Cynamonowe pocałunki - Anna Langner - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Cynamonowe pocałunki ebook i audiobook

Anna Langner

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

595 osób interesuje się tą książką

Opis

Czasem trzeba uciec od świata, żeby odnaleźć swoje miejsce

Artur, gwiazda okładek i bohater skandali, ucieka w Beskidy przed medialnym szumem i fałszywymi oskarżeniami. Sara, dziennikarka portalu plotkarskiego, trafia do tej samej miejscowości z zadaniem zdobycia temat roku.

Ich pierwsze spotkanie to katastrofa. Drugie – zaskoczenie. A trzecie? Początek najbardziej nieprzewidywalnych świąt w ich życiu. A jeśli do całej tej sytuacji dodać jeszcze wszędobylskiego psa, który ma wiele do powiedzenia na temat miłości, robi się już prawdziwe świąteczne zamieszanie.

Między udawanym związkiem a coraz bardziej realnymi emocjami pojawia się coś, czego żadne z nich się nie spodziewało: prawdziwe uczucie.

Kiedy przeszłość dobija się do drzwi, a dziennikarze zakłócają wigilijny spokój, wszystko może się rozsypać… Chyba że któreś z nich zaryzykuje i powie: „Zostań na zawsze”.

Ta historia jest naprawdę SWEET. Sugerowany wiek: 18+

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 361

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 20 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Alek BaumanMałgorzata Gradkowska

Oceny
4,5 (22 oceny)
12
10
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kazia1234

Dobrze spędzony czas

wesoło i świątecznie
00
bleblata

Dobrze spędzony czas

Cynamon najlepszy
00
Fizioczek

Dobrze spędzony czas

cynamonki i cynamon najlepsze...
00
Paaulinaa88

Nie oderwiesz się od lektury

Ale super ! czadowa! 😍❤️😍❤️😍❤️😍❤️😍❤️
00
Marchewka1980

Dobrze spędzony czas

To lektura która rozgrzeje jak herbatka w zimowe wieczory , magia Świąt i cynamonu😉 Artur to znany aktor i amant, zaszywa się w domku na odludziu, aby wyciszyć aferę medialną. W opuszczonej ruderze obok zamieszkuje Sara z Cynamonem - psem, który zdaje się go nie lubić.Od początku między nimi iskrzy, bed choć działają sobie na nerwy,Jednak z każdym kolejnym spotkaniem ... polecam
00



Stowarzyszeniu Cztery Łapki

Playlista

Cuddle Up, Cozy Down Christmas – Dolly Parton & Michael Bublé

Snow – Sleeping At Last

Christmas Moon – Emmy The Great, Tim Wheeler

Santa Stole My Lady – Fitz and the Tantrums

I Heard the Bells on Christmas Day – Echosmith

Everything’s Gonna Be Cool This Christmas – Eels

I’ll Be Home for Christmas – Elvis Presley

Have Yourself a Merry Little Christmas – Frank Sinatra

Underneath the Tree – Kelly Clarkson

Prolog

Artur

Teraz

Cynamonki. Lekko chrupiące z zewnątrz i miękkie w środku. Pachnące świętami, chociaż podobno to przysmak jesieniar. Może i nie robię sobie fotek wśród kolorowych liści, nie noszę wielkich wełnianych swetrów i nie oglądam Kochanych kłopotów, ale cynamonki kocham całym sercem, i to chyba nawet bardziej niż mocne espresso, ale ciii… żaden z moich kumpli nie może się o tym dowiedzieć.

I właśnie apetyt na te małe cynamonowe cuda sprawił, że jestem tutaj pięć po szóstej rano, trzęsę się na mrozie i obserwuję, jak pani Helenka bardzo powoli, z niemal nabożną czcią otwiera drzwi piekarni. Cóż, ma prawo czynić honory, bo wierzcie mi lub nie, ale ta kobieta sprzedaje najlepsze cynamonki w mieście.

W końcu drzwi się otwierają, a ja wślizguję się do ciepłego pomieszczenia. Przymykam na moment oczy i z przyjemnością wdycham zapach drożdżowego ciasta. Powiedzmy to sobie wprost: jeśli tak nie pachnie w niebie, to nie opłaca się być dobrym człowiekiem, by iść tam po śmierci.

– Daj mi chwilę, kochanieńki! Dopiero co wyłożyłam towar. Dla ciebie to co zwykle? – Pani Helenka krząta się za ladą.

– Taaa, jeden chleb na zakwasie i dwie cynamonki poproszę – odpowiadam i wtóruje mi głośne burczenie w brzuchu.

Nagle za moimi plecami rozbrzmiewa dzwoneczek oznajmiający przybycie kolejnego klienta. Zazwyczaj to dźwięk miły dla ucha, ale tym razem brzmi złowrogo, zupełnie jakby otwierały się drzwi jakiegoś starego domu z horroru. Ktoś wchodzi do piekarni. Działam odruchowo, jak na autopilocie – szybko naciągam kaptur kurtki na głowę, podkulam ramiona i staram się nie rzucać w oczy. Idiotyczne, bo przecież paparazzi raczej nie kręcą się tutaj o szóstej rano, ale nic na to nie poradzę: takie zachowanie weszło mi w nawyk, a Kuba, mój agent, twierdzi, że zaczynam popadać w paranoję.

– Panie Arturze, czy chleb może być lekko spieczony?! – Pani Helenka krzyczy na całą piekarnię, a ja, coraz bardziej podenerwowany, szybko kiwam głową.

– Panie Arturze? Tak też mi się wydawało, że to pan…

Sztywnieję, gdy słyszę za sobą podejrzliwie brzmiący, skrzek­liwy głos jakiejś kobiety. Stoi tak blisko mnie, że czuję na sobie jej oddech. Jestem jak sparaliżowany. Czuję się jak Ellen Ripley w tej słynnej scenie, kiedy to Obcy zbliżył swoje ohydne, ociekające śliną oblicze do jej twarzy.

– Artur Nicoń, ten aktor, zgadłam? – dopytuje kobieta.

Nieee, błagam, tylko nie to! Mam ochotę teleportować się do swojego mieszkania, nawet jeśli to oznacza, że dziś nie posmakuję ani jednej cynamonki.

W końcu odwracam się z ciężkim westchnieniem, bo przecież nie będę udawał, że nie słyszę.

– Ten zarost trochę mnie zmylił, ale to pan, wypisz wymaluj! – Kobieta w różowej czapce, na oko sześćdziesięcioletnia, patrzy na mnie podekscytowana i kiedy już myślę, że pochwali moją rolę w ostatnim filmie i poprosi o autograf, ona wypala: – Wstyd! Że też pan ma czelność między ludźmi chodzić po tym, co pan zrobił!

Czerwienię się, nie wiedząc, co powiedzieć. Zerkam spanikowany na panią Helenkę, która zamiera z cynamonką w dłoni.

– Musiała mnie pani z kimś pomylić… – próbuję jakoś wybrnąć.

– Nie, nie, przecież to pan! – Kobieta zwęża oczy w szparki, a duszący lawendowy aromat jej perfum owija się wokół mojej szyi niczym boa dusiciel. – Sławek z Księżycowych nocy! Dwieście dwadzieścia trzy odcinki, a ja wszystkie obejrzałam! – kwituje z satysfakcją nieznajoma.

Przymykam oczy i płonę ze wstydu, bo akurat gra w tasiemcu, w którym wcieliłem się w amanta, to coś, co wolałbym wymazać ze swojego aktorskiego CV. No ale przynajmniej nieźle płacili.

– A ostatnio pan grał w tym… no, jak to tam było…

– W Walce o lepsze jutro. Taki wojenny film, wzruszający – wtrąca pani Helenka, a ja w myślach nazywam ją zdrajczynią.

– A, właśnie! Kuzynka była na tym w kinie. Pan tam taki elegancki, w mundurze, Niemców siekał jak mielonkę. No ale co z tego, że pan świetnie gra, jak pan jesteś pies na baby i damski bokser! – Nieznajoma patrzy na mnie z nienawiścią w oczach, a jej twarz kolorem przypomina odcień jej czapki.

– Pani mnie myli z innym aktorem – kłamię jak z nut.

– No proszę, za grosz odwagi nie ma! Ładnie to tak kobietę zastraszać?! Przecież tamta dziewczyna taka drobna, takie chucherko! I jeszcze hotel zdemolował! Pewnie wódkę wcześniej pan piłeś albo i coś gorszego brałeś!

Zaciskam szczęki, bo stojąca przede mną kobieta pozwala sobie na zbyt wiele. Mam ochotę wytłumaczyć jej, że to, co piszą brukowce, często mija się z prawdą i że wcale nie zastraszałem swojej eks, a już na pewno nie zdemolowałem hotelowego pokoju, ale… tak wiele razy tłumaczyłem to ludziom, że nie mam siły robić tego ponownie. I tak nikt mi nie wierzy. No, może z wyjątkiem rodziców i mojego agenta.

– Pani Helenko, proszę, reszty nie trzeba. – Szybko podaję ekspedientce banknot, a ona kiwa ze zrozumieniem głową i wręcza mi torbę z pieczywem.

– Udaje, że nie słyszy, co? – Wiedźma w różowym nie daje za wygraną, kiedy ruszam do wyjścia. – Gdzie prawdziwi mężczyźni, gdzie dżentelmeni?! Powinien się pan wstydzić!

– Co pani podać? – zagaduje do kobiety pani Helenka, chyba próbując mnie ratować.

Patrzę na nią z wdzięcznością, a potem znikam za drzwiami piekarni i dopiero tam oddycham z ulgą.

Ripley wywinęła się z macek Obcego. Misja zakończona.

– I pomyśleć, że człowiek tyle ryzykuje dla dwóch cynamonek… Obyście były tego warte – mamroczę pod nosem, zerkając do papierowej torby ze słodkościami.

Nagle na moim nosie ląduje coś zimnego i mokrego. Spoglądam w górę. Z nieba powoli, majestatycznie opadają duże płatki śniegu. Uśmiecham się do siebie, a potem patrzę na rosnące niedaleko drzewa. Wyglądają bajecznie całe pokryte szronem. Mógłbym wracać sobie powoli z piekarni, oddychając mroźnym powietrzem, zrobić krótki spacer dookoła osiedla i cieszyć oczy zimową scenerią, a do tego przegryzać cynamonkę, ale nie, bo jakiś babsztyl zepsuł mi humor!

Nim ruszam z miejsca, przezornie rozglądam się na boki, bo przecież świat pełen jest agresywnych starszych pań i ciekawskich paparazzich. Kiedy uznaję, że nic mi nie grozi, naciągam kaptur mocniej na głowę i szybkim krokiem kieruję się na ulicę Nagietkową, prosto do mojego mieszkania – miejsca, które od ponad dwóch tygodni chroni mnie przed medialną zawieruchą. Przed zawieruchą, w której epicentrum trafiłem nie całkiem z własnej winy.

Rozdział 1

Artur

Dwa tygodnie później

Święta są przereklamowane. Matka, która kłóci się z ojcem w kuchni, bo ten ciągle wyjada z garnka bigos. Sernik, który miał być bez rodzynek, a jednak jest z rodzynkami. I te zawsze zbyt wielkie oczekiwania, ta naiwna nadzieja, że tym razem przy wigilijnym stole nie będzie kłótni i rozmów o polityce. Tak właściwie to bez trudu mógłbym sporządzić ranking najgorszych świąt w moim życiu. Oto i on:

• Rok 1998 – mam sześć lat i popadam w czarną rozpacz, bo zamiast oryginalnych hot wheelsów, o które prosiłem Świętego Mikołaja, dostałem resoraki rodem z byłego ZSRR. Nazwijcie mnie małym interesownym gnojkiem, ale moje święta legły wtedy w gruzach.• Rok 1999 – dostaję oryginalne hot wheelsy, ale jestem lękliwym dzieckiem, przekonanym, że zaraz po świętach nastąpi koniec świata – w końcu wszędzie trąbiono o pluskwie millenijnej. Całe święta spędzam na zamartwianiu się.• Rok 2012 – dziewczyna, która mi się podoba, idzie za rękę z innym. Widzę to z okna swojego domu. Jestem tak załamany, że nie próbuję makowca, za którego normalnie dałbym się pokroić. Mama myśli, że jestem chory, ale to po prostu pierwszy miłosny zawód w moim życiu.• Rok 2019 – chyba moje najgorsze święta, bo… prawie ich nie pamiętam. Po aktorskich sukcesach i pierwszej głównej roli w filmie staję się rozpoznawalny, zarabiam niezłą kasę i woda sodowa uderza mi do głowy. Zamiast u rodziców spędzam Wigilię u nowego znajomego. Nie ma nawet dwudziestej drugiej, a mnie urywa się film. W pierwszy dzień świąt budzę się z kacem i poczuciem, że z moim życiem jest coś nie tak.

A tegoroczne Boże Narodzenie? Jestem pewien, że będę mógł dopisać je do tej listy, a może nawet więcej – że wyląduje na samym podium. Nie spędzę świąt ani z rodzicami, ani ze znajomymi. Spędzę je tutaj: na zadupiu, gdzieś w Beskidach, w miejscu, gdzie urywa się zasięg, a wiatr hula tak mocno, że nie pozwala spać po nocach. Żadnej piekarni z cynamonkami czy Starbucksa z pachnącą kawą. Nic. Tylko pola, lasy i śnieg. Duuużo śniegu. I w sumie to byłoby nawet zgodne z moim planem, bo potrzebowałem zaszycia się w spokojnym, odludnym miejscu, gdyby nie jeden mały szczegół… a nawet bardzo mały, bo na moje oko ma niespełna metr sześćdziesiąt wzrostu.

Mam ochotę zadzwonić do faceta, który wynajął mi swój domek na odludziu, i powiedzieć: „Człowieku, w ogłoszeniu nie było mowy o tym, że w sąsiedztwie będzie mieszkać jakaś wariatka z psem, który prawdopodobnie fantazjuje o tym, jak odgryźć mi jaja”.

Podchodzę do okna i myślę o swoim fatalnym położeniu. Dobrze, że mam chociaż gorącą kawę. Zaciągam się jej aromatem i nagle dostrzegam za szybą jakiś ruch.

No proszę, jest i ona! Wielka pani Dam-Sobie-Radę-Sama, która – jak sama powiedziała – przyjechała tutaj pracować. Pracować?! Ta dziewczyna to największa ofiara losu, jaką w życiu widziałem. Cud, że dożyła dorosłości.

Obserwuję ją, wciąż sącząc kawę, a ona, bo oczywiście jest uparta jak osioł, rusza przez zaspy, chociaż sięgają jej kolan. Chyba próbuje wyprowadzić na spacer psa, ale to raczej pies wyprowadza ją, bo robi ze swoją panią, co chce, targając nią na prawo i lewo. Boże, ta dziewczyna to chodząca katastrofa!

Nie powinienem się na nią gapić, ale tu jest tak nudno, że to moja jedyna rozrywka. Popijam kawę i patrzę, jak pies ciągnie za sobą drobną blondynkę.

Zakład, że ta panna zaraz się wywali? Za trzy, dwa, jeden… O, no i proszę! Leży w śniegu, a pies biega dookoła niej.

Upijam kolejny łyk kawy.

Cholera, nie wstaje… Może powinienem jej pomóc? Nieee, lepiej nie, bo skończy się tak jak ostatnio. Ta wariatka jednak się podnosi. Uff, całe szczęście! Obserwuję, jak razem z psem znika między drzewami, i przypominam sobie nasze wczorajsze „urocze” spotkanie.

Naiwne myślenie, że baba z piekarni była moim największym koszmarem! Właśnie to niewinnie wyglądające stworzenie z blond włosami, które przed chwilą wywaliło się w zaspy, okazało się prawdziwą harpią. Ale może najpierw wróćmy do tego, jak to wszystko się zaczęło i dlaczego w ogóle się tutaj znalazłem…

Kiedy trzy tygodnie temu obudziłem się w swoim łóżku, nie byłem jeszcze świadom nadciągającej katastrofy.

Tak właściwie czułem się jak gówno. Dochodziło południe, a ja miałem kaca stulecia i przeczucie, że wczoraj wydarzyło się coś bardzo, bardzo złego. Nagle mnie olśniło. Wspomnienia pojawiały się w mojej skacowanej głowie klatka po klatce niczym kiepski film.

Aśka, która płacze i mówi mi, że to wcale nie tak, jak myślę. Ja, który wrzeszczę. Pokój hotelowy. Chwila, gdy tłukę kryształowy wazon. Znów płacz mojej dziewczyny, to znaczy byłej dziewczyny. Moje soczyste epitety rzucane w jej kierunku.

Nie byłem dumny z tego, jak się wczoraj zachowałem, ale Aśka mnie zdradziła, więc nic dziwnego, że puściły mi nerwy. Nie skrzywdziłem jej, chociaż nie przebierałem w słowach, gdy rozmawialiśmy. Zresztą kłóciliśmy się tak głośno, że obsługa hotelu kazała nam się zwinąć. Wróciłem więc do swojego mieszkania, a Aśce powiedziałem, że z nami koniec.

Niewiarygodne… byłem pewien, że znalazłem kogoś, z kim będę dłużej niż trzy miesiące. Aśka była spoza celebryckiego światka, wydawała się taka normalna. A moje poprzednie partnerki? Fit influencerka, makijażystka gwiazd, aktorka… to się nigdy nie udawało. A jednak i tym razem nie wyszło. Okazało się, że trener personalny mojej eks uprawiał z nią coś więcej niż tylko crossfit. Właściwie trenowali bardzo intensywnie i bardzo głośno – słyszałem to, kiedy przyjechałem po Aśkę na siłownię godzinę przed czasem. Starałem się jej wybaczyć, naprawdę. I umówiłem się z nią w hotelowym barze, a potem poszliśmy do pokoju, bo ja byłem wstawiony, a ona się do mnie kleiła… A jednak wszystkie złe emocje powróciły i zaczęliśmy się kłócić. Zapytałem ją, ile trwa ten romans, a ona przyznała, że kręci z Mariuszem, swoim trenerem, niemal tak długo, jak jesteśmy razem. Nie wytrzymałem i rzuciłem tym pieprzonym wazonem o podłogę, a potem kazałem Aśce się wynosić. Najpierw zalała się łzami i błagała o drugą szansę, a kiedy byłem niewzruszony, zmieniła taktykę i zagroziła, że pójdzie z tym do mediów.

– No to idź, to nie ja zachowałem się nie fair – powiedziałem i nie przypuszczałem wtedy, że tymi słowami sprowadzam na siebie nieszczęście.

Zaraz potem przybiegła obsługa i narobiła rabanu o stłuczony wazon. Zapłaciłem za wyrządzoną szkodę z nawiązką, przeprosiłem i wróciłem do swojego mieszkania.

Jakie więc było moje zdziwienie, kiedy następnego ranka w telefonie odkryłem esemesy od znajomych, którzy pytali, co się ze mną dzieje, i radzili mi przejrzeć portale plotkarskie.

BOŻYSZCZE KOBIET GROZI SWOJEJ DZIEWCZYNIE I DEMOLUJE POKÓJ HOTELOWY

Nicoń? Raczej NICPOŃ! Aktor nieźle narozrabiał!

Agresywny Artur Nicoń. Czyżby narkotyki?

Nie mogłem uwierzyć w te nagłówki. Nim jednak zdążyłem poużalać się nad własnym losem, mój telefon się rozdzwonił. Zerknąłem na wyświetlacz i przewróciłem oczami. Kuba – po prostu świetnie! Zaraz zacznie się kazanie. Chociaż ten facet jest w moim wieku, czasami tą swoją gadką i malkontenctwem przypomina mi ojca.

– Halo? – odezwałem się niechętnie do telefonu.

– Artur? Czy ciebie do reszty powaliło?!

O właśnie, o tym mówię. Nawet gada jak mój ojciec.

– Nie powaliło mnie.

– Nie?! Telefon mi dzwoni od rana, chyba nie muszę ci mówić, w jakiej sprawie.

– A więc czytałeś nagłówki…

Na szczęście z Kubą znamy się od lat, bo zanim został moim menedżerem, byliśmy przyjaciółmi i zawsze mogłem na niego liczyć. Uspokoił się nieco, gdy opowiedziałem mu swoją wersję wydarzeń i zapewniłem, że Aśka oskarżyła mnie o coś, czego nie zrobiłem. Dodatkowo Kuba wybadał sprawę, zadzwonił tu i tam – okazało się, że moja eks poszła do mediów i opowiedziała im naszą historię, oczywiście wprowadzając drobne modyfikacje. Nie wspomniała ani słowem o swojej zdradzie i o tym, że nigdy nie podniosłem na nią ręki. Powiedziała za to, że jej groziłem, byłem agresywny i zdemolowałem hotelowy pokój. Dodała, że się mnie boi i staczam się, najpewniej przez używki.

Byłem zdruzgotany. Tydzień wcześniej podpisałem kontrakt reklamowy na niezłą sumkę, miałem też niemal dogadaną rolę w serialu. Wiedziałem, że jeśli afera ze mną w roli głównej przybierze na sile, będę miał kłopoty. Najbardziej jednak bolały mnie niesłuszne oskarżenia i to, jak łatwo osądzano mnie w komentarzach w internecie.

– Nie czytaj tego ścieku. Ludzie wierzą we wszystko, co się im napisze – próbował pocieszać mnie Kuba, kiedy następnego dnia mnie odwiedził. – Lepiej pomyślmy, jak z tego wybrnąć. Sytuacja nie jest wesoła. Ci od perfum wycofali się z kontraktu.

– Mówisz serio?!

– Taaa, dzwonili do mnie jakąś godzinę temu.

Zacisnąłem powieki i głośno przekląłem. Zależało mi na kontrakcie z pewną luksusową marką – nie chodziło tylko o kasę, ale też o prestiż i wizerunek. Każdy aktor chciał reklamować ich perfumy.

– A producent serialu?

– Na razie milczy, ale ptaszki ćwierkają, że ma wątpliwości…

– Jakie znowu wątpliwości? Nie minęły nawet dwie doby od mojej sprzeczki z Aśką, a ludzie ze mnie rezygnują, chociaż nikt nie zapytał o moją wersję wydarzeń! – uniosłem się i nerwowo zacząłem krążyć po pokoju w tę i we w tę.

– Urodziłeś się wczoraj, stary? Witamy w show-biznesie, tak to przecież działa. Nieważne, czy mówisz prawdę, czy nie. Jeśli nadszarpnięto twoje dobre imię, reklamodawca nie chce mieć z tobą nic wspólnego.

– Ale w serialu miałem grać czarny charakter, więc w sumie…

– A to też nieważne – wszedł mi w słowo Kuba. – Myślisz, że te wszystkie babki czterdzieści plus, czyli główny target, będą z tobą sympatyzować, jeśli mają cię za damskiego boksera? Produkcja chce obsadzić w głównej roli kogoś lubianego. A właśnie, skoro już rozmawiamy o marketingu… Podobno nie stawiłeś się w piątek na planie zdjęciowym do tej nowej reklamy.

– Nie będę reklamować pasztetu, drugi raz nie dam się na to namówić!

– Człowieku, oni płacą niezły hajs! W twojej sytuacji nie kręciłbym nosem na oferty. Kto wie, czy po tym, co odwaliłeś, dostaniesz jeszcze jakąś rolę!

– Chcesz mi powiedzieć, że do końca życia będę reklamował pasztet, bo media oskarżyły mnie o coś, czego nie zrobiłem?! Kuba, do cholery, myślałem, że jesteś moim przyjacielem!

– Jestem twoim menedżerem i naprawdę cię lubię, stary, ale muszę trzymać zdrowy dystans, bo od twojej kariery zależy, czy będę miał za co opłacić ratę kredytu.

– Ale przecież tłumaczyłem ci, że wczoraj…

– Tak, wiem, nic nie zrobiłeś. – Kuba westchnął zrezygnowany. – Ale to twoja eks pierwsza poleciała do mediów ze swoją wersją i zrobiła z siebie ofiarę. Niezależnie od tego, co zaszło wczoraj, fakty są takie, że dziennikarze i twoi fani mają cię teraz za pijaka i awanturnika.

– A Aśka? Przecież musi ponieść jakieś konsekwencje. To, co wygaduje, to stek bzdur!

– Tylko nie dzwoń do niej, nie rozmawiajcie, bo jeszcze w emocjach coś odwalisz, a ona znów wykorzysta to przeciwko tobie. Prawnicy się tym zajmą, dopilnuję wszystkiego. Rozmawiałem już z obsługą hotelu, mają przejrzeć nagrania z monitoringu, może uda się ciebie trochę wybielić.

– Trochę wybielić? Przecież ja nic nie zrobiłem, nie licząc tego nieszczęsnego wazonu!

– Czasami lepiej nie iść w zaparte, tylko siedzieć cicho albo okazać skruchę, żeby udobruchać fanów.

Przekląłem cicho, ale nic więcej nie powiedziałem. Miałem przeczucie, że Kuba mi nie wierzy i tak jak inni sądzi, że tego nieszczęsnego wieczoru groziłem swojej byłej.

– Artur, posłuchaj, masz się ogarnąć, rozumiesz? – dodał Kuba po pełnej napięcia ciszy. – Przez swoje ekscesy prawdopodobnie stracisz rolę w serialu, duży reklamodawca się wycofał, a to pewnie dopiero początek kłopotów. Jeśli chcesz reklamować coś lepszego niż pasztet i jeszcze kiedykolwiek zagrać w filmie, musisz coś ze sobą zrobić, musisz…

– Muszę sobie zrobić przerwę – wypaliłem, bo nagle mnie olśniło.

– Słucham?!

– Przerwę. – Uśmiechnąłem się, chyba po raz pierwszy tego dnia. – Zresztą nie tylko mnie ona wyjdzie na dobre. Poczekamy, aż ten cały szum ucichnie. Media znajdą sobie inny temat do plotek, a ja podreperuję swój wizerunek, zacznę chodzić na castingi i wszystko powoli wróci do normy.

– Ludzie tak łatwo nie zapominają… Poza tym jaką mamy gwarancję, że Aśka nie będzie dalej wszystkiego nakręcać?

– Dostała, co chciała, czyli rozgłos. Teraz, kiedy już trochę ogrzała się w blasku mojej sławy, odpuści.

– W sumie racja, ty widziałeś jej relacje w social mediach? Wczoraj błagała cię o przebaczenie, a dziś rano wrzuciła fotę z siłowni wtulona w tego… jak mu tam…

– Mariusza. Błagam, nie wspominajmy o trenerze Mariuszu. – Przewróciłem oczami.

– Nie masz szczęścia do kobiet, brachu, i wiesz co? Lepiej trzymaj się od nich z daleka, przynajmniej przez jakiś czas, dopóki ta burza wokół ciebie nie ucichnie. Myśl tylko o sobie, dbaj o wizerunek, wyjedź i odpocznij. – Kuba poklepał mnie po ramieniu.

– Taki mam plan. Zresztą to jest bardzo konkretny plan – powiedziałem, bo powoli układałem sobie wszystko w głowie.

– No to wprowadź mnie w szczegóły z łaski swojej.

– Wyjadę. Mam nawet namiary na jedno dobre miejsce. Zaszyję się tam na całe święta, a kto wie, może posiedzę do końca roku.

– Tylko jedź na jakieś totalne zadupie. Wiesz, że paparazzi ciągle za tobą łażą. – Kuba z niepokojem spojrzał przez okno.

– Nic się nie martw, znam miejsce, gdzie psy dupami szczekają.

– Co robią?

– No nieważne, tak się mówi. Będę na odludziu, a przy okazji popracuję nad książką.

– Aaa, nasz tajny projekt! Trzymaj kciuki, żeby wydawnictwo nie wycofało się z umowy po tej twojej aferze. – Kuba wycelował we mnie palcem.

– Nawet jeśli to zrobią, książkę mogę wydać sam. Napaliłem się na ten pomysł. Autobiografia, wyobrażasz to sobie?! Nie wydumana, nie pretensjonalna, tylko kawał dobrej historii…

– Wciąż się dziwię, że nie zatrudniłeś ghostwritera. Wszyscy tak robią.

– Chcę to napisać sam. Może nie mam doświadczenia i wybitnego talentu, ale dobry redaktor wyłapie błędy i sprawi, że tekst będzie lekki w odbiorze.

– Obyś miał rację.

– Poza tym przygotowuję się do roli. Zamierzam wrócić do teatru – powiedziałem podekscytowany, bo poza cynamonkami kochałem w życiu coś jeszcze: granie na scenie.

– Do teatru?! Rolami w teatrze raczej sławy nie zyskasz. – Kuba pokręcił głową.

– Potrzebuję tego, rozumiesz? Powrotu do korzeni, kontaktu z publicznością… Gdy dopiero zacząłem dostawać role w serialach, na samym początku, wyżej stawiałem teatr niż telewizję. Potem sodówka uderzyła mi do głowy, ale ja naprawdę kocham scenę, uwielbiam improwizację i żywe reakcje publiczności.

– No, no, brzmi pięknie, ale ty jesteś stworzony do telewizji.

– Nie rozumiesz… – Westchnąłem ciężko.

– Posłuchaj, staraj się o tę rolę w teatrze, szlifuj warsztat, a jak już wydasz biografię i atmosfera trochę się oczyści, wracaj na ekrany. Zresztą liczę, że już w styczniu zaczniesz chodzić na castingi. Mam kilka ciekawych ról na oku.

– Tylko błagam, nie żadna komedia romantyczna. Pamiętasz tę z zeszłego roku? Krytycy ją zmiażdżyli.

– Ale za to ludzie walili tłumnie do kin i zarobiłeś kupę kasy!

– Kasa to nie wszystko…

– Powiedz to moim kotom. Ty wiesz, ile teraz kosztuje dobra karma?! No nieważne, muszę już lecieć. To co, widzimy się po Nowym Roku?

– Taaa, oby do tego czasu wszystko trochę ucichło. Spokojnych świąt. – Uśmiechnąłem się do Kuby, który stał już w przedpokoju z kurtką w dłoni.

– Dzięki, a tobie jakich mam życzyć?

– Pracowitych, bo znając mnie, zamiast pisać książkę i uczyć się roli, zalegnę na kanapie z telefonem w dłoni.

– No to pracowitych świąt, stary. I pamiętaj, co ci mówiłem: żadnych kobiet! – Kuba znów przemówił jak mój ojciec.

– Spokojnie, tam, gdzie się wybieram, są tylko las i śnieg. Musiałbym mieć ogromnego pecha, żeby wpaść na jakąś pannę.

Rozdział 2

Sara

Nadchodzące święta to dla mnie wyzwanie, i to takie, któremu nie sprostałby nawet Bruce Willis w białej podkoszulce.

W tym roku nie będzie pachnących grzybami pierogów, nie będzie barszczu, nie będzie nawet choinki. Będą za to długie godziny spędzone przed laptopem, mnóstwo pracy i o ile dobrze pójdzie, hektolitry jakiejś nędznej kawy rozpuszczalnej, bo w miejscu, do którego się wybieram, nie ma ekspresu, nie ma kawiarni… w sumie to nie ma niczego. No, może poza śniegiem i drzewami.

Moje świąteczne plany wyglądałyby kompletnie inaczej, gdyby nie dwie kobiety. Pierwsza poprosiła mnie, żebym zorganizowała sobie święta sama, bo ona przygotowuje z przyjaciółkami babską wigilię. A jeśli ktoś myśli, że prośba mojej matki to coś, czemu tak po prostu można odmówić, to chyba nigdy nie poznał Danuty Gawlik.

Druga kobieta postawiła mi ultimatum – albo do Nowego Roku napiszę chwytliwy artykuł, który przyciągnie tłumy na nasz portal plotkarski, albo powinnam szukać nowej roboty.

Siedzę więc sobie na kanapie – ja, dziewczyna, która niedługo dobije do trzydziestki, z dwiema lewymi rękami do gotowania i średnim talentem do pisania wyssanych z palca artykułów o celebrytkach – siedzę tak i mam ochotę się rozpłakać.

Tłumaczę sobie, że decyzja o wyjeździe na odludzie, by przez całe święta pracować jak mrówka, jest dojrzała i odpowiedzialna, czyli kompletnie inna niż decyzje, które podejmowałam przez całe swoje życie. Cóż, lepiej późno niż wcale.

Wprawdzie mogłabym pracować w rodzinnym domu, ale biorąc pod uwagę gadulstwo moje, mamy i jej przyjaciółek, pewnie skończyłabym w kuchni na ploteczkach i lepieniu pierogów. Tymczasem potrzebuję ciszy, samotności i skupienia – to moje być albo nie być, w końcu pieniądze na czynsz i jedzenie nie spadną mi z nieba. A pisanie artykułu w mieszkaniu, które wynajmuję razem z koleżanką? To też nie przejdzie. Zgodziłam się, żeby Milena zaprosiła na święta do naszego mikropartamentu (kocham to patodeweloperskie określenie) swojego faceta, i obiecałam, że na ten czas dyskretnie się ulotnię. Tylko że wtedy jeszcze nie wiedziałam o planach mojej mamy i zadaniu od szefowej, a teraz już za późno, by jakoś to odkręcić.

A skoro o mojej mamie mowa, to zaskoczyła mnie tą babską wigilią. Bałam się, że będzie załamana, kiedy powiem jej, że nie spędzę z nią świąt, tym bardziej że to będzie pierwsze Boże Narodzenie, odkąd rodzice są po rozwodzie. Oboje dobiegają sześćdziesiątki, ale zamiast tkwić ze sobą z wygody i przyzwyczajenia – jak wiele par w ich wieku – postanowili się rozstać i zacząć od nowa. Ojciec wyprowadził się do rodzinnego Torunia, a mama została w naszym domu, we wsi pod Warszawą, czym byłam chyba przerażona bardziej niż ona. Zastanawiałam się, jak ta drobna kobieta poradzi sobie ze sprawami, które do tej pory ogarniał tata, tymczasem ona tak po prostu zrobiła prawo jazdy, kupiła małego opla i z uśmiechem powiedziała, że niepotrzebnie zwlekała z tym tak długo.

– Postanowiłyśmy z Basią i Mariolką zorganizować babską wigilię! – oznajmiła mi niespodziewanie tydzień temu. – One też są same, bo Basia pochowała męża kilka lat temu, a Mariolka to rozwódka jak ja. Każda coś upichci i będzie wesoło! A po świętach… Boże, sama nie mogę w to uwierzyć, lecimy we trzy na Dominikanę! Słońce, plaża, do tego młodzi przystojni kelnerzy i drinki bez limitu, bo oczywiście wykupujemy all-inclusive, wyobrażasz to sobie?!

Pokręciłam zdumiona głową, kiedy słuchałam tego radosnego trajkotania. Miałam wrażenie, że mama odmłodniała po rozwodzie, i szczerze mówiąc, podoba mi się to jej pozytywne szaleństwo.

A tata? Zrozumiał, kiedy powiedziałam mu, że nie wpadnę do Torunia w święta, bo wyjeżdżam pracować. Obiecałam, że nadrobimy po Nowym Roku. Zresztą on sam siedzi po uszy w robocie – zajmuje się tłumaczeniami i jest pracoholikiem, więc nic dziwnego, że w wolne dni nie planuje odpoczywać.

Teraz bez wyrzutów sumienia mogę wyjechać. Czuję, że to dobry ruch, tak więc kiedy w pewne mroźne piątkowe przedpołudnie wybija godzina zero, jestem gotowa i nastawiona pozytywnie – ładuję do auta walizkę i dużą torbę wypełnioną smakołykami, bo oczywiście mama nie puści mnie nigdzie bez zapasów jedzenia. Mam korzenne ciasteczka… poprawka: bardzo dużo korzennych ciasteczek… do tego słoik ogórków, domowy chleb i najlepszą pomidorową na świecie. A, i jeszcze sałatkę. Czuję, że tak przygotowana, mogłabym zdobywać Mount Everest, a nie tylko napisać jakiś tam artykuł.

Wprawdzie nie wiem jeszcze, o czym będę pisać i czy to, co stworzę, spodoba się szefowej, ale staram się nie poddawać presji – choć to trudne, bo to musi być bomba, tekst, który sprawi, że czytelnikom opadną szczęki, a ja jadę gdzieś w Beskidy i poświęcam rodzinne święta, żeby sprostać ich oczekiwaniom. Ale dam radę, nie ma innej opcji!

Żeby dodatkowo poprawić sobie humor, pogłaśniam radio w czasie jazdy, a gdy wjeżdżam na drogę ekspresową, zaczynam śpiewać na całe gardło. Może nie jestem w tym dobra, ale pozwalam sobie na śpiewanie w dwóch przypadkach: kiedy jestem ze znajomymi na karaoke i wypiłam już tyle, że nie czuję wstydu, i właśnie w ten magiczny przedświąteczny czas – wtedy nie jest w stanie zawstydzić mnie nawet paradowanie w świątecznym swetrze w renifery.

Przemierzam drogę swoim seicento, docieram do jakiegoś miasteczka, a kiedy zatrzymuję się na czerwonym świetle, cała tańczę na siedzeniu, starając się przekrzyczeć Wham! i ich Last Christmas. Przy fragmencie „This year, to save me from tears…” daję z siebie wszystko, a nawet więcej: kompletnie nic sobie nie robię z faktu, że na sąsiednim pasie zatrzymuje się wypasiony czarny mercedes. Zerkam w bok, wciąż nie przestając śpiewać, i widzę faceta. Siedzi osłupiały za kierownicą, bo chyba nigdy nie widział tak przejmującego popisu. Cóż, jego szczęście, że mam podniesione szyby i nie słyszy głosu, który śniłby mu się po nocach jako największy koszmar. I pewnie normalnie umarłabym ze wstydu, ale nie dziś, nie, kiedy pełna werwy jadę do domku mojego dziadka z misją bojową o nazwie: „Napiszę ten pieprzony artykuł, choćbym miała przy tym połamać klawiaturę”. Zresztą umówmy się: jaka jest szansa, że spotkam faceta z mercedesa ponownie? No właśnie. Mogę więc robić przed nim idiotkę i śpiewać, jeśli mam na to ochotę.

Po kilku minutach jestem już za miastem i znów sunę spokojną drogą, po której obu stronach rozciągają się lasy. Patrzę z uśmiechem na przyprószone białym puchem drzewa i czuję się jak w Narnii. Może ten wyjazd wcale nie będzie taki zły? Kto powiedział, że muszę tylko pracować? Domek dziadka jest na odludziu, blisko lasu… O tej porze roku musi być tam pięknie. To nie będą typowe święta, ale przecież mogę się postarać, żeby były miłe.

Niestety, choć jestem już prawie u celu, warunki na drodze z każdą minutą stają się coraz gorsze, a ponieważ samochodu używam głównie w mieście, trochę panikuję. Jadę wolniej, niż nakazują przepisy, ale mam to gdzieś – ostrożności nigdy za wiele. Droga jest śliska, wycieraczki chodzą jak szalone, bo mokry śnieg pada mocno na przednią szybę. Krótka przerwa na kawę na stacji benzynowej niewiele daje – jestem już zmęczona kilkugodzinną jazdą. Kiedy ponownie uruchamiam silnik, zamiast jechać dalej, mam ochotę się zdrzemnąć. Z głośników auta sączy się Santa Baby, śpiewane przez wokalistkę hipnotyzującym głosem, który działa na mnie usypiająco. Samochód sunie cicho po pustej drodze, a ja przymykam na moment oczy i wyobrażam sobie uroczy drewniany domek otoczony sosnami i świerkami. Podobno dziadek zbudował tę chatkę całkiem sam. Od kilku lat stoi zapomniana, ale mama nie chce wystawić jej na sprzedaż.

„To rodzinna spuścizna. Miło mieć swój kawałek ziemi gdzieś w Beskidach. W końcu to moje rodzinne strony, tam się urodziłam”, przypominam sobie jej słowa.

Mama ostrzegała, że w domku nie ma wygód, ale mnie to nie przeszkadza. Do szczęścia potrzebuję tylko ciepła, światła i jedzenia, a o to ostatnie akurat zadbała. No i weny. O tak, wena i szczęście przydadzą mi się do napisania artykułu, bo…

Otwieram oczy. Myśl o pracy sprowadza mnie na ziemię. I nagle to widzę. Włochate coś wybiega na sam środek drogi, patrząc wprost na mnie. Ciemne przerażone oczy kontra moje. Cholera!

Szybko naciskam na hamulec. Autem rzuca na prawo, a choć robię wszystko, by nad nim zapanować, mam przeczucie, że zaraz dołączę do dziadka, gdzieś tam na górze, i już nigdy nie zjem ciasteczek mamy, nie napiszę ani jednego artykułu.

Nim zdążę krzyknąć, moje uszy wypełnia głośny pisk, a potem zapada przerażająca cisza. Jestem niemal pewna, że umarłam, jednak… sekundy mijają, a moje serce wciąż bije, i to bardzo szybko, bo chyba nadal jestem w szoku po tym, co przed chwilą zaszło.

Podnoszę wolno głowę i masuję obolałe ramię. Patrzę przed siebie, odgarniając z oczu włosy, i usiłuję ocenić sytuację. Stoję na poboczu, a droga przede mną jest pusta. Zastanawiam się gorączkowo, czym było to włochate coś i czy przypadkiem zaraz mnie nie zaatakuje, ale nic takiego się nie dzieje. Dookoła mnie panuje cisza, a drogą nie przejeżdża żaden samochód. Świetnie, scena jak z horroru.

W końcu, na wciąż drżących nogach, wysiadam z auta i szybko je okrążam. Wygląda na to, że nic się nie stało, po prostu mocno mną zarzuciło i zjechałam na pobocze. Dobrze, że nie rośnie tu żadne drzewo, inaczej mogło być naprawdę nieciekawie.

Nagle dociera do mnie jakiś dźwięk, coś jakby skomlenie. Gdy ostrożnie, wciąż pełna strachu, podchodzę do rowu, widzę puchatą brązową kulkę, która cała się trzęsie. Zalewa mnie fala ulgi, kiedy odkrywam, że to nie żaden potwór, tylko pies. A potem zalewa mnie coś jeszcze – jakieś współczucie i wzruszenie, bo to biedne stworzenie jest przerażone i chyba mu zimno.

Nie mam pojęcia, czy pies jest agresywny, ale nie myślę o tym, po prostu podchodzę bliżej, kucam i wyciągam dłoń. Podejrzewam, że zwierzak jest nieufny, a nie chcę, by uciekł przede mną do lasu. Pies podnosi na mnie swoje ślepia, a ja z zachwytem zauważam, że są w kolorze gorzkiej czekolady.

– Hej, biedaku, nic ci nie jest? Co robisz tutaj sam? – pytam cicho, gdy zimny i mokry nos nieśmiało trąca moje place.

Powoli przejeżdżam dłonią po karku zwierzaka w poszukiwaniu obroży i adresówki, ale nic nie znajduję. O dziwo, jest spokojny, patrzy na mnie z ufnością, gdy ostrożnie go głaskam. Rozglądam się dookoła i nie widzę żywej duszy. Za nami rozciąga się las i to stamtąd wybiegł pies. Jestem niemal pewna, że błąka się tu od jakiegoś czasu, biorąc pod uwagę, jaki jest wychudzony.

– I co ja mam z tobą zrobić? – Wzdycham, a w myślach postanawiam, że jak tylko zajadę do najbliższego miasta, poszukam namiarów na jakieś schronisko.

Ale zwierzak, jakby w odpowiedzi na moje pytanie, kładzie mi łeb na kolanie i patrzy na mnie tak, że mięknie mi serce.

Nie, nie będę potrafiła tak po prostu go oddać… A może dam ogłoszenie w internecie na jakiejś grupie zrzeszającej okolicznych mieszkańców? Może wtedy zgłosi się właściciel? Jednak do tego czasu powinnam zaopiekować się tym biedakiem. Zresztą będzie mi raźniej, kiedy w domku dziadka będę mieć towarzysza. Muszę tylko zajechać do jakiegoś weterynarza i koniecznie kupić karmę. Wprawdzie niewiele wiem o psach, a ten, który właśnie na mnie patrzy, jest dla mnie zagadką, ale już nie z takimi trudnościami sobie radziłam.

A może to przeznaczenie? Taki mały przedświąteczny cud? – przychodzi mi do głowy, kiedy sunę dłonią po gęstym brązowym futrze. Uśmiecham się na tę myśl. Nie mam pojęcia, co czai się w tych smutnych czekoladowych oczach, które się we mnie wpatrują, ale mam przeczucie, że dzięki ich właścicielowi moje święta będą wyjątkowe.

Rozdział 3

Cynamon

Ciepło, pełen brzuch… czy ja jestem w psim niebie? W tym miejscu, do którego prowadzi Tęczowy Most, gdzie rosną drzewa kiełbasiane i jest automat z butami do gryzienia, i to całkiem za darmo?

Niechętnie podnoszę powieki i widzę kuchenkę, a na niej garnek z gotującą się wodą. Nagle wszystko sobie przypominam. Zimno, las, a potem samochód i… ona. A więc to wszystko prawda, a to oznacza, że prawdziwy ze mnie szczęściarz!

Starsza pani, u której kiedyś mieszkałem, często mówiła, że nie wierzy w cuda, ale… chyba nie miała racji. No bo jak nazwać to, że po kilku dniach błąkania się po lesie nagle trafiłem na NIĄ – na dziewczynę z jasnymi włosami i tym dziwnym dołeczkiem w brodzie? Jak wytłumaczyć to, że zabrała mnie ze sobą? Że zwróciła na mnie uwagę i przejęła się mną? Przecież nie jestem nawet rasowy. To cud – prawdziwy, przedświąteczny!

Właśnie obserwuję, jak moja nowa pani (chociaż nie jestem pewien, czy już mogę ją tak nazywać) krząta się po małej drewnianej chatce, do której mnie przywiozła. Zdmuchuje z oczu jasny kosmyk i mamrocze coś do siebie.

Nie muszę patrzeć do jej dowodu, żeby się domyślić – jest przed trzydziestką albo trochę po. Późny millennials. Skąd wiem? Właśnie ustawia na szafce suplementy, w tym ashwagandhę i kolagen, a w telefonie włącza jakiś pseudopsychologiczny podcast. Dwa razy gadała z kimś przez telefon i użyła zwrotów „wypasiony”, „masakra” i „luzik”, a powiedzmy to sobie wprost: to slang rodem z roku dwutysięcznego. Ha, ja to jednak znam się na ludziach! Lada moment moja pani będzie miała swój ulubiony palnik na kuchence i Voltaren w apteczce. A, i jeszcze coś: ona czyta romanse!

Ciężko westchnąłem, kiedy jeszcze zanim uciąłem sobie drzemkę, wyciągnęła z walizki coś, co ma tytuł Gorący sąsiad. Kobieto, gorąca to może być kiełbasa z grilla – wiem, bo kiedyś udało mi się taką zwędzić – ale sąsiad?! Szczerze mówiąc, jestem zdegustowany literackim gustem mojej wybawczyni, przywykłem do nieco innych książek. Starsza pani, która się mną opiekowała, gdy byłem jeszcze szczeniakiem, miała biblioteczkę pełną pięknie wydanych albumów o historii sztuki i fotografii, do tego dzieła znanych filozofów, książki popularnonaukowe… Do porannej kawy czytaliśmy analizę Rubensowskich obrazów, a do poduszki rozważania Heideggera, więc nic dziwnego, że jestem tak obyty w świecie, elokwentny i skromny. Cóż, oby tylko moja nowa właścicielka nie wyciągnęła z walizki Kamasutry, bo będę musiał wpełznąć pod koc i jakoś przeżyć tę żenadę.

Rozmyślam o tym wszystkim, kiedy leżę na drewnianej podłodze. Jest mi tak błogo, że mam ochotę znów się zdrzemnąć, ale moja pani sprząta i ciągle hałasuje. Trochę z niej niezdara. Co chwila coś upuszcza albo o coś się potyka i wykrzykuje przy tym przekleństwa, o wiele gorsze niż te, których używają psy. Żadna tam „psia kość”, „motyla noga” czy „urwał nać”. Poza tym to kobieta z dużego miasta, od razu widać. Nie mam pojęcia, dlaczego przyjechała tutaj, w miejsce, gdzie nie ma nic poza drzewami.

Sara, bo tak ma na imię moja nowa pani, właśnie kuca naprzeciwko mnie i spogląda na mnie z czułością. Od bardzo dawna nikt tak na mnie nie patrzył, więc mój ogon zaczyna radośnie podrygiwać. Wpatruję się w dołeczek w brodzie jak zaczarowany i myślę sobie, że moja pani całkiem ładnie pachnie – ciasteczkami, choć oczywiście nie miałbym nic przeciwko, gdyby używała perfum o nazwie Grillowy Swąd albo Świeża Mielonka.

– Wiesz co? Trochę się boję być sama tutaj, na tym odludziu, ale przecież mam ciebie – mówi cicho i drapie mnie za uchem. – A, zapomniałabym, jest jeszcze ten nadęty buc z domku obok, ale jego nie liczę. Nawet gdybym konała z głodu, i tak by mi nie pomógł. Zarozumiały kretyn!

Moja pani podnosi się z podłogi, wraca do kuchni, więc kładę łeb na podłodze i rozkoszuję się spokojem. Wciąż nie mogę uwierzyć, że już nie muszę spać w zimnym i mokrym lesie.

– No kretyn, daję słowo… przekonany o własnej zajebistości kretyn! – Moja pani gada do siebie, a może do mnie, sam już nie wiem, ale ma rację, poznaliśmy dziś rano jednego typa. Szkoda tylko, że nie pozwoliła mi pogryźć go po kostkach, ale jak to mówią, co się odwlecze, to nie uciecze.

Swoją drogą, ciekawe, czy Sara kogoś ma. Kogoś, czyli drugiego człowieka, takiego, z którym dzieli dom i codzienne problemy. Zresztą miłość to same kłopoty. Skąd wiem? Odkąd moja dawna pani zamieszkała z moim ekspanem, wszystko zaczęło się psuć.

Sara jest tutaj sama i oby to oznaczało brak faceta. Dobrze nam tutaj tylko we dwójkę, bez kłótni, łez, wyzwisk i latających talerzy. Gdyby jeszcze tylko umiała piec soczystą karkóweczkę… No ale nie wymagajmy zbyt wiele. Dała mi całkiem niezłą karmę i rozpaliła w piecu, a niczego więcej mi nie trzeba.

– Ale tego wychodka to nie mogę przeżyć! Ja rozumiem brak luksusów, ale to już przesada! – Podnoszę jedno ucho, bo znów dociera do mnie biadolenie. – Najprawdziwsza sławojka, na dworze! Przecież odmrożę sobie tam tyłek!

Słucham tego i ciężko wzdycham. Chyba będę musiał przywyknąć, że ta dziewczyna tyle gada. Swoją drogą, czy mówiłaby do siebie, gdyby mnie tutaj nie było? Ludzie to jednak dziwne stworzenia…

– I jeszcze trzeba palić w piecu, przecież ja się wykończę! A kto porąbie drewno?! Wiadomo, że nie wielki pan z rezydencji obok, nadęty idiota! W życiu go o to nie poproszę! To miejsce to jakiś pieprzony surwiwal! No co tak na mnie patrzysz? – Moja pani zauważa, że otwarłem ślepia. – Ja wiem, że ty załatwiasz się na zewnątrz, ale jesteś psem, to co innego. W dodatku masz włosy na tyłku, więc jest ci ciepło. A poza tym, Cynamon…

Cynamon.

Nie mogę się przyzwyczaić do tego, jak mnie nazywa. Zresztą chyba nikt nie chciałby nazywać się tak samo jak produkt spożywczy, który w sklepie leży gdzieś między pieprzem a gałką muszkatołową. Choć oczywiście mogło być gorzej, ludzie wymyślają coraz dziwniejsze imiona dla swoich psów i kotów. Bekon, Frytka, Pianka, Kotlet… a podobno to ja mam obsesję na punkcie jedzenia.

Ale wróćmy do chwili, kiedy zostałem Cynamonem. Albo nie, najpierw wróćmy do typa z wąsikiem, którego moja pani tak bardzo nie znosi.

Kilka godzin wcześniej

Drewniany domek z mocno spadzistym dachem, do którego przywiozła mnie Sara, nie wygląda spektakularnie. No dobra, bez owijania w bawełnę: wygląda tylko odrobinę lepiej niż psia buda, ale chyba nie powinienem narzekać.

Mój ogon merda radośnie, gdy wyskakuję z auta, a moje łapy toną w białym puchu. Patrzę przed siebie. Strzeliste świerki i sosny rosną za domkiem i wyglądają jak duże zielone lody na patyku, których czubki ktoś zamoczył w bitej śmietanie. Mam ochotę wszystkie je obwąchać i oznaczyć. Przedziwne… Jeszcze wczoraj, kiedy tułałem się po lesie, drzewa wydawały mi się jakieś takie nieprzyjazne i przerażające. A teraz? Zachwycam się zimowym krajobrazem, chociaż najchętniej wlazłbym już do domu i zaszył się gdzieś w ciepłym kącie. To musi jednak poczekać, bo moja pani rzuca soczystym przekleństwem, kiedy jej walizka przewraca się na śniegu.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Rozdział 4

Artur

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 5

Sara

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 6

Sara

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 7

Artur

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 8

Cynamon

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 9

Artur

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 10

Cynamon

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 11

Sara

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 12

Artur

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 13

Sara

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 14

Sara

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 15

Sara

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 16

Artur

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 17

Cynamon

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 18

Artur

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 19

Artur

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 20

Cynamon

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 21

Sara

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 22

Cynamon

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 23

Sara

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 24

Artur

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 25

Sara

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 26

Cynamon

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 27

Sara

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 28

Cynamon

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 29

Artur

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 30

Sara

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 31

Sara

Dostępne w wersji pełnej

Epilog

Cynamon

Dostępne w wersji pełnej

Redaktorka prowadząca: Ewelina Kapelewska

Wydawczyni: Katarzyna Masłowska

Redakcja: Adrian Kyć

Korekta: Bożena Sęk

Projekt okładki: Kamil Pruszyński

Zdjęcie na okładce: © Kseniia Orange / Stock.Adobe.com

Wyklejka: © vxnaghiyev / Stock.Adobe.com

Copyright © 2025 by Anna Langner

Copyright © 2025, Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2025

ISBN 978-83-8417-543-9

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Weronika Panecka

Spis treści

Okładka

Karta tytułowa: Anna Langner, Cynamonowe pocałunki

Prolog

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Rozdział 30

Rozdział 31

Epilog

Karta redakcyjna