Wierutne kłamstwa - Frid Ingulstad - ebook

Wierutne kłamstwa ebook

Frid Ingulstad

0,0

Opis

Jest rok 1352. Przed dwoma laty przez Norwegię przetoczyła się epidemia dżumy, pustosząc wielkie obszary kraju. W jednej z udręczonych nieszczęściem wsi mieszka Ingebjrrg, siedemnastoletnia dziedziczka bogatego dworu. Jej ojciec zaginął w tajemniczych okolicznościach i Ingebjrrg musi wyjść za mąż, żeby móc przejąć rodzinny majątek. Jest silna, zdrowa i piękna, ale żyje w czasach, gdy mężczyzn jest niewielu...

 

Cykl: Przepowiednia księżyca, t. 41

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych. 

 

Książka dostępna w zasobach: 
Miejska Biblioteka w Mszanie Dolnej
Miejska Biblioteka Publiczna w Opolu

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 244

Rok wydania: 2011

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Przepowiednia księżycatom 41

Frid Ingulstad

Wierutne kłamstwa

Przekład

Magdalena Stankiewicz

Tytuł oryginału norweskiego:

Sorte togner

Ilustracje na okładce: Eline Myklebust

Projekt okładki: Tadeusz Szlaużys

Redakcja i korekta: BAP-PRESS

Copyright © 2009 by N.W. DAMM & SON A.S, OSLO

Copyright this edition: © 2011 by BAP-PRESS

Published by agreement with CAPPELEN DAMM AS

All Rights Reserved

Wydawca:

Ringier Axel Springer Polska Sp. z o.o.

02-672 Warszawa

ul. Domaniewska 52

www.ringieraxelspringer.pl

ISBN 978-83-7558-764-7

ISBN 978-83-7558-936-8

oraz

BAP-PRESS

05-420 Józefów

ul. Godebskiego 33

www.bappress.com.pl

ISBN 978-83-7602-133-1

ISBN 978-83-7602-198-0

Informacje o książkach z serii „Przepowiednia księżyca”:

Infolinia: 0 801 000 869

Internet: www.fakt.literia.pl

Skład: BAP-PRESS

Druk: CPI, Niemcy

Galeria postaci

Ingebjørg Olavsdatter

dziedziczka dworu w Dal, w parafii Eidsvoll

Folke Bårdsson

szwedzki rycerz, mąż Ingebjørg

Bård Axelsson

ojciec Folkego

Pani Ulrika

matka Folkego

Gaute

przyrodni brat Folkego, nieślubny syn Bårda

Alv

syn Ingebjørg i Turego

Elin, Bård, Munan

dzieci Ingebjørg i Folkego

Bergtor Måsson

były narzeczony Ingebjørg

Torolv

syn Bergtora

Pani Bothild

wdowa po Ormie Øysteinssonie

Król Håkon

władca Norwegii i Szwecji

Król Magnus

ojciec Håkona

Królowa Małgorzata

córka duńskiego króla Waldemara, od niedawna żona Håkona

Simon Isleifsson

zarządca w Ssemundgard

Ingerid

służąca Ingebjørg, żona Simona

Helene

córka Simona i Ingerid

Olav

przybrany syn Simona i Ingerid

Åsa

zaufana służąca Ingebjørg, chrzestna Elin

Ellisiv

córeczka Åsy, nieślubne dziecko Turego

Rikissa Gerhardsdotter

szwedzka szlachcianka, sąsiadka rodziców Folkego

Pan Gerhard i pani Cecilia

rodzice Rikissy

Emund Peter Audunsson

osobisty lekarz króla, drugi mąż Åsy

Erling Bernward

pierworodny syn Ingebjørg

Heinrich von Fulda

prawny opiekun Erlinga

Pani Sigrid

matka przełożona w klasztorze Nonneseter

Ogmund Finnsson

nowy ochmistrz królewski

Pani Märeta Ulvsdatter

córka świętej Birgitty, opiekunka królowej Małgorzaty

Ingegerd i Katarina

córki pani Märety

W poprzednim tomie...

Akersborg, wiosna 1364 roku: syn Ingebjørg, Alv, trafia na wychowanie do ochmistrza, Ogmunda Finnssona. Tam chłopiec nawiązuje bliską przyjaźń z młodziutką królową Małgorzatą, poślubioną jeszcze jako dziecko królowi Håkonowi. We dworze mieszka również przyrodni brat Alva, Erling, ukrywający się pod fałszywym nazwiskiem Snorrego Ragnvaldssona. Otrzymał on od swego opiekuna, mistrza Heinricha, polecenie zgładzenia Alva, by w ten sposób mógł sobie zapewnić spadek po matce.

Ingebjørg i Folke wyjeżdżają na pielgrzymkę do Rzymu.

W Norwegii i Szwecji trwają przygotowania do decydującej bitwy między królem Magnusem i królem Håkonem a Meklemburczykami.

