Miesiecznik W drodze 4/2023 (596) - Wydanie zbiorowe - ebook

Miesiecznik W drodze 4/2023 (596) ebook

Wydanie zbiorowe

4,0

Opis

Kwietniowy numer miesięcznika „W drodze” już w sprzedaży, a w nim: Zmartwychwstanie, świętość i seks. Polecamy!

 

Katolicy idą do łóżka

Zacznijmy od seksu. Jak to się stało, że – cytując Ronalda Rolheisera OMI – po rewolucji seksualnej „religia otrzymała Boga, a część świecka – seks. Świeckość dostała namiętność, a Bóg czystość”?

O naturalnych metodach planowania rodziny piszą małżonkowie Victoria i Mikołaj Rutkowscy, którzy prowadzą kursy dla narzeczonych i spotkania dotyczące NPR. Dlaczego NPR ma taką złą prasę i to teraz, gdy tak głośno krzyczymy o zdrowym stylu życia, przywiązujemy wagę do tego, co jemy, dbamy o kondycję fizyczną i jak najdłużej chcemy zachować młodość?

 

Przez lata słyszeliśmy, że małżonkowie współżyją ze sobą przede wszystkim po to, by na świecie pojawiły się dzieci. Element prokreacji był zdecydowanie wynoszony ponad inne. A przecież współżycie to również budowanie trwałej, bliskiej, intymnej relacji. O tym w Kościele słyszymy rzadko albo wcale, choć na ten aspekt współżycia zwracał uwagę w nauczaniu teologii ciała Jan Paweł II. O seksualności jako tym, co buduje małżeńską jedność oraz o radości i przyjemności płynących ze współżycia pisze Małgorzata Terlikowska w tekście Smakowanie przyjemności.

 

Seksualność niejednokrotnie kojarzona jest z grzesznością, a skoro tak, to jak o niej opowiadać w konfesjonale? Czy wszystko należy powiedzieć kapłanowi i co miałoby oznaczać to „wszystko”? Czy kapłan ma prawo dopytywać nas podczas spowiedzi o szczegóły grzechów, z których się spowiadamy, szczególnie wtedy, gdy dotyczą one sfery tak intymniej jak seksualność? Jak się spowiadać z seksu odpowiada Dariusz Piórkowski SJ.

 

Tacy jak my?

Planując z dużym wyprzedzeniem ten numer miesięcznika, postanowiliśmy napisać o świętości. Nie przewidzieliśmy wtedy, że nagle dyskusja na ten temat stanie się tak bardzo aktualna. Nie, nie piszemy o Janie Pawle II i o oskarżeniach pod jego adresem. Przyglądamy się świętości, temu, jak ją rozumiemy, dlaczego świętość zaczęliśmy utożsamiać z bezgrzesznością?

O tym, jak rozumie świętość mówi Katarzynie Kolskiej trapista (dawniej dominikanin) Michał Zioło OCSO w rozmowie Święci z mojego brewiarza.

Druga rozmowa jest nieoczywista. Znany seksuolog Zbigniew Lew-Starowicz opowiada Tomaszowi Maćkowiakowi o swojej wieloletniej przyjaźni z bł. ks. Jerzym Popiełuszką. Mieli wspólne zainteresowania, pasje, toczyli rozmowy o muzyce, polityce, o Kościele, spotykali się na imieninach i razem leżeli w Bułgarii na plaży. Aż przyszedł stan wojenny.

 

Od święta

W Wielką Sobotę tysiące ludzi pójdą ze święconką do kościoła. I chociaż w kościołach jest nas coraz mniej, to jednak tradycja święcenia potraw trzyma się mocno. Dobrze to czy źle? Na to pytanie odpowiedzi szuka ks. Andrzej Draguła w tekście Sakramenty dla niektórych, słowo dla wszystkich. Kim są katolicy kulturowi.

Ks. Adam Świeżyński pokazuje atrakcyjność dość monotonnego roku liturgicznego. Wszystko już znamy, jedno następuje po drugim, nie wydarzy się nic nowego: po Adwencie będzie Boże Narodzenie, po Wielkim Poście Wielkanoc, potem Zesłanie Ducha Świętego, Boże Ciało i Wniebowzięcie. Jak się tym nie znudzić? Przeczytajcie Prawo inżyniera Mamonia.

 

Więcej do czytania

Jak zawsze recenzje filmów i książki, Pytania w drodze – o ewolucji, czyli o sporze między nauką a religią, pisze Wojciech Surówka OP, Dominikanie na niedziele, czyli rozważania do kwietniowych czytań.

W tegorocznym cyklu poświęconym Świętej Teresie z Lisieux Krzysztof Popławski OP pisze o ciemnościach wiary, jakie przeżywała Teresa, i o tym, jak sobie z tym doświadczeniem radziła.

Jak co miesiąc nie brakuje błyskotliwych felietonów. I tu tylko maleńki fragment jednego z nich: „Pamiętam radę Stefana Filipowicza dotyczącą właściwego podejścia do dyspozycyjności, a streszczającą się w słowach: »Jeśli muszę, to chętnie«”.

 

Rozmowa w drodze

A na zakończenie rozmowa, w której Paweł Krupa OP zdradza Włodzimierzowi Bogaczykowi jak cieszyć się z tego, że Jezus zmartwychwstał i jak tą radością dzielić się z innymi. A raczej jak krzyczeć o niej na całe gardło, „bo jak jest powód do radości, to trzeba krzyczeć”! Czytajcie Soki naszego życia. Co to jest radość zmartwychwstania.

 

#CzytajWdrodze!

 

SPIS TREŚCI

ROZMOWA W DRODZE

Soki naszego życia / co to jest radość zmartwychwstania

rozmawiają Paweł Krupa OP i Włodzimierz Bogaczyk

 

KATOLICY IDĄ DO ŁÓŻKA

Odczarować NPR / zdrowy styl życia

Victoria i Mikołaj Rutkowscy

Smakowanie przyjemności / budowanie bliskości w małżeństwie

Małgorzata Terlikowska

Jak się spowiadać z seksu / granice intymności

Dariusz Piórkowski SJ

 

TACY JAK MY?

Zwyczajny, normalny facet / wspomnienie o bł. Jerzym Popiełuszce

rozmawiają prof. Zbigniew Lew-Starowicz i Tomasz Maćkowiak

Święci z mojego brewiarza / sztuka dobrego życia

rozmawiają Michał Zioło OCSO i Katarzyna Kolska

 

OD ŚWIĘTA

Sakramenty dla niektórych, słowo dla wszystkich / kim są katolicy kulturowi

ks. Andrzej Draguła

Prawo inżyniera Mamonia / o powtarzalności roku liturgicznego

ks. Adam Świeżyński

 

MÓJ ROK Z TERESĄ

Ciemność wiary / gdzie był wtedy Bóg?

Krzysztof Popławski OP

 

ORIENTACJE

Role życia / w kinie i w domu

Wiesław Kot

Życie jest teraz / „Po co światu psychoterapia?” Bogdana de Barbaro, Wydawnictwo Mando

Marcin Cielecki

 

PYTANIA W DRODZE

Ewolucja / między nauką a wiarą

Wojciech Surówka OP

 

DOMINIKANIE NA NIEDZIELĘ

Paradoks palmy / Norbert Augustyn Lis OP

Zaczyn nowego życia / Grzegorz Chrzanowski OP

Życie według zmartwychwstania / Tomasz Zamorski OP

Wierzyć jak „Niewierny” / Grzegorz Kuraś OP

Zamknięte – otwarte / Mikołaj Walczak OP

Czy warto? / Radosław Więcławek OP

 

FELIETONY

Dobre rady zawsze w cenie / Wojciech Ziółek SJ

Miłość nie może czekać / Stefan Szczepłek

W krainie Alicji / Paweł Krupa OP

Wypisz się z religii / Benedykta Karolina Baumann OP

Może to ty? / Dariusz Duma

Test zymfcioka / ks. Grzegorz Strzelczyk

Innego końca nie będzie / Paulina Wilk

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 178

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
0
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Drodzy Czytelnicy,

od kilku lat współprowadzę kursy przedmałżeńskie, dzięki czemu mam okazję rozmawiać z parami, które dzielą się swoimi wątpliwościami i zadają pytania dotyczące wspólnego życia. W ich wypowiedziach najmocniej przebija doświadczenie rozdarcia pomiędzy religią a seksualnością. Trafnie mówił o tym wiele lat temu kanadyjski oblat ojciec Ronald Rolheiser w swojej książce Wposzukiwaniu duchowości XXI wieku. Opisywał w niej m.in. stan społeczeństw po rewolucji seksualnej, w efekcie której „religia otrzymała Boga, a część świecka – seks. Świeckość dostała namiętność, a Bóg czystość. Niezależnie więc od tego, czy należymy do Kościoła, czy nie – wybór, którego często dokonujemy bardziej lub mniej świadomie, dotyczy wyboru pomiędzy religią a erosem”. Jak się wydaje, jest to diagnoza dotycząca współcześnie wielu par, nie tylko przygotowujących się do małżeństwa: wszystko, co związane z seksem, traktowane jest w kategoriach grzeszności. Ale to nie jedyny problem. Bo bywa i tak, że przyznanie się do wzięcia odpowiedzialności za seks w postaci stosowania naturalnych metod planowania rodziny jest dla wielu znakiem podporządkowania się represyjnemu nauczaniu Kościoła.

Kiedy więc papież Franciszek używa frazy o nawróceniu duszpasterskim w Kościele, może ma na myśli nie tylko sposób głoszenia Dobrej Nowiny i traktowanie ludzi z większym szacunkiem, ale również zmianę w sposobie mówienia o seksie. Tak, by nie patrzeć na seksualność wybiórczo, lecz integralnie, łącząc ją z płcią, prokreacją, przyjemnością, uczuciami, relacjami, przywiązaniem, duchowością i innymi ważnymi aspektami życia, obejmując jej wymiar biologiczny, psychologiczny, społeczny i duchowy. I pokazując, że radość z seksualności nie musi być związana z konfliktem sumienia, a wierność sobie nie musi być przeciwstawiana wierności kościelnemu nauczaniu.

Z okazji świąt Wielkanocy życzę Państwu niesłabnącej nadziei w obliczu trudności, wiary w moc miłosierdzia większego od grzechu i wytrwania przy Miłości pokonującej rozpacz. ¶

Soki naszego życia

Poszliśmy świętować. Dwustu ludzi za stołem, piąta rano, jemy bliny, pijemy wódeczkę, cieszymy się, że Pan Jezus zmartwychwstał.

Z Pawłem Krupą OP

rozmawiaWłodzimierz Bogaczyk

Jaka była najradośniejsza Wielkanoc w ojca życiu?

(po dłuższym milczeniu) Odkryłem Triduum Paschalne i Zmartwychwstanie dopiero wtedy, kiedy wstąpiłem do zakonu. Wcześniej – myślę, że nie byłem i nie jestem wyjątkiem – żyłem zgodnie z filozofią mówiącą o wyższości świąt Bożego Narodzenia nad świętami Wielkanocy. Dla wstępującego do zakonu dziewiętnastolatka to na Boże Narodzenie była radość, bo Pan Jezus się narodził, bo choinka, prezenty i pasterka. Natomiast Wielkanoc… No tak, Pan Jezus zmartwychwstał, ale ten Wielki Czwartek, Wielki Piątek…

Dopiero kiedy zamknąłem się w klasztorze i od początku do końca uczestniczyłem w liturgii Wielkiego Tygodnia, zaczęło mnie to urzekać, wciągać. Bardzo. Pamiętam, kiedy byłem jeszcze studentem w Krakowie, w Wielki Piątek posłali mnie w jakiejś sprawie do miasta. Wyszedłem z klasztoru, był piękny słoneczny dzień, szedłem ulicą Grodzką, a tam w kawiarniach pełno turystów. Zdumiało mnie to, że istnieje jakieś życie poza przeżywaniem Wielkiego Piątku. Bo przecież my wszyscy siedzimy w kościele…

…i się modlimy…

…przy grobie Pana Jezusa. Jakie kawiarnie? Co ci ludzie tam robią?

Dziś mogę powiedzieć, że od czasu, kiedy odkryłem dla siebie samego Triuduum i Wielkanoc, to każde święta były wesołe.

Jak pan wie, mieszkam teraz w Petersburgu. Mam w Rosji przyjaciela, prawosławnego mnicha, przeora niewielkiego klasztoru w okolicach Riazania. Poznaliśmy się i bardzo zaprzyjaźniliśmy wiele lat temu. On, jak sam mówi, ochrzcił się dzięki mnie po wizycie w Polsce. Byłem wtedy studentem dominikańskim, a on absolwentem słynnego GITIS-u, Rosyjskiego Uniwersytetu Sztuki Teatralnej, największej tego typu szkoły wyższej w Europie. Potem straciliśmy ze sobą kontakt na prawie 30 lat i dwa lata temu odnaleźliśmy się, już tutaj, w Rosji, padając sobie w ramiona i płacząc.

Dwie Paschy temu zaprosił mnie do siebie do klasztoru. Pojechałem. Zjechały się tłumy ludzi i widzą dominikanina w czarno-białym habicie, dla którego ich przeor zrobił w kościele specjalne miejsce. Od rana do nocy uczestniczyłem we wszystkich liturgiach, oni mnie bardzo serdecznie przyjmowali – to było nawet trochę krępujące, bo mój przyjaciel każdemu, kogo spotkał, opowiadał, że to ja jestem tym człowiekiem, dzięki któremu on odnalazł Pana Jezusa, i że do tej pory ma na biurku Biblię, którą mu podarowałem w latach osiemdziesiątych.

Przychodzi Noc Paschalna, a on mówi: „Słuchaj, czy ty byś coś zaśpiewał w czasie liturgii?”. I ja zaśpiewałem Regina caeli po łacinie oraz Chrystus zmartwychwstan jest po polsku. W abso-lutnej ciszy.

Zakończyła się liturgia, która w prawosławiu jest bardzo żywiołowa, bo co chwilę zza wrót ikonostasu wychodzi kapłan, okadza wszystkich i krzyczy: „Chrystus zmartwychwstał!”, a cały Kościół w odpowiedzi też krzyczy: „Chrystus zmartwychwstał!”. Poszliśmy świętować. Dwustu ludzi za stołem, piąta rano, jemy bliny, pijemy wódeczkę, cieszymy się, że Pan Jezus zmartwychwstał. Środowisko, które tam się zbiera, to nie są ekumeniści. Dla nich słowo ekumenizm jest…

…synonimem zdrady?

To też, ale także jakby czymś obrzydliwym. No ale ucztujemy, podchodzi do mnie pewien mężczyzna i mówi: „Proszę ojca – i tu ścisza głos – co ojciec sądzi o ekumenizmie?”. Ja na to: „Wie pan, są różne rodzaje ekumenizmu: jest i teologiczny, i hierarchiczny, i pewnie polityczny. A jest też taki, jaki się tutaj odbywa. Że ja, który wierzę w zmartwychwstanie Chrystusa tak samo jak wy i jestem z bratniego, chociaż oddzielonego Kościoła, modlę się z wami i bardzo się z tego cieszę”. I wtedy ten człowiek popatrzył na mnie i powiedział: „Ja dokładnie tak samo myślę. Kiedy słyszałem, jak ojciec śpiewał w kościele, to płakałem”. To była bardzo piękna Wielkanoc, z tych ostatnich najradośniejsza.

Powiedział ojciec temu panu, że modli się tutaj, bo wierzy w zmartwychwstanie i się z tego zmartwychwstania cieszy. Jak się z niego cieszyć?

Dla mnie kluczem jest jedno słowo, zawsze niełatwe, a dziś pewnie szczególnie trudne – nadzieja. Powinniśmy się cieszyć z nadziei. Bardzo dużo mówimy o niej przy okazji Bożego Narodzenia. Ale gdy nam się mówi o nadziei życia wiecznego, to trochę nie wiemy, o czym my mówimy. Ta nadzieja jest mniej wyrazista niż ta bożonarodzeniowa, gdzie mamy Dzieciątko, możemy się wzruszyć i pomyśleć: „Będzie lepiej”. A nadzieja paschalna to taka nadzieja, która mówi: „No nie, nie będzie specjalnie lepiej”. Natomiast będzie dobrze. Na koniec będzie bardzo dobrze, chociaż lepiej nie będzie.

Niedawno, jeszcze przed Wielkim Postem, mówiłem kazanie o miłości nieprzyjaciół. W Petersburgu w tym czasie nie było to proste zadanie. Wszyscy byli bardzo skupieni, w kościele zupełna cisza. Na koniec mszy mówię: „Słuchajcie, takie było poważne kazanie, czasy też są poważne, wiem, że to nie ten okres liturgiczny, ale chciałbym, żebyśmy z kościoła wyszli z nadzieją – „Chrystus zmartwychwstał!”. I okrzyk całego kościoła: „Prawdziwie zmartwychwstał!”. Więc ja jeszcze raz: „Chrystus zmartwychwstał!”, a oni jeszcze raz: „Prawdziwie zmartwychwstał!”. No to teraz możecie iść, powiedziałem.

I wie pan, to jest niesamowite, w tym okrzyku, dokładnie w tej chwili, w tych ludziach obudziła się nadzieja. Nadzieja na wszystko. Na zakończenie wojny, na to, na co wielu tu czeka, że to wszystko musi się zmienić, że to nie może tak dalej trwać. Ale w tym okrzyku było również takie pragnienie, żeby nie było lepiej, tylko żeby było diametralnie inaczej.

A jak opowiadać o tej radości płynącej z nadziei zmartwychwstania? Nie tylko, kiedy jest się księdzem. Jak to mają robić osoby świeckie?

Myślę, że tu jest miejsce na wszystko. Na opowieść o spełnieniu wszystkich naszych nadziei, pragnień, tych, które się nie spełniły, i też takich, o których nawet nie wiedzieliśmy. Także na najbardziej proste myślenie o życiu wiecznym, jakie można spotkać w popkulturze. To znaczy, że spotkamy tych, których kochaliśmy, a których przy nas już nie ma. Wcale się nie trzeba tego wstydzić. To nie jest mniej chrześcijańskie niż myślenie o Świetle Wiekuistym. Niekoniecznie trzeba cytować Raj, ostatnią księgę Boskiej Komedii Dantego.

Na studiach oglądaliśmy Ucztę Babette Gabriela Axela na podstawie książki Karen Blixen. To jest film o eschatologii, o tym, czym może być życie wieczne. W tym filmie, tak po ludzku patrząc, w zasadzie wszyscy przegrywają. Jedna z sióstr pastora nie wychodzi za mąż za oficera, który się w niej kocha. Druga nie robi wielkiej światowej kariery jako śpiewaczka. Tytułowa Babette jest przegraną paryską mistrzynią kuchni. Mieszkają w wiosce, w której każdy z jakiegoś powodu cierpi. Kiedy spotykają się na kolacji, na którą Babette wydaje ogromną sumę wygraną na loterii, to choć nie zapominają o swoich zranieniach, to jednak stają się one punktem wyjścia do wielkiej radości. Jest taka scena: rozmawia ze sobą dwóch chłopów. Kiedy już zjedli cudowne francuskie potrawy i napili się dobrego francuskiego wina, jeden z nich mówi: Słuchaj, ty mnie wtedy oszukałeś przy sprzedaży tego konia, prawda? – i śmieje się. A ten drugi, też się śmiejąc, odpowiada: Tak, oszukałem cię. I obaj dalej się śmieją i piją dobre wino.

Pewnie wyjdę na cynika, ale w takie wybaczenie i pojednanie na tym świecie trudno jest uwierzyć.

Niekoniecznie. Bracia z naszego klasztoru Świętej Sabiny w Rzymie, do którego często zjeżdżają się dominikanie z całego świata, opowiadali mi, jak kiedyś przyjechali do nich Amerykanin i Niemiec. Okazało się, że obaj byli lotnikami w czasie drugiej wojny światowej i brali udział w tych samych bitwach, oczywiście po przeciwnej stronie. Byli dla siebie bardzo serdeczni, ba – nie można ich było od siebie oderwać.

I to jest nadzieja! Dla mnie to jest nadzieja życia wiecznego, tego, co nazywamy zmartwychwstaniem i życiem wiecznym. Nadzieja na ostateczne przełamanie zła. Na wyciśnięcie z całego życia dobra.

Miałem kiedyś wizję Pana Boga. Każdemu Pan Bóg się pokazuje na poziomie jego możliwości. Eliasz widział ognisty rydwan, a ja zobaczyłem sokowirówkę. Nóż, który w niej tnie, miał formę krzyża. I do tej sokowirówki wpadał cały ludzki los. Wszystko – dobro, zło, cierpienie, śmierć, okaleczenia, krzywdy, radości, miłość i nienawiść. Wirujący krzyż oddzielał z jednej strony śmieci, a z drugiej czysty sok.

To jest moja nadzieja na Pana Boga. Wyobrażam sobie, że On tak działa, że Jego krzyż przetrze i przeciśnie przez siebie całe nasze życie. Śmieci wylecą gdzieś w niebyt, a zostanie czysty sok. Przy czym nie wiemy, z której części naszego życia ten sok poleci najobficiej. Może ze szczęśliwej, może z nieszczęśliwej. On to wie, my nie.

Ale mamy nadzieję, że się dowiemy.

Wie pan co? Szczerze?

Szczerze.

Myślę, że nam to do niczego nie będzie potrzebne. Yves Congar, dominikanin, teolog, który został kardynałem, miał na obrazku prymicyjnym werset z protestanckiej pieśni „I nikt ze zbawionych nie dowie się nigdy, jakie przepastne głębiny przepłynął w swym życiu”. On to wie, bo On to wziął na siebie.

Trudno nam to sobie wyobrazić i na tym chyba polega problem ze zmartwychwstaniem i paschalną eschatologią. Za mało czujemy, że On to naprawdę na siebie wziął. I tym, co nam ofiaruje, jest właśnie krzyż i On na krzyżu. My już nie będziemy mieli potrzeby rozliczeń. Rozliczenia – z samym sobą, z naszymi winowajcami – są nam potrzebne tutaj: do naszego nawrócenia albo do poczucia sprawiedliwości, czy do wyzwolenia się z jakiejś traumy. Tam już nie będą potrzebne.

Przygotowując się do wywiadu, staram się przeczytać coś na temat, o którym chcę rozmawiać. Teraz miałem kłopot. Stałem chwilę przed domową biblioteczką, aż w końcu powiedziałem do żony: Kochanie, mamy bardzo mało książek o radości. Coś jednak znalazłem. Książkę księdza Jana Twardowskiego Kilka myśli na Wielkanoc. Jest w niej mowa o radości trudnej, o której do tej pory rozmawialiśmy, i o łatwej, że są pisanki, jest święconka, że dzień jest dłuższy, a noc krótsza, że siadamy do rodzinnego śniadania. Zdarzało mi się słyszeć, nie u dominikanów co prawda, kazania o tym, że to podczas obchodów Wielkanocy nie jest ważne.

Ci, którzy mówią: „Nie koncentrujcie się na szynce, tylko na duchowym wymiarze Świąt Wielkanocnych”, próbują być bardziej papiescy i katoliccy od papieża i bardziej święci niż sam Pan Bóg. Wystarczy zajrzeć do Proroków, choćby do Izajasza, i przeczytać, jak on opisuje ucztę mesjańską: „Pan Zastępów przygotuje dla wszystkich ludów ucztę z tłustego mięsa, ucztę z wybornych win, z najpożywniejszego mięsa, z najwyborniejszych win”.

Fra Angelico, kiedy malował Raj, to namalował świętych idących w tańcu w korowodzie.

Zatem – radujmy się!

I jak długo powinniśmy tę radość w sobie nieść?

Z radością nie jest tak, jak ze świecami, które w uroczystość Matki Bożej Gromnicznej wynosiło się zapalone z kościoła i trzeba je było donieść płonące do domu. Raczej chodzi o to, by umieć radość w sobie ciągle odnajdywać. To jest nasze prawdziwe zadanie, pewnie najtrudniejsze. Mieć siłę, ochotę, okazję, by tę świecę zapalać. I nie przejmować się, że ona czasem gaśnie.

Bardzo często proszę ludzi, żeby zapamiętywali dobro. Żeby sobie robili rachunek sumienia nie tylko z grzechów, ale też z dobrych rzeczy, które zrobili albo które im się przydarzyły. Dlatego, że za każdym razem, kiedy jesteśmy w dobru, to jesteśmy w Bogu. I żebyśmy się tym dzielili. Czasami to nawet za pokutę dawałem. Zdarzało się, że ludzie potem przychodzili i mówili: Siedziałem, siedziałem i nie mogłem niczego takiego w swoim życiu znaleźć.

Spotkałem kiedyś pewnego człowieka, o którym ciągle pamiętam, choć za mało się za niego modlę. Byłem studentem w Krakowie, chodziliśmy do Domu Pomocy Społecznej. W jednym pokoju od progu mężczyzna zaczął na mnie krzyczeć: „Wynoś się, klecho!”. Nie miał nóg, amputowano mu je przez cukrzycę. Zapytałem: „Dlaczego pan tak krzyczy?”. I on zaczął tym swoim nieszczęściem wymiotować. „Miałem pracę, miałem żonę, miałem dom, miałem samochód, miałem zdrowie. I nic nie mam!”. To ostatnie powtarzał – nic nie mam, nic nie mam, nic nie mam… Wtedy ja zapytałem: „A kiedy pan to wszystko miał, to był pan szczęśliwy?”. „Nigdy nie byłem!” – odpowiedział. Przyznam się panu, że się przestraszyłem i z tego pokoju uciekłem. W tym, co mówił, nie było żadnej radości, ani odrobiny. Miałem wrażenie, że tak wygląda piekło. Z takim patrzeniem na życie trzeba walczyć. I może zmartwychwstanie jest też po to, żeby dodać nam sił.

A nie ma ojciec problemu z tym, że rok kościelny, porządkując nasze życie religijne, w jakiś sposób nas do tej radości zmusza, choć niekoniecznie jesteśmy na nią gotowi? Jak w tym starym dowcipie. Spotyka się dwóch kolegów i jeden pyta: – Co u ciebie? – Ożeniłem się Anią. – O rany, to musisz być bardzo szczęśliwy. – No, muszę…

Jak tu się cieszyć, kiedy jest wojna, na Ukrainie ludzie są bombardowani, w Polsce są uchodźcy. Zresztą nawet bez wielkich społecznych problemów każdy z nas ma różne kłopoty, które niekoniecznie skłaniają do radości. Przychodzi Wielkanoc i ksiądz ma powiedzieć kazanie o radości i o tym, że powinniśmy się cieszyć, choć nie zawsze mamy ku temu powody. Jak sobie z tym poradzić?

Kiedy głoszę kazanie, to staram się opowiadać o tym, co mnie ostatnio wzruszyło. Bo jeżeli to naprawdę sprawiło mi radość i umiem to powiązać z Ewangelią, to wiem, że słuchacze tego doświadczą. Może nie wszyscy, ale część tak. Nie mogę im powiedzieć, z czego mają się cieszyć, ale chciałbym stworzyć taką atmosferę, żeby moment, w którym celebrujemy zmartwychwstanie Chrystusa, był dla nich radosny.

Bodaj Leopold Staff we wstępie do swojego tłumaczenia Świętej Katarzyny ze Sieny użył takiego porównania, że mistycy są jak wulkany. Wyrzucają z siebie lawę. Jeśli ona spadnie na ziemię, to wystygnie. Jeśli jednak przez przypadek wpadnie do drugiego wulkanu, to spowoduje reakcję łańcuchową. Nie uważam się za mistyka, ale myślę, że to odnosi się też do zwykłych ludzi, do każdego z nas. Jeżeli dzielę się czymś prawdziwym, to moje słowa mogą trafić do kogoś, kto nie potrafi ich przyjąć. Z różnych przyczyn. Bo w ogóle nie umie albo ma taki dzień. Tak bywa. Ale jeżeli trafią do człowieka, w którym coś się tli, to może coś w nim rozpalą.

Pamiętam kazanie paschalne, które dało mi bardzo dużo radości. Czytałem wtedy Tułacze dzieci Hanki Ordonówny, o tym, jak w czasie wojny wywiozła polskie dzieci z Rosji przez Teheran do Ziemi Świętej. Bracia pytali: „O czym będziesz mówił?”. „Nie wiem, o czym będę mówił, ale wiem, jakie będą pierwsze słowa mojego kazania: Hanka Ordonówna”. I tak zrobiłem. Opowiedziałem jej historię. Mówiłem, że wszyscy szukamy świadków zmartwychwstania, a przecież takich bezpośrednich nie ma, bo nikt momentu zmartwychwstania Pana Jezusa nie widział. Ale dla mnie Hanka Ordonówna jest świadkiem zmartwychwstania. I powiedziałem: Popatrzcie na siebie. To wy jesteście świadkami zmartwychwstania! Mówiłem to do tych ludzi, ale też do siebie samego. Nie – że musisz być świadkiem zmartwychwstania, tylko – że nim jesteś. Za każdym razem, kiedy jesteś w dobru, w szczęściu, w miłości, w solidarności, to jesteś świadkiem zmartwychwstania.

Ustaliliśmy już, że szynka na wielkanocnym stole to dobra, choć łatwa radość. Boże Narodzenie zostało pożarte przez konsumpcjonizm. Z Wielkanocą konsumpcjonizmowi czy kapitalizmowi idzie gorzej, ale też próbuje. Widzi ojciec w tym jakieś niebezpieczeństwo?

Zdarza się, że komuś zając zastępuje Chrystusa. To może nie jest niebezpieczeństwo, raczej smutek, że ktoś może rozmieniać życie wieczne. Na dwa odmienne sposoby.

Z jednej strony są ci, którzy mówią: Nie ma żadnego życia wiecznego, a opowiadanie o nim ma nas powstrzymać od ziemskiej radości. Uważam, że to jest absolutna nieprawda, bo opowiadanie o życiu wiecznym daje odwagę do lepszego życia. W biografii ojca Jacka Salija przeczytałem, że kiedy ubek podczas przesłuchania strasznie na niego krzyczał, to Salij mu powiedział: „Proszę pana, niech pan na mnie nie krzyczy, bo ja się pana nie boję. Nie po to Pan Jezus się narodził, żebym ja się pana bał”. I parafrazując – nie po to Pan Jezus zmartwychwstał, żebym ja się nie cieszył w tym życiu.

Z drugiej strony próbuje się nam życie wieczne zastąpić przedłużeniem istnienia naszego intelektu. To transhumanizm i pomysły, że zapiszemy to, co jest w naszym mózgu, na twardym dysku. Życie wieczne, które jest uzależnione od tego, czy w gniazdku będzie prąd, czy nie będzie, zdecydowanie mnie nie zadowala. Jego wieczność mnie rozczarowuje. I pytam – a co z ciałem? Cały ten pomysł na nowego człowieka to jest jeszcze raz odgrzewana grecka gnoza, która niby ciało uwielbia, bo ono daje dużo przyjemności, a jednocześnie się nim brzydzi, bo ono jest takie…

Takie ble…

Właśnie takie. A Chrystus zmartwychwstał w ciele. Kiedy Święty Paweł w Atenach to powiedział, to Grecy się roześmiali i poszli. Powiedzieli: Posłuchamy cię innym razem. Bo głupoty opowiadasz, przecież wszyscy wiemy, że materia, jaką jest ciało, musi się rozpaść.

Nasza wiara chrześcijańska ma w sobie szaleństwo. Wierzymy, że to nie będzie jakiś duch, że to my zmartwychwstaniemy. My, czyli także nasze ciała. Dla mnie to jest powód do radości. W dodatku, jeśli poczytać klasyków, na przykład Świętego Tomasza z Akwinu, to nasze ciało będzie piękne, jak nigdy nie było za życia. I to mnie też raduje, w końcu się zobaczę w swojej najlepszej wersji, bez tony kompleksów, które mam dzisiaj. Będę nareszcie piękny.

O tym się za mało mówi. Częściej można usłyszeć kazanie przypominające to, co mówił Święty Paweł – wasze ciało jest świątynią Ducha Świętego, więc nie wolno go skalać, i znowu wracamy do grzechu. Uważaj, żebyś się brzydko nie zachowywał, nie pił i w ogóle nie wiadomo co. Na litość boską! To może o tym później. Rozszerzmy tę część – „jest świątynią Ducha Świętego”. Wow! Tym się cieszmy – że nasze ciało, świątynia Ducha Świętego, będzie żyło wiecznie. Przecież właśnie to jest fascynujące.

Cały czas chodzi mi po głowie to, co ojciec mówił o wizycie w klasztorze pod Riazaniem. I już potrafię to ubrać w słowa. Najbardziej raduję się Wielkanocą, kiedy śpiewam „Wesoły nam dzień dziś nastał”. Czy my nie powinniśmy więcej śpiewać o zmartwychwstaniu?

Powinniśmy. Powinniśmy się drzeć w kościele! Stanowczo za mało się drzemy. Niech to będzie jasno powiedziane: Bardzo lubię schole dominikańskie, ale czasem niechcący one eliminują ludzi ze wspólnego śpiewania. A kiedy byliśmy studentami, mieliśmy taką idée fixe, że przed liturgią robiliśmy próby, żeby rozśpiewać cały kościół.

Ojciec Jan Góra też to w Poznaniu praktykował przed każdą mszą świętą.

Oczywiście, on nas inspirował. Idea była taka – śpiewa schola, żeby śpiew podtrzymywać, czynić go piękniejszym, ale śpiewają wszyscy. Byłem przez trzy lata kapelanem w Radoniach, kiedyś w Boże Narodzenie śpiewaliśmy „Bracia, patrzcie jeno”. Podzieliliśmy się na mężczyzn i na kobiety. Mężczyźni huczeli: „Bracia, patrzcie jeno”, a kobiety cieniutko: „jak niebo goreje”. I mówię: „Panowie, amy do Betlejem to ma być tak jak na meczu”. Że się ta kaplica nie rozwaliła, to cud boski. I wie pan co, ja miałem wrażenie, że ci faceci byli… nie wiem, jak to powiedzieć… Byli w radości i w oczarowaniu. Bo nareszcie im ktoś w kościele pozwolił krzyknąć. Powiedział – krzyczcie! Nie bójcie się, z radości krzyczymy. W Samych swoich jest takie zdanie: „Płacz Władek, nie wstydź się. Bo jak prawdziwy chłop płacze, to musi być święto”. My się tego boimy. Nawet na Wielkanoc, kiedy powód do radości jest największy.

W Riazaniu się nie bali.

U nas po liturgii paschalnej my też trzy razy krzykniemy, ale to jest nic w porównaniu z tym, co się dzieje u prawosławnych. Nagle otwierają się carskie wrota, wybiega z nich mój przyjaciel ubrany od stóp do głów na czerwono, z rozwianym włosem oraz brodą i biega dookoła kościoła z kadzidłem, i okadza wszystkich i krzyczy Christos woskriesie! I cały kościół odpowiada też krzykiem. Potem znika za wrotami, aby po chwili znów powrócić. Oni to tłumaczą symbolicznie tak, że po zmartwychwstaniu też było zamieszanie wokół grobu, w Jerozolimie, wśród apostołów.

A my staliśmy się tacy bardziej zachodni, tacy grzeczni. Miałem wujka, który był wiejskim proboszczem. Mieszkali z nim moi dziadkowie, więc spędzałem tam mnóstwo czasu. Na takiej wiejskiej liturgii się wychowywałem. U wujka na rezurekcji, jak ludzie śpiewali, to kościół się trząsł, a chłopaki z kapiszonów z saletry strzelali. Tam też był zamęt. Dziś się tego wstydzimy.

Nie ma czego.

No oczywiście. Przyjechałem kiedyś z wykładami do Krakowa. Próbowałem się przygotować, a okna mojej celi w klasztorze wychodziły na duży wewnętrzny wirydarz. Było ciepło, późna wiosna. I nagle na krużgankach wrzask, ogromny, niemilknący. Wściekłem się, bo pracować się nie dało. Błyskawicznie znalazłem się na dole z zamiarem rozszarpania młodych ludzi, którzy tam krzyczeli. W końcu to jest klasztor, tak sobie w głowie mówiłem. Otwieram drzwi na krużganki, a tam tłum młodzieży, jedna z dziewczyn rzuciła się na mnie z okrzykiem: „Nasza koleżanka się ochrzciła! To wspaniale, prawda?”. Uśmiechnąłem się, zamknąłem drzwi i spokojnie wróciłem do siebie.

Bo jak jest powód do radości, to trzeba krzyczeć. ¶

Paweł Krupa – ur. 1965, dominikanin, historyk mediewista; był dyrektorem Instytutu Tomistycznego w Warszawie. Obecnie mieszka w Petersburgu.