Szpiedzy na moście - James B.Donovan - ebook

Szpiedzy na moście ebook

James B.Donovan

4,2

Opis

Pasjonująca historia uczestnika zimnowojennej wymiany szpiegów, tematu najnowszego filmu Stevena Spielberga Most Szpiegów.

Wczesnym rankiem 10 lutego 1962 roku James B. Donovan ruszył na środek mostu Glienicke - słynnego "mostu szpiegów", który wówczas łączył Berlin Zachodni ze Wschodnim. Razem z nim szedł Rudolf Iwanowicz Abel, arcyszpieg i wieloletni szef sowieckiej siatki szpiegowskiej w Stanach Zjednoczonych. Z przeciwnej strony zbliżał się, równie pilnie strzeżony, Francis Gary Powers, pilot słynnego amerykańskiego samolotu szpiegowskiego U-2, zestrzelonego przez Sowietów. Wymianę Powersa za Abla wynegocjował Donovan.

Abel był uznawany za najbardziej zdolnego i skutecznego szpiega swoich czasów. Jego proces, który rozpoczął się przed brooklyńskim Sądem Okręgowym, a zakończył w Sądzie Najwyższym Stanów Zjednoczonych, ujawnił zaskakujące metody działania i sukcesy sowieckich szpiegów.

James B. Donovan został obrońcą z urzędu Abla. Jego historię i proces zrelacjonował z  pedantyczną zręcznością. Jest tu więc dokumentalna relacja, uzupełniona o analizę psychologiczną postaci. To sprawia, że Szpiegów na moście czyta się jak mroczny thriller.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 526

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (6 ocen)
3
1
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




James B.Donovan SZPIEDZY NA MOŚCIE SPRAWA PUŁKOWNIKA ABLA I FRANCISA GARY’EGO POWERSA ISBN: 978-83-7785-863-9 TYTUŁ ORYGINAŁU: Strangers on a Bridge. The Case of Colonel Abel Tytuł oryginału: Strangers on a Bridge: The Case of Colonel Abel and Francis Gary Powers Copyright © 1964 by Jane Amorosi, John B. Donovan, and Mary Ellen Fuller Foreword copyright © 2015 by Jason Matthews All rights reserved Copyright © for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań 2015 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67, faks 61 852 63 26 Dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.

PRZEDMOWA

Niniejsza książka jest wznowieniem Szpiegów na moście, wydanego w 1964 roku bestsellera przedstawiającego proces oskarżonego o szpiegostwo oficera sowieckiego wywiadu Rudolfa Abla. Książka została napisana przez jego obrońcę z urzędu, Jamesa B. Donovana. Jednak i dziś nie jest mniej ważna — i zajmująca — niż była wtedy. Zainteresuje amatorów zimnowojennych intryg i przyciągnie uwagę miłośników dramatów sądowych. Błyskotliwie opisana zręczna linia obrony przyjęta przez Donovana niewątpliwie jest ciekawą lekturą. A mroczny obraz zagadkowej i skomplikowanej osobowości Abla, sowieckiego szpiega, jest wprost fascynujący. Przede wszystkim jednak ta relacja z procesu o szpiegostwo z lat pięćdziesiątych przypomina nam, że szpiedzy są wśród nas od zawsze, gdyż jest to drugi najstarszy zawód na świecie. Gdybyśmy o tym zapomnieli, współczesne nagłówki dokumentujące ostatnie aresztowania rosyjskich szpiegów i uśpionych agentów w Ameryce uprzytamniają nam, że w tej kwestii nic się nie zmieniło po dziś dzień.

Najskuteczniejszą operacją wywiadowczą dwudziestego wieku była zapewne infiltracja projektu Manhattan przez Związek Sowiecki i zdobycie amerykańskich tajemnic nuklearnych w latach czterdziestych i pięćdziesiątych. Rosjanie zrealizowali wyznaczone przez Józefa Stalina „zadanie numer jeden”, już na wczesnym etapie wykradając informacje o „tajemnicach atomu”, jak wówczas je nazywano, w USA, Wielkiej Brytanii i Kanadzie. Nadal trwają akademickie dyskusje na temat tego, jakie i ile tych największych tajemnic rzeczywiście zostało wykradzionych i czy te informacje istotnie pomogły Rosjanom rozwiązać problemy teoretyczne i inżynieryjne, z jakimi zmagał się ich program zbrojeń.

Nie ulega wątpliwości, że ukradzione Stanom Zjednoczonym informacje pomogły rozwiązać szereg specyficznych problemów mechanicznych, takich jak zaprojektowanie detonatora ciśnieniowego, jednak sowieccy fizycy sami wykonali większość pracy. W istocie NKWD (poprzednik KGB) pilnie strzegło zdobytych tajemnic nuklearnych i nigdy nie dzieliło się informacjami z większością rosyjskich naukowców. Zamiast tego szef NKWD Ławrientij Beria wykorzystywał dane z USA głównie do ukradkowego sprawdzania postępów teoretycznych i praktycznych prac sowieckich naukowców. Obecnie powszechnie przyjmuje się, że sowieccy szpiedzy zapewne przyspieszyli proces tworzenia rosyjskiej bomby atomowej o rok lub dwa.

Na początku lat czterdziestych Związek Sowiecki miał nad czym pracować, aby zrealizować „zadanie numer jeden”. Stalin udzielił zezwolenia na użycie nieograniczonych środków. Beria ze swym krwawym NKWD nadzorował całą tę operację. Prowadzony w wielu placówkach zatrudniających ponad sto tysięcy naukowców, techników, maszynistek oraz pracowników personelu administracyjnego i pomocniczego projekt Manhattan, ze swym niespójnym i nieskoordynowanym systemem zabezpieczeń fabryk i laboratoriów chronionych przez rozmaite agencje ochrony, był rozległym i łatwym celem dla sowieckiego wywiadu. W tej fazie drugiej wojny światowej Związek Sowiecki był postrzegany jako wierny sojusznik USA i cieszył się przychylnością opinii publicznej, jak również politycznym poparciem Waszyngtonu. Ten pozytywny wizerunek Rosji w oczach wielu naukowców zwerbowanych przez Moskwę na „atomowych szpiegów” przekładał się na przekonanie, że dzielenie się tajemnicami broni jądrowej wyrówna szanse na powojennej scenie politycznej, wyeliminuje nieufność i zapewni światowy pokój.

Werbowanie idealistycznych i przyjaźnie nastawionych Amerykanów oraz emigrantów pracujących nad projektem Manhattan było jak zrywanie dojrzałych owoców dla oficerów rosyjskiego wywiadu działających pod dyplomatyczną przykrywką w sowieckiej ambasadzie w Waszyngtonie, sowieckim konsulacie w San Francisco i w sowieckiej delegacji do ONZ w Nowym Jorku. Wielu z wytypowanych przez wywiad naukowców było z pochodzenia Rosjanami lub sympatykami amerykańskiej partii komunistycznej; wśród nich byli między innymi Klaus Fuchs, Harry Gold, David Greenglass, Theodore Hall oraz Julius i Ethel Rosenbergowie (wszyscy będący członkami siatki szpiegowskiej o kryptonimie Volunteer).

Jednak sukcesy sowieckiej operacji wymierzonej w projekt Manhattan wywołały powszechnie znane problemy. W 1952 roku, tak samo jak dziś, po upajającej fazie werbowania szpiega zaczyna się prawdziwa praca. Prowadzenie tajnego informatora jest trudniejsze niż nakłonienie go do współpracy. A z Moskwy płyną kolejne żądania — Stalin osobiście żąda więcej informacji, lepszych i jak najszybciej. Trzeba naciskać na informatorów, aby je dostarczali, mając przy tym pewność, że im dłużej agent szpieguje, tym bardziej wzrasta prawdopodobieństwo jego wpadki. W latach pięćdziesiątych działania na terenie USA stały się niebezpieczne dla rosyjskich szpiegów. Amerykańska sympatia dla Związku Sowieckiego znacznie osłabła, przyćmiona widmem czerwonej zarazy i rozpoczynającej się zimnej wojny. Wydziały kontrwywiadowcze FBI były aktywne i groźne. Minęły czasy jawnych kontaktów amerykańskich naukowców z rosyjskimi dyplomatami.

Problem utrzymania i prowadzenia siatki Volunteer został rozwiązany w typowo sowiecki sposób: zwerbowano innych Amerykanów (kurierów), aby spotykali się z atomowymi szpiegami i dostarczali informacje prowadzącemu (nielegalnemu agentowi), który przekazywał raporty Moskwie. Ten system zapewniał skuteczne ukrycie rosyjskiego zaangażowania, zachowanie bezpieczeństwa i różnych stopni wtajemniczenia, a także niewykrywalny przepływ informacji do i z Centrali (czyli głównej kwatery NKWD).

Funkcjonariuszy wywiadu NKWD działających w obcym kraju można było podzielić na trzy kategorie. Legalnych z oficjalną przykrywką, którzy zwykle działali z terenu placówki dyplomatycznej; legalnych, lecz z nieoficjalną przykrywką, udających handlowców, naukowców lub różnego rodzaju ekspertów, aby uzyskać czasowy dostęp do obiektu; oraz nielegalnych, udających obywateli danego kraju, mających drobiazgowo spreparowany i udokumentowany życiorys (zwany legendą). Nielegalni mogli latami pozostawać w uśpieniu, aby wtopić się w otoczenie, ewentualnie zajmując istotne strategiczne stanowisko, pozornie nie mające żadnego znaczenia wywiadowczego. Tego rodzaju nielegalni agenci mogli być nieaktywni nawet przez dziesięć lat, zanim stali się potrzebni (i dlatego czasem nazywano ich śpiochami).

Przygotowanie legendy (zazwyczaj przez przyjęcie tożsamości dawno zmarłej osoby) jest żmudną pracą — a podtrzymywanie jej przez lata musi być frustrujące. Administracyjne wspieranie nielegalnego agenta wymaga usilnych, stałych i różnorodnych działań. Nielegalni są straszliwie kosztowni, zarówno na etapie instalacji, jak i eksploatacji. Muszą być dobrze wyszkoleni. W ich przypadku kwestie łączności i bezpieczeństwa są priorytetowe, gdyż aresztowanego nielegalnego szpiega nie chroni immunitet dyplomatyczny. Nieodzownym warunkiem jest perfekcyjna znajomość obcego języka. Nieefektywność, koszty i ryzyko tej metody instalowania szpiega częściowo rekompensuje doskonale spreparowany życiorys, anonimowość i nieuchwytność.

Większość służb wywiadowczych nie korzysta z nielegalnych agentów z powodu wymienionych powyżej niedogodności. Jednak jest również ludzki wymiar tej kwestii. Wyobraźcie sobie wysłanie oficera wywiadu mającego małżonkę, rodzinę i przyjaciół na być może dwudziestoletnie wygnanie na terytorium wroga, gdzie będzie oddychał, jadł i spał, zachowując przyjętą tożsamość. Co więcej, wyobraźcie sobie przydzielenie temu funkcjonariuszowi zupełnie obcej osoby jako fikcyjnej współmałżonki (za to doskonale umiejącej nadawać alfabetem Morse’a). Cała ta koncepcja jest sprzeczna z zachodnimi ideałami i poglądami. Jest tak rosyjska, tak zimnowojenna, tak sowiecka, że zakładamy, iż żadna rozsądna służba wywiadowcza już nie korzysta z nielegalnych agentów.

To założenie może być błędne: w czerwcu 2010 roku w Nowym Jorku, New Jersey i Bostonie FBI aresztowało jedenastu nielegalnych agentów pracujących dla Władimira Putina i SWR (następczyni KGB).

Oficer wywiadu NKWD pułkownik Rudolf Iwanowicz Abel został aresztowany przez FBI i agentów urzędu imigracyjnego w pokoju hotelowym na Brooklynie wczesnym rankiem w czerwcu 1957 roku pod zarzutem spiskowania i szpiegostwa. Był to punkt zwrotny prowadzonej przez FBI sprawy Hollow Nickel, zakończonej skazaniem Abla przez sąd federalny USA w październiku tego samego roku i wyrokiem 45 lat więzienia federalnego w Atlancie.

Rudolf Abel przybył do USA w 1948 roku przez Francję i Kanadę, przyjąwszy tożsamość zmarłego litewskiego emigranta. Został przeszkolony przez NKWD i otrzymał rozkaz reaktywacji siatki atomowych szpiegów Volunteer, która od 1942 roku dostarczała tajne materiały z laboratoriów badawczych projektu Manhattan w Los Alamos w Nowym Meksyku, lecz znacznie ograniczyła działalność na skutek wzmocnienia powojennych środków bezpieczeństwa. Tuż po przyjeździe Abel zmienił tożsamość i otworzył mały zakład fotograficzny na Brooklynie. Ten zawód był idealną przykrywką dla nielegalnego agenta — jako wolny strzelec Abel mógł swobodnie podróżować i wykonywać niesprecyzowane zlecenia — a także posiadać profesjonalny sprzęt fotograficzny.

Rudolf Abel był podręcznikowym nielegalnym agentem. Doskonale władał językiem angielskim, rosyjskim, niemieckim, polskim i jidysz. Za młodu interesował się inżynierią, muzyką, malarstwem, fotografią i krótkofalarstwem. Podczas drugiej wojny światowej szkolił radiotelegrafistów Armii Czerwonej, został zwerbowany przez sowiecki wywiad i uczestniczył w głośnej operacji kontrwywiadowczej przeciwko Abwehrze (niemieckiemu wywiadowi wojskowemu). W nagrodę ze swoje wojenne zasługi otrzymał najbardziej prestiżowe stanowisko w hierarchii NKWD: został nielegalnym agentem w USA.

Przez pierwsze dwa lata pobytu w USA Abel asymilował się, otrzymywał pieniądze i instrukcje oraz prawdopodobnie jeździł do Santa Fe w Nowym Meksyku, aby wybierać kurierów, reaktywować dawnych informatorów i stworzyć nowy system łączności. W swoim zakładzie na Brooklynie Abel rozwiesił drucianą antenę dla krótkofalówki — uziemionej przez połączenie z rurą wodociągową — aby przekazywać zaszyfrowane depesze do centrali. Najwidoczniej wykonał dobrą robotę, reanimując siatkę Volunteer: w 1949 roku Moskwa zawiadomiła Rudolfa, że został odznaczony Orderem Czerwonego Sztandaru, wysokim sowieckim odznaczeniem wojskowym zazwyczaj przyznawanym za odwagę w walce. Zapewne przekazał doskonałe informacje wywiadowcze, które usatysfakcjonowały samego wujaszka Stalina.

Jednakże rok 1950 przyniósł poważne kłopoty siatce Volunteer. Julius i Ethel Rosenbergowie, ważni kurierzy i informatorzy siatki, zostali aresztowani dzięki przyznaniu się do winy i zeznaniom innego członka tej siatki, Davida Greenglassa (który był bratem Ethel). Zdemaskowano dwoje rosyjskich kurierów, małżeństwo Lonę i Morrisa Cohenów, którzy również zostaliby aresztowani, ale uciekli przez Meksyk do Moskwy. Gdy siatka zaczęła chwiać się w posadach, Rudolf Abel, jej główny kontroler znany wielu kurierom, był zagrożony. Jednak Cohenowie się wymknęli, a aresztowani Rosenbergowie uparcie odmawiali współpracy z FBI nawet dla ratowania życia. Zostali straceni w czerwcu 1953 roku.

Wyczerpany i działający na krawędzi zdemaskowania, Abel poprosił o pomoc. W 1952 roku centrala wysłała do USA podpułkownika NKWD Reino Häyhänena jako asystenta Abla. Reino przybył do Nowego Jorku na pokładzie „Queen Mary” z legendą fińskiego emigranta i przez prawie dwa lata asymilował się, odbierając pieniądze, szyfry i wyposażenie ze skrytek (uprzednio zwanych skrzynkami kontaktowymi) na Manhattanie, w Brooklynie i Bronksie. Häyhänen nie był równie zdyscyplinowanym, zręcznym i utalentowanym nielegalnym agentem jak Abel. Często nadużywający alkoholu, wdawał się w publiczne małżeńskie kłótnie z przydzieloną mu fińską „żoną” (jego prawdziwa rosyjska żona pozostała w Moskwie), zwracając na siebie uwagę, i zaniedbywał swoje obowiązki nielegalnego agenta.

Jedna z opróżnionych przez Reino skrzynek zawierała amerykańską pięciocentówkę, która została wydrążona i miała służyć jako skrytka na mikrofilm lub miniaturową książkę szyfrów. Zamiast ją otworzyć, roztargniony Häyhänen wydał ten pieniądz albo wykorzystał jako żeton w metrze. Moneta przez siedem miesięcy pozostawała w obiegu, aż pewien gazeciarz upuścił ją i otworzyła się, ukazując maleńką karteczkę z rzędami cyfr. Sprawa Hollow Nickel, „wydrążonego miedziaka”, pozostawała nierozwiązana przez cztery lata, gdyż FBI nie było w stanie odszyfrować zakodowanej wiadomości.

Przed rozkwitem technik automatycznego szyfrowania bezpieczne połączenia radiowe pomiędzy głównymi kwaterami wywiadów a agentami terenowymi zapewniało użycie jednorazowych tablic (czasem nazywanych kluczami liczbowymi). Te zestawy szyfrów były kartami zadrukowanymi rzędami i kolumnami pięciocyfrowych liczb, laminowanymi i zazwyczaj o niewielkich rozmiarach, ułatwiających ukrycie ich.

Agent terenowy otrzymywał wiadomość radiową z kwatery głównej poprzez jednokierunkową transmisję, w której monotonny kobiecy głos odczytywał szereg cyfr, stanowiących zaszyfrowaną wiadomość. Agent zapisywał je w pięciocyfrowych grupach i odejmował odpowiednie wartości odczytywane z właściwej tabeli. Otrzymane wartości wskazywały poszczególne litery alfabetu i tworzyły wiadomość. Ponieważ każda taka tabela jest inna i używana tylko raz, rozszyfrowanie wiadomości metodą kryptoanalizy jest niemożliwe. Ten szyfr jest nie do złamania, jak wykazał impas w sprawie Hollow Nickel.

Häyhänen zachowywał się i spisywał coraz gorzej i siatka Volunteer zaczęła się rwać, szczególnie podczas sześciomiesięcznej nieobecności Abla, który wyjechał do Moskwy, aby podreperować siły. Skrytki pozostawały nieopróżniane, kontakt radiowy się rwał, a Reino wydawał pieniądze z budżetu operacyjnego na wódkę i prostytutki. Abel nalegał, żeby centrala odwołała Häyhänena do Moskwy, co zrobiono na początku 1957 roku. Rozpijaczony, ale nie głupi, Häyhänen zgłosił się do ambasady USA w Paryżu i zdradził swoich mocodawców. Ambasada odesłała go do USA i w ramiona łowców szpiegów z FBI. Reino chętnie z nimi współpracował. Zaczął podawać nazwiska, wskazywać skrzynki kontaktowe, opisał także Abla i lokalizację jego zakładu. Odczytał wiadomość zawartą w monecie. Sprawę Hollow Nickel wyjęto z naftaliny.

Po kolejnych rozmowach z Häyhänenem i po ścisłej obserwacji Abla agenci FBI aresztowali Rudolfa w wynajmowanym przez niego pokoju wczesnym rankiem 21 czerwca 1957 roku. Nawet wiedząc, że przepadł z kretesem, Rudolf Abel pozostał twardym zawodowcem. Odmówił rozmowy z agentami specjalnymi FBI, którzy go aresztowali — później stanowczo odrzucił propozycję FBI, żeby został podwójnym agentem — a następnie poprosił o zezwolenie na spakowanie drogiego i delikatnego sprzętu. Gdy pakował walizkę, bystroocy agenci FBI przychwycili go na próbie ukrycia w rękawie koszuli tabel szyfrów oraz mikrofilmu. Teatralnie stwierdził, że rozmaite przedmioty to rupiecie, i wrzucił je do kosza na śmieci. Ich późniejsze oględziny wykazały, że są to rozmaite przybory służące do ukrywania szpiegowskich materiałów. Agenci federalni przechwycili również aparaty do sporządzania mikrofilmów oraz kilka krótkofalówek. Znaleźli wydrążone wkręty, spinki do mankietów, pędzle do golenia i klepki podłogowe zawierające książki kodowe, tablice szyfrów, mikrofilm, plan spotkań i pieniądze. Znaleziono także zdjęcia Cohenów, dwojga kurierów, którzy uciekli przez Meksyk, oraz przedmioty pozwalające na identyfikację innych członków siatki.

(Niezmordowani Cohenowie byli szpiegami recydywistami: w 1959 roku znów pojawili się w Wielkiej Brytanii jako Peter i Helen Krogerowie, wspierając sowiecką operację — opatrzoną kryptonimem Portland Spy Ring — której celem było zdobycie tajemnic uzbrojenia okrętów podwodnych brytyjskiej marynarki. Tym razem Cohenowie/Krogerowie zostali aresztowani przez Scotland Yard, skazani na karę więzienia i w końcu uwolnieni w trakcie wymiany szpiegów w 1969 roku).

Ciekawostka: w czasie aresztowania Abel był szczególnie zatroskany losem oprawionych w ramy obrazów, które sam namalował. Podczas swego procesu i czterech lat pobytu w więzieniu nieustannie martwił się o sposób ich przechowywania i nalegał, żeby wysłano je do Niemiec Wschodnich. Możemy się tylko domyślać, czy mikrofilmy z tajemnicami atomowymi były ukryte w wydrążonych ramach czy też jako mikrokropki umieszczone pod warstwami farby.

Relacja z procesu, opisanego zabawnym, oszczędnym stylem Donovana, jest frapująca. Jurysta czytający obecnie tę książkę dostrzegł dwie kwestie o historycznym znaczeniu. Pierwsza to, że skład ławy sędziowskiej w tej głośnej i doniosłej sprawie o działalność szpiegowską został wybrany w ciągu trzech godzin, czyli niezwykle szybko. Dzisiaj wybór ławy sędziowskiej w takich głośnych sprawach zabiera tygodnie, a nawet miesiące. Czy to odstępstwo od normy było specyficzną cechą procesu Abla, czy normą procesową w salach sądów federalnych z lat pięćdziesiątych?

Druga kwestia zaprzątająca uwagę jurysty to to, jak Donovan uniknął orzeczenia kary śmierci dla Abla, przekonując przewodniczącego sądu Mortimera W. Byersa, że Rudolf może się kiedyś przydać do wymiany szpiegów z Sowietami. Był rok 1957 i pierwsze takie wymiany zaczęły się dopiero trzy lata później. Donovan był co najmniej bardzo przewidujący: pilot U-2 Francis Gary Powers został zestrzelony w 1960 roku i wymieniony (na Abla) w 1962; Donovan negocjował wypuszczenie z Kuby tysięcy schwytanych członków operacji w Zatoce Świń w 1963 roku; Marvin Makinen, przetrzymywany jako zakładnik pracownik Uniwersytetu Pensylwanii, został wymieniony na dwóch sowieckich szpiegów w 1963 roku; aresztowany w Wielkiej Brytanii szpieg Gordon Lonsdale został wymieniony na brytyjskiego agenta Greville’a Wynne’a w 1964 roku.

(Wymiany szpiegów między Wschodem a Zachodem prowadzono do 1986 roku, czasem na moście Glienicke na rzece Haweli, łączącej ówcześnie wschodnioniemiecki Poczdam z cichym południowym krańcem amerykańskiego sektora podzielonego Berlina. Niniejsza książka kończy się wciągającą relacją Donovana z wymiany na tym moście, w trakcie której Rudolf Abel wrócił do Niemiec Wschodnich w szeroko otwarte ramiona KGB, a pilot U-2 Gary Powers do domu).

W więzieniu w Atlancie Abel malował, rozmawiał z innymi więźniami, uczył się sitodruku i co roku drukował wiele kartek z życzeniami bożonarodzeniowymi. Natomiast przetrzymywani przez Sowietów więźniowie, w tym Powers, Pryor, Wynne i Makinen, spędzali całe lata w koszmarnym Centralnym Więzieniu Władymirskim na północ od Moskwy lub w celach przesłuchań głównej kwatery KGB na Łubiance, albo w takich moskiewskich więzieniach jak Butyrki i Lefortowo, w okropnych warunkach, niedożywieni lub głodzeni i nieustannie przechodzący psychologiczne i fizyczne katusze.

Zrobione podczas aresztowania w 1957 roku zdjęcia skutego Rudolfa Abla o kamiennej twarzy i w słomkowym kapeluszu z szeroką białą opaską są sugestywnymi dokumentami czasów zimnej wojny i sowieckiego szpiegostwa. Sprawa Hollow Nickel, zagadkowy szyfr, zwoje mikrofilmów i toporne krótkofalówki przenoszą nas w ponury świat powojennego szpiegostwa, pełen dziwnych i nieprzyjemnych osobników używających specjalistycznego wyposażenia szpiegowskiego, które dziś w większości wydaje się prymitywne, felerne i nieużyteczne. A stateczny most Glienicke — ze swą stalową konstrukcją i asfaltową nawierzchnią — jawi się nam jako wiecznie spowity kłębami mgły, z kratownicami podświetlonymi lodowato zimnym blaskiem łukowych lamp. Most Szpiegów.

Przykrym faktem jest, że te szpiegowskie rozgrywki trwają nadal, czy się ktoś zgadza czy nie z tezą, iż zaczęła się nowa zimna wojna. Wydrążone monety, mikrofilmy i jednorazowe szyfry zostały zastąpione przez laptopy i oprogramowanie ze studziewięćdziesięciodwubitowym kluczem szyfrującym oraz nowoczesną steganografię. Zamiast odręcznych rysunków pierwszych projektów bomb atomowych dzisiejsze służby wywiadowcze usiłują monitorować elektroniczne systemy finansowe innych krajów, szacować ich zasoby energii lub wynajdować słabe punkty elektronicznej obrony. Satelity i drony pozwalają zajrzeć w głąb nieprzyjacielskiego terytorium. Jednak wszystkie te cuda nie są w stanie odkryć planów i zamiarów przywódców innych krajów, dokonujących brutalnej aneksji Półwyspu Krymskiego, mułłów usiłujących zdobyć broń nuklearną lub psychopatów marzących o rzezi. Mogą tego dokonać tylko żywi agenci i szpiedzy tacy jak Rudolf Abel.

To, że Donovan zgodził się bronić Abla w czasie, gdy inni prominentni prawnicy zrejterowali ze strachu przed piętnem czerwonej zarazy, było niezwykłym przejawem patriotyzmu; afirmacją amerykańskiej praworządności, uczciwości i sprawiedliwości — ideałów nie istniejących w Związku Sowieckim, który słał swoich agentów, żeby prowadzili szpiegowskie operacje przeciwko Stanom Zjednoczonym. Donovan wiedział, co jest ważne, pomimo krzykliwych nagłówków w ówczesnych gazetach.

Zwyczajni ludzie w każdym okresie dziejów, wyposażeni w swe wydrążone monety i prowadzący grę, która nie zmieniła się od wieków: w tajemnicy wykradają sekrety i czasem zostają schwytani. Wtedy dwaj członkowie tego enigmatycznego bractwa mogą minąć się we mgle jako nieznajomi na moście.

Jason Matthews

James B. Donovan (za zgodą Louisa Fabiana Bachracha/Bachrach Studio)
Rudolf Iwanowicz Abel (za zgodą Wide World Photos)

WSTĘP

We wczesnoporannej mgle jechaliśmy przez opustoszały Berlin Zachodni do mostu Glienicke, miejsca naszego spotkania. Teraz byliśmy na jednym końcu tej konstrukcji z ciemnozielonej stali, prowadzącej do okupowanych przez Sowietów Niemiec Wschodnich. Po drugiej stronie jeziora był Poczdam; na wzgórzu po prawej widać było kontur średniowiecznego zamku. Po obu stronach jeziora znajdowały się gęsto zadrzewione parki. Był zimny, lecz pogodny ranek 10 lutego 1962 roku.

Pod mostem, na naszym brzegu jeziora, trzej berlińscy wędkarze łowili ryby, ale od czasu do czasu z zaciekawieniem spoglądali w górę. Po jeziorze pływało kilka białych łabędzi.

Na drugim końcu wąskiego mostu, nazwanego w 1945 roku Mostem Wolności przez naszych żołnierzy i Rosjan, widzieliśmy grupkę mężczyzn w ciemnych futrzanych czapkach. Dostrzegłem wysoką sylwetkę Iwana A. Szyszkina, sowieckiego urzędnika w Berlinie Wschodnim, który negocjował ze mną wymianę więźniów, jaką rządy trzech państw miały właśnie przeprowadzić.

W Waszyngtonie dochodziła trzecia rano, lecz w Białym Domu paliły się światła i prezydent Kennedy jeszcze nie spał, czekając na wiadomość. Berlin z Białym Domem łączyła otwarta linia telefoniczna.

Na naszym końcu mostu Glienicke kręcili się amerykańscy żandarmi w długich płaszczach. W budce wartowniczej umundurowani strażnicy, którym przed chwilą nagle kazano opuścić posterunki na moście, popijali kawę z papierowych kubków; wyglądali na zaskoczonych i lekko zaniepokojonych. Ich naładowane karabiny stały w kącie.

Za nami zatrzymały się dwa samochody armii USA. Krzepcy strażnicy otaczali Rudolfa I. Abla, wychudłego i wyglądającego na starszego niż sześćdziesięciodwuletniego mężczyznę. Pobyt w amerykańskim więzieniu pozostawił swój ślad. Teraz, w ostatniej chwili Abla podtrzymywała jedynie głęboko zakorzeniona samodyscyplina.

Rudolf Iwanowicz Abel był pułkownikiem KGB, sowieckiej tajnej służby wywiadowczej. W Stanach Zjednoczonych uważano go za „rezydenta”, który przez dziewięć lat kierował całą sowiecką siatką szpiegowską w Ameryce Północnej ze swojej pracowni fotograficznej na Brooklynie. Został schwytany w czerwcu 1957 roku, gdy zdradził go jego niezdyscyplinowany podwładny. Abel został aresztowany przez FBI, osądzony i skazany za „spisek w celu uprawiania szpiegostwa wojskowego i atomowego”, czyli zbrodnię karaną śmiercią.

Stając po raz pierwszy przed sądem federalnym w sierpniu 1957 roku, Abel poprosił sędziego o przydzielenie „adwokata wybranego przez izbę adwokacką”. Zespół prawników zarekomendował mnie sądowi jako obrońcę z urzędu. Po czterech latach procesu Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych podtrzymał wyrok skazujący stosunkiem głosów 5 do 4. W międzyczasie pułkownik odsiadywał trzydziestoletni wyrok w więzieniu w Atlancie.

Kiedy skazywano go 15 listopada 1957 roku, prosiłem sędziego, aby nie orzekał kary śmierci, ponieważ między innymi:

Jest możliwe, że w przyszłości Amerykanin podobnej rangi zostanie schwytany w sowieckiej Rosji lub w którymś z jej państw sojuszniczych; w takim wypadku wymiana więźniów kanałami dyplomatycznymi może być uznana za leżącą w najlepszym interesie Stanów Zjednoczonych.

Teraz na moście Glienicke miała dojść do skutku taka wymiana, wynegocjowana „po bezskutecznych wysiłkach dyplomatycznych”, jak później napisał do mnie prezydent Kennedy.

Na drugim końcu mostu stał pilot amerykańskiego samolotu U-2, Francis Gary Powers. W odległym sektorze Berlina, na przejściu granicznym między Wschodem a Zachodem znanym jako Checkpoint Charlie, Niemcy Wschodnie miały uwolnić Frederica L. Pryora, amerykańskiego studenta Yale. Został aresztowany za szpiegostwo w Berlinie Wschodnim w sierpniu 1961 roku i wschodnioniemiecki rząd oficjalnie groził mu karą śmierci. Ostatnim pionkiem wymiany był młody Amerykanin, Marvin Makinen z Uniwersytetu Pensylwanii. W sowieckim więzieniu w Kijowie, gdzie odsiadywał wyrok ośmiu lat więzienia za szpiegostwo, niczego nieświadomy Makinen otrzymał zgodę Rosjan na wcześniejsze zwolnienie.

Kiedy szedłem na środek mostu Glienicke, aby dopełnić uzgodnionego ceremoniału i uzyskać to, co obiecano mi „za murem” w Berlinie Wschodnim, miał to być dla mnie koniec długiej drogi. Ta sprawa zdominowała całą moją praktykę prawniczą. Formalności prawne zabierały mnóstwo czasu, a związane z nią czynności pozaprawne jeszcze więcej.

Byłem jedynym gościem i korespondentem Abla w ciągu jego prawie pięcioletniego pobytu w więzieniu w Stanach Zjednoczonych. Pułkownik był niezwykłym osobnikiem, inteligentnym i wykazującym nienasyconą żądzę wiedzy typową dla naukowca. Był złakniony towarzystwa i wymiany myśli. Przebywając w federalnym więzieniu w Nowym Jorku, raz zniżył się do nauczania francuskiego swego towarzysza z celi, gangstera-półanalfabety skazanego za wymuszanie haraczu od śmieciarzy.

Tak więc rozmawialiśmy. I korespondowaliśmy. Zgadzaliśmy się i spieraliśmy. O jego sprawę, amerykański wymiar sprawiedliwości, politykę międzynarodową, sztukę współczesną, trzymanie zwierząt domowych, teorię prawdopodobieństwa w matematyce wyższej, kształcenie dzieci, wywiad i kontrwywiad, samotność wszystkich ściganych i o to, czy ma zostać skremowany, jeśli umrze w więzieniu. Zakres jego zainteresowań wydawał się równie niewyczerpany jak jego wiedza.

Od razu muszę wyjaśnić, czego Abel nigdy mi nie powiedział. Nigdy nie wyznał mi, czy jego działalność w Stanach Zjednoczonych była kierowana przez sowiecką Rosję. Może się to wydać niewiarygodne, ale to prawda. Mógłby być pułkownikiem KGB, który samowolnie postanowił podjąć takie szpiegowskie działania. Ja jednak zawsze wychodziłem z założenia, że zebrane przez rząd Stanów Zjednoczonych dowody winy Abla — oraz sowieckiego rządu, który go przysłał — są przytłaczające. Cała moja linia obrony była oparta na tym założeniu. Co więcej, on o tym wiedział, taktownie to akceptował i nigdy nie zaprzeczał. Nawet w naszych dyskusjach przyjmowaliśmy takie założenie. Jednak nigdy otwarcie tego nie powiedział, nawet mnie.

Dlaczego? Czy uważał mnie za naiwnego, sympatyka Sowietów lub człowieka zdezorientowanego? Wcale nie. Takie otwarte wyznanie nie tylko było przeciwne jego instynktom, nabytym w ciągu trzydziestu lat, lecz co ważniejsze, niepotrzebne jego prawnikowi. To ostatnie kryterium było najważniejsze w naszych oficjalnych kontaktach. Kiedyś zapytałem go o jego prawdziwe nazwisko. Zastanowił się, a potem rzekł: „Czy ta informacja jest potrzebna do mojej obrony?”. Odparłem, że nie. Postukał nogą w podłogę i powiedział: „Zatem porozmawiajmy o istotniejszych sprawach”.

Co więcej, od początku akceptował paradoksalną pozycję, w jakiej się znalazłem jako jego obrońca. Rozumiał moje przekonanie, że zapewniając mu uczciwą obronę według moich najlepszych umiejętności, służę mojemu krajowi i profesji. Jednak odróżniał wiedzę potrzebną do obrony jego praw od innych informacji, nieistotnych dla linii obrony, lecz być może cennych dla organizacji kontrwywiadowczych Stanów Zjednoczonych. Obie strony musiały wykazać szczerość i zachować ostrożność.

Te niezwykłe relacje ogromnie pomogły mi przy opisywaniu sprawy pułkownika Abla. Jako prawnik nie miałbym czystego sumienia, gdybym w jakikolwiek sposób wykorzystał fakt, iż Abel znikł za żelazną kurtyną. Wiedział, że zamierzam napisać tę książkę, poczynając od 1960 roku, po wyroku Sądu Najwyższego. W istocie powiedział, że skoro jakaś książka o tej sprawie niewątpliwie zostanie napisana, wolałby, żebym ja się podjął tego zadania, zamiast powierzać je jakiemuś „zawodowemu pisarzowi, który mógłby przesadzać lub zniekształcać fakty, aby zwiększyć poczytność”.

Po tak długim czasie nie zamierzam zawieść jego zaufania. Nawet ta deklaracja jest zbyteczna, gdyż nie wiem o niczym, co mogłoby mu zaszkodzić, cokolwiek miałoby to być. Sam — czyniący go w oczach Amerykanina niebezpiecznym — fakt, że sowiecki szpieg nie chce zeznawać, w jego ojczyźnie zapewne jest dowodem jego patriotycznego poświęcenia. Nathan Hale został stracony, ale był szanowany przez Brytyjczyków, a my czcimy jego pamięć.

W dniu, w którym zostałem wyznaczony na obrońcę Abla, postanowiłem prowadzić dziennik tej sprawy. Po pierwsze, w tak skomplikowanej sprawie taki dziennik od czasu do czasu mógł być pomocny do przeglądu podstawowych faktów. Po drugie, byłby krzepiący w wypadku, gdyby mój klient został stracony i musiałbym stawić czoło podejrzeniom, aczkolwiek bezpodstawnym, że nie zdołałem zapewnić mu uczciwej obrony. I w końcu byłby osobistym zapisem tego, co wydawało się moim najtrudniejszym problemem prawniczym od czasu procesu norymberskiego.

Ta książka powstała z zapisów — w oparciu o dziennik rozbudowany ze sporządzanych naprędce notatek, listy do i od Abla oraz jego „rodziny”, oficjalny protokół z procesu i w końcu depesze do Departamentu Stanu z raportami z mojej misji w Berlinie Wschodnim. Dlaczego podjąłem się tej obrony? Jaki był Abel? Dlaczego Sąd Najwyższy podtrzymał skazujący go wyrok stosunkiem głosów 5 do 4? Co czuje Amerykanin udający się za mur berliński bez dyplomatycznego statusu i immunitetu, aby negocjować z Sowietami? Czy wymiana na moście Glienicke leżała w najlepszym interesie Stanów Zjednoczonych? Odpowiedź na te wszystkie pytania i wiele innych znajduje się w tych dokumentach.

Siedząc samotnie pewnej nocy w 1957 roku, rozmyślałem o moich codziennych kontaktach z Ablem i zapisałem w dzienniku (teraz myślę, że trochę drętwo):

Jesteśmy dwoma skrajnie różnymi ludźmi, których zetknął los i amerykański system prawny… w klasycznej sprawie zasługującej na klasyczne traktowanie.

1957

1957

„Proces szpiega Abla”, kopia litografii Williama Sharpa (za zgodą Dana McDermotta i Eda Radzika z Marshall Dennehey Warner Coleman & Goggin)

Poniedziałek, 19 sierpnia 1957

— Jim, ten rosyjski szpieg, którego właśnie złapało FBI. Izba adwokacka chce, żebyś go bronił. Co o tym myślisz?

To Ed Gross z naszej firmy prawniczej dzwonił z Nowego Jorku. Po tonie jego głosu wyczułem, że uważał, iż przekazuje złą wiadomość. Odłożyłem słuchawkę, odwróciłem się i powiedziałem o tym Mary, mojej żonie. Usiadła na łóżku i rzekła ze znużeniem:

— Och, nie!

Była 9:30 rano i rozpakowywaliśmy się w naszym domku letniskowym w Lake Placid w stanie Nowy Jork, w górach Adirondack. Miał to być początek naszych dwutygodniowych wakacji, opóźnionych przez sprawę przed Sądem Najwyższym stanu Wisconsin.

Jak wszystkie żony, Mary uważała, że jej mąż się przepracowuje, i niecierpliwie czekała na te wakacje. Poznaliśmy się w Lake Placid, będąc jeszcze w college’u, i oboje kochaliśmy góry Adirondack. Dla prawnika z miasta było to idealne miejsce odpoczynku.

Ed Gross oznajmił, że brooklińska izba adwokacka zdecydowała, że mam bronić oskarżonego szpiega, pułkownika Rudolfa Iwanowicza Abla. Powiedział, że Lynn Goodnough, przyjaciel z Brooklynu, był przewodniczącym komisji, która dokonała tego wyboru. Przed ponad dziesięcioma laty Goodnough wysłuchał prelekcji o procesie norymberskim, którą wygłosiłem grupie konserwatywnych brooklińskich prawników, wśród których było kilku prominentnych członków niemieckiego pochodzenia. Lynn powiedział Edowi, że wywiązała się gorąca dyskusja, a on uznał, że dobrze broniłem swoich przekonań.

Czytałem relacje prasowe z procesu przygotowawczego Abla, zakończonego aktem oskarżenia wydanym przez brookliński sąd z ławą przysięgłych prawie dwa tygodnie wcześniej. Opisywano Abla jako demonicznego superszpiega, kierującego wszystkimi sowieckimi operacjami szpiegowskimi w Stanach Zjednoczonych.

Wyszedłem z naszego domku w Lake Placid, udając się na spacer. Po chwili usiadłem przy filiżance herbaty z również spędzającym tam urlop znajomym prawnikiem, Edem Hanrahanem, byłym przewodniczącym Komisji Papierów Wartościowych i Giełd, którego zdanie bardzo sobie ceniłem. Omówiliśmy to.

— Jako przyjaciel, Jim, stanowczo odradzam ci przyjęcie tego zlecenia — rzekł. — Niewątpliwie będzie cię wiele kosztowało, zanim się skończy. Zrobiłeś dla izby adwokackiej więcej, niż musiałeś. Niech znajdą jakiegoś prawnika od spraw kryminalnych, który zajmie się obroną. Jednak decyzja należy do ciebie.

Tamtego ranka usłyszałem jeszcze jedną opinię, którą zapewne wygłosiłaby większość prawników. Poszedłem na pole golfowe, gdzie pobierałem lekcje. Ćwicząc uderzenia, wspomniałem o otrzymanej propozycji zawodowemu graczowi, Jimowi Searle’owi, będącemu moim starym znajomym oraz instruktorem golfa.

— Dlaczego, do diabła — spytał — ktoś miałby chcieć bronić tego nicponia?

Przypomniałem mu, że zgodnie z konstytucją każdy człowiek, nieważne jak godny pogardy, ma prawo do obrony i uczciwego procesu. Tak więc, powiedziałem, następny krok jest prosty: kto będzie go bronił? Jim zgodził się z moim teoretycznym wywodem, ale schodząc z pola po zakończeniu ćwiczeń, czułem, że jego zdaniem takie jajogłowe myślenie jest jednym z powodów moich kiepskich osiągnięć w golfie.

Tuż przed południem, wciąż niezdecydowany, zadzwoniłem do Lynna Goodnough. Mocno wzburzony — jednak na swój spokojny sposób — powiedział mi:

— Jim, nasza komisja jest przekonana, że na tym procesie będzie sądzony nie tylko ten sowiecki pułkownik, ale cały amerykański wymiar sprawiedliwości.

Goodnough szczerze wyznał, że komisja rozmawiała o tym zleceniu z kilkoma wybitnymi adwokatami mającymi ambicje polityczne i ci stanowczo odmówili. Era maccartyzmu skończyła się niedawno. Znając moje wojenne zasługi jako doradcy OSS, naszej agencji wywiadowczej, oraz zdobyte później w ramach prywatnej praktyki doświadczenie na sali sądowej, komisja uważała, że mam odpowiednie kwalifikacje do podjęcia się obrony pułkownika Abla. Przypomniałem, że ostatnio nie broniłem w żadnej sprawie przed sądem federalnym i jako zawodową konieczność musiałbym otrzymać obietnicę przydzielenia mi do pomocy młodego byłego zastępcy prokuratora. Goodnough zgodził się na to i mniej więcej po godzinie oddzwonił, mówiąc, że sędzia okręgowy Matthew T. Abruzzo chce widzieć mnie w swoim biurze nazajutrz o 11 rano. Abel został wezwany przez sędziego Abruzzo i miał wybrać sobie obrońcę.

Po południu pojechałem do miasteczka Lake Placid i poprosiłem Dave’a Sodena, wówczas miejscowego prokuratora, a obecnie sędziego Sądu Najwyższego w okręgu Essex, o możliwość skorzystania z jego biblioteki prawniczej. Przejrzałem paragrafy związane ze szpiegostwem i ze zdziwieniem odkryłem, że od czasu głośnego „atomowego szpiega” Rosenberga Kongres nawet szpiegostwo w czasie pokoju „na rzecz obcego mocarstwa” uczynił zbrodnią karaną śmiercią.

Najwyraźniej pułkownik Abel miał poważne kłopoty, być może ostatnie w życiu.

Zjedliśmy z Mary kolację i o dziewiątej złapałem nocny pociąg z North Country do Nowego Jorku. W poniedziałkową noc skład był prawie pusty i siedziałem sam w wagonie restauracyjnym, przy szklaneczce szkockiej. Próbowałem czytać, lecz moje myśli wciąż umykały ku temu, co uważałem za fascynujące zadanie, aczkolwiek niepopularne i skazane na niepowodzenie. Zanim pociąg dotarł do Utica, około pierwszej w nocy, postanowiłem podjąć się obrony pułkownika Abla.

Wtorek, 20 sierpnia

Tego ranka spotkałem się w sądzie federalnym na Brooklynie z sędzią Abruzzo. Chociaż sprawował swój urząd od wielu lat, nigdy wcześniej go nie spotkałem.

Podałem mu ewentualne przeciwwskazania do przyjęcia przeze mnie roli obrońcy, a mianowicie, że jestem katolikiem, byłym funkcjonariuszem wywiadu OSS i przywódcą miejscowego Legionu Amerykańskiego. Zbagatelizował je i powiedział, że tym lepsze mam dzięki temu kwalifikacje do tego zlecenia.

Wspomniałem mu o tym, że byłem wówczas obrońcą firmy ubezpieczeniowej przed sądem okręgowym na Manhattanie (w południowym okręgu nowojorskim), w sprawie, w której ta firma odmówiła wypłaty odszkodowań z tytułu ubezpieczenia na życie polskiemu rządowi. Ten twierdził, że reprezentuje kilku polskich obywateli, beneficjentów polisy ubezpieczeniowej pewnego amerykańskiego księdza polskiego pochodzenia. Odrzucaliśmy te roszczenia, argumentując, że Polska jest państwem policyjnym podporządkowanym sowieckiej Rosji i ponieważ jesteśmy przekonani, iż w rzeczywistości te pieniądze otrzyma rząd, a nie obywatele, chcemy zatrzymać dla nich te fundusze tutaj, aż Polska stanie się naprawdę wolnym krajem.

Sędzia Abruzzo zdecydowanie odrzucił moje zastrzeżenia, argumentując, że w tej sprawie występowałem tylko jako prawnik. Następnie wręczył mi kopię wyroku i dość oficjalnie oznajmił, że wyznacza mnie na obrońcę. Po być może zbytecznym spóźnionym namyśle spokojnie wyraziłem zgodę.

Oskarżony, rzekł sędzia, jest uważany przez nasz rząd za najważniejszego sowieckiego agenta kiedykolwiek schwytanego w Stanach Zjednoczonych. Powiedział, że proces z pewnością będzie miał międzynarodowy rozgłos i ten fakt był niewątpliwie powodem tego, że około dwudziestu prawników dzwoniło lub pojawiło się osobiście, zgłaszając chęć przyjęcia tego zlecenia.

— Jednakże — sucho dodał sędzia Abruzzo — nie byłem całkowicie usatysfakcjonowany ich zawodowymi kwalifikacjami lub pobudkami.

Sędzia Abruzzo powiedział mi, że Abel w chwili aresztowania miał 22 886 dolarów i 22 centy w gotówce i depozytach bankowych, i choć powinienem omówić z moim nowym klientem kwestię honorarium, sąd zażąda co najmniej 10 000 dolarów plus dodatkowych opłat na pokrycie kosztów procesu. Odpowiedziałem, że choć zadowolę się każdym honorarium, już postanowiłem przekazać je na cele charytatywne. Odparł, że to moja sprawa, ale wyglądał na zdziwionego.

O 14:30 miałem spotkanie z dziennikarzami. Zapełnili moje biuro w centrum Manhattanu. Otworzyłem konferencję, mówiąc, że zgodziłem się podjąć tego zadania, traktując to jako swój obowiązek obywatelski. Podkreślałem, że w interesie narodowym leży, żeby Abel miał sprawiedliwy proces, i zapytałem, czy odróżniają amerykańskich zdrajców od cudzoziemców, którzy szpiegując, służą swoim rządom.

— Należy starannie odróżniać postępowanie tego oskarżonego od czynów takich osób jak Rosenbergowie czy Alger Hiss — powiedziałem. — Jeśli stawiane mu zarzuty są słuszne, oznacza to, że zamiast Amerykanina, który zdradził swój kraj, mamy tu rosyjskiego obywatela, który w niemal wojskowy sposób służył swemu krajowi, wykonując niezwykle niebezpieczną misję. Jako Amerykanin mam nadzieję, że rząd Stanów Zjednoczonych ma podobnych ludzi wykonujących podobne misje w wielu krajach świata. Praca tajnego agenta jest zawsze niebezpieczna i niewdzięczna, gdyż musi on mieć świadomość, że w razie jego zdemaskowania rząd natychmiast się go wyrzeknie. Pomimo to w Stanach Zjednoczonych jest wiele pomników Nathana Hale’a.

— Jak pan się czuje? — spytał ktoś. — Czy jest pan zadowolony z tego zlecenia?

Zastanowiłem się chwilę, a potem szczerze odparłem:

— Tego bym nie powiedział, nie. Jednak doceniam szacunek izby adwokackiej, która mnie wybrała.

Odpowiadając, myślałem o tym, co powiedział sędzia nowojorskiego Sądu Najwyższego, Miles McDonald, gdy wcześniej tego dnia zatelefonował do mnie, życząc mi szczęścia. „Mam nadzieję — rzekł — że wiesz, co cię czeka. Od kiedy John Adams bronił brytyjskich żołnierzy po bostońskiej masakrze w 1774 roku, żaden obrońca nie wziął sobie mniej lubianego klienta”.

Kiedy późnym wieczorem wróciłem do domu, moja ośmioletnia córka Mary Ellen (która najwyraźniej słuchała radia) zostawiła mi na biurku rysunek. Przedstawiał czarnowłosego, skośnookiego skazańca w pasiaku, z kulą na łańcuchu u nogi, i był zatytułowany „Rosyjski szpieg w więzieniu”. Z boku napisała „Jim Donovan dla niego pracuje”.

Środa, 21 sierpnia

Miałem po raz pierwszy spotkać się z moim nowym klientem, pułkownikiem Rudolfem Iwanowiczem Ablem. Kiedy o jedenastej rano dotarłem do przypominającego fortecę brooklińskiego sądu federalnego, ten tętnił życiem. W powietrzu wyczuwało się napięcie, jak w dniu rozpoczęcia głośnego procesu. Woźni sądowi, windziarze i niewidomy sprzedawca gazet w holu — wszyscy wyczuwali je i podzielali. Wszędzie byli reporterzy, sprawozdawcy radiowi ze swymi magnetofonami, kamery telewizyjne i sprzęt oświetleniowy.

— Czy pułkownik zgodzi się, żeby był pan jego obrońcą? Czy możemy zrobić wam razem zdjęcie? Czy wygłosicie wspólne oświadczenie?

Zostałem przedstawiony pułkownikowi Ablowi w areszcie, szybko uścisnęliśmy sobie ręce i poszliśmy korytarzem, mijając warczące kamery telewizyjne, do pokoiku, który na moją prośbę policjant federalny przygotował jako miejsce naszego pierwszego spotkania.

Oddział policjantów federalnych wprowadził nas do środka. Zamknęli drzwi i stanęli przed nimi na straży. My dwaj nagle zostaliśmy sami, twarzą w twarz po dwóch stronach stołu.

— Oto moje pełnomocnictwo — powiedziałem, wręczając mu kopię szczegółowego komunikatu prasowego wydanego przez izbę adwokacką, informującego o wyborze mojej osoby. — Chcę, żeby przeczytał pan to uważnie i sprawdził, czy jest tu coś, co pańskim zdaniem uniemożliwia mi pełnienie roli pańskiego obrońcy.

Założył okulary bez oprawek. Gdy uważnie czytał komunikat, obserwowałem go. Pomyślałem, że wygląda niechlujnie. Miał na sobie pomięte ubranie robocze i zdecydowałem, że na sali sądowej powinien się pojawiać w porządnym stroju, który pomoże mu przyjąć pełną godności postawę.

Myślałem o opisach, które czytałem w gazetach: „zwyczajnie wyglądający człowieczek… wyraziste patrycjuszowskie rysy… długi nos i bystre oczy sugerujące ciekawość”. Moim zdaniem wyglądał jak nauczyciel. Zaraz jednak przypomniałem sobie, że Himmler także. Abel był szczupły, ale żylasty i silny. Kiedy podaliśmy sobie ręce, mocno uścisnął moją.

Gdy skończył czytać, podniósł wzrok i powiedział:

— Nic z tego nie zmienia mojego zdania. Jestem gotowy zaakceptować pana jako mojego adwokata.

Te słowa zostały wypowiedziane doskonałą angielszczyzną, z akcentem Brytyjczyka z wyższych sfer, który przez kilka lat mieszkał na Brooklynie.

Opisałem mu sprawę polisy ubezpieczeniowej, którą wówczas prowadziłem w sądzie okręgowym na Manhattanie, obejmującą kwestię dominacji sowieckiej Rosji nad Polską.

— To kwestia prawna — odparł, wzruszywszy ramionami. — W końcu gdyby firmy ubezpieczeniowe nie zajęły takiego stanowiska i postanowiły zaspokoić roszczenia, musiałyby ponownie zapłacić polskim wnioskodawcom, gdyby kiedyś zmieniły się rządy w Polsce.

Byłem zafascynowany. To był jeden z powodów, dla których ta tak zwana „próbna sprawa zza żelaznej kurtyny” została wybrana przez firmy ubezpieczeniowe.

Powiedziałem mu, że zaakceptuję każde honorarium uznane za rozsądne przez sąd, ale przekażę je na cele charytatywne. Stwierdził, że to moja „prywatna sprawa”. Uważał wspomniane już honorarium w wysokości dziesięciu tysięcy dolarów za przyzwoite i wyjaśnił, że prawnik, który odwiedził go w więzieniu, zażądał czternastu tysięcy dolarów za poprowadzenie sprawy. Abel dodał, że odmówił temu człowiekowi, ponieważ „był pozbawiony profesjonalnej godności”, miał „niechlujny wygląd” i „brudne paznokcie”. (Pomyślałem, że pochodzi z dobrej rodziny).

Uporawszy się z tymi formalnościami, usiedliśmy i spytał mnie, co myślę o jego sytuacji.

— Chyba przyłapali mnie z opuszczonymi spodniami — rzekł z krzywym uśmiechem.

Roześmiałem się. Ta uwaga była tym zabawniejsza, że gdy FBI wpadło do jego pokoju hotelowego wczesnym czerwcowym rankiem, Abel spał nago. Dokonujący aresztowania funkcjonariusze znaleźli rozmaite wyposażenie szpiegowskie w jego pokoju hotelowym na Manhattanie i w studiu na Brooklynie. Były tam krótkofalówki z harmonogramem odbieranych połączeń; wydrążone śruby, spinki do mankietów i krawatów oraz inne skrytki na tajne materiały, książka szyfrów, zaszyfrowane wiadomości i sprzęt do sporządzania mikrofilmów oraz mapy głównych rejonów obrony Stanów Zjednoczonych z naniesionymi adnotacjami. Na dodatek rząd twierdził, że ma pełne przyznanie się do winy co najmniej jednego z jego wspólników.

— Obawiam się, pułkowniku, że jestem skłonny przyznać panu rację — powiedziałem i wyjaśniłem, że z artykułów w gazetach, które czytałem, oraz pobieżnej lektury akt w kancelarii sądu wynika, że dowody jego szpiegowskiej działalności są przytłaczające. — Szczerze mówiąc, ze względu na niedawno wprowadzoną karę śmierci za szpiegostwo i obecne zimnowojenne stosunki między naszymi państwami będzie cudem, jeśli zdołam uratować panu życie.

Na moment spuścił głowę, a ja wypełniłem ciszę, mówiąc, że mam nadzieję stworzyć nieco lepszy klimat wokół jego procesu. Z tego względu, powiedziałem, ważna będzie reakcja opinii publicznej na moją pierwszą konferencję prasową. Wygłosił ponurą uwagę o swoich szansach na sprawiedliwy proces w tym, co nazwał „atmosferą wciąż zatrutą niedawnym maccartyzmem”. Powiedział też, że uważa, iż Departament Sprawiedliwości, „propagandowo” rozdmuchując jego winę i przedstawiając go jako „superszpiega”, już go oskarżył i skazał. „Sędziowie i przysięgli czytali to wszystko” — rzekł. Powiedziałem mu, że powinien mieć zaufanie do amerykańskiego zamiłowania do czystej gry.

Nie miałem żadnych wątpliwości, że Abel jest szpiegiem, tak jak twierdził rząd, i że uznał, iż zaprzeczanie temu byłoby śmieszne. W trakcie przesłuchania deportacyjnego w Teksasie, gdzie przed wyrokiem skazującym był przetrzymywany w ośrodku dla internowanych, zeznał pod przysięgą, że jest rosyjskim obywatelem i poprosił o deportację do Związku Sowieckiego. Ponadto w Teksasie zeznał, że przez dziewięć lat mieszkał w Stanach Zjednoczonych, głównie w Nowym Jorku, jako nielegalnie przebywający cudzoziemiec posługujący się co najmniej trzema przybranymi nazwiskami.

Kiedy wspomniałem o Teksasie, powiedział mi, że kiedy go tam przetrzymywano, FBI proponowało mu wolność i pracę za dziesięć tysięcy dolarów rocznie w kontrwywiadzie Stanów Zjednoczonych, jeśli będzie „współpracował”.

— Widocznie uważają nas wszystkich za kapusiów, których można kupić — powiedział i to doprowadziło go do wypowiedzi na temat kluczowego świadka rządu, jego asystenta Häyhänena, — który przeszedł na naszą stronę. — To kapuś — rzekł z goryczą. Nie mogę zrozumieć, jak człowiek dla ratowania własnej skóry zdradza swój kraj i okrywa niesławą swoją rodzinę w ojczyźnie.

Potem powiedział mi, że w żadnym wypadku nie współpracowałby z rządem Stanów Zjednoczonych ani nie uczyniłby niczego, co mogłoby przysporzyć kłopotów jego ojczyźnie, żeby ratować swoje życie. Powiedziałem, że jako Amerykanin żałuję takiej decyzji. Co więcej, oznajmiłem mu, jeśli zostanie skazany, będę argumentował, iż w narodowym interesie należy go oszczędzić, gdyż po kilku latach pobytu w więzieniu może zmienić zdanie.

Ponadto powiedziałem, że powinien uznać swoje przetrwanie za pożądane, gdyż polityczna aura może się zmienić i stosunki miedzy Stanami Zjednoczonymi a Sowietami mogą się poprawić, z korzyścią dla niego; albo jakiś jego amerykański odpowiednik wpadnie w ręce Rosjan, co stworzy okazję do wymiany więźniów, lub zdarzy się coś jeszcze innego. Myślałem o tym, że członkowie jego rodziny mogą wymrzeć i zniknie powód do zachowania milczenia ze względu na nich.

— Nie zamierzam na pana naciskać w tej kwestii — oznajmiłem — lecz jako Amerykanin mam nadzieję, że zmieni pan zdanie co do współpracy. Nie będziemy więcej o tym mówić, chyba że sam pan ponownie rozpocznie tę dyskusję.

Uznałem, że dalej nie mogę się posunąć.

— Doceniam to — odparł — i rozumiem, że musi pan mieć mieszane uczucia co do mnie i co do podjęcia się mojej obrony.

Potem rozmawialiśmy o jego pochodzeniu. Pozwoliłem, by rozmowa zeszła na boczne tory, ponieważ sprawiał wrażenie chcącego się wygadać i uważałem za ważne, abyśmy nawiązali nić porozumienia w trakcie pierwszego spotkania. Powiedział mi, że pochodzi z dumnej rodziny, prominentnej w przedrewolucyjnej Rosji. Powtórzył swoją deklarację patriotycznych uczuć i lojalności wobec tego, co nazywał „Matką Rosją”. Powiedziałem, że w trakcie konferencji prasowej starałem się podkreślać jego pochodzenie i odróżniać jego przypadek od „rodzimych amerykańskich zdrajców”. Uważał to za istotne rozróżnienie i podziękował mi za nie.

Powiedziałem mu, że nadanie mu półwojskowego statusu może być ważne, gdyż w takim przypadku mogłyby znaleźć zastosowanie traktaty międzynarodowe. Odparł, że w ojczyźnie nosił mundur, a jego stopień wojskowy był uznawany przez wszystkich poza Armią Czerwoną. Jednak jeśli nie będzie to niezbędne dla jego obrony, nie chce być tytułowany pułkownikiem, gdyż to mogłoby być kłopotliwe dla jego kraju. Zapytałem go, jak mam się do niego zwracać w trakcie naszych rozmów.

— Dlaczego nie „Rudolf”? — odparł z uśmiechem. — To równie dobre imię jak każde, panie Donovan.

Było oczywiste, jak powiedział mi sędzia Abruzzo, że Abel był kulturalnym i niezwykle dobrze wychowanym człowiekiem — jak na jego profesję i każdą inną. Płynnie mówił po angielsku i doskonale znał amerykańskie kolokwializmy (takie jak „szczur” czy „przyłapany ze spuszczonymi spodniami”). Dowiedziałem się także, że zna pięć innych języków, jest inżynierem elektronikiem, zna się na chemii i fizyce nuklearnej, jest uzdolnionym muzykiem amatorem i malarzem, matematykiem i kryptologiem.

Abel mówił otwarcie i szczerze. Odniosłem wrażenie, że czuje się przy mnie swobodnie z powodu mojej dawnej pracy w OSS. Znalazł kogoś, z kim mógł prowadzić „fachową rozmowę”, nie obawiając się podsłuchania przez parę przy sąsiednim stoliku. W każdym razie Rudolf był intelektualistą i dżentelmenem z ogromnym poczuciem humoru. Rozumieliśmy się coraz lepiej i intrygował mnie. Nie można go było nie lubić.

Nie byłem osamotniony w tej opinii. Powiedział mi z dumą, że w głównym ośrodku dla internowanych na West Side w Nowym Jorku był przetrzymywany w celi o maksymalnym poziomie bezpieczeństwa, lecz inni więźniowie traktowali go przyjaźnie.

— Tytułowali mnie pułkownikiem — rzekł. — Nie tylko zdawali sobie sprawę z mojej sytuacji, ale także rozumieli, że służyłem mojej ojczyźnie. Co więcej, zawsze szanują człowieka, który nie donosi.

Jeśli chodzi o obronę, powiedziałem, że zrobię dla niego, co w mojej mocy, i dopilnuję, żeby na każdym etapie traktowano go zgodnie z literą prawa. Ponadto poinformowałem go o moim przeświadczeniu, że w interesie sprawiedliwości, izby adwokackiej i jego samego leży, aby obrona była prowadzona w możliwie jak najgodniejszy sposób.

— Nie będę mówił tylko po to, żeby mówić — powiedziałem — i będę unikał rozgłosu. A także odrzucę wszelkie propozycje pomocy od lewicowych ugrupowań i organizacji.

Abel wyraził bezwarunkowe poparcie dla takiego postępowania.

— Chcę — rzekł cicho — żeby unikał pan wszystkiego, co naraziłoby godność człowieka honorowo służącego wielkiemu narodowi.

Co za facet, pomyślałem sobie.

Zapytałem go, czy coś go niepokoi i czy mogę coś dla niego zrobić. Wspomniał, że w jego studiu przy ulicy Fulton są wszystkie jego obrazy.

— Z sentymentalnych powodów — rzekł — cenię je jako część mojego życia tutaj. Boję się, że jacyś wandale mogą się włamać do studia i zniszczyć je dla rozgłosu.

Zapewniłem go, że odszukam jego obrazy i w razie potrzeby przechowam je gdzieś w moim domu.

— Ale czy jest coś, co chciałby pan mieć teraz? — spytałem.

— Och tak — odparł. — Chciałbym odzyskać wolność.

Mówiąc to, uśmiechnął się, a potem poważnie poprosił, żeby dostarczano mu codzienne gazety — „z wyjątkiem prasy bulwarowej”.

Po raz drugi uścisnęliśmy sobie dłonie i pożegnałem się z nim, żeby stanąć przed reporterami. Rozmawialiśmy prawie trzy godziny.

Wieczorem, gdy moja rodzina poszła spać i w domu zrobiło się cicho, siedziałem do późna w moim gabinecie. Przejrzałem tuzin różnych książek prawniczych, studiując sprawy o szpiegostwo zarówno w kraju, jak i w Europie, oraz rozbierając wyrok skazujący na czynniki pierwsze, paragraf po paragrafie.

Doszedłem do wniosku, że jeśli sprawa nie zostanie oddalona w oparciu o uchybienia proceduralne czy konstytucyjne, największą nadzieję na uratowanie życia Ablowi da podważenie zeznań podpułkownika Reino Häyhänena, jego byłego asystenta, który go zdradził. Charakter i zwyczaje Häyhänena należy przedstawić sędziom, żeby mogli ocenić jego wiarygodność. Ponadto musimy podkreślać, iż ten proces nie ma osądzić sowieckiej Rosji ani komunizmu, lecz jedynie rozstrzygnąć, czy Abel jest winien złamania konkretnego paragrafu naszego prawa. Jeśli obrona zdoła zrealizować te cele, sąd powinien skazać go tylko wtedy, jeśli rząd ponad wszelką wątpliwość dowiedzie swoich zarzutów.

Dokonałem jednego krzepiącego odkrycia. W trakcie poszukiwań, w najnowszej historii zarówno Ameryki, jak i Europy nie znalazłem żadnego przykładu, by cudzoziemski szpieg został stracony za szpiegostwo w okresie pokoju. Ethel i Julius Rosenbergowie dostali wyrok śmierci, ponieważ byli amerykańskimi obywatelami, a ich zbrodnia była związana z działalnością podczas drugiej wojny światowej. Natomiast sprawa Stany Zjednoczone vs. Abel miała być pierwszym procesem zagranicznego szpiega w naszym kraju z mocy tak zwanego „prawa Rosenberga”, traktującego szpiegostwo jako najcięższą zbrodnię nawet w czasie pokoju.

Akt oskarżenia zajmował dwanaście znormalizowanych stron i był poważnym wyzwaniem dla kogoś, kto samotnie miał prowadzić obronę. W tym trzypunktowym oskarżeniu Ablowi zarzucano: 1) spisek w celu przekazywania atomowych i wojskowych informacji sowieckiej Rosji (zagrożony karą śmierci); 2) spisek w celu gromadzenia takich informacji (maksymalna kara: dziesięć lat więzienia); 3) spisek w celu pozostania w Stanach Zjednoczonych bez zezwolenia Departamentu Stanu jako agent obcego państwa (maksymalna kara: pięć lat więzienia).

Ponadto oskarżano Abla o posiadanie czterech współspiskowców: Reino Häyhänena, pseudonim „Vic”, Michaiła N. Swirina, Witalija G. Pawłowa i Aleksandra Michajłowicza Korotkowa. Wszyscy prócz Häyhänena podobno wrócili do Rosji i dwaj z nich zostali opisani przez prokuraturę jako „ważne osobistości”.

Pawłow był uprzednio drugim sekretarzem sowieckiej ambasady w Ottawie w Kanadzie, gdzie kierował powojenną siatką szpiegowską. Kiedy została rozbita w 1946 roku, dr Klaus Fuchs został aresztowany w Anglii, a Rosenbergów zatrzymano w naszym kraju. Michaił N. Swirin, drugi współspiskowiec, o którym coś wiedziano, był członkiem sekretariatu ONZ w Nowym Jorku od sierpnia 1954 do listopada 1956 roku. Jego pensja: dziesięć tysięcy dolarów rocznie za „służbę w ONZ”.

Akt oskarżenia, szczególnie w części dotyczącej zarzucanych oskarżonemu działań, czytało się jak thriller lub scenariusz filmu. Akcja scenariusza przenosiła się z Brooklynu do Wiednia lub Lizbony. Oto jak brzmiał fragment oskarżenia:

Tak więc od około 1948 roku […] Rudolf Iwanowicz Abel, znany również jako „Mark” [pseudonim], a także jako Martin Collins i Emil R. Goldfus, nielegalnie, uparcie i świadomie spiskował i współdziałał z Reino Häyhänenem, znanym również jako „Vic” […] oraz wieloma innymi osobami nieznanymi sądowi, w celu […] zgodnego porozumiewania się, dostarczania i przekazywania […] Związkowi Socjalistycznych Republik Sowieckich […] dokumentów, notatek, fotografii, negatywów zdjęć, planów, map, modeli, narzędzi, urządzeń i informacji dotyczących narodowego bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych Ameryki, a szczególnie informacji dotyczących uzbrojenia, wyposażenia i kondycji sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych oraz informacji dotyczących programu wykorzystania energii atomowej przez Stany Zjednoczone […].

W dalszej części rzeczonego spisku oskarżony […] werbował i podejmował próby werbowania agentów spośród tych członków sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych, którzy mieli dostęp do informacji dotyczących obronności kraju […].

[…] oskarżony używał krótkofalowych radiostacji do otrzymywania instrukcji […] ze Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich i wysyłania informacji temu rządowi […].

[…] oskarżony fabrykował „pojemniki” ze śrub, gwoździ, monet, baterii, ołówków, spinek do mankietów, kolczyków i tym podobnych […] nadających się do ukrywania mikrofilmów, mikrokropek i innych tajnych materiałów.

[…] oskarżony i jego współspiskowcy kontaktowali się ze sobą, umieszczając wiadomości w takich „pojemnikach”, i pozostawiali je […] w umówionych „skrzynkach” w Prospect Park na Brooklynie, w Fort Tryon Parku w Nowym Jorku i innych miejscach […].

Zaintrygował mnie zabawny zbieg okoliczności, który sprawił, że Abel wykorzystywał Prospect Park na Brooklynie. Okna naszego mieszkania, podwójnego spółdzielczego apartamentu przy Prospect Park West, wychodzą na ten mający 212 hektarów park, oazę zieleni w tej rozległej dzielnicy. Czytając akt oskarżenia, spojrzałem przez okno gabinetu i zobaczyłem światła migoczące w całym parku. Gdzieś tam zapewne była skrzynka kontaktowa, wybrana przez Moskwę do międzynarodowego szpiegostwa. Może była wykorzystywana ciemną nocą, gdy Mary i ja byliśmy na przyjęciu piętro wyżej.

Akt oskarżenia głosił dalej:

W dalszej części rzeczonego spisku […] oskarżony otrzymywał od sowieckiego rządu […] duże sumy pieniędzy na prowadzenie ich nielegalnej działalności […], część tych pieniędzy chowano na przyszłość, zakopując je w ziemi.

[…] oskarżony i niektórzy jego współspiskowcy mieli, w razie wojny pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Socjalistycznych Republik Sowieckich, utrzymywać tajną łączność radiową i zajmować stanowiska umożliwiające dalsze dostarczanie […] informacji dotyczących obronności USA i prowadzić działania sabotażowe przeciwko USA.

Łącznie wysunięto dziewiętnaście szczegółowo opisanych zarzutów, które miały uzasadnić oskarżenie o spisek i połączyć wszystkich współspiskowców tej tajnej operacji. Ukazywały nici tego spisku ciągnące się od Kremla do Stanów Zjednoczonych oraz to, jak główni jego uczestnicy spotykali się ukradkiem, korzystali ze skrzynek kontaktowych i prowadzili szeroko zakrojone poszukiwania informacji oraz werbowali informatorów. Ponadto ukazywały stosunki łączące Abla z Häyhänenem.

Fakty opowiadały następującą historię: Abel nielegalnie przybył do Stanów Zjednoczonych 5 listopada 1948 roku „z niewiadomego miejsca” w Kanadzie. W 1952 roku dołączył do niego podpułkownik Häyhänen, ale minęło jedenaście miesięcy, zanim ci dwaj się spotkali.

W lecie 1952 roku Häyhänen został wezwany do centrali wywiadu w Moskwie i poinformowany, że otrzymał zadanie w Stanach Zjednoczonych. Zaopatrzono go w uzyskany drogą przestępstwa paszport Stanów Zjednoczonych. Współspiskowcy Swirin i Pawłow również uczestniczyli w tym spotkaniu. Häyhänen przybył do Nowego Jorku w październiku na pokładzie statku „Queen Mary” i zawiadomił o swoim przybyciu innych sowieckich agentów, wbijając białą pineskę w znak przy ścieżce do jazdy konnej w Central Parku.

Tymczasem Abel zadomowił się w swojej pracowni fotograficznej na ostatnim piętrze domu przy Fulton Street 252 na Brooklynie, w cieniu mostu Brooklińskiego. Wykazując to, co później rząd nazwał „zuchwalstwem”, sowiecki rezydent zainstalował się dokładnie naprzeciwko budynku będącego główną kwaterą wszystkich federalnych organów ścigania na Brooklynie i Long Island. Na zewnątrz rozciągnął anteny radiowe, żeby lepiej odbierać transmisje krótkofalowe.

Główny ośrodek nerwowy szpiegowskiej siatki Abla sąsiadował także z komisariatem policji. Jednakże to studio było idealną przykrywką, ponieważ znajdowało się w gorszej części Brooklyn Heights, gdzie artyści, pisarze i poeci od stu lat tworzyli zamkniętą, zajmującą się swoimi sprawami społeczność. Tak więc 17 grudnia 1953 roku Emil R. Goldfus, vel Rudolf I. Abel, vel „Mark” wprowadził się do nędznego jednopokojowego „studia”, za które płacił 35 dolarów czynszu miesięcznie.

W lecie 1953 roku Abel i Häyhänen („Vic”) spotkali się po raz pierwszy w męskiej palarni kina RKO Keith’s we Flushing w Nowym Jorku. Zgodnie z instrukcją Häyhänen założył niebieski krawat w czerwone paski i palił fajkę.

— Pomińmy hasła — rzekł Abel. — Wiem, że jesteś właściwym człowiekiem. Wyjdźmy na zewnątrz.

Przez następne dwa i pół roku „Mark” i „Vic” spotykali się od czasu do czasu. Podczas jednego z tych spotkań Abel dał Häyhänenowi krótkofalówkę; innym razem przekazał mu zakodowaną wiadomość do odszyfrowania; a za trzecim wręczył 200 dolarów i sfałszowane świadectwo urodzenia. Abel dwukrotnie wysyłał Häyhänena z zadaniami do wykonania: do Salidy w stanie Kolorado i Quincy w Massachusetts. Razem wyprawiali się do New Hyde Park na Long Island, do Atlantic City w New Jersey i Poughkeepsie w stanie Nowy Jork. Podróżowali do Poughkeepsie „w celu zlokalizowania dogodnego miejsca dla radiostacji”, głosił akt oskarżenia. (Häyhänen później narzekał, że Abel patrzył na niego z góry jak na głupszego od siebie i traktował go wyniośle „jak szofera”).

Chociaż Abel został aresztowany w swoim pokoju hotelowym na Manhattanie, został oskarżony i miał być osądzony na Brooklynie, gdzie miał swoją główną bazę operacyjną. Tak więc akt oskarżenia był podpisany przez prokuratora Leonarda P. Moore’a (na Brooklyn i Long Island) oraz Williama F. Tompkinsa, zastępcę głównego prokuratora kierującego Wydziałem Bezpieczeństwa Wewnętrznego Departamentu Sprawiedliwości. Tompkins przyjechał z Waszyngtonu, by pokierować ostatnimi etapami dochodzenia, i miał wystąpić jako oskarżyciel w tej sprawie.

Było po drugiej w nocy, gdy odłożyłem akt oskarżenia. Od kiedy rano po raz pierwszy spotkałem się z Ablem, minęło wiele ciężkich godzin.

Czwartek, 22 sierpnia

Zaprosiłem na lunch prokuratora Moore’a (obecnie sędziego Sądu Apelacyjnego USA drugiej instancji) i zastępcę prokuratora generalnego Tompkinsa (wtedy z Waszyngtonu, obecnie prowadzącego prywatną praktykę w New Jersey). Była trzecia, zanim skończyliśmy.

— Chociaż obrona musi oczywiście jak najdobitniej zaprezentować swoje stanowisko — zacząłem — mogę panów zapewnić, że nie będzie taniego popisywania się wykłócaniem o drobiazgi.

Powiedziałem im, że Abel z sobie wiadomych powodów przystał na koncepcję obrony ukazującej go jako godnego szacunku nieprzyjaciela.

Przypomniałem również, że w tak skomplikowanej sprawie trudno działającemu samotnie obrońcy radzić sobie z nieograniczonymi zasobami federalnej agencji rządowej. Dopiero zacząłem zgłębiać sprawę, ale już boleśnie uzmysłowiłem sobie, że mam przeciwko sobie cały Departament Sprawiedliwości i armię agentów FBI. A ponadto byłem bacznie obserwowany przez nowojorską izbę adwokacką i prasę.

Z nadzieją w głosie przypomniałem im o procedurze stosowanej w procesie norymberskim, zgodnie z którą prokuratura nie mogła przedstawić żadnych dowodów, z którymi uprzednio nie zaznajomiła się obrona. Na przykład w Norymberdze, zanim włączyłem do dowodów filmy o hitlerowskich obozach koncentracyjnych, musieliśmy zaprezentować je wszystkim obrońcom na zamkniętym pokazie.

Ta zasada została przejęta z europejskich procedur sądowych i zgodziliśmy się zastosować ją w Norymberdze, ponieważ chcieliśmy, aby wyroki tego międzynarodowego trybunału wojskowego zostały zaakceptowane na całym świecie — a szczególnie w Niemczech — jako sprawiedliwa kara dla oskarżonych.

— Uważam — rzekł Moore — że takie nieostrożne ujawnianie dowodów przed procesem byłoby niefortunnym precedensem w sądownictwie naszego kraju.

— Być może w zwyczajnej sprawie — powiedziałem. — Jednak w procesie Abla, tak jak w Norymberdze, wchodzą w grę kwestie międzynarodowe. Chcemy, by wszystkie państwa zrozumiały, iż nie ma lepszej sprawiedliwości od tej, jaką można znaleźć w amerykańskich sądach. Tak więc te procedury powinny wydać się sprawiedliwe na przykład przeciętnemu Europejczykowi.

Zgadzaliśmy się co do zasady, ale jasno dali mi do zrozumienia, że dostanę tylko to, co muszą mi pokazać zgodnie z federalnymi przepisami procesu karnego — i nic więcej.

— To będzie krótka rozprawa — powiedział Tompkins. — Zostanie poprowadzona w prosty i jasny sposób — żadne nagrania z podsłuchów czy inne potencjalnie nielegalne dowody nie są potrzebne i oskarżenie nie obejmie żadnych procedur, których stosowanie skłoniłoby Sąd Najwyższy do odrzucenia innych oskarżeń o szpiegostwo.

Kiedy zapytałem, czy prokuratura będzie się domagać kary śmierci, powiedział, że w tym momencie ich oficjalne stanowisko przewiduje jedynie przedstawienie faktów sądowi, bez rekomendowania wyroku.

— Osobiście — rzekł — nie uważam, by rząd powinien żądać kary śmierci, ale ten obraz może się zmienić w każdej chwili.

Była to przyjemna konferencja i moim zdaniem obopólnie korzystna. W pełni zgadzaliśmy się w zasadniczych kwestiach. Lubiłem i szanowałem obu tych ludzi.

Wróciwszy do biura, zastałem pełną skrzynkę pocztową. Dzwoniło wiele osób, przeważnie przychylnie komentując moją decyzję o podjęciu się obrony. Większość listów wyrażała współczucie. Przysłali je znajomi i prawnicy z całych Stanów Zjednoczonych, wykazując zrozumienie dla mojej trudnej sytuacji, a jeden z nich, napisany przez przyjaciela z episkopatu, zawierał nawet krótką modlitwę.

W wielu z nich przeczytałem coś takiego: „Nie wiem, czy mam gratulować, czy złożyć kondolencje”. Znajomy prawnik z Bridgeport w stanie Connecticut napisał: „Mam nadzieję, że przegra pan tę sprawę, ale wykaże się, prowadząc ją”. Pułkownik Robert Storey z Dallas, były prezes Amerykańskiej Izby Adwokackiej, z którym współpracowałem w Norymberdze, napisał cudownie dodający otuchy list. Wielu innych trącało następującą strunę: „Obrona przegranych spraw to jedna z rzeczy czyniących nasz zawód powołaniem”.

Dobry przyjaciel, którego podziwiałem za jego patriotyzm i odwagę (Ray Murphy — były naczelny dowódca Legionu Amerykańskiego), napisał z Kalifornii: „Oto szansa zademonstrowania amerykańskiej sprawiedliwości w jej najlepszym wydaniu całemu światu i rosyjskim mocodawcom Abla. Chociaż ta demonstracja nie zmieni Kremla, może zrobić wrażenie na reszcie świata”.

Tego wieczoru byłem na tradycyjnej irlandzkiej stypie w Bay Ridge, jednej z najlepszych dzielnic mieszkalnych Brooklynu. Przyjaciel rodziny mojej żony umarł i czekał na pochówek w Clavin’s, tamtejszym zakładzie pogrzebowym. Składając kondolencje, z zadowoleniem odkryłem, że obecni, z których wielu od dawna nie widziałem, byli w większości przyjaźnie nastawieni. A stanowili dobry przekrój brooklińskich irlandzkich katolików. Jadąc na tę stypę, zastanawiałem się, jak zostanie tam przyjęty obrońca rosyjskiego pułkownika.

Siląc się na uprzejmość, pewna leciwa dama napomknęła: „Och, na zdjęciach w gazetach wygląda pan mniej korzystnie niż w rzeczywistości, panie Donovan”. Wszelkie wzmianki o sprawie miały taką dyskretną formę. Nikt nie poruszał tematu podjęcia się przeze mnie obrony pułkownika.

Jeśli ta stypa była dobrym miernikiem, a większość listów i rozmów telefonicznych odzwierciedlała nastroje społeczne, najwyraźniej rosło zrozumienie różnicy między wymagającym sprawiedliwego osądzenia oskarżonym Ablem a niegodziwymi czynami sowieckiego rządu. Ponadto, najwidoczniej zaakceptowano różnicę między amerykańskimi zdrajcami a Rosjanami służącymi swojej ojczyźnie. Jednak, rozmyślałem, dla linii obrony jest niezwykle ważne uświadomienie wszystkim jednego: tego, że Związek Sowiecki nie jest oskarżonym w tej sprawie.

Na razie proces był jak burzowa chmura na horyzoncie. Miał się rozpocząć 16 września, czyli za niecały miesiąc.

Piątek, 23 sierpnia

O dziewiątej rano spotkałem się z prokuratorem Moore’em, aby ustalić, co zrobić z rzeczami Abla nie zaliczonymi do dowodów: dużym księgozbiorem, skrytkami i obrazami, o bezpieczeństwo których tak niepokoił się Abel. Oznajmiłem federalnemu oskarżycielowi, że nie przyjmę odpowiedzialności za te obrazy, dopóki FBI ich nie prześwietli i nie sprawdzi. Wyjaśniłem, że od wieków szpiedzy udawali artystów i ukrywali w obrazach mapy, plany oraz informacje. Nie uważałem, by rola obrońcy wymagała ode mnie opiekowania się materiałami szpiegowskimi. (Kiedy później powiedziałem o tym Ablowi, roześmiał się i oświadczył — co ujawniłem FBI — że domieszał baru do swoich farb olejnych i prześwietlanie tych obrazów „byłoby stratą czasu”. Bar zatrzymuje promieniowanie rentgenowskie, skutecznie skrywając wszystko, co mogłoby być ukryte pod warstwą farby).

Uzgodniliśmy z prokuratorem, że własność Abla należy umieścić w publicznej przechowalni, do której dostęp będzie miała zarówno prokuratura, jak i obrona. W dniu 29 czerwca dwaj agenci FBI przeszukali studio Abla i znaleźli 202 przedmioty. Wrócili 16 sierpnia i zabrali 126 innych przedmiotów z magazynku na korytarzu przy studiu. Zapakowano te rzeczy w 20 skrzyń z tektury i drewna.

Oto część tego, co znalazło FBI, a co zdawało się tworzyć obraz podwójnego życia mojego klienta w Stanach Zjednoczonych: agregat prądotwórczy o mocy jednej trzeciej kilowata; krótkofalówka Hallicrafter ze słuchawkami; aparat Speedgraphic oraz duża ilość sprzętu fotograficznego i materiałów; metalowe matryce i narzędzia; wiele kaset na filmy i ubrań; zbiór napisanych na maszynie notatek „Nie można mieszać sztuki z polityką”; mapa Bear Mountain i parku stanowego Harrimana, będących częścią międzystanowego parku Palisades oraz plany Queens, Brooklynu, Westchester i Putnam w stanie Nowy Jork; plany innych miast, w tym Chicago, Baltimore i Los Angeles; gwoździe, kawałki taśmy filmowej, spinki do mankietów ze skrytkami oraz inne drobiazgi spakowane w 13 kartonach; harmonogram doręczeń przesyłek zagranicznych; notes ze wzorami matematycznymi; nuty, adapter i płyty; szkicowniki; magazyny i broszury popularnonaukowe; książeczka czekowa; obraz olejny jakiejś rafinerii; paczka prezerwatyw i 64 pędzle malarskie.

O 14:30 po raz pierwszy odwiedziłem Abla w federalnym ośrodku dla internowanych, niepozornym, lecz bardzo solidnie wyglądającym budynku przy West Street na Manhattanie. Wpuszczono mnie przez elektronicznie sterowane drzwi i kazano wpisać się na listę odwiedzających. Tylko jedna osoba próbowała kiedyś stąd uciec, a i to bez powodzenia.

Spotkałem się z Ablem w wąskim pokoiku. Natychmiast doszedłem do wniosku, że w takich warunkach trudno prowadzić swobodną rozmowę i kolejne, w miarę możliwości, prowadziłem z nim w budynku FBI na Brooklynie. Ponadto Rudolf mógł czuć się „jak w domu”, gdy przez okno widział ulicę Fulton na Brooklynie.

Podczas tego drugiego spotkania Abel wyglądał na rozluźnionego w obecności swojego obrońcy z urzędu.

— Nie chcę budzić złudnych nadziei — oznajmiłem, gdy usiadł — ale sądzę, że nasze pierwsze działania okazały się konstruktywne.

Następnie powiedziałem mu o listach i telefonach, a także o zrozumieniu, z jakim została przyjęta moja pierwsza konferencja prasowa.

— Jestem przekonany, Rudolfie, że amerykańskie zamiłowanie do czystej gry będzie dla ciebie dobrodziejstwem. Każdy Amerykanin lubi patrzeć, jak uczciwie wysłuchuje się oskarżonego, obojętnie, co ten sobą reprezentuje.

— Wiem — odparł. — W końcu dość długo tutaj mieszkałem. Jednak niepokoi mnie prasa bulwarowa.

Zacząłem omawiać moje dotychczasowe działania i powiedziałem mu, że dla podtrzymania naszej linii obrony chcę, żeby pojawiał się w sądzie i dawał się fotografować, tylko wyglądając jak najlepiej. To oznaczało, że potrzebował nowej odzieży. Wypytałem go o rozmiary i powiedziałem, że kupię mu nowe rzeczy, ubierając go od stóp do głów.

— Jaki rodzaj garnituru chciałbyś nosić? — spytałem.

— Wybór pozostawiam tobie — rzekł, a potem dodał z uśmiechem: — Może powinienem wyglądać jak prawnik z Wall Street. Najlepiej kup mi trzyczęściowy garnitur z szarej flaneli.

Obaj się roześmialiśmy, lecz prawdę mówiąc, myślałem o czymś takim.

Następną sprawą była lista pytań dotyczących jego zainteresowania sztuką. Te pytania zadali mi reporterzy i teraz uzgodniliśmy dobre odpowiedzi. Przeważnie pytano o to, czy uważa, że jego rozwój artystyczny został stłumiony przez dyscyplinę partyjną. Te pytania pozostały bez odpowiedzi. Natomiast w odpowiedzi na pytanie o to odrzekł, że jego ulubionymi malarzami byli Rembrandt i Hals.

Obrazy Abla nigdy nie zostały tutaj wystawione, lecz portret „Emila Goldfusa” wisiał przez miesiąc w National Academy of Design w lutym 1957 roku. Namalowany przez znajomego malarza z Brooklynu, Burta Silvermana, ukazywał Abla (czyli Emila Goldfusa) siedzącego w studiu pełnym obrazów i pędzli, z krótkofalówką w tle. Artysta nazwał ten obraz Amator, w oryginalnym znaczeniu tego słowa, oznaczającym „kogoś o głębokim zamiłowaniu do czegoś”. Artysta mówił, że krótkofalówka ukazuje „żywą inteligencję” przedstawionej postaci. Oczywiście, Silverman nie miał pojęcia, że jego sąsiad był pułkownikiem sowieckiego wywiadu zagranicznego.

Powiedziałem Ablowi, że podjąłem kroki, by wszystkie należące do niego rzeczy, łącznie z obrazami, umieścić w magazynie. Podpisał mi upoważnienie do dysponowania nimi w sposób, jaki uznam za stosowny. Jednak inteligentnie zapytał, czy powinien podpisać się jako „Emil R. Goldfus”, bo pod takim nazwiskiem wynajął brooklińskie studio.

— Może — powiedział — powinienem zgodnie z aktem oskarżenia dopisać „znany także jako Mark i Rudolf I. Abel”.

— Zapomnij o tym — powiedziałem.

Prawdę mówiąc, omawiałem wcześniej tę sprawę z prokuratorem Moore’em i uzgodniliśmy, że skoro Abel podpisał umowę najmu jako Emil Goldfus, będzie prościej, jeśli nadal będzie się tak podpisywał.

Następnie poruszyłem kwestię tego, czy chce, żebym skontaktował się z sowiecką ambasadą w Waszyngtonie w nadziei uzyskania oficjalnego potwierdzenia jego statusu i być może immunitetu. Dotychczas publicznie demonstrowali brak zainteresowania. Powiedziałem Ablowi, że zastanawiałem się nad tym i moim zdaniem nie powinniśmy podejmować takiej próby.

Po pierwsze, nie mógłbym porozumiewać się z sowiecką ambasadą bez uprzedniej konsultacji z amerykańską administracją. Powiedziałem Ablowi, że obawiam się wkroczenia w obszar potencjalnego konfliktu interesów pomiędzy moimi obowiązkami jako obrońcy i jako amerykańskiego obywatela. Ponadto wyjaśniłem, że taki ruch mógłby jak bumerang uderzyć w linię obrony. Znając z gazet mój życiorys, sowiecka ambasada zapewne uważała mnie za „wtykę” FBI i uznałaby moją próbę skontaktowania się z nimi za część „spisku” Stanów Zjednoczonych zmierzającego do skompromitowania Rosji.

— Moim zdaniem, Rudolfie, Rosja spisała cię na straty jako tajnego agenta — powiedziałem. — Jesteś zdany na siebie.

— Nie zgadzam się — warknął. — Nie zostałem spisany na straty. To oczywiste, że nie mogą być w to zamieszani. Takie są odwieczne zasady naszej profesji i dobrze to rozumiem. Jednak nie zostałem skreślony i nie podoba mi się, że to sugerujesz.

Była to nasza najpoważniejsza różnica zdań. Mimo to wyznał, że doszedł do dokładnie tego samego wniosku co do prawdopodobnego wyniku moich rozmów z sowieckimi dyplomatami. Powiedziałem, że zapewne mógłbym uzyskać niemal ten sam rezultat prawny, oświadczając w odpowiedniej chwili, że oskarżenie uznało Abla za pułkownika rosyjskiego wywiadu wojskowego i chociaż mój klient nie wypowiada się w tej sprawie, dla celów procesowych obrona zamierza przyjąć domniemania prokuratury za prawdziwe. Zapewne powinniśmy zaryzykować taki ruch jedynie w przypadku, gdyby dopomogło to w odrzuceniu oskarżenia na gruncie immunitetu dyplomatycznego lub gdyby sąd skazał Abla i było to dla niego korzystne przed orzeczeniem wyroku lub przy apelacji.

Wyglądał na zadowolonego z mojego rozumowania i takiego go zostawiłem. Spędziliśmy razem dwie godziny.

Przed aresztem przy West Street grupa reporterów, którzy zaczęli za mną chodzić, pytała mnie, jak przebiegło spotkanie i co Abel powiedział tym razem. Niewiele mogłem im przekazać. Odparłem, że Abel „zachowuje spokój” oraz „nie życzy sobie żadnych wizyt i z nikim nie zamierza się spotykać”. Wspomniałem również, że nie szuka pomocy z zewnątrz, i ufałem, że gazety zinterpretują to prawidłowo: że zamierzamy trzymać się z daleka od sowieckiej ambasady i nie chcemy ciągnąć za sobą orszaku lewicowców ani ckliwych sympatyków.

Z przygnębiającego federalnego ośrodka dla internowanych wszyscy podążyliśmy na drugi brzeg rzeki, do zagraconego brooklińskiego studia Abla. Dziennikarze i fotoreporterzy po raz pierwszy zobaczyli tę kryjówkę, która od dnia jego aresztowania była zamknięta i strzeżona.

Pomieszczenie było brudne i miało dziwny kształt, gdyż ściany nie stykały się pod kątem prostym. Na podłodze, komodzie i długim stole leżały sterty jego zdjęć i materiałów fotograficznych. Zlew był brudny, szyby pokryte sadzą i wszędzie były obrazy. Na ścianach wisiało ich szesnaście; inne stały na podłodze i wystawały z pudeł. Naliczyłem pięćdziesiąt ukończonych płócien, od aktów po sceny uliczne, portrety i trzy autoportrety. W całym tym bałaganie rzucała się w oczy nieotwarta puszka grochówki.

Prokuratura orzekła, że obrazy wydają się nie mieć żadnego związku ze szpiegowską działalnością Abla. Być może z wyjątkiem tego jednego, który przedstawiał rafinerię. Ten jeden budził ich wątpliwości.

Rysunki i obrazy Abla bardzo zainteresowały reporterów, głównie z powodu ich tematyki. Laikowi wydawały się dość dobre, ale poddane fachowej ocenie wypadały gorzej.

— Używa kolorów jak początkujący, który ma talent, ale nigdy nie analizował swych narzędzi — tak to podsumował jeden z jego znajomych, zawodowy malarz. — Jednak za jakieś pięć lat byłby bardzo dobrym malarzem.

(Kiedy mu to powtórzyłem, Abel rzucił beztrosko: „Poczyniłbym większe postępy w malarstwie, gdybym miał na to więcej czasu”. Co oznaczało, oczywiście, że musiał więcej czasu poświęcać czemuś innemu).

Co do modeli Abla, to przeważnie byli to przygodnie napotkani sąsiedzi z Nowego Jorku. W jego szkicowniku znalazłem wiele rysunków samotnych starych ludzi, stojących, siedzących lub skulonych. Jedni grali w parku w szachy lub warcaby, inni rozmawiali cicho, niemal smutno, na ulicy. Było tam paru meneli, ale mało. Rysował zaniedbanych nierobów i samotników na ich drodze donikąd.

Pewien artysta należący do kręgu znajomych Abla uważał, że ten nosi blizny człowieka, który „odbił się od dna”. Zauważył: „Tacy faceci mają w sobie coś charakterystycznego; obojętnie, jak poprawi się ich los, nigdy nie tracą tego wyglądu. A on go miał”. Co oczywiście odpowiadało Ablowi.

Opuściwszy studio przy Fulton Street, udałem się do brooklińskiej izby adwokackiej na naradę z trzyosobową komisją, która zleciła mi obronę Abla (w jej skład wchodzili Lynn Goodnough, Frederick Weisbrod i Raymond Reisler), jak również z prezesem Louisem Merrillem. Wszyscy byliśmy rozczarowani odmową pewnego wybitnego prawnika, którego mieliśmy nadzieję zatrudnić jako dodatkowego obrońcę. Miał ogromne doświadczenie procesowe jako obrońca w sprawach kryminalnych i jako prokurator. Zadzwonił i wymówił się, tłumacząc, że jego partner (nie będący prawnikiem) sprzeciwia się podjęciu tego zlecenia w obawie, że reakcja opinii publicznej będzie tak nieprzyjazna, iż ucierpi na tym ich interes.

Sobota–niedziela, 24–25 sierpnia

Przez te dwa dni pracowałem nad sprawą, a ponadto znalazłem czas dla kilku moich mniej sławnych, ale dobrze sytuowanych klientów biznesowych. Niektórzy w naszej firmie uważali, że stracimy wielu konserwatywnych klientów z powodu tego, że bronię rosyjskiego szpiega. Nie zgadzałem się z ich obiekcjami i otwarcie im o tym mówiłem. Jednak co najmniej jeden ze wspólników firmy groził rezygnacją.

W poczcie były pożądane wiadomości. W kilku zamiejscowych gazetach opublikowano obszerne artykuły mówiące o pułkowniku jako o żołnierzu wykonującym niebezpieczne zadanie i służącym swojej ojczyźnie. Jeden z nich — z wydawanej w San Francisco „Chronicle”, przysłany mi przez starego znajomego, Rollo Faya — przychylnie odnosił się do mojej roli obrońcy z urzędu. Pisano w nim:

Donovan będzie to traktował [bronił Abla] jako „obywatelski obowiązek”. To określenie, w świetle niegodnego charakteru zarzucanych oskarżonemu przestępstw, może w pierwszej chwili wydawać się oburzające i zbyt daleko idące. Jednak po namyśle trzeba uznać je za doskonale pasujące do uświęconej amerykańskiej zasady, że każdy złoczyńca — nie wyłączając komunistycznych szpiegów — ma prawo stanąć przed sądem, aby zostać publicznie i sprawiedliwie osądzony.

W artykule cytowano moje wygłoszone podczas konferencji prasowej uwagi o Nathanie Hale’u i wyrażoną nadzieję, że nasz rząd ma „podobnych ludzi wykonujących podobne zadania”, kończąc następującym podsumowaniem:

Oczywiście, Donovan ma znikome szanse na wygranie tej sprawy. Niewątpliwie o tym wie, i pułkownik Abel również. Jednak udział prawnika tej rangi w takiej sprawie z pewnością zwiększy prestiż amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości na świecie, a jednocześnie złagodzi przykrą rzeczywistość, jaką jest amerykańska niechęć do pogardzanej, lecz potrzebnej profesji szpiega.

Co bardziej nerwowi z moich partnerów natychmiast zaczęli rozsyłać kserokopie tego artykułu z „Chronicle” do wszystkich ważnych klientów firmy.

Poniedziałek, 26 sierpnia

Przeznaczyłem ten ranek na szczegółową analizę aktu oskarżenia i nieoficjalne omówienie sprawy z kilkoma osobami z firmy. Wszyscy uważali, że bardzo potrzebna jest mi pomoc, szczególnie do zbadania prawnych aspektów i szczegółów sprawy, niezbędnych dla skutecznego poprowadzenia obrony. Wyraźnie powiedziałem partnerom, że tę obronę traktuję jako moje prywatne zlecenie i nie zamierzam ich prosić o poświęcanie niczyjego czasu poza moim własnym.

Szukając asystenta, zadzwoniłem do byłego prokuratora południowego okręgu nowojorskiego, który doskonale rozumiał moją palącą potrzebę wsparcia przez doświadczonego młodego prawnika obeznanego z nowymi federalnymi przepisami postępowania karnego. Uprzejmie podał mi listę byłych zastępców prokuratora, których kwalifikacje znał. Po przestudiowaniu tej listy doszedłem do wniosku, że moją największą nadzieją jest nakłonienie jakiejś dużej firmy prawniczej z Wall Street do poświęcenia czasu takiego człowieka w ramach służby publicznej.

Wtorek, 27 sierpnia

Kiedy spotkaliśmy się po południu, żeby omówić dotychczasowe i przyszłe działania, Abel był w dobrym humorze. Powiedział, niezupełnie żartem, że nie jestem jedynym zainteresowanym jego obroną.

Wyjaśnił, że chociaż zamknięty w izolatce i traktowany jako „szczególnie niebezpieczny” więzień, otrzymał od innych więźniów porady dotyczące jego praw. Podali mu nawet konkretne precedensy prawne mogące mieć zastosowanie w jego sprawie. Pokazał mi starannie przygotowane opracowanie, przemycone do jego celi. Sądząc po cytowanych paragrafach i procedurach, autorzy mieli bogate doświadczenie, niewątpliwie z pierwszej ręki, w procesach karnych. Chętnie udzielali Ablowi darmowej porady prawnej. Chociaż więźniowie przeważnie byli gorącymi patriotami i często atakowali współwięźniów należących do amerykańskiej partii komunistycznej, pułkownik najwyraźniej zdobył poparcie społeczności więziennej.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki