Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Wielki potencjał wywraca do góry nogami nasze założenia dotyczące potencjału. Pokazuje, że sekretem osiągnięć nie jest skupienie się na sobie, ale wsparcie innych. Przedstawia praktyczne, możliwe do wykonania kroki pozwalające wdrożyć te działania. Ta książka po raz kolejny przypomina, jak bardzo Shawn Achor potrafi nas zainspirować”.
– Daniel H. Pink, autor bestsellerów „New York Timesa” Drive, Kiedy oraz Żałować czy nie żałować?
„Korzystając z nowatorskich badań, wnikliwych przemyśleń i praktycznych przykładów, Achor opisuje nową koncepcję sukcesu i prezentuje jednocześnie nowe strategie, które możemy wykorzystać, by osiągnąć maksimum naszego potencjału. Jeśli chcecie zrealizować możliwości, które daje wam życie, Wielki potencjał okaże się kluczowym narzędziem do osiągnięcia tego celu”.
– Gretchen Rubin, autorka bestsellerów „New York Timesa” Projekt szczęście oraz Cztery tendencje
„Od dawna rozumieliśmy, że potencjał przywódczy przekłada się na uzyskiwane indywidualnie wyniki. Jednak Achor ujawnia, że nasz prawdziwy potencjał tkwi w zdolności nauczania, wspomagania oraz inspirowania innych do przywództwa. Otworzy wam oczy na rozległy potencjał, który możemy wyzwolić, dzieląc się naszymi zdolnościami i wpływami z osobami ze swojego otoczenia”.
– Marshall Goldsmith, trener kadry menedżerskiej, autor bestsellerów „New York Timesa”, zdobywca pierwszego miejsca na liście Thinkers50, obejmującej czołowych myślicieli z dziedziny przywództwa
Autor bestsellerów Shawn Achor wskazuje nam, jak uwolnić ukryte źródła potencjału i pomóc w tym innym.
W świecie rozwijającym się dzięki konkurencji oraz indywidualnym osiągnięciom niewłaściwie interpretujemy potencjał. Dążąc do sukcesu samotnie – odpychając innych i jednocześnie zbyt dużo wymagając od samych siebie – nie tylko ograniczamy własny potencjał, ale też stajemy się zestresowani i odcięci od otoczenia.
W wyczekiwanej kontynuacji Przewagi szczęścia Achor wskazuje lepsze podejście. Korzystając z doświadczeń zdobytych podczas pracy w pięćdziesięciu krajach, argumentuje, że sukces i szczęście nie polegają na współzawodnictwie, ale niemal całkowicie zależą od tego, w jakim stopniu jesteśmy w stanie tworzyć więzi i uczyć się od siebie nawzajem.
Ekscytujące nowe badania wskazują, że szczęście jest zaraźliwe, a każdy wymiar ludzkiego potencjału – wydajność, inteligencja, kreatywność, przywództwo, umiejętności i zdrowie – zależy od otoczenia. Zatem gdy pomagamy innym stawać się lepszymi, sami również osiągamy nowy poziom potencjału. Zamiast walczyć o resztki placka, możemy postarać się o większy.
Mały Potencjał to ograniczony sukces, który możemy odnieść samodzielnie. Wielki Potencjał osiągamy wspólnie. W niniejszej książce Achor proponuje pięć strategii – NASION Wielkiego Potencjału – przesuwających granice tego, co możemy osiągnąć, i przywracających naszemu życiu szczęście i znaczenie.
Diametralna zmiana w podejściu do pracy wymaga równie radykalnych zmian w naszym stosunku do sukcesu. „Wielki potencjał” proponuje nową ścieżkę, zapewniającą sukces we współczesnym świecie.
Shawn Achor to jeden z czołowych ekspertów w dziedzinie szczęścia, sukcesu oraz potencjału. Jego badania prezentowano w „Harvard Business Review”, a jego wystąpienie w ramach TED Talk zyskało piętnaście milionów wyświetleń i należy do najpopularniejszych w serii. Shawn spędził dwanaście lat na Harvardzie, a wyniki badań, które tam prowadził, wykorzystał podczas współpracy z niemal połową firm z listy Fortune 100, Pentagonem, Białym Domem czy też ubogimi afrykańskimi szkołami. Jego ustalenia publikowano również w prestiżowych czasopismach psychologicznych oraz „New York Timesie”, „Wall Street Journal”, Forbesie” i „Fortune”. Wywiad, jakiego udzielił Oprah Winfrey, i jego program dla stacji PBS obejrzały miliony widzów. Obecnie działa w strukturach World Happiness Council i kontynuuje badania nad szczęściem.
Materiały filmowe, inne zasoby oraz informacje kontaktowe dostępne są na stronie ShawnAchor.com.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 263
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Michelle i Leo, dwóch promyczków radości,które codziennie przypominają mi, że miłość to jedyny sposób,by dostrzec nasz pełen potencjał
CZĘŚĆ I
WIELKIPROBLEMZ MAŁYMPOTENCJAŁEM
ROZDZIAŁ 1
POTĘGA UKRYTYCH POWIĄZAŃ
Początek tysiąca lasów jest w jednym żołędziu.
RALPH WALDO EMERSON
CUD LASÓW NAMORZYNOWYCH
Kiedy zmierzch powoli wkradał się do lasu namorzynowego porastającego brzeg rzeki gdzieś w głębinach dżungli w południowo-wschodniej Azji, znajdujący się daleko od rodzimego Waszyngtonu biolog spoglądał na pełen bujnej roślinności obcy krajobraz, gdzie w wodzie roiło się od węży. Dryfując powoli w łodzi, profesor Hugh Smith z pewnością słyszał nawoływania budzących się po zmroku zwierząt, które wyłaziły z nor i wylatywały z gniazd, by rozpocząć nocne polowanie. Mogę sobie wyobrazić migotliwy blask wody odbijającej gwiazdy, niezakłócony zanieczyszczeniem świetlnym, które pojawia się w odległych miastach. To, co wydarzyło się później tej parnej nocy w 1935 roku, opisano w sprawozdaniach naukowych. Smith spojrzał na jedno z drzew mangrowych, gdy nagle cała jego korona rozbłysła światłem, jakby z drzewa wydobył się piorun, zamiast weń uderzyć. Potem zapadła ciemność, choć pod powiekami wciąż miał świetlny obraz.
Wtedy piorun, jak to czasem bywa, uderzył po raz drugi.
Całe drzewo znów się rozświetliło, a następnie znów zgasło, dwukrotnie w ciągu trzech sekund[1]. To, co nastąpiło, było niemal surrealistyczne: wszystkie drzewa wzdłuż brzegu nagle rozbłysły jednocześnie. Wszystkie po jednej stronie rzeki na odcinku około trzystu metrów rozświetlały się i gasły w tej samej chwili.
Robi mi się ciepło na sercu, gdy pomyślę o tym, że taki cierpliwy, uważny i umiejętny obserwator, którego ciekawość świata zaprowadziła tak daleko od jego normalnego życia na północno-zachodnim Pacyfiku, został tamtej nocy nagrodzony magicznym zjawiskiem przyrodniczym.
Kiedy już wróciła mu zdolność rozumowania, Smith zdał sobie sprawę, że w rzeczywistości to nie drzewa świeciły, pokrywała je bowiem ogromna liczba bioluminescencyjnych przedstawicieli świetlikowatych, co do jednego rozbłyskujących w tym samym momencie. Po powrocie do domu dr Smith napisał artykuł o swoim odkryciu synchronicznych błysków. Wydawało się to jednak zbyt piękne, by było prawdziwe – niczym opowiastka z książki dla dzieci. Niestety nie dziwi mnie kolejna część tej historii. Nikt nie dał wiary relacji naukowca. Biolodzy drwili z jego sprawozdania, zarzucając mu kłamstwo. Dlaczego samce świetlików miałyby rozbłyskiwać jednocześnie, skoro pomniejszało to ich szanse, by wyróżnić się przed potencjalną partnerką? Matematycy prezentowali równie sceptyczne podejście. Jak to możliwe, że z chaosu przyrody zrodził się porządek, gdy brak było lidera, aby nim pokierować? Natomiast etymolodzy zastanawiali się, jak przy ograniczonej widoczności w lasach namorzynowych miliony świetlików mogły dostrzec wystarczającą liczbę innych świetlików, by wytworzyć jednorodny rytm rozbłysków. Wydawało się to fizycznie, matematycznie i biologicznie niemożliwe.
A jednak się wydarzyło. Obecnie dzięki nowoczesnej nauce wiemy dlaczego i jak. Okazuje się, że to zadziwiające zachowanie ma dla świetlików znaczenie ewolucyjne. Badacze Moiseff i Copeland opublikowali w prestiżowym czasopiśmie „Science” artykuł dokumentujący ich odkrycie. Gdy świetliki rozbłyskują przypadkowo, prawdopodobieństwo reakcji samicy na samca w ciemnych czeluściach lasów namorzynowych wynosi trzy procent. Jednak gdy świetliki rozbłyskują jednocześnie, prawdopodobieństwo to wzrasta do osiemdziesięciu dwóch procent[2]. To nie pomyłka. Prawdopodobieństwo sukcesu wzrasta o siedemdziesiąt dziewięć punktów procentowych, kiedy błyski mają charakter grupowy, a nie indywidualny.
Społeczeństwo uczy, że lepiej być jedynym jasnym światełkiem, niż znajdować się w lesie jasnych światełek. W końcu czyż nie tak myślimy o sukcesie w naszych szkołach i firmach? Chcemy skończyć szkołę jako najlepsi w roczniku, dostać pracę w najlepszej firmie i zostać wybrani do najbardziej pożądanego projektu. Chcemy, żeby nasze dziecko było najmądrzejszym uczniem w szkole, najpopularniejszym dzieciakiem w dzielnicy i najszybszym zawodnikiem w drużynie. Kiedy jakikolwiek zasób – czy będzie to miejsce na najbardziej prestiżowym uniwersytecie, rozmowa o pracę z firmą zajmującą czołową pozycję na rynku czy obecność w najlepszej drużynie sportowej – jest ograniczony, uczy się nas, że musimy rywalizować, by wyróżnić się na tle reszty.
Jednocześnie moje badania wskazują, że to tak nie działa. Uczeni zajmujący się świetlikami odkryli, że gdy owady zdołały zsynchronizować rozbłyski z zaskakującą dokładnością (co do milisekundy!), pozwoliło im to doskonale się wyeksponować, co wyeliminowało konieczność rywalizacji. Podobnie gdy pomagamy innym stawać się lepszymi, możemy poszerzyć zakres dostępnych możliwości, zamiast o nie walczyć. Niczym świetliki, kiedy nauczymy się, jak skoordynować nasze działania i współpracować z osobami z otoczenia, wszyscy zaczynamy świecić jaśniej, zarówno jako jednostki, jak i ekosystem.
Zatrzymajmy się na chwilę, by pomyśleć. Jak to jest w ogóle możliwe w przypadku świetlików? Jak udało im się skoordynować rozbłyski tak idealnie, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę ograniczoną widoczność oraz ich słaby wzrok? Badacze Mirollo i Strogatz z Boston College i MIT argumentowali w czasopiśmie „Journal of Applied Mathematics”, że – co zaskakujące – świetliki nie muszą widzieć wszystkich, by zapoczątkować zharmonizowane działanie. Wystarczy, że żadna z grup owadów nie pozostaje poza zasięgiem wzroku jakiejś innej grupy, a uda im się dopasować rytm błysków[3]. Innymi słowy, wystarczy kilka przekaźników, by przekształcić cały system[4].
Nowe rozumienie systemów pozytywnych uczy nas, że jest to prawdziwe w odniesieniu do ludzi. Jak odkryjecie w tej książce, stając się „pozytywnym przekaźnikiem” w miejscu pracy, firmie czy społeczności i wspierając osoby z waszego otoczenia w doskonaleniu ich kreatywności, wydajności, umiejętności oraz skuteczności, nie tylko pomagacie grupie stawać się lepszą, ale wykładniczo zwiększacie własny potencjał sukcesu.
Na koniec jeszcze jeden ważny szczegół odnośnie do tej intrygującej opowieści. Biolodzy, którzy badali te dżungle, wiedzą już, że blask bijący od lasów namorzynowych jest widoczny z odległości wielu kilometrów. Oznacza to, że innym świetlikom jest łatwiej odnaleźć drogę do światła. Zatem im jaśniejszy blask, tym więcej pojawia się innych chętnych, którzy dołączają ze swoim światłem. Sprawdza się to nie tylko w przypadku świetlików, ale również ludzi: im bardziej pomagacie innym osobom odnaleźć światło, tym jaśniej świecicie razem.
POTĘGA INNYCH
Kiedy George Lucas tworzył pierwotny scenariusz wartej obecnie miliardy dolarów serii Gwiezdne wojny, nie padło w nim najbardziej kultowe zdanie w tej historii filmowej: „Niech Moc będzie z tobą”. Zamiast niego w najwcześniejszych wersjach pojawiło się: „Niech Moc innych będzie z tobą”. Cóż ten mało znany fakt ma wspólnego z nauką dotyczącą potencjału? Jak napisał autor książek dla dzieci Roald Dahl: „Największe sekrety kryją się w najmniej prawdopodobnych miejscach”. Wierzę, że ten krótki cytat stanowi trafną diagnozę problemu trawiącego próżną pogoń naszego społeczeństwa za potencjałem, a także przybliża sekret wykładniczego zwiększenia naszego sukcesu, dobrostanu oraz szczęścia.
Nasze społeczeństwo nadmiernie skupiło się na potędze jednostki zamiast na potędze jednostki wzmacnianej przez innych. Oczywiście Hollywood gloryfikuje samotne gwiazdy; gdzież indziej ulice są dosłownie wybrukowane ich imionami? Jednak gdy przyjmiemy taki scenariusz w naszych firmach i szkołach, koncentrując się jedynie na indywidualnych osiągnięciach i eliminując innych z tego równania, nasza prawdziwa potęga pozostanie ukryta. Na szczęście to, co ukryte, można odkryć.
Trzy lata temu, gdy zajmowałem się ukrytymi związkami tkwiącymi u podstaw sukcesu i ludzkiego potencjału, doświadczyłem przełomowego wydarzenia. Zostałem ojcem.
Kiedy mój syn Leo pojawił się na świecie, był dosłownie bezradny. Nie potrafił się nawet sam przekręcić. Jednak w miarę, jak dorastał, przybywało mu umiejętności. A za każdym razem, gdy się czegoś nauczył, ja, jak przystało na przedstawiciela nurtu psychologii pozytywnej, chwaliłem go: „Leo, zrobiłeś to całkiem sam! Jestem z ciebie dumny”. Po jakimś czasie Leo zaczął powtarzać moje słowa, mówiąc do mnie dziecięcym głosikiem, pełnym dumy: „Całkiem sam”.
Wtedy zdałem sobie z czegoś sprawę: najpierw jako dzieci, później jako dorośli w miejscu pracy jesteśmy warunkowani, by nieproporcjonalnie doceniać osiągnięcia, do których doszliśmy samodzielnie. Jako ojciec, gdybym zatrzymał się na pochwałach i prowadzeniu syna na tamtym etapie, mógłbym go wychować w przeświadczeniu, że niezależne osiągnięcia są najważniejszym sprawdzianem naszej siły charakteru. A nie jest to prawdą. Istnieje jeszcze całkowicie inna sfera.
Cykl ten rozpoczyna się za młodu. W szkole nasze dzieci zachęca się do pilnej samodzielnej nauki, by mogły prześcignąć innych na egzaminach. Jeśli szukają pomocy w realizacji projektów u innych uczniów, gani się je za oszukiwanie. Co wieczór poświęcają wiele godzin na prace domowe, co zmusza je, by rezygnowały z czasu spędzanego w towarzystwie na rzecz tego poświęcanego na pracę w samotności. Nieustannie przypomina się im, że ich przyszły sukces w miejscu pracy jest uzależniony od indywidualnych wyników, w tym ich ocen i punktów zdobytych w ustandaryzowanych testach. Statystycznie nie jest to prawdą, ale takie podejście do nauki ma jeden ważny skutek: znacznie podnosi ich poziom stresu, okradając je z więzi społecznych, snu, uwagi, szczęścia i zdrowia. Jednak zamiast kwestionować system, potępiamy tych, którzy nie poddają się szaleństwu indywidualnych osiągnięć. Kończąc szkoły, uczniowie są wyczerpani, słabi i samotni, a wtedy dowiadują się, że na końcu tęczy nie ma sukcesu i szczęścia, które im obiecano.
Nagle ci sami ludzie, którzy tak świetnie wypadali w indywidualnych testach, napotykają trudności, gdy muszą pracować z innymi, by wprowadzić produkt na rynek lub sprawić, by ich zespół osiągnął zaplanowany cel. Na szczyt pną się nie ci, którzy starają się robić wszystko samodzielnie, ale raczej ci, którzy potrafią prosić o pomoc i mobilizują innych do rozwoju. Rodzice prezentujący zrównoważone i nastawione na relacje podejście do sukcesu swoich pociech są nagradzani za wytrwałość, a rodzice zachęcający do indywidualnych osiągnięć kosztem relacji czują się nieprzygotowani na wypalenie czy samotność własnego dziecka.
Przez pierwsze dwadzieścia dwa lata życia osądza się nas i chwali za indywidualne przymioty oraz to, co potrafimy osiągnąć samodzielnie, ale przez resztę życia nasz sukces jest niemal całkowicie powiązany z osiągnięciami innych.
Przez ostatnie dziesięć lat pracowałem z niemal połową firm należących do listy Fortune 100 i odwiedziłem ponad pięćdziesiąt krajów, chcąc się dowiedzieć, jak ludzie w różnych miejscach podchodzą do koncepcji sukcesu, szczęścia oraz potencjału ludzkiego. Niemal wszędzie przeważająca większość przedsiębiorstw, szkół oraz organizacji mierzy i wyróżnia „wysokie osiągnięcia” w kategoriach parametrów indywidualnych, takich jak wyniki sprzedaży, zdobyte wyróżnienia przedstawione w życiorysie czy wyniki testu. Cały problem w tym, że takie podejście opiera się na przekonaniu, które – jak nam się wydaje – zostało potwierdzone naukowo: żyjemy w świecie, gdzie przetrwają najlepsi. Zatem sukces to gra o sumie zerowej – powiedzie się TYLKO tym, którzy otrzymują najlepsze oceny, mają najlepszy życiorys czynajwiększą liczbę punktów. Przepis jest prosty: bądź lepszy, mądrzejszy i bardziej kreatywny niż inni, a odniesiesz sukces.
Tyle że ten przepis jest nieprawdziwy.
Dzięki nowym przełomowym badaniom, o których przeczytacie w tej książce, wiemy już, że osiągnięcie naszego najwyższego potencjału nie polega na przetrwaniu najlepszych, ale przetrwaniu tych, którzy najlepiej się wpasowują. Innymi słowy, sukces nie zależy jedynie od tego, jak jesteście kreatywni, inteligentni czy zmotywowani, ale jak potraficie nawiązywać relacje, wspomagać i korzystać z ekosystemu otaczających was ludzi. Nie zależy tylko od tego, jak wysoko w rankingach znajduje się wasza uczelnia czy miejsce pracy, ale jak dobrze tam pasujecie. Nie zależy tylko od tego, ile uzyskacie punktów, ale jak dobrze dopełniacie umiejętności zespołu.
Często wydaje się nam, że gdybyśmy tylko potrafili pracować ciężej, szybciej i mądrzej, osiągnęlibyśmy swój najwyższy potencjał. Jednak, naukowo rzecz ujmując, we współczesnym świecie największą przeszkodą dla waszego sukcesu i realizacji potencjału nie jest brak wydajności, ciężkiej pracy czy inteligencji, ale sposób, w jaki do niego dążymy. Rozwijanie własnego potencjału niekoniecznie musi oznaczać podążanie samotną ścieżką. Wnioski z dekady badań są jasne: samemu nie jest szybciej; lepiej jest wspólnie.
Trzymając się przestarzałego przepisu na sukces, nie wykorzystujemy ogromnych zasobów potencjału. Miałem się o tym okazję przekonać osobiście w trakcie dwunastu lat spędzonych na Harvardzie, przyglądając się, jak studenci rozbijają się na zdradliwych wodach ostrej konkurencji, a potem osiadają na mieliznach samozwątpienia i stresu. Zdawszy sobie sprawę, że nie są już jedynymi megagwiazdami, wielu wpadało w panikę. Wymagali od siebie więcej, izolując się, by podkręcić tempo, i próbując zabłysnąć na tle innych. Skutkiem była ciemność. Aż osiemdziesiąt procent studentów Harvardu przyznaje, że w trakcie studiów na uczelni doświadczyło epizodu depresji.
Teraz, kiedy miałem okazję przyjrzeć się problemowi z perspektywy globalnej, wiem, że nie dotyka on jedynie studentów uczelni należących do Ligi Bluszczowej. W 1978 roku średnia wieku osób, u których diagnozowano depresję, wynosiła dwadzieścia dziewięć lat. W 2009 było to czternaście i pół roku[5]. W ciągu minionej dekady wskaźniki depresji u dorosłych uległy podwojeniu, podobnie jak hospitalizacji z powodu prób samobójczych u dzieci mających nawet zaledwie osiem lat[6]. Jaka zmiana może wyjaśnić te dane? I, co ważniejsze, co możemy zrobić, by to naprawić?
Kładziemy zdecydowanie zbyt duży nacisk na indywidualne osiągnięcia, co jest związane z dwiema znaczącymi zmianami. Po pierwsze, rozwój technologii oraz mediów społecznościowych pozwala nam przez całą dobę zdawać relację z naszych indywidualnych osiągnięć, podsycając konkurencję i jednocześnie karmiąc poczucie zagubienia. Po drugie, astronomiczna presja oraz konkurencja w szkołach i firmach, w pogoni za wyższymi wskaźnikami indywidualnego sukcesu, przekładają się na dłuższy dzień pracy, mniej snu i więcej stresu. Na szczęście zaczyna się wyłaniać lepsza ścieżka.
Ta ekscytująca nowa ścieżka została zainspirowana moimi wcześniejszymi badaniami nad szczęściem. W Przewadze szczęścia[1*] pisałem, jak można istotnie zwiększyć własne szczęście poprzez techniki takie jak ćwiczenie wdzięczności, praktykowanie optymizmu i medytowanie. Jednak w którymś momencie, jeśli wszystkie te działania będą dotyczyły wyłącznie waszego szczęścia, dojdziecie do niewidzialnej granicy, poza którą szczęścia nie da się utrzymać ani rozwinąć. Jedynym sposobem na pokonanie tej bariery jest wykorzystanie własnego szczęścia jako paliwa, które pozwoli uszczęśliwić innych. Ostatecznie zdałem sobie sprawę, że szczęście to wybór nie tylko indywidualny, ale także mający związek z innymi ludźmi. Dzieje się tak dlatego, że wybierając postępowanie pełne wdzięczności lub radości, ułatwiacie wdzięczność i radość innym, którzy z kolei dają więcej powodów do radości i wdzięczności wam.
Dysponując tym odkryciem, zagłębiłem się w nowe badania i wtedy stało się jasne, że szczęście stanowi jedynie wierzchołek góry lodowej. Obecnie, dzięki pojawieniu się big data, mogłem wreszcie dostrzec powiązania, które przedtem pozostawały ukryte. Wcześniej mogliśmy pytać jedynie: „Jak inteligentny jesteś?”, „Jak bardzo jesteś kreatywna?” albo „Jak ciężko pracujesz?”. Teraz możemy zadawać pytania szersze: „Jak mądre są dzięki tobie osoby z twojego otoczenia?”, „Ile kreatywności wyzwalasz?”, „W jakim stopniu twoja determinacja udziela się twojemu zespołowi lub rodzinie?”, „Jak wytrwałe są dzięki tobie osoby z twojego otoczenia?”. A kiedy je zadamy, zauważymy, że nasze największe sukcesy nie istnieją w samotności. W miarę jak pojawiają się kolejne badania, uczymy się, że niemal każda cecha naszego potencjału – od inteligencji, po kreatywność, przywództwo, osobowość i zaangażowanie – jest połączona z innymi ludźmi. Dlatego chcąc prawdziwie rozkwitnąć fizycznie, emocjonalnie i duchowo, musimy zmienić to, jak realizujemy nasz potencjał, tak samo jak musimy zmienić sposób, w jaki poszukujemy szczęścia: musimy zaprzestać starań, by samemu osiągnąć to szybciej, i zacząć pracować nad tym, byśmy stali się silniejsi wspólnie.
Tworząc hiperkonkurencyjne środowiska, w których świętuje się tylko osiągnięcia indywidualne, firmy i szkoły zaniedbują ogromną część talentu, wydajności oraz kreatywności. Przesadny nacisk na jednostkę i odejmowanie innych z równania nakłada na nasz potencjał miękką blokadę, sztucznie ograniczając to, co możemy osiągnąć. Dobra wiadomość jest taka, że nie bez powodu używam tu określenia „miękka blokada”: można się jej pozbyć. Kiedy pracujemy, by pomóc innym osiągnąć sukces, nie tylko poprawiamy wyniki grupy, ale też wykładniczo zwiększamy własny potencjał. Zjawisko to opisuję dalej w niniejszej książce jako Koło Sukcesu – pętlę pozytywnych informacji zwrotnych, dzięki której wspieranie innych przekłada się na więcej zasobów, energii i doświadczeń – te z kolei wspierają was samych, ponownie napędzając spiralę. Tak oto pomaganie innym przenosi wasz sukces na kolejny poziom. Zatem:
MAŁY POTENCJAŁ to ograniczony sukces, który możecie osiągnąć samodzielnie.
WIELKI POTENCJAŁ to sukces, który możecie osiągnąć z innymi jedynie dzięki Kołu Sukcesu.
W niniejszej książce opiszę osiem autorskich projektów badawczych, które przeprowadziłem z innymi, jak również nowatorskie badania naukowców łączące neuronaukę, psychologię oraz analizy sieciowe, kształtujące nową dziedzinę badań nad systemami pozytywnymi. Wiem jednak, że nie sięgnęliście po tę książkę jedynie dla omówienia badań; istnieją lepsze pozycje poświęcone tej tematyce. Zależy wam na wiedzy, którą możecie zacząć wdrażać od razu. Dlatego minione trzy lata spędziłem, formułując praktyczne podejście do Wielkiego Potencjału na podstawie dostępnych ustaleń naukowych oraz moich działań dla NASA, NFL, Białego Domu i innych, a także rozmów z osobami, które zdecydowanie odniosły sukces, w tym Willem Smithem, Oprah Winfrey oraz Michaelem Strahanem, żyjącymi zgodnie z regułami Wielkiego Potencjału.
Ścieżka ta składa się z pięciu etapów, które nazywam NASIONAMI Wielkiego Potencjału: OTOCZCIE się Układem Gwiezdnym Pozytywnych Influencerów. DZIELCIE się swoją mocą, włączając innych w działania, niezależnie od stanowiska. ROZWIJAJCIE swoje zasoby, stając się Pryzmatem Pochwały. BROŃCIE systemu przed negatywnymi atakami. PODTRZYMUJCIE korzyści, napędzając Koło Sukcesu. Nasiona są doskonałą metaforą tych badań, ponieważ nie rozwiną się same z siebie, bez pomocy słońca, ziemi i wody. Podobnie i wy możecie rozwijać własny potencjał, ale nie możecie tego zrobić sami. Największy rozwój osiągamy, gdy wykorzystujemy potencjał osób z naszego otoczenia.
Zatem nie możemy się już zadowolić rywalizacją o ochłapy Małego Potencjału; musimy szukać nowych granic ludzkiego potencjału i zapraszać innych, by za nami podążali. Świat pełen wyzwań wymaga od nas, byśmy przywrócili do przepisu „moc innych”. A wszystko zaczyna się od znalezienia ukrytych powiązań pomiędzy świetlikami, golizną na Harvardzie, bezpiórymi kurczakami i niezręcznym tańcem z Oprah.
ROZDZIAŁ 2
POZBYWANIE SIĘ NIEWIDZIALNEJ BARIERY DLA POTENCJAŁU
GOLIZNA NA HARVARDZIE
W pewną śnieżną styczniową noc na pierwszym roku studiów na Harvardzie siedziałem do późna, zakuwając do egzaminów. Zbliżał się koniec dwutygodniowego okresu zwanego Reading Period, gdy nie ma zajęć, rzekomo po to by studenci mogli się przygotować do egzaminów. Jednak w rzeczywistości jest to czas, na który profesorowie zadają studentom wszystkie najważniejsze prace i projekty, a oprócz tego oczekują, że ci przygotują się do egzaminów. Stres da się wyczuć w bibliotekach i stołówce, studenci szykują się na bitwę, w której stawką jest zaprezentowanie indywidualnego potencjału.
Pewnego wieczoru, kilka minut przed północą, kiedy ledwo widziałem na oczy po sześciogodzinnym ślęczeniu nad książkami, wyjrzałem przez okno, za którym zobaczyłem nietypowy widok. Setki studentów zgromadziło się nagle przed moim akademikiem. Potem zrobili coś jeszcze dziwniejszego: zaczęli się rozbierać. Mgła mózgowa będąca wynikiem przeuczenia sprawiła, że zacząłem się zastanawiać, czy to naprawdę się dzieje, czy też może stres spowodowany studiami na Harvardzie uszkodził mi mózg. Wtedy wszyscy zaczęli krzyczeć.
Niedawno rozmawialiśmy o świetlikach z lasów namorzynowych, które przywabiają partnerki, synchronicznie rozbłyskując jasnym światełkiem pod ciemnym, nocnym niebem. Cóż, miałem doświadczyć zbiorowego świecenia w nieco innym sensie.
Każdego roku o północy, w przeddzień rozpoczęcia egzaminów, studenci Harvardu biorą udział w wydarzeniu nazywanym Primal Scream, szacownej tradycji przypisywanej przez niektórych najwyraźniej niezbyt purytańskim przodkom. Podczas gdy jeden z Ojców Założycieli, John Adams, utrwalił swoje miejsce na kartach historii, sygnując Deklarację Niepodległości, jego syn Charles zapisał się w dziejach, gdy wraz ze znajomymi przyłapano go na golasa na głównym kampusie Harvardu[1]. Wszystkich wyrzucono z uczelni, a później z powrotem przyjęto (najwyraźniej gdy twój ojciec jest Ojcem Założycielem, masz przynajmniej jedną darmową kartę wyjścia z więzienia), a zapoczątkowana przez nich zimna tradycja trwa do dzisiaj. Ponad trzysta lat później najodważniejsi i/lub najbardziej nietrzeźwi studenci gromadzą się przed Mower Hall, gdzie wyskakują z ubrań. Następnie, na wpół zamarznięci i całkowicie nadzy, zaczynają biegać w zwartej grupie po oblodzonych trawnikach głównego kampusu, przytulając się dla rozgrzewki, podczas gdy setki gapiów wylewają się z akademików. Przez kilka krótkich chwil obawa przed nieudaną próbą zrealizowania własnego potencjału w trakcie egzaminów zostaje zastąpiona przez (bardzo rzeczywisty) lęk przed potencjalnym odmrożeniem – nie wspominając o wstydzie przed ludźmi z roku.
W taki oto sposób po raz pierwszy miałem okazję być świadkiem Primal Scream. Pozwólcie, że zatrzymam się na chwilę, by przekazać tym, którzy mnie nie znają, dwie istotne informacje o sobie. Po pierwsze, nim podjąłem studia na Harvardzie, większość życia spędziłem w miasteczku Waco, w stanie Teksas, gdzie nie tylko gorąco popierano noszenie odzieży, ale też nikt nie słyszał o bieganiu na golasa po śniegu chociażby z tego powodu, że go tam nie ma. Po drugie, jestem nieśmiały. Nigdy nie byłem w klubie, nie podrywałem dziewczyny w barze i nie pływałem nago. A jednak, patrząc tamtej nocy na ów spektakl z okna mojego pokoju na pierwszym piętrze, martwiłem się, że umyka mi pewna część studenckiego życia. Oto siedziałem samotnie w akademiku, czytając o życiu w Rzymie za panowania Augusta, podczas gdy inni studenci żyli pełnią życia. Dlatego postanowiłem do nich dołączyć.
Mój otumaniony zmęczeniem mózg podsunął mi myśl, że najlepszą strategią będzie rozebrać się w pokoju, a potem po prostu poczekać, aż reszta grupy będzie przechodziła obok w drodze powrotnej, i dołączyć do niej pod osłoną ciemności. Kiedy drzwi do akademika zatrzasnęły się za mną, natychmiast zdałem sobie sprawę z pierwszego błędu, który popełniłem. Ponieważ pochodzę z Teksasu, nie przyszło mi do głowy, że buty są dość ważne w trakcie biegu – niezależnie od tego, czy biegamy nago czy w ubraniu – gdy musimy brodzić w śniegu. Potem zdałem sobie sprawę z drugiego błędu: zostawiłem mój identyfikator, którego potrzebowałem, by z powrotem wejść do budynku, w kieszeni spodni, które oczywiście rzuciłem na podłogę pokoju w akademiku. I wtedy zdałem sobie sprawę z trzeciego błędu, chyba najpoważniejszego. Byłem sam. Nie miałem szans, by wmieszać się w tłum bez zwracania na siebie uwagi. W końcu kiedy jesteś jednym golasem z wielu, twoja twarz pozostaje anonimowa. Natomiast jeśli jesteś jedyną nagą osobą, niczym Will Ferrell w filmie Old School, każdy cię rozpozna.
Kiedy tak stałem pośród zimowego krajobrazu, zastanawiając się, czego nie chciałbym sobie odmrozić, zza rogu wyłoniła się równie nieśmiała, przesiadująca w bibliotece koleżanka z akademika, niosąca stertę książek. Pisnęła, a następnie oboje zastosowaliśmy starą strategię: jeśli będziemy udawać, że czegoś nie widzimy, uwierzymy, że to się nigdy nie wydarzyło. Z czerwonymi policzkami i posiniałymi stopami podkradłem się do drzwi, wszedłem do pokoju i ubrałem tak szybko, jak tylko potrafi człowiek. Przez resztę studiów koleżanka nigdy nie wspomniała o mojej porzuconej próbie, by uczestniczyć w trzechsetletniej tradycji: mój bieg nago zakończył się pół metra od drzwi pokoju. Ja zaś nigdy nie przyznałem się, że była jedyną dziewczyną, która oglądała mnie nago w trakcie moich studiów na Harvardzie.
Niniejsza książka nie nadaje się dla dzieci poniżej trzynastego roku życia z powodu opisów nagości, naukowego języka i okazjonalnych nawiązań do sytuacji z życia dorosłych. Jednak opowiadam tę historię nie z powodu jej obscenicznych szczegółów, ale dlatego że dosadnie prezentuje niełatwą prawdę: istnieją na tym świecie rzeczy, które wymagają wsparcia innych i do których nie należy zabierać się samemu. Realizowanie własnego potencjału ma nieco wspólnego z tym bosym studentem pierwszego roku, któremu nie udało się dobiec nago na dziedziniec; jest nam zimno, jesteśmy samotni i raczej nie zdołamy zajść daleko. Jednak bieg w grupie przypomina to, co dzieje się, gdy korzystasz z potęgi Wielkiego Potencjału. Udaje nam się zajść o wiele dalej – nawet w ekstremalnych warunkach – niż gdybyśmy działali w pojedynkę.
Dobrze podsumowuje to Reid Hoffman, współzałożyciel i prezes LinkedIn: „Niezależnie od tego, jak genialny jest twój umysł czy strategia, jeśli grasz solo, zawsze przegrasz z zespołem”. Steve Jobs, nieżyjący już założyciel i prezes jednej z najbardziej konkurencyjnych firm, jakie kiedykolwiek stworzono, powiedział: „Wspaniałych rzeczy w biznesie nigdy nie dokonuje jedna osoba. Zawsze dokonuje ich zespół ludzi”. Amerykańscy żołnierze należący do Navy SEALs w trakcie treningu biorą się czasem pod ręce, kiedy robią pompki, by nie zapomnieć, że razem zmagają się ze stresem. SEALs mają również wspaniałe powiedzenie: „Jednostki biorą udział w zawodach, ale to zespoły pokonują przeciwności”.
Rytuał Primal Scream na Harvardzie jest dowodem na to, że doświadczając stresu, potrzebujemy bliskości innych bardziej niż kiedykolwiek. Wniosek ten potwierdza opublikowane w „Nature”, oparte na analizie osiemdziesięciu tysięcy interakcji między studentami college’u badanie – zgodnie z nim ci, którzy odnieśli największy sukces, stworzyli jednocześnie najwięcej więzi społecznych i na więcej sposobów dzielili się informacjami[2]. Z kolei w niesamowitym badaniu opublikowanym w „Journal of Experimental Social Psychology” uczeni podzielili się odkryciem, że jeśli patrzymy na wzgórze i staramy się ocenić jego stromość, sama obecność osób, które są dla nas wsparciem, zmienia naszą percepcję. Jeśli więc patrzycie na wzgórze, stojąc obok kogoś, kogo uważacie za przyjaciela, wydaje się ono o dziesięć do dwudziestu procent łagodniejsze niż wtedy, gdy stoicie przed nim samotnie[3]. Toniezwykłe odkrycie. Postrzeganie obiektywnego, fizycznego świata podlega transformacji, gdy włączamy innych w nasze dążenia do osiągnięć. Zależność ta utrzymuje się nawet w sytuacji, w której przyjaciel znajduje się metr od nas, jest zwrócony w innym kierunku i milczy! Ma to ewolucyjny sens. Inni ludzie są dla nas źródłem zasobów oraz wsparcia. Zarówno mentalnie, jak i fizycznie góry wydają się zatem łatwiejsze do zdobycia, sukcesy łatwiejsze do osiągnięcia, a przeszkody prostsze do pokonania, gdy są obok nas inni.
Dlaczego więc osoby doświadczające stresu w pracy wycofują się do swoich biur, odcinając od kolegów, by dokończyć pracę? Dlaczego studenci college’u reagują na presję i stres, rezygnując z kontaktów towarzyskich, uciekając w odległy kąt biblioteki lub konsumując obfite ilości kofeiny, tabletek na koncentrację i antydepresantów? Kiedy jako opiekun pierwszego roku na Harvardzie czytałem dokumenty aplikacyjne setek studentów, zdumiała mnie liczba tych, którzy prosili, by w akademiku przydzielić im pokój pojedynczy, a nie współdzielony. Nie dlatego że pojedyncze były większe czy lepsze; chodziło o to, że aplikującym niesłusznie wydawało się, że obecność innych osób w ich najbliższym otoczeniu będzie ich rozpraszać lub negatywnie wpłynie na ich przewagę konkurencyjną. Jednak postępując w ten sposób, studenci wyrzekali się jedynej rzeczy, która naprawdę stanowi prognostyk długotrwałego sukcesu oraz dobrostanu: innych ludzi. Właśnie z tego powodu Harvard tak rozpaczliwie potrzebuje zajęć nazwanych Psych 1504.
KLUCZOWE ODKRYCIE
Dr Tal Ben-Shahar był zdecydowanie w czołówce naukowców. Zaczął uczyć psychologii pozytywnej na Harvardzie na długo przed tym, nim ktokolwiek usłyszał, że istnieje taki przedmiot. Niedługo po moim nieudanym doświadczeniu z golizną pojawiło się eksperymentalne seminarium prowadzone przez tego jednego z najbardziej roztropnych i autentycznych profesorów Harvardu. W kolejnym roku Tal zaprosił mnie, bym do niego dołączył jako główny asystent na zajęciach Psych 1504, co miało uczynić psychologię pozytywną dostępną dla całej uczelni. Pierwszego dnia pojawiły się takie tłumy, że stanowiły zagrożenie dla bezpieczeństwa pożarowego, choć Harvard dał nam do dyspozycji największą salę wykładową w całym kampusie. Przez kolejne dwa lata udział w zajęciach brał jeden na pięciu studentów tej uczelni; wydawało się, że wszyscy jej studenci bardzo chcą się dowiedzieć, jak poprawić własny dobrostan emocjonalny w hiperkonkurencyjnym środowisku.
W tamtym czasie zaprojektowałem i przeprowadziłem jedno z największych badań nad ludzkim potencjałem, jakie kiedykolwiek miało miejsce w Harvardzie. Tysiąc sześciuset studentów wypełniło zestaw ankiet stanowiących zweryfikowane narzędzia psychometryczne, odpowiadając również na inne pytania, co zajmowało im niemal godzinę. Moim celem było zdefiniowanie zestawu indywidualnych cech, które pozwalają przewidzieć, kto będzie najszczęśliwszy i odniesie największy sukces na Harvardzie. Innymi słowy, czy uda mi się przewidzieć, kto będzie idealnym studentem uczelni. Zbiór danych był na tyle imponujący, że mój słabowity, niedrogi laptop ciągle się zawieszał. Dysponowałem informacjami o niemal każdej dziedzinie: od dochodów rodzin studentów, przez liczbę punktów, które zdobyli na egzaminach zewnętrznych, i przespanych godzin, aż po dane, w ilu zajęciach brali udział lub w jakich kołach zainteresowań działali – a na tym nie koniec.
Jednak gdy zacząłem dokonywać analiz, szybko zauważyłem pewien problem. Indywidualne cechy studentów nie miały niemal żadnego związku z ich osiągnięciami i sukcesem! Statystycznie studenci, którzy na zakończenie liceum uzyskali świetne wyniki, w egzaminie SAT mogli równie dobrze dostać same tróje. Ubodzy studenci byli tak samo szczęśliwi i mieli takie same oceny, jak ich bogaci koledzy. Liczba znajomych na Facebooku nie przesądzała niczego, nawet stopnia ekstrawertyzmu. Kiedy zaczynała mnie ogarniać frustracja, że wykonałem tyle pracy i nie znalazłem w zasadzie żadnych znaczących powiązań, natknąłem się wreszcie na niezwykle istotny wyjątek: więź społeczną.
Używając najlepiej zweryfikowanej skali mierzącej to, jak bardzo wspierana społecznie i połączona z innymi czuje się jednostka, odkryłem, że więź społeczna jest bezdyskusyjnie najważniejszym prognostykiem dobrego rozwoju, zarówno osobistego, jak i akademickiego, na Harvardzie. Była najmocniejszą zapowiedzią emocjonalnego dobrostanu oraz optymizmu, najlepszą ochroną przed depresją i pozwalała przewidzieć, jak bardzo zestresowana czuła się dana osoba w obliczu egzaminów i współzawodnictwa akademickiego. Jak się okazuje, także po ukończeniu studiów jest to jeden z najlepszych prognostyków osiągnięć w szerokiej perspektywie zawodowej. Dowody zdawały się sugerować szaleńczy wniosek: sukces na Harvardzie zależał nie tyle od indywidualnych przymiotów danego studenta, ile od tego, w jakim stopniu zdołał się on wpasować w kulturę uczelni i wejść w towarzystwo. Ujmując rzecz inaczej, potencjał sukcesu na Harvardzie ma mniej wspólnego z przetrwaniem najlepszych, a więcej z przetrwaniem najlepiej dostosowanych.
Chociaż mogłoby się wydawać, że ci, którzy odniosą sukces, to megagwiazdy świecące najjaśniejszym blaskiem, w rzeczywistości przebłyski geniuszu pochodziły od osób, które odnalazły swoje miejsce w konstelacji gwiazd. W dodatku, jak miałem się wkrótce przekonać, koncepcja ta sprawdzała się również poza murami Harvardu, co miało znaczące konsekwencje dla sposobu myślenia o potencjale w naszych firmach, zespołach, ale też życiu i karierze.
PONOWNE WYPRACOWANIE NASZEJ DEFINICJI POTENCJAŁU
Rok przed tym, jak napisałem niniejszą książkę, zaproszono mnie, bym wystąpił na konferencji Google zatytułowanej „re:Work”. Konferencja ta miała na celu zebranie z zewnętrznych źródeł dobrych pomysłów na zmianę organizacyjną. W wieczór przed moim wystąpieniem brałem udział w kolacji odbywającej się w półmroku wegańskiej restauracji, której ściany obito cedrowymi panelami (było to dokładnie takie miejsce, jakiego spodziewałem się po Kalifornii i po Google). Usadzono mnie obok mężczyzny, którego nie rozpoznałem, a który zadawał mi bardzo ciekawe pytania dotyczące moich badań. Dopiero następnego ranka, kiedy człowiek ten pojawił się na scenie, dowiedziałem się, że jest to nie tylko osoba współodpowiedzialna za konferencję, ale również jeden z najbardziej szanowanych liderów biznesu na ziemi.
Laszlo Bock kierował znanym na całym świecie działem People Operations w Google. Łączy umiejętność życzliwego przywództwa z ukierunkowanym geniuszem, co z pewnością przyczyniło się do sukcesu, jakim jest uczynienie Google firmą co roku wygrywającą plebiscyty na najlepszego pracodawcę, a jednocześnie zapewniło mu wyróżnienie dla profesjonalisty dekady branży HR. Jak opisuje w swoim bestsellerze Praca rządzi![2*], przyczyna niesamowitej wręcz zdolności firmy do konsekwentnego zatrudniania najbardziej kreatywnych i obdarzonych największym potencjałem pracowników tkwi, co być może nie stanowi zaskoczenia, w zwyczaju Google, by gromadzić ogromne ilości informacji na niemal każdy temat.
„Big data” to termin używany w odniesieniu do potężnych zasobów cyfrowych danych generowanych za każdym razem, gdy odwiedzamy stronę internetową, korzystamy z mediów społecznościowych, dokonujemy zakupów przez internet i tak dalej. Ostatnimi laty koncepcja ta stała się przedmiotem ożywionego zainteresowania, ponieważ wyrafinowane algorytmy, którymi dysponujemy, by na podstawie tych informacji określić trendy i wzorce, pozwoliły nam zdobyć wielką wiedzę o ludzkich zachowaniach. Big data zmienia wszystko, od tego, jak firmy prowadzą interesy, a rządy rozumieją trendy populacyjne, aż po to, jak lekarze i pracownicy sektora zdrowia wykrywają chorobę. Nie zdajemy sobie do końca sprawy z faktu, że big data to równocześnie jedno z najdoskonalszych narzędzi, jakie mamy, by lepiej zrozumieć Wielki Potencjał. Dysponując tak szerokim zakresem danych, możemy nie tylko mierzyć cechy indywidualne, takie jak inteligencja, kreatywność czy szczęście, ale także ocenić nasz wpływ na inteligencję, kreatywność i szczęście innych.
Dlatego kilka miesięcy później, kiedy zespół Oprah poprosił mnie o znalezienie pięciu liderów, z którymi można by porozmawiać w ramach naszego kursu o szczęściu, skorzystałem z okazji, by zadzwonić do Laszlo w nadziei, że dowiem się, jak firma, która odniosła tak ogromny sukces, przewiduje geniusz i potencjał. Innymi słowy, chciałem dowiedzieć się więcej o projekcie Arystoteles.
Aby złamać kod prawdziwego potencjału, analitycy danych w znanym na całym świecie zespole People Analytics Google’a uruchomili inicjatywę big data nazwaną nie tak znów tajemniczo – projekt Arystoteles. Ich pierwotnym celem było stworzenie doskonałego zespołu. Na pierwszy rzut oka zadanie to mogłoby się wydawać dość proste. Jeśli masz zamiar powołać zespół marzeń, zadbaj, by znalazły się w nim osoby, które mają największe osiągnięcia. Prawda? Następne pytanie dotyczy więc tego, jakich konkretnie cech należy szukać. Wysokiego ilorazu inteligencji? Płynnego porozumiewania się w kilku językach? Umiejętności szybkiego rozwiązywania równań kwadratowych w myślach? Zasadniczo właśnie do odpowiedzi na to pytanie projekt Arystoteles wykorzystywał najbardziej zaawansowane algorytmy, jakie dotychczas opracowano. Analizując niewiarygodne ilości danych – w tym dziesiątki tysięcy odpowiedzi udzielonych przez członków stu osiemdziesięciu zespołów – na temat niemal wszystkiego, od introwertyzmu, po zakres umiejętności, od inteligencji, po osobowość i środowisko, projekt ten miał pozwolić na opracowanie profilu doskonałego pracownika. Wniosek był zaskakujący – podano w wątpliwość wszystko, co wydaje się wam, że wiecie o potencjale.
Okazało się, że nie ma profilu idealnego pracownika. Projekt Arystoteles zakończył się wnioskiem mniej więcej pokrywającym się z wynikami moich badań na Harvardzie: jeśli chodzi o potencjał, indywidualne cechy i predyspozycje są kiepskimi prognostykami sukcesu w zespole. Jeden z liderów prestiżowego działu People Analytics w Google, Abeer Dubey, ujął to krótko: „W Google dobrze nam idzie odnajdywanie schematów. Tutaj ich nie znaleźliśmy. W tym równaniu składnik «kto» wydawał się nie mieć większego znaczenia”[4]. Wow! Zastanówcie się nad