Tybetańska joga snu i śnienia - Tenzin Wangyal - ebook + książka

Tybetańska joga snu i śnienia ebook

Wangyal Tenzin

0,0
44,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Doceń potęgę świadomego snu, w którym drzemie moc odmieniająca życie.

Człowiek śpi codziennie. Dlaczego nie robić tego świadomie, tak aby sen miał na nas korzystny wpływ?

Tybetańska joga snu i śnienia zawiera dokładne instrukcje pokazujące, jak za dnia wpłynąć na jakość snu i sprawić, żeby stał się on jeszcze jednym elementem prowadzącym do wyzwolenia. Europejczycy nie doceniają potęgi snu, nie wiedzą, że drzemie w nim moc, która potrafi odmienić życie. Książka zainteresuje każdego, szczególnie zaś tych, którzy lubią śnić.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 274

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Polecamy

Z SERII

„TYBE­TAŃ­SKA ŚCIEŻKA KU OŚWIE­CE­NIU”

TEN­ZIN WAN­GYAL

RIN­PO­CZE

CUDA NATU­RAL­NEGO UMY­SŁU

LECZE­NIE FORMĄ, ENER­GIĄ I ŚWIA­TŁEM

PRAW­DZIWE ŹRÓ­DŁO UZDRO­WIE­NIA

PRZE­BU­DZE­NIE ŚWIE­TLI­STEGO UMY­SŁU

PRZE­BU­DZE­NIE ŚWIĘ­TEGO CIAŁA

SPON­TA­NICZNA KRE­ATYW­NOSĆ

TYBE­TAŃ­SKA JOGA CIAŁA, MOWY I UMY­SŁU

TYBE­TAŃ­SKA JOGA SNU I ŚNIE­NIA

UZDRA­WIA­NIE DŹWIĘ­KIEM W TRA­DY­CJI TYBE­TAŃ­SKIEJ

PODZIĘKOWANIA

Chciał­bym podzię­ko­wać oso­bom, które przy­czy­niły się do wyda­nia tej książki. Pierw­szą z nich i naj­waż­niej­szą był Mark Dahlby, mój uczeń i bli­ski przy­ja­ciel, z któ­rym praca dawała mi wiele rado­ści. Spę­dzi­li­śmy wiele godzin w kawiar­niach w oko­licy Ber­ke­ley, prze­dys­ku­to­wu­jąc roz­ma­ite zagad­nie­nia. Bez niego powsta­nie tej książki nie byłoby moż­liwe.

Dzię­kuję rów­nież Ste­ve­nowi D. Good­ma­nowi, przy­ja­cie­lowi, za jego bły­sko­tliwe suge­stie; Sue Ellis Dyer i Chri­sowi Bake­rowi, któ­rzy wpro­wa­dzili poprawki edy­tor­skie we wstęp­nej wer­sji tej książki; Sue Davis i Lau­rze She­ker­jian, któ­rych opi­nie po prze­czy­ta­niu tek­stu były nie­zwy­kle pomocne; Chri­stine Cox z wydaw­nic­twa Snow Lion, któ­rej nie­oce­nione doświad­cze­nie wydawcy zde­cy­do­wa­nie udo­sko­na­liło tę książkę.

Zdję­cia pozy­cji medy­ta­cyj­nych i jogi śnie­nia wyko­nał Anto­nio Rie­stra przy współ­pracy Luz Ver­gara. Autorką ilu­stra­cji czakr jest Monica R. Ortega. Chciał­bym podzię­ko­wać wszyst­kim, któ­rych tutaj nie wymie­ni­łem, ale któ­rzy na roz­ma­ite spo­soby mi poma­gali.

Dedykacja

Książkę tę dedy­kuję Namkhai Norbu Rin­po­cze, który jest moją wielką inspi­ra­cją – zarówno w tym, czego i jak uczę innych, jak i w mojej wła­snej prak­tyce.

PRZEDMOWA

Według popu­lar­nego tybe­tań­skiego powie­dze­nia, „aby roz­wiać wąt­pli­wo­ści na temat auten­tycz­no­ści nauk i prze­kazu, trzeba przed­sta­wić linię prze­kazu i jej histo­rię”. Z tej wła­śnie przy­czyny zacznę tę książkę krótką histo­rią mego życia.

Uro­dzi­łem się wkrótce po tym, jak moi rodzice ucie­kli z Tybetu przed prze­śla­do­wa­niem przez Chiń­czy­ków. Warunki życia były w owych cza­sach bar­dzo cięż­kie, rodzice umie­ścili mnie w chrze­ści­jań­skiej szkole z inter­na­tem, która miała zapew­nić mi odpo­wied­nią opiekę. Mój ojciec był bud­dyj­skim lamą1, a matka prak­ty­ko­wała bon. Jakiś czas póź­niej ojciec zmarł. Matka ponow­nie wyszła za mąż za lamę reli­gii bon. Oboje pra­gnęli, abym dora­stał w kręgu swo­jej kul­tury, tak więc gdy mia­łem dzie­sięć lat, zabrali mnie do głów­nego klasz­toru bon w Dolan­dżi, w Indiach, gdzie zło­ży­łem mni­sze ślu­bo­wa­nia.

Po pew­nym cza­sie spę­dzo­nym w klasz­to­rze Lopon (główny nauczy­ciel) San­dzie Ten­zin Rin­po­cze [Rin­po­cze to tytuł tybe­tań­skiego nauczy­ciela ozna­cza­jący „dro­go­cenny” – przyp. tłum.] roz­po­znał mnie jako inkar­na­cję Cziung­tula Rin­po­cze, słyn­nego uczo­nego, nauczy­ciela, pisa­rza i mistrza medy­ta­cji. Cziung­tul Rin­po­cze był rów­nież uzna­nym astro­lo­giem, a w zachod­nim Tybe­cie i pół­noc­nych Indiach zna­nym poskra­mia­czem dzi­kich duchów. Ceniono go rów­nież jako leka­rza posia­da­ją­cego magiczne umie­jęt­no­ści. Jed­nym z jego mece­na­sów był król pro­win­cji Hima­ćal w pół­noc­nych Indiach. Król ten i jego żona, któ­rzy nie mogli mieć dzieci, popro­sili Cziung­tula Rin­po­cze, aby rów­nież ich wyle­czył. Cziung­tul Rin­po­cze zro­bił to, a syn, który się wów­czas uro­dził, peł­nił urząd guber­na­tora stanu Hima­ćal Pra­deś.

Kiedy mia­łem lat trzy­na­ście, mój dobry mistrz [główny nauczy­ciel – przyp. tłum.], czło­wiek wiel­kiej wie­dzy i wiel­kiego urze­czy­wist­nie­nia, przy­go­to­wy­wał się do wygło­sze­nia nauk na temat jed­nej z naj­waż­niej­szych i naj­bar­dziej ezo­te­rycz­nych nauk w reli­gii bon, linii Wiel­kiej Dosko­na­ło­ści (dzog­czen) z ust­nego prze­kazu Sziang Sziung (Sziang Sziung Njen Dziu**). Cho­ciaż byłem wów­czas bar­dzo młody, mój ojczym udał się do Lopona Rin­po­cze i zapy­tał go, czy mógł­bym wziąć udział w naukach, które miały być wygła­szane codzien­nie przez trzy lata. Lopon uprzej­mie zgo­dził się, pro­sząc, żebym rów­nież ja, jak pozo­stali ucznio­wie, któ­rzy mieli wziąć udział w naukach, opo­wie­dział mu sen, który miał mi się przy­śnić w noc poprze­dza­jącą roz­po­czę­cie nauk. Na tej pod­sta­wie Lopon miał okre­ślić naszą goto­wość do ich przy­ję­cia.

Nie­któ­rzy z uczniów nie pamię­tali żad­nego snu, co uznano za oznakę poja­wia­ją­cych się prze­szkód na ścieżce. Tym uczniom Lopon naka­zał wyko­ny­wać odpo­wied­nie prak­tyki oczysz­cza­jące, a roz­po­czę­cie nauk wstrzy­mał do momentu, kiedy każdy z nich będzie miał jakiś sen. Sny innych uczniów zostały zin­ter­pre­to­wane jako wska­zówki świad­czące o tym, że aby przy­go­to­wać się do przy­ję­cia nauk, muszą wyko­ny­wać okre­ślone prak­tyki, na przy­kład wzmac­nia­jące związki ze straż­ni­kami [ener­giami ochron­nymi linii prze­kazu – przyp. tłum.] bon.

Mnie się śniło, że auto­bus objeż­dża dookoła dom mojego nauczy­ciela, cho­ciaż w rze­czy­wi­sto­ści nie ma tam żad­nej drogi. Kie­rowcą był mój przy­ja­ciel, a ja sta­łem obok, roz­da­jąc bilety każ­demu, kto wsia­dał do auto­busu. Bile­tami były kawałki papieru z napi­saną tybe­tań­ską literą A. Mia­łem wów­czas trzy­na­ście lat, w Dolan­dżi uczy­łem się dopiero drugi czy trzeci rok i nie zda­wa­łem sobie sprawy z tego, iż litera A ma ogromne zna­cze­nie w naukach dzog­czen. Mój nauczy­ciel ni­gdy nie wspo­mniał mi o tym śnie, było to bar­dzo w jego stylu. Zwy­kle nie komen­to­wał tego, co było dobre, a ja byłem bar­dzo szczę­śliwy, ponie­waż pozwo­lił mi przy­cho­dzić na nauki.

W tra­dy­cji ducho­wej Tybetu sny są czę­sto wyko­rzy­sty­wane wła­śnie w ten spo­sób – aby pomóc nauczy­cie­lowi zde­cy­do­wać, czy dany uczeń jest gotowy na przy­ję­cie okre­ślo­nych nauk. Cho­ciaż wyda­rze­nie, które opi­sa­łem powy­żej, miało miej­sce na długo przed tym, jak roz­po­czą­łem stu­dio­wa­nie i prak­ty­ko­wa­nie jogi snu, zapo­cząt­ko­wało ono moje zain­te­re­so­wa­nie snami. Byłem pod wiel­kim wra­że­niem tego, jak ogromną wagę przy­wią­zuje się do snów w tybe­tań­skiej kul­tu­rze i reli­gii bon – czę­sto infor­ma­cje pocho­dzące z pod­świa­do­mo­ści mają więk­sze zna­cze­nie niż te, któ­rych dostar­cza umysł świa­domy.

Po zakoń­cze­niu trzy­let­nich nauk, w któ­rych skład wcho­dziły rów­nież liczne odosob­nie­nia medy­ta­cyjne ze współ­prak­ty­ku­ją­cymi oraz odosob­nie­nia indy­wi­du­alne, wstą­pi­łem do klasz­tor­nej Szkoły Dia­lek­tyki. Zre­ali­zo­wa­nie pro­gramu naucza­nia, który obej­muje tra­dy­cyjne wykształ­ce­nie mona­styczne, zwy­kle zaj­muje dzie­więć do trzy­na­stu lat. Stu­dio­wa­li­śmy ele­men­tarne przed­mioty aka­de­mic­kie, takie jak gra­ma­tyka, san­skryt, poezja, astro­lo­gia i sztuka, oraz przed­mioty nie­zbyt powszechne, takie jak epi­ste­mo­lo­gia, kosmo­lo­gia, sutra, tan­tra i dzog­czen. W trak­cie kształ­ce­nia zetkną­łem się z wie­loma naukami i prze­ka­zami na temat snu, z któ­rych naj­waż­niej­sze oparte były na tek­stach Sziang Sziung Njen Dziu, Tan­try Matki oraz na naukach Śar­dzy Rin­po­cze.

Nauka szła mi nie­źle, a gdy skoń­czy­łem dzie­więt­na­ście lat, popro­szono mnie, abym zaczął uczyć innych, co też uczy­ni­łem. Mniej wię­cej w tym samym cza­sie napi­sa­łem i opu­bli­ko­wa­łem skró­coną bio­gra­fię Szien­raba Miło­cze, zało­ży­ciela reli­gii bon. Póź­niej zosta­łem rek­to­rem Szkoły Dia­lek­tyki, które to sta­no­wi­sko pia­sto­wa­łem przez cztery lata. Bar­dzo zaan­ga­żo­wa­łem się w kształ­to­wa­nie i roz­wój szkoły. W 1986 roku otrzy­ma­łem tytuł gesze, naj­wyż­szy sto­pień naukowy w tybe­tań­skim sys­te­mie edu­ka­cji klasz­tor­nej.

W roku 1989, na zapro­sze­nie Wspól­noty Dzog­czen z Włoch pro­wa­dzo­nej przez Namkhai Norbu Rin­po­cze, poje­cha­łem na Zachód. Cho­ciaż nie pla­no­wa­łem nauczać, człon­ko­wie wspól­noty popro­sili mnie o to. Pew­nego dnia roz­da­łem kawałki papieru, które miały być następ­nie użyte w cza­sie kon­cen­tra­cji medy­ta­cyj­nej. Na każ­dym z nich wid­niała litera A. Powró­cił do mnie wów­czas sen sprzed pięt­na­stu lat, w któ­rym roz­da­wa­łem takie wła­śnie skrawki papieru ludziom wsia­da­ją­cym do auto­busu. Było to doświad­cze­nie tak silne, jakby mnie ktoś ude­rzył obu­chem w głowę.

Pozo­sta­łem na Zacho­dzie, a w 1991 roku otrzy­ma­łem sty­pen­dium Fun­da­cji Roc­ke­fel­lera na pro­wa­dze­nie stu­diów badaw­czych na Uni­wer­sy­te­cie Rice w Tek­sa­sie. W 1993 roku wyda­łem swoją pierw­szą książkę na Zacho­dzie, Cuda natu­ral­nego umy­słu, w któ­rej sta­ra­łem się w przy­stępny i pro­sty spo­sób przed­sta­wić nauki Wiel­kiej Dosko­na­ło­ści (dzog­czen). W 1994 roku otrzy­ma­łem sub­wen­cję Naro­do­wej Fun­da­cji Stu­diów Huma­ni­stycz­nych na kon­ty­nu­owa­nie badań nad aspek­tami logiki i filo­zo­fii w tra­dy­cji bon, wraz z pro­fe­sor Anne Klein, kie­row­ni­kiem kate­dry stu­diów reli­gij­nych na Uni­wer­sy­te­cie Rice.

W ten spo­sób reali­zo­wały się moje naukowe zain­te­re­so­wa­nia, ale ponie­waż prak­tyka jest zawsze waż­niej­sza, przez cały ten czas inten­syw­nie zaj­mo­wa­łem się snami i prak­tyką jogi snu. Moja wie­dza nie jest jedy­nie teo­re­tyczna – będąc od wcze­snego wieku pod wpły­wem doświad­czeń sen­nych moich nauczy­cieli i matki oraz pod wpły­wem nauk na temat wyko­rzy­sta­nia snów w tra­dy­cji bon, zaufa­łem mądro­ści swo­ich snów i przez dzie­sięć lat inten­syw­nie prak­ty­ko­wa­łem (i na­dal prak­ty­kuję) jogę snu. Każ­dej nocy, kła­dąc się do łóżka, kiedy codzienna krzą­ta­nina dobie­gła końca, odczu­wam wol­ność. Cza­sami prak­tyka się udaje, cza­sami nie, i będzie tak, dopóki w pełni jej nie urze­czy­wist­nimy. Nie­mniej jed­nak nie­mal każ­dej nocy udaję się na spo­czy­nek z zamia­rem zre­ali­zo­wa­nia prak­tyki snu. To wła­śnie z mojego doświad­cze­nia oraz z wymie­nio­nych wcze­śniej tek­stów pocho­dzą nauki zawarte w tej książce.

Tybe­tań­ska joga snu i śnie­nia powstała z nauk, które wygła­sza­łem przez kilka lat w Kali­for­nii i Nowym Mek­syku. Zde­cy­do­wa­łem się w dużej mie­rze zacho­wać swo­bodny styl wypo­wie­dzi, który sta­no­wił część tych nauk.

Joga snu jest dla mnie, tak jak dla wielu innych mistrzów i jogi­nów* tybe­tań­skich, głów­nym wspar­ciem dla prak­tyki. Zawsze robiła na mnie wra­że­nie histo­ria życia Śar­dzy Rin­po­cze, wiel­kiego mistrza tybe­tań­skiego, który w momen­cie śmierci (umarł w 1934 roku) zre­ali­zo­wał prak­tykę „tęczo­wego ciała” (dżalu*), znak peł­nego urze­czy­wist­nie­nia. W cza­sie całego swego życia miał wielu zna­ko­mi­tych uczniów, napi­sał wiele waż­nych tek­stów, pra­cu­jąc dla dobra kraju, w któ­rym miesz­kał. Naprawdę trudno wyobra­zić sobie, jak ktoś tak pra­co­wity na „zewnętrz­nym” pozio­mie, odpo­wie­dzialny za tak wiele rze­czy i pro­jek­tów, które reali­zo­wał dla dobra innych, był jesz­cze w sta­nie osią­gnąć tak wiel­kie urze­czywistnienie poprzez duchową prak­tykę. Śar­dza Rin­po­cze mógł to uczy­nić, gdyż nie dzie­lił dnia na pisa­nie, gło­sze­nie nauk i na prak­tykę. Całe jego życie było prak­tyką – czy sie­dział w medy­ta­cji, pisał, nauczał czy spał. Kie­dyś napi­sał, że joga snu była naj­waż­niej­szą prak­tyką na jego ducho­wej ścieżce i inte­gralną czę­ścią urze­czy­wist­nie­nia. Rów­nież dla naszego roz­woju prak­tyka ta może mieć ogromne zna­cze­nie.

Poję­cia ozna­czone gwiazdką zamiesz­czone są w słow­niku na końcu książki. [wróć]

WPROWADZENIE

Prze­sy­piamy jedną trze­cią naszego życia. Bez względu na to, co robimy, czy zaj­mu­jemy się czymś mniej lub bar­dziej szla­chet­nym, czy jeste­śmy mor­der­cami czy świę­tymi, mni­chami czy roz­pust­ni­kami, każdy dzień koń­czy się w ten sam spo­sób. Zamy­kamy oczy i roz­pusz­czamy się w ciem­no­ści. Nie boimy się tego stanu, cho­ciaż znika wów­czas wszystko to, co okre­ślamy mia­nem „ja”. Po krót­kim cza­sie poja­wiają się obrazy, a wraz z nimi nasze poczu­cie jaźni. Znów ist­nie­jemy, w naj­wy­raź­niej nie­ogra­ni­czo­nym świe­cie snu. Każ­dej nocy uczest­ni­czymy w tych nie­zgłę­bio­nych miste­riach, prze­cho­dząc z jed­nego wymiaru doświad­cze­nia w drugi, zatra­ca­jąc poczu­cie sie­bie i odnaj­du­jąc je ponow­nie, a wszystko przyj­mu­jemy za rzecz cał­ko­wi­cie natu­ralną. Budzimy się rano i znów zaczy­namy pro­wa­dzić „rze­czy­wi­ste” życie, ale w pew­nym sen­sie wciąż śpimy i śnimy. Nauki powia­dają, iż możemy albo bez prze­rwy prze­by­wać w złud­nym, sen­nym sta­nie, albo prze­bu­dzić się naprawdę.

Kiedy zaczy­namy prak­ty­ko­wać jogę snu i śnie­nia, sta­jemy się czę­ścią dłu­giej linii prze­kazu. Zarówno męż­czyźni, jak i kobiety przez wiele wie­ków wyko­ny­wali te same prak­tyki, musieli poko­nać te same wąt­pli­wo­ści i prze­szkody, korzy­sta­jąc z prak­tyk, tak jak my to robimy. Wielu wyso­kich lamów i urze­czy­wist­nio­nych jogi­nów uczy­niło jogę snu i śnie­nia swoją główną prak­tyką i przez nią wła­śnie osią­gnęło urze­czy­wist­nie­nie. Pamię­ta­jąc histo­rię linii oraz ludzi, któ­rzy poświę­cili całe swoje życie na urze­czy­wist­nie­nie tych nauk, naszych ducho­wych przod­ków, któ­rzy poprzez nie prze­ka­zali nam owoce swej prak­tyki, możemy mieć głę­bo­kie zaufa­nie do nauk oraz poczu­cie wdzięcz­no­ści w sto­sunku do całej linii.

Nie­któ­rych tybe­tań­skich mistrzów zapewne zdziwi fakt, iż udzie­lam nauk tra­dy­cyj­nie uzna­nych za tajemne ludziom z Zachodu, któ­rzy nie wyko­nali jesz­cze okre­ślo­nych prak­tyk wstęp­nych i któ­rzy nie posia­dają peł­nego ich zro­zu­mie­nia. To, iż uzna­wano te nauki za tajemne, było z jed­nej strony uzna­niem ich war­to­ści, a z dru­giej ochroną przed osła­bie­niem nauk poprzez nie­zro­zu­mie­nie ze strony nie­przy­go­to­wa­nych do nich uczniów. Ni­gdy nie gło­szono ich publicz­nie ani nie udzie­lano byle komu – zare­zer­wo­wane były dla ludzi, któ­rzy przy­go­to­wali się na ich otrzy­ma­nie.

Prak­tyki te pozo­stały tak samo sku­teczne i dro­go­cenne jak nie­gdyś, jed­nak świat się zmie­nia, więc pró­buję dosto­so­wać się do nowych warun­ków. Mam nadzieję, że dzięki otwar­temu i bez­po­śred­niemu prze­ka­zy­wa­niu sku­tecz­nych nauk tra­dy­cja będzie lepiej zacho­wana i wię­cej ludzi z niej sko­rzy­sta. Nie­zmier­nie ważne jest jed­nak to, aby sza­no­wać nauki – z jed­nej strony po to, by je lepiej chro­nić, a z dru­giej, aby wspie­rać w ten spo­sób wła­sną prak­tykę. Pro­szę, posta­raj­cie się o bez­po­średni ich prze­kaz od auten­tycz­nego nauczy­ciela. Oczy­wi­ście, dobrze jest prze­czy­tać coś na ich temat, ale znacz­nie lepiej otrzy­mać prze­kaz ustny, stwo­rzy to bowiem sil­niej­szy zwią­zek z linią prze­kazu. Poza tym na ścieżce czę­sto poja­wiają się roz­ma­ite prze­szkody, które bar­dzo trudno poko­nać samemu. Doświad­czony nauczy­ciel może je roz­po­znać i pomóc w ich usu­nię­ciu. To bar­dzo ważna rzecz, o któ­rej nie należy zapo­mi­nać.

Nasze ludz­kie życie jest nie­zwy­kle cenne. Mamy cał­ko­wi­cie sprawne i obda­rzone peł­nym poten­cja­łem ciała i umy­sły, nie­któ­rzy zapewne spo­tkali bud­dyj­skich nauczy­cieli i otrzy­mali od nich nauki. Cie­szymy się rów­nież wol­no­ścią, która umoż­li­wia nam podą­ża­nie duchową ścieżką. Zda­jemy sobie sprawę z tego, iż prak­tyka jest bar­dzo istotna zarówno w cza­sie podą­ża­nia duchową ścieżką, jak i w roz­wi­ja­niu pra­gnie­nia poma­ga­nia innym. Wiemy rów­nież, że życie mija szybko, a śmierć jest nie­unik­niona. Nie­stety w codzien­nej bie­ga­ni­nie nie­ła­two jest nam zna­leźć czas na to, aby prak­ty­ko­wać tyle, ile byśmy sobie życzyli. Może udaje nam się wykroić godzinę lub dwie na codzienną medy­ta­cję, ale wciąż każ­dego dnia pozo­stają dwa­dzie­ścia dwie godziny, w cza­sie któ­rych jeste­śmy roz­pro­szeni, mio­tani falami sam­sary*. Zawsze jed­nak znaj­du­jemy czas na sen. Trze­cia część życia, którą na niego prze­zna­czamy, może być wyko­rzy­stana na prak­tykę.

Ideą prze­wod­nią niniej­szej książki jest pogląd, iż poprzez prak­tykę możemy roz­wi­nąć świa­do­mość w każ­dej chwili naszego życia. Jeżeli ten stan osią­gniemy, będziemy nie­ustan­nie doświad­czać więk­szej wol­no­ści i łatwo­ści przy­sto­so­wy­wa­nia się do zmie­nia­ją­cych się sytu­acji, mniej zaś będziemy powo­do­wani tro­skami dnia powsze­dniego. Zwy­kłe zaję­cia i obo­wiązki nie będą nas roz­pra­szać. Roz­wi­niemy sta­bilną i bystrą przy­tom­ność umy­słu, która pozwoli nam zręcz­niej reago­wać na wszystko, co się poja­wia, tak aby było to z pożyt­kiem dla innych oraz dla naszej wła­snej ducho­wej prak­tyki. Osta­tecz­nie osią­gniemy stan, który pozwoli nam utrzy­mać peł­nię świa­do­mo­ści zarówno w cza­sie snu, jak i w ciągu dnia. Będziemy wów­czas mogli twór­czo i pozy­tyw­nie wyko­rzy­stać zja­wi­sko, jakim jest sen, i urze­czy­wist­nić wiele prak­tyk wła­śnie w cza­sie snu. Kiedy w pełni roz­wi­niemy tę zdol­ność, odkry­jemy, iż prze­ży­wamy świat (zarówno w cza­sie snu, jak i poza nim) z więk­szą swo­bodą, z dobrym samo­po­czu­ciem, z bar­dziej kla­row­nym umy­słem oraz ze zro­zu­mie­niem war­to­ści życia. Przy­go­tu­jemy się rów­nież do osią­gnię­cia wyzwo­le­nia w sta­nie pośred­nim (bardo*) po śmierci.

Opi­sane w tej książce nauki dostar­czają nam wiele metod, za któ­rych pomocą możemy popra­wić jakość codzien­nego życia. Jest to bez wąt­pie­nia bar­dzo ważne, gdyż życie jest nie­zwy­kle istotne i warto się potru­dzić, aby je polep­szyć. Osta­tecz­nym jed­nak celem prak­ty­ko­wa­nia tych nauk jest dopro­wa­dze­nie nas do wyzwo­le­nia. Dla­tego też książkę tę należy potrak­to­wać jako pod­ręcz­nik, jako prze­wod­nik w prak­tyce jogi snu i śnie­nia, które pocho­dzą z tra­dy­cji tybe­tań­skiej reli­gii bon i tybe­tań­skiej tra­dy­cji bud­dyj­skiej. Celem tych prak­tyk jest wyko­rzy­sta­nie marze­nia sen­nego dla osią­gnię­cia wyzwo­le­nia z ilu­zji codzien­nego życia oraz sko­rzy­sta­nie ze snu dla prze­bu­dze­nia się z igno­ran­cji. Aby w taki spo­sób posłu­żyć się tą książką, powi­nie­neś otrzy­mać prze­kaz od wykwa­li­fi­ko­wa­nego nauczy­ciela. Potem, aby usta­bi­li­zo­wać umysł, wyko­naj prak­tyki uspo­ko­je­nia umy­słu (szine*), któ­rych opisy zna­leźć można w czę­ści trze­ciej tej książki. Kiedy poczu­jesz, że jesteś na to gotowy, roz­pocz­nij wyko­ny­wa­nie prak­tyk wstęp­nych i prze­znacz na nie tro­chę czasu, włą­cza­jąc je w codzienne życie. Póź­niej roz­pocz­nij wyko­ny­wa­nie prak­tyk pod­sta­wo­wych.

Nie spiesz się. Przez cały czas błą­dzimy w ilu­zji sam­sary. Samo prze­czy­ta­nie kolej­nej książki na temat ducho­wo­ści po to tylko, aby za chwilę o tym zapo­mnieć, zbyt wiele w życiu nie zmieni. Jeżeli jed­nak naprawdę zasto­su­jemy te prak­tyki, obu­dzimy w sobie naszą pier­wotną naturę, która jest oświe­ce­niem samym w sobie.

Jeżeli nie jeste­śmy w sta­nie pozo­stać świa­domi w cza­sie snu, jeżeli co noc tra­cimy ze sobą kon­takt, jaką mamy szansę na to, że pozosta­niemy świa­domi w momen­cie śmierci? Jeśli „wcho­dzimy” w nasze sny i bie­rzemy udział w gier­kach two­rzo­nych przez umysł obra­zów i trak­tu­jemy je, jakby były praw­dziwe, nie możemy ocze­ki­wać, że wyzwo­limy się od nich po śmierci. Żeby się dowie­dzieć, jak pora­dzisz sobie ze śmier­cią, przyj­rzyj się temu, jak doświad­czasz snu. Aby spraw­dzić, czy naprawdę się prze­bu­dzi­łeś, przy­patrz się temu, co prze­ży­wasz w cza­sie spa­nia.

OTRZY­MY­WA­NIE NAUK

Naj­lep­szą postawą, jaką można przy­jąć w cza­sie otrzy­my­wa­nia ducho­wych nauk, czy to w postaci ust­nej, czy spi­sa­nych na papie­rze, jest „słu­chać, wycią­gać wnio­ski i doświad­czać”, to zna­czy inte­lek­tu­al­nie rozu­mieć nauki, zrozu­mieć zna­cze­nie słów, aby w końcu zasto­so­wać to w prak­tyce. Jeżeli przyj­mie się taką postawę w sto­sunku do nauk, pro­ces naucza­nia będzie prze­bie­gał nie­prze­rwa­nie i bez prze­szkód. Jeżeli jed­nak odbie­ra­nie nauk zatrzyma się na pozio­mie inte­lek­tu­al­nym, może to stać się prze­szkodą na ścieżce. Jeśli cho­dzi o słu­cha­nie i otrzy­my­wa­nie nauk, dobry uczeń powi­nien przy­po­mi­nać pokrytą kle­jem ścianę: rzu­cane na nią rośliny się przy­kleją. Zły uczeń jest nato­miast jak sucha ściana: cokol­wiek się na nią rzuci, wszystko opad­nie na zie­mię. Kiedy otrzy­muje się nauki, nie powinno się ich mar­no­wać i tra­cić. Uczeń powi­nien zacho­wać je w swoim umy­śle, a następ­nie z nimi pra­co­wać. Nie­wy­peł­nione zro­zu­mie­niem nauki są jak rośliny rzu­cane na suchą ścianę – spa­dają na zie­mię i pozo­stają w zapo­mnie­niu.

Osią­gnię­cie zro­zu­mie­nia zna­cze­nia nauk przy­po­mina włą­cze­nie świa­tła w ciem­nym pokoju – wszystko, co do tej pory było ukryte, staje się nagle widoczne. Jest to doświad­cze­nie „aha!”, kiedy frag­menty łami­główki wpa­so­wują się w odpo­wied­nie miej­sce i stają zro­zu­miałe. Doświad­cze­nie to różni się od zwy­kłego, poję­cio­wego zro­zu­mie­nia; jest to coś, co naprawdę pozna­li­śmy, a nie jedy­nie coś, co usły­sze­li­śmy. Na przy­kład, jeśli ktoś opo­wie nam o żół­tej i czer­wo­nej poduszce, możemy uzy­skać inte­lek­tu­alne zro­zu­mie­nie tych dwóch kolo­rów. Jeśli jed­nak znaj­dziemy się w ciem­nym pokoju, nie będziemy w sta­nie powie­dzieć, która poduszka jest czer­wona, a która żółta. Zro­zu­mie­nie zna­cze­nia nauk jest jak włą­cze­nie świa­tła w ciem­nym pomiesz­cze­niu – wów­czas bez­po­śred­nio pozna­jemy oba te kolory. Nauki nie są już wów­czas tylko tym, co możemy komuś powtó­rzyć sło­wami, stają się czę­ścią nas samych.

Zasto­so­wa­nie nauk w prak­tyce ozna­cza zamianę tego, co zostało zro­zu­miane kon­cep­tu­al­nie – tego, co zostało prze­ka­zane, prze­my­ślane i czemu nada­li­śmy zna­cze­nie – w bez­po­śred­nie doświad­cze­nie. Jest to pro­ces ana­lo­giczny do sma­ko­wa­nia soli. Można o soli mówić, poznać jej skład che­miczny i cechy cha­rak­te­ry­styczne, lecz bez­po­śred­nie doświad­cze­nie nastę­puje tylko przez jej posma­ko­wa­nie. Doświad­cze­nia tego nie można pojąć inte­lek­tu­al­nie ani prze­ka­zać go sło­wami. Jeżeli spró­bu­jemy wytłu­ma­czyć, czym jest sól, oso­bie, która ni­gdy jej nie spró­bo­wała, nie będzie ona w sta­nie pojąć, na czym polega bez­po­śred­nie doświad­cze­nie sma­ko­wa­nia soli. Jeżeli jed­nak powiemy o tym komuś, kto już soli zakosz­to­wał, wów­czas oboje będziemy wie­dzieć, o czym mowa. Podob­nie rzecz się ma z naukami i wła­śnie w taki spo­sób powin­ni­śmy je przyj­mo­wać: naj­pierw wysłu­chać lub prze­czy­tać, roz­wa­żyć, zro­zu­mieć ich zna­cze­nie, a następ­nie odna­leźć je w bez­po­śred­nim doświad­cze­niu.

W Tybe­cie świeże skóry roz­kłada się na słońcu i naciera masłem, aby nadać im mięk­ko­ści. Prak­ty­ku­jący bud­dyzm jest jak taka świeża skóra – twardy i zbity, obar­czony cię­ża­rem cia­snych i sztyw­nych poglą­dów. Nauki (dharma*) przy­po­mi­nają masło wcie­rane w skórę poprzez prak­tykę. Słońce jest nato­miast bez­po­śred­nim doświad­cze­niem. Kiedy obie te rze­czy są zasto­so­wane, prak­ty­ku­jący staje się miękki i podatny na roz­wój. Lecz masło jest rów­nież prze­cho­wy­wane w skó­rza­nych tor­bach. Kiedy zostawi się je w taki spo­sób na kilka lat, skóra, z któ­rej zro­biona jest torba, staje się twarda jak drewno, któ­rego nie zmięk­czy nawet tona świe­żego masła. Ktoś, kto przez wiele lat stu­diuje nauki, przyj­mu­jąc je jedy­nie na pozio­mie inte­lek­tu­al­nym, posia­da­jąc nie­wiel­kie tylko doświad­cze­nie w prak­tyce, jest podobny do takiej zesztyw­nia­łej skóry. Nauki mogą zmięk­czyć twardą skórę igno­ran­cji i pew­nych warun­ków, ale jeśli prze­cho­wuje się je jedy­nie inte­lek­tu­al­nie, nie wpro­wa­dza­jąc ich w życie za pomocą prak­tyki i nie ogrze­wa­jąc bez­po­śred­nim doświad­cze­niem, czło­wiek może stać się sztywny i ocię­żały w swoim inte­lek­tu­al­nym zro­zu­mie­niu. Nowe nauki nie zmięk­czą go, nie prze­nikną ani nie zmie­nią. Musimy uwa­żać, aby nie prze­cho­wy­wać nauk tylko na pozio­mie kon­cep­tu­al­nego zro­zu­mie­nia, aby nie stało się to blo­kadą na dro­dze do mądro­ści. Nauki nie są bowiem poglą­dami, które należy gro­ma­dzić, lecz ścieżką, którą należy podą­żać.

Ten­zin Wan­gyal Rin­po­cze

CZĘŚĆ PIERWSZA

ISTOTA SNU

1. SEN A RZECZYWISTOŚĆ

Wszy­scy ludzie mają sny, jed­nak tylko nie­któ­rzy je pamię­tają. Śnimy już jako nie­mow­lęta, przez całe życie, aż do śmierci. Każ­dej nocy wkra­czamy w nie­znany świat, cza­sem pozo­sta­jemy sobą lub też sta­jemy się kimś zupeł­nie innym. Spo­ty­kamy się z ludźmi, któ­rych znamy, oraz z takimi, któ­rych nie znamy, z żyją­cymi i zmar­łymi. Latamy, pozna­jemy różne istoty, czu­jemy się dosko­nale, śmie­jemy się, jeste­śmy szczę­śliwi, pła­czemy, odczu­wamy prze­ra­że­nie, cza­sem zmie­niamy postać. Mimo, iż doświad­cze­nia te są tak nie­zwy­kłe, nie zwra­camy na nie szcze­gól­nej uwagi. Wielu ludzi z Zachodu obar­czo­nych jest ogrom­nym baga­żem wyobra­żeń na temat snu zaczerp­nię­tych z teo­rii psy­cho­lo­gicz­nych. Kiedy ci ludzie zaczy­nają bar­dziej inte­re­so­wać się wyko­rzy­sta­niem snu na ducho­wej ścieżce, zwy­kle kon­cen­trują się głów­nie na tre­ści i zna­cze­niu snów, rzadko bada­jąc samą ich istotę. Zgłę­bia­nie natury snu dopro­wa­dza tymcza­sem do pozna­nia tajem­ni­czych pro­ce­sów, które leżą u pod­staw całej naszej egzy­sten­cji, a nie tylko samego snu.

Pierw­szy krok w prak­tyce jogi snu jest bar­dzo pro­sty – trzeba roz­po­znać ogromny poten­cjał, jaki tkwi w wyko­rzy­sta­niu snu dla roz­woju ducho­wego. Sen postrze­gany jest zwy­kle jako „nie­rze­czy­wi­sty”, w prze­ci­wień­stwie do „rze­czy­wi­stego” życia po obu­dze­niu. Nie ist­nieje jed­nak nic bar­dziej rze­czy­wi­stego niż sen – trzeba bowiem zro­zu­mieć, że życie jest dokład­nie tak samo nie­rze­czy­wi­ste jak on. Z tego wła­śnie powodu joga snu znaj­duje zasto­so­wa­nie we wszyst­kich prze­ży­wa­nych doświad­cze­niach, zarówno w snach, które mamy w ciągu dnia, jak i tych noc­nych.

2. JAK POWSTAJE DOŚWIADCZENIE

IGNORANCJA

Wszyst­kie nasze doświad­cze­nia, ze snem włącz­nie, mają swoje źró­dło w igno­ran­cji. W uszach ludzi Zachodu zabrzmi to zapewne zaska­ku­jąco, naj­pierw więc wyja­śnię, co w bud­dy­zmie rozu­miane jest przez igno­ran­cję (ma-rigpa*). W tra­dy­cji tybe­tań­skiej roz­róż­nia się dwa rodzaje igno­ran­cji – wro­dzoną i kul­tu­rową. Wro­dzona igno­ran­cja sta­nowi pod­stawę sam­sary i ist­nie­nia zwy­czaj­nych [nie­oświe­co­nych – przyp. tłum.] istot. Jest to nie­zna­jo­mość naszej praw­dzi­wej natury i praw­dzi­wej natury świata, któ­rej efek­tem jest uwi­kła­nie się w ilu­zje duali­stycz­nego umy­słu.

Dualizm wywo­łuje podział i dwu­bie­gu­no­wość. Dzieli nie­po­dzielną jed­ność doświad­cze­nia na to i tamto, dobre i złe, cie­bie i mnie. W opar­ciu o te wła­śnie kon­cep­tu­alne roz­gra­ni­cze­nia poja­wia się roz­róż­nia­nie mani­fe­stu­jące się jako pożą­da­nie rze­czy, które lubimy, i nie­chęć do tych, które się nam nie podo­bają. Owe nawy­kowe reak­cje skła­dają się w głów­nej mie­rze na to, co utoż­sa­miamy z naszym „ja”. Chcemy tego, a nie tam­tego, wie­rzymy w to, a nie w tamto, sza­nu­jemy jedno, a gar­dzimy dru­gim. Pra­gniemy przy­jem­no­ści, dobrego samo­po­czu­cia, bogac­twa i sławy, pró­bu­jemy zaś unik­nąć bólu, biedy, wstydu i złego samo­po­czu­cia. Pożą­damy tych rze­czy dla sie­bie i dla tych, któ­rych kochamy, i w grun­cie rze­czy nie obcho­dzą nas spe­cjal­nie inni ludzie. Chcemy doświad­czać cze­goś innego niż to, co obec­nie prze­ży­wamy, lub też wręcz prze­ciw­nie – pra­gniemy zatrzy­mać wła­śnie prze­ży­wane doświad­cze­nie i unik­nąć nie­uchron­nych zmian, które dopro­wa­dzą do jego prze­rwa­nia.

Ist­nieje jesz­cze drugi rodzaj igno­ran­cji, uwa­run­ko­wany kul­tu­rowo. Ma miej­sce wtedy, kiedy pożą­da­nia i nie­chęci stają się nie­od­łączną czę­ścią kul­tury i sys­te­mem war­to­ści. Hin­dusi wie­rzą na przy­kład, że nega­tyw­nym dzia­ła­niem jest jedze­nie krów, dopusz­czają jed­nak spo­ży­wa­nie wie­przo­winy. Muzuł­ma­nie nato­miast uwa­żają, że wolno jeść woło­winę, ale zabra­nia się im spo­ży­wa­nia mięsa wie­przo­wego. Tybe­tań­czycy jedzą oba rodzaje mięsa. Kto wobec tego ma rację? Hin­dus uważa, że hin­dusi mają rację, muzuł­ma­nin myśli, że to muzuł­ma­nie postę­pują słusz­nie, a Tybe­tań­czycy sądzą, że racja jest po ich stro­nie. Tak różne prze­ko­na­nia powstają w wyniku uprze­dzeń i wie­rzeń, które sta­no­wią część kul­tury, nie wyni­kają zaś z praw­dzi­wej mądro­ści.

Inny przy­kład kul­tu­ro­wej igno­ran­cji można zna­leźć w wewnętrz­nych sprzecz­no­ściach filo­zo­fii. Ist­nieje wiele sys­te­mów filo­zo­ficz­nych, które okre­śla się poprzez ich wza­jemną nie­zgod­ność, czę­sto nie­znaczną, sub­telną. Mimo to, iż sys­temy te zostały stwo­rzone z inten­cją dopro­wa­dze­nia istot do mądro­ści, tak naprawdę pro­wa­dzą do igno­ran­cji, gdyż ich zwo­len­nicy opie­rają się na duali­stycz­nym rozu­mie­niu rze­czy­wi­sto­ści. Jest to nie­stety wła­ści­wość wszyst­kich sys­te­mów myślo­wych, gdyż umysł kon­cep­tu­alny sam w sobie sta­nowi mani­fe­sta­cję igno­ran­cji.

Igno­ran­cja kul­tu­rowa jest bez­u­stan­nie roz­wi­jana i chro­niona w tra­dy­cjach róż­nych naro­dów. Prze­nika każdy zwy­czaj, każdy pogląd i zbiór war­to­ści, sta­no­wiąc rów­nież istotną część wie­dzy. Zarówno indy­wi­du­alni ludzie, jak i całe cywi­li­za­cje przy­dają owym kul­tu­ro­wym prze­ko­na­niom fun­da­men­tal­nego zna­cze­nia, tak że w efek­cie utoż­sa­mia się je ze zdro­wym roz­sąd­kiem lub pra­wem boskim. Dora­sta­jąc, coraz bar­dziej przy­wią­zu­jemy się do roz­ma­itych wie­rzeń, par­tii poli­tycz­nej, sys­temu medycz­nego, prze­ko­na­nia o tym, co jest wła­ściwe, a co nie. Koń­czymy szkołę pod­sta­wową, śred­nią i może wyż­szą, a każdy kolejny dyplom jest w pew­nym sen­sie nagrodą za roz­wi­nię­cie bar­dziej wyra­fi­no­wa­nej igno­ran­cji. Edu­ka­cja bowiem wzmac­nia nawyk patrze­nia na świat poprzez pew­nego rodzaju pry­zmat. Możemy stać się eks­per­tami w jakiejś dzie­dzi­nie, hoł­do­wać błęd­nym poglą­dom, rozu­mieć je nie­zwy­kle dokład­nie, a także porów­nać te wła­sne z poglą­dami innych eks­per­tów. Praw­do­po­dob­nie na tym wła­śnie polega filo­zo­fia, która pozwala szcze­gó­łowo opa­no­wać pewne sys­temy inte­lek­tu­alne i prze­kształ­cić umysł w ostre narzę­dzie ana­lizy. Jed­nak dopóki nie prze­nik­nie się owej wro­dzo­nej igno­ran­cji, roz­wija się jedy­nie nabyte uprze­dze­nia i prze­ko­na­nia, a nie praw­dziwą mądrość.

Ludzie przy­wią­zują się do naj­drob­niej­szych rze­czy – do mydła okre­ślo­nej marki, do fry­zury. Na więk­szą skalę roz­wi­jają sys­temy reli­gijne, poli­tyczne, filo­zo­ficzne, psy­cho­lo­giczne i naukowe. Nikt jed­nak nie rodzi się z prze­ko­na­niem, że złe jest jedze­nie woło­winy lub wie­przo­winy, że jeden sys­tem filo­zo­ficzny jest lep­szy od dru­giego lub że jedna reli­gia jest słuszna, a druga nie. Tego trzeba się nauczyć. Wier­ność okre­ślo­nym war­to­ściom jest rezul­ta­tem igno­ran­cji kul­tu­ro­wej, ale skłon­ność do przyj­mo­wa­nia ogra­ni­czo­nych poglą­dów pocho­dzi z duali­zmu, który z kolei sta­nowi mani­fe­sta­cję igno­ran­cji wro­dzo­nej.

Owe wzorce myślowe i sche­maty zacho­wań wypły­wa­jące z igno­ran­cji nie są jed­nak takie złe, one po pro­stu ist­nieją i prze­ja­wiają się w okre­ślony spo­sób. Przy­wią­za­nie może dopro­wa­dzić do wojny lub też zama­ni­fe­sto­wać się w postaci uży­tecz­nej tech­no­lo­gii czy sztuki, która ma zba­wienny wpływ na świat. Dopóki nie osią­gniemy oświe­ce­nia, będziemy uczest­ni­czyć w tym duali­zmie i jest to cał­ko­wi­cie nor­malne. Tybe­tań­skie powie­dze­nie mówi: „Kiedy masz ciało osła, ciesz się sma­kiem trawy”. Innymi słowy, powin­ni­śmy wysoko cenić i cie­szyć się tym życiem, ponie­waż, z jed­nej strony, ma ono samo w sobie ogromne zna­cze­nie i jest nie­zwy­kle cenne, a z dru­giej dla­tego, że jest ono życiem, które pro­wa­dzimy.

Jeżeli nie będziemy ostrożni, możemy nawet nauki bud­dyj­skie wyko­rzy­stać dla pod­trzy­ma­nia wła­snej igno­ran­cji. Ktoś błęd­nie poj­mu­jący bud­dyj­skie nauki może powie­dzieć, że nie warto dążyć do otrzy­ma­nia wyso­kiego stop­nia nauko­wego lub prze­strze­gać diety, że igno­ran­cja jest czymś nega­tyw­nym albo że życie jest jedy­nie sam­sa­ryczną głu­potą i dla­tego nie warto o nie zabie­gać. Zupeł­nie nie o to jed­nak cho­dzi. Igno­ran­cja jest zwy­czaj­nym zaciem­nie­niem świa­do­mo­ści, a przy­wią­zy­wa­nie się do niej lub jej odpy­cha­nie to gra­nie w tę samą, starą grę duali­zmu, roz­gry­wa­jącą się w jej świe­cie – igno­ran­cji. Ponie­waż jako wro­dzona prze­nika wszyst­kie aspekty życia, nawet bud­dyj­skie nauki muszą ope­ro­wać na pozio­mie duali­zmu – na przy­kład wzmac­nia­jąc przy­wią­za­nie do dzia­łań pozy­tyw­nych i nie­chęć do nega­tyw­nych – w para­dok­salny spo­sób wyko­rzy­stu­jąc dualizm igno­ran­cji w celu jej prze­zwy­cię­że­nia. Jak sub­telne musi stać się nasze zro­zu­mie­nie i jakże łatwo możemy pobłą­dzić! Dla­tego wła­śnie prak­ty­ko­wa­nie nauk jest tak potrzebne – trzeba bowiem zdo­być bez­po­śred­nie doświad­cze­nie, a nie roz­wi­jać kolejny sys­tem myślowy, który będziemy zgłę­biać i któ­rego będziemy zmu­szeni bro­nić. Kiedy rze­czy obser­wuje się z wyż­szej per­spek­tywy, róż­nice mię­dzy nimi się zacie­rają. Z per­spek­tywy nie­du­ali­stycz­nej mądro­ści nie ist­nieją ani rze­czy ważne, ani nie­ważne.

DZIAŁANIE I JEGO SKUTKI: KARMA I JEJ ŚLADY

Kul­tura, w jakiej żyjemy, warun­kuje nasze życie, ale nasiona owego uwa­run­ko­wa­nia nosimy z sobą wszę­dzie, gdzie­kol­wiek podą­żamy. Wszystko, co nas nie­po­koi, znaj­duje się w grun­cie rze­czy w naszym wła­snym umy­śle. Zwy­kle jed­nak winą za wła­sne zmar­twie­nia obar­czamy ludzi, któ­rzy nas ota­czają, lub okre­śloną sytu­ację i jeste­śmy świę­cie prze­ko­nani, że gdy­by­śmy byli w sta­nie zmie­nić warunki, w jakich się zna­leź­li­śmy, byli­by­śmy naresz­cie szczę­śliwi. Jed­nak sytu­acja, w jakiej prze­by­wamy, sta­nowi jedy­nie dru­go­rzędną przy­czynę naszego cier­pie­nia. Głów­nym powo­dem jest wro­dzona igno­ran­cja i wyni­ka­jące z niej pra­gnie­nie, aby rze­czy były inne, niż są.

Być może nie­któ­rzy z nas zde­cy­do­wali się uciec od stre­so­gen­nego mia­sta gdzieś nad morze czy w góry lub też porzu­cić trud­no­ści zwią­zane z życiem w głu­szy na rzecz miej­skich atrak­cji. Owa zmiana może być przy­jemna, gdyż zmie­ni­li­śmy dru­go­rzędną przy­czynę cier­pie­nia, co dało nam chwi­lowe poczu­cie zado­wo­le­nia. Nie na długo jed­nak. Źró­dło naszego niezado­wo­le­nia prze­nosi się bowiem wraz z nami do nowego domu, z niego zaś wyra­stają nowe fru­stra­cje. Wkrótce znów pochła­nia nas wir nadziei i obaw.

Nie­któ­rzy ludzie myślą, że gdyby mieli wię­cej pie­nię­dzy, bar­dziej kocha­ją­cego part­nera, pięk­niej­sze ciało, lep­szą pracę czy wykształ­ce­nie, byliby wresz­cie szczę­śliwi. Wkrótce zdają sobie jed­nak sprawę, że nie jest to takie pro­ste. Boga­cze rów­nież cier­pią, nowy part­ner i tak w jakiś spo­sób nas roz­cza­ruje, ciało się zesta­rzeje, a nowa praca będzie się sta­wała coraz mniej cie­kawa. Kiedy wycho­dzimy z zało­że­nia, iż radę na nasze nie­szczę­ście możemy zna­leźć w zewnętrz­nym świe­cie, będziemy zaspo­ka­jać wła­sne pra­gnie­nia tylko tym­cza­sowo. Nie zda­jąc sobie zwy­kle z tego sprawy, mio­tamy się we wszyst­kie strony kie­ro­wani pożą­da­niem, wciąż nie­spo­kojni i nie­za­do­wo­leni. Nasza karma rzą­dzi naszym życiem, bez prze­rwy też zasie­wamy nasiona przy­szłej karmy. Taki spo­sób postę­po­wa­nia nie tylko odrywa nas od ścieżki ducho­wej, ale rów­nież unie­moż­li­wia odna­le­zie­nie zado­wo­le­nia i szczę­ścia w codzien­nym życiu.

Dopóki iden­ty­fi­ku­jemy się z pra­gnie­niami i nie­chę­cią nie­ustan­nie poru­sza­ją­cego się umy­słu, stwa­rzamy nega­tywne uczu­cia, które rodzą się pomię­dzy tym, co jest, a tym, co chcie­li­by­śmy, żeby było. Wywo­łane przez te emo­cje dzia­ła­nia, które obej­mują nie­mal wszystko, co robimy w życiu, pozo­sta­wiają kar­miczne ślady.

Karma* ozna­cza dzia­ła­nie. Ślady kar­miczne* są prze­cho­wy­wa­nymi w świa­do­mo­ści rezul­ta­tami dzia­łań, które z kolei wpły­wają na przy­szłość. Po czę­ści zro­zu­mieć je można na pod­sta­wie tego, co na Zacho­dzie zwane jest ten­den­cjami podświa­do­mo­ści. Są to skłon­no­ści, wzorce postę­po­wa­nia i myśle­nia, głę­boko zako­rze­nione reak­cje dzia­ła­nia, nawy­kowe kon­cep­tu­ali­za­cje. Narzu­cają nam one okre­ślone reak­cje emo­cjo­nalne na pewne sytu­acje, nasze poj­mo­wa­nie inte­lek­tu­alne, wła­ściwe nam nawyki emo­cjo­nalne i pewną inte­lek­tu­alną aktyw­ność. Two­rzą i warun­kują każdą reak­cję na wszyst­kie aspekty doświad­cze­nia.

Oto przy­kład dzia­ła­nia prawa karmy (ten sam mecha­nizm funk­cjo­nuje rów­nież na naj­bar­dziej sub­tel­nych i naj­głęb­szych pozio­mach doświad­cze­nia): Pewien męż­czy­zna dora­sta w rodzi­nie, któ­rej człon­ko­wie bar­dzo się ze sobą kłócą. Potem, trzy­dzie­ści lub czter­dzie­ści lat po opusz­cze­niu rodzin­nego domu, idzie ulicą i mija kamie­nicę, z któ­rej docho­dzą odgłosy kłótni. Tej nocy śni mu się, że wdaje się w kłót­nię z żoną. Budzi się rano z uczu­ciem smutku i rezy­gna­cji. Zauważa to part­nerka i reaguje na ten nastrój, co pogłę­bia jego iry­ta­cję.

Ten ciąg doświad­czeń jest przy­kła­dem dzia­ła­nia śla­dów kar­micz­nych. W mło­do­ści czło­wiek ten reago­wał na domowe kłót­nie stra­chem, gnie­wem i bólem, czuł do nich odrazę. Owa nie­chęć do kłótni była nor­malną reak­cją, która pozo­sta­wiła ślad w jego umy­śle. Kil­ka­dzie­siąt lat póź­niej prze­cho­dzi obok kamie­nicy i sły­szy odgłosy kłótni – jest to ów dru­go­rzędny waru­nek, który pobu­dza ślad kar­miczny, co z kolei uze­wnętrz­nia się w postaci snu kolej­nej nocy.

We śnie czło­wiek ten reaguje na iry­ta­cję part­nerki gnie­wem i cier­pie­niem. Reak­cję tę wywo­łują ślady kar­miczne, nagro­ma­dzone w świa­do­mo­ści w dzie­ciń­stwie i praw­do­po­dob­nie wie­lo­krot­nie wzmac­niane. Kiedy we śnie jego part­nerka – która oczy­wi­ście sta­nowi w pełni pro­jek­cję umy­słu tego czło­wieka – iry­tuje go, jego reak­cją jest nie­chęć – dokład­nie tak jak w dzie­ciń­stwie. Nie­chęć, jaką odczuwa we śnie, jest nowym dzia­ła­niem, które zasiewa nowe nasiona. Kiedy się budzi, zacho­wuje owe nega­tywne uczu­cia sta­nowiące owoce wcze­śniej­szej karmy i jest nie­przy­chyl­nie nasta­wiony do swo­jej part­nerki. Aby skom­pli­ko­wać sprawę jesz­cze bar­dziej, part­nerka reaguje w opar­ciu o swoje wła­sne kar­miczne uwa­run­ko­wa­nia i nawy­kowe ten­den­cje – być może staje się zacięta, zre­zy­gno­wana, skru­szona lub przyj­muje postawę słu­żal­czą, na co mąż ponow­nie reaguje w spo­sób nega­tywny, zasie­wa­jąc kolejne kar­miczne nasiona.

Każda reak­cja na jaką­kol­wiek sytu­ację – zewnętrzną czy roz­gry­wa­jącą się wewnątrz nas, w cza­sie snu czy po prze­bu­dze­niu – która wyra­sta z pożą­da­nia lub nie­chęci, zosta­wia ślady w umy­śle. Karma narzuca okre­ślone reak­cje, które z kolei zasie­wają następne nasiona kar­miczne, które póź­niej wywo­łują reak­cje, i tak dalej. W taki wła­śnie spo­sób prawo karmy samo się napę­dza. To wła­śnie nazywa się kołem sam­sary, nie­prze­rwa­nym cyklem dzia­łań i reak­cji.

Cho­ciaż wyżej opi­sany przy­kład doty­czy karmy na pozio­mie psy­cho­lo­gicz­nym, okre­śla ona każdy wymiar doświad­cze­nia. Kształ­tuje zja­wi­ska emo­cjo­nalne i umy­słowe, postrze­ga­nie i spo­sób rozu­mie­nia rze­czy­wi­sto­ści, funk­cjo­no­wa­nie ciała oraz mecha­nizm przy­czyny i skutku, które rzą­dzą świa­tem zewnętrz­nym. Każdy aspekt doświad­cze­nia, od naj­drob­niej­szego do naj­więk­szego, jest powo­do­wany karmą.

Ślady kar­miczne pozo­sta­wione w umy­śle przy­po­mi­nają nasiona i jak one potrze­bują okre­ślo­nych warun­ków, aby się roz­wi­nąć. Tak jak nasiono potrze­buje odpo­wied­niego połą­cze­nia wil­goci, świa­tła, nawo­zów i tem­pe­ra­tury, aby mogło wykieł­ko­wać i wyro­snąć, tak samo ślady kar­miczne uwi­dacz­niają się wtedy, kiedy poja­wia się okre­ślona sytu­acja. Ele­menty sytu­acji, która wywo­łuje zama­ni­fe­sto­wa­nie się karmy, okre­śla się mia­nem dru­go­rzęd­nych przy­czyn i warun­ków.

Jeżeli potrak­tu­jemy prawo karmy jako pro­ces przy­czyny i skutku, zro­zu­miemy, że wybór reak­cji na okre­śloną sytu­ację – czy jest to sytu­acja zewnętrzna, czy stan wewnętrzny – zawsze nie­sie ze sobą pewne kon­se­kwen­cje. Kiedy naprawdę zro­zu­miemy to, że każdy ślad kar­miczny sta­nowi nasiono kolej­nego kar­micz­nie uwa­run­ko­wa­nego dzia­ła­nia, będziemy mogli wyko­rzy­stać to zro­zu­mie­nie w celu uni­ka­nia nega­tyw­no­ści i dla stwo­rze­nia warun­ków, które w spo­sób pozy­tywny ukie­run­kują nasze życie. Możemy też, jeśli oczy­wi­ście wiemy, jak to robić, pozwo­lić emo­cji samej się wyzwo­lić w momen­cie, kiedy się poja­wia. W takim wypadku nie two­rzy się żadna nowa karma.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału: The Tibe­tan Yogas of Dream and Sleep

Copy­ri­ght © 1998 by Ten­zin Wan­gyal

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2025

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor serii: Jacek Kryg

Redak­cja mery­to­ryczna: Maciej Magura Góral­ski z Muzeum Azji i Pacy­fiku oraz Piotr Wasyl

Redak­tor: Roman Bąk

Opra­co­wa­nie gra­ficzne serii i pro­jekt okładki: Krzysz­tof Kwiat­kow­ski

Foto­gra­fia autora na okładce: Insty­tut Lig­min­cha, P.O. Box 1892, Char­lot­te­sville; VA 22 903 USA

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Tybe­tań­ska joga snu i śnie­nia, wyd. IV Poznań 2025)

ISBN 978-83-8338-602-7

WYDAWCA

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań, Pol­ska

tel. +48 61 867 47 08, +48 61 867 81 40

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer