Teoria EMS - Mario W. Kilwag - ebook + audiobook

Teoria EMS ebook i audiobook

Mario W. Kilwag

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Debiutancka powieść fantasy osadzona w bieżącej rzeczywistości kraju nad Wisłą. 

Kierownik Działu Reklamacji firmy kurierskiej umiera w swoim gabinecie wskutek porażenia prądem. Istota, która przywraca go do życia, zasiewa w nim ziarno demonicznej mocy. Kim stanie się Maksymilian Grodzki po powrocie z zaświatów? Czy zabójstwo księdza pedofila może obciążyć sumienie? Czy uratowanie życia prezydenta przysparza chwały? 

Nikt nie zna swoich granic, ale każdą można przekroczyć... .

KSIĄŻKA TYLKO DLA DOROSŁYCH !

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 158

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 4 godz. 29 min

Lektor: Mario W. Kilwag

Oceny
4,3 (52 oceny)
29
15
4
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
TomekB69

Całkiem niezła

Trochę naiwne ale może być
00

Popularność




 

Mario W. Kilwag

 

TEORIA

EMS

WSTĘP

Pierwsze udokumentowane zastosowanie elektrowstrząsów w medycynie nastąpiło w 1938 roku za sprawą włoskich lekarzy Ugo Cerlettiego i Lucio Biniego. Traktowanie ludzi prądem wykorzystywano w leczeniu niektórych zaburzeń psychicznych. Po chwilowym spadku popularności, do którego doszło w latach pięćdziesiątych, wraz z rozwojem medycyny ta forma zabiegów powróciła do łask, szczególnie w terapii stanów depresyjnych.

Uporządkowany ruch ładunków elektrycznych może być bardzo niebezpieczny, bez wątpienia wykorzystywano go w trakcie nielegalnych eksperymentów, a także tortur. Podczas takich zabiegów wielu straciło życie, ci zaś, którzy mieli szczęście przeżyć, nie byli już tymi samymi istotami. Zmiany w mózgach niektórych ludzi odmieniły ich byt na zawsze.

A jaki wpływ na życie Maksa miało krótkie spięcie, które zatrzymało akcję jego serca na trzy minuty?

Piorunujący!

Ale po kolei…

ROZDZIAŁ PIERWSZY: ZGON

Piątek, piąteczek, piątunio.

Jak zwykle tego dnia Maks jechał do pracy tramwajem, motocykl i samochód zostawił pod domem. W pozostałe dni tygodnia w zależności od pogody korzystał z własnych środków transportu, które zapewniały skrócenie czasu dojazdu lub większy komfort, ale nie dziś.

W piątunio po zakończeniu pracy tradycyjnie zaspokajał swoje potrzeby w ulubionej knajpce, wlewając w siebie tyle alkoholu, ile dało się zmieścić. A dało się sporo. Maks ważył około stu dziesięciu kilogramów przy wzroście stu osiemdziesięciu centymetrów, co świadczyło o „lekkiej”, około trzydziestokilogramowej, nadwadze. Wygolona na łyso głowa, co w jego ocenie było koniecznością z powodu wczesnych oznak łysienia, bez wątpienia spowodowanych nadmiarem testosteronu, wcale nie zmniejszała zainteresowania ze strony płci pięknej. Miał bowiem przystojną twarz, okalaną idealnie wystylizowanym zarostem typu szlachcic. Pomimo czwartego krzyżyka na karku czuł się nieźle, a w jeszcze lepszym samopoczuciu przeszkadzał mu tylko nieco zaokrąglony brzuszek, który szybko się uwidocznił, gdy Maks przestał systematycznie trenować swoje ukochane sambo. Nie zrezygnował sam. Po prostu właściciel ośrodka nie dogadał się z trenerem i akademia sportu przestała organizować zajęcia. Później Maks przez jakiś czas trenował inne sporty, ale w końcu stwierdził, że jest na to za stary i że chyba mu się już nie chce. Na efekty porzucenia aktywności fizycznej nie trzeba było długo czekać. Płaski do tej pory brzuch zaczął proces magazynowania tłuszczu, a umięśniona klatka piersiowa powoli zaczęła przybierać kształt męskich cycków. Sporadyczne ćwiczenia, które Maks wykonywał w domu, tylko częściowo zastopowały ten proces.

Najnowsza technologia przychodzi jednak z pomocą we wszystkich dziedzinach życia, a lenistwo i poczucie komfortu są jej głównymi konsumentami. Maks grzebał w internecie, szukając optymalnego dla siebie rozwiązania, by w końcu natrafić na ofertę zestawu do elektrostymulacji mięśni. „To – pomyślał – będzie dla mnie idealne rozwiązanie. Będę sobie napierdalał w klawiaturkę, a brzuszek będzie pracował”.

Po chwili jednak zmitygował się: „Przecież to placebo, kretynie, żaden prąd nie spali twojego tłuszczu. Trzeba po prostu mniej żreć i więcej się ruszać!”.

Mimo to, zaciekawiony tematem, zaczął go drążyć. Przeczytał kilka interesujących artykułów, z których wynikało, że sprzęt trochę pomaga, że chuja pomaga, że może przy odpowiednich pozycjach treningowych, że dieta – i tego typu pieprzenie sąsiadki bez gumowej okładki.

Ponieważ koszt urządzenia nie był mały jak na jego możliwości finansowe, dosyć długo się wahał. Nie wiadomo dlaczego uparcie jednak szukał w głowie uzasadnienia dla tego kaprysu. „Co mi tam, przecież spróbować nie zaszkodzi” – postanowił w końcu.

Przywołał w pamięci opis eksperymentu naukowego, o którym zawsze opowiadał słuchaczom na firmowych szkoleniach z zakresu komunikacji i etycznej perswazji. Celem tych szkoleń było przybliżenie kadrze zarządzającej technik wywierania wpływu na pracowników, co miało poprawić jakość pracy w zespole. Aby zachować pozory, metody te nazywano „etyczną perswazją”. I właśnie podczas tego cyklu szkoleń Maks przytaczał pewną niezwykle interesującą historię.

Otóż w eksperymencie psychologicznym Stanleya Milgrama przeprowadzonym w 1961 roku badano podatność ludzi na siłę autorytetu. Elementem doświadczenia było pozorowane użycie impulsów elektrycznych. Wynajęty aktor udawał, że w przypadku udzielania błędnych odpowiedzi na zadawane pytania jest rażony prądem przez osobę losowo wybraną do przeprowadzenia testu. Wyniki były dosłownie porażające. Większość badanych występujących w roli nauczyciela, którego zadaniem było karcenie ucznia, przekręcała pokrętło coraz bardziej tylko dlatego, że obok nich stał gość w białym fartuchu i nie widział przeciwwskazań do zwiększenia dawki napięcia elektrycznego.

Ten eksperyment mocno zapisał się w historii psychologii nie tylko ze względu na swoją kontrowersyjność, ale również ze względu na szokujące wyniki. Wygląda na to, że stopień posłuszeństwa wobec autorytetów do dziś niewiele się zmienił…

Historia sprawiła, że Maks uśmiechnął się do siebie. „Jak widać, prąd działa nawet bez napięcia” – pomyślał. Dalej poszło już jak z płatka. Wybrał opcję „Do koszyka”, zapłacił dwieście osiemdziesiąt złotych i na drugi dzień kurier dostarczył mu przesyłkę. Przesyłkę, którą właśnie trzymał w plecaku z zamiarem przetestowania jej zawartości w pracy.

Wysiadł z tramwaju na ulicy Westerplatte i skierował się do budynku, w którym oddział jego firmy wynajmował ostatnie piętro. Biuro Maksa znajdowało się na końcu długiego korytarza, a z jego okna można było podziwiać Planty, których widok ma tak zbawienny wpływ na oczy przez większość dnia wlepione w ekran komputera. Ta enklawa zieleni w samym centrum Krakowa idealnie komponowała się ze wszystkimi klimatycznymi i zabytkowymi kamienicami oraz kościołami. Dalej z okna widać było wieże kościoła Mariackiego, ratusz, Sukiennice i Wawel. „I jak tu nie kochać tej roboty, zwłaszcza w takim miejscu?” Maks pracował w firmie kurierskiej już od osiemnastu lat, aktualnie na stanowisku kierownika działu reklamacji, ale na początku kariery nieobce mu było – jak to ujął klasyk – napierdalanie stemplem przez cały dzień w punkcie obsługi klienta. Bardzo cenił swoje doświadczenie zawodowe, uważał, że każdy powinien je zdobyć, zanim posadzi dupę w administracji.

Odebrał klucz u wartownika, wpisał godzinę przyjścia do pracy i wjechał windą na samą górę. Przechodząc obok sekretariatu, przywitał się z asystentką dyrektora i udał się do biura, które zajmował sam. Jego dziewczyny – jak nazywał swoje pracownice – będące częścią małego działu, składającego się z ledwie pięciu osób, i to łącznie z nim, zajmowały pokój naprzeciwko.

Po zwykłych czynnościach dnia codziennego, czyli krótkim omówieniu z zespołem planu dnia oraz zmotywowaniu dziewczyn do pracy, wszyscy zajęli się swoimi obowiązkami. Maks usiadł przy biurku, włączył komputer i spojrzał na stos papierów, które przed nim leżały. „Jak zawsze wszystko pilne, a niektóre sprawy nawet na wczoraj. Żeby mi się tak chciało, jak mi się nie chce…” – pomyślał, nie spodziewając się, że pierwsza reklamacja, którą weźmie do ręki, zadziała jak zastrzyk adrenaliny.

 

Szanowni Państwo,

niniejszym składam reklamację w związku z dostarczoną do mnie paczką, która nadeszła w stanie uszkodzonym, a wyglądała tak, jakby pracownicy firmy kurierskiej się na niej pierdolili. Domagam się zwrotu kosztów przesyłki oraz odszkodowania w kwocie 500 zł (słownie: pięćset złotych) za zniszczenie zawartości. Zawartością paczki była gitara, którą zamówiłam dla córki, a która przez Państwa burdel nie nadaje się teraz do użytku. Oczekuję na szybką odpowiedź i rekompensatę.

Bez wyrazów szacunku

 

Zebrana dokumentacja, którą Maks szybko przejrzał, wykazała, że opakowanie nie nosiło żadnych śladów uszkodzeń, a przesyłka została przyjęta przez adresatkę bez zastrzeżeń. Wszystko jednoznacznie wskazywało na to, że uszkodzony sprzęt wysłał nieuczciwy nadawca. Maks podejrzewał jednak, że te wyjaśnienia nie spełnią oczekiwań klientki, która miała już wyrobioną opinię w kwestii winowajcy. Mimo wszystko odwołanie od decyzji, żeby nie wypłacać odszkodowania, nigdy nie nadeszło. List z przeprosinami zresztą też.

Bez wątpienia forma reklamacji rozbudziła umysł Maksa i wywołała lekki uśmiech na jego twarzy. Stwierdził, że czas rozpakować własną przesyłkę. Chciał od razu uruchomić zamówiony elektrostymulator i korzystać z niego podczas dalszej lektury papierów zgromadzonych na biurku. Połączy przyjemne z pożytecznym. Rozciął karton i wyjął z niego właściwe pudełko. Robiło wrażenie. Znajdowało się na nim zdjęcie wspaniale wyrzeźbionego ciała mężczyzny z urządzeniem umieszczonym na sześciopaku. Obok widniał duży napis „Electrical Muscle Stimulation”.

Po pobieżnym zapoznaniu się z instrukcją i przeciwwskazaniami Maks postanowił rozpocząć trening. Zdecydował, że rzeźbienie swojego ciała zacznie od klatki piersiowej. Przykleił elektrody do nagiego torsu, zapiął koszulę, żeby cały zabieg nie był widoczny dla osób postronnych, i uruchomił program dołączonym do zestawu pilotem. W pierwszej chwili poczuł bardzo przyjemne wibracje, niemal jak masaż tajski, kiedy małe, ale silne i fachowe dłonie niewielkiej kobietki śmigają po twoim ciele, sprawiając przyjemność, a jednocześnie pobudzając wyobraźnię. Stwierdził jednak, że chociaż to fajne, nie będzie orężem w walce z tłuszczem, i zwiększył intensywność. Wciskał plusa na pilocie, aż dotarł do poziomu dziesiątego. Skurcze mięśni były już bardzo wyraźnie odczuwalne, a kolejne poziomy mogłyby być wręcz bolesne. Sprzęt faktycznie działał, to znaczy pobudzał mięśnie impulsami elektrycznymi, ale czy spalał w ten sposób tłuszcz? To dopiero miało się okazać.

Zgodnie z instrukcją program miał trwać dwadzieścia pięć minut – przez ten czas Maks postanowił skupić się na czytaniu. Rozsiadł się wygodnie w fotelu i zaczął studiować korespondencję. Otworzył kolejną przesyłkę, gdy nastawiony wcześniej czajnik elektryczny poinformował, że woda na herbatę właśnie się zagotowała. Maks wziął go i przechylił, ale nagły impuls elektryczny spiął jego mięśnie tak mocno, że nie trafił wrzątkiem do kubka i woda rozlała się na biurko. Odłożył czajnik, cicho przeklinając, i sięgnął po chusteczki. Woda dotarła już do przedłużacza znajdującego się obok drukarki, więc Maks chciał ją szybko wytrzeć, żeby nie doszło do zwarcia. Niestety nie zauważył, że kabel przedłużacza jest przetarty. W momencie kiedy przyłożył dłoń do mokrego biurka, poczuł porażenie. Wszystko stało się błyskawicznie. Maks stracił przytomność i bezwładnie opadł na krzesło. Zgon nastąpił z powodu zatrzymania krążenia krwi wskutek migotania komór serca.

ROZDZIAŁ DRUGI: ZMARTWYCHWSTANIE

Większość ludzi, którzy przeżyli śmierć kliniczną, wspomina przyjemne wizje odrywania się od własnego ciała. Temu uczuciu towarzyszy niepewność, ale jednocześnie wszechogarniający spokój. Później następuje wędrówka w kierunku światła i czasami spotkanie z ukochanymi, jednak w umierającym mózgu Maksa nie było takiego błogostanu. Nie patrzył on też na siebie z zewnątrz. Stał na szczycie góry, a wokół niego waliły pioruny. Nagle zobaczył postać, która w pierwszej chwili przypominała tę z obrazu Krzyk Edvarda Muncha. Przesiąknięta bólem egzystencjalnym twarz zbliżała się coraz bardziej z otwartymi ustami, z których powinien wydobywać się wrzask, ale Maks nie słyszał niczego oprócz przerażających grzmotów. Nie mógł ruszyć się z miejsca, a trupia twarz stawała się coraz większa, by w końcu pochłonąć go szeroko otwartymi ustami.

Nastała kompletna ciemność i cisza, jakiej jeszcze nigdy nie doświadczył. Totalna pustka bez dźwięku, obraz zasnuty mgłą. Z mrocznej nicości zaczęła się wyłaniać inna postać. Powoli materializowała się ze wszechobecnego oparu, tworząc ciało nagiej kobiety. Bujne, rude loki opadały na jej niewielkie, lecz pełne piersi, na których sterczące sutki otoczone były różowymi aureolami, mocno kontrastującymi z gładką, bladą skórą. Kształtne biodra idealnie wpasowywały się w jej szczupłą sylwetkę. Na jej łonie włosy, które zakrywały źródło rozkoszy, były nieco ciemniejsze, ale naturalnie płomienne. Była doskonała, choć miała też w sobie coś mrocznego i demonicznego.

„Ale czad – pomyślał Maks. – Nawet po śmierci mam erotyczne majaki, i to jeszcze w stylu retro”.

— Kim jesteś, piękna? – zapytał.

Podeszła do niego i położyła mu dłoń na policzku.

— Jestem Lilith. – Jej głos był kojący i niezwykle zmysłowy. – Wybrałam ciebie, Maks.

„No, laska spokojnie mogłaby pracować w sekstelefonie” – ocenił w myślach.

— Co ja tu robię i właściwie gdzie jestem?

— Jesteś poza czasem i przestrzenią, Maks.

— No, to żeś mi wyjaśniła…

— Będziesz zwiastunem, moim zwiastunem. Będziesz winą i będziesz karą.

— Nie rozumiem, co ty pierdo… – Nie zdążył dokończyć, bo tuż przed twarzą zobaczył głowę węża, który wypełznął nagle zza pleców kobiety. Był ogromny, a jego martwe oczy – przerażające. Bez trudu mógłby połknąć Maksa w całości.

Lilith pogłaskała gada po łbie z taką czułością, jakby pieściła słodkiego szczeniaczka. Wąż zaczął oplatać ją swoim cielskiem, by za chwilę zmienić się w opar mgły. Maks chciał jeszcze coś powiedzieć, ale Lilith przyłożyła mu palec do ust.

— Nie teraz, Maks – powiedziała. – Jeszcze do ciebie przyjdę.

Przysunęła się bliżej i samym koniuszkiem języka polizała jego wargi. Przez chwilę delektowała się tym smakiem z przymkniętymi powiekami. Gdy otworzyła oczy, Maks ujrzał w nich lustrzane odbicie burzy z piorunami.

— Wykuj swoje imię – szepnęła. – A teraz wracaj.

Położyła mu dłoń na klatce piersiowej, a jej palce zaczęły wnikać w jego skórę. Zatopiła je tak głęboko, że czuł, jak dotyka jego serca. Poczuł też przenikliwy ból i zatopił się w ciemności.

Gdy na wpół przytomny otworzył oczy, zobaczył swoje biuro. Bolesne skurcze ogarniały całe jego ciało. Odpiął guziki koszuli i szybkim ruchem zdjął elektrody, które działały na najwyższym poziomie albo nawet poza maksymalną skalą.

Przez chwilę dochodził do siebie, wycierając pot z czoła. Kompletnie nie rozumiał, co się właśnie stało. Spróbował przeanalizować przebieg zdarzeń.

„Spokojnie, po kolei. Jebnął mnie prąd. Chyba straciłem… na pewno straciłem przytomność, a może nawet umarłem? Elektrostymulator nadal pracował i niewykluczone, że niechcący zrobił mi masaż serca”.

„O jebaniutki – pomyślał, spoglądając na urządzenie. – Chyba właśnie przywróciłeś mnie do żywych. Ale ta laska to już przegięcie. Była tak realistyczna, że miałem wrażenie, jakby naprawdę mnie dotykała. Nawet po dobrym skręcie nie mam takich odlotów. Śmierć jednak daje większego kopa. Ja pierdolę, ale miałem farta”.

„Dzwonić na pogotowie? – zastanowił się jeszcze. – I co im, qrwa, powiem? Przyjeżdżajcie, bo właśnie zmartwychwstałem? Jeszcze ktoś mi wpierdoli kołek w serce, a po tym mogę się już nie podnieść”.

„Nie – postanowił w końcu. – Nikt się o tym nie dowie, a zresztą chyba wszystko już w porządku”.

Spojrzał na swojego smartwatcha. Dochodziła jedenasta, gdy przypomniał sobie, że ma na dzisiaj umówioną wizytę u lekarza. Wszyscy wiedzieli, że tego dnia Maks będzie krócej w pracy, ale nikt nie miał pojęcia, do jakiego specjalisty się wybiera. To była jego osobista i mało komfortowa sprawa.

Któregoś dnia zebrał się na odwagę i postanowił się zbadać profilaktycznie u fachowca od – jak to ujął kiedyś zabawnie jeden polski aktor – egzystencji, inaczej zwanej bytem, czyli innymi słowy: u specjalisty od bytu, w nomenklaturze medycznej nazywanego proktologiem. Teraz pojęcie bytu nabrało dla niego całkiem nowego znaczenia. Przez moment zastanawiał się, czy ze względu na przeżyte właśnie doświadczenie sobie nie odpuścić, ale fizycznie czuł się doskonale, a poza tym czekał na tę wizytę trzy miesiące. Ogarnął się zadziwiająco szybko jak na człowieka, który jeszcze przed chwilą był poza granicą świata przyrody ożywionej, i wyszedł z pracy.

Cały czas nie mógł uporządkować myśli, ale powoli zaczynało do niego docierać, co go czeka. Jak powszechnie wiadomo, żeby dostać się do lekarza specjalisty, niezbędne jest skierowanie. W tym celu – trzy miesiące temu – Maks udał się do swojej lekarki rodzinnej, która była wspaniałą kobietą, obdarzoną niezwykłym poczuciem humoru i mądrością życiową. Pani doktor była po sześćdziesiątce i znała Maksa bardzo dobrze, ponieważ leczyła jeszcze jego rodziców, zanim przedwcześnie odeszli z tego świata. Po przywitaniu stwierdziła prosto z mostu, że jest gruby, zbadała go jak zwykle – chociaż wcale o to nie prosił – i w końcu wystawiła świstek. Następnie Maks zapisał się na najszybszy możliwy termin z nadzieją, że dożyje do tej chwili. No i rzeczywiście niewiele brakowało, aby wizyta przepadła.

Chociaż spodziewał się tłumów, przed gabinetem zobaczył tylko dwie osoby. Przywitał się i zapytał zwyczajowo: „Kto z państwa ostatni?”, ale nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Życie w szpitalnych poczekalniach nie jest takie proste. „Może to niemowy – pomyślał – albo głusi, albo w ogóle głuchoniemi”. Problem ustalenia kolejności rozwiązała jednak pielęgniarka, która wyszła z gabinetu i oznajmiła, że ci państwo wprawdzie nie są zarejestrowani, ale pan profesor przyjmie ich nadprogramowo, i to jeszcze przed nim. Czekał cierpliwie, aż głuchoniemi zakończą swoje wizyty, a gdy kolejno opuścili gabinet, kłaniając się w pas i mówiąc głośne i wyraźne „do widzenia”, przyszła kolej na Maksa.

— Pan profesor teraz pana przyjmie, chociaż za chwilę będzie miał operację – oznajmiła pielęgniarka.

Sposób wypowiedzenia tych słów miał dać Maksowi do zrozumienia, że spłynęła na niego niewyobrażalna wręcz łaska, którą obdarzył go boski profesor, wybitny specjalista od bytu. Pomimo wątpliwej przyjemności, jaka miała go czekać za chwilę podczas badania, nie mógł odmówić sobie rewanżu.

— O mój Boże, czy z panem profesorem wszystko w porządku?

— Jak to? – odpowiedziała pytaniem pielęgniarka. – Nie rozumiem.

— Przecież powiedziała pani, że profesor będzie miał operację.

— No tak, pacjent już czeka.

— Aha – rzekł z udawanym zrozumieniem w głosie – czyli profesor będzie operował. Dzięki Bogu, bo myślałem, że będzie leżał na stole.

Pielęgniarka popatrzyła na niego wqrwiona. Wyraźnie nie spodobał jej się ten żart.

Weszli do gabinetu i lekarz wskazał mu miejsce. Przeprowadził standardowy wywiad z pacjentem, a następnie przeszli do konkretów. Pielęgniarka poinstruowała go, jaką pozycję ma zająć i jak ma się wypiąć. Pan profesor, zanim założył rękawiczkę lateksową, dotknął pośladka Maksa gołą dłonią. W tym momencie poczuł tak zwane kopnięcie wynikające z różnicy potencjałów elektrycznych. Taki przeskok iskry elektrycznej przydarzył się chyba każdemu człowiekowi przynajmniej raz w życiu, ale ten musiał być o wiele silniejszy niż zwykle, bo zaskoczony lekarz krzyknął:

— Auć, qrwa.

Od razu jednak przeprosił za swój niekontrolowany odruch werbalny i stwierdził:

— Ależ pan jest naelektryzowany!

— Proszę wybaczyć – odparł z uśmiechem Maks – ostatnio żyję w napięciu.

Po chwili lekarz otrząsnął się z nieprzyjemnego uczucia i, już zabezpieczony w warstwę ochronną na dłoni, przeszedł do właściwej eksploracji dziewiczych terenów Maksa. Pooglądał, włożył palec, pogrzebał i zakończył badanie. Wszystko trwało bardzo krótko, ale do przyjemnych nie należało. Po zdjęciu rękawicy lekarz zajął swoje miejsce przy biurku, a Maks wciągnął spodnie i usiadł na krześle. W tym momencie nastąpiła niezręczna cisza, bo pan profesor specjalnie nie kwapił się do rozmowy. Maks postanowił przerwać ten bezgłos i zapytał:

— No i jak tam sytuacja, doktorze? – Choć tak naprawdę pytanie w jego głowie brzmiało: „Co słychać w dupie?”.

— Ma pan małe hemoroidy.

— I co z tym można zrobić? Leczenie farmakologiczne czy jakiś zabieg? – ciągnął za język profesora.

— A, to sobie pan poczyta w internecie i sam zdecyduje, co dalej. Na razie przepiszę panu taką maść, która złagodzi świąd i pieczenie.

— Ale ja nie mam takich objawów, to po co pan mi to przepisuje?

Lekarz, zaskoczony tym pytaniem, na chwilę się zapowietrzył. Z całą pewnością nie był przyzwyczajony do tego, że pacjent w ogóle zadaje pytania, dlatego to, że śmie kwestionować jego zalecenia, doprowadziło go do bezdechu.

— Stosowanie tego środka przygotuje pana do następnego badania, które musimy przeprowadzić na czczo i bardziej szczegółowo – powiedział, starając się wybrnąć.

Lekko już poirytowany Maks postanowił nie odpuszczać.

— Z całym szacunkiem, panie doktorze, ale nie lubię niepotrzebnie nabijać kabzy koncernom farmaceutycznym.

— No cóż, tu pan ma receptę i sam pan zdecyduje, czy ją zrealizować, czy nie. Z mojej strony na dzisiaj to wszystko.

Maks podejrzewał, że po jego wyjściu z gabinetu lekarz i pielęgniarka ostro skomentowali to jakże bezczelne zachowanie. Postanowił, że jeżeli jeszcze kiedykolwiek pójdzie do proktologa, to tylko do prywatnego, który poświęca pacjentom więcej uwagi.

Czuł się bardzo zmęczony, tak bardzo, że – co było niespotykane – zrezygnował z wizyty w knajpie U Stacha. Pojechał prosto do swojego mieszkania. Wyjął kawałek pizzy z lodówki i włączył laptopa. Cały czas kołatało mu się w głowie to dziwne imię. Imię z jego snu czy śmierci klinicznej? Lilith, Lilith. Uruchomił przeglądarkę i wpisał te parę liter. Liczba wyświetlonych stron była zaskakująca, ale jeszcze bardziej zdumiało go to, że właściwie wszystkie opisy łączyło jedno słowo: „demon”. Rozwinął i przeczytał kilka tekstów, po czym zamknął laptopa, rozebrał się i walnął do łóżka jak długi.

„Skąd mi się wzięły we łbie takie majaki?” – zdążył jeszcze pomyśleć, zanim sen odebrał mu szansę na dalsze rozważania.

Spał jak zabity przez trzydzieści osiem godzin. Obudził się dopiero w niedzielę rano.

ROZDZIAŁ TRZECI: KONTROLA

Niedzielę Maks spędził w domu. Po przebudzeniu był trochę zszokowany. „Jak można tyle spać? – pomyślał. – Gdzieś mi wpierdoliło całą sobotę”. Nawet nie pamiętał, czy coś mu się śniło. Szybko jednak odsunął od siebie te myśli, tłumacząc wszystko tym pojebanym piątkiem. Ugotował sobie tradycyjny rosołek i znów się zdrzemnął. Potem pooglądał chwilę telewizję. Na ekranie dwóch gentlemanów w asyście dziennikarza wymieniało się poglądami politycznymi, przerywając sobie nawzajem i tworząc irytującą kakofonię. Znudzony Maks spojrzał na smartwatcha i szerzej otworzył oczy ze zdumienia. Dochodziła siedemnasta, ale to nie pora dnia zrobiła na nim takie wrażenie. Jego ulubiony zegarek pokazywał stuprocentowe naładowanie baterii.

— Ożeż q – powiedział na głos – przecież ładowałem cię dawno temu, chyba w środę.