca życia… Jak się domyślam, za wiele mu go nie zostało.
Roześmiałem się.
– Podobno jest wielkim fanem moich dokonań, więc będzie miał szansę na poznanie ich z autopsji. Ene, due, riki, tiki, dziś za drzwiami będą krzyki.
Kalina parsknął śmiechem.
– Serio, do Ioselianiego14 to ci trochę brakuje.
– Poezja to nie mój konik. – Uśmiechnąłem się do siebie.
– Twój konik to pełne niezapomnianych wrażeń wycieczki z biletem w jedną stronę – zakpił, po czym kiwnął głową w stronę lekarza. – Doktor House czeka.
Kiedy Kalina wyszedł, lekarz podszedł do mnie.
– Nie muszę pana instruować co do dalszego postępowania, prawda, panie Wasin? – Uśmiechnął się zachowawczo. – A teraz proszę pokazać kolano. Będzie pan musiał zdjąć spodnie.
– Rozetnij nogawkę – mruknąłem. Nie chciałem, żeby widział blizny na udach. A już tym bardziej by Aisza widziała, że niedawno znów się ciąłem.
Na szczęście nie wdawał się w zbędną dyskusję. Pracował dla mafii przez tyle lat, że doskonale zdawał sobie sprawę, że polemiki z jej członkami nigdy nie wyszły nikomu na dobre. Zdjął but z mojej prawej stopy, a następnie nożycami chirurgicznymi sprawnie rozciął nogawkę.
– Starczy! – warknąłem, kiedy znalazły się nad kolanem.
Cały staw był potwornie obrzęknięty. Lekarz ostrożnie wykonał badanie, poprosił, bym zgiął nogę, ale niestety nie byłem w stanie.
– Zebrała się woda. Odessiemy ją i zobaczymy, co będzie.
Kiwnąłem na zgodę. Po chwili palcami wyczuł miejsce idealne na punkcję. Mimo zastosowania miejscowego znieczulenia i tak zawartość żołądka podeszła mi do gardła, kiedy igła przebijała poszczególne tkanki. Moment wkłucia był bardzo niekomfortowy. Wiedziałem, że jest źle, już przy ściągnięciu pierwszej strzykawki. Płyn zawierał krew.
Kurwa!
– Nie jestem ortopedą, ale na moje oko nie wygląda to dobrze. Czy podczas urazu słyszał pan może jakiś dźwięk? – spytał lekarz.
– Chyba coś jak chrupnięcie – odparłem, podczas gdy on odkładał na stolik nocny trzecią z kolei dwudziestomililitrową strzykawkę pełną płynu zabarwionego krwią.
– Mogę zostawić panu namiary na mojego dobrego przyjaciela, specjalizuje się w tego typu urazach. Proszę jednak się oszczędzać i nie przeciążać stawu kolanowego. Obstawiam, że zerwał pan więzadło krzyżowe.
Tego sam się domyśliłem.
Podał mi wizytówkę, po czym się pożegnał. Już miał wychodzić, jednak przystanął w progu i odwróciwszy się, oznajmił:
– Nie jestem ślepy. Ani głupi. Wiem, czym zajmuje się klan Rustawelich. Wiem też, kim pan jest. Jednak gdyby nie pan Tariel, nasz szpital nie miałby dostępu do połowy najnowocześniejszej aparatury medycznej. Nie wspomnę o lekach. Każda, nawet najbardziej mroczna i zepsuta strona człowieka zawiera przebłyski dobra.
A potem zniknął za drzwiami. Nie wiedziałem za bardzo, po co mi to powiedział. Może próbował się usprawiedliwiać, że pomaga mafii? Mało obchodziły mnie jego pobudki. Grunt, że był skuteczny.
9Melikipe – asystent tamady, dbający o to, by gościom nie brakowało alkoholu podczas toastów.
10Tamada – w kulturze gruzińskiej osoba, która podczas supry, czyli uroczystej gruzińskiej biesiady, wznosi toasty.
11 Gruziński strój ludowy.
12 Kokaina.
13Bawszwo (gruz.) – dziecko.
14 Dżaba Ioseliani – gruziński wor, pisarz, polityk, twórca i przywódca gruzińskiej nacjonalistycznej organizacji paramilitarnej Mchedrioni.
ორი
Aisza
Miałam wrażenie, że lecę. Nie… określiłabym to raczej jako dryfowanie na powierzchni wody, która unosiła mnie na swoich falach gdzieś, gdzie nic mi już nie groziło. Gdzie nie ma bólu. Gdzie w końcu zaznam spokoju. Potem zorientowałam się, że to nie woda mnie unosi, a czyjeś ręce. Uchyliłam powieki i dostrzegłam twarz mężczyzny. Znałam go, ale nie mogłam sobie przypomnieć imienia, jednak instynkt podpowiadał, że nic mi nie grozi. Zanim z powrotem zasnęłam, dostrzegłam bezchmurne nocne niebo usiane gwiazdami. Skupiłam na nich oczy. Gdzieś w oddali usłyszałam męski głos.
– Pomóż mi włożyć ją na tylną kanapę. Usiądę tam z nią.
Rozpoznawałam ten głos, ale nie mogłam sobie przypomnieć, do kogo należy. Znów zamknęłam oczy. Położono mnie w samochodzie i nakryto czymś ciepłym. Poczułam, jak ktoś ostrożnie unosi moją głowę, a potem kładzie na swoich kolanach. Zapach tej osoby kojarzył mi się z bezpieczeństwem. Zmusiłam się do otwarcia oczu.
Igor.
Mój Igor.
Uśmiechnął się smutno. Nie chciałam, żeby się smucił. Świat wirował, więc zamknęłam oczy, żeby to powstrzymać. Czułam się jak na karuzeli.
Przysnęłam, a kiedy się obudziłam, byliśmy na miejscu. Igor nie mógł samodzielnie opuścić samochodu. Cały czas asekurował go Otar. Nie mogłam sobie przypomnieć, co się wydarzyło. Pamiętałam tylko nasz pocałunek na patio za restauracją, a potem nic. Mój umysł znów chciał mnie chronić?
Tylko przed czym?
Próbowałam iść sama, jednak nogi miałam jak z waty, a w pozycji pionowej strasznie kręciło mi się w głowie. Chcąc nie chcąc, zgodziłam się, by Tariel mnie zaniósł. Lekarz w dość sędziwym wieku zajął się moimi obrażeniami. Kiedy zszywał ranę na głowie, leżałam na boku i obserwowałam Igora. Dłonie trzymaliśmy splecione na środku łóżka, a on jak zwykle był w stosunku do mnie czuły i opiekuńczy, jednak coś w jego zachowaniu wzbudziło mój niepokój. Był za spokojny. Po wymianie zdań z Kaliną po gruzińsku domyśliłam się, że próbują coś przede mną ukryć. I z pewnością było to związane z moją utratą pamięci. Podświadomie wyczuwałam, że stało się coś strasznego.
Lekarz musiał się zająć także Igorem, który wyglądał na tak wyczerpanego jak wtedy, kiedy zawołał mnie do siebie pierwszego dnia naszej znajomości. Dostrzegłam sińce pod oczami, a na zwykle pogodnej twarzy widniał grymas. Bez wątpienia intensywnie nad czymś rozmyślał.
Co tam się wydarzyło?
Ktoś mnie pobił?
Czy Igor stanął w mojej obronie i przez to ucierpiało także jego kolano?
Po prawdzie wyglądało okropnie – pionowa blizna biegnąca przez sam środek, z boku ślad po postrzale i ten potworny obrzęk. Gdy wbito mu igłę w kolano, pomimo znieczulenia wyraźnie zbladł i zaczął oddychać przez usta. Ścisnęłam jego dłoń, chcąc dodać mu otuchy. Spojrzał na mnie i lekko się uśmiechnął. A potem obserwował lekarza, ściągającego płyn z jego kolana. Kiedy wyszedł, Igor położył się na boku twarzą do mnie. Skrzywił się, kiedy nieopatrznie trącił kontuzjowane kolano lewą nogą.
– To przeze mnie? – spytałam.
W odpowiedzi dotknął mojego policzka. Wypuściłam powoli powietrze, przymykając powieki. Nie sądziłam, że kiedykolwiek polubię czyjś dotyk. Słyszałam, jak Igor przesuwa się na posłaniu. Znajdował się teraz bardzo blisko, czułam ciepło bijące od jego ciała i zapragnęłam, by mnie objął. Ta potrzeba była tak nagła i niespodziewana, że zaskoczyła mnie samą.
– Obejmij mnie – poprosiłam niepewnie.
Nic nie odpowiedział. Za to na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Ułożywszy się na wznak, wsunął ramię pod moją głowę i ostrożnie ułożył ją na swoim torsie. Słyszałam rytmiczną melodię, którą wygrywało jego serce tuż pod moim prawym uchem, i czułam jego zapach. Nigdy nie sądziłam, że zapach drugiego człowieka może wywoływać takie odczucia. Kiedy tylko do mojego nosa dotarła woń Igora, mimo ran, mimo że mnie mdliło, zapragnęłam, by znów dotykał mnie tak jak dzień wcześniej. Może dlatego wsunęłam dłoń pod jego koszulę. Mięśnie na jego brzuchu w kontakcie z moimi palcami napięły się, a on wciągnął powietrze z głośnym sykiem. Powędrowałam dłonią wyżej. Działałam po omacku, kierując się instynktem i reakcjami Igora na mój dotyk.
– Lepiej nie drażnij lwa – mruknął wyraźnie rozbawiony.
– Lwy nie zawsze muszą być wrogami. Czasem stają się przyjaciółmi.
– Co ty nie powiesz? – Zaśmiał się.
– Nana opowiadała mi kiedyś bajkę o niewolniku, którego skazano na śmierć. Wpuszczono go na arenę razem z lwem, a ten zamiast go pożreć, polizał mu dłonie. Okazało się, że kiedyś w lesie ów niewolnik wyjął cierń z łapy lwa.
– Brzmi jak ocenzurowana i podrasowana na czeczeńską modłę wersja Pięknej i Bestii – sarknął, po czym dodał poważniej: – Zapamiętaj, Pajączku. Bestia zawsze będzie bestią. Potwór zawsze będzie budził strach.
– Ale powiedziałeś mi także, że każdy strach można oswoić.
– Zaczynasz łapać mnie za słowa – skwitował ze śmiechem.
– Po prostu jestem uważnym słuchaczem. – Wzruszyłam ramionami.
– Opowiedz mi coś jeszcze – zachęcił. – Gruzini mają mnóstwo przypowieści. A Czeczeni? Jest jakaś baśń, do której lubisz wracać myślami?
– Był sobie człowiek polujący na ptaki. Pewnego dnia rozpostarł swoją sieć na brzegu rzeki i rozrzucił pokarm, by je zwabić. W końcu wpadło w nią stadko ptaków, lecz gdy łowca podszedł, by je pochwycić, z szumem skrzydeł wzleciały w górę, ciągnąc za sobą sieć. Zdziwił się, bo wyglądało to tak, jak gdyby ptaki się zmówiły i wzbiwszy w powietrze, poleciały w jednym kierunku. Czym prędzej ruszył w ślad za nimi. Po drodze spotkał człowieka, który zapytał go, dlaczego jest taki wzburzony i dokąd idzie. Ptasznik wskazał na odlatujące ptaki i powiedział, że spieszy, aby je schwytać. Człowiek wybuchnął śmiechem. „Niech cię Bóg oświeci. Czyżbyś naprawdę sądził, że zdołasz złapać ptaki lecące po niebie?” Łowca odrzekł: „Oczywiście jeśli w sieć wpadłby jeden ptak, to nie byłbym w stanie go dogonić. Jednak ja je złapię, zobaczysz”. Jak powiedział, tak też się stało. Wraz z nastaniem zmierzchu, każdy z ptaków zaczął ciągnąć sieć w stronę swego gniazda. Jeden chciał lecieć do lasu, drugi w kierunku jeziora, trzeci ciągnął w góry, niektóre zaś w zarośla. Żaden z ptaków nie osiągnął swego celu, bo w końcu wszystkie, razem z siecią, spadły wyczerpane na ziemię. Wtedy dopadł je ptasznik i pochwycił15.
– Dzala ertobaszia – skomentował Igor.
– Słucham?
– W jedności siła, gruzińskie motto. Jeśli trzymamy się razem, nic nie jest w stanie nas pokonać, a jeśli każdy pójdzie w swoją stronę, przegramy z kretesem.
*
Nie wiem, które z nas zasnęło pierwsze. Kiedy się obudziłam, znajdowałam się sama w pokoju. Przez otwarte drzwi balkonowe wlewało się ostre słoneczne światło. W powietrzu roznosił się zapach wody i lasu. Kalina z Igorem stali oparci o barierkę. Nawet z tej odległości widziałam zacięty grymas na twarzy Rzeźnika. Usiadłam na łóżku i poczułam zawroty głowy. Odruchowo dotknęłam dłońmi skroni. Na prawej wyczułam opatrunek. A potem stwierdziłam, że nie mogę oddychać przez nos. Dotknęłam go. Był opuchnięty i obolały. Nie potrafiłam sobie niczego przypomnieć, a w środku czułam pustkę.
Nie…
Dokładnie tak samo czułam się dwa lata temu, w szpitalu. W gardle zaczęła mi rosnąć gula, która utrudniała oddychanie. I wtedy pojawiło się pierwsze wspomnienie.
Fioletowe tęczówki.
Moje ciało zaczęło drżeć. W głowie miałam coraz więcej strzępków wspomnień, mozolnie składających się w całość. Obraz łazienkowej podłogi i zlepki jakichś wyrazów… wyzwisk kompletnie pozbawionych sensu. Załkałam z dłonią przyciśniętą do ust.
Blady.
Blady mnie zaatakował!
– Wszystko w porządku?
Spojrzałam w stronę, skąd dobiegł głos Igora. Rozejrzałam się w poszukiwaniu Kaliny, ale chyba wyszedł.
– Byłam w łazience… – odezwałam się cicho. – Czy… – Gardło miałam wysuszone i mówienie sprawiało mi wielką trudność.
Igor zbliżył się do łóżka, kulejąc – mimo wspierania się na lasce. Ostrożnie na nim usiadł, po czym odezwał się spokojnie, choć i tak dało się słyszeć gniewną nutę w jego głosie:
– Chciał cię zabić. Kalina go powstrzymał.
Zaczęłam się trząść. Mój koszmar znów powrócił. Nie był wytworem mojej wyobraźni. Był namacalny. I znów próbował mnie skrzywdzić.
– Dlaczego?
– To nasz kaznaciej. Był na zaprzysiężeniu, a potem zobaczył nas razem. Podejrzewam, że wystraszył się, że go rozpoznasz i powiesz mi, co ci zrobił, a wtedy ja zakończę jego marny żywot. Ale to tylko moje domysły. Prawdziwy powód będę znał, gdy go przesłucham.
– On tu jest? – Mój głos się podniósł, a ciało znów zaczęło dygotać. Objęłam się ramionami, by nad tym zapanować. Na próżno.
„Czarnulko…”
„Nie pozwolę, żeby jakaś kaukaska szmata zjebała mi tyle lat przygotowań!”
„Rosja jest wszystkim, reszta niczym”.
– Nie – wyjęczałam, zamknąwszy oczy, bo niechciane wspomnienia siłą wdzierały się do mojego umysłu, zacierając poczucie rzeczywistości. Wsunęłam palce we włosy i ścisnęłam je mocno u nasady, tak żeby bolało. Chciałam się pozbyć tych wspomnień. Wymazać. Zapomnieć…
– Pajączku. – Dłoń Igora ostrożnie rozcapierzyła moje palce, a potem przytulił mnie do siebie. – On jest w takim stanie, że już nigdy cię nie skrzywdzi. Ba, nawet na ciebie nie spojrzy.
Nie rozumiałam, dlaczego wydawał się rozbawiony. Po chwili jednak spoważniał.
– Muszę wyciągnąć z niego jak najwięcej informacji. Dowiem się, kto jeszcze tam był tamtej nocy. A potem ich znajdę. Każdego po kolei. I zabiję. Powoli. Będę wykonawcą licrwi.
– Dlaczego? Dlaczego to robisz? Co oni cię obchodzą…? To mój koszmar i moje problemy…
– Pamiętasz historię, którą opowiedziałaś mi wczoraj, tę o lwie? Nikołaj wrzucił cię na arenę, lwu na pożarcie. Ale lew był ci wdzięczny i dał się oswoić.
– Jesteś mi wdzięczny? Za co?
– Sprawiłaś, że uwierzyłem, że kiedyś „w końcu wszystko będzie dobrze”16.
– Cytujesz Piękną i Bestię? – Odsunęłam się i popatrzyłam na niego z niedowierzaniem.
To była baśń, której kwestie znałam na pamięć, odkąd pierwszy raz zobaczyłam ją w rosyjskiej telewizji, tuż po przeprowadzce do Sankt Petersburga. Mimo że nie byłam już dzieckiem, marzyłam, żeby zamieszkać w zamku potwora, którego w końcu pokocham.
– Cytuję to, co mi się podoba. – Wzruszył ramionami. – A tak się składa, że te disnejowskie infantylne teksty mają drugie dno. Taki podprogowy coaching. – Mrugnął do mnie, a potem ostrożnie przejechał dłonią po moim policzku. To było przyjemne. – Skutki wstrząśnienia mózgu możesz odczuwać nawet przez kilka tygodni – powiedział. – Możesz mieć kłopoty z pamięcią i koncentracją, a także dokuczliwe zawroty czy bóle głowy. To minie.
– Pamiętam… strach. Obezwładniający – odezwałam się cicho. – Chciałam się bronić, ale… spanikowałam. Jakbym nagle straciła władzę w rękach i nogach. – Objęłam głowę dłońmi i pokiwałam nią z niedowierzaniem, wciskając palce we włosy. Nadal miałam na sobie wczorajszą sukienkę. Podsunęłam kolana do klatki piersiowej i oparłam na nich podbródek. – Nie potrafiłam zapanować nad lękiem. Nigdy mi się to nie uda…
Igor wyciągnął rękę w moją stronę. Na jego otwartej dłoni spoczywał nóż sprężynowy, który mi podarował. Pamiątka po jego siostrze.
– Pamiętasz, co tu jest napisane?
Spojrzałam na gruziński grawer.
– „Podziwiać należy wielkie czyny, a nie słowa”17 – odparłam.
– Właśnie. – Położył sycylijkę koło moich stóp i wstał. Nic z tego nie zrozumiałam. – Pomóc ci się przebrać?
– Poradzę sobie – odparłam pospiesznie.
– Jak wolisz. Zjemy razem śniadanie, a potem mam kilka spraw do załatwienia. Tamuna dotrzyma ci towarzystwa. Poczekam na dole. – Chwycił swoją laskę, którą jak zwykle oparł o nocny stolik, i ruszył do drzwi.
W tym momencie uświadomiłam sobie, że nie zdołam rozsunąć suwaka sukienki.
– Igor… mógłbyś? – Wskazałam dłonią na swoje plecy. – Nie odepnę zamka. – Wstałam z łóżka i odwróciłam się do niego plecami. Poczułam, jak rozpina suwak, i zarejestrowałam lekkie szarpnięcie, kiedy napotkał opór. – Dziękuję. – Odwróciłam głowę, by na niego spojrzeć.
Tęczówki miał niemalże czarne, a wzrok ciężki i mętny. Kącik jego ust uniosły się nieznacznie, nadając mu łobuzerski wygląd. A potem poczułam palce na odsłoniętej części pleców. Dreszcz przyjemności był tak niespodziewany i nagły, że westchnęłam głośno. Przymknęłam powieki, kiedy poczułam na plecach drugą dłoń. Obie wędrowały teraz w dół, lekko masując skórę. Kiedy dotarły do dolnej części zamka, delikatnie wsunęły się pod materiał i znów zaczęły wędrówkę, tym razem ku górze. Palcami zahaczał o kontury talii, czułam jego oddech tuż przy uchu. Był przyspieszony i ciężki. A potem poczułam, jak przejeżdża ćwiekiem w języku po krawędzi mojego ucha, a jego dłonie docierają do moich ramion i zsuwają ze mnie sukienkę. Nie oponowałam. Nie byłam w stanie. Było mi tak przyjemnie, kiedy jego usta zaczęły całować moją szyję, nagie ramiona, a dłonie objęły piersi. Ścisnął je lekko, a ja jęknęłam.
– W zasadzie… – wymruczał. – Już nie jestem głodny.
Zjechał dłońmi w kierunku mojego brzucha. Zesztywniałam i złapałam je, nim dotarł do szpecącej go blizny. Zastygł z ustami na moim karku. Czułam tylko ciepły oddech łaskoczący miejsce, które przed chwilą wielbiły jego usta. I wtedy olśniło mnie, że stoję przed nim prawie naga. W samych majtkach. Zamknęłam oczy i mocniej zacisnęłam palce na jego dłoniach.
– Igor… – wyszeptałam błagalnie.
Nie umiałam wydusić z siebie prośby, żeby przestał. Żeby mnie nie dotykał. Nie tam. Nie w miejscu, gdzie byłam oszpecona przez ciążę i cesarskie cięcie. Nigdy nie przywiązywałam wagi do tego, jak wygląda mój brzuch, nie przejmowałam się dietą ani wagą, ale właśnie w tym momencie przypomniałam sobie rozstępy, pozbawioną sprężystości skórę i tę odpychającą szramę. Nie chciałam, żeby Igor to oglądał, bo zdałam sobie sprawę, że panicznie boję się odrzucenia z jego strony.
– Co się stało? – Wycofał ręce na moje ramiona, które zaczął lekko masować. – Pajączku? – Ponaglił mnie, kiedy milczałam.
– Jestem oszpecona. Zbrukana… Nie rozumiem, jak możesz chcieć mnie dotykać…
Zanim zrozumiałam, co chce zrobić, stanął przede mną. Próbowałam jakoś zasłonić brzuch i uda, ale nie byłam w stanie. Złapał moje dłonie, a potem przyłożył je do swoich ust. Całował każdą opuszkę po kolei, a potem wierzch najpierw lewej, potem prawej dłoni.
– A ja nie rozumiem, dlaczego miałbym tego nie robić – wyszeptał.
– Są obrzydliwe… – odparłam cicho, czując łzy w kącikach oczu.
– Są częścią ciebie – stwierdził, puszczając moje dłonie. Jedną ręką objął mój kark, masując go lekko. – Nie zapominaj o tym. Może i są niechcianą pamiątką, przywołują bolesne wspomnienia, ale to część twojego życia. To im zawdzięczasz, że tu jesteś. I jaka jesteś. To wydarzenia z nimi związane cię ukształtowały. „Żelazo hartuje się w ogniu, człowieka w trudnościach”18. Powinnaś o tym pamiętać. Zawsze. Twoje ciało to tylko opakowanie. A w życiu istotne jest to, jaka jesteś w środku.
A potem znienacka przylgnął wargami do moich ust. Jęknęłam cicho, kiedy kolczykiem pieścił mój język. Dłonią objął mój policzek, a drugą rękę położył w dole pleców i przysunął mnie do siebie tak blisko, że nie było między nami wolnej przestrzeni. Przez opatrunki w nosie miałam problem z oddychaniem, więc co chwila pozwalał mi zaczerpnąć powietrza. Splotłam palce na jego karku, a on zacisnął lewą dłoń na moim pośladku, mrucząc przy tym z zadowoleniem.
– Koniec tego dobrego. – Odsunął się z uśmiechem i otaksował mnie wygłodniałym wzrokiem. – Na wszystko przyjdzie czas.
Zadrżałam, bo zdałam sobie sprawę, że w końcu do tego dojdzie. A ja mogę nie być w stanie się przełamać.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
15 Za: M. Jaşar Kandemir, Ptaki, w: tegoż, Czterdzieści hadisów w opowiadaniach, tłum. Musa Çaxarxan Czachorowski, Białystok 2018, s. 7.
16 Cytat z adaptacji baśni Piękna i Bestia produkcji Walt Disney Pictures.
17 Cytat z Demokryta.
18 Przysłowie gruzińskie.
სამი
Igor
Dostępne w wersji pełnej
ოთხი
Aisza
Dostępne w wersji pełnej
ხუთი
Igor
Dostępne w wersji pełnej
ექვსი
Aisza
Dostępne w wersji pełnej
შვიდი
Igor
Dostępne w wersji pełnej
რვა
Aisza
Dostępne w wersji pełnej
ცხრა
Igor
Dostępne w wersji pełnej
ათი
Igor
Dostępne w wersji pełnej
თერთმეტი
Igor
Dostępne w wersji pełnej
თორმეტი
Aisza
Dostępne w wersji pełnej
ცამეტი
Igor
Dostępne w wersji pełnej
თოთხმეტი
Aisza
Dostępne w wersji pełnej
თხუთმეტი
Igor
Dostępne w wersji pełnej
თექვსმეტი
Aisza
Dostępne w wersji pełnej
ჩვიდმეტი
Igor
Dostępne w wersji pełnej
თვრამეტი
Aisza
Dostępne w wersji pełnej
ცხრამეტი
Aisza
Dostępne w wersji pełnej
ოცი
Igor
Dostępne w wersji pełnej
ოცდაერთი
Aisza
Dostępne w wersji pełnej
ოცდაორი
Igor
Dostępne w wersji pełnej
ოცდასამი
Igor
Dostępne w wersji pełnej
ოცდაოთხი
Aisza
Dostępne w wersji pełnej
ოცდახუთი
Igor
Dostępne w wersji pełnej
ოცდაექვსი
Igor
Dostępne w wersji pełnej
ოცდაშვიდი
Igor
Dostępne w wersji pełnej
ოცდარვა
Aisza
Dostępne w wersji pełnej
ოცდაცხრა
Aisza
Dostępne w wersji pełnej
ოცდაათი
Igor
Dostępne w wersji pełnej
ოცდათერთმეტი
Igor
Dostępne w wersji pełnej
ოცდათორმეტი
Aisza
Dostępne w wersji pełnej
ოცდაცამეტი
Igor
Dostępne w wersji pełnej
ოცდათოთხმეტი
Aisza
Dostępne w wersji pełnej
ოცდათხუთმეტი
Igor
Dostępne w wersji pełnej
ეპილოგი 1
Aisza
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
