Unikalny rzut - Tijan - ebook
BESTSELLER

Unikalny rzut ebook

Tijan

4,5

38 osób interesuje się tą książką

Opis

Zapytałam go o kryteria, jakimi kieruje się przy doborze koleżanek do łóżka, na co mnie sklął i stwierdził, że nie interesują go fanki. Tak oto rozpoczęła się nasza przyjaźń.

Reese Forster to przystojny i arogancki rozgrywający w drużynie Seattle Thunder. Uwielbia go cały kraj. Teraz uczestniczy w zgrupowaniu odbywającym się w ośrodku wypoczynkowym, w którym niegdyś pracowałam. Poprawka – w którym ponownie podjęłam pracę, bo z poprzedniej wyleciałam. No i rzucił mnie facet. Możliwe, że mam malutki bagaż złych doświadczeń, ale to normalne, prawda?

Nie powinniśmy się przyjaźnić. Ani też razem zamieszkać. Przede wszystkim jednak nie powinniśmy zacząć ze sobą sypiać… Z tym… że to zrobiliśmy.

Jestem uroczą psychotyczką, on gra w NBA.

To na pewno nie zakończy się fiaskiem…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 438

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (530 ocen)
378
88
44
17
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
dotti80

Dobrze spędzony czas

Początek jest męczący, kompletnie nie czułam bohaterów, ale cieszę się, że nie odłożyłam tej książki bo porusza ważne tematy. Sporo ważnych tematów.
30
paulina1298

Nie oderwiesz się od lektury

Przyznam, że początek książki nieco mnie zniechęcił, był chaotyczny i jakoś nie mogłam się wkręcić w historię, ale potem się zakochałam... ❤️ I cieszę się, że nie przerwałam lektury, bo to byłaby ogromna strata. „Unikalny rzut” to historia niezwykle dojrzała, poruszająca trudne i ważne tematy, pełna emocji, a do tego wszystkiego autorka wykreowała tak fantystycznych bohaterów, że no nie sposób ich nie pokochać! Nie zrażajcie się początkiem książki, dajcie jej szansę, a jestem pewna, że koniec końców nie pożałujecie poświęconego jej czasu. 😊
20
bella908

Nie oderwiesz się od lektury

Czekałam trochę na tą historię, ale czy było warto? Książka jest poniekąd podobna do innych utworów tej autorki, ukazuje skomplikowaną przeszłość, a co za tym idzie, bagaż doświadczeń głównych bohaterów. Książka sama w sobie bardzo mi się podobała, ale w porównaniu do innych od tej autorki szału nie było. Książka po części typu ,,friends to love" do przeczytania za jednym tchem
20
Sylwiajabl

Całkiem niezła

za długa. specyficzna.
11
Pirannia

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka warto - dużo emocji I jak sobie z nimi radzić.
00

Popularność




SPIS TREŚCI

ROZDZIAŁ 1

ROZDZIAŁ 2

ROZDZIAŁ 3

ROZDZIAŁ 4

ROZDZIAŁ 5

ROZDZIAŁ 6

ROZDZIAŁ 7

ROZDZIAŁ 8

ROZDZIAŁ 9

ROZDZIAŁ 10

ROZDZIAŁ 11

ROZDZIAŁ 12

ROZDZIAŁ 13

ROZDZIAŁ 14

ROZDZIAŁ 15

ROZDZIAŁ 16

ROZDZIAŁ 17

ROZDZIAŁ 18

ROZDZIAŁ 19

ROZDZIAŁ 20

ROZDZIAŁ 21

ROZDZIAŁ 22

ROZDZIAŁ 23

ROZDZIAŁ 24

ROZDZIAŁ 25

ROZDZIAŁ 26

ROZDZIAŁ 27

ROZDZIAŁ 28

ROZDZIAŁ 29

ROZDZIAŁ 30

ROZDZIAŁ 31

ROZDZIAŁ 32

ROZDZIAŁ 33

ROZDZIAŁ 34

ROZDZIAŁ 35

ROZDZIAŁ 36

ROZDZIAŁ 37

ROZDZIAŁ 38

ROZDZIAŁ 39

ROZDZIAŁ 40

ROZDZIAŁ 41

ROZDZIAŁ 42

ROZDZIAŁ 43

ROZDZIAŁ 44

ROZDZIAŁ 45

ROZDZIAŁ 46

ROZDZIAŁ 47

ROZDZIAŁ 48

ROZDZIAŁ 49

Z OSTATNIEJ CHWILI

ROZDZIAŁ 50

ROZDZIAŁ 51

ROZDZIAŁ 52

ROZDZIAŁ 53

EPILOG

.

TYTUŁ ORYGINAŁU
Teardrop Shot
Copyright © 2019. Teardrop Shot by Tijan Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2022Copyright © by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2022 Redaktor prowadząca: Anna Ćwik Redakcja: Beata Bamber Korekta: Patrycja Siedlecka Fotografia na okładce: Rafa G. Catala Modele: Andrea Swreda, Oliver Buendia Opracowanie graficzne okładki: Justyna Sieprawska Projekt typograficzny, skład i łamanie: Beata BamberSkład ebookAgnieszka Makowskawww.facebook.com/ADMakowskaWydanie 1 Gołuski 2022 Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber Sowia 7, 62-070 Gołuski www.papierowka.com.plNumer ISBN: 978-83-67303-23-1

Tijan

PRZEŁOŻYŁA

Izabela Żukowska

CZYTELNIKOM!

Tym, którzy przechodzą lub przeszli przez coś, czego nie potrafią wyjaśnić. Mam nadzieję, że pomogą Wam w tym słowa zawarte na kartach tej powieści.

ROZDZIAŁ 1

– Lucas jest zajęty dymaniem swojej nowej dziewczyny. Jeśli masz ochotę zemścić się na nim, włożę sztuczną szczękę – usłyszałam, a po tym w moim życiu wydarzyły się jednocześnie trzy rzeczy.

Pierwsza: dotarło do mnie, że Lucas mnie rzucił, co przed chwilą obwieścił mi Newt – dziadek mojego chłopaka, a właściwie od kilku sekund byłego chłopaka – gdy stałam na progu jego domu.

Druga: ktoś do mnie dzwonił.

Spojrzałam na ekran z niewielką nadzieją, że dostrzegę na nim imię tego dupka. Przełknęłam z trudem ślinę, bo dobijał się do mnie ktoś z dawnych czasów. Ktoś, kogo poznałam na długo przed tym, jak związałam się z pewnym gościem, o którym później starałam się zapomnieć, wykorzystując Lucasa. Poznaliśmy się z dzwoniącym całe wieki temu, jednak nie zostaliśmy wtedy parą, ponieważ reprezentował grupę, którą opuściłam przed laty, uciekając, aż się za mną kurzyło.

Zamrugałam nerwowo, bo nikt ze starej paczki nie dzwonił do mnie od mniej więcej sześciu lat. Podczas gdy oba te zdarzenia uderzyły we mnie niczym grom, zdarzyła się trzecia rzecz. Zauważyłam T-shirt, który miał na sobie Newt – mój T-shirt z podobizną Reese’a Forstera. Wskazałam na jego pierś.

– Ukradłeś mi koszulkę! – A ponieważ targały mną emocje, wyrzuciłam z siebie: – Z jakim akcentem mówiłaby sowa?

Zapiekł mnie kark. I szyja. I twarz.

Newt stał tuż przede mną, więc to z nim zamierzałam się najpierw rozprawić. Za kogo się uważał? Był złodziejem, ot co.

Uwielbiałam ten T-shirt. Nosiłam go za dnia. Spałam w nim. Nawet się na niego śliniłam.

Oddawałam się w tej koszulce różnorakim zajęciom, czego dowodził rozdarty kołnierzyk. Porwałam go w przypływie frustracji, gdy podczas meczu finałowego Zachodniej Konferencji Forsterowi odebrano piłkę.

Reese Forster został gwiazdą i rozgrywającym Seattle Thunder. W drużynie grali też inni świetni zawodnicy. Właściwie w tym roku roiło się w niej od wybitnych koszykarzy, jednak dla mnie liczył się tylko jeden.

T-shirt z jego podobizną był mój!

Kupiłam go tego roku, w którym Reese został wybrany do drużyny. Miał wtedy dziewiętnaście lat i choć moja obsesja na punkcie koszykówki z czasem osłabła, nie mogłam powiedzieć tego samego o fascynacji zawodnikiem. Znałam jego statystyki. Czekał go jeden z najlepszych sezonów.

Niech to szlag! Będę musiała kupić sobie nową koszulkę z podobizną Forstera. A może nawet bluzę?

– Czyli nie masz ochoty na seks w ramach zemsty? – zagadnął Newt.

– Mam nadzieję, że te sztuczne zębiska przykleją ci się do czyjegoś obwisłego tyłka i będziesz musiał wezwać pogotowie, by je odkleili, ty stary zbolu!

Po tych słowach odeszłam rozwścieczona.

Telefon nie przestawał dzwonić.

Cholera!

Na ekranie ciągle wyświetlało się imię osoby, z którą nie spodziewałam się już nigdy więcej rozmawiać, przez co mój krok stracił nieco sprężystości. Nie będę okłamywać nawet samej siebie twierdzeniem, że wiedziałam, jak postąpić.

Doszło do zbiegu zbyt wielu okoliczności.

Czy załamała mnie zdrada dupka Lucasa? Nie.

Czy mnie wkurzyła? Tak.

Zbliżyliśmy się do siebie dzięki wspólnemu uwielbieniu Reese’a Forstera. Lucas był pierwszym facetem od ponad roku, którego tolerowałam. Wykorzystywałam go więc. Nie, wróć – za jego pomocą starałam się sprawdzić prawdziwość teorii głoszącej, że najlepszym sposobem, by zapomnieć o byłym, jest zatracić się w kimś innym.

Dowiodłam jej błędności.

Nie przybiło mnie zatem postępowanie tego dupka. Chyba nawet się go spodziewałam. Poniekąd. Nie byłam w stanie się zmusić, żebyśmy zrobili „ludzki korkociąg”, jak ujął to Lucas. Usilnie starał się mnie przekonać do odegrania łóżkowej sceny z otwieraniem wina. Ja miałam grać butelkę, a on…

Dryń!

No dobra. Ten ktoś dzwonił ponownie.

W przeszłości, bardzo odległej przeszłości, znajomi z paczki poprzestawali na jednej próbie nawiązania kontaktu. Dzwonili, ja nie odbierałam. Nagrywali mi wiadomość na poczcie, ja ją usuwałam. Przeważnie. Kilka zostawiłam. Jeżeli chciałam pocierpieć, odsłuchiwałam je przy winie i cheetosach.

Tym razem było inaczej.

Ten sam ktoś dzwonił drugi raz pod rząd.

O rany!

Odetchnęłam, aby dodać sobie odwagi, i z wahaniem przyłożyłam palec do ikonki odbioru rozmowy. Bo czemu by nie? Miałam chujowy dzień, więc dorzucenie jednego gówna więcej do i tak już pokaźnego stosu niewiele zmieni.

Konwersację rozpoczęłam w typowy dla siebie sposób.

– Nazwę jakiego alkoholu wybrałbyś na tytuł swojej autobiografii? Odpowiedź uzasadnij. – Urwałam, by zaczerpnąć tchu. – Heja, Trent.

ROZDZIAŁ 2

Osiem godzin później piliśmy. Też byłam zaskoczona.

W południe facet rzucił mnie za pośrednictwem zboczonego dziadka o obwisłej skórze, po czym odebrałam telefon od dawnego znajomego i „BUM!” – wylądowaliśmy w barze. To znaczy… Niezupełnie tak to wyglądało. Najpierw odbyliśmy niezręczną rozmowę przez telefon.

Trent zaraz po przyjeździe zadzwonił do osoby, u której przeważnie się zatrzymywał. Okazało się jednak, że wyjechała. Wyjaśnił, że musiał wybrać między mną a hotelem. Porozmawiał ze swoim instynktem i zdecydował się zaryzykować, uznawszy, że nie ma nic do stracenia.

Nie końca wiem, dlaczego odebrałam. Wtedy tego nie pojmowałam i nadal nie rozumiem, co mnie podkusiło. Może kiedyś ogarnę, czemu gdy zapytał, czy go przekimam, podałam mu swój adres.

Później nastąpiło to całe chaotyczne spotkanie.

Wypaliłam, że ktoś ze mną niedawno zerwał, poprzeklinałam Newta, po czym opowiedziałam Trentowi o prawdziwej dramie, jaka miała miejsce tego dnia – o kradzieży mojej koszulki z podobizną Reese’a Forstera.

Trent z początku milczał. Stał i słuchał opowieści, jednak oboje wiedzieliśmy, iż nie unikniemy rozmowy na temat tego, że porzuciłam naszą ekipę, czy raczej sposobu, w jaki to zrobiłam. Znał przyczynę końca naszej przyjaźni. Znałam ją ja. Znał ją nawet Lucas. I żadne z nas nie poruszało tej kwestii.

– Charlie, ekhem, ekhem – zakasłał. – Dziadek. Chłopak. – Zmarszczył brwi, kręcąc głową. – To nowy facet, prawda? Nie kojarzę tego imienia.

– A, tak.

Paliło mnie w gardle. Na bank gdzieś na świecie jakiś słoń wydał odgłos typowy dla tych zwierząt, zadarł trąbę, po czym oblał wszystko wodą. Żółć podeszła mi do gardła, więc przyłożyłam dłoń do szyi. O nie. Wiedziałam, na co się zanosi. Nie było to nic fajnego.

– Czy wielbłąd może połamać grzbiet?

Nie mogłam powstrzymać się przed wyrzuceniem z siebie tych słów. Przygryzałam język, tłumiąc pozostałe. Miałam ochotę zapytać Trenta, czy zastanawiał się kiedyś nad kwestią, czy mimom bardziej niż innym ludziom podoba się wykonywanie gestów odnoszących się do seksu. Ciekawiło mnie, jak dał na imię żyjącemu w jego głowie kurczakowi. Czy w ogóle miał wymyślone zwierzątko, bo każdy powinien takowe mieć. I czy może podać wady oraz zalety posiadania takiego stworzenia.

Trent spojrzał z ukosa.

– Nadal zadajesz te pytania, co?

Przytaknęłam. Gdy sytuacja mnie przerastała, z moich ust wychodziły najdziwniejsze, przypadkowe spostrzeżenia. – No tak. – Westchnął przeciągle. Spuścił wzrok, wsunął dłonie do kieszeni i zapytał: – Upijemy się?

– Myślisz, że Jezus byłby dobry w tańcu w stylu jerkin?

Trent tylko pokręcił głową.

Kiedy tańczyliśmy, krzyknął mi do ucha:

– Wybierz się ze mną!

Byliśmy w barze oddalonym o dwie przecznice od mojego mieszkania.

Z jakiegoś powodu Trent zdecydował się mi odpuścić. Nie domagał się wyjaśnień ani przeprosin, na które zasługiwał. Starał się tylko przekonać mnie, żebym poszła z nim rano do naszego rewiru.

Muzyka ryczała, a ja już wypociłam dwa szoty tequili w tańcu, który nazywam: „falowanie jak jabłko w beczce podczas kiepskiej zabawy halloweenowej wraz z dziwacznym wymachiwaniem rękami”. Przerzuciłam się zatem na long island iced tea. Drinki nie były rozsądnym wyborem, bo za bardzo mi smakowały.

Udawałam na parkiecie, że odgrywam niespodziewany atak kuropatwy. Człowiek sobie spokojnie idzie, jest fajnie, świat zachwyca i nagle kuropatwa zrywa się z ziemi, wywołując skrzydłami podmuch, a ty robisz w gacie. Właśnie o takim wymachiwaniu rękami mówię. Trent opanował to wręcz cudownie. Był przekonany, że powinien dołączyć do grupy tanecznej.

– Co?! – Wsadziłam palec do ucha, odpowiadając krzykiem.

Byłam złą koleżanką. Wiedziałam, o co mnie prosił.

O powrót do ośrodka wypoczynkowego Echo Island Camp, który mieścił się na wyspie leżącej niedaleko brzegu największego jeziora w Minnesocie. Fakt, żadne tam z niego Jezioro Górne1, niemniej było przeraźliwie duże. Pomimo tego miałam słabość do tego miejsca. Stało się dla mnie poniekąd sanktuarium. Jeździłam do niego za dziecka, w liceum awansowałam na młodszą opiekunkę, a potem dołączyłam do kadry pracującej w lecie.

Mieszkaliśmy niedaleko, więc ośrodek został moim drugim domem. Zaliczyłam w nim kilka stanowisk – pracowałam w kuchni, krótko należałam do personelu technicznego, byłam animatorem.

Grupa przyjaciół, od której uciekłam, od lat jeździła do Echo Island Camp na obozy. Beze mnie. A Trent prosił, żebym tam wróciła. Miał jutro w ośrodku wygłosić przemówienie.

Alkohol namieszał mi w głowie, emocje się przez niego kotłowały. Istnieje coś takiego jak kryzys wywołany tequilą? Bo możliwe, że wkrótce takowy przeżyję.

Postukałam Trenta w ramię. Kiedy się nachylił, krzyknęłam mu do ucha niewinne kłamstwo:

– Idę siku!

Pokiwał głową, błysnął uśmiechem. Ruszyłam z parkietu, a gdy spojrzałam za siebie, Trent nachylał się już w stronę boskiej blondyny, która tak się uśmiechała, że kolega raczej nieprędko za mną zatęskni.

Z tą świadomością wymknęłam się do części z miejscami siedzącymi. Mimo że przy centralnych stolikach wszystkie krzesła były zajęte, udało mi się usiąść bliżej obrzeży. Bar znajdował się na otwartym powietrzu. Zawieszono przy nim kilka telewizorów. Nieco dalej rozstawiono stoły z piłkarzykami i do cymbergaja. W dalszej części można było zagrać w bilard. Przy nim przeważnie zbierali się prawdziwi gracze, czyli największe dupki starające się uchodzić za twardzieli. Zapewne w młodości Newt zasilał to zacne grono.

Na myśl o nim zaczęłam warczeć. Pod nosem, ale zawsze. Cholerny staruch ukradł moją koszulkę z Reese’em Forsterem. Sflaczałe brzuszysko nie jest odpowiednim miejscem na śliczną twarzyczkę koszykarza. Chłopak zasługiwał, żeby spoczywać na moich cyckach, ogrzewać mnie… STOP! Powinnam się pohamować. Głaskanie szklanki, jakby była Reese’em, to nie najlepszy pomysł. A już na pewno źle to wygląda, kiedy siedzi się w pojedynkę przy stoliku.

– …brat zepsuje Forsterowi sezon? Jak sądzisz, Kat?

Poderwałam głowę, gdy dotarła do mnie wypowiedź komentatora sportowego.

Przed telewizorem stało kilku facetów. Jeden pilotem wycelowanym w odbiornik pogłaśniał dźwięk.

Przeszłam za nich, by usłyszeć odpowiedź Kat.

– Pamiętajmy, że tego skandalu nie wywołał Reese Forster, a jego brat. Mówi się o tej sprawie tylko ze względu na ich pokrewieństwo. Mam nadzieję, że nie odbije się ona na tegorocznym występie koszykarza, ale kto to wie?

Jeden z mężczyzn w studiu nachylił się nad stołem. Miał wymięty garnitur.

– Współczuję mu. Reese Forster ceni prywatność. Na boisku daje z siebie wszystko. Jest kapitanem drużyny, a teraz mówi się o nim w związku z tym, co zrobił jego brat…

– Brat, którego Reese dawno się wyrzekł – wtrąciła Kat.

Drugi z gości wskazał na nią i pokiwał głową.

– Tak, co zrobił brat, którego Reese się wyrzekł – uściślił facet. Z powrotem rozsiadł się w krześle i zmarszczył brwi. – Choć sądzę, że to bliscy wyrzekli się Forstera, a nie on ich. To jedyne, co wiemy o życiu osobistym koszykarza, bo tylko tyle wymknęło się jego byłej dziewczynie.

Kat się zaśmiała.

– Ups… Fajna była dziewczyna, co?

Na twarzy pierwszego gościa odmalował się uśmieszek.

– Zapewne dlatego się z nią rozstał.

Kobieta potaknęła.

– Wróćmy do kwestii tego, kto się kogo wyrzekł. Chyba powinno być odwrotnie? Bo jeśli masz brata, który molestuje kobiety…

– Rzekomo. – Pierwszy mężczyzna wycelował w kobietę niebieskim długopisem i wyszczerzył zęby. – Pamiętasz, że mamy używać tego słowa?

Drugi gość parsknął. Podniósł stos kartek i je wyrównał.

– Tak, macie mówić „rzekomo” albo prawnicy wyłączą transmisję – padło skądś.

Wszyscy troje unieśli wzrok, patrząc gdzieś za kamerę, i wybuchnęli śmiechem.

– No i proszę. – Ukazało się zbliżenie na Kat. – Odezwał się nasz prawnik. Wrócimy za chwilę. Porozmawiamy o tym, gdzie rzekomo odbędzie się zgrupowanie drużyny Seattle Thunder.

Drugi mężczyzna się zaśmiał.

– Za chwilę rzekomo pojawią się reklamy naszych sponsorów.

Ponownie zanieśli się śmiechem, ale przerwała go reklama napoju izotonicznego. Według niej, gdybym wypiła tę fioletową ciecz w basenie, a potem z niego wyszła w niemal prześwitującym stroju kąpielowym, wyglądałabym tak seksownie, że musiałabym kijem opędzać się od adoratorów.

W takiej sytuacji raczej bym ich przeraziła.

Prychnęłam pod nosem. Facet z pilotem i kilku jego kumpli odwróciło się w moją stronę. Zapomniałam, że jestem w barze i że przed przyjściem tutaj wychyliłam cztery szoty tequili. W oczach niektórych pojawiło się zainteresowanie. Gdy omiatali mnie wzrokiem, przypomniało mi się, co dziś założyłam. Nie miałam na sobie kusego stroju, ale też nie przebrałam się po wizycie u Newta, do którego poszłam z myślą o spotkaniu z Lucasem. Chłopak ciągle mi wyrzucał, że nie ubieram się seksownie, więc włożyłam kaszmirowy czarny top z dekoltem halter i srebrną spódnicę z rozcięciem na boku.

– Yyy… Cześć, chłopcy. – Pomachałam, cofając się. – Co sądzicie o bracie Forstera? Jak myślicie, jaka jest jego ulubiona odmiana trawki?

Najbliżej stojący koleś się nachylił.

– Lubisz koszykówkę?

Cuchnęło mu z ust papierosami, żarciem i alkoholem. Spośród tej trójki lubiłam tylko jedno.

– Charlie!

Rozluźniłam się, gdy zawołał mnie Trent.

Wskazałam przez ramię.

– Lecę. Do zobaczenia na zbiórce.

Postawiłam trzy kroki, nim zrozumiałam, jak zabrzmiały moje słowa. Przez tandetny żart o koszykówce wyszłam na bardziej zdesperowaną. Narobiłam szkód. No trudno. Ruszyłam w stronę stolików w samą porę, by zauważyć, jak Trent wchodzi do wnętrza baru. Pomachałam do niego i usiadłam. Uniósł brwi, po czym wyciągnął ręce, lawirując między ludźmi, by się do mnie dostać.

– Gdzie byłaś?

Posłałam mu znaczące spojrzenie.

– Pytasz, jakbyś nie bawił się z panią cycatą.

Usta Trenta wygięły się w durnym uśmieszku, a policzki zaróżowiły się nieco mocniej. Usiadł naprzeciwko i przeczesał palcami włosy.

– Ma na imię Claudia i jest całkiem miła.

– Tak miła, że chciałbyś zaprosić ją dziś do siebie?

– Ha, ha, ha.

Posłał mi kpiące spojrzenie, ale i tak wyczytałam z jego oczu, że Claudia Cytata go oczarowała. Zaczęłam wymachiwać dłońmi w powietrzu i prawie zaśpiewałam: „Trent i pani cycata siedzą na drzewie”. Niestety kolega przyszpilił moje ręce do stolika i spiorunował mnie wzrokiem.

– Nawet nie próbuj. Jeśli zaczniesz śpiewać, klaskać i wykonywać gesty dłońmi, starając się tańczyć breakdance, znów złamiesz nos, a ja będę musiał zabrać cię do szpitala.

Mój nos źle zareagował na te słowa. Wzdrygnęłam się.

– Dobra. Po pierwsze, kiedyś tańczyłam breakdance.

– A w życiu! Na którymś obozie miałaś za podopieczne dwie tancerki, ale sama nie potrafisz tańczyć. Znajomość trzech ruchów wykonywanych rękami nie czyni z ciebie tancerki.

Duma nie pozwoliła mi zostawić tego bez odpowiedzi.

– No weź! Piłka pojawiła się dosłownie znikąd. Nie wiedziałyśmy, że po drugiej stronie budynku grają w softball. Myślałam, że mogę bezpiecznie zademonstrować ci nabyte umiejętności. – Rozłożyłam ręce w takim sposób, jakbym ścierała kurz.

Trent przewrócił oczami.

– Nie zmieniłaś się, Charlie. Nadal jesteś zabawna i masz urojenia.

„Aua. Zabolało”.

– Pierwsza zasada znajomości z Charlie mówi, że nie możesz wytykać jej urojeń, dopóki sama o nich nie wspomni. – Pacnęłam dłońmi o blat. – Łapiesz, mistrzu motywowania?

Pokręcił głową.

– Wspomniałaś o nich w drodze. Trzy razy. Wiem, o co ci chodziło. Starałaś się odwieść mnie od poruszenia tematu ośrodka. – Próbował zachować powagę, ale… poniósł porażkę. Zaśmiał się. – O ludzie, tęskniłem za tobą.

No i nadszedł ten moment. Po ośmiu latach. Długo unikałam znajomych. Rozbolało mnie coś w środku od tego ciągłego wzdrygania się w duchu, co zrobiłam również w tej chwili.

Przez wszystkie te lata Trent nie naciskał na rozmowę o pewnym facecie ani o powodach, dla których się od wszystkich odcięłam. Byłam mu za to wdzięczna, chociaż wiedziałam, że zachowuję się jak tchórz.

Dziś nie miałam pola manewru i nie wymigam się od wyjaśnień. Mimo to cieszyłam się, że odebrałam telefon od przyjaciela i wybraliśmy się na tańce. Nawet więcej – uszczęśliwiło mnie to spotkanie.

Zapomniałam, jak bardzo tęskniłam za starą paczką.

Wbiłam wzrok w blat stolika. Słowa paliły w gardło, jednak musiałam je z siebie wyrzucić. A przynajmniej spróbować cokolwiek wytłumaczyć. Nie byłam aż taką chamką.

– Wiem, że zniknęłam…

– Ej, Charlie – powiedział Trent delikatnie, kładąc dłoń na mojej. – Dowiedziałem się wystarczająco, by połapać się, że przydarzyło ci się coś złego. Nie musisz przepraszać ani niczego wyjaśniać.

W gardle zapiekło mocniej.

– Trent… – Podjęłam kolejną próbę. Musiałam. Był dobrym kumplem. Zachowywał się spoko, mimo że nie odzywałam się do niego przez osiem lat, a chwile od jego przyjazdu naznaczyło pasmo dramatów z kradzieżą T-shirta na czele. Wcześniej nie byłam taką beznadziejną przyjaciółką. W każdym razie wydaje mi się, że nie byłam, ale może łudziłam się i w tej sprawie. – Zrozum. Odcięłam się nie tylko od paczki z ośrodka. Odcięłam się od każdego, kogo znałam. Nawet od rodziny.

– Wiem.

Przez drzwi, które ktoś otworzył, ryknęła muzyka.

BUM, BUM, BUM!

Trent zaczekał, aż drzwi ponownie się zamkną, po czym nachylił się tak, że niemal zetknął się ze mną czołem. – Wiem, że starałaś się z czymś uporać. Jak my wszyscy. Zresztą częściowo ponosimy winę. Wiesz, kiedy ty i… Damian. Pora wypowiedzieć jego imię.

Trent się wahał.

Cholera, nawet ja już je wypowiadałam.

Przyjaciel przechylił głowę.

– Kiedy zaczęłaś się umawiać z Damianem, niektórzy z naszej paczki nie najlepiej to odebrali. Sam się wkurzyłem nie dlatego, że się z kimś spotykałaś, ale dlatego, że nie mogłem już dzwonić do ciebie z łazienki o trzeciej w nocy, prosząc o radę, jak wyrzucić kobietę z mieszkania. W którymś momencie przestałaś być naszą Charlie, a stałaś się Charlie Damiana.

Zaczęłam dłubać w blacie. Ktoś wyrył w drewnie słowo „penis”. Niech mnie piekło pochłonie, jeśli nie przerobię „i” na prawdziwego fiuta do góry nogami. Wystarczy tylko poszerzyć literkę, dorysować kolejne jajo i… Znów gram na zwłokę.

Uniosłam głowę. Trent miał mądrość w oczach. Czyżby dlatego zawsze patrzył na mnie takim wzrokiem, jakby był wszystkowiedzącą sową?

Wzruszyłam ramionami, odczuwając wyrzuty sumienia.

– Mogłeś dzwonić, chociaż rozmawiałbyś też z Damianem.

„Boże”.

Zakończyłam tamten związek przed rokiem i się rozsypałam. Dopiero po jedenastu miesiącach uzmysłowiłam sobie, że muszę podjąć jakieś drastyczne kroki, aby znów zacząć żyć…

i z powrotem założyć konta w mediach społecznościowych.

Stąd wziął się błąd znany jako Lucas. Poznaliśmy się na siłowni. Razem zachwycaliśmy się Reese’em Forsterem i lekkomyślnie zgodziłam się na piwo, co skończyło się spotkaniem z Newtem. Starym, dobrym Newtem.

Westchnęłam. Zaczynałam tęsknić za dziadkiem.

Ale nie za jego zapędami do kradzieży.

Trent pokiwał głową.

– Tak. Pewnie tak. Możliwe, że nie powinienem ci tego mówić, ale chociaż przyjaźnię się z resztą naszej paczki, to nie jesteśmy na tyle zżyci, bym dzwonił do kogoś z nich o trzeciej w nocy, żeby obmyślić plan wyrzucenia z mieszkania laski, której imienia nie zapamiętałem. – Szturchnął mnie pięścią w ramię i pochylił głowę, aby spojrzeć mi w oczy. – Ale do rzeczy. Obawiam się, że doszło do pewnego odstępstwa od normy, więc uwierz mi. Powinnaś pojechać ze mną do ośrodka. Keith…

Buuu! Nienawidzę Keitha, szefa Echo Island Camp.

– …mówił, że ktoś zabukował wyspę na trzy tygodnie. Poprosił, żebym przyjechał kilka razy w tym czasie do ośrodka. Zatrudnił tylko starą ekipę, osoby, którym ufa, więc na pewno będzie gościł kogoś ważnego. Jedź ze mną, Charlie.

– Mam tam pracować? Jako twoja asystentka? Podawać ci kawę na rozkaz jak pokojówka?

Trent przewrócił oczami.

– Nie. Wspominałaś, że chcesz napisać książkę.

O kurwa! Albo nie potrafię trzymać języka za zębami, albo mam gównianą tolerancję na tequilę.

– Powiedziałam ci o tym?

Zaczerwieniłam się. Co jeszcze mu nagadałam?

Pomysł na napisanie książki nie zrodził się w mojej głowie. Podsunęła mi go terapeutka. Tak, po jedenastu miesiącach od rozstania, usilnie starając się wrócić do życia, zaczęłam się widywać z Lucasem i z terapeutką. Wyolbrzymiłam to pisanie. Kobieta mówiła o pamiętniku, ale jestem jaka jestem. Jeśli przesadnie się czemuś nie oddam, to w ogóle się za to nie wezmę. Wyszłam zatem z tamtej wizyty przekonana, że poleciła mi, bym napisała książkę.

I wiadomo. Nic jeszcze nie napisałam.

– Charlie? – zagadnął Trent.

– Hę?

Przyjaciel pokręcił głową.

– Odpłynęłaś. I tak, powiedziałaś mi o książce.

– To żenujące.

– Dlaczego? Myślę, że to świetny pomysł. Mogłabyś opisać swoje życie i przejścia z Damianem. Przelanie tego na papier może okazać się czymś porównywalnym do intensywnej psychoterapii.

Jasna cholera! Rozmawiał z moją terapeutką. Albo Newtem.

– Mam kijowe życie. Książka o nim przyprawiałaby ludzi o depresję.

Zaśmiał się.

– Może byś się zdziwiła. Ale wracając do mojego pytania, nadal zajmujesz się zawodowo danymi?

Od lat pracowałam z bazami danych, jednak rzuciłam tę robotę w imieniu swojej godności, bo właścicielka firmy zapytała, czy ukradłam jej laptop. Zaprzeczyłam i się zwolniłam. Dobra, może niezupełnie sama zrezygnowałam z pracy, lecz w ramach zemsty nie powiedziałam szefowej, że komputer zabrał jej mąż, który ją zdradza. Facet dał laptopa kochance, o czym wiedziałam, ponieważ ta pewnego dnia przyszła do firmy ze wspomnianym sprzętem. Frajer nawet nie odkleił nalepki „Własność szefowej”. Za to kochanka przekreśliła słowa i dopisała: „Teraz jest mój, suko”.

Zemsty dopełniło to, co wydarzyło się niewiele później. Kiedy po zwolnieniu poszłam po ostatni czek – przełożona nie chciała przesłać mi go mailem – odkryłam, że kochanka męża byłej szefowej została zatrudniona jako recepcjonistka.

Posłałyśmy sobie znaczące uśmieszki.

Mentalnie przekazałam jej, by urządziła Meredith piekło na ziemi, na co kobieta – również mentalnie – odpowiedziała, że już to robi w łóżku z mężem przełożonej.

Chociaż znając moje szczęście, babsku przeszło przez myśl coś zbliżonego do: „To ta frajerka zwolniona za kradzież laptopa, który kochanek zwinął dla mnie”, a mój przekaz podprogowy odebrała jako: „Bardzo się ciebie boję, ale błagam, przyznaj się, żebym odzyskała pracę”.

Widzicie? Taka ze mnie twardzielka.

W każdym razie zdecydowałam się wykonać zadanie, które poleciła mi terapeutka – pisać o swoim życiu, choć pomysł wzbudził u mnie zażenowanie. Kisiłam na koncie oszczędnościowym pieniądze odłożone na czarną godzinę, więc kiedy miałabym się tym zająć, jeśli nie teraz, prawda?

Kogo chciałam nabrać? Niemal srałam ze strachu. Musiałam jak najszybciej znaleźć nową pracę.

– Jak myślisz? Co by wygrało w walce? Kakadu czy wydra? – zapytałam i już po chwili dodałam: – HashtagMożliweŻeWyleciałamzKolejnejPracy.

Trent odpowiedział dopiero po jakimś czasie. Najpierw się we mnie wpatrywał, a gdy na niego zerknęłam, ponownie przewrócił oczami.

– Nawet nie będę pytał, ale heloł? – Szturchnął mnie w ramię. – Cudownie się złożyło. Decyzja podjęta. Jedziesz ze mną.

Odniosłam wrażenie, że jestem w ostatniej celi i słyszę, jak po kolei zamykają się drzwi osadzonych przede mną. Wiedziałam, że i na moje przyjdzie pora. Zrozumiałe więc, że miałam ochotę dać nogę. Jednak byłam również świadoma braku tej możliwości. W perspektywie długofalowej lepiej usiąść i spokojnie poczekać.

Lucas mnie rzucił.

Straciłam pracę. Kolejną.

Miałam napisać książkę.

Czy wszechświat starał się mi coś przekazać?

Kumpel przyglądał mi się bardzo zadowolony z siebie, aż w końcu do mnie dotarło, że przedłużające się milczenie wziął za zgodę na wyjazd.

Ośrodku wypoczynkowy na Echo Island, nadchodzę.

Ponownie.

Czy jestem na to gotowa, czy też nie.

1. Drugie co do wielkości (pierwsze słodkowodne) jezioro świata. Największe w kompleksie pięciu Wielkich Jezior Ameryki Północnej (przyp. red.)

ROZDZIAŁ 3

Byłam przestraszona i czułam się niezręcznie jak trzynastolatka, mimo że miałam dwadzieścia siedem lat. Kogo próbowałam oszukać? Wtedy wiodłam bardziej poukładane życie. Chyba. Trent miał rację. Może to przeznaczenie.

Akurat…

Przyjaciel zadzwonił do Keitha, żeby zapytać, czy znajdzie się dla mnie jakaś praca. Dawny szef zatrudnił mnie na trzy tygodnie, na które ktoś tam zabukował całą wyspę. Trent wyjedzie jutro po przemówieniu, ja zostanę w ośrodku. Dodał też, że muszę podpisać umowę o zachowaniu poufności. Gdy to usłyszałam, starałam się nie panikować. Keith robił wiele krzyku o każdego obozowicza. Przeważnie gościł bogaczy, jednak traktował jak sławy nawet młodzież z organizacji 4H. Całkiem możliwe, że wyspę wynajęto na warsztaty dla konsultantek makijażu, bo Keith zatrudnił tylko osoby do obsługi sklepików i zabudowanych boisk.

Miałam zajmować się tymi drugimi.

Dowiedziałam się tego, kiedy cztery godziny później dotarliśmy na miejsce i modliłam się o kawę.

Rankiem po wieczorze, który ochrzciłam Wieczorem Tequili i Żalu, odpoczywaliśmy. Trent wstał bladym świtem i jak przystało na przesadnie ambitną osobę, wyszedł pobiegać.

– Tylko zabudowane boiska?

Złożyłam podpis z zawijasem na umowie.

Keith zaczął zabierać dokumenty, ale nie mogłam się powstrzymać.

Dodałam drugą kropkę nad „i” w „Charlie”.

Szef zamarł.

Co by tu jeszcze…

Ponownie zaczął zabierać dokumenty.

Moment! Musiałam dorysować kreskę pod imieniem.

Mężczyzna uniósł brew.

– Skończyłaś?

– Masz na imię Keith? – odpowiedziałam pytaniem, łagodnym nawet według moich standardów, i potaknęłam.

Nigdy typa nie lubiłam.

Był moim szefem w każde wakacje i z roku na rok rosły jego bebech oraz arogancja. Zawsze ubierał się w koszulkę polo i wszędzie chodził z kubkiem z napisem „BOSS”, który miał ucho w kształcie litery „B”.

Może ciągnęło mnie do tego rodzaju przełożonych? Do dupków do kwadratu.

Obrazu nędzy i rozpaczy dopełniały beżowe spodenki, białe skarpetki i sportowe buty w tym samym kolorze. „Boss” przechadzał się po terenie ośrodka dumnym, sprężystym krokiem, na którego widok zgrzytałam zębami. A może to na widok włosów? Keith na czubku głowy miał niewielki jasnobrązowy zawijas. Nie, wróć. Chodziło o ten jego rechot. Gościa bawiły własne żarty.

Jego i tylko jego.

Siedząc z Trentem w gabinecie Keitha, byłam gotowa na sugestywne, uszczypliwe komentarze. Przeważnie kierował jakieś seksualne aluzje, przynajmniej pod moim adresem. A to łypał okiem, a to taksował mnie znacząco spojrzeniem albo rzucał nieco zbereźny żart.

Tym razem mnie zaskoczył, bo słowem się nie zająknął. Podsunął mi tylko umowę do podpisu i oznajmił, że zapłaci niższą stawkę oraz że nie jestem wyjątkowa, mimo że mam teraz więcej lat. Potem upił łyk kawy ze swojego bossowego kubka.

Gdy w końcu oddałam mu dokumenty, odstawił naczynie na blat i zaczął wkładać papiery do segregatora. Patrzyłam na kubek kątem oka. Miałam ochotę zrzucić go na podłogę, jednak dopiero tu przyjechałam, więc pomysł nie był najlepszy.

– Pasuje ci to, Charlie?

Cholera! Napis mnie zahipnotyzował.

– Co?

Keith podszedł do mnie z kluczem w dłoni.

– Masz pod opieką zewnętrzne i kryte boisko do koszykówki. Nie wiem, czego będą potrzebowali goście, ale zadbaj, żeby nie korzystali z naszego sprzętu sportowego ani niczego nie zniszczyli. Wszystkiego dopilnuj i upewnij się, że dostaną to, co jest wymienione w umowie. Ręczniki, przekąski i takie tam. To właśnie należy do twoich obowiązków.

Wbiłam w niego wzrok. Hę?

Boiska do koszykówki?

– Zatrzymają się tu koszykarze?

Trent zdusił śmiech.

Co ja takiego podpisałam?

Nawet nie mogłam sprawdzić, ponieważ Szef Złamas zabrał już dokumenty.

– Brawo, bystrzacho, zatrzymają się tu koszykarze.

Obaj przyglądali mi się bez słowa, czekając na jakąś reakcję. Niewątpliwie na to, aż ogarnę, co się tutaj, do diabła, dzieje.

– Kto przyjedzie?

Rozpatrywałam w myślach różne opcje. Mógł to być ktokolwiek. Drużyna Coyotes? Praca dla nich byłaby marzeniem. Mogłabym rozsiąść się wygodnie i całymi dniami oglądać ich grę. Kilka lat temu przetransferowali Reysona, a przed nim Marleya. Ciekawe, kto pozostał w drużynie… A jeśli przyjdzie ktoś inny? Obóz mogła urządzić prywatna szkoła. Albo liga specjalna. Albo… Istniało nieskończenie wiele możliwości.

– Kto przyjedzie? – powtórzyłam pytanie.

Na twarzy Keitha pojawił się zadowolony uśmieszek.

– Nie powiem ci. Masz za swoje. Mama nie nauczyła, że trzeba czytać umowy?

Przepłynęła przeze mnie fala gniewu.

– Jak udało ci się przetrwać ruch MeToo? – zapytałam może niezupełnie przypadkowo.

Keith nie odpowiedział. Wbił spojrzenie w mój biust i znacząco się uśmiechnął.

Ożeż ty…

Trent złapał mnie za zaciśniętą w pięść dłoń, którą zaczęłam unosić. Pociągnął moją rękę w dół i schował za plecami, po czym uśmiechnął się w równie wymuszony sposób.

– Świetnie, Keith. Dziękujemy. – Odchrząknął i poruszył lekko głową na boki. – Gdzie się zatem zatrzymamy?

Złamas piorunował wzrokiem nasze zasłonięte ręce, lecz zamiast coś powiedzieć na ich temat uniósł głowę.

– Ty, Trent, w głównym budynku – odparł. – Masz pokój dwieście dwadzieścia dwa.

Jego mina spochmurniała, gdy zwrócił się do mnie:

– Ty, mądralo, dostaniesz Chatę Rybaka.

Chatę, kurwa, Rybaka? Zerwałam się na równe nogi.

– Słucham?

– Och… – Trent znów wysilił się na uśmiech, gdy stanął ze mną twarzą w twarz. Puścił moją rękę, a potem położył mi dłoń na ramieniu, jakby chciał mnie przytrzymać. – Powiedziałem szefowi, że piszesz książkę. Uznał, że Chata Rybaka będzie odpowiednim do tego miejscem.

Keith zacisnął usta, ukazując dołeczek. Kolejna rzecz, której w nim nie znosiłam. Ramiona mu się trzęsły, kiedy zanosił się tłumionym śmiechem.

Złamas.

Niewielki budynek otrzymał swą nazwę nie bez powodu. Od czasu do czasu wykorzystywano go do oprawiania ryb. Aż w końcu miejscowy strażnik leśny zagroził, że zgłosi ośrodek odpowiednim organom. Facet żartował, jednak gdy tydzień później obozowicz zwymiotował od smrodu, Keith więcej nie umieścił nikogo w chacie.

Do teraz.

Wspomniałam już, że jest fiutem, prawda?

Dobra. A co mi tam. Posłałam mu uśmiech, od którego rozbolały mnie policzki, mimo że nie odsłoniłam zębów.

– Na pewno mi się tam spodoba.

Keith uniósł dłonie.

– Miałem na uwadze twoją pasję. Budynek jest najbardziej odosobnionym miejscem na wyspie.

– Nie bez powodu.

Zaśmiał się.

– Poza tym nie jest już tak źle. Wietrzono go przez kilka ostatnich lat, więc wystarczy, że psikniesz tymi ładnie pachnącymi sprejami, których używają babki, i będzie jak nowy.

– Poradzę sobie.

Chata Rybaka mieściła się na koniuszku wyspy, w pobliżu mostu i drogi, na północ od głównego budynku i na zachód od wioski z najładniejszymi chatkami zwanej Morningside. Pomiędzy domem centralnym a umiejscowionym na południu boiskiem do koszykówki znajdował się skrawek lasu, zatem każdego ranka czekał mnie przyjemny spacer.

– A główna kwatera pracownicza? – zapytałam.

W Morningside znajdował się budynek, w którym pracownicy zatrzymywali się przeważnie w weekendy. Był nieco skromniejszy niż reszta zabudowy ośrodka, niemniej na zdjęciach w mediach społecznościowych widziałam, że niedawno go podrasowali.

– Nie jest dostępna. Wszystkie pokoje są zabukowane.

Kolejny dowód na to, że Keith jest dupkiem. Szef Złamas przydzielił mi śmierdzącą chatę z dala od wszystkich znajomych, za to w pobliżu domków obozowiczów, których tożsamość na razie pozostawała dla mnie tajemnicą.

Uroczo.

– Gdzie jest Helen?

Fajnie dla odmiany porozmawiać z kimś, kto tak jak ja nienawidzi Keitha. Zbliżyłyśmy się do siebie dzięki wspólnej antypatii do tego typa. Kobieta była po sześćdziesiątce i pracowała w głównej recepcji. Mieszkała niedaleko wyspy, więc nie musiała na niej mieszkać.

Tęskniłam za nią.

No i sumienie mi dokuczało.

Helen to kolejna osoba, którą przestałam odwiedzać. Z nią też zerwałam wszelkie kontakty. Kurczę. Gdy ostatnio rozmawiałyśmy, jej mąż miał problemy ze zdrowiem. Teraz już może nawet nie żyje.

„Pięknie. Koncertowo zjebałaś wszystkie znajomości”.

Keith zmarszczył nos i złożył dłonie na brzuchu.

– Helen nie będzie przez trzy tygodnie.

– Co? Dlaczego?

Trent szturchnął mnie w łokieć i wskazał głową stertę umów o zachowanie poufności. Zrozumiałam, do czego pił. Helen nie potrafiła dochowywać tajemnic. Żadnych. To stąd się wzięła nasza dawna zażyłość.

Inna sprawa, że Szef Złamas też przesadzał. Pewnego razu odwiedził mnie wujek z Missouri. Przejeżdżał w pobliżu, więc chciał się przywitać. Keith zmusił go do podpisania umowy o zachowanie poufności. Wujek nadal myśli, że na pewno gościliśmy prezydenta. Prawda okazałaby się dla niego ogromnym rozczarowaniem.

Zatrzymała się u nas wtedy grupa chłopców z szóstej klasy. Przez tydzień mieli łowić ryby. Jestem pewna, że to któryś z młodych puścił pawia w Chacie Rybaka.

– Ma problemy rodzinne.

Zmrużyłam oczy.

Keith odwrócił wzrok i zaczął wygrywać na brzuszysku solówkę jak na perkusji.

Skłamał, niemniej go rozumiałam. Cholera, tym bardziej zżerała mnie ciekawość, kto tu zawita.

Westchnęłam.

– Powiedz mi tylko, czy przyjadą jakieś dupki. – Uświadomiłam sobie, kogo zapytałam, więc zwróciłam się do Trenta: – Będę miała ochotę ich zabić?

Przechylił głowę, uniósł brwi i podrapał się po karku.

– Cóż… – Kurwa. Czyli tak. – Nie słyniesz z tego, że lubisz ludzi, więc… – Umilkł, po czym skrzyżował spojrzenia z Keithem. – No weź pomóż.

Szef wypalił ze śmiertelną powagą:

– Nienawidzisz ludzi. Ich też znienawidzisz.

Nieprawda. To jego nienawidziłam. I miałam ochotę zapytać, czy zimne powietrze uniosłoby balon.

Przeczesałam palcami włosy.

– W porządku. – Uderzyłam Trenta w ramię. – Pomożesz mi się rozpakować?

– Yyy… – Nie umknęło mojej uwadze, że powiódł spojrzeniem w stronę dupka. – Muszę przećwiczyć przemówienie.

Jasne. Zrozumiałam. Jego poproszono o przyjazd. Ja się tylko wkręciłam.

Odwróciłam się do szefa.

– Gdzie są pozostali?

Kiedy jeszcze dostawałam maile od znajomych, dowiedziałam się, że Owen i Hadley zamieszkali w Echo Island Camp. Mimo że nie odpisywałam na wiadomości, cieszyłam się z ich szczęścia. Owen marzył, by poprowadzić ośrodek, chociaż ewidentnie nie udało mu się na razie spełnić tego marzenia.

Trent błysnął zębami w szerokim uśmiechu i zniknął na korytarzu.

Zostałam sama z Keithem. Sytuacja przypominała tę z moich koszmarów, jednak mężczyzna wydawał się niewzruszony. Usiadł za biurkiem i zaczął przeglądać jakieś papiery.

– Są gdzieś tu – powiedział rozkojarzony.

Wzięłam swoją torbę i ruszyłam do drzwi. Przyszła pora, by odrybić Chatę Rybaka.

Byłam prawie przy wyjściu, gdy usłyszałam:

– Charlie? – Serce podeszło mi do gardła. Nie odwróciłam się. – Świetnie wyglądasz. Nie zapuściłaś się.

Spiorunowałam złamasa wzrokiem, a on uśmiechnął się znacząco. Nigdy mu na mnie nie zależało. Cóż, mnie na nim też nie, dlatego wyciągnęłam dłoń i wystawiłam środkowy palec.

– Odpierdol się, Keith. Odpierdol się.

Wyszłam, a za mną podążył pełen zadowolenia śmiech.

– Zawsze byłaś żartownisią, Charlie.

Owen był natomiast najbardziej odpowiedzialnym, życzliwym i zorganizowanym członkiem naszej paczki. Zapewne dawno temu zasłużył na awans. Chyba pomogę mu wskoczyć na wyższy szczebel kariery.

Keith musi stąd zniknąć.

ROZDZIAŁ 4

Do Chaty Rybaka prowadził niewielki szlak, szeroki na tyle, by zmieściło się na nim moje auto. Ledwie. Gałęzie drapałyby boki samochodu, ale musiałam wybrać, co jest ważniejsze – ocalenie rzęcha przed jedną czy dwiema rysami czy plecy, które po przeniesieniu wszystkich rzeczy cholernie by bolały.

Po dłuższym zastanowieniu podjęłam decyzję, co jest dla mnie ważne, i skorzystałam z jednego z wózków golfowych. Zapewne należało najpierw wypełnić jakiś formularz, jednak w razie czego planowałam zrzucić winę na Keitha. Wymówiłabym się tym, że gdyby nie zachowywał się jak fiut, odpowiednio załatwiłabym sprawę z pojazdem. A to oznaczałoby, że zostałabym przewieziona przez jednego z pracowników. Wiedziałam niestety, na kogo by padło. Tej znajomości również nie chciałam jeszcze odnawiać.

Gdy dotarłam do domku, stał przy nim kombiak z otwartym bagażnikiem. Otwarte były również wszystkie okna chaty i dwoje drzwi.

Weszłam bocznym wejściem. Ktoś, wtórując muzykom, wykrzykiwał z łazienki:

– Who let the dogs out?

Ktoś inny odpowiedział:

– Hau! Hau!

W salonie zastałam tańczącego Owena. Włosy związał fioletową bandaną. Miał na sobie firmową koszulkę ośrodka. W niektórych miejscach wyblakła, na rękawach ziały dziury. Odchylił głowę i otworzył usta, by zawyć kolejne słowa, podskakując w tył na jednej nodze. Zatrzymał się z zamkniętymi oczami, po czym się obrócił. W ręce trzymał miotełkę do kurzu. Fioletową.

Nie był sam.

Z łazienki tanecznym krokiem wyszła Hadley. Teraz, jak i wtedy, była drobniutka, poruszała się jednak inaczej. Miała na sobie workowate dżinsy z niskim stanem, których nogawki podwinęła do kostek. Wisiała na niej koszulka z odciętymi rękawami i zwiniętym, wepchniętym pod ściągacz sportowego stanika dołem. Oboje postawili dzisiaj na fiolet – Hadley nawet związała dwa warkocze francuskie fioletowymi gumkami.

Dziewczyna pochylała głowę. Wymachując nogami i podskakując, zbliżała się do swojego faceta. Uniesioną wysoko ręką wykonywała ruchy w stylu running man. Gdy znudziło jej się machanie, wyciągnęła przed siebie obie ręce i zaczęła nimi kiwać oraz robić wyrzuty nogami na boki. Tęskniłam też za tym.

Za tą dwójką, tym tańcem. Wiedziałam, że nie poczują zażenowania na mój widok. Być może pogłośnią muzykę i zaczną pląsać wokół mnie. Zmieniła się piosenka i rozbrzmiał powolny bass Ass Like That Eminema. Skoczyli ku sobie w tej samej chwili. Hadley poderwała się na tyle wysoko, by wykonać pełny obrót, przy czym jej pośladki zaprezentowały własny taniec.

Owen przykucnął, udając, że łapie w kadr jej pupcię, niczym fotograf udzielający wskazówek modelce.

Nagle uniósł wzrok i opadła mu szczęka.

Hadley wciąż ruszała się w rytm. Miała zamknięte oczy. Po chwili wykonała taki gest, jakby macała po tyłku stojącą przed nią osobę. Gdy wpadła na Owena i zorientowała się, że przestał tańczyć, rozchyliła powieki. Jej też opadła szczęka.

Pomachałam.

– Czy można oszukiwać w tanecznym pojedynku?

Milczeli przez moment.

– Charlie! – pisnęła Hadley.

Owen pomachał niezręcznie.

– Hej, Charlie.

Nie miało znaczenia, że nie widziałyśmy się od ośmiu lat. Dziewczyna się na mnie rzuciła. Skoczyła jak małpka czepiak, objęła nogami talię, ręce zarzuciła na moje ramiona i usadowiła się wygodnie.

Złapałam ją instynktownie, żebyśmy się nie przewróciły. Tym sposobem moja ręka wylądowała na jej tyłku. Zakręciła nim, mrucząc mi w szyję:

– Och, Di, Charlie też za nami tęskniła. I nie można oszukiwać w tanecznym pojedynku.

– Boże. – Objęłam ją. – Bezbłędnie wyciągasz wnioski.

Hadley zaśmiała się i stanęła na własnych nogach. Owen zatrzymał się tuż za nią. Gdy mi się przyglądali, w opiekuńczym geście uścisnął jej dłoń. Co za ludzie.

Byliśmy w podobnym wieku. Wiedziałam, że mają dwoje dzieci, a może już troje, choć wciąż wyglądali na nastolatków. Na pewno za sprawą świeżego, wolnego od zanieczyszczeń powietrza na wyspie. Kto lubi wdychać toksyny.

– Mam nadzieję, że to Di oznacza Owena.

Chyba lepiej było nie wypowiadać tego tonem pytającym, bo na ogorzałe policzki mężczyzny wypłynął rumieniec.

I mam odpowiedź.

– Dobrze. Przytulas. – Wskazałam na Di. – Jeśli spróbujesz skoczyć, odsunę się.

Parsknął śmiechem i podszedł. Objął mnie przelotnie, nim znów utonęłam w ramionach Hadley. Kiwała się ze mną w lewo i w prawo.

– Bardzo za tobą tęskniłam.

Owen zdjął bandanę i zatoczył w powietrzu krąg, wskazując pomieszczenie.

– Staraliśmy się pomóc ci w porządkach – powiedział. Hadley stanęła u jego boku, a on objął ją w talii. Byli jak pasujące do siebie puzzle. – Słyszeliśmy, gdzie Keith cię ulokował.

Hadley się skrzywiła.

– Palant.

Chrząknęłam.

– No coś ty… – Przyjrzałam się uważnie Owenowi. – Jak wytrzymujesz z nim od tylu lat?

Przestąpił z nogi na nogę i wzruszył ramieniem. Przypomniało mi się, że wykonuje ten ruch, bo doznał urazu kręgosłupa w wypadku samochodowym. Pokręcił głową.

– Jest jak jest. Chociaż pracuję z nim zaledwie od dwóch lat.

– Aaa… – Cholera. O tym też zapomniałam.

Przyjechali do ośrodka po śmierci rodziców Hadley. Chcieli wyjechać z jej rodzinnych stron, a tutaj zwolniło się stanowisko dyrektora zarządzającego.

Nie miałam pojęcia, jak się zachować – przyznać, że wiedziałam o tym, przeprosić czy po frajersku zmienić temat.

– Dlaczego gra nie nazywa się Dragons and Dungeons?

Spojrzeli na mnie krzywo.

Uśmiechnęłam się i wykonałam gest, jakbym zamachiwała się kijem bejsbolowym.

– Spójrzcie tylko. – Wczułam się. Udałam, że uderzam piłkę, i zakreśliłam w powietrzu wysoki łuk, jakim by poleciała, pogwizdując z uznaniem. – Zaliczyłam home run tą zmianą tematu, co?

Owen zaśmiał się niemrawo, żeby mi nie było głupio. Hadley stężała mina i na jej twarzy pojawiła się uraza.

Frajerka – ja.

Prawdziwa przyjaciółka – ona.

– Przepraszam. Ja… No tak. Osiem lat, co? – Wyrwał mi się nerwowy śmiech, na co z jakiegoś powodu złagodnieli.

Hadley uśmiechnęła się smutno i ścisnęła mi dłoń.

– Dawno się nie widzieliśmy.

Owen też się uśmiechnął. Ot tak po prostu oboje mi przebaczyli, jak święci.

– Trent wspominał, że będziesz tu pisać książkę – zagaił dziesięć minut później Owen z kanapy. Wcześniej pomogli mi wnieść wszystkie rzeczy. W telegraficznym skrócie: zaproponowali, że mi pomogą. Podziękowałam. Mimo to ruszyli w stronę samochodu.

Naprawdę są święci.

Nikczemni.

Nikczemni święci.

– Yyy, tak jakby. – Jasna cholera. Nie chciałam rozmawiać o pisaniu. – Raczej posłużyłam się tym pomysłem jako wymówką, by przyjechać tu na jakiś czas. Będę opiekować się boiskami.

Hadley oparła się, postawiła stopy na skraju kanapy i objęła kolana. Gdy ona się oddalała, Owen się przybliżał. Pochylił się, spoważniał.

– Tak. Zajmowałaś się już nimi, ale teraz czas pracy znacznie się wydłuży. To dlatego Keith chciał, żeby boiskami opiekowała się tylko jedna osoba. Będziesz otwierać o piątej…

Zadławiłam się nieistniejącym kłaczkiem.

O piątej? Rano? W ośrodku obozowym?

Wszyscy poszaleli.

W myślach znów syczałam na Szefa Złamasa.

– …i dostarczysz koszykarzom wszystko, czego sobie zażyczą. Przyjadą ze swoimi trenerami. Keith chce, żebyś codziennie przeprowadzała inwentaryzację sprzętu, aby nikt niczego nie zabrał do domku.

Pokiwałam głową. Trudno było odzyskać nawet najmniejszą rzecz, jeśli obozowicz ją zabrał. Zazwyczaj w każdy czwartek odbywał się nalot na domki. Robiliśmy go pod płaszczykiem ćwiczeń przeciwpożarowych dla wszystkich obozowiczów, ale jego prawdziwy cel to odzyskanie własności ośrodka. – Mary i Grant pomogą w sprzątaniu, chociaż utrzymywanie porządku też należy do twoich zadań. Boiska zamykasz o północy.

O północy. Będę pracować od piątej rano do północy. Zabraknie mi czasu na życie czy skorzystanie z toalety. Jęknęłam.

– To nielegalne. Keith za mało mi płaci, żebym pracowała tyle godzin.

Owen wyszczerzył zęby i rozsiadł się przy Hadley, nogę położył na ławie.

– Możesz zamykać boiska w porze posiłków. Poza tym obozowicze na pewno nie będę cały czas na nich przesiadywać. Skoro o obozowiczach mowa, wciąż nie dowiedziałam się, kto przyjedzie. Otworzyłam usta, by zapytać, gdy z zewnątrz ktoś krzyknął:

– Ej! Charlie! – Otworzyła się moskitiera i wszedł Trent. – Nie śmier…

Zauważył Owena i Hadley. Przygotowałam się na to, że koleżanka przeskoczy nade mną, czego na szczęście nie uczyniła. Nawet nie wstała z miejsca. Uśmiechnęła się tylko do Trenta, kiedy witał się z Owenem.

– Znowu razem. – Trent zaśmiał się, przechodząc przez niewielkie pomieszczenie, by usiąść na ostatnim wolnym krześle. Stara sieć rybacka z trzema żarówkami wisiała nad nim niczym żyrandol. Mężczyzna uniósł wzrok, dostrzegł ją i zaklął. – Zapomniałem o szalonym wystroju.

Hadley się zaśmiała.

– Przy sedesie znajduje się stary kołowrotek wędkarski. Służy za uchwyt na papier toaletowy.

Uśmiechnęłam się. Tak, wystrój był dziwaczny, lecz domek miał też kilka pozytywów: roztaczający się od samych drzwi widok na znajdujące się tuż obok jezioro, ścianę w całości pokrytą starymi hakami, na których można coś zawiesić. Teraz wisiała na nich girlanda ze światełkami w kształcie kryształów. Założyłabym się o każde pieniądze, że to nie Keith ją tu umieścił.

Trent, Owen i Hadley rozmawiali przez trzydzieści minut, po czym zamilkli. Odniosłam wrażenie, że to przećwiczyli, bo wszyscy patrzyli wyczekująco.

Nadeszła moja kolej.

Kark mnie zapiekł. Zrobiło mi się głupio, że niczego im nie wyjaśniłam, lecz nie miałam na to siły. Nie potrafiłam ubrać w słowa swoich przejść. Postanowiłam rzucić Newta wilkom na pożarcie.

– Zanim tu przyjechałam, dziadek mojego byłego poinformował mnie, że jego wnuczek ze mną zrywa, przy czym w jedno zdanie wplótł niedwuznaczną propozycję.

Czekałam na ich reakcję.

Owen zmarszczył brwi.

Hadley zamrugała i otworzyła usta.

Trent ledwie się uśmiechnął.

– Yyy… Że co?

Pokiwałam głową w kierunku Owena, który odezwał się w imieniu Hadley.

– Zaproponował, że włoży sztuczną szczękę, jeśli mam ochotę na seks z zemsty. Odmówiłam.

Przyjaciółka rozdziawiła usta szerzej. Jak na osobę potrafiącą nieźle kręcić tyłkiem, łatwo było ją zszokować. O tak.

– No i wyleciałam z pracy. Zatem tadam. Już wiecie, co u mnie słychać. Kiedy kolacja? Betty wciąż tu pracuje?

– Chwila. – Idąc śladem Owena, tym razem Hadley zmarszczyła brwi. Postawiła stopy na podłodze, nachyliła się i oparła łokcie o kolana. – Niedawny były? Da…

– Ooo… – Machnęłam ręką, zbywając ją. – Stare dzieje. Spotykałam się z kimś innym, ale wydaje mi się, że największy uraz pozostawił po sobie jego dziadek. Teraz znalazłam się w ośrodku, więc jest już dobrze.

Pomijając fakt, że miałam ochotę stąd nawiać, niezbyt elegancko ucięłam temat. Zapewne moje słowa zabrzmiały niegrzecznie, lecz na razie stać mnie było tylko na tyle. Pragnęłam wrócić do udawania, że nie istnieję.

Odchrząknęłam.

– Co słychać u Betty?

– U Betty? – Owen chwycił przynętę, bo zawsze szanował rozmówcę. – Nie ma jej tu. Wyjechała z wyspy razem z Helen. Gości powitają Keith i Trent, a my spędzimy weekend w kuchni.

– Tylko wy? To ile osób przyjedzie na ten trzytygodniowy turnus?

– Ze trzydzieści? – Owen skierował pytanie do Hadley.

Kobieta wzruszyła ramionami.

– Chyba tak – powiedział Trent. – Tak, plus ich obsługa.

Policzyłam w głowie, co zaskoczyło nawet mnie samą.

– Więc będziecie musieli wykarmić ze czterdzieści osób? Plus pracowników ośrodka… – Nawet jeśli o połowę obcięto obsadę na czas turnusu, w ośrodku przebywało dodatkowo dwunastu ludzi. – Zajmiecie się gotowaniem dla wszystkich?

Hadley znów wzruszyła ramionami.

– Poradzimy sobie. Ty któregoś razu wykarmiłaś dwieście osób, pamiętasz?

Cholera. Prawda.

– Na szczęście nie spaliłam głównego domku.

Wszyscy się roześmieli na wspomnienie palącego się grilla. Od tamtej pory Keith nie wysyłał mnie do kuchni. Wróciłam do pracy w zespole zajmującym się obsługą ośrodka. Chyba każdemu wtedy ulżyło, zwłaszcza strażakom z miasteczka.

Jakiś czas po tamtym zajściu odwiedził nas komendant straży pożarnej. Przysięgam, zbladł na mój widok. Myślałam, że miał grypę, więc powiedziałam wszystkim, że się zarazimy. Ludzie rzucili się na mydło antybakteryjne i płyn do dezynfekcji rąk. Ech, a chodziło tylko o to, że wywoływałam w gościu przerażenie.

Nie powinno mnie to napawać dumą, a jednak byłam z siebie zadowolona. Słynęłam z wywoływania strachu u każdego. Oprócz Keitha.

Buuu!

– Chwila! – Wyrzuciłam ręce w powietrze, gdy przypomniało mi się, o co miałam zapytać. – Kto przyjedzie do ośrodka?

ROZDZIAŁ 5

Nie chcieli powiedzieć. Zaczęli się śmiać, więc wykopałam ich z domku. Gwoli jasności: zrobiłam to dlatego, że marzyłam o drzemce. Miałam za sobą długi dzień, który zaczął się pobudką po tańcach i piciu. Potem przyszła pora na kierowanie autem, a na koniec tortury psychiczne, czyli znoszenie Keitha. Miło było natomiast zobaczyć Owena i Hadley, posiedzieć z nimi i chwilę porozmawiać. Zrobiło się przyjemnie. Normalnie.

A potrzebowałam normalności, zwłaszcza po drzemce.

Śniło mi się, że gonił mnie Newt, grożąc, że kłapnie mój tyłek sztuczną szczęką. Z boku tańczyli Trent, Owen i Hadley, a Keith bawił się w DJ-a. Nie wiedziałam, gdzie byliśmy, ale sceneria przerażała. Starając się wymknąć Newtowi, wpadałam na szefa. Koniec końców staruch mnie dorwał. Wypełzłam z łóżka, nie przestając drżeć, dopóki nie spojrzałam na zegarek.

Zostało mi pięć minut.

W ośrodku obowiązywała surowa zasada dotycząca punktualnego przychodzenia na posiłki. Jeżeli się spóźnisz, nie dostajesz papu. Zasada miała zastosowanie tylko wobec pracowników, nie dotyczyła gości. Ci mogli bez problemu być czterdzieści pięć minut później. Ale jeśli robol spóźnił się chociaż minutę…

Podmyłam się – podróż pozostawia charakterystyczny zapaszek – ubrałam, włożyłam trampki, po czym ruszyłam do głównego budynku najkrótszą ścieżką. Ta, nie wiedzieć czemu, w pewnym momencie skręcała w prawo. Musiałabym nadłożyć drogi. Wytyczę nową trasę tylko na własny użytek. Wątpię, by zarząd chciał się na to zgodzić, toteż zamierzałam pozwolić sobie na samowolkę. Jestem obozową kozaczką.

Zaburczało mi w brzuchu, więc przyspieszyłam.

Wpadłam do budynku przez frontowe wejście, spodziewając się harmidru, jednak nic się tu nie działo. Ziało pustką. Stanęłam jak wryta.

Dobra wiadomość: mogę zjeść, ile chcę, i jeszcze zabrać na później.

Zła: będziemy jeść, prawda?

– Halo?!

Drzwi do biura były zamknięte, poszłam więc do stołówki. Z jednej strony wielkiego pomieszczenia mieściła się kuchnia. Obozowicze ustawiali się przy niej w kolejce, brali tace i przechodzili dalej. Wybierali sobie napój, a następnie przystawali, by kucharze nałożyli im posiłek, po czym rozchodzili się do stolików ustawionych w drugiej części sali.

Nie zdziwiło mnie, że nakryto jedynie kilka stolików. Do wykarmienia mieli tylko nieco ponad czterdziestu gości.

Dalsza część olbrzymiego pomieszczenia była kiedyś salą gimnastyczną. Teraz ktoś zwinął wykładzinę leżącą do tej pory na drewnianym parkiecie do gry w kosza. Czasami ustawiano pod ścianą scenę, jeśli podczas posiłków urządzano występy.

Nad boiskiem paliły się jarzeniówki, część jadalnianą spowijał cień.

Dostrzegłam światło w kuchni, mimo że ściana przesuwna blokowała przejście. Kuchnię zamykano na noc, aby nikt po niej nie buszował, a otwierano na czas wydawania posiłków. Skoro była zamknięta, a jedzenie nie zostało wystawione, nie spodziewano się gości.

Najwyraźniej obozowi bogowie zdecydowali się jednak mi odpowiedzieć, bo gdy ponownie miałam zawołać, za moimi plecami otworzyły się drzwi frontowe. Odwróciłam się, licząc co najmniej na śpiew kościelnego chóru.

W wejściu stał facet ubrany w biznesowy garnitur. Na jego twarzy malowało się zmęczenie. Ruszył przed siebie z torbą zarzuconą na ramię. Za nim pojawili się jeszcze dwaj podobnie ubrani mężczyźni.

Przywykłam do bogatych gości. Ośrodek kierował swoją ofertę do zamożnych ludzi, więc czasami ktoś sławny wynajmował cały kompleks. Oswoiłam się z widokiem ładnych rzeczy. Ładnych ubrań. Ładnych butów. Ładnych toreb.

Ci trzej stanowili definicję wszystkiego, co ładne. Mieli czyste, zadbane twarze. Roztaczali wokół silną aurę władzy, lecz nie biła od nich arogancja. Emanowali taką pewnością siebie, że aż się cofnęłam.

Kimkolwiek byli, sława nie była im obca.

Garnitury skrojone na miarę. Włoskie buty. Markowe torby. Choć nie potrafiłam wskazać projektanta, wiedziałam, że to modowa szycha. Panowie wyróżniali się też wyglądem. Pierwszy: szczupły, przeciętnego wzrostu. Dwaj pozostali to synowie gigantów.

Nagle odniosłam wrażenie, jakby z pomieszczenia wyssano całe powietrze. Świat wirował mi przed oczami.

Niższy gość spojrzał na drzwi do biura, a potem na mnie. Wskazał na wejście.

– Tam mamy iść?

– Argucham – przeszło mi przez usta.

Sama nie rozpoznałam języka. Być może przestawiłam się na jakiś staronordycki. Albo mowę kosmitów. Tak to sobie tłumaczyłam. Uśmiechnęłam się, zamrugałam i pokiwałam głową, nabierając pewności, że zaraz nogi się pode mną załamią.

Mężczyzna zmarszczył brwi, lecz ruszył do biura. Zapukał delikatnie, po czym wszedł. Giganci podążyli za nim. Żaden nawet nie zerknął w moim kierunku.

W sumie dlaczego mieli na mnie popatrzeć?

Mówiłam po kosmicku, bo rozpoznałam jednego z wielkoludów. To dawny zawodnik NBA, należał do drużyny gwiazd, drużyny obrońców i sześciokrotnie zdobył mistrzostwo.

Był legendą.

Zaparło mi dech.

Czy dziobaki chodzą tyłem na przód?

Nabierałam panicznie powietrza.

Czy jako osiemdziesięciolatek spoglądający wstecz na swoje życie będziesz żałować, że nie jesteś medium?

Winston Duty sześć lat temu przeszedł na koszykarską emeryturę, lecz obecnie był głównym trenerem Seattle Thunder.

O.

Mój.

Boże.

Seattle Thunder.

Zaczęłam sapać.

Ile trzeba pobić rekordów Guinnessa, by uznać, że pobiło się ich za wiele?

Pochyliłam się, oparłam dłonie o kolana, lecz wciąż nie mogłam wypuścić powietrza. Jednocześnie panikowałam i szczałam z ekscytacji. Zaraz zemdleję i osunę się we własne siki.

– Charlie – syknęła zza mnie Hadley.

Spróbowałam się odwrócić. Naprawdę.

Zapewne usiłowała zasugerować, żebym przeszła do bezpiecznego miejsca, aby się ukryć i umrzeć. Lecz nie mogłam się ruszyć. Kolana miałam jak z galarety. Stopy już mi się rozpłynęły. Po udach na bank płynął mocz.

Moje marzenie się ziści, jeżeli przetrwam na tyle długo, żeby się nim cieszyć.

Ktoś chwycił mnie za rękę i pociągnął do tyłu. Ścisnęłam czyjąś dłoń i uniosłam głowę. Byłam niemal pewna, że tuż przed sobą widziałam włosy Owena. Zostałam zaciągnięta do biura przy kuchni, posadzona na krześle, a potem wciśnięto mi ryj między kolana. Hadley uklękła przede mną.

– Oddychaj, Charlie. – Poklepała mnie po plecach.

Nie mogłam. Kręciłam głową, wskazując na coś za drzwiami. Nie wiedzieli, kto tam był? Wiedzieli! To ja dopiero się dowiedziałam. Seattle Thunder. Reese Forster. Moja ukochana drużyna i ukochany zawodnik.

Przyjechali jego trenerzy, co oznaczało tylko jedno. Odbędzie się tutaj zgrupowanie Seattle Thunder.

TUTAJ! GDZIE JESTEM TEŻ JA!

Fanka we mnie – psychofanka, dla uściślenia – dostała cholernego świra.

– Ktobęgodanham… – Najwyraźniej nie wróciłam jeszcze do trybu mówienia językiem moich przodków.

A przyjaciele darli łacha. Stali i rechotali jak debile.

Rzuciłam się przed siebie i walnęłam Owena pod kolanem, kiedy odwrócił się na chwilę. Niestety przytrzymał się czegoś, po czym pokręcił karcąco głową.

Niegdyś zachowywałam się w ten sposób. Wywijałam podobne irytujące numery, lecz tym razem będę je robić z zemsty. Piorunowałam ich wzrokiem, starając się złapać oddech.

Nozdrza, rozewrzyjcie się na moje polecenie!

– Pojeby – wydusiłam w końcu.

Gnoje poskładali się ze śmiechu. Hadley, żeby nie upaść, podparła się o ramię Owena.

– Twoja mina. – Wskazała na mnie.

Pacnęłam ją w dłoń.

– Jaką masz ulubioną pozy… – Powstrzymałam się. – Proszę, nie odpowiadaj.

Znów na mnie wskazała i się uśmiechnęła.

– Nigdy nie odpowiadamy. Nie zwracamy na to uwagi.

Łączyły nas lata przyjaźni. Jebać konwenanse. Było tak, jakbym nie odcięła się od nich na osiem lat. Też się roześmiałam, choć starałam się nie myśleć o tym, kto tu przyjechał – i może stoi w korytarzu przed biurem – bo wtedy znów przemówiłabym w języku Arguchamitów.

– Co się dzieje? – dopłynęło skądś pytanie.

Rozpoznałam głos Trenta. On też spiskował!

– Dowiedziała się, kto przyjedzie – zameldował Owen.

– Och! – Trent się zaśmiał. – Zajebiście. – Pochylił się i zapytał głośniej: – Słyszysz mnie, Charlie? Spojrzałam na niego wilkiem.

– Czy gdyby wszyscy byli głusi, miałby kto mówić?

– Panicznie chwytała powietrze.

Posłałam Hadley ponure spojrzenie. Ciągle z trudem oddychałam, a w pomieszczeniu latały ptaszki. Niech je szlag. Jeden przeleciał przez głowę Trenta – czego mój kolega nawet nie zauważył – i wyleciał z drugiej strony. Usta przyjaciela rozciągnęły się w aroganckim uśmieszku.

– Oddychaj, Charlie. Oddychasz czy mam ci udzielić motywacyjnej pogawędki na temat tego, jak uspokoić drzemiącą w tobie fankę? Przywaliłam mu pięścią w brzuch.

Opadł na kolana.

– Aua.

Owen i Hadley znów wybuchnęli śmiechem.

– Czy istnieje prócz papugi i słonia zwierzę, które potrafi tańczyć? – wyrwało mi się.

Nie mogłam myśleć o osobach za ścianą, bo gdy oddawałam się temu, zwoje w moim mózgu prostowały się i wszystko w nim wywracało się do góry nogami. Dlatego też wmawiałam sobie, że gościmy zwykłych, bogatych palantów. Miałam tu tylko trochę popracować, napisać fragment powieści – nie łudźmy się, nigdy jej nie skończę – i pogodzić się z niektórymi sprawami. Przyjechałam tutaj, by zamknąć pewien rozdział życia. I tyle. Gdy to sobie wielokrotnie powtórzyłam, zaczęłam się uspokajać. Oddychałam już normalnie i nie odnosiłam wrażenia, że zapadną mi się płuca. Troje moich podłych przyjaciół przestało się śmiać i podeszło, by się przytulić. Kusiło mnie, żeby pokazać im środkowy palec. Zasługiwali na co najmniej tyle za naśmiewanie się z koleżanki w chwili jej największej życiowej wpadki.

– Lepiej się już czujesz?

No proszę. I mamy Hadley Czułe Serce.

Trent parsknął.

– Pytasz, czy wróciło jej nieco rozumu? – Postukał mnie delikatnie po głowie. – Mózg zamienił ci się w papkę?

Hadley zarechotała.

Cofam swoje słowa.

Nie miała czułego serca.

Owen uniósł ramię i wyprostował rękę. Mogłabym przysiąc, że obecnie wykonywał ten ruch nie z powodu urazu, a po to, by zasygnalizować rozmówcy, że ma już dość pogawędki albo że chciałby zmienić temat.

Czekaliśmy w milczeniu, aż debile się nacieszą.

– Skoro już tu są, sprawdźmy, czy jedzenie nie wystygło.

Ruszyliśmy jak na sygnał. Hadley i Owen poszli do kuchni. Trent skierował się do frontowego wyjścia. Podejrzewałam, że musiał coś zrobić w związku ze zleceniem, którego się podjął. A ja? Nie wiedziałam nawet kiedy zaczynam pracę. Dziś? Jutro rano? Poczłapałam więc do kuchni. Owen sprawdzał temperaturę dań.

– Mam już dzisiaj otworzyć boiska?

– Chyba tak – odpowiedział z roztargnieniem, sprawdzając utrzymujące ciepło pojemniki. – Keith nic nie mówił? Hadley wyszła z części pomieszczenia, w której znajdowały się zlewozmywaki, z dwiema mokrymi łyżkami do nakładania potraw. Machała nimi, by szybciej wyschły.

– Wspomniał, że po kolacji powitają ich z Trentem – poinformowała. – Możliwe, że goście zrobią później zbiórkę na boisku.

Nie było mowy, żebym zapytała o to Keitha.

– Myślisz, że powinnam otworzyć boiska po spotkaniu powitalnym i zamknąć je o północy?

Owen poruszył ramieniem.

– Tak. Dobry pomysł. Możesz je przecież zamknąć, jeśli nikt nie przyjdzie. Pokiwałam głową. Niemal mu zasalutowałam z wdzięczności, że nie wysłał mnie do Keitha. Rozejrzałam się dokoła. Nadal wmawiałam sobie, że nie wiem, kto zajmuje miejsca w stołówce, mimo że docierały do nas głosy gości.

– Mogę wam w czymś pomóc?

Hadley spojrzała na mnie kątem oka.

– Lepiej się czujesz? Panujesz nad swoją skłonnością do zadawania pytań? Potaknęłam.

– Pracuję nad tym. Kiedyś nad nią panowałam.

Kiwnęła głową w stronę zlewów.

– Lubisz zmywać?

Wypowiedziała słowa tonem pytającym, chociaż zawarła w nich też sugestię. Miała rację. Lubiłam. Naczynia piętrzyły się w zlewie, błagając, bym zrobiła z nimi porządek. Słyszałam w głowie ich głosy: „Charlie. Umyj nas. Znów chcemy lśnić. Prooosimy”.

Dobra, to ciut dziwaczne, jednak trzymanie myjki ciśnieniowej i celowanie nią w każdą powierzchnię, którą chce się ukarać, miało w sobie coś kojącego.

Nie zwracałam uwagi na otwarte okienko do stołówki, w którym goście zostawią brudne naczynia. Na niczym nie chciałam skupiać wzroku. Musiałam wznieść w głowie mury.

Sięgnęłam po potężną dyszę.

Odniosłam wrażenie, jakby rączka czekała na mnie przez te wszystkie lata. „Witaj, moja mała Charlie”.

Uśmiechnęłam się.

ROZDZIAŁ 6

Był tu Garth Carzoni.

Na jego widok prawie wpadłam do zlewu. Powinnam przestać się gapić, ale nie mogłam nad sobą zapanować.

W głowie roiło mi się od dziwnych pytań, mimo że starałam się je tłumić. Za każdym razem, gdy czułam, że coś mi się zaraz wymsknie, przygryzałam wargę. Zapewne płynęła już z niej krew, ale co miałam zrobić jako nieco obsesyjna fanka, aby zachować przytomność umysłu? Najwyraźniej krwawić.

I nie poświęcać najmniejszej uwagi pewnemu zawodnikowi, na widok którego zapewne bym się posikała. Nie zniosłabym świadomości, że tu jest, więc zamknęłam go w specjalnym miejscu w swojej głowie.

Gdy wszyscy zjedli, Keith i Trent zaczęli opowiadać o ośrodku i obowiązujących w nim zasadach. Znałam ten rytuał. Jak skończą, ich miejsce zajmą trenerzy, którzy wyjaśnią co trzeba.

Nie wiedziałam, jaki mieli plan na później.

Jednak dopóki nie odejdą, będę się rozpływać z radości, jak przystało na fankę koszykówki.

Terry Bartlonguesen.

Westchnęłam, a potem wydałam z siebie dziwne bulgotanie. Kiedy to sobie uświadomiłam, ponownie rzuciłam coś po kosmicku. Nic jednak nie zrozumiałam.

Nie mogłam oddychać. Serce niemal przestało mi pracować, gdy koszykarz pochylił się i wyszeptał coś do Matthew Crusky’ego. Matthew Crusky’ego, ludzie! Cruskinatora. Cruskimaszyny.

Wydostało się ze mnie przeciągłe, dziwne kosmickie westchnienie. Zwiotczałam, lecz udało mi się przytrzymać zlewu. Właśnie tak. Odwróć wzrok. Wznieś mury w głowie. Niech stoją stabilnie. Wyprostuj się.

Kolana i tak mi zmiękły. Nie mogłam nad sobą zapanować.

Na nowo zaczęłam się gapić jak jakaś stalkerka.

Beau Michems.

Widownia podrywa się na nogi i bije brawo. Ach. Aaach.

Przy nim Juan Cartion.

Juan Pędziwiatr Cartion! Zwany też Chia Pet, ponieważ podczas każdego meczu puszyła mu się fryzura, z czego lubili sobie żartować komentatorzy. Jednak tutaj nie wyglądał jak Chia Pet. Włosy miał przylizane i zaczesane na bok. Grał na pozycji rzucającego obrońcy i – zaraz wpadnę w stan czystej niepoczytalności, muszę się pilnować – był najlepszym przyjacielem Reese’a Forstera.

Na samą myśl o nim, o tym, że jest tutaj jego najlepszy przyjaciel, zaschło mi w ustach. Facet znajdował się sześć metrów ode mnie. ODE MNIE! – Uspokój się, zrywaczko wianków.

– „Zrywaczko wianków”? – Odwróciłam się gwałtownie i uniosłam brwi. – Stosujesz odwróconą psychologię w nadziei, że zerwę twój wianek?

Trent się zaśmiał.

– Bardziej celowałem w przeniesienie. Przenoszę na ciebie swoje fantazje.

Prychnęłam.

– Z przykrością zawiadamiam, że mój wianek zerwano dawno temuuu… uuu… O cholera.

Po drugiej stronie okienka do zwrotu naczyń stał Keith. Na jego twarzy gościł wyraz niezadowolenia. Sprośny drań wykorzysta okazję. Znałam go dobrze.

Jednak stęknął tylko, machając w powietrzu swoim bossowskim kubkiem.

– Trent, zaczynajmy.

Co jest? Żadnych złośliwości. Nieco mnie tym rozczarował. Odrobinę. Nie chciałam zaogniać sytuacji, ale nie mogłam się pohamować.

– Hej, Keith? – zaczęłam. Zatrzymał się i spojrzał przez ramię. – Gdybyś musiał wyznać jeden grzech, aby ocalić swoje życie, do czego byś się przyznał?

– Tak trzymaj, Charlie. Zawsze możemy zatrudnić innych dawnych pracowników. – Odwrócił się.

– Czyżby? Ilu z nich możesz popro…

Ktoś zakrył mi dłonią usta.

– Idź, szefie – powiedział Trent. – Zaraz dołączę.

Nikt się mną nie przejmował.

Cóż, w tej chwili robił to Trent i tego było mi trzeba.

Gdy odsunął rękę, zaczerpnęłam nieco powietrza.

– Dziękuję. Prawie straciłam następną pracę.

Przyjaciel zaśmiał się sztucznie.

– Muszę lecieć. Weź się w garść. Poważnie. Wyjeżdżam jutro, by dać kolejne przemówienie, i wrócę dopiero pod koniec turnusu. Poradzisz sobie? Potaknęłam.

Nie będę musiała się trudzić, by unikać Keitha. Miał tendencję do pojawiania się tylko na posiłkach. Większość czasu spędzał w swoim biurze, zatem nic się nie stanie, o ile nie zacznie wpadać na boiska. Mogłam zmywać gary i odkładać sobie jedzenie na później.

– Pomożesz jej się kontrolować, jeśli zajdzie taka potrzeba? – spytał Trent mijającą go Hadley.

Nie zatrzymując się, dziewczyna posłała mu uśmiech przez ramię. Wyszła i zaraz wróciła z szybkowarem.

– Nie ma sprawy – odpowiedziała, ponownie nas mijając. – Chociaż zawsze lubiłam zadziorną Charlie.

– Jakoś mnie tym nie pocieszyłaś.

Klepnęłam Trenta po ramieniu.

– Idź. Nic mi się nie stanie. Ewentualnie będę zadawać pytania szeptem.

Posłał mi cierpkie spojrzenie.

– Jasne, bo w wyszeptanych pytaniach nie ma nic dziwnego.

Wzruszyłam ramionami, wracając do zmywania.

Koszykarze zaczęli powoli wychodzili, zostawiając brudne naczynia na stolikach.

Młodszym obozowiczom tłumaczono, żeby odkładali talerze na jedną, a sztućce na drugą tacę, by wyrzucali śmieci i tak dalej. Dorosłych proszono, by odstawiali naczynia do okienka. Jednak teraz gościliśmy kogoś zupełnie innego sortu. Nie zdziwiło mnie, że żaden z mężczyzn nie odniósł naczyń.

No ale dołożyli mi pół godziny pracy.

Owen wyciągnął skądś wózek z takimi udogodnieniami jak pojemnik, do którego można włożyć sztućce.

– Dobra, będę się zbierał. – Trent ociągał się z wyjściem. – Nie zapytałaś o koszykarza, w którym się podkochujesz. Przyjaciel właśnie zafundował mi atak paniki.

Żałujesz czegoś, co zrobiłeś w ostatnich pięciu dniach? Pięciu tygodniach? Pięciu miesiącach? Pięciu latach? Przygryzałam wargę. Żadne z pytań mi się nie wymsknęło, więc byłam z siebie cholernie dumna.

I wtedy Trent dodał:

– Nie ma go. Przyjedzie jutro.

O Boże!