Grudzień drugich szans - Anna Langner - ebook + audiobook + książka

Grudzień drugich szans ebook i audiobook

Anna Langner

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Daj się ponieść miłości w zasypanym śniegiem górskim mieście!

Kilkanaście lat temu Klaudia zdecydowała się zmienić swoje życie. Wyśmiewana z powodu wyglądu i zainteresowań postanowiła zrobić wszystko, aby dopasować się do rówieśników. Nawet jeżeli musiała zapłacić za to najwyższą cenę – zrezygnować z przyjaźni z Filipem. Niestety nieśmiały i nieatrakcyjny nerd nie pasował do popularnej paczki, z którą dziewczyna chciała się zadawać.

Gdy już jako dorośli zaczynają pracę w tym samym miejscu, dziewczyna cały czas unika kontaktu z Filipem, do momentu, gdy okazuje się, że najbliższe Boże Narodzenie będzie musiała spędzić u jego boku. Szef przydziela parze zadanie, które wymaga ich obecności w Zakopanem. Wydawałoby się, że badanie trendów w góralskich restauracjach w okresie pełnym świątecznej magii to spełnienie marzeń, jednak zarówno Klaudia, jak i Filip mieli już swoje plany i na pewno nie był to wspólny wyjazd. Może jednak tej zimy odkryją siebie na nowo?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 414

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 2 min

Oceny
4,3 (562 oceny)
314
137
74
25
12
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
alabomba

Z braku laku…

Głupie , tzn potencjał jest , ważne tematy są ale główna bohaterka taka tępa dzida że ręce opadają
143
WeronikaTrz

Dobrze spędzony czas

Czyż tydzień w sielskim zakopiańskim domku w okresie Świąt Bożego Narodzenia nie brzmi fenomenalnie? Cóż, jak się okazuje niekoniecznie, gdy wyjazd powiązany jest nie tylko z pracą, ale i towarzystwem znienawidzonego współpracownika... Będę powtarzać to do znudzenia, ale wprost uwielbiam pióro Langner! Lekkie, niewymuszone, ze sporą dozą humoru, który idealnie trafia w mój gust i niejednokrotnie rozbawia do łez. Jej książki to mój bezsprzeczny comfort zone - sięgając po nie mam gwarancję, że zapewnią mi odpowiednią dawkę relaksu, jednocześnie odrywając na kilka godzin od otaczającej mnie rzeczywistości. Tak też było i tym razem! Historia ta to połączenie dobrze sprawdzonych w tym gatunku motywów i zgrabnie ukazanej relacji friends-hate-lovers. Sam wątek romantyczny w sporej mierze bazuje na silnych charakterach i mocno uwypuklonych kontrastach. On jest wycofany, zamknięty w sobie i raczej nie wychodzi poza własną strefę komfortu. Ona z kolei sprawia wrażenie aroganckiej, zblazowanej...
30
o8ka42

Całkiem niezła

Nie jest zbyt górnolotna, główna bohaterka jest mocno infantylna, ale patrząc z dystansu całkiem spoko historia, morał dość dziecinny, ale bardzo na czasie.
20
moniska0162

Dobrze spędzony czas

Przyjemna lektura na wieczór żeby się rozerwać. A i żeby nie było, pikatne szczegóły też ma 😉 Polecam, dobrze się czyta i wciąga na maksa. Taki mały minusik za zakończenie, spodziewałam się jakiegoś wow i tego mi zabrakło.
21
Paula96m

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam ❤️... Cudowna zimowa książka z motywem hate-to-love ❤️
10

Popularność




Prolog

Prolog

Dawno, dawno temu, a dokładnie wtedy, kiedy zakończyła się era PRL-u, a Polska zachłysnęła się Zachodem, pewien mały chłopiec poznał pewną małą dziewczynkę. Może nie zwróciłby na nią uwagi, bo przez grube szkła okularów widział dość kiepsko, ale ona była inna niż wszystkie znane mu dzieci. Jako jedyna z niego nie szydziła. Chłopiec uodpornił się na głupie docinki rówieśników, bo były tak częste, że zlewały się w jedną depresyjną całość. Ale dobro? To było coś nowego, a ta dziewczynka właśnie taka była. Dobra, szczera, uśmiechnięta. Z diastemą między jedynkami i twarzą przypominającą księżyc w pełni. Polubił ją, bo była w pewnym sensie podobna do niego – z niej też się śmiali. A jednak nie zobojętniała na szyderstwa tak jak on. Zdawała się dostrzegać raczej jasne strony życia.

Trwali tak więc przy sobie jak dwa chwasty otoczone gromadą pięknych, ale okrutnych kwiatów. Odporni, twardzi, zamknięci w swoim świecie. Uciekali w komiksy, książki i wymyślone krainy, w których nikt z nikogo się nie naśmiewa, nikt nie zamyka cię w toalecie, nie nazywa dziwadłem ani grubaską.

Później pojawił się internet, więc chłopiec uciekł w fora, które zrzeszały podobnych jemu dziwaków – ludzi, którzy całymi nocami nasyłali jedne potwory na inne potwory, tworzyli magiczne eliksiry i wpisywali kody, by przejść całą grę.

Dziewczynka z kolei odkryła, że w internecie wszyscy są lepsi i mają piękniejsze życie. To uświadomiło jej, że musi się zmienić. Jeśli nie zacznie nad sobą pracować, nigdy nie będzie szczęśliwa.

Chłopiec był zdziwiony. Jego zdaniem dziewczynka nie musiała się zmieniać. Dla niego była idealna z tą swoją pyzatą buzią, podwójnym podbródkiem i cieniutki włosami, które przypominały babie lato. A inni ludzie? Kto by zawracał sobie nimi głowę? Przecież w ich wspólnym świecie fajnie było być chwastem odpornym na kąśliwe uwagi. Outsiderem z grubą skórą.

Tymczasem dziewczynka nagle zapragnęła być kwiatem. Czyżby zapomniała już, że kwiaty gardzą chwastami i zawsze chcą je zniszczyć?

Dziewczynka była zdeterminowana. Tak bardzo, że niespełna rok później ważyła kilkanaście kilogramów mniej. Zaczęła się malować i kręcić włosy, zupełnie jak jej internetowe idolki. Wprawdzie miała coraz mniej czasu dla swojego przyjaciela, ale za to zyskała w oczach dziewczyn z klasy. No i chłopcy ze szkoły zaczęli zwracać na nią uwagę, a to przecież nie byle co.

Tak mijały kolejne lata. Dziewczynka stawała się dziewczyną i pragnęła, by nikt nigdy nie traktował jej tak, jak zazwyczaj traktuje się chwasty. W końcu teraz obracała się wśród kwiatów. Nie chciała być już przezroczysta, dlatego robiła wszystko, aby nabrać kolorów – była hałaśliwa, coraz bardziej ekspansywna i zwracająca na siebie uwagę. Wulgarna i głośna, zupełnie jak nie ona.

Tymczasem chłopiec, który przez te kilka lat wydoroślał, uświadomił sobie, że dziewczynka przestała się nim interesować. Rozmowy o wymyślonych światach, grach i książkach nazywała infantylnymi. Cóż, dla niego infantylne były jej monologi o makijażowych tutorialach, które z zapartym tchem śledziła w internecie.

Chłopiec-chwast nie mógł tego zrozumieć. Był pewien, że już zawsze będą razem, bezpieczni i przezroczyści. Tymczasem ona wymykała się mu, a ponieważ na swój sposób ją kochał, nie mógł na siłę zatrzymać jej przy sobie. W końcu jeśli się kogoś kocha, daje mu się wolność, prawda?

I choć chłopiec nie rozumiał przemiany dziewczynki, cieszył się jej szczęściem. Dopingował ją, kiedy w liceum stawała się jedną z tych lubianych, popularnych uczennic. Trzymał za nią kciuki tak mocno, że nie zauważył jednej bardzo ważnej rzeczy. Był przezroczysty nie tylko dla świata, stawał się przezroczysty także dla niej. Coraz częściej ignorowała go na szkolnych korytarzach. Nie spędzali już razem czasu. Czara goryczy przelała się tego dnia, kiedy kilka osób z niego szydziło, a ona nie stanęła w jego obronie, za to prychnęła ironicznie i spojrzała na niego dokładnie tak jak cała reszta. Z oślizgłą pogardą.

Chłopiec postanowił ostatni raz zawalczyć o ich przyjaźń. W pewien grudniowy poranek zapukał do drzwi domu dziewczynki i wręczył jej świąteczny prezent. To była wyjątkowa rzecz. Gra planszowa Cluedo, o którą poprosił ojca, gdy ten był w delegacji za granicą. Podobną miał brat chłopca, ale nigdy nie pozwalał jej dotykać, a co dopiero używać. Chłopiec miał ogromną ochotę zostawić sobie planszówkę, ale jeszcze bardziej chciał dać ją swojej przyjaciółce. Tak więc owinął ją w ozdobny papier i poprosił mamę, by przewiązała całość kokardą, bo sam nie za bardzo umiał. A potem pobiegł podekscytowany do dziewczynki.

Jednak ona nie zareagowała tak, jak się spodziewał. Rozpakowała prezent, przewróciła oczami i wykrzywiła swoje drobne usta w podkówkę.

– Gra dla dzieciaków? Chyba sobie żartujesz. Mamy po piętnaście lat – prychnęła, rzuciła prezent przed siebie i trzasnęła drzwiami.

Chłopiec stał oszołomiony i patrzył na karton leżący w mokrym śniegu. Wtedy dotarło to do niego ze zdwojoną siłą. Przeświadczenie o wiele gorsze niż szykany rówieśników, przepychanki i upokorzenia.

Chłopiec zrozumiał, że on i dziewczynka nie są już przyjaciółmi. Że chwast postanowił zostać kwiatem, opuścić ich małą, bezpieczną przestrzeń i przenieść się na łąkę.

A on? Był tam gdzie wcześniej, samotny i wyśmiewany. Trochę dziwny, jak mlecz, który niby zamienia się w piękny dmuchawiec, ale nadal jest tylko mleczem. Chłopiec nadal był chwastem. I postanowił sobie, że prędzej zostanie zdeptany, niż ponownie zaprzyjaźni się z pięknym kwiatem, który kiedyś był jego ulubioną pełnią księżyca.

1

Klaudia

Mężczyźni w moim życiu są jak przydrożne bary z fast foodami, które lubiłam odwiedzać, kiedy byłam jeszcze dzieckiem. Co niedzielę namawiałam rodziców na wypad do zoo albo parku rozrywki i oczywiście, niby przy okazji, musieliśmy zahaczyć o jakąś knajpę i wstąpić na burgery, frytki i nuggetsy. Lubiłam tego typu miejsca, bo dawały szybką przyjemność, jednak były jedynie urozmaiceniem mojego dziecięcego, kolorowego życia. Miłym przerywnikiem pomiędzy zajęciami w szkole, bazgraniem kredkami i czytaniem o jednorożcach. Rozrywką. Czymś, czemu poświęcałam uwagę tylko przez kilka chwil.

Tym właśnie stali się dla mnie faceci, kiedy już dorosłam. Nie wiem, czy mam szczęście, ale większość tych, których poznałam, okazała się naprawdę w porządku. Problem w tym, że nigdy nie potrzebowałam żadnego na stałe. Podczas gdy moje koleżanki, dwudziestokilkulatki robiące kariery, powoli zaczynają przebąkiwać coś o ustatkowaniu się, ja jestem daleko w tyle. Nie, nie czuję się gorsza. Po prostu jestem inna. Tak, „inna” to dobre słowo. A właściwe złe, bo kiedyś nienawidziłam, gdy tak mnie nazywano. Łatka „innej” przylgnęła do mnie jeszcze w podstawówce. Miałam diastemę i sporą nadwagę, a dzieci były okrutne. Stare dzieje. Zamknięty rozdział.

Tak więc żaden z mężczyzn, z którym łączyła mnie mniej lub bardziej bliska znajomość, nie zagościł w moim życiu na dłużej. Z wyjątkiem jednego.

Filip Domański. Jest jak cień przeszłości, którego nie mogę się pozbyć. Niby daleko, a jednocześnie na tyle blisko, by przywoływać bolesne wspomnienia. Jest częścią mojego dawnego życia, które ze wstydem zamiotłam pod dywan, kiedy w końcu schudłam i zyskałam przyjaciół. Gdybym miała porównać go do czegoś, powiedziałabym, że jest jak mucha, która nie jest natrętna i nie siada ci na nosie, a jednak słyszysz jej ciche, jednostajne bzyczenie gdzieś w oddali. I to doprowadza cię do szału. Masz ochotę zrobić jej krzywdę, choć przecież, obiektywnie rzecz biorąc, nie jest niczemu winna. Ja mam ochotę skrzywdzić Filipa, ilekroć przemyka przez nasze biuro, nerwowo poprawiając kołnierzyk swojej kraciastej koszuli. Tak, jego koszule też działają mi na nerwy. Tak samo jak idealnie czyste buty i to spojrzenie pełne wyższości, jakie posłał mi podczas naszej ostatniej rozmowy. Gadamy rzadko i tylko na tematy służbowe, a on za każdym razem zgrywa ważniaka. Pieprzony nerd. Pewnie piątkowe wieczory spędza samotnie przed komputerem i gra w zabijanie smoków i krasnoludów. Albo gorzej. Onanizuje się do japońskich hentajów. Cokolwiek robi, nie jest z mojej planety. Kiedyś… Tak, kiedyś krążyliśmy po tej samej orbicie, ale te czasy już dawno minęły.

Problem w tym, że Filip wrócił do mojego życia, a ja nie miałam nic do gadania. Przecież nie rzucę pracy z tego powodu. Nawet teraz, kiedy podnoszę wzrok znad biurka, widzę, jak przechadza się nerwowo korytarzem, rozmawiając przez telefon. Ocieka inteligencją, ale nie tą seksowną, jaką miewają mężczyźni, z którymi się umawiam. Jego inteligencja jest akademicka. Sztywna i zgredziała. Opatulona teorią wyczytaną z podręczników. Pasująca raczej do stetryczałego profesora noszącego dziwne swetry niż do młodego, pełnego życia mężczyzny.

Powiedzmy to sobie wprost: nie pociągają mnie faceci, którzy przeczytali pół biblioteki, tylko tacy, którzy wykorzystują swoją wiedzę w praktyce i dzięki niej osiągają wysoką pozycję i zarabiają konkretne pieniądze. A Filip, choć skończył z wyróżnieniem oblegany kierunek na najlepszej uczelni w naszym kraju, nie potrafi wymienić uszczelki w zlewie. Wiem, bo kiedyś próbował zrobić to w naszej firmowej kuchni.

Jest mistrzem nieogaru. A w tych swoich okularach z grubymi szkłami i niemodnych ciuchach wygląda odpychająco. Nie wiem, jakich określeń używają teraz nastolatki, ale za moich czasów nazywano by go lamusem. Dziwadłem. Beznadziejnym przypadkiem.

Nadal nie mogę uwierzyć w to, że nasze drogi ponownie się skrzyżowały, ale widocznie ktoś tam na górze mnie nienawidzi. Dostałam pracę w firmie Shulza pół roku temu, a Filip dołączył do naszego zespołu dwa miesiące później. Kiedy zobaczyłam go w progu biura, omal nie spadłam z krzesła. Poznań jest duży, do cholery, więc dlaczego akurat on aplikował na stanowisko informatyka w niewielkim, zapyziałym biurze szefa?!

Kiedy Domański zobaczył mnie siedzącą przy jednym z biurek, zrobił minę w stylu: Jeszcze ciebie tu brakowało. No tak, dlaczego miałby zareagować inaczej. Przyjaźniliśmy się, będąc dziećmi, i trwało to aż do nastoletnich lat. Potem każde poszło w swoją stronę. A dokładniej rzecz ujmując: ja zerwałam tę znajomość. Nie moja wina, że podczas gdy Filip tkwił w miejscu, ja chciałam ruszyć naprzód i podbijać świat.

Oczywiście nie powiedziałam moim koleżankom z biura o tym, że ja i Domański się znamy. Dziewczyny nie mają pojęcia o moim smutnym dzieciństwie przepełnionym brakiem akceptacji i o znajomości z pewnym dziwnym chłopcem. To bolesna przeszłość i nie chcę do niej wracać.

Tak więc udaję, że nie znam Filipa. Jestem dla niego oschła i miła tylko na tyle, na ile wymaga tego kultura pracy. On chyba przyjął podobną taktykę. I dzięki Bogu, bo nie chcę mieć z nim nic wspólnego.

Odwracam ostentacyjnie głowę, kiedy mnie mija i udaję zajętą poprawianiem stojącej na moim biurku świątecznej dekoracji – minimalistycznej, nowoczesnej choinki w kolorze srebrnym, która kosztowała fortunę. Do mojego nosa dociera zapach taniej męskiej wody po goleniu. Matko, ten facet jest beznadziejny!

Żeby jakoś odreagować to traumatyczne przeżycie, otwieram szufladę swojego biurka i biorę głęboki oddech. Chanel, Lolita Lempicka i Paco Rabanne. Moje ostatnie perfumowe łupy. Luksusowe, wysublimowane, jeszcze pachnące nowością, w kartonikach i zafoliowane. Ten widok zawsze mnie uspokaja.

Podnoszę się i spoglądam z politowaniem na przygarbione plecy Domańskiego. Wygląda jak chodzące nieszczęście. Nie mam pojęcia, jak mogłam kiedyś przyjaźnić się z kimś takim. Właśnie rozmawia z Izą – wygadaną blondynką, z którą dzielę biuro. Tłumaczy jej coś, żywo przy tym gestykulując, a ona patrzy na niego z wyższością.

Nie ma co ukrywać, Filip nie ma tutaj lekko, bo każda z pracujących w firmie dziewczyn ma go za fajtłapę. Nie jest mi go szkoda. Już kiedy byliśmy młodzi, zrozumiałam, że życie to dżungla, w której działa prawo silniejszego. I w której lepiej płynąć z prądem. Bardziej opłaca się być kolorowym, pięknym ptakiem potrafiącym bajerować i zjednywać sobie innych niż dziwną małpą, z której wszyscy się śmieją. I mała rada dla ciebie, Domański: im wcześniej to zrozumiesz, tym lepiej.

Filip

Spoglądam na zegarek i uśmiecham się, kiedy dochodzi jedenasta. Zaraz opuszczę strefę harpii i udam się na dół po coś do jedzenia. Co za ulga.

Może przesadzam, bo strefa harpii (tak, to moja autorska nazwa) to po prostu grupa czterech dziewczyn, z którymi pracuję w jednej firmie. Na szczęście mam osobny pokój, inaczej, daję słowo, oszalałbym już pierwszego dnia. Niestety, żeby wyjść na korytarz, muszę minąć ich biurka. A za każdym razem, kiedy to robię, czuję na sobie te pogardliwe spojrzenia. Być może to tylko moja wyobraźnia. Pewnie wyolbrzymiam. Mówię sobie, że to pewnie pozostałości po przebytej w dzieciństwie traumie, kiedy to byłem klasowym popychadłem.

One nawet nie zwracają na ciebie uwagi, wyluzuj – powtarzam sobie za każdym razem, kiedy przemykam obok nich.

A jednak ostatnio usłyszałem złośliwy „komplement” na temat mojej koszuli. Niby wypowiedziany po cichu, ale towarzyszył mu idiotyczny śmiech tych blond intelektualnych wydmuszek.

Żeby nie było, zazwyczaj nie wysuwam pochopnych wniosków na podstawie czyjegoś wyglądu, ale w tym przypadku idzie on w parze z umysłowym zubożeniem, daję słowo. Wszystkie cztery – Lucyna, Iza, Paulina i Klaudia, są blondynkami ze zbyt mocno wytuszowanymi rzesami. A w dodatku nie mają pojęcia o swojej pracy. Każda z ich dostała robotę po znajomości. Nie wiem, czy szef tego nie widzi, czy tylko udaje ślepego, ale harpie zamiast pracować, przeglądają po kryjomu portale plotkarskie i gadają. O ciuchach, o manicure hybrydowym, czymkolwiek to jest, o nowej diecie jakiejś fit celebrytki. Jak tak dalej pójdzie, pociągną firmę na dno, a ja już nigdy nie zobaczę podwyżki. Na którą oczywiście zasługuję.

Kiedy dostałem robotę u Shulza, byłem pewien, że złapałem Pana Boga za nogi. Facet oferował konkretną kasę za nudną i łatwą robotę. Miałem tylko ogarniać firmowe maile i stronę internetową, na której goście już niedługo, dzięki kilku moim ulepszeniom, będą mogli rezerwować pobyty i stoliki. Bo tak się składa, że szef jest właścicielem trzech restauracji i jednego niewielkiego hotelu. Natomiast latem organizuje obozy wakacyjne dla szkół, bo ma kilkanaście domków w Rewalu nad morzem.

Trochę dziwny z niego typ. Choć nie ma jeszcze pięćdziesiątki, mam wrażenie, że zatrzymał się w erze wczesnych lat dziewięćdziesiątych, kiedy to szczytem marzeń biznesmena była sprzedaż kaset video w przydomowym garażu.

Zazwyczaj właściciele firm korzystają z zewnętrznych usług księgowych i informatyków, ale nie Shulz. Jak to sam o sobie mówi, jest tradycjonalistą i chce mieć wszystko na miejscu. Tak więc kilka lat temu otworzył biuro w Poznaniu, w budynku, gdzie na dole mieści się jedna z jego knajp. Poza mną pracują tu dwie harpie zajmujące się finansami i księgowością; kolejna odpowiedzialna jest za zatrudnienie i sprawy kadrowe, a czwarta z nich zajmuje się szeroko pojętym marketingiem i promowaniem biznesów szefa w mediach. Poza tym Shulz w Poznaniu ma jeszcze jeden lokal oraz niewielki hotel. Rok temu otworzył trzecią restaurację w Krakowie. No i wspomniane wcześniej nadmorskie domki. Oczywiście w knajpach zatrudnia managerów, kelnerów i kucharzy, ale jak to mówi, my jesteśmy centrum dowodzenia i trzymamy wszystko w ryzach.

Tak więc od kilku miesięcy siedzę w tym grajdole i gdyby nie towarzystwo blond harpii nie miałbym powodów do narzekań. Kasa jest niezła, praca stabilna, od ósmej do piętnastej. Poza ogarnianiem strony www i e-maili gaszę wszystkie komputerowo-serwerowe pożary, czyli naprawiam usterki. Tu akurat mam pole do popisu, bo harpie mają wyjątkowy dar do klikania w to, co nie trzeba.

Ale dość już pracy, mam teraz przedpołudniową przerwę i czas się nią nacieszyć. Wzdycham z zadowoleniem, kiedy wychodzę z budynku i zaciągam się świeżym mroźnym powietrzem. Mamy początek grudnia i wczoraj spadł pierwszy śnieg. Uśmiecham się do siebie, gdy widzę na wystawie swojej ulubionej piekarni migoczące lampki i sędziwego plastikowego mikołaja, który wygląda jak z czasów mojego dzieciństwa. Za to właśnie kocham to miejsce. Mają tradycyjne wypieki i nie ulegają komercji jak inni.

Po chwili witam się z córką właściciela i kupuję dużą drożdżówkę z kruszonką, moją ulubioną. Przymykam oczy i oddaję się przyjemności, gdy zatapiam w niej zęby. Harpie z biura pewnie powiedziałyby, że drożdżówka jest passe i do tego zbyt kaloryczna, bo przecież teraz jada się francuskie makaroniki albo inne cuda. Matko, te dziewczyny są tak do bólu sztuczne i pretensjonalne, że aż mi ich szkoda. Mam wrażenie, że to ten specyficzny typ kobiet, których nie znoszę. Dziewczyn na pokaz, które nawet kiedy są same w domu, chodzą umalowane, w najlepszych ciuchach, a ich śniadanie zawsze musi przypominać te kolorowe instagramowe fit-dania.

Kończę jeść drożdżówkę, jednym uchem słuchając Last Christmas. Myślę sobie, że lada moment będę musiał wrócić do tego mordoru, ale nie załamuję się. Zrobię sobie kawy, zamknę się w swoim pokoju i, w przeciwieństwie do reszty, będę pracował, a nie tylko udawał, że to robię.

Czasami wyrzucam sobie, że mogłem być bardziej ambitny, bo przecież skończyłem dobre studia i mam łeb na karku. Mogłem bez problemu zrobić doktorat i… no właśnie. W naszym kraju doktorat równa się bieda, a ja nie mogłem sobie na to pozwolić. Poza tym byłem pewien, że po studiach wkroczę w dorosłość pełną parą. Chciałem znaleźć sobie dziewczynę, ustatkować się, kupić mieszkanie. Tyle że nic z tego nie wyszło. Wciąż jestem sam i już się z tym pogodziłem. Nawet lubię tę swoją kawalerską rutynę. Może i jestem nudziarzem z przeciętnym życiem i przeciętną pracą, ale przynajmniej nie udaję kogoś, kim nie jestem. A Klaudia udaje.

O właśnie, Klaudia. Jedna z czterech harpii, a kiedyś, dawno, dawno temu, ktoś dla mnie wyjątkowy. Ale nieważne, to stare dzieje. Zresztą ona udaje, że mnie nie zna, a przecież na pewno rozpoznała mnie, kiedy kilka miesięcy temu stanąłem w progu firmy. Jako dzieci spędziliśmy ze sobą mnóstwo czasu i niektórych osób się po prostu nie zapomina.

Wciąż ma włosy delikatne jak babie lato, tyle że niepotrzebnie je farbuje i układa w idealne fale. Jej twarz nie jest już pyzata, a kości policzkowe mocno podkreśla różem. Na szczęście oczy są takie jak kiedyś – duże, błękitne, roziskrzone. Mam wrażenie, że to w nich kryje się ta dawna, prawdziwa Klaudia. Szkoda tylko, że te oczy są smutne i puste. Wyglądają, jakby należały do osoby, która straciła cel, jakiś horyzont, w którego kierunku zawsze się zmierza. To nie jest tamta dawna szczera dziewczyna, z którą czytałem komiksy. To dziewczyna, która do pary z makijażem codziennie wkłada maski.

2

Klaudia

Obserwuję przez okno wirujące płatki śniegu. Może i moja praca jest do bani, ale przynajmniej widoki mam fajne. Nasze biuro znajduje się w centrum miasta, w jednej z tych uroczych kolorowych kamienic. Co roku, wraz z początkiem listopada, to właśnie nasza ulica zostaje hojnie przyozdobiona migającymi girlandami. Tym razem burmistrz dorzucił ekstra duże, połyskujące na niebiesko sople lodu i gwiazdy betlejemskie. Kiedy około godziny piętnastej powoli zapada zmrok, a my wciąż siedzimy w biurze, odsłaniam rolety i patrzę na te świąteczne iluminacje. Znów czuję się jak wtedy, kiedy miałam osiem lat. Jestem podekscytowana nadchodzącymi świętami, wypełnia mnie jakieś dziwne ciepło. Z tą różnicą, że teraz jestem naprawdę szczęśliwa. No i lubiana oraz szczuplejsza. Zresztą jedno wiąże się z drugim.

Wzdycham i odsuwam się od okna. Mogę sobie wmawiać, że święta ekscytują mnie tak jak kiedyś, ale to nieprawda. Zazwyczaj tylko udaję, że moje Boże Narodzenie jest niesamowite i pełne atrakcji. A dokładniej rzecz biorąc, tak mówię dziewczynom z pracy. Natomiast prawda jest taka, że święta są do bólu zwyczajne. Wigilię spędzam z rodzicami, siostrą, jej mężem i córeczką, choć ona w tym roku pewnie wpadnie na kolację dopiero wieczorem, bo pewnie większość czasu spędzi w szpitalu. Pierwszy dzień świąt też nie zapowiada się szałowo. Prawdopodobnie będę wylegiwać się samotnie w swoim mieszkaniu w piżamie, scrollować Instagram i zajadać się sernikiem. Dużymi ilościami sernika. Drugi dzień świąt to powtórka pierwszego. I tak jakoś przetrwam.

Oczywiście dziewczyny z pracy dostają inną wersję wydarzeń: w święta zazwyczaj spotykam się z rodziną, i to w Karpaczu, gdzie mój bogaty wujek ma wypasioną zimową rezydencję. Całe dwa dni świąt to zabawa na stoku, bywanie w najmodniejszych knajpach i spędzanie czasu przy kominku, oczywiście w tych nieziemsko drogich zakolanówkach z wełny merynosów od projektantki, którą miałam okazję osobiście poznać. Dzięki wujkowi, rzecz jasna.

Przymykam oczy, gdy o tym myślę. Znów jest mi wstyd, że to zabrnęło aż tak daleko. Nie mam pojęcia, kiedy jedno niewinne kłamstewko przemieniło się w całą ich kaskadę. Na początku chciałam po prostu wkraść się w łaskę dziewczyn z biura. Byłam świeżakiem w firmie, a one były doