Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
35 osób interesuje się tą książką
Nawet kiedy jesteś na dnie, możesz próbować wziąć jeden oddech i zobaczyć, co się wydarzy
Po śmierci żony ojciec Julii popadł w alkoholizm i zaprzepaścił dobre relacje z własną córką. Kilka lat później mężczyzna ginie w wyniku wypadku, a Julia trafia do rodziny zastępczej. Pewnego dnia, przeglądając rzeczy ojca, odkrywa coś, czego nigdy się nie spodziewała. Krótko przed tragicznym wypadkiem mężczyzna rozpoczął terapię, a w niepozornym notesie zapisał listę rzeczy, dla których jego zdaniem warto było porzucić nałóg.
Niespodziewanie zeszyt trafia w ręce znienawidzonego przez Julię chłopaka, wychowującego się w tej samej rodzinie zastępczej. Ku zdziwieniu dziewczyny Kuba proponuje, by wspólnie zrealizowali wszystkie punkty z listy.
Wraz z pierwszymi dniami lipca ta dwójka wyrusza w Polskę. I być może wszystko potoczyłoby się jak w klasycznym love story, gdyby nie pojawianie się tajemniczego chłopaka o ksywce Echo, który zdobywa zaufanie Julii w mgnieniu oka. A kiedy próbuje zdobyć coś jeszcze, Kuba staje się zazdrosny.
Między tą trójką rozpoczyna się sensualna gra, pełna niespodziewanej fascynacji, szalonych wypraw, wspólnego patrzenia w gwiazdy i rozmów o dorosłości, która nadeszła zbyt szybko.
Ta historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek: 18+
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 486
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redaktorka prowadząca: Ewa Pustelnik
Wydawczyni: Joanna Pawłowska
Redakcja: Katarzyna Sarna
Korekta: Małgorzata Denys
Projekt okładki: Łukasz Werpachowski
Ilustracja na okładce: © lumyaisweet / Stock.Adobe.com
DTP: pagegraph.pl
Copyright © 2024 by Anna Langner
Copyright © 2024, Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie I
Białystok 2024
ISBN 978-83-8371-488-2
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk
Be my friend, hold me
Wrap me up, enfold me
I am small and needy
Warm me up and breathe me
Sia, Breathe Me
Playlista
Breathe Me – Sia
Space Song – Beach House
Sex, Drugs, Etc. – Beach Weather
With Me – Sum 41
Find A New Way – Young Love
Reality – Lost Frequencies & Janieck Devy
La valse d’Amélie – Yann Tiersen
Supergirl – Reamonn
Lady – Modjo
I Took a Pill in Ibiza (Seeb Remix) – Mike Posner
Perfect Strangers – Jonas Blue
I Feel Like I’m Drowning – Two Feet
I Don’t Love You – My Chemical Romance
Youngblood – 5 Seconds Of Summer
If Walls Could Talk – 5 Seconds Of Summer
A Real Hero – College & Electric Youth
The Best Thing – Electric Youth
Nightcall – Kavinsky
Julia
Czerwiec 2023 roku
– Co za idiota – rzucam w przestrzeń.
Odpowiada mi wymowne milczenie Marzeny.
Jeszcze niedawno mówiłam do niej „ciociu”, dopiero teraz czuję się na tyle swobodnie, by zwracać się do niej po imieniu. Nigdy nie chciała być nazywana mamą, bo przecież tę mam tylko jedną. A raczej miałam. Bo już jej przy mnie nie ma.
Siedzimy na murku przed domem i usiłujemy cieszyć się upalnym majem. „Usiłujemy” to dobre określenie. Wiem, że Marzenę dręczą niezapłacone rachunki i coraz trudniej jest jej związać koniec z końcem. A mnie? Mnie męczy wiele spraw, głównie przeszłość. Choć w tej chwili najbardziej irytuje mnie kretyństwo chłopaka, którego właśnie obserwuję.
Wystawiam twarz do słońca i wdycham zapach świeżo skoszonej trawy. Tegoroczna wiosna jest piękna, ale nie potrafię się nią cieszyć. Zresztą nie cieszy mnie prawie nic od ponad dwóch lat, kiedy mój świat – nieidealny, utkany z braku perspektyw i poczucia bycia niewidzialną – się zawalił. Powoli, mozolnie próbuję go odbudowywać, ale wciąż mam wrażenie, że cegły, które stawiam jedna na drugiej, rozsypują się jak domek z kart.
Marszczę brwi i znów na niego spoglądam. Jasnobrązowe włosy w słońcu wydają się jeszcze jaśniejsze, złocistokarmelowe. Trochę jak nadzienie w moich ulubionych krówkach ciągutkach. Cholera, czy naprawdę powinnam zwracać uwagę na takie szczegóły?! Mam ciekawsze rzeczy do roboty.
– Boże… zachowuje się jak małpa w zoo. – Wzdycham głośno, chcąc sprowokować Marzenę.
Jasne, jest zastępczym rodzicem, więc broniłaby go nawet, gdyby ukradł relikwie z kościoła, na drugie śniadanie wciągał koks i zostawiał w łazience zużyte prezerwatywy. Nie, nie przesadzam. Ale mogłaby chociaż przyznać, że ten chłopak robi z siebie idiotę. Z faktami się nie dyskutuje.
– Taki już jest – odpowiada zdawkowo.
Przewracam oczami i znów tonę we własnych myślach, które od pewnego czasu przypominają raczej błotnistą breję niż tęczę z bajki o kucykach.
To nie fair. Wszyscy traktują go wyrozumiale, każdy daje mu fory. Kuba ma w sobie coś, co sprawia, że zjednuje sobie przychylność innych, zanim jeszcze się odezwie. I nie, wcale nie chodzi o wygląd, choć ten niezaprzeczalnie jest jego atutem. Ma to nieokreślone coś, jakąś iskrę, która sprawia, że ludzie są nim zainteresowani.
Widocznie krąży we mnie krew jakiejś pozaziemskiej cywilizacji, bo mnie nie interesuje ani trochę. Obserwuję go tylko dlatego, że robi z siebie kretyna i jest mi wstyd, w końcu mieszkamy razem. Patrzę na niego, bo wciąż dociera do moich uszu jego głośny śmiech. Nie mam wyboru. Gdyby przyjechała tutaj śmieciarka, daję słowo, to ona wzbudziłaby moje zainteresowanie, ale nie ma żadnej pieprzonej śmieciarki, jest tylko on. Wiem za to jedno – gdybym to ja wracała do domu o trzeciej nad ranem, choć obiecałam wrócić przed północą, miałabym przerąbane. A Kuba? Taki już jest – to słowa, które słyszałam wiele razy. Po prostu wspaniale!
– Nie jest idiotą, nie robi głupich rzeczy. – Marzena patrzy tam, gdzie ja. – A przynajmniej… nie robi ich celowo.
– Jeśli ktoś nie robi celowo głupich rzeczy, to mimo wszystko robi głupie rzeczy. Czyli jest idiotą – kwituję i pociągam z butelki łyk zimnej lemoniady.
Piję już drugą. Jedna była dla Kuby, ale jej nie dostanie, ponieważ jest kretynem i właśnie zgrywa napaloną małpę przed jakąś wywłoką przypominającą starą frytkę, dokładnie taką, jaką wczoraj znalazłam na dnie piekarnika. Tak samo brązową i wysuszoną. Lemoniada przepadła. Moje zaufanie i szacunek do tego chłopaka również. Ups, jakbym kiedykolwiek je miała.
– Może gdybyś spędzała z nim więcej czasu, zmieniłabyś o nim zdanie. – Marzena zerka na mnie i czuję się tak, jakby ktoś opatulił moje serce miękkim i ciepłym kocykiem.
Tak dzieje się zawsze, gdy patrzy na mnie w ten specyficzny sposób. Z odrobiną rozbawienia i czułości. Trochę pobłażliwie, a trochę tak, jakby miała ochotę mocno mnie przytulić. Lubię to jej spojrzenie, bo kojarzy mi się z mamą.
– Może idź tam do nich, co? Powinnaś mieć więcej znajomych.
– Żartujesz?! Spójrz na nią. Kto wie, czy nie zaraża kiłą na odległość.
– Jesteś okropna. Narzekasz, że się z ciebie naśmiewają, a jak sama traktujesz innych? – Tym razem Marzena posyła mi spojrzenie, które nie jest ani trochę miłe. Za to wyczekujące i z odrobiną nagany.
– To nie tak. Po prostu niektórzy… są odpychający. Nie muszę z nimi rozmawiać ani ich bliżej poznawać, bo wiem, że nie nadajemy na tych samych falach.
– Zacznij dawać ludziom szansę, a przekonasz się, że wcale tak nie jest. Pierwsze wrażenie to często zmyłka.
– No nie wiem. – Kolejny raz zerkam na Kubę. – Jak tylko go zobaczyłam, pomyślałam, że to zapatrzony w siebie dupek i… Tadam! Nie pomyliłam się! Spójrz tylko. Dlaczego tak pajacuje? Naprawdę musi zgrywać zajebistego przed swoimi znajomymi? Bez tego przestaną go lubić? Używa kurw jako przecinków. Jest głośny. I opowiada suchary, z których wszyscy się śmieją. Cholera wie dlaczego. W domu taki nie jest.
– Młodzi ludzie tak mają. Powinnaś to wiedzieć, nie zgrywaj nagle takiej dorosłej.
Nie odpowiadam. To nie tak, że czuję się lepsza od Kuby. Za to dojrzalsza z pewnością. Mamy po osiemnaście lat, a on zachowuje się jak czternastolatek, który ogląda za dużo Pornhube’a, popijając przy tym energetyki.
– Idziesz dziś wieczorem na imprezę?
– Nad jezioro? Nieee.
– Daj spokój, przecież to z okazji rozpoczęcia wakacji. Może być fajnie. – Marzena szturcha mnie w bok i dopija swoją lemoniadę.
– Dzięki, ale nie musisz bawić się w wyluzowaną mamuśkę, która chce, by jej dziecko spróbowało narkotyków, uprawiało szalony seks i jeździło bez prawka, bo to oznaka bycia wyzwolonym.
– Ej, aż tak wyluzowana to nie jestem! Ale nie zaszkodzi tam pójść i spróbować dobrze się bawić. Kuba idzie. Niech weźmie cię ze sobą.
– Prędzej odciąłby sobie rękę. Nie po to pajacuje przed znajomymi, żeby ciągać mnie ze sobą po imprezach. Zresztą wiesz, że oni traktują mnie jak powietrze.
Wciąż go obserwujemy, a on, co zresztą było do przewidzenia, nadal zachowuje się jak pantofelek z podręczników do biologii. Brakuje tylko tego, żeby zaczął rozmnażać się przez podział.
– Skoro Kuba tak łatwo nawiązuje znajomości, może niech zrobi coś, by i ciebie ludzie zaczęli lubić. – Marzena uśmiecha się pod nosem.
– Ale do tego potrzeba chęci, a on ich mnie ma. Zresztą… ja tego nie chcę. Jest mi dobrze tak, jak jest – ucinam temat.
– Jak chcesz. Poza tym naprawdę nie wiem, jakim cudem mieszkacie razem i jeszcze się nie pozabijaliście.
– To dzięki tobie. A raczej przez ciebie. – Silę się na poważną minę i celuję w Marzenę pustą butelką. – Wiele razy chciałam mu przywalić, ale mi nie pozwoliłaś – dodaję.
– Nie ukrywam, zażegnywanie konfliktów między wami to nie jest przyjemna robota. Ale przecież nikt nie powiedział, że będzie łatwo.
– A żałowałaś kiedyś?
Marzena patrzy na mnie zaskoczona, więc powtarzam:
– Żałowałaś kiedyś, że nas przygarnęłaś? Tylko szczerze. Jestem już dorosła, nie obrażę się.
– Oho, dorosła to ty jesteś dopiero od dwóch miesięcy. A raczej pełnoletnia. To nie zawsze idzie w parze z dorosłością. A co do twojego pytania, to nie, do cholery, nigdy nie żałowałam. – Marzena zaciska usta i spogląda mi prosto w oczy. – Jasne, pojawiały się myśli, że pewnie czasami byłoby mi łatwiej w pojedynkę. Miałabym więcej czasu dla siebie, to prawda, ale to nie byłoby życie, jakiego bym chciała.
– O, czyli to oznacza, że nie lubisz, kiedy jest zbyt prosto i przyjemnie. Jesteś dziwna. – Parskam śmiechem.
– Chyba tak.
– Masochistka!
Obie zaczynamy chichotać jak wariatki.
Kuba niespodziewanie odrywa wzrok od wysuszonej frytki i na nas patrzy. Jego i moje oczy na moment się spotykają i nie, nie jest tak jak w tych wszystkich romantycznych filmach. Jedyne, co da się wyczuć między nami, to cuchnące opary pogardy. Frytka wciąż coś trajkocze, ale on chyba jej nie słucha. Przegrywam pojedynek na spojrzenia i pierwsza odwracam wzrok. Znów skupiam się na Marzenie, która już się nie śmieje.
– Nigdy nie żałowałam. Chcę, żebyś to zapamiętała. To, że was wzięłam, albo raczej: że wy chcieliście ze mną zostać, to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu.
Zaczynają piec mnie oczy, bo od śmierci ojca coś się we mnie zmieniło i szybko się wzruszam. Chyba powinnam coś powiedzieć. Cokolwiek, byleby tylko rozładować tę ckliwą atmosferę. Nie chcę się mazać. Nie, kiedy on może to zobaczyć.
– To skoro to była jedna z lepszych decyzji w twoim życiu, mam pomysł na kolejną, równie dobrą. – Uśmiecham się chytrze.
– Zamieniam się w słuch.
– Powiedz głośno, że Kuba jest idiotą, a wtedy pójdę do kuchni i upiekę te drożdżówki, które ostatnio tak ci smakowały.
– Ej, to nie będzie wcale moja decyzja! To szantaż, ty mała intrygantko! – Marzena znów głośno się śmieje.
– Przemyśl to. Jedno słowo, a drożdżówki mogą być twoje. – Poruszam sugestywnie brwiami.
– Boże, hoduję na swoim łonie potwora! Pierwsza część twojej propozycji odpada, ale na drożdżówki chętnie się skuszę.
– No dobra, i tak miałam ochotę je upiec. – Wzdycham, a potem sięgam po pustą butelkę, którą przed chwilą rzuciłam na trawnik.
– Nie wiem, czy jest jeszcze mąka. Może lepiej pójdę sprawdzić. I upieczmy podwójną porcję. Pamiętasz? Ostatnio Kuba zjadł połowę blachy.
Marzena wstaje z murku i nim zdążę powiedzieć, by za mną poczekała, rusza w stronę domu.
Podnoszę się i chcę iść za nią, ale wiedziona jakiś dziwnym (i bardzo głupim) przeczuciem, oglądam się za siebie i patrzę w stronę, z której wciąż dobiega mnie denerwujący szczebiot nieznajomej dziewczyny. Kuba gapi się na mnie swoimi szarobłękitnymi oczami. Czuję się nieswojo. Oblizuję usta, które nagle zrobiły się spierzchnięte. Jezu, co za przygłup. Mógłby chociaż udawać zainteresowanego rozmową.
– Idiota – wymawiam bezgłośnie w jego kierunku. Robię to powoli, wyraźnie poruszając ustami, tak by na pewno do niego dotarło.
Wybucha śmiechem, kręcąc przy tym głową. Wciąż mi się przygląda. Liczę w myślach do pięciu, ale on nie przestaje. Czuję znajomy ucisk w podbrzuszu, a raczej przyjemne łaskotanie, którego wcale nie chcę czuć. Tak dzieje się zawsze, kiedy Kuba patrzy na mnie i jednocześnie się uśmiecha, co, umówmy się, dzieje się bardzo, bardzo rzadko. I całe szczęście.
W sumie to trochę się go boję, chociaż nie lubię się do tego przyznawać, nawet przed samą sobą. Bywają rzadkie momenty, jak ten przed chwilą, kiedy umiem mu odpyskować, zadrwić z niego albo mu się postawić. Jednak najczęściej cięte riposty przychodzą mi do głowy dopiero po kilku godzinach, kiedy wieczorem leżę już w łóżku. Taaa, jestem mistrzynią sarkazmu, ale tylko w swojej głowie, bo kiedy dochodzi do konfrontacji z Kubą, zazwyczaj jąkam się albo burczę coś zażenowana pod nosem.
Ostatnio nawrzeszczał na mnie, bo wrzuciłam do prania jego ostatnią koszulkę. Tak, zrobił wojnę o zwykły biały T-shirt. Skuliłam się, kiedy krzyczał, chociaż nie chciałam okazywać słabości. Zrobiłam to odruchowo, może dlatego, że nie przywykłam do podnoszenia na mnie głosu. Ojciec nigdy tego nie robił. Dla niego byłam przezroczysta.
A jednak strach, który czuję przed Kubą, nie jest zwykłym strachem, tym przygniatającym uczuciem, którego chciałoby się jak najszybciej pozbyć. Strach przed tym chłopakiem ma w sobie coś pobudzającego i ekscytującego. Zupełnie jakbym oglądała thriller i wiedziała, że zaraz wydarzy się coś złego, a mimo to nie potrafiła odwrócić wzroku od telewizora. Strach przed Kubą jest trochę jak narkotyk. Wiesz, że niszczy cię od środka, ale nie potrafisz go sobie odmówić. Lubię to czuć. To jedna z moich niewielu wstydliwych tajemnic. Wtedy moje życie z szaroburego staje się trochę bardziej kolorowe, nasycone ekscytacją i adrenaliną. Co tym razem zrobi? Co go zdenerwuje? Nawrzeszczy na mnie czy minie mnie z obojętną miną?
Obcowanie z Kubą jest jak chodzenie po linie nad przepaścią, i to bez asekuracji. Boję się spaść, ale idę dalej, bo w jakiś dziwny sposób to właśnie mnie kręci. Jestem go ciekawa w ten niezdrowy, brudny sposób, którego powinnam się wstydzić. Chciałabym kiedyś przekonać się, jaki jest naprawdę. Co skrywa pod maską tego głośnego, popularnego chłopaka, który…
– To twoja siostra? Gapi się na nas. – Frytka ciągnie Kubę za rękaw jego koszulki i rzuca mi spojrzenie pełne niechęci.
Przełykam ślinę, kiedy on przesuwa po mnie znudzonym wzrokiem. Zupełnie jakby wszystko dookoła, nawet odrapany hydrant, było ciekawsze ode mnie.
Odwracam się szybko i ruszam do domu.
Prędzej padnę trupem, niż upiekę dla niego podwójną porcję drożdżówek.
* * *
Kuba
Mój brzuch błagalnie burczy, gdy czuję apetyczny zapach. Kojarzy mi się z domem, a raczej z czasem, kiedy w domu było jeszcze dobrze. Mama piekła ciasto drożdżowe w każdą niedzielę, a potem wszystko się spieprzyło.
Zatrzymuję się w progu kuchni. Julia stoi do mnie tyłem, lekko pochylona nad blatem. Upięła włosy niedbale nad karkiem, więc kilka luźnych kosmyków opada jej na ramiona muśnięte pierwszą wiosenną opalenizną. Nawet teraz, chociaż nie ma pojęcia, że tu jestem, wygląda jak wystraszone małe zwierzątko, które boi się, że ktoś je skrzywdzi.
Nie mam szacunku do takich ludzi. Słabych i nierozumiejących albo niechcących zrozumieć, że życie to dżungla, w której przetrwa najsilniejszy. Julia może być najpilniejszą uczennicą, najmilszą i najbardziej uczynną osobą na świecie, ale bez pewności siebie nie ma szans, by zdobyć życiowe trofea. Zawsze będzie tylko przeciętna. Z przeciętną pracą, przeciętnym seksem i przeciętnymi wakacjami. Ogranicza się i nie daje z siebie wszystkiego, bo tak jest bezpieczniej. Nie wychylać się przed szereg, nie ryzykować, nie próbować w obawie przed porażką. Według mnie to zwykłe tchórzostwo.
Chyba dopiero co wyjęła gorącą blachę z piekarnika, bo syczy, wymachując dłonią, i mamrocze przekleństwo zaraz po tym, jak przerzuciła jedną z drożdżówek na talerz. Oparzyła się. Zresztą kto jak nie ona. Jest tak niezdarna, że zastanawiam się, jakim cudem dotrwała w jednym kawałku do osiemnastych urodzin. No dobra, jest jedna rzecz, z którą sobie radzi. Piecze zajebiste ciasta. Cała reszta to katastrofa.
Tylko w myślach nazywam ją jej imieniem, bo kiedy się do niej zwracam albo rozmawiam o niej z Marzeną, jest po prostu Myszą. To od jej nazwiska. Julia Myszkowska. Ale jest coś jeszcze, bo ta ksywa pasuje do niej jak do mało kogo. Myszy są szarobure, nie zwracają na siebie uwagi, są ciche i nikt ich nie chce. Z nią jest dokładnie tak samo.
Ostatnio trochę o tym myślałem i doszedłem do wniosku, że mam problem z tą dziewczyną. Powinienem lubić Mysz. Obiektywnie rzecz biorąc, jest w porządku. No właśnie, może w tym rzecz. Jest zbyt dobra? Zbyt miła i prostolinijna? Może to mnie w niej denerwuje? Że jest lepszym człowiekiem niż ja.
Kiedy pochodzisz z rodziny, w której im bardziej się starasz, tym gorzej cię traktują, takie nieskalane złem osoby jak Julia zaczynają cię drażnić. Tym bardziej gdy ktoś je docenia i chwali. Marzena, ludzie w szkole, nauczyciele… Chociaż zdanie tych ostatnich powinienem mieć gdzieś, a jednak, cholera, to boli. Bo ja też się staram, a to ją doceniają bardziej. Pewnie dlatego traktuję Mysz jak kogoś gorszej kategorii. Bo tylko wtedy mam nad nią przewagę. Sprawia mi dziwną satysfakcję, gdy ktoś ją wyśmiewa lub poniża, bo… wtedy czuję się lepszy od niej. Ważny, nawet jeśli tylko dla bandy dzieciaków, których imion nie pamiętam.
Tłumaczę sobie, że dziwne podejście do tej dziewczyny wynika z mojego trudnego dzieciństwa. Gdybym był kochany albo chociaż zauważany… Tak, wtedy nie miałbym chorobliwej potrzeby bycia lepszym od innych. Zupełnie jakbym podświadomie uważał, że Julia może mi coś odebrać. Sam nie wiem… uwagę i miłość Marzeny, aprobatę w szkole, znajomych? Alkohol skradł mi rodziców, więc teraz rozpaczliwie nie chcę, by ktokolwiek inny zabrał mi cokolwiek. Wyszarpuję od życia, ile się da, choć jestem na znacznie gorszej pozycji startowej niż większość ludzi z mojej klasy.
A ona? Zbyt długo żyła w cieniu uzależnienia własnego ojca, więc kiedy ten odszedł, w końcu może błyszczeć. I robi to, nawet jeśli nie do końca świadomie. Oślepia mnie jej blask, działa mi na nerwy. Sprawia, że wszystko, co robię, staje się blade i niewystarczające. Ale skończmy z tą łzawą psychoanalizą, kiepski ze mnie Freud.
Podchodzę do blachy z drożdżówkami i bez słowa sięgam po jedną, tuż nad głową Julii. Podskakuje wystraszona, a potem rzuca mi to swoje słynne, pełne dezaprobaty spojrzenie ze szczyptą wkurwienia. Zawsze mnie to bawi. To trochę tak, jakby mysz pokazywała pazurki tygrysowi.
Wzruszam ramionami, bo nie chce mi się do niej odzywać, a potem robię minę niewiniątka, która zawsze na wszystkich działa. No, może z wyjątkiem Marzeny, ale ona jest zbyt sprytna i za bardzo doświadczona, by kupić moje sztuczki. Patrzę z satysfakcją w oczy stojącej przede mną dziewczyny i odgryzam spory kawałek drożdżówki, zasypując przy okazji kuchnię toną okruszków.
– Nie upiekłam ich dla ciebie.
Nim zdążę przełknąć kolejny kęs, drożdżówka zostaje mi wyrwana z dłoni i rzucona z impetem na blat. Cóż, teraz w kuchni mamy ze dwie tony okruszków.
– Ej, jestem głodny! Specjalnie spławiłem Magdę, żeby przyjść coś zjeść. – Patrzę rozwścieczony na niewzruszoną twarz Julii.
– Mam ci gratulować? Tam jest lodówka. Weź sobie coś.
– Jesteś nienormalna! To tylko jedzenie, nie rób afery. – Zaciskam szczęki, coraz bardziej wyprowadzony z równowagi, i ponownie sięgam po drożdżówkę.
– Nie rozumiesz, co się do ciebie mówi?! – Julia zagradza mi drogę.
Wpadam, trochę przypadkiem, a trochę nie, na jej drobne ciepłe ciało, którego każda komórka prawdopodobnie mnie nienawidzi.
Krew we mnie wrze. Powinna zachowywać się inaczej. Zejść mi z drogi, podkulić ramiona, wymamrotać coś niezrozumiałego, tak jak zwykle to robi. Co w nią dziś wstąpiło?! Nie zachowuje się jak płochliwy gryzoń, raczej jak rozwścieczona bestia.
Patrzę w dwa rozjuszone, ciskające gromy szafiry, które normalnie nazwałbym oczami Julii, ale dramatyzm tej chwili wymaga odpowiedniej oprawy. Chyba nie ma zamiaru mi ustąpić. Doprowadza mnie tym do szału. Przecież było dobrze tak, jak było. To ja zawsze jestem tutaj górą, a ona, choć zamieszkała u Marzeny wcześniej, schodzi mi z drogi. Po co zmieniać układ, który tak świetnie funkcjonuje? Tygrys i mysz mogą się tolerować, o ile mysz boi się tygrysa. Bo jeśli zaczyna mu się stawiać…
Czuję suchość w gardle, gdy zwracam uwagę na małe, pełne, rozchylone wargi. Wydobywa się z nich szybki i płytki oddech, zupełnie jakby Julia jednak czuła strach. Albo coś zupełnie innego. Nie… to niemożliwe. Nie działam na nią w TEN sposób. Ona jest pieprzonym wyjątkiem od reguły.
Przekrzywiam głowę i wciąż wpatruję się w jej usta. Jestem ciekaw, jak by zareagowała, gdybym zrobił coś niespodziewanego. Gdybym się pochylił, a potem…
– Czy wy musicie sprzeczać się o każdą pierdołę?!
Prostuję się, spoglądam przez ramię i widzę Marzenę. Jest chyba jedyną kobietą na ziemi, która nawet wkurwiona wygląda jak niepokalana Maryja Dziewica, taka, która przychyli ci nieba, jeśli tylko okażesz skruchę.
– Nie upiekłam ich dla niego. – Julia odwraca się na pięcie.
Dociera do mnie zapach jej tanich dziewczyńskich perfum. Nie wiem, co to za cholerstwo, ale pachnie tak intensywnie, że nie czuję już nawet drożdżówek.
– Upiekłaś dwie blachy. Będziemy jeść to przez kilka dni, więc może…
– Marzena dobrze gada – wcinam się. – Chcę tylko jedną, a ty zrzędzisz.
– Nie zrzędzę. Po prostu…
– Nieważne – ucinam temat. Dość mam jej bezowocnego pieprzenia, więc chwytam ją za ramiona i jednym pewnym ruchem odwracam tak, by znów stała naprzeciwko mnie. A potem pochylam się, niemal dotykając jej nosa swoim. Zależy mi, żeby to, co zaraz powiem, do niej dotarło. – Będziesz chciała czegoś ode mnie, to potraktuję cię tak samo, jak ty mnie teraz.
– A czego niby mogłabym od ciebie chcieć?! – Dwa niebieskie i bardzo wkurwione szafiry zwężają się w szparki.
– Zdziwisz się. Mam coś, co…
– Boże, gadasz od rzeczy! Po prostu mnie przepuść. – Julia kładzie swoje małe dłonie na moim torsie i przez jedno szaleńcze uderzenie serca czuję ich ciepło. A potem popycha mnie i przemyka obok niczym spłoszona mysz. – Możesz zjeść wszystkie. Obyś puścił po nich pawia!
Po tych jakże przemiłych słowach wychodzi z kuchni, zostawiając w niej osłupiałą Marzenę i rozbawionego mnie. Lubię patrzeć, jak Julia się miota. Jak przeze mnie traci nad sobą panowanie. Lubię sprawiać, że czuje intensywne emocje, nawet jeśli nie są dobre. Kot też bawi się myszą, zanim ją połknie.
– Mówisz wszystkim, że jest taka niewinna, nieśmiała i miła, no i proszę! Masz w domu psychopatkę. – Krzyżuję ręce na piersi i patrzę na Marzenę, zgrywając urażonego.
– Daj spokój, ona o tobie mówi to samo. Moglibyście się chociaż tolerować. Zresztą w październiku zaczynacie studia, nie będziecie się prawie widywać. Wytrzymajcie te kilka miesięcy i nie pozabijajcie się, błagam.
– Powiedz to tej wariatce. Zrobiła aferę o drożdżówki. Do czego doczepi się następnym razem? Do tego, że oddycham?!
Marzena parska śmiechem. Wzdycham sfrustrowany, bo oczywiście znów nie stanęła po mojej stronie. Wiem, że rola rodzica zastępczego dwójki osiemnastolatków nie jest łatwa, ale jej próby pojednania mnie i Julii od początku były skazane na porażkę.
– Weź ją na dzisiejszą imprezę.
– Słucham?!
– Zabierz ją nad jezioro. To chyba nic trudnego. – Marzena wygląda jak pieprzona oaza spokoju, jakby była zupełnie nieświadoma tego, że gada od rzeczy.
– Nie ma szans. – Kręcę głową i spoglądam tęsknym wzrokiem na blachę z drożdżówkami.
– Bo?
– Bo ona tam nie pasuje.
– Pasowałaby, gdyby miała znajomych, kontakty z ludźmi w swoim wieku i…
– Spójrz na nią. Nikt jej tam nie chce, rozumiesz?! Więc nie każ mi jej niańczyć i psuć sobie wieczoru! Narobiłaby mi tylko wstydu! – Podnoszę głos i wcale nie jestem z siebie dumny. Dzięki Marzenie mam dom i jestem jej za to wdzięczny, ale nienawidzę, gdy ktoś mówi mi, co mam robić.
Kiedy wypowiadam ostatnie słowa, słyszę trzask zamykanych na górze drzwi. I nagle to do mnie dociera. Słyszała. Julia słyszała naszą rozmowę i to, co o niej powiedziałem. Cóż, może to było okrutne, ale przynajmniej pozbawi ją złudzeń, o ile jeszcze jakieś ma.
– No pięknie! Po prostu wspaniale! Jesteś z siebie dumny?! – Marzena już nie wygląda jak pieprzona oaza spokoju. Niestety. Zaciska usta, mija mnie bez słowa i wychodzi z kuchni.
Przeklinam pod nosem. Znam to spojrzenie. Tak samo patrzyła na mnie matka, ale jej w przeciwieństwie do Marzeny nie zadowalało nic, co robiłem. Zawsze byłam niewystarczający i cholernie nie lubiłem tego uczucia, a teraz ono wróciło.
W kuchni wciąż unosi się zapach Julii, choć jej samej już dawno tu nie ma. Tak pachną wyrzuty sumienia, które dopadają mnie i sprawiają, że czuję się idiotą. „Ty mały idioto!”, tak zawsze krzyczał na mnie ojciec. Odruchowo podkulam ramiona, gdy znów słyszę w głowie tubalny męski głos.
Patrzę posępnie na dwie blachy wypełnione drożdżówkami. Mógłbym zjeść, ile tylko chcę. Problem w tym, że kompletnie straciłem na nie ochotę.
Julia
Wdech. Wydech.
Otwieram okno i wsłuchuję się w cykanie świerszczy. Na zewnątrz powoli zapada zmrok, ale powietrze wciąż jest ciepłe i takie, jak lubię – wilgotne, naładowane elektrycznością, zwiastujące nadchodzącą burzę.
Dociera do mnie śmiech i gwar rozmów. Impreza nad jeziorem. Jakaś część mnie, ta bardziej ekstrawertyczna, chciałaby tam być. Mogę udawać, że mnie to nie obchodzi, ale jak każdy potrzebuję akceptacji i towarzystwa, tak po prostu. I nie chodzi o Marzenę, raczej o ludzi w moim wieku. Chciałabym spędzić choćby jeden beztroski, szalony wieczór, śmiejąc się, słuchając głupich dowcipów, i ciesząc się świadomością, że przede mną kilka miesięcy wakacyjnego luzu. Potrząsam głową i zasuwam rolety. To się nigdy nie zdarzy, więc nie powinnam o tym fantazjować.
Wiem za to, co się stanie, jeśli tam pójdę. Wszystkie śmiechy i rozmowy nagle ucichną. Ludzie będą patrzeć na mnie jak na kosmitkę, bo przecież nikt się mnie tam nie spodziewa. Może i nie usłyszę drwiących komentarzy, ale nie będą ze mną rozmawiać. Wolę umrzeć z nudów w swoim pokoju, niż iść tam, gdzie mnie nie chcą.
Odsuwam się od okna i rozglądam po pokoju. Patrzę na stokrotkę, którą niedawno znalazłam na wycieraczce. Marzena jest wiecznie roztrzepana, więc pewnie wypadła jej z bukietu. Nie byłabym sobą, gdybym nie uratowała kwiatka i nie wsadziła go do wody.
Nagle mój wzrok przykuwa niewielkie pudełko – to jedyny przedmiot w tym pomieszczeniu, który uwiera mnie jak kamyk w bucie. Chciałam się go pozbyć tuż po pogrzebie ojca, ale na szczęście tego nie zrobiłam.
Nie wierzę w przeznaczenie, a jednak tego dnia, kiedy zamierzałam je wyrzucić, zadzwoniła do mnie pewna kobieta i wyznała, że jest, a raczej była, terapeutką mojego ojca. Powiedziała, że obowiązuje ją tajemnica zawodowa, ale ponieważ jej pacjent nie żyje, ona ma mi coś ważnego do przekazania. Nie mogłam uwierzyć. On i terapia? Przecież był na dnie i sądziłam, że nie ma albo siły, albo ochoty się pozbierać. Kobieta powiedziała tylko, że mam koniecznie przejrzeć jego rzeczy osobiste i nie pozbywać się niczego pochopnie. Gdy dopytywałam, o co dokładnie chodzi, pospiesznie zakończyła rozmowę.
Nie wiedziałam, co o tym myśleć, ale w końcu zajrzałam do tajemniczego pudełka. Obrączka ślubna, zdjęcia mamy i rocznej mnie w samej pieluszce, dowód osobisty, jakieś stare papiery z wojska… i zeszyt. Zwyczajny, w miękkiej oprawie. Ale to, co w nim przeczytałam, zmieniło wszystko.
Dziś, kiedy mam wrażenie, że nikt mnie nie chce i nie potrzebuje, może z wyjątkiem Marzeny, mam ochotę znów do niego zajrzeć i przeczytać te kilkanaście z pozoru zwyczajnych zdań. Uwierzyć, że naprawdę mają sens. Że nawet kiedy jesteś na dnie, możesz spróbować wziąć jeden oddech, a potem zobaczyć, co się wydarzy. Albo jedenaście oddechów. I mieć nadzieję, że każdy z nich pomoże ci się podnieść.
* * *
Przetrząsnęłam całe pudełko, ale nie znalazłam notesu. Czytałam zapiski ojca dwa razy, a potem schowałam zeszyt, bo na ponowną lekturę nie czułam się jeszcze gotowa. Zaglądam do pudła ponownie. Przekładam zdjęcia i stare dokumenty, ale wciąż nie widzę notesu w czarnej okładce. Sfrustrowana sprawdzam pod materacem łóżka. Jestem niemal pewna, że go tam nie ma, ale przecież nie wynosiłam go z pokoju, więc musi gdzieś tutaj być, prawda?
Nagle coś sobie przypominam. To zdarzyło się dzisiaj, zaraz po obiedzie.
Wpadłam na coś twardego i ciepłego i poczułam przyjemne trzepotanie w podbrzuszu. Nie chciałam tego czuć, ale moje ciało miało na ten temat własne zdanie. Znałam ten zapach. Kuba rzucił mi rozwścieczone spojrzenie, warknął, że powinnam patrzeć, jak chodzę. Odburknęłam, by dał mi spokój, i poszłam do swojego pokoju. Tak właśnie wyglądają nasze „rozmowy”. Żyjemy jak pies z kotem, z tym że psy są jednak mądrzejsze i bardziej lojalne niż ten idiota.
Przemyka mi przez myśl, że kiedy na niego wpadłam, był jakiś inny niż zwykle, miał rozbiegany wzrok i wyglądał, jakby chciał szybko mnie spławić. Cóż, to ostatnie akurat zdarza się dość często. Kręcił się w pobliżu mojego pokoju, chociaż jego znajduje się na drugim końcu korytarza. Wtedy nie przejęłam się tym, ale teraz tak.
– Zabiję go – mamroczę pod nosem i szybko zeskakuję z łóżka. Sięgam po leżącą na krześle bluzę i wybiegam z sypialni, a potem mknę po schodach na dół. – Będę nad jeziorem!
Marzena posyła mi zdziwione spojrzenie. Właśnie pichci leczo, więc w kuchni obłędnie pachnie.
– No proszę. Jestem z ciebie dumna.
– To nie tak, jak myślisz.
– Baw się dobrze!
Przewracam oczami i z trzaskiem zamykam za sobą drzwi. Wieczór jest ciepły, niemal bezwietrzny. Powietrze jest duszne i wilgotne, kiedy szybkim krokiem przemierzam opustoszałą ulicę. Pokonuję kilka zakrętów, zbiegam po kamiennych schodach i już prawie jestem u celu. Wściekła i nachmurzona – dokładnie jak burza, która wczoraj przeszła nad miastem.
Kiedy moje trampki zanurzają się w piasku i zauważam ciemną toń wody, wpadam w panikę. Nie powinnam tutaj przychodzić. Działam pod wpływem emocji, ale to nie miejsce dla mnie. Przecież mogę porozmawiać z Kubą rano. A jednak to już się dzieje. Jestem tu i nie mogę się wycofać. Muszę odzyskać zeszyt.
Z wdzięcznością przyjmuję lekki podmuch wiatru, który w jakiś magiczny sposób dodaje mi odwagi. Ściskam mocniej bluzę i ruszam przed siebie, brnąc w piasku. Już się nie waham, nawet kiedy gwar rozmów i muzyka stają się głośniejsze. Dociera do mnie zapach pieczonych kiełbasek i tego nieuchwytnego czegoś, czym pachnie beztroskie lato. Kolejny raz czuję tęsknotę za czymś, czego nigdy nie będę częścią. Jestem puzzlem z kompletnie innej układanki niż wszystkie te, które się tutaj znajdują. Mniej kolorowym, bardziej kanciastym, niepasującym, zbędnym.
Mijam grupkę dziewczyn popijających piwo. Gapią się na mnie, ale staram się o tym nie myśleć. Ludzi nad jeziorem jest sporo. Kilkanaście osób siedzi przy ognisku, pozostali okupują prowizoryczny barek, stojąc przodem do wody. Jeszcze inni obściskują się, jakby nie było tu nikogo poza nimi. Z głośników dudni jakiś radiowy shit, niebo jest niemal bezchmurne, a woda spokojna. Idealna atmosfera, by przeżyć coś wyjątkowego. Albo, i tak pewnie będzie w moim przypadku, zaliczyć największe upokorzenie w życiu.
– Kto to jest? Znasz ją?
– To ta dziwna typiara.
– Ta od Kuby?
Strzępki rozmów wbijają się we mnie niczym ostre sztylety. Myślałam, że jestem na to odporna, że mam coś w rodzaju zbroi, jakieś zobojętnienie, ale chyba byłam w błędzie.
– W sumie jest niebrzydka – dociera do mnie czyjś głos i momentalnie się spinam.
– Taaa… Ale jest dziwna, sama powiedz. Wiesz, co o niej gadają… Nikt normalny nie będzie jej chciał.
Kątem oka zauważam grupkę dziewczyn. Wiem, że mówią o mnie.
„Nikt normalny nie będzie jej chciał”.
Zupełnie jakbym była nikomu niepotrzebną rzeczą. Zresztą właśnie tak rówieśnicy traktowali mnie w szkole. Jak coś uszkodzonego. A przecież nie odstaję wyglądem od reszty. Może nie mam drogich i modnych ubrań, ale nie przypominam stereotypowej kujonki. Chodzi o coś innego, o to, że jestem w rodzinie zastępczej. Pal licho, że większość rodziców bogatych dzieciaków z mojej klasy albo jest po rozwodzie, albo pracuje tak dużo, że tylko mija się z nimi w domu. To ja mam etykietkę tej, która wychowuje się w jakimś dziwnym tworze, w namiastce normalnej rodziny. Jasne, Kuba ma taką samą sytuację jak ja, ale on nadrabia sposobem bycia – zawsze wyluzowany, przebojowy, towarzyski. Ludzie lgną do niego, przyczepiają mu łatkę buntownika z trudnym dzieciństwem, która sprawia, że wydaje się tajemniczy i pociągający. A ja? Jestem po prostu dziwadłem z rodziny zastępczej.
Wiem, że nie mam wyjścia – jeśli chcę odzyskać zeszyt, muszę ignorować głupie komentarze. Przełykam ślinę i zaciskam dłonie na bluzie, którą wzięłam nie wiadomo po co. Rozmowy zlewają się w jednostajny szum, bardzo staram się nie wyłapywać pełnych drwiny komentarzy.
Moje serce wykonuje dwa szaleńcze uderzenia, gdy słyszę znajomy głos. Tłumiona złość wybucha we mnie ze zdwojoną siłą. Przypominam sobie, po co tutaj przyszłam, dlaczego nie powinnam odpuszczać i kogo mam ochotę zabić.
Najpierw widzę jego szerokie plecy. Stoi z kilkoma osobami, patrzy na wodę i popija piwo. Odchyla głowę do tyłu, śmieje się, a jego włosy lśnią prawie tak samo mocno jak tafla jeziora. Cholera, wcale nie. Zresztą nie powinnam zwracać na to uwagi.
Chociaż go nie znoszę, muszę przyznać, że ma pewne talenty. Potrafi zjednywać sobie ludzi, nie robiąc niczego szczególnego. Nawet teraz zgromadziła się dookoła niego spora grupka osób. Opowiada coś, żywo przy tym gestykulując, a oni słuchają, wpatrzeni w niego jak ja w paczkę chipsów paprykowych dzień przed okresem.
Wygląda doskonale, nawet w spranej koszulce z logo Led Zeppelin i znoszonych converse’ach. To jest właśnie to coś, co mają niektórzy ludzie, a czego nie da się kupić. Jego kumple wydają ciężko zarobiony przez rodziców hajs na markowe ciuchy, szybkie motocykle i drogą whisky, tymczasem on nie musi się wysilać, by przyciągać do siebie ludzi. Ma dobre geny i paskudny charakter. Najgorsze możliwe połączenie.
Nagle ktoś z jego znajomych mnie zauważa. Rozmowy cichną, a kilka osób odwraca się w moją stronę. On też to robi. Zatrzymuję się jak idiotka akurat na środku plaży. Miętolę w dłoniach bluzę i mam w głowie totalną pustkę. Świetnie. Wszystkie cięte riposty zostawiłam w swoim pokoju.
– Zgubiłaś się, szara myszko? To nie miejsce dla ciebie. – Kuba staje do mnie przodem i pogardliwie się uśmiecha, lekko przekrzywiając przy tym głowę. Brzmi, jakby mówił do ameby albo innego stworzonka, które ma problem, by cokolwiek zrozumieć.
Moją twarz wykrzywia grymas. Nazwał mnie myszką, nie myszą. To oznacza, że sporo wypił.
Kilkoro stojących obok osób kretyńsko chichocze. Dobrze wiem, że przedstawienie właśnie się rozpoczęło. Kuba ma teraz to, co tak bardzo kocha – widownię i ofiarę, którą może publicznie ośmieszyć. Śmiało. Jeśli to ma pomóc ci w osiągnięciu kolejnego poziomu zajebistości w oczach ludzi, którzy są twoimi przyjaciółmi tylko wtedy, gdy stawiasz im piwo lub częstujesz fajkami, droga wolna. Za kilka lat zrozumiesz, gdzie popełniłeś błąd. Albo i nie.
Czuję na sobie spojrzenia pełne politowania. Buzują we mnie adrenalina i złość, więc nie jest mi przykro. Jeszcze nie. Na chwile słabości pozwalam sobie tylko wieczorami, po ciemku, w swoim pokoju. To wtedy jestem tą małą, zapomnianą Julią, której nikt nie chce. Natomiast teraz Julia jest wściekła, bo ktoś zabrał jej coś bardzo, bardzo osobistego.
– Co tu robi Myszkowska? – pyta jedna ze stojących obok Kuby dziewczyn, zwracając się do drugiej. Robi to tak głośno, że pewnie słyszy ją pół plaży.
– Nie wiem. Mieszka z Kubą. Może po niego przyszła?
– Jak to mieszka? To on ma siostrę?
– Nieee, podobno są w rodzinie zastępczej. Nie znam się na tym, ale to musi być nieźle popieprzone. Przecież on jej nie trawi.
Nagle do rozmowy włącza się dwóch stojących niedaleko chłopaków.
– Ale nogi ma niezłe.
– Dobrze, że chociaż tyle.
Rozmawiają o mnie, jakby wcale mnie tu nie było albo jakbym była kawałkiem mięsa na sklepowej wystawie. Otwieram usta, by powiedzieć coś, co pójdzie im w pięty. Albo żeby zrobić z siebie idiotkę. Jak zwykle nie wiem, jaki będzie efekt końcowy.
– Nudzi się wam?! – odzywa się niespodziewanie Kuba, wcale na mnie nie patrząc.
Ciemnowłosy chłopak, ten, który rzucił na mój temat głupi komplement, zerka zdezorientowany na kumpla. Obserwuję z walącym sercem, jak czarne converse’y zatapiają się w piasku. Koszulka z Led Zeppelin majaczy mi przed oczami.
– Czego nie rozumiecie? Wypad z imprezy!
– Ale…
– Zrobić tak, żeby to do was dotarło?! – Kuba staje przed nimi, a oni po chwili wahania odwracają się i odchodzą, mamrocząc pod nosem przekleństwa.
Kręcę zszokowana głową. Przedstawienie musi trwać, prawda? Zresztą to, co zrobił przed chwilą, niczego nie zmienia. Poza tym, że pewnie zaimponował osobom, które stały obok niego.
Kiedy tamtych dwóch znika, Kuba przenosi na mnie całą swoją uwagę. Mam wrażenie, że nikt nie rozmawia, że dosłownie cała plaża, każda para oczu, jest skupiona na nas. Biorę głęboki wdech i niekontrolowanie przygryzam wargę. Cholera. Nie lubię być w centrum uwagi. I nie lubię pijanych ludzi. A teraz jestem tu, między nimi, a oni gapią się na mnie. Tak musi wyglądać piekło.
Lucyfer, a raczej Kuba, przesuwa po mnie obojętnym wzrokiem. Zdecydowanie nie jest to powłóczyste spojrzenie, jakim zaszczyca atrakcyjne dziewczyny. Patrzy na mnie lekceważąco, tak jak patrzy się na dziesiąty sezon twojego kiedyś ulubionego serialu, który z czasem zrobił się do bani. Z tym że ja nigdy nie byłam jego ulubionym serialem.
– Chcesz czegoś ode mnie? – pyta z typową dla siebie nonszalancją.
Grupka stojących niedaleko chłopaków zaczyna się śmiać, oczywiście nie z niego.
Zdaję sobie sprawę, że Kuba chce, abym widziała jego lekceważenie i zrozumiała, jak bardzo on ma mnie gdzieś. Cóż, wiem to od dawna i nie musi mi o tym przypominać, ale oczywiście to sprawia mu chorą przyjemność.
– Wziąłeś mój notes. Chcę go z powrotem. – W końcu zbieram się na odwagę i wyduszam z siebie te słowa.
– A widzisz… Dzisiaj mówiłem ci, że niedługo będziesz czegoś ode mnie chciała. No i proszę.
Buzuje we mnie, gdy widzę ten pełen samozadowolenia, zarozumiały uśmiech. Nienawidzę go. Nienawidzę tego chłopaka. Moje i tak już mocno porysowane życie mogłoby być choć trochę bardziej normalne, spokojniejsze w domu Marzeny, ale on niespodziewanie się tam pojawił i wszystko zniszczył. A teraz torturuje mnie, jakby kompletnie nie zdawał sobie sprawy, jaką codziennie wyrządza mi krzywdę samym swoim byciem w pobliżu.
– Jesteś pewna, że to jedyne, czego ode mnie chcesz? – Kuba znów patrzy na mnie jak na męczone w cyrku zwierzątko, które nie ma dokąd uciec.
Spoglądam w błyszczące rozbawieniem oczy, do których wpada za długa grzywka. Jest pewny siebie. Zbyt pewny. Jasne, wygląda dobrze i cieszy się powodzeniem, ale żadna z tych rzeczy nie przysłania faktu bycia dupkiem. A jeśli jego napompowane do granic możliwości ego sądzi, że chcę od niego czegoś więcej niż tylko notesu, to jest w błędzie. Zresztą wiem, w co gra. Mówi to wszystko tylko po to, by upokorzyć mnie przed innymi. Na szczęście kieruję się w życiu kilkoma zasadami, a jedna z nich brzmi: ktoś, kto buduje swoją pozycję i zajebistość kosztem innych, nie jest wart nawet sekundy mojego życia.
– Po prostu przyznaj się, że go masz. – Nie odpowiadam na jego pytanie. Ciągnę tę absurdalną wymianę zdań, chociaż czuję, że policzki pieką mnie z upokorzenia.
Dlaczego jestem taka słaba? Dlaczego świadomość, że wszyscy na mnie patrzą, tak mnie przeraża? Myślałam, że życie z ojcem mnie zahartuje, tymczasem przez te wszystkie lata stałam się jeszcze bardziej lękliwa i zdziczała, niż byłam wcześniej.
Ludzie, którzy stoją w pobliżu, milczą. Oglądają ten spektakl, spijają z naszych ust każde słowo, a emocje kotłują się we mnie coraz bardziej. Wiem, że jeśli pozwolę im wypłynąć, zrobię z siebie idiotkę.
– Lepiej powiedz, co dasz mi za niego w zamian – odzywa się po dłuższej chwili Kuba.
Zaciskam szczęki, kiedy słyszę wyzwanie w jego głosie. Jestem ostatnią osobą na ziemi, od której mógłby chcieć czegoś więcej niż tego, by zniknęła z jego życia.
– A co niby ona może ci dać? – Dziewczyna, ta sama, która rozmawiała o mnie ze swoją przyjaciółką i której zazdroszczę wszystkiego (począwszy od nóg, skończywszy na włosach) poza mózgiem wielkości fistaszka, śmieje się krótko i pogardliwie.
Kuba ją ignoruje i wciąż patrzy na mnie. Jego klatka piersiowa szybko unosi się i opada. Jest zły. Nie mam tylko pojęcia, czy na mnie, czy może na tych, którzy wtrącają się do naszego „uroczego” spektaklu.
– Ma tam pas cnoty. Na stówę – odzywa się jakiś chłopak.
– Pas cnoty? Stary, a na co jej on? I tak nikt normalny się do niej nie dobierze. Nie z własnej woli, człowieku!
Słyszę dwa męskie głosy, ale nie mam pojęcia, kto to mówi, bo obraz przed moimi oczami właśnie się rozmazuje. Czuję suchość w ustach. Serce mi wali, a nogi rwą się do ucieczki. Zaciskam dłoń i uświadamiam sobie, że jest mokra.
– Wiesz co? – Przełykam z trudem ślinę i z wysiłkiem patrzę Kubie w oczy. – W sumie to go nie potrzebuję. I tak znam na pamięć wszystko, co jest tam napisane.
To prawda. Zapisków ojca nie jest dużo, mam je zanotowane w głowie. Skłamałam w innej kwestii – chcę odzyskać zeszyt, bo jest czymś bardzo osobistym. Czymś, czego nikt poza mną nie ma prawa dotykać. A jednak jestem zbyt słaba, by o to walczyć, i jest mi z tego powodu wstyd.
„Przepraszam, tato. Nie mam siły, by dłużej kłócić się z Lucyferem i znosić pełne politowania spojrzenia jego świty”.
Nie zastanawiając się dłużej, odwracam się na pięcie i ruszam w stronę wyjścia z plaży.
Dlaczego znów przed nim uciekam?! Tak jak w kuchni, kiedy pokłóciliśmy się o te durne drożdżówki. Mam wrażenie, że gramy w kiepskim filmie, gdzie on zawsze występuje w roli napastnika, a ja ofiary, którą scenarzysta już na początku spisał na straty. I dlaczego, do cholery, to Kuba pisze scenariusz, a nie ja?!
Żałuję, że tutaj przyszłam. Tego, że muszę mieszkać z tym chłopakiem, też żałuję. Żałuję tak wielu rzeczy z nim związanych, że nawet nie słyszę rozlegających się za mną kroków. Pragnę tylko, by nadeszła burza stulecia i rozniosła w pył wszystkich, którzy się tutaj znajdują. Niezbyt humanitarne, ale w tym momencie jestem jak Carrie z książki Kinga. Upokorzona i żądna zemsty. Spokojnie, jestem nią tylko w wyobraźni. I wiem, że niedługo mi przejdzie. To znaczy wciąż będę czuła emocje, ale zamknę je głęboko w sobie i nie pozwolę im wyjść się na powierzchnię. Robię tak zawsze. Podobno to źle i psychologowie odradzają takie praktyki, ale obecnie mam to gdzieś. Chcę tylko zwinąć się w kulkę na łóżku, odtworzyć notatki ojca w głowie, bym na pewno ich nie zapomniała, a potem zasnąć.
Kiedy brnę przez piasek, nikt się nie odzywa. Dobre i to. Mogę odejść w mroku nocy i blasku upokorzenia, a potem w myślach wspominać w nieskończoność dzisiejszy wieczór i się tym torturować.
– Ej, wyluzuj, to były tylko żarty!
Głos Kuby dociera do mnie dopiero, kiedy jestem na kamiennych stopniach prowadzących na ulicę. Dlaczego nie zawołał mnie wcześniej? Ach, oczywiście, bo wtedy wszyscy jego znajomi by to usłyszeli.
Przyspieszam kroku.
– Hej, Mysza, nie strzelaj fochów!
Ciężka dłoń chwyta mnie za ramię i odwraca. Teraz stoję naprzeciwko Kuby i wcale mi się to nie podoba.
– Jesteś dla mnie jak siostra, a siostry nie pozwoliłbym skrzywdzić.
Jak siostra?! Gorzki śmiech rozlega się gdzieś wewnątrz mnie. Ten psychopata miał czelność powiedzieć coś takiego?! Wiem, w co gra, znam go zbyt dobrze. Płaszczy się przede mną, bo boi się, że powiem o wszystkim Marzenie. Tylko dlatego za mną poszedł.
– Przecież właśnie mnie skrzywdziłeś. Tam, na plaży. I miałeś dzięki temu zajebistą zabawę! – Wyrywam się mu, odwracam i ruszam przed siebie.
Ciepła dłoń owija się stanowczo dookoła mojego nadgarstka. Sapię sfrustrowana i rzucam Kubie najbardziej wkurwione spojrzenie, na jakie mnie stać.
Nagle słyszę głośny grzmot. Podskakuję przerażona i w myślach nazywam się tchórzliwą idiotką, bo przecież Kuba nawet nie drgnął. Ignoruję jego stanowczy uścisk, staram się rozegrać to na chłodno. Dopiero teraz widzę, że zbliża się burza. A więc moje prośby zostały wysłuchane. Zadzieram głowę i spoglądam na kłębowisko chmur, które raz po raz rozbłyskują jasnością.
– Oddam ci notes, skoro tak bardzo się tym przejmujesz.
– Och, co za łaska! Teraz, kiedy już upokorzyłeś przed wszystkimi! – Próbuję mu się wyrwać, ale wciąż mocno mnie trzyma.
– Uspokój się i daj mi skończyć! Nie będę się z tobą szarpał, rozumiesz?!
W tym momencie z nieba zaczyna lać deszcz. Nagły, intensywny i ciepły. Z rodzaju tych, które kocham. A teraz, w takich okolicznościach, mam nadzieję, że ulewa okaże się moim wybawieniem i Kuba mnie puści. On tymczasem wciąga mnie pod rozłożyste gałęzie dużego, starego klonu, a potem popycha w kierunku ściany budynku, częściowo osłoniętego koroną drzewa. Moje plecy nieprzyjemnie ocierają się o mur z czerwonej cegły. Mrugam oszołomiona, bo choć deszcz zdążył porządnie mnie zmoczyć i wciąż pada, tutaj, pod dużym, liściastym dachem, jest jakby ciszej i przytulniej. Liście szumią, a duże krople wody uderzają jednostajnie, przynosząc ukojenie mojemu szalejącemu z emocji ciału.
– Wszystko już powiedziałeś – rzucam, starając się przekrzyczeć ulewę. – Puść mnie i daj mi spokój. Jak tylko Marzena usłyszy, co do mnie wygadywałeś…
– Mogłem się domyślić, że do niej polecisz! Nie potrafisz sama się bronić i szukasz wsparcia u swojej nowej mamusi, co?
Wciągam głośno powietrze, gdy słyszę ten stek bzdur. Nigdy, ale to nigdy nie oczekiwałam, że Marzena zastąpi mi matkę, ale skąd on może to wiedzieć. Przecież jedyne, co widzi, to czubek własnego nosa.
Kuba robi krok do przodu, wciąż trzymając mnie za nadgarstek. Odruchowo przywieram mocniej plecami do muru. Czuję się niekomfortowo w mokrej, oblepiającej ciało koszulce. Nagle przypominam sobie o bluzie. Nie mam jej. Pewnie upuściłam ją, gdy uciekałam z plaży.
Jest mi zimno i mam ochotę zniknąć, ale wiem, że Kuba mi na to nie pozwoli. Oddycham szybko i patrzę na jego poważną twarz. Spoglądam na zaciśnięte wargi i napięte szczęki. Jego włosy pod wpływem deszczu robią się ciemne, a z grzywki kapie woda. Zatrzymuję wzrok na rozchylonych ustach, bo jedna kropla deszczu spadła z kosmyka właśnie na nie, osiadając na górnej wardze. Znów czuję to, czego tak bardzo nie znoszę. Ogień trawi moje podbrzusze i kumuluje się tam coś, co jest zdecydowanie silniejsze niż stado motyli tak często opisywane w romansidłach, w których zaczytuje się Marzena, a które czasami jej podkradam. Nerwowo przełykam ślinę, bo wiem, że właśnie się czerwienię. Tego też nie znoszę. A także tego, że ten, który stoi przede mną, ma wpływ na moje życie – i to o wiele większy, niżbym tego chciała. Na moje myśli, na moje ciało, nawet na moje sny. Tak, swoich snów też się wstydzę.
– Myślisz, że co zrobi Marzena, kiedy się dowie? – kontynuuje Kuba. – Wyrzuci mnie z domu? Jesteś idiotką, jeśli w to wierzysz. Po prostu weź to i zapomnij o sprawie.
Nim zdążę mrugnąć, wciska mi w dłoń to, czego tak długo szukałam. O dziwo, notes nie ucierpiał, chociaż ja i Kuba jesteśmy cali przemoczeni.
Rozglądam się na boki, mając nadzieję, że jakoś czmychnę, ale on wciąż jest blisko, a jego dłoń nadal mnie trzyma. Nie robi tego już mocno i stanowczo, za to przesuwa się powoli, a długie palce pieszczą delikatnie moją skórę. Czuję wyrzut endorfin wymieszanych z adrenaliną, ale nadal walczę. Nie chcę upajać się tym przedziwnym koktajlem.
– Nie boję się ciebie. Dopóki z nią mieszkam, nic nie możesz mi zrobić. A szczególnie, kiedy jej powiem. – Patrzę Kubie twardo w oczy i jednocześnie tłumię w sobie te wszystkie głupie uczucia, które mną targają.
– Ale ja nie muszę nic ci robić. Po prostu zabiorę cię stąd na całe lato.
Mija kilka sekund, zanim dociera do mnie, co powiedział. Śmieję się histerycznie i spoglądam na niego szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami. Zwariował. Albo się naćpał. Albo i jedno, i drugie.
– Nie wiem, co brałeś, ale gadasz od rzeczy. – Patrzę na niego podejrzliwie.
– Mówię poważnie. Wspólny wyjazd.
– Oho, to byłaby udręka nie tylko dla mnie, ale i dla ciebie. Przecież mnie nie trawisz. Ledwo jesteś w stanie oddychać tym samym powietrzem, kiedy jesteśmy razem w jednym pokoju. Nie zrobiłbyś sobie czegoś tego. – Śmieję się ponownie, ale poważnieję, kiedy widzę zacięty wyraz jego twarzy i pełne determinacji spojrzenie.
– Pakuj się.
– Słucham?!
– Nie żartuję. Możesz zacząć się pakować. Obgadam wszystko z Marzeną, jestem pewien, że na to pójdzie.
Kręcę z niedowierzaniem głową. Jest pijany. I gada bez sensu. Tak, to jedyne możliwe wytłumaczenie.
– No co tak patrzysz? Chyba nie wierzysz w moje czyste serduszko. To oczywiste, że przejrzałem notes.
– To coś bardzo prywatnego. Ja…
– A jednak to zrobiłem. I dzięki temu mnie olśniło. Właśnie wtedy, gdy przeczytałem to, co napisał twój ojciec. Przecież to świetny pomysł. – Kuba uśmiecha się i zawisa nade mną tak blisko, że czuję na czole jego ciepły oddech.
Nim zdążę go odepchnąć, zdmuchuje mi włosy z oczu, jak gdyby nigdy nic. Dociera do mnie zapach whisky i miętowej gumy do żucia. Robi mi się dziwnie gorąco. Szum deszczu już mnie nie uspokaja. Gorzej, mam wrażenie, że moje serce bije tak mocno, że zaraz rozwali mi żebra, a potem wyrwie się na wolność.
– Nie mieszaj w to mojego ojca, czymkolwiek to jest – mamroczę skołowana, próbując dyskretnie spowolnić swój przyspieszony oddech.
Jednocześnie pozwalam hipnotyzować się szaroniebieskim oczom, chociaż wiem, że to jest tak samo złe i uzależniające jak wyżeranie ciasta z lodówki po północy. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że Marzena robi obłędną szarlotkę, a oczy Kuby są naprawdę niesamowite. To ostatnie to akurat żadna wymówka.
– Jezu, ciężko się z tobą gada. Jedenaście punktów. Wszystko to, co napisane w zeszycie, można zrealizować i zajebiście się bawić.
W moje policzki uderza gorąco, a serce dudni jak szalone. A więc on naprawdę zajrzał do notatnika. Nie musi nawet mówić mi, co napisał mój ojciec, bo tak jak wspominałam, znam cały tekst na pamięć, wszystkie jedenaście punktów, które tam zapisał.
Ojciec stworzył listę rzeczy, które musiały być dla niego ważne i wywoływać w nim przyjemne wspomnienia, skoro uznał, że to jego powody, dla których warto zerwać z nałogiem. Chociaż zawarł tam tak przyziemne czynności jak jedzenie burgera czy jazda samochodem, mam wrażenie, że to było dla niego coś wyjątkowego, ważnego i w pewien sposób intymnego. Być może dlatego czuję się tak nieswojo, kiedy mam świadomość, że Kuba poznał te zapiski. To tak, jakby odkrył jakiś sekret, coś, co powinnam znać tylko ja, bo przecież dotyczy mojego taty. Zresztą ojciec pewnie nikomu nie pokazywał swojego notesu. No, może z wyjątkiem terapeutki.
Zaciskam powieki, bo jestem pewna, że Kuba w jakiś sposób zadrwi z tych zapisków, to byłoby dla niego typowe. Jednak nic takiego się nie dzieje. Gdy otwieram oczy, wciąż patrzy na mnie skupiony i poważny.
– Zrobimy to. Razem. Wsiądziemy do pociągu i pojedziemy zrealizować wszystkie punkty.
Kuba wypowiada te słowa tak swobodnie, jakby lista mojego ojca była czymś, co tak po prostu może sobie zabrać i wykorzystać.
– Nie mówisz poważnie. – Kolejny raz kręcę głową, rozpryskując dookoła twarzy kropelki deszczu.
– Mówię.
– Ale ja nigdzie z tobą nie jadę! – Wyrywam się mu, ale on ponownie mnie chwyta. – Poza tym to pomysły mojego ojca. Nie możesz sobie ich tak po prostu przywłaszczyć! – Wzdycham sfrustrowana, kiedy znów unieruchamia mi dłonie i przyszpiliła nadgarstki do ściany po obu stronach mojej głowy.
Dla kogoś z boku wyglądamy pewnie jak zakochana para. Dla mnie to raczej obraz przedstawiający ostatnie chwile samca modliszki – na moment przed tym, jak samica odgryzie mu głowę.
– Ja… być może sama to zrobię. Pojadę śladami mojego ojca. Ale bez ciebie – dodaję mniej przekonującym głosem, niżbym chciała. – Tak, zrobię to, to nie jest głupi pomysł. Myślałam już o tym kilka razy, tylko jakoś nigdy nie było okazji, żeby to zrealizować.
Paplam jak najęta, bo robię tak zawsze, kiedy jestem zestresowana i onieśmielona. Teraz zaliczam combo. Moje palce, uwięzione w jego dużych i ciepłych dłoniach, przestają walczyć i całkiem się poddają.
– Taaa… A kiedy dokładnie to zrobisz, co? – Kuba przekrzywia głowę i przygląda mi się z rozbawieniem. – Mówisz tak, ale to zawsze pozostanie tylko w sferze planów. Taka właśnie jesteś. Masz w tym zeszycie przepis na szczęście, ale boisz się wcielić go w życie, chociaż założę się, że twój ojciec bardzo by tego chciał.
– Gówno wiesz! Nie znałeś go – protestuję, a moje dłonie wyrywają się z uścisku Kuby i zaczynają tłuc o jego szeroką klatkę piersiową.
Nawet nie drgnie. Jest jak niewzruszona, wkurwiająca i bardzo przyjemnie pachnąca, ale to pomińmy, skała.
Mam ochotę dodać: Nie wiesz, jak ojciec mnie traktował. Tyle że nie chcę, by dowiedział się zbyt wiele.
– To może powiem Marzenie, że chcesz uciec z domu. Sama. – Kuba uśmiecha się szeroko.
– Kapuś! Poza tym to nie ucieczka. To wakacyjny wyjazd.
– Taaa… I tak nie puści cię samej. Zresztą powiesiłaby mnie za jaja, gdybym cię nie dopilnował. Albo zrobiła z nich sałatkę jarzynową. Pojedziemy razem.
– Jesteś nienormalny! Nie możesz tak po prostu za mnie decydować!
– Chyba nie myślisz, że spędzę całe wakacje w tej dziurze. – Czuję jego oddech na policzku, gdy pochyla się i zbliża swoją twarz do mojej.
– Nie. Jedziesz. Ze mną – cedzę powoli.
– Jadę.
– Marzena nas nie puści.
– Poprawka. Zresztą już ci to przed chwilą mówiłem: nie puści cię samej. – Kuba oblizuje usta, a ja obserwuję to z dziką zachłannością. – No, chyba że pojadę z tobą. Jako odpowiedzialny starszy brat.
– Nie jesteśmy rodzeństwem.
– Ale mieszkamy razem w rodzinie zastępczej. – Jego twarz znajduje się tak blisko mojej, że na moment wstrzymuję oddech.
– Nie jesteś odpowiedzialny. Marzena o tym wie – mówię niemal szeptem.
Kuba wreszcie się ode mnie odsuwa i dopiero wtedy oddycham z ulgą, chociaż moje serce wciąż bije zbyt mocno.
Kręcę głową. Nie rozumiem, o co mu chodzi, dlaczego chce gdzieś ze mną jechać, skoro na co dzień traktuje mnie jak intruza. Ta rozmowa robi się coraz bardziej absurdalna.
– Ja po prostu proponuję ci deal. Ani mnie, ani ciebie Marzena nie puści w pojedynkę na wakacyjny wyjazd, i to na kilka tygodni. Może i masz głowę na karku, ale jesteś totalnie aspołeczna i nieogarnięta, a ja… – Kuba milknie na moment i uśmiecha się zawadiacko. – A ja to po prostu ja. Ale razem? Poszłaby na to. Zależy jej, żebyśmy w końcu zaczęli się dogadywać. Poza tym Marzena wie, że dla własnego dobra muszę się stąd wyrwać.
– Co to znaczy: dla własnego dobra? – Zdezorientowana mrugam oczami.
– Dostałem się na studia, ale czuję, że tracę kontrolę nad… – Kuba przerywa, odwraca głowę i zerka w stronę plaży – …nad niektórymi sprawami. Marzena też to widzi, więc jestem pewny, że zgodzi się na ten wyjazd. Zrobi wszystko, bylebym nie spędził wakacji tutaj, w takim towarzystwie.
Zastanawiam się nad jego słowami. Wiem, o jakiej utracie kontroli mówi. Mieszkałam wiele lat z alkoholikiem, więc symptomy uzależnienia potrafię wyłapać w mgnieniu oka. A Kuba stąpa po bardzo kruchym lodzie. Nie interesuje mnie jego życie i to, z kim się zadaje, ale wieści w szkole szybko się rozchodzą i nietrudno wiedzieć, że jego kumple nie należą ani do abstynentów, ani do dobrze się uczących.
– Zgodzi się tym bardziej, jeśli zobaczy, że biorę ze sobą przyzwoitkę. Czyli ciebie. – Kuba pstryka mi palcami przed nosem, a ja nie wytrzymuję i znów próbuję się od niego uwolnić.
Już mnie nie trzyma, a jednak stoi tak blisko, że muszę coś zrobić, by się odsunął i mnie przepuścił. Kładę dłonie na jego twardej klatce piersiowej i czuję, jak szybko bije jego serce. A kiedy popycham go z całej siły, nie przesuwa się nawet o milimetr. Warczę sfrustrowana, ale ignoruje to i najwidoczniej ani myśli mnie wypuścić.
– Nie jestem twoją przyzwoitką. Ani terapeutką.
Popycham go kolejny raz, ale chwyta moje dłonie w swoje i po raz setny tego wieczoru je unieruchamia. Jest przyjemnie ciepły, podczas gdy ja trzęsę się z zimna.
– Posłuchaj, o nic cię nigdy nie prosiłem, ale ten wyjazd jest mi potrzebny. – Patrzy na mnie z powagą.
– Nie przekonasz mnie. – Oddycham głęboko, by się uspokoić.
Deszcz zelżał, ale wciąż pada. Uderza jednostajnie o rozłożyste liście i w jakiś magiczny sposób odgradza nas od całego świata.
– Mówiłem ci, Marzena nie puści mnie samego.
– Jesteś dorosły, teoretycznie nie musisz pytać jej o zgodę.
– Żartujesz? Przygarnęła mnie. Wiesz, jak to działa. W rodzinie zastępczej można być do osiemnastki, a dłużej tylko wtedy, jeśli rodzic zastępczy wyrazi zgodę. Marzena dała nam obojgu szansę i chociaż jesteśmy dorośli, wciąż ma nas pod swoimi skrzydłami. Więc nie, nie pojadę bez jej zgody. Poza tym martwi się o mnie.
– Ach, a więc bierzesz mnie na litość. I to po tym, co odwaliłeś na plaży?!
– Przecież to nic takiego. Ja…
– Nic takiego?! Może dla ciebie. Nie dla kogoś, kto odważył się iść na imprezę, chociaż wiedział, że stanie się pośmiewiskiem. Poszłam tam tylko po to, by odzyskać to, co bezczelnie mi ukradłeś!
Kuba w końcu mnie puszcza, więc ruszam do przodu. Przemykam obok niego, trącając go ramieniem. Wychodzę wprost na deszcz, ale mam to gdzieś.
– Zadrwiłeś sobie ze mnie, żeby popisać się przed znajomymi, więc nie proś mnie o nic! Nigdzie z tobą nie jadę, rozumiesz?! To byłby jakiś pierdolony koszmar!
Nie czekam na odpowiedź, ruszam biegiem w górę po kamiennych schodach. A on rusza za mną.
– Julia, proszę!
Oho, użył mojego imienia. I powiedział „proszę”, choć byłam pewna, że tego słowa nie ma w jego słowniku. Musi mu naprawdę zależeć.
Kiedy już udaje mi się pokonać wszystkie stopnie i biegnę mokrą ulicą w stronę domu, Kuba dogania mnie, chwyta, tym razem delikatnie, a potem odwraca i tak po prostu przyciąga do siebie. To coś tak bardzo niespodziewanego jak fakt, że niespełna dwa lata temu ktoś zdecydował się przygarnąć pod swój dach dziewczynę z trudną przeszłością. Coś, w co wciąż trudno mi uwierzyć. Czuję twardość jego klatki piersiowej i dziwnym trafem tracę całą wolę walki. Jestem zmęczona naszymi słownymi przepychankami. Chcę tylko, by nagromadzone wewnątrz mnie emocje po całym tym wieczorze pełnym drwin i głupich uśmiechów w końcu znalazły ujście. Podnoszę głowę i spoglądam w jego niespokojne oczy. Potrzebuję katharsis, a on…
– Zadbam o ciebie. Będziemy się dobrze bawić. – Zakłada mi włosy za ucho i po raz pierwszy patrzy na mnie w ten sposób… Jak na te wszystkie atrakcyjne dziewczyny.
Rozchylam usta i zaczynam płytko oddychać. W powietrzu unosi się zapach letniej burzy. Ozon, deszcz, soczysta trawa.
– Nie próbuj na mnie swoich sztuczek! – Nagle przytomnieję. – Wiem, w co grasz. Cały czas traktowałeś mnie jak popychadło, a teraz rzucasz takimi bajerami? Błagam, naprawdę myślisz, że jestem aż tak naiwna?! – Widzę, jak jego jabłko Adama drga. Chyba po raz pierwszy w życiu udało mi się mu dopiec. – A teraz puść mnie i nie poruszaj jutro tego tematu. A już na pewno nie przy Marzenie.
O dziwo, robi to. Uwalnia mnie. Stoi z opuszczonymi rękami, przemoczony do suchej nitki na środku chodnika. Wygląda bezradnie, niemal błagalnie. Patrzę na niego, a w mojej głowie pojawia się myśl, że jest piękny. Nie… to tylko jego kolejna sztuczka. Nienawidzi mnie, a ja jego. Równowaga w przyrodzie musi zostać zachowana.
Przyciskam notes do piersi, odwracam się na pięcie i rzucam biegiem pustą, mokrą ulicą. Kuba nie rusza za mną. Może to i lepiej, wystarczająco już dziś namieszał. Moja koszulka pachnie nim, a przed oczami wciąż mam to zdeterminowane, poważne spojrzenie. Jakkolwiek mocno go nienawidzę, wiem, że do listy moich wstydliwych sekretów niedługo dołączy kolejny. Kuba stanie się przyczyną mojej dzisiejszej nieprzespanej nocy.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej