Miesiecznik W drodze 1/2021 (569) - Wydanie zbiorowe - ebook

Miesiecznik W drodze 1/2021 (569) ebook

Wydanie zbiorowe

4,7

Opis

Dominikański miesięcznik z 40-letnią tradycją. Pomaga w poszukiwaniu i pogłębianiu życia duchowego. Porusza na łamach problemy współczesności a perspektywę religijną poszerza o tematykę psychologiczną, społeczną i kulturalną.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 176

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (20 ocen)
13
7
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Drodzy Czytelnicy,

mamy czasami ochotę, by zmierzyć swoją wiarę. Najczęściej dlatego, że w naszym odczuciu moglibyśmy z większym zaangażowaniem podejmować codzienne praktyki religijne. Nie uspokajają nas umoralniające historie świętych, którzy „po prostu byli przed Bogiem” i „przebywali w Jego obecności”. Brzmi to tajemniczo i więcej komplikuje, niż wyjaśnia. Na to jeszcze nakładają się sytuacje, w których przychodzi nam rozmawiać o życiu Kościoła lub o swoich doświadczeniach duchowych. Brakuje nam argumentów, nie znamy wszystkich zawiłości historii, nie potrafimy odpowiedzieć na zarzuty stawiane ludziom Kościoła, a i sami mamy wątpliwości, jak należy rozumieć niektóre elementy doktryny czy etyki seksualnej. Bliżej nam wówczas do tego, by uznać swoją wiarę za słabą, niż traktować siebie jako giganta ortodoksji.

Spróbujmy jednak dokonać wspomnianego pomiaru, nie tracąc z horyzontu konieczności dbania o swoją wiarę, poszukiwania jej zrozumienia i unikania opierania się na emocjach. I mając świadomość wielu lat zaniedbań. Chociażby takich, o których informują badania Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego. Wynika z nich, że w 2018 roku 74 procent osób deklarowało swoją obecność w kościele, ale już do codziennej lektury Pisma Świętego przyznawało się tylko 3,8 procent. To także jakiś opis naszej wiary. Oczywiście niepełny. A może należałoby go zacząć od tego, że wiara to zaufanie do Ewangelii. Nie sprowadzenie jej do opowieści historycznej sprzed dwóch tysięcy lat, lecz uznanie, że historia o grzechu i zwycięstwie nad nim jest o mnie i dla mnie. Tak, to prawda, nie jest to klasyczna katechizmowa definicja, ale od tego wszystko inne się zaczyna. ¶

Trochę spokorniejmy

Ja bym bardzo chciał, żeby Kościół był mniejszy, uboższy, także w pieniądze. Żeby biskupi już nie mieszkali w swoich pałacach, tylko tak jak w innych krajach mieli mieszkanie, jeździli po mieście na rowerze, nie celebrowali swego biskupstwa.

Z ks. prof. Andrzejem Szostkiem MICrozmawiaTomasz Maćkowiak

Jak dziś budować autorytet Kościoła, choć chyba słuszniej byłoby zapytać, jak ten autorytet odbudować?

To jest ważne pytanie, ale wcale nie najważniejsze, które musimy sobie w obecnej sytuacji Kościoła stawiać.

Kościół nie jest po to, żeby budować swój autorytet, tylko żeby zgodnie z zamysłem Pana Jezusa być miejscem spotkania człowieka z Bogiem. To jest istotne. Poza tym, kiedy mówimy „Kościół”, to co my mamy na myśli?

A to nie jest oczywiste?

Kiedy się mówi „Kościół”, to ma się na myśli zwykle kler i hierarchię katolicką. I w tym kontekście przychodzą na myśl te wszystkie okropne skandale i gorszące zachowania, o których ostatnio tak intensywnie przypominają nam media. I to o tę grupę się teraz martwimy i pytamy o jej autorytet. Nie zamierzam tego lekceważyć. Biskupi i księża, w tym ja, zostaliśmy ustanowieni po to, aby głosić Jezusa, aby być świadkami Chrystusa i do tego potrzebny jest jakiś stopień wiarygodności.

No właśnie, i o to pytam...

Ale ja bardzo bym przestrzegał przed stawianiem na pierwszym miejscu sprawy autorytetu księży, bo to grozi osunięciem się na pozycję kogoś, kto broni interesów własnej grupy zawodowej. Przepraszam, że używam takiego określenia – „grupa zawodowa” – ale sam do niej przecież należę.

Rzeczywiście, taka pokusa istnieje…

To nie są tylko teoretyczne rozważania. Troska o zachowanie lub odbudowanie autorytetu duchowieństwa prowadzić może do tego, by pewne rzeczy ukrywać. Mechanizm jest chyba taki: opinia publiczna jest informowana przez – weźmy to w cudzysłów – „wrogów Kościoła” o pewnych nagannych faktach z życia duchownych. I zakładamy, że te fakty są prawdziwe, że takie skandaliczne zachowania naprawdę miały miejsce. Z drugiej strony mamy przekonanie, że proporcja między liczbą tych zachowań a skalą dobra, którego źródłem jest Kościół, jest odwrotna, niż to twierdzą ci mityczni „wrogowie Kościoła”. No więc „obrońcom Kościoła”, w imię ratowania tego ogromnego dobra, grozi pokusa ukrywania skandali, które przecież są tak nieliczne.

Naprawdę są tak nieliczne?

Ja tylko odtwarzam sposób myślenia takiego „obrońcy”. Istnieje pokusa ukrywania albo pomniejszania tych skandali po to, aby zachować właściwe proporcje, nie wzmacniać wyobrażenia, że cały Kościół to jedno wielkie siedlisko zła.

Co jest w tym złego?

Tak się rodzą mechanizmy kłamstwa, wiążące się często z tym, co potocznie nazywamy zamiataniem pod dywan. Może to przybrać formę takiego prowadzenia debaty o Kościele, aby unikać kłopotliwych tematów, aby skierować zainteresowanie opinii publicznej na inne, bardziej „budujące” tematy z życia Kościoła. Taki „obrońca Kościoła” zaczyna kręcić, lawirować, uciekać się do oskarżania innych itp. – byle uciec od tego, co w Kościele ciemne i gorszące.

To naturalne, że strona krytykowana próbuje się bronić.

Oczywiście, trzeba się bronić przed krzywdzącymi opiniami, bronić także duchownych, jeśli są niesłusznie atakowani, ale to nie może stanowić usprawiedliwienia dla ukrywania tego, co złe i co zasługuje na surową ocenę. Takie obłudne lawirowanie szkodzi każdej instytucji w ten sposób „bronionej”, nie tylko Kościołowi. Ale Kościoła dotyczy w sposób szczególny, bo on ma być miejscem spotkania z Jezusem Chrystusem, Prawdą objawioną człowiekowi dla jego zbawienia. Kłamstwa lub inne sposoby uciekania od kłopotliwych i zawstydzających faktów i zachowań ludzi w Kościele są szczególnie groźnymi aktami niewierności Ewangelii, która jest przesłaniem prawdy i wolności. Głoszenie tej Ewangelii jest naszym zadaniem. Troskę o autorytet biskupów i księży można i trzeba odsunąć na dalszy plan.

Ale chyba trudno się dziwić, że przy tak zmasowanej krytyce ludzie tracą cierpliwość.

Ludzie, czyli my, duchowni. Owszem, wielokrotne konfrontowanie się z krytyką nie jest miłe, budzi odruch sprzeciwu, ale nad odruchami trzeba panować.

Spotyka się ksiądz z nieprzyjemnymi uwagami pod swoim adresem, z napastliwą krytyką?

Umiarkowanie, bo ja nie pracuję w parafii, tylko na uczelni, a to są nieco różne światy. W debatach naukowych zwykle na drugi plan schodzi to, że jestem księdzem, choć tego nie ukrywam. Ale rozumiem, że wielu księżom zaangażowanym w pracę duszpasterską jest trudno i przykro, gdy muszą reagować na zgorszenie wywołane upublicznieniem przypadków pedofilii wśród duchownych lub ich ukrywaniem. A to tylko niektóre, szczególnie dziś głośne, choć nie jedyne zarzuty, z jakimi spotykają się duszpasterze. Można odnieść wrażenie, że muszą się usprawiedliwiać, że są księżmi, i tłumaczyć, jak można być zarazem przyzwoitym człowiekiem i księdzem.

To są jednak uproszczenia.

Tak, tego typu uogólnienia i rozszerzanie oskarżeń na wszystkich reprezentantów danej grupy społecznej to prymitywny mechanizm działania, niestety, dość rozpowszechniony. Nie dotyczy on tylko Kościoła i księży, ale to małe pocieszenie. Trzeba zachować cierpliwość, nie ulegać pokusie poddania się zniechęceniu lub oburzeniu skłaniającemu do walki z takimi „wrogami Kościoła”.

A nie byłoby lepiej, gdybyśmy się wszyscy oceniali sprawiedliwiej?

Byłoby lepiej, tylko jak to zrobić? Poszczególne fakty i zachowania uwikłane są w cały kontekst sytuacyjny, mają swoją historię i różnorakie następstwa, motywy naszego działania bywają złożone, łączą się w nich elementy szlachetne i mało szlachetne. A my kochamy wizje i proste oceny. A jeszcze bardziej kochamy sensacje, burzenie pomników i autorytetów. Dziennikarze powtarzają, że najlepsze wiadomości to złe wiadomości, bo one się najlepiej sprzedają. Oczywiście, można znaleźć w mediach także uczciwe poszukiwanie prawdy, wnikliwe analizy, dobrze uzasadnione poglądy – ale to nie one kształtują potoczny ogląd rzeczywistości. Nie jesteśmy społeczeństwem nazbyt wrażliwym na rzeczowe, racjonalne argumenty. To przykre, trzeba się starać tę mentalność zmienić, ale to długa droga. Więc może dajmy spokój tym potocznym sądom o nas i o naszej działalności – a starajmy się porządnie wykonywać naszą pracę, służyć szczerze i uczciwie Bogu i ludziom. To będzie lepsza odpowiedź na dotykającą nas krytykę niż słowne utarczki.

Mediów nie zmienimy.

To prawda, i dodajmy, że to nie jest wyłącznie polska specyfika. To zjawisko globalne, tacy jesteśmy jako ludzie i media odpowiadają na tę potrzebę. Szuka się nie tyle prawdy, ile raczej sensacji, emocji, zbiorowych wzruszeń, choćby i negatywnych. Skandale wokół księży znakomicie się do tego nadają – ale to nie jest oczywiście usprawiedliwienie, żeby kłamać czy kręcić w sprawie win ludzi Kościoła.

A czy zachowanie przeciwne, to znaczy szczere przyznanie się do win, pomogłoby odbudować autorytet Kościoła? Na przykład raport w sprawie McCarricka: Kościół sam go opublikował, ujawniając skandaliczne praktyki wewnątrz kurii rzymskiej. To przecież paliwo dla tych, którzy szukają sensacji.

Znowu wracamy do kwestii opinii, która mnie mało interesuje. Nie dlatego, że nie jest ważna, ale dlatego, że nie jest najważniejsza i nie na niej warto skupiać uwagę.

Sprawa McCarricka jest na pewno poważna, a jeszcze poważniejsza była sprawa Marciala Maciela Degollado, który przecież oszukał pięciu papieży. To każe krytycznie spojrzeć na urzędy watykańskie i ich funkcjonowanie. Jak to się mogło stać, że ten człowiek przez długie lata dopuszczał się takich nieprawości – i to w samym centrum Kościoła, w żywym kontakcie z jego najwyższymi dostojnikami?

No właśnie! Co ksiądz profesor o tym myśli?

Słyszałem opinię, która jest zapewne kontrowersyjna, ale nie można jej lekceważyć. Otóż zdaniem niektórych znawców tego tematu jest to kwestia całej sitwy czy też mafii działającej wewnątrz Watykanu, mafii nie tyle pedofilskiej, ile homoseksualnej. To środowisko, które działa po cichu i zajmuje się między innymi uciszaniem skandali. Proszę zwrócić uwagę, że sprawa McCarricka wyszła bardzo późno, jego haniebne zachowania zostały ujawnione dopiero około 2013 roku, długo po śmierci św. Jana Pawła II. I powodem tego ujawnienia oraz narastającej atmosfery skandalu było to, że pojawiły się doniesienia o skrzywdzeniu dziecka. Czyli wygląda na to, że wcześniejsze doniesienia o homoseksualnych zachowaniach McCarricka nikomu nie przeszkadzały, nikogo nie gorszyły.

Te dwa skandale z Degollado i McCarrickiem (a jest ich przecież więcej) świadczą o tym, że coś złego dzieje się w kurii watykańskiej. Ale obawiam się, że tego typu zachowania, takie odruchy zatajania prawdy, o których mówiliśmy wcześniej, obejmują także niższe kręgi duchowieństwa, również w Polsce. Coraz więcej jest doniesień o ukrywaniu pewnych skandalicznych zachowań przez przełożonych, przez biskupów.

To już też wiemy.

I bardzo dobrze, że to wiemy. Oczywiście, samo zjawisko krzywdzenia dzieci jest przerażające i tragiczne. Ale to, że się teraz o tych sprawach dowiadujemy, powinno nas raczej cieszyć, nawet jeśli jest to gorzka radość, bo przynajmniej coraz lepiej znamy prawdę i jesteśmy w stanie coś z tym zrobić. Dlatego proces odkrywania tych skandali jest ważny i dobry. Przez ostatnie lata wiedza o nich rosła, coraz większa była też świadomość ogromu zła kryjącego się za nimi. Dowiadujemy się coraz więcej nie tylko o samych przestępstwach, ale też o potwornych spustoszeniach, jakie one powodują w psychice dzieci. I nie oszukujmy się: to nie jest tak, że te przestępstwa zdarzają się tylko teraz, w ostatnich latach. One dawniej też miały miejsce, ale dopiero teraz się o nich dowiadujemy.

Byliśmy ślepi?

Brakowało nam wrażliwości na te kwestie. Dopiero gdy się pojawiły kolejne skandale – w Irlandii, w Niemczech, w Stanach Zjednoczonych – to zaczęła rosnąć świadomość, także wśród władz kościelnych.

Trzeba o tym pamiętać i nie oceniać zbyt łatwo tego, jak działaliśmy przed kilkudziesięciu laty. Nie chcę nikogo usprawiedliwiać, ale myślę, że dawniej te przestępstwa wobec dzieci nie miały tak wysokiej rangi jak dziś. Uznawano, że to, owszem, naganne praktyki, ale nie były one traktowane jako wielka zbrodnia. I to nie tylko przez biskupów i księży – całe społeczeństwo nie było świadome potworności tych przestępstw.

W Kościele dopiero Jan Paweł II zmienił przepisy i zaczął z wielką konsekwencją i surowością zwalczać przestępstwa pedofilii. Papież Franciszek podjął jeszcze bardziej radykalne kroki. Wszystko to się dzieje dlatego, że cały czas rośnie nasza świadomość na temat tych zjawisk i ich skutków.

Jan Paweł II przepraszał za niewolnictwo, za kolonializm, za grzechy Kościoła wobec innych wyznań i religii. Można odnieść wrażenie, że katolicy w kółko za coś przepraszają.

Kościół zbyt długo nie przepraszał za swoje winy, teraz nadszedł czas gruntownego rachunku sumienia. Przecież antysemityzm trwał w Kościele całe stulecia. A stosunek do innych religii? Do innych wyznań chrześcijańskich? Ile było wojen religijnych? Wszystkie usprawiedliwiane były gorliwą wiarą oraz miłością Boga i bliźniego, a jakże! Z okazji Wielkiego Jubileuszu Roku 2000 św. Jan Paweł II przeprosił za winy Kościoła – i to był chyba pierwszy tego typu akt. Po dwóch tysiącach lat! A my byliśmy przyzwyczajeni, że o pewnych sprawach się nie mówi, i teraz nam się wydaje, że w kółko przepraszamy.

Tam, gdzie była wina, gdzie są powody, należy okazać skruchę. Trzeba także zadośćuczynić skrzywdzonym – o tym też nie zapominajmy, bo same przeprosiny jeszcze sprawy nie załatwiają. Ale oczywiście nie można sprowadzać całej aktywności Kościoła do tego, co w nim ciemne i gorszące, tak Kościół w całości nie wygląda.

A jak wygląda?

Zejdźmy na poziom zwykłej parafii. Tam trwa normalne życie religijne, księża odprawiają msze święte, słuchają spowiedzi, odwiedzają chorych, organizowane są akcje charytatywne i tak dalej. To jest najważniejszy puls życia Kościoła, sięgający głębiej niż jego instytucjonalne struktury. Bo Kościół to przecież nie tylko i nie przede wszystkim instytucja. Warto przypomnieć piękną, a dziś dość zapomnianą soborową Konstytucję dogmatyczną o Kościele Lumen gentium. Ale na płaszczyźnie medialnej to wszystko nie istnieje, na pierwszy plan wychodzi kwestia przestępstw.

I tak się buduje atmosfera społeczna, w której pojawiają się ultymatywne żądania: Skoro jesteś katolikiem, to znaczy, że wspierasz organizację przestępczą! Dopóki nie wystąpisz, nie mogę cię uważać za uczciwego człowieka.

O tym już wspominaliśmy. Mówiliśmy o księżach, ale to dotyczy także świeckich katolików, oni też bywają traktowani jak podejrzani. Robiąc rachunek sumienia, dbając o ofiary przestępstw i innych nadużyć, trzeba też bronić się przed tymi prymitywnymi uproszczeniami, o których mówiłem wcześniej. Gdy dochodzi do podobnych skandali w chórach dziecięcych, zespołach tanecznych albo w klubach sportowych, to czy mamy prawo powiedzieć: „Oni wszyscy są tacy!”? Przecież to nieprawda.

Ale na razie atmosfera jest taka, jaka jest. Czy ten kryzys spowoduje, że staniemy się chrześcijańską mniejszością?

Nie chcę się bawić w proroka, pamiętajmy, że polska religijność jest specyficzna. Nie zawsze jest związana tylko z wyznaniem wiary, jej ważnymi elementami są obyczajowość, styl życia, przyzwyczajenia, tradycje. Nie mam pewności, że wszyscy Polacy, którzy się przyznają do Kościoła katolickiego, szczerze wierzą, znają, rozumieją i pamiętają prawdy wiary.

Odważne stwierdzenie!

Ale prawdziwe! Przecież to widać gołym okiem. W Wielką Sobotę nie wszyscy idą na liturgię, nie wszyscy przystępują do spowiedzi wielkanocnej, nie wszyscy przeżywają głęboko to święto. Ale na poświęcenie pokarmów przyjdzie mnóstwo ludzi, znacznie więcej niż na rezurekcję. To tylko jeden, choć nie jedyny przykład tego, jak funkcjonuje nasza religijność, jak zwyczaje, niekiedy wręcz zabobonne, są w nas silniejsze od prawd wiary lub wydarzeń liturgicznych. I dzięki tym zwyczajom ludzie czują się z Kościołem związani.

Czyli co? Nie będzie katastrofalnego spadku liczby wierzących?

Nie wiem. Ale na dłuższą metę bym się cieszył, gdyby Kościół zmniejszył swoją liczebność i znaczenie społeczne.

A to jeszcze odważniejsze!

Ja bym bardzo chciał, żeby Kościół był mniejszy, uboższy, także w pieniądze. Żeby biskupi już nie mieszkali w swoich pałacach, tylko tak jak w innych krajach mieli mieszkanie, jeździli po mieście na rowerze, nie celebrowali swego biskupstwa.

I zdaje się, że idziemy w tym kierunku. Pustoszeją seminaria, coraz więcej młodych ludzi nie chce chodzić na katechezę. Nie wiadomo, ilu wiernych wróci do kościołów po epidemii, jak bardzo spadnie liczba ludzi chodzących regularnie do kościoła na niedzielną mszę świętą. Głos biskupów nie jest tak ważny i bezkrytycznie przyjmowany w przestrzeni publicznej jak dawniej. I my się musimy tego nowego stanu rzeczy nauczyć.

Wielu ta nauka przyjdzie z trudem.

Ja nie tęsknię za tym, żeby nas bili, zresztą nie spodziewam się tego. Ale mam nadzieję, że zmienimy mentalność, sposób myślenia i przeżywania świata, Kościoła i wiary, że my, księża, odejdziemy od nazbyt paternalistycznego traktowania świeckich wiernych.

Ten spadek liczby wiernych przychodzi do nas z opóźnieniem, na Zachodzie to już się stało.

I to jest proces oczyszczenia, tak to widzę. Musimy zrzucić brzemię, które nam ciąży od czasów komunizmu. Przecież przez dziesięciolecia tamtego systemu przyzwyczailiśmy się do tego, że Kościół był schronieniem dla politycznej opozycji, przestrzenią otwartą dla wszystkich: dla artystów, działaczy, dziennikarzy, młodych ludzi, którzy często nie identyfikowali się z naszym przekazem wiary. To było miejsce, gdzie się człowiek uwalniał od komunistycznej opresji, wychodził ze stanu niewoli.

Ale to przecież dobrze!

Oczywiście, że dobrze. Ale to złudzenie, że tą drogą Kościół zyskiwał szerokie grono wyznawców. Pamiętam, że po wydarzeniach marca 1968 roku wśród studentów KUL znalazły się takie osoby jak Seweryn Blumsztajn czy Barbara Toruńczyk; ludzie, którzy niekoniecznie się chcieli wiązać z Kościołem, tylko że z innych uczelni ich wyrzucano. Przyszli do nas, chroniąc się przed totalitarną opresją. I to bardzo dobrze, że się mogli u nas schronić. To też jest jedna z funkcji Kościoła: dać schronienie tym, którzy go potrzebują, którzy chcą działać w zgodzie z własnym sumieniem, nawet jeśli nie podzielają naszej wiary i naszych wartości.

I powstało złudzenie, że Kościół obejmuje całe społeczeństwo. A to nieprawda. Kościół musi wrócić do swojego podstawowego zadania, zaakceptować rolę, jaką ma do odegrania w tym kraju.

A jaka to jest rola?

Najpierw się oczyśćmy, spokorniejmy. Niedawno przypomniano wywiad księdza profesora Josepha Ratzingera z 1969 roku, w którym przewiduje on, że chrześcijaństwo przyszłości to będzie znacznie skromniejsza grupa ludzi oddanych Panu Bogu, a nie tylko takich, którzy wpakują się od razu w politykę i rozmaite społeczne układy. Nie chodzi o to, żeby zatrzymać się na etapie tego małego Kościoła, tylko o to, by Kościół odważnie i pokornie głosił radosną nowinę o zbawieniu w Jezusie Chrystusie, ukazywał najgłębszy sens i cel ludzkiego życia. Wtedy Kościół będzie odczytany w swojej prawdzie i – być może – ludzie zechcą do niego przychodzić. Niekoniecznie tłumnie, ale szczerze, z własnego przekonania. I myślę, że ksiądz profesor Ratzinger miał rację. ¶

ks. Andrzej Szostek – ur. 1945, marianin, profesor nauk humanistycznych, filozof, etyk, rektor KUL w latach 1998–2004.

Śląska prowincja

ks. Grzegorz Strzelczyk

prezbiter archidiecezji katowickiej, teolog, proboszczTwitter: g_strzelczyk

Dejcie pozór!

Od kilku dni towarzyszy mi pokusa, żeby pobawić się w proroka. Podjąłem z nią nierówną walkę, która przyniosła przynajmniej taki owoc, że przyszłości przepowiadać nie będę. Zadanie to zrobiło się zresztą prócz tego, że ryzykowne, to jeszcze ambiwalentne, bo z jednej strony znaleźliśmy się w sytuacji niezwykłej wręcz niepewności wywołanej lub wzmocnionej epidemią – trudno cokolwiek przewidywać lub planować na metę dalszą niż kilka zaledwie dni. Z drugiej strony, jeśli chodzi o sytuację Kościoła w Polsce, pewne rzeczy stały się już ewidentne. I bez szczególnych mocy prorockich można zrobić pod tym względem raport otwarcia roku 2021.