Sześć szkarłatnych żurawi - Elizabeth Lim - ebook + książka

Sześć szkarłatnych żurawi ebook

Lim Elizabeth

4,4

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Shiori, jedyna księżniczka Kiaty, skrywa sekret – w jej żyłach płynie magia.

Zazwyczaj udaje jej się to ukrywać, jednak w dniu ceremonii zaręczyn traci kontrolę. Na pierwszy rzut oka błąd Shiori wydaje się łutem szczęścia krzyżującym plany ślubu, którego nie chciała, ale zwraca on również uwagę Raikamy, jej macochy.

Raikama także włada magią, dużo mroczniejszą. Aby jej tajemnice nie wyszły na jaw, wypędza księżniczkę i rzuca klątwę. Zamienia braci Shiori w żurawie, ostrzegając dziewczynę, że nie wolno jej nikomu o tym mówić, ponieważ z każdym słowem wypowiedzianym na ten temat jeden z braci umrze.

Bez grosza przy duszy, pozbawiona głosu, samotna Shiori szuka swoich braci, a podczas podróży odkrywa spisek bardziej podstępny i złożony niż zdrada Raikamy. Tylko Shiori może uratować królestwo, ale aby to uczynić, musi zrobić dwie dwie rzeczy: zaufać komuś, z kim nie chciała mieć nic wspólnego, i zaakceptować magię, którą uczyła się przez całe życie powstrzymywać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 418

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (69 ocen)
38
22
8
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Naminiki

Nie oderwiesz się od lektury

Po przeczytaniu kilku opinii, nastawiłam się na czytanie bajki, i był to bardzo dobry pomysł. Opowieść ciekawa, a sama główna bohaterka nie jest ciepłą kluchą i potrafi podejmować samodzielne, mądre decyzje. Czytając tą książkę odczujemy cały wachlarz emocji. Polecam jako przyjemną baśń w uniwersum orientu.
40
Patrycja____

Nie oderwiesz się od lektury

Ta książka to moja pierwsza styczność z tą autorką, ale na pewno nie ostatnia. Piękna historia napisana poetyckim językiem, w dodatku zainspirowana kulturą Azji. W książce mamy to co najważniejsze w fantastyce młodzieżowej, mianowicie ciekawy i dobrze wykreowany świat; główną bohaterkę, której rozwój możemy obserwować na kolejnych stronach; uroczy, acz nie przytłaczający wątek romantyczny i szokujące plot twisty. „Sześć szkarłatnych żurawi” dostaje ode mnie 5 gwiazdek, a ja już czekam na drugi tom.
20
NatkaS

Dobrze spędzony czas

To było dobre. Po prostu dobre, bo nie wiem jak inaczej to opisać. Nie pokochałam tej historii, ale dobrze się bawiłam i byłam zainteresowana losem postaci. A przez pewien wątek romantyczny książka zamiast 3 gwiazdek dostaje 4.
10
Wisjxnbdiwka

Dobrze spędzony czas

była w porządku jednak czasami czułam się jakbym czytała opowiadanie z mojego egzaminu 8 klas
00
Justa1912

Nie oderwiesz się od lektury

Świetnie się czyta, wciąga już od pierwszej strony
00

Popularność




 

 

 

 

Tytuł oryginału: Six Crimson Cranes

Copyright © 2021 by Elizabeth Lim

All rights reserved.

 

Copyright © for the Polish translation by Kaja Makowska, 2023

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2023

 

Redaktor inicjujący: Łukasz Chmara

Redaktorka prowadząca: Oliwia Łuksza

Marketing i promocja: Aleksandra Kotlewska, Anna Fiałkowska

 

Redakcja: Sandra Popławska

Korekta: Katarzyna Chmielecka, Agnieszka Zygmunt-Bisek

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt oryginalnej okładki: Tran Nguyen

Adaptacja okładki, mapy i stron tytułowych: Magdalena Zawadzka

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-67551-49-6

 

Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni osoby autorskiej. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

 

WE NEED YA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

[email protected]

www.weneedya.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Charlotte i Olivii za to, że jesteście

moją najwspanialszą przygodą.

Jesteście moją radością, moim cudem,

moją miłością.

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

 

 

Dno jeziora smakowało błotem, solą i żalem. Woda była tak gęsta, że niezamykanie oczu bolało, ale dzięki wielkim bogom tego nie zrobiłam. Inaczej przegapiłabym smoka.

Był mniejszy, niż sobie wyobrażałam. Rozmiarem podobny do łódki, miał błyszczące rubinowe oczy i łuski zielone jak najczystszy jadeit. Wcale nie przypominał bestii wielkich jak wioski z legend o smokach zdolnych połykać całe okręty wojenne.

Podpłynął bliżej, aż jego okrągłe czerwone oczy znalazły się tak blisko, że odbijały moje własne.

Patrzył, jak tonę.

„Pomocy” – błagałam wzrokiem. Brakowało mi powietrza i została mi ledwie sekunda życia, zanim mój świat miał zapaść się w sobie.

Smok przyjrzał mi się, unosząc pierzastą brew. Przez moment pozwoliłam sobie marzyć, że mi pomoże. Jednak on owinął ogon wokół mojej szyi i wycisnął ze mnie ostatnie tchnienie.

A potem świat pociemniał.

 

 

 

Z perspektywy czasu stwierdzam, że pewnie nie powinnam była mówić służkom o swoim zamiarze wskoczenia do Świętego Jeziora. Powiedziałam to tylko dlatego, że upał tego ranka był nie do zniesienia. Nawet krzewy chryzantem na zewnątrz uschły, a kanie szybujące nad drzewami cytrusowymi były zbyt spragnione, by śpiewać. Nie wspominając o tym, że pływanie w jeziorze wydawało się całkowicie rozsądną alternatywą dla uczestniczenia w ceremonii moich zaręczyn – lub, jak lubiłam ją nazywać, ponurym początku końca mojego życia.

Niestety służki mi uwierzyły, a wieść dotarła do ojca prędzej niż demoniczny ogień. W ciągu kilku minut wysłał po mnie jednego z moich braci – wraz z orszakiem strażników o surowych twarzach.

I tak skończyłam prowadzona przez labirynt pałacowych korytarzy w najgorętszy dzień w roku. Ku ponuremu początkowi końca mojego życia.

Gdy podążałam za bratem kolejnym skąpanym w słońcu korytarzem, uniosłam rękaw, by udać, że zasłaniam ziewnięcie, i zajrzałam do środka.

– Przestań ziewać – skarcił mnie Hasho.

Opuściłam rękę i ziewnęłam ponownie.

– Jeśli wypuszczę je wszystkie teraz, nie będę musiała tego robić przy ojcu.

– Shiori…

– A może ty spróbuj pobudek o świcie i czesania włosów po tysiąc razy – odparłam. – Może ty spróbuj chodzenia w jarzmie jedwabiu. – Podniosłam ręce, ale rękawy były tak ciężkie, że ledwie mogłam utrzymać tę pozę. – Spójrz na te wszystkie warstwy. Mogłabym wyposażyć statek w tyle żagli, że przepłynąłby ocean!

Na ustach Hasho zatańczył cień uśmiechu.

– Bogowie słuchają, droga siostro. Narzekaj tak dalej, a twój narzeczony dorobi się blizny za każdym razem, kiedy go zhańbisz.

Mój narzeczony. Każda wzmianka o nim wchodziła jednym uchem i wychodziła drugim, kiedy moje myśli odpływały ku przyjemniejszym rzeczom, takim jak wyciągnięcie od pałacowego kucharza jego przepisu na pastę z czerwonej fasoli albo jeszcze lepiej – wejście na statek i podróżowanie po Morzu Taidżin.

Jako jedyna córka cesarza nigdy nie mogłam nigdzie wyjeżdżać, a co dopiero podróżować poza Gindarę, naszą stolicę. Za rok będę zbyt stara na takie eskapady. I zbyt zamężna.

Westchnęłam, myśląc o tym upokorzeniu.

– W takim razie jestem skazana na niedolę. Będzie obrzydliwy.

Mój brat zachichotał i lekko popchnął mnie do przodu.

– No, dosyć narzekania. Już prawie jesteśmy.

Przewróciłam oczami. Hasho mówił, jakby miał siedemdziesiąt lat, a nie siedemnaście. Z moich sześciu braci jego lubiłam najbardziej – jako jedyny miał tak samo bystry umysł jak ja. Ale odkąd zaczął traktować bycie księciem poważnie i marnować swój bystry umysł na partie szachów zamiast na psoty, pewnych rzeczy już nie mogłam mu powiedzieć.

Na przykład co trzymałam w rękawie.

Poczułam łaskotki na ręce, więc podrapałam się w łokieć.

Dla pewności ścisnęłam szeroki rękaw. Gdyby Hasho wiedział, co ukrywam pod jego fałdami, nigdy nie przestałby suszyć mi głowy.

Albo on, albo ojciec.

– Shiori – wyszeptał Hasho. – Co się stało z twoją suknią?

– Myślałam, że poplamiłam jedwab – skłamałam i udałam, że wycieram plamę na rękawie. – Jest tak gorąco. – Teatralnie spojrzałam na góry i jezioro. – Nie chciałbyś popływać na zewnątrz, zamiast iść na jakąś nudną ceremonię?

Hasho rzucił mi podejrzliwe spojrzenie.

– Shiori, nie zmieniaj tematu.

Skłoniłam głowę, z całych sił starając się wyglądać na skruszoną… i ukradkiem poprawiłam rękaw.

– Masz rację, bracie. Czas dorosnąć. Dziękuję ci za… Za…

Znów poczułam łaskotki i klepnęłam się w łokieć, żeby stłumić dźwięk. Mój sekret stawał się niespokojny i kołysał tkaniną sukni.

– Za odprowadzenie mnie na spotkanie z moim narzeczonym – dokończyłam szybko.

Pospieszyłam w stronę sali audiencyjnej, lecz Hasho złapał mnie za rękaw, uniósł go wysoko i porządnie potrząsnął.

Z rękawa wypadł papierowy ptak, mały jak ważka i równie szybki. Z daleka ptaszka wyglądała jak wróbelek z ciemnoczerwoną kropką na głowie i pofrunęła z mojej ręki na głowę mojego brata, dziko trzepocząc smukłymi skrzydłami, po czym zawisła mu przed twarzą.

Hasho rozdziawił usta i wybałuszył oczy.

– Kiki! – skarciłam ją szeptem, uchylając rękaw. – Wracaj do środka!

Kiki nie posłuchała. Przycupnęła na nosie Hasho i pogłaskała go skrzydłem, żeby okazać czułość. Rozluźniłam się – zwierzęta zawsze lubiły Hasho i byłam pewna, że Kiki oczaruje go tak, jak oczarowała mnie.

Wtedy mój brat zamachnął się, żeby ją złapać.

– Nie rób jej krzywdy! – zawołałam.

Kiki poderwała się, ledwie mu umykając. Odbiła się od kilku drewnianych żaluzji w oknach, szukając szpary, i tak leciała coraz dalej ku końcowi korytarza.

Ruszyłam za nią, lecz Hasho mnie złapał i przytrzymał tak, że moje pantofle z piskiem pośliznęły się na podłodze.

– Odpuść – powiedział mi do ucha. – Porozmawiamy o tym później.

Strażnicy otworzyli drzwi i jeden z ministrów ojca mnie zapowiedział:

– Księżniczka Shiori’anma, najmłodsze dziecko, jedyna córka cesarza Hanriyu i zmarłej cesarzowej…

Na drugim końcu ogromnej komnaty siedział mój ojciec i jego małżonka, moja macocha. W powietrzu buzowało zniecierpliwienie, a dworzanie składali i rozkładali wilgotne chusteczki, by wytrzeć spocone skronie. Zobaczyłam plecy Lorda Bushiana i jego syna – mojego narzeczonego – którzy klęczeli przed cesarzem. Tylko macocha zauważyła mnie zastygłą w progu. Przechyliła głowę i wbiła we mnie spojrzenie bladych oczu.

Przebiegł mnie dreszcz. Nagle poczułam strach, że jeśli doprowadzę ceremonię do końca, stanę się taka jak ona: zimna, smutna i samotna. Co gorsza, jeśli nie znajdę Kiki, ktoś inny może to zrobić, a wtedy ojciec pozna mój sekret…

Mój sekret: że tchnęłam życie w papierowego ptaka za pomocą magii.

Zakazanej magii.

Odwróciłam się i przepchnęłam obok Hasho. Był zbyt zaskoczony, by mnie powstrzymać.

– Księżniczko Shiori! – krzyknęli strażnicy. – Księżniczko!

Zrzuciłam uroczysty płaszcz, biegnąc za Kiki. Sam haft ważył tyle co zbroja wartownika – kiedy uwolniłam barki i ramiona spod jego ciężaru, poczułam, jakby urosły mi skrzydła. Zostawiłam kałużę jedwabiu na środku korytarza i wyskoczyłam przez okno do ogrodu.

Słońce raziło ostro, więc zmrużyłam oczy. Kiki przecięła sad wiśniowy i kluczyła wśród cytrusów, gwałtownym łopotaniem płosząc kanie z gałęzi.

Planowałam zostawić Kiki w moim pokoju, schowaną w szkatułce na biżuterię, ale trzepotała skrzydłami i obijała się o ściany więzienia tak energicznie, że obawiałam się sytuacji, w której ktoś ze służby znajdzie ją, gdy ja będę na ceremonii.

„Najlepiej trzymać ją przy sobie” – pomyślałam.

– Obiecasz, że będziesz grzeczna? – spytałam wtedy.

Pokiwała głową, co uznałam za znak zgody.

Popełniłam błąd.

Niech mnie demony, byłam chyba największą idiotką w Kiacie!

Ale nie zamierzałam obwiniać się za to, że łatwo oddaję serce, nawet papierowej ptaszce.

Kiki była moją papierową ptaszką. Kiedy bracia dorastali i zawsze zajmowały ich książęce obowiązki, czułam się samotna. Ale Kiki mnie słuchała, dochowywała moich tajemnic i mnie rozśmieszała. Każdego dnia miała w sobie więcej życia. Uważałam ją za przyjaciółkę.

Musiałam ją odzyskać.

Moja ptaszka wylądowała na środku Świętego Jeziora. Osiadła na gładkiej tafli z niezmąconym spokojem, jakby właśnie nie przewróciła do góry nogami całego mojego poranka.

Kiedy do niej dobiegłam, dyszałam ze zmęczenia. Nawet bez wierzchniej warstwy suknia tak mi ciążyła, że ledwie mogłam złapać oddech.

– Kiki! – Rzuciłam kamyk do wody, by zwrócić jej uwagę, lecz ona tylko odpłynęła dalej. – To nie czas na zabawy.

Co miałam zrobić? Gdyby odkryto, że mam magiczne zdolności, nieważne jak nikłe, zostałabym wygnana z Kiaty na zawsze – to los o wiele gorszy niż konieczność wyjścia za jakiegoś bezimiennego lorda trzeciej rangi.

W pośpiechu zrzuciłam pantofle, nawet nie zajmując się szatami.

Wskoczyłam do jeziora.

Dobrze pływałam jak na dziewczynę zmuszoną do przebywania w domu, ćwiczenia kaligrafii i grania na cytrze. To zasługa moich braci – zanim wszyscy dorośli, latem wymykaliśmy się właśnie nad to jezioro na wieczorne kąpiele. Znałam te wody.

Płynęłam w stronę Kiki, czując żar słońca na plecach, ale ona zanurzała się coraz głębiej. Fałdy sukni owijały mi się wokół nóg i przylegały do skóry z każdym wykopem. Męczyłam się, aż w końcu niebo zniknęło, gdy jezioro porwało mnie w dół.

Krztusiłam się, machając rękami. Im gwałtowniej machałam, tym szybciej tonęłam. Pasma moich długich czarnych włosów kłębiły się wokół mnie jak burza. W brzuchu wezbrał strach, gardło mnie paliło, serce dudniło w uszach.

Rozwiązałam złotą szarfę i szarpnęłam za spódnicę, ale jej ciężar wciąż ciągnął mnie na dno, aż słońce stało się nikłą perłą migoczącą wysoko nade mną.

Wreszcie zerwałam spódnicę i wzbiłam się ku powierzchni, jednak byłam za głęboko. Nie miałam szans wynurzyć się, zanim zabraknie mi powietrza.

Miałam umrzeć.

Kopałam dziko, walczyłam o oddech, ale wszystko na marne. Starałam się nie panikować – tylko zatonęłabym szybciej.

Lord Sharima’en, bóg śmierci, nadchodził po mnie. Złagodził palący ból w mięśniach i w gardle. Serce biło coraz wolniej, powieki się zamykały…

Wtedy zobaczyłam smoka.

Na początku uznałam go za węża. Nikt nie widział smoka od wieków, a z daleka wyglądał jak jedno ze zwierzątek mojej macochy. Przynajmniej dopóki nie zobaczyłam pazurów.

Pomknął w moją stronę. Zbliżył się na tyle, że mogłam dotknąć jego wąsów, długich i cienkich jak nitki srebra.

Wyciągnął łapę ze szponami, w których ściskał Kiki.

Na chwilę odzyskałam wigor. Zrobiłam wykop i spróbowałam się wyciągnąć. Ale brakowało mi sił. Brakowało mi tchu. Mój świat się kurczył, kolory blakły.

Smok ze złośliwym błyskiem w oku zamknął łapę i owinął ogon wokół mojej szyi.

Moje serce zabiło ostatni raz.

 

 

 

ROZDZIAŁ DRUGI

 

 

 

– T-to był wąż – wydukał Hasho. Nie był najlepszym kłamcą. – Zobaczyła węża.

– I pobiegła aż do jeziora? To nie ma sensu.

– No… – zawahał się Hasho. – Wiesz, jak nienawidzi węży. Myślała, że ją ukąsi.

Głowa bolała mnie, jakbym oberwała piorunem, ale lekko otworzyłam jedno oko i dostrzegłam moich dwóch najstarszych braci, Andahaia i Benkaia, stojących przy łóżku. Hasho trzymał się z tyłu i przygryzał wargę.

Zamknęłam oko. Może jeśli pomyślą, że nadal śpię, to sobie pójdą.

Niestety Hasho – a niech go – zauważył.

– Patrzcie, rusza się.

– Shiori – zaczął Andahai surowo, pochylając nade mną pociągłą twarz. Potrząsnął mną. – Wiemy, że nie śpisz. Shiori!

Zakaszlałam i cała zwinęłam się w bólu.

– Dosyć, Andahaiu! – powiedział Benkai. – Dosyć!

Płuca wciąż mnie paliły, zachłannie łaknąc powietrza, a usta smakowały piachem i solą. Jednym haustem wypiłam wodę, którą podał mi Hasho, a potem zmusiłam się, by posłać braciom uśmiech.

Nie odwzajemnili gestu.

– Opuściłaś ceremonię zaręczyn – skarcił mnie Andahai. – Znaleźliśmy cię na brzegu ledwie żywą.

Tylko mój najstarszy brat mógł zganić mnie za to, że o mało nie umarłam.

„O mało nie umarłam” – powtórzyłam w myślach i poderwałam palce do szyi. Smok owinął wokół niej ogon, jakby chciał mnie udusić. Ale nie wyczułam żadnych obrzmień ani bandaży. Czy on mnie uratował? Ostatnie, co pamiętałam, to rubinowe oczy i krzywy uśmiech. Nie kojarzyłam momentu wynurzenia się na powierzchnię, a na pewno nie wypłynęłam na górę sama…

Poczułam muśnięcie skrzydeł na kciuku i nagle przypomniałam sobie o drugiej ręce ukrytej pod kocem.

Kiki. Dzięki Wiecznym Dworom! Była trochę rozmokła jak ja, ale żyła.

– Co się stało, Shiori? – chciał wiedzieć Andahai.

– Daj jej chwilę – odezwał się Benkai. Przykucnął obok i poklepał mnie po plecach, kiedy piłam wodę. Zawsze łagodny i cierpliwy, byłby moim ulubionym bratem, gdybym nie widywała go tak rzadko. Ojciec szkolił go na dowódcę armii Kiaty, a Andahai miał objąć tron.

– Zmartwiłaś nas, siostro. Powiedz staremu Benbenowi, co pamiętasz.

Odchyliłam głowę do tyłu i oparłam ją o palisandrową ramę łóżka. Hasho już im powiedział, że uciekłam na widok węża. Czy powinnam poprzeć tak paskudne kłamstwo?

„Nie, jeśli skłamię, Andahai i Benkai będą tylko mieli więcej pytań” – uznałam szybko. „Z drugiej strony nie mogę powiedzieć prawdy. Nie mogą dowiedzieć się o Kiki”.

Odpowiedź była prosta. Kiedy kłamstwo nie działa, trzeba odwrócić uwagę.

– Uratował mnie smok – oznajmiłam.

Andahai się skrzywił.

– Smok. Co ty nie powiesz?

– Był mały jak na smoka – ciągnęłam. – Pewnie młody. Ale miał mądre oczy. Bystrzejsze nawet niż Hasho.

Uśmiechnęłam się figlarnie z nadzieją, że poprawię im nastrój, jednak moi bracia tylko jeszcze bardziej się zachmurzyli.

– Nie mam czasu na niestworzone historie, Shiori – rzucił Andahai. Ze wszystkich moich braci to on miał najmniej bujną wyobraźnię. Skrzyżował ręce w długich rękawach tak sztywnych jak jego nawoskowane czarne włosy. – Akurat dziś postanowiłaś uciec nad jezioro… Opuściłaś ceremonię swoich zaręczyn z synem Lorda Bushiana!

Zupełnie zapomniałam o moim narzeczonym. Poczucie winy wezbrało mi w piersi, a uśmiech spełzł z twarzy. „Ojciec na pewno jest na mnie wściekły”.

– Ojciec już tu idzie – potwierdził moje obawy Andahai. – Nie liczyłbym, że jako jego ulubienica się z tego wywiniesz.

– Odpuść jej – powiedział Benkai. Ściszył głos. – To równie dobrze mógł być atak.

Na te słowa i ja się zachmurzyłam.

– Atak?

– Mówi się o powstaniach – wyjaśnił mój drugi najstarszy brat. – Wielu lordów sprzeciwia się twojemu małżeństwu z synem Lorda Bushiana. Boją się, że jego rodzina będzie zbyt potężna.

– Nie zostałam zaatakowana – zapewniłam ich. – Widziałam smoka i on mnie uratował.

Andahai poczerwieniał z irytacji.

– Dosyć kłamstw, Shiori. Przez ciebie Lord Bushian i jego syn opuścili Gindarę całkowicie zhańbieni.

Ten jeden raz nie kłamałam.

– To prawda – przysięgłam. – Widziałam smoka.

– I to powiesz ojcu?

– Co powiesz ojcu? – zagrzmiał głos, który poniósł się echem po całym pokoju.

Nie słyszałam, jak drzwi się otwierają, ale teraz skrzypnęły, gdy ojciec i macocha weszli do mojej komnaty. Bracia pokłonili się nisko, a ja opuściłam głowę tak, że prawie dotknęłam kolan.

Andahai podniósł się jako pierwszy.

– Ojcze, Shiori jest…

Ojciec uciszył go gestem. Nigdy nie widziałam go tak wściek­łego. Zazwyczaj mój uśmiech wystarczył, by stopić lód w jego oczach, ale nie dziś.

– Twoja pielęgniarka poinformowała nas, że nic ci nie jest – rzekł. – To przyjmuję z ulgą. Natomiast twoje dzisiejsze zachowanie jest całkowicie niewybaczalne.

Jego głos, tak niski, że drewniana rama łóżka aż się zatrzęsła, drżał z wściekłości i rozczarowania. Nadal pochylałam głowę.

– Przepraszam. Nie chciałam…

– Przeprosisz Lorda Bushiana i jego syna – przerwał mi. – Twoja macocha zaproponowała, żebyś wyhaftowała gobelin, by zadośćuczynić za hańbę, jaką przyniosłaś jego rodzinie.

Podniosłam wzrok.

– Ale ojcze! To zajmie wiele tygodni!

– Masz coś innego do roboty?

– A moje lekcje? – spytałam zdesperowana. – Obowiązki, popołudniowe modlitwy w świątyni…

Ojciec był niewzruszony.

– Nigdy w życiu nie przejmowałaś się swoimi obowiązkami. Zostaną zawieszone na czas pracy. Zaczniesz natychmiast, pod nadzorem macochy, i nie opuścisz pałacu, póki nie ukończysz gobelinu.

– Ale… – Zobaczyłam, że Hasho kręci głową, i się zawahałam. Wiedziałam, że ma rację. Nie powinnam się kłócić, nie powinnam protestować… Mimo to niemądre słowa i tak wyrwały mi się z ust. – Ale za dwa tygodnie jest letni festyn…

Jeden z braci szturchnął mnie od tyłu. Tym razem ostrzeżenie zadziałało. Zamilkłam.

Oczy ojca na chwilę złagodniały, jednak kiedy się odezwał, głos miał ostry.

– Letni festyn odbywa się co roku, Shiori. Dobrze ci zrobi, jeśli nauczysz się, że twoje zachowanie niesie za sobą pewne konsekwencje.

– Tak, ojcze – wyszeptałam z bólem w sercu.

To prawda, że letni festyn odbywa się co roku, ale to miał być ostatni festyn z moimi braćmi, zanim skończę siedemnaście lat i zostanę wydana za mąż – czy raczej wyrzucona do domu przyszłego męża.

A ja to zniszczyłam.

Ojciec mnie obserwował, czekał, aż zacznę błagać o litość, usprawiedliwiać się i nakłaniać go, żeby zmienił zdanie. Ale skrzydła Kiki trzepoczące przy mojej dłoni kazały mi siedzieć cicho. Wiedziałam, że jeśli dowie się o jej istnieniu, konsekwencje będą o wiele gorsze niż opuszczenie festynu.

– Byłem dla ciebie zbyt łagodny, Shiori – powiedział cicho ojciec. – Jesteś moim najmłodszym dzieckiem, więc dawałem ci dużo swobody i pozwalałem szaleć z braćmi. Ale teraz dorosłaś. Jesteś księżniczką Kiaty, jedyną księżniczką tego królestwa. Nadszedł czas, żebyś zachowywała się jak dama godna swojego tytułu. Macocha zgodziła się ci pomóc.

Strach skręcił mi żołądek, a oczy wystrzeliły w stronę macochy, która nie ruszyła się z miejsca pod oknem. Zapomniałam o jej obecności, co wydawało się niemożliwe, gdy na nią spojrzałam.

Miała niezwykłą urodę z rodzaju tych, które poeci uwieczniają w legendach. Moja matka była uważana za najpiękniejszą kobietę w Kiacie i po obrazach wiedziałam, że to nie przesada, ale macocha prawdopodobnie była najpiękniejszą kobietą na całym świecie.

Uderzające opalizujące oczy, różane usta i hebanowe włosy tak lśniące, że opadały na plecy długą taflą satyny. Jednak najbardziej wyróżniała ją ukośna blizna na twarzy. Ktokolwiek inny mógłby z nią wyglądać niepokojąco, mógłby próbować ją ukryć. Ale nie moja macocha, i to w pewien sposób dodawało jej uroku. Nawet nie pudrowała twarzy, jak to było w modzie, ani nie woskowała włosów, żeby bardziej błyszczały. Choć jej pokojówki narzekały, że nigdy się nie maluje, nikt nie wątpił w jej naturalnie promienne piękno.

Raikama – nazywali ją wszyscy za plecami. Bezimienna Królowa. Miała imię dawniej, gdy mieszkała na południu, lecz znał je tylko mój ojciec i garstka jego najbardziej zaufanych urzędników. Nigdy nie mówiła o imieniu ani o życiu, jakie wiodła, zanim została małżonką cesarza.

Unikałam jej spojrzenia, wpatrując się w swoje dłonie.

– Naprawdę mi przykro, że przyniosłam ci wstyd, ojcze. I tobie, macocho. Nie miałam takiego zamiaru.

Ojciec dotknął mojego ramienia.

– Nigdy więcej nie zbliżaj się do jeziora. Lekarz powiedział, że prawie utonęłaś. Co ty sobie w ogóle myślałaś, że tak wybiegłaś z pałacu?

– No… – Zaschło mi w ustach. Kiki trzepotała przy mojej dłoni, jakby ostrzegała, bym nie mówiła prawdy. – Myślałam, że widziałam wę…

– Mówi, że widziała smoka – wtrącił Andahai tonem, który jasno dawał do zrozumienia, że mi nie wierzy.

– Nie w pałacu – zawołałam. – W Świętym Jeziorze.

Macocha, do tej pory spokojna i milcząca, nagle zesztywniała.

– Widziałaś smoka?

Zamrugałam, zdziwiona jej zainteresowaniem.

– Tak, widziałam.

– Jak wyglądał?

Coś w jej bladych, zimnych oczach sprawiało, że ja – urodzona kłamczucha – nie umiałam skłamać.

– Był mały – zaczęłam. – Miał szmaragdowe łuski i oczy jak czerwone słońce. – Następne słowa wymówiłam z trudem. – Jestem pewna, że go sobie wyobraziłam.

Ramiona Raikamy niemal niedostrzegalnie opadły i ostrożne opanowanie wróciło na jej twarz niczym maska, którą niechcący zdjęła na chwilę.

Posłała mi wymuszony uśmiech.

– Twój ojciec ma rację, Shiori. Lepiej, żebyś spędzała więcej czasu w pałacu i nie myliła fantazji z rzeczywistością.

– Tak, macocho – mruknęłam.

Moja odpowiedź zadowoliła ojca, który szepnął coś do niej i wyszedł. Ona jednak została.

Była jedyną osobą, której nie potrafiłam wyczuć. Złota obwódka otaczała jej oczy – oczy, które zniewalały mnie swoim chłodem. Nie umiałam stwierdzić, czy w ich głębi zieje pustka, czy kipi nieopowiedziana historia.

Kiedy bracia dokuczali mi za to, że się jej bałam, mówiłam: „Tylko jej wężowych oczu”. Lecz w głębi serca wiedziałam, że chodzi o coś więcej.

Choć nigdy tego nie powiedziała ani nie pokazała, wiedziałam, że Raikama mnie nienawidzi.

Nie wiedziałam za co. Kiedyś myślałam, że za podobieństwo do matki – światła, które rozpalało jego lampion, jak mawiał ojciec, cesarzowej jego serca. Gdy zmarła, kazał wznieść świątynię na jej cześć i chodził tam każdego ranka, by się modlić. Macocha mogłaby mieć do mnie żal o to, że przypominam rywalkę, której nigdy nie doścignie.

Mimo to nie sądziłam, by to był prawdziwy powód. Macocha nigdy nie skarżyła się, kiedy ojciec składał hołd mojej matce, nigdy nie prosiła, by nazywać ją cesarzową, a nie małżonką. Wyglądało na to, że chce być sama, a ja często zastanawiałam się, czy wolałaby, żeby ludzie zwracali się do niej „Bezimienna Królowo” zamiast „Wasza Promienność”, co nawiązywało do jej urody i tytułu.

– Co masz pod ręką? – zapytała. Ptaszka przesunęła się niemal na krawędź łóżka, a ja dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak niezręcznie wyglądam, wciąż próbując ją zakryć.

– Nic – odpowiedziałam szybko.

– W takim razie połóż ręce na kolanach, jak przystoi księżniczce Kiaty.

Czekała, a ja nie mogłam zrobić nic innego, jak usłuchać.

„Nie ruszaj się, Kiki. Proszę”.

Gdy uniosłam rękę, Raikama wyrwała Kiki spod koca. Ku mojej uldze Kiki się nie ruszyła. Każdy uznałby ją za zwykłą kartkę papieru.

– Co to jest?

Wyprostowałam się.

– Nic takiego. Tylko papierowa ptaszka. Proszę, oddaj mi ją.

Popełniłam błąd.

Raikama uniosła brew. Teraz wiedziała, że Kiki coś dla mnie znaczy.

– Twój ojciec jest tobą zaślepiony. Rozpieszcza cię. Ale jesteś księżniczką, nie wiejską dziewczyną. I to o wiele za starą, żeby bawić się papierowymi ptaszkami. Czas, żebyś poznała wagę obowiązków, Shiori.

– Tak, macocho – powiedziałam cicho. – To się więcej nie powtórzy.

Raikama wyciągnęła rękę. Nadzieja wezbrała w mojej piersi i sięgnęłam po Kiki. Jednak zamiast mi ją podać, macocha podarła ptaszkę na pół, a potem jeszcze raz.

– Nie! – zawołałam, rzucając się za Kiki, ale Andahai i Benkai przytrzymali mnie na miejscu

Moi bracia byli silni. Nie walczyłam z nimi, kiedy targnął mną szloch. Ogarnęła mnie rozpacz. Ktoś, kto nie wiedział, ile Kiki dla mnie znaczy, mógłby pomyśleć, że przesadzam.

Raikama przyglądała mi się z nieprzeniknioną miną: usta miała zaciśnięte, oczy zmrużone w szparki. Bez słowa rzuciła szczątki Kiki na podłogę i wyszła.

Andahai i Benkai podążyli za nią, ale Hasho został.

Odczekał, aż zamkną drzwi, a potem usiadł przy mnie na krawędzi łóżka.

– Mogłabyś zrobić to jeszcze raz? – spytał cicho. – Zaczarować ptaka tak, żeby latał?

Nigdy nie chciałam ożywiać Kiki. Próbowałam tylko składać papierowe ptaki – żurawie, bo to one widniały na moim herbie rodzinnym – żeby bogowie mnie usłyszeli. Wszyscy Kiatanie znali tę legendę: jeśli złożysz tysiąc ptaków, z papieru, tkaniny czy nawet drewna, ptaki te zaniosą wiadomość do nieba.

Wiele tygodni pracowałam sama – nie prosząc nawet mojego brata Wandeia, mistrza zagadek i konstrukcji, o pomoc ze składaniem ptaka z papieru. Kiki była moim pierwszym sukcesem, choć szczerze mówiąc, wyglądała bardziej jak wrona z długą szyją niż jak żuraw. Położyłam ją sobie na kolanach i namalowałam jej czerwoną kropkę na głowie, żeby przypominała żurawie wyhaftowane na moich szatach, po czym powiedziałam: „Co za marnotrawstwo – mieć skrzydła i nie potrafić latać”.

Wtedy papierowe skrzydła zaczęły trzepotać i ptaszka powoli, z wahaniem, uniosła się w powietrze, jak pisklę, które dopiero uczy się latać. W następnych tygodniach kiedy kończyłam lekcje, a moi bracia byli zbyt zajęci, żeby się ze mną widzieć, w tajemnicy pomagałam jej ćwiczyć. Zabierałam ją do ogrodu, by mogła fruwać wśród przyciętych drzew i kamiennych sanktuariów, a w nocy opowiadałam jej historie.

Byłam taka szczęśliwa, mając przyjaciółkę, że nie martwiłam się o konsekwencje posiadania magicznych zdolności.

A teraz ją straciłam.

– Nie – szepnęłam do Hasho. – Nie potrafię.

Wziął głęboki wdech.

– To dobrze. Nie powinnaś parać się magią, której nie możesz kontrolować. Jeśli ktoś się o tym dowie, zostaniesz wygnana z Kiaty na zawsze. – Ujął mój podbródek i otarł mi łzy. – A jeśli odeślą cię daleko stąd, kto będzie nad tobą czuwał, siostrzyczko? Kto będzie dochowywał twoich tajemnic i usprawiedliwiał twoje wybryki? Nie ja. – Posłał mi smutny uśmiech. – Więc bądź grzeczna. Proszę.

– I tak mnie odeślą – odpowiedziałam, wyrywając mu się. Padłam na kolana i pozbierałam kawałki papieru rozrzucone przez macochę. Przyciągnęłam Kiki do serca, jakby to miało przywrócić jej życie. – Była moją przyjaciółką.

– Była kartką papieru.

– Miałam zamiar zamienić ją w prawdziwego żurawia. – Głos mi zadrżał, a w gardle urosła gula, gdy zerknęłam na stos ptaków, które złożyłam. Było ich prawie dwieście, ale żaden nie ożył jak Kiki.

– Nie mów mi, że wierzysz w legendy, Shiori – zaczął łagodnie Hasho. – Gdyby każdy, kto złoży tysiąc ptaków, dostawał życzenie, wszyscy całymi dniami składaliby wróble, sowy i mewy, a potem życzyli sobie gór ryżu i złota, z latami dobrych zbiorów na dokładkę.

Nie odpowiedziałam. Hasho nie rozumiał. Zmienił się. Wszyscy moi bracia się zmienili.

Westchnął.

– Postaram się namówić ojca, żeby pozwolił ci pójść na letni festyn, kiedy będzie w bardziej miłosiernym nastroju. Czy to poprawi ci humor?

Wiedziałam, że nic nie poprawi mi humoru po tym, co stało się z Kiki, ale lekko skinęłam głową.

Hasho uklęknął obok i ścisnął mnie za ramię.

– Może te następne tygodnie z macochą dobrze ci zrobią.

Strząsnęłam jego rękę. Wszyscy zawsze stawali po jej stronie. Nawet służba – choć za plecami nazywali ją Raikamą, nigdy nie mówili o niej źle. Tak samo moi bracia. Tak samo mój ojciec. Zwłaszcza ojciec.

– Nigdy jej tego nie wybaczę. Nigdy.

– Shiori… to nie wina naszej macochy.

„Tylko twoja” – prawie dokończył, ale był zbyt rozsądny, żeby wymsknęły mu się takie słowa.

Miał rację, lecz nie zamierzałam tego przyznać. Coś w jej spojrzeniu, kiedy powiedziałam o smoku, wzbudziło moje podejrzenia.

– Na pewno jest jej trudno być tak daleko od domu. Nie ma tu przyjaciół. Nie ma rodziny.

– Ma naszego ojca.

– Rozumiesz, co mam na myśli. – Usiadł przy mnie, krzyżując nogi. – Spróbuj się z nią dogadać. To ułatwi nam sprawę, kiedy poproszę ojca, żeby puścił cię na festyn.

Zazgrzytałam zębami.

– Dobrze, ale to nie znaczy, że będę z nią rozmawiać.

– Musisz być taka drażliwa? – jęknął Hasho. – Zależy jej na tobie.

Spojrzałam na niego i dostrzegłam zmarszczoną brew, drgające lewe oko. Wszystko wskazywało, że był mną naprawdę poirytowany.

– Nie wierzysz mi, prawda? – spytałam cicho. – Że widziałam smoka.

Zwlekał z odpowiedzią.

– Oczywiście, że ci wierzę.

– Nie wierzysz. Mam szesnaście lat, nie jestem dzieckiem. Wiem, co widziałam.

– Cokolwiek widziałaś, zapomnij o tym – przykazał mi. – Zapomnij o Kiki, o smoku, o wszystkim, co zrobiłaś, czym doprowadziłaś do tej sytuacji.

– Nie doprowadziłam do żadnej sytuacji. To po prostu się stało.

– Dogadaj się z nią – powtórzył Hasho. – To nasza matka.

– Nie moja – odparłam, ale głos mi zadrżał.

Kiedyś myślałam o niej jako o matce. Lata temu ja pierwsza przyjęłam Raikamę, gdy ojciec sprowadził ją do domu – wtedy mnie lubiła. Chodziłam za nią wszędzie. Była tak tajemnicza, że chciałam dowiedzieć się o niej wszystkiego.

– Skąd masz tę bliznę? – zapytałam ją pewnego dnia.

Uśmiechnęła się, poklepała mnie po głowie i poprawiła moją szarfę, wiążąc ją w zgrabną, ciasną kokardę.

– Wszyscy mamy swoje sekrety. Pewnego dnia dorobisz się własnego, Shiori.

Magia. Moim sekretem była magia.

A jej?

 

 

 

ROZDZIAŁ TRZECI

 

 

 

Nienawidziłam szycia. Nienawidziłam monotonii, igieł, nici, szwów, wszystkiego. Nie wspominając o tym, że przez liczne ukłucia pokojówki musiały bandażować mi palce, aż w końcu wyglądały jak pierożki. Prawie tęskniłam za lekcjami. Prawie.

Dni wlekły się wolniej niż ślimaki zgromadzone za papierowymi ekranami. Haftowałam żurawia za żurawiem. Poświęcałam na to tyle czasu, że żurawie zaczęły nawiedzać mnie w snach. Dziobały mnie w palce, ich czarne jak węgle oczy lśniły, aż nagle ptaki zmieniały się w smoki z ostrymi zębami i złośliwymi uśmiechami.

Nie mogłam przestać myśleć o smoku – i o wyrazie twarzy Raikamy, kiedy Andahai go wspomniał. Jakby żałowała, że nie utopiłam go w jeziorze.

Kto wie, co działo się w głowie mojej macochy? Podobnie jak ja nie miała zbytniego talentu do haftowania, ale w przeciwieństwie do mnie potrafiła godzinami siedzieć i szyć. Czasami łapałam ją na tym, że pustym wzrokiem patrzy w niebo. Zastanawiałam się, o czym myśli. Czy w ogóle o czymkolwiek.

Ignorowałam ją, jak tylko mogłam, lecz kiedy popełniałam błędy przy gobelinie, podchodziła do mnie i mówiła: „Twoje szwy są nierówne, Shiori. Lepiej je przerób” albo „Ten żuraw nie ma oka. Lady Bushian to zauważy”.

Dzięki Wiecznym Dworom jej uwagi nigdy nie wymagały odpowiedzi, przynajmniej do dzisiaj. Dzisiaj odwiedziła mnie z dziwnym zapytaniem.

– Złota szarfa, którą Lord Yuji podarował ci na ceremonię zaręczyn… wiesz, gdzie jest?

Wzruszyłam ramionami.

– Pewnie wpadła ze mną do jeziora.

Moja odpowiedź jej nie zadowoliła. Raikama nie skrzywiła się ani nie łypnęła, ale po jej napiętych ramionach widziałam, że nie tego oczekiwała.

– Kiedy ją znajdziesz, przynieś ją do mnie.

Skłamałam, że tak zrobię. Wtedy wyszła, a ja szybko zapomniałam o szarfie.

 

 

 

Rankiem w dniu letniego festynu dorośli i dzieci spacerowali wzdłuż cesarskiej promenady z latawcami w każdym kształcie i kolorze.

Marzyłam, by tam pójść. To jedyny dzień, w którym Andahai się rozluźniał, Benkai nie był zajęty szkoleniem na dowódcę, a Reiji i Hasho nie siedzieli na lekcjach z nauczycielami. Nawet bliźniacy, Wandei i Yotan – różni jak słońce i księżyc i wiecznie się o coś kłócący – nie toczyli sporów w dniu festynu. Łączyli siły, by zaprojektować najwspanialszy latawiec. Cała nasza siódemka pomagała, a potem puszczaliśmy go w niebo i wszyscy na dworze nam zazdrościli.

Myślałam o tym całym jedzeniu, które mnie ominie: ciasteczkach w kształcie królików wypełnionych pastą z czerwonej fasoli, ryżowych szaszłykach nadziewanych świeżymi brzoskwiniami albo pastą melonową, cukierkach w kształcie tygrysów i niedźwiedzi. Co za niesprawiedliwość, że musiałam siedzieć w pałacu i szyć z Raikamą!

W końcu, kiedy mój żołądek nie mógł znieść tego dłużej, zebrałam się na odwagę i zapytałam:

– Macocho, zaczyna się festyn. Mogę pójść? Proszę.

– Możesz wyjść, kiedy skończysz haftować gobelin.

Miałam skończyć dopiero za miesiąc.

– Do tego czasu festyn się skończy.

– Nie dąsaj się, Shiori. To niestosowne. – Macocha nie podnosiła wzroku, gdy jej igła sunęła po materiale. – Mamy umowę z twoim ojcem.

Założyłam ręce na piersi z oburzeniem. Wcale się nie dąsałam.

– A ty nie chcesz iść?

Obróciła się i otworzyła kufer z przyborami do szycia. W środku znajdowały się setki starannie zawiniętych kłębków nici, włóczki i muliny. Zaczęła chować nici.

– Nigdy nie lubiłam takich rozrywek. Uczestniczę tylko z obowiązku.

Za oknem dudniły bębny i niósł się śmiech. Dym z rusztów wił się ku niebu, dzieci tańczyły w jaskrawych ubraniach, a pierwsze latawce poranka fruwały wysoko na tle chmur.

Jak można nie lubić takich rozrywek?

Usiadłam z powrotem w swoim kącie, pogodzona z losem. Byłam pewna, że bracia przyniosą mi najlepsze jedzenie. Ale traciłam okazję, by porozmawiać z przyjezdnymi kucharzami albo podpatrzeć ich przy pracy. Jedyne danie, które opanowałam, to zupa rybna mojej matki, ale spodziewałam się gotować więcej – albo przynajmniej sprawować nadzór w kuchni – gdy przeniosę się na północ, czyli do regionu o najbardziej mdłych potrawach.

Byłam tak zajęta marzeniami o festynie, że nie zauważyłam, jak do komnaty wchodzi ojciec. Kiedy go ujrzałam, serce mi stanęło.

– Ojcze!

– Przyszedłem zaprosić małżonkę na festyn – oznajmił, udając, że mnie nie zauważa. – Czy jest gotowa?

Macocha wstała z kufrem w rękach.

– Chwileczkę. Tylko to odłożę.

Gdy zniknęła w sąsiedniej komnacie, ojciec zwrócił się w moją stronę. Miał surowy wyraz twarzy, więc przybrałam moją najlepszą skruszoną minę z nadzieją, że się nade mną zlituje.

To zadziałało, choć jego słowa mnie zaskoczyły.

– Twoja macocha mówi, że poczyniłaś spore postępy przy gobelinie.

– Naprawdę?

– Myślisz, że cię nie lubi – stwierdził. Wbił we mnie spojrzenie. Jego oczy były niemal lustrzanym odbiciem moich własnych. Kiedy nie odpowiedziałam, westchnął. – Twoja macocha wiele wycierpiała i trudno jej o tym mówić. Byłbym szczęśliwy, gdybyś myślała o niej dobrze.

– Zrobię, co w mojej mocy, ojcze.

– Dobrze. Lord Bushian i jego syn wrócą jesienią na ślub Andahaia. Wtedy wręczysz im prezent przeprosinowy. A teraz idź na festyn i baw się dobrze.

Moje oczy rozbłysły.

– Naprawdę?

– Miałem nadzieję, że siedzenie w pałacu uspokoi twojego dzikiego ducha, ale widzę, że nic cię nie poskromi. – Dotknął mojego policzka i powiódł kciukiem po dołeczku, który pojawiał się, gdy byłam szczęśliwa. – Z każdym dniem coraz bardziej przypominasz swoją matkę, Shiori.

Nie zgadzałam się z nim. Miałam zbyt okrągłą twarz, zbyt ostry nos, uśmiech bardziej figlarny niż serdeczny. Nie byłam piękna, nie jak mama.

Mimo to za każdym razem, kiedy ojciec ją wspominał, oczy zachodziły mu mgłą, a ja pragnęłam usłyszeć więcej. Rzadko jednak mówił więcej. Ponownie westchnął, cofnął rękę i rzekł:

– Idź.

Nie musiał mi powtarzać. Poleciałam na poszukiwanie braci jak ptaszka wypuszczona z klatki.

 

 

 

Po festynie kręciły się setki biesiadników, lecz bez trudu odnalazłam braci. Wylegiwali się w parku, z dala od wypielęgnowanych pawilonów, cynobrowych bram i placów z białego piasku. W tym roku bliźniacy stworzyli przepiękny latawiec w kształcie żółwia i moi pozostali bracia pomagali im malować ostatnie detale.

Skorupa była zlepkiem skrawków starych jedwabnych szali i żakietów. Na tle czystego błękitu popołudnia żółw miał wyglądać, jakby sunął po lazurowych stawach cesarskiego pałacu.

Puściłam się biegiem, by do nich dołączyć. Odkąd byliśmy dziećmi, co roku puszczaliśmy razem rodzinny latawiec na letnim festynie. Wszyscy moi bracia osiągnęli wiek małżeński, Andahai już się zaręczył, a reszta wkrótce miała to zrobić. Wiedziałam, że to nasze ostatnie wspólne puszczanie latawca.

– W tym roku przeszliście samych siebie, bracia – przywitałam ich.

– Shiori! – Wandei zerknął na mnie z miarką w dłoniach, sprawdzając ostateczne wymiary latawca. – Dotarłaś. I to w samą porę. Yotan właśnie miał zjeść całe jedzenie, które dla ciebie odłożyliśmy.

– Żeby się nie zmarnowało! – Yotan starł zieloną farbę z dłoni. – Przez ciebie wychodzę na żarłoka.

– To Shiori jest żarłoczką. Ty tylko masz wielki brzuch.

Yotan prychnął.

– Tylko uszy mam wielkie. Jak ty. – Pociągnął bliźniaka za uszy, które, podobnie jak u niego, odstawały bardziej niż u reszty.

Powstrzymałam chichot.

– Zostało coś dobrego?

Yotan machnął ręką na tacę z jedzeniem, które przynieśli ze straganów.

– Wszystkie najlepsze dania już prawie zniknęły. – Puścił do mnie oko i nachylił się bliżej, pokazując mi ciasteczka ryżowe skitrane pod płaszczem. – Ćśś, nie pokazuj reszcie. Musiałem przekupić sprzedawcę, żeby zdobyć ten ostatni talerz.

Też puściłam do niego oko i wrzuciłam ciasteczko do ust. Cała się rozpłynęłam, kiedy smakowałam klejącą masę ryżową, a cukier puder oprószył moje usta idealną dozą słodyczy. Chciwie sięgnęłam po kolejne, zanim Yotan zdążył schować ciasteczka.

– Zostaw coś dla reszty! – poskarżył się Reiji.

– Dopiero co przyszłam – powiedziałam, zgarniając kolejne ciasteczko. – Mieliście cały dzień, żeby się delektować.

– Niektórzy z nas pracowali nad latawcem – burknął. Jak zwykle nozdrza mojego trzeciego brata drgały z niezadowolenia. – Poza tym nie ma czym się delektować. Żadnych małpich ciastek, żadnych smażonych kulek rybnych. Nawet cukiernik nie jest tak dobry jak w zeszłym roku.

– Daj jej jeść – odezwał się Benkai. – Zawsze na coś narzekasz.

Kiedy oni się sprzeczali, ja ucztowałam, a moje myśli powędrowały za magnolie do jeziora, gdzie o mało nie utonęłam. Gdzie zobaczyłam smoka.

Korciło mnie, by pójść tam i go poszukać.

– Pospieszmy się, zanim zgarną nam najlepsze kąski – powiedział Hasho.

– Przynieście więcej smażonej ryby – rzucił za nami Yotan. Pozostali bracia postanowili zostać i pomóc bliźniakom z latawcem. Konkurs miał zacząć się za pół godziny, co dawało Hasho i mnie dość czasu na zwiedzanie.

Dzieci w maskach przeciskały się między nami, z piskiem biegnąc w stronę namiotów, by wygrać porcelanowe lalki i srebrne ryby w szklanych słoikach. Kiedy byłam w ich wieku, te zabawy też najbardziej mnie ekscytowały. Teraz wolałam jedzenie.

Pociągnęłam nosem, wdychając aromat szaszłyków ze smażonej makreli i jajek w herbacie, panierowanych krewetek i marynowanych pędów bambusa, makaronu sojowego w sosie orzechowym. To był raj dla takiej żarłoczki jak ja.

– Księżniczko Shiori – wołali sprzedawcy, jeden po drugim. – Twoja obecność to zaszczyt dla mojego skromnego straganu.

– Nie sądzisz, że powinniśmy wracać? – spytał Hasho po tym, jak pochłonęłam talerz makaronu z krewetkami. – Konkurs zaraz się zacznie.

Ojciec i Raikama już powoli zmierzali w stronę głównego dziedzińca, gdzie miał odbyć się konkurs latawców. Lord Yuji pomachał do nas w drodze do cesarza.

– Proszę, proszę, z każdym dniem coraz bardziej przypominasz matkę – przywitał mnie miło. – Młody Bushi’an Takkan naprawdę ma szczęście…

– Czyżby? – rzucił Hasho. – Wygląd to jedno, ale jej maniery…

Trąciłam go łokciem.

– Cicho.

Gubernator zaśmiał się gardłowo. Zawsze przypominał mi lisa – miał kanciaste ramiona, małe zęby i psotny uśmiech.

– Na północy przydałoby się trochę słynnych psot Shiori. – Złożył dłonie i wskazał moją suknię, prostą w porównaniu z jego bogatymi szatami. – Słyszałem, że wpadłaś do Świętego Jeziora ubrana w jedwab i zaprzepaściłaś fortunę ojca.

– Tak było – potwierdziłam i się spięłam. – Obawiam się, że straciłam szarfę od lorda. Chyba była cenna, sądząc po tym, jak moja macocha się nią zmartwiła.

– Naprawdę? – zdziwił się Lord Yuji. – Pierwsze słyszę, ale nie martw się, Wasza Wysokość. Szarfę łatwo zastąpić, a moi synowie i ja tylko dziękujemy bogom, że się znalazłaś i bezpiecznie wróciłaś do domu. – Nachylił się. – Choć zdradzę ci, że wkrótce spodziewam się przesyłki jedwabiu od moich a’landyjskich przyjaciół. Podobno czerwony to twój ulubiony kolor?

– To kolor, który najbardziej zwraca uwagę bogów – odpowiedziałam buńczucznie. – A jeśli mam zostać wysłana na północ, potrzebuję całej ich uwagi.

Znowu się zaśmiał.

– W takim razie niech szczęście smoków ci sprzyja. Będzie czerwony.

Kiedy odszedł, odetchnęłam spokojnie. Lord Yuji był hojny i bogaty, a co najważniejsze, jego zamek znajdował się tuż za Gindarą. Czasami żałowałam, że nie zostałam zaręczona z jednym z jego synów zamiast z synem Lorda Bushiana. Jeśli już miałam zostać zmuszona do małżeństwa, przynajmniej byłabym bliżej domu – a nie obiecana jakiemuś barbarzyńskiemu lordowi trzeciej rangi.

„Trzeba zawierać sojusze” – mówił ojciec, kiedy ośmielałam się narzekać. „Pewnego dnia zrozumiesz”.

Nie, nigdy nie zrozumiem. Nawet teraz ta niesprawiedliwość skręcała mi żołądek, więc wepchnęłam do ust ostatnie ciasteczko ryżowe.

– Jesz tak szybko, że dostaniesz niestrawności – ocenił Hasho.

– Jeśli zwolnię, ludzie wszystko mi zjedzą – odparłam między kolejnymi kęsami. – Poza tym szycie pochłania energię. Wracaj, wiem, że nie możesz się doczekać, aż Wandei przetestuje latawiec. Ja jestem jeszcze głodna.

Nie czekając, podreptałam alejkami w stronę ciasteczek ryżowych.

Czekała na mnie świeża, starannie udekorowana porcja w dużej drewnianej misce.

– Specjalnie dla księżniczki Shiori – powiedział sprzedawca.

Zgarnęłam miskę, capnęłam też woreczek ze słodkimi ziemniakami i wsunęłam go pod pachę. Byłam w połowie drogi do braci, kiedy dostrzegłam chłopca w masce smoka czającego się za straganem ze smażonymi rybami.

Szaty miał przestarzałe, szarfę o pokolenie za szeroką, sandały niedopasowane. Był zbyt wysoki na dziecko, ale pomykał po festynie jak ktoś młody – albo jak ktoś, kto nie powinien tu być. Za najdziwniejsze z tego wszystkiego uznałam jego włosy poprzetykane zielonymi pasemkami.

Konkurs latawców miał wkrótce się zacząć i bracia na mnie czekali. Mimo to chciałam lepiej się przyjrzeć masce chłopaka.

Była niebieska, ze srebrnymi wąsami i szkarłatnymi rogami. On sam poruszał się szybko, zwinny jak jaszczurka i jeszcze bardziej zachłanny niż ja w kwestii jedzenia.

Rzemieślnicy oferowali wszystko za darmo, chcąc reklamować swoje towary, ale nie wypadało brać więcej niż jeden czy dwa talerze naraz. Ten chłopak brał co najmniej pięć. To, że utrzymywał je wszystkie, było imponujące, ale czułam, że jeśli pociągnie to dłużej, sprzedawcy zabronią mu brać kolejnych. Teraz polował na smażony korzeń lotosu.

Pokręciłam głową. Nowicjusz.

– Sugeruję zrezygnować z lotosu – powiedziałam, podchodząc do niego. – Wszyscy wiedzą, że to najgorsze danie na festynie.

Myślałam, że go zaskoczę, ale on tylko zamrugał. Para czerwonych oczu zalśniła za maską.

– W takim razie wezmę twoje.

Zanim zdążyłam zareagować na tę bezczelność, u mojego boku pojawił się Hasho.

– Shiori, wracasz? Konkurs latawców zaraz się za…

Chłopak nagle wystawił nogę i podciął mojego brata, zanim ten skończył.

Hasho się potknął. Kiedy leciał, łapiąc mnie dla równowagi, zielony rękaw śmignął mi przy boku i wyrwał woreczek ze słodkimi ziemniakami spod pachy.

– Hej! – zawołałam. – Złodziej! Złodziej…

Ledwie wypowiedziałam te słowa, Hasho i ja runęliśmy na siebie, a moje jedzenie rozsypało się po ulicy.

– Wasze Wysokości! – krzyczeli ludzie. Wyciągali ręce, żeby pomóc nam wstać. Tłum zebrał się, by sprawdzić, czy nie jesteśmy ranni.

Ledwie zauważałam to wszystko. Skupiłam się na zamaskowanym chłopaku.

– Nie uciekniesz tak łatwo – mruknęłam, patrząc za gapiów. Zobaczyłam, jak biegnie wzdłuż namiotów i znika w krzakach. Poruszał się szybciej niż Benkai, tak lekko, że nie zostawiał śladów na miękkiej letniej trawie. Ruszyłam za nim, ale Hasho złapał mnie za nadgarstek.

– Shiori, dokąd…

– Wrócę na konkurs – rzuciłam, wykręcając mu się.

Zignorowałam jego protesty i pomknęłam za chłopakiem w masce smoka.

 

 

 

ROZDZIAŁ CZWARTY

 

 

 

Znalazłam go siedzącego na kamieniu i pochłaniającego słodkie ziemniaki w miodzie.

Moje słodkie ziemniaki w miodzie.

Ich zapach unosił się w powietrzu i podsycał głód w moim żołądku – a także gniew w moich pięściach.

Zamierzałam oskarżyć go o kradzież, rzucić sto różnych obelg i wykląć go na dno Góry Nagawi, jednak gdy tylko zobaczyłam go z bliska, wyrwały mi się inne słowa.

– Nie jesteś trochę za stary, żeby nosić maskę?

Nie wyglądał na zdziwionego, że poszłam za nim, ani na rozgniewanego. Na jego twarzy rozciągnął się znajomy uśmiech. Nie mogłam sobie przypomnieć, skąd go znam.

– Co to? – spytał, wskazując drewnianą miskę pod moją pachą.

– Ciasteczka ryżowe.

Zdjął maskę i sięgnął po miskę.

– Pyszne – stwierdził, pochrupując ciasteczko.

Gdyby nie jaskrawa czerwona obwódka wokół jego źrenic, tak znajoma, a jednocześnie tak obca, wytrąciłabym mu miskę z rąk. Byłam jednak zbyt zaskoczona.

– Nie zjadaj wszys…

Za późno. Zniknął ostatni słodki ziemniak – i ostatnie ryżowe ciasteczko. Oparłam ręce na biodrach i spojrzałam na niego spode łba.

– Co? – Wzruszył ramionami. – Po przepłynięciu takiego kawału drogi jestem głodny.

Wciąż taksowałam go wzrokiem. Grube pasma zieleni okalały mu skronie – nigdy wcześniej nie widziałam takiego koloru, nawet u bladowłosych kupców z Dalekiego Zachodu. Jego skóra miała ciepławy odcień, lecz bił od niej perłowy błysk. Nie mogłam zdecydować, czy wygląda dziwnie, czy pięknie. Czy niebezpiecznie.

Może wszystko naraz.

– Jesteś… jesteś smokiem! Z jeziora!

Wyszczerzył zęby.

– A więc masz mózg. Zastanawiałem się po tym, jak wpadłaś do jeziora.

Łypnęłam na niego.

– Nie wpadłam, tylko wskoczyłam.

– Za ptaszką, o ile dobrze pamiętam. Zaczarowaną ptaszką.

Wspomnienie Kiki mnie zasmuciło. Strząsnęłam okruchy z rękawów i odwróciłam się w stronę jeziora.

– Dokąd idziesz?

– Wracam na festyn. Bracia będą mnie szukać.

W jednej chwili znalazł się u mojego boku, złapał mnie za rękaw i pociągnął na kamień, żebym usiadła.

– Tak szybko? – Cmoknął. – Znalazłem twoją ptaszkę i ocaliłem cię przed utonięciem. Nie sądzisz, że jesteś mi winna podziękowanie? Zostań na chwilę. Zabaw mnie.

– „Zabaw mnie”? – powtórzyłam. – Za nami odbywa się festyn.

– Ludzkie zabawy mnie nie interesują.

– W tej chwili nawet nie jesteś smokiem. – Nie był. W swojej obecnej postaci był chłopakiem, młodym mężczyzną niewiele starszym ode mnie. Tyle że z zielonymi włosami, rubinowymi oczami i ostrymi, szponiastymi paznokciami. – Jakim cudem w ogóle jesteś człowiekiem?

– Wszystkie smoki potrafią zamieniać się w ludzi – rzucił i uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Do tego czasu właściwie nie ćwiczyłem. – Zdmuchnął grzywkę z oczu. – Zawsze sądziłem, że ludzie są nudni.

Założyłam ręce na piersi.

– A ja zawsze sądziłam, że smoki są wielkie i majestatyczne. Ty byłeś ledwie większy od węgorza.

– Węgorza? – Myślałam, że go zdenerwuję, ale on wybuchnął śmiechem. – To dlatego, że jeszcze nie osiągnąłem mojej dojrzałej formy. Jak osiągnę, będziesz pod wrażeniem.

– A kiedy to będzie? – zapytałam, nie mogąc powstrzymać ciekawości. Cała moja wiedza o smokach pochodziła z legend i opowieści, a te niewiele mówiły o smoczym dojrzewaniu.

– Wkrótce. Powiedziałbym, że za jeden ludzki rok. Najwyżej za dwa.

– To mało czasu. – Pociągnęłam nosem. – Nie wyobrażam sobie, żebyś zdołał tyle urosnąć w ciągu roku.

– Ach tak? W takim razie się załóżmy.

Pochyliłam się. Moi bracia uwielbiali zakłady, ale nigdy nie pozwalali mi dołączyć do zabawy.

– Mam się z tobą zakładać? Smoki nie są znane z dotrzymywania słowa.

– Zawsze dotrzymujemy słowa – oznajmił. – Dlatego tak rzadko je dajemy.

Spojrzałam na niego wymownie.

– Co proponujesz?

– Jeśli wygram, zaprosisz mnie do swojego pałacu i przygotujesz bankiet na moją cześć. Oczekuję tysiąca dań, nie mniej, i obecności wszystkich najważniejszych lordów i dam.

– Umiem gotować tylko jedno danie – przyznałam.

– Masz rok, żeby się nauczyć.

Nic nie obiecałam.

– Jeśli ja wygram, to ty zabierzesz mnie do swojego pałacu i przygotujesz bankiet na moją cześć. Te same zasady.

Mina mu zrzedła i przeciągnął ręką po włosach.

– Nie wiem, czy dziadek by to poparł.

– Tak będzie sprawiedliwie. Myślisz, że mój ojciec poparłby to, że przyprowadzam na kolację chłopaka-smoka?

– Powinien być zaszczycony.

Zaszczycony? Gwałtownie wciągnęłam powietrze.

– Nikt nie ma prawa mówić tak o cesarzu.

– To prawda – rzucił smok ze wzruszeniem ramion. – Ludzie czczą smoki, ale to nie działa w dwie strony. Dla mnie to byłoby tak, jakbym przyprowadził na obiad świnię.

– Świnię! – Poderwałam się na nogi. – Nie jestem świnią.

Zaśmiał się.

– Dobrze, dobrze. Uspokój się, Shiori. Umowa stoi. – Znów pociągnął mnie, żebym usiadła.

– A poza tym jesteśmy w Kiacie, nie w A’landi. Mój ojciec nigdy nie czciłby smoka – prychnęłam. – Nienawidzi magii… – Urwałam w pół zdania. – Skąd znasz moje imię?

– Chłopak na festynie zawołał cię po imieniu, tuż zanim podstawiłem mu nogę.

– To był mój brat.

– Tak, i wyglądał na nudziarza. Nie cieszysz się, że pobiegłaś za mną?

Zmroziłam go wzrokiem.

– Powiedz, jak ty się nazywasz.

Smok uśmiechnął się, obnażając ostre zęby.

– Seryu, książę Wschodnich Mórz i ulubiony wnuczek króla smoków, Nazayuna, Władcy Czterech Mórz i Niebiańskich Wód.

Przewróciłam oczami na jego zarozumiałość. Ja też tak potrafiłam.

– Shiori’anma – zaczęłam wyzywająco, choć już znał moje imię. – Pierwsza córka cesarza Hanriyu i ulubiona księżniczka Kiaty, Królestwa Dziewięciu Wiecznych Dworów i Świętych Gór Odwagi.

Seryu wyglądał na rozbawionego.

– Więc twój ojciec gardzi magią, tak? W takim razie co pomyśli o tobie?

Odsunęłam się, skrępowana.

– O mnie? Nie… nie mam żadnej magii. W Kiacie w ogóle nie ma magii.

– Magia w Kiacie jest rzadka – poprawił mnie. – Nie licząc bogów i smoków, oczywiście. Och, jej źródła może i wyschły, ale magia to naturalny element świata i nawet bogowie nie mogą wymazać wszystkich jej śladów. Dlatego raz na jakiś czas, kiedy księżyc jest w odpowiednim ustawieniu, rodzi się Kiatanin zdolny władać tą resztką, która pozostała. Człowiek, jak ty. Nie zaprzeczaj. Widziałem tę twoją ptaszkę.

Przełknęłam gulę w gardle.

– Kiki już nie ma. Moja macocha… ją zniszczyła.

Wskazał kieszeń, w której trzymałam strzępki Kiki.

– Możesz przywrócić ją do życia.

Powiedział to tak rzeczowo – tak jak ja powiedziałabym kucharzowi, że idealnie usmażył krewetki albo upiekł bataty – że zamrugałam i ze zdziwienia otworzyłam usta.

– Mogę? Nie. Nie. – Pokręciłam głową. – Skończyłam z magią.

– Nie chcesz zostać wszechmocną czarodziejką? – Ściszył głos. – A może boisz, się, że magia cię zepsuje i zamienisz się w demona?

– Nie. – Westchnęłam i wyrecytowałam: – Bez magii Kiata jest bezpieczna. Bez magii nie ma demonów.

– Wiesz, co znajduje się w Świętych Górach Odwagi, prawda?

– Oczywiście, że wiem. – Góry stały tuż za pałacem. Widziałam je każdego dnia.

– Tysiące demonów – szepnął konspiracyjnie – i cała magia, którą my, smoki, zapieczętowaliśmy, bo wasi bogowie nas prosili. Wasz cesarz powinien czcić istoty, które pomogły uczynić jego królestwo bezpiecznym. To dzięki nam jest bezpieczne.

– To dzięki bogom i strażnikom – zaprotestowałam. – Smoki są zbyt zajęte hazardem. I gromadzeniem pereł.

Seryu zachichotał.

– Tak wam teraz mówią? Nie ucz smoka historii, księżniczko, a zwłaszcza historii magii.

– Nie ucz dziewczyny o bogach ludzi – rzuciłam. – Czy ty w ogóle powinieneś tu być? Bogowie obiecali zostać w niebie po tym, jak zabrali magię Kiacie. Czy smoki nie powiedziały, że zostaną w jeziorach?

– W morzu – sprostował. – Mieszkamy w Morzu Taidżin, w lśniącym królestwie muszli i cennego koralu. Nie w jakimś błotnistym jeziorze. A poza tym smoki nie podlegają zasadom bogów. Nigdy nie podlegały.

– To dlaczego zniknęły na tyle lat?

– Bo wasze królestwo jest nudne. Sam pałac mojego dziadka olśniłby cię tak, że byś zaniemówiła.

– Wątpię – stwierdziłam cierpko.

Uniósł gęstą brew.

– Dowiesz się, tylko jeśli wygrasz zakład.

– Jeśli wygram, znajdziesz sposób, żeby mnie oszukać i zatrzymać w swoim „lśniącym królestwie” na sto lat. Istnieje powód, dla którego wy, smoki, macie złą reputację.

Kiedy Seryu wyszczerzył zęby, nie odpierając moich oskarżeń, obróciłam się na pięcie, żeby odejść.

– Znajdź sobie inną idiotkę, która się z tobą założy. To nie będę ja.

– A co z twoją magią? Masz rzadki dar, jeszcze rzadszy, jeśli chodzi o Kiatę. Powinnaś nauczyć się go używać.

– I zostać wygnana do Świętych Gór? – warknęłam, obracając się z powrotem. – Niech mnie demony, wolałabym… wolałabym cały dzień szyć! Nie idź za mną.

– Tylko tak mówisz – ocenił Seryu. – Gdybyś naprawdę wracała na festyn, już byś biegła. Chcesz się nauczyć. – Urwał na moment. – Pokażę ci, jak przywrócić do życia twoją przyjaciółkę Kiki. Nie chcesz tego?

Moje mury się zawaliły. Chciałam przywrócić Kiki do życia i chciałam dowiedzieć się więcej o magii. W końcu jeśli nie było jej w Kiacie przez tyle lat, musiał istnieć powód, dla którego się z nią urodziłam – prawda?

„Bogowie zabrali magię, bo jest niebezpieczna” – przypomniałam sobie. „Ale demony już są uwięzione w górach, a ja chcę tylko dowiedzieć się, jak odzyskać Kiki. Co złego może się stać?”

Przyszłość mignęła mi przed oczami – zobaczyłam siebie uwięzioną w zamku Bushianów, poślubioną z lordem bez twarzy i zamkniętą w pokoju, w którym szyłam do końca swoich dni.

Gdybym miała wybór między tym a porwaniem przez demony, wybrałabym demony.

„Poza tym jak często człowiek ma okazję nauczyć się czarów od smoka?” Wiedziałam, że jeśli nie wykorzystam tej szansy, będę już zawsze tego żałowała.

Seryu wciąż czekał, jednak zanim zdążyłam odpowiedzieć, w powietrze wzbiła się flota latawców. Opuściłam konkurs!

– Na demony Tambu! – zaklęłam. – Bracia będą na mnie wściekli. A ojciec…

– Teraz już nic na to nie poradzisz – ocenił smok. – Równie dobrze możesz podziwiać widok.

Kuszące, ale pokręciłam głową.

– Już i tak narobiłam sobie dość kłopotów – oznajmiłam, ale potem się zawahałam. – Jedna lekcja. Tylko tyle.

Uśmiechnął się jeszcze szerzej, odsłaniając ostre, spiczaste zęby. Mina nie była dzika jak u wilka, ale wystarczyła, by przypomnieć mi, że nie jest człowiekiem, bez względu na to, jak bardzo przypomina chłopaka.

– Oto lekcja dla ciebie, zanim pójdziesz. – Seryu wziął drewnianą miskę i obrócił ją na palcu. – Drewno orzecha ma magiczne właściwości, wiedziałaś o tym?

Przyznałam, że nie.

– To jedna z pozostałości po twoich bogach – wyjaśnił z zadowoleniem. – Włóż do środka coś zaczarowanego, a orzech ukryje przedmiot przed wścibskimi oczami. Ukryje nawet magię.

– Na co mi to? – spytałam. – Miska jest ledwie większa od mojej głowy.

– Kiedy w grę wchodzi magia, rozmiar ma niewielkie znaczenie. – W ramach demonstracji mrugnął i z misy wystrzeliło stado ptaków z wody. Poleciały nad jezioro, a w najwyższym punkcie wybuchły i wyparowały w obłoku mgły. – Może się przydać do ukrycia przyszłych hord papierowych żurawi.

Już miałam powiedzieć, że nie będzie żadnych przyszłych papierowych żurawi, ale Seryu ciągnął:

– Złóż żurawia, kiedy będziesz gotowa, i puść go na wiatr. Będę wiedział, żeby czekać na ciebie tu nad jeziorem. – Obrócił miskę do góry nogami, oznaczając miejsce naszego dzisiejszego spotkania, żeby żadne z nas nie zapomniało. – I jeszcze jedna rzecz, Shiori.

– Jaka?

– Następnym razem weź więcej ciasteczek ryżowych.

 

 

 

Jedna lekcja prędko zmieniła się w dwie, trzy, potem pięć. Spotykałam się z Seryu co tydzień, zwykle rano przed moimi sesjami haftowania z Raikamą.

Za każdym razem przynosiłam nam różne przekąski, ale on zawsze najbardziej lubił ciasteczka ryżowe, szczególnie te z cząstkami brzoskwini – również moje ulubione.

Dziś w zamian wręczył mi bukiet zwiędłych piwonii.

– Chcesz mnie uwieść czy obrazić? – spytałam oschle, odmawiając przyjęcia kwiatów. – Wiesz, że Kiatanie są przesądni w kwestii śmierci.

– Bezsensowny przesąd – zbył mnie. – To na naszą lekcję. Niewiele osób potrafi tchnąć życie w papierowe ptaki. Podejrzewam, że masz talent do inspiracji.

– Inspiracji?

– Potrafisz nasycić przedmioty kawałkiem swojej duszy. To prawie jak wskrzeszanie, tylko nie tak potężne. Nie ożywisz trupów. Ani duchów, skoro już o tym mowa. Ale pewnie mogłabyś sprawić, żeby drewniane krzesło zatańczyło albo żeby zwiędłe kwiaty rozkwitły. Gdybyś chciała. – Wcisnął mi piwonie. – No dalej, spróbuj.

„Potrafię nasycić przedmioty kawałkiem swojej duszy” – powtórzyłam w duchu. Co to w ogóle miało znaczyć?

– Rozkwitnijcie – powiedziałam kwiatom. Nic się nie wydarzyło. Łodygi kruszyły mi się w dłoniach, suche płatki opadały na ziemię.

Seryu żuł źdźbło trawy.

– Nie słyszałaś, co powiedziałem? Inspiracja, Shiori. Nie mów do kwiatu jak grabarka. Pomyśl o czymś, co daje szczęście. Na przykład o gonieniu za wielorybami albo wygranej kłótni z żółwiem.

Najwyraźniej mieliśmy różne definicje szczęścia. Zawstydzona poszperałam w pamięci, prześlizgując się po cukrowych zwierzątkach i latawcach, papierowych ptakach i ośnieżonych żurawiach, aż znalazłam moje ulubione wspomnienie: gotowanie z mamą. Siadałam jej na kolanach i słuchałam, jak śpiewa. Czułam drżenie jej gardła przy mojej głowie, kiedy obierałyśmy pomarańcze i ugniatałyśmy czerwoną fasolę na pastę do deserów.

„Znajdź światło, które rozpali twój lampion” – mawiała. „Trzymaj się go, nawet gdy otacza cię ciemność. Nawet najsilniejszy wiatr nie zdmuchnie płomienia”.

– Rozkwitnijcie – powtórzyłam.

Zwiędłe piwonie powoli zadrżały i zalśniły ostrym srebrno-złotym blaskiem. Z łodyg wyrosły świeże liście, soczyste i zielone. Kwiaty się otwarły, a ich płatki przybrały barwę koralu.

Tętno zadudniło mi w uszach, adrenalina skoczyła, jakbym właśnie przepłynęła jezioro i wygrała wyścig.

– Trochę oszukałaś, bo użyłaś głosu, ale oduczą cię tego, jeśli pójdziesz do szkoły czarodziejów.

– Nie pójdę do szkoły czarodziejów. – Gorycz w moim głosie zaskoczyła nawet mnie. Jak mogłabym pójść? Nie spałam po nocach częściej, niż chciałabym przyznać, zastanawiając się, czy ojciec naprawdę mnie wygna, czy może każe mnie stracić, jeśli dowie się o mojej magii.

– W takim razie ja cię nauczę – stwierdził Seryu. – Może mam tylko siedemnaście smoczych lat, ale wiem więcej niż najstarsi czarodzieje w Lor’yanie.

– Naprawdę? – rzuciłam sceptycznie.

– Naprawdę! – Łypnął na mnie. – Poza tym nie chciałabyś uczyć się od czarodzieja. Wszyscy mają obsesję na punkcie odzierania magii z uczuć. Myślą, że uczucia psują magię. Ale podobało ci się to uczucie, kiedy zobaczyłaś, jak kwiaty rozkwitają, prawda?

– Tak. – To było niedopowiedzenie. Serce wciąż waliło mi tak głośno, że ledwie słyszałam własny oddech. – A nie powinno?

– To zależy od tego, co chcesz osiągnąć. – Seryu zlustrował piwonie. Jego czerwone oczy były wyjątkowo zamyślone. – Magia ma wiele wątków. To samo zaklęcie rzucone z radością będzie miało zupełnie inny skutek niż rzucone ze smutkiem, gniewem lub strachem. Należy na to uważać, szczególnie przy mocach takich jak twoje.

– Mocach takich jak moje? – zaśmiałam się, trywializując jego powagę. – Ożywianie kwiatów i papierowych ptaków?

– To dopiero początek. Twoja magia jest dzika, Shiori. Pewnego dnia będzie niebezpieczna.

Zadumałam się.

– Ach, Seryu, to brzmi prawie, jakbyś się mnie bał.