Tajemnice Dolnego Śląska UFO i niewyjaśnione zjawiska - Damian Trela - ebook + audiobook

Tajemnice Dolnego Śląska UFO i niewyjaśnione zjawiska ebook i audiobook

Trela Damian

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Na temat dolnośląskich tajemnic powstało wiele opracowań. Książka ,,Tajemnice Dolnego Śląska” to nie kolejny przewodnik po historycznych zagadkach w południowo-zachodniej Polsce. Publikacja stanowi unikalny zbiór - w większości nigdzie niepublikowanych – autentycznych relacji ludzi, którzy osobiście zetknęli się ze zjawiskiem UFO. Relacje dokumentalne podparte bogatą kartoteką zdjęciową, ilustracjami i grafikami wraz z oryginalnymi wypowiedziami świadków wprowadzają czytelnika w świat, w którym poukładana codzienność zostaje zaburzona zjawiskiem wykraczającym daleko poza wymiar zrozumienia. Ponad 20 lat zbierania relacji o obserwacjach UFO na terenie Dolnego Śląska przez autora książki kompletnie wywraca do góry nogami powszechnienie znany i starannie ugruntowany w mass mediach wizerunek UFO. Czy opisane w książce liczne przypadki obserwacji UFO w Sudetach, okolicach Legnicy i Wrocławia są dowodem na ingerencje pozaziemskich sił? Kim - lub czym – jest siła ukrywająca się ,,pod płaszczykiem” UFO, która od wieków nawiedza wiele malowniczych zakątków Dolnego Śląska?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 690

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 17 godz. 25 min

Lektor: Marek Sęk

Oceny
4,1 (23 oceny)
13
3
3
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
xXMikiXx

Nie oderwiesz się od lektury

6/5 Bo jeszcze Ivelios czyta.
10
JoannaKotala

Nie oderwiesz się od lektury

Dużo informacji, nie tylko dla wielbicieli historii o UFO. Nie każdemu może przypaść do gustu lektor. Książka bardzo przyjemna w odbiorze.
00
fryzuryn

Nie oderwiesz się od lektury

ok
00
Piqtrus

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo polecam wszystkim. dobra profesjonalnie napisana książk.....
00
Veganesca

Nie oderwiesz się od lektury

Doskonala. Oby więcej takich na naszym podwórku.
00

Popularność




Copyrigths Damian Trela, 2021

Projekt okładki; Sebastian Woszczyk.

Rysunki: Michał Nabzdyk

Korekta:

Joanna Baran-Sabik, Marta Sobiecka

ISBN 978-83-952477-5-0

PODZIĘKOWANIA

Byłoby frazesem bądź wręcz banałem stwierdzić, że autor książki jest jedyną osobą, która przyczyniła się do jej powstania. Gdyby nie pomoc wielu zacnych ludzi, na pewno niniejsza praca nie zostałaby oddana w ręce czytelnika w takiej formie, jak została ostatecznie napisana. Szczególne podziękowania należą się kilku wspaniałym osobom, które odegrały ważną rolę w tym przedsięwzięciu. W tym miejscu jestem wdzięczny badaczom, publicystom i kolegom za ich ogromny wkład wniesiony w powstanie tej książki.

Swoje podziękowania kieruję szczególnie do Arkadiusza Miazgi, Marcina Stachurskiego, Piotra Cielebiasia, Ireneusza Krokowskiego, Przemka Wiecławskiego, Grzegorza Domańskiego, Artura Kijowskiego, Majki Kowalskiej, Roberta Leśniakiewicza, Artura Szałkowskiego oraz Kacpra Chudzika i Roberta Bernatowicza. Od strony redaktorskiej należą się ogromne podziękowania dla Joanny Baran-Sabik za to, że cierpliwie znosiła mój styl pisarski. Dziękuję ogromnie także Sebastianowi Woszczykowi za wspaniałą okładkę do książki i Michałowi Nabzdykowi za ogromny wkład w grafiki ilustrujące niektóre przypadki opisane w książce.

Pragnę wyrazić wdzięczność redakcji „Nieznanego Świata”, Januszowi Zagórskiemu i Telewizji NTV oraz Markowi Sękowi i Radiu „Paranormalium” za pomoc w promocji książki. Dziękuję również wszystkim polskim organizacjom ufologicznym, w tym przede wszystkim nieistniejącej już grupie Centrum Badań UFO i Zjawisk Anomalnych, za piękne lata współpracy i wymianę bezcennych informacji oraz wspaniałym ludziom, którzy przewinęli się przez klub LKBZN KONTAKT, gdzie stawiałem swoje pierwsze kroki w ufologii.

Podziękowania należą się ponadto nestorom polskiej ufologii, w tym przede wszystkim Bronisławowi Rzepeckiemu i Krzysztofowi Piechocie oraz niektórym zagranicznym badaczom, w tym Jose Antoniemu Caravace. Wszyscy oni byli dla mnie inspiracją. Dzięki otrzymanym od nich licznym informacjom i zachętom do zgłębiania wiedzy, rozwiałem wiele wątpliwości towarzyszących zagadce UFO.

Słowa podziękowania kieruję także do wszystkich osób, które osobiście zdecydowały się ze mną podzielić swoimi niezwykłymi przeżyciami bądź przysłużyli się do nawiązania kontaktu z wieloma świadkami obserwacji UFO. Dziękuję Krzysztofowi Maksymiukowi, śp. Andrzejowi Wolniakowi, Ryszardowi Mieczkowskiemu, Łukaszowi Koczenaszowi, Filipowi Jedraszczykowi, Ryszardowi Finsterowi, Pawłowi Latosowi i Zdzisławowi Łobaczowi. Bez Was wszystkich ta książka na pewno by nie powstała.

Na koniec chciałbym serdecznie podziękować mojej żonie Joannie i całej mojej rodzinie za wyrozumiałość, wsparcie i wszelkie dobre słowa.

PIERWSZE ZETKNIĘCIE Z NIEZNANYM

Wieczór 4 grudnia 1996 r. w niewielkiej miejscowości Kłaczyna, położonej w malowniczym obszarze Przedgórza Sudeckiego, nie zapowiadał się na pełen wrażeń. Dwunastoletni chłopiec o imieniu Damian – stał przed domem swoich dziadków i wpatrywał się w nieskończoną przestrzeń nocnego nieba. Dochodziła godzina 19:40. Obok niego stała siedemdziesięciosześcioletnia babcia Stanisława. Staruszka właśnie opuszczała własnecztery kąty, by ostatecznie zjechać na zimę do swoich dzieci. Od czasu śmierci brata, który z nią mieszkał, nie decydowała się przebywać sama w tak wielkim domu. Wnoszenie węgla po schodach było dla niej dużym wysiłkiem fizycznym, poza tym jej problemy zdrowotne wymagały częstych wizyt lekarskich w mieście, a komunikacja miejska zimą była – co tu dużo mówić – problematyczna, by nie rzec – tragiczna. Bez własnego auta, przemieszczanie się za pomocą busów i autobusów mogło przynieść duże rozczarowanie – mało co tu zimą jeździło i w dodatku rzadko o czasie.

Marianna, jej córka i zarazem matka Damiana siłowała się z klamką drzwi wejściowych do domu, bo te najwyraźniej opadły i zamek nie chciał się przekręcić.

– Już dawno mówiłam, że trzeba z tymi drzwiami zrobić porządek – powiedziała z przejęciem. Sytuacja robiła się coraz bardziej napięta. Mróz dawał się wszystkim we znaki.

– Wiem, ale ten Mariusz od Bieniasów nie przyszedł, jak go prosiłam. Sama tego nie naprawię – odparła niewzruszona Stanisława.

Całkowicie biernym uczestnikiem tej rozmowy był stojący obok Damian. Wszyscy razem mieli za chwilę udać się na przystanek autobusowy, z którego odjeżdżał ostatni wieczorny PKS do Jawora. Tam przesiadka na pociąg i już krótka, dwudziestominutowa podróż w stronę Legnicy. Jednak nie to zaprzątało głowę nastolatka. Damian był w tym czasie zaaferowany rozgwieżdżonym niebem. Patrzył z zachwytem na miliardy gwiazd migoczących na ciemnym tle. Tego wieczora widoczność była wręcz idealna. Dlatego już po godzinie 19:00 na kłaczyńskim niebie majaczyła nieskończona ilośćświateł Drogi Mlecznej.

Astronomia była bardzo bliska Damianowi. Od dawna już interesował się naukami przyrodniczymi i regularnie czytywał miesięczniki: „Świat Nauki” i „Wiedza i Życie”. Nastolatka pociągało to, co nieznane i tajemnicze. Dlatego intrygowały go szczególnie teksty publikowane w tych pismach, traktujące o tajemnicach kosmosu, czarnych dziurach, kwazarach i fizyce kwantowej. Te, wciąż mało zgłębione naukowe ‘sprawki’, powodowały, że każdy nowy publikowany artykuł pochłaniał w mgnieniu oka.

Teraz jego myśli były gdzieś daleko, być może dalej niż gwiazdy migoczące w tle. Czuł, że chłonie jak gąbka to kosmiczne piękno i jest częścią boskiego stworzenia. Z tego marzycielskiego stanu wyprowadził go naraz dostrzeżony osobliwy kształt na niebie. Damian być może nie zwróciłby na to uwagi, gdyby nie jego ruch. Jeszcze chwila i percepcja chłopca wyostrzyła się, a oczy zaczynały lustrować przemieszczający się ruchomy cel. Z początku był to tylko ciemny kształt, prawie niezauważalny na niebie. Jednak jasność bijąca od gwiazd i znajdującego się na zachodzie Księżyca w pełni sprawiła, że był w stanie to ‘coś’ dostrzec wyraźniej.

– To chyba helikopter. Patrz, babciu! – zwrócił się do stojącej obok Stanisławy, która od razu spojrzała w tym samym kierunku i razem z nim obserwowała przemieszczający się punkt na niebie.

Problem w tym, że nie był to helikopter. Przynajmniej tak nie wyglądał. Później Damian zrelacjonuje to w rozmowie ze znajomym następująco:

Podłużny obiekt w kształcie prostokąta o obłych rogach. Ciemny kształt. Wyróżniające go dwa światła – reflektory skierowane do przodu – o nierażącym białym świetle. Wychodzące z przedniej części pojazdu. Na spodzie obiektu rzucające się w oczy nieregularne linie, strzałki i różne punkty, przypominające hieroglify.

W takiej postaci – wyglądający ze wszech miar enigmatycznie – obiekt przemieszczał się z południa na północ i w pewnym momencie przeleciał bezdźwięcznie nad głową Damiana i jego babci Stanisławy, gdy patrzyli nań z niedowierzaniem. Szarpiąca się z drzwiami Marianna nie dostrzegła ostatecznie obiektu. Zanim zareagowała na wołania: Patrz, leci UFO, obiektu już nie było widać. Wszystko trwało sekundy. UFO miało – zdaniem Damiana – spore rozmiary.

Obiekt mógł mieć 20 m długości i unosił się jakieś 100 m nad ziemią. Po chwili zniknął za pobliskim budynkiem. Damian jednak szybko otrząsnął się z wrażenia i pobiegł co sił w nogach na drugą stronę podwórka, licząc na to, że jeszcze uda mu się go zobaczyć. Jak się okazało, obiekt był jeszcze widoczny. Przemieszczał się nisko nad ziemią i leciał w kierunku północnym. Z przodu wysyłał długie snopy światła, które sprawiały wrażenie, że UFO lustruje okolicę, pogrążoną w ciemności. Po kolejnych sekundach obiekt przeleciał nad pobliską stacją PKP i przestał być widoczny.

Damian stał jeszcze przez chwilę i rozglądał się na wszystkie strony, ale niczego innego już nie dostrzegł. Pani Stanisława, choć mocno zaaferowana obserwacją, szybko przeszła nad nią do porządku dziennego.

Co pojawiło się tamtego wieczoru nad Kłaczyną? Czy był to samolot, helikopter, a może jakiś supertajny wojskowy pojazd? Żadna z tych hipotez nie pasowała do tego, co bezdźwięcznie przeleciało nisko nad budynkami 4 grudnia 1996 r. Helikopter słychać wyraźnie, podobnie jak i samolot. Polskie wojsko nie posiadało tak futurystycznych maszyn. Nawet dziś nie dysponujemy taką technologią, a co dopiero w drugiej połowie lat 90. XX wieku. A więc?

Spotkanie z czymś nieznanym było dla Damiana brzemienne w skutkach. Dla jego babci kolejnym potwierdzeniem, że nie jesteśmy sami. Jeszcze jako nastolatka, w okresie międzywojennym widziała coś podobnego nad Mykanowem koło Częstochowy. Zresztą nie tylko ona. Było wówczas wielu świadków tego, jak po niebie sunęły w pionie słupy ognia. Zjawisko zaobserwowano w różnych odstępach czasowych w wielu innych rejonach Polski. Wszyscy ci, którzy zetknęli się z enigmatycznymi znakami na niebie, nie mieli wątpliwości, że owe cuda zwiastują nadejście trudnych czasów. Był lipiec 1939 r. Dwa miesiące później doszło do bezpardonowej napaści na Polskę z zachodu i wschodu zgodnie z treścią tajnego porozumienia Ribbentrop-Mołotow. Wkrótce krwawa ekspansja przeorbitowała na skalę światową.

Dwunastoletni chłopiec, stykając się z zagadką, która wymyka się jego wiedzy o otaczającym świecie, może reagować w różny sposób. Dla Damiana to był punkt zwrotny w jego życiu. Tak, jakby ktoś spuścił z jego dryfującego statku kotwicę i kazał mu wyjść na nieznany ląd.

Poczuł wewnętrzny imperatyw, który zaczął go stopniowo przestawiać na odpowiednie tory. Zaczęło się od czytania literatury. Zagadka pozostająca bez odpowiedzi rodziła potrzebę poszerzenia wiedzy. Wkrótce okazało się, że nie był jedynym świadkiem spotkania z anomalnym zjawiskiem, z jakim człowiek styka się od wieków. Podobnych incydentów odnotowano bez liku, choć nauka ostentacyjnie ignorowała dowody, które przecież były na wyciągnięcie ręki.

OD AUTORA

Opisana historia wydarzyła się na terenie Dolnego Śląska. Bez wątpienia to bardzo ciekawy region, gdzie można natknąć się na coś niezwykłego – osobliwości przyrody, perły architektury i miejsca pełne tajemnic. Szczególnie te ostatnie coraz częściej przyciągają turystów. Są nimi mało zgłębione przez historyków tajemnice z czasów II wojny światowej, ukryte sztolnie i podziemia, pobudzające wyobraźnię przypowieści i legendy o zamkach, pałacach i grodach. Jest w czym przebierać.

Do tej długiej listy osobliwości z całą pewnością należałoby dopisać jeszcze jeden fenomen – UFO1. Jak się można przekonać z treści niniejszej książki, ilość spotkań z niezidentyfikowanymi obiektami latającymi w tej części Polski jest imponująca. Są miejsca, gdzie do takich zdarzeń dochodzi częściej niż w innych rejonach naszego kraju. Wiele takich hotspotów figuruje właśnie na mapie Dolnego Śląska.

Bardzo łatwo jest wyśmiać i wykpić kogoś, kto twierdzi, że widział UFO. Pod zasłoną drwiny człowiek zwykle stara się ukryć swoją niepewność i lęk przed nieznanym. Problem sprowadzony do poziomu żartu nie zaburza naszego dobrego samopoczucia i nie zmusza do kreatywnego myślenia, gdy faktycznie zaczynamy zastanawiać się, czy dane zdarzenie mogło mieć miejsce. Jeśli tak, to co z tego wynika? Niestety, ale zetknięcie się oko w oko z UFO, które jest powszechnie wyśmiewane, może bardzo szybko zburzyć wszystkie starannie pobudowane bariery i obrócić je w pył. Przekonałem się o tym, kiedy nieoczekiwanie stanąłem w jednym szeregu z ludźmi, którzy doświadczyli spotkania z tym zjawiskiem na własnej skórze.

Opisana we wcześniejszym rozdziale historia to nie fragment jakiejś książki science fiction, ale autentyczne wydarzenie, które dotknęło mnie osobiście. Było ono na tyle spektakularne, że na zawsze zmieniło moje życie. Rozegrało się w powiecie wałbrzyskim, w rejonie Przedgórza Sudeckiego. Sprawiło, że bezgranicznie wciągnąłem się w zagadkę UFO i moja pasja trwa po dziś dzień.

Te osobiste początki zainteresowania się UFO w latach 90. ograniczały się raczej do przeczytania jakiegoś prasowego newsa albo obejrzenia kolejnego odcinka serialu pt. Z archiwum X. Niewiele też mogłem w tym temacie powiedzieć, poza tym, że kosmici to raczej współczesny mit, choć istnieje jakiś wąski wycinek relacji, które zdecydowanie dają do myślenia, ale stanowią tak marginalną część ogólnych statystyk, że nie warto sobie nimi zawracać głowy.

Dopiero 4 grudnia 1996 r. okazał się datą przełomową. Bliskie spotkanie z latającym obiektem, którego mój wówczas racjonalnie funkcjonujący i poukładany umysł nie był w stanie zidentyfikować, sprawiło, że po prostu zaniemogłem. Musiałem w związku z tym dość mocno przewartościować swój światopogląd. To było jak zderzenie się ze ścianą. Kiedy sceptyczny naukowiec wypiera się i ostentacyjnie zaprzecza wszelkim dowodom na istnienie meteorytów, aż w końcu meteor spada przed nim na ziemię – wtedy musi zrewaluować swoją wiedzę.

Zdarzenie z 4 grudnia 1996 r. było nie tylko szokiem dla mnie, ale – mam dziś nieodparte wrażenie – jungowsko-synchronicznym epizodem, który nagle przestawił moje ścieżki życia i poukładał je tak, abym mógł przejść swoistą inicjację duchową i uświadomić sobie, że moja skromna osoba nie stoi na szczycie ewolucyjnej drabiny, że wszechświat jest konglomeratem różnych osobliwości, które często w najmniej oczekiwanym momencie przecinają naszą rzeczywistość i stawiają nas w bardzo problematycznej sytuacji.

Wspomniane przeze mnie przewartościowanie jest punktem zwrotnym w życiu świadków bliskich spotkań z UFO. To, co im się przydarza, często nie jest przypadkiem i stanowi preludium do czegoś, co całkowicie odmienia ich życie. Ci ludzie zaczynają zajmować się rzeczami i interesować się sprawami, które wcześniej w ogóle ich nie pociągały. Stają się bardziej empatyczni, odkrywają w sobie różne zdolności. Czasami eksponuje się w nich sensytywność i odkrywają w sobie dar, który niekiedy staje się ich przeznaczeniem.

To może wydać się dla kogoś – sceptycznie nastawionego do spraw anomalnych – na wskroś absurdalne i pełne bzdur, ale duchowa przemiana jest częstym faktem i trudno przejść obok niej obojętnie, zaś przypadki – które opisałem w niniejszej książce – z dolnośląskiego regionu są pełne takich epizodów.

Czasami więc to nie sztuka wypełnić razem z kimś kwestionariusz ankietowy, udokumentować jakiś przypadek obserwacji UFO – szczera rozmowa z ludźmi, którzy doświadczyli kontaktu ze zjawiskiem – prowadzi do niesłychanych odkryć. Poznając takiego człowieka – świadka – odkrywamy, że jest on osobą nietuzinkową, a epizod z UFO był punktem zwrotnym w jego życiu, który uruchomił lawinę niecodziennych przeżyć i całkowicie przekierował myślenie na inne tory. Czy to przypadek? Nie wiem, ale tak się często dzieje.

Gdy rozpoczynałem przygodę z UFO, a było to pod koniec lat 90. XX w., kiedy docierałem do świadków spotkań z takimi obiektami, żyłem w ogromnym przeświadczeniu, że stykam się z jakąś kapitalnie ciekawą tajemnicą.

Rozmawiając z ludźmi o ich przeżyciach, najpierw w ramach Legnickiego Klubu Badań Zjawisk Nieznanych KONTAKT2, którego byłem członkiem, a później już jako niezależny badacz, byłem przekonany, że odkrywam dowody na nasze kontakty z obcą inteligencją. Wiarygodne świadectwa, często prostych ludzi, których zdrowie psychiczne i światopogląd nie budziły zastrzeżeń, stykających się z nieznanym, były kalką raportów o obserwacjach UFO z całego świata. Często świadkowie okazywali się kompletnie nieobeznani w literaturze ufologicznej, a mimo to potrafili oni przedstawić opis zdarzenia, w którym można było doszukać się wielu charakterystycznych analogii.

Choć tych podobieństw było sporo, to, jak czytelnik zauważy, zapoznając się z licznymi raportami dolnośląskich spotkań z UFO w dalszej części tej książki, każdy przypadek jest na swój sposób unikatowy i bezprecedensowy. W zdarzeniach tych często występowały także osobliwe elementy. One nieco burzyły postawioną przeze mnie na samym początku działalności badawczej hipotezę, że UFO to zjawisko pozaziemskie. Hipotezę, która – tutaj mocno podkreślam – od samego początku królowała w polskiej ufologii i zasadniczo wypierała wszelkie inne próby wyjaśnień tego fenomenu.

Tysiące ludzi na całym świecie miało okazję przeżyć w różnych okolicznościach doświadczenia z UFO, godząc się z istnieniem czegoś bardzo tajemniczego, co nagle pojawia się i równie szybko znika. Czegoś, co potrafi łamać wszelkie znane prawa fizyki, poruszać się z zawrotną prędkością, często bezdźwięcznie, jest zdolne do zmiany swoich kształtów, niekiedy też potrafi manifestować się w formie quasi-materialnej. Czegoś, co oddziałuje na otoczenie, pozostawia ślady na ziemi, wyłącza silniki aut albo wpływa bezpośrednio na świadomość świadka tak, że ten znajduje się w odmiennym stanie świadomości, jest wręcz chwilowo sparaliżowany, zahipnotyzowany i totalnie zdezorientowany. Towarzyszą takim spotkaniom efekty anomalii czasowych lub inne efekty wysokiej dziwności, które przypominają anomalie występujące podczas kontaktów człowieka ze zjawiskami paranormalnymi.

Klucz do zrozumienia takich kontaktów UFO leży zapewne gdzieś na pograniczu fizyki i psychologii. Być może te dwie dziedziny nauki będą w stanie zgłębić naturę zagadki zjawiska, a to, co uporządkuje naszą wiedzę o tym fenomenie, okaże się stricte związane z naszą świadomością. Nie da się zaprzeczyć, że to właśnie ona jest ośrodkiem/medium, poprzez który jakaś anomalna siła czasami próbuje się z nami kontaktować i wywiera na nas duży wpływ.

W tym wszystkim nie ma przypadków. W dawnych czasach ludzie stykali się ze światem nadprzyrodzonym. Widywali istoty z innych domen rzeczywistości, takie jak: wróżki, gnomy, skrzaty i elfy. Dziś są to rekwizyty przeszłości, będące częścią bajek i folkloru ludowego. Wtedy właśnie tak opisywano spotkania ze sferą duchową. Takie zetknięcia z czymś nieznanym miały ogromny wpływ na życie człowieka. Sfera duchowa była niedostępnym obszarem, do którego czasem ukradkiem można było zajrzeć, przekraczając jakieś magiczne miejsce lub znajdując się we właściwym miejscu o właściwej porze. Ludzie stykali się z domeną, jaką dziś opisuje współczesna demonologia ludowa i analogicznie przypomina współczesne meldunki o spotkaniach UFO. Sposób manifestacji, zachowanie się w przestrzeni, które ludzie dawnych czasów uznawali za magiczne, a my dzisiaj identyfikujemy jako anomalne, był identyczny. Zmieniła się tylko sceneria i forma zjawiska. Dziś mamy do czynienia z latającymi spodkami, cygarami, kulami i trójkątami, którymi „podróżują kosmici z innych planet”. Wieki temu były to błędne ogniki i istoty demoniczne, nawiedzające ludzi. Często później nazywano takich ludzi ‘odmieńcami’, bo po zetknięciu się ze sferą nadprzyrodzoną nie wychodzili z tego spotkania bez szwanku. Stawali się inni, niekiedy zyskiwali magiczne moce. Byli przywódcami duchowymi i władcami. Potrafili pociągnąć za sobą setki ludzi, by – jak chciał tego Carl Jung – synchronicznie zmienić tor historii. Dziś z kolei mamy do czynienia z osobami przeżywającymi wewnętrznie swoistą przemianę duchową, często niegroźną, która zwykle nie ma wielkiego wpływu na otoczenie. Niekiedy jednak tacy ludzie stają się na tyle uduchowieni, że zakładają sekty, głoszą swoje prawdy filozoficzne i starają się wpływać na innych. Są tzw. kontaktowcami i nieświadomie tworzą fundamenty pod nowe wierzenia.

Trudno tutaj sprzeciwić się tezie, że nie ma żadnego innego zjawiska na Ziemi, które wywarłoby tak duży wpływ na życie ludzi. Wiele wskazuje na to, że to właśnie ono dało początek do dziś istniejącym systemom filozoficznym, co jest pokłosiem ciągłego poszukiwania przez człowieka miejsca w otaczającej go rzeczywistości.

Zatem czegoś, co tak determinuje świadomość, nie da się sprowadzić do hipotezy odwiedzin przybyszów z innych planet. Wszechświat na pewno nie jest taki, jakim go postrzegamy i istnieje obok nas sfera innej rzeczywistości. Poszukując odpowiedzi na pytanie: „Czym jest UFO?”, musimy zapomnieć o stereotypach i leciwych teoriach. Często to nie UFO szuka kontaktu z nami, ale my sami, na moment przenikając do innej płaszczyzny rzeczywistości, wchodząc w odmienne stany świadomości, bądź znajdując się w tak silnie energetycznych miejscach na Ziemi, że nasza ukryta sensytywność otwiera się na paralelną rzeczywistość i styka się z inteligentną siłą, która od tysięcy lat ma na nas wpływ i oddziałuje na naszą świadomość, zgodnie z naszymi oczekiwaniami. Efektem tej inicjacji jest zachodząca przemiana. Mechanizmem odbezpieczającym tę przemianę jest właśnie UFO.

Współczesna ufologia, mierząc się z tak złożonym zjawiskiem, musi niewątpliwie stawiać sobie wyzwania. Niektóre specyficzne własności zjawiska UFO i ich powtarzalność są faktami, z którymi trzeba się liczyć i, by uzyskać właściwą odpowiedź, trzeba też zadać właściwe pytanie. Świadome pomijanie występujących w bliskich spotkaniach UFO wszelkich dziwności, odzwierciedla tylko ogólny obraz współczesnej ufologii. Mamy bowiem do czynienia z mnogością różnych hipotez i żadna z nich nie prowadzi do pełnego poznania istoty fenomenu.

Oczywiście samo badanie zjawiska, które, co do zasady jest nieuchwytne i nie daje się zbadać przy użyciu współczesnych instrumentów badawczych, nie jest łatwe. Problem stanowi również weryfikacja postawionych hipotez, co zresztą słusznie kiedyś zauważył znany polski dziennikarz, Mariusz Ziomecki, pisząc o ufologii w kontekście dość sceptycznego nastawienia:

Czy ufologia jest nauką? Jeśli wierzyć ufologom i spojrzeć na sprawę z punktu widzenia stosowanych narzędzi badawczych – jak najbardziej. Niestety, psuje wszystko niemożliwość weryfikacji jakiejkolwiek hipotezy – a jest to operacja dla nauki fundamentalna. Za tym idzie niemożność formułowania praw ogólnych. Jest więc ufologia – jak sądzę – tylko rejestrem mniej lub bardziej udokumentowanych faktów3.

Trudno nie zgodzić się z powyższym wywodem. Ufologia jest bardziej sferą poznawczą niż nauką i posiłkuje się wszelkimi narzędziami naukowymi w poznaniu zjawiska UFO. Zebrany materiał wciąż stanowi wyzwanie, gdyż sam fakt przenikania naszej fizycznej rzeczywistości przez jakąś inteligentną siłę kompletnie burzy wcześniej postawione paradygmaty.

Zapoznając się z licznymi raportami opisanymi w niniejszej książce, czytelnik ma szansę odbyć podróż po miejscach Dolnego Śląska, które być może dobrze zna, ale nie miał pojęcia, że rozegrały się tam wydarzenia wprost magiczne i nieziemskie.

Tajemnice Dolnego Śląska nie aspirują do definitywnej analizy ani nie przesądzają omawianego problemu. Nie są też jakimś unikatowym zestawieniem przypadków spotkań z UFO, bo podobne próby zebrania materiału dokumentalno-badawczego w innych rejonach Polski już miały miejsce4. Celem książki jest dostarczenie czytelnikowi niewyjaśnionych i kompletnie nieznanych informacji o manifestacjach UFO na Dolnym Śląsku.

Jestem pewien, że przemierzając inne rejony Polski, odwiedzając kolejne województwa i rozmawiając z ludźmi, natknęlibyśmy się na mnóstwo ciekawych i wiarygodnych relacji, bo UFO w swojej manifestacji nie stosuje się do sztucznie wytyczonych granic administracyjnych. Fenomen uznaje się za ogólnoświatowy.

W niniejszej książce ograniczyłem się do Dolnego Śląska, pragnąc zasygnalizować, że na mapie południowo-zachodniej Polski jest mnóstwo punktów, w których niegdyś w tym temacie działo się wiele, albo dzieje się nadal. Zbiór opisanych przypadków jest zapisem dokumentalnym i owocem mojej wieloletniej pracy w terenie. Stanowi dowód na to, że do naszej szarej i mechanicznie poukładanej rzeczywistości czasami wkrada się zjawisko, które przeczy zdrowemu rozsądkowi i pobudza wyobraźnię, dostarczając wrażeń stymulujących kreatywne myślenie.

To tylko fragment szerszej rzeczywistości, obok której próbujemy bezpardonowo przejść obojętnie. Nie zawsze nam się to jednak udaje.

CZĘŚĆ PIERWSZA

PIERWSZE ŚWIADECTWA HISTORYCZNE I POCZĄTKI OSOBLIWOŚCI

Tatarzy zaś, zastawszy miasto spalone i ogołocone zarówno z ludzi, jak z jakiegokolwiek majątku, oblegają zamek wrocławski. Lecz gdy przez kilka dni przeciągali oblężenie, nie usiłując zdobyć (zamku), brat Czesław z zakonu kaznodziejskiego, z pochodzenia Polak, pierwszy przeor klasztoru św. Wojciecha we Wrocławiu (…), modlitwą ze łzami wzniesioną do Boga, odparł oblężenie. Kiedy bowiem trwał w modlitwie, ognisty słup zstąpił z nieba nad jego głowę i oświetlił niewypowiedzianie oślepiającym blaskiem całą okolicę i teren miasta Wrocławia. Pod wpływem tego niezwykłego zjawiska serca Tatarów ogarnął strach i osłupienie do tego stopnia, że zaniechawszy oblężenia uciekli raczej, niż odeszli5.

Powyższy cytat pochodzi z Kronik Jana Długosza i opisuje oblężenie przez Tatarów Wrocławia w 1241 r. Zgodnie ze źródłami historycznymi, na skutek mongolskiego najazdu, z rozkazu Henryka II Pobożnego miasto zostało opuszczone i spalone, zaś cały majątek i żywność umieszczono we wrocławskim zamku, gdzie zorganizowano punkt obronny. Według opisanej przez Długosza legendy, przeor dominikanów wrocławskich, Czesław Odrowąża, swoją gorliwą modlitwą do Boga ściągnął na miasto silne zjawisko świetlne, które na tyle mocno przestraszyło oblegające zamek wrocławski hordy tatarskie, że w popłochu opuściły to miejsce.

Zdaniem polskich historyków ta barwnie opowiedziana historia to być może świadectwo zamanifestowania się w okolicy bardzo jasnego bolidu. Nieco innego zdania jest cytujący to zdarzenie w swojej książce brytyjski historyk Norman Davies, który spekuluje, iż: Ślązacy – jako pierwsi ludzie Zachodu – doświadczyli być może militarnego wykorzystania prochu6.

Grafika 1. Oblężenie miasta Wrocław w 1241 r. Błogosławiony Czesław Odrowąża ochrania modlitwą miasto przed pociskami Tatarów. Źródło Wikipedia.

Wiemy z innych kronik historycznych Długosza, że dawni Ślązacy faktycznie mogli się zetknąć z porażającą siłą prochu, gdy ten znamienity kronikarz polski opisywał w szczegółach wątki dotyczące bitwy pod Legnicą. Wówczas padają słowa: para, dym i mgła o cuchnącym odorze. Jest to – słusznie dziś uznając – trafna ilustracja wykorzystywanych przez Tatarów podczas ich najazdów efektów pirotechnicznych. Tymczasem w tym konkretnym przypadku spotykamy się z czymś zgoła odmiennym: Ognisty słup, który oświetlił (…) oślepiającym blaskiem całą okolicę i teren miasta Wrocław. Musiał to być więc bardzo silny ładunek wybuchowy, skoro jego siła rażenia objęła cały obszar miasta. Z drugiej strony, czy był to eksperyment wojskowy w wykonaniu Tatarów, który wymknął się spod kontroli i tak bardzo przestraszył najeźdźców, że ci odstąpili i uciekli?

Fragment zawiera wiele cech wspólnych, które dziś możemy przypisywać relacjom ze spotkań z UFO. Ogniste kule oślepiające swym blaskiem, słupy ognia przemieszczające się po niebie, płonące dyski, czy też latające statki, to bardzo często przewijające się w polskich kronikach opisy anomalnych zjawisk, których ludzie tamtych czasów nie potrafili racjonalnie wyjaśnić. To, co było nieznane i nie mieściło się w ówczesnym światopoglądzie, osadzano w kategorii zjawisk nadprzyrodzonych, które przynależały do sfery boskiej lub też były aktem sił nieczystych. Nie wiemy, co zamanifestowało się nad Wrocławiem w 1241 r. Na pewno coś na tyle efektownego i spektakularnego, że przyczyniło się do odwrotu najeźdźców nękających ówczesne ziemie piastowskie.

Wszystko wskazuje na to, że wrocławski cud z XIII wieku mógł być pierwszą znaną kronikarską relacją spotkań z UFO na Dolnym Śląsku.

Nie pierwszy to raz bieg historii zostaje zmieniony na skutek manifestacji zjawisk anomalnych. W źródłach historycznych możemy czasami natknąć się na opisy świadczące o tym, że niektóre bitwy były przerywane na skutek jakiegoś bliżej nieznanego czynnika zewnętrznego.

Przykładowo podczas oblężenia fenickiego miasta Tyr przez wojska Aleksandra Wielkiego w 32 r. p.n.e. doszło do spektakularnego zjawiska. Gdy trwał szturm, naraz nadleciały dwie srebrne błyszczące tarcze i jedna z nich wystrzeliła promieniem światła w mury miasta, niszcząc je tym samym. I tak oto przez dziurę w murze wdarło się wojsko Aleksandra i zdobyło miasto po trwającym pół roku oblężeniu7.

O następnym, dość wczesnym, ufologicznym świadectwie z interesującego nas terenu Dolnego Śląska, być może mówi nam stary fresk z kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa, znajdującego się w wałbrzyskiej dzielnicy Poniatów. Podczas remontu tego XIV-wiecznego gotyckiego kościoła w latach 80. XX w. doszło do niecodziennego odkrycia. Okazało się, że pod farbą zdobiącą jedną ze ścian budowli, znajdują się stare malowidła. Wrocławski konserwator zabytków określił wiek ukrytego fresku na XVI. Mógł on powstać po wojnie trzynastoletniej około 1652 r., gdy świątynię przejęła rodzina katolicka, która przeprowadziła gruntowny remont wnętrz i wszystkie ściany budowli zostały przemalowane. Wspomniany fresk znajduje się obecnie we Wrocławiu u konserwatora. W jego dolnej lewej części widać coś, co przypomina obiekt w kształcie kapelusza z wyraźnie wyodrębnioną kopułą. Odchodzą od niego promienie (linie), które prawdopodobnie odbijają jakiś okrągły cień na ziemi. O sprawie tej donosił w swojej książce pt. Magiczna rzeczywistość badacz UFO z Podkarpacia, Arkadiusz Miazga8. Jak pisze, informatorem był pewien mieszkaniec Dolnego Śląska, Andrzej Sędziak.

Grafika 2. Tajemniczy fresk z Wałbrzycha

Z jego ustaleń wynika, że fresk namalował artysta mieszkający niedaleko kościoła.

Arkadiusz Miazga sugeruje, że autor obrazu mógł być świadkiem obserwacji UFO, która zainspirowała go do uwiecznienia obiektu z promieniem. Niestety, fresk jest dość niewyraźny i jedyne zachowane jego zdjęcie niewiele pozwala ustalić w tej sprawie. Nie pierwszy to raz zjawisko UFO zostaje uwiecznione na obrazach i rycinach. Średniowieczne dzieła są pełne takich motywów, jakie sceptycy usilnie tłumaczą zwykłą nadinterpretacją.

Kolejna wczesna relacja pochodzi z niemieckich kronik historycznych i dotyczy obserwacji nietypowego bolidu nad Pakoszowem, przyległym dziś terytorialnie do Piechowic. W nocy z soboty na niedzielę 26/27 sierpnia 1876 r. na zachód od Pakoszowa spadł meteor. Obiekt leciał pod kątem 60 stopni względem poziomu, jak zwykła spadająca gwiazda. Jednak w miarę zbliżania się do ziemi urósł do wielkości dużej jasnej kuli świetlnej z pięknym, silnym i prawie oślepiającym złocisto-zielonym błyskiem. Kula przemieszczała się bezdźwięcznie, a jej jasność była dość rażąca. Obiekt po paru sekundach zniknął za wzniesieniami położonymi koło Szklarskiej Poręby. Nie było słychać huku ani uderzenia o ziemię.

Nie wiadomo więc, czy był to bolid, który spalił się w atmosferze przed impaktem, czy może kula innego pochodzenia, która – jak donoszą tutejsze podania i kroniki – często pojawiała się nad górami i szybko znikała. Osobliwą naturę takich zjawisk ówcześni miejscowi wiązali z karkonoskim Duchem Gór9.

PRZEDWOJENNE ZDJĘCIA UFO?

Tropienie dawnych świadectw UFO z terenu Dolnego Śląska zdecydowanie nie należy do najłatwiejszych. Niewiele posiadamy informacji z okresu przed II wojną światową. Potencjalnie źródła, do których jest ogólnie ograniczony dostęp, są spisane w języku niemieckim z uwagi na to, iż wcześniej ziemie te były zamieszkane przez Niemców. Niemniej pewne źródła istnieją, ale nie należy ich traktować jako pewnych dowodów. Bazujemy tutaj bowiem na nieznanych świadectwach fotograficznych i relacjach z drugiej ręki. Te ostatnie traktują głównie o rzekomych eksperymentach niemieckich z legendarną bronią Wunderwaffe. Ale po kolei…

Wertując archiwalne zdjęcia z Dolnego Śląska na portalu Wratislaviae Amici (dolny-slask.org.pl), ‘wprawione’ w anomalne zjawiska oko może natknąć się czasami na coś dziwnego.

Na pierwszą fotografię zwrócił uwagę Marcin Stachurski, wrocławski badacz UFO, publicysta i zbieracz archiwalnej polskiej literatury ufologicznej, który przejrzał portal pod kątem ciekawych zdjęć.

Udało mu się znaleźć fotografię wykonaną w latach 1905-1914. Widać na niej ustawioną do zdjęcia grupę niemieckich pilotów, pozującą przed samolotem. Byli to członkowie funkcjonującej wówczas szkoły pilotażu na lotnisku Gądów Mały. Za nimi stoi tłum ludzi. Był to prawdopodobnie zorganizowany piknik lotniczy, który w tamtych latach cieszył się dużym zainteresowaniem. Nas interesuje jednak to, co unosi się wysoko na lewo od hangaru. Jest to sporych rozmiarów kula, która zdaniem M. Stachurskiego: Dematerializuje się u góry, bądź rozmywa10.

Grafika 3. Pamiątkowe zdjęcie wykonane na lotnisku Gądów Mały w 1905-1916 r. W tle widać dziwny obiekt. Czy był to balon? Źródło: dolny-slask.org.pl

Oczywiście to, że obiekt jest niewyraźny w górnej części – racjonalnie rzecz ujmując – świadczy bardziej o tym, jak wówczas padało światło – a więc od góry, co może sugerować, że była to godzina bliżej południowej pory dnia, kiedy Słońce znajdowało się w zenicie. Co ciekawe, nikt na zdjęciu nie zwraca uwagi na lecącą za plecami zgromadzonych kulę. Oczywiście może to świadczyć o tym, że nikt jej nie widział (być może widział ją fotograf?). Możemy też założyć, iż był to zwykły balon. Takiej hipotezy nie da się wykluczyć, biorąc pod uwagę, że była to plenerowa impreza, w trakcie której atrakcją mogły być puszczane balony. Mimo wszystko zdjęcie jest dość ciekawe i zasługuje na uwagę.

Kolejna fotografia budzi zdecydowanie więcej kontrowersji. Zainteresował się nią jeden z czytelników portalu Stowarzyszenia Wratislaviae Amici i poprosił o interpretację pewną grupę, zajmującą się publicystyką nieznanego. Wkrótce zdjęcie stało się słynne i zagościło na kilku regionalnych portalach internetowych z adnotacją, iż dotyczy przedwojennego zdjęcia UFO z Dolnego Śląska.

Fotografia pochodzi prawdopodobnie z 1932 r. i została wykonana z lotu ptaka. Warto w tym miejscu wspomnieć, że 1932 r. to początki funkcjonowania lotniska Gądów Mały pod kątem rejsów cywilnych. W tym roku wybudowano tam betonowy hangar z wieżą (rejon dzisiejszej ulicy Lotniczej), a w 1937 r. uroczyście oddano do użytku pierwszy budynek zarządu lotniska (notabene istniejący do dziś), wraz z wieżą lotniskową, halą przylotów i odlotów, i restauracją na tarasie widokowym. Był to bardzo nowoczesny obiekt, który w latach świetności obsługiwał krajowe i międzynarodowe rejsy. Tymczasem wróćmy do samej fotografii…

Grafika 4. Zdjęcie lotnicze wykonane nad Wrocławiem w 1932 r. Na powiększeniu widać nieznany obiekt. Źródło: dolny-slask.org.pl

Utrwalono na niej rejon hangarów lotniska Gądów Mały oraz ulice: Gądowską i Bystrzycką we Wrocławiu. Autor zdjęcia miał na celu prawdopodobnie uchwycenie obiektu przy Gandauer Strasse, gdzie kiedyś znajdowała się gospoda Establissement Kaiser Friedrich Park. Niegdyś było to popularne miejsce rozrywki z przyległą doń salą balowo-koncertową, malowniczym parkiem i stawem, gdzie można było popływać łódką. Nie wiadomo, czy fotograf dostrzegł przemieszczającą się od strony północnej ciemną kulę. Na zdjęciu widać bowiem, tuż nad fotografowanym obiektem na ziemi, dość osobliwą kulę, którą otacza łuna światła. W przybliżeniu na obiekcie można ponadto dostrzec punkt jasnego światła.

Niestety, zdjęcie nosi wyraźne ślady zniszczeń, o czym świadczą ciągnące się z prawej na lewą stronę poziome linie, które prawdopodobnie są skazami. Kulista forma obiektu, otoczona białą aurą, zdecydowanie wyróżnia się na tle występujących na fotografii typowych skaz. Trudno jednoznacznie orzec, czy jest tym samym. Wątpliwości co do linii oczywiście mógłby rozwiać negatyw. Niewiele udało mi się dowiedzieć od administratorów strony. Nie potrafili powiedzieć, kto zdjęcie nadesłał. Brak pod nim też bardziej szczegółowego opisu. Uszkodzony negatyw na pewno jednak nie tłumaczy efektu cienia. Sprawa jest więc wciąż otwarta.

NA TROPIE TAJEMNIC WUNDERWAFFE – CZERNICA I ZAMEK KSIĄŻ

Przenieśmy się teraz w inny region Dolnego Śląska, do którego będziemy wracać jeszcze kilka razy. Udajmy się do niewielkiej miejscowości Czernica, położonej w malowniczym zakątku Gór Kaczawskich, będących częścią Sudetów Zachodnich, w gminie Jeżów Sudecki. Znajduje się tam niedawno odrestaurowany XVI-wieczny pałac utrzymany w duchu neorenesansowym. W okresie przedwojennym należał do rodziny von Klitzing – krewnych Ewy Braun. Rzekomo na jego terenie po wojnie ukryto cenne zbiory Muzeum Mozartowskiego i inne śląskie muzykalia, które przejęła wkraczająca na te ziemie w 1945 r. Armia Czerwona11.

Czytając turystyczny rys historyczny na temat Czernicy, sporządzony przez R. Primkego w magazynie „Karkonosze”, możemy dowiedzieć się o niezwykłej historii z udziałem UFO12. Autor wzmiankuje dość lakonicznie o pewnym zdarzeniu, do którego doszło pod koniec lat 30. XX wieku w Czernicy. Na polanie miał się ponoć rozbić kulisty obiekt, chwilę wcześniej latający nad miejscowością. Pojazd został przechwycony przez żołnierzy SS i przewieziony do Jeleniej Góry.

Nieco więcej miejsca poświęca tej historii znana dolnośląska badaczka tajemnic, dziennikarka i publicystka, Joanna Lamparska na łamach „Słowa Polskiego”. W artykule pt. Kosmiczna wioska autorka pisze:

Trudno uwierzyć w tę historię. Był rok 1937. Nad Czernicę, małą sudecką wioskę, nadleciał dziwny obiekt. Dzisiaj od razu rozpoznano by w nim UFO, ale podobno i przed wojną okoliczni mieszkańcy wiedzieli, że mają do czynienia z czymś niezwykłym. Od kilkunastu miesięcy bowiem nad Czernicę regularnie nadlatywały połyskujące spodki. Ten, który ujrzano teraz, zachowywał się jednak podejrzanie. Zamiast jak zwykle zatoczyć nad wsią szeroki łuk, runął prosto na ziemię. Ufolodzy twierdzą, że Niemcom udało się wtedy przechwycić nie tylko sam pojazd, ale i jego załogę. Podobno technologie, z którymi zapoznano się po katastrofie UFO, pozwoliły niemieckim naukowcom na skonstruowanie V-7 – latającego talerza, przy którego napędzie wykorzystywano siły grawitacyjne i energię jądrową13.

Skąd J. Lamparska wiedziała o tej historii? Odpowiedź pada już w samym artykule, gdy autorka powołuje się na wiedzę polskich ufologów i wzmiankuje legendarny wątek tajnej niemieckiej broni V-7, którą rzekomo wyprodukowano na terenie Gór Sowich, w podziemnym kompleksie Riese (Olbrzym). Tajemnicze podziemne miasto znajdujące się koło Wałbrzycha od dawna przyciąga turystów i budzi kontrowersje. Na przestrzeni wielu lat powstało mnóstwo bardziej i mniej poważnych książek, które starają się rozwikłać zagadkę podziemi regionu wałbrzyskiego. Utrzymane w tonie beletrystycznym książki znanego poszukiwacza tajemnic, Igora Witkowskiego, mówią wprost, że w Górach Sowich testowano tajną antygrawitacyjną broń w ramach projektu Chronos. Tym antygrawitacyjnym pojazdem miał być owiany legendami wojskowy prototyp die Glocke (z niem. dzwon). Słynna broń Wunderwaffe, która miała zmienić bieg wojny i przyczynić się do zwycięstwa Niemiec.

Czy historia rzekomej katastrofy niezidentyfikowanego obiektu latającego w Czernicy przyczyniła się do powstawania futurystycznych projektów wojskowych w Górach Sowich? Cóż… Igor Witkowski nie wspomina o tym w swoich książkach. Skąd więc pojawiło się źródło o incydencie z Czernicy?

Aby dotrzeć do praźródła tej enigmatycznej historii, musimy zagłębić się w meandry polskiej literatury ufologicznej, gdy rodziła się historia niemieckich latających spodków.

Po raz pierwszy wzmiankuje o niej polski ufolog i publicysta Robert Leśniakiewicz, na łamach nieistniejącego już „Magazynu UFO”. W artykule pt. Najgroźniejsza broń Hitlera?, pisze:

(…) Wracając do Sudetów – w czasie odwiedzin u znanego zakopiańskiego mistyka, literata i wydawcy w jednej osobie Jerzego Łataka w maju 1994 r. poznałem mieszkańca Czernicy Marka M., który stwierdził, że w okolicy Czernicy, miejscu znanym Hexenplatz, od kilku wieków (!!!) obserwuje się NOL-e w postaci nocnych świateł i kul ognistych. Co więcej, ów tajemniczy Hexenplatz należał w latach 1936-44 do… kochanki, a później żony – Ewy Braun. Nie wiem, ile jest w tym prawdy, ale nie wykluczam, że to właśnie tam mogło dojść do bliskiego spotkania obcych z hitlerowskimi uczonymi, które zaowocowało później tym, że poligony i ich zaplecze skoncentrowano w okolicach Wrocławia i Jeleniej Góry14.

Nie trzeba było długo czekać na ciąg dalszy przypuszczenia R. Leśniakiewicza. W tym samym roku, na łamach innego pisma Jerzy Gracz rozwija wątek Czernicy, tworząc scenariusz, który będzie służył przez następne lata polskim ufologom, publicystom tajemnic Gór Sowich i stanie się również poniewczasie zachętą do zwiedzenia Czernicy.

W artykule pt. Fabryka UFO, opublikowanym na łamach miesięcznika „Wróżka”, czytamy:

Jaśniejąca wszystkimi kolorami tęczy kula z zaskakującą prędkością przemierzała niebo, wykonując co jakiś czas zwroty i ewolucje, zdające się przeczyć wszelkim znanym zasadom aerodynamiki. Mieszkańcy sudeckiej osady Czernica patrzyli na to zjawisko z ciekawością, ale bez większego zdziwienia. W końcu już od półtora roku, co kilka dni, mieli okazję oglądać tą świecącą kulę. Tym razem jednak zawsze zręczny pojazd zachowywał się nieco inaczej. Wyraźnie tracił stabilność i po każdej kolejnej ewolucji nie odzyskiwał utraconej wysokości. Wreszcie zatrzymał się w miejscu, chwilę przechylał się na boki, jak gdyby chciał utrzymać równowagę na niewidzialnej linie, a potem runął w dół…. Wprost na posiadłość rodziców późniejszej kochanki Hitlera, Ewy Braun. Nim mieszkańcy osady zdołali tam dotrzeć, cały teren został otoczony przez oddziały SS. Był rok 193715.

Na przykładzie zdarzenia w Czernicy możemy prześledzić, jak rodził się mit o V-7. Opisywane szeroko w licznych książkach, m.in. przez I. Witkowskiego, historie o latających spodkach i tajnym projekcie Dzwon mają swoje źródło w literaturze zachodnioeuropejskiej, gdzie od lat 50. XX w. wyrastał i rozgałęział się mit o V-7, był sukcesywnie rozbudowany, a pod koniec lat 90. ubiegłego wieku został uzupełniony o kolejne wątki przez Witkowskiego16. Tak naprawdę autor ten nigdy nie ujawnił źródła informacji o tajemniczym projekcie Chronos, co jest poważnym minusem historii, która dała początek pod koniec lat 90. XX wieku wielu innym mitomańskim opowieściom. Ich siłę sprawczą możemy obserwować po dziś dzień. Powołuje się na nią wielu publicystów, dokładając do tej układanki kolejne elementy.

Ale co ze świadkami testów broni V-7? Jak twierdzi I. Witkowski takowi byli i tutaj powołuje się na swoje źródło. Jest nim historyk badający dzieje zamku Książ, Tadeusz Słowikowski. Witkowski, odwołując się do jego relacji, prezentuje w swojej książce pt. Supertajne bronie Hitlera cz. 1, zdarzenie, jakie miało miejsce w pobliżu tego zamku pod koniec wojny:

Szczątkowe są informacje wiążące ‘dzwon’ z jakimś rodzajem statku powietrznego – pisze Witkowski.

Jedyne, do jakich udało mi się dotrzeć, to dwie relacje świadków, znajdujące się w posiadaniu badacza historii Książa – Tadeusza Słowikowskiego z Wałbrzycha. Mówią one o lotach w pobliżu zamku obiektu charakteryzującego się kulistą szklaną kabiną z poruszającym się wokół niej poziomo pierścieniem17.

W kolejnych publikacjach tego autora spotykamy się już z bardziej zmodyfikowanym opisem. Nie ma w nim mowy o kulistej szklanej budowie, lecz o bardziej obłym kształcie, co sugeruje, że I. Witkowski, tworząc swój koronkowy mit o V-7, zwyczajnie dopasował opis widzianego nad Książem obiektu do kształtu dzwonu. W książce pt. Prawda o Wunderwaffe czytamy:

Od P. Słowikowskiego usłyszałem, wcale nie pytając go o takie sprawy, że na przełomie lat 44-45 jeden z mieszkańców widział jakieś obiekty startujące i lądujące pionowo, które nazwał latającymi beczkami18.

Sprawę po latach wyjaśnił Bartosz Rdułtowski, który opisał kulisy swojego śledztwa nad tajną bronią Hitlera i rewelacji dotyczącej słynnego die Glocke w książce pt. Tajny Zamek Książ. Okazuje się, że wspomniana przez T. Słowikowskiego historia o obiekcie z kulistą szklaną kopułą nie dotyczyła ani dysku, ani dzwonu, lecz była relacją naocznego świadka testowanych tam obiektów, pana Edwarda Zbierańskiego, który mieszkał w rejonie Książa od 1940 r. i był świadkiem przelotów – futurystycznie, jak na tamte czasy wyglądających obiektów – i ich pionowego startu. Bartosz Rdułtowski w swojej książce zamieszcza list E. Zbierańskiego, który udało mu się zdobyć, gdy przejął archiwum po nieżyjącym już łódzkim ufologu, Zbigniewie Blani-Bolnarze19.

(…) Panie Blania, jeśli chodzi o helikoptery, w ostatnim roku wojny widziałem je, jak wyglądały. Była to beczka lecąca ciemnego koloru, z wirującym śmigłem nad beczką z wyraźnym zaznaczeniem miejsc dla pilota – jednego lub dwóch. Jeśli ktoś jest innego zdania na temat tych helikopterów, chętnie się z nim spotkam i porozmawiam. Z tamtych lat zostało nas dwóch. Ja i Horst20.

Załączona dalsza korespondencja świadka wydarzeń z Książa ze Z. Blanią-Bolnarem ujawnia kolejne szczegóły dowodzące niezbicie, że nad zamkiem i w jego obszarze okoliczni mieszkańcy nie obserwowali latających dysków, a helikoptery, które były testowane pod koniec wojny w tym szczególnym pod względem militarnym rejonie na Dolnym Śląsku. Dalsze śledztwo B. Rdułtowskiego pozwoliło ustalić, że były to maszyny latające typu FL-282 produkowane w halach, które później należały do Świdnickiej Fabryki Urządzeń Przemysłowych.

SPOTKANIE Z NIETYPOWYMI HARCERZAMI W BARCINKU

Pozostańmy jeszcze przy latach 40. XX w. Po 1945 r. Polska odzyskuje niepodległość i jej granice ulegają dokumentnej korekcie. Dzisiejszy obszar Dolnego Śląska staje się częścią Polski. Ziemie Odzyskane21 po 1945 r. zaczyna zalewać ludność polska. Mieszkańcy boją się jeszcze wchodzić do dolnośląskich lasów, bo – jak głoszą lokalne media – wciąż grasują w nich niemieckie grupy dywersyjne Werwolf22. Przełom następuje w 1948 r. kiedy udaje się zlikwidować niemalże w całości podziemie niemieckie, więc chodzenie po lasach staje się bezpieczniejsze.

To właśnie tego roku, jesienią (dokładnej daty nie udało się ustalić) dochodzi do interesującego incydentu w lasach koło Barcinka, które bardziej w swoim przebiegu nawiązuje do wierzeń ludowych, niż przypomina klasyczne zdarzenie bliskiego spotkania z UFO. Świadkiem jest wówczas trzydziestoletni Henryk Matczak, mieszkaniec pobliskiego Wrzeszczyna.

Pewnego popołudnia wybrał się do lasu na grzyby. Zapuścił się w rejon Barcinka i przemierzał dobrze już znane mu szlaki. W miejscu, gdzie spacerował, znajdują się po dziś dzień opuszczone magazyny i podziemia poniemieckie. Kamienno-ceglane konstrukcje kryją wielką tajemnicę. Rzekomo były częścią podziemnej fabryki, w której produkowano części do niemieckich samolotów.

Kilkanaście metrów od tego miejsca widać granicę lasu iglastego, który płynnie przechodzi w las liściasty, porośnięty sędziwymi bukami. Matczak wkracza w las bukowy i po pokonaniu kilkunastu metrów dostrzega jakiś ruch w oddali. Niniejsza historia została spisana przez znajomego pana Matczaka i przekazana mi w 2020 r. Bazuję tutaj na bardzo powierzchownym opisie, ale zawarte w tej historii detale są znamienne w kontekście prezentowanego w książce materiału:

Zobaczyłem w odległości może 30 m grupkę dzieci ubranych na zielono, może było ich dziesięcioro. Z początku myślałem, że to harcerze, bo byli ubrani na zielono. Choć ten ubiór po dokładniejszym przyjrzeniu nie był mundurem harcerskim, bo był dość obcisły i bardziej przypominał jakiś ubiór pływaka sportowego. Ubranie dość ściśle przylegało do ciała, a na głowie ci ,,harcerze” mieli kaptury, trochę odstające ponad głowę. Konturów twarzy nie widziałem. Każde wyglądało tak samo i miało około 1 m wzrostu, postura takiego ośmioletniego chłopca. Myślałem, że to harcerze, bo niedaleko w tych poniemieckich magazynach organizowano już w lesie pierwsze zjazdy harcerskie ZHP. Ale było coś nie tak. Te osobniki poruszały się szybko, raz się schylały, wstawały, coś sobie podawały.

Zdębiałem, gdy zobaczyłem, jak zaczęły wchodzić na stojący nieopodal wielki buk, który miał rozchodzące się szeroko po bokach duże gałęzie. „Harcerze” zaczęli wchodzić na drzewo, jakby mieli klej na butach i w ogóle nie dotyczyła ich grawitacja. Jeden wlazł aż do samej gałęzi i zniknął mi w liściach, zaraz za nim następny. Może trzeci wlazł do końca i zaraz cofnął się, schodząc głową w dół. To się stało zanim zdecydowałem się podejść bliżej, żeby do nich zwyczajnie zagadać i zapytać, co robią tutaj w lesie. Wtedy tych, powiedzmy pięciu, co stali na ziemi, spojrzało na mnie i zaczęło mi się bacznie przyglądać. Zaraz odwróciłem się i zacząłem uciekać, bo już nie wiedziałem, z czym mam do czynienia.

Grafika 5. Rekonstrukcja zdarzenia z udziałem tajemniczych istot w Barcinku. Autor Michał Nabzdyk.

Interesujący jest ciąg dalszy tej osobliwej historii. Henryk Matczak jeszcze długo nie mógł się uspokoić po tym, co zobaczył w lesie i przez parę dni rozpowiadał o swojej przygodzie sąsiadom. Pech chciał, że w jego kamienicy mieszkał też milicjant, który zainteresował się przeżyciem Matczaka, zgłaszając to odpowiednim służbom. Skończyło się na tym, że pan Henryk został wezwany na komisariat w celu przesłuchania przez przedstawicieli organów Urzędu Bezpieczeństwa. Czasy były trudne i istniało podejrzenie, że Matczak spotkał w lesie jakichś amerykańskich szpiegów, o czym świadczył ich wygląd, zaś niecodzienne zachowanie sugerowało, że była to jakaś tajna misja. Na szczęście skończyło się na przesłuchaniach. Indagujący Matczaka UB-ek uznał, że ten musiał za dużo wypić, skoro w pewnym momencie zaczął mówić o skrzatach leśnych.

O ile powyższa konstatacja dla polskiej ubecji wydawała się na poły absurdalna, dla kogoś kto para się dokumentacją takich zjawisk – była raczej ciekawa i dorzeczna. Chociaż jest to relacja przekazana z drugiej ręki, rysuje się na tle analogicznych przypadków na dość wiarygodną. Opowieści o tzw. żywym folklorze są powszechnie znane, aczkolwiek swoją absurdalnością nieco burzą wizerunek skrzętnie poukładanej definicji kosmicznego UFO. Wydaje się jednak, że za takimi przypadkami stoi jedna i ta sama siła, która tylko zmienia swoje maski w zależności od tego, jaki rodzaj osobowości posiada świadek. Na przebieg takiego zdarzenia ma równie istotny wpływ czynnik kulturowy danej epoki.

Co ciekawe, dokładnie dwadzieścia pięć lat później doszło w pobliżu Wojcieszowa na Dolnym Śląsku do incydentu, będącego kalką powyższego. Okoliczności i przebieg obserwacji osobliwych postaci były niemalże identyczne. Istoty napotkane w lesie różniły się jedynie ubiorem. Te z Wojcieszowa miały czerwone kostiumy, a nie zielone. Przedziwny przypadek, że dwóch niezależnych świadków relacjonuje, można by rzec, tę samą historię.

LĄDOWANIE UFO W DUNINIE

Ciągle zachodzę w głowę i nie mogę wyjść z podziwu, że jeden z najwcześniejszych przypadków bliskich spotkań trzeciego stopnia na Dolnym Śląsku, jaki przyszło mi badać, wydarzył się niedaleko mojego miejsca zamieszkania. Gdy książka przechodziła pierwszą redakcję, wpłynęła do mnie relacja pewnej siedemdziesięcioośmioletniej legniczanki, która w 1948 r. przeżyła – aż chciałoby się rzec – szablonowe spotkanie z ufonautami i ich pojazdem.

Zdarzenie to naszpikowane jest motywami żywo przypominającymi tego typu relacje z początku XX w., w których dominują absurd i farsa. W tych odległych sprawach, z całą pewnością kluczowych w kwestii rozwikłania zagadki UFO, próżno szukać dominujących cech kosmitów oraz ich właściwego zachowania, do którego przywykliśmy, czytając znane sprawki ufologiczne z drugiej połowy XX w. Te przypadki zwykle pozbawione są sensu, a mimo to nie sposób zakwestionować ich autentyczność. Chociażby z uwagi na fakt, że często po lądowaniach UFO odnajdowano ślady fizyczne, które wtrącały w ten iluzoryczny obraz zdarzenia szczyptę nie dającego się zakwestionować empiryzmu.

Dunino to niewielka wioska położona na południowy zachód od Legnicy. Znajdują się tam chętnie odwiedzane obiekty agroturystyczne. Turystów przyciąga w ten rejon urokliwy krajobraz ukształtowany przez wygasłe wulkany, poprzecinany wijącą się pośrodku Nysą Szaloną. Mało kto jednak wie, że Dunino słynie na całym świecie nie za sprawą kojących duszę krajobrazów, ale dzięki swojej geologicznej strukturze. Na zachód od Dunina znajdują się bowiem duże złoża haloizytu. Działająca w pobliżu kopalnia jest jedną z trzech tego typu kopalni na świecie.

Ze względu na swoje szczególne właściwości sorpcyjne oraz dużą zdolność do wymiany jonowej, ta jedyna w swoim rodzaju zwietrzelina bazaltowa cieszy się dużym zainteresowaniem w przemyśle przy detoksykacji i odmetalizowaniu wód oraz ścieków. To tak na marginesie.

Siedemdziesięcioośmioletnia legniczanka, pani Wanda M. miała niespełna siedem lat, gdy doświadczyła tak szokująco bliskiego spotkania z UFO, że trauma po tym zdarzeniu towarzyszy w jej życiu po dziś dzień. Jak sama twierdzi: Wydarzyło się coś, co zmienia cię na zawsze i już nie odpuszcza.

Rzecz miała miejsce na początku czerwca 1949 r. w bardzo ciepły poranek, bo świadek popędziła na miejsce zdarzenia boso, będąc jeszcze w piżamie. Mogła być godzina 5:00, gdy do jej domu przybiegli sąsiad Bartłomiej wraz z Michałem, bratem ojca świadka. Obydwaj panowie wbiegli do mieszkania przerażeni, ponieważ na polu Bartłomieja wylądowało coś dziwnego. Obudzili ojca Wandy, tłumacząc mu, że musi to koniecznie zobaczyć. Ojciec bohaterki pospiesznie się ubrał i wybiegł z domu. Trzej panowie przebiegli odcinek kilkunastu metrów, mijając po drodze niewielki rów melioracyjny, by znaleźć się zaledwie kilka metrów przed obiektem UFO, który – jak gdyby nigdy nic – wylądował na polu Bartłomieja. Wanda wraz z jej matką też się zbudziły. Słysząc rozmowę mężczyzn, siedmiolatka wybiegła za ojcem, jego bratem i sąsiadem – w samej piżamie. Matka wyszła tylko przed dom, bo bała się iść dalej. Pozostali domownicy jeszcze spali.

Pierwsze, na co zwróciła uwagę świadek, to jasne, żółte światło bijące – jak się później okazało – od spodu obiektu. Cała czwórka stanęła w odległości zaledwie 2-3 m od pojazdu. Przed obiektem stało dwóch mężczyzn ubranych w dość ekscentryczny sposób:

Najpierw spenetrowałam obiekt, jak do niego dobiegałam. To był stożek nieco wyższy od naszej „chatynki”, w kolorze srebrno-brązowym. Wydawał lekki szum, jakby wiatr przed burzą. Miał prostokątne okna, dwa rzędy, jeden nad drugim, okien wysokich na 1-1,5 m. Przebijało przez nie srebrno-żółte światło. Na ścianie stożka było wgłębienie, przy którym stały trzy schodki, a u jego podstawy była jakby obręcz wysoka na 2 m. Na ten stożek „nałożona” taka, jakby metalowa końcówka z gumką na ołówek. Z tej obręczy wychodziły trzy łapy, na których stał ten stożek na ziemi. Stojąc na łapach, stożek znajdował się 1-1,2 m nad ziemią. Łapy odchodziły od stożka w kierunku ziemi pod niewielkim kątem. Ich przekrój rozszerzał się ku ziemi, gdzie miały ok 1,5 m szerokości. Spod stożka, spomiędzy łap, dobywało się pod kątem niebiesko-żółte światło, ale nie sięgało ono ziemi.

W rozmowie świadek ponadto dodała, że najniższe okno znajdowało się na wysokości około metra powyżej obręczy, ciągnącej się wzdłuż całego obiektu. Jak się okazało w dalszej części obserwacji, widoczne wgłębienie na obręczy – szerokie i wysokie na metr – było miejscem, gdzie otworzył się właz pojazdu. Zanim do tego doszło, uwagę świadków przykuło dziwne zachowanie istot stojących tuż przy obiekcie:

Były to dwie postacie ubrane w kombinezony. Na widok zgromadzonych ludzi postacie rozpięły zamek pod szyją, podniosły na wysokość czoła z twarzy coś w rodzaju kaptura w kształcie odwróconej litery U. Miały normalne rysy twarzy, nie żadne skośnookie. Kiedy odrzuciły ten kaptur, to ich twarze były widoczne jakby przez szybę i wtedy również dostrzegłam, że pod tym zewnętrznym kombinezonem mają też drugi na ramionach, stalowy. Ten pierwszy, zewnętrzny kombinezon, był w kolorze ciemnego orzecha. Od pępka aż pod brodę na tym kombinezonie był szeroki jakby zamek błyskawiczny. Postacie mówiły męskim głosem, ale ani po niemiecku, ani po rosyjsku, bo te języki znałam. Sprawiały wrażenie, jakby o coś pytały, gestykulowały i pokazywały. Mój ojciec, nasz sąsiad i brat ojca na migi pytali, czy chcą może pić i jeść, ale nie doszli z nimi do porozumienia. Oni byli dużo wyżsi, mieli co najmniej 1,9 m, a wzrostu dodawały im jeszcze kombinezony. Jeden był też wyższy od drugiego. Byli dobrze zbudowani, na dłoniach mieli pięć palców i bardzo duże stopy.

Grafika 6. Artystyczna wizja spotkania z istotami i obiektem UFO w Duninie. Autor Michał Nabzdyk.

Dodajmy do powyższego, że zdaniem pani Wandy ten kaptur nie był ostry, szpiczasty – raczej owalny i zaokrąglony. Trudno powiedzieć, do czego był podobny, ale najbardziej – do takiego kaptura jak w kombinezonie niemowlaka:

Najpierw oni jakby odpięli coś pod szyją, a potem rękami z obu stron twarzy rozsunęli tę cześć kaptura z twarzy na boki takim ruchem, jak się obiema rękami myje twarz w kierunku uszu i tyłu głowy tak, że było widać wtedy ich całą twarz, nos, oczy, usta i była ona widoczna tak, jakby przez lekko matową szybę lub siatkę. Ta szyba była jakby częścią tego drugiego srebrnego kombinezonu, spod którego widać było twarz – właśnie dzięki tej szybie. I widać było tylko twarz, a nie uszy, bo to miejsce, gdzie są uszy, było właśnie pod tym srebrnym kombinezonem, więc nawet trudno powiedzieć, czy mieli uszy – twierdziła świadek.

Obie strony starały się porozumieć. Było przy tym dużo gestykulacji. Jeden z przybyszów wskazał ręką na Kozice, a drugi na Legnicę. Ta wymiana zdań, dla obu stron niezrozumiała, trwała około 10 minut. W końcu postacie pożegnały się, można by rzec, kulturalnie, z mieszkańcami Dunina:

Przyłożyli ręce do piersi, ukłonili się lekko jakby w podziękowaniu i odwrócili się w stronę stożka. Wtedy w miejscu wgłębienia na stożku przy schodkach otworzył się właz i miałam wrażenie, jakby ktoś tam jeszcze był w środku. Ukłonili się, dali znak, żeby się cofnąć i po schodkach weszli do stożka. Ten właz to była jakby taka zasuwa w poprzek. Jak wchodzili, to musieli się schylić, a potem te schodki zostały wciągnięte do środka jakby za naciśnięciem guzika. Ze stożka rozległ się głośny szum, taki jak silna ulewa i silniejsze światło pokazało się z dołu. Wystartował powoli i wznosił się łagodnie pionowo, a potem na wysokości, na jakiej kiedyś przelatywały często w tamtych okolicach sowieckie śmigłowce, zmienił kierunek i łagodnym łukiem odleciał w kierunku Legnicy – relacjonowała koniec obserwacji pani Wanda.

Świadkowie jeszcze przez chwilę stali i wpatrywali się w niebo, ale nic niezwykłego już się nie wydarzyło. Potem wszyscy wrócili na podwórze, gdzie czekała matka pani Wandy i długo komentowali całe wydarzenie. Mama świadka – po wysłuchaniu historii dotyczącej spotkania – usiadła na ławce i rozpłakała się. Twierdziła, że już długo nie zostaną na Ziemiach Odzyskanych, bo zbliża się wojna. Wszyscy dorośli świadkowie zajścia uważali, że przypadkiem spotkali jakichś żołnierzy obcego państwa, którzy brali udział w tajnej misji rozpoznawczej. Pani Wanda przez wiele lat żyła w przekonaniu, że tak faktycznie było. Dopiero następne lata i splot przedziwnych zdarzeń sprawiły, że zmieniła zdanie i po dziś dzień twierdzi, że w czerwcu 1949 r. spotkała kosmitów.

Na dowód wiarygodności świadków ze spotkania ze stożkowatym obiektem i jego załogantami na polu pozostał ślad. Była to żółta, zgnieciona trawa o średnicy może 2-3 m. Ślad utrzymywał się przez dwa lub trzy lata. Sąsiad siał na tym polu zboże, ale w miejscu lądowania nic nie wyrastało.

Pytanie zasadnicze brzmi: Czy wszyscy świadkowie – wraz z panią Wandą przeżyli autentyczne wydarzenie z udziałem statku UFO i kosmitów, czy to wszystko może było iluzją, wygenerowanym hologramem?

Ale czy wizje mogą pozostawiać na ziemi ślady?

Na te pytania postaram się odpowiedzieć w dalszej części książki.

Warto zwrócić uwagę na fakt, że pani Wanda M. jest nietuzinkową osobą i wszystko wskazuje na to, że opisane wydarzenie z jej wczesnego okresu dzieciństwa nie było przypadkiem. Dziś uznaje się za osobę bardzo sensytywną, potrafi wyłapywać aurę od innych ludzi. Jeszcze będąc w podstawówce odkryła w sobie inne zdolności:

Potrafiłam np. wychodzić z ciała i unosiłam się nad łóżkiem w nocy. Posiadałam umiejętność latania po całym domu i obserwowałam wtedy swoich śpiących rodziców. Z czasem te umiejętności we mnie osłabły, ale pojawiły się inne –zwierzała się świadek.

Nabyta sensytywność u świadka – w tym konkretnym przypadku – nie wydaje się odosobniona. Prezentowane w dalszej części książki inne relacje dowodzą, że jest to niemalże norma. Bliskie spotkanie z UFO stanowi preludium do uruchomienia dźwigni, która otwiera przed świadkami szerokie perspektywy i innowacyjne spojrzenie na świat. Następuje przewartościowanie poglądów na temat otaczającej rzeczywistości i rozbudzenie zdolności paranormalnych.

CO WYDARZYŁO SIĘ W BIELAWIE?

Zostawiając w tyle lata 40. XX w., nieuchronnie wchodzimy w groteskowe czasy polskiego PRL-u. Jednocześnie są to też początki współczesnej ery ufologicznej na świecie. Napływowa ludność polska na ziemiach dolnośląskich czuje się już na Ziemiach Odzyskanych dość pewnie. Niemniej wciąż widuje rzeczy zgoła osobliwe, przywołujące skojarzenia z legendami i przypowieściami ludowymi. Pierwsze relacje ufologiczne, do których po latach udało się dotrzeć, nie przypominają klasycznych spotkań z UFO. Choć mowa w nich o rasowych latających spodkach, to pojawiające się obok nich istoty humanoidalne trudno kojarzyć z opisem kosmitów, bliżej im do świata folkloru. Postacie te zachowują się często groteskowo, by nie rzec: absurdalnie; kojarzą się świadkom ze znanych im z dzieciństwa legend, nawiązujących do wątków z paranormalną sferą ducha i demonicznych aktów.

Kolejna historia pochodzi od pana Jana, mieszkańca Warszawy, z 1949 r. lub 1950 r. (prawdopodobnie jesień) i dotyczy spotkania z dziwnie wyglądającymi istotami w okolicach Bielawy, położonej w sercu malowniczych Gór Sowich. Świadek opisał swoje przeżycie po latach w liście, gdy odwiedzał Dolny Śląsk w celach turystycznych jeszcze jako młody mężczyzna:

Miałem wówczas dwadzieścia dwa lata i nic o NOL-ach nie wiedziałem, natomiast byłem pod wrażeniem, że obserwuję rzecz niezwykłą. Kiedy zgrzany pchaniem roweru kamienistym korytem potoku zbliżałem się do przełęczy wysoko w górach, wyszła nagle z zarośli drobna postać i rozejrzała się ostrożnie. Pomimo późnej pory jesiennego dnia było dość widno, by zauważyć jednolity szarawy strój, lecz twarzy ukrytej pod kapturem nie udało mi się dostrzec. Odniosłem dziwne wrażenie – osobnik wyglądał jak nieco starszy przedszkolak, lecz jego ruchy i ten kombinezon wskazywały na osobę dorosłą. Za moment wyłoniły się jeszcze cztery takie same postacie, identycznie ubrane, zakapturzone; miały obcisłe nogawki. Zbiły się w gromadkę. Stałem tak z lekka osłupiały w oczekiwaniu, myśląc, że wyjdzie ktoś jeszcze, kto się tym ‘drobiazgiem’ zaopiekuje, ale nikt więcej nie wyszedł.

Grafika 7. Grafika ilustrująca wygląd istot spotkanych w Górach Sowich. Autor Michał Nabzdyk.

Wydawało mi się to niesamowite. Jeśli to dzieci, to co robią o tej porze same w górach? Czyżby się zgubiły? Ale nie sprawiały wrażenia, że potrzebują pomocy. Do dziś mam w uszach wspomnienie głosów zbliżonych do ptasiego świergotu, gdy pewnie naradzali się, wskazując moją osobę. Znajdowali się w odległości poniżej 100 m ode mnie. Nie ruszałem się z miejsca. Jeśli bowiem to dzieci, mógłbym je przestraszyć, a jeśli nie, to kto? Wyglądali tak obco, nawet nie jak obcokrajowcy ani jak harcerze, ani wojsko, ale też nie bezładna grupa turystów. Byli bez plecaków, toreb czy innych nakryć głowy – otrząsnąłem się jakby z odrętwienia, gdy część osobników bez pośpiechu przeszła do lasu po przeciwnej stronie, a dwóch stało przez chwilę gestykulując, po czym odeszli w tym samym kierunku. Wrażenie niepokoju, jakiego wówczas doznałem, pozostawiło na zawsze ślad w mojej pamięci, mimo że starałem się zapomnieć o czymś takim, czego nie mogłem zrozumieć.

Całe zdarzenie trwało dość krótko, bo zaledwie dwie minuty. Choć świadek później wspominał, że: Miało się wrażenie, jakby trwało całą wieczność. W późniejszych rozmowach telefonicznych dodał do tego jeszcze kilka znajomo brzmiących szczegółów:

W trakcie tego spotkania czułem się całkowicie odizolowany od otoczenia, jakby ktoś mnie wessał do innego świata. Być może część tego wrażenia była spowodowana moimi wielkimi emocjami. Strach górował nad tym wszystkim i nie wiem, czy nie sprawił, że stałem wtedy jak zamurowany. Dopiero kiedy istoty z powrotem schowały się do lasu, poczułem nieopisaną ulgę – opowiadał.

Ciekawy jest również opis istot. Pan Jan ocenił ich wzrost na około 1,20 m. Szczupłe, z wyglądu przypominały dzieci. Każda z istot ubrana była w identyczny sposób: ściśle przylegający kombinezon szarego koloru. Na głowach był widoczny szpiczasty kaptur. Poza tym świadek nie odnotował w pamięci takich szczegółów jak ręce i nogi. Nie wiadomo więc, czy obcisły ubiór nie zakrywał kończyn.

W tym wszystkim szczególnie interesująco jawi się sposób komunikacji spotkanych na drodze osobników:

Było to takie szczebiotanie, momentami jękliwe. Nie przypominało żadnego znanego języka. Jakby ktoś puścił przyspieszoną płytę z dźwiękiem – wspominał.

Powyższy opis przypomina sposób komunikacji istot z wielu znanych bliskich spotkań. Z polskich zdarzeń na pierwszy plan wysuwa się spotkanie w Emilcinie, które w ostatnim czasie stało się na nowo gorącym tematem dyskusji. Jak widać szeroko opisane przeżycia Jana Wolskiego w pewnych szczegółach nie są odosobnione23.

PILOCI GONIĄ UFO

Nie ulega wątpliwości, że największą wartość poznawczą w zrozumieniu zjawiska UFO, dzięki szczegółowym relacjom, wnoszą piloci. W literaturze ufologicznej spotykamy się z małą ilością takich meldunków. Wynika to z faktu, iż piloci niechętnie dzielą się z ufologami refleksjami ze swoich przeżyć, zwyczajnie obawiając się o swoją reputację. W ostatnich latach sporo w tej kwestii się zmieniło i widać wyraźny progres. Środowisko pilotów, choć jest hermetyczne, czasami się przełamuje i od czasu do czasu możemy zapoznać się z bardzo ciekawymi relacjami, przekazanymi przez osoby wiarygodne, które stykając się z tym zjawiskiem szukają wytłumaczenia, co de facto widziały, bo ich zasób wiedzy i doświadczenie w wykonywanym zawodzie nie są wystarczające do zrozumienia fenomenu, z którym mają do czynienia.

Poniższy przypadek pochodzi właśnie od pilota wojskowego, który sześćdziesiąt lat temu mierzył się z zagadką UFO. Jest on nietuzinkową postacią w świecie polskiej awiacji. To kpt. Apoloniusz Czernow z Wrocławia, absolwent Akademii Sztabu Generalnego, pilot drugiej klasy, dowódca Wrocławskiego Korpusu Lotniczego, gen. bryg. oraz attaché wojskowy w ambasadzie w Moskwie. W ostatnich latach swojej kariery pełnił również stanowisko pełnomocnika Ministra Obrony Narodowej ds. Pracowników Cywilnych Wojska. Trudno więc o lepszego świadka.

Dwie próby przechwycenia UFO, jakie zanotował na swoim koncie kpt. A. Czernow pochodzą z lat 50. XX w., a ich powietrzną scenerią były obszary dzisiejszego Dolnego Śląska. Po raz pierwszy dokumentował je Jerzy Trepka w swoim cyklu reporterskim jeszcze w latach 60. Do sprawy powrócił Ryszard Grundman, gdy w latach 80. prywatnie zbierał meldunki spotkań z UFO wśród polskich pilotów24.

Osobiście poznałem A. Czernowa w 1999 r., podczas zorganizowanego we Wrocławiu przez Janusza Zagórskiego UFO FORUM. Czernow miał wówczas swoją prelekcję i jego relacja po latach w niczym nie odbiegała od wypowiedzi uzyskanych przez J. Trepkę i R. Grundmana.

Do pierwszej obserwacji doszło 14 sierpnia 1954 r. A. Czernow był wówczas pomocnikiem dowódcy 3. Pułku lotnictwa myśliwskiego we Wrocławiu. Stacjonujące w tym czasie we Wrocławiu myśliwce były często podrywane do przechwytywania balonów wysyłanych z okolic Monachium. Tego dnia został on oddelegowany do przechwycenia takiego balonu w rejonie Jelenia Góra-Zgorzelec-Świdnica. Czernow pilotował samolot Lima 5. Próba przechwycenia balonu nie powiodła się. Obiekt oddalił się w stronę ówczesnej Czechosłowacji i Czernow, znajdując się w trakcie drogi powrotnej na lotnisko, w okolicach Świdnicy, dostrzegł jeszcze jeden niezidentyfikowany cel, z lewej strony na godzinie 10:00. Warunki pogodowe były dość dobre, lekkie zachmurzenie. Czernow natychmiast zgłosił problem dowództwu i otrzymał zgodę na przechwycenie, jeśli wystarczy mu paliwa. Obiekt znajdował się w odległości 15 km z przewyższeniem na 1000 m. Gdy Czernow zbliżył się do celu, określił kształt obiektu na cygaro ustawione pod kątem 45 stopni do poziomu o barwie srebrzysto-pomarańczowej:

Wydarzenie, o którym będę mówił najpierw, otworzyło serię zjawisk dla mnie zgoła niezrozumiałych. Miało miejsce w sierpniu ubiegłego roku w samo południe. Wracałem z dalekiego lotu ‘na przechwycenie’, prowadząc maszynę na wysokości 8000 m. W pewnej chwili dostrzegłem na tle nieba jasny wydłużony przedmiot, przypominający kształtem pionowo ustawione cygaro. Obiekt znajdował się około 1000 m nade mną. Było to w okolicach Świdnicy, gdzie w swoim czasie dość często pojawiały się obce balony. Sądząc, że jest to nowy, nieznany typ takiego balonu, natychmiast zameldowałem o tym przez radio na stanowisko dowodzenia, załadowawszy działka, poderwałem maszynę i z szybkością 800 km/h ruszyłem w kierunku domniemanego balonu, aby go strącić. Zbliżam się szybko do celu. ‘Balon’ wydał mi się coraz dziwniejszy. Niezależnie od osobliwego kształtu, miał niespotykaną barwę, jakąś fluoryzująco-srebrzystą. Dolna część cygara jarzyła się matowym, lecz bardzo jasnym światłem.

Nagle stwierdziłem z osłupieniem, że balon zamiast przybliżać się, ucieka. Podczas gdy moja maszyna unosiła się z prędkością 20-30 m/s, balon pędził w górę z szybkością co najmniej pięciokrotnie większą, to jest ponad 150 m/s. Na celny strzał było już za daleko.

Z wysokości 14000 m, gdy uzyskałem maksymalny pułap mej maszyny, obserwowałem srebrzysty obiekt wiszący co najmniej na 16000 m. Przekazując bezzwłocznie tę obserwację do punktów naziemnych, dowiedziałem się, że radiolokacja nie stwierdziła na ekranie żadnego obiektu. Fakt ten pogłębia wówczas moje mniemanie, że był to całkiem specjalny typ balonu z urządzeniami uniemożliwiającymi przechwycenie go przez obcy zbliżający się samolot. Sądziłem, że balon samoczynnie napełnia się gazem. Nie powiem jednak, aby ta hipoteza, nawet wtedy, była dla mnie całkiem przekonująca.

Słyszałem, że podobną obserwację miał również kpt. Stojarski z jednostki wojskowej w M. (Mielec – przyp. autora). Kilka tygodni później otrzymaliśmy wiadomość od pilotów z lotniska K. (Kętrzyn – przyp. autora) o dziwnych, niezrozumiałych obserwacjach, które – co prawda nieśmiało – kojarzono ze zjawiskami ‘latających talerzy’. Zarówno ja, jak moi koledzy, przyjęliśmy tę informację z kpinami. Jednak już bodajże nazajutrz zaskakujące spostrzeżenia paru najbliższych kolegów przygasiły naszą ironię i sceptycyzm25.

Czernow dodał do swojej relacji bardzo istotny szczegół. Gdy doszło do zwiększenia pułapu przez UFO, znajdował się on poza zasięgiem strzału. Obiekt utrzymywał się przez chwilę na pułapie wyższym w stosunku do jego lotu jakieś 2-3 km, zmienił barwę na pomarańczowo-czerwoną i po chwili zniknął. Podobno w tym samym czasie inny pilot z Kętrzyna podejmował próbę przechwycenia podobnego obiektu w okolicach Wolsztyna. Jednak cel nie został osiągnięty, gdyż ten zniknął z pola widzenia.

Poniżej opis kolejnego spotkania w przestworzach. Tym razem niezidentyfikowany cel oddalał się z zawrotną prędkością podczas próby przechwycenia:

Na terenach lotów zaczęły pojawiać się nocą zagadkowe, świecące obiekty. Mnie spotkała podobna przygoda 1 lub 2 października. Noc była bezchmurna, Księżyc w kwadrze świecił jasno. Około godziny 21:30 lecieliśmy dwoma maszynami z kpt. Jarominem na wysokości 4000 m. Nagle usłyszałem przez radio zakłopotany głos kolegi: „Uważaj, coś żółtego kręci się tu i goni mnie”.

Zgoła nie wiedziałem, co sądzić o tym niespodziewanym meldunku. Za chwilę jednak sam wyraźnie ujrzałem jakiś świecący owalny przedmiot, który oddalał się z olbrzymią szybkością. Porozumiałem się z ziemią i wraz z kpt. Jarominem popędziliśmy z prędkością 900 km/h za zagadkowym obiektem. Światło jednak zgasło.

Zdezorientowani schodziliśmy do lądowania. I nagle w momencie trzeciego skrętu świecący przedmiot pojawił się znowu. Ruszyliśmy w pogoń. Nieznany obiekt okazał się znacznie szybszy: nie gasząc światła, oddalał się od nas z łatwością. Twierdzę, że musiał mieć szybkość liniową powyżej 2 M (dwie liczby Macha, czyli 2560 km/h). Wylądowaliśmy w najwyższym stopniu zdziwieni. To nocne spotkanie wywarło na mnie dużo większe wrażenie niż pierwsza dziwna przygoda. Zjawisko spostrzeżono również z ziemi ze stanowiska dowodzenia, gdzie określono je jako „szybko przesuwającą się kulę o dziwnym blasku”. Koledzy ocenili pozorną wielkość tego świecącego kręgu na półtorej średnicy Księżyca.

Dziwne jednak, iż radar nie zanotował pojawienia się niezidentyfikowanego przedmiotu – być może obiekt znajdował się w tak zwanym martwym polu.

Tej samej nocy czterech naszych pilotów widziało znowu latające światła. Wszyscy oni potem zgodnie stwierdzili, że zagadkowe kręgi miały szybkość większą niż dźwięk; ze względu na rozmiary nie mogły to być w żadnym wypadku światła pozycyjne jakiegoś obcego samolotu26.

KRAJOZNAWCZA WYCIECZKA KOSMITÓW W STRZYŻOWCU

Strzyżowiec to niewielka miejscowość położona na trasie Jelenia Góra-Lwówek Śląski. Przylega do niej Park Krajobrazowy Dolina Bobru, nieopodal wznosi się na wysokość 425 m n.p.m. góra Czyżyk, zaś 2 km na wschód mieści się słynna Czernica. To właśnie w tym miejscu, pomiędzy stacją Pilchowice-Zapora a Strzyżowcem, dochodzi do niecodziennego zdarzenia w październiku 1959 r. Sprawę po latach dokumentował Jarosław Krzyżanowski, legnicki ufolog i szef klubu LKBZN KONTAKT.

Świadkiem zdarzenia jest szesnastoletni Zbigniew A., mieszkaniec Strzyżowca, który wraz ze swoim kolegą pewnego popołudnia udał się na pobliskie pole. Podczas obchodu obydwaj panowie naraz dostrzegli na południowej krawędzi terenu dwa dziwnie wyglądające stworzenia. Stały na pagórku znajdującym się mniej więcej 150 m od chłopców. Według świadka: