Tu jest Grecja! Antyk na nasze czasy - Marek Węcowski - ebook

Tu jest Grecja! Antyk na nasze czasy ebook

Węcowski Marek

4,0

Opis

Wielka groźna historia wróciła. Katastrofa ekologiczna, światowy krach gospodarczy, pandemia, cierpienie mas uchodźców, okrutna wojna w Europie, kryzys liberalnej demokracji. Ta książka powstała z przekonania, że razem ze starożytnymi Grekami możemy lepiej zrozumieć nasz świat. To z ich cywilizacji wyrosła nasza. Przyjrzyjmy się z bliska ich kulturze, religii, teatrowi, rozrywkom, a także wojnom, polityce, demokracji. Od Homera do Aleksandra Wielkiego. Poznajmy sposoby radzenia sobie Greków z kryzysami i… uczmy się na ich błędach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 237

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (11 ocen)
5
2
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
gran_kanalia

Dobrze spędzony czas

Refleksja nad starożytną Grecją i współczesną Europą. Autor celnie snuje analogie między wojnami greckich poleis a dzisiejszymi konfliktami.
00

Popularność




WARSZAWA 2023

Redakcja: Magdalena Partyka

Korekta: Dobrosława Pańkowska

Projekt graficzny: Andrzej Barecki

Autorzy i źródła ilustracji (numery stron dotyczą wydania papierowego):

Gliptoteka monachijska (s. 13, 107), Evan Erickson (s. 21),

Marie-Lan Nguyen/Wikimedia Commons (s. 31),

The Trustees of the British Museum/CC BY 2.0 (s. 39, 79, 135, 191, 233),

Martin Bahmann/CC BY-SA 3.0 (s. 53), Wikimedia Commons CC BY-SA 4.0 (s. 71, 109, 111, 278),

Marcus Cyron/Wikimedia Commons CC BY-SA 4.0 (s. 76),

Narodowe Muzeum Archeologiczne w Atenach (s. 89),

Muzeum Pio-Clementino/Wikimedia Commons CC BY 3.0 (s. 97, 203),

Narodowe Muzeum Rzymskie Palazzo Altemps (s. 97), Peter Connolly (s. 105),

Muzeum Luwru (s. 16, 137, 227, 235, 243, 269), George E. Koronaios/

Wikimedia Commons CC BY-SA 2.0 (s. 141), Muzeum Narodowe Szkocji (s. 147),

Edmund Bartłomiejczyk/Muzeum Wojska Polskiego (s. 151),

Narodowe Muzeum Archeologiczne w Neapolu/Wikimedia Commons

CC BY-SA 3.0 (s. 163, 171, 255), Muzeum Archeologiczne w Stambule/

Wikimedia Commons CC BY-SA 3.0 (s. 181), Muzeum Agory w Atenach/

Wikimedia Commons CC BY-SA 3.0 (s. 195),

Muzeum Akropolu w Atenach/Wikimedia Commons CC BY-SA 2.5 (s. 217),

Muzeum Ermitażu w Petersburgu (s. 249, obwoluta) oraz domena publiczna.

Koncepcja map: Marek Węcowski

Wykonanie map: Piotr Obłucki

Wydawnictwo dołożyło wszelkich starań, by zawrzeć stosowne umowy dotyczące materiału ilustracyjnego zamieszczonego w książce, niestety w kilku przypadkach okazało się to niemożliwe, dlatego wszystkich zainteresowanych prosimy o pilny kontakt z naszym sekretariatem.

Copyright © by Marek Węcowski

Copyright © by Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2023

Wydanie elektroniczne 2023

ISBN: 978-83-244-1165-8 (EPUB), 978-83-244-1165-8 (MOBI)

Wydawnictwo Iskry

al. Wyzwolenia 18

00-570 Warszawa

tel. 22 827 94 15

[email protected]

www.iskry.com.pl

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dla Ewy Wipszyckiej-Bravo

W miarę kopania miejski cień narastał,

Jakbyśmy wszyscy wracali do domu,

Wjeżdżając wolno w świt wielkiego miasta,

Cicho, by snu nie przerywać nikomu.

Tylko pies szczekał i łańcuchem szastał.

Jacek Kaczmarski, Pompeja

CZĘŚĆ PIERWSZA
Teatr, alfabet, biesiada, czyli kultura grecka na nasze czasy
Dlaczego klasycy. Antyk na nasze czasy

W KSIĘDZE PIERWSZEJ WOJNY PELOPONESKIEJ Tukidydes przedstawia ciekawą obserwację psychologiczną. Ważne wydarzenia, w których uczestniczymy, uznajemy za wielkie tylko dopóki one trwają. Po ich zakończeniu „wielkiej historii” szukamy w odleglejszej przeszłości. Zobaczymy, jak będzie w naszych czasach.

Tę książkę, która powstawała bardzo długo, kończyłem pisać w sytuacji, jaka spadła na nas wszystkich niespodziewanie. Po światowym kryzysie gospodarczym, który uderzył w byt milionów ludzi, przyszło testujące nasze człowieczeństwo i zdolność do współczucia doświadczenie kolejnych fal tragicznych migracji z Bliskiego Wschodu i Afryki. Po serii wydarzeń politycznych, które mocno zachwiały wiarą w trwałość demokracji jako systemu władzy i sposobu życia ludzi, od Europy Środkowej po Wielką Brytanię i Stany Zjednoczone, nastąpiła pandemia koronawirusa, zabierając miliony istnień, wstrząsając podstawami życia społecznego i przecinając nierozerwalne, jak nam się wcześniej zdawało, globalne związki naszego świata. Gdy zaczęliśmy się powoli otrząsać z tych klęsk, stanęliśmy na krawędzi kolejnej wojny światowej i zostaliśmy świadkami próby zniszczenia całego państwa i planowej eksterminacji jego społeczeństwa – i to w Ukrainie, na rubieżach Unii Europejskiej. Udziałem Europy stało się raz jeszcze doświadczenie zbrodniczego imperializmu, śmierci, cierpienia i milionowych migracji ofiar napaści, ale także heroicznego oporu w obronie wolności oraz masowej, bezinteresownej pomocy potrzebującym. Gdyby kilkanaście, a nawet kilka lat temu ktoś tak opisał najbliższą przyszłość naszego świata, zostałby zapewne wyśmiany. Nawet książka czy film z gatunku political fiction brzmiałyby zupełnie nieprawdopodobnie, gdyby połączyć te następujące po sobie katastrofy w jedną globalną serię. Kiedy piszę te słowa, jest wiosna 2023 roku. Nie wiemy, dokąd to wszystko zmierza i jak się zakończy.

