39,99 zł
Po dwóch latach spędzonych z dala od domu Lea Woods wraca do rodzinnego miasteczka. Westfield skrywa setki wspomnień, ale nie jest już takie jak kiedyś, bo mieszkańcy nie mogą czuć się bezpiecznie na ulicach. Co gorsza, wciąż jest tu Flynn. Chłopak, który tamtego lata bezlitośnie złamał jej serce i wymazał ją z pamięci.
Lea walczy ze sobą i własnymi problemami, próbując odnaleźć swoje miejsce w życiu. Nie pomaga jej to, że ciągle czuje na sobie lodowate spojrzenie dawnej miłości. Każde kolejne spotkanie z Flynnem na nowo łamie jej serce. A przecież udało jej się ułożyć życie i postanowiła, że nie powtórzy starych błędów. Jest teraz zupełnie inną osobą i nie chce mieć nic wspólnego z bolesną przeszłością. Przynajmniej tak jej się wydaje…
Poznaj kontynuację jednego z najbardziej emocjonalnych i poruszających romansów enemies to lovers, który porwał serca zarówno młodszych, jak i starszych czytelniczek.
Jak skończy się historia pary, która nie miała szansy na szczęście? Czy Flynnowi uda się przekonać Leę, że to nie było tylko lato?
Laura Savaes to psycholożka, absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego, i pisarka. Artystyczna dusza, kobieta najlepiej odnajdująca się wśród zwierząt - zarówno tych udomowionych, jak i dzikich. Uwielbia gotować, pić hektolitry herbaty i słuchać przy tym klasycznego rocka. Do tej porywy wydała już trzy książki, które podbiły serca czytelników: „Za kurtyną. Apogeum”, „Za kurtyną. Perygeum” oraz „Tamtego lata”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 748
Data ważności licencji: 7/31/2029
Copyright © by Laura Savaes
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Otwarte 2024
Wydawca prowadzący: Natalia Karolak
Redakcja tekstu: Aleksandra Szpak
Weryfikacja zapisów w j. rosyjskim: Agnieszka Myśliwy
Adiustacja i korekta: Pracownia 12A
Promocja i marketing: Magdalena Wojtanowska
Projekt okładki: Agnieszka Gontarz
Ilustracja na okładce: Marta Urbaniak, @myartuse
ISBN 978-83-8135-694-7
www.moondrive.pl
Dystrybucja: SIW Znak. Zapraszamy na www.znak.com.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotował Jan Żaborowski
Prolog: Miley Cyrus, Used to be young
Rozdział 1: Taylor Swift, I can do it with a broken heart
Rozdział 2: Lana Del Rey, Blue jeans
Rozdział 3: Sasha Alex Sloan, Dancing with your ghost
Rozdział 4: Tate McRae, You broke me first
Rozdział 5: 5SOS, Youngblood
Rozdział 6: Elley Duhé, Middle of the night
Rozdział 7: Beyoncé, Jolene
Rozdział 8: Olivia Rodrigo, Vampire
Rozdział 9: Uriah Heep, Lady in black
Rozdział 10: Motionless In White, Another life
Rozdział 11: Taylor Swift, I did something bad
Rozdział 12: Lady Gaga, Million reasons
Rozdział 13: Bad Omens, Just pretend
Rozdział 14: ZAYN & Taylor Swift, I don’t wanna live forever
Rozdział 15: Aerosmith, Dream on
Rozdział 16: The Mamas And The Papas, California dreamin’
Rozdział 17: Taylor Swift, Don’t blame me
Rozdział 18: Imagine Dragons, Demons
Rozdział 19: Harry Styles, Love of my life
Rozdział 20: Taylor Swift, My tears ricochet
Rozdział 21: Camila Cabello, Shameless
Rozdział 22: Sam Smith, Fire on fire
Rozdział 23: Bad Omens,Death of peace of mind
Rozdział 24: Fleetwood Mac, The chain
Rozdział 25: KALEO, Way down we go
Rozdział 26: Lady Gaga & Bradley Cooper, Shallow
Rozdział 27: Journey, Separate ways
Rozdział 28: Bryan Adams, Please forgive me
Epilog: Godsmack, Under your scars
Wierzę, że w życiu spotyka nas to, co jest nam przeznaczone. Wierzę, że każda sytuacja, którą los rzuca pod nasze nogi, to lekcja. Od nas zależy, czy ją odrobimy i czy zdamy egzamin oraz co zrobimy później z nabytym doświadczeniem. Bo każde da się zamienić w coś pięknego i budującego, ale dla szczęścia człowiek musi być w stanie pokonać siebie. Jeśli się nie podda i nauczy się kochać, nie będą mu straszne żadne przeciwności. Bo miłość otwiera, pozbawia serce więzów i ograniczeń. Jednak trzeba być na nią gotowym i do niej dojrzeć, żeby jej nie stracić. Ta najprawdziwsza staje się domem. Moja się nim stała.
Tamto lato było moim zderzeniem z samą sobą. I już zawsze będę patrzeć w przeszłość z łagodnym uśmiechem i spokojem w sercu wdzięczna za to, że pewnego pamiętnego czerwcowego wieczora uniosłam wzrok, by spojrzeć w oczy swojej przyszłości.
Dziś widzę swoje życie jako spójną i piękną całość.
Boże, nie wierzę, że to się znowu dzieje.
Niepewnie uniosłam twarz, łapczywie wciągając powietrze do płuc. Przez uchyloną szybę taksówki spojrzałam na znajomy dom. Dalej była to ta sama zwykła czerwona cegła, którą wyraźnie zapamiętałam. Te same niczym niewyróżniające się drzwi, które Charlotte przemalowała na biało. I te same kwitnące róże przy ganku, które z bliska odurzały słodkim zapachem. Cały ten obraz zapisał się w mojej głowie niczym zdjęcie z polaroida i w ciągu ostatniego roku tęsknie do niego wracałam. Ale nie przygotowałam się na ponowne ujrzenie go w rzeczywistości. Byłam zupełnie niegotowa na to, z czym wiązał się powrót tutaj. Musiałam wrócić, ale nawet przez moment nie pomyślałam o tym, jak to faktycznie będzie. Co poczuję. Ogarnęła mnie panika, a zmęczone brakiem snu powieki same mi się zacisnęły.
Ziemia okrążyła Słońce dwukrotnie, odkąd spędziłam w Westfield więcej niż dwie doby. Odkąd tamtego lata po rozmowie z tatą zdecydowałam, że stacjonarnie wracam do St. Abraham’s na ostatni rok liceum. Potem zabawiłam tu zaledwie dwa dni podczas Wielkanocy. Boże Narodzenie spędziłam z mamą i Teddym w Londynie. A na koniec, gdy tylko odebrałam dyplom ukończenia Abrahama, pożegnałam się z naszym psem Frodem i wraz z tatą pojechałam na lotnisko, skąd wylecieliśmy do Nowego Jorku. Spędził tam ze mną dwa tygodnie, zanim wrócił tutaj, do swojego życia.
Na szczęście nie zostałam na obcym kontynencie sama. Sasha Rostova, moja jedyna przyjaciółka z liceum, dostała się na Columbię i postanowiłyśmy wspólnie spędzić całe poprzedzające studia lato w wielkim mieście, by poznać je i poczuć jego klimat. Nie zapamiętałam z tego okresu zbyt wiele. W mojej głowie zdawał się teraz ulotny i rozmazany. Jak i cały rok na New York University, który po nim nastąpił.
Kierowca czekający z walizką przy drzwiach samochodu odchrząknął, wytrącając mnie z zamyślenia. Zorientowałam się, że czeka na mnie już od dobrych kilku minut. Wzięłam więc głęboki wdech i wysiadłam z taksówki. Bałam się tego, co zobaczę. Ale drzwi domu otworzyły się, zanim zdążyłam zebrać się w sobie. W progu stał tata. Chudszy, a jego policzkom brakowało koloru. Ledwo zdusiłam w sobie szloch. A wtedy on uśmiechnął się do mnie tak szeroko, że rozbiło mnie to jeszcze bardziej.
– Córcia… – powiedział, uśmiechając się promiennie.
Weź się w garść, Lea.
– Tatuś… – Ruszyłam ku niemu szybkim krokiem.
Wpadłam w jego ramiona jak w ciepłą kołderkę po całym dniu na mrozie. Ogarnęło mnie miękkie uczucie ulgi. Nie pojmowałam, jak przetrwałam bez niego cały ostatni rok. Bez tego poczucia bezpieczeństwa, którym mnie w tej chwili otulił.
– Jak dobrze, że jesteś – rzucił cicho, całując mnie w czubek głowy.
– I już nigdzie nie pojadę, dopóki….
– Nie ma powodu do paniki, przecież ci mówiłem – przerwał, puszczając mnie, a ja westchnęłam w wyrazie dezaprobaty.
On wzruszył ramionami, jak gdyby poddawał się bez walki. Był ostatnio zbyt zmęczony, żeby dyskutować i się sprzeczać. Poza tym chyba w końcu zrozumiał, że nic na świecie nie powstrzyma mnie przed byciem tutaj i teraz, przy nim.
– Naprawdę nie musisz się ciągle stresować, bo mam wszystko pod kontrolą. – Ruszył w głąb holu, obejmując mnie ramieniem. – Tak twierdzi mój lekarz, prawda, Charie? – Przystanął obok wejścia do kuchni.
– Lea, przecież mogłam cię odebrać z lotniska! – Charlotte rzuciła na przywitanie, po czym mocno mnie przytuliła. – Dobrze, że bezpiecznie dotarłaś. – Jej włosy miały teraz jaśniejszy odcień rudego, niż gdy widziałam ją rok temu. Przybyło jej też kilka zmarszczek, nieodzownych dowodów stresu. – I tak, James ma absolutną rację. Doktor Wallace twierdzi, że jesteśmy na bardzo dobrej drodze. Mówi nawet, że do ślubu twój tata zdąży odzyskać siły, o ile odpuści trochę w pracy – dodała.
– Daj spokój, kiciu. Wiesz, że nie mogę teraz zwolnić. – Tata przesunął dłonią po przyprószonej siwizną głowie. – Bo za co kupię sobie ten jacht, który śni mi się po nocach? – Puścił do mnie oczko, a ja nie mogłam się nie zaśmiać.
Rozczulał mnie. Teraz, gdy tu z nim stałam, zdołałam się odrobinę uspokoić. Chyba pierwszy raz od tygodni. Ostatni okres przeżyłam w Nowym Jorku, siedząc jak na szpilkach. Z początku nic nas nie niepokoiło. Tata się po prostu przeziębił i długo nie wychodził z infekcji. Kiedy się w końcu wyleczył, nie odzyskał jednak sił. Runda po lekarzach nie wniosła nic alarmującego: wiek, pracoholizm, anemia, spadek odporności i skierowania do kolejnych specjalistów. Ogólne osłabienie spowodowane przemęczeniem.
Ale potem Charlotte zadzwoniła z informacją, że tata zasłabł i trafił do szpitala. Ogarnęła mnie panika, świadomość, że to już nie są przelewki. Gdy go badali, ja kreowałam w głowie najgorsze scenariusze. Próbowałam dowiedzieć się czegokolwiek z internetu, ale tylko jeszcze bardziej straszyłam samą siebie. Chciałam wrócić do domu, ale tata mi nie pozwolił. W końcu uzyskaliśmy informacje. Niepokojące i niejasne. Coś z krwią. Nie docierało do mnie to, co usłyszałam przez telefon. Nie rozumiałam, o co chodzi ani co czeka nas dalej.
Ale przecież każda wiedza jest lepsza od niewiedzy.
Tata uspokajał mnie, że to wcale nie jest najgorszy scenariusz z możliwych, a rokowania są dobre. Od razu rozpoczęto leczenie, a jego stan zaczął się stabilizować. Ale ja i tak odchodziłam od zmysłów. Nie potrafiłam znieść tego, że jestem tak daleko. Moje studia i edukacja zawsze były dla taty ekstremalnie ważne. Prosił mnie, żebym nie przerywała swojego życia.
Dobry żart, tato. Po tamtym telefonie całe moje życie zeszło na drugi plan.
Od razu zdecydowałam, że rezygnuję z planów wakacyjnych z Sashą i znajomymi z Nowego Jorku. Wczoraj, tuż po zaliczeniu ostatniego przedmiotu w semestrze, wsiadłam do samolotu, żeby dotrzeć tu jak najszybciej i zobaczyć na własne oczy to, co spędzało mi sen z powiek i nakręcało mój wiecznie niespokojny umysł. Byłam jednak świadoma, że moje nieokiełznane nerwy nie są tacie potrzebne i muszę nad nimi panować. Że moja osobowość i konstrukcja nie sprzyjają tak delikatnej sytuacji i powinnam trzymać je w ryzach. Bo on nie miał teraz głowy do mierzenia się z targającymi mną emocjami, które od zawsze brały nade mną górę. Ale nie był też w stanie utrzymywać mnie bez końca z dala od siebie i przykrej rzeczywistości.
Uśmiechnął się do mnie ponownie z psotnym błyskiem w głębokich ciemnobrązowych oczach. I dopiero teraz poczułam, że w końcu mogę zaczerpnąć oddech.
Jest stabilnie. Jest okej.
Miałam ochotę płakać z ulgi.
– Zapomniałaś o kimś – powiedział, spoglądając w stronę tarasowego okna.
W trawie na środku ogrodu buszował Frodo, bezlitośnie szarpiąc swój chyba ósmy już gryzak w tym miesiącu.
– To zwierzę ma dwa lata, a dalej zachowuje się jak niereformowalny dzieciuch. – Charlotte się zaśmiała.
– I niech nigdy nie dorasta. Frodo! – zawołał go tata.
Dwadzieścia kilogramów burego futra natychmiast wyprostowało się niczym pies myśliwski i ruszyło ku nam jak z procy. Po kilku sekundach jego łapy uderzyły mnie mocno w brzuch, prawie zmuszając do zgięcia się wpół. Nie był wielkim psem, ale siły miał chyba więcej niż rottweiler na sterydach.
– Cześć, dzieciaku. – Udało mi się obok niego kucnąć. – Pamiętasz mnie jeszcze trochę?
W odpowiedzi zaczął lizać mi twarz i popiskiwać w emocjach. Tak, on też nie był najlepszy w kontrolowaniu uczuć.
– Jak mógłby zapomnieć? – odparła Charlotte. – Ja i James nie mamy wystarczająco czasu, żeby przez długie godziny przesiadywać z nim w lasku. Nie posiada się z radości, że do niego wróciłaś, bo będzie mógł cię dowolnie wykorzystywać do swoich celów. Może w końcu przestanie uciekać mnie i twojemu tacie na spacerach. Ostatnio robi to przynajmniej raz w tygodniu…
– Tak, zrobił się z niego etatowy zbieg. Będziesz musiała wkładać mu specjalną uprząż, bo wypina się ze smyczy i biega po całym Westfield do upadłego – dodał ojciec, kręcąc głową w wyrazie dezaprobaty, po czym oparł się o konsolę w holu. Westchnął ciężej. – Ech, klapnę na chwilę na kanapie. Powietrze dziś stoi i nie ma czym oddychać.
Strzeliłam w niego wzrokiem, szukając niepokojących symptomów, o których i tak nie miałam przecież pojęcia, bo nie byłam lekarzem. Na studiach uczyłam się o języku i literaturze. Nie znałam się więc na niczym faktycznie pomocnym. Moja wiedza była w tym wypadku bezużyteczna, co skręcało mnie w środku od chwili, gdy dowiedziałam się o tym, co dzieje się z tatą.
– Odpocznij, kochanie. – Charlotte cmoknęła tatę w policzek. – Obiad będzie za pół godziny.
Odprowadziłam go wzrokiem, nie mogąc wyjść z podziwu nad tym, jak dobrze oboje sobie radzą. Jak mimo pytań bez odpowiedzi i stresu umieją żartować i gadać o trywialnych sprawach. Piekielnie im tego zazdrościłam, bo niepokój galopujący w mojej głowie nie zostawiał mi miejsca na zbyt wiele.
Pozwoliłam tacie odpocząć i w towarzystwie popiskującego Froda ruszyłam na górę. Wtargałam wielką walizkę po wąskich schodach na piętro, ale zatrzymałam się przed swoim pokojem.
Nie planowałam tu już wracać. Nie na dłużej niż kilka dni. Otworzenie tych drewnianych drzwi w jakiś sposób kojarzyło mi się z odkopaniem czegoś, czego absolutnie nie miałam zamiaru przywracać do życia. Nigdy, przenigdy. Bo nie wróciłam tu na lato. Wróciłam tu wyłącznie do taty. Dla taty. Z tamtym okresem życia nie miałam już nic wspólnego. Nie obchodził mnie on. Ani żadne osoby, z którymi był związany.
Wzięłam głęboki wdech i nacisnęłam klamkę. W środku prawie nic się nie zmieniło. Jedynie ściany odmalowane były na brudny róż. Tak jak prosiłam Charlotte, kiedy zadzwoniła mi powiedzieć, że zarządziła malowanie, bo niektóre tynki popękały. Wszystko inne było takie, jak pozostawiłam. Zasłony i tkaniny w kolorze kremu, jasne drewno i rattanowe elementy. Był i różowy pikowany fotel, który oberwał moim telefonem zbyt wiele razy w swoim niewinnym życiu.
Tylko ja byłam zupełnie inna. Spojrzałam na własne odbicie w lustrze. Moje oczy były dalej tak samo zielone i wielkie. Nos tak samo zwykły, a ciemnoblond włosy niekontrolowanie falowały. Miałam jednak mocniej zarysowane kości policzkowe, które zdążyły obsypać się piegami, szyja zdawała się smuklejsza, a usta bardziej wyraźne. Byłam widocznie dojrzalsza, ale nie to było najistotniejszą zmianą. Największa różnica dostrzegalna była w moich źrenicach, choć chyba tylko ja ją widziałam. Wróciłam do domu starsza o dwa lata, a czułam się jeszcze bardziej zagubiona niż wtedy, gdy tu mieszkałam. Jeszcze bardziej obca. Jeszcze mniej swoja.
Dźwięk wibracji telefonu wytrącił mnie z zawieszenia.
Annie: Jesteś już?
Ja: Tak, a ty?
Annie: Przyleciałam wczoraj. Kiedy przyjdziesz?
Ja: Jutro. Dziś zostanę z tatą
Annie: Jak on się czuje?
Ja: Wygląda dobrze. I żartuje
Annie: Uff… czyli nie ściemniał, żeby Cię tylko uspokoić?
Ja: Nie. Wydaje mi się, że naprawdę czuje się nieźle
Annie: Uściskaj go ode mnie koniecznie. A jutro przyjdź jak najszybciej. Tęskniłam jak głupia <3
Ja: Ja bardziej <3 Przybiegnę, jak tylko będę wolna
Wzdrygnęłam się odrobinę na myśl o odwiedzeniu Springtown, ale nie miałam wyjścia. Annie nie mogła przyjść do mnie. Podczas jednej ze swoich sesji zdjęciowych spadła z wysokiego elementu scenografii i paskudnie złamała nogę. Nawet nie wiem, jak to się stało. Gdy nie pojawiła się na naszym cotygodniowym FaceTimie, byłam przekonana, że poprzedniego dnia zaszalała na imprezie. Dopiero trzy dni później napisała mi, że miała wypadek. Walczyła z lekarzami o to, żeby nie cięli jej łydki i kolana, i dopiero kiedy jej menadżer ściągnął do szpitala jakiegoś wybitnego ortopedę, ów specjalista oświadczył, że jest w stanie naprawić nogę endoskopowo i przy odpowiednim założeniu usztywnienia powinna zrosnąć się poprawnie. Tylko przez wypadek, który wymusił na niej ponaddwumiesięczny urlop od kontraktów modelingowych, znalazła się tu, w Westfield. Razem ze mną. I było to dla mnie jakieś pocieszenie.
Po obiedzie posiedziałam z Charlotte i tatą, słuchając o ich planach weselnych. Chłodny czerwcowy wiatr wpadał przez okno w jadalni, kiedy tata tłumaczył nam, że nie ma potrzeby przekładać ślubu. Był przekonany, że do sierpnia odzyska pełnię sił. Ta jego pewność wyzdrowienia dawała ulgę i mnie. Widząc jego uśmiech, siedząc teraz blisko niego, czułam, że mogę odrobinę odpuścić. I jemu, i sobie.
Dochodziła już północ, gdy w sypialni zaczęłam rozpakowywać walizkę. Połowa rzeczy nadawała się do prania, bo wrzucałam do niej wszystko w biegu. Drugą połowę stanowiły ciuchy, które rzadko nosiłam. Nawet ich nie sortując, wzięłam pierwszą kupkę do rąk i wsadziłam do szafy. Potem drugą i trzecią.
Do Annie pójdę jutro w piżamie.
Kiedy wciskałam ostatnią stertę bluzek na półkę, jedna z nich się wysunęła i spadła na dno szafy. Mimowolnie po nią sięgnęłam. Dotknęłam czegoś. Tego, czego nigdy więcej nie chciałam dotykać.
Wzdrygnęłam się i automatycznie odskoczyłam do tyłu. Niewidzialny prąd kopnął moje ciało. Wpatrywałam się w dużą szarą męską bluzę Ralpha Laurena. Nie swoją bluzę. Bluzę, której w ogóle nie powinno tu być, bo trafiła w moje posiadanie przez kretyński błąd. W wyniku jakiejś fałszywej fantazji.
To było tylko lato. W mojej pamięci rozbrzmiał niski głos, ostry jak nóż. Zacisnęłam powieki.
Chciałam ją chwycić, mocno wbić w nią paznokcie i cisnąć do śmietnika przy biurku. Szczerze pragnęłam to zrobić. Ale nie umiałam jej nawet ponownie dotknąć. Nie wiedziałam, co mogłabym wtedy poczuć. Bo ten kawałek materiału niósł ryzyko rozbudzenia w pamięci iście popieprzonych rzeczy. Takich, które zdecydowałam się wymazać z głowy jakieś półtora roku temu.
Po pół roku sięgania dna. Po stanie, który dziś ledwo pamiętam.
Zamknęłam oczy, po czym z całej siły trzasnęłam drzwiami szafy. Miałam zamiar poprosić panią Heston, aby przy okazji cotygodniowego sprzątania wywaliła też zalegające śmieci, żebym ja nie musiała brudzić sobie nimi rąk.
Bo obiecałam sobie, że już nigdy nie wrócę do tamtego lata. Nie będę rozpamiętywać złamanego serca, bo w przeszłości i tak zabrało mi ono już zbyt wiele. Nie powtórzę błędów, których się wtedy dopuściłam. I więcej nie zbliżę się do nikogo bardziej, niż pozwolą mi rozsądek i logika.
W Nowym Jorku unikałam emocjonalnego ryzyka. Umawiałam się tylko z chłopakami, którzy byli wobec mnie otwarci, których spojrzenie nie wpychało mnie w nurt pieprzonej rzeki tajemnic. Wystarczył jeden błąd czy zatajenie czegoś, a skazywałam delikwenta na dożywocie bez możliwości złożenia apelacji.
Bo wiedziałam, że gdybym pomyliła się ponownie, mogłabym już nie poskładać swojego serca w całość.
Tata obudził mnie o ósmej i zażyczył sobie wspólnego spaceru z Frodem. Wciąż odchorowywałam zmianę czasu, przez co sen miałam lekki, więc z wielką chęcią się z nim wybrałam. Dawno nie przechadzałam się uliczkami tego osiedla. Tak naprawdę znałam je tylko z okresu dwóch burzliwych miesięcy.
Czasu, który kojarzył mi się głównie z jedną osobą.
Poszliśmy do lasku łączącego Highbridge ze Springtown – ekskluzywną dzielnicę mieszkaniową Westfield z tą przestarzałą, której lata świetności dawno przeminęły. Ciepło porannego słońca ogrzewało nasze twarze, gdy spacerowaliśmy powoli, rozmawiając o wszystkim i niczym. Aż tata poruszył temat, którego starałam się unikać.
– Mama dalej nie wie, że jesteś w Anglii?
– Nie – odparłam.
– I nie masz zamiaru się do niej odezwać?
– Dobrze wiesz, że nie rozmawia ze mną od prawie roku. – Westchnęłam.
– Niedługo urodziny twojego brata. Na pewno cię zaprosi. – Wzruszył ramionami, zerkając na korony drzew, przez które przebijały promienie.
– Nie sądzę. Nie przełknie zniewagi, której się dopuściłam, wyjeżdżając na studia dalej niż kilka przystanków metra od jej domu. Nie wybaczy mi nawet dla dobra Teddy’ego – wyjaśniłam beznamiętnie.
– Jestem pewien, że najpóźniej tydzień po waszej kłótni już żałowała swoich słów. Musiałaby być niespełna rozumu, gdyby nie spróbowała wykorzystać tej okazji do zawarcia rozejmu z własną córką – prychnął tata i zerwał kawałek wysokiej trawy.
– Rozstałeś się z nią wiele lat temu, tato. Ona jest zupełnie inna, a ja po prostu… nie pasuję do jej wizji życia – mruknęłam cicho i zamyśliłam się.
Ocknęłam się dopiero, gdy zauważyłam, że zbliżamy się do zejścia na polanę. Tę, na której wydarzyło się kiedyś dużo rzeczy. Za dużo. Wzdrygnęłam się. To zwyczajne miejsce obudziło jakąś niespodziewaną gorycz w moim gardle. Zacisnęłam zęby, natychmiast wzięłam tatę pod rękę i przyspieszyłam kroku, ciągnąc go dalej.
– Czy ona w ogóle wie? O twoim zdrowiu? – zapytałam niepewnie.
– Nie – odparł sucho. – Nie miałem z nią żadnego kontaktu w ostatnim roku. – Spojrzał na mnie, zauważając, że wgapiam się w niego skrzywiona niepewnością. Bo nie, nie umiałam ukrywać swojego strachu o niego. – No i nie mam się czym chwalić. Poza tym to tylko chwilowa komplikacja. Dostaję leki i zaraz wszystko będzie dobrze. Ja nie mam czasu na jakieś gówniane choróbska. – Zatrzymał się i machnął dłonią w geście irytacji. – Mam za dużo spraw na głowie, żeby chorować. Czeka mnie ślub, wesele… A potem kiedyś twój ślub.
– Tato, nie sądzę, żebym kiedykolwiek wzięła ślub – prychnęłam, powątpiewając. W ten sposób próbował chyba wybadać teren w moim departamencie związkowym.
– Racja, wam, młodym, ślub nie jest dziś do niczego przydatny, a tym bardziej niezbędny.
– Chodzi mi o to, że… nie wiem, czy ja w ogóle będę z kimś tak jak ty z Charlotte. – Uciekłam wzrokiem. – Na stałe. Na dobre i złe. I tak dalej…
Bo taka była prawda. Z moim nieokiełznanym mózgiem szansa na zbudowanie trwałej i zdrowej relacji, której nie schrzanię, była znacznie niższa niż w przypadku osób neuronormatywnych. To nie było użalanie się nad sobą. To były fakty.
– Pewne rzeczy przychodzą z wiekiem – powiedział w końcu i utkwił nieobecny wzrok gdzieś w krzakach rosnących obok wydeptanej dróżki. – Dziś możesz nie czuć w sobie takiej potrzeby, ale przyjdzie dzień, w którym zechcesz podzielić się z odpowiednią osobą… wszystkim. – Uśmiechnął się do mnie promiennie, a ja zamarłam.
Ten dzień już przyszedł, tato. Minął i nigdy się nie powtórzy.
– Chociaż zwykle najpierw musisz pójść na piechotę do piekła i z powrotem. Zanim dostrzeżesz i zaakceptujesz to, co prawdziwie ważne. Ta druga osoba tak samo. – Ścisnął moje ramię. – Ale na razie skup się na sobie. Wychodź do ludzi i nie marnuj życia na gdybanie – dodał i ruszył powoli do przodu, szukając wzrokiem Froda.
Zrozumiałam, że chodzi mu o naszą obecną sytuację rodzinną. Wiedział przecież, że w ostatnich tygodniach stał się dla mnie centrum świata. Na tyle, że zaniedbałam wszystko inne włącznie z własną higieną psychiczną, której przestrzeganie od lat było dla mnie kluczowe, żeby przetrwać i utrzymać się na powierzchni normalności.
*
Wyszłam z domu chwilę po piętnastej, przygotowana mentalnie jak na misję. Irytujące napięcie ogarniało mnie od ponad godziny, odkąd zaczęłam szykować się na wizytę w Springtown. Moje myśli szalały, choć ostatnio zdarzało mi się to tylko przy okazji spraw związanych z tatą, a mój mózg chyba to sobie zakodował. Tylko dziś coś poszło nie tak.
Pożyczyłam mini coopera Charlotte, choć obawiałam się, że nie zwrócę go w całości. Dziwiłam się, że w ogóle mi go użyczyła. Prawko zdałam półtora roku temu i od tamtej pory nie jeździłam. Toczyłam się więc powoli spokojniejszymi uliczkami i dotarłam do Springtown po dwudziestu pięciu minutach, choć przeciętnemu kierowcy zajęłoby to dziesięć. Z ulgą wyskoczyłam z samochodu na chodnik przed domem Annie.
Bluszcz rozrósł się niekontrolowanie po całym ceglanym froncie i zwisał ciężko nad drzwiami wejściowymi. Zza uchylonego kuchennego okna dobiegły mnie ciche dźwięki muzyki klasycznej. Ty i Chopin, Annie? Dopiero po chwili dotarło do mnie, że słucha ona remixu utworu Chopina mojego autorstwa. Tego, który z nudów stworzyłam kilka miesięcy temu i wysłałam jej dla zabawy.
Czyli nie udawała, że podobają jej się moje mixy.
Uśmiechnęłam się, zapukałam i nie czekając na zaproszenie, otworzyłam sobie drzwi.
– Annie? To ja, Lea! – krzyknęłam.
– O Boże! Chodź tu szybko, jestem w salonie! – usłyszałam wybuch ekscytacji.
Natychmiast ruszyłam korytarzem. W progu mimowolnie przystanęłam, zauważając przyjaciółkę. Nie widziałam jej na żywo od roku. Od czerwca, gdy przyjechała do Abrahama pożegnać się ze mną przed wylotem do Mediolanu. Teraz siedziała tu przede mną, promiennie piękna, zupełnie inna, a jednak wciąż taka sama. Choć ze złamaną i usztywnioną nogą. Długie włosy w kolorze piasku spływały jej po ramionach i sięgały połowy pleców, a stalowe oczy patrzyły na moją twarz.
– Lea – jęknęła wzruszona. – Chodź no tu, bo przecież minie rok, zanim wstanę.
Natychmiast rzuciłam się ku niej. Opadłam obok na kanapę i objęłam ją mocno. Długo tak siedziałyśmy, tuląc się wzajemnie. Skóra Annie pachniała brzoskwiniami. A może to były jej włosy?
– Jak dobrze, że tu jesteś – mruknęła mi do ucha.
– Dalej nie wierzę, że udało nam się tu złapać – odpowiedziałam. – Wybacz, ale trochę się cieszę, że złamałaś tę nogę.
– Możesz nie wierzyć, ale ja momentami też. – Odsunęła się ode mnie, uśmiechając się perfekcyjnie. – Boli jak cholera, ale przez ostatni rok nie usiadłam na tyłku na dłużej niż dziesięć minut. Marzyłam o choćby weekendzie wolnego, a Rodrigo nie chciał o tym słyszeć.
– Ten cały menadżer na serio nie zdaje sobie sprawy, że potrzebujesz czasem przerwy?
– Nie. Powtarza, że jeśli nie rozwinę prężnej kariery w pierwszych latach, to potem będzie za późno. Dostał szału przez ten wypadek. Pozwał już producenta sesji, zleceniodawcę… Wszystkich. – Zaśmiała się sucho.
– Niech da ci żyć, nie jesteś robotem. Jak widać… – Zerknęłam na jej nogę opakowaną od stopy po połowę uda w plastikowo-metalowy usztywniacz z zaciskami.
– Powiedz to Rodrigowi – prychnęła. – Dziś dzwonił już trzy razy, żeby upewnić się, że moja noga nie odpadła. Moja praca z zewnątrz wydaje się świetną zabawą, ale w rzeczywistości to jeden wielki zapieprz.
– Przynajmniej nie nudzisz się jak ja, biegając z jednego identycznego wykładu na drugi. – Oparłam się na kanapie i przeciągnęłam.
– Mówiłam ci już. To, że lubi się czytać książki, nie znaczy, że trzeba je od razu studiować. Myślę, że ty wcale nie jesteś zadowolona na tym kierunku. – Annie oparła się obok mnie i ułożyła mi głowę na ramieniu.
– Już za późno na jakiekolwiek zmiany – mruknęłam. – Skończę go, będę mieć dyplom i problem z głowy.
– Studiowanie i rozwijanie się nie powinno być problemem, tylko przyjemnością – rzuciła, a ja nie skomentowałam.
– Życiowa kariera też. – Zerknęłam na nią spode łba.
– Więc co zrobisz potem? – zapytała.
– Potem… – zawahałam się. – Znajdę to, co faktycznie mnie fascynuje.
– Chryste – prychnęła. – Brzmisz zupełnie jak dwa lata temu.
– Co? – Zerkałam na nią, marszcząc brwi.
– Mówiłaś to samo przed końcem liceum. Czekałaś na punkt, od którego będziesz mogła zacząć od nowa. – Westchnęła.
– Może po prostu jeszcze nie nadszedł?
– Albo nie miał szansy. – Uniosła brew. – Życie samo ci się nie wydarzy. Nie warto marnować czasu na to, co nas ni ziębi, ni grzeje – lamentowała, chwytając mnie za przedramię i trzęsąc nim. – A teraz przynieś mi czipsy, bo od godziny wybieram się do kuchni, ale chyba mnie to przerasta.
Nakarmiłam Annie czipsami brokułowymi oraz bezcukrową, bezlaktozową kawą mrożoną. Jako zawodowa modelka musiała bardzo pilnować tego, co je, i nie było mowy o słodyczach czy tłustym jedzeniu. Przestrzegała diety keto na co dzień, z wyjątkiem niedziel, jak twierdziła. Wtedy pozwalała sobie na ostre doritos, które popijała colą i nie żałowała. Oczywiście, póki Rodrigo DeLuca o tym nie wiedział, bo gdyby odkrył jej tajemnicę, nasłałby na nią wszystkich świętych oraz ich prawników.
– Kath dzwoniła – rzuciła, pałaszując ostatni prasowany brokuł.
– Co u niej? Nie gadałam z nią od ponad miesiąca – odpowiedziałam, maczając palec w okruszkach tych pseudoczipsów.
– Ma tu niedługo przyjść. Ale brzmiała dziwnie. – Annie wzruszyła ramionami.
– Co masz na myśli?
– Nie wiem… powiedziała, że jest jakaś sprawa, o której musi mi powiedzieć.
Wbiłam wzrok w twarz Annie, której spojrzenie uciekło gdzieś w bok. Spodziewałam się, o co – a raczej o kogo – może chodzić.
– Ustaliłyśmy przecież, że nie mamy zamiaru chodzić na wycieczki po osiedlu. Nie musimy nikogo widywać ani mieć żadnej styczności z… no wiesz, przeszłością. – Spokojnie przypomniałam jej o temacie, który w ostatnim czasie nieraz przewinął się w naszych rozmowach.
– Wiem. I ona też to wie, uprzedzałam ją. – Pokiwała głową. – Tym bardziej nie rozumiem, o co może jej chodzić.
– Może Philip ma dziewczynę i Kath nie chce, żeby cię to zaskoczyło? – zapytałam, wstając, i zaczęłam zbierać bałagan ze stolika kawowego.
Obie już dawno powiedziałyśmy Kath, że wolimy nie słuchać o tym, co dzieje się w Springtown. Stąd nie mogłyśmy mieć pojęcia o bieżących sprawach czy relacjach.
– Nie mam nic do niego ani jego dziewczyn – burknęła Annie. – Przecież to ja z nim zerwałam.
Nie skomentowałam tych słów. Po rozstaniu Annie prawie nigdy nie wracała do tego tematu. Zerwała z Philem dwa miesiące przed wyjazdem do Mediolanu. Przez kolejny miesiąc on przyjeżdżał do jej domu i stał przed drzwiami. Dzwonił, wysyłał wiadomości. Potem pisał do niej listy i wrzucał do skrzynki, aż do ostatniego dnia przed jej wylotem. Ona nigdy ich nie przeczytała. Płakała, dzwoniła do mnie codziennie, ale była nieugięta. Dokonała wyboru. Zdecydowała, że nie popełni błędu swojej mamy, Elizabeth, która wiele lat temu zrezygnowała z szansy na wielką karierę dla mężczyzny. Annie zagryzła zęby i samotnie wyleciała do Włoch, a Philip nigdy więcej się z nią nie skontaktował.
– A co z tym typem, o którym niedawno mówiłaś? – zmieniła temat. – Terry czy jak mu tam?
– Thierry – poprawiłam ją.
– Tak, no właśnie. – Od razu się rozweseliła. – Gdzie on teraz jest? Co robi?
– Odebrał dyplom i podróżuje z kolegami po USA. Męski wypad i tak dalej…
– Tie-rrriii. – Annie wydęła usta.
– Nie śmiej się.
– Nie śmieję. – Uniosła dłonie w obronnym geście. – To po prostu zadziwiające, że mieszkając w USA, znalazłaś sobie akurat Francuza. – Wyszczerzyła się.
– To raczej on znalazł mnie – odparłam wymijająco. – Mówiłam ci.
– Przybiję mu kiedyś piątkę i pogratuluję tego, że nie dał ci się rzucić po tygodniu jak każdy poprzedni. – Zarechotała.
– Thierry jest bardziej jak mój… bliski kolega – odparłam zmieszana. – Był obok, kiedy zaczęły się problemy taty. To nie był dla mnie czas na związki. To dalej nie jest czas. – Nie chciałam wdawać się w zawiłe szczegóły naszej niejasnej relacji.
– Jasne, mów do mnie jeszcze – powiedziała niewzruszona.
– Serio – odbiłam.
– Całujesz się z nim? – Przymrużyła groźnie oczy.
– No tak, ale…
– Chodzicie za rękę? – przerwała mi.
– To nic poważnego – burknęłam.
– Sypiacie ze sobą?
Na to pytanie poderwałam się do pionu jak poparzona i przewróciłam oczami, uciekając do kuchni.
– Idę po kawę z cukrem. A ty zmień temat.
– Monsieur Thie-rriiiii…
– Leblanc – dopowiedziałam. – Tak, Annie. Ulżyj sobie.
– Mój Boże, on już nie może być bardziej francuski! – Wybuchła śmiechem. – Błagam, powiedz, że ma ten taki cienko przycięty wąsik! Jak Danny kiedyś.
– Nie ma! – krzyknęłam z kuchni. – I zostaw go w spokoju!
Kath przyszła koło osiemnastej. Jej czekoladowe włosy ścięte były na long boba, powieki miała jak zawsze idealnie umalowane i optycznie wydłużone dzięki nienagannej czarnej kresce, a usta chyba odrobinę powiększyła. Wyglądała fenomenalnie i po pierwszym spojrzeniu w jej oczy dało się zauważyć, że kocha swoje życie i czerpie z niego garściami.
– Boooże! – krzyknęła od progu, unosząc ramiona w górę. – Chwalmy Pana za dzień, w którym ponownie połączył naszą trójkę! – Uścisnęła mnie mocno i trzykrotnie ucałowała w policzek, a potem ruszyła do salonu, gdzie czekała uziemiona Annie. – A gdzie się podziewa nasza własna młodsza wersja Gigi Hadid? Jezu. Co oni ci zrobili w tych Włoszech? Barbarzyńcy! – Dalej usłyszałam już tylko dochodzące z salonu cmoknięcia jej ust.
Podążyłam za nią do pokoju i usiadłam na fotelu, nie wtrącając się w ich podsumowanie najważniejszych wydarzeń ostatnich miesięcy. Usta Kath nie zamykały się na temat studiów w Londynie oraz trzech chłopaków, z którymi się jednocześnie spotykała. Obserwowałam ją – je obie – i nagle poczułam się, jakbym nigdy nie wyjechała. Jakby od tamtych wakacji nie minęły wcale dwa lata, a nas trzech nie dzieliły setki kilometrów i skrajnie różne doświadczenia. Jak gdyby nic się nigdy nie zmieniło, choć przecież dziś wszystko było już zupełnie inne. Byłyśmy dorosłymi kobietami z innymi problemami.
– Katherine, mówiłaś, że chcesz mi coś powiedzieć – rzuciła Annie, kiedy Kath akurat wyjątkowo łapała oddech między kolejnymi opowieściami.
Ta nagle się zacięła. Spojrzała w twarz Annie, po czym zerknęła na mnie.
– Katherine? – ponagliłam ją, marszcząc brwi.
– Eee… – Wbiła wzrok w podłogę. – Powinnyście obie przejść się ze mną dziś wieczorem na mecz – w końcu to z siebie wydusiła i nerwowo potrząsnęła głową.
Mój wzrok automatycznie powędrował w stronę Annie, której oczy tak samo szybko odszukały moje.
– Nie – powiedziałam bez namysłu.
– Nie – powtórzyła twardo Annie.
Kath zmarszczyła równe brwi.
– Posłuchajcie…
– Nie mamy powodu, żeby iść na mecz ani żeby w ogóle udzielać się w Springtown – weszłam Kath w słowo.
– Mam złamaną nogę, ja nigdzie nie chodzę – dodała obronnie Annie.
– Masz kule – odpaliła Kath. – Angela, Dareen i…
– Mogą odwiedzić mnie w domu. Zapraszam – przerwała jej Annie.
Nastała chwilowa cisza, gdy Kath znowu badawczo jej się przyglądała.
– Annie – zaczęła. Twardo i sucho. – Przyjdź dziś na mecz. Powinnaś.
– Kath, nie chcę iść na żaden mecz, bo…
– Bo co? – odbiła Katherine.
– Bo… – Annie skrzywiła się, zaciskając usta, a jej wzrok uciekł gdzieś w bok. – Wolę nie wpadać na Phila, okej?
– O to nie musisz się martwić – Kath odezwała się z ciężarem w głosie. – Na pewno na niego nie wpadniesz.
Co to znaczy?
Serce zabiło mi mocniej.
– Skąd możesz to wiedzieć? – wypaliła Annie.
– Bo on nie wie o tym spotkaniu – odpowiedziała jej Kath. – I nie będzie go na nim, zapewniam cię.
– N-nie rozumiem – obruszyła się. – Skąd wiesz?
– O czym ty mówisz, Kath? – wyrwałam się równie zdezorientowana.
– To skomplikowane, a ja nie znam szczegółów. Danny prosi, żeby każdy, kto wrócił na wakacje i należy do oryginalnej grupy Springtown, pojawił się dziś wieczorem na boisku. Po meczu chce pogadać – odparła sucho Kath. – Szczególnie z tobą, Annie.
Oczy Annie prawie wyszły z orbit, a zęby zaciskała niebezpiecznie mocno.
– Możesz nam powiedzieć, o co w tym chodzi? – prychnęłam zdezorientowana. Bo ja sama nie chciałam nawet zbliżać się do tego boiska. Z obawy przed drzemiącą tam przeszłością.
– Słuchajcie, ja też bywam tu tylko raz na kilka tygodni. Nie czaję, o co dokładnie tu biega, wiem tylko, że jest pewien problem. – Pokiwała energicznie głową. – Nie zabijajcie posłańca.
– Kath, chcę wiedzieć, co ma do tego Phil, do jasnej cholery! – Annie aż podciągnęła się wyżej na rękach, ale Katherine już dawno wstała i odwróciła się ku wyjściu.
– Przyjdźcie o dwudziestej.
Żadna z nas nie odezwała się długo po tym, jak za Kath zatrzasnęły się drzwi. Annie siedziała ze wzrokiem wbitym w miejsce, w którym tamta zniknęła, a trzy grube koty ocierały się o jej ortezę. Chyba nawet tego nie czuła.
– Nie powinnyśmy tam iść – powiedziałam w końcu.
– Wiem – odparła natychmiast, dalej zapatrzona w przestrzeń.
Niestety czułam, że dotrzymanie wspólnego postanowienia o izolacji nie będzie tak proste, jak ustaliłyśmy przed powrotem do Westfield. Już pierwszego dnia chwiało się w posadach.
– Ale muszę wiedzieć, o co chodzi. A Phila tam nie będzie… – zacięła się. – Podasz mi moje leki? – zmieniła nagle temat, jak gdyby chcąc odwrócić uwagę od palącego tematu. – Znowu mnie boli, a to już moja godzina. – Spojrzała na mnie niewinnie, wskazując palcem plastikowe pudełko na kredensie.
Wstałam z kanapy i bez namysłu skierowałam się w stronę kuchni. Biłam się z myślami, których nie chciałam wypowiadać na głos. Annie zdawała się zapominać o pewnym dodatkowym szczególe lub celowo go omijać – dla naszego duetu Philip Boulard był tylko połową dawnego problemu.
– On na pewno nie przyjdzie – usłyszałam jej miękki głos za plecami, a moje dłonie zastygły na pudełeczku lekarstw. – Jakiś czas temu Kath wspomniała mi, że jest teraz wielką szychą i rzadko zaszczyca plebs swoją osobą. Mało kto go w ogóle tu jeszcze widuje – dodała, a ja przez moment milczałam.
– Mam to gdzieś. – Przełknęłam ślinę, wpatrując się w małe błękitne tabletki. – Mam poważniejsze problemy na głowie niż martwienie się kimś, kogo ledwo znałam. – Zatrzasnęłam wieczko pudełka.
Ona jedynie kiwnęła na to głową i połknęła lekarstwo.
*
Ciekawość mojej przyjaciółki wygrała ze zdrowym rozsądkiem nas obu. Kwadrans przed ósmą wpakowałam ją do samochodu Charlotte i jakimś cudem dowiozłam na znajomy skwer. Gdy już na parkingu Annie pokracznie wypakowywała swoją nogę z niskiego samochodu, ja łapałam oddech.
Walczyłam z uczuciem przytłoczenia. Z wodospadem wspomnień, emocji, retrospekcji. Ze wszystkim, co zdołałam upchnąć głęboko w zamkniętych odmętach pamięci, a co zamiast tego moja nieneuronormatywność wyciągała brutalnie na wierzch. Wciąż wyraźnie pamiętałam, jak pierwszy raz po latach wkroczyłam na to boisko. Jak powiedziałam na głos o kilka słów za dużo. I jak uruchomiłam nimi lawinę zdarzeń.
Ogarnij się, Lea.
Ocknęłam się sekundę przed nieuniknioną implozją. Rzuciłam się w stronę Annie i pomogłam jej wysiąść, po czym powoli ruszyłyśmy chodnikiem w stronę boiska i wspomnień.
Powietrze pachniało tak, jak pachniało tylko w tym jednym miejscu na świecie. Nuty wczesnego lata, świeżego bzu i zielonych drzew mieszały się tu z wonią gumowej nawierzchni i cierpkim posmakiem rozlanego piwa. To był zapach osiedla Springtown. Nie dało się go zapomnieć, jeśli się tu wychowało.
Zmusiłam się, by spojrzeć przed siebie. Na środku brukowanego skwerku stało ponad trzydzieści osób. Wysoki, szczupły Nate obejmował Angelę w pasie, jak gdyby nic się nie zmieniło. Zapuścił jedynie swoje niemal białe włosy. Dareen, ubrana cała na fioletowo, była jak zwykle zaabsorbowana rozmową, ale tym razem nieznana mi brunetka kładła jej rękę na karku. Pucołowaty Wizard i chudy Conrad wciąż nie przestawali się kłócić i wzajemnie obrażać, mimo że minęły dwa lata. Za nimi stał Mike w towarzystwie Jaspera, jego chyba-dziewczyny i Nicole. I natychmiast odechciało mi się tu być.
– Powrót do przeszłości… – mruknęła Annie pod nosem.
– Zamiast być Martym McFly’em, mogłybyśmy teraz oglądać Mamma mia – odparłam równie cicho.
Z mocno bijącym sercem ukradkiem zerknęłam w bok, wciąż obawiając się widoku, którego bardzo pragnęłam uniknąć. Na szczęście nigdzie nie dostrzegłam znajomej sylwetki, twarzy ani włosów. Na parkingu nie było też samochodu. Odetchnęłam z częściową ulgą.
Wbiłam wzrok w nieoficjalnego króla tego osiedla. W starszego od nas o kilka lat Danny’ego, który zdecydował się powrócić do swojego charakterystycznego wąsika. Spoważniał i przybrał na masie, którą przerobił na mięśnie. Jego czarne kręcone włosy były dłuższe, a zwykle przyjazna twarz w jakiś sposób strapiona. Zauważył Annie i zaczął jej się przyglądać. Piegowaty Alec coś do niego mówił, jednak ten przerwał mu i klepnął go w ramię, ruszając w naszą stronę. Minął Petera i bliźniaków Damona oraz Chestera z dziewczynami. Potem Harriett, Jess i Marissę, ich rówieśniczki. Szedł prosto na nas.
– Liceum. – Skinął mi, witając mnie przezwiskiem, które nadał mi dwa lata temu, a ja lekko się uśmiechnęłam. – Cooper. – Powtórzył swój ruch wobec Annie, po czym odchylił się do tyłu. – Zróbcie, proszę, miejsce na ławce! – krzyknął, a kilka dwudziestoparolatek natychmiast wstało, zwalniając siedzisko dla Annie. – Porozmawiajmy potem – mruknął do mojej przyjaciółki, zanim odszedł.
Ona doczłapała się o kulach do swojego miejsca, a ja nie odstępowałam jej na krok. Całe to wydarzenie zdawało mi się coraz dziwniejsze. Czułam, jak napięcie w moim ciele narasta. Annie czuła to samo, nie musiała mi tego mówić. Jednak w moim wypadku stan ten nie dotyczył jedynie planowanego wystąpienia Danny’ego. Chciałam po prostu stąd zniknąć i nie ryzykować niechcianego spotkania.
Wszystkie spojrzenia stopniowo kierowały się w stronę niekoronowanego króla osiedla Springtown. Pytające i zdziwione. Nie tylko my dwie nie miałyśmy pojęcia, po co tu jesteśmy. Nagle Kath pojawiła się tuż obok nas, z założonymi rękami wpatrując się w Daniela.
– Siemaneczko. Dzięki wszystkim, że się pojawiliście – zaczął Danny. – Kto jeszcze nie dotarł, temu przekażcie wnioski z naszej dzisiejszej randki. – Zbliżył się, zniżając głos: – Tylko dyskretnie.
– Stary, o co chodzi? – zapytał jakiś głos z boku.
– Zakładasz tajne stowarzyszenie? – dodał drugi ze śmiechem.
– Nie, przekazuję informacje – odparł ze śmiertelną powagą Danny i odchrząknął. – Wielu z was nie było tu od roku lub dłużej. Stwierdziłem więc, że powinniście wiedzieć, co tu się dzieje – powiedział enigmatycznie, zaciągając tak, jak kiedyś mu się to zdarzało. – Bo macie młodsze rodzeństwo i dzieciaki w rodzinie. Ale i sami możecie być narażeni na różne sytuacje.
– Nie strasz nas, mordo. – Ktoś się zaśmiał.
– Przejdź do rzeczy – dodał inny głos.
– Jakiś czas temu w Springtown pojawiła się… pewna grupa. – Rozłożył ręce, a wokół rozległy się ciche szepty. – I robi problemy. Na początku nikt się nimi nie przejmował, ale to się zmieniło. Zrobili się niebezpieczni. Demolują, co się da. Utrudniają życie starszym ludziom. Handlują tu, czym popadnie. – Zaczął przechadzać się od prawej do lewej. Wiedział, że nikt się tym zbytnio nie zmartwił. W Springtown nieraz pojawiali się dilerzy i wandale, którzy z braku rozrywki czy klienta w końcu stąd znikali. – Próbują sprzedawać nawet dzieciakom. Nagabują też dziewczyny. I to powoli wymyka się spod kontroli.
– Nie przesadzasz trochę, Danny? – zapytał ktoś. – Dzięki, że nam o tym mówisz, ale to chyba nie jest aż tak…
– Zaczepili ostatnio piętnastoletnią siostrę Aleca – przerwał mu Danny, na co wszystkie oczy skierowały się w stronę rudowłosego, piegowatego chłopaka. – Wciągnęli ją do samochodu i przez trzy godziny wozili w kółko po osiedlu. Namawiali ją na wzięcie jakiegoś gówna. Dla zabawy. – Zatrzymał się na moment, gdy wszyscy wstrzymali oddechy. – Na szczęście mieli dobry dzień i dali sobie spokój. Ale młoda wymiotowała potem przez pół nocy ze stresu. Bo nie wiedziała, na co te gnoje mogłyby jeszcze wpaść, gdyby miały zły. Peter za to znalazł w plecaku trzynastoletniego brata prochy. Dzieciak podobno je dostał. W prezencie. Musiał je przyjąć, bo inaczej miałby „mieć problemy”. – Danny znowu uciął, jakby upewniał się, że słuchacze odpowiednio wchłaniają najnowsze informacje. – Okradli babcię Conrada z zakupów spożywczych. Portfel i czeki emerytalne też sobie przywłaszczyli. – Wskazał palcem na mojego chudego kolegę z przedszkola. – Uprzedzili ją, żeby nie blokowała ich w banku, bo wiedzą, gdzie mieszka. To tylko niektóre przykłady – zakończył lodowato.
Nikt się nie odzywał. Nikt się tego przecież nie spodziewał. Nie dało się zbagatelizować tych relacji, gdy dotyczyły one znajomych osób i były zupełnym przekroczeniem granicy nietykalności. Bo mogło trafić na każdego. Na każdą z dziewczyn, jak ja, Annie czy Kath. Na babcię naszego znajomego, młodszą siostrę czy brata.
Dwa lata temu sama miałam przecież do czynienia z podobnym elementem i wiedziałam, do czego jest zdolny. Do tej pory zdarzało mi się budzić w nocy z przerażeniem i masą pytań w głowie. A zaraz potem przychodziła pustka i brak odpowiedzi na to, co działo się ze mną przez kilka godzin po koncercie Stana Attwooda w Oxfordzie: co robiłam, z kim i gdzie byłam pod wpływem narkotyku, który pozbawił mnie pamięci i świadomości. Jednak najgorzej znosiłam te koszmary, w których mój mózg zapełniał lukę tamtej nocy mrocznymi konfabulacjami. Znajomy zimny dreszcz przeszedł mi po plecach. Jedyne, co mnie pocieszało, to fakt, że chłopak, który mi to zrobił, dziś siedział. Za to i kilka innych rzeczy, które znalazła na niego policja.
– Czy jesteście zaangażowani w życie tego osiedla, czy nie, musicie wiedzieć, co tu się dzieje. Bo dalej tu mieszkacie i bywacie, wy lub wasze rodziny. – Danny mówił coraz ostrzej, coraz poważniej i chyba nie tylko ja poczułam, jak gęsia skórka obsypuje moje ciało. – A tu wszystko się zmieniło. Nie jest już tak bezpiecznie jak kiedyś. Więc się pilnujcie. Obserwujcie swoje młodsze rodzeństwo. Dbajcie o dziadków. Wieczorami spotykajcie się w grupkach i odprowadzajcie swoje siostry i dziewczyny do domów. A przede wszystkim nie wchodźcie w gadki ani przepychanki z marginesem, jeśli ten margines was zaczepi. Ci ludzie są niebezpieczni, rozumiecie?
Wszyscy bez namysłu zaczęli kiwać głowami, a stłumione szepty przybrały na sile.
– Zostaliście uprzedzeni. Dziękuję za uwagę. – Danny machnął ręką, pochylając głowę, i natychmiast ruszył w naszym kierunku. Ku Annie.
– Co tu się odjebało? – wyszeptała Annie.
– Nie mam zielonego pojęcia… – odparłam równie cicho.
Obok nas Kath tylko westchnęła, spuszczając wzrok na stopy. Nim zdążyłyśmy wydusić z niej odpowiedzi, które ewidentnie miała, Danny stanął przed nami.
– Annie, możemy pogadać? – zapytał. – Na osobności? – dodał, zerkając na mnie.
Zrozumiałam sygnał. Natychmiast wstałam z ławki i ruszyłam w stronę Dareen, Angeli i Nate’a.
– Och, Lea! Wróciłaś! – Angela rzuciła mi się na szyję, a ja mocno ją uścisnęłam. – Opowiedz mi wszystko o Nowym Jorku! – Jej zwykle blade policzki się rumieniły, a w rudych włosach dziś związanych w wysoki kucyk wyglądała jak wcielenie wiosny.
– Mnie też! – Dareen objęła mnie równie mocno, łaskocząc swoimi czekoladowymi lokami. – Tak ci zazdroszczę, że tam studiujesz! Ja i Evie marzymy, żeby kiedyś tam zamieszkać! Kiedy przylecimy, musisz nas oprowadzić! – Spojrzała na swoją towarzyszkę. – No właśnie, to jest Evie, moja dziewczyna. – Odsunęła się na bok, przedstawiając mi ją.
– Hej, jestem Lea. – Wyciągnęłam rękę do drobnej brunetki o krótkich włosach i eterycznej urodzie.
– Cześć. Evie. Dopiero przyjechałam i jeszcze nie nadążam z zapamiętywaniem imion. Będę cię jeszcze pytać trzy razy o twoje, nie obraź się. – Roześmiała się szczerze, na co ja sama lekko się uśmiechnęłam, bo dobrze ją rozumiałam.
– Co o tym wszystkim myślicie? – usłyszałam za plecami znajomy miękki głos.
Mike.
Nie zmienił się nawet odrobinę. Wciąż czarował tym swoim chłopięcym urokiem i dołeczkami w policzkach. Za to Nicole, która chodziła za nim jak cień, wydoroślała. Ubrana była jeszcze bardziej efektownie niż kiedyś. Usta obrysowała ciemną konturówką, optycznie je powiększając, jakby nie były już wystarczająco wielkie.
– Danny na pewno dramatyzuje. Jest związany z tym osiedlem jak syjamski bliźniak – wtrącił Wizard, nasz aspirujący osiedlowy raper.
– Nie – odparła Angela. – Nie było was tu przez ostatni rok, więc nie macie pojęcia, jak naprawdę jest. Danny ma racje, mamy tu spory problem – dodała, zerkając na swojego starszego chłopaka. – Już od kilku miesięcy Nate odbiera mnie wieczorami z pracy. Nie wracam sama, bo nigdy nie wiadomo, kiedy i co przyjdzie im do głowy.
– Wiedziałam, że to osiedle zejdzie w końcu na psy – mruknęła Nicole, żując gumę.
Mówiąc te słowa, zerknęła akurat na mnie. Szybko zanotowałam, że nie zmieniła się ani trochę, a jej jad nie stracił na sile. Miałam ochotę naprychać na nią jak wściekły kot na wodę, ale szkoda mi było powietrza.
– Ale skąd oni się wzięli? – zapytała przerażona Dareen.
– Te gnojki pojawiają się znikąd. Można nie spotkać ich przez tydzień, kiedy melinują się na krańcu osiedla, a potem nagle wyskakują w którejś uliczce, nafurgotani towarem, i szukają problemów – objaśnił z pogardą Nate, kręcąc głową.
– To dlaczego policja czegoś z nimi nie zrobi? – dorzucił Wizard.
– Właśnie, to dwudziesty pierwszy wiek, a nie czasy samowolki Dona Corleone – oburzyłam się. – Kim oni w ogóle są?
Stojąca dalej Kath spojrzała na piegowatą zmartwioną twarz Angeli.
– Nie wiemy dokładnie, kim są – mruknęła.
– Ale wiemy, że ich głównym człowiekiem tutaj jest… Phil. – Angela westchnęła, a cała nasza niewielka ekipa momentalnie zamarła.
– Co? – wyszeptałam po chwili ciszy. – Ale jak to? Nie… zaraz…
– To chyba jakiś żart. Oni wszyscy nas wkręcają. – Wizard się zaśmiał.
– Phil? – wypalił Mike. – Nasz Philip Boulard?
– On nie jest już nasz. Od dawna – odparła ponuro Angela, na co Wizard przestał się śmiać.
– Nie uwierzę w to – prychnęła Dareen. – To jakaś bzdura. Philip to najsłodszy chłopak na świecie. Każdemu z nas nieraz pomagał, zawsze się śmiał i żartował. W zeszłe wakacje był w sumie trochę wycofany, ale przecież on i Annie wtedy dopiero co…
– Zmienił się – przerwał jej Nate. – Chyba nawet nie wiesz, jak on teraz wygląda.
Dareen zamilkła.
– Widziałem go wczoraj – odezwał się Conrad i odrzucił do tyłu grzywkę. – Najpierw go nie poznałem. Typ jest blady i cały wydziarany, nawet na szyi. Wygląda, jakby wyszedł na przepustkę z paki o zaostrzonym rygorze.
– Niewiele mu do tego brakuje – burknął Nate. – Ma już zarzuty chyba o wszystko. Handel, posiadanie, produkcję. Dwa wyroki w zawiasach i jedną sprawę w toku. Nie wiem, jakim cudem jeszcze nie siedzi.
Wszyscy jeszcze bardziej wytrzeszczyli oczy.
– Co wy w ogóle opowiadacie? – wymsknęło mi się.
Oczami wyobraźni widziałam uśmiechniętego od ucha do ucha Phila. Jego lekko zmierzwione ciemnoblond włosy, zwykle przykryte czapką Lakersów. Słyszałam w uszach jego rubaszny rechot i głupawe żarciki. Kiedyś wszędzie było go pełno – był duszą towarzystwa i kochał spędzać czas ze znajomymi, być wodzirejem na każdej imprezie. Nie mogłam połączyć tego obrazka z nowym, który właśnie malowali przede mną Angela, Nate i Conrad. I jednocześnie zaczęłam domyślać się powodu, dla którego Danny tak bardzo chciał porozmawiać właśnie z Annie Cooper.
Zerknęłam w ich kierunku. Siedzieli dalej na ławce, on cicho coś tłumaczył, a ona odchylała się do tyłu, nerwowo kręcąc głową. W końcu skinął kilka razy i niechętnie wstał. Bez zastanowienia ruszyłam w stronę przyjaciółki i po kilku sekundach już pomagałam jej podnieść się do pionu.
– Zbieramy się – powiedziała zdenerwowana. – Już.
– Jasne, chodźmy. – Nie protestowałam.
Minęłyśmy naszą niewielką ekipę, której Annie krzyknęła tylko, że zaprasza do siebie. Dareen i Angela coś odkrzyknęły, chłopcy też, ale już nie odpowiedziała. Parła przed siebie o kulach, a ja ledwo byłam w stanie za nią nadążyć.
– Annie, wolniej, bo zaraz złamiesz drugą nogę – zawołałam, doganiając ją przy progu ogrodzenia boiska. – Nie powinnaś się tak obciążać i…
– W mordę – przerwała mi szeptem, a mój wzrok automatycznie podążył za jej spojrzeniem, bo jakżeby inaczej.
I wcięło mnie. Jakieś piętnaście metrów dalej na zalanym przez ciepły półmrok parkingu dostrzegłam męskie sylwetki. Peter i Alec stali przodem do nas, naprzeciwko trzeciego rozmówcy opartego o maskę ciemnego BMW. Trzymającego w dłoni tlącego się papierosa. Odzianego w świetnie skrojony garnitur.
NIE.
Dziękowałam Bogu za zepsutą latarnię. Za gęstą ciemność, która przysłaniała chodnik. Bo nie mogłam się ruszyć, zastygłam. Miałam wrażenie, że krew zamarzła mi żyłach, jednocześnie paląc je od środka. Choć ku własnemu zdziwieniu wcale nie odczułam nawału żadnych dzikich emocji. Nie zaatakowało mnie stado wygłodniałych i żądnych krwi wspomnień czy wizji. Był tylko osobliwy bezwład. Jakby wokół mnie stanął czas.
Miał się tu przecież nie pojawiać.
W ustach mi zaschło. Chciałam być wszędzie, byle nie tu. Nie w tym miejscu, nie tak blisko. W ostatnich latach na bolesnym wspomnieniu wyhodowałam w sercu żal, którego nie umiałam się pozbyć. Sądziłam, że gdy któregoś dnia zrządzeniem losu stanę oko w oko z jego autorem, wypowiem go. Ale ja zamarłam. Cały ciężar, który nosiłam w sercu, nagle ponownie stał się chaosem. Brakło mi słów, które mogłabym z siebie wyrzucić. Stałam jedynie jak kołek, z pustką w głowie. I milczałam, nie mając pojęcia, co czuję. Wściekła do granic możliwości o to, że w ogóle czuję jeszcze cokolwiek.
– Na serio musiał zaparkować akurat tam? – szept Annie wyrwał mnie z myślotoku.
Dopiero zauważyłam, że czerwony samochód Charlotte stoi dwa stanowiska za BMW, którego właściciel na razie nas nie zauważył.
– Chodź – powiedziałam do niej i przeszłam na drugą stronę szerokiego chodnika. Bliżej boiska, a dalej od parkingu.
Ze spuszczonymi głowami zbliżałyśmy się do naszego auta. Dotarł do mnie znajomy głos. Ten niski. Beznamiętny. I jak zawsze zmęczony. Zachłysnęłam się powietrzem, nie byłam na to przygotowana. Alec mu odpowiedział, ciskał się i wściekał, opowiadając o obecnym stanie spraw w Springtown. Nawet nie zarejestrowali naszej obecności.
Minęłyśmy ich bez przyciągnięcia choćby jednego spojrzenia. Osłonięta pobliskim samochodem cicho otworzyłam Annie drzwi pasażera. Wpakowałam ją do środka i chwyciłam jej kule, które musiałam jakoś wepchnąć na tył przez niewielki bagażnik pełen katalogów tkanin Charlotte. Siłowałam się z nimi mechanicznie niczym robot. By ogarnąć to szybko i bezgłośnie. Byle już stąd odjechać.
– Ej – usłyszałam głos Petera. – Potrzebujesz pomocy?
Powieki same mi się zacisnęły. Powoli uniosłam głowę znad klapy auta i odrzuciłam do tyłu splątane włosy, które przysłaniały mi wizję.
– Dzięki, poradzę sobie – odbiłam, nie patrząc na Petera.
Już wiedziałam, kto jeszcze mnie zauważył. Poczułam to fizycznie w ciele, niczym uderzenie. Jakoś zatrzasnęłam tę pieprzoną klapę i ruszyłam w stronę drzwi kierowcy. Kiedy je otworzyłam, coś mnie tknęło. Nie zapanowałam nad sobą, nie powstrzymałam się. Na sekundę uniosłam twarz. Wprost na wbite we mnie błękitne oczy, których spojrzenie znałam na pamięć. To pełne lodowatego chaosu, który powalał na łopatki, szalejącej burzy i cholera wie, czego jeszcze.
Och, Boże.
Stłumiony świst powietrza wydostał się z mojej krtani, gdy usta Flynna Ashforda rozchyliły się w wyrazie niemego szoku. Nie mrugał, nie oddychał. Tak jak i ja. Poczułam krótkie przeszywające ukłucie w klatce piersiowej.
Precz, demonie.
Zagryzłam zęby i natychmiast wsiadłam do samochodu.
Dalsza część w wersji pełnej
