W drodze 05/2020 (561) - Wydanie zbiorowe - ebook

W drodze 05/2020 (561) ebook

Wydanie zbiorowe

4,7

Opis

Dominikański miesięcznik z 40-letnią tradycją. Pomaga w poszukiwaniu i pogłębianiu życia duchowego. Porusza na łamach problemy współczesności a perspektywę religijną poszerza o tematykę psychologiczną, społeczną i kulturalną.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 177

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (27 ocen)
21
3
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wstępniak

Drodzy Czytelnicy,

•••

Roman Bielecki OP

przy okazji światowej kwarantanny padło mnóstwo słów o dojrzałym podejściu do czasu domowej izolacji i mądrym zagospodarowaniu przestrzeni swojej i swoich najbliższych. Wielokrotnie podkreślano konieczność odpowiedzialnego postępowania w kontaktach z otoczeniem i zachowania zasad poruszania się w miejscach publicznych. W związku z tym postanowiliśmy na łamach miesięcznika postawić pytanie o to, co tak naprawdę znaczy być dojrzałym człowiekiem.

Według prawa tą granicą jest osiemnasty rok życia. A przecież z doświadczenia wiemy, że wiele osób, mając trzydzieści, czterdzieści i więcej lat, pozostaje boleśnie niedojrzałych. Choć na pierwszy rzut oka świetnie sobie radzą: mają dobrą pracę, zajmują wysokie stanowiska i realizują swoje pasje, to na poziomie człowieczeństwa są to ludzie zupełnie pogubieni. Nie umieją nazwać swoich emocji. Są egoistyczni i nieodpowiedzialni. Tkwią w związkach dających pseudopoczucie bezpieczeństwa, a za swoje porażki obwiniają innych.

Sytuacja się komplikuje, jeżeli na takie zachowania nakłada się kontekst religijny z tak często powtarzanym wezwaniem do bycia doskonałym. Może to prowadzić do duchowego perfekcjonizmu zamkniętego z jednej strony w słowach „muszę”, „powinienem”, a z drugiej strony związanego z obrazem surowego Boga. W dłuższej perspektywie może to natomiast wieść do rozpaczy i nienawiści do siebie samego.

Co zrobić, by zacząć inaczej myśleć? Jak wyjść ze swoich lęków i znaleźć pomoc? Jak przyjąć z pokorą, że czasami się mylimy, że popełniamy błędy, co wcale nie definiuje wartości nas samych? Razem z naszymi autorami szukamy odpowiedzi na te pytania. Niech zamieszczone w tym numerze teksty będą zachętą do refleksji i zaproszeniem do pracy nad historią swojego życia i wiary na drodze do dojrzałości.

Roman Bielecki OP – ur. 1977, dominikanin, absolwent prawa KUL oraz teologii PAT, redaktor naczelny miesięcznika "W drodze", mieszka w Poznaniu.

W numerze:

Drodzy Czytelnicy,

Rozmowa w drodze

GIGANT WŚRÓD KARŁÓW

Nie musisz być doskonały

STAWANIE SIĘ

DRABINA DLA KULAWYCH

KRÓL WSZYSTKICH KANONÓW

ZARADŹ MEMU NIEDOWIARSTWU

Co się tak gapisz

ZWICHNIĘTE ŻYCIE

SKUPIENI NA SOBIE

I DUSZA, I SEKS

Duchowość na co dzień

BĘDZIESZ ŻYĆ

Nie taki Stary Testament

NAD ZGLISZCZAMI SODOMY

Orientacje

WYPEŁNIĆ PUSTKĘ

SMAKI JĘZYKÓW

Pytania w drodze

ZARAZKI I KAPŁAŃSKIE RĘCE

Dominikanie na niedziele

WALCZYĆ MIŁOŚCIĄ

BRAMA ŻYCIA

DROGA DO DOMU

KOCHAJ I RÓB, CO CHCESZ

CIĄG DALSZY NASTĄPIŁ

BOŻE LEKARSTWO

Felietony

ZARAZA, GAMBAROTTA I EPILOG

NOS JESZCZE NAD WODĄ

BAJECZNY ZAPACH OBORNIKA

PAMIĘTAJCIE O OGRODACH

WIELKI AKTOR W ROLI WIELKIEGO AKTORA

ĆWICZENIA Z SAKRAMENTOLOGII KREATYWNEJ

Rozmowa w drodze

GIGANT WŚRÓD KARŁÓW

•••

Nauczanie Jana Pawła II jest trudne i wymagające. I z tego powodu także w Kościele bywa ignorowane albo - przynajmniej - lukrowane.

Z MACIEJEM ZIĘBĄ OP rozmawia TOMASZ MAĆKOWIAK

zdjęcie: WOJTEK LASKI / EAST NEWS

Tomasz Maćkowiak: Niedawno słyszałem rozmowę kilku profesorów, którzy byli zgorszeni, że tyle się mówi o Janie Pawle II jako o wybitnym autorytecie. A ja w tym samym czasie przeglądałem czeski podręcznik akademicki, w którym Jan Paweł II jest wymieniony jako jedna z wielkich postaci współczesności, razem z Dalajlamą, Einsteinem czy Habermasem. Dlaczego u nas tak się nie da?

Maciej Zięba OP: Po pierwsze, polski inteligent niełatwo przyjmuje do wiadomości, że trafił się nam wybitny rodak – myśliciel i mąż stanu w skali świata. Rodacy mu nie zaimponują, imponuje mu „zagranica”. Po drugie, współczesna kultura jest szalenie upolityczniona i dzieli wszystkich na „swoich” i „obcych”. I tych drugich konsekwentnie obrzuca mieszaniną hejtu oraz fake newsów. Wystarczy niechęć do Kościoła, by negować światowy wymiar postaci Jana Pawła II.

Ale za to w Kościele papież jest bardzo ceniony…

To druga skrajność. Dominuje myślenie pomnikowe, które sprowadza się do podkreślania, że papież jest wielki i że jest „nasz”. Nie wolno się nawet zastanowić nad złożonym systemem, który po sobie zostawił, nad komplikacjami, jakie ma z tym współczesny świat. To też nie jest dobre podejście.

Jak zatem dziś opisywać tę intelektualną wielkość?

Sięgnijmy do encykliki Centesimus annus. Z upływem czasu lepiej dostrzegamy, jak ważne i odkrywcze jest jej przesłanie. Widzimy trafność diagnozy, że demokracja i wolny rynek bez fundamentów etycznych ulegają zwyrodnieniu i stają się zagrożeniem same dla siebie.

Trzydzieści lat temu też o tym mówiliśmy.

Nieprawda. Wtedy – w atmosferze „końca historii” – odbieraliśmy to jako puste słowa. Teraz dopiero widzimy, jak trafnie są tam opisane alienacja współczesnego człowieka, zagrożenia dla demokratycznego państwa prawa, globalnej gospodarki, znaczenie ekologii, w tym ekologii ludzkiej, prymat kultury nad polityką i ekonomią. Po trzydziestu latach, gdy światem wstrząsają kolejne kryzysy, można dostrzec prawdę zawartą w tym papieskim dokumencie.

Kryzysy się zawsze zdarzały.

Nie chodzi tylko o kryzysy ekonomiczne, ale o cały system. Wówczas przekonywano, że rynek sam się reguluje, że etyka jest sprawą prywatną i mówienie o obiektywnych normach jest przejawem autorytaryzmu. A przecież decyzje ekonomiczne i polityczne także mają wymiar etyczny, bardzo konkretnie wpływają na nasze środowisko, na położenie całych grup społecznych.

To nie są rzeczy oczywiste?

Dziś bardziej niż w latach dziewięćdziesiątych. Gdy Jan Paweł II napisał to w Centesimus annus, były to tezy obrazoburcze! Wielu komentatorów się na to zżymało.

Oburzano się między innymi na papieskie słowa, że parlament nie może podejmować pewnych decyzji.

To prawda. I do dziś niektórzy się oburzają, że Jan Paweł II nie uważał woli większości za ostateczną instancję. A papież pisał o tym, że demokracji nie można traktować jak maszynki do głosowania. Owszem, przepisy i struktury są ważne, ale ważniejsze jest to, jacy są ludzie, którzy te przepisy i struktury wypełniają treścią. Dziś – po fatalnych doświadczeniach z demokracją w Iraku czy arabską wiosną – widzimy na własne oczy, że kartka wyborcza nie wystarcza, by stworzyć autentyczną demokrację.

Fundamentem Centesimus annus jest refleksja nad tym, że kiedyś źródłem bogactwa były ziemia, zasoby naturalne i płody rolne, potem kapitał, a dzisiaj jest nim człowiek. Antropologia jest w centrum tego myślenia. Te instytucje, dokumenty, przepisy i prawa, które uchwalamy, nie przetrwają bez wartościowych, moralnych ludzi. Lejtmotywem papieskiego nauczania było formowanie ludzi sumienia, zdolnych do ofiarności i solidarności. Ale trzydzieści lat temu z tego się podśmiewano.

Serio?

Oczywiście. Powszechnie twierdzono, że nowocześni ludzie nie powinni się przejmować sferą wartości, lecz zająć się dorabianiem, skupić się na prywatnych korzyściach, a reszty dokona bieg historii. Niezwykle wpływowy intelektualista XX wieku Richard Rorty pisał, że gwarancją wolności w liberalnej demokracji jest to, że ludzie są „nijacy, wyrachowani, małostkowi i niebohaterscy”, a u nas powiedziano, że „celem polityki jest to, by w kranie była ciepła woda”. Inne mrzonki, już w XXI wieku, zaprezentował transhumanizm, opisując ulepszenie gatunku ludzkiego, które pozwoli nam całkowicie zapanować nad naturą i stworzyć naukowo poprawionego, nieśmiertelnego człowieka! Cios temu myśleniu zadał wirus, który dotarł do nas z Chin.

Dziś, choćby po stanie, w jakim jest Europa, widać, jak bardzo prorocze były te myśli papieża.

Jak to rozumieć?

Czym się dziś zajmuje Unia Europejska? Gdy wybuchła pandemia, Unia po prostu zniknęła. Anihilowała. Bo co jest od wielu lat celem tej instytucji? Przecież my niemal wyłącznie kłócimy się o budżety, o dotacje, o dopłaty, o tysiące drobiazgowych regulacji prawnych – to ma być przyszłość dla kontynentu?

Dominuje myślenie o gospodarce.

Ona jest ważna. Ale nie mniej istotne w życiu cywilizacji są siła ducha, energia moralna i odwaga intelektualna. Kiedy te zasoby się wyczerpują, cywilizacja chyli się ku upadkowi. Jan Paweł II przez dwadzieścia siedem lat we wszystkich programowych przemówieniach mówił o Europie Ducha. Jeżeli typowy obywatel Europy będzie „nijaki, wyrachowany, małostkowy i niebohaterski”, to wbrew temu, co twierdzi Rorty, nie jest to gwarancją dobrobytu oraz wolności, bo budujemy wtedy federację państw prowadzących politykę nijaką, wyrachowaną i małostkową. I każde państwo członkowskie może w dowolnym momencie uznać, że przestało mu się to opłacać, więc po prostu opuści Wspólnotę.

Chodzi o brexit?

Chociażby. Skoro chodzi tylko o pieniądze, to dlaczego nie?

Z tego, co ojciec powiedział, wyłania się smutny obraz: Jan Paweł II chciał dobrze, ale nam nie wyszło.

No nie, nie ma ostatecznego zwycięstwa ani ostatecznej klęski. Jeśli pan pyta o konkrety, to trzeba wspomnieć, że wzięliśmy udział w jednym z największych bezkrwawych zwycięstw w historii. Papież do nas przyjeżdżał i mówił o podmiotowości społeczeństwa, o prawie do wolności i samodzielnym decydowaniu o losie zbiorowości przez solidarnych obywateli. Polacy tego słuchali i zrobili to, co zrobili. Bezkrwawy koniec najbardziej krwawego imperium w dziejach świata to był fundamentalny przełom. To się odbyło w ogromnej mierze u nas, a kluczowa była w tym rola Jana Pawła II.

Faktycznie, trochę o tym zapominamy przytłoczeni tym, co się dzieje dziś.

Teraz wszystko przesłania nam koronawirus. To trudny okres, ale też demaskujący, jak bardzo naiwne, szkodliwe, wręcz niszczycielskie było pielęgnowanie – jako zalet społecznych – nijakości, wyrachowania, małostkowości i tchórzostwa, które popierał Zachód w erze postprawdy. Teraz samo życie zadaje każdemu z nas pytanie o wartości, o pokonywanie lęku, o zdolność do poświęceń.

Może to trudne doświadczenie trochę nas otrzeźwi. Bo ostatnie dziesięciolecie było naprawdę niedobre. Sięgając po retorykę ze świata ekonomii: po hossie nastąpiła bessa.

Gdzie szukać źródeł optymizmu?

Gdy w połowie lat siedemdziesiątych studiowałem we Wrocławiu, wyglądało na to, że jesteśmy w środku czarnej nocy. Połową świata rządził komunizm, uzbrojony po zęby w broń atomową. Wszelka zmiana status quo oznaczała rozpętanie wojny, która zniszczyłaby całą planetę. Polska była częścią zniewolonego świata, zbudowanego na przemocy i kłamstwie, a ogromna część społeczeństwa była nastawiona konformistycznie, przekupiona przez pseudodobrobyt czasów Gierka. Nie było podstaw do nadziei, że cokolwiek się może zmienić.

Czy to prawda, że powszechne było wtedy wrażenie, że Kościół już przegrał wojnę o Polskę?

Dokładnie tak. A potem zaczął się czas Jana Pawła II. Dlatego nie wierzę w determinizm procesów dziejowych. Tendencje historyczne się zmieniają. I w jakiejś mierze zależą od nas.

To było o Polsce. A co w Kościele powszechnym zostało z ery Jana Pawła II?

Choćby Światowe Dni Młodzieży. Już zapomnieliśmy, że to dzieło papieża Wojtyły. On miał doświadczenie masowych spotkań, głównie od czasu Wielkiej Nowenny. Ale ten pomysł – nie zapominajmy o tym – był krytykowany przez episkopaty Europy Zachodniej i Ameryki Północnej.

Czego ta krytyka dotyczyła?

Mówiono, że jest to przeszczepianie polskich recept duszpasterskich na całkowicie odmienny grunt postsekularnych społeczeństw Zachodu, że Kościół się skompromituje. Okazało się, że nawet po śmierci Jana Pawła II ta instytucja się rozwija.

Czyli tu odbiór jest pozytywny.

Tak. Ale prawda jest taka, że Jan Paweł II jest niewygodny jako myśliciel i jako wzorzec działania dla wszystkich – nie pasuje ani lewicy, ani prawicy. Na przykład działacze prawicy uwielbiają powtarzać słowa Jana Pawła II będące wezwaniem do ochrony życia. Robią to w odniesieniu do aborcji. I słusznie, ale o tym, że Jan Paweł II protestował przeciw karze śmierci, już jakoś nie pamiętają. Lewica podobnie, ale w drugą stronę: będzie zawsze przypominać stanowisko papieża w sprawie kary śmierci, ale o aborcji już zapomni. Jednak lewica ma większy problem z papieżem niż prawica.

Dlaczego?

Ponieważ papież tworzył realną konkurencję dla myślenia lewicowego. Dobrze to widać na przykładzie kwestii kobiecej. Lewica proponuje feminizm, który niesie masę rzeczy pozytywnych, ale też redukuje sprawę do „walki płci” albo fałszuje problem, unieważniając rolę płci. A Jan Paweł II pisał, żeby nie zajmować się wyłącznie arytmetyką, by kobiety dostały po pięćdziesiąt procent wszystkiego, co dziś mają mężczyźni, albo żeby nie uznawać, że płeć jest bez znaczenia. Chodzi o to, aby kobiety mogły równoprawnie, w pełnej wolności realizować się w całej rzeczywistości. W tym także jako żony i matki. Podkreślam „w tym także”. Chodzi o wolność, o to, żeby nie narzucać ludziom, co mają robić.

Jan Paweł II używał pojęcia kultura patriarchalna?

Wielokrotnie mówił o tym, że poprawa sytuacji kobiet wymaga przebudowania kultury, szerszego otwarcia jej na pierwiastek kobiecy, aby „opracować konkretny i światły programrozwoju, obejmujący wszystkie dziedziny życia kobiet, u którego podstaw leży uświadomienie sobie przez wszystkich na nowo godności kobiety”(podkr. Jana Pawła II). Przy czym niezmiernie mocno krytykował też kulturę patriarchalną, która opiera się na przemocy i dyskryminacji kobiet.

Jego wizja współistnienia wielkich systemów religijnych też była inna od tego, co oglądamy od dwóch dekad.

Jednym z naprawdę epokowych momentów było międzyreligijne spotkanie w Asyżu. Jan Paweł II był pierwszym papieżem w meczecie i pierwszym papieżem w synagodze. Jak pisano w Izraelu po jego wizycie: „Jan Paweł II przerzuca mosty nad rzekami krwi”.

Ideologiczna prawica obawiała się otwartości Karola Wojtyły, jego skłonności do dialogu, „kultury przebaczania”, budowania solidarności ponad podziałami. Ale ideologiczna lewica obawiała się Jana Pawła II jeszcze bardziej. Przede wszystkim dlatego, że przenosił na grunt chrześcijański „ich” tematy, takie jak wspomniany feminizm czy ekologię, a także prawa człowieka czy teologię wyzwolenia, i miał lepszą od niej diagnozę oraz realistyczny punkt widzenia. Dlatego lewica często niszczy jego autorytet moralny. Podnoszono na przykład zarzut, że Jan Paweł II milczał w czasie masakry w Rwandzie. To łatwe, bo prawie nikt nie pamięta wydarzeń sprzed ponad dwudziestu lat i dramatycznych apeli Jana Pawła II o zaniechanie przemocy. Żaden światowy przywódca nie reagował wtedy tak szybko, w sposób tak ostry i jednoznaczny.

Z teologią wyzwolenia było podobnie?

Owszem. Twierdzenie, że Jan Paweł II odrzucał „teologię wyzwolenia”, jest uproszczeniem. Te teologie – bo było ich wiele – w wydaniu południowoamerykańskim stanowiły często wartościowy nurt refleksji płynący z troski o ludzi pozbawionych praw, żyjących w nędzy. Papież to doceniał. Kłopot polegał na tym, że wiele z tych teologii używało marksizmu do opisu tej rzeczywistości. Papież – znając komunizm – krytykował marksistowską koncepcję walki klas, uznając, że to promowanie przemocy, na której nie da się zbudować sprawiedliwego ustroju. Dlatego polecił kardynałowi Ratzingerowi opracowanie dokumentu o negatywnych aspektach teologii wyzwolenia. Ale był jednocześnie najgłębiej przekonany, że opcja preferencyjna na rzecz ubogich, solidarność i walka o prawa człowieka są wpisane w rdzeń chrześcijańskiego orędzia. Dlatego kazał też, by w Kongregacji Doktryny Wiary opracowano dokument o pozytywnych aspektach tej teologii.

Co więcej, papież pomagał Polsce wypracować inną wizję teologii wyzwolenia. Przecież nasza walka o wolność również była oparta na teologii wyzwolenia, ale jej nieusuwalnym elementem była chrześcijańska z istoty koncepcja non violence oraz międzyludzka solidarność. Papież dobrze wiedział, że przemoc tylko nakręca spiralę nienawiści. A przy tym był konsekwentny i później z tego samego powodu krytykował wojnę w Iraku. On w swoim życiu doświadczył, jakie owoce rodzą przemoc i wojna. Dziś niemal wszyscy podzielamy przekonanie, że wojna w Iraku była błędem, nienawiść zrodziła jeszcze większą nienawiść, a przemoc – kolejną przemoc. Ale o tym, że papież przed tym ostrzegał, już udało się nam zapomnieć.

Zapominanie łatwo nam przychodzi…

Nauczanie Jana Pawła II jest trudne i wymagające. I z tego powodu także w Kościele bywa ignorowane albo – przynajmniej – lukrowane. Nawet wtedy, w latach osiemdziesiątych, od wpływowych ludzi Kościoła słyszałem zdania, które pomagały ignorować papieskie nauczanie.

W latach osiemdziesiątych!? Przecież wtedy słuchaliśmy go jak proroka!

Pamiętam moją kłótnię z bardzo ważnym hierarchą, który stwierdził: „Papież nie rozumie już Polski”. Część kościelnych elit uznała, że Wojtyła wyjechał do Watykanu i oderwał się od naszych realiów. Odezwało się w nas to głębokie przekonanie, że tylko my możemy siebie zrozumieć. A w rzeczywistości problem z nim był taki, jaki bywa zwykle z wielkimi ludźmi.

To znaczy?

Miał szerszą wizję, bardziej dalekowzroczną, ale zarazem trudniejszą. Wspomniałem, że nadal jest niewygodny i dla prawicy, i dla lewicy, ale poza tym przerasta nasz Kościół. Dlatego dla świętego spokoju wolelibyśmy mieć do czynienia z poczciwym świątkiem.

Ojca też denerwował albo niepokoił?

Rzadko denerwował, ale wielokrotnie mnie niepokoił.

Na przykład?

Nie podobało mi się, gdy na zakończenie pielgrzymki do Polski w 1979 roku ściskał ręce każdemu z ochraniających go agentów SB. Jako człowiek zaangażowany w opozycję demokratyczną uważałem wtedy, że jest to zacieranie podziałów między dobrem i złem. Już w III RP dowiedziałem się, że to zachowanie papieża miało swoje konsekwencje: wśród esbeków ten gest zrobił wrażenie. Im mówiono, że gdy opozycja dojdzie do władzy, to wszystkich esbeków powieszą. I nagle ten wrogi przywódca zachowuje się wobec nich w sposób ludzki, z szacunkiem.

Albo ekumenizm. Dopiero widząc ściągniętą z bólu twarz Jana Pawła II, a tak było zawsze, gdy mówił o podziałach wśród chrześcijan, zrozumiałem, że ekumenizm wpisany jest w rdzeń katolicyzmu i bezpośrednio dotyczy także mnie, polskiego księdza, choć inne wyznania chrześcijańskie są w Polsce niewielką mniejszością.

A co z ciężkim zarzutem krycia czy też niedostatecznej wrażliwości na skandal pedofilii?

Przed zarzutem „niedostatecznej wrażliwości” trudno się bronić. Jeśli przez dwadzieścia siedem lat jest się odpowiedzialnym za półtora miliarda katolików żyjących na naszym globie, a poniekąd za cały świat, to zawsze się znajdą sprawy, które można było załatwić lepiej. Z pewnością papież, gdyby miał dzisiejszą wiedzę, w wielu sytuacjach postąpiłby trochę inaczej.

Skandale pedofilskie mają taki zasięg i są tak straszne, że trudno to tłumaczyć tylko w taki sposób.

Zauważmy, że ten zarzut pod adresem Jana Pawła II pojawił się dopiero jakieś dziesięć lat po śmierci papieża. Za jego życia opinia publiczna dostrzegała, że walczy on bezkompromisowo z pedofilią w Kościele. Gdy informacje o pedofilii w Stanach Zjednoczonych zaczęły docierać do Watykanu, Jan Paweł II w czerwcu 1993 roku wystosował list do biskupów amerykańskich w sprawie nadużyć seksualnych, żądając „zera tolerancji” i karania sprawców, a potem wielokrotnie piętnował tę zbrodnię. Był to jeden z powodów, dla których tygodnik „Time” przyznał Janowi Pawłowi II w grudniu 1994 tytuł „Człowieka Roku” za jego bezkompromisowość moralną. Gdyby istniał choć cień podejrzeń o dwuznaczność postawy papieża, to ten tygodnik, drukowany w kraju o silnej antykatolickiej tradycji, nigdy by mu nie przyznał tego tytułu. Później, gdy problem pedofilii ujawnił się w Irlandii, papież rozciągnął owe normy na Kościół w Irlandii, a gdy z czasem się okazało, że nie ogranicza się do tych dwóch krajów, swoim dekretem w kwietniu 2001 roku rozszerzył je na cały Kościół. W dokumencie tym papież nakazuje karać pedofilię jako „wielkie przestępstwo”, włącznie z wydalaniem ze stanu kapłańskiego, i nakazuje przekazywać wszystkie sprawy również do Kongregacji Doktryny Wiary. Wcześniej trafiały one jedynie do Kongregacji ds. Duchowieństwa, która zajmowała się pojedynczymi przypadkami. Wtedy też prałata Charlesa Sciclunę, którego dziś media opisują jako „bicz na pedofilów”, przeniesiono do Kongregacji Doktryny Wiary, gdzie został odpowiedzialny za systemowe zwalczanie pedofilii w Kościele. Dlatego bardzo pozytywnie oceniając pontyfikat Jana Pawła II, już po jego śmierci niemiecki „Der Spiegel” wręcz chwalił go za to, że „nakazywał postępować jak najsurowiej wobec winnych pedofilii we własnych szeregach”.

Główny zarzut brzmi tak, że Jan Paweł II nie naruszył klerykalnej struktury Kościoła, która z duchowieństwa czyni uprzywilejowaną kastę…

Nie było przed i po Janie Pawle II papieża, który od momentu święceń kapłańskich do samego końca miałby lepszy kontakt ze świeckimi. I w okresie krakowskim, i w watykańskim codziennie się spotykał ze świeckimi kobietami i mężczyznami, naukowcami i artystami, społecznikami i politykami, z protestantami, żydami i prawosławnymi, wyznawcami innych religii, a także ateistami. A jego słynne seminaria w Krakowie i Castel Gandolfo?! To były spotkania najświetniejszych umysłów XX wieku – gromadzili się tam na swobodnej dyskusji przedstawiciele różnych wyznań i religii, a bardzo często ludzie niewierzący.

Nie było tak, jak piszą co łagodniejsi krytycy, że był już bardzo chory i nie panował nad tym, co się działo w Kurii? Nie lepiej by było, żeby, podobnie jak później Benedykt XVI, abdykował?

Owszem, Jan Paweł II wielokrotnie chorował, a przez ostatnich paręnaście lat cierpiał na chorobę Parkinsona, która odebrała mu siły. Ale wtedy był zarazem świadkiem tego, że Kościół nie jest w pełni zjawiskiem „z tego świata”. To w świeckich instytucjach liczą się przede wszystkim szybkie efekty, siła przebicia oraz skuteczność. Głównym zadaniem papieży od czasów św. Piotra jest – jak mówi Ewangelia – umacnianie braci w wierze. I światu, w którym królują plotki z życia celebrytów i skandale z życia polityków, w którym coraz powszechniej uznaje się eutanazję za coś pozytywnego, Jan Paweł II dawał „świadectwo umierania”. Brak mi słów, gdy o tym mówię, wolę oddać głos największemu autorytetowi włoskiej lewicy, zmarłemu w zeszłym roku pisarzowi Andrei Camilleriemu – zdeklarowanemu ateiście i antyklerykałowi. To jego słowa na parę tygodni przed śmiercią papieża: „Poprzedni papieże umierali w samotności. Jan Paweł II chce być do końca z nami, bo podobnie jak my czuje się uczestnikiem naszych radości, ale chce uczestniczyć również w naszych rozstaniach. Umiera dzień za dniem i pokazuje nam to z odwagą, która nie zna porównań. Proszę pamiętać, że mówię to jako człowiek niewierzący. Ale jako człowiek. Jeśli nawet był moim ideologicznym przeciwnikiem, to do dziś budzi mój najwyższy szacunek. Nigdy nie był dwuznaczny, zawsze mówił, co jest dobre, a co złe. Nie dementował swoich słów, nie pozostawiał wątpliwości i niedomówień. I jest taki do dzisiaj. Jego największą tragedią jest być może to, że przyszło mu żyć w epoce, kiedy jest gigantem wśród karłów…”.

Maciej Zięba OP – ur. 1954, dominikanin, znawca i popularyzator myśli Jana Pawła II, autor kilkuset publikacji w prasie krajowej i zagranicznej oraz kilku książek, m.in. "Kłopot za kłopotem. Katolik w dryfującej Europie" (Poznań 2015), "Papieska ekonomia. Kościół-rynek-demokracja" (Kraków 2016), w latach 1998-2006 prowincjał Polskiej Prowincji Dominikanów. Mieszka we Wrocławiu.

Tomasz Maćkowiak – ur. 1967, absolwent Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza (filologia polska), obecnie doktorant w Instytucie Filologii Słowiańskiej UAM. Były korespondent Gazety Wyborczej w Pradze, dziennikarz, związany m.in. z "Gazetą Wyborczą", tygodnikami "Newsweek Polska", "Forum" i "Polityka".

Nie musisz być doskonały

STAWANIE SIĘ

•••

Im bardziej spójnie się rozwijamy, czyli im bardziej nasz wiek metrykalny, rozwój psychiczny, seksualny i duchowy idą w podobnym rytmie, tym większą mamy szansę na dojrzewanie.

Z psychoterapeutką BARBARĄ SMOLIŃSKĄ rozmawia KATARZYNA KOLSKA

FOT: ENGIN AKYURT / UNSPLASH.COM

Katarzyna Kolska: Jak wygląda droga do dojrzałości?

Barbara Smolińska: Wszystkie nowoczesne koncepcje rozwoju człowieka mówią o tym, że nasz rozwój trwa przez całe życie, jest procesem, stałym wzrostem. A skoro tak, to nie ma momentu, w którym moglibyśmy powiedzieć: Jestem już dojrzałym człowiekiem – myśląc o tym, że dotarliśmy do jakiegoś punktu i droga podążania ku dojrzałości już się dla nas skończyła. Ona będzie miała różne etapy, różnie będzie wyglądała, zmieniała się, ale aż do ostatnich dni naszego życia będziemy nią podążali.