Walka piechoty. Studium ilustrowane konkretnymi wypadkami z wojny 1914–1918 roku - Emile Alléhaut - ebook

Walka piechoty. Studium ilustrowane konkretnymi wypadkami z wojny 1914–1918 roku ebook

Emile Alléhaut

0,0
29,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

„Walka Piechoty. Studium ilustrowane konkretnymi wypadkami z wojny 1914-1918 roku” pułkownika armii francuskiej Emila Alléhauta to lektura niezwykła. Pięknie napisana (i przetłumaczona), pełna pasji i jednocześnie niezwykle ciekawa.

„Walka piechoty…” to historia ewolucji francuskiej doktryny wojennej na poziomie taktycznym (batalionu i pułku), pisana świeżo po Wielkiej Wojnie na podstawie regulaminów zredagowanych już po jej zakończeniu. Poszczególne przypadki (obrona, atak) obrazowane są przykładami z pól bitewnych Francji oraz licznymi mapami i szkicami. Co ciekawe, książka płk. Alléhauta jest też (choć nie wprost) studium narodzin francuskiej „bitwy metodycznej”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 215

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału:Le combat de l’infanterie. Etude analytique et synthétique d’après les règlements illustrée de cas concrets de la guerre 1914–1918
Reedycja wydania polskiego z 1926 r.
Tłumaczenie:Ferdynand Zarzycki
Redakcja:Tadeusz Zawadzki
Współpraca redakcyjna i korekta:Jolanta Wierzchowska
Projekt graficzny serii i okładki:Teresa Oleszczuk
DTP:Tadeusz Zawadzki
Copyright © 2012 by Tetragon sp. z o.o.
Fotografia na okładce i na stronie tytułowej: Francuscy żołnierze dowodzeni przez gen. Gourauda w ruinach kościoła nad Marną odpierają niemiecki atak, 1918 r. (NARA)
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Wydawca: Wydawnictwo Tetragon Sp. z o.o. 00-836 Warszawa, ul. Żelazna 41 lok. 21 e-mail:[email protected]
Książki można zamówić na:www.tetragon.com.pl
ISBN 978-83-63374-70-9
Konwersja:eLitera s.c.
.

Książki Wydawnictwa Tetragon

Seria „Monografie”:

Jarosław Centek, Reichsheer ery Seeckta (1921–1926)

Jarosław Centek, Korpus Gwardii w bitwie pod Gorlicami

Waldemar Rezmer, Operacyjna służba sztabów Wojska Polskiego w 1939 roku

Robert Citino, Ewolucja taktyki Blitzkriegu. Niemcy bronią się przed Polską 1918–1939

Przemysław Benken, Ap Bac 1963

Przemysław Benken, Hamburger Hill 1969

Emile Allehaut, Walka piechoty. Studium ilustrowane konkretnymi wypadkami z wojny 1914–1918 roku

William Balck, Rozwój taktyki w ciągu Wielkiej Wojny

Frédéric-Georges Herr, Artyleria. jaka była, jaka jest i jaka powinna być

Pascal-Marie-Henri Lucas, Rozwój myśli taktycznej we Francji i w Niemczech podczas wojny 1914−1918 r.

Giulio Douhet, Panowanie w powietrzu. Przypuszczalne formy przyszłej wojny oraz ostatnie artykuły

Kamil Anduła, 1. Warszawska Brygada Pancerna im. Bohaterów Westerplatte

Klemens Nussbaum, Historia złudzenia. Żydzi w Armii Polskiej w ZSRR 1943–1945

Juliusz S. Tym, Pancerni i ułani generała Andersa. Broń pancerna i kawaleria pancerna Polskich Sił Zbrojnych na Środkowym Wschodzie i we Włoszech 1941–1946

Juliusz S. Tym, Szkolić…, Doskonalić…, Być w gotowości do…

Juliusz S. Tym, Wielkopolska Brygada Kawalerii w kampanii 1939 roku

Juliusz S. Tym, Najnowocześniejsza armia II Rzeczypospolitej. Rzecz o motoryzacji wojska Polskich Sił Zbrojnych

Łukasz Przybyło, Doktryny wojnne. Historia i ocena

Seria „Morska”:

Michał Glock, Flota Czerwona na Morzu Czarnym, t. 1: Wielka improwizacja 1941–1942

Michał Glock, Flota Czerwona na Morzu Czarnym, t. 2: Wymęczone zwycięstwo 1943–1944

Michał Glock, Flotylla Kaspijska 1722–1945. Zarys dziejów

Krzysztof Kubiak, Rajd na St. Nazaire. Między strategią a taktyką

Krzysztof Kubiak, W rytmie monsunu. Indyjsko-pakistańska rywalizacja na morzu 1947–1971

Ziw Almog, 13 Flotylla. Komandosi izraelskiej marynarki wojennej na Morzu Czerwonym 1967–1973

Seria „Żołnierze”:

Piotr Jaźwiński, Koń, koniak i kobiety. Tradycje i zwyczaje oficerów kawalerii II Rzeczpospolitej

Erich Ludendorff, Moje wojenne wspomnienia, cz. 1: 1914–1916

Erich Ludendorff, Moje wojenne wspomnienia, cz. 2: sierpień 1916–1917

Erich Ludendorff, Moje wojenne wspomnienia, cz. 3: sierpień 1917–październik 1918

Teodor Cetys, Z Warszawy do Warszawy. Zapiski cichociemnego

Paweł Sztama, Generał August Emil Fieldorf – biografia wojskowa

Awigdor Kahalani, Wyżyny odwagi

Seria „Dokumenty i Relacje”:

Andrzej Wesołowski (red.), Obrona Lwowa. Tom 1: Dokumenty 1–16 września

Andrzej Wesołowski (red.), Obrona Lwowa. Tom 2: Dokumenty 17–22 września

Andrzej Wesołowski (red.), 14. Wielkopolska Dywizja Piechoty. Relacje i wspomnienia

CZĘŚĆ PIERWSZA

Piechota w walce

Łączność duchowa między piechotą i artylerią

Łączność duchowa

Odkąd utworzono wyrażenia łączność między rodzajami broni, łączność między piechotą i artylerią widać, że umysły są skierowane ku materialnym środkom zrealizowania tej łączności, szczególnie zaś ku sposobom łączności technicznej. Oczywiście nie można by zaprzeczyć ważności tego punktu widzenia: ważność ta jest znaczna; jednakże uważanie tego punktu widzenia za jedyny, byłoby zaniedbywaniem istoty zagadnienia, a rozpatrywanie go najpierw byłoby stawianiem pługu przed wołami.

U podstawy tej zarówno misternej i złożonej, jak i najważniejszej budowli, którą tworzy współdziałanie piechoty i artylerii na polu bitwy, leży łączność umysłowa i moralna; tam tedy trzeba przede wszystkim zwrócić swój wzrok.

Przykład z wielkiej wojny, wzięty spośród wielu innych, pozwoli nam jasno przedstawić, co przez to rozumiemy.

Przeciwnatarcie 26 września 1914 r. W ostatnich dniach września 1914 (szkic nr 1), linie francuskie, mniej więcej ustalone od jakichś dziesięciu dni na froncie w Szampanii, biegły w przybliżeniu przez fermę Beauséjour, Mesnil-lès-Hurlus, Hurlus, młyn Perthes, a zostawiając m. Perthes między liniami francuskimi i niemieckimi, następnie w kierunku lasu „bois Sabot”[1].

W odległości mniej więcej 2500 do 3000 m od pierwszych linii, a wewnątrz pozycji francuskich, biegła skośnie tzw. droga rzymska.

Tak jak w ogóle cała biedna Szampania i ta okolica była pokryta parcelami leśnymi o sosnach karłowatych; parcele te kształtu prostokątnego ogółem utrudniały obserwację i wytwarzały pewne ograniczone działki terenu, mniej lub więcej wąskie. Jednakże pomiędzy m. Wargemoulin w dolinie rzeki Torbo a Hurlus biegł korytarz zupełnie otwarty, korytarz wzgórza 147, który nieco później miał być nazwany „Bahr-el-Gazal” z powodu kałuży błotnej, w której brodzono.

W pierwszych godzinach dnia 26 września nieprzyjaciel wykonał niespodziewane, gwałtowne natarcie kilkoma dywizjami bawarskimi pomiędzy fermą Beausejour a lasem „bois Sabot”, zmiótł nasze oddziały obrony, stłoczone w rowach strzeleckich pierwszej linii (jak to wówczas wszędzie praktykowano), wziął dużą ilość do niewoli, część wybił, zmuszając resztki do gwałtownego odwrotu; a nie znajdując żadnego poważniejszego oporu przed sobą, gdyż francuskiemu ugrupowaniu brakło głębokości, zalew niemiecki dotarł w niespełna dwie godziny na lewym skrzydle do brzegów drogi rzymskiej, a w centrum do wzgórza 147.

Położenie było krytyczne.

W m. Wargemoulin stały dwa bataliony 20 pułku piechoty jako odwód 33 dywizji, która obsadzała prawe skrzydło zaatakowanego frontu.

Tym dwóm batalionom wydano rozkaz do przeciwnatarcia w ogólnym kierunku na m. Mesnil-les Hurlus.

Jeden z nich ma działać przez korytarz wzgórza 147, a jako swój przedmiot natarcia ma m. Hurlus. Drugi batalion posuwać się będzie na prawo od poprzedniego, w parcelach leśnych, z ogólnym kierunkiem na wieś Mesnil-lès-Hurlus.

Zajmiemy się jedynie tym batalionem, który naciera w korytarzu wzgórza 147, w terenie otwartym. Chwilowo szczególnie nas interesuje współdziałanie artylerii i piechoty; zaś wiadomo, że to współdziałanie jest wątpliwe − jeśli w ogóle jest możliwe − w tych okolicach mocno zalesionych, tak zresztą, jak i przy drugim batalionie. Piechota musi się tu zadowolić jedynie swymi własnymi środkami.

Otóż batalion lewoskrzydłowy rusza koło g. 6.30 z rana, ze swej pozycji wyczekującej w m. Wargemoulin i rozpoczyna marsz zbliżania w korytarzu 147, w kierunku na Hurlus.

Jedna bateria, 75, z 18 pułku artylerii polowej ma go wspierać: jest to niewiele, jak na szerokość frontu, która w pewnych miejscach wynosi 400−500 m; ale zobaczymy, co potrafiły zrobić te cztery działa.

Dowódca pułku maszeruje z tym batalionem (drugi batalion skutkiem ukształtowania terenu wymknął się spod jego bezpośredniego wpływu) i miejsce jego postoju znajduje się przy stanowisku dowódcy batalionu. Dowódca baterii jest razem z nim.

Wypada przedstawić tu tego kapitana, dowódcę baterii. Od początku wojny przeżył on wiele krytycznych chwil pośród piechurów; w czasie bitwy znajduje się na ogół zawsze na stanowisku dowództwa tego oddziału, który wspiera; w przerwach pomiędzy przełomowymi okresami przebiega linie, pokazuje się piechurom, rozmawia z nimi i interesuje się nimi; on ich zna, a oni jego; on przyglądał się walczącej piechocie i umiał patrzeć na nią; on zrozumiał jej działania; on wie również, jak zachowuje się w bitwie piechota niemiecka, bo sam osobiście chciał zdać sobie z tego sprawę; on przeniknął psychologię piechura francuskiego; on zna jego potrzeby i wymagania; on umiał ocenić jego wspaniałego ducha, ale nie zapomina o tym, że jego nerwy są czułe, a zna czynniki, które działają na te nerwy.

Słowem kapitan ten zrozumiał, czym jest piechota, co ona może, czego ona chce, jak żyje, w jaki sposób się rozwija, w jaki sposób walczy, jak cierpi i jak umiera. A w ten sposób on ją nie tylko poznał, ale ją kocha i jest przez nią kochany...

Batalion posunął się naprzód, jego marsz zbliżania doprowadził go do stóp wzgórza 147; tam jego pierwsze oddziały starły się z piechotą bawarską; walka się zaczyna.

Szkic 1

Bawarczycy są pełni entuzjazmu z powodu powodzenia; nasza piechota musiała patrzeć, jak szczątki oddziałów, zaskoczonych natarciem w rowach strzeleckich pierwszej linii, wymijały jej szeregi, a nie jest to wcale pokrzepiający widok dla tych, którzy idą do walki; ze wzgórz 196, z Butte du Mesnil i spod młyna w Perthes silna artyleria niemiecka ostrzelała naszą piechotę, skoro tylko weszła ona w korytarz 147 i ogień artylerii towarzyszy jej w dalszym posuwaniu się naprzód; wielka ilość karabinów maszynowych, które ma już w tym okresie piechota niemiecka, trzaska i kosi. Batalion narażony na duże straty musiał się schronić w lasy; nieco późnej przychodzi rozkaz, by prowadzić dalej przeciwnatarcie, które krok za krokiem będzie wspierać bateria 75.

I oto nagła nawała ogniowa dział 75 mm spada na pierwsze linie bawarskie; są one zaskoczone; wytwarza się zamieszanie; już nasza piechota, wykorzystując początek tego zamieszania, wykonała skok naprzód; część linii bawarskiej cofa się; nowe uderzenie naszych dział 75 mm, nieco dłuższe od pierwszego; nowy prawie równoczesny skok naszych piechurów, którzy, idąc tuż za pociskami swej artylerii, posuwają się naprzód z gorącym zapałem i uderzają na piechotę bawarską prawie równocześnie z naszymi pociskami.

I tak w dalszym ciągu skoki piechoty następowały po napadach ogniowych artylerii, aż wreszcie Bawarczycy, zmieniwszy swój zapał zaczepny na zwątpienie, cofnęli się bezładnie ku rowom strzeleckim, z których wyszli, pozostawiając nam jeńców, rannych, zabitych i sprzęt, a nasza piechota ścigała ich zwycięsko aż do linii Hurlus–Mesnil-lès-Hurlus.

Na zboczach, które panują z północy nad linią Hurlus–Mesnil-lès-Hurlus, był to bezładny rój niezliczonej ilości szarych mrówek, spieszących do swych kryjówek; był to widok zarozumiałego wroga, który dopiero co uważał się za zwycięzcę, a nagle spostrzegł, że musi się bezładnie cofnąć; widok wspaniały i nieporównany.

Ale komuż przypada sława tego zwycięstwa?

Zespołowi piechoty i artylerii, w skład którego wchodził 20 pułk piechoty i bateria 18 pułku artylerii.

Nie zapominajmy, że jest to dopiero drugi miesiąc wojny, wrzesień 1914; a zatem to wsparcie piechoty w walce przez oddział artylerii, które dopiero co krótko opisaliśmy, to przecież nic innego, jak sposób, który dopiero w dwa lata później miano wynaleźć pod Verdun i nad Sommą, pod nazwą ruchomego ognia zaporowego.

Otóż ten sposób wsparcia piechoty, który wynajduje i stosuje samorzutnie zmuszony okolicznościami pułkownik piechoty wspólnie z kapitanem, dowódcą baterii, i to na cały szereg miesięcy i lat przedtem, nim naczelne dowództwo go poznało i ustalało; zarazem jest to sposób, któremu trzeba zawdzięczać znamienny zwrot w położeniu.

Jak wytłumaczyć takie zjawisko?

Wytłumaczenie jest proste, tłumaczy je w zupełności podany wyżej portret kapitana, dowódcy baterii: od pierwszych walk spotkaniowych żył on podczas walk o ile możności wraz z piechotą; on ją znal, on ją pojął i zrozumiał; on wiedział, jak ona walczy i jakiego wsparcia trzeba jej udzielić, ażeby umożliwić jej wywalczenie zwycięstwa przy końcu jej krwawej męki.

Ten artylerzysta przeniknął wyszkolenie piechoty

A teraz jakie wnioski nasuwają się z tego obrazu?

Obraz ten przedstawia wyraźnie istotny charakter, zasady ścisłej współpracy piechoty z artylerią: on każe pamiętać od tej chwili, jak ważne jest zazdrosne przestrzeganie tej zasady w okresach pokoju; on rzeczywiście wykazuje, że nowoczesna walka nie jest niczym innym, jak tylko kombinacją działań artylerii (działanie ogniem) i działań piechoty (ogień i ruch).

Ale on również i przede wszystkim wykazuje, że ta współpraca wymaga wzajemnego poznania się piechurów i artylerzystów, wzajemnego szacunku, ufności i przywiązania. Jakżeż zresztą mogłoby być inaczej i czy można by sobie wyobrazić owocne działanie współpracowników, którzy by się nie znali lub którzy by nawet złe o sobie mieli wyobrażenie?

A zatem piechurzy powinni się nauczyć poznawać, szanować i kochać swych istotnych współpracowników w chwilach krytycznych.

I na odwrót, artylerzyści powinni nauczyć się poznawać piechurów, szanować ich i kochać: wymaga to zrozumienia zasadniczych właściwości piechoty, przeniknięcia jej psychologii i cech charakterystycznych jej ducha.

W następnych ustępach spróbujemy wydobyć na jaw te podstawowe cechy piechoty.

Cechy charakterystyczne piechoty

Francuski Tymczasowy regulamin piechoty z 1 lutego 1920 r. określa piechotę w następujący sposób, wyliczając jej właściwości:

Jedynie piechota jest bronią samodzielną, zdolną do walczenia przy pomocy ruchu i ognia; ona jedynie może walczyć w każdym terenie i o każdej porze, za dnia i w nocy; a zatem na korzyść piechoty jako broni głównej używa się innych broni; żadna inna broń nie może jej zastąpić w wykonaniu całokształtu jej zadań, które mają na celu:

• zdobyć teren przy pomocy swych czołgów, artylerii, lotnictwa itd., lub też po prostu przy pomocy swych własnych środków;

• zniszczyć lub wziąć do niewolinieprzyjaciela zajmującego ten teren, a przynajmniej spędzić go z tego terenu, ścigać go i doprowadzić do rozprzężenia;

• utrzymać teren, którym zawładnęła; urządzić się na nim w sposób stanowczy pomimo zwrotów zaczepnych.

Wszystkie terminy tego określenia trzeba przemyśleć.

Jedynie piechota jest bronią samodzielną: uzbrojona w potężne narzędzia ogniowe działa także ruchem; może tedy w razie potrzeby walczyć sama i przy pomocy swych własnych środków prowadzić bitwę od początku do końca. Bez niej walka jest z gruntu niemożliwa, podczas gdy nie ma innej broni, bez której ściśle rzecz biorąc − nie można by się obejść. Piechota jest tedy rzeczywiście bronią podstawową.

Lecz z drugiej strony, zdana jedynie na siebie samą, wobec piechoty nieprzyjacielskiej wspieranej innymi rodzajami broni, albo w natarciu, nawet wobec piechoty, która zorganizowała i ukryła swój system ogniowy, okaże się wnet tak słaba, że na pewno ulegnie i na próżno będzie się poświęcała. Trzeba tedy, ażeby inne rodzaje broni pracowały na jej korzyść, aby jej umożliwić spełnienie krwawego zadania: a więc przede wszystkim artyleria, która − jeżeli jej jedynym sposobem działania jest działanie ogniem − może to działanie tak dalece spotęgować, że przechodzi to granice prawdopodobieństwa; czołgi, tworzące w rzeczywistości jedynie dodatek do piechoty, walczą w szeregach piechoty i na jej korzyść; lotnictwo, które oświetla jej drogi, ostrzega ją, wspiera nawet swymi karabinami maszynowymi, bombami, a wkrótce zapewne będzie wspierać i swymi działami, które wreszcie nawiązuje i utrzymuje łączność między piechurem leżącym samotnie na ziemi w polu śmierci a dalszymi tyłami, organami dowództwa i artylerią, która go wspiera i osłania; a łączność ta ma często wielkie znaczenie z punktu widzenia materialnego, a zawsze nieocenione z punktu widzenia ducha.

I choć w ten sposób działanie piechoty jest uzupełniane, wzmacniane, osłaniane i umożliwione, dzięki współdziałaniu broni siostrzanych, to przecież nikt inny, tylko piechota zdobywa teren w działaniu zaczepnym, to znaczy za cenę niewymownych cierpień przedostaje się przez pole śmierci, które ją oddzielało od piechoty nieprzyjacielskiej i twardo staje na tym kawałku ziemi, na którym nieprzyjaciel chciał się utrzymać; a to jest jedyny akt, przez który uzewnętrznia się zwycięstwo; ona niszczy, bierze do niewoli to, co pozostało z sił nieprzyjacielskich albo też przynajmniej spędza je i doprowadza do rozprężenia, a to składa się na owoce zwycięstwa; wreszcie ona utrzymuje zdobyty teren, pomimo usiłowań przeciwnika, co wytwarza zwycięstwo ostateczne. W analogiczny sposób w działaniu obronnym oznaką zwycięstwa jest fakt, że piechota niewzruszenie stojąca na posterunku powierzonym jej honorowi, w istnym piekle z ognia, stali, gazu i krwi staje się tamą bolesną, ale niewzruszoną, na której łamie się skombinowany wysiłek wszystkich broni nacierającego nieprzyjaciela.

Z tego, co dotąd powiedziano, wyłania się wniosek, ten, który wspaniale wyciągnął tymczasowy regulamin piechoty − Piechota ponosi największy ciężar walki.

Ale z tego wynika, że nie można wywalczyć zwycięstwa przy pomocy piechoty zbytnio zmniejszonej i zużytej fizycznie, bez względu na stan innych rodzajów broni, jeżeli tylko nieprzyjaciel potrafi jej przeciwstawić piechotę lepiej zachowaną oraz że przede wszystkim nieskazitelny stan ducha piechoty jest nieodzownym warunkiem powodzenia; jest to punkt widzenia, który trzeba podkreślić, a do którego jeszcze za chwilę powrócimy.

A zatem piechota zużywa się w walce i fizycznie, i moralnie z wielką szybkością, nieskończenie większą niż inne rodzaje broni.

W ten sposób interes ogólny wymaga przede wszystkim, aby dowództwo oszczędzało piechocie wszelkiego zmęczenia, wysiłku, wszelkiej próby bezużytecznej; interes ten wymaga także, ażeby artyleria, która stanowi najsilniejszą jej tarczę ochronną, zapewniła jej jak największe wsparcie w stosownej chwili, w stosownym miejscu, odpowiednio do jej potrzeb. Artylerzysta zatem, który chce odpowiedzieć tym wymaganiom, powinien zwrócić uwagę nie tylko na wynik materialny, który może wywołać swym ogniem, lecz także i na ten przyjemny odruch, który wywołuje sam przez się doniosły huk armat w nerwach własnej piechoty, a dzięki temu wpływa także na utrzymanie jej dobrego nastroju, niezależnie od skutków materialnych.

Psychologia żołnierza piechoty

W ten sposób dochodzimy do ostatniego punktu, któryśmy postanowili omówić w tej pierwszej części, do psychologii, do duchowych właściwości piechura; ujawnienie tych pierwiastków ma podstawowe znaczenie dla każdego, kto chce zrozumieć ten rodzaj broni, w której dobry duch i nerwy mają przeważające znaczenie, a działają nieskończenie więcej niż w każdym innym rodzaju broni.

Piechur jest tym żołnierzem, który żyje, śpi, czuwa, męczy się i walczy w błocie albo w kurzu i we krwi, on jest tym, który dzwoni zębami, bo nie ma się gdzie schronić, on znosi wszelkiego rodzaju braki, trudy i okropności.

On to jest narażony na wszelkie alarmy i wszelkie niespodzianki; na niego zawsze czatuje śmierć, on musi patrzeć jak koło niego pada jeden kolega za drugim; i pyta się każdej chwili sam siebie, jak to może być, że jeszcze nie przyszła kolej na niego; on to otrzymuje cięcia, których nie może oddać; a kiedy nieprzyjacielska artyleria z daleka zrzuca na niego całe tony żelaza lub wytwarza obłoki trujące, nie może nic innego zrobić, tylko błagać swych braci artylerzystów o pomoc, a bardzo często nie mogąc spowodować, by jego głos usłyszano, musi poprzestać na cierpliwym czekaniu, aż pomoc przyjdzie samorzutnie; od niego żąda się tego nadludzkiego wysiłku woli, by porzucił swą norę w ziemi, gdzie jego życie znajduje słabe schronienie, gdzie jednak przecież się chroni, by po namyśle rzucić się naprzód z odsłoniętą piersią i to w strefie, gdzie pękają pociski, gdzie nielitościwie koszą karabiny maszynowe, by przebyć to pole śmierci i wskoczyć − jeśli dojdzie do tego − do nieprzyjacielskiego rowu strzeleckiego, gdzie jeszcze może czyha jakiś pozostały nieprzyjaciel, by go złapać w swe sidła.

A jeżeli wykonał ten niesłychany wysiłek, jeżeli zwyciężył i jeżeli został przy życiu, to znów pozostanie sam bez pomocy z zewnątrz, w ciągłej niepewności wyczekiwania na zwrot zaczepny ze strony nieprzyjaciela; i tam przeżyje całe godziny − całe wieki − na czatowaniu, nie mając po takich wysiłkach czym się pożywić, chyba tylko tą garstką żywności, którą można było mu przynieść, i będzie wystawiony na okropności głodu i na piekło pragnienia.

Piechur jest tym, który nawet po pomyślnym działaniu zaczepnym lub obronnym w ciągu całych dni i nocy będzie musiał słuchać jęków, narzekań i błagań rannych, pozostałych między liniami i często nie będzie im mógł przyjść z pomocą w strefie, w której zarówno w dzień, jak i w nocy, ktokolwiek się odważy wysunąć, zostaje niemiłosiernie zgładzony; a po tym, gdy wreszcie nastąpi cisza, będzie musiał żyć o kilka kroków od ich trupów, będzie patrzył, jak te trupy zielenieją i rozkładają się i jak stają się okropnym żerem drapieżnego ptactwa i boleć go będzie, że nie może im przynajmniej zapewnić kawałka ziemi na wieczny spoczynek. Aż przyjdzie dzień, w którym na tym samym kawałku ziemi on sam będzie musiał powstać nagle z rowów strzeleckich z obnażoną piersią i z rezygnacją w sercu, że go może spotkać ten sam los.

Żołnierz piechoty jest jeszcze tym, który siedząc w rowach strzeleckich, w których czuwa i cierpi, słyszy wydobywające się z pod ziemi głuche szmery pracy minera nieprzyjacielskiego, i który zadaje sobie każdej chwili pytanie, czy za minutę ziemia nie otworzy się pod jego nogami i nie zionie ogniem piekielnym.

Można dodać do tego obrazu dużo jeszcze rysów, by zrobić go bardziej uderzającym, lecz chyba to wystarczy, by odczuć, na jakie okropne próby wystawione są nerwy piechura, i by zrozumieć, że siła ducha oddziału piechoty jest w stałej zależności od równowagi nerwowej, z natury się zmieniającej: tu jest ten czynnik zasadniczy, o którym nie należy zapominać.

Lecz trzeba także wiedzieć, że siła ducha piechura francuskiego jest nieskalanie piękna.

Piechur francuski jest entuzjastą gotowym do wszelkich ofiar i poświęcenia; ma on duszę pełną ufności i wiary, i póki ma tę wiarę, idzie tam, gdzie chcą, i wykonuje to, co od niego żądają, aczkolwiek często nie ulega wątpliwości − zrzędzi i wymyśla (a przecież nie od wczoraj wojsko francuskie ma żołnierzy zrzędzących i wymyślających[2], lecz spełnia zawsze z nieustannym zapałem; idzie na śmierć lub oczekuje jej na miejscu ze wspaniałym samozaparciem; ze stoickim spokojem znosi najgorsze trudy, braki, cierpienia i niebezpieczeństwa.

Przed wielką wojną mówiono często, na podstawie nie wiadomo jakich sprawozdań z poprzednich wojen, że piechur francuski wprawdzie zdolny jest do nadludzkich wysiłków w działaniach zaczepnych, jednak nie wykazuje wytrzymałości w obronie i że niepowodzenia szybko potrafią złamać jego ducha; obie bitwy nad Marną, bitwa pod Izerą, walki w Artois, pod Verdun, nad Sommą, w Szampanii itp. zadały kłam tej legendzie.

Jednakże piechur francuski musi koniecznie mieć podstawę do wiary w owocność swego poświęcenia; musi mieć zaufanie; wynika z tego troska, by nie czuł się nigdy opuszczony, przeciwnie, by zawsze miał wsparcie, opiekę i osłonę ze strony tego, który może i ma obowiązek to zrobić, gdy piechur wystawiony jest na niebezpieczeństwa, którym sam sprostać nie może; widzimy tu, jaki wpływ wywiera działanie własnej artylerii na siłę ducha piechura.

Zatrzymajmy się chwilę na tym rozważaniu, które nam pozwoli zobrazować wspomnienie z pierwszych początków wielkiej wojny.

22 sierpnia 1914 (szkic nr 2). Rzecz dzieje się dnia 22 sierpnia 1914. IV armia francuska rozpoczyna w belgijskich Ardenach wielką bitwę zaczepną, w której Naczelne Dowództwo spodziewa się przełamać centrum sił niemieckich działających w Belgii; jedna z kolumn 17 korpusu, znajdująca się w centrum ugrupowania armii, posuwa się drogą Blanche Oreille–Jéhonville–Anloy; o nieprzyjacielu wiadomo, że znajduje się w okolicy Maissin–Anloy–Neufchâteau. Straż przednia tej kolumny, batalion 14 pułku piechoty dotarł do lasów, ciągnących się na północ od m. Jéhonville, jednakże na skraju północnym tych lasów natknął się na uzgodniony system niesłychanie gwałtownego ognia piechoty i artylerii i nie mógł wyjść z tych lasów; reszta batalionów tego pułku również weszła zaraz w linię; niestety bohatersko ponawiane wysiłki 14 pułku piechoty okazały się niedostateczne, a pułk ponosi ciężkie straty; drugi pułk, a mianowicie 83, szykuje się do wejścia w lasy, ażeby próbować z nich wyjść na zachód od 14 pułku. Ciężka jest próba, na którą wystawiono naszych piechurów, zwłaszcza że jest ona pierwszą.

A gdzie jest artyleria kolumny? Co robi? W skład jej wchodzą trzy dywizjony 75, jeden z 18, dwa zaś z 57 pułku artylerii. Jeden z tych dywizjonów minął stanowiska, z których mógłby ostrzeliwać obszar na północ od lasów, i znajduje się w zwartym szyku zbiórki w lekkiej fałdzie terenu, na północy zachód od Jéhonville, gdzie pozostaje bezczynny i gdzie ostrzeliwuje go artyleria nieprzyjacielska; dwa inne dywizjony zatrzymały się w kolumnie marszowej, czoło ich w Jéhonville, i tam bezczynnie czekają na rozkazy, które nie nadchodzą; położenie osobliwe, ale trzeba je złożyć na karb sposobów nawiązywania styczności używanych w tej epoce.

Szkic 2

Z tej masy artylerii zaledwie jedna bateria jest na stanowisku i strzela; zajęła ona stanowisko za grupą drzew na północy zachód od wzgórza 435; w sąsiedztwie nie ma żadnego punktu obserwacyjnego umożliwiającego obserwację na północ od lasów. Bateria ta ma przed oczyma w odległości mniej więcej 1000 m zasłonę, którą tworzy pas lasów, poza którymi walczy piechota.

W tej chwili w tej części terenu walki znalazł się kapitan ze sztabu 17 korpusu, wysłany jako oficer łącznikowy do miejscowego dowództwa.

Żądając wyjaśnienia od dowódcy baterii pyta się: Na co Pan strzela? A na to artylerzysta z najwyższym oburzeniem: Na co ja strzelam? Na rozkaz generała!

Zapewne ten wybryk nie wart był ogłoszenia drukiem, ale jakiż to był tragiczny epizod w tym położeniu!

Kapitan, dowódca baterii, jako dobry artylerzysta, któremu zależało na dobrej robocie i na pożytecznym wykorzystaniu siły pocisków (w tym okresie zgoła nie można było liczyć na niewyczerpane ich zapasy), które miał w swych skrzyniach, kierował się bardzo dobrymi pobudkami z punktu widzenia technicznego, jeżeli się oburzył, rozdrażnił i rozwściekł, gdy wskutek formalnego rozkazu czuł się zmuszony wykonać to, co uważał za marnowanie amunicji − bo on nic nie widział, nic nie wiedział − i ponieważ musiał rozpocząć ogień na los szczęścia, chyba tylko z tą myślą, że trzeba strzelać daleko, dla łatwo zrozumiałego powodu.

A tymczasem nie zapominajmy, że na tym odcinku piechota padała w tej chwili pod ogniem karabinów maszynowych i artylerii niemieckiej oraz że jedynie huk dział tej baterii dawał jej wrażenie, że nie jest zdana na łaskę swego tragicznego losu; bądźmy przekonani, że jeśli piechota tej kolumny w tym dniu zachowała bardzo dobrze swą siłę ducha, to trzeba to zawdzięczać temu złudzeniu, jakoby była wspierana ogniem tej baterii, która strzelała na wiatr.

Wskazuje nam to, że ogień własnej artylerii może mieć nadzwyczajny skutek nawet wówczas, gdy nie może osiągnąć poważnych wyników materialnych, ponieważ − z braku innych wyników − jego huk tak miły dla piechura podtrzymuje i wzmacnia jego siłę duchową.

Zapewne daleki jestem od zamiaru żądania od kolegów z artylerii, by zużywali amunicję, nie zwracając zupełnie uwagi na to, by przy jej pomocy uzyskać jak największy skutek materialny, odpowiedni do okoliczności walki; lecz musimy żądać od nich, by nigdy nie zapominali o tej potrzebie, jaką odczuwa walcząca piechota, potrzebie usłyszenia huku ich dział. Również gdy głośno krzycząc wzywamy ich pomocy, a nawet gdy w chwilach krytycznych nasze prośby nie dochodzą do ich uszu, to niech nie pozwolą milczeć swym armatom pod pozorem, że w ich polu działania nie pokazuje się żaden cel godny ostrzeliwania[3]; nawet w tym wypadku niech się nie targują o swoją pomoc; niech się nie dają hipnotyzować względami czysto materialnymi tego zagadnienia; niech zwracają uwagę na jego stronę duchową i niech zawsze zdają sobie sprawę z tego, że utrzymanie siły piechoty jest pierwszym warunkiem zwycięstwa.

Ileż to razy pod działaniem ognia Prusaków widzieliśmy naszych piechurów zrezygnowanych, jednak ponurych i wyraźnie w stanie zmniejszonego oporu duchowego, ileż razy widzieliśmy ich, jak natychmiast odzyskiwali humor, ileż razy zauważyliśmy, że ich spojrzenie ożywiało się i nawet słyszeliśmy z ich ust żarty, skoro dała się usłyszeć nasza artyleria i odkąd posłyszeli przelatujący ponad ich głowami tak dobrze znany gwizd naszych pocisków.

Dla piechura tkwi w tym podstawowe prawo siły ducha: trzeba je całkiem osobno wyciągnąć na światło dzienne.

Nie potrafilibyśmy lepiej ująć psychologii i stanów duszy żołnierza piechoty w walce, jak podając kilka rysów charakterystycznych pod tym względem z walk piechoty w czasie wielkiej wojny.

Chodzi tu o epizod wzięty z pierwszych miesięcy kampanii, jednak jego treść, szczególnie z punktu widzenia, który nas obchodzi, nie jest przestarzała.

Ciemne rowy strzeleckie (szkic nr 3). Z końcem grudnia 1914 położenie wzajemne linii leżących naprzeciw siebie w okolicy Mesnil-lès-Hurlus−Perthes było takie, jak to zaznaczono w ogólnych zarysach na szkicu nr 3.

Wiedziano, że występ frontu niemieckiego nazwany „ciemnymi” rowami strzeleckimi jest zorganizowany groźnie, ale nie znano ani szczegółów, ani rodzaju jego uzbrojenia.

Skoro Naczelne Dowództwo postanowiło z końcem grudnia spróbować przerwać front w kierunku na Tahure, kazano 20 pułkowi piechoty wykonać natarcie na ciemne rowy strzeleckie; I batalion tego pułku, na którym spoczywał główny wysiłek, miał za zadanie zawładnąć punktem zwanym „punktem X”, położonym o mniej więcej 150 do 200 m od występu.

Zorganizowano przygotowanie artyleryjskie, które uważano za okropne w tym okresie; rowy nieprzyjacielskie − jak mówiło dowództwo − miały być zasypane pociskami; ich zniszczenie miało być takie, że żaden żołnierz obrony nie mógł się w nich ostać i zapewniano wykonawców, że na pewno zastaną nieprzyjacielską pozycję opuszczoną, że wejdą do niej jak do swego domu i że bez trudu dojdą aż do Tahure, o kilka kilometrów dalej.

20 grudnia rano padał rzęsisty i zimny deszcz, który nie przestawał padać przez cały dzień, doprowadzając teren do takiego stanu, że nikt go sobie nie może wyobrazić, kto go sam nie widział i sam nie przebywał.

Szkic 3

Z brzaskiem dnia I batalion znajduje się na swoim stanowisku wyjściowym w lesie „bois les Allemands”, gdzie się zebrało także kilka drobnych oddziałów II batalionu, kompania z 11 pułku piechoty i pewna ilość saperów.

O g. 8.00 rozpoczęcie ognia przygotowawczego, podczas którego gruby głos ciężkich pocisków dołącza się do tak charakterystycznego miauczenia dział 75 mm, tworząc symfonię szczególnie miłą dla uszów piechura, wyczekującego na dnie swej jamy na godzinę przeznaczenia, na groźną godzinę G...

O g. 8.55 dowódcy I i II batalionu wychodzą ze stanowiska bojowego dowódcy pułku, gdzie właśnie otrzymali ostatnie instrukcje i podają sobie dłoń; mieli się już nie zobaczyć.

W pięć minut później, punktualnie o g. 9.00 I batalion jak jeden mąż wypada ze swych rowów strzeleckich pociągnięty przez swego dowódcę majora Hebrarda; za chwilę znikają z oczu za lekką fałdą terenu i przez kilka minut słychać płochliwy głos jedynej trąbki grającej do szturmu, ale wnet zamilkł w rozpętanej wrzawie: strzelanina karabinowa, złowrogi klekot karabinów maszynowych, suche detonacje dział rewolwerowych, tak charakterystyczne wybuchy kartaczy i pękanie pocisków wszelkiego kalibru.

Las „bois des Allemands” zamienił się w piekło.