W drodze 10/2020 (566) - Wydanie zbiorowe - ebook

W drodze 10/2020 (566) ebook

Wydanie zbiorowe

4,3

Opis

Dominikański miesięcznik z 40-letnią tradycją. Pomaga w poszukiwaniu i pogłębianiu życia duchowego. Porusza na łamach problemy współczesności a perspektywę religijną poszerza o tematykę psychologiczną, społeczną i kulturalną.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 186

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (19 ocen)
9
8
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wstępniak

Drodzy Czytelnicy

•••

Roman Bielecki OP

w wielu dyskusjach zdarza się nam używać argumentów popartych fragmentami Ewangelii, by wzmocnić to, co chcemy powiedzieć. Kiedy więc na przykład rozmawiamy o naszym stosunku do uchodźców, przypominamy słowa Jezusa, że wszystko, co uczyniliśmy jednemu z braci, Jemu uczyniliśmy. Kiedy mówimy o jałmużnie i pomocy potrzebującym, przywołujemy fragment o tym, by robić to w ukryciu i nie być jak obłudnicy, którzy opowiadają o swojej wrażliwości i dobroci całemu światu. Te zdania w odniesieniu do konkretnych sytuacji brzmią często boleśnie prawdziwie, wywołują złość i oburzenie, bo jako chrześcijanie niejednokrotnie je lekceważymy. Problem w tym, że nawet najbardziej przejmujące słowa z czasem powszednieją. Podobnie jak blaknie wyrazistość gniewu i zgorszenia. Niezmienne jest tylko to, że ci, którzy realnie potrzebują pomocy, dalej czują się osamotnieni.

Mając to na uwadze, w tym numerze miesięcznika piszemy o złożonych zjawiskach naszych relacji: trosce o zdrowie psychiczne, mądrym pomaganiu, samobójstwach wśród nastolatków. Przypominamy, że na południu naszego kontynentu nieustająco rozgrywa się dramat uchodźców.

Wspólnym mianownikiem tych zjawisk jest uważność rozumiana jako wrażliwość i troska. Warto więc zrobić rachunek sumienia, by nie wyrzucać sobie kiedyś, że nie zauważyliśmy, nie wiedzieliśmy, nie mieliśmy możliwości, przeszliśmy obok.

Ten rodzaj spojrzenia na życie to nic innego jak miłosierdzie zastosowane w praktyce. Bo jak mówi ks. Grzegorz Strzelczyk w rozmowie, którą publikujemy: „Współczucie odkrywa się w krzyżu Chrystusa. I kiedy raz się wejdzie w tę przestrzeń, to potem nie można się z niej uwolnić. Już zawsze patrzy się na świat jak na miejsce, w którym ktoś cierpi i potrzebuje pomocy”.

Roman Bielecki OP – ur. 1977, dominikanin, absolwent prawa i teologii, kaznodzieja i rekolekcjonista, redaktor naczelny miesięcznika "W drodze" (od 2010 roku), autor wielu wywiadów, recenzji filmowych i literackich, publicysta, autor książek "Smaki życia" i "Po co światu mnich?" (obie wspólnie z Katarzyną Kolską).

W numerze:

Drodzy Czytelnicy

Rozmowa w drodze

SKLEJANIE PODZIELONEGO

Następny papież

KOGO POTRZEBA W WATYKANIE

Życie ponad siły

PRZECIW MIŁOŚCI

PRZEBACZYĆ SOBIE

ZAUWAŻ MNIE

W ZGODZIE ZE SOBĄ

Duchowa gimnastyka

... A (NIE) POMOGLIŚCIE MI

CO JEST MOIM WDOWIM GROSZEM

O SENSIE I BEZSENSIE PIĄTKOWEGO POSTU

Nie taki Stary Testament

DZIESIĘĆ SŁÓW BOGA

Orientacje

WYSTARCZY UCHYLIĆ DRZWI

TO, CO WAŻNE

Felietony

ŻADŁO

MEANDRY KANONICZNOŚCI

DZIESIĘĆ KOBIET

PROŚBA O ŁAGODNOŚĆ

KSIĘGARNIE NISKICH PÓŁEK

PRZEZ KOBIETĘ

Pytania w drodze

POSZERZENIE SERCA

Dominikanie na niedziele

KOŚCIÓŁ WINNICĄ

SZATA I DRELICH

ODDAĆ ŚWIATU I BOGU

PUŁAPKA NAJWAŻNIEJSZEGO

Rozmowa w drodze

SKLEJANIE PODZIELONEGO

•••

Moim zadaniem jest prezentowanie opinii publicznej tego, co zrobiło i postanowiło kolegium biskupów.

Z LESZKIEM GĘSIAKIEM SJ rozmawiają KATARZYNA KOLSKA i ROMAN BIELECKI OP

zdjęcie: EPISKOPATNEWS / FLICKR

Katarzyna Kolska, Roman Bielecki OP: Można odnieść wrażenie, że przyjmując tę posadę, włożył ojciec palce między drzwi.

Nie podjąłem tej decyzji zupełnie sam. Jestem zakonnikiem, więc rozmawiałem na ten temat z moimi przełożonymi. Mój prowincjał powiedział: Jeśli Kościół nas o to poprosił i uważa, że powinniśmy to uczynić, to my, którzy żyjemy dla Kościoła i jemu służymy, nie powinniśmy odmawiać. To był argument, który mnie ostatecznie przekonał. Przyjąłem tę funkcję, chociaż mam pełną świadomość i swoich braków, i bardzo złożonej sytuacji społeczno-politycznej w Polsce, a także sytuacji Kościoła, w której będę musiał teraz funkcjonować. Stało się, jestem.

Będzie ojciec twarzą episkopatu, który w ostatnich latach nie ma dobrej prasy, wręcz przeciwnie – jest krytykowany z każdej strony, także przez zaangażowanych wierzących katolików.

Ma pani rację, sprawa nie jest łatwa, bo Kościół jest atakowany z różnych stron. Czasem jest to zasłużone. Ale będąc na tym stanowisku, chciałbym pokazać Kościół w całej pełni, a nie tylko jego grzechy, słabości i popełniane błędy, które są ewidentne i których pod żadnym pozorem nie wolno wybielać ani usprawiedliwiać. Jednak opierając się tylko na przekazie medialnym, można odnieść wrażenie, że w Kościele nie dzieje się nic dobrego, a przecież wiemy, że to nie jest prawda!

Kiedy wybuchnie kolejny skandal albo afera, a pewnie jest to nieuniknione, będzie musiał ojciec stanąć przed dziennikarzami i tłumaczyć zachowanie biskupów, księży. Powie ojciec wprost: Tak, to było złe? Czy raczej usłyszymy, że trzeba zrozumieć złożoność spraw Kościoła?

Jestem zwolennikiem zasady, że trzeba mówić prawdę, nawet jeżeli jest ona bardzo bolesna. Jeśli popełniliśmy jakieś błędy, to należy się z tych błędów oczyścić. Bo jeśli się nie oczyścimy, to będziemy dźwigali balast, który nie pozwoli nam pójść dalej. Jest to dla mnie dosyć jasne i oczywiste.

Jako rzecznik będzie ojciec przedstawiał stanowiska episkopatu i tłumaczył to, co się w nich znajduje. Jak się ojciec zachowa, jeśli komunikat biskupów będzie sprzeczny z tym, co ojciec myśli na dany temat?

Nie wiem, bo nie mam jeszcze takiego doświadczenia. Możemy o tym porozmawiać za rok. Ale nie wyobrażam sobie, żebym miał się zaprzeć własnych poglądów. Będąc twarzą episkopatu, jestem też konkretną osobą, mam swoją osobowość, swoje poglądy i swoje wizje. Natomiast moim zadaniem jest mówienie o tym i przekazywanie do mediów tego, co jest głosem kolegium biskupów. A kolegium to nie są poszczególni biskupi, to nie są poszczególne sytuacje w poszczególnych miejscach, tylko to jest głos episkopatu. Jeżeli episkopat przygotuje jakiś dokument, wyda jakieś oświadczenie, to moim zadaniem jest je tak przedstawić, żeby media zrozumiały, co się w nich znajduje. Jest to niejednokrotnie bardzo trudne, bo dokumenty kościelne mają swój język, czasem bardzo hermetyczny. Dziennikarze często wyciągają z dokumentu jedno, dwa, trzy zdania, które udało im się zrozumieć, i na podstawie tego budują cały dyskurs. To bardzo niebezpieczne. Myślę więc, że część mojej pracy będzie polegała na tym, żeby ten trudny, hermetyczny język, który czasem taki musi być, przetłumaczyć na język, który będzie zrozumiały dla dziennikarzy, żeby oni mogli to dalej przekazać swoim widzom, słuchaczom, czytelnikom.

A czy dokumenty kościelne nie mogą być pisane prostszym językiem? Niedawny dokument episkopatu na temat LGBT ma dwadzieścia siedem stron, z których dwie trzecie trudno zrozumieć.

Myślę, że da się pisać łatwiej i przystępniej. Ale zawsze istnieje obawa, że jeżeli coś uprościmy, to możliwości interpretacyjne tych uproszczeń będą zbyt wielkie. Wspomniany tutaj dokument o LGBT jest bardzo trudny, przeczytałem go i nie do końca wszystko rozumiem, bo nie jestem bioetykiem ani specjalistą w dziedzinie teologii moralnej, więc nie potrafię wyjaśnić wszystkich szczegółów.

Tylko że dziennikarze po przeczytaniu takiego dokumentu nie będą dzwonili do biskupów, bo do większości z nich się nie dodzwonią, tylko zadzwonią do rzecznika prasowego z prośbą o komentarz i wyjaśnienie tego, czego sami nie zrozumieli.

Pewnie tak będzie, bo po to jestem. Przekonałem się o tym kilka minut po mianowaniu mnie rzecznikiem prasowym, gdy wyszedłem z sali wprost przed kamery i mikrofony stojących tam dziennikarzy. Sądziłem, że będę musiał powiedzieć kilka słów o sobie i o tym, jak sobie wyobrażam moją pracę jako rzecznik. Ale pierwsze pytanie dotyczyło właśnie tego dokumentu.

Chcę podkreślić, że moim zadaniem jest prezentowanie opinii publicznej tego, co zrobiło i postanowiło kolegium biskupów. Jeżeli zdecydowali, że taki dokument jest dobry, to ja mam obowiązek go przedstawić. Nie ode mnie zależy, czy ten tekst będzie tak czy inaczej wyglądał.

Zastanawiam się, jaki jest sens wydawania dokumentów niezrozumiałych nie tylko dla wiernych, ale też dla przeciętnego księdza. Przecież to on właśnie z takimi sytuacjami, o których czytamy w dokumencie, może się spotkać w swojej pracy duszpasterskiej.

Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, bo nie brałem udziału w pracach nad powstawaniem tego dokumentu. Nie znam też ekspertów, którzy pomagali księżom biskupom w jego przygotowaniu. Ale przypominam sobie, że kiedy byłem młodym człowiekiem i pojawiła się pierwsza encyklika Redemptor hominis Jana Pawła II, zacząłem ją czytać i nic nie zrozumiałem. Dzisiaj wiem, że jest to genialny dokument, absolutnie kluczowy. Być może wtedy nie byłem jeszcze dostatecznie przygotowany i nie miałem odpowiedniej wiedzy, żeby go zrozumieć. Czy zatem możemy powiedzieć, że dokumenty papieskie są zbyt trudne? Jest to pytanie otwarte. Pamiętajmy jednak, że zbytnie upraszczanie powoduje banalizację pewnych pojęć. I do tego nie powinniśmy dopuścić.

A wyobraża sobie ojciec, że widząc list biskupów adresowany do wiernych, który ma być odczytany w niedzielę we wszystkich kościołach w Polsce, staje ojciec przed biskupami i mówi: Ten list trzeba napisać inaczej, bo on jest kompletnie nieczytelny dla ludzi?

Wyobrażam sobie. Powiem więcej: to jest część mojej pracy. Bo z jednej strony mam przekazywać mediom to, o czym mówią biskupi, ale też mam wiedzieć, co się dzieje w mediach, co mówią prasa, radio i telewizja, co mówią ludzie. I te informacje przekazywać księżom biskupom.

Tylko że lada chwila nie będzie ojciec wiedział, co mówią ludzie, bo nie będzie miał ojciec czasu na spowiadanie, udzielanie sakramentów i spotykanie się z ludźmi w kontaktach duszpasterskich.

Kiedy mieszkałem w Rzymie, biskupem, a potem kardynałem został ksiądz Konrad Krajewski, jałmużnik papieski. Wcześniej miał taki zwyczaj, że codziennie o określonej godzinie chodził spowiadać do kościoła Ducha Świętego nieopodal Watykanu. Wszyscy mówili, że skoro został biskupem, to na spowiadanie nie starczy mu czasu. Z tego, co wiem, kardynał tę praktykę kontynuuje. Mówię o tym dlatego, że moim pierwszym powołaniem życiowym jest bycie księdzem. I o tym nie mogę zapomnieć. Kadencja rzecznika skończy się za pięć lat, księdzem będę do końca życia. Sądząc po tym, że dzisiaj odbierałem telefony od siódmej rano, a wczoraj robiłem to do dwudziestej trzeciej, niemal non stop przez cały dzień, nie wiem, czy będę mógł spowiadać regularnie, ale od czasu do czasu na pewno tak. Bez tego nie ma mojego kapłaństwa. Bez mszy świętej, także sprawowanej publicznie, nie będzie mojego kapłaństwa. To dla mnie bardzo ważne. I tego nie chciałbym w żaden sposób oddać.

Pojawiają się głosy, i wśród duchownych, i wśród świeckich, że biskupi, którzy w związku z różnymi skandalami w Kościele w jakiś sposób się skompromitowali albo nie dopełnili swoich obowiązków, powinni się podać do dymisji. Czy ojciec uważa, że to pomogłoby Kościołowi odzyskać wiarygodność?

Myślę, że w niektórych wypadkach byłoby to dobre dla wspólnoty Kościoła, zwłaszcza że biskup jest sługą swojego ludu i po to zostaje wybrany, żeby tej wspólnocie służyć. Jeśli z jakiegoś powodu istota tej służby zostaje poważnie podważona, to oddanie się do dyspozycji papieża może być słuszną decyzją. Chciałbym jednak podkreślić, że często na forum mediów ferujemy wyroki, które nie są do końca usprawiedliwione. Najlepszym przykładem jest sprawa księdza kardynała George’a Pella z Australii, który ponad rok niesłusznie spędził w więzieniu i do dzisiaj nie usłyszał słowa „przepraszam”. Nie chcę powiedzieć, że księża czy biskupi nie mogą być winni. To jest zupełnie inna historia. Ale są odpowiednie organy, instytucje i procedury, które działają zarówno w Kościele, jak i w sferach cywilnych. Przestrzeganie procedur jest potrzebne, tak jak zachowywanie zasady domniemania niewinności. Upraszczanie rzeczywistości jest niebezpieczne, bo może prowadzić do krzywdzącego zafałszowania obrazu Kościoła.

Mówi ojciec, że nie chce sprowadzać swojej roli wyłącznie do tłumaczenia nieczytelnych decyzji episkopatu i zamierza pokazywać to, co w Kościele dobre. Szybko może się ojciec przekonać, że to walka z wiatrakami. Skandal się sprzedaje, a dobro jest mało interesujące.

My również rozmawiamy teraz o rzeczach złych i trudnych, które dzieją się w Kościele. I nie chcemy dotknąć rzeczy dobrych. Media kierują się tym, że na pierwszej stronie musi być katastrofa, krew, przemoc, coś, co bije po oczach. Rzeczy dobre są wykuwane w ciszy, w samotności, bardzo często w wielkim wyrzeczeniu, w pracy. I to jest niemedialne. Nie wiem, jak to przeskoczyć, bo to trudna rzecz. Kiedy pracowałem w Radiu Watykańskim, staraliśmy się pokazywać to, o czym milczą media mainstreamowe, i przekazywaliśmy informacje o Kościele w różnych miejscach świata, których czasem ludzie nie potrafią nawet wskazać na mapie. Myślę tu na przykład o Bliskim Wschodzie, o Azji, zwłaszcza o krajach, gdzie chrześcijanie żyją w mniejszości. Pokazywanie dobra, które dzieje się w Kościele, to rola mediów katolickich, czyli tych, które w jakiś sposób identyfikują się z Kościołem. Dlatego tak bardzo zależy mi na tym, żebyśmy jako dziennikarze nie tylko tropili grzech, ale także pokazywali dobro. Tak widzę swoją rolę.

Jako rzecznik jest ojciec reprezentantem całego Kościoła, a przynajmniej wiele osób tak będzie ojca postrzegać, a więc i księdza Bonieckiego, i księdza Isakowicza-Zaleskiego, i Terlikowskiego, i Nosowskiego, i arcybiskupa Jędraszewskiego, i arcybiskupa Rysia, i „W drodze”, i „Tygodnika Powszechnego”.

Nigdy nie twierdziłem i nigdy tak nie powiem, że Kościół jest monolitem. Episkopat też nim nie jest. To kolegium biskupów, a każdy z nich ma autonomiczne poglądy i ma prawo je wyrażać. To dobrze, bo to stwarza miejsce na dialog, wymianę poglądów i szukanie dobra.

Pod warunkiem że będziemy chcieli go szukać.

Mamy czasem przekonanie o prawdzie i chcemy, żeby inni się do niej dostosowali. To skutkuje podziałami, których doświadczamy w Polsce. Winę za to ponosimy także my, dziennikarze. Nie wiem, co z tym zrobić. Możemy sobie skakać do gardeł i pokazywać, że ci są dobrzy, a ci drudzy są źli, my jesteśmy konserwatywni, a tamci są progresywni. Każdy będzie miał swoją rację. Tylko wtedy nie mówmy o nas jako o wspólnocie katolickiej, czyli powszechnej, to znaczy takiej, w której każdy powinien się zmieścić.

Wiemy, że tak dzisiaj nie jest.

Ale chciałbym, żebyśmy na tę drogę próbowali wejść. Zrobimy to tylko wtedy, kiedy coś się stanie w Kościele w Polsce – nie tylko na poziomie hierarchii, ale także w ludziach na dole, dla których Kościół oznacza czasem tylko: przyjść w niedzielę na mszę świętą i po czterdziestu pięciu minutach wrócić do domu.

Tyle tylko, że ten Kościół na dole, składający się z wielu świadomych i oddanych osób, czuje dziś złość, bo to z Konferencji Episkopatu Polski wychodzą listy, których wymowy nie rozumieją, bo członków episkopatu nie stać na słowo „przepraszam”, kiedy jest mowa o skandalach seksualnych, a zamiast tego mogą usłyszeć, że dzieci same szukają miłości i prowokują swoim zachowaniem.

My – nasza trójka – możemy pokazać, że to nie jest cały Kościół. Nie jest nim nawet najbardziej światły przedstawiciel tego Kościoła, który mówi we własnym imieniu, raniąc innych. Kościół jest wtedy, kiedy między nami jest Chrystus. A On chce pojednania. Co do tego nie ma wątpliwości. Od nas zależy, co i jak będzie się mówić o Kościele. Nie tylko od tych, którzy się wypowiadają na konferencjach prasowych.

Nie gotowało się w ojcu, kiedy słyszał tak niefortunne wypowiedzi biskupów?

Jest mi przykro, że czasem się w Kościele nie szanujemy. I ten brak szacunku wypowiadamy bardzo głośno. Bardzo mnie to boli.

To, że ktoś wypowiada oficjalnie jakieś zdanie z pozycji autorytetu, nie oznacza wcale, że jest specjalistą we wszystkich dziedzinach i na wszystkim się zna. Zatem tak, czasami się we mnie gotowało i z pewnymi rzeczami się nie zgadzałem i nie zgadzam się nadal. Tam, gdzie będę mógł, będę o tym mówił. Ale wolałbym o tym mówić, tak jak uczy Ewangelia, w cztery oczy temu, kto popełnił grzech, kto popełnił zło, choć jest to bardzo trudne. Nawrócenie serca jest skuteczniejszą bronią w walce ze złem, niż podsycanie sensacji i eskalowanie napięć, jak to czasem robią media.

Podszedłby ojciec do biskupa, księdza profesora czy proboszcza i powiedział…

…że się z nim nie zgadzam. I proszę tę wątpliwą wypowiedź odwołać albo zmienić, bo szkodzi ksiądz mnie, sobie i wspólnocie Kościoła, którą jesteśmy.

Życzymy powodzenia, zwłaszcza że wciąż pojawiają się nowe problemy i episkopat jest na cenzurowanym.

Nieraz słyszałem, że będę pracował na polu minowym. Mam świadomość, że te miny będą wybuchać. Z pokorą przyznaję, że nie jestem z wykształcenia saperem i nie znam się na rozbrajaniu bomb, także episkopatowych czy ogólnokościelnych, jeśli takie się pojawią. To nie jest moje zadanie. Ja bym chciał, żeby pomogli mi ludzie, którzy się na tym znają. Czy mi się uda? Nie wiem.

Czy ta rozmowa podlega ocenie przez kogoś trzeciego, czy ojciec sam ją autoryzuje?

Na razie nie słyszałem o żadnej cenzurze, którą by na mnie nałożono, i mam nadzieję, że się to nie stanie.

Katarzyna Kolska – dziennikarka, zastępca redaktora naczelnego miesięcznika "W drodze", absolwentka filologii polskiej i teologii, przez 13 lat pracowała w poznańskim oddziale "Gazety Wyborczej", autorka kilku książek, m.in. "Modlitwa poranna i wieczorna" (Olimp Media 2008) i "Moje dziecko gdzieś na mnie czeka. Opowieści o adopcjach" (Znak 2011, Wydawnictwo W drodze 2016). Jest mężatką, ma dwóch synów, mieszka w Poznaniu.

Roman Bielecki OP – ur. 1977, dominikanin, absolwent prawa i teologii, kaznodzieja i rekolekcjonista, redaktor naczelny miesięcznika "W drodze" (od 2010 roku), autor wielu wywiadów, recenzji filmowych i literackich, publicysta, autor książek "Smaki życia" i "Po co światu mnich?" (obie wspólnie z Katarzyną Kolską).

Następny papież

KOGO POTRZEBA W WATYKANIE

•••

Biskupów, którzy nie wywiązują się z poważnych obowiązków, powinno się prosić, a nawet zmusić do ustąpienia z urzędu.

Z amerykańskim teologiem i pisarzem GEORG'EM WEIGLEM rozmawia DOMINIK JARCZEWSKI OP

John Malkovich jako Jan Paweł III kadr z serialu Nowy papież, reż. Paolo Sorrentino (prod. 2020 r.) zdjęcie: MATERIAŁY PRASOWE HBO

Dominik Jarczewski OP: Kiedy wspomniałem znajomemu, że przygotowuję się do rozmowy na temat pana ostatniej książki, The Next Pope, której polskie tłumaczenie ukaże się w najbliższych miesiącach nakładem Wydawnictwa „W drodze”, myślał, że chodzi o serial Paola Sorrentina. Przypadkowa zbieżność czy inspiracja?

Georg Weigel: Prawdę powiedziawszy, nie widziałem ani pierwszej, ani drugiej części filmu. Z tego jednak, co słyszę od znajomych, więcej w tym fantastyki i wyobraźni reżysera niż jakiejś głębokiej myśli na temat faktycznej sytuacji w Kościele. Życie Kościoła i Watykanu jest o wiele bardziej fascynujące, a nieraz zaskakujące, niż byłby to w stanie wymyślić scenarzysta.

Ale ciekawe jest to, jak Kościół katolicki postrzegany jest z zewnątrz. Może bezstronny obserwator jest w stanie pokazać nam coś, czego sami nie widzimy?

Żeby zrozumieć Kościół od środka, trzeba żyć katolicyzmem. Spojrzenie z zewnątrz to zdecydowanie za mało. Choć oczywiście Kościół musi szukać sposobów, by ewangelizować ludzi „z zewnątrz”. To dziś ogromne wyzwanie.

Skąd ta fascynacja Kościołem i papiestwem nie tylko ze strony chrześcijan, ale również postchrześcijańskiej kultury? Bo przecież nie chodzi tylko o filmy Sorrentina.

Fascynacja papiestwem, przynajmniej w obecnym kształcie, sięga Soboru Watykańskiego II. Należy ją wiązać z zakusami światowych mediów, aby przełożyć rzeczywistość Kościoła na kategorie czysto polityczne, tak jak wszystko inne w naszym społeczeństwie. Próbuje się zatem wytłumaczyć tę złożoną rzeczywistość w dość skromnych terminach: liberalne – konserwatywne. W ten sposób Kościół zamienia się w kolejne polityczne pole bitwy, a papież, jak prezydent czy premier, staje się języczkiem u wagi. Oczywiście papież jest niezwykle ważną postacią w Kościele katolickim, ale Kościół katolicki to o wiele więcej niż papiestwo.

Czy dziś globalny świat ma się wciąż liczyć z papiestwem? Jan Paweł II w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych był autorytetem nie tylko dla katolików. Jego głosu słuchano, liczono się z nim. Ale może to już ostatni taki powszechny autorytet?

Władza papiestwa we współczesnym świecie to władza świadectwa i autorytetu moralnego, która pochodzi z bycia świadkiem prawdy. Jan Paweł II posługiwał się tą władzą ze szczególną siłą i mocą, a efekt z pewnością spotęgowała jego nieprzeciętna osobowość. Benedykt XVI dał światu bardzo ważne lekcje przy okazji tak zwanych wykładów wrześniowych: w Ratyzbonie, Paryżu, Londynie i Berlinie. Ponieważ jednak w oczach mediów nie miał tak przekonującej, wręcz elektryzującej osobowości jak jego poprzednik, jego przesłanie miało wówczas mniejszą siłę oddziaływania. Tym niemniej myślę, że przesłanie wykładów wrześniowych będzie miało większe znaczenie w kolejnych dziesięcioleciach, ponieważ Benedykt XVI przedstawił bardzo precyzyjną diagnozę współczesnego kryzysu na Zachodzie.

Czego dotyczyła ta diagnoza?

Benedykt XVI rozwinął myśl Jana Pawła II, że dynamiczna moralna kultura polityczna jest kluczowa dla właściwego funkcjonowania demokratycznych systemów politycznych i ekonomii wolnorynkowej. Papież zwrócił szczególną uwagę na to, że agresywna forma sekularyzmu, która chce wytrzebić z życia publicznego przekonania religijne i moralność opartą na religii, de facto niszczy tę kulturę moralną. Benedykt dobrze wiedział, że nie da się zbudować prawdziwie wolnego społeczeństwa w oparciu o utylitaryzm i relatywizm moralny. Bo ostatecznie dochodzi się do punktu, w którym etykę relatywistyczną narzuca się regulacjami prawnymi całemu społeczeństwu, jak na przykład w wypadku prawa aborcyjnego czy redefinicji małżeństwa.

A co z papieżem Franciszkiem? Jego nauczanie odejdzie w niepamięć po jego śmierci?

Nauczanie Franciszka, że Kościół jest wspólnotą uczniów misjonarzy, że każdy ochrzczony ma powołanie misyjne, a każde miejsce jest terytorium misyjnym, stanowi rozwinięcie nowej ewangelizacji Jana Pawła II. Franciszek rozwinął również koncepcję ludzkiej ekologii Benedykta XVI, stawiając środowisko i ochronę godności każdego człowieka od poczęcia do naturalnej śmierci w sercu katolickiego ekologizmu.

W swojej najnowszej książce przedstawia pan intrygujący i wielowątkowy program dla Kościoła i papiestwa, który należy wprowadzić jak najszybciej. Dlaczego więc książka nosi tytuł Następny papież, a nie Obecny papież? Na co czekać, skoro to wszystko takie pilne?

Starałem się wyciągnąć wnioski z pontyfikatu papieża Franciszka, tak samo jak z pontyfikatów Jana Pawła II i Benedykta XVI. Wiele z tego, o czym piszę w odniesieniu do przyszłości – przede wszystkim nowa ewangelizacja – ma miejsce już dzisiaj, w takiej czy innej formie. Zadaniem katolików jest przyspieszenie tego, co papież Franciszek nazwał Kościołem uczniów misjonarzy, Kościołem w permanentnym stanie misji. I w mojej książce piszę, jak miałoby to wyglądać w odniesieniu do różnych stanów Kościoła, staram się też wskazać przeszkody na drodze nowej ewangelizacji, które należy co prędzej usunąć.

Czy nie jest to ukryta krytyka papieża Franciszka? Opisuje pan współczesny Kościół, decyzje, za które odpowiedzialny jest obecny papież, jego styl rządzenia i wypowiadania się, a jednocześnie pisze pan, co trzeba zmienić.

Żaden pontyfikat nie jest idealny. I odnosi się to tak samo do Jana Pawła II, Benedykta XVI, jak i do Franciszka. Starałem się wyciągnąć pozytywne wnioski i ostrzeżenia na przyszłość z każdego z tych pontyfikatów.

I proponuje pan portret idealnego papieża na miarę potrzeb XXI wieku. Uderzyło mnie, że to w większości portret Jana Pawła II. Dlaczego nie zatytułował pan książki na przykład Szkoła bycia papieżem Janem Pawłem II? Wystarczy zobaczyć liczbę odnośników: Jan Paweł II pojawia się 29 razy z imienia (nie licząc dokumentów), a Benedykt i Franciszek występują po pięć razy (przy czym Franciszek tylko we wstępie).

Nie da się sklonować Jana Pawła II i byłoby głupotą podążać w tym kierunku. Był on dzieckiem swojej epoki. Na jego życiu odcisnęła się bardzo szczególna historia XX wieku: okropieństwa wojny, spotkanie z dwoma totalitaryzmami, reformy w Kościele poprzedzające sobór i prowadzące do niego, a wreszcie odnowa soborowa. Miał szczególne cechy charakteru i zdolności, których nie da się skopiować. Jego nauczanie było tak obszerne, że jest czymś naturalnym, iż cytuję go o wiele częściej niż następców. Jeśli istnieje w ogóle jakiś idealny papież na przyszłość, to będzie on łączył najlepsze cechy Jana Pawła II, Benedykta XVI i Franciszka.

Nie boi się pan zarzutów, że reprezentuje pan pokolenie wielkiego papieża Jana Pawła II, który jednak jest już odległy i mało zrozumiały dla dzisiejszej młodzieży i młodych dorosłych? Minęło piętnaście lat od jego śmierci…

Piętnaście lat to bardzo krótki okres. Polska na przykład nie zaczęła nawet poznawać nauczania Jana Pawła II w sposób pogłębiony, co jest koniecznym warunkiem, żeby wprowadzić to nauczanie do duszpasterstwa. Ostatnie dwadzieścia pięć lat mojego życia poświęciłem na to, by Jan Paweł II nie rozpłynął się w mrokach niepamięci. Mam nadzieję, że katolicy w Polsce nie wpadli w tę pułapkę.

Książka pełna jest słowa „musi”. Następny papież musi to, musi tamto… Czy to nie utopia, że nagle pojawi się taki wszechstronny człowiek, który uratuje Kościół w kryzysie? Kiedyś jedna z naszych kapituł przyjęła podobną metodologię przed wyborem przełożonego. Bracia wyliczyli cechy idealnego kandydata i zadania, jakim musi stawić czoło, po to tylko, by skonkludować, że nie istnieje taki człowiek.