Próba zamordowania Alva kończy się niepowodzeniem, jednak Erling nie zostaje zdemaskowany. Szuka schronienia w klasztorze Nonneseter, gdzie przebywa na dożywociu jego przybrana matka, Åshild, wdowa po pochodzącym z Rostocku hanzeacie, Sebastianie Bernwardzie. W tym czasie ochmistrz nabiera podejrzeń, że Erling jest oszustem, i posyła za nim swych ludzi. Matka jest umierająca. Erling każę jej wierzyć, że chce zostać księdzem w klasztorze. Wkrótce potem Åshild umiera. Chłopakowi tymczasem wpada w oko jedna z młodziutkich zakonnic, Bergljot. Udaje mu się ją namówić, by uciekła razem z nim z klasztoru, i oboje wyruszają na wschód do Ranrike.

Folke i Ingebjørg wracają z pielgrzymki. Dotarłszy do Oslo, informują Bergtora, że Erling i Heinrich von Fulda nastają na życie Alva.

Podczas wspólnej wędrówki Erling zaczyna żałować, że zabrał ze sobą Bergljot. Któregoś dnia w czasie burzy podkrada się do pobliskiego gospodarstwa, żeby ukraść coś do jedzenia, a Bergljot czeka pod skalną półką. Erling przystaje za węgłem domu, a wtedy nagle coś trafia go w głowę. Chłopak traci przytomność.

Rozdział 1

Jak dobrze znowu być w domu.

Ingebjørg zatrzymała konia i rozejrzała się wokół. Wszystko było tu tak samo spokojne i piękne jak kiedyś. Nowe domy w Saemundgård wznosiły się dumnie na samym szczycie wzgórza. Zboże złociło się dojrzałe, Simon pewnie lada dzień rozpocznie żniwa. Dziewczęta zajmą się wiązaniem ściętych kłosów w snopki, które parobcy będą wbijali na żerdzie. Uśmiechnęła się na tę myśl.

Pamiętała, jak pod wieczór ledwie trzymała się na nogach ze zmęczenia w czasach, gdy oprócz matki we dworze pomagali tylko bracia ojca, Jon i Gissur, ciotka Gudrun i stajenny Ravn. Mimo wszystko kochała tę porę roku, gdy mogli zobaczyć rezultat swej pracy. Zwłaszcza moment, gdy zboże wreszcie znalazło się w stodole. Nie zapomniała strachu przed ulewnym deszczem albo suszą i wczesnym przymrozkiem. Z powodu złej pogody cały ich wysiłek mógł pójść na marne.

Folke przystanął obok.

– Chyba nas zauważyli.

Znowu spojrzała na budynki i zobaczyła kilkoro dzieci zbiegających ścieżką w dół. Poczuła, jak wypełnia ją radość. Troska o Alva i rozczarowanie z powodu Erlinga na pewien czas przesłoniły myśli o pozostałych dzieciach. Teraz serce mocniej zabiło jej w piersi, a radosne oczekiwanie spowodowało mrowienie w całym ciele.

Dwaj chłopcy, którzy pędzili na przedzie, to na pewno Torolv i Olav, a tuż za nimi biegła Helene. Daleko z tyłu Ingebjørg dostrzegła Elin i Bårda, prowadzących między sobą Munana. Dobrze, że się nim zajęli, zamiast pognać razem z innymi, choć z pewnością tak samo się niecierpliwili, nie mogąc się doczekać powrotu rodziców.

Teraz wydało jej się niepojęte, że zdołała znieść tak długą rozłąkę. Z pewnością kierował nią strach przed ludźmi mistrza Heinricha. Początkowo sądziła, że Alv jest bezpieczny, a tylko jej grozi niebezpieczeństwo. Teraz wiele wskazywało na to, że bardziej zależało im na pozbyciu się Alva. Chwała Bogu, że ten hanzeata wyruszył razem z Erlingiem w podróż handlową nad Bałtyk. Dzięki temu do nadejścia zimy tu, w Saemundgård, będą mogli się czuć bezpiecznie. Ani Bergtor, ani Folke nie wierzyli, że Heinrich von Fulda pozwoliłby swym ludziom na jakiekolwiek działania pod jego nieobecność. Pewnie chciał wiedzieć o każdym ich kroku, gdyż nie miał zamiaru ściągnąć sobie na kark norweskich możnowładców.

Ingebjørg zsunęła się z konia, przekazała lejce służącemu i pośpieszyła na spotkanie dzieciom.

– Torolv i Olav! Helene!

Po chwili uwiesiły się u jej szyi, wszystkie tak samo szczęśliwe i wzruszone.

– Strasznie długo was nie było – wyznała Helene zdyszana. – Myśleliśmy, że już nigdy nie wrócicie.

Ingebjørg roześmiała się serdecznie.

– Wiedzieliście przecież, że nie moglibyśmy wcześniej przyjechać. Przeprawiliśmy się nawet przez morze, żeby prędzej być w domu.

– Maaamo! – wołała Elin. Dziewczynka wzięła na ręce Munana i niosła go, żeby szybciej znaleźć się na dole.

Ingebjørg zostawiła na chwilę chłopców i Helene, i na moment wstrzymała oddech. Obawiała się, że Elin może potknąć się i upaść, lecz po chwili tuliła oboje w ramionach, czując, jak płacz dławi ją w gardle.

– Moje dzieci – wykrztusiła przez łzy. – Święta Mario, jakie to szczęście, że znowu jestem z wami w domu.

Bård zwolnił i nieśpiesznie zbliżał się w jej stronę. Widocznie chciał pokazać, jaki to z niego duży chłopiec, i bronił się przed okazaniem radości. Simon na pewno już mu wytłumaczył, że niedługo na tyle dorośnie, by opuścić rodziców i pójść na wychowanie do jakiegoś rycerza.

Patrzyła na niego wzruszona. Synek był tak podobny do Folkego, że aż ścisnęło ją w dołku. Któregoś dnia zaroi się wokół niego od młodych panien, a on, spadkobierca majątku pana Bårda, będzie mógł wśród nich przebierać do woli.

Munan okazywał najmniej zainteresowania powrotem rodziców. Teraz jego uwagę pochłaniała żmija, która zniknęła w zbożu.

Ingebjørg wyciągnęła do malca ręce.

– Chyba mnie nie zapomniałeś, Munanie?

Chłopczyk nie odpowiedział, pochylił się i wpatrywał między kłosy zboża w nadziei, że zobaczy jeszcze żmiję.

Elin się roześmiała.

– On tylko udaje. Obraził się, że tak długo was nie było.

Wreszcie i Folke mógł przywitać się z dziećmi. Trzymał się nieco z tyłu, by Ingebjørg pierwsza mogła się nimi nacieszyć.

W tej samej chwili Ingebjørg dostrzegła Simona i Ingerid, idących ku nim ścieżką. Zostawiła Munana w spokoju i pośpieszyła im na spotkanie.

Uścisnęli się serdecznie.

– Tak się bałam, że nie wrócicie. Tyle się może zdarzyć i wszędzie czyhają niebezpieczeństwa – wyznała Ingerid, ocierając łzę z policzka.

– No, no – rzekł Simon z uśmiechem. – Mieli dużą świtę i lepszą ochronę niż większość pielgrzymów.

– Nie chodzi mi o zwykłych rabusiów, ale o tego okropnego Heinricha von Fuldę. Poza tym sira Eirik dziwnie się zmartwił, gdy usłyszał, że wyruszacie w drogę. Obawiał się, że szwedzka szlachta wybierze na króla młodego Albrechta Meklemburskiego w miejsce króla Magnusa. Jego ojciec jest przecież mężem Eufemii, siostry króla, zatem Albrecht ma chyba prawo do szwedzkiego tronu. Mówi się, że król Magnus zaczął się zbroić i że król Håkon wkrótce zarządzi powołanie pod broń.

– Słyszeliśmy o tym przed wyjazdem – odparł Folke spokojnie. – Ogmund Finnsson pochwala przygotowania króla Magnusa do walki. To długo trwa. Poza tym potrzeba czasu, by w obu krajach zebrać wszystkich zdolnych do walki mężczyzn. Ochmistrz wątpi, by doszło do starcia między wojskami króla a Meklemburczykami przed zimą.

Ingebjørg naraz się wzdrygnęła.

– Wolę nie myśleć o tym, co nas czeka, chcę się tylko cieszyć, że znowu jestem w domu. Zboże jest takie żółte i dojrzałe, Simonie. A gospodarstwo prezentuje się wspaniałe w blasku słońca.

Simon roześmiał się, rad z pochwały.

– Tak, mamy wszystkiego pod dostatkiem. Jutro zaczynamy żniwa, a potem zasiejemy oziminę. Mrówki nie zaczęły wnosić jajeczek do mrowiska, więc chyba nie zanosi się na niepogodę.

Pozdrowiwszy wszystkich mieszkańców dworu, Ingebjørg zaczęła się przechadzać od budynku do budynku, jak gdyby chciała się przywitać ze starymi, dobrymi przyjaciółmi. Czuła, że z każdym rokiem darzy Saemundgård coraz większym uczuciem, choć już od dzieciństwa łączyła ją silna więź z dworem ojca i zawsze za nim tęskniła. Nawet najwspanialsza i najpiękniejsza budowla z marmuru we Florencji nie mogła się równać z Saemundgård, pomyślała, uśmiechając się do własnych myśli. Wiedziała, że ludzie śmialiby się z niej, gdyby powiedziała to na głos. W ich oczach Saemundgård to tylko kilka prostych domów z bali, które żadną miarą nie dorównywały budynkom we Florencji z drzwiami z brązu i dzwonnicami z marmuru.

Dziecięca rączka wsunęła się w jej dłoń. To Elin.

– Szukasz czegoś, mamo? – spytała córka zdziwionym głosem.

Ingebjørg uśmiechnęła się ciepło.

– Nie, tylko się przechadzam i witam z naszymi domami, ze spiżarnią, sypialnią na poddaszu, oborą i stodołą.

Elin roześmiała się.

– Witasz się z nimi? Jakby były żywe?

– Tak, dokładnie tak, jakby były żywe i jakbym mogła z nimi rozmawiać. „Dzień dobry, witaj w domu”, mówią wszystkie razem, a ja odpowiadam: „Dzień dobry, strasznie za wami tęskniłam i bardzo się cieszę, że stoicie tu tak samo, jak w dniu, kiedy was opuszczałam”.

Elin znowu się roześmiała.

– Domy nie mogą się zmieniać. Przynajmniej dopóki tato nie powie, że trzeba je przebudować.

Albo dopóki się nie spalą, pomyślała Ingebjørg, lecz nie powiedziała tego na głos.

– Który budynek najbardziej lubisz? – spytała Elin.

Ingebjørg zamyśliła się.

– To trudne pytanie. Kiedyś powiedziałabym, że najbardziej lubię starą izbę – odparła. W myślach ujrzała ciotkę Gudrun, stojącą przy palenisku i gotującą kaszę, i stryjów, Jona i Gissura, jak siedzą na długiej ławie i wodzą za nią wzrokiem, zmęczeni po długim dniu pracy.

– Ja najbardziej lubię drewniane poddasze – wyznała Elin. – Bo mówiłaś, że twój tato postanowił je zbudować, gdy zobaczył podobne w innej wsi, i ponieważ nikt inny w Dal ani w Eidsvoll nie miał takiego.

Ingebjørg uśmiechnęła się do córki.

– Zgadzam się z tobą. Ja chyba też wybrałabym to poddasze. Ze szczytu schodów widać całą dolinę. Pomyślałam sobie, że teraz, kiedy będę w domu, zacznę znowu malować. Będę siadywać w pokoju na górze i tam pracować.

Elin podskoczyła i zatańczyła z radości.

– Będę mogła posiedzieć razem z tobą?

– Naturalnie, ale będziesz musiała zachowywać się całkiem cicho, żeby mi nie przeszkadzać.

– Nie odezwę się ani słowem. Chyba że przyjdzie ten okropny pan i będzie nam się przyglądał.

Ingebjørg zmroziło ze strachu.

– O jakim okropnym panu ty mówisz?

– Nie wiem, kto to jest, ale wiem, że tam stoi.

– Powiedziałaś o tym Simonowi i Ingerid?

– Tak, ale oni twierdzą, że zmyślam. Mówią, że mi się tylko wydaje. Simon poszedł tam i sprawdził, ale nikogo nie znalazł.

Ingebjørg uśmiechnęła się i pociągnęła córkę za długi warkoczyk.

– Jesteś podobna do mnie. Ja też widywałam różne dziwne rzeczy, kiedy byłam dzieckiem. A potem, gdy mój tato sprawdzał miejsce, w którym na pewno coś widziałam, niczego tam nie było.

Elin roześmiała się.

– Co takiego widziałaś? Okropnego człowieka?

– Nie, walczących żołnierzy. Mężczyźni byli przezroczyści, ale ich miecze lśniły w blasku pochodni.

– Śniło ci się to?

– Nie, byłam całkiem przytomna. Stałam z ojcem na samej górze poddasza. On chciał zejść na dół, ale ja uparłam się, żeby zostać. Początkowo nie zamierzałam mu o niczym powiedzieć, ale kiedy chciał mnie wziąć na ręce i znieść na dół, wytłumaczyłam, dlaczego się bałam.

– Śmiał się z ciebie?

– Nie, bo powtórzyłam mu, co oni krzyczeli.

Elin wpatrywała się w matkę wielkimi oczami.

– Co takiego?

– Naprzód, żołnierze Chrystusa, krzyżowcy i wojownicy świętego Olafa!

– Co to znaczy?

– Ojciec zrozumiał, że widziałam wojowników króla Håkona Håkonssona walczących przeciw księciu Skuleniu. To miało miejsce w Oslo dokładnie sto lat wcześniej.

– Kto zwyciężył?

– Król Håkon.

– Tak też myślałam, bo nosi to samo imię, co nasz król.

Ingebjørg nic nie powiedziała. Wątpiła, że Håkon Magnusson posiada te same zdolności, co dowodzący armią król Håkon Håkonsson. Mówiono, że nie potrafił podjąć samodzielnie żadnej decyzji i był całkiem zależny od swego ojca.

– Dlaczego tylko ty to widziałaś, a twój ojciec nie?

– Nie wiem. To jest tak samo dziwne jak to, że matka Håkona Håkonssona przeszła nietknięta po rozżarzonych węglach, żeby udowodnić, że jej syn był synem Håkona Sverressona. Dzieje się tyle różnych rzeczy, dla których nigdy nie znajdujemy rozsądnego wytłumaczenia.

– Kiedyś mówiłaś, że to Bóg ją ochraniał. Czy to nie jest rozsądne wytłumaczenie? – spytała Elin i przytuliła się do niej. – Jestem szczęśliwa, że znów jesteś w domu, mamo. Tak tu było pusto i smutno, gdy ty i tato wyjechaliście. Olav i Torolv ciągłe się kłócą, a Munan nie odstępuje mnie na krok.

– Olav i Torolv się kłócą? Myślałam, że się przyjaźnią.

– Już nie. Torolv przechwala się, że jest synem największego kupca w Oslo i twierdzi, że ojcem Olava jest tylko biedny chłop z Nidaros. Dlatego uważa, że może Olavowi rozkazywać.

W czasie kolacji Ingebjørg i Folke opowiedzieli o swej bajecznej podróży do wielkich krajów na południu. Mówili o Sienie, Florencji i Rzymie i opisywali, jak wyglądają groby apostołów. Ingebjørg wspomniała o młodej zakonnicy, siostrze Katarinie, która dokonała tak wielu cudów, że za życia została uznana za świętą. Jednak nie zdradziła, co Katarina rzekła na temat Erlinga. Jeszcze teraz dźwięczały jej w uszach słowa: „Ten człowiek ma złe zamiary. Będę się za niego modliła i sprawię, by się zmienił”.

Miał złe zamiary, ale na pewno się nie zmienił. W przeciwnym razie nie kłamałby pani Sigrid i Åshild prosto w oczy.

Ingebjørg powiedziała to samo Folkemu, kiedy wieczorem położyli się spać. Zamknęli dokładnie drzwi do izby i mówili szeptem, by nikt nie mógł ich usłyszeć.

– Myślę o siostrze Katarinie. Powiedziała, że Erling ma złe zamiary, i nie pomyliła się. Jak myślisz, czy to jej modlitwy sprawiły, że nie udało mu się skrzywdzić Alva?

Folke nie od razu odpowiedział.

– Może – rzekł po chwili. – Bo raczej nic nie wskazuje na to, że stał się lepszym człowiekiem. Zdziwiło mnie także to, że młoda, niewinna zakonnica uciekła z klasztoru mniej więcej w tym samym czasie, kiedy on zniknął. Pani Sigrid nie dostrzega w tym związku, ale ja wiem swoje.

Ingebjørg zadrżała. Nie pomyślała o tym. Czyżby Erling uprowadził tę dziewczynę? A może zakochała się w nim i wyjechała dobrowolnie?

– Uważasz, że grozi jej niebezpieczeństwo?

– Tak. Niebezpieczeństwo utraty cnoty, wiary i spokojnej przyszłości.

– Ale chyba nie sądzisz, że Erling mógłby ją skrzywdzić?

– Podejrzewam, że nie cofnie się przed tym, jeśli zakonnica stanie się dla niego ciężarem. Prawdopodobnie doszedł do wniosku, że bezpieczniej będzie podróżować we dwoje. Może miał pieniądze, kupił jej ubranie, konie dla obojga. Jednak wątpię, by miał odwagę pozostać w Oslo, więc na razie Alv chyba jest bezpieczny.

Ingebjørg pomyślała o własnym losie. O tym, jak łatwą zdobyczą była dla Eirika, jak wiele była w stanie poświęcić dla miłości. Erling z wyglądu przypominał ojca i z pewnością posiadał tę samą wiarę we własne siły. Dziewczęta pewnie nie mogły mu się oprzeć.

Westchnęła.

– Tak się cieszę, że znów jestem w domu. Gdyby i Alv tu był, niczego by mi nie brakowało do pełni szczęścia.

Folke roześmiał się cicho i pocałował ją.

– Troszczysz się o swe dzieci jak kwoka o pisklęta. Jednak z czasem będziesz musiała wypuszczać je z gniazda. Wtedy zostanę ci tylko ja, podstarzały i bezużyteczny wojownik z jednym okiem.

Ingebjørg nie mogła się nie roześmiać.

– Który w dodatku nie stracił oka w walce, tylko z powodu draśnięcia przez kota – dodała żartem.

Rozdział 2

Bergljot szczelniej otuliła się peleryną. Trzęsła się z zimna. Erling ukradł tę pelerynę w jednym z gospodarstw i na początku nie chciała jej włożyć. Było tak źle, że żywili się tym, co należało do innych. Nie powinni jednak kraść ludziom również ubrań.

Teraz cieszyła się, że ma tę pelerynę, mimo że dręczyły ją wyrzuty sumienia. Może jakaś biedna kobieta cierpi z powodu tej straty i nie ma czym się okryć, gdy musi wyjść na dwór na zimno i deszcz, tak jak dziś.

Znaleźli suche schronienie pod występem skalnym. Erling nazbierał gałęzi i zbudował coś w rodzaju szałasu, gdy zorientował się, że będzie padać. Kryjówka znajdowała się w bezpiecznej odległości od gospodarstwa, a żadnych innych gospodarstw od dawna po drodze nie widzieli. Zresztą wątpliwe, by w taką pogodę ktoś wyszedł z domu. Tylko zbiegowie, jak oni sami, włóczyli się w taki deszcz.

Zmarzła tak bardzo, że dygotała z zimna. A co będzie w zimie? Nie mogą dłużej tak żyć. Albo muszą nająć się gdzieś na służbę, albo dotrzeć do miasta targowego, gdzie będą mogli żebrać lub liczyć, aż ktoś się nad nimi zlituje. Może w klasztorze znajdą pracę jako służący. Nie sądziła, że pani Sigrid rozesłała wiadomość o ich ucieczce do klasztorów położonych aż tak daleko. Wkrótce dotrą do Konghelle, a stamtąd już niedaleko do Hallandii. Erling mówił, że ma tam krewnych. Możnych szlachciców. Powiedział, że na pewno przyjmą go z otwartymi ramionami, gdy się dowiedzą, że uciekł od swego opiekuna, który był złym człowiekiem. Nie znali go dobrze i nie wiedzieli, ile ma lat. Powiedział jej, że ma czternaście, ale zamierzał mówić wszystkim, że skończył siedemnaście. Tyle co ona. Zapewniał ją, że wkrótce, w wieku piętnastu lat, osiągnie pełnoletność, a wtedy będzie mu wolno robić to, co chce, i opiekun nie będzie już miał nad nim władzy.

Biedny Erling. To straszne, że jego matka umarła dzień po jego przyjeździe, nie widzieli się przecież tyle lat. Był taki nieszczęśliwy, że Bergljot miała uczucie, iż serce pęknie jej z żalu. Pomyśleć tylko, że miał zaledwie czternaście lat, a był całkiem sam na świecie.

Sama miała rodziców, braci i siostry. Tych ostatnich trochę za dużo. Dlatego zaproponowała, że pójdzie do klasztoru, by rodzicom ubyła jedna córka na wydaniu, której trzeba zapewnić posag. Ciotka była szanowaną przeoryszą w klasztorze Nonneseter w Bjørgvin, dzięki czemu ojciec nie musiał płacić za przyjęcie córki do zakonu.

Rodzice uznaliby to za hańbę, gdyby się dowiedzieli, że uciekła, ale pocieszała się myślą, że nigdy nie poznają prawdy. Nikt w klasztorze nie wiedział, co planowała zrobić. Pewnie pomyśleli, że wyszła za bramę klasztoru, bo ktoś zapukał, i została uprowadzona przez bandę rzezimieszków. Albo że zaatakował ją niedźwiedź lub stado wilków powlokło gdzieś do lasu. Nikt nie mógł wiedzieć, że uciekła dobrowolnie, a w dodatku razem z synem pani Åshild.

Nie żałowała, choć wyrzuty sumienia dręczyły ją i w dzień, i w nocy. Przez pierwsze noce modliła się nieprzerwanie prawie do świtu w nadziei, że Pan jej wybaczy. Fakt, że Erling zamierzał zostać księdzem, przemawiał chyba na jej korzyść? Zwłaszcza, że chłopak chciał pełnić posługę w klasztorze.

Nagle przypomniała sobie, co opowiadał o swoim śnie, który, jak mówił, wydawał się objawieniem. Śniło mu się, że widział młodą kobietę, ubraną na czarno, z białą chustą zakrywającą czoło i włosy. Niczym w strój zakonny, pomyślała. Kobieta miała niebieskie oczy, dokładnie jak ona sama. Siedziała pod drzewem i patrzyła w niebo, a kiedy spytał, czego wygląda, odparła, że czeka na tego, dla którego żabi je jej serce.

Bergljot poczuła, że na samą myśl o tym zrobiło jej się gorąco. Erling miał rację. Gdy tylko go zobaczyła, zrozumiała, że był tym, na którego czekała. Cokolwiek się stanie, będzie musiała za nim pójść. Nawet gdyby miała złamać regułę benedyktyńską i zranić pobożną panią Sigrid.

W głębi duszy zdawała sobie sprawę, że kiedyś spotka młodego mężczyznę, który zmusi ją do złamania ślubów, które złożyła. Nie sądziła tylko, że stanie się to tak szybko i że on będzie aż tak młody. Nigdy nie odważyła się komukolwiek o tym powiedzieć. Zerwanie przysięgi zakonnej było zdradą.

Strasznie długo to trwało. Nie było go już całą wieczność. Pewnie przemókł do suchej nitki, biedak.

Próbowała nasłuchiwać w szumie deszczu. Psy nie ujadały już tak zajadle. Czy udało mu się je udobruchać? Opowiadał, że potrafi sprawić, by najbardziej wściekły pies, byk lub narowisty koń stawały się łagodne jak baranki, gdy do nich przemawiał.

Wypełniła ją słodycz. Każdej nocy, gdy leżeli blisko obok siebie, żeby utrzymać ciepło, przyglądała mu się, kiedy zasnął, dopóki nie zapadł mrok, i napawała się widokiem jego pięknej twarzy. Pragnęła go pocałować, ale nie miała odwagi.

Na początku bała się, że będzie od niej oczekiwał czegoś, czego nie wolno jej było zrobić, ponieważ była zakonnicą, a poza tym nie czuła się jeszcze gotowa. Jednak ku jej zdumieniu i zadowoleniu nigdy nie próbował. Czyż nie wszyscy młodzieńcy marzyli o tym, by się dostać pod spódnicę dziewczyny? Mnóstwo się o tym nasłuchała, kiedy mieszkała w domu.

Cieszyła się, że jej nie zmuszał, a nawet nie próbował. Jednocześnie czuła ukłucie niepokoju. Czy nie pociągała go? Nie kochał jej? Czy nie dlatego namówił ją, żeby z nim uciekła? Może nie była dość ładna. Albo dość ponętna.

Odegnała te myśli. Erling był dobrze wychowany i rycerski. Nie uczyniłby nic, czym mógłby ją skrzywdzić, na ciele lub duszy. Poza tym był taki młody.

Wstrzymała oddech i znów nasłuchiwała pośród szumu deszczu. Gdzie on się podział? Dlaczego nie wracał?

Zaświtała jej w głowie bolesna myśl. Coś musiało się stać. Nawet jeśli długo czekał, zanim odważył się włamać do spiżarni, już dawno powinien być z powrotem. Pewnie psy zostały spuszczone i rzuciły się na niego. Poznała po ich szczekaniu, że były groźne i wrogo nastawione do ludzi. Może właściciel wypuścił je z psiarni, żeby mogły się schronić przed deszczem, a one wywęszyły obcego i dotarły do Erlinga. A chłop lub jego parobcy nie zdążyli zapobiec nieszczęściu.

Przed oczami zatańczyła jej okrutna wizja: Erlinga leżącego bezradnie na ziemi i zgrai podobnych do wilków psów rozszarpujących go na strzępy. Jęknęła z przerażenia, mocno złożyła ręce i pomodliła się, błagając Najświętszą Panienkę o pomoc.

Wtedy co innego przyszło jej na myśl. To nic pewnego, że psy go dopadły. Mógł zostać zauważony, gdy kradł żywność ze spiżarni. Pojmano go i zatrzymano w zamknięciu, aż do przybycia stróża prawa. Dowie się o tym sędzia i wtrącą Erlinga do lochu, gdzie będzie siedział do czasu, gdy stanie przed tingiem i zostanie skazany na śmierć za kradzież.

O ile chłop nie zabił go od razu. Wiedziała, że kradzież uznawano za jeden z najgorszych występków. Jeszcze nie tak dawno temu można było w takich przypadkach samemu wymierzać karę.

– Panie Jezu! – Podniosła ręce ku niebu. – Święta Mario, pomóżcie nam!

W chwili, gdy wymówiła ostatnie słowo, zdała sobie sprawę, że sama też jest w niebezpieczeństwie. Była współwinna. Jeżeli torturami zmusili Erlinga do wyznania prawdy, to pewnie powiedział, że oboje kradli. Zatem to tylko kwestia czasu, gdy psy i ludzie ją tu odnajdą.

Rozejrzała się bezradnie dookoła. Nadal padało, ale już nie tak mocno. Jeżeli chłop złapał złodzieja i nabrał podejrzeń, że w pobliżu znajduje się jego wspólnik, to nie będzie zwracał uwagi na deszcz, tylko od razu ruszy w pościg.

Nie ulegało wątpliwości, że coś poszło nie tak. Przedtem Erling nigdy nie znikał na tak długo, nawet wtedy, gdy dwie służące zagadały się w spiżarni i musiał czekać, aż wreszcie wyjdą. Wcześniej też bywał w opałach, ale zawsze uchodził cało. Za każdym razem śmiał się i mawiał, że jest w czepku urodzony i nigdy nic złego mu się nie stanie.

Jej nie udawało się zachować takiej beztroski i wiary w to, że zawsze wszystko się powiedzie, jednak nie okazywała swych obaw. Wiedziała, że Erling nie lubił ludzi, którzy zdradzali swe słabości.

Nagle wytężyła słuch i wstrzymała oddech. Z oddali dobiegły ją głosy. Teraz usłyszała również szczekanie psów. A więc zgadła. Mieszkańcy gospodarstwa dowiedzieli się, że ona jest w pobliżu i wyruszyli, żeby ją odnaleźć.

Przestraszona wyczołgała się spod skalnej półki i puściła biegiem w przeciwnym kierunku.

Biegła, aż poczuła smak krwi w ustach. Gałęzie, ciernie i zarośla smagały ją po twarzy i ramionach, i darły ubranie. Potykała się i upadała, ale podnosiła się i biegła dalej. Początkowo poruszała się na oślep, ale po jakimś czasie w warstwie chmur pojawiła się szczelina i przedarło się przez nią blade światło księżyca. Od czasu do czasu Bergljot dostrzegała ścieżkę i przez chwilę trzymała się jej, lecz potem znów gubiła drogę i musiała krążyć między pniami drzew.

Nie miała odwagi przystanąć i nasłuchiwać odgłosów prześladowców. Jedyne, co kołatało jej w głowie, to uciekać, znaleźć się jak najdalej od ludzi i zaciekłych psów. Nawet troska o Erlinga zeszła na dalszy plan, w tym momencie kierował nią tylko strach, że sama zostanie złapana.

Przestało padać i księżyc częściej ukazywał się na niebie. Teraz łatwiej było znaleźć najlepszą drogę, wymijać drzewa, nie potykać się o duże kamienie i korzenie.

Ubranie Bergljot całkiem przemokło, a w butach, którymi nieraz wdepnęła w błotniste kałuże, chlupotało z każdym krokiem, lecz nie miała odwagi się zatrzymać, by wylać z nich wodę. Z trudem łapała oddech, była tak zmęczona, że miała największą ochotę się poddać, ale myśli o tym, co mogłoby ją spotkać, popychały ją dalej.

Była u kresu sił, nie mogła złapać tchu. Wyczerpana oparła się o pień drzewa, jednak minęło trochę czasu, zanim zdołała na tyle uspokoić oddech, by móc nasłuchiwać. Wówczas podniosła głowę, wytężając słuch. Nie usłyszała już ujadania psów, żadnych głosów ani tupotu nóg. Czyżby rzeczywiście udało jej się zgubić prześladowców? Znów nasłuchiwała, lecz nie dobiegły jej żadne inne odgłosy poza kroplami deszczu kapiącymi z gałęzi i słabym szumem w wysokich koronach drzew.

Pewnie przerwali pościg. Może Erling jednak jej nie wydał i tamci tylko sprawdzili teren wokół gospodarstwa i zawrócili do domu.

Odczuła ulgę i rozpłakała się. Szlochając, osunęła się na ziemię i ciężko oparła o pień drzewa. Długo tak siedziała.

Ogarnęło ją potworne zmęczenie i musiała zapaść w sen; obudziła się, gdy było całkiem jasno. Przemoknięta dygotała z zimna. Dopiero teraz zwróciła uwagę, że boli ją noga. Pewnie się uderzyła, gdy upadła, jednak z powodu strachu nie poczuła bólu.

Las nie wydawał się już tak gęsty, nieopodal dostrzegła ścieżkę. Podpełzła w tamtą stronę, znalazła gruby kij, na którym mogła się wesprzeć, i ruszyła przed siebie. W końcu chyba zobaczy jakieś domy lub spotka ludzi?

Chmury szybko płynęły po niebie, a wkrótce odegnał je wiatr i słońce odnalazło drogę między drzewami. Może mimo wszystko to jeszcze nie koniec, może Pan zdecydował, że powinna przeżyć.

Nie wiedziała, jak długo szła, gdy nagle poczuła zapach dymu. Wkrótce potem zauważyła niewielką zagrodę. Była tam tylko uboga chata i obora, lecz mimo to Bergljot miała uczucie, jak gdyby dostała w prezencie drugie życie. Biedacy, którzy tu mieszkali, nie mogli chyba jeszcze słyszeć o kradzieży w sąsiednim gospodarstwie. Była pewna, że dadzą jej coś do jedzenia i pozwolą wysuszyć ubranie, zanim pójdzie dalej.

Wprawdzie włóczęgostwo było zakazane, lecz mogła się wytłumaczyć, że szukała pracy i zaskoczył ją deszcz.

Zresztą to w gruncie rzeczy prawda. Rzeczywiście szukała pracy. Teraz, kiedy jest sama, będzie jej łatwiej nająć się na służbę.

Na myśl o Erlingu z jej oczu znowu popłynęły łzy. Czy zginął? Czy rozszarpały go psy lub zabili parobcy? A może siedział zamknięty w piwnicy tamtego gospodarstwa i czekał na swój los?

Pomyślała, że zachowała się jak tchórz, uciekając spod skalnej półki, zamiast wyjść prześladowcom na spotkanie i przyjąć to, co musiało się zdarzyć. Mogła zmyślić jakąś historię i spróbować usprawiedliwić Erlinga. W każdym razie powinna dzielić karę razem z nim, oboje w równym stopniu ponosili winę.

Teraz było za późno. Nigdy jej się nie uda trafić do tamtego gospodarstwa. Nie wiedziała też, czy starczyłoby jej na to odwagi. Czuła się żałośnie, brakowało jej hartu ducha. Zawsze taka była. Bracia przezywali ją Bojsie. Tyle razy słyszeli, jak mówiła: „boję się”, że przylgnęło to do niej jako przydomek.

Ale odważyła się pójść do klasztoru. I starczyło jej odwagi, by również stamtąd uciec.

Wolno przemierzała ostatni odcinek drogi, rozglądając się dokoła. Wydawało się tu dziwnie cicho i odludnie. Gdyby z dymnika nie wydostawał się dym, byłaby pewna, że nikt tu nie mieszka.

Z wahaniem podeszła do drzwi i zapukała.

Nikt nie odpowiedział.

Zapukała jeszcze raz. Po chwili uchyliła drzwi i spytała: – Jest tu ktoś?

Nadal nikt nie odpowiadał.

Czyżby gospodarze poszli do pracy, zostawiwszy ogień w palenisku? Nie bali się pożaru?

Czując serce w gardle, weszła do środka.

Musiała przyzwyczaić oczy do ciemności. Ogień już wygasł, ale duże kawałki polan żarzyły się jeszcze na czerwono. W niskiej izbie było przytulnie i miło. Po nocy pod gołym niebem Bergljot nie zdołała się ogrzać w jesiennym słońcu. Powoli zbliżyła się do paleniska, przykucnęła i roztarła ręce przy żarze. Gdyby nagle zjawili się właściciele, przeprosiłaby i wyjaśniła, że przemarzła do szpiku kości i nie mogła się oprzeć pokusie.

Miała uczucie, jakby niespodziewanie trafiła do nieba po tym wszystkim, co przeszła. Czy może sobie pozwolić na zdjęcie butów, żeby wylać z nich wodę? Na obu piętach zrobiły jej się pęcherze. Bolały i piekły.

Ponownie rozejrzała się dookoła. Nagle odniosła wrażenie, jakby krew stężała jej w żyłach. Z łóżka w rogu izby wpatrywało się w nią dwoje czarnych oczu.