Syreny - Anna Langner - ebook + audiobook + książka

Syreny ebook i audiobook

Anna Langner

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Nowa wakacyjna powieść bestsellerowej Anny Langner!

To lato wszyscy spędzą tak, jakby miało być ostatnim w ich życiu.

Kiedy zaczyna się upalny lipiec, jest dobrze. Kiedy czekają cię beztroskie wakacje nad morzem, jest bardzo dobrze. Kiedy przyjaciółki, z którymi rok temu spędziłaś całe lato, okazują się słynnymi na cały internet Syrenami, jest bardzo źle.

Majka wyjeżdża z Warszawy do spokojnego nadmorskiego Burzewa. Dołącza do ekipy Syren – pięknych kobiet, które wyruszają na eskapady po nadbałtyckich klubach, polując na bogatych przystojniaków.

Majka ma w tym swój cel – chce zrealizować sekretny projekt i przy okazji chronić przyjaciółki przed kłopotami. Jednak ten plan zaczyna sypać się jak domek z piasku. Jakby tego było mało, jej życie uprzykrza pewien tajemniczy, przystojny turysta.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 542

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 4 min

Lektor: Czytaja: Joanna Derengowska, Henryk Simon

Oceny
4,4 (951 ocen)
585
227
99
36
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Jolanta1112

Nie oderwiesz się od lektury

Lekka historia, w sumie nawet wciągająca
00
Emilencja

Z braku laku…

Całkiem dobra, ale jakoś pod koniec książki zaczęła mnie irytować główna bohaterka. Stąd obniżona ocena.
00
Kazia1234

Dobrze spędzony czas

polecam
00
Kijano46

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka, ciekawa fabuła pięknie obrazująca prawdziwą przyjaźń. Bardzo lekka w czytaniu i wciągająca pełna akcji, szalonych pomysłów i humoru.
00
phunwone

Całkiem niezła

Ciekawa ale troche infantylna I przydluga
00

Popularność




MOJEJ CÓRCE To dzięki Tobie

Booktrack

Syn Cole, Dakota • Lights Go Down

Artur Gadowski • Ona jest ze snu

Imagine Dragons • Bad Liar

Pezet feat. Wdowa • Niegrzeczna

Pezet • Sexmisja

Pezet • Lubię

Duke Dumont • Ocean Drive

Steve Aoki & Alan Walker feat. ISÁK • Are You Lonely

Mike Perry feat. Shy Martin • The Ocean

Burak Yeter feat. Danelle Sandoval • Tuesday

Alanis Morissette • Ironic

Selena Gomez, Marshmello • Wolves

Tash Sultana • Notion

Pascal Junior • Holdin On

Lucky Luke • Cooler Than Me

Taco Hemingway • Deszcz na betonie

Calvin Harris • Summer

Galantis • Runaway

Tylor Swift • Shake It Off

Klingande & Jamie N Commons • By The River

Calvin Harris feat. Ellie Goulding • I Need Your Love

ATB • Ecstasy

Robin Schulz feat. Jasmine Thompson • Sun Goes Down

Dynoro, Gigi D’Agostino • In My Mind

The Police • Every Breath You Take(Deep Chills Remix)

Mogę zdradzić Ci sekret Zmiękną Ci nogi, zapamiętasz tę noc Jeżeli tylko przyrzekniesz Że to zostanie między Tobą a mną Mogę wyznać Ci prawdę Jeśli tylko myślisz o tym samym co ja Ale czy to jest warte tego, byś Ty nie mógł spać

– Pezet, Wdowa , Niegrzeczna

Rozdział 1

Chcę pożegnać Warszawę tak, jak powinno się żegnać ukochanego, który zdradził – wystawiam głowę przez okno wagonu i mam ochotę pozdrowić ją palcem w bardzo obraźliwym geście. Nie udaje mi się jednak nic zrobić, bo konduktor daje znak do odjazdu. Potulnie wracam na swoje miejsce, mamrocząc coś do siebie po cichu.

W przedziale jest duszno, a ja siedzę ściśnięta pomiędzy mężczyzną jedzącym kanapki z kiełbasą a jakąś migdalącą się parą nastolatków. Mimo to jestem najszczęśliwsza na świecie. Nie przeszkadzają mi spartańskie warunki i problematyczni pasażerowie. Zamykam oczy i wyobrażam sobie, że siedzę w pierwszej klasie boeinga i wybieram się na Malediwy.

Wyjazd z głośnej i brudnej stolicy, śmierdzącej rozgrzanym asfaltem i resztkami z fast foodów, i to na całe dwa miesiące, jest jak spełnienie marzeń. Moi znajomi z uczelni pukali się w czoło, gdy rozentuzjazmowana opowiadałam im o zaplanowanych wakacjach. W sumie nie powinnam się im dziwić – czy ktokolwiek w moim wieku, mieszkający na co dzień w Warszawie, jara się wyjazdem do jakiejś zapyziałej wioski? Ale ja się jaram i mam swoje powody.

Burzewo nie jest Lazurowym Wybrzeżem ani nawet Władysławowem. Nie słynie z pięknego molo i uroczych nadmorskich kawiarenek, w których ceny przyprawiają o zawrót głowy. Za to może poszczycić się czystą nieprzeludnioną plażą i spokojem, nawet w środku sezonu.

Tego właśnie teraz potrzebuję – jakiejś przeciwwagi dla głośnej zatłoczonej Warszawy i tego ciągłego wyścigu szczurów. Skoro już na studiach ludzie podkładają sobie świnie, to co musi dziać się później, gdy dostają pracę? Potrzebuję odpoczynku i towarzystwa kogoś, kto nie ocenia mnie przez pryzmat tego, czy moi rodzice są nadziani czy nie.

Czarę goryczy przelała sesja egzaminacyjna, a raczej „zadanie domowe”, które dostaliśmy od najbardziej surowego profesora na naszym wydziale. Musimy zrealizować je podczas wakacji, a od efektów naszej pracy zależy ocena końcowa. Właśnie ten „drobiazg” sprawia, że nie mogę się cieszyć z wolnych dni w stu procentach. Wiem, że oprócz beztroskiego odpoczynku czeka mnie realizacja projektu. Między innymi dlatego chcę być jak najdalej od miasta, uczelni i szarej codzienności – by choć trochę podładować akumulatory.

W Burzewie, niewielkiej nadmorskiej miejscowości położonej siedem kilometrów od Kołobrzegu, mieszkają ciocia Lucyna i wujek Marian. Odkąd skończyłam dziesięć lat, jeżdżę do nich w każde lato i zawsze jestem przyjmowana z otwartymi ramionami.

W moim domu rodzinnym nigdy się nie przelewało, więc wakacje u wujostwa były jedynym, na co mogłam sobie pozwolić. Teraz, gdy studiuję i utrzymuję się sama, tym bardziej nie stać mnie na nic innego. Ale jest jeszcze jeden plus wakacji u rodziny: poza tym, że ciocia i wujek zapewniają mi jedzenie i dach nad głową, mogę też u nich dorobić. Skończyłam trzeci rok dziennikarstwa i pieniądze są mi bardzo potrzebne.

Budka z lodami, którą wujek własnoręcznie zbudował, to jego sposób na zarobek w sezonie. Ten mały biznes całkiem dobrze prosperuje, bo w Burzewie nie ma zbyt wielkiej konkurencji. Pamiętam, że jako dziecko pękałam z dumy, gdy inne dzieciaki zazdrościły mi smakołyków na koszt firmy. Nie mogłam się doczekać, aż będę na tyle duża, by móc pomagać wujkowi. No i wreszcie stało się – odkąd skończyłam szesnaście lat, co roku dorabiam w lodziarni.

Robota nie była ciężka, ale za to monotonna, w skwarze, bez klimatyzacji. Nie narzekałam: w dzień pracowałam, a wieczorami mogłam podziwiać nadmorskie zachody słońca. Gdy miałam popołudniową zmianę, poranki spędzałam na plaży, a resztę dnia przesiadywałam w budce i do późnego wieczora obserwowałam, jak dzieciakom świecą się oczy na widok serwowanych przeze mnie przysmaków.

Moje znajome z uczelni pewnie umarłyby tutaj z nudów. Żadnych modnych klubów, żadnych przystojniaków, żadnej Zary i McDonalda. Choć dziewczyny oczywiście zawsze się zarzekają, że nie jadają w fast foodach.

Nie jestem taka jak one. Może dlatego, że musiałam trochę szybciej wydorośleć? Rodzice dali mi jasno do zrozumienia, że nie są w stanie łożyć na moje studenckie życie, więc w ciągu roku akademickiego dorabiałam, gdzie tylko mogłam. Po kilku godzinach stania za kasą w multipleksie nie miałam siły na imprezy i nowe znajomości. W weekendy odsypiałam, uczyłam się albo łapałam kolejną dorywczą fuchę. Czasami miałam wrażenie, że spędzam wieczory jak emerytka. Brakowało mi tylko kota na kolanach i szydełka w ręku. Nic dziwnego, że po kolejnym tak intensywnym roku nie miałam ochoty na szalone wakacje.

Burzewo jest wprost idealnym miejscem, by odpocząć od zgiełku, złapać trochę opalenizny i poleniuchować w chwilach wolnych od pracy. Poza szeroką piaszczystą plażą może poszczycić się jednym sklepem spożywczym i barem o wdzięcznej nazwie Pijany Kaktus, który jest mekką miejscowych amatorów taniego wina. Nic dziwnego, że turyści, którzy przyjeżdżają do tej dziury zabitej dechami, to przeważnie osoby starsze albo rodziny z dziećmi. Ci młodzi, hałaśliwi i żądni przygód, uderzają do Mielna, Kołobrzegu albo Władysławowa.

Gdy pociąg dociera na miejsce, jestem podekscytowana jak dziecko. Wysiadam z wagonu, rozprostowuję kości i rozglądam się po niewielkim odrapanym peronie, który tak bardzo różni się od nowoczesnego warszawskiego dworca. A jednak to tutaj czuję się lepiej. Bez tego całego hałasu, pośpiechu, wiecznie przepychających się podróżnych.

Jestem brudna i zmęczona, ale to wszystko przestaje mieć znaczenie, gdy widzę na peronie wujka. Wygląda trochę mizerniej niż w zeszłym roku, ale nic dziwnego – nigdy nie robi nic na pół gwizdka. Gdy ja zajmuję się lodowym biznesem, on ciężko pracuje jako mechanik samochodowy.

Przyglądam się jego opalonej, pokrytej zmarszczkami twarzy. Gdy mnie zauważa, pod jego ciemnym wąsem pojawia się znajomy uśmiech. Choć dobiega już sześćdziesiątki, nadal świetnie się trzyma. To człowiek, który nie boi się ciężkiej pracy, a przy tym zachowuje młodzieńczą radość życia, której po cichu mu zazdroszczę. Nigdy nie słyszałam, by narzekał, jak to mu ciężko, podczas gdy ja załamywałam ręce przed każdym egzaminem. Gdy dodamy do tego wrodzoną gadatliwość i żyłkę do interesów, wychodzi naprawdę interesująca osoba.

Niemal biegnę, taszcząc ogromną walizkę, i wpadam mu w ramiona. Widujemy się tylko w wakacje, ale wcale nie czuję skrępowania. Wujek zabiera mi bagaż z rąk, choć upieram się, że poniosę go sama. Ruszamy w stronę parkingu, a on zaczyna opowiadać lokalne ploteczki i zdradza, że planuje rozpocząć jeszcze jeden biznes, tym razem związany z frytkami i kebabem. Mogłam się tego po nim spodziewać – nigdy nie spoczywa na laurach, mimo że interes z lodami, naprawa aut i dorywcze zajęcia jego żony przynoszą całkiem niezły zarobek.

– Lucyna narobiła masę pierogów – mówi, nadal się uśmiechając, i ładuje moje rzeczy do swojego wysłużonego seata.

– Z serem? – pytam z nadzieją, bo co jak co, ale to danie wychodzi cioci popisowo.

– Pewnie, że z serem. Dobrze wie, że to twoje ulubione! Już nie może się ciebie doczekać. A jak tam rodzice?

Wzdrygam się, gdy słyszę to pytanie. Wujek zadaje je co roku, a ja zawsze odpowiadam tak samo.

– Wiesz, jak jest. Każdy ma masę spraw na głowie. Ojciec bierze nadgodziny, a mama nie wyrabia w pracy. Dzieciaki w podstawówce potrafią nieźle zszargać nerwy. Z kolei ja mam dużo nauki, no i pracuję dorywczo. Ale odwiedzam ich, jak tylko mam czas.

Czyli na święta – dodaję w myślach, bo w życiu nie odważyłabym się przyznać do tego głośno.

Nie chcę łamać wujkowi serca. Może tutaj, w Burzewie, wartości rodzinne mają większe znaczenie. Ale nie w stolicy. A przynajmniej nie w naszym domu.

Moje stosunki z rodzicami są poprawne, choć może określiłabym je wręcz jako obojętne. Wydaje mi się, że to gorsze niż ciągłe kłótnie czy rodzicielska nadopiekuńczość… Gdyby matka i ojciec suszyli mi o coś głowę, wydzwaniali, pytali, jak mi idzie na studiach, dociekali, czy czasem nie imprezuję zbyt intensywnie, to przynajmniej miałabym poczucie, że się o mnie martwią. Oni tymczasem żyją własnym życiem i chyba są szczęśliwi, że w końcu się wyprowadziłam i jakoś sobie radzę.

Koleżanki z akademika zazdroszczą mi „wyluzowanych starych”. No cóż, ja zazdroszczę im rodziców „wiecznie trujących dupę”.

Na szczęście wujek nie wypytuje o szczegóły. Odpala swoje stare auto i znów zaczyna opowiadać o Burzewie, nowych smakach lodów, turystach i cenach w sezonie. Gdy moszczę się na wygodnym siedzeniu i spoglądam na znajomą okolicę, w końcu odnajduję spokój, którego przez te dziesięć miesięcy tak mi brakowało. Mimo że mój prawdziwy dom jest setki kilometrów stąd, wiem, że właśnie znalazłam się we właściwym miejscu i o właściwej porze, a ci, którzy pozostali w Warszawie, powinni mi teraz bardzo zazdrościć.

***

Po dotarciu na miejsce zamieniam z ciotką kilka słów, zjadam jej niesamowite pierogi, a potem padam na łóżko i zasypiam wykończona podróżą. Choć ostatni raz nocowałam tutaj w minione wakacje, od razu czuję się jak u siebie. Wnętrzne pokoju wygląda dokładnie tak jak rok temu, a ciocia zostawiła nawet zasuszony bukiet polnych kwiatów, które zerwałam, będąc tutaj ostatnim razem. Łóżko nadal skrzypi, a sprężyny materaca wciąż wystają w kilku miejscach, ale to i tak moje ukochane miejsce do wypoczynku. O wiele lepsze niż nijaki pokój w akademiku.

Odpoczynek bardzo mi się przyda, bo obiecałam wujkowi, że jutro cały dzień popracuję w lodziarni, choć proponował, abym odpuściła sobie przez parę dni i zaczęła pracę dopiero od nowego tygodnia.

Nie żebym miała ochotę urabiać się po łokcie. Po prostu muszę odreagować cały ten warszawski stres. Chcę przestać myśleć o studiach, pracy na zaliczenie i po prostu sprzedawać lody, obserwując uśmiechniętych klientów.

Noc mija szybciej, niż sądziłam – ledwo zamknęłam oczy, już nastał nowy dzień. Tak więc teraz jestem tutaj, w małej blaszanej puszce, w której jest pewnie jakieś pięćdziesiąt stopni Celsjusza, i zaczynam żałować swojej decyzji o pójściu do pracy.

Gdy zbliża się koniec zmiany, mam już serdecznie dosyć lodów i turystów, którzy nigdy nie mają drobnych. Spędziłam w budce długi gorący dzień i chyba odzwyczaiłam się od stania za ladą, bo mam wrażenie, że moje nogi ważą tonę.

Razem ze mną na zmianie jest jeszcze Zuzka – miejscowa dziewczyna, która zamiast pracować, woli przeglądać Instagram. Wujek zatrudnił ją do pomocy, bo roboty jest sporo, a ona bardzo potrzebuje pieniędzy. Problem w tym, że prawie wszystko muszę robić sama. Po tych ośmiu godzinach nie mam nawet sił iść na plażę, by zobaczyć zachód słońca.

Wzdycham, przeklinając mój kiepski początek wakacji, a potem żegnam się ze swoją współpracownicą, która odpowiada mi mruknięciem, bo nadal jest wgapiona w ekran telefonu.

Dochodzi osiemnasta, a ja wracam do domu wujostwa zła na cały świat. Pcham rower wyboistą ścieżką, bo oczywiście od budki z lodami do celu dzielą mnie jakieś dwa kilometry. Słońce jest już nisko, ale nadal mocno pali skórę. Odgarniam włosy, które przylepiły mi się do czoła. Potrzebuję prysznica i odpoczynku, a każdy mięsień w moim ciele daje mi o tym boleśnie znać. Spocona i wściekła muszę wyglądać jak milion dolarów, nie ma co.

Ciasne szorty uwierają mnie w tyłek i obstawiam, że to wszystko przez lody, którymi ukradkiem się dziś zajadałam. Nawet cykanie świerszczy, w które zawsze lubiłam się wsłuchiwać, dziś ani trochę mnie nie uspokaja. Obrzucam wściekłym wzrokiem urokliwą okolicę, szumiące drzewa i wysoką trawę.

Miałam się relaksować, do cholery, a jestem zmęczona tak samo jak w ciągu roku akademickiego! Nie taki był plan!

Jakby tego było mało, zauważam pod nogami żarzący się niedopałek. Rozwścieczona wdeptuję go w ziemię.

Jaki debil wywala niedogaszonego papierosa wprost w wysuszoną trawę?!

Normalnie pewnie przeklęłabym po cichu i zapomniała o sprawie, ale nie dziś. Dziś wszystko działa mi na nerwy, a w szczególności ludzie, którzy myślą, że mogą tutaj bezkarnie śmiecić. Ten wyrzucony niedopałek jest iskrą, która zapala mój i tak już dzisiaj krótki lont cierpliwości.

Spoglądam przed siebie i dopiero teraz ich widzę. Trzech mężczyzn kilkanaście metrów przede mną. Wyglądają na pogrążonych w beztroskiej rozmowie i jest w nich coś takiego, że od razu biorę ich za turystów, a nie za miejscowych.

– Który z was to frajer od niedopałka?! – wydzieram się w ich kierunku.

Patrzę na wysokie, dobrze zbudowane ciała, bo nawet z tej odległości widzę, że mężczyźni są wysportowani. Przymykam oczy i zaczynam żałować, że się odezwałam. Jestem zła, zmęczona i wyglądam koszmarnie. Ostatnie, na co mam ochotę, to kłótnie z turystami.

Najwyższy z mężczyzn się odwraca, a pozostali dwaj są tak zajęci rozmową, że pewnie nawet nie usłyszeli mojego wołania.

– Do mnie mówisz? – pyta zdziwiony, unosząc brwi.

Ma doskonałe brwi, doskonałe ciało i doskonałe wszystko. Nie muszę stać blisko, by to zauważyć. Nawet z odległości paru metrów widzę jego muskularne ramiona, które napinają się, gdy krzyżuje ręce na piersi. Przejeżdżam wzrokiem po jego twarzy – kilkudniowy zarost i trochę przydługa potargana czupryna ciemnych włosów, wakacyjna opalenizna. Do tego luzacki zadziorny uśmiech i buńczuczne spojrzenie ciemnych oczu.

Szczerze mówiąc, nie przepadam za mężczyznami, którzy wyglądają jak z katalogu luksusowej marki odzieżowej – nudni, bez wyrazu, w idealnie wyprasowanych koszulach. On jest inny. Jego nonszalancja bije po oczach. To ktoś, kto wie, że nie musi starać się wyglądać świetnie, bo zawsze tak wygląda, niezależnie od tego, co na siebie włoży. Jest idealny, ale to nie ma znaczenia, bo jeśli to on wywalił niedopałek, właśnie na nim planuję wyładować swoją całodniową frustrację.

– Skoro zareagowałeś na słowo „frajer”, to chyba do ciebie, frajerze. Dlaczego wywaliłeś papierosa do lasu? Chcesz puścić wszystko z dymem? – Spoglądam mu w oczy i czuję się jak zły policjant podczas przesłuchania.

Chłopak podchodzi bliżej i śmieje się tym rodzajem śmiechu, który sprawia, że dziewczyny automatycznie zrzucają majtki, a potem odpowiada niedbale:

– Nie przesadzaj, strażniczko lasu, nic się nie stało.

Wtedy pozostali dwaj mężczyźni także się obracają i idą w moją stronę.

O mamo…

Mówiłam coś o tym, że w Burzewie nie ma Zary, McDonalda i przystojniaków? Okej, dwa pierwsze punkty są nadal aktualne, ale to o przystojniakach muszę wycofać. Są tu i przewiercają mnie wzrokiem na wylot.

Mam ochotę uciec spojrzeniem w bok, ale postanawiam być twarda i dzielnie patrzeć im w oczy. Ten, który odwrócił się na moje wołanie, najprzystojniejszy z nich wszystkich – nie mam pojęcia, dlaczego myślę o nim w tych kategoriach – wysuwa się na przód i patrzy na mnie z drwiącym uśmiechem. Szorty nadal uwierają mnie w tyłek i uświadamiają mi, jak żałośnie muszę teraz wyglądać. Trzymam kurczowo rower, choć mam ochotę rzucić go w trawę i zwiać do lasu.

– Mogło się stać bardzo wiele! Mógł spłonąć las! Ale co was to obchodzi?! Przyjechaliście tutaj tylko na jakiś czas i czujecie się bezkarni! – Daję upust swoim emocjom i z satysfakcją obserwuję, jak jeden z dwóch pozostałych mężczyzn, długowłosy blondyn o wyglądzie kalifornijskiego surfera, otwiera usta ze zdziwienia.

– No tak. Jesteś jedną z tych nawiedzionych ekoświrusek, które przywiązują się nagie do drzew w imię ochrony jakiegoś ginącego gatunku, prawda? – odzywa się głębokim, ociekającym pewnością siebie głosem Przystojniak, a raczej Dupek od Niedopałka.

Patrzę na jego ciemne zmierzwione włosy i mimowolnie się zastanawiam, czy są miękkie w dotyku. Po chwili wymierzam sobie mentalny policzek. To ostatnie, o czym powinnam teraz myśleć.

– Nie miałbym nic przeciwko, by przywiązała się do jakiegoś drzewa. Oczywiście nago – stwierdza trzeci, który do tej pory milczał, brunet z bujną fryzurą à la Elvis, i przygląda mi się uważnie. W myślach mianuję go Dupkiem Numer Dwa.

Cała trójka zaczyna się śmiać, a ja oczywiście się czerwienię. Zaciskam powieki i liczę po cichu do dziesięciu. To mój drugi dzień wakacji i nie pozwolę, by jakaś banda naładowanych testosteronem orangutanów mi go zepsuła.

– Przepraszamy za kolegę, to się więcej nie powtórzy – zwraca się do mnie Blondyn Surfer. To właśnie on otworzył usta, gdy zwróciłam im uwagę. Mam wrażenie, że jest z nich najłagodniejszy i najbardziej przyjaźnie nastawiony. – Moja Aśka jest taka wściekła zawsze, gdy ma okres – dodaje, co oczywiście zostaje nagrodzone gromkim śmiechem jego kolegów.

– Poczekaj, Igor. A dlaczego ty niby ją przepraszasz, co?! – zwraca się do niego Dupek od Niedopałka, którego przemianowuję na Przystojnego Dupka. Jego wzrok nadal jest utkwiony we mnie. – Nie będzie nam tu cisnąć jakaś miejscowa wiejska dziewuszka.

Tego już za wiele.

Rzucam rower, który upada z łoskotem na trawę, i podchodzę do mojego przeciwnika. Z bliska okazuje się jeszcze wyższy, niż sądziłam: sięgam mu ledwo do ramienia. Mogłabym utonąć w jego zielonych oczach, gdyby nie fakt, że aktualnie mam ochotę mu je wydłubać. Dźgam go palcem w tors, dodajmy: bardzo umięśniony, ale to teraz nie ma znaczenia.

– Posłuchaj, panie Mam Zawsze Rację! – Staram się, by mój głos brzmiał groźnie, ale z moich ust wychodzi tylko piskliwy dziewczyński jazgot. – Nie wiem, jak tam u was z kulturą osobistą, ale chyba jeśli jesteś gdzieś gościem, to wypada zachować minimum przyzwoitości! Powinieneś ruszyć dupę i podnieść ten zasrany niedopałek, a potem grzecznie przeprosić mnie, cały las i każdą pieprzoną sarnę, która w nim mieszka!

– Skąd wiesz, że są tutaj sarny, wiejska dziewuszko? Poza tym nie mam zamiaru nikogo przepraszać. – Przystojny Dupek robi krok do przodu, napierając na mnie i sprawiając, że zamieniam się w słup soli i bezwładnie opuszczam rękę.

Jest obcy i nie powinien stawać tak blisko, a tym bardziej mnie dotykać. Ale właśnie to robi – narusza moją przestrzeń osobistą.

No dobra, ja pierwsza naruszyłam jego przestrzeń osobistą, dźgając go palcem, ale to on zaczął całą sprawę swoim kretyńskim niedopałkiem!

– Ostra zawodniczka, nie ma co. – Blondyn Surfer, czyli Igor, patrzy na mnie z lękiem w oczach, nie kryjąc uznania w głosie. – Moja Aśka już by odpuściła, nawet podczas okresu.

Kimkolwiek jest Aśka, chłopak ma na jej punkcie obsesję.

– Jeśli bardzo chcesz kogoś ukarać, to jestem cały twój. Wynajęliśmy tutaj niedaleko domek. Willa Verona czy jakoś tak. Może wpadniesz do mojego apartamentu na małe odwiedziny? – proponuje z entuzjazmem Dupek Numer Dwa, którego przemianowuję w myślach na Dupka Elvisa, poruszając przy tym znacząco brwiami.

Mam ochotę zwymiotować. Znam takich typków jak on. Myśli, że jest przystojny i nadziany, więc każda będzie na niego lecieć. Stoi teraz bliżej mnie, więc mogę przyjrzeć się jego markowym ciuchom i wypielęgnowanym dłoniom. Mogę się założyć, że chodzi na manicure i regularnie podcina końcówki swoich starannie ułożonych włosów. Cholera, nawet klapki ma od Tommy’ego Hilfigera!

Nie mam zamiaru komentować jego obleśnej propozycji. Obawiam się, że każde moje słowo podziała na tego napaleńca jak woda na młyn. Rzucam mu tylko pełne odrazy spojrzenie i kręcę zdegustowana głową.

Jak on to powiedział? „Wynajęliśmy domek”? Dobre sobie! Willa Verona to nie jest jakiś tam domek. To najbardziej wypasione miejsce w okolicy. Świetnie urządzony luksusowy ośrodek z prywatnym basenem. Na tle zwykłych drewnianych domków, które miejscowi wynajmują turystom, wyróżnia się przepychem. Podobne luksusy widywałam tylko w większych nadmorskich miejscowościach.

Taki ośrodek pasuje do tej zabitej dechami dziury jak pięść do nosa, ale lokalny „biznesmen”, niejaki Gąsiorowski, zainwestował cały swój majątek i postawił Veronę dla bogatych wczasowiczów, którzy szukają spokojnego, ustronnego miejsca. Jednocześnie sprzątnął sprzed nosa kilkoro stałych klientów mieszkańcom wsi, którzy przez lata wynajmowali im skromniejsze kwatery. Nic dziwnego, że ośrodek, choć luksusowy, zaczął się cieszyć złą sławą. Miejscowi opowiadają o nim różne historie. Podobno przyjeżdżają tam zepsuci znudzeni bogacze. Drogie alkohole, wystawne jedzenie i prostytutki są na porządku dziennym. Oczywiście nie mam pojęcia, ile w tych plotkach prawdy. Wiem tylko, że wujek, ciocia oraz większość mieszkańców Burzewa złorzeczą na to miejsce.

– Powiem tak, wiejska dziewuszko – zwraca się do mnie Przystojny Dupek, ignorując wcześniejszą wypowiedź kolegi. Jego chłodne spojrzenie wywołuje ciarki na moim ciele, mimo że nadal panuje nieznośny upał. – Wynajęliśmy cały ośrodek, by mieć trochę prywatności. Stać nas na każde inne miejsce na wybrzeżu, ale celowo przyjechaliśmy właśnie tutaj, gdzie jest cisza i spokój. A przynajmniej tak było, dopóki ty się nie pojawiłaś. – Wzdycha zirytowany i posyła mi zniecierpliwione spojrzenie, jakbym była przyklejoną do jego buta gumą do żucia, której ma zamiar się pozbyć.

Udaję, że mnie to nie rusza, ale w środku cała kipię ze złości i dziwnego podekscytowania. W Veronie jest pięć ogromnych i drogich apartamentów. Każdy z nich może pomieścić nawet do dziesięciu osób, a oni wynajęli cały ośrodek, i to w środku sezonu, bo chcieli mieć „trochę prywatności”?! Nie próbuję nawet oszacować, o jakie pieniądze może chodzić.

– Nie mam nic do obrzydliwie bogatych, zapatrzonych w siebie dupków, o ile nie hałasują i nie śmiecą. Wtedy mogą sobie nawet pieprzyć wszystkie choinki w tym lesie. Byleby nie zostawiali niedopałków – rzucam, mając w głowie opowieści wujka o niestosownych imprezach, które odbywają się w Veronie.

– Podoba mi się. Jeśli jest równie ostra w łóżku jak w gadce, to chcę ją mieć tylko dla siebie – odzywa się Dupek Elvis i wzbudza we mnie kolejny odruch wymiotny. Wypowiada się o mnie jak o przedmiocie, który można sobie poużywać, i wcale nie przejmuje się tym, że wszystko słyszę.

– Stary, weź powstrzymaj potwora w swoich spodniach. Naprawdę kręcą cię takie wiejskie nieokrzesane dziewuchy? – kpi Przystojny Dupek, który nadal stoi niebezpiecznie blisko mnie, a właściwie tuż na wprost.

– Nie jestem wiejską dziewuchą! – prycham, zanim Dupek Elvis zdąży rzucić kolejną pseudoerotyczną wiązankę.

– Nie? Patrząc na ciebie, mam inne zdanie. – Przystojny Dupek bierze w swoją dłoń kosmyk moich włosów i okręca go sobie wokół palca, przyglądając mu się uważnie. – Gdybyś miała jeszcze zaplecione dwa warkocze, to wypisz wymaluj wiejska dziewuszka.

Odsuwam się od niego gwałtownie i zastanawiam, dlaczego nie zrobiłam tego wcześniej. Od takich jak on lepiej się trzymać z daleka.

– Wolę być wiejską dziewuszką niż męską pizdą w takich butach, która przyjechała tylko zaliczyć! – Wskazuję palcem na obuwie Dupka Elvisa, choć w tym momencie to nie na niego jestem najbardziej wściekła.

– Ej, to oryginalny Tommy! Kosztowały kupę kasy! Tegoroczny hit! – wykrzykuje zdegustowany chłopak, jakbym co najmniej obraziła jego matkę, a nie gumowe klapki.

– Dobra jest, skubana. Wie, po co tu przyjechaliśmy. Jest prawie tak samo sprytna jak Aśka – wtrąca swoje trzy grosze blondyn, czym ściąga na siebie nienawistne spojrzenia pozostałej dwójki.

– Po czyjej jesteś stronie, stary?! – upomina go Przystojny Dupek.

– I wolę być wiejską dziewuszką niż męską pizdą z wielkiego miasta, która śmieci w lesie – kontynuuję, bo jestem bliska furii.

Powinnam była zakończyć tę rozmowę na samym początku, ale poniosły mnie emocje, których nie jestem już w stanie powstrzymać. Gadam bzdury, używam argumentów w stylu obrażonej pięciolatki i zniżam się do ich poziomu, czepiając się ich wyglądu i ciuchów. Przeklinam, choć prawie nigdy tego nie robię. Powinno być mi wstyd, ale jestem zbyt rozsierdzona, by się tym przejmować.

– Sprawdź, co mam między nogami, a zobaczymy, czy naprawdę jestem pizdą. – Przystojny Dupek znów zbliża się do mnie, chwyta moją dłoń i przyciąga mnie do siebie. Otwieram szerzej oczy z przerażenia. Uśmiecha się złowrogo i jego twarz znajduje się teraz naprawdę blisko mojej. Tak blisko, że z wrażenia wstrzymuję oddech.

Miałam nie tonąć w tych zielonych tęczówkach, a jednak to robię…

– Daj nam spokój, wiejska dziewuszko. Marnujesz tylko mój cenny czas. – Zagląda mi w oczy i wypowiada te słowa niemal szeptem, a potem nagle odpycha mnie od siebie, aż lekko się zataczam.

– Wstyd wam przyznać, że przyjechaliście na dziwki, co? – mówię szybko, by zakamuflować fakt, że jego bliskość zrobiła na mnie wrażenie. Uśmiecham się przy tym szyderczo, ale zaraz potem żałuję. Znów przegapiam moment, by zakończyć tę bezcelową rozmowę, i tylko niepotrzebnie ich prowokuję.

– Nie na dziwki, tylko w celach rekreacyjnych, a przy okazji sprawdzić, czy te słynne Syreny naprawdę istnieją – odpowiada Dupek Elvis, choć zadane przeze mnie pytanie nie było skierowane do niego.

– Może ty wiesz coś na ten temat, wiejska dziewuszko? Ponoć są tu panienki, które szukają nadzianych kolesi i chcą się nieźle zabawić. – Przystojny Dupek patrzy na mnie jak na pluskwę, którą ma zamiar zdeptać.

– Nie mam pojęcia, o jakich syrenach mówisz, ale nie martw się, w okolicy na pewno znajdą się jakieś wielbicielki nadzianych frajerów, którzy są mocni tylko w gębie.

– Naprawdę o niczym nie słyszałaś? Mieszkasz tu i nic nie wiesz? Syreny, ogłoszenie w internecie… mówi ci to coś? A może jesteś jedną z nich, co? Dałaś anons do sieci, a teraz zgrywasz niewinną. – Przystojny Dupek znów łapie kosmyk moich włosów i zaczyna się nim bawić.

– Łapy z daleka! – Odskakuję od niego jak oparzona. – Czy ja wyglądam jak dziwka?!

– Nie, i szczerze mówiąc, gdyby dziwki wyglądały jak ty, najstarszy zawód świata już dawno zaliczyłby bankructwo. Ale kto wie, może to kamuflaż? – Mruga do mnie. Mam ochotę mu przywalić.

– Jedźcie do Mielna, ponoć są tam takie, które dają już za paczkę fajek – stwierdzam, nie kryjąc ironii. Nie mam pojęcia, kim są „syreny”, których szukają, ale domyślam się, że chodzi o dziewczyny do towarzystwa.

– Nie gustujemy w tanich prostytutkach, tylko w kobietach z klasą. – Przystojny Dupek nie przestaje się uśmiechać. Uparcie stoi blisko mnie, zupełnie jakby wiedział, że doprowadza mnie to do szału.

– Ty i kobiety z klasą?! Wyglądasz na takiego, który lubi, jak jakaś pijana małolata obciąga mu na tylnym siedzeniu samochodu.

– Czy to jakaś zawoalowana propozycja z twojej strony, wiejska suczko?

Wiejska suczko?!

Tracę cierpliwość po raz drugi i mam wrażenie, że chłopak stojący przede mną urodził się tylko po to, by wyprowadzać mnie z równowagi.

Nie chcę dłużej dać się obrażać jakiemuś niewychowanemu bucowi. Mogłabym mu nawrzucać od zarozumiałych gnojków i użyć jeszcze kilku bardziej niecenzuralnych epitetów, ale postanawiam być ponad to. Mam wrażenie, że im bardziej się mu stawiam, tym bardziej on się nakręca. Zresztą cała ta rozmowa jest absurdalna. Gadam z trzema obcymi kolesiami o tym, w jakim miejscu warto zaliczyć panienki. Poddaję się.

– A tak właściwie to co tutaj robisz? Ta ścieżka chyba nie jest zbyt uczęszczana. Przyjechałaś na jagody, wiejska dziewuszko? – W głosie Przystojnego Dupka słychać drwinę, a ilekroć się od niego odsuwam, on znów przysuwa się w moją stronę.

Zaczynam podejrzewać, że jest obłąkany, słońce dało mu się we znaki albo jest pod wpływem jakiś nielegalnych substancji. To ostatnie jest bardzo prawdopodobne. Zachowuje się, jakby jego życiowym celem było zmieszanie mnie z błotem.

Czuję, że tracę grunt pod nogami. Mam w głowie pustkę i brakuje mi kolejnej ciętej riposty. Adrenalina i złość wyparowują ze mnie w mgnieniu oka, zostają tylko strach i niepewność.

Oni są tutaj pierwszy raz, ja znam tę wioskę od dobrych kilku lat, a jednak czuję się tak, jakbym była nieproszonym gościem na ich terenie. Mam wrażenie, że są górą.

Nagle Przystojny Dupek się rozpromienia i wygląda jak bardzo wkurwiający piękny anioł, którego mam ochotę walnąć czymś ciężkim. Wymija mnie szybkim krokiem, a potem kuca i stawia do pionu mój leżący do tej pory w trawie rower.

– Panowie, nie myliłem się! To nasza zaginiona syrenka! Ona robi lody… I to zawodowo! – krzyczy triumfalnie.

Czerwienię się, bo wiem, do czego pije. Napis zrobiony przez wujka na moim rowerze mówi sam za siebie: „Najlepsze lody nad całym morzem! Burzewo, ul. Nabrzeżna 4. Zapraszamy!”.

Pozostali spoglądają na rower i zaczynają się śmiać. Gdyby moje spojrzenie mogło zabijać, już dawno byliby martwi, a razem z nimi wszystko w promieniu stu kilometrów. Pałam żądzą zemsty i modlę się, by ta trójka zniknęła z mojego życia jeszcze szybciej, niż się pojawiła.

– Rozumiem już, czemu jesteś taka wściekła. Cały dzień robienia lodów to niezła harówka. – Przystojny Dupek kiwa głową z udawanym zrozumieniem i cały przy tym trzęsie się ze śmiechu.

Zaczynam rozglądać się po okolicznych drzewach za jakąś wiewiórką. Zawsze mogłabym nią w niego rzucić czy coś.

– Założę się, że jesteś w tym tak wprawiona, że robisz to z zamkniętymi oczami.

Nie słucham dalej jego złośliwej paplaniny. Podchodzę do niego, wyszarpuję mu rower z rąk i bez słowa ruszam przed siebie.

– Jak na wiejską dziewuszkę masz całkiem światowy tyłek. – Słyszę za sobą jego gwizdnięcie. Oczy zaczynają mnie piec z upokorzenia.

– Taaa, nawet moja Aśka takiego nie ma… – Za moimi plecami rozlega się tęskne westchnienie blondyna. Nie znam tej całej Aśki, ale już mam jej dość.

Dupek Elvis rzuca kolejnym zboczonym tekstem, w którym roi się od słów takich, jak: wziąć, ciasna i pieprzyć. Ignoruję go.

Mam dość tego dnia. Dość bogatych nadętych turystów, którzy myślą, że wszystko im wolno. A najbardziej mam dość Przystojnego Dupka, którego podniecający zapach przyplątał się do mnie i nie chce opuścić mojego nosa.

To na pewno dlatego, że stał tak blisko mnie – myślę i przechodzą mnie ciarki, gdy przypominam sobie jego dużą dłoń na moich włosach.

Przyspieszam kroku. Postanawiam przestać o nim myśleć. Natychmiast.

Rozdział 2

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Spis treści:
Okładka
Karta tytułowa
Booktrack
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28

Redaktor prowadząca: Marta Budnik

Wydawca: Monika Rossiter

Redakcja: Justyna Yiğitler

Korekta: Bożena Sęk

Projekt okładki: Łukasz Werpachowski

Zdjęcie na okładce: © Ann Haritonenko/Shutterstock.com

Copyright © 2020 by Anna Langner

Copyright © 2020 for the Polish edition

by Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2020

ISBN 978-83-66611-85-6

Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:

www.facebook.com/kobiece

Wydawnictwo Kobiece

E-mail: [email protected]

Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie

www.wydawnictwokobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek