W labiryncie doznań. Tracąc Ciebie - Karolina Zielińska - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

W labiryncie doznań. Tracąc Ciebie ebook i audiobook

Zielińska Karolina

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Drugi tom empatycznej i pełnej emocji trylogii W Labiryncie Doznań.

Życie Leny i Henryka staje się coraz bardziej skomplikowane. Dziewczyna doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak ważny stał się dla niej doktor Wysocki. Stara się trwać w swoim uczuciu i nadziei, że kiedyś zostanie ono odwzajemnione. Jednak ból z dnia na dzień staje się coraz mocniejszy, a nieustępliwe pytania bez odpowiedzi dobijają. 
Henryk wie, że sytuacja zaczyna się wymykać spod kontroli. Otoczony pożądaniem, intrygami i fałszem popada w bezradność, która pcha go w kierunku złych decyzji. 
Jak trudna okaże się szczerość?
Czy charyzmatyczny doktor będzie w stanie się uratować? 
Ilu poświęceń wymaga miłość? 
I czy nadzieja zawsze umiera ostatnia? 

Przepełniona zadziornym humorem i namiętnością chwytająca ze serce powieść o dwóch światach, które nigdy nie powinny były się ze sobą zderzyć. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 337

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 20 min

Lektor: Karolina Zielinska

Oceny
4,6 (446 ocen)
334
69
29
11
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Monikalimonka

Nie oderwiesz się od lektury

Powiem wam ,że 🙉🙉🙉 To była bardzo ale to bardzo dobra książka. Brawo👏👏👏👏👏 Po pierwszej części nie spodziewałam się tak ciekawego rozwinięcia kontynuacji. Ale miło się zaskoczyłam i cieszę się niezmiernie, że przeczytałam drugą część i czekam na nastepną  . 🌺 Muszę przyznać ,że książka jest napisana z niesamowitą autentycznością , znawstwem tematów i terminów medycznych. Widać ,że autorka ma przygotowanie merytoryczne ,zna topografię miasta. Mało tego nie robi błędów stylistycznych ,dzięki czemu książkę czyta się płynnie  przyjemnie, że kartki fruwają. 🌺 W tej części mamy walkę Henryka ze swoimi  pragnieniami .Rodzi się w nim powolny bunt przed zajadłością rodziny, która nim manipuluje jak teatralną marionetką. Wciąga w swój świat Lenę zaprzyjaźnia się z nią ,pomaga i gości w swoim domu. Uzależnia się od  normalności Leny do tego stopnia że nie potrafi bez niej ukoić nerwów. Cały czas analizuje w głowie jej myśli i zachowania. W swym uzależnieniu od niej zachowuje się jak "Pi...
30
karolakos

Nie oderwiesz się od lektury

Szkoda, że można dać tylko 5 gwiazdek, ta historia zasługuje na wszystkie gwiazdy, które są na niebie! Henryk i jego humor są złotem i drugiego takiego bohatera nie znajdziecie ❤️ Lena w tej części, chyba trochę podszkolila się w ciętym języku! Mega! Jak ktoś lubi emocjonujące książki, to ta taka jest! Rollercoaster emocji 😈
10
MilaNosa

Nie oderwiesz się od lektury

👍
00
Kijano46

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra książka o powstawaniu i odkrywaniu prawdziwych uczuć, których bohaterowie nie są jeszcze świadomi..Bardzo ciepła i emocjonalna historia. Polecam i czekam na kontynuację.
00
opryszek2020

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka pokazuje nam ile czasu trzeba na to aby ogarnąć swoje uczucia Jak trudno jest czasem zrozumieć co to miłość, kiedy jako dziecko nie pokazano nam tego uczucia Polecam 👍👍👍
00

Popularność




Spis treści

1

2

Henryk

1

Deszcz lał jak z cebra, a kolorowe liście wirowały, jakby je ktoś wsadził do bębna pralki. Studzienki kanalizacyjne nie nadążały z odbiorem wody, która spływała z dachów, samochodów i po parasolach przechodniów. Na chodniku tworzyły się wielkie kałuże, w które wpadały niesione przez wiatr liście. Było chłodno, nieprzyjemne, a ciśnienie atmosferyczne spadło poniżej tysiąca hektopaskali. Tak właśnie wyglądał pierwszy dzień astronomicznej jesieni. Pory roku, której nie cierpiałem i którą najchętniej posłałbym do diabła.

– Doktorze Wysocki? – Wysoka kobieta o pięknych szafirowych oczach i blond lokach zwróciła się do mnie po angielsku, a później poczęstowała uśmiechem. Oderwałem się od okna, poprawiłem marynarkę od szarego garnituru, a następnie poszedłem za nią w głąb sali wykładowej. Spoglądałem w stronę znajomych twarzy i uśmiechałem się chłodno, ale wciąż na tyle przyjaźnie, żeby nie mieli mnie za buca. Spotkania grupy O-traumazwykle odbywały się raz w roku i trwały blisko tydzień. Byłem jedynym Polakiem w tej elitarnej międzynarodowej grupie, ale nie robiło mi to różnicy. Opłacało się bycie pieprzonym poliglotą (no dobra, półpoliglotą – japońskiego nie umiałem i raczej się nie nauczę). Dziś był ostatni dzień. Wieczorem miałem samolot do Gdańska. Usiadłem na krześle obitym brązową skórą i próbowałem skupić się na słowach profesora Campbella. Ceniłem jego wiedzę i sposób podejścia do pacjentów, lecz zamiast podążać za tematem, moja głowa wolała dryfować gdzieś daleko. W jakiś cholernie niezrozumiały dla mnie sposób Lena grała pierwsze skrzypce. Zastanawiałem się, jak sobie radzi i czy wszystko u niej okej. Fakt, że zostawiłem ją w kiepskim momencie, wcale nie pomagał. Nagle w sali zabrzmiały oklaski. Kurwa, nawet nie miałem pojęcia, dlaczego wszyscy zaczęli bić brawa. Uśmiechając się, dołączyłem do gromkiego aplauzu.

Obok mnie siedziała Amy. Znałem ją przelotnie, choć dość intensywnie. Rozsadzał mnie śmiech, kiedy sugestywnie oblizywała swoje czerwone usta. Pochyliła się nisko, udając, że przypadkiem upuściła plik kartek, częstując mnie widokiem jędrnych piersi w czarnym koronkowym staniku. Niech ją szlag. Wiedziała, co lubię. Mój wzrok prześlizgnął się po jej zgrabnych łydkach i dotarł do ud, które – dałbym sobie głowę ściąć – rozchyliła zapraszającym ruchem.

– Długo będziesz w mieście? – spytała cicho.

– Nie – odparłem, rozsiadając się wygodniej na krześle.

– Może jednak zmienisz zdanie? Dawno się nie widzieliśmy.

Miała rację. Minął rok, może dwa lata. Nie tęskniłem jednak za nią aż tak, żeby specjalnie przylatywać do Anglii. Miałem wokół siebie wiele, wiele innych kobiet, które nie wymagały ode mnie aż tak dużego poświęcenia.

– Myślałam, że dasz się zaprosić na drinka.

– Och, honey – szepnąłem rozbawiony. – Daj spokój, nie musisz się pogrążać.

Amy posłała mi wściekłe spojrzenie. Z pewnością ją uraziłem, ale nie miałem zamiaru się przejmować. Siedząc i słuchając wykładów, czułem się tak, jakbym się cofnął o kilkanaście lat i miał status studenta. Nie, żebym miał coś przeciwko. Lubiłem poszerzać swoją wiedzę i mieć poczucie, że kiedyś będę mógł przyczynić się do czegoś dobrego. Medycyna miała to do siebie, że non stop pędziła. Powstawały inne technologie, nowocześniejsze metody, lepsze sprzęty. Wiedza musiała być zatem cały czas aktualizowana. Nie mogłem odpuszczać.

Zerknąłem na swoje notatki, a później zupełnie nieświadomie na wyświetlacz komórki. Znów pomyślałem o Lenie. Co robi? Czy lepiej się czuje? Kilka dni przed moim wylotem z Polski dopadło ją przeziębienie. Upierała się, że jest w stanie pracować, ale byłem stanowczy i została w domu. Miałem nadzieję, że zastosowała się do moich zaleceń i nie narażała się na bezsensowne komplikacje, bo, mówiąc szczerze, tych mieliśmy po same uszy. Ta dziewczyna przyciągała same katastrofy, ale z jakiegoś pokręconego powodu chciałem być obok. Nie rozumiałem tego i byłem przekonany, że nie zrozumiem. Cokolwiek to było, było za silne. Skręcało mnie na wspomnienie jej biologicznych rodziców. Czułem pogardę. Lena pewnie także, ale mało mówiła na ten temat. Wyglądało na to, że żałuje poznania prawdy. Cóż, ja też bym żałował. Czasem niewiedza była złotem. Jest jak tarcza osłaniająca to, co mamy najsłabsze – serce.

***

Po skończonych wykładach rozprostowałem kości i, mamrocząc pod nosem przekleństwa, wyszedłem z budynku uniwersytetu medycznego. Nadal padało. Szedłem w stronę pubu z nadzieją, że napiję się dobrego piwa przed odlotem. Stanąłem więc w długiej kolejce i przesuwałem się co rusz do przodu. Byłem zmęczony. Wstałem o szóstej rano, ledwo zdążyłem zjeść śniadanie i, zapominając o kawie, ruszyłem na spotkanie.

Zamówiłem bittera. Typowo angielskie, ciemne i gorzkie piwo. Wyobrażałem sobie minę Leny, kiedy próbuje tego alkoholu. Z pewnością byłaby zniesmaczona. Wolała jasne. Najbardziej carlsberga. Śmiałem się pod nosem, przegryzając duże ciastko wypełnione wołowiną i warzywami. Gdy już się najadłem, napiłem i naśmiałem z beznadziejnych żartów Anglików, ruszyłem leniwie w stronę centrum. Uwielbiałem rynek Coverd z ponad pięćdziesięcioma unikatowymi sklepami i barami w dużej zadaszonej przestrzeni. To było coś, czego brakowało mi w Gdańsku. Spacerowałem wąskimi uliczkami i wdychałem wilgotne morskie powietrze, aż nagle zadzwoniła moja komórka. Wyjąłem ją z kieszeni i skrzywiłem się, widząc na wyświetlaczu uśmiechniętą twarz matki. Powinienem był zmienić to zdjęcie na jakieś bardziej odpowiednie. Może na jakiegoś węża albo wściekłą fretkę…?

– Słucham? – Odebrałem mimo wszystko spokojny.

– Dzień dobry, synu. Jesteś po wykładach? Nie chciałabym przeszkadzać.

– Nie przeszkadzasz. Coś się stało?

– Kiedy wracasz do kraju? – Zamrużyłem oczy. Przeczuwałem, że to pytanie wcale nie jest tak niewinne, jak brzmi. Miało drugie dno. Moja matka uwielbiała urządzać moje życie według własnego śmiesznego schematu.

– Wieczorem mam samolot – mruknąłem, wyjmując paczkę fajek z kieszeni.

– Czy mógłbyś być bardziej dokładny?

– Dwudziesta pierwsza. – Wydmuchałem dym z płuc.

– Świetnie. Gdy tylko wylądujesz, daj znać. Przyślę po ciebie samochód.

– Zostawiłem auto na parkingu. – Nie miałem ochoty na takie udawane uprzejmości. Matka była zadowolona, ponieważ połechtałem jej ego swoim wylotem. Miała świadomość, że przez siedem dni będę obracał się w elitarnym gronie medyków i cholernie jej to odpowiadało. Nawet ani razu nie wspomniała o Lenie, a nie cierpiała jej jak zarazy.

– Och, Henryku, to żaden problem. Wyślę kierowcę. Przywiezie cię do domu. Zrobimy kolację, porozmawiamy.

– Przemyślę to.

– Proszę cię, bądź. Nie masz przecież nic innego na głowie, prawda? Któż jest ważniejszy od rodziny?

Chciałem jej powiedzieć, ale im dłużej się nad tym zastanawiałem, tym bardziej byłem pewny, że nie mogę. Po co zrzucać na siebie kolejną bombę? Kończąc połączenie, westchnąłem ciężko. Zupełnie tak, jakbym dźwigał na barkach ciężar całego świata. Wkurzałem się na matkę, ale z drugiej strony miałem dość tych wszystkich wojenek. Nie bawiły mnie, a przynajmniej nie tak, jak na samym początku. Z roku na rok coraz gorzej znosiłem sprzeczki, udawaną uprzejmość i manipulację. Być może dlatego, że miałem na karku trzydzieści cztery wiosny, a licznik wciąż bił… Byłem zwyczajnie za stary na zabawę w podchody. Dlatego od jakiegoś czasu unikałem sytuacji, które mogłyby wywołać aferę.

Wydawało mi się, że całkiem nieźle sobie radziłem. Rozmowa telefoniczna z rodzicami między ósmą a dziewiątą rano raz na tydzień, pojawienie się na obiedzie dwa razy w miesiącu i tematy, które obejmowały medycynę, biznes i media. Nic więcej. Żadnych uścisków, żadnego „Jak się czujesz?” ani „Jak sobie radzisz?”. Nic. Taki układ był mechaniczny, oschły, zimny, ale dawał wytchnienie mnie i Lenie. Wiedziałem, że muszę w jakiś sposób ją chronić przed moją rodziną, która tylko czekała, żeby się jej pozbyć. Mieli rację. Nie pasowała do nas. Była zbyt delikatna, zbyt niewinna. W jej żyłach płynęła krew kryminalisty, który dopuszczał się kradzieży i gwałtu oraz ofiary tego procederu. Paulina Gawęda (Norman) co prawda była też narkomanką, ale zaczęła ćpać dopiero po tym, jak zostawiła dziecko pod drzwiami klasztoru. Nawet jej współczułem. Musiała być przerażona, że wpadła i to z kim! Facetem, który kradł, chlał jak świnia i używał przemocy. Nie miała łatwego życia. Nikt nie był w stanie powiedzieć, czy żałowała swojego postępowania, czy zrobiłaby coś inaczej… A ona sama zamilkła na wieki trzy lata temu. Pochowano ją na cmentarzu Świętego Franciszka na Kartuskiej. Z kolei na przekór sprawiedliwości Daniel Gawęda czuł się całkiem dobrze. Miał dach and głową, ciepłe posiłki i bieżącą wodę w kranie. Taaa, życie było kurewsko nie fair. Ale chyba nikogo to już nie zaskakuje, prawda? Na nikim nie robi wrażenia to, że cierpią najmniej winne osoby. Przyzwyczailiśmy się do bycia niewolnikami kaprysów losu, do chowania głowy w piasek i trwania w popieprzonym marazmie. Smutne.

Jechałem czarną taksówką na lotnisko i nadal miałem w głowie nieprzyjemne myśli. Wirowały jak tornado. Oparłszy głowę o zagłówek, próbowałem zająć się czymś… Czymkolwiek. Błądziłem wzrokiem po fotelach i podłodze samochodu, aż telefon znów postanowił się odezwać. Tym razem nie było to połączenie, a wiadomość z Messengera.

Lena Piasecka 19:45

Cześć.

Jak tam ostatnie wykłady? Wiało nudą czy wręcz przeciwnie?

Sprawdziłam twój lot w necie. Póki co nie ma opóźnień.

Uśmiechnąłem się do siebie. Sprawdzała mój lot? Czyżby się stęskniła?

Ja 19:46

Cześć. Było całkiem okej. Jak się czujesz?

Lena Piasecka 19:47

Od rana utrzymywał się stan podgorączkowy, ale nie drapie mnie w gardle.

Ja 19:48

Byłaś u internisty?

Lena Piasecka 19:48

Byłam, powiedziała, że to infekcja gardła. Wypisała antybiotyki. Przez tydzień miałam leżeć w łóżku. Dziś mija piąty dzień, więc pozwoliłam sobie na krótkie spacery po mieszkaniu. Czuję się, jakbym była zamknięta w klatce w zoo. Obejrzałam wszystkie filmy na Netflixie, przesłuchałam milion piosenek i rozwiązałam pięć jolek.

Jolek? Jakich Jolek, do cholery?

Ja 19:49

Co zrobiłaś z tymi Jolkami?

Lena Piasecka 19:50

Rozbroiłam! Wszystkie!

Odchrząknąłem, marszcząc brwi.

Ja 19:51

Nie chcę nawet wiedzieć.

Lena Piasecka 19:51

Niektóre były okropnie trudne, ale dałam radę. Znalazłam na nie sposób.

Ja 19:52

W moim domu? Pięć Jolek?

Lena Piasecka 19:52

Nie mów, że nigdy nie robiłeś jolek!

Zamrugałem zdumiony. Oczywiście, że robiłem. Zresztą nie tylko Jolki. Były też Mariolki.

Ja 19:52

Ja robiłem, ale dlaczego ty je robisz? Zmieniłaś orientację?

Lena Piasecka 19:53

KRZYŻÓWKI, GŁUPOLU.

Ryknąłem śmiechem, bo nie mogłem się powstrzymać. Krzyżówki! A to dobre!

Wpatrywałem się w wyświetlacz, próbując wymyślić jakąś fajną ripostę, ale jak na złość nic nie przychodziło mi do głowy, a taksówkarz zatrzymał auto przed budynkiem lotniska, informując tym samym, że czas mojej podróży dobiegł końca i kosztuje osiem funtów. Płacąc typowi w kolorowej koszuli nadal zanosiłem się śmiechem. Tłumiłem go, przechodząc odprawę, a gdy w reszcie znalazłem się na pokładzie pierwszej klasy, odetchnąłem z nieukrywaną ulgą. Rozpływałem się w skórzanym fotelu, słuchając Arctic Monkeys i popijając wodę z kostkami lodu i cytryną. Uwielbiałem klasę biznes, gdzie wszystko było spersonalizowane, a piękne stewardessy czekały na moje polecenia.

Lot minął szybko. Wychodząc z samolotu, wciągnąłem w płuca wilgotne wieczorne powietrze. Wyglądało na to, że w Gdańsku całkiem niedawno przestało padać. Miałem właśnie skierować się na parking, gdzie tydzień temu zostawiłem samochód, ale w ostatniej chwili dostrzegłem znajomą postać machającą szaleńczo w moim kierunku. Im byłem bliżej, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że tą postacią jest kobieta.

– Alicja – wydusiłem zaskoczony.

– Witaj w domu! – rzuciła wesoło, owijając swoje ramiona wokół mojej szyi. Czułem zapach jej perfum. Coś mocnego i zmysłowego. Odsunąłem się, a mój wzrok niepokornie podziwiał jej czarną sukienkę, na którą zarzuciła taki sam płaszcz. Prezentowała się elegancko, choć nieco drapieżnie, przez co moje ciało zaczynało szaleć ciut bardziej, niż powinno.

– Co tu robisz? – spytałem, mrużąc oczy.

– Przyjechałam po ciebie. Nie traćmy czasu, wszyscy czekają.

– Nie dasz mi się nawet przebrać?

– Henryku, wyglądasz zabójczo. Nie widzę potrzeby. Zresztą… Możesz to zrobić w domu rodziców, prawda? Chodź. – Wyciągnęła swoją dłoń. – Twoja mama nie może się doczekać.

– Ty… – urwałem, układając wszystko w głowie. – Mogłem się domyślić, że to praca zespołowa.

– Och, chyba nie będziesz się dąsał? Przygotowaliśmy wspaniałą kolację na twoją cześć.

– Świetnie – mruknąłem ponuro. Byłem zdegustowany.

Zły, że znów coś się działo bez mojej zgody.

Lena

2

Czekałam na niego niemalże całą noc nękana koszmarnym scenami, jakie podsuwała mi wyobraźnia. Nie potrafiłam znaleźć sobie miejsca w ogromnym piętrowym domu. Siedziałam więc na skórzanej czarnej sofie i przyciskając poduszkę do piersi, wciągałam do płuc zapach płynu do płukania. Otaczała mnie cisza. Nie włączyłam telewizora, nie słuchałam radia. Bolała mnie głowa, więc chciałam sobie oszczędzić dodatkowych bodźców. Sięgnęłam z blatu stolika kawowego opakowanie chusteczek. Walczyłam z infekcją gardła już prawie tydzień i z każdym kolejnym dniem czułam poprawę. Łyknęłam tabletkę przeciwbólową i zerknęłam na telefon. Pierwsza czterdzieści pięć. Odchodziłam od zmysłów, nie wiedząc, co dzieje się z Henrykiem.

Ostatni kontakt nawiązałam z nim wieczorem, gdy jechał na lotnisko. Nie chciałam wpadać w panikę, ale niewiedza wcale nie pomagała zachować zimnej krwi. Wręcz przeciwnie. To ona była odpowiedzialna za te wszystkie krwawe obrazy katastrof lotniczych. Zwinęłam się w kłębek, przykrywszy kaszmirowym szarym kocem w zieloną kratkę i przycisnęłam aparat do ucha. Miałam nadzieję, że się odezwie i zapewni mnie, że wszystko okej. Byłabym nawet skłonna przełknąć, że zabalował z jakimiś kobietami, byleby tylko usłyszeć jego głos. Niestety zamiast barytonu rozległa się automatyczna sekretarka informująca mnie, że abonent jest nieosiągalny. Parsknęłam ponurym śmiechem. Nieosiągalny. Ten abonent był dla mnie nieosiągalny od samego początku, a mimo to nadal wybierałam jego numer i na przekór wszystkiemu mieszkałam w jego domu. Przymknęłam powieki, bo poczułam szczypanie. Zmęczenie dawało o sobie znać. Wsunęłam komórkę pod poduszkę i wyciągnęłam dłoń, żeby po chwili poczuć pod palcami ciepłą, miękką sierść.

Bella nigdy nie zawodziła. Była zawsze, gdy jej potrzebowałam. Powoli odpływałam w sen, który, bardziej niż relaksem, okazał się koniecznością. Mój organizm nie był w stanie dłużej czuwać. I w tej samej chwili usłyszałam charakterystyczne chrobotanie zamka w drzwiach. Zadrżałam, w żołądku czułam dziwną galaretkę. Pies zastrzygł uszami, a potem ruszył w kierunku korytarza, machając ogonem. Dźwięk toczących się kółek walizki rozbrzmiał echem w mojej głowie, a zaraz potem obezwładniła mnie woń paczuli i drzewa sandałowego. Był blisko. Czułam jego obecność.

– Śpisz? – szepnął, pochylając się nade mną. Serce dudniło w piersi coraz mocniej i… głośniej.

– Próbowałam – wymamrotałam, nie otwierając oczu.

– Dlaczego nie jesteś u siebie?

– Czekałam na ciebie. – Tym razem uniosłam powieki i wbiłam w niego pełne żalu spojrzenie.

– Cholera. – Podrapał się w tył głowy. Wyglądał na zmieszanego, choć równie dobrze mógł tylko udawać. Znałam go na tyle, żeby wiedzieć, jak świetnym jest aktorem.

– Bezpośrednio z lotniska pojechałem do rodziców. Chciałem dać ci znać, ale telefon mi padł.

– Mhm.

– Serio. – Na dowód swoich słów wyjął komórkę z kieszeni garniturowych spodni. Rzeczywiście była wyłączona. – I co? Jestem rozgrzeszony?

Roześmiałam się pod nosem. Henryk rozgrzeszony? Czy to w ogóle możliwe?

– To zależy.

– Od?

– Od tego, z iloma kobietami się spotykałeś.

– Ha! – Uśmiechnął się łobuzersko. – Ktoś tu jest zazdrosny?

– Bardziej zmartwiony. Wiesz, czym grozi nieodpowiedzialny seks, prawda? Potrafisz sobie wyobrazić sytuację, w której nagle dowiadujesz się, że zostałeś ojcem? I to nie jednego dziecka, a na przykład sześciu naraz? Sześć różnych kobiet, sześć wniosków alimentacyjnych. O, rany… Poszedłbyś z torbami.

Henryk patrzył na mnie w milczeniu, marszcząc brwi, a jego skoncentrowana twarz zdradzała, że przez przynajmniej kilka chwil analizował moje słowa.

– Jesteś walnięta – stwierdził, kręcąc głową z dezaprobatą.

– Och, no tak. – Podniosłam się z sofy. – Sześć to zdecydowanie za mało.

– Za kogo ty mnie masz? Za jakiegoś reproduktora? – Oburzył się, choć nadal rozciągał usta w szerokim, nieco bezczelnym uśmieszku.

– Byka rozpłodowego – rzuciłam, składając koc w kostkę.

– Jeszcze ani razu nie wpadłem. – Wypiął dumie pierś, jakby oświadczał, że został złotym medalistą igrzysk olimpijskich.

– Nie możesz być pewny.

– Lena, przestań.

– A możesz? – ciągnęłam. Dziwne, ale czerpałam radochę z jego rozdrażnienia.

– Oczywiście, że mogę.

– I jesteś pewny, że żadna nie zaszła w ciążę? Przecież nie musiałabyś o tym wiedzieć.

– Chryste.

– Nie wzywaj Chrystusa, on ci nie pomoże. – Chichotałam, wspinając się po schodach. – Właściwie to chyba nikt już nie mógłby ci pomóc.

– Mylisz się! – ryknął nagle. – Będziesz matką chrzestną, ciotką i babcią! Będziesz siedziała w tym gównie tak samo jak ja!

– A to z jakiego powodu? – Odwróciłam się i popatrzyłam na Henryka. Stał na pierwszym stopniu i rechotał nieznośnie, a w jego oczach płonęły zawadiackie iskierki.

– Bo jesteśmy jak Bonnie i Clyde. To nas wiąże.

– Biedne dzieci.

– Nie zaprzeczę.

Zastygłam w miejscu jak wosk, nie byłam w stanie się poruszyć. Wpatrzona w pełne zabawy czarne oczy czułam, jak mój oddech przyśpiesza, a zmysły się wyostrzają. Nie wiedziałam, co się dzieje. Nie wiedziałam też dlaczego. Moje serce kurczyło się boleśnie. Henryk szedł wolnym krokiem, nie spuszczając ze mnie wzroku. Uśmiech na jego ustach zmienił się. Już nie był tak beztroski i psotny. Rozchylił wargi, wysuwając koniuszek języka. Znalazłam się w jego ramionach znacznie szybciej, niż się spodziewałam. Wpatrując się głęboko w moje oczy, powiódł dłonią po moim kręgosłupie i wbił palce w materiał koszulki z krótkim rękawem. Wiedziałam, że nie odpuści. Sama nie chciałam, żeby odpuszczał. Objęłam drżącymi dłońmi jego twarz, a potem podałam usta tak, jakbym robiła to od lat. Całując mnie nie zwalniał uścisku, przyciskał mnie do swojego ciała coraz mocniej. Powstrzymywał się. Wyraźnie czułam, jak stara się zapanować nad pochłaniającym go pożądaniem. Rozpięłam kilka guzików błękitnej koszuli i, przesuwając dłońmi po jego nagiej klatce piersiowej, syciłam się każdą sekundą.

– Lena. – Chrypa w jego głosie sugerowała, że traci kontrolę.

– Nie chcę wiedzieć, z kim byłeś – wymruczałam, plując sobie w brodę.

– Z rodzicami – odpowiedział z ustami na moich ustach. – Przecież mówiłem.

Owszem. Mówił, ale ja nie za bardzo w to wierzyłam. Bo niby po co miałaby jechać w nocy do rodziców, z którymi kiepsko się dogaduje? Zdjęłam mu koszulę, a pod palcami czułam drgające mięśnie bicepsów. Zachłysnęłam się powietrzem, gdy położył swoje dłonie na moich pośladkach.

– Wodzisz na pokuszenie – rzucił, skubiąc wargami płatek mojego ucha.

– Chcesz tego? – spytałam, unosząc głowę.

– Pytasz mnie, czy chcę z tobą uprawiać seks?

– Pytam, czy chcesz, żebym była kolejną dziewczyną?

Mina Henryka zrzedła. Właściwie to nawet przybrał jedną ze swoich masek, które miały za zadanie odstraszyć i trzymać z daleka.

– Straciłem ochotę – wymamrotał ponuro, odsuwając się ode mnie, zupełnie jakbym zaczęła parzyć.

– Bo byłabym kolejną. – To nie było pytanie. Stwierdziłam fakt.

Henryk prychnął pod nosem, po czym pokręcił głową i otworzył usta, by coś powiedzieć, ale słowa nie przechodziły mu przez gardło. Chyba nie wiedział, jak wyjść cało z sytuacji, dlatego wzruszył ramionami, minął mnie i wpadł do swojego pokoju. Chłód otulił moje ciało w chwili, kiedy usłyszałam trzask drzwi. Westchnęłam cicho, a mój wzrok padł na leżącą smętnie błękitną koszulę, którą teraz zapamiętale obwąchiwała Bella. Podniosłam ją. Przez moment walczyłam z pokusą, żeby przytulić ją do siebie, jak pluszowego misia czy poduszkę. Nie zrobiłam tego. Wygrałam. To zwycięstwo miało gorzki smak.