Bieżące zdarzenia sprawiają, że wiele z naszych wyobrażeń o klasycznej tradycji i roli, jaką może odegrać dzisiaj, wydaje się tracić aktualność. Stary, uporządkowany świat, częściowo zbudowany na starożytnych normach i ideałach, po raz kolejny poddany zostaje ciężkiej próbie. W tej książce znajdą się ślady dawnego sposobu myślenia, sprzed katastrof naszych dni, z czasu utraconej już dziś pewności własnego bytu i miejsca w świecie, ale też z epoki masowej, swobodnej turystyki i w miarę bezpiecznego życia. Z epoki, kiedy wakacyjne wycieczki mogły niekiedy poprowadzić nas śladami Greków i Rzymian – do Rzymu, Aten, Stambułu czy na Sycylię.

Głowa Homera. Rzymska kopia rzeźby greckiej z V wieku p.n.e.

A jednak właśnie dzisiaj, w chwili brutalnego przyspieszenia wielkiej historii i milionów ludzkich tragedii, czujemy jeszcze mocniej wartość innej, zgoła nienormatywnej wizji antyku. Wizji, która już w zamierzeniu jej twórców dwa i pół, a właściwie prawie trzy tysiące lat temu polegała na szukaniu odpowiedzi na pytanie o możliwości działania człowieka w najtrudniejszych warunkach i najgorszych czasach. Chociażby, jak u Homera, wobec wojny i zagłady całych ludzkich wspólnot czy, jak u Tukidydesa z Aten, wobec wojny, a także przerażających klęsk naturalnych, np. niszczycielskiej zarazy, za którą kroczy moralne załamanie społeczeństwa; albo u Sofoklesa, pokazującego tragedię jednostki wplątanej w mechanizmy władzy; albo też u Arystofanesa, poszukującego wśród salw scenicznego śmiechu karnawałowych alternatyw dla niekończącej się wojny, w którą uwikłana była jego ojczyzna. Niemal za każdym razem odpowiedź, jakiej sobie i nam udzielali Grecy, przychodziła nie w formie jasnych porad czy wskazówek, ale w formie zagadkowej, paradoksalnej lub prowokacyjnej. W obliczu świata i jego zagrożeń Grecy zmuszają nas do myślenia, zamiast dawać nam swoje przykazania. Kwestionują ideały i systemy wartości, by każdy i każda z nas, indywidualnie, a nie idąc za zbiorową mądrością czy wyuczoną moralnością, dochodził, dochodziła do własnych przemyśleń i decyzji, rezygnując z prostych recept na rzecz problematyzowania, kwestionowania tego, co widzimy przed sobą na pierwszy rzut oka. Celem jednak nie jest ani wewnętrzna emigracja, apatia, pogodzenie z losem, ani samolubne przetrwanie. Grecka wizja świata zawsze porusza się pomiędzy interesami i wartościami jednostki a jej miejscem we wspólnocie, pomiędzy obowiązkiem a przyjemnością, pomiędzy egoistyczną pychą a bezinteresownym poświęceniem, pomiędzy prawami ludzi a rozkazami bogów. Zobaczymy razem, co na ten temat mają nam do powiedzenia Grecy. I co mówią nam właśnie dzisiaj.

Szarża w wąwozie Somosierry, Wojciech Kossak, 1907

Leonidas pod Termopilami, Jacques-Louis David, 1814

Grecka starożytność od stuleci jest także skarbnicą nawiązań bezpośrednich, haseł, doraźnych sloganów, często zaskakujących, czasem szczytnych, a niekiedy wręcz odpychających. Wiele narodów ma na przykład swoje własne „Termopile”. Ich symbolika jednak funkcjonuje zupełnie inaczej w tradycjach różnych nacji. Dumne zwycięstwo polskich szwoleżerów Napoleona pod Somosierrą w 1808 roku to wszak dla drugiej strony bohaterskie „hiszpańskie Termopile”. Za „Termopile amerykańskie” uważa się obronę Alamo podczas wojny teksańsko-meksykańskiej w 1836 roku, a za „polskie Termopile”, jedne z wielu – bitwę obronną pod Wizną we wrześniu 1939 roku. Dzisiaj zaś trudno nie przywoływać Termopil, myśląc o dzielnych ukraińskich obrońcach Mariupola czy Bachmutu.

W nowszych czasach Termopile i ogólniej Spartanie przywoływani są zresztą szczególnie często. Okrzyk „Tu jest Sparta!” z filmu300 Franka Millera i Zacka Snydera (2006), towarzyszący odrzuceniu przez Leonidasa perskiego ultimatum, był niedawno w Grecji używany przez skrajnie nacjonalistyczne organizacje dla podsycania wrogości do uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki. A przecież w filmie przypisano Grekom umiłowanie wolności, humanitaryzm i polityczną racjonalność w opozycji do orientalnej, wręcz zwierzęcej despocji Persów, która ani trochę nie liczy się z ludzkim życiem. Już zresztą hitlerowski zbrodniarz Hermann Göring wykorzystał Spartan i Leonidasa w radiowej Mowie termopilskiej (styczeń 1943) po klęsce pod Stalingradem. Dalej zobaczymy także, że dziedzictwo antyku i jego trwanie w późniejszych epokach to nie tylko piękne idee i humanistyczne wzorce, lecz także jasne i ciemne strony samej starożytnej Grecji. Będzie to jeszcze ciekawszy punkt wyjścia do myślenia o naszych niespokojnych czasach.

PS Większość starożytnych nazw geograficznych i etnicznych (miast, wysp, krain, ludów itp.), które pojawiają się w tej książce, można znaleźć na mapach umieszczonych na wewnętrznych stronach okładki. Tam, gdzie nie podaję nazwiska autora lub autorki cytowanych przekładów, sam odpowiadam za tłumaczenie.

Warszawa–Cincinnati, wiosna 2023

Tu jest Grecja!

W LEPSZYCH, SPOKOJNIEJSZYCH CZASACH turysta i turystka z Polski nie zdają sobie sprawy, że najpopularniejsze wakacyjne połączenia lotnicze bardzo często prowadzą ich do Grecji, nawet jeśli nie wybierają się do Aten, Salonik, na Riwierę Olimpijską, Peloponez, Kretę lub Rodos. Chodzi mi oczywiście o Grecję historyczną, a nie współczesną, Grecję rozumianą jako rozmaite krainy, w których osiedlali się starożytni Hellenowie i gdzie tworzyli swoją kulturę. Tanimi liniami lotniczymi dolecieć można do Gruzji, a Gruzja to po prostu starożytna Kolchida, mityczny cel wyprawy Argonautów po złote runo, ale także kraina intensywnie kolonizowana przez Greków na długo przed wojnami perskimi. Na przeciwległym krańcu podwójnego morza – Śródziemnego i Czarnego – stanowiącego południową granicę Europy (napiszę o tym więcej w jednym z dalszych szkiców), w okolicach Barcelony znajduje się obszar, na którym Grecy zakładali swoje faktorie handlowe, docierając tam z wielkiego miasta kolonialnego na południu dzisiejszej Francji. Pierwotna, dźwięczna grecka nazwa tego miasta, Massalía (z akcentem na „i”), wskazuje, że to nic innego, jak dzisiejsza Marsylia.

Polaków spędzających wakacje na Sycylii nie trzeba przekonywać, że to grecka kraina. Potężne greckie ruiny widać tam na każdym kroku. Resztki świątyń w Selinuncie (dziś Selinunte), Akragas (włoskie Agrigento) należą zapewne do najlepiej zachowanych helleńskich zabytków poza Atenami. Ba! Zachowanych o wiele lepiej niż Partenon na ateńskim Akropolu. Do tej serii trzeba jeszcze dodać greckie świątynie w Posejdonii (Paestum) w pobliskiej Kampanii, w Italii. Stolica regionu, Neapol, to starożytna grecka Neapolis, czyli po prostu Nowe Miasto. Z antycznej greckiej Kampanii pochodzi nasz swojski alfabet. Właśnie tam mieszkańcy Italii zaczęli kopiować greckie litery, tam biją źródła pisma łacińskiego, którym posługujemy się do dzisiaj. Wspomnę o tym jeszcze nieco dalej.

Bardziej egzotyczne i niebezpieczne ostatnio kierunki podróży powiodą nas wprost do historycznej Grecji. Gdy pojedziemy do Turcji, znajdziemy starożytną Helladę nie tylko na wybrzeżu, w Stambule, założonym jako greckie miasto Byzantion (stąd potem Bizancjum), wśród ruin Smyrny (dziś Izmir), Miletu, Efezu czy Halikarnasu (dzisiejsze Bodrum). Niektórzy dotrą w głąb Anatolii, aż do południowo-wschodnich prowincji Turcji, blisko granicy z Syrią. To historyczna kraina Cylicja, gdzie Grecy zawędrowali jeszcze w późnej epoce brązu, tysiąc dwieście lat przed naszą erą, w czasach upadku potężnych mykeńskich warowni w Grecji kontynentalnej, kiedy to znaleźli się również na pobliskim Cyprze. Grecy nazywali się wówczas Achajami (tak też określa ich wiele stuleci później Homer). W starożytnych tekstach z regionu Cylicji znajdujemy, w mocno zniekształconych formach, nazwę państwa istniejącego przez pewien czas na tych ziemiach pod koniec drugiego tysiąclecia p.n.e. – Achaja. Zresztą w całej niemal dzisiejszej Turcji co krok widać greckie ruiny – w większej części z czasów po Aleksandrze Wielkim, kiedy w ślad za jego armią fale Greków i Macedończyków zaczęły intensywnie kolonizować Anatolię, by żyć tu w bogatych miastach, jak np. wspaniale zachowany Pergamon, pod rządami hellenistycznych, a potem rzymskich i bizantyńskich władców – od Bitynii po Kapadocję.

Tzw. Świątynia E w Selinuncie, prawdopodobnie świątynia Hery. Połowa VI w. p.n.e.

Polskim turystom raczej odradzimy dzisiaj podróż do Libii, ale gdyby tam trafili, znaleźliby się ponownie w historycznej Grecji. Ta kraina to antyczna Cyrenajka, z bogatym miastem Cyreną i wieloma innymi, gdzie kwitło wspaniałe greckie królestwo w Afryce, rządzone przez dynastię Battiadów. Jednym ze źródeł wielkiego bogactwa greckiej Cyrenajki była roślina zwana silfion. Rzymianie mawiali później, że każda jej porcja warta jest tyle srebra, ile waży. Była używana jako drogocenne lekarstwo i zdumiewająco cenna przyprawa do potraw. Nie przetrwała jednak do naszych czasów i naukowcy, niestety, nie potrafią jej dokładnie zidentyfikować.

Na koniec tej wyliczanki trzeba jeszcze dodać, że nawet żołnierz polskiego kontyngentu w dalekim Afganistanie stąpał nie tak dawno po historycznie helleńskiej ziemi. Obszary te podbił Aleksander Wielki, zakładając tam niezliczone miasta, z których wiele nazwał własnym imieniem. Jedna z jego Aleksandrii położona była w pobliżu Kabulu, a inna, rozsądnie nazwana „Najdalszą” (Aleksandria Eschate), znajdowała się jeszcze dalej na północ, w dolinie Fergany w dzisiejszym Tadżykistanie, gdzieś w połowie drogi między Duszanbe a Taszkientem. Wszędzie tam kwitła przez pewien czas grecka kultura, a dzieci w szkole uczyły się czytać na Iliadzie Homera, służącej wówczas za elementarz.

Moneta (tetradrachma) z Cyreny: roślina silfion (z prawej) oraz głowa Apollona Karnejosa

Nawet w bliższym sąsiedztwie Polski, dokąd nadal udają się rzesze naszych turystów, możemy znaleźć historyczną Grecję. Podczas wakacji na plażach Bułgarii będziemy na terytorium greckich kolonii w Messembrii (dziś Nesebar), Apolonii (dziś Sozopol) czy Odessos. To ostatnie greckie miasto jest dzisiaj Warną i wbrew swojej nazwie nie ma nic wspólnego z Odessą. Trzeba jednak pamiętać, że w okolicy ukraińskiej Odessy także kwitły starożytne helleńskie kolonie, jak Olbia (dosłownie: Miasto Szczęśliwe) u ujścia Bohu, blisko dzisiejszych Mikołajowa i Chersonia, żyjąca przez pewien czas pod kuratelą królów wielkiego stepowego ludu Scytów. Na okupowanym przez Rosję Krymie, który starożytni nazywali Taurydą, istniało antyczne greckie miasto Chersonez Taurydzki, którego ustrój bardzo przypominał demokrację ateńską. Przez wiele dziesięcioleci praktykowano tam ostracyzm. Corocznie głosowano ceramicznymi skorupkami, by wygnać z miasta któregoś z nielubianych polityków. O tej instytucji, działającej na wyobraźnię zwykłych obywateli chyba w każdej epoce, napiszę więcej w jednym z dalszych szkiców.

Cała ta rozległa grecka geografia może rodzić w nas pytanie, czym właściwie była starożytna Grecja. Nie ograniczała się ona, jak już wiemy, do pierwotnych siedzib Greków w basenie Morza Egejskiego. Nie była też żadnym konkretnym państwem, bo na grecki świat składało się około tysiąca mniejszych lub większych organizmów politycznych, zazwyczaj o rozmiarach kilkutysięcznego miasteczka z jego wiejskim zapleczem. Wspólnoty te, w większości zwane poleis (l. poj. polis), nieustannie ze sobą walczyły, a w najważniejszych ogólnogreckich, czyli panhelleńskich sanktuariach, jak Olimpia czy Delfy, radośnie stawiały pomniki krwawych zwycięstw nad swoimi sąsiadami. Trudno mówić o jakimś poczuciu politycznej jedności czy minimalnej choćby solidarności, kiedy czytamy dumną inskrypcję na tylcu z brązu włóczni ofiarowanej w Olimpii: „Łupy zdobyte na obywatelach Thurioi ofiarowali Tarentyjczycy jako dziesięcinę dla Dzeusa Olimpijskiego”. Po serii walk o terytoria graniczne pomiędzy greckimi poleis na południu Półwyspu Apenińskiego obywatele Tarentu postanowili ucieszyć wszechgreckiego boga dziesiątą częścią swoich skrwawionych łupów wziętych na helleńskich sąsiadach. Z kolei przy prowadzącej do świątyni Apollona Drodze Świętej w Delfach greckie wspólnoty, połączone wielopokoleniową wrogością, szukały najlepszych miejsc, by widokiem pomników swoich świeżych zwycięstw prowokować sąsiadów, którzy wcześniej w tych samych punktach wystawili swoje trofea wojenne. Dzisiaj określilibyśmy te starania jako pomysłowy promocyjny product placement starożytności, ale wyobraźmy sobie mieszane, a niekiedy nawet bolesne uczucia, jakie musieli mieć Grecy wkraczający w święty okręg Apollona, mijając pomniki i triumfów, i klęsk swoich ojczyzn z rąk greckich pobratymców.

W świetle tych faktów nie zdziwi nas informacja, że w czasie wojen perskich, podczas konfliktu (niektórych) Greków z perskim Kserksesem, nawet po klęsce króla pod Salaminą we wrześniu 480 roku p.n.e., duża część Hellenów albo, jak Tebanie, walczyła jeszcze przez rok po stronie Persów, albo już wcześniej wybrała bezpieczną neutralność i czekała na ostateczny wynik tego starcia. Stało się tak zarówno pod wpływem zbrojnego nacisku czy politycznego szantażu ze strony władającego na trzech kontynentach imperium perskiego, jak i z powodu lokalnych sąsiedzkich animozji. W politycznym lawiranctwie czasu wojen perskich mistrzostwo Grecji osiągnęli obywatele Argos na Peloponezie, odwieczni lokalni rywale Sparty, która wówczas wraz z Atenami postanowiła stawić opór najeźdźcy. Polis Argos ogłosiła, że skoro przodkiem jej obywateli był mityczny heros Perseusz, którego imię wskazuje bez cienia wątpliwości, że był on również protoplastą Persów, nie będzie walczyć z tak bliskimi krewniakami i zmuszona jest wybrać neutralność.

Grecja antyczna nie była więc jednością ani geograficzną, ani polityczną. Była za to wspólnotą kulturalną. Powiedzmy sobie od razu, że temu właśnie zawdzięczamy całe nasze greckie dziedzictwo. I właśnie o tak rozumianej Grecji i „greckości” jest ta książka.

Co nowego u Greków, czyli cały świat za nami

GRECY ZUPEŁNIE INACZEJ NIŻ MY POSTRZEGALI miejsce człowieka w czasie. Kiedy myślimy o upływie czasu, mówimy, że coś się zdarzyło, więc jest już „za nami”. To, co jeszcze się nie stało, jest wciąż „przed nami”. Wyobrażamy sobie czas jako drogę, którą stale idziemy naprzód. Grecy myśleli zupełnie inaczej. O zdarzeniach minionych mówili, że są „przed nimi”, a o przyszłych, że są wciąż „za nimi”. To z kolei wyobrażenie doświadczenia życiowego człowieka. Coś, co już się stało, poznaliśmy, widzieliśmy, stoi nam wciąż przed oczami. Jest więc „przed nami”. Rzeczy przyszłe są przed nami ukryte przez bogów. Są więc wciąż „za nami”, nadal niedostępne naszemu wzrokowi, nie widzimy ich, a często nie potrafimy ich sobie nawet wyobrazić.

Ludzie myślący w ten sposób cały świat i swoją rolę w nim rozumieli zupełnie inaczej niż my. Nie dla nich śmiałe, pełne nadziei spojrzenie w przyszłość, przekonanie, że można ją przewidzieć i zaplanować. Przyszłość skrywa mrok, który na chwilę tylko mogą rozświetlić wyrocznie lub znaki od bóstwa. Bogowie jednak ze swej natury wysyłają ludziom sygnały niejasne, a nawet celowo dwuznaczne i mylące. Jak w słynnym przypadku legendarnie bogatego Krezusa, króla Lidów w Azji Mniejszej, który od Apollona w Delfach usłyszał, że jeśli rozpocznie wojnę, „zniszczy wielkie państwo”. Upewniony w swoich planach Krezus zaatakował imperium perskie, czym istotnie zniszczył wielkie państwo – swoje własne. Jego przypadek posłuży w przedostatnim rozdziale do namysłu nad współczesnym imperializmem. Kiedy już w niewoli perskiego władcy Cyrusa zapytał delfickiego boga, dlaczego został przezeń oszukany, wyrocznia miała mu odpowiedzieć, że bóg i tak bardzo mu pomógł, odsuwając, jak długo to było możliwe, klęskę, która Krezusowi tak czy owak była pisana. Z wyroku losu, który Grecy nazywali Mojrą, musiał bowiem ponieść karę za występek swojego odległego przodka, założyciela jego dynastii i uzurpatora władzy królewskiej, Gygesa, zabójcy prawowitego władcy wiele pokoleń wcześniej.

Zwykli Grecy byli przekonani, że czyhające na nich w przyszłości niebezpieczeństwa mają swoje korzenie w równie co przyszłość nieznanej im przeszłości. Powszechnym było pojęcie „winy ojcowskiej”, którą nieświadomie dziedziczymy po przodkach i która naturalnie wymaga kary od bogów. Pomyślmy na przykład o królu Edypie. Chociaż on sam naraził się bóstwom grzeszną pychą, zwaną przez Greków hybris (dalej będzie jeszcze o niej mowa), to swój tragiczny los, ojcobójstwo i małżeństwo z własną matką, z którą spłodził gromadę sióstr i braci, „zawdzięczał” przede wszystkim dawnej zbrodni swojego ojca Lajosa, pierwszego pedofila greckiej mitologii. Lajos miał zgwałcić nieletniego syna swojego przyjaciela, gdy przebywał u niego w gościnie. Z tej perspektywy można powiedzieć, że w oczach Greków nie ma ludzi niewinnych, są tylko tacy, którzy o swoich dziedzicznych grzechach – do czasu – nie wiedzą.

Dzisiaj pamiętamy jeszcze, że kiedyś nie było internetu, więc zdobycie informacji czy nawiązanie kontaktu z innymi ludźmi na odległość wymagało wiele wysiłku, a przede wszystkim cierpliwości. Potrafimy nawet wyobrazić sobie świat bez elektryczności, kiedy korzystanie z oczywistych dla nas udogodnień cywilizacyjnych było niemożliwe. Tuż za naszą wschodnią granicą duża część Ukraińców i Ukrainek w wyniku zbrodniczych rosyjskich bombardowań musi żyć bez prądu. Dość łatwo nam pomyśleć o czasach bez lodówki i możliwości dłuższego przechowywania żywności. Żeby jednak spróbować zrozumieć starożytnych Greków, musimy wysilić naszą wyobraźnię jeszcze bardziej. Pomyślmy o świecie pozbawionym dwóch oczywistych dla nas wynalazków, bez których nie wyobrażamy sobie nawet najbardziej siermiężnej egzystencji – o świecie bez dostępnych wszystkim narzędzi mierzenia czasu, a do tego bez ulicznych latarń i wszechobecnego dzisiaj sztucznego światła.

Grecy znali zarówno zegary słoneczne, jak i klepsydry (co znaczy dosłownie „złodzieje wody”, od gr. klepto, „kradnę” orazhydor, „woda”), ale pierwsze działały tylko w słoneczny dzień i spojrzeć na nie można było w jednym konkretnym miejscu na rynku miasta. Drugie zaś pozwalały liczyć tylko krótkie odcinki czasu. Używano ich np. w ateńskich trybunałach, by strony w sprawach sądowych wiedziały, ile mają czasu na wypowiedź. Natomiast bez zegarka na co dzień musimy żyć wyłącznie według wskazówek natury, umawiać się z przyjaciółmi „około południa”, „o świcie” albo „pod wieczór”, a bez sztucznego światła latarń czy jasno oświetlonych domów albo witryn sklepowych wszystkie nasze działania musimy ograniczyć do godzin dziennych. W dodatku dłuższych lub krótszych, bo Grecy i Rzymianie osobno dzielili dzień, a osobno noc na dwanaście godzin, które zatem były sobie nierówne zależnie od pory roku. Po zmroku poruszanie się po pogrążonym w ciemności mieście było po prostu niebezpieczne. Bandyci, złodzieje, a choćby i głębsze dziury w ulicy, zagrażali ludziom nieustannie. Człowieka majętnego można było wówczas poznać m.in. po tym, że nie bał się nocy, bo dysponował służbą mogącą oświetlić mu drogę w ciemności.

Grecki czas był jeszcze pod innym, fundamentalnym względem różny od naszego. Rzymianie, których zaborcze Miasto opanowało cały świat śródziemnomorski i jego kontynentalne zaplecze, narzucili poddanym swojego imperium, a potem jego następcom i ostatecznie nam oraz całemu współczesnemu światu, swoją organizację czasu. Wielu językom germańskim i romańskim przekazali swoje nazwy miesięcy, a nawet niektórych dni tygodnia. Nasz lipiec to angielski July, niemieckiJuli czy francuski juillet, a więc po prostu łaciński Iulius, „miesiąc Juliusza”, czyli Gajusza Juliusza Cezara. Z kolei nasz poniedziałek to Monday, Montag i lundi, czyli późnorzymski Dzień Księżyca, po łacinie luna (ang. moon, niem. Mond). W dodatku to Rzymianie, poprzez swoją organizację roku według corocznej kadencji najwyższych urzędników, dwu konsulów, przekazali nam, skądinąd zupełnie abstrakcyjny, bo niemający żadnego oparcia w astronomii czy zjawiskach przyrody, pomysł, by każdy rok rozpoczynać pierwszego dnia stycznia. Grecy tymczasem, żyjący nie w jednej, ale w wieluset osobnych wspólnotach, funkcjonowali w czasie pozbawionym jakiejkolwiek jedności, bo każdy ich organizm polityczny miał własne nazwy miesięcy. Miesiące nazywano najczęściej od najważniejszych świąt w nich przypadających, np. ateński miesiąc anthesterion to czas, kiedy organizowano wielkie święto Anthesteriów, łączące w sobie elementy festynu młodego wina ze świętem zmarłych. Cóż jednak, kiedy różne greckie miasta obchodziły różne święta? W konsekwencji spora część nazw miesięcy miała wyłącznie lokalny charakter, a wiele z nich w Atenach, sąsiedniej Megarze, w Koryncie czy Sparcie po prostu nazywało się inaczej.

Ateńska klepsydra sądowa. Czas odmierzano wodą cieknącą powoli z jednego naczynia do drugiego. Rekonstrukcja, obecnie w Muzeum Agory w Atenach

Co gorsza, tym razem podobnie jak Rzymianie, Grecy określali swoje lata nie liczbami porządkowymi jak my, ale imionami najwyższych urzędników. W Rzymie byli to konsulowie. Coś działo się np. w roku, „gdy Cezar i Bibulus byli konsulami” (czyli w naszym 59 roku p.n.e.). W Atenach rok nazywany był imieniem głównego archonta, więc coś zdarzyło się np. „w roku Izagorasa”. W Sparcie podobną funkcję pełnił najważniejszy urzędnik z tamtejszego kolegium eforów. Chrześcijański, żydowski czy muzułmański system er, liczonych umownie od narodzin Chrystusa, stworzenia świata czy hidżry, ucieczki Mahometa z Mekki, uporządkuje czas w linearną, spójną i policzalną całość dopiero wiele stuleci później. Niemniej, dla podkreślenia swojego klasycznego dziedzictwa, jeszcze do niedawna Francuzi opatrywali reprezentacyjne budowle inskrypcjami datowanymi na kolejne lata, „kiedy prezydentem Republiki był X”.

Wyobraźmy więc sobie taki świat, w którym grecki kupiec z Aten musi zawrzeć umowę handlową z partnerem z sąsiedzkiej Megary na Przesmyku Korynckim albo z dalekiej Olbii w dzisiejszej Ukrainie. Powinni oni nie tylko określić datę wspólnego przedsięwzięcia według oznaczenia roku imionami odpowiednich urzędników w swoich miastach, lecz także skoordynować nazwy miesięcy używane w swoich ojczyznach. Nie inaczej postąpią np. Ateńczycy i Spartanie chcący zawrzeć zawieszenie broni. Tzw. pokój Nikiasza podczas wojny peloponeskiej w (naszym) marcu 421 roku p.n.e. „zawarto za eforatu Plejstolasa [w Sparcie], czwartego dnia ostatniej dekady miesiąca artemisjos, a w Atenach za archontatu Alkajosa, szóstego dnia ostatniej dekady miesiąca elafebolion” (Tukidydes, Wojna peloponeska, V 19, 1; przekł. Kazimierza Kumanieckiego).

Grecy żyli w takim właśnie świecie – gdzie czas był niedokładny i umowny, niespójny, cząstkowy i „niekompatybilny” nawet pomiędzy najbliższymi sąsiadami, a większość ludzi po zmroku musiała chować się w domach. Ich doświadczenie czasu, odległości, poczucie bezpieczeństwa, możliwości koordynacji działań były zupełnie inne niż nasze. I w takich właśnie warunkach stworzyli cywilizację, z której zdobyczy czerpiemy do dzisiaj.

Jeden z najbardziej irytujących sposobów mówienia i pisania o starożytności polega na tym, że do antyku nawiązujemy frazesem w rodzaju „już starożytni Grecy/Rzymianie” zrobili, umieli, wymyślili to czy tamto* (*niepotrzebne skreślić). W ten sposób na skróty, czy raczej na siłę, staramy się przybliżyć współczesnym starożytność, ale zamiast tego wpadamy w banał. Antyk, o który chodzi w tej książce, to świat ludzi podobnych do nas, ludzi, od których możemy się wiele nauczyć, ale których wyobrażenia czy systemy wartości były inne od naszych. Czasami nawet szokująco dla nas odmienne. W sytuacjach nieraz podobnych do naszych osobistych doświadczeń, np. w polityce, życiu prywatnym czy rozrywce, ludzie antyku zachowywali się zupełnie inaczej niż my. Niektórzy z nich dramatyczne niekiedy doświadczenia przekuwali w głęboką refleksję na temat człowieka i jego miejsca w świecie, którą znajdujemy u Homera, w ateńskiej tragedii, u greckich filozofów czy historyków. Wielką zagadką naszego związku z Grekami jest właśnie to, że ludzie tak różni od nas, myślący tak odrębnie, w jakiś sposób są dla nas wciąż ciekawi, nadal nas inspirują i skłaniają do refleksji. Żeby poradzić sobie z paradoksem bliskości i zarazem obcości greckiego antyku, musimy przyjrzeć się Grekom w ich „naturalnym środowisku”, a jednocześnie patrzeć na nich z dystansu.

W kolejnych rozdziałach zobaczymy np. ulubione rozrywki Greków, jak arystokratyczna biesiada zwana „współpiciem” (gr. symposion), i spróbujemy m.in. zrozumieć, w jaki sposób całonocne greckie pijaństwo ukształtowało najważniejsze elementy naszego dziedzictwa kulturowego, jak choćby alfabet. Ujrzymy kilka wielkich postaci greckiej kultury w momentach, kiedy myśliciele po raz pierwszy w dziejach cywilizacji zadawali sobie pytania o świat i człowieka podobne do naszych. Przekonamy się, że czasem odpowiadali na nie zupełnie inaczej niż ludzie nowszych epok, ale zawsze w sposób i nas skłaniający do myślenia. W tych nieraz dla nas dziwacznych odpowiedziach będziemy mogli znaleźć zaskakująco aktualne diagnozy naszej współczesności. W ten sposób zobaczymy Greków jednocześnie „przed nami” i „za nami” – w greckim i we współczesnym sensie tych słów.

Homer. Krótka instrukcja obsługi

ZACZĄĆ TRZEBA KONIECZNIE OD HOMERA. Starożytni Grecy twierdzili, że był on dla nich najwyższym autorytetem, zgoła nauczycielem Hellenów wszystkich czasów. Iliadzie i Odysei przyznawali zgodnie status porównywalny z miejscem Biblii w tradycji żydowskiej i chrześcijańskiej. A przecież poematy te nigdy nie były dla Greków tekstami świętymi. Pozycja Homera w kulturze klasycznej wywoływała niekiedy dziwaczne konsekwencje. W pewnym bizantyńskim traktacie, powstałym już w czasach chrześcijańskich, słowa Homera nabierają wręcz magicznej mocy. Wystarczy określony wers jednego z poematów zapisać na karteczce, którą następnie kobieta przypnie sobie do ramienia, by nigdy nie zaszła w ciążę. Antykoncepcyjne działanie wersów Homera nie zostało na razie potwierdzone medycznie. My jednak spróbujmy zrozumieć, co sprawiło, że Grecy mogli przyznać Homerowi aż taką siłę. I czego naprawdę mogli się od niego nauczyć.

Zasadnicza część pierwszej pieśni Iliady obejmuje dokładnie jeden dzień z życia Achajów pod obleganą przez nich Troją, a przy okazji także jeden dzień z życia bogów na Olimpie. W starożytności był to najlepiej znany wszystkim Grekom kawałek dzieła literackiego, wielu z nich zapewne potrafiło wyrecytować z pamięci te sześćset kilka wersów poezji. Nazywano ten epizod w skrócie „Gniewem Achillesa”, bo cały poemat zaczyna się tak (Iliada I, 1–7; w przekładzie Kazimiery Jeżewskiej):

Gniew, bogini, opiewaj Achilla, syna Peleusa,

zgubę niosący i klęski nieprzeliczone Achajom,

co do Hadesu tak wiele dusz bohaterów potężnych

strącił, a ciała ich wydał na pastwę sępom

drapieżnym

oraz psom głodnym. Tak Dzeusa dokonywała się

wola.

Zwłaszcza od dnia, gdy w niezgodzie przeciwko

sobie stanęli

Władca narodów Atryda i bogom równy Achilles.

Przypomnijmy: Achilles, najdzielniejszy wojownik achajski, a prywatnie syn morskiej bogini Tetydy, wchodzi na samym początku Iliady w zatarg z wodzem całej wyprawy pod Troję Agamemnonem, synem króla Atreusa (stąd „Atryda”). Agamemnon wraz ze swoim bratem Menelaosem znieważył kapłana Chryzesa. Menelaos był mężem Heleny porwanej przez trojańskiego królewicza Parysa. Jak pamiętamy, zemsta za to uprowadzenie dała początek wojnie trojańskiej. Otóż gdy Achajowie plądrujący bliższe i dalsze okolice Troi (zwanej też Ilionem, stąd tytuł Iliada, „Pieśń o Ilionie”) dzielili wojenne łupy, Agamemnonowi przypadła piękna branka Chryzejda, córka kapłana Chryzesa. Nie oddał jej w zamian za pokaźny okup błagającemu ojcu, więc ten wymodlił u swego boskiego opiekuna Apollona zemstę. Apollon, bóstwo zarazy, zsyła pomór na Achajów. Giną setki wojowników. W tym momencie wkracza Achilles, który niezbyt dyplomatycznie, w trosce o wojsko achajskie, publicznie wzywa Agamemnona do ustępstwa i oddania Chryzejdy. Agamemnon niechętnie ulega, ale w ramach zadośćuczynienia zabiera Achillesowi jego ukochaną brankę Bryzejdę. Urażony Achilles, wcześniej zaciekły obrońca Achajów, teraz porzuca wojsko i modli się do swojej matki Tetydy, by ta przekonała najwyższego boga Dzeusa, że Achillesowi z kolei należy się honorowe zadośćuczynienie. Polegać ono będzie na zesłaniu na Achajów straszliwych klęsk wojennych. Skoro ich wódz zhańbił najdzielniejszego z wojowników, niech teraz radzą sobie sami. A że Trojanie mają w swoich szeregach takich herosów jak Hektor, syn króla Priama, Achajowie sobie nie poradzą. Zginą rzesze wojowników, a wśród nich najbliższy przyjaciel samego Achillesa, Patroklos. Dopiero wtedy, w przypływie rozpaczy i gniewu, Achilles, dotąd głuchy na gesty pojednania ze strony wodza Agamemnona, wróci do walki, by mszcząc się na Hektorze, zabójcy Patroklosa, zapewnić Achajom zwycięstwo.

Rozpoczynający Iliadę spór o branki dotyczy sprawy fundamentalnej: który z wielkich herosów achajskich pozostanie bez honorowej części łupu, a więc w istocie rzeczy zostanie pohańbiony w oczach towarzyszy. W systemie wartości bohaterów Homera taka zniewaga wymaga krwawej zemsty. W tak honorowym sporze kompromis nie jest możliwy, bo ten, kto zostałby bez łupu, straciłby twarz. Achilles i Agamemnon nie mają poniekąd wyboru i muszą brnąć coraz głębiej w śmiercionośny spór.

Achilles zabijający Amazonkę Penthesileę. Attycka amfora czarnofigurowa autorstwa Eksekiasa, ok. 540–530 p.n.e.

Kiedy Achilles modli się do swojej matki Tetydy, akcja Iliady przenosi się do siedziby bogów na Olimp. Zazdrosna o pogawędkę Dzeusa z Tetydą małżonka najwyższego boga Hera zaczyna łajać swojego męża – skądinąd w greckiej mitologii patologicznie jej niewiernego. Ten jednak nie zamierza słuchać wyrzutów żony i przywołuje ją do porządku groźbą... pobicia. Przy tej okazji małżonkowie oraz inni bogowie wspominają największy dotychczasowy kryzys w boskiej rodzinie. Otóż pewnego dnia małżonka Dzeusa Hera, jego ukochana córka Atena oraz najbliższy mu brat Posejdon, bóg morza, zawiązali spisek, by obalić króla Olimpu. Zamierzali strącić go na dno piekieł, do Tartaru, tak jak on strącił swojego rodzica Kronosa, odbierając mu władzę, i tak jak przedtem Kronos potraktował swojego ojca Uranosa, poprzedniego władcę świata, przy okazji dla pewności kastrując tatusia. Przed podobnym upadkiem uratowała Dzeusa kuzynka Tetyda, sprowadzając na Olimp potwornych „ochroniarzy”, tzw. Sturękich. Dzięki nim władza boga pozostała niezagrożona. Mszcząc się za spisek, Dzeus przykładnie ukarał Herę wymyślną torturą (nie dowiadujemy się, jak potraktował Atenę i Posejdona), a gdy ich wspólny syn próbował wstawić się za matką, bóg cisnął go na Ziemię. Hefajstos spadał kilka dni i nocy na wyspę Lemnos, a gdy wreszcie o nią uderzył, na zawsze stał się kaleką.

Niektórzy byliby skłonni dopatrywać się w tym epizodzie obrazu patologicznej olimpijskiej rodziny, w której najbliżsi – żona, córka i brat – podnoszą rękę na rozwiązłego ojca familii, a ten na koniec w gniewie katuje żonę i okalecza syna. Nie sięgając nawet do kronik kryminalnych różnych epok, znamy takie „boskie burleski” z wielu kultur świata. Szyderstwo tego rodzaju nie odbiera bóstwom powagi ani szacunku wyznawców. Ma niekiedy funkcję rytualną. Nie wiemy, czy taka była intencja Homera. Widzimy jednak, że sposób, w jaki Iliada puentuje nowy spór bogów na Olimpie, jest znaczący. Oto nawiązując do dawnego konfliktu, a jednocześnie do swojego kalectwa, kulejący Hefajstos uwija się pośród bogów, nalewając im boskiego napoju nieśmiertelności, nektaru. Na ten widok bogowie, wyraźnie rozbawieni jego ułomnością, wybuchają gromkim śmiechem, który całkowicie rozładowuje sytuację. Dzeus i Hera, w doskonałej już komitywie, udają się wspólnie do swego boskiego łoża, zapewne w niecierpliwym oczekiwaniu na dalsze przyjemności tej nocy.

Sens tego epizodu zrozumiemy w pełni, gdy zestawimy dwie warstwy opowieści Homera. Wśród ludzi na ziemi spór dwu wodzów o brankę musi z natury rzeczy eskalować w wielki polityczny konflikt, w wyniku którego zginą tysiące. Naturalną konsekwencją nieporozumień między ludźmi jest śmierć i cierpienie. Tak jak małżeńska niewierność, czyli wcześniejsze uprowadzenie Heleny przez Parysa, musi doprowadzić do wojny i unicestwienia całego ludu Trojan. Bogowie z Olimpu będą się temu z zainteresowaniem przyglądać, kibicując, a niekiedy interweniując to po jednej, to po drugiej stronie. W szczytowym momencie konfliktu między Dzeusem a Herą pogniewane na siebie bóstwa niechętnie zawierają kompromis. Nawet jeśli teraz Dzeus chwilowo wesprze Trojan, przywracając honor Achillesowi, Hera będzie mogła ostatecznie doprowadzić do zniszczenia nienawistnej jej Troi. (Jak wiadomo, królewicz trojański Parys kiedyś, zamiast Hery czy Ateny, za najpiękniejszą z bogiń uznał patronkę fizycznej miłości Afrodytę). W rewanżu Dzeus, sympatyzujący z Trojanami, grozi zagładą jednemu z ukochanych miast Hery, np. Argos na Peloponezie, a Hera przystaje na taką wymianę.

Podobne, a nawet gorsze niż spór Achillesa z Agamemnonem konflikty pomiędzy bogami wywołują zupełnie inne skutki. Pałacowe spiski, zamachy stanu, zdrady małżeńskie i rodzinne kończą się jedynie wybuchem szczerego śmiechu bóstw. Jest jasne, dlaczego tak się dzieje. W wyobrażeniach Greków bogowie byli nie tylko nieśmiertelni i wiecznie młodzi, lecz także bezwzględnie szczęśliwi i pozbawieni trosk. Takie istoty – poza chwilowymi problemami – nie mogą cierpieć, nie mogą również ponosić konsekwencji swoich czynów, choćby najbardziej drastycznych. Skutki boskich decyzji, sporów czy rodzinnych kłótni poniosą za to ludzie na ziemi, których los wyznaczany jest przez cierpienie i śmierć. Status bogów to ostateczne odwrócenie albo wręcz zaprzeczenie kondycji człowieka. Zestawienie nieco podobnych konfliktów wśród ludzi i na Olimpie, konfliktów, których następstwa różnią się jednak diametralnie – to nic innego jak refleksja nad nieprzekraczalną granicą pomiędzy śmiertelnikami a Nieśmiertelnymi, nauka na temat miejsca, jakie w porządku świata przynależy jednym i drugim.

Tę ostateczną naukę Homera dla Greków poznajemy już na samym początku Iliady, byśmy mogli dobrze rozumieć dalszy bieg akcji poematu. Tym bardziej zaskakujące, że cały utwór, podobnie jak Homerowa Odyseja