Wielki potencjał. Jak zmiana podejścia do sukcesu zwiększa nasze osiągnięcia, szczęście oraz dobrostan - Shawn Achor - ebook

Wielki potencjał. Jak zmiana podejścia do sukcesu zwiększa nasze osiągnięcia, szczęście oraz dobrostan ebook

Achor Shawn

4,5

Opis

„Wielki potencjał wywraca do góry nogami nasze założenia dotyczące potencjału. Pokazuje, że sekretem osiągnięć nie jest skupienie się na sobie, ale wsparcie innych. Przedstawia praktyczne, możliwe do wykonania kroki pozwalające wdrożyć te działania. Ta książka po raz kolejny przypomina, jak bardzo Shawn Achor potrafi nas zainspirować”.
– Daniel H. Pink, autor bestsellerów „New York Timesa” Drive, Kiedy oraz Żałować czy nie żałować?

„Korzystając z nowatorskich badań, wnikliwych przemyśleń i praktycznych przykładów, Achor opisuje nową koncepcję sukcesu i prezentuje jednocześnie nowe strategie, które możemy wykorzystać, by osiągnąć maksimum naszego potencjału. Jeśli chcecie zrealizować możliwości, które daje wam życie, Wielki potencjał okaże się kluczowym narzędziem do osiągnięcia tego celu”.
– Gretchen Rubin, autorka bestsellerów „New York Timesa” Projekt szczęście oraz Cztery tendencje

„Od dawna rozumieliśmy, że potencjał przywódczy przekłada się na uzyskiwane indywidualnie wyniki. Jednak Achor ujawnia, że nasz prawdziwy potencjał tkwi w zdolności nauczania, wspomagania oraz inspirowania innych do przywództwa. Otworzy wam oczy na rozległy potencjał, który możemy wyzwolić, dzieląc się naszymi zdolnościami i wpływami z osobami ze swojego otoczenia”.
– Marshall Goldsmith, trener kadry menedżerskiej, autor bestsellerów „New York Timesa”, zdobywca pierwszego miejsca na liście Thinkers50, obejmującej czołowych myślicieli z dziedziny przywództwa

Autor bestsellerów Shawn Achor wskazuje nam, jak uwolnić ukryte źródła potencjału i pomóc w tym innym.

W świecie rozwijającym się dzięki konkurencji oraz indywidualnym osiągnięciom niewłaściwie interpretujemy potencjał. Dążąc do sukcesu samotnie – odpychając innych i jednocześnie zbyt dużo wymagając od samych siebie – nie tylko ograniczamy własny potencjał, ale też stajemy się zestresowani i odcięci od otoczenia.

W wyczekiwanej kontynuacji Przewagi szczęścia Achor wskazuje lepsze podejście. Korzystając z doświadczeń zdobytych podczas pracy w pięćdziesięciu krajach, argumentuje, że sukces i szczęście nie polegają na współzawodnictwie, ale niemal całkowicie zależą od tego, w jakim stopniu jesteśmy w stanie tworzyć więzi i uczyć się od siebie nawzajem.

Ekscytujące nowe badania wskazują, że szczęście jest zaraźliwe, a każdy wymiar ludzkiego potencjału – wydajność, inteligencja, kreatywność, przywództwo, umiejętności i zdrowie – zależy od otoczenia. Zatem gdy pomagamy innym stawać się lepszymi, sami również osiągamy nowy poziom potencjału. Zamiast walczyć o resztki placka, możemy postarać się o większy.

Mały Potencjał to ograniczony sukces, który możemy odnieść samodzielnie. Wielki Potencjał osiągamy wspólnie. W niniejszej książce Achor proponuje pięć strategii – NASION Wielkiego Potencjału – przesuwających granice tego, co możemy osiągnąć, i przywracających naszemu życiu szczęście i znaczenie.

Diametralna zmiana w podejściu do pracy wymaga równie radykalnych zmian w naszym stosunku do sukcesu. „Wielki potencjał” proponuje nową ścieżkę, zapewniającą sukces we współczesnym świecie.

Shawn Achor to jeden z czołowych ekspertów w dziedzinie szczęścia, sukcesu oraz potencjału. Jego badania prezentowano w „Harvard Business Review”, a jego wystąpienie w ramach TED Talk zyskało piętnaście milionów wyświetleń i należy do najpopularniejszych w serii. Shawn spędził dwanaście lat na Harvardzie, a wyniki badań, które tam prowadził, wykorzystał podczas współpracy z niemal połową firm z listy Fortune 100, Pentagonem, Białym Domem czy też ubogimi afrykańskimi szkołami. Jego ustalenia publikowano również w prestiżowych czasopismach psychologicznych oraz „New York Timesie”, „Wall Street Journal”, Forbesie” i „Fortune”. Wywiad, jakiego udzielił Oprah Winfrey, i jego program dla stacji PBS obejrzały miliony widzów. Obecnie działa w strukturach World Happiness Council i kontynuuje badania nad szczęściem.

Materiały filmowe, inne zasoby oraz informacje kontaktowe dostępne są na stronie ShawnAchor.com.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 263

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału:Big Po­ten­tial: How Trans­for­ming the Pur­suit of Suc­cess Ra­ises Our Achie­ve­ment, Hap­pi­ness, and Well-Be­ing
Prze­kład: Mał­go­rzata Ma­łecka
Pro­jekt okładki: Ma­ria Ko­wal­czyk
Re­dak­cja i opra­co­wa­nie in­deksu: Krzysz­tof Ga­jo­wiak
Ko­rekta: Zo­fia Ko­zik
Co­py­ri­ght © 2018 by Shawn Achor
All ri­ghts re­se­rved in­c­lu­ding the ri­ght of re­pro­duc­tion in whole or in part in any form.
This edi­tion pu­bli­shed by ar­ran­ge­ment with Cur­rency, an im­print of Ran­dom Ho­use, a di­vi­sion of Pen­guin Ran­dom Ho­use LLC.
Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Stu­dio EMKA War­szawa 2023
Wszel­kie prawa, łącz­nie z pra­wem do re­pro­duk­cji tek­stów w ca­ło­ści lub w czę­ści w ja­kiej­kol­wiek for­mie – za­strze­żone.
Wy­daw­nic­two Stu­dio EMKAwy­daw­nic­two@stu­dio­emka.com.pl
www.stu­dio­emka.com.pl
ISBN 978-83-67107-65-5
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla Mi­chelle i Leo, dwóch pro­mycz­ków ra­do­ści,które co­dzien­nie przy­po­mi­nają mi, że mi­łość to je­dyny spo­sób,by do­strzec nasz pe­łen po­ten­cjał

CZĘŚĆ I

• • •

WIELKIPRO­BLEMZ MA­ŁYMPO­TEN­CJA­ŁEM

ROZ­DZIAŁ 1

PO­TĘGA UKRY­TYCH PO­WIĄ­ZAŃ

Po­czą­tek ty­siąca la­sów jest w jed­nym żo­łę­dziu.

RALPH WALDO EMER­SON

CUD LA­SÓW NA­MO­RZY­NO­WYCH

Kiedy zmierzch po­woli wkra­dał się do lasu na­mo­rzy­no­wego po­ra­sta­ją­cego brzeg rzeki gdzieś w głę­bi­nach dżun­gli w po­łu­dniowo-wschod­niej Azji, znaj­du­jący się da­leko od ro­dzi­mego Wa­szyng­tonu bio­log spo­glą­dał na pe­łen buj­nej ro­ślin­no­ści obcy kra­jo­braz, gdzie w wo­dzie ro­iło się od węży. Dry­fu­jąc po­woli w ło­dzi, pro­fe­sor Hugh Smith z pew­no­ścią sły­szał na­wo­ły­wa­nia bu­dzą­cych się po zmroku zwie­rząt, które wy­ła­ziły z nor i wy­la­ty­wały z gniazd, by roz­po­cząć nocne po­lo­wa­nie. Mogę so­bie wy­obra­zić mi­go­tliwy blask wody od­bi­ja­ją­cej gwiazdy, nie­za­kłó­cony za­nie­czysz­cze­niem świetl­nym, które po­ja­wia się w od­le­głych mia­stach. To, co wy­da­rzyło się póź­niej tej par­nej nocy w 1935 roku, opi­sano w spra­woz­da­niach na­uko­wych. Smith spoj­rzał na jedno z drzew man­gro­wych, gdy na­gle cała jego ko­rona roz­bły­sła świa­tłem, jakby z drzewa wy­do­był się pio­run, za­miast weń ude­rzyć. Po­tem za­pa­dła ciem­ność, choć pod po­wie­kami wciąż miał świetlny ob­raz.

Wtedy pio­run, jak to cza­sem bywa, ude­rzył po raz drugi.

Całe drzewo znów się roz­świe­tliło, a na­stęp­nie znów zga­sło, dwu­krot­nie w ciągu trzech se­kund[1]. To, co na­stą­piło, było nie­mal sur­re­ali­styczne: wszyst­kie drzewa wzdłuż brzegu na­gle roz­bły­sły jed­no­cze­śnie. Wszyst­kie po jed­nej stro­nie rzeki na od­cinku około trzy­stu me­trów roz­świe­tlały się i ga­sły w tej sa­mej chwili.

Robi mi się cie­pło na sercu, gdy po­my­ślę o tym, że taki cier­pliwy, uważny i umie­jętny ob­ser­wa­tor, któ­rego cie­ka­wość świata za­pro­wa­dziła tak da­leko od jego nor­mal­nego ży­cia na pół­nocno-za­chod­nim Pa­cy­fiku, zo­stał tam­tej nocy na­gro­dzony ma­gicz­nym zja­wi­skiem przy­rod­ni­czym.

Kiedy już wró­ciła mu zdol­ność ro­zu­mo­wa­nia, Smith zdał so­bie sprawę, że w rze­czy­wi­sto­ści to nie drzewa świe­ciły, po­kry­wała je bo­wiem ogromna liczba bio­lu­mi­ne­scen­cyj­nych przed­sta­wi­cieli świe­tli­ko­wa­tych, co do jed­nego roz­bły­sku­ją­cych w tym sa­mym mo­men­cie. Po po­wro­cie do domu dr Smith na­pi­sał ar­ty­kuł o swoim od­kry­ciu syn­chro­nicz­nych bły­sków. Wy­da­wało się to jed­nak zbyt piękne, by było praw­dziwe – ni­czym opo­wiastka z książki dla dzieci. Nie­stety nie dziwi mnie ko­lejna część tej hi­sto­rii. Nikt nie dał wiary re­la­cji na­ukowca. Bio­lo­dzy drwili z jego spra­woz­da­nia, za­rzu­ca­jąc mu kłam­stwo. Dla­czego samce świe­tli­ków mia­łyby roz­bły­ski­wać jed­no­cze­śnie, skoro po­mniej­szało to ich szanse, by wy­róż­nić się przed po­ten­cjalną part­nerką? Ma­te­ma­tycy pre­zen­to­wali rów­nie scep­tyczne po­dej­ście. Jak to moż­liwe, że z cha­osu przy­rody zro­dził się po­rzą­dek, gdy brak było li­dera, aby nim po­kie­ro­wać? Na­to­miast ety­mo­lo­dzy za­sta­na­wiali się, jak przy ogra­ni­czo­nej wi­docz­no­ści w la­sach na­mo­rzy­no­wych mi­liony świe­tli­ków mo­gły do­strzec wy­star­cza­jącą liczbę in­nych świe­tli­ków, by wy­two­rzyć jed­no­rodny rytm roz­bły­sków. Wy­da­wało się to fi­zycz­nie, ma­te­ma­tycz­nie i bio­lo­gicz­nie nie­moż­liwe.

A jed­nak się wy­da­rzyło. Obec­nie dzięki no­wo­cze­snej na­uce wiemy dla­czego i jak. Oka­zuje się, że to za­dzi­wia­jące za­cho­wa­nie ma dla świe­tli­ków zna­cze­nie ewo­lu­cyjne. Ba­da­cze Mo­iseff i Co­pe­land opu­bli­ko­wali w pre­sti­żo­wym cza­so­pi­śmie „Science” ar­ty­kuł do­ku­men­tu­jący ich od­kry­cie. Gdy świe­tliki roz­bły­skują przy­pad­kowo, praw­do­po­do­bień­stwo re­ak­cji sa­micy na samca w ciem­nych cze­lu­ściach la­sów na­mo­rzy­no­wych wy­nosi trzy pro­cent. Jed­nak gdy świe­tliki roz­bły­skują jed­no­cze­śnie, praw­do­po­do­bień­stwo to wzra­sta do osiem­dzie­się­ciu dwóch pro­cent[2]. To nie po­myłka. Praw­do­po­do­bień­stwo suk­cesu wzra­sta o sie­dem­dzie­siąt dzie­więć punk­tów pro­cen­to­wych, kiedy bły­ski mają cha­rak­ter gru­powy, a nie in­dy­wi­du­alny.

Spo­łe­czeń­stwo uczy, że le­piej być je­dy­nym ja­snym świa­teł­kiem, niż znaj­do­wać się w le­sie ja­snych świa­te­łek. W końcu czyż nie tak my­ślimy o suk­ce­sie w na­szych szko­łach i fir­mach? Chcemy skoń­czyć szkołę jako naj­lepsi w rocz­niku, do­stać pracę w naj­lep­szej fir­mie i zo­stać wy­brani do naj­bar­dziej po­żą­da­nego pro­jektu. Chcemy, żeby na­sze dziecko było naj­mą­drzej­szym uczniem w szkole, naj­po­pu­lar­niej­szym dzie­cia­kiem w dziel­nicy i naj­szyb­szym za­wod­ni­kiem w dru­ży­nie. Kiedy ja­ki­kol­wiek za­sób – czy bę­dzie to miej­sce na naj­bar­dziej pre­sti­żo­wym uni­wer­sy­te­cie, roz­mowa o pracę z firmą zaj­mu­jącą czo­łową po­zy­cję na rynku czy obec­ność w naj­lep­szej dru­ży­nie spor­to­wej – jest ogra­ni­czony, uczy się nas, że mu­simy ry­wa­li­zo­wać, by wy­róż­nić się na tle reszty.

Jed­no­cze­śnie moje ba­da­nia wska­zują, że to tak nie działa. Uczeni zaj­mu­jący się świe­tli­kami od­kryli, że gdy owady zdo­łały zsyn­chro­ni­zo­wać roz­bły­ski z za­ska­ku­jącą do­kład­no­ścią (co do mi­li­se­kundy!), po­zwo­liło im to do­sko­nale się wy­eks­po­no­wać, co wy­eli­mi­no­wało ko­niecz­ność ry­wa­li­za­cji. Po­dob­nie gdy po­ma­gamy in­nym sta­wać się lep­szymi, mo­żemy po­sze­rzyć za­kres do­stęp­nych moż­li­wo­ści, za­miast o nie wal­czyć. Ni­czym świe­tliki, kiedy na­uczymy się, jak sko­or­dy­no­wać na­sze dzia­ła­nia i współ­pra­co­wać z oso­bami z oto­cze­nia, wszy­scy za­czy­namy świe­cić ja­śniej, za­równo jako jed­nostki, jak i eko­sys­tem.

Za­trzy­majmy się na chwilę, by po­my­śleć. Jak to jest w ogóle moż­liwe w przy­padku świe­tli­ków? Jak udało im się sko­or­dy­no­wać roz­bły­ski tak ide­al­nie, zwłasz­cza je­śli wziąć pod uwagę ogra­ni­czoną wi­docz­ność oraz ich słaby wzrok? Ba­da­cze Mi­rollo i Stro­gatz z Bo­ston Col­lege i MIT ar­gu­men­to­wali w cza­so­pi­śmie „Jo­ur­nal of Ap­plied Ma­the­ma­tics”, że – co za­ska­ku­jące – świe­tliki nie mu­szą wi­dzieć wszyst­kich, by za­po­cząt­ko­wać zhar­mo­ni­zo­wane dzia­ła­nie. Wy­star­czy, że żadna z grup owa­dów nie po­zo­staje poza za­się­giem wzroku ja­kiejś in­nej grupy, a uda im się do­pa­so­wać rytm bły­sków[3]. In­nymi słowy, wy­star­czy kilka prze­kaź­ni­ków, by prze­kształ­cić cały sys­tem[4].

Nowe ro­zu­mie­nie sys­te­mów po­zy­tyw­nych uczy nas, że jest to praw­dziwe w od­nie­sie­niu do lu­dzi. Jak od­kry­je­cie w tej książce, sta­jąc się „po­zy­tyw­nym prze­kaź­ni­kiem” w miej­scu pracy, fir­mie czy spo­łecz­no­ści i wspie­ra­jąc osoby z wa­szego oto­cze­nia w do­sko­na­le­niu ich kre­atyw­no­ści, wy­daj­no­ści, umie­jęt­no­ści oraz sku­tecz­no­ści, nie tylko po­ma­ga­cie gru­pie sta­wać się lep­szą, ale wy­kład­ni­czo zwięk­sza­cie wła­sny po­ten­cjał suk­cesu.

Na ko­niec jesz­cze je­den ważny szcze­gół od­no­śnie do tej in­try­gu­ją­cej opo­wie­ści. Bio­lo­dzy, któ­rzy ba­dali te dżun­gle, wie­dzą już, że blask bi­jący od la­sów na­mo­rzy­no­wych jest wi­do­czny z od­le­gło­ści wielu ki­lo­me­trów. Ozna­cza to, że in­nym świe­tli­kom jest ła­twiej od­na­leźć drogę do świa­tła. Za­tem im ja­śniej­szy blask, tym wię­cej po­ja­wia się in­nych chęt­nych, któ­rzy do­łą­czają ze swoim świa­tłem. Spraw­dza się to nie tylko w przy­padku świe­tli­ków, ale rów­nież lu­dzi: im bar­dziej po­ma­ga­cie in­nym oso­bom od­na­leźć świa­tło, tym ja­śniej świe­ci­cie ra­zem.

PO­TĘGA IN­NYCH

Kiedy Geo­rge Lu­cas two­rzył pier­wotny sce­na­riusz war­tej obec­nie mi­liardy do­la­rów se­rii Gwiezdne wojny, nie pa­dło w nim naj­bar­dziej kul­towe zda­nie w tej hi­sto­rii fil­mo­wej: „Niech Moc bę­dzie z tobą”. Za­miast niego w naj­wcze­śniej­szych wer­sjach po­ja­wiło się: „Niech Moc in­nych bę­dzie z tobą”. Cóż ten mało znany fakt ma wspól­nego z na­uką do­ty­czącą po­ten­cjału? Jak na­pi­sał au­tor ksią­żek dla dzieci Ro­ald Dahl: „Naj­więk­sze se­krety kryją się w naj­mniej praw­do­po­dob­nych miej­scach”. Wie­rzę, że ten krótki cy­tat sta­nowi trafną dia­gnozę pro­blemu tra­wią­cego próżną po­goń na­szego spo­łe­czeń­stwa za po­ten­cja­łem, a także przy­bliża se­kret wy­kład­ni­czego zwięk­sze­nia na­szego suk­cesu, do­bro­stanu oraz szczę­ścia.

Na­sze spo­łe­czeń­stwo nad­mier­nie sku­piło się na po­tę­dze jed­nostki za­miast na po­tę­dze jed­nostki wzmac­nia­nej przez in­nych. Oczy­wi­ście Hol­ly­wood glo­ry­fi­kuje sa­motne gwiazdy; gdzież in­dziej ulice są do­słow­nie wy­bru­ko­wane ich imio­nami? Jed­nak gdy przyj­miemy taki sce­na­riusz w na­szych fir­mach i szko­łach, kon­cen­tru­jąc się je­dy­nie na in­dy­wi­du­al­nych osią­gnię­ciach i eli­mi­nu­jąc in­nych z tego rów­na­nia, na­sza praw­dziwa po­tęga po­zo­sta­nie ukryta. Na szczę­ście to, co ukryte, można od­kryć.

Trzy lata temu, gdy zaj­mo­wa­łem się ukry­tymi związ­kami tkwią­cymi u pod­staw suk­cesu i ludz­kiego po­ten­cjału, do­świad­czy­łem prze­ło­mo­wego wy­da­rze­nia. Zo­sta­łem oj­cem.

Kiedy mój syn Leo po­ja­wił się na świe­cie, był do­słow­nie bez­radny. Nie po­tra­fił się na­wet sam prze­krę­cić. Jed­nak w miarę, jak do­ra­stał, przy­by­wało mu umie­jęt­no­ści. A za każ­dym ra­zem, gdy się cze­goś na­uczył, ja, jak przy­stało na przed­sta­wi­ciela nurtu psy­cho­lo­gii po­zy­tyw­nej, chwa­li­łem go: „Leo, zro­bi­łeś to cał­kiem sam! Je­stem z cie­bie dumny”. Po ja­kimś cza­sie Leo za­czął po­wta­rzać moje słowa, mó­wiąc do mnie dzie­cię­cym gło­si­kiem, peł­nym dumy: „Cał­kiem sam”.

Wtedy zda­łem so­bie z cze­goś sprawę: naj­pierw jako dzieci, póź­niej jako do­ro­śli w miej­scu pracy je­ste­śmy wa­run­ko­wani, by nie­pro­por­cjo­nal­nie do­ce­niać osią­gnię­cia, do któ­rych do­szli­śmy sa­mo­dziel­nie. Jako oj­ciec, gdy­bym za­trzy­mał się na po­chwa­łach i pro­wa­dze­niu syna na tam­tym eta­pie, mógł­bym go wy­cho­wać w prze­świad­cze­niu, że nie­za­leżne osią­gnię­cia są naj­waż­niej­szym spraw­dzia­nem na­szej siły cha­rak­teru. A nie jest to prawdą. Ist­nieje jesz­cze cał­ko­wi­cie inna sfera.

Cykl ten roz­po­czyna się za młodu. W szkole na­sze dzieci za­chęca się do pil­nej sa­mo­dziel­nej na­uki, by mo­gły prze­ści­gnąć in­nych na eg­za­mi­nach. Je­śli szu­kają po­mocy w re­ali­za­cji pro­jek­tów u in­nych uczniów, gani się je za oszu­ki­wa­nie. Co wie­czór po­świę­cają wiele go­dzin na prace do­mowe, co zmu­sza je, by re­zy­gno­wały z czasu spę­dza­nego w to­wa­rzy­stwie na rzecz tego po­świę­ca­nego na pracę w sa­mot­no­ści. Nie­ustan­nie przy­po­mina się im, że ich przy­szły suk­ces w miej­scu pracy jest uza­leż­niony od in­dy­wi­du­al­nych wy­ni­ków, w tym ich ocen i punk­tów zdo­by­tych w ustan­da­ry­zo­wa­nych te­stach. Sta­ty­stycz­nie nie jest to prawdą, ale ta­kie po­dej­ście do na­uki ma je­den ważny sku­tek: znacz­nie pod­nosi ich po­ziom stresu, okra­da­jąc je z więzi spo­łecz­nych, snu, uwagi, szczę­ścia i zdro­wia. Jed­nak za­miast kwe­stio­no­wać sys­tem, po­tę­piamy tych, któ­rzy nie pod­dają się sza­leń­stwu in­dy­wi­du­al­nych osią­gnięć. Koń­cząc szkoły, ucznio­wie są wy­czer­pani, słabi i sa­motni, a wtedy do­wia­dują się, że na końcu tę­czy nie ma suk­cesu i szczę­ścia, które im obie­cano.

Na­gle ci sami lu­dzie, któ­rzy tak świet­nie wy­pa­dali w in­dy­wi­du­al­nych te­stach, na­po­ty­kają trud­no­ści, gdy mu­szą pra­co­wać z in­nymi, by wpro­wa­dzić pro­dukt na ry­nek lub spra­wić, by ich ze­spół osią­gnął za­pla­no­wany cel. Na szczyt pną się nie ci, któ­rzy sta­rają się ro­bić wszystko sa­mo­dziel­nie, ale ra­czej ci, któ­rzy po­tra­fią pro­sić o po­moc i mo­bi­li­zują in­nych do roz­woju. Ro­dzice pre­zen­tu­jący zrów­no­wa­żone i na­sta­wione na re­la­cje po­dej­ście do suk­cesu swo­ich po­ciech są na­gra­dzani za wy­trwa­łość, a ro­dzice za­chę­ca­jący do in­dy­wi­du­al­nych osią­gnięć kosz­tem re­la­cji czują się nie­przy­go­to­wani na wy­pa­le­nie czy sa­mot­ność wła­snego dziecka.

Przez pierw­sze dwa­dzie­ścia dwa lata ży­cia osą­dza się nas i chwali za in­dy­wi­du­alne przy­mioty oraz to, co po­tra­fimy osią­gnąć sa­mo­dziel­nie, ale przez resztę ży­cia nasz suk­ces jest nie­mal cał­ko­wi­cie po­wią­zany z osią­gnię­ciami in­nych.

Przez ostat­nie dzie­sięć lat pra­co­wa­łem z nie­mal po­łową firm na­le­żą­cych do li­sty For­tune 100 i od­wie­dzi­łem po­nad pięć­dzie­siąt kra­jów, chcąc się do­wie­dzieć, jak lu­dzie w róż­nych miej­scach pod­cho­dzą do kon­cep­cji suk­cesu, szczę­ścia oraz po­ten­cjału ludz­kiego. Nie­mal wszę­dzie prze­wa­ża­jąca więk­szość przed­się­biorstw, szkół oraz or­ga­ni­za­cji mie­rzy i wy­róż­nia „wy­so­kie osią­gnię­cia” w ka­te­go­riach pa­ra­me­trów in­dy­wi­du­al­nych, ta­kich jak wy­niki sprze­daży, zdo­byte wy­róż­nie­nia przed­sta­wione w ży­cio­ry­sie czy wy­niki te­stu. Cały pro­blem w tym, że ta­kie po­dej­ście opiera się na prze­ko­na­niu, które – jak nam się wy­daje – zo­stało po­twier­dzone na­ukowo: ży­jemy w świe­cie, gdzie prze­trwają naj­lepsi. Za­tem suk­ces to gra o su­mie ze­ro­wej – po­wie­dzie się TYLKO tym, któ­rzy otrzy­mują naj­lep­sze oceny, mają naj­lep­szy ży­cio­rys czynaj­więk­szą liczbę punk­tów. Prze­pis jest pro­sty: bądź lep­szy, mą­drzej­szy i bar­dziej kre­atywny niż inni, a od­nie­siesz suk­ces.

Tyle że ten prze­pis jest nie­praw­dziwy.

Dzięki no­wym prze­ło­mo­wym ba­da­niom, o któ­rych prze­czy­ta­cie w tej książce, wiemy już, że osią­gnię­cie na­szego naj­wyż­szego po­ten­cjału nie po­lega na prze­trwa­niu naj­lep­szych, ale prze­trwa­niu tych, któ­rzy naj­le­piej się wpa­so­wują. In­nymi słowy, suk­ces nie za­leży je­dy­nie od tego, jak je­ste­ście kre­atywni, in­te­li­gentni czy zmo­ty­wo­wani, ale jak po­tra­fi­cie na­wią­zy­wać re­la­cje, wspo­ma­gać i ko­rzy­stać z eko­sys­temu ota­cza­ją­cych was lu­dzi. Nie za­leży tylko od tego, jak wy­soko w ran­kin­gach znaj­duje się wa­sza uczel­nia czy miej­sce pracy, ale jak do­brze tam pa­su­je­cie. Nie za­leży tylko od tego, ile uzy­ska­cie punk­tów, ale jak do­brze do­peł­nia­cie umie­jęt­no­ści ze­społu.

Czę­sto wy­daje się nam, że gdy­by­śmy tylko po­tra­fili pra­co­wać cię­żej, szyb­ciej i mą­drzej, osią­gnę­li­by­śmy swój naj­wyż­szy po­ten­cjał. Jed­nak, na­ukowo rzecz uj­mu­jąc, we współ­cze­snym świe­cie naj­więk­szą prze­szkodą dla wa­szego suk­cesu i re­ali­za­cji po­ten­cjału nie jest brak wy­daj­no­ści, cięż­kiej pracy czy in­te­li­gen­cji, ale spo­sób, w jaki do niego dą­żymy. Roz­wi­ja­nie wła­snego po­ten­cjału nie­ko­niecz­nie musi ozna­czać po­dą­ża­nie sa­motną ścieżką. Wnio­ski z de­kady ba­dań są ja­sne: sa­memu nie jest szyb­ciej; le­piej jest wspól­nie.

Trzy­ma­jąc się prze­sta­rza­łego prze­pisu na suk­ces, nie wy­ko­rzy­stu­jemy ogrom­nych za­so­bów po­ten­cjału. Mia­łem się o tym oka­zję prze­ko­nać oso­bi­ście w trak­cie dwu­na­stu lat spę­dzo­nych na Ha­rvar­dzie, przy­glą­da­jąc się, jak stu­denci roz­bi­jają się na zdra­dli­wych wo­dach ostrej kon­ku­ren­cji, a po­tem osia­dają na mie­li­znach sa­mo­zwąt­pie­nia i stresu. Zdaw­szy so­bie sprawę, że nie są już je­dy­nymi me­ga­gwiaz­dami, wielu wpa­dało w pa­nikę. Wy­ma­gali od sie­bie wię­cej, izo­lu­jąc się, by pod­krę­cić tempo, i pró­bu­jąc za­bły­snąć na tle in­nych. Skut­kiem była ciem­ność. Aż osiem­dzie­siąt pro­cent stu­den­tów Ha­rvardu przy­znaje, że w trak­cie stu­diów na uczelni do­świad­czyło epi­zodu de­pre­sji.

Te­raz, kiedy mia­łem oka­zję przyj­rzeć się pro­ble­mowi z per­spek­tywy glo­bal­nej, wiem, że nie do­tyka on je­dy­nie stu­den­tów uczelni na­le­żą­cych do Ligi Blusz­czo­wej. W 1978 roku śred­nia wieku osób, u któ­rych dia­gno­zo­wano de­pre­sję, wy­no­siła dwa­dzie­ścia dzie­więć lat. W 2009 było to czter­na­ście i pół roku[5]. W ciągu mi­nio­nej de­kady wskaź­niki de­pre­sji u do­ro­słych ule­gły po­dwo­je­niu, po­dob­nie jak ho­spi­ta­li­za­cji z po­wodu prób sa­mo­bój­czych u dzieci ma­ją­cych na­wet za­le­d­wie osiem lat[6]. Jaka zmiana może wy­ja­śnić te dane? I, co waż­niej­sze, co mo­żemy zro­bić, by to na­pra­wić?

Kła­dziemy zde­cy­do­wa­nie zbyt duży na­cisk na in­dy­wi­du­alne osią­gnię­cia, co jest zwią­zane z dwiema zna­czą­cymi zmia­nami. Po pierw­sze, roz­wój tech­no­lo­gii oraz me­diów spo­łecz­no­ścio­wych po­zwala nam przez całą dobę zda­wać re­la­cję z na­szych in­dy­wi­du­al­nych osią­gnięć, pod­sy­ca­jąc kon­ku­ren­cję i jed­no­cze­śnie kar­miąc po­czu­cie za­gu­bie­nia. Po dru­gie, astro­no­miczna pre­sja oraz kon­ku­ren­cja w szko­łach i fir­mach, w po­goni za wyż­szymi wskaź­ni­kami in­dy­wi­du­al­nego suk­cesu, prze­kła­dają się na dłuż­szy dzień pracy, mniej snu i wię­cej stresu. Na szczę­ście za­czyna się wy­ła­niać lep­sza ścieżka.

Ta eks­cy­tu­jąca nowa ścieżka zo­stała za­in­spi­ro­wana mo­imi wcze­śniej­szymi ba­da­niami nad szczę­ściem. W Prze­wa­dze szczę­ścia[1*] pi­sa­łem, jak można istot­nie zwięk­szyć wła­sne szczę­ście po­przez tech­niki ta­kie jak ćwi­cze­nie wdzięcz­no­ści, prak­ty­ko­wa­nie opty­mi­zmu i me­dy­to­wa­nie. Jed­nak w któ­rymś mo­men­cie, je­śli wszyst­kie te dzia­ła­nia będą do­ty­czyły wy­łącz­nie wa­szego szczę­ścia, doj­dzie­cie do nie­wi­dzial­nej gra­nicy, poza którą szczę­ścia nie da się utrzy­mać ani roz­wi­nąć. Je­dy­nym spo­so­bem na po­ko­na­nie tej ba­riery jest wy­ko­rzy­sta­nie wła­snego szczę­ścia jako pa­liwa, które po­zwoli uszczę­śli­wić in­nych. Osta­tecz­nie zda­łem so­bie sprawę, że szczę­ście to wy­bór nie tylko in­dy­wi­du­alny, ale także ma­jący zwią­zek z in­nymi ludźmi. Dzieje się tak dla­tego, że wy­bie­ra­jąc po­stę­po­wa­nie pełne wdzięcz­no­ści lub ra­do­ści, uła­twia­cie wdzięcz­ność i ra­dość in­nym, któ­rzy z ko­lei dają wię­cej po­wo­dów do ra­do­ści i wdzięcz­no­ści wam.

Dys­po­nu­jąc tym od­kry­ciem, za­głę­bi­łem się w nowe ba­da­nia i wtedy stało się ja­sne, że szczę­ście sta­nowi je­dy­nie wierz­cho­łek góry lo­do­wej. Obec­nie, dzięki po­ja­wie­niu się big data, mo­głem wresz­cie do­strzec po­wią­za­nia, które przed­tem po­zo­sta­wały ukryte. Wcze­śniej mo­gli­śmy py­tać je­dy­nie: „Jak in­te­li­gentny je­steś?”, „Jak bar­dzo je­steś kre­atywna?” albo „Jak ciężko pra­cu­jesz?”. Te­raz mo­żemy za­da­wać py­ta­nia szer­sze: „Jak mą­dre są dzięki to­bie osoby z two­jego oto­cze­nia?”, „Ile kre­atyw­no­ści wy­zwa­lasz?”, „W ja­kim stop­niu twoja de­ter­mi­na­cja udziela się two­jemu ze­spo­łowi lub ro­dzi­nie?”, „Jak wy­trwałe są dzięki to­bie osoby z two­jego oto­cze­nia?”. A kiedy je za­damy, za­uwa­żymy, że na­sze naj­więk­sze suk­cesy nie ist­nieją w sa­mot­no­ści. W miarę jak po­ja­wiają się ko­lejne ba­da­nia, uczymy się, że nie­mal każda ce­cha na­szego po­ten­cjału – od in­te­li­gen­cji, po kre­atyw­ność, przy­wódz­two, oso­bo­wość i za­an­ga­żo­wa­nie – jest po­łą­czona z in­nymi ludźmi. Dla­tego chcąc praw­dzi­wie roz­kwit­nąć fi­zycz­nie, emo­cjo­nal­nie i du­chowo, mu­simy zmie­nić to, jak re­ali­zu­jemy nasz po­ten­cjał, tak samo jak mu­simy zmie­nić spo­sób, w jaki po­szu­ku­jemy szczę­ścia: mu­simy za­prze­stać sta­rań, by sa­memu osią­gnąć to szyb­ciej, i za­cząć pra­co­wać nad tym, by­śmy stali się sil­niejsi wspól­nie.

Two­rząc hi­per­kon­ku­ren­cyjne śro­do­wi­ska, w któ­rych świę­tuje się tylko osią­gnię­cia in­dy­wi­du­alne, firmy i szkoły za­nie­dbują ogromną część ta­lentu, wy­daj­no­ści oraz kre­atyw­no­ści. Prze­sadny na­cisk na jed­nostkę i odej­mo­wa­nie in­nych z rów­na­nia na­kłada na nasz po­ten­cjał miękką blo­kadę, sztucz­nie ogra­ni­cza­jąc to, co mo­żemy osią­gnąć. Do­bra wia­do­mość jest taka, że nie bez po­wodu uży­wam tu okre­śle­nia „miękka blo­kada”: można się jej po­zbyć. Kiedy pra­cu­jemy, by po­móc in­nym osią­gnąć suk­ces, nie tylko po­pra­wiamy wy­niki grupy, ale też wy­kład­ni­czo zwięk­szamy wła­sny po­ten­cjał. Zja­wi­sko to opi­suję da­lej w ni­niej­szej książce jako Koło Suk­cesu – pę­tlę po­zy­tyw­nych in­for­ma­cji zwrot­nych, dzięki któ­rej wspie­ra­nie in­nych prze­kłada się na wię­cej za­so­bów, ener­gii i do­świad­czeń – te z ko­lei wspie­rają was sa­mych, po­now­nie na­pę­dza­jąc spi­ralę. Tak oto po­ma­ga­nie in­nym prze­nosi wasz suk­ces na ko­lejny po­ziom. Za­tem:

MAŁY PO­TEN­CJAŁ to ogra­ni­czony suk­ces, który mo­że­cie osią­gnąć sa­mo­dziel­nie.

WIELKI PO­TEN­CJAŁ to suk­ces, który mo­że­cie osią­gnąć z in­nymi je­dy­nie dzięki Kołu Suk­cesu.

W ni­niej­szej książce opi­szę osiem au­tor­skich pro­jek­tów ba­daw­czych, które prze­pro­wa­dzi­łem z in­nymi, jak rów­nież no­wa­tor­skie ba­da­nia na­ukow­ców łą­czące neu­ro­na­ukę, psy­cho­lo­gię oraz ana­lizy sie­ciowe, kształ­tu­jące nową dzie­dzinę ba­dań nad sys­te­mami po­zy­tyw­nymi. Wiem jed­nak, że nie się­gnę­li­ście po tę książkę je­dy­nie dla omó­wie­nia ba­dań; ist­nieją lep­sze po­zy­cje po­świę­cone tej te­ma­tyce. Za­leży wam na wie­dzy, którą mo­że­cie za­cząć wdra­żać od razu. Dla­tego mi­nione trzy lata spę­dzi­łem, for­mu­łu­jąc prak­tyczne po­dej­ście do Wiel­kiego Po­ten­cjału na pod­sta­wie do­stęp­nych usta­leń na­uko­wych oraz mo­ich dzia­łań dla NASA, NFL, Bia­łego Domu i in­nych, a także roz­mów z oso­bami, które zde­cy­do­wa­nie od­nio­sły suk­ces, w tym Wil­lem Smi­them, Oprah Win­frey oraz Mi­cha­elem Stra­ha­nem, ży­ją­cymi zgod­nie z re­gu­łami Wiel­kiego Po­ten­cjału.

Ścieżka ta składa się z pię­ciu eta­pów, które na­zy­wam NA­SIO­NAMI Wiel­kiego Po­ten­cjału: OTOCZ­CIE się Ukła­dem Gwiezd­nym Po­zy­tyw­nych In­flu­en­ce­rów. DZIEL­CIE się swoją mocą, włą­cza­jąc in­nych w dzia­ła­nia, nie­za­leż­nie od sta­no­wi­ska. ROZ­WI­JAJ­CIE swoje za­soby, sta­jąc się Pry­zma­tem Po­chwały. BROŃ­CIE sys­temu przed ne­ga­tyw­nymi ata­kami. POD­TRZY­MUJ­CIE ko­rzy­ści, na­pę­dza­jąc Koło Suk­cesu. Na­siona są do­sko­nałą me­ta­forą tych ba­dań, po­nie­waż nie roz­winą się same z sie­bie, bez po­mocy słońca, ziemi i wody. Po­dob­nie i wy mo­że­cie roz­wi­jać wła­sny po­ten­cjał, ale nie mo­że­cie tego zro­bić sami. Naj­więk­szy roz­wój osią­gamy, gdy wy­ko­rzy­stu­jemy po­ten­cjał osób z na­szego oto­cze­nia.

Za­tem nie mo­żemy się już za­do­wo­lić ry­wa­li­za­cją o ochłapy Ma­łego Po­ten­cjału; mu­simy szu­kać no­wych gra­nic ludz­kiego po­ten­cjału i za­pra­szać in­nych, by za nami po­dą­żali. Świat pe­łen wy­zwań wy­maga od nas, by­śmy przy­wró­cili do prze­pisu „moc in­nych”. A wszystko za­czyna się od zna­le­zie­nia ukry­tych po­wią­zań po­mię­dzy świe­tli­kami, go­li­zną na Ha­rvar­dzie, bez­pió­rymi kur­cza­kami i nie­zręcz­nym tań­cem z Oprah.

ROZ­DZIAŁ 2

PO­ZBY­WA­NIE SIĘ NIE­WI­DZIAL­NEJ BA­RIERY DLA PO­TEN­CJAŁU

GO­LI­ZNA NA HA­RVAR­DZIE

W pewną śnieżną stycz­niową noc na pierw­szym roku stu­diów na Ha­rvar­dzie sie­dzia­łem do późna, za­ku­wa­jąc do eg­za­mi­nów. Zbli­żał się ko­niec dwu­ty­go­dnio­wego okresu zwa­nego Re­ading Pe­riod, gdy nie ma za­jęć, rze­komo po to by stu­denci mo­gli się przy­go­to­wać do eg­za­mi­nów. Jed­nak w rze­czy­wi­sto­ści jest to czas, na który pro­fe­so­ro­wie za­dają stu­den­tom wszyst­kie naj­waż­niej­sze prace i pro­jekty, a oprócz tego ocze­kują, że ci przy­go­tują się do eg­za­mi­nów. Stres da się wy­czuć w bi­blio­te­kach i sto­łówce, stu­denci szy­kują się na bi­twę, w któ­rej stawką jest za­pre­zen­to­wa­nie in­dy­wi­du­al­nego po­ten­cjału.

Pew­nego wie­czoru, kilka mi­nut przed pół­nocą, kiedy le­dwo wi­dzia­łem na oczy po sze­ścio­go­dzin­nym ślę­cze­niu nad książ­kami, wyj­rza­łem przez okno, za któ­rym zo­ba­czy­łem nie­ty­powy wi­dok. Setki stu­den­tów zgro­ma­dziło się na­gle przed moim aka­de­mi­kiem. Po­tem zro­bili coś jesz­cze dziw­niej­szego: za­częli się roz­bie­rać. Mgła mó­zgowa bę­dąca wy­ni­kiem prze­ucze­nia spra­wiła, że za­czą­łem się za­sta­na­wiać, czy to na­prawdę się dzieje, czy też może stres spo­wo­do­wany stu­diami na Ha­rvar­dzie uszko­dził mi mózg. Wtedy wszy­scy za­częli krzy­czeć.

Nie­dawno roz­ma­wia­li­śmy o świe­tli­kach z la­sów na­mo­rzy­no­wych, które przy­wa­biają part­nerki, syn­chro­nicz­nie roz­bły­sku­jąc ja­snym świa­teł­kiem pod ciem­nym, noc­nym nie­bem. Cóż, mia­łem do­świad­czyć zbio­ro­wego świe­ce­nia w nieco in­nym sen­sie.

Każ­dego roku o pół­nocy, w przed­dzień roz­po­czę­cia eg­za­mi­nów, stu­denci Ha­rvardu biorą udział w wy­da­rze­niu na­zy­wa­nym Pri­mal Scream, sza­cow­nej tra­dy­cji przy­pi­sy­wa­nej przez nie­któ­rych naj­wy­raź­niej nie­zbyt pu­ry­tań­skim przod­kom. Pod­czas gdy je­den z Oj­ców Za­ło­ży­cieli, John Adams, utrwa­lił swoje miej­sce na kar­tach hi­sto­rii, sy­gnu­jąc De­kla­ra­cję Nie­pod­le­gło­ści, jego syn Char­les za­pi­sał się w dzie­jach, gdy wraz ze zna­jo­mymi przy­ła­pano go na go­lasa na głów­nym kam­pu­sie Ha­rvardu[1]. Wszyst­kich wy­rzu­cono z uczelni, a póź­niej z po­wro­tem przy­jęto (naj­wy­raź­niej gdy twój oj­ciec jest Oj­cem Za­ło­ży­cie­lem, masz przy­naj­mniej jedną dar­mową kartę wyj­ścia z wię­zie­nia), a za­po­cząt­ko­wana przez nich zimna tra­dy­cja trwa do dzi­siaj. Po­nad trzy­sta lat póź­niej naj­od­waż­niejsi i/lub naj­bar­dziej nie­trzeźwi stu­denci gro­ma­dzą się przed Mo­wer Hall, gdzie wy­ska­kują z ubrań. Na­stęp­nie, na wpół za­mar­z­nięci i cał­ko­wi­cie nadzy, za­czy­nają bie­gać w zwar­tej gru­pie po ob­lo­dzo­nych traw­ni­kach głów­nego kam­pusu, przy­tu­la­jąc się dla roz­grzewki, pod­czas gdy setki ga­piów wy­le­wają się z aka­de­mi­ków. Przez kilka krót­kich chwil obawa przed nie­udaną próbą zre­ali­zo­wa­nia wła­snego po­ten­cjału w trak­cie eg­za­mi­nów zo­staje za­stą­piona przez (bar­dzo rze­czy­wi­sty) lęk przed po­ten­cjal­nym od­mro­że­niem – nie wspo­mi­na­jąc o wsty­dzie przed ludźmi z roku.

W taki oto spo­sób po raz pierw­szy mia­łem oka­zję być świad­kiem Pri­mal Scream. Po­zwól­cie, że za­trzy­mam się na chwilę, by prze­ka­zać tym, któ­rzy mnie nie znają, dwie istotne in­for­ma­cje o so­bie. Po pierw­sze, nim pod­ją­łem stu­dia na Ha­rvar­dzie, więk­szość ży­cia spę­dzi­łem w mia­steczku Waco, w sta­nie Tek­sas, gdzie nie tylko go­rąco po­pie­rano no­sze­nie odzieży, ale też nikt nie sły­szał o bie­ga­niu na go­lasa po śniegu cho­ciażby z tego po­wodu, że go tam nie ma. Po dru­gie, je­stem nie­śmiały. Ni­gdy nie by­łem w klu­bie, nie pod­ry­wa­łem dziew­czyny w ba­rze i nie pły­wa­łem nago. A jed­nak, pa­trząc tam­tej nocy na ów spek­takl z okna mo­jego po­koju na pierw­szym pię­trze, mar­twi­łem się, że umyka mi pewna część stu­denc­kiego ży­cia. Oto sie­dzia­łem sa­mot­nie w aka­de­miku, czy­ta­jąc o ży­ciu w Rzy­mie za pa­no­wa­nia Au­gu­sta, pod­czas gdy inni stu­denci żyli peł­nią ży­cia. Dla­tego po­sta­no­wi­łem do nich do­łą­czyć.

Mój otu­ma­niony zmę­cze­niem mózg pod­su­nął mi myśl, że naj­lep­szą stra­te­gią bę­dzie ro­ze­brać się w po­koju, a po­tem po pro­stu po­cze­kać, aż reszta grupy bę­dzie prze­cho­dziła obok w dro­dze po­wrot­nej, i do­łą­czyć do niej pod osłoną ciem­no­ści. Kiedy drzwi do aka­de­mika za­trza­snęły się za mną, na­tych­miast zda­łem so­bie sprawę z pierw­szego błędu, który po­peł­ni­łem. Po­nie­waż po­cho­dzę z Tek­sasu, nie przy­szło mi do głowy, że buty są dość ważne w trak­cie biegu – nie­za­leż­nie od tego, czy bie­gamy nago czy w ubra­niu – gdy mu­simy bro­dzić w śniegu. Po­tem zda­łem so­bie sprawę z dru­giego błędu: zo­sta­wi­łem mój iden­ty­fi­ka­tor, któ­rego po­trze­bo­wa­łem, by z po­wro­tem wejść do bu­dynku, w kie­szeni spodni, które oczy­wi­ście rzu­ci­łem na pod­łogę po­koju w aka­de­miku. I wtedy zda­łem so­bie sprawę z trze­ciego błędu, chyba naj­po­waż­niej­szego. By­łem sam. Nie mia­łem szans, by wmie­szać się w tłum bez zwra­ca­nia na sie­bie uwagi. W końcu kiedy je­steś jed­nym go­la­sem z wielu, twoja twarz po­zo­staje ano­ni­mowa. Na­to­miast je­śli je­steś je­dyną nagą osobą, ni­czym Will Fer­rell w fil­mie Old School, każdy cię roz­po­zna.

Kiedy tak sta­łem po­śród zi­mo­wego kra­jo­brazu, za­sta­na­wia­jąc się, czego nie chciał­bym so­bie od­mro­zić, zza rogu wy­ło­niła się rów­nie nie­śmiała, prze­sia­du­jąca w bi­blio­tece ko­le­żanka z aka­de­mika, nio­sąca stertę ksią­żek. Pi­snęła, a na­stęp­nie oboje za­sto­so­wa­li­śmy starą stra­te­gię: je­śli bę­dziemy uda­wać, że cze­goś nie wi­dzimy, uwie­rzymy, że to się ni­gdy nie wy­da­rzyło. Z czer­wo­nymi po­licz­kami i po­si­nia­łymi sto­pami pod­kra­dłem się do drzwi, wsze­dłem do po­koju i ubra­łem tak szybko, jak tylko po­trafi czło­wiek. Przez resztę stu­diów ko­le­żanka ni­gdy nie wspo­mniała o mo­jej po­rzu­co­nej pró­bie, by uczest­ni­czyć w trzech­set­let­niej tra­dy­cji: mój bieg nago za­koń­czył się pół me­tra od drzwi po­koju. Ja zaś ni­gdy nie przy­zna­łem się, że była je­dyną dziew­czyną, która oglą­dała mnie nago w trak­cie mo­ich stu­diów na Ha­rvar­dzie.

Ni­niej­sza książka nie na­daje się dla dzieci po­ni­żej trzy­na­stego roku ży­cia z po­wodu opi­sów na­go­ści, na­uko­wego ję­zyka i oka­zjo­nal­nych na­wią­zań do sy­tu­acji z ży­cia do­ro­słych. Jed­nak opo­wia­dam tę hi­sto­rię nie z po­wodu jej ob­sce­nicz­nych szcze­gó­łów, ale dla­tego że do­sad­nie pre­zen­tuje nie­ła­twą prawdę: ist­nieją na tym świe­cie rze­czy, które wy­ma­gają wspar­cia in­nych i do któ­rych nie na­leży za­bie­rać się sa­memu. Re­ali­zo­wa­nie wła­snego po­ten­cjału ma nieco wspól­nego z tym bo­sym stu­den­tem pierw­szego roku, któ­remu nie udało się do­biec nago na dzie­dzi­niec; jest nam zimno, je­ste­śmy sa­motni i ra­czej nie zdo­łamy zajść da­leko. Jed­nak bieg w gru­pie przy­po­mina to, co dzieje się, gdy ko­rzy­stasz z po­tęgi Wiel­kiego Po­ten­cjału. Udaje nam się zajść o wiele da­lej – na­wet w eks­tre­mal­nych wa­run­kach – niż gdy­by­śmy dzia­łali w po­je­dynkę.

Do­brze pod­su­mo­wuje to Reid Hof­f­man, współ­za­ło­ży­ciel i pre­zes Lin­ke­dIn: „Nie­za­leż­nie od tego, jak ge­nialny jest twój umysł czy stra­te­gia, je­śli grasz solo, za­wsze prze­grasz z ze­spo­łem”. Steve Jobs, nie­ży­jący już za­ło­ży­ciel i pre­zes jed­nej z naj­bar­dziej kon­ku­ren­cyj­nych firm, ja­kie kie­dy­kol­wiek stwo­rzono, po­wie­dział: „Wspa­nia­łych rze­czy w biz­ne­sie ni­gdy nie do­ko­nuje jedna osoba. Za­wsze do­ko­nuje ich ze­spół lu­dzi”. Ame­ry­kań­scy żoł­nie­rze na­le­żący do Navy SE­ALs w trak­cie tre­ningu biorą się cza­sem pod ręce, kiedy ro­bią pompki, by nie za­po­mnieć, że ra­zem zma­gają się ze stre­sem. SE­ALs mają rów­nież wspa­niałe po­wie­dze­nie: „Jed­nostki biorą udział w za­wo­dach, ale to ze­społy po­ko­nują prze­ciw­no­ści”.

Ry­tuał Pri­mal Scream na Ha­rvar­dzie jest do­wo­dem na to, że do­świad­cza­jąc stresu, po­trze­bu­jemy bli­sko­ści in­nych bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek. Wnio­sek ten po­twier­dza opu­bli­ko­wane w „Na­ture”, oparte na ana­li­zie osiem­dzie­się­ciu ty­sięcy in­te­rak­cji mię­dzy stu­den­tami col­lege’u ba­da­nie – zgod­nie z nim ci, któ­rzy od­nie­śli naj­więk­szy suk­ces, stwo­rzyli jed­no­cze­śnie naj­wię­cej więzi spo­łecz­nych i na wię­cej spo­so­bów dzie­lili się in­for­ma­cjami[2]. Z ko­lei w nie­sa­mo­wi­tym ba­da­niu opu­bli­ko­wa­nym w „Jo­ur­nal of Expe­ri­men­tal So­cial Psy­cho­logy” uczeni po­dzie­lili się od­kry­ciem, że je­śli pa­trzymy na wzgó­rze i sta­ramy się oce­nić jego stro­mość, sama obec­ność osób, które są dla nas wspar­ciem, zmie­nia na­szą per­cep­cję. Je­śli więc pa­trzy­cie na wzgó­rze, sto­jąc obok ko­goś, kogo uwa­ża­cie za przy­ja­ciela, wy­daje się ono o dzie­sięć do dwu­dzie­stu pro­cent ła­god­niej­sze niż wtedy, gdy sto­icie przed nim sa­mot­nie[3]. Tonie­zwy­kłe od­kry­cie. Po­strze­ga­nie obiek­tyw­nego, fi­zycz­nego świata pod­lega trans­for­ma­cji, gdy włą­czamy in­nych w na­sze dą­że­nia do osią­gnięć. Za­leż­ność ta utrzy­muje się na­wet w sy­tu­acji, w któ­rej przy­ja­ciel znaj­duje się metr od nas, jest zwró­cony w in­nym kie­runku i mil­czy! Ma to ewo­lu­cyjny sens. Inni lu­dzie są dla nas źró­dłem za­so­bów oraz wspar­cia. Za­równo men­tal­nie, jak i fi­zycz­nie góry wy­dają się za­tem ła­twiej­sze do zdo­by­cia, suk­cesy ła­twiej­sze do osią­gnię­cia, a prze­szkody prost­sze do po­ko­na­nia, gdy są obok nas inni.

Dla­czego więc osoby do­świad­cza­jące stresu w pracy wy­co­fują się do swo­ich biur, od­ci­na­jąc od ko­le­gów, by do­koń­czyć pracę? Dla­czego stu­denci col­lege’u re­agują na pre­sję i stres, re­zy­gnu­jąc z kon­tak­tów to­wa­rzy­skich, ucie­ka­jąc w od­le­gły kąt bi­blio­teki lub kon­su­mu­jąc ob­fite ilo­ści ko­fe­iny, ta­ble­tek na kon­cen­tra­cję i an­ty­de­pre­san­tów? Kiedy jako opie­kun pierw­szego roku na Ha­rvar­dzie czy­ta­łem do­ku­menty apli­ka­cyjne se­tek stu­den­tów, zdu­miała mnie liczba tych, któ­rzy pro­sili, by w aka­de­miku przy­dzie­lić im po­kój po­je­dyn­czy, a nie współ­dzie­lony. Nie dla­tego że po­je­dyn­cze były więk­sze czy lep­sze; cho­dziło o to, że apli­ku­ją­cym nie­słusz­nie wy­da­wało się, że obec­ność in­nych osób w ich naj­bliż­szym oto­cze­niu bę­dzie ich roz­pra­szać lub ne­ga­tyw­nie wpły­nie na ich prze­wagę kon­ku­ren­cyjną. Jed­nak po­stę­pu­jąc w ten spo­sób, stu­denci wy­rze­kali się je­dy­nej rze­czy, która na­prawdę sta­nowi pro­gno­styk dłu­go­trwa­łego suk­cesu oraz do­bro­stanu: in­nych lu­dzi. Wła­śnie z tego po­wodu Ha­rvard tak roz­pacz­li­wie po­trze­buje za­jęć na­zwa­nych Psych 1504.

KLU­CZOWE OD­KRY­CIE

Dr Tal Ben-Sha­har był zde­cy­do­wa­nie w czo­łówce na­ukow­ców. Za­czął uczyć psy­cho­lo­gii po­zy­tyw­nej na Ha­rvar­dzie na długo przed tym, nim kto­kol­wiek usły­szał, że ist­nieje taki przed­miot. Nie­długo po moim nie­uda­nym do­świad­cze­niu z go­li­zną po­ja­wiło się eks­pe­ry­men­talne se­mi­na­rium pro­wa­dzone przez tego jed­nego z naj­bar­dziej roz­trop­nych i au­ten­tycz­nych pro­fe­so­rów Ha­rvardu. W ko­lej­nym roku Tal za­pro­sił mnie, bym do niego do­łą­czył jako główny asy­stent na za­ję­ciach Psych 1504, co miało uczy­nić psy­cho­lo­gię po­zy­tywną do­stępną dla ca­łej uczelni. Pierw­szego dnia po­ja­wiły się ta­kie tłumy, że sta­no­wiły za­gro­że­nie dla bez­pie­czeń­stwa po­ża­ro­wego, choć Ha­rvard dał nam do dys­po­zy­cji naj­więk­szą salę wy­kła­dową w ca­łym kam­pu­sie. Przez ko­lejne dwa lata udział w za­ję­ciach brał je­den na pię­ciu stu­den­tów tej uczelni; wy­da­wało się, że wszy­scy jej stu­denci bar­dzo chcą się do­wie­dzieć, jak po­pra­wić wła­sny do­bro­stan emo­cjo­na­lny w hi­per­kon­ku­ren­cyj­nym śro­do­wi­sku.

W tam­tym cza­sie za­pro­jek­to­wa­łem i prze­pro­wa­dzi­łem jedno z naj­więk­szych ba­dań nad ludz­kim po­ten­cja­łem, ja­kie kie­dy­kol­wiek miało miej­sce w Ha­rvar­dzie. Ty­siąc sze­ściu­set stu­den­tów wy­peł­niło ze­staw an­kiet sta­no­wią­cych zwe­ry­fi­ko­wane na­rzę­dzia psy­cho­me­tryczne, od­po­wia­da­jąc rów­nież na inne py­ta­nia, co zaj­mo­wało im nie­mal go­dzinę. Moim ce­lem było zde­fi­nio­wa­nie ze­stawu in­dy­wi­du­al­nych cech, które po­zwa­lają prze­wi­dzieć, kto bę­dzie naj­szczę­śliw­szy i od­nie­sie naj­więk­szy suk­ces na Ha­rvar­dzie. In­nymi słowy, czy uda mi się prze­wi­dzieć, kto bę­dzie ide­al­nym stu­den­tem uczelni. Zbiór da­nych był na tyle im­po­nu­jący, że mój sła­bo­wity, nie­drogi lap­top cią­gle się za­wie­szał. Dys­po­no­wa­łem in­for­ma­cjami o nie­mal każ­dej dzie­dzi­nie: od do­cho­dów ro­dzin stu­den­tów, przez liczbę punk­tów, które zdo­byli na eg­za­mi­nach ze­wnętrz­nych, i prze­spa­nych go­dzin, aż po dane, w ilu za­ję­ciach brali udział lub w ja­kich ko­łach za­in­te­re­so­wań dzia­łali – a na tym nie ko­niec.

Jed­nak gdy za­czą­łem do­ko­ny­wać ana­liz, szybko za­uwa­ży­łem pe­wien pro­blem. In­dy­wi­du­alne ce­chy stu­den­tów nie miały nie­mal żad­nego związku z ich osią­gnię­ciami i suk­ce­sem! Sta­ty­stycz­nie stu­denci, któ­rzy na za­koń­cze­nie li­ceum uzy­skali świetne wy­niki, w eg­za­mi­nie SAT mo­gli rów­nie do­brze do­stać same tróje. Ubo­dzy stu­denci byli tak samo szczę­śliwi i mieli ta­kie same oceny, jak ich bo­gaci ko­le­dzy. Liczba zna­jo­mych na Fa­ce­bo­oku nie prze­są­dzała ni­czego, na­wet stop­nia eks­tra­wer­ty­zmu. Kiedy za­czy­nała mnie ogar­niać fru­stra­cja, że wy­ko­na­łem tyle pracy i nie zna­la­złem w za­sa­dzie żad­nych zna­czą­cych po­wią­zań, na­tkną­łem się wresz­cie na nie­zwy­kle istotny wy­ją­tek: więź spo­łeczną.

Uży­wa­jąc naj­le­piej zwe­ry­fi­ko­wa­nej skali mie­rzą­cej to, jak bar­dzo wspie­rana spo­łecz­nie i po­łą­czona z in­nymi czuje się jed­nostka, od­kry­łem, że więź spo­łeczna jest bez­dy­sku­syj­nie naj­waż­niej­szym pro­gno­sty­kiem do­brego roz­woju, za­równo oso­bi­stego, jak i aka­de­mic­kiego, na Ha­rvar­dzie. Była naj­moc­niej­szą za­po­wie­dzią emo­cjo­nal­nego do­bro­stanu oraz opty­mi­zmu, naj­lep­szą ochroną przed de­pre­sją i po­zwa­lała prze­wi­dzieć, jak bar­dzo ze­stre­so­wana czuła się dana osoba w ob­li­czu eg­za­mi­nów i współ­za­wod­nic­twa aka­de­mic­kiego. Jak się oka­zuje, także po ukoń­cze­niu stu­diów jest to je­den z naj­lep­szych pro­gno­sty­ków osią­gnięć w sze­ro­kiej per­spek­ty­wie za­wo­do­wej. Do­wody zda­wały się su­ge­ro­wać sza­leń­czy wnio­sek: suk­ces na Ha­rvar­dzie za­le­żał nie tyle od in­dy­wi­du­al­nych przy­mio­tów da­nego stu­denta, ile od tego, w ja­kim stop­niu zdo­łał się on wpa­so­wać w kul­turę uczelni i wejść w to­wa­rzy­stwo. Uj­mu­jąc rzecz ina­czej, po­ten­cjał suk­cesu na Ha­rvar­dzie ma mniej wspól­nego z prze­trwa­niem naj­lep­szych, a wię­cej z prze­trwa­niem naj­le­piej do­sto­so­wa­nych.

Cho­ciaż mo­głoby się wy­da­wać, że ci, któ­rzy od­niosą suk­ces, to me­ga­gwiazdy świe­cące naj­ja­śniej­szym bla­skiem, w rze­czy­wi­sto­ści prze­bły­ski ge­niu­szu po­cho­dziły od osób, które od­na­la­zły swoje miej­sce w kon­ste­la­cji gwiazd. W do­datku, jak mia­łem się wkrótce prze­ko­nać, kon­cep­cja ta spraw­dzała się rów­nież poza mu­rami Ha­rvardu, co miało zna­czące kon­se­kwen­cje dla spo­sobu my­śle­nia o po­ten­cjale w na­szych fir­mach, ze­spo­łach, ale też ży­ciu i ka­rie­rze.

PO­NOWNE WY­PRA­CO­WA­NIE NA­SZEJ DE­FI­NI­CJI PO­TEN­CJAŁU

Rok przed tym, jak na­pi­sa­łem ni­niej­szą książkę, za­pro­szono mnie, bym wy­stą­pił na kon­fe­ren­cji Go­ogle za­ty­tu­ło­wa­nej „re:Work”. Kon­fe­ren­cja ta miała na celu ze­bra­nie z ze­wnętrz­nych źró­deł do­brych po­my­słów na zmianę or­ga­ni­za­cyjną. W wie­czór przed moim wy­stą­pie­niem bra­łem udział w ko­la­cji od­by­wa­ją­cej się w pół­mroku we­gań­skiej re­stau­ra­cji, któ­rej ściany obito ce­dro­wymi pa­ne­lami (było to do­kład­nie ta­kie miej­sce, ja­kiego spo­dzie­wa­łem się po Ka­li­for­nii i po Go­ogle). Usa­dzono mnie obok męż­czy­zny, któ­rego nie roz­po­zna­łem, a który za­da­wał mi bar­dzo cie­kawe py­ta­nia do­ty­czące mo­ich ba­dań. Do­piero na­stęp­nego ranka, kiedy czło­wiek ten po­ja­wił się na sce­nie, do­wie­dzia­łem się, że jest to nie tylko osoba współ­od­po­wie­dzialna za kon­fe­ren­cję, ale rów­nież je­den z naj­bar­dziej sza­no­wa­nych li­de­rów biz­nesu na ziemi.

Laszlo Bock kie­ro­wał zna­nym na ca­łym świe­cie dzia­łem Pe­ople Ope­ra­tions w Go­ogle. Łą­czy umie­jęt­ność życz­li­wego przy­wódz­twa z ukie­run­ko­wa­nym ge­niu­szem, co z pew­no­ścią przy­czy­niło się do suk­cesu, ja­kim jest uczy­nie­nie Go­ogle firmą co roku wy­gry­wa­jącą ple­bi­scyty na naj­lep­szego pra­co­dawcę, a jed­no­cze­śnie za­pew­niło mu wy­róż­nie­nie dla pro­fe­sjo­na­li­sty de­kady branży HR. Jak opi­suje w swoim be­st­sel­le­rze Praca rzą­dzi![2*], przy­czyna nie­sa­mo­wi­tej wręcz zdol­no­ści firmy do kon­se­kwent­nego za­trud­nia­nia naj­bar­dziej kre­atyw­nych i ob­da­rzo­nych naj­więk­szym po­ten­cja­łem pra­cow­ni­ków tkwi, co być może nie sta­nowi za­sko­cze­nia, w zwy­czaju Go­ogle, by gro­ma­dzić ogromne ilo­ści in­for­ma­cji na nie­mal każdy te­mat.

„Big data” to ter­min uży­wany w od­nie­sie­niu do po­tęż­nych za­so­bów cy­fro­wych da­nych ge­ne­ro­wa­nych za każ­dym ra­zem, gdy od­wie­dzamy stronę in­ter­ne­tową, ko­rzy­stamy z me­diów spo­łecz­no­ścio­wych, do­ko­nu­jemy za­ku­pów przez in­ter­net i tak da­lej. Ostat­nimi laty kon­cep­cja ta stała się przed­mio­tem oży­wio­nego za­in­te­re­so­wa­nia, po­nie­waż wy­ra­fi­no­wane al­go­rytmy, któ­rymi dys­po­nu­jemy, by na pod­sta­wie tych in­for­ma­cji okre­ślić trendy i wzorce, po­zwo­liły nam zdo­być wielką wie­dzę o ludz­kich za­cho­wa­niach. Big data zmie­nia wszystko, od tego, jak firmy pro­wa­dzą in­te­resy, a rządy ro­zu­mieją trendy po­pu­la­cyjne, aż po to, jak le­ka­rze i pra­cow­nicy sek­tora zdro­wia wy­kry­wają cho­robę. Nie zda­jemy so­bie do końca sprawy z faktu, że big data to rów­no­cze­śnie jedno z naj­do­sko­nal­szych na­rzę­dzi, ja­kie mamy, by le­piej zro­zu­mieć Wielki Po­ten­cjał. Dys­po­nu­jąc tak sze­ro­kim za­kre­sem da­nych, mo­żemy nie tylko mie­rzyć ce­chy in­dy­wi­du­alne, ta­kie jak in­te­li­gen­cja, kre­atyw­ność czy szczę­ście, ale także oce­nić nasz wpływ na in­te­li­gen­cję, kre­atyw­ność i szczę­ście in­nych.

Dla­tego kilka mie­sięcy póź­niej, kiedy ze­spół Oprah po­pro­sił mnie o zna­le­zie­nie pię­ciu li­de­rów, z któ­rymi można by po­roz­ma­wiać w ra­mach na­szego kursu o szczę­ściu, sko­rzy­sta­łem z oka­zji, by za­dzwo­nić do Laszlo w na­dziei, że do­wiem się, jak firma, która od­nio­sła tak ogromny suk­ces, prze­wi­duje ge­niusz i po­ten­cjał. In­nymi słowy, chcia­łem do­wie­dzieć się wię­cej o pro­jek­cie Ary­sto­te­les.

Aby zła­mać kod praw­dzi­wego po­ten­cjału, ana­li­tycy da­nych w zna­nym na ca­łym świe­cie ze­spole Pe­ople Ana­ly­tics Go­ogle’a uru­cho­mili ini­cja­tywę big data na­zwaną nie tak znów ta­jem­ni­czo – pro­jekt Ary­sto­te­les. Ich pier­wot­nym ce­lem było stwo­rze­nie do­sko­na­łego ze­społu. Na pierw­szy rzut oka za­da­nie to mo­głoby się wy­da­wać dość pro­ste. Je­śli masz za­miar po­wo­łać ze­spół ma­rzeń, za­dbaj, by zna­la­zły się w nim osoby, które mają naj­więk­sze osią­gnię­cia. Prawda? Na­stępne py­ta­nie do­ty­czy więc tego, ja­kich kon­kret­nie cech na­leży szu­kać. Wy­so­kiego ilo­razu in­te­li­gen­cji? Płyn­nego po­ro­zu­mie­wa­nia się w kilku ję­zy­kach? Umie­jęt­no­ści szyb­kiego roz­wią­zy­wa­nia rów­nań kwa­dra­to­wych w my­ślach? Za­sad­ni­czo wła­śnie do od­po­wie­dzi na to py­ta­nie pro­jekt Ary­sto­te­les wy­ko­rzy­sty­wał naj­bar­dziej za­awan­so­wane al­go­rytmy, ja­kie do­tych­czas opra­co­wano. Ana­li­zu­jąc nie­wia­ry­godne ilo­ści da­nych – w tym dzie­siątki ty­sięcy od­po­wie­dzi udzie­lo­nych przez człon­ków stu osiem­dzie­się­ciu ze­spo­łów – na te­mat nie­mal wszyst­kiego, od in­tro­wer­ty­zmu, po za­kres umie­jęt­no­ści, od in­te­li­gen­cji, po oso­bo­wość i śro­do­wi­sko, pro­jekt ten miał po­zwo­lić na opra­co­wa­nie pro­filu do­sko­na­łego pra­cow­nika. Wnio­sek był za­ska­ku­jący – po­dano w wąt­pli­wość wszystko, co wy­daje się wam, że wie­cie o po­ten­cjale.

Oka­zało się, że nie ma pro­filu ide­al­nego pra­cow­nika. Pro­jekt Ary­sto­te­les za­koń­czył się wnio­skiem mniej wię­cej po­kry­wa­ją­cym się z wy­ni­kami mo­ich ba­dań na Ha­rvar­dzie: je­śli cho­dzi o po­ten­cjał, in­dy­wi­du­alne ce­chy i pre­dys­po­zy­cje są kiep­skimi pro­gno­sty­kami suk­cesu w ze­spole. Je­den z li­de­rów pre­sti­żo­wego działu Pe­ople Ana­ly­tics w Go­ogle, Abeer Du­bey, ujął to krótko: „W Go­ogle do­brze nam idzie od­naj­dy­wa­nie sche­ma­tów. Tu­taj ich nie zna­leź­li­śmy. W tym rów­na­niu skład­nik «kto» wy­da­wał się nie mieć więk­szego zna­cze­nia”[4]. Wow! Za­sta­nów­cie się nad