Tkając świt - Elizabeth Lim - ebook + książka

Tkając świt ebook

Lim Elizabeth

4,1

Opis

„Project Runway” w połączeniu z „Mulan”? Porywająca opowieść o młodej dziewczynie, która udaje chłopca, by rywalizować o rolę cesarskiego krawca.

Maia Tamarin marzy o byciu najlepszą krawcową w kraju. Kiedy królewski posłaniec wzywa jej schorowanego ojca do wzięcia udziału w wielkim konkursie, Maia zajmuje jego miejsce, aby spełnić swoje marzenie i uratować rodzinę przed biedą. Wie, że może zginąć, jeśli ktoś odkryje jej sekret. Jest tylko jeden problem: Maia jest jedną z aż dwunastu krawców walczących o wysoką pozycję na dworze.

Konkurencja to jednak niejedyna trudność, której musi stawić czoła. Dziewczyna obawia się, że jej sekret zostanie odkryty przez nadwornego magika Edana, którego przenikliwe oczy zdają się patrzeć prosto przez jej przebranie. Mimo wszystko Maia wyrusza w podróż do najdalszych zakątków królestwa, by szukać słońca, księżyca i gwiazd. Znajdzie tam o wiele więcej, niż kiedykolwiek mogła sobie wyobrazić.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 387

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (214 oceny)
91
76
34
13
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Katty252

Całkiem niezła

Przyznaję się, złapałam się na chwyt marketingowy „Project Runway w połączeniu z Mulan”. I rzeczywiście jakoś to pasuje do tej książki, ale tak naprawdę, to tylko do 1/3 jej zawartości. Potem mamy świetnie przemyślaną przygodę. I przez większość stron bardzo mi się ta historia podobała. Ale niestety znalazły się mniejsze lub większe mankamenty, które wytrącały mnie z czytania. Wątek romantyczna nijak mi nie pasował, nie było w nim chemii, a dialogi bohaterów często wypadały drewnianie lub infantylnie. Poza tym prawie wszystkie problemy rozwiązywały się na przestrzeni rozdziału. Przez co dużo się działo, ale nie byłam w stanie poczuć zagrożenia w jakim są bohaterowie. Jestem trochę rozczarowana, ale w dużej mierze wynika to z moich niespełnionych oczekiwań, a ta historia to po prostu dobre high fantasy i z pewnością sięgnę po drugi tom.
20
sliwka697198

Z braku laku…

Lekka i prosta historia. Moim zdaniem książka miała ogromy potencjał, który nie został wykorzystany. Pomimo to, polecam przeczytać dla np. odstresowania.
20
91amelia1991

Dobrze spędzony czas

wciągająca :)
10
Smile4u

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka ! Maia zabrała mnie we wspaniałą podróż po swoim magicznym świecie. Polecam
10
Nanax

Dobrze spędzony czas

Z przyjemnością przeczytałam. Szkoda, że w pakiecie bibliotecznym póki co 2 tom jest niedostępny.
10

Popularność




 

 

 

 

Tytuł oryginału: Spin the Dawn

 

Copyright © 2019 by Elizabeth Lim

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2021

Copyright © for the Polish translation

by Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2021

Map copyright © by Virginia Allyn

 

Redaktor prowadzący: Łukasz Chmara

Marketing i promocja: Damian Pawłowski, Oliwia Żyłka

 

Redakcja: Karolina Borowiec

Korekta: Anna Nowak, Robert Narloch, Damian Pawłowski

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

Projekt okładki: Tran Nguyen

Adaptacja okładki, stron tytułowych i mapy: Magdalena Zawadzka

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-66657-36-6

 

Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

 

WE NEED YA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.weneedya.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Adrianowi,

za to, że zmienił moje życie

w najlepszy możliwy sposób

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Poproś, bym uprzędła najcieńszą nić, a nawet z zamkniętymi oczami zrobię to tak szybko, że nie dorówna mi żaden mężczyzna. Poproś, bym skłamała, a zająknę się i nic nie wymyślę.

Nigdy nie miałam talentu do snucia opowieści.

Mój brat Keton wie to najlepiej. Choć czasem unosi brew, gdy opowiadam mu o wszystkim: o trzech niemożliwych zadaniach, o demonie i duchach na mojej drodze i o zaklęciu rzuconym na cesarza – mój brat mi wierzy.

Baba, mój ojciec, wręcz przeciwnie. Widzi na wskroś przez cienie, za którymi się chowam. Zauważa, że pod uśmiechem, który posyłam Ketonowi, kryją się czerwone oczy opuchnięte od wielu dni płaczu. Nie zauważa jednak, że pomimo łez schnących na policzkach serce mam twarde jak kamień.

Boję się dotrzeć do końca historii, bo jest pełna węzłów, których nawet ja nie mam odwagi przeciąć. W oddali grzmią bębny. Zbliżają się z każdą sekundą, przypominają mi, jak mało czasu zostało na podjęcie decyzji.

Jeśli wrócę, zostawię całą siebie. Już nigdy nie zobaczę rodziny, nie ujrzę swojej twarzy w lustrze, nie usłyszę swojego imienia.

Ale oddałabym słońce, księżyc i gwiazdy, żeby tylko uratować jego.

Jego – chłopaka bez imienia i o tysiącu imion. Chłopaka o dłoniach splamionych krwią gwiazd.

Chłopaka, którego kocham.

 

 

 

 

 

 

Rozdział pierwszy

 

 

 

Kiedyś miałam trzech braci.

Finlei był najstarszy i najodważniejszy. Nie przerażało go nic: ani pająki, ani igły, ani laska Baby. Najszybszy z naszej czwórki, potrafił złapać muchę między kciuk a naparstek. Lecz w parze z nieustraszonością szła żądza przygód. Nienawidził pracować w naszym warsztacie i marnować cennych promieni słońca na szycie sukien czy cerowanie koszul. Nieostrożnie obchodził się z igłą – na pokłutych palcach wciąż nosił opatrunki, ubrania niszczył nierównymi szwami. Szwami, które rozpruwałam i poprawiałam, by oszczędzić mu kazań Baby.

Finlei nie miał cierpliwości, by zostać krawcem jak Baba.

Sendo miał cierpliwość, ale nie do szycia. Mój drugi brat był rodzinnym poetą. Jedyna materia, którą chciał się zajmować, to słowa, szczególnie o morzu. Opowiadał historie o pięknych strojach szytych przez Babę z taką finezją, że kobiety z miasta o nie błagały – a potem dowiadywały się, że te szaty nie istnieją.

Za karę Baba kazał mu siadać na pomoście za naszym warsztatem i odwijać nici z kokonów jedwabnika. Często wymykałam się i siadałam razem z nim, żeby posłuchać jego opowieści o tym, co leży za bezkresnym horyzontem wody.

– Jaki kolor ma ocean? – zapytał któregoś razu Sendo.

– Niebieski, głuptasie, a jaki? – odpowiedziałam.

– Jak to możliwe, że jesteś najlepszą krawcową w A’landi, a nie znasz kolorów? – Sendo pokręcił głową i wskazał wodę. – Spójrz jeszcze raz. Zajrzyj w głębiny.

– Szafirowy – oceniłam, lustrując łagodne grzbiety i zagłębienia lśniącego oceanu. – Szafirowy jak klejnoty na szyi Lady Tainak. Ale widzę też nuty zieleni… nefrytowej zieleni. A bałwany przypominają perły.

Uśmiechnął się.

– Już lepiej. – Objął mnie i przytulił. – Któregoś dnia wypłyniemy w morze, ty i ja. Zobaczysz wszystkie niebieskie barwy świata.

Dzięki Sendowi niebieski został moim ulubionym kolorem. Malował moje białe ściany każdego ranka, gdy otwierałam okno i widziałam morze skrzące się w świetle słońca. Szafirowe lub modre. Lazurowe. Granatowe. Sendo nauczył mnie dostrzegać różne odcienie, doceniać wszystkie kolory – od najposępniejszego brązu po najjaskrawszy róż. Zauważać, jak światło odmienia każdą rzecz na tysiąc sposobów.

Sendo pragnął morza, nie warsztatu krawieckiego jak Baba.

Keton był trzeci, najbliższy mi wiekiem. Jego przyśpiewki i żarty bawiły wszystkich, niezależnie od nastroju. Zawsze wpadał w tarapaty, bo farbował jedwabie na zielono zamiast na fioletowo, deptał brudnymi sandałami po świeżo wyprasowanych sukniach, zapominał podlać drzewa morwy i prządł włóczkę zbyt grubo, by Baba mógł wydziergać z niej sweter. Pieniądze przeciekały mu przez palce jak woda. Jednak ojciec kochał go najmocniej – choć Ketonowi brakowało dyscypliny, by zostać krawcem.

I wreszcie ja – Maia. Posłuszna córka. W swoich najwcześniejszych wspomnieniach siedzę zadowolona obok Mamy, gdy ta pracuje przy kołowrotku, słucham, jak Finlei, Sendo i Keton bawią się na dworze, a Baba uczy mnie nawijać nić Mamy tak, by się nie plątała.

Ja pragnęłam zostać krawcową – nawlekałam nitkę na igłę, zanim nauczyłam się chodzić, prowadziłam idealne ściegi, zanim nauczyłam się mówić. Kochałam szycie i z radością uczyłam się zawodu Baby, zamiast wychodzić z braćmi. Zresztą chociaż Finlei uczył mnie walczyć i strzelać z łuku, nigdy nie trafiałam do celu. Chociaż chłonęłam cudowne baśnie i straszne historie Senda, nigdy nie umiałam opowiadać własnych. I zawsze nabierałam się na dowcipy Ketona, bez względu na to, jak często bracia mnie ostrzegali.

Baba z dumą oznajmił, że urodziłam się z igłą w jednej ręce i nożyczkami w drugiej. Że gdybym nie była dziewczyną, mogłabym zostać najwspanialszym krawcem w A’landi, rozchwytywanym przez kupców z całego kontynentu.

– Wartości krawca nie mierzy się jego sławą, lecz szczęściem, którym obdarowuje ludzi – powiedziała Mama, widząc, jak zasmuciły mnie słowa Baby. – Dzięki tobie szwy naszej rodziny się nie rozejdą, Maiu. Żaden inny krawiec na świecie nie ma takiej mocy.

Pamiętam, że uśmiechnęłam się do niej promiennie. Wtedy pragnęłam wyłącznie tego, by nasza rodzina była szczęśliwa i w komplecie. Już zawsze.

Ale potem Mama umarła i wszystko się zmieniło.

Mieszkaliśmy w Gangsunie, głównym mieście przy Korzennym Szlaku, a nasz warsztat zajmował pół ulicy. Cała południowa A’landi znała i szanowała Babę za jego talent do szycia sukien. Lecz nastały dla nas trudne czasy, a po śmierci matki w pancerzu ojca pojawiło się pierwsze pęknięcie.

Zaczął dużo pić – żeby utopić smutki, jak twierdził. To nie trwało długo. W żałobie zdrowie Baby pogorszyło się do tego stopnia, że szkodził mu każdy alkohol. Wrócił do pracy w warsztacie, ale do dawnej formy już nie.

Klienci zauważyli, że jakość ubrań robionych przez Babę się pogorszyła, i wspomnieli o tym moim braciom. Finlei i Sendo nigdy mu tego nie powtórzyli, nie mieli serca. Jednak na kilka lat przed Wojną Pięciu Zim, gdy miałam dziesięć lat, Finlei przekonał Babę, byśmy opuścili Gangsun i przeprowadzili się do domku połączonego ze sklepikiem w Port Kamalan, nadmorskim miasteczku na uboczu Szlaku. Świeże oceaniczne powietrze dobrze zrobi Babie, przekonywał Finlei.

Nasz nowy dom stał na rogu ulic Yanamer i Tongsa, naprzeciwko knajpki serwującej ręcznie rozciągany makaron tak długi, że jedna nitka wystarczyła, by się najeść, i piekarni sprzedającej najpyszniejsze bułeczki na parze i najlepszy chleb mleczny na świecie – a przynajmniej tak wydawało się moim braciom i mnie, kiedy byliśmy głodni, czyli często. Jednak najbardziej kochałam ocean. Czasami, gdy obserwowałam fale rozbijające się o pirs, w duchu modliłam się, by morze uleczyło złamane serce Baby, tak jak powoli leczyło moje.

Najlepiej powodziło nam się latem i zimą, kiedy wszystkie karawany zdążające na wschód i zachód Korzennym Szlakiem zatrzymywały się w Port Kamalan, aby nacieszyć się naszą przyjemną pogodą. Mały warsztat mojego ojca zależał od stałych dostaw indygo, szafranu, ochry – kolorów naszych farb. Mieszkaliśmy w niedużym miasteczku, więc sprzedawaliśmy nie tylko szyte na miarę stroje, lecz także tkaniny oraz nici. Minął długi czas, odkąd Baba stworzył suknię godną wielkiej damy, a gdy zaczęła się wojna, właściwie nie było co tworzyć.

Nieszczęście podążyło za nami do nowego domu. Port Kamalan znajdował się na tyle daleko od stolicy, że sądziłam, iż moi bracia nie zostaną wezwani do udziału w wojnie domowej, która pustoszyła A’landi. Ale walki między młodym cesarzem Khanujinem a szansenem, najpotężniejszym gubernatorem wojskowym, nie ustawały, więc cesarz potrzebował więcej żołnierzy do swojej armii.

Finlei i Sendo byli pełnoletni, dlatego powołano ich jako pierwszych. Wówczas przez mój młody wiek idea pójścia na wojnę wydawała mi się romantyczna. Uważałam, że dwaj bracia służący w wojsku to powód do dumy.

Dzień przed ich wyjazdem siedziałam na zewnątrz i malowałam pas białej bawełny. Poczułam zapach kwiatów brzoskwini z drzew rosnących wzdłuż ulicy Yanamer i kichnęłam, rozchlapując ostatki drogiego indygo Baby na spódnicę.

Finlei wybuchnął śmiechem, a potem wytarł mi krople farby z nosa.

– Nie przejmuj się – powiedział, gdy rozpaczliwie próbowałam ocalić resztki barwnika.

– Ta farba kosztuje osiemdziesiąt jenów za uncję! A kto wie, kiedy wrócą kupcy z barwnikami? – jęknęłam, wciąż wycierając spódnicę. – Robi się za gorąco, żeby przemierzali Szlak.

– Więc przywiozę ci barwniki z moich podróży – stwierdził Finlei. Ujął mój podbródek. – Będąc żołnierzem, zobaczę całą A’landi. Może nawet wrócę jako generał.

– Mam nadzieję, że wrócisz prędzej! – zawołałam.

Finlei spoważniał, a jego oczy pociemniały. Odgarnął mi niesforny kosmyk z czoła.

– Dbaj o siebie, siostro – rzekł głosem pogodnym i smutnym jednocześnie. – Nie pracuj zbyt ciężko, bo zostaniesz…

– …latawcem, który nigdy nie wzleci – dokończyłam. – Wiem.

Dotknął mojego policzka.

– Opiekuj się Ketonem. Pilnuj, żeby nie pakował się w kłopoty.

– I Babą – dodał Sendo, stając za mną. Zerwał kwiat z drzewa przed naszym sklepem i wetknął mi go za ucho. – I ćwicz kaligrafię. Niedługo wrócę i sprawdzę, czy twój charakter pisma się poprawił. – Zmierzwił mi włosy. – Teraz jesteś panią domu.

Pokornie skłoniłam głowę.

– Tak, bracia.

– Mówicie, jakbym był bezużyteczny – wtrącił Keton. Baba krzyknął na niego, żeby dokończył swoje obowiązki, a on się wzdrygnął.

Na twarz Finleia wstąpił uśmiech.

– Udowodnisz, że jest inaczej?

Keton oparł ręce na biodrach, a my się zaśmialiśmy.

– Odwiedzimy odległe miejsca – oznajmił Sendo, kładąc mi rękę na ramieniu. – Co mogę ci przywieźć? Barwniki z zachodniego Gangsengu? A może perły z Królewskiego Portu?

– Nie, nie – pospieszyłam z odpowiedzią. – Tylko wróćcie cali. Obaj – poprosiłam, ale potem zamilkłam.

Sendo dał mi kuksańca.

– O co chodzi, Maiu?

Moje policzki płonęły. Spuściłam wzrok na swoje dłonie.

– Jeśli spotkacie cesarza Khanujina – zaczęłam powoli – narysujecie jego portret?

Finlei wybuchnął śmiechem.

– A więc usłyszałaś o jego urodzie od dziewczyn z miasteczka? Każda z nich marzy, żeby zostać nałożnicą cesarza.

Umierałam ze wstydu – nie potrafiłam nawet na niego spojrzeć.

– Nie interesuje mnie zostanie nałożnicą.

– Nie chcesz mieszkać w jednym z jego czterech pałaców? – rzucił sarkastycznie Keton. – Podobno ma rezydencję na każdą porę roku.

– Keton, wystarczy – zbeształ go Sendo.

– Nie dbam o jego pałace. – Odwróciłam się od najmłodszego brata i stanęłam twarzą do Senda. Z jego oczu biła łagodność. Zawsze był moim ulubieńcem i wiedziałam, że zrozumie. – Chcę wiedzieć, jak wygląda, żeby któregoś dnia zostać krawcową cesarza.

Słysząc moje wyznanie, Keton przewrócił oczami.

– Na to masz takie same szanse, jak na zostanie nałożnicą!

Finlei i Sendo zgromili go wzrokiem.

– Dobrze – obiecał Sendo, śledząc palcami piegi na moim policzku. Tylko my dwoje w rodzinie mieliśmy piegi, pamiątki godzin spędzonych na fantazjowaniu pod słońcem. – Portret cesarza dla mojej utalentowanej siostry Mai.

Przytuliłam go świadoma, że proszę o głupstwo, lecz mimo to wciąż pełna nadziei.

Gdybym wiedziała, że to będzie nasza ostatnia chwila w pełnym gronie, o nic bym nie prosiła.

 

• • •

 

Dwa lata później Baba dostał list informujący, że Finlei zginął na froncie. Czerwona pieczęć u dołu kartki przypominała świeżą krew. Postawiono ją w pośpiechu, więc imię cesarza Khanujina się rozmazało. Nawet po upływie kilku miesięcy na samą myśl zaczynałam płakać.

Pewnej nocy Keton bez ostrzeżenia uciekł i zaciągnął się do wojska. Zostawił jedynie nabazgraną wiadomość na stosie ubrań do prania – wiedział, że to będzie pierwsza rzecz, którą zobaczę po przebudzeniu.

Zbyt długo byłem bezużyteczny. Znajdę Senda i sprowadzę go do domu. Dbaj o Babę.

Ze łzami w oczach zgniotłam kartkę w dłoni.

Co on wiedział o walce? Podobnie jak ja, był chudy jak trzcina i ledwie utrzymywał się na wietrze. W życiu nie kupił ryżu na targu, nie dając się oszukać, i zawsze próbował gadaniem wykręcić się od bijatyki. Jak chciał przetrwać wojnę?

Smuciłam się, ale też złościłam – bo nie mogłam iść z nim. Jeśli Keton uważał, że jest bezużyteczny, to jaka byłam ja? Nie mogłam iść do wojska. I choć spędziłam tysiące godzin na wymyślaniu nowych szwów i rysowaniu projektów, nie mogłam zostać najlepszym krawcem. Nie mogłam przejąć warsztatu Baby. Byłam dziewczyną. Najlepsze, na co mogłam liczyć, to dobre zamążpójście.

Baba nigdy nie mówił o odejściu Ketona, nie wspominał mojego najmłodszego brata przez wiele miesięcy. Widziałam jednak, że jego palce stwardniały jak kamienie – nie potrafił rozstawić ich na tyle, by chwycić nożyczki. Całymi dniami wpatrywał się w ocean, podczas gdy ja prowadziłam nasz podupadający sklep. Musiałam pozyskiwać klientów, żeby nasz dom nadal stał i czekał na moich braci.

Nikt nie potrzebował jedwabi czy atłasów, nie, kiedy kraj pochłaniał się od wewnątrz. Dlatego szyłam jutowe koszule dla miejscowych rybaków i płócienne sukienki dla ich żon, wplatałam len w nici i cerowałam mundury żołnierzy, gdy mijali warsztat. Rybacy płacili nam rybimi głowami i workami ryżu, od żołnierzy nie miałam serca nic brać.

Pod koniec każdego miesiąca pomagałam kobietom przygotowywać dary dla zmarłych – zazwyczaj ubrania z papieru, trudne do uszycia – które miały spłonąć przed świątyniami w hołdzie dla ich przodków. Wszywałam papier w buty przejezdnych kupców i ukrywałam sznury monet w pasach, by odpędzić złodziei. Nawet naprawiałam amulety podróżnych, choć wtedy nie wierzyłam w magię. Jeszcze nie.

W dni, gdy nie udało mi się znaleźć nic do roboty, a naszych zapasów ryżu i pszenicy ubywało w zastraszającym tempie, pakowałam szpule nici, belę muślinu oraz igłę do ratanowego koszyka i przemierzałam ulice, pukając od drzwi do drzwi i pytając, czy ktoś nie ma odzieży do naprawy.

Do portu przybijało niewiele statków. Po pustych ulicach hulały kurz i cienie.

Brak pracy nie przeszkadzał mi tak bardzo, jak żenujące zaczepki, które musiałam znosić podczas powrotów do domu. Kiedyś uwielbiałam zachodzić do piekarni naprzeciwko naszego sklepu, lecz w czasie wojny to się zmieniło. Teraz, gdy wracałam na ulicę Yanamer, czekał na mnie Calu, syn piekarza.

Nie lubiłam Calu. Nie dlatego, że nie służył w wojsku – uzyskał niewystarczające wyniki w badaniach lekarskich i nie został powołany. Nie lubiłam go, ponieważ kiedy tylko skończyłam szesnaście lat, wbił sobie do głowy, że zostanę jego żoną.

– Nie mogę patrzeć, jak błagasz o pracę – powiedział któregoś dnia, machając z okienka piekarni ojca. Ze środka dochodziła woń ciastek i pieczywa, a mnie aż pociekła ślinka, gdy poczułam zapach drożdży, mąki ryżowej i prażonych orzeszków arachidowych oraz nasion sezamu.

– Wolę to, niż głodować.

Starł pastę z czerwonej fasoli z dłoni. Pot z jego skroni skapnął do miski z ciastem na stole. Zwykle na taki widok zmarszczyłabym nos – gdyby piekarz zobaczył, jak niechlujnie Calu wykonuje swoją pracę, zbeształby syna – ale byłam zbyt głodna, żeby się tym przejmować.

– Gdybyś została moją żoną, nigdy byś nie głodowała.

Jego arogancja była dla mnie krępująca. Z przerażeniem wyobraziłam sobie, jak Calu mnie dotyka, jak rodzę mu dzieci, jak moje tamborki zbierają kurz, a ubrania lepią się od cukru. Stłumiłam w sobie dreszcz obrzydzenia.

– Zawsze miałabyś co jeść, twój Baba też – przekonywał mnie Calu, oblizując usta. Uśmiechnął się i odsłonił zęby żółte jak masło. – Wiem, jak uwielbiasz kruche ciasteczka mojego ojca, jego bułeczki kokosowe i bułeczki na parze z pastą z nasion lotosu.

Zaburczało mi w brzuchu, ale nie pozwoliłam, żeby głód zwyciężył nad sercem.

– Przestań prosić. Moja odpowiedź się nie zmieni.

To go rozzłościło.

– Myślisz, że jesteś dla mnie za dobra, co?

– Muszę prowadzić sklep ojca – wyjaśniłam łagodnym tonem. – Potrzebuje mnie.

– Dziewczyny nie prowadzą sklepów – rzekł, po czym otworzył koszyk do gotowania na parze i wyciągnął najświeższą porcję bułeczek. Zazwyczaj oddawał kilka Babie i mnie, ale wiedziałam, że dziś nic nie dostanę. – Możesz być świetną krawcową, nawet najlepszą w miasteczku, ale kiedy twoi bracia walczą dla cesarza, powinnaś pójść po rozum do głowy i się ustatkować, nie sądzisz? – Ujął moją dłoń. Palce miał wilgotne i całe w mące. – Pomyśl o zdrowiu swojego ojca, Maiu. Jesteś samolubna. Mogłabyś zapewnić mu lepsze życie.

Wyrwałam mu się urażona.

– Mój ojciec nigdy nie porzuciłby warsztatu.

Calu prychnął.

– Będzie musiał, skoro nie potrafisz sama go poprowadzić. Wychudłaś, Maiu, nie myśl, że nie zauważyłem. – Obnażył zęby. Moja odmowa uczyniła go okrutnym. – Pocałuj mnie, to rzucę ci bułeczkę.

Uniosłam podbródek.

– Nie jestem psem.

– Och, teraz jesteś zbyt dumna, żeby błagać? Pozwolisz, żeby twój ojciec umarł z głodu, bo tak się puszysz…?

Miałam dosyć. Uciekłam spod piekarni i przebiegłam przez ulicę. Żołądek znowu zaskomlał o jedzenie, gdy zatrzasnęłam za sobą drzwi warsztatu. Najbardziej bolało mnie to, że Calu miał rację – byłam samolubna. Powinnam za niego wyjść. Ale chciałam uratować naszą rodzinę sama i wypełnić słowa Mamy.

Osunęłam się na podłogę. A jeśli mi się nie uda?

Taką załkaną znalazł mnie Baba.

– Co się stało, Maiu?

Otarłam łzy i wstałam.

– Nic, Babo.

– Calu znowu poprosił, żebyś za niego wyszła? – spytał.

– Nie ma pracy – odparłam wymijająco. – Musimy…

– Calu to dobry chłopak – przerwał mi Baba. – Ale to tylko chłopak. Nie jest ciebie godzien. – Nachylił się nad moim tamborkiem, oceniając smoka, którego haftowałam. Na bawełnie wyszywało się trudniej niż na jedwabiu, ale dołożyłam starań, by oddać wszystkie szczegóły: karpiowate łuski, ostre pazury i demoniczne ślepia. Widziałam, że Baba jest pod wrażeniem. – Zostałaś stworzona do czegoś więcej, Maiu.

Odwróciłam twarz.

– Jak to możliwe? Nie jestem mężczyzną.

– Gdybyś była, musiałabyś iść na wojnę. Bogowie nad tobą czuwają.

Nie wierzyłam w to, ale przez wzgląd na niego skinęłam głową i się uspokoiłam.

Kilka tygodni przed moimi osiemnastymi urodzinami przyszły dobre wieści: cesarz ogłosił rozejm. Wojna Pięciu Zim się skończyła, przynajmniej na razie.

Niestety nasza radość prędko przemieniła się w smutek, gdy otrzymaliśmy kolejny list z krwistoczerwoną pieczęcią.

Sendo zginął w bitwie w górach, zaledwie dwa dni przed przerwaniem walk.

Ta wiadomość na nowo rozbiła Babę. Klęczał przed ołtarzem całą noc, tuląc buty, które Mama uszyła Finleiowi i Sendowi, kiedy byli młodsi. Nie modliłam się z nim. Targała mną zbyt wielka wściekłość. Gdyby tylko bogowie czuwali nad Sendem dwa dni dłużej!

Dwa dni dłużej.

– Przynajmniej wojna nie odebrała mi wszystkich synów – rzekł Baba ciężkim głosem, klepiąc mnie po ramieniu. – Musimy być silni dla Ketona.

Tak, został nam jeszcze Keton. Mój najmłodszy brat wrócił do domu miesiąc po ogłoszeniu rozejmu. Przyjechał wozem, którego koła skrzypiały na żwirowej drodze. Siedział z wyciągniętymi nogami, włosy miał ścięte i wychudł tak bardzo, że ledwie go poznałam. Jednak najbardziej przeraziła mnie śmierć w jego oczach – tych samych oczach, które kiedyś lśniły szelmowskim blaskiem.

– Ketonie! – zawołałam.

Wybiegłam do niego z otwartymi ramionami, cała we łzach. A potem zdałam sobie sprawę, dlaczego tak siedzi, oparty o worki z ryżem i mąką.

Poczułam gulę w gardle. Mój brat nie mógł chodzić.

Wdrapałam się na wóz i objęłam Ketona. Odwzajemnił uścisk, ale jego oczy ziały pustką.

Wojna zabrała nam zbyt wiele. Myślałam, że udało mi się zahartować serce po śmierci Finleia, a potem Senda, że mogę być silna dla Baby. Lecz tego dnia, gdy wrócił Keton, coś we mnie pękło.

Uciekłam do pokoju i zwinęłam się w kulkę pod ścianą. Szyłam, aż moje palce zaczęły krwawić, aż ból pochłonął rozpacz, która rozrywała moje ciało. Ale do rana się połatałam. Musiałam zająć się Babą. Zająć się Ketonem.

Przez pięć zim dorosłam i nawet tego nie zauważyłam. Teraz wzrostem dorównywałam Ketonowi, a włosy miałam czarne i proste jak matka. Inne rodziny z córkami w moim wieku zatrudniały swatki, by te znalazły im mężów. Moja poszłaby w ich ślady, gdyby Mama żyła, a Baba wciąż odnosił sukcesy jako krawiec. Jednak te dni już dawno minęły.

Z wiosną nadeszła wiadomość, iż cesarz weźmie za żonę córkę szansena, Lady Sarnai. Najkrwawsza wojna A’landi miała zakończyć się weselem cesarza Khanujina i córki jego wroga. Baba i ja nie znaleźliśmy w sercach entuzjazmu, by świętować.

Mimo to cieszyła nas ta nowina. Zgoda cesarza i szansena zapewniała pokój. Liczyłam, że królewskie wesele zlikwiduje przepaść między nimi i przyciągnie podróżników na Korzenny Szlak.

Tego dnia złożyłam największe zamówienie na jedwab, na jakie było nas stać. Wiedziałam, że ryzykuję, ale miałam nadzieję – interes musiał ruszyć, zanim nadejdzie zima.

Moje marzenie o zostaniu krawcową cesarza odeszło w niepamięć. Teraz nasza rodzina polegała wyłącznie na mojej pracy z igłą. Pogodziłam się z tym, że nigdy nie wyjadę z Port Kamalan i nie opuszczę mojego kąta w warsztacie Baby.

Myliłam się.

 

 

 

 

 

Rozdział drugi

 

 

 

Łatanina ciężkich, szarych chmur sunęła po niebie zszyta tak ciasno, że ledwie dostrzegałam światło między szwami. Dzień był ponury, dziwny jak na początek lata, jednak deszcz nie padał, więc kontynuowałam mój poranny rytuał.

Nosiłam drabinę pod pachą i wspinałam się na górę, by sprawdzić każde drzewo morwy w naszym małym ogrodzie. Wiotkie białe jedwabniki żywiły się liśćmi, ale dziś nie znalazłam żadnych kokonów. Moje jedwabniki nie przemęczały się latem, toteż nie martwiłam się pustym koszykiem.

Podczas wojny jedwab był zbyt drogi, a nie produkowaliśmy go tyle, by móc go sprzedawać, więc szyliśmy głównie z juty i lnu. Dzięki pracy z szorstkimi tkaninami nie zatraciłam zwinności w palcach i artystycznego zacięcia. Lecz teraz wojna się skończyła i musieliśmy wrócić do jedwabiu. Miałam nadzieję, że wkrótce przyjdzie moje zamówienie.

– Babo – zawołałam – idę na targ. Coś ci kupić?

Nie odpowiedział – pewnie jeszcze spał. Od powrotu Ketona późno się kładł, po nocach modlił się przy rodzinnym ołtarzu.

Na naszym małym targu kręciło się jeszcze więcej ludzi niż zwykle, a handlarze nie chcieli opuszczać cen. Powoli krążyłam między straganami, licząc, że uniknę pewnej osoby w drodze do domu. Niestety, tak jak się obawiałam, Calu na mnie czekał.

– Pomogę ci – rzucił, sięgając po mój koszyk.

– Nie potrzebuję pomocy.

Chwycił za rączkę i pociągnął.

– Przestaniesz być taka uparta, Maiu?

– Ostrożnie! Wszystko wysypiesz.

Gdy tylko rozluźnił uścisk, wyrwałam mu koszyk i pobiegłam do domu. Zamknęłam drzwi i zaczęłam wypakowywać zakupy: kłębki lnu i muślinu, małe szkicowniki do projektowania, garść pomarańczy, torbę różowo-żółtych brzoskwiń, które dostałam od sąsiadów, oczka łososia – przysmak Baby – ikrę tuńczyka i niewielki worek ryżu.

Zaaferowana odpychaniem Calu dopiero po jakimś czasie zauważyłam powóz stojący po drugiej stronie ulicy – a także mężczyznę czekającego w sklepie.

Był korpulentny i rzucał szeroki cień. Przebiegłam wzrokiem po jego stroju i dostrzegłam brak jednego mosiężnego guzika na błękitnym jedwabnym mundurze. Zazwyczaj zwracałam większą uwagę na ubiór nieznajomych niż na ich twarze.

Wyprostowałam się.

– Dzień dobry, panie – przywitałam go, lecz nie spieszył się do pozdrowień. Zamiast tego z pogardą lustrował nasz warsztat. Moje policzki zapłonęły ze wstydu.

Na podłodze za ladą walały się tkaniny, a na wieszaku do farbowania dyndała niechlujnie zawieszona bela bawełny. Odprawiliśmy pomoc z zewnątrz lata temu i nie mieliśmy pieniędzy, żeby zatrudnić służbę do sprzątania. Z czasem przestałam zauważać pajęczyny w kątach i kwiaty brzoskwini przywiedzione wiatrem przez drzwi warsztatu.

Wreszcie mężczyzna zwrócił oczy na mnie. Odgarnęłam włosy z czoła i odrzuciłam warkocz na plecy, żeby wyglądać dostojniej. Potem skłoniłam głowę, jakby moje dobre maniery mogły zadośćuczynić za bałagan w sklepie.

– Dzień dobry, panie – powtórzyłam. – W czym mogę pomóc?

W końcu podszedł do lady. Nosił szarfę, a na niej duży nefrytowy wisior w kształcie wachlarza, z wielkim czerwonym frędzlem z jedwabiu.

Urzędnik cesarza, pomyślałam. A jednak nie miał na sobie typowej szaro-granatowej tuniki cesarskiej służby. Nie, mój gość był eunuchem.

Co eunuch Jego Wysokości robił w naszym sklepie?

Spojrzałam na jego wyłupiaste oczy i elegancko przystrzyżoną brodę, która zupełnie nie ukrywała lekceważącego grymasu na ustach.

Uniósł podbródek.

– Jesteś córką Kalsanga Tamarina.

Skinęłam głową. Pot spływał mi po skroniach, bo zgrzałam się na targu, a zapach pomarańczy łaskotał mój żołądek tak, że ten zaburczał. Głośno.

Eunuch zmarszczył nos i oznajmił:

– Jego Wysokość Cesarz Khanujin zaprasza twojego ojca do Letniego Pałacu.

Ze zdziwienia niemal upuściłam koszyk na ziemię.

– Mój… mój ojciec jest zaszczycony. Co to za okazja?

Urzędnik odchrząknął.

– Członkowie twojej rodziny od wielu pokoleń służyli jako nadworni krawcy. Potrzebujemy kunsztu twojego ojca. Lord Tainak zachwalał jego usługi.

Moje serce waliło jak szalone, a umysł gorączkowo próbował przypomnieć sobie suknię, którą uszyłam dla Lady Tainak. Ach tak, żakiet i spódnica z najcieńszego jedwabiu z ręcznie malowanymi żurawiami i magnoliami. To zamówienie było dobrodziejstwem podczas zimy, a ja skrupulatnie wydzielałam otrzymaną zapłatę, byśmy mogli przetrwać na niej kilka tygodni.

Nie musiałam znać szczegółów, żeby wiedzieć, iż to zlecenie uratuje naszą rodzinę. Marzenie o zostaniu krawcową cesarza, tak dawno zapomniane, pojawiło się we mnie na nowo.

– Ach, suknia Lady Tainak. – Ugryzłam się w język, by nie powiedzieć, że to dzieło moje, nie Baby. Nie posiadałam się z ekscytacji. I z ciekawości. – Czego Jego Wysokość życzy sobie od mojego ojca?

Eunuch skrzywił się na moje śmiałe pytanie.

– Gdzie on jest?

– Panie, mój ojciec jest niedysponowany, ale z radością przekażę instrukcje Jego Wysokości…

– W takim razie porozmawiam z twoim bratem.

Puściłam tę zniewagę mimo uszu.

– Mój brat niedawno wrócił z Wojny Pięciu Zim. Odpoczywa.

Mężczyzna oparł ręce na biodrach.

– Zawołaj ojca, dziewczyno, zanim stracę cierpliwość i złożę raport, że bezczelnie zlekceważył wezwanie cesarza.

Zacisnęłam usta i lekko się skłoniłam, a potem poszłam po Babę.

Znalazłam go tam, gdzie zawsze – przy małym ołtarzu obok pieca w kuchni, klęczącego i trzymającego w dłoni kadzidełka. Złożył trzy pokłony, każdy do jednej wyrzeźbionej w drewnie Amany, bogini matki.

Mama pomalowała figurki Amany, gdy byłam mała. Pomogłam jej zaprojektować suknie bogini: jedną ze słońca, jedną z księżyca, jedną z gwiazd. Te figurki to jedne z niewielu pamiątek po Mamie. Baba modlił się do nich każdego dnia i każdej nocy. Nigdy nie mówił o Mamie, ale wiedziałam, że strasznie za nią tęskni.

Nie chciałam mu przerywać, lecz nie miałam wyboru.

– Babo. – Lekko poklepałam jego wątłe ramię. – Urzędnik cesarza do ciebie.

Poprowadziłam ojca na przód sklepu. Był tak słaby, że musiał się o mnie opierać. Nie godził się chodzić o lasce – twierdził, że to nie on ma połamane nogi.

– Mistrzu Tamarinie – przywitał go chłodno eunuch. Baba nie zrobił na nim wrażenia i mężczyzna dał to po sobie poznać. – Jego Wysokość potrzebuje krawca. Rozkazano mi, abym zabrał cię do Letniego Pałacu.

Wlepiłam wzrok w podłogę, starając się nie reagować. Baba nie przetrwałby podróży do Letniego Pałacu, nie w swoim stanie. Zaczęłam się wiercić, wiedząc, co powie, jeszcze zanim się odezwał…

– To dla mnie zaszczyt, ale niestety nie mogę jechać.

Zobaczyłam niedowierzanie przemieszane z pogardą malujące się na twarzy eunucha. Próbowałam trzymać język za zębami, świadoma, że nie powinnam się wtrącać, lecz wszystko we mnie buzowało. To była nasza szansa.

– Ja mogę – wyrzuciłam z siebie w chwili, gdy urzędnik otwierał usta. – Znam fach mojego ojca. To ja uszyłam suknię Lady Tainak.

Baba zwrócił twarz w moją stronę.

– Maia!

– Potrafię szyć – nie ustępowałam. – Najlepiej ze wszystkich. – Wskazałam przestrzeń nad wieszakiem, gdzie wisiały bogato zdobione wstęgi, które haftowałam tygodniami i miesiącami. – Proszę tylko spojrzeć na moje prace…

Baba pokręcił głową, każąc mi przestać.

– Rozkazy Jego Wysokości były jasne – oznajmił eunuch, pociągając nosem. – Sprowadzić mistrza z rodziny Tamarin do Letniego Pałacu. Dziewczyna nie może być mistrzem.

Baba zacisnął pięści.

– A kim ty jesteś, żeby decydować, kto jest mistrzem mojego fachu? – zagrzmiał potężnym głosem, jakiego dawno u niego nie słyszałam.

Mężczyzna wypiął tors.

– Minister Lorsa z Ministerstwa Kultury Jego Cesarskiej Wysokości.

– Od kiedy ministrowie pełnią funkcję posłańców?

– Masz o sobie zbyt wysokie mniemanie, mistrzu Tamarinie – wycedził Lorsa. – Przybyłem po ciebie tylko dlatego, że mistrz Dingmar jest chory. Może i w przeszłości cieszyłeś się szacunkiem, ale lata, które straciłeś na rzecz alkoholu, rzuciły cień na reputację twojej rodziny. Gdyby nie pochwała Lorda Tainaka, w ogóle by mnie tu nie było.

Nie mogłam tego znieść.

– Nie masz prawa tak do niego mówić.

– Maiu. – Baba położył mi dłoń na ramieniu. – Na tyłach czekają koszule do zacerowania.

Chciał mnie odprawić. Zazgrzytałam zębami i łypnęłam na posłańca cesarza, a potem wycofałam się najwolniej, jak potrafiłam.

– Mój powóz będzie czekał na ulicy Yanamer – rzekł Lorsa. – Jeśli ty albo twój syn nie stawicie się do jutra rana, będę zmuszony złożyć tę hojną ofertę komuś innemu. Wątpię, żeby wasz skromny sklep przetrwał hańbę w postaci zawodu cesarza.

Obrócił się na pięcie i wyszedł.

– Babo. – Podbiegłam do ojca, gdy tylko zamknęły się drzwi. – Nie możesz jechać.

– Rozkazu cesarza nie wolno zignorować.

– To nie rozkaz – zaprotestowałam – tylko zaproszenie.

– Tak to nazwali, ale wiem, co się wydarzy, jeśli nie pojadę. – Westchnął. – Rozpuszczą plotkę, że nie odpowiedzieliśmy na wezwanie cesarza. Ludzie przestaną przychodzić do sklepu i stracimy wszystko.

Miał rację. Nie chodziło tylko o pieniądze i zaszczyty, lecz o przymus. Baba musiał udać się do pałacu, tak jak moi bracia musieli wyjechać na wojnę.

– Teraz, kiedy wojna się skończyła – zaczął Baba – cesarz musi pokazać światu, że A’landi jest wspaniała. Uczyni to, zatrudniając mistrzów: muzyków, krawców, malarzy. Nie będzie oszczędzał. Zaproszenie to wielki zaszczyt. Nie mogę odmówić.

Milczałam. Baba nie dałby rady dotrzeć do pałacu, a co dopiero zostać nowym krawcem cesarza. A Keton… nie potrafił wykonywać najprostszych ściegów, a co dopiero szyć strojów godnych dworu.

Ale ja? Wiedziałam, że mogę to zrobić. Pragnęłam być krawcową cesarza.

Weszłam do mojego pokoju i rękawem wytarłam smugi na lustrze, by móc dobrze się sobie przyjrzeć. By zobaczyć siebie dokładnie.

Baba zawsze powtarzał, że wdałam się w Mamę. Nigdy mu nie wierzyłam. Spojrzałam na mój prosty nos, duże, okrągłe oczy i pełne usta – tak, te miałam po matce. Lecz ona była najpiękniejszą kobietą, jaką znałam, a ja… dorastałam w domu pełnym mężczyzn i nawet nie umiałam zachowywać się jak dziewczyna.

Finlei droczył się ze mną i mówił, że od tyłu wyglądam jak Keton – tyczkowata jak chłopak. Piegi na twarzy i na ramionach nie pomagały. Dziewczęta powinny być blade i delikatne. Ale może, może to wszystko zadziała na moją korzyść.

Nie potrafiłam śpiewać, recytować poezji ani tańczyć. Nie grzeszyłam wdziękiem, powabem czy urokiem. Ale umiałam szyć. Na niebiosa, umiałam szyć.

Musiałam to zrobić.

Gdy Baba wrócił do modlitwy, potarłam palcami węgiel z paleniska i przeciągnęłam po brwiach. Na moim stole leżały nożyczki. Chwyciłam je, lecz się zawahałam. Ręce nigdy mi nie drżały, gdy cięłam tkaninę – mogłam ciąć po linii prostej przez sen – więc dlaczego robiły to teraz?

Dotknęłam końcówek włosów, które nawet w warkoczu sięgały mi za pas. Rozwiązałam wstążki i rozplotłam warkocz. Miękkie fale rozlały się na plecy, łaskocząc kręgosłup.

Opuściłam dłoń, a wraz z nią nożyczki. Mój plan był szalony. Musiałam myśleć racjonalnie, rozważyć konsekwencje. Ale w głowie dudniły mi słowa ministra Lorsy, że nie mogę jechać. I słowa Baby, że nie mogę jechać.

Całe życie mówiono mi, czego nie mogę robić, bo jestem dziewczyną. Teraz miałam szansę się przekonać. Musiałam ją wykorzystać.

Rozluźniłam uchwyt i przycisnęłam nożyczki do karku. Jednym płynnym ruchem obcięłam włosy do wysokości ramion. Kosmyki osunęły się po plecach i wylądowały u moich stóp niby płat czarnego atłasu, po czym uleciały z bryzą przez otwarte okno niczym pióra.

Moje ręce przestały drżeć. Związałam włosy tak jak Keton i inni chłopcy w jego wieku. Poczułam dziwny spokój, jakbym wraz z włosami pozbyła się moich lęków. Wiedziałam, że to nieprawda, ale było za późno, by panikować. Teraz potrzebowałam odpowiednich ubrań.

Zaniosłam Ketonowi zupę z zimowego melona i rybę gotowaną na parze. Kiedyś dzielił pokój z Finleiem i Sendem. Wtedy nasz dom wydawał się mały. Teraz – za duży. Połowę mojego pokoju zajmował skład tkanin, paciorków i barwników… a Keton miał cały pokój dla siebie.

Mój brat spał. Jego usta wykrzywiły się, gdy zachrapał. Zapewniał nas, że choć ma połamane nogi, nie czuje bólu.

– Jak mogę czuć ból, skoro nie czuję nóg? – próbował żartować.

Postawiłam kolację przy jego łóżku i opatuliłam go kocem, a potem sięgnęłam do szafy po spodnie. Przewiesiłam je sobie przez ramię i cichutko ruszyłam w stronę wyjścia.

– Maiu. – Keton się poruszył.

Obróciłam się.

– Myślałam, że śpisz.

– To źle myślałaś. – Poprawił się na poduszce.

Przycupnęłam na łóżku.

– Jesteś głodny? Przyniosłam ci kolację.

– Kradniesz moje ubrania – zauważył, wskazując podbródkiem rzeczy na moim ramieniu. – O co chodzi?

Stanęłam w cieniu, żeby nie dostrzegł moich włosów.

– Odwiedził nas urzędnik cesarza. Zaprosili Babę do Letniego Pałacu, żeby szył stroje dla cesarza Khanujina.

Keton zamknął oczy. Wojna odarła mojego najmłodszego brata z buntowniczości. Wyglądał o wiele starzej niż na swoje dziewiętnaście lat.

– Baba nie szyje od lat. Nie może jechać.

– Pojadę za niego.

Keton się podniósł.

– Na oddech demona, Maiu! Oszalałaś? Nie możesz…

– Nie chcę tego słuchać.

– Nie możesz jechać – dokończył, podnosząc głos. – Jesteś dziewczyną.

– Już nie. – Dotknęłam moich włosów i zacisnęłam zęby. – Mam dosyć słuchania, że nie jestem godna.

– Nie chodzi o bycie godną – powiedział Keton i zakaszlał w rękaw. – Tylko o tradycję. A poza tym nikt nie pozwoli dziewczynie pobierać wymiarów od cesarza.

Zarumieniłam się wbrew sobie.

– Pojadę jako ty, Keton Tamarin.

– Baba nigdy się na to nie zgodzi.

– Baba nie musi wiedzieć.

Keton pokręcił głową.

– A ja zawsze myślałem, że jesteś tym posłusznym dzieckiem. – Odchylił się i westchnął. – To niebezpiecznie.

– Ketonie, proszę. Muszę to zrobić. Dla nas. Dla…

– Właśnie dlatego nie powinnaś jechać – przerwał mi. – Przestań mnie przekonywać. Jeśli masz zachowywać się jak chłopak, nie możesz myśleć jak dziewczyna. Nie gap się w podłogę. Kiedy mówisz, patrz ludziom w oczy i nigdy się nie wahaj.

Prędko podniosłam wzrok.

– Wcale nie próbuję cię przekonać! I nie zawsze się waham. – Znów spuściłam wzrok.

Keton jęknął.

– Przepraszam! Nic na to nie poradzę, taki nawyk.

– Nikt nie uwierzy, że jesteś chłopakiem – stwierdził. – Przygryzasz wargę i patrzysz w podłogę. A jeśli nie w podłogę, to w niebo.

– Wcale nie! – oburzyłam się.

– Więcej tego – pochwalił mnie Keton. – Więcej krzyków. Chłopcy są wybuchowi i aroganccy. Lubią być we wszystkim najlepsi.

– Myślę, że jedynie ty.

– Gdybym tylko miał czas cię nauczyć…

– Dorastałam z waszą trójką. Wiem, jacy są chłopcy.

– Czyżby? – Zmarszczył brwi. – Jesteś dziewczyną z miasteczka, Maiu. Nie znasz świata. Spędziłaś życie na szyciu w kącie naszego warsztatu.

– A teraz spędzę je na szyciu na tyłach pałacu.

Skrzywił się, jakbym właśnie potwierdziła jego słowa.

– Staraj się zbyt dużo nie mówić. Nie zwracaj na siebie uwagi. – Założył ręce za głowę. – Ludzie zobaczą to, co chcą zobaczyć.

Smutna mądrość w jego głosie sprawiła, że zabrzmiał jak Baba.

– Co masz na myśli?

– Właśnie to. Nikt nie dorównuje ci talentem. Skup się na tym, co potrafisz, a nie na tym, kim jesteś. – Oparł się na łokciach i obrzucił mnie uważnym spojrzeniem. – Finlei miał rację. Z tyłu rzeczywiście wyglądasz jak chłopak. A dzięki piegom nie jesteś blada jak większość dziewczyn… Baba pozwala ci spędzać zbyt dużo czasu na słońcu.

– Ktoś musi zbierać jedwabniki – rzuciłam z rozdrażnieniem.

– Nie masz zbyt wielu krągłości. – Zmrużył oczy. – Ani zbyt śpiewnego głosu. Właściwie zupełnie nie umiesz śpiewać.

Za tę obelgę o mało nie cisnęłam w niego ubraniami.

– Nie kandyduję na nałożnicę.

Keton mlasnął językiem.

– Przestań marszczyć nos i staraj się nie uśmiechać.

– Tak? – zapytałam, naśladując grymas, który pojawiał się na twarzy Ketona, gdy spał.

– Lepiej. – Odchylił się. Lekki uśmiech wpłynął na jego usta, lecz zniknął tak szybko, jak się pojawił. – Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? Jeśli cesarz się dowie… Jeśli ktokolwiek się dowie…

– Zabiją mnie – dokończyłam. – Wiem.

Jednak tylko tak mogłam zatroszczyć się o rodzinę. To była moja szansa, by zostać prawdziwą krawcową i najlepszym krawcem w całej A’landi.

– Dostanę dużo pieniędzy – oznajmiłam pewnie. – Wyślę je wszystkie do domu. A poza tym… – udało mi się uśmiechnąć – …już ścięłam włosy.

Keton westchnął.

– Nie wierzę, że ja ci to mówię, ale bądź ostrożna.

– Będę.

– Oczekuję mnóstwa historii o dziewczętach na dworze – powiedział beztroskim tonem. – I o cesarzu Khanujinie. – Spiął się. – Może nawet spotkasz szansena.

– Obiecuję, że wrócę z mnóstwem historii – wyszeptałam.

Zerknęłam na laskę, którą kupiłam Ketonowi miesiąc temu, gdy wrócił do domu. Nawet jej nie tknął. Jak miał jej używać, skoro ledwie ruszał nogami?

– Weź ją – rzekł, wiodąc za moim wzrokiem.

Chwyciłam laskę i poczułam pod palcami szorstkie drewno. Ucieszyłam się – dzięki odrobinie bólu zachowam czujność.

– Obiecasz mi, że spróbujesz chodzić? – poprosiłam. – Trochę każdego dnia.

– Zrobię krok za każdy dzień twojej nieobecności.

To umocniło mnie w mojej decyzji. Pocałowałam brata w czoło.

– W takim razie mam nadzieję, że moja nieobecność potrwa wiele dni.

 

• • •

 

Gdy Baba spał, Keton wbijał mi do głowy, jak zachowywać się po męsku. Jak śmiać się nisko z brzucha, jak stękać z zadowoleniem po dobrym posiłku, jak krzywić się po kieliszku mocnego wina. Nauczył mnie nie przepraszać za bekanie, nie ukrywać puszczania wiatrów i spluwać za każdym razem, gdy ktoś śmie mnie znieważyć.

Kiedy Keton padł ze zmęczenia i nie był w stanie kontynuować lekcji, wróciłam do swojego pokoju. Kręciłam się w kółko, analizując wszystko, co może się nie udać.

Jeśli mnie złapią, zabiją mnie.

Ale muszę to zrobić dla Ketona i dla Baby.

W głębi serca wiedziałam, że muszę to zrobić również dla siebie. Gdybym nie wyjechała, zostałabym żoną Calu – żoną piekarza – a moje palce zapomniałyby, jak obchodzić się z igłą.

Dlatego bez dalszego wahania spakowałam wszystko, co mogło mi się przydać: ubrania Ketona na zmianę, najlepsze nici, kordonki, szydła i igły, wstążki do haftowania i igielnik, kredę, pędzle, farby, szkicowniki oraz przybory do rysowania.

Słońcu spieszyło się do wzejścia, a przynajmniej takie odnosiłam wrażenie. Okrycie gwiazd nade mną bladło w promieniach. Patrzyłam, jak poranek przetacza się po morzu, a potem dosięga mojej ulicy i mojego domu.

Przerzuciłam tobołek z dobytkiem przez ramię i ruszyłam ku drzwiom. Kroczyłam pewnie – tak jak niegdyś Keton – ale lekko utykałam, żeby dopełnić wrażenia. Pomagałam sobie laską.

– Zaczekaj – wychrypiał Baba z tyłu. – Zaczekaj.

Wezbrało we mnie poczucie winy.

– Przepraszam, Babo.

Pokręcił głową.

– Spodziewałem się tego. Zawsze byłaś tą silną wśród nas.

– Nie – zaprotestowałam cicho. – Finlei i Sendo byli silni.

– Finlei był odważny. Sendo też, na swój sposób. Ale ty, Maiu, jesteś silna. Jak twoja matka. Trzymasz nas razem.

Kolana mi zmiękły.

– Babo…

Przytrzymał się framugi drzwi i wyciągnął rękę.

– Weź to.

Podał mi materiałowe zawiniątko. Jedwab był tak delikatny, że myślałam, iż roztopi się pod moim dotykiem. Rozwiązałam złoty sznurek i ujrzałam…

Nożyczki.

– Należały do twojej babki – wyjaśnił Baba, ponownie zawijając nożyczki, jakby ich widok sprawiał mu ból. – Nigdy do mnie nie przemówiły. Czekały na ciebie.

– Jakie mają zas…

– Dowiesz się, gdy będziesz ich potrzebować.

Już chciałam prosić, by dbał o siebie i o Ketona, lecz Finlei i Sendo odeszli z tymi słowami na ustach i nigdy nie wrócili. Dlatego tylko skinęłam głową.

– Maiu – zaczął Baba, kładąc mi rękę na ramieniu. W jego oczach lśnił błysk, którego nie widziałam od lat. – Bądź ostrożna. W pałacu… jest niebezpiecznie.

– Będę, Babo. Obiecuję.

– Więc idź. Pokaż im, co potrafisz.

Oparłam się na lasce i powłóczyłam prawą nogą, kuśtykając w kierunku powozu.

Światło już raziło w oczy, ale brakowało mi wolnej ręki, by zasłonić twarz. Zmarszczyłam brwi, a Lorsa stęknął na mój widok.

– Keton Tamarin? – spytał, taksując mnie od stóp do głów. – Jesteś bardzo podobny do siostry.

Poczułam, że cała się skręcam. Wymusiłam z siebie męski śmiech, który przemienił się w kaszel.

– Mam nadzieję, że tylko z wyglądu. W końcu ja potrafię szyć, a ona nie.

Eunuch chrząknął na znak zgody i rzucił Babie sakiewkę jenów.

– Wsiadaj – mruknął do mnie.

Keton miał rację. Ludzie zobaczą to, co chcą zobaczyć.

Ostatni raz zerknęłam na Babę i na okno Ketona, a potem wsiadłam do powozu, nieświadoma tego, co mnie czeka. Wiedziałam tylko, że za wszelką cenę muszę odnieść sukces.

 

 

 

 

Rozdział trzeci

 

 

 

Podróż z Port Kamalan do Letniego Pałacu trwała pięć dni. Żałowałam, że droga nie prowadzi przez ocean – choć dorastałam w portowym mieście, nigdy nie płynęłam statkiem. Powozem też nigdy nie jechałam, a przynajmniej nie tak długo. Nogi i plecy bolały mnie od siedzenia, ale nie śmiałam narzekać. Byłam zbyt podekscytowana. I zdenerwowana.

Czy okażę się wystarczająco dobra, by szyć na dworze? Czy zobaczę cesarza Khanujina? Na pewno, skoro mam zostać jego krawcową. Nie wiedziałam, co o tym sądzić.

Znałam mojego władcę tylko z opowieści. Urodził się w roku smoka, jak Finlei, więc miał dwadzieścia trzy lata. Podobno dzielnie walczył w Wojnie Pięciu Zim, potrafił zjednać sobie lojalność skinieniem głowy, a w porównaniu z jego urodą samo słońce wydawało się blade. Każdy, kto go ujrzał, z miejsca go pokochał.

Zastanawiałam się jednak, czy te opowieści mówią całą prawdę.

Skoro cesarz był taki wspaniały, jak mógł doprowadzić A’landi do wojny? Nawet jeśli miała ona ocalić kraj przez rozpadem. Nawet jeśli miała uratować tron przed podstępnym szansenem.

Dobry władca nie odebrałby mi braci.

Zacisnęłam palce na udzie, aż się wzdrygnęłam. Ból pomagał mi się nie rozsypać za każdym razem, gdy rozmyślałam o tym, że wojna kosztowała mnie moją rodzinę.

Mężczyźni nie płaczą, upomniałam się. Obróciłam twarz do okna i wytarłam nos grzbietem dłoni.

Próbowałam skupić się na innych rzeczach. Siedzenie bezczynnie zawsze mnie stresowało, więc zajęłam się dzierganiem swetra. Pracowałam szybko, a kiedy skończyłam, rozprułam go i wydziergałam na nowo. Potem zaczęłam ćwiczyć hafty na kawałku bawełny.

Minister Lorsa nigdy nie odpowiedział na te kilka pytań, które odważyłam się zadać, i nie nawiązywał rozmowy. Spał tyle co niedźwiedź, a cuchnął dwa razy gorzej. Wybekiwał wszystko, co zjadł, dlatego spędziłam większą część podróży z głową w oknie, wdychając zmieniające się zapachy A’landi i szyjąc.

Piątego dnia dostrzegłam Letni Pałac w oddali. Z tego miejsca miał rozmiar paznokcia mojego kciuka. Leżał w dużej dolinie wzdłuż rzeki Dżingan, otulony Śpiewnymi Górami. Słyszałam historie o jego majestacie – spadzistych złotych dachach, cynobrowych kolumnach, ścianach w odcieniu kości słoniowej – i drżałam z podniecenia, patrząc, jak z każdą chwilą staje się coraz większy i coraz bardziej prawdziwy.

Nad naszymi głowami poszybował jastrząb. Miał czarne pióra, tylko koniuszki skrzydeł białe, jakby przyprószone śniegiem. Coś złotego błysnęło na jego nodze, jakby pierścień albo bransoleta.

– Cóż za dziwny ptak – odezwałam się. – Należy do cesarza? Na pewno, stąd ta obręcz. Co robi tak daleko od lasu?

Mój głos obudził Lorsę, który zgromił mnie wzrokiem.

– Proszę spojrzeć. – Wskazałam za okno. – Jastrząb.

– Utrapienie – mruknął Lorsa, gdy jastrząb krzyknął. – Przeklęty ptak.

Jastrząb rozpostarł wielkie skrzydła i opadł, zrównując się z powozem. Był tak blisko, że mogłam zajrzeć mu w oczy. Zobaczyłam w nich żółty błysk i przenikliwą inteligencję. Ptak odwzajemnił spojrzenie i utrzymał je, jakby studiował moje rysy i starał się je zapamiętać.

Jego wzrok wydawał się… ludzki.

Zahipnotyzowana wyciągnęłam rękę, by pogłaskać jego podgardle. Jastrząb poderwał się i odleciał. Pomknął ku niebu, po czym zniknął za drzewem niedaleko pałacu.

Wysiedliśmy z powozu u stóp wzgórza. Delikatna bryza kołysała pnączami wisterii i roznosiła ich słodki zapach w powietrzu wokół osiemdziesięciu ośmiu stopni prowadzących do wejścia dla służby. Wspinaczka, jak dowiedziałam się później, miała przypomnieć nam, że jesteśmy sługami i nie dorastamy do pięt cesarzowi Khanujinowi, Synowi Niebios.

Rozprostowałam nogi i cicho jęknęłam, czując sztywność w łydkach po długiej podróży.

– Nikt nie wniesie cię na górę – rzucił Lorsa z uśmieszkiem.

Na początku nie zrozumiałam, o czym mówi, a potem uświadomiłam sobie, że trzymam w dłoni laskę Ketona.

– Och. Proszę się o mnie nie martwić.

Lorsa z pewnością się nie martwił. Popędził po schodach i zostawił mnie w tyle.

Prędko ruszyłam za nim. Choć ręce bolały mnie od taszczenia tobołka, a nogi cierpiały skurcze, zdezorientowane koniecznością poruszania się o lasce, nie zatrzymywałam się.

Tutaj zacznie się moja przygoda. Tutaj przywrócę chwałę rodzinie. Tutaj udowodnię, że dziewczyna może być najlepszym krawcem w A’landi.

 

• • •

 

Letni Pałac stanowił labirynt pawilonów o złotych dachach, krętych brukowanych ścieżek i wspaniale zaprojektowanych ogrodów. Wszędzie kwitły kwiaty w każdym odcieniu różu i fioletu, a wokół nich fruwały motyle.

Gdziekolwiek spojrzałam, widziałam mężczyzn w szaro-granatowych tunikach i o długich, rzadkich, czarnych brodach. Słudzy i niżsi rangą urzędnicy chodzili lekko przygarbieni, gotowi w każdej chwili się pokłonić. W przeciwieństwie do nich eunuchowie w błękitnych mundurach kroczyli wyprostowani, z zamkniętymi wachlarzami u boku. Niektórzy posyłali mi życzliwe uśmiechy, póki Lorsa nie spiorunował ich wzrokiem, lecz to wystarczyło, bym poczuła się lepiej. Może nie wszyscy w pałacu byli tak nieprzyjemni jak mój towarzysz.

Minęła nas służąca z tacą ciastek migdałowych i parujących ciast kasztanowych. Zaburczało mi w brzuchu, gdy podążałam za Lorsą wąską ścieżką. W tej części pałacowych włości budynki stały bliżej siebie, a ogrody wyglądały na mniej wypielęgnowane. Dotarliśmy do kwater służby.

Zniecierpliwiony Lorsa czekał na mnie przy otwartych szerokich wrotach.

– To Sala Najwyższej Pracowitości – oznajmił, kiedy w końcu się do niego doczłapałam. – Twoje miejsce pracy.

W środku przywitały mnie naturalnej wielkości posągi Trzech Wielkich Mędrców, legendarnych uczonych A’landi. Podłoga miała chłodny odcień porcelany, na ścianach wisiały wstęgi. Na większości wypisano ulubione aforyzmy Jego Wysokości, na innych wymalowano piwonie, sumy i żurawie. Przez ażurowe okna do sali wpadały dźwięki prawdziwych ptaków z zewnątrz – nie jastrzębi, lecz skowronków i drozdów, które szczebiotały nawet teraz, gdy zapadał wieczór.

Nigdy w życiu nie widziałam tak ogromnego pomieszczenia. Sala była co najmniej dziesięć razy większa od kuchni ojca Calu i trzy razy większa od świątyni w Port Kamalan. W rogu dostrzegłam kołowrotki, a także dwanaście stołów, każdy zaopatrzony w krosno, tamborek oraz kosz pełen igieł, nitek i szpilek. Stanowiska pracy oddzielono drewnianymi parawanami wyposażonymi w haki do wieszania tkanin.

Jedenastu krawców już czekało przy swoich stanowiskach i gapiło się na mnie z szeptem na ustach.

Odruchowo spuściłam wzrok, jednak prędko zadarłam podbródek i zmarszczyłam brwi.

– Czy oni również są krawcami cesarza? – spytałam Lorsę, kuśtykając za nim najszybciej, jak potrafiłam.

– Będzie tylko jeden. – Eunuch przeszedł na drugą stronę sali, tę bardziej zacienioną. Wskazał stół. – Będziesz tu pracował, dopóki nie zostaniesz oddalony.

Oddalony?

– Przepraszam, panie, nie rozumiem.

Lorsa mi się przyjrzał.

– Chyba nie sądziłeś, że tylko ty jeden zwróciłeś uwagę Jego Wysokości?

– O-oczywiście, że nie – wydukałam.

– Z pewnością nie pomyślałeś, że Jego Wysokość zatrudni krawca bez uprzedniego sprawdzenia go?

Zrozumiałam mój błąd. Jak naiwnie uznałam, że zostałam wybrana, że bez trudu ocalę moją rodzinę.

Nie, nie. Całkiem się pomyliłam.

Miałam konkurować o to stanowisko. Pozostali krawcy byli moimi rywalami!

Odnalazłam w sobie odwagę i na nich spojrzałam. Każdy z nich wystroił się do granic możliwości. Ujrzałam dodatki z nefrytu i perły, aksamitne żakiety, brokatowe szale z jedwabnymi frędzlami, pasy ze złotymi ćwiekami… i wreszcie pojęłam, dlaczego wszyscy wlepiali we mnie oczy. Nie dlatego, że utykałam i miałam najmniej lat.

Byłam najgorzej ubrana! Nosiłam wypłowiałą, zmechaconą koszulę o za długich rękawach i podwinięte spodnie, których mankiety zsunęły się na kostki.

Jaki krawiec nie potrafi skrócić własnych spodni i dopasować koszuli?

Cała spąsowiałam i ze wstydu opuściłam głowę. Plułam sobie w brodę, że w powozie nie przerobiłam ubrań Ketona, tylko dziergałam głupi sweter.

Położyłam kosz i tobołek na stole i zaczęłam się rozpakowywać.

– Daję sto jenów, że odpadnie jako pierwszy – powiedział krawiec naprzeciwko mnie do sąsiada na tyle głośno, żebym usłyszała.

– Dlaczego miałbym obstawiać cokolwiek innego? – zarechotał ten drugi.

Jeszcze bardziej poczerwieniałam i na nich łypnęłam, a potem zakasałam rękawy i usiadłam twarzą do Lorsy.

– Skoro zebrała się cała dwunastka – rzekł minister – możemy rozpocząć próbę. Tylko najlepszy krawiec w A’landi może służyć rodzinie cesarza. Mistrz Huan zajmował to stanowisko przez trzydzieści lat, ale w związku z jego niedawną śmiercią zwolniło się miejsce. Jego Wysokość w swej nieskończonej chwale i mądrości zaprosił krawców z całej A’landi, by rywalizowali o ten zaszczyt. Wielu z was już służyło jako nadworni krawcy, jednak krawiec cesarza jest jednym z najbardziej szanowanych i uprzywilejowanych sług Jego Wysokości. To stanowisko zapewni pracę do końca życia i przyniesie dobrobyt temu, kto na to zasłuży. Jeden z was, tylko jeden, dołączy do sług Jego Wysokości i natychmiast rozpocznie pracę z Lady Sarnai.

Lady Sarnai? To nie miało sensu.

– A nie mieliśmy pracować dla Jego Wysokości? – mruknęłam.

– Słyszę, że coś mamroczesz, Ketonie Tamarinie. – Lorsa zwrócił na mnie swoje paciorkowate oczy.

Zacisnęłam usta. Przez jeden niebezpieczny moment zapomniałam o naśladowaniu głosu mojego brata. Czy Lorsa się zorientował?

– Jeśli masz coś do powiedzenia, powiedz to głośno.

– Hmm. – Nagle zaschło mi w ustach. Odchrząknęłam i wykrzesałam z siebie mój najlepszy męski głos. – Wydawało mi się, panie, że rywalizujemy o stanowisko krawca cesarza Khanujina.

– Waszym zadaniem jest spełniać życzenia cesarza – poprawił mnie eunuch. – A cesarz życzy sobie, aby nowy krawiec zaopatrzył szafę Lady Sarnai.

Skłoniłam się, ale wcześniej zauważyłam, jak krawcy przede mną wymieniają spojrzenia.

– Rozumiem, panie.

Ta informacja rozdrażniła zebranych. Nie wszystkim podobała się idea służenia córce szansena, zwłaszcza że wojna dopiero co się skoczyła.

– Gdy nowy krawiec cesarza zostanie wybrany – kontynuował minister Lorsa – jego pierwszym zadaniem będzie stworzenie sukni ślubnej Lady Sarnai, dlatego sprawą najwyższej wagi jest, by wasze projekty podobały się zarówno narzeczonej Jego Wysokości, jak i jemu samemu. Zaczniemy od czegoś prostego. Lady Sarnai pochodzi ze znacznie chłodniejszej północy i ma niewiele strojów, które może nosić w Letnim Pałacu. Jego Wysokość pragnie wręczyć jej szal odpowiedni na tutejsze wieczory.

Szal? Jak, na Dziewięć Niebios, Lady Sarnai oceni nasze umiejętności, patrząc na szal?

– Każdy z was dostał belę białego jedwabiu. Możecie wykroić ją, jak chcecie. Na każdym rogu widnieje pieczęć Jego Wysokości. Wszystkie cztery pieczęcie muszą być wyeksponowane w waszym projekcie. W tym wyzwaniu możecie wykorzystać tylko barwniki, nici i wstęgi z szafek z materiałami. Pomoc z zewnątrz jest zabroniona. Szale mają być gotowe na jutro rano.

Jutro rano? Rozejrzałam się i zobaczyłam, jak wszyscy krawcy sztywnieją. Byli tak zszokowani jak ja, ale nikt się nie odzywał, więc ja również milczałam.

– Lady Sarnai przybędzie rankiem i wybierze krawców, którzy przejdą do następnego etapu – oznajmił Lorsa. – Nie zapomnijcie, że tytuł szansena jest dziedziczony, tak jak cesarza, a osoba, która go nosi, należy do nieprzerwanej linii przywódców militarnych A’landi. Do Lady Sarnai należy zwracać się „Wasza Wysokość”. Czy to jasne? – Zaczekał, aż potwierdzimy. – Dobrze. Niechaj Mędrcy zainspirują was do stworzenia dzieła godnego cesarzowej.

Nie zagrzmiał gong ani nie zabił dzwon, lecz jego słowa zadzwoniły mi w uszach. Wstałam i sięgnęłam po tkaninę oraz szkicownik. Pozostali krawcy już projektowali w ferworze emocji, ale ja nie miałam pomysłu na szal dla Lady Sarnai.

Wiedziałam, że w otoczeniu jedenastu spoconych, zaciekle rywalizujących mężczyzn nie znajdę inspiracji, więc zabrałam materiały z szafki i wymknęłam się z Sali Najwyższej Pracowitości poszukać własnego miejsca.