Triumf. Agencja Rozbitych Serc 3 - Natasza Socha - ebook + audiobook

Triumf. Agencja Rozbitych Serc 3 ebook i audiobook

Natasza Socha

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

TRIUMFAGENCJA ROZBITYCH SERC III

Natasza Socha

Detektyw Agata, mimo ciąży, sercowych rozterek i licznych zawodowych perypetii, wciąż realizuje się w pracy. Jej agencja detektywistyczna cały czas prężnie działa. Niespodziewanie do Agaty odzywa się jej dawny przyjaciel, prowadzący usługi pogrzebowe, i oferuje pomoc. Tylko co na to Jakub? Czy Agata w końcu zrozumie, czego tak naprawdę chce i dlaczego wciąż wszystkich odpycha? Czy wygra jej wrodzony pesymizm, czy może dojdzie do wniosku, że w życiu najważniejsza jest miłość?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 287

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 56 min

Lektor: Katarzyna Węsierska
Oceny
4,5 (70 ocen)
51
11
4
2
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Miroska561

Nie oderwiesz się od lektury

dziwne zachowanie bohaterki i nietypowe, ale książka całkiem, całkiem.... relaksująca.
00
Dorotaandrjanczyk

Nie oderwiesz się od lektury

fajna
00
Zielonookabrunetka
(edytowany)

Nie polecam

Zobaczymy, skończyłam 1 część. Kolejne podobno lepsze. Druga jak i 1 słaba. Jako przerywnik po ciężkim dniu może być. Na plażę akurat. Nic więcej. Dla wytrwałych raczej. Kończę po wysłuchaniu początku drugiej. Szkoda czasu.
00
Krysia25

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa książka,szybko się czyta
00
Mike781

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra zabawa. I fajna lektorka. Polecam 😉
00

Popularność




Rozdział 1

Czy zosta­li­ście kie­dyś okra­dzeni przez cho­inkę?

Jakoś tak na początku grud­nia pewien męż­czy­zna prze­brany za bożo­na­ro­dze­niowe drzewko plą­dro­wał nocą samo­chody. Plan był cał­kiem dobry. Osta­tecz­nie w grud­niu nikogo nie dzi­wił widok cho­inki. Nawet opar­tej o samo­chód. Być może parę osób zasta­no­wiło się, kto i dla­czego zosta­wił w tym miej­scu drzewko, ale z całą pew­no­ścią nie podej­rze­wali, że wśród igli­wia znaj­duje się czło­wiek, który – ukryty w świer­ko­wych gałąz­kach – otwiera wytry­chem samo­cho­dowe drzwi. Pech chciał, że jedną z poszko­do­wa­nych była Agata, a kon­kret­nie jej różowa alham­bra, do któ­rej zło­dziej nie tylko się wła­mał, ale, co gor­sza, także roz­pruł nożem sie­dze­nia, zupeł­nie jakby podej­rze­wał, że ktoś ukrywa tam dia­menty albo złote monety. Oczy­wi­ście niczego nie zna­lazł, więc gwizd­nął tylko posła­nie dla kota, uchwyt na komórkę oraz wszyst­kie gadżety, które Agata woziła w swoim samo­cho­dzie, a które słu­żyły do odstre­so­wa­nia klien­tów. Gumowe piłeczki, dwie nie­dawno kupione cze­ko­lady, trzy antyw­kur­wia­cze (piłki wypeł­nione mąką kar­to­flaną, któ­rych ugnia­ta­nie redu­ko­wało stres), woreczki z lawendą, olejki zapa­chowe oraz zapas różo­wych chu­s­te­czek do nosa.

Faceta osta­tecz­nie zła­pano, jed­nak Agata nie odzy­skała skra­dzio­nych rze­czy, bo zło­dziej przy­znał ze skru­chą, że roz­dał je zna­jo­mym, gdyż nie do końca wie­dział, do czego służą. Zwłasz­cza piłeczki z mąką kar­to­flaną. Agata dostała wpraw­dzie odszko­do­wa­nie, ale i tak była wście­kła. Nie ma nic gor­szego dla kobiety w ciąży niż seria nie­szczęść i pecho­wych dni, które kumu­lują się iry­tu­jąco i powo­dują, że czło­wiek zaczyna wąt­pić, czy jesz­cze kie­dy­kol­wiek spo­tka go w życiu coś dobrego. Oprócz okra­dze­nia i czę­ścio­wego znisz­cze­nia alham­bry spo­tkały ją bowiem rów­nież inne kata­strofy i nawet jeżeli w jakiś spo­sób była za nie odpo­wie­dzialna, to czuła się teraz niczym wygnie­ciony, brudny koc, który ktoś cisnął w kąt.

Nie chciała się do tego przy­znać, ale naj­bar­dziej bolał ją fakt, że Jakub jed­nak wyje­chał do Lon­dynu i pod­jął tam pracę. Co prawda sama zro­biła wszystko, żeby tak się stało, ale chyba każdy wie, że kobieta w ciąży ma prawo do huś­tawki nastro­jów i mówie­nia rze­czy, któ­rych wcale nie chce powie­dzieć. Jakub naj­wy­raź­niej nie rozu­miał kobie­cej natury, bo po pro­stu spa­ko­wał się i wyje­chał. Zazna­czył przy tym łaska­wie, że jeżeli Agata doj­dzie do wnio­sku, iż mimo wszystko chcia­łaby mieć przy sobie kocha­ją­cego faceta, który we wszyst­kim jej pomoże, a w razie koniecz­no­ści nawet odbie­rze poród, to on natych­miast z tego Lon­dynu wróci, ale ona tylko zaci­snęła usta, odwró­ciła się do niego ple­cami i uda­wała, że w ogóle nie jest zain­te­re­so­wana tym, co Jakub ma do powie­dze­nia.

– Odno­szę wra­że­nie, że to tro­chę nie­roz­sądne – zaczął i pró­bo­wał jesz­cze coś dodać, ale Agata tylko tup­nęła nogą.

– Moim jedy­nym marze­niem jest, abyś wyje­chał do Lon­dynu i zosta­wił mnie wresz­cie w spo­koju – wyce­dziła przez zęby, cho­ciaż jej umysł wołał „zostań i mnie przy­tul”.

– Chciał­bym tylko poznać powody two­jej decy­zji. Osta­tecz­nie nie­długo zosta­niemy rodzi­cami i wydaje mi się, że byłoby lepiej, gdy­by­śmy byli razem.

– A mnie się wydaje coś zupeł­nie innego – wypa­liła szybko Agata. – Po pierw­sze, dobrze wiesz, że moja ciąża jest odro­binę przy­pad­kowa, a już z całą pew­no­ścią nie pla­no­wa­li­śmy jej we dwójkę. Po dru­gie, na­dal nie ufam face­tom, a moja praca tylko utwier­dza mnie w prze­ko­na­niu, że mam rację. Po trze­cie, jestem wystar­cza­jąco silna i nie­za­leżna, żeby pora­dzić sobie zarówno z poro­dem, jak i wycho­wa­niem dziecka. Jest jesz­cze po czwarte, piąte, a nawet po pięt­na­ste, ale nie chce mi się tego wszyst­kiego wię­cej powta­rzać. Po pro­stu uwa­żam, że powi­nie­neś sko­rzy­stać z tej nie­wąt­pli­wie atrak­cyj­niej oka­zji, jaką jest pro­po­zy­cja pracy w Lon­dy­nie, wyje­chać tam i prze­stać zawra­cać mi głowę.

Wszystko to powie­działa tak sta­now­czym tonem, że Jakub naprawdę zwąt­pił. Gdzieś tam w głę­bo­kiej pod­świa­do­mo­ści poja­wiała się nie­śmiała myśl, że Agata mówi zupeł­nie coś innego, niż chce, ale zupeł­nie nie wie­dział, jak prze­do­stać się do prawdy. Wszyst­kie próby, które podej­mo­wał, koń­czyły się kłót­nią, pry­cha­niem i naka­zem natych­mia­sto­wego opusz­cze­nia kraju. To było tro­chę dziwne, bo wyda­wało mu się, że w ostat­nim cza­sie zbli­żyli się do sie­bie, a nawet że poja­wiło się mię­dzy nimi coś wię­cej niż tylko poczu­cie odpo­wie­dzial­no­ści za poczę­cie nowego życia. Jakub był pewien, że kocha tę nieco zwa­rio­waną i tro­chę nie­sta­bilną emo­cjo­nal­nie dziew­czynę, i miał nadzieję, że ona po jakimś cza­sie rów­nież odwza­jemni uczu­cie. Ale wszystko wska­zy­wało na to, że jed­nak nie miała takich pla­nów.

Nie chciał wyjeż­dżać do Lon­dynu, mimo że oferta pracy była kusząca, a pen­sja wyjąt­kowo przy­jemna. Dużo waż­niej­sza była dla niego Agata i gdyby tylko dała mu cień nadziei, ni­gdy w życiu nie kupiłby biletu do sto­licy Anglii. Prze­cież nie można w nie­skoń­czo­ność wal­czyć z wia­tra­kami. Wyje­chał zatem na początku grud­nia, zaś Agata posta­no­wiła, że już ni­gdy, przeni­gdy w życiu nie zwiąże się z żad­nym męż­czy­zną, bowiem wszy­scy są tacy sami i nawet jeżeli mówią, że kochają, to i tak osta­tecz­nie wyjeż­dżają do Lon­dynu. Lub gdzie­kol­wiek indziej. Była to ocena dość nie­spra­wie­dliwa, ale nie chciała się do tego przy­znać nawet sama przed sobą.

Na doda­tek w grud­niu wszy­scy zaczęli ule­gać dur­nemu nastro­jowi zbli­ża­ją­cych się świąt Bożego Naro­dze­nia i Agata odno­siła wra­że­nie, że cała War­szawa błysz­czy, mieni się i świeci milio­nem cho­ler­nych świa­te­łek, od czego krę­ciło jej się w gło­wie. Wszę­dzie widziała zako­chane pary, które w jakimś żenu­ją­cym, roze­śmia­nym stylu prze­miesz­czały się po mie­ście, popi­ja­jąc kawę lub grzane wino z jed­nego kubka, szcze­rząc się do każ­dego i życząc mu cudow­nych zbli­ża­ją­cych się świąt, robiąc razem zakupy, wybie­ra­jąc kubeczki, sza­liczki, per­fumy i inne bzdury prze­zna­czone dla rodziny i naj­bliż­szych. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach Agata zapewne rów­nież cie­szy­łaby się z tego okresu i zacho­wy­wała podob­nie, ale w tym roku zde­cy­do­wa­nie nie miała na to nastroju. Na doda­tek w jej ciele roz­wi­jał się mały czło­wie­czek, który już teraz został bez ojca.

– Zosta­li­śmy zupeł­nie sami, maluszku – wes­tchnęła, kle­piąc się po swoim coraz bar­dziej widocz­nym brzu­chu. – A to dla­tego, że wszy­scy męż­czyźni pocho­dzą od tego samego pod­łego Adama.

Wie­działa oczy­wi­ście, że to bzdura, ale na widok kolej­nej zako­cha­nej pary, na doda­tek w iden­tycz­nych czap­kach, nic innego nie przy­szło jej do głowy.

Kiedy tego samego dnia wie­czo­rem zadzwo­nił do niej Jakub i zapy­tał, czy mogliby cho­ciaż razem spę­dzić Boże Naro­dze­nie, odpo­wie­działa mu, że wyjeż­dża do rodzi­ców i że ostat­nią rze­czą, na jaką ma ochotę, jest spo­tka­nie z nim i zepsu­cie sobie świąt.

– Ale dla­czego miał­bym je zepsuć? – zdu­miał się Jakub.

– Wystar­czy twoja obec­ność, któ­rej abso­lut­nie sobie nie życzę – odpo­wie­działa spo­koj­nie, cho­ciaż mówiąc te słowa, czuła, że robi to cał­ko­wi­cie wbrew sobie.

Sama nie wie­działa, dla­czego tak bar­dzo i tak bru­tal­nie odpy­cha od sie­bie ojca swo­jego dziecka. Osta­tecz­nie nawet jeżeli w pracy zaj­mo­wała się zdra­dami i śle­dze­niem nie­wier­nych mał­żon­ków, to prze­cież sama nie­jed­no­krot­nie prze­ko­nała się, że nie zawsze zdrada była zdradą, a oszu­stwo kłam­stwem. Że nie tylko męż­czyźni zdra­dzali, ale przy­da­rzało się to rów­nież kobie­tom. Że nie wszystko było złe, nie­uczciwe i fał­szywe, zaś w histo­riach, w któ­rych przy­pad­kiem brała udział, poja­wiało się rów­nież dużo miło­ści i zro­zu­mie­nia. A jed­nak ona czer­pała z pracy tylko nega­tywne opi­nie o ludziach i to na nich opie­rała swoją wie­dzę o męż­czy­znach i związ­kach.

Na święta fak­tycz­nie posta­no­wiła poje­chać do małej miej­sco­wo­ści pod Kut­nem, w któ­rej miesz­kali jej rodzice, i przy­naj­mniej nie przej­mo­wać się żad­nymi przy­go­to­wa­niami. Co prawda czuła, że będzie musiała sta­wić czoła nie­koń­czą­cym się pyta­niom o Jakuba oraz ich wspólną przy­szłość, ale posta­no­wiła, że coś wymy­śli, żeby skró­cić tę roz­mowę do mini­mum i zająć się kon­sump­cją barsz­czu z uszkami. Wie­działa rów­nież, że naj­bar­dziej wściek­nie się na nią jej przy­ja­ciółka Julka i nie zostawi na niej suchej nitki. Trudno. Julka będzie musiała jakoś zaak­cep­to­wać decy­zję Agaty. W końcu od tego ma się przy­ja­ciół.

Na razie snuła się samot­nie po uli­cach War­szawy, z coraz więk­szą nie­chę­cią oglą­da­jąc świą­teczne wystawy i słu­cha­jąc tych wszyst­kich pio­se­nek o cho­in­kach, jemio­łach, pada­ją­cym śniegu i dzwo­nią­cych saniach. Zasta­na­wiała się też, jak zare­ago­wa­łyby sprze­daw­czy­nie, gdyby popro­siła je o natych­mia­stową zmianę reper­tu­aru muzycz­nego oraz wyłą­cze­nie migo­czą­cych świa­te­łek, któ­rymi owi­nięte były nie­mal wszyst­kie mane­kiny w skle­pie. Zapewne pomy­śla­łyby, że jest sfru­stro­waną kobietą w śred­nim wieku, na doda­tek grubą. Bo tak wła­śnie się czuła. Razem z brzu­chem przy­tyły bowiem rów­nież inne czę­ści jej ciała, cho­ciaż zarówno Julka, jak i wcze­śniej Jakub prze­ko­ny­wali ją, że z każ­dym kolej­nym tygo­dniem wygląda coraz pięk­niej i jest rów­nie uro­cza, różowa i pach­nąca jak piwo­nia.

– Ale dla­czego różowa? – nie mogła zro­zu­mieć Agata.

– Bo to kolor, który koja­rzy się z czymś pozy­tyw­nym – wyja­śniała Julka. – Zresztą sama jeź­dzisz różo­wym samo­cho­dem, więc powin­naś wie­dzieć, że ta barwa ma w sobie dużo dobrej ener­gii.

Agata nie czuła się jed­nak jak piwo­nia, tylko raczej jak burak cukrowy albo coś rów­nie atrak­cyj­nego. Zda­wała sobie oczy­wi­ście sprawę, że ciąża zmie­nia ciało, ale nie spo­dzie­wała się, iż będzie się z tym czuła tak bar­dzo nie­kom­for­towo. Cza­sami tęsk­niła za sobą sprzed kilku mie­sięcy, nawet z okresu, kiedy spo­ty­kała się z Jerzym M., od któ­rego tak naprawdę zaczęły się zmiany w jej życiu. Gdyby nie puścił jej kan­tem i jed­no­cze­śnie nie wyrzu­cił z firmy, pew­nie ni­gdy nie zało­ży­łaby mobil­nego biura detek­ty­wi­stycz­nego, nie poznała tylu ludzi, któ­rzy przy­pad­kowo sta­nęli na jej dro­dze, i praw­do­po­dob­nie nie zaszłaby w ciążę z Jaku­bem. Pyta­nie tylko, czy wtedy była szczę­śliwa? A może pro­blem Agaty pole­gał na tym, że obo­jęt­nie, w jakiej sytu­acji się znaj­do­wała, nie potra­fiła z niczego się cie­szyć? Dokład­nie to zasu­ge­ro­wała jej Julka, ale tylko wzru­szyła ramio­nami i odpo­wie­działa, że to wie­rutne bzdury. I że ona oso­bi­ście uważa, iż czło­wiek powi­nien być rado­sny tylko wtedy, kiedy naprawdę tak się czuje i ma ku temu powody, a nie dla­tego, że coraz wię­cej dziw­nych ludzi zmu­sza innych do afir­ma­cji, wizu­ali­za­cji szczę­ścia i wyobra­ża­nia sobie nie wia­domo czego.

– To tak nie funk­cjo­nuje – pró­bo­wała wytłu­ma­czyć Julce. – Jeżeli wszystko wali ci się na głowę, to nie możesz wybiec nago na łąkę i krzy­czeć, że chcesz się nały­kać szczę­ścia. Kiedy jesteś w dupie, to po pro­stu jesteś w dupie i nie można z tego zro­bić niczego wię­cej. Nawet jeśli usią­dziesz w pozy­cji kwiatu lotosu i zaczniesz jęczeć do księ­życa.

– Otóż można – wzdy­chała Julka. – Tylko ty ostat­nio masz z tym duży pro­blem.

Agata wzru­szyła ramio­nami. Pro­ble­mem był świat, w któ­rym żyła, a nie ona.

*

Mama Agaty Helena sie­działa naprze­ciwko córki i pró­bo­wała sku­pić się na wszyst­kim innym, byle tylko nie poru­szyć draż­li­wego tematu. Wie­działa bowiem, że kiedy tylko napo­mknie o Jaku­bie, ciąży i przy­szło­ści swo­jej córki, ta natych­miast wybuch­nie niczym syl­we­strowa petarda i szlag trafi świą­teczny nastrój. Z dru­giej strony jed­nak była matką i sen z powiek spę­dzała jej świa­do­mość, iż jej jedyne dziecko na wła­sne życze­nie pie­przy sobie życie.

– W tym roku zro­bi­łam barszcz z kiszo­nych bura­ków – powie­działa, sta­ra­jąc się, aby jej ton brzmiał jak naj­bar­dziej neu­tral­nie i w miarę spo­koj­nie.

– A to jest jakaś róż­nica? – chciała wie­dzieć Agata.

– Moim zda­niem bar­dzo duża. Barszcz ma bar­dziej wyra­zi­sty smak, a poza tym jest zdrow­szy. Bura­czany zakwas jest tak sym­pa­tyczny, że pozwala popra­wić nam para­me­try krwi. Na przy­kład pod­czas ciąży… – mama Helena urwała, zasta­na­wia­jąc się, czy słowo „ciąża” nie spo­wo­duje wybu­chu zło­ści u córki. Swoją drogą było dość męczące uwa­żać na wszystko, co się mówi, i zasta­na­wiać się nad tema­tem roz­mów.

Na szczę­ście Agata na­dal wyglą­dała na spo­kojną, a nawet przy­znała, że barszcz fak­tycz­nie jest wyjąt­kowo dobry, cho­ciaż nie spo­tkała się wcze­śniej z okre­śle­niem „sym­pa­tyczny” w sto­sunku do potrawy.

– W uszkach z kolei są nie tylko pie­czarki, ale rów­nież praw­dziwki.

Z każ­dym kolej­nym zda­niem mama Helena uświa­da­miała sobie, jak strasz­nie sztucz­nie to brzmi, ale naprawdę nie miała pomy­słu na cokol­wiek innego. Gdyby to od niej zale­żało, wygar­nę­łaby, co sądzi o tym wszyst­kim, a kon­kret­nie o wyjeź­dzie Jakuba za gra­nicę, nasta­wie­niu Agaty do ojca jej dziecka oraz nie­od­po­wie­dzial­nym podej­ściu do przy­szło­ści.

– Och, cudow­nie, bar­dzo lubię praw­dziwki – odpo­wie­działa Agata, co zabrzmiało rów­nie sztucz­nie i kre­tyń­sko jak wcze­śniej infor­ma­cja o far­szu w uszkach.

Nawet kotka Chri­stie przy­słu­chi­wała się temu scep­tycz­nie, jakby rozu­miała, że ta roz­mowa jest po pro­stu bez­na­dziejna. Zupeł­nie jak naj­tań­szy tuń­czyk.

– Dobra, mamo, do świąt zostało jesz­cze kilka dni, więc zadaj mi te wszyst­kie pyta­nia, które cho­dzą ci po gło­wie, a ja się wykrzy­czę, prychnę kilka razy i wyzłosz­czę, a w święta zasią­dziemy do stołu z czy­stym sumie­niem – zapro­po­no­wała nagle Agata.

Pani Helena wes­tchnęła i zmarsz­czyła czoło.

– Nie powin­nam dener­wo­wać kobiety w ciąży – odpo­wie­działa szybko.

Agata prze­wró­ciła oczami.

– I tak już jestem zde­ner­wo­wana, a twoje infor­ma­cje o far­szu w uszkach dopro­wa­dziły nawet do tego, że odro­binę zago­to­wa­łam się w środku. Myślisz, że nie wiem, iż pró­bu­jesz wszyst­kiego, byle tylko nie zapy­tać o to, co cię naj­bar­dziej męczy?

Pani Helena poło­żyła ręce na stole, a następ­nie posłała Aga­cie mor­der­cze spoj­rze­nie.

– W zasa­dzie to masz rację. Jesteś już doro­sła, więc chyba wolno mi powie­dzieć, co o tym wszyst­kim myślę. Nie chcia­łam cię stre­so­wać ze względu na dziecko, ale skoro i tak już jesteś zde­ner­wo­wana, to może rze­czy­wi­ście miejmy to za sobą. Dla­czego wypę­dzi­łaś Jakuba?

Agata par­sk­nęła śmie­chem.

– Gdyby nie chciał, toby nie poje­chał, wysta­wi­łam go na próbę. Kaza­łam mu jechać raz, drugi, a nawet pięć­dzie­siąty. Nie rozu­miem, jak to się stało, że posłu­chał.

– Jak to nie rozu­miesz? – do roz­mowy wtrą­cił się zdu­miony tata Marek. – Pięć­dzie­siąt razy powie­dzia­łaś face­towi, że ma coś zro­bić, to niby dla­czego miałby zro­bić coś innego?

– Bo cały czas twier­dził, że dosko­nale zna psy­chikę kobiety. W tej sytu­acji nie powi­nien jechać.

Tata Marek zła­pał się za głowę.

– Chyba się pogu­bi­łem. Zawsze wyda­wało mi się, że znam nieco psy­chikę kobiety, może nie w stu pro­cen­tach, może nawet nie w pięć­dzie­się­ciu, osta­tecz­nie czło­wiek uczy się przez całe życie. Ale to mnie prze­ro­sło. Czy mogę wie­dzieć, co dokład­nie powie­dzia­łaś Jaku­bowi?

Agata zasta­no­wiła się przez chwilę.

– Powie­dzia­łam mu po pro­stu, że nie chcę, aby zosta­wał w War­sza­wie, że pora­dzę sobie ze wszyst­kim sama, że wcale nie uwa­żam, iż nadaje się na ojca mojego dziecka, oraz że nie powin­ni­śmy być razem. Tak naprawdę był to wypa­dek przy pracy, niczego nie pla­no­wa­li­śmy, a ja go nie kocham. Oraz że abso­lut­nie żądam, aby wyje­chał do Lon­dynu, zajął się sobą i swoją karierą, a mnie zosta­wił w świę­tym spo­koju.

Rodzice Agaty zamil­kli i przez moment patrzyli na sie­bie total­nie osłu­pieni.

– I ty się dzi­wisz, że wyje­chał? – upew­nił się ojciec.

Agata ski­nęła głową.

– Nawet ja się nie dzi­wię – przy­znała mama.

– Oboje nie jeste­ście w ciąży, więc nie rozu­mie­cie, co hor­mony wypra­wiają z cia­łem i mózgiem kobiety. Nie­ważne. Tak naprawdę to był test, któ­rego Jakub po pro­stu nie zdał.

– A dałaś mu cho­ciaż w mini­mal­nym stop­niu do zro­zu­mie­nia, że jed­nak wola­ła­byś, aby z tobą został? – chciał wie­dzieć tata.

Agata pokrę­ciła prze­cząco głową.

– Oczy­wi­ście że nie, ale to jesz­cze nie zna­czy, że fak­tycz­nie tego nie chcia­łam, prawda?

Rodzice znowu zamil­kli. Docie­rało do nich, że ich córka jest w ciąży i nie zawsze zacho­wuje się tak, jak powinna, ale to prze­szło ich naj­śmiel­sze ocze­ki­wa­nia.

– Wydaje mi się, że w tej sytu­acji powin­ni­śmy powró­cić do roz­mowy na temat wigi­lij­nego menu – ode­zwała się mama Helena. – Cał­ko­wi­cie pogu­bi­łam się w tym, co mówisz, nato­miast jeśli cho­dzi o śle­dzie z jabł­kami i cebulą, kar­pia po grecku czy też pie­rogi z kapu­stą i grzy­bami, to przy­naj­mniej wiem, na czym stoję.

Agata spoj­rzała na nią ponuro.

– Myśla­łam, że cho­ciaż ty mnie zro­zu­miesz. Czy nie dociera do was, że to Jakub jest winny?

Miny rodzi­ców wska­zy­wały, że myślą zupeł­nie ina­czej, ale nie ode­zwali się sło­wem, żeby nie eska­lo­wać kon­fliktu. Tutaj nie było szans na żadne poro­zu­mie­nie, prze­mó­wie­nie Aga­cie do roz­sądku, bowiem ona naj­wy­raź­niej znaj­do­wała się w jakimś innym wymia­rze emo­cjo­nal­nym i to, co było czarne, dla niej było białe. Oraz na odwrót. Nie nale­żało z tym chwi­lowo wal­czyć, tylko prze­cze­kać.

– Zasta­na­wiam się, czy dodać do ser­nika skórkę poma­rań­czową – ode­zwała się mama Helena.

Agata zgrzyt­nęła zębami.

– Mamo, to staje się męczące.

– To ja może wyjdę i zabiję jakąś kurę na rosół. Przy­naj­mniej to mnie uspo­koi – odpo­wie­działa mama, a następ­nie wstała od stołu, zarzu­ciła na sie­bie kurtkę i wyszła sta­now­czym kro­kiem na podwórko.

Agata spoj­rzała na ojca.

– Ty też jesteś prze­ciwko mnie? I rów­nież uwa­żasz, że to, co robię, jest nie­słuszne?

Trudno było no to pyta­nie jed­no­znacz­nie odpo­wie­dzieć. Z jed­nej strony ojciec Marek tak wła­śnie uwa­żał, z dru­giej wie­dział, że nie powi­nien odpo­wia­dać twier­dząco.

– Pamię­taj, że bar­dzo cię kocham. Oboje cię kochamy. Po pro­stu ist­nieje duże praw­do­po­do­bień­stwo, że roz­mi­jamy się w podej­ściu do nie­któ­rych spraw. Ale to prze­cież nic złego, prawda?

Agata tro­chę się nabur­mu­szyła i doszła do wnio­sku, że pora zakoń­czyć tę dys­ku­sję. Wstała więc rów­nież, a potem poszła na górę do swo­jego pokoju. Poło­żyła się na łóżku brzu­chem do góry, splo­tła na nim ręce i zapa­trzyła się w sufit. Cza­sami łapała się na tym, że odro­binę tęsk­niła za Jaku­bem, a zwłasz­cza za jego opie­kuń­czo­ścią i dosko­na­łymi potra­wami, które jej ser­wo­wał, ale wtedy natych­miast przy­wo­ły­wała w pamięci wszyst­kie te sceny, któ­rych była świad­kiem, a w któ­rych oka­zy­wało się, że nawet naj­więk­sza miłość nie zawsze jest praw­dziwa.

Cho­ciażby ta akcja sprzed dwóch tygo­dni. To było chyba naj­szyb­sze zle­ce­nie czy może raczej udo­wod­nie­nie zdrady w jej karie­rze. Zgło­siła się do niej dwu­dzie­sto­sied­mio­let­nia Kata­rzyna, która za kilka mie­sięcy miała wyjść za mąż. Coś jed­nak nie dawało jej spo­koju, a kon­kret­nie zapach koszul jej przy­szłego męża. Kata­rzyna bowiem pra­co­wała jako sen­se­lier i wszystko, co się z zapa­chami wią­zało, było dla niej bar­dziej oczy­wi­ste niż dla prze­cięt­nego czło­wieka.

– Sen­se­lier? – spy­tała zasko­czona Agata, która ni­gdy wcze­śniej nie spo­tkała się z tą nazwą.

– To po pro­stu pro­fe­sjo­nalny tre­ner zapa­chowy – wyja­śniła Kata­rzyna. – Pro­szę tego nie mylić z per­fu­mia­rzem, który two­rzy nowe zapa­chy, ja nie zaj­muję się pro­duk­cją per­fum, ale za to potra­fię mistrzow­sko odróż­niać zapa­chy, roz­bie­rać poszcze­gólne kom­po­zy­cje na czyn­niki pierw­sze, a po pową­cha­niu esen­cji fla­ko­nika jestem w sta­nie powie­dzieć, jakie aro­maty kryją się w nucie głowy, serca oraz bazy. Tak to nazy­wam.

– Piękne – zachwy­ciła się Agata. – I rozu­miem, że zapach koszul pani przy­szłego męża różni się znacz­nie od tego, jak pach­niały jesz­cze jakiś czas temu?

Kata­rzyna ski­nęła głową.

– Jego per­fumy mają nutę orien­talną. Teraz doszedł do tego zapach drzewny oraz lekko owo­cowy. Zde­cy­do­wa­nie należy on do dam­skich per­fum, nie­stety nie moich.

Agata przy­jęła zle­ce­nie i już po kilku dniach miała dla Kata­rzyny pierw­sze infor­ma­cje. Co prawda nie przy­ła­pała jej narze­czo­nego na zdra­dzie, ale kil­ku­krot­nie widziała go, jak wycho­dził z pracy z wysoką, szczu­płą sza­tynką. Dwa razy poszli na obiad, a raz po pro­stu dość długo roz­ma­wiali przed biu­rem. Potem każde z nich poszło w inną stronę, dla­tego trudno było mówić tu o jakim­kol­wiek oszu­stwie. Jed­nakże Aga­cie od samego początku wyda­wało się, że tych dwoje łączy coś wię­cej niż tylko praca. Jak Kata­rzyna miała nosa do esen­cji zapa­cho­wych, tak Agata do nie­wier­no­ści.

I nie myliła się. Kiedy następ­nym razem narze­czony Kata­rzyny razem z tajem­ni­czą sza­tynką wyszli razem z biura, Agata posta­no­wiła, że nie poprze­sta­nie na śledz­twie w momen­cie, w któ­rym się roz­staną, tylko podąży za jed­nym z nich. I to był bar­dzo dobry pomysł. Narze­czony i sza­tynka znowu udali się tylko na kawę, z tym że on został w kawiarni ToTu­Cafe, ona zaś poże­gnała się, zamó­wiła tak­sówkę, którą odje­chała w stronę Moko­towa. Agata wsia­dła w różową alham­brę i ruszyła za zie­lo­nym hyun­da­iem. Zapar­ko­wała w miej­scu, gdzie sza­tynka wysia­dła, a mniej wię­cej po pół­go­dzi­nie docze­kała się narze­czo­nego Kata­rzyny, który nad­je­chał z dru­giej strony wła­snym samo­cho­dem. W zasa­dzie wystar­czyło to za dowód, ale Agata posta­no­wiła, że zrobi coś jesz­cze. Odcze­kała kolejne trzy dni, a kiedy narze­czony Kata­rzyny znowu spo­tkał się z sza­tynką w kawiarni, wybrała sto­lik obok nich, zamó­wiła cyna­mo­nową kawę, a po paru minu­tach zwró­ciła się do sza­tynki.

– Używa pani prze­cu­dow­nych per­fum, czy mogła­bym wie­dzieć, co to za zapach?

Kobieta uśmiech­nęła się i ski­nęła głową.

– Caro­lina Her­rera Good Girl – odpo­wie­działa słod­kim gło­sem.

Kiedy Agata prze­ka­zała te infor­ma­cje Kata­rzy­nie, dziew­czyna tylko smutno się uśmiech­nęła.

– Tak, to musi być to. Dla pew­no­ści wybiorę się do Sephory i pową­cham fla­ko­nik w kształ­cie efek­tow­nego pan­to­felka na szpilce, ale jestem nie­mal pewna, że zna­la­zły­śmy wła­ści­cielkę zapa­chu koszul mojego przy­szłego męża. W tej sytu­acji będę chyba zmu­szona odwo­łać ślub, bo nie do końca wyobra­żam sobie, aby w tym związku zna­la­zło się miej­sce dla trzech osób – dodała jesz­cze gorzko.

Tydzień póź­niej Agata dowie­działa się, że nie­wierny narze­czony przy­znał się do zdrady, cho­ciaż pró­bo­wał wytłu­ma­czyć to w typowo męski spo­sób, a mia­no­wi­cie, że prze­cież jesz­cze nie są mał­żeń­stwem, a on po pro­stu chciał ostatni raz wyszu­mieć się przed pod­pi­sa­niem dekretu na wier­ność.

Jak w takiej sytu­acji można wie­rzyć męż­czy­znom?

Rozdział 2

Agata była szczę­śliwa, że jakoś udało jej się prze­żyć te święta, a także syl­we­stra i Nowy Rok. Zwłasz­cza to ostat­nie nie oka­zało się zbyt trudne, bowiem syl­we­stra po pro­stu prze­spała. Powie­działa rodzi­com o dwu­dzie­stej pierw­szej, że położy się na chwilę, a kiedy się obu­dziła, był już kolejny dzień, a nawet rok, godzina ósma rano. I nawet nie była zła, że nikt jej o tym wcze­śniej nie poin­for­mo­wał. Począt­kowo miała tę noc spę­dzić z Julką i jej rodziną, ale oka­zało się, że przy­ja­ciółka dostała od męża pod cho­inkę od lat obie­cy­wany wyjazd na narty, więc Agata powie­działa jej, że zde­cy­do­wa­nie musi z tego sko­rzy­stać.

– No, ale uma­wia­ły­śmy się, że w tym roku syl­we­ster jest nasz – jęk­nęła Julka. – Poza tym posta­no­wi­łam sobie, że nie zosta­wię cię samej. I cho­ciaż jestem na cie­bie wku­rzona za to, co wypra­wiasz, mimo że rozu­miem, iż twoje hor­mony wariują, to i tak cię kocham. A teraz jestem zmu­szona cię opu­ścić pod­czas przej­ścia sta­rego roku w nowy i źle się z tym czuję.

Agata roze­śmiała się.

– Daj spo­kój, jestem doro­sła, cię­żarna, na doda­tek spę­dzę ten czas z rodzi­cami i Chri­stie. Nie będę sama. Poza tym nie prze­pa­dam za syl­we­strem, więc kom­plet­nie nie zawra­caj sobie tym głowy. Pakuj walizki i zasu­waj z rodziną na narty. Mną się zupeł­nie nie przej­muj, ina­czej zepsu­jesz sobie wyjazd.

I mówiąc to, dokład­nie tak myślała. Jakoś nie miała ochoty cze­kać do pół­nocy na sym­bo­liczną zamianę roku, roz­bie­rać na czyn­niki pierw­sze swo­jego życia, odpo­wia­dać na nie­koń­czące się pyta­nia o Jakuba, a potem oka­zy­wać jakąś sztuczną radość z tego powodu, że wła­śnie umarł stary rok. Dla­tego dobrze się stało, że Julka wyje­chała, a Agata w spo­koju mogła prze­spać całą noc. Nie obu­dziły jej nawet fajer­werki, co ozna­czało, że po pro­stu potrze­bo­wała głę­bo­kiego snu.

Na początku stycz­nia zde­cy­do­wała się wró­cić do War­szawy, cho­ciaż mama Helena pro­siła ją, żeby została jesz­cze przez jakiś czas z nimi. Ale Agata miała chwi­lowo ser­decz­nie dosyć rów­nież wła­snej rodziny. Co prawda rodzice nie poru­szali już tematu jej przy­szło­ści, ale i tak wie­działa, że cały czas o tym myślą. Patrzyli na nią z nie­po­ko­jem i trwogą w oczach i zasta­na­wiali się, jak to wszystko się ułoży. Pora się stąd wyrwać.

Posta­no­wiła też nie robić nowo­rocz­nych posta­no­wień, bowiem zazwy­czaj bywało tak, że już dwa tygo­dnie póź­niej kom­plet­nie o nich zapo­mi­nała i chyba jesz­cze żad­nego z nich ni­gdy nie wypeł­niła do końca. Dla­tego w tym roku doszła do wnio­sku, że w ogóle o niczym nie będzie myśleć, niczego sobie nie obieca i nie będzie robić żad­nych nadziei. Co ma być, to i tak się wyda­rzy, o tym dosko­nale wie­działa. Pla­no­wa­nie, obie­cy­wa­nie sobie cze­goś, ukła­da­nie sce­na­riu­sza – to wszystko i tak nie miało żad­nego sensu, bo życie fun­do­wało czło­wie­kowi takie zwroty akcji, nie­spo­dzianki i zaska­ku­jące momenty, że całe to pro­jek­to­wa­nie przy­szło­ści po pro­stu mijało się z celem. Poza tym już trze­ciego stycz­nia dostała kolejne zle­ce­nie. Tym razem zadzwo­niła do niej zała­mana kobieta, która od razu popro­siła o pomoc w pew­nej bar­dzo waż­nej i deli­kat­nej spra­wie.

– Cho­dzi o mojego męża. Tak się zło­żyło, że jesz­cze przed nowym rokiem wylą­do­wał w szpi­talu z powodu zawału. Nie­stety, oka­zało się, że był dość roz­le­gły i dla­tego Michał cały czas utrzy­my­wany jest w śpiączce far­ma­ko­lo­gicz­nej. Co prawda leka­rze mówią, że wszystko będzie dobrze i ja nawet w to wie­rzę, bo Michał jest silny i wyspor­to­wany, ale tak naprawdę mar­twi mnie zupeł­nie coś innego.

Agata zamie­niła się w słuch.

– Otóż mam wra­że­nie, że dzieje się coś bar­dzo dziw­nego. Począt­kowo myśla­łam, że może postra­da­łam zmy­sły, że wyobraź­nia płata mi figle, ale po dzi­siej­szej roz­mo­wie z leka­rzem doszłam do wnio­sku, że jed­nak mam rację co do swo­ich podej­rzeń.

– A o co kon­kret­nie cho­dzi? – chciała wie­dzieć Agata.

Kobieta ciężko wes­tchnęła.

– Podej­rze­wam, że mój mąż ma romans, nie­stety nie mogę go o to zapy­tać, ponie­waż jak już mówi­łam, leży w śpiączce. A nawet jeżeli go z niej wybu­dzą, to prze­cież nie mogę go tak od razu zaata­ko­wać pyta­niem o kochankę, bo dosta­nie kolej­nego zawału. Dla­tego ta sprawa jest bar­dzo deli­katna i wymaga pomocy spe­cja­li­sty. Zanim bowiem cokol­wiek zro­bię, muszę mieć stu­pro­cen­tową pew­ność. Ponie­waż nie chcia­ła­bym wszyst­kiego mówić przez tele­fon, dla­tego bar­dzo pro­si­ła­bym o spo­tka­nie.

Agata otwo­rzyła notes i spraw­dziła ter­min naj­bliż­szej wizyty u gine­ko­loga. Dzie­sią­tego stycz­nia, więc ma jesz­cze czas.

– Jestem chwi­lowo poza War­szawą, ale jeżeli to pilne, to mogę przy­je­chać choćby jutro.

– Dla mnie to jak naj­bar­dziej pilne, bo przez to całe zamie­sza­nie nie mogę spać, muszę uda­wać przed dziećmi, że wszystko jest w porządku, i tłu­ma­czyć się ze swo­ich opuch­nię­tych powiek.

– Dobrze, w takim razie przy­jadę jutro. Możemy spo­tkać się po połu­dniu, pro­szę podać adres. Pod­jadę samo­cho­dem.

– Może po pro­stu w cen­trum? Koja­rzy pani Wege­guru Street? Bo tak się składa, że od kilku mie­sięcy prze­rzu­ci­łam się na kuch­nię wege­ta­riań­ską, ale jeśli woli pani inne miej­sce, to oczy­wi­ście się dosto­suję.

Agata uśmiech­nęła się.

– Zazwy­czaj pierw­sze spo­tka­nie odbywa się u mnie w biu­rze.

– Czyli gdzie dokład­nie?

– W samo­cho­dzie.

Kobieta zamil­kła na moment.

– Już wyja­śniam – pospie­szyła z infor­ma­cją Agata. – Moje biuro detek­ty­wi­styczne jest mobilne i różowe. To duży van, w któ­rym jest wystar­cza­jąco dużo miej­sca. Ale jeśli woli pani restau­ra­cję, to nie ma naj­mniej­szego pro­blemu. Chęt­nie przy­jadę do Wege­guru Street, tym bar­dziej że już sły­sza­łam o tym miej­scu. Podobno mają rewe­la­cyjne pie­rożki mandu, więc z przy­jem­no­ścią się na nie sku­szę.

Kiedy się roz­łą­czyła, dotarło do niej, że zapo­mniała zapy­tać swoją klientkę o imię, a ta z kolei zapo­mniała się przed­sta­wić. Naj­waż­niej­sze było, że dostała kolejne zle­ce­nie, które pozwoli jej nie myśleć o sobie samej i o tym, co czeka ją w ciągu naj­bliż­szych mie­sięcy. Zawsze wyba­wie­niem w takich sytu­acjach była praca, zwłasz­cza taka, która wyma­gała sku­pie­nia, zaan­ga­żo­wa­nia i skon­cen­tro­wa­nia się na pro­ble­mach innych. Agata wie­działa, że to rodzaj spy­cho­lo­gii, ale wcale jej to nie prze­szka­dzało. Bowiem roz­trzą­sa­nie wła­snych kło­po­tów ni­gdy nie przy­no­siło niczego dobrego poza wpę­dza­niem się w coraz więk­sze kom­pleksy i poczu­cie winy.

– Jesteś pewna, że chcesz już jechać? – spy­tała mama Helena, widząc, jak Agata zaczyna pako­wać swoje rze­czy.

– Tak, nowy rok, nowa praca, nowe zle­ce­nia. Oczy­wi­ście było tutaj cudow­nie, jak zwy­kle, a twój barszcz na zakwa­sie z bura­ków prze­szedł moje naj­śmiel­sze ocze­ki­wa­nia – powie­działa, sta­ra­jąc się, żeby nie zabrzmiało to zbyt iro­nicz­nie. – Ale muszę już wra­cać do sie­bie. Obie­cuję, że będę się regu­lar­nie mel­do­wać, no i oczy­wi­ście zgło­szę się natych­miast po wizy­cie u gine­ko­loga. Moż­liwe, że już będę wie­działa, jaka to płeć – puściła do mamy oko, łago­dząc tym samym moment poże­gna­nia.

Wie­działa bowiem, że mama Helena już nie może się docze­kać naro­dzin wnuka lub wnuczki i było to dla niej w tej chwili abso­lut­nym nume­rem jeden. Agata jakoś tak pod­świa­do­mie czuła, że uro­dzi dziew­czynkę, ale ponie­waż pod­czas ostat­niej wizyty pani gine­ko­log nie była jesz­cze w stu pro­cen­tach pewna, obie doszły do wnio­sku, że zacze­kają. Coś jej jed­nak mówiło, że uro­dzi maleńką kobietkę, i bar­dzo się z tego cie­szyła. Co prawda zda­wała sobie sprawę, iż płeć żeń­ska w dal­szym ciągu miała na tym świe­cie dużo gorzej, ale posta­no­wiła, że od małego przy­go­tuje swoją córkę na star­cie z męskim żywio­łem. Bo tylko odpo­wied­nie wyszko­le­nie w tym tema­cie mogło ura­to­wać jej dziecko przed popeł­nia­niem życio­wych błę­dów oraz przy­spo­so­bić je do walki.

– Mam dla cie­bie nie­spo­dziankę – ode­zwał się ojciec, wcho­dząc do kuchni i uśmie­cha­jąc się szel­mow­sko. – Wymie­ni­łem sie­dze­nia w two­jej alham­brze. Ten skur­czy­byk fak­tycz­nie nie­źle poha­ra­tał ci nożem fotele, a prze­cież nie możemy pozwo­lić, żeby twoi klienci na czymś takim sia­dali.

Agata pod­sko­czyła z rado­ści.

– Ojej! – kla­snęła w dło­nie jak mała dziew­czynka. – Bar­dzo ci dzię­kuję! Mia­łam się tym zająć jesz­cze przed świę­tami, ale po pro­stu nie star­czyło mi czasu, poza tym zupeł­nie nie wie­dzia­łam, jak się do tego zabrać.

– Mam nadzieję, że spodoba ci się moja nie­spo­dzianka – powie­dział tata nieco tajem­ni­czym gło­sem.

Agata odro­binę się zanie­po­ko­iła, bo zazwy­czaj bywało tak, iż to, co rodzi­com wyda­wało się świet­nym pomy­słem, nie do końca się spraw­dzało, ale posta­no­wiła nie komen­to­wać, dopóki nie prze­kona się na wła­sne oczy, co tym razem wymy­ślił jej ojciec.

– O! – zawo­łała tylko, wycho­dząc przed dom, a następ­nie zamil­kła.

Nie wie­działa bowiem, jak zare­ago­wać nie tyle na nowe sie­dze­nia, które były abso­lut­nie nie­zbędne, ile raczej na ich kolor. Fotele oka­zały się tur­ku­sowe. Nie ciem­no­gra­na­towe, nie­bie­skie czy też deli­kat­nie lawen­dowe. Były agre­syw­nie tur­ku­sowe. Co w zesta­wie­niu z różo­wym lakie­rem auta two­rzyło nieco szo­ku­jącą kom­po­zy­cję.

– Podo­bają ci się? – zapy­tał pod­eks­cy­to­wany ojciec. – Począt­kowo nie byłem prze­ko­nany co do tego koloru, ale po jakimś cza­sie dosze­dłem do wnio­sku, że jest on ide­al­nie dopa­so­wany. Osta­tecz­nie twój samo­chód jest abso­lut­nie wyjąt­kowy. Wpraw­dzie kiedy jesz­cze był mój, tro­chę wsty­dzi­łem się tego koloru, ale muszę przy­znać, że do cie­bie i tego, co robisz, świet­nie pasuje. Dla­tego pomy­śla­łem, że banalna czerń, beż czy też biel zde­cy­do­wa­nie odpa­dają. I wtedy wła­śnie wpa­dłem na pomysł tego, a nie innego koloru, i już tłu­ma­czę ci dla­czego.

– Cudow­nie – powie­działa cicho Agata, ponie­waż w dal­szym ciągu była odro­binę zszo­ko­wana. – Chęt­nie dowiem się, co tobą kie­ro­wało.

– Otóż dowie­dzia­łem się, że tur­kus sym­bo­li­zuje spo­kój potrzebny do inspi­ra­cji, a także uko­je­nie i prawdę. Dosko­nale wpływa na osoby, które szu­kają wyci­sze­nia umy­sło­wego, rów­no­wagi oraz wewnętrz­nego spo­koju, no i dodat­kowo łago­dzi uczu­cie samot­no­ści. Wtedy pomy­śla­łem sobie: bingo! Ty prze­cież potrze­bu­jesz teraz wyci­sze­nia oraz uko­je­nia, zwłasz­cza w sytu­acji, w któ­rej się znaj­du­jesz. Do tego to uczu­cie samot­no­ści, które mimo wszystko na pewno od czasu do czasu cię dopada. Dodat­kowo tur­ku­sowy jest zwią­zany z pewną siłą kre­atyw­no­ści, a także czymś nowym i prze­bo­jo­wym. To rów­nież do cie­bie pasuje, a także do zawodu, który wyko­nu­jesz. I jesz­cze gdzieś wyczy­ta­łem, że tur­kus można świet­nie zrów­no­wa­żyć kolo­rem czer­wo­nym lub wła­śnie różo­wym. Czy nie wymy­śli­łem tego naprawdę dobrze? – spy­tał ojciec, spo­glą­da­jąc na Agatę z nadzieją.

Córka ostroż­nie poki­wała głową, a potem pode­szła do niego i mocno go przy­tu­liła. Ni­gdy w życiu sama nie wpa­dłaby na to, aby sie­dze­nia w jej różo­wej alham­brze były tur­ku­sowe, ale pomy­ślała: dla­czego nie? Osta­tecz­nie fak­tycz­nie było to nie­zwy­kle ory­gi­nalne, podob­nie zresztą jak kolor jej auta. Argu­menty, które przed­sta­wił ojciec, rów­nież nie były bez zna­cze­nia, cho­ciaż prze­stała go słu­chać w momen­cie, kiedy zaczął mówić coś o tym, jak to tur­kus uła­twia prze­pływ ener­gii w orga­ni­zmie, sprzyja detok­sy­ka­cji i zmniej­sza stany zapalne. Doszła do wnio­sku, że tro­chę tego za dużo, ale i tak była mu wdzięczna. Widać było, że bar­dzo się posta­rał, a to naj­bar­dziej się liczyło.

– Dzię­kuję, tato. Jestem prze­ko­nana, że dzięki tur­ku­sowi będzie mi się powo­dziło jesz­cze lepiej i zyskam dodat­ko­wych klien­tów – poca­ło­wała go w szorstki poli­czek i unio­sła w górę kciuk.

*

Agata sta­nęła w umó­wio­nym miej­scu pod restau­ra­cją Wege­guru Street i ze zdu­mie­niem prze­czy­tała, że lokal jest nie­czynny. Szkoda, bo miała wielką ochotę na pie­rożki lub bułeczki bao, ale naj­wy­raź­niej będzie musiała obejść się sma­kiem. Kiedy zaglą­dała przez szybę do ciem­nego lokalu, pode­szła do niej drobna kobieta w zie­lo­nej czapce wci­śnię­tej na głowę tak głę­boko, że Agata z tru­dem dostrze­gła oczy i nos jej wła­ści­cielki.

– Dzień dobry, domy­ślam się, że to z panią się umó­wi­łam, ale ja rów­nież nie wie­dzia­łam, że ten lokal jest nie­czynny – ode­zwała się cichym gło­sem. – Mam na imię Justyna, nie pamię­tam, czy wspo­mi­na­łam o tym pod­czas naszej roz­mowy. To co teraz robimy? – wska­zała głową na zamknięte drzwi.

Agata wycią­gnęła do niej rękę i mocno ją uści­snęła.

– A ja mam na imię Agata i jeżeli pani chce, to możemy mówić sobie po imie­niu. Pro­po­nuję zatem udać się do mojego mobil­nego biura, mam w ter­mo­sie świetną her­batę z opun­cją i pyszne cia­steczka domo­wej roboty mojej mamy. Zapar­ko­wa­łam na Żura­wiej, to nie­da­leko stąd.

Kobieta ski­nęła głową, ale nie uśmiech­nęła się. Widać było, że jest ogrom­nie zestre­so­wana i jak naj­szyb­ciej chcia­łaby podzie­lić się swoją histo­rią.

Kiedy usia­dły wewnątrz różo­wego samo­chodu (z nowymi tur­ku­so­wymi fote­lami), Agata natych­miast podała Justy­nie różowy kubek, do któ­rego nalała zie­lo­nej her­baty z kwia­tem opun­cji, a potem wyjęła pojem­nik z maleń­kimi koko­so­wymi cia­stecz­kami, które przed wyjaz­dem upie­kła mama Helena.

– Dzię­kuję, to bar­dzo miło z two­jej strony, cho­ciaż nie wiem, czy mam siłę, żeby cokol­wiek zjeść – powie­działa Justyna. Ale wypiła kilka łyków i schru­pała dwa cia­steczka, po czym nawet deli­kat­nie się uśmiech­nęła.

– Opo­wiedz, pro­szę, o co cho­dzi, a ja ze swo­jej strony mogę obie­cać, że zro­bię wszystko, żeby dowie­dzieć się prawdy i żebyś mogła wresz­cie spo­koj­nie spać.

Justyna wes­tchnęła.

– Jeżeli dowiesz się tej prawdy, którą podej­rze­wam, to wąt­pię, czy sen powróci. Oba­wiam się, że wtedy będę miała jesz­cze więk­szy pro­blem, ale naj­waż­niej­sze to jed­nak wie­dzieć, na czym się stoi. Wyobraź sobie, że kiedy odwie­dzi­łam męża w szpi­talu, lekarz powie­dział mi, że nie muszę tak czę­sto przy­cho­dzić i że jeśli cokol­wiek się wyda­rzy, on natych­miast mnie o tym powia­domi. Zdzi­wi­łam się, bowiem tego dnia byłam tam po raz pierw­szy, dla­tego nie do końca zro­zu­mia­łam, co miał na myśli. A potem wyda­rzyło się coś jesz­cze. Inny lekarz z kolei zro­bił na mój widok wiel­kie oczy, a potem oznaj­mił z jakimś takim wyrzu­tem w gło­sie, że prze­cież kazał mi iść do domu porząd­nie się wyspać. Tego też zupeł­nie nie ogar­nę­łam, ponie­waż w ogóle nie przy­po­mi­nam sobie takiej roz­mowy. Na doda­tek przy­szłam do szpi­tala dopiero po pięt­na­stej, a nie jakoś wcze­śnie rano, żeby mógł mi coś podob­nego suge­ro­wać. I wtedy do mnie dotarło, że być może Michała odwie­dza jakaś inna kobieta. Na doda­tek praw­do­po­dob­nie podaje się za jego żonę lub kogoś bli­skiego, skoro leka­rze mnie z nią mylą. Oczy­wi­ście nie mogę nikogo o nic zapy­tać, bo boję się, że wyjdę na wariatkę. Michał na­dal jest w śpiączce, więc od niego rów­nież niczego się nie dowiem.

– A pró­bo­wa­łaś wyśle­dzić, czy ktoś odwie­dza two­jego męża? – spy­tała Agata. Justyna potrzą­snęła prze­cząco głową.

– Nie, i to z dwóch powo­dów. Po pierw­sze, nie mam czasu, bo pra­cuję, a na doda­tek mam w domu troje dzieci. Po dru­gie, boję się – przy­znała uczci­wie. – Nie wiem, jak zare­ago­wa­ła­bym na widok obcej baby, która przy­cho­dzi do mojego męża i jest trak­to­wana jak ktoś mu bli­ski. Cały czas mam nadzieję, że ci leka­rze są prze­mę­czeni, że mylą im się pacjenci oraz ich krewni i po pro­stu sami nie wie­dzą, co mówią. Ale dwa dni temu wyda­rzyło się coś jesz­cze, co tylko utwier­dziło mnie w prze­ko­na­niu, że nie zwa­rio­wa­łam. Otóż jedna z pie­lę­gnia­rek uśmiech­nęła się na mój widok i powie­działa, że bar­dzo ład­nie mi w tej nowej fry­zu­rze. Kom­plet­nie mnie zatkało. Cały czas mam taką samą fry­zurę, nie zmie­niam jej od lat. Zawsze noszę nisko upięty kok, bo tak jest naj­wy­god­niej. Musia­łam zro­bić jakąś idio­tyczną minę, bo ona nagle roze­śmiała się i powie­działa, że nie miała niczego złego na myśli. Cho­dziło jej po pro­stu o to, że kiedy mam włosy zacze­sane do tyłu, to wyglą­dam dużo ład­niej, bo odsła­niam buzię, a kiedy noszę roz­pusz­czone, to nie­wiele widać. Cały wic polega na tym, że ja pra­wie ni­gdy nie noszę roz­pusz­czo­nych wło­sów. Z tego wynika, że rów­nież pie­lę­gniarka mnie z kimś pomy­liła. I nawet jeżeli lekarz, jeden czy drugi, mógł coś pokrę­cić, to chyba zbyt dużym zbie­giem oko­licz­no­ści jest to, że zro­biły to trzy nie­za­leżne od sie­bie osoby.

Agata zmarsz­czyła czoło.

Z tego, co mówiła Justyna, rze­czy­wi­ście wyni­kało, że jej męża w szpi­talu odwie­dza ktoś jesz­cze. Pyta­nie tylko, w jakim celu i kim dla niego jest? Dosko­nale rozu­miała też, dla­czego jej klientka oba­wia się kon­fron­ta­cji. W takich przy­pad­kach wiele kobiet odsu­wało od sie­bie prawdę lub nie chciało sta­nąć z nią oko w oko. Z dru­giej strony męczyły je tajem­nica i świa­do­mość, że za ich ple­cami dzieje się coś, o czym nie mają poję­cia.

– Musia­ły­by­śmy razem poje­chać do szpi­tala, a ty zgło­sić mnie jako sio­strę lub kuzynkę two­jego męża, która może go odwie­dzać i któ­rej lekarz ewen­tu­al­nie może udzie­lać infor­ma­cji o sta­nie zdro­wia pacjenta. W prze­ciw­nym razie nikt mnie tam nie wpu­ści. Jeżeli będę miała już takie upraw­nie­nia, posta­ram się wyśle­dzić osobę, o któ­rej wspo­mi­nali leka­rze i pie­lę­gniarka. Z tego, co mówisz, wynika, że przy­cho­dzi ona tam dość czę­sto, więc nie powin­nam mieć więk­szych trud­no­ści, żeby na nią wpaść. Na doda­tek ona mnie nie zna, więc mogę bez pro­blemu jej się przyj­rzeć, a może nawet cze­goś dowie­dzieć.

Justyna ski­nęła głową.

– Dobrze, tak zróbmy. Bar­dzo prze­pra­szam, że jestem taka przy­bita, ale naprawdę nie wiem, co o tym wszyst­kim myśleć. Do tej pory wyda­wało mi się, że jeste­śmy nor­malną, kocha­jącą się rodziną, którą omi­jają takie tematy jak zdrada czy oszu­stwo. Jed­nak oka­zuje się, że czło­wiek zawsze powi­nien być przy­go­to­wany na naj­gor­sze.

– Nie zamar­twiaj się na zapas, z doświad­cze­nia wiem, że nie wszystko, co się świeci, jest zło­tem, i nawet jeśli jest to banalne powie­dze­nie, to w dal­szym ciągu praw­dziwe. Zdrada nie zawsze jest zdradą, a cza­sem wręcz prze­ciw­nie. Dopóki nie dowiemy się wszyst­kiego, dopóki wszyst­kiego nie spraw­dzimy, dopóty nie możemy wyda­wać żad­nych wyro­ków. Pew­nie, że to, co mówisz, brzmi tro­chę dziw­nie, a nawet podej­rza­nie, ale nie mamy żad­nych dowo­dów.

Justyna w końcu ścią­gnęła z głowy zie­loną czapkę. Jej jasne włosy fak­tycz­nie były upięte tuż nad kar­kiem w nie­dbały kok. Miała około czter­dzie­stu lat, ale wyglą­dała dużo mło­dziej, nawet jeżeli jej twarz była teraz szara ze zmę­cze­nia, a pod oczami stra­szyły fio­le­towe cie­nie. Oczy w dal­szym ciągu jej błysz­czały zaska­ku­ją­cym zie­lo­nym kolo­rem, jakiego Agata ni­gdy wcze­śniej nie widziała.

– Ależ ty masz nie­sa­mo­wite tęczówki! – zawo­łała teraz.

Justyna deli­kat­nie unio­sła kąciki ust.

– Tak, wiele ludzi mi to mówi. I wiesz co? Ta pie­lę­gniarka też powie­działa, że mam piękny kolor oczu i że za każ­dym razem, kiedy mnie widzi, jest zachwy­cona. A to ozna­cza­łoby, że tamta kobieta rów­nież musi mieć zie­lone oczy. Jakiś absur­dalny zbieg oko­licz­no­ści, prawda? Wiem, że moje tęczówki są dosyć nie­spo­ty­kane. Naprawdę nic z tego wszyst­kiego nie rozu­miem.

– I wła­śnie dla­tego zatrud­ni­łaś mnie – powie­działa Agata uspo­ka­ja­ją­cym tonem. – To ja jestem od tego, żeby dowie­dzieć się prawdy i dopro­wa­dzić do wyja­śnie­nia tej sytu­acji.

Jesz­cze tego samego dnia doko­nały wszel­kich for­mal­no­ści w szpi­talu. Agata została przed­sta­wiona per­so­ne­lowi jako sio­stra Michała, a Justyna popro­siła pie­lę­gniarki, żeby dziew­czyna mogła odwie­dzać jej męża.

– Dzi­siaj jest już późno, ale zja­wię się w szpi­talu jutro z samego rana. Kiedy ty naj­czę­ściej odwie­dzasz Michała? – spy­tała Agata.

– Po połu­dniu. Pra­cuję w fir­mie jako księ­gowa i zazwy­czaj jestem zajęta do pięt­na­stej. Podej­rze­wam, że jeżeli ktoś przy­cho­dzi do szpi­tala, to robi to w tych godzi­nach, w któ­rych ja pra­cuję.

– OK, to ja zja­wię się tutaj jutro o dzie­wią­tej rano. Może będzie już po obcho­dzie, a ten ktoś wła­śnie przyj­dzie – ski­nęła głową Agata.

Kiedy wró­ciła do swo­jego miesz­ka­nia, pierw­sza myśl, jaka poja­wiła się w jej gło­wie, doty­czyła jedze­nia. Zazwy­czaj kiedy późno wra­cała z pracy, na stole cze­kała na nią pyszna kola­cja przy­go­to­wana przez Jakuba. Nie ukry­wała, że to była jedna z jego cech, którą wyjąt­kowo lubiła. Facet naprawdę miał poję­cie o kuchni i potra­fił świet­nie goto­wać. Na doda­tek wszystko, co przy­rzą­dzał, było po pro­stu pyszne i Agata musiała przy­znać, że ni­gdy wcze­śniej tak smacz­nie nie jadła. No chyba że były to pie­rogi mamy Heleny.

– Chri­stie, nie patrz na mnie tym swoim potę­pia­ją­cym wzro­kiem – zwró­ciła się w stronę kotki, która tylko miauk­nęła w odpo­wie­dzi. – Wiem, że Jakub prze­ku­pił cię pasz­te­ci­kami domo­wej roboty, ale to jesz­cze nie powód, żeby na­dal z nami miesz­kał.

Kotka odwró­ciła się do niej tyłem, a następ­nie osten­ta­cyj­nie wyszła z kuchni, dum­nie uno­sząc ogon.

– No pięk­nie. Nawet kot jest prze­ciwko mnie – mruk­nęła pod nosem i wyjęła słoik z pul­pe­ci­kami, prze­zor­nie przy­go­to­wa­nymi przez mamę Helenę, która dosko­nale wie­działa, że Agata sama sobie niczego nie ugo­tuje.

Rozdział 3

– Chri­stie nie możesz ze mną jechać, bo to zle­ce­nie wymaga wej­ścia do szpi­tala. A jak się zapewne domy­ślasz, nikt nie pozwoli wpro­wa­dzić tam kota, nawet tak czy­stego i pach­ną­cego jak ty – wyja­śniała Agata swo­jej kotce, która usia­dła przed drzwiami i cze­kała na opusz­cze­nie miesz­ka­nia.

Tak się bowiem skła­dało, że mobilna agen­cja detek­ty­wi­styczna zazwy­czaj pra­co­wała w duecie – Agata plus jej kot Chri­stie. Miało to swoje uza­sad­nie­nie – więk­szość klien­tów w cza­sie trud­nych roz­mów doty­czą­cych zdrad lub przy­naj­mniej podej­rzeń nie­wier­no­ści chęt­nie brało kotkę na kolana i korzy­stało z tak zwa­nej tera­peu­tycz­nej mocy futerka. Chri­stie bar­dzo to lubiła i nie miała nic prze­ciwko temu, żeby ktoś ją gła­skał. Mru­czała przy tym z zado­wo­le­niem i nawet przy­sy­piała. Od czasu, kiedy stała się nie­odzowną czę­ścią mobil­nego biura, niechęt­nie też zosta­wała w domu. Ale cza­sem zda­rzały się sytu­acje takie jak dzi­siaj, kiedy Chri­stie po pro­stu nie mogła poje­chać z Agatą.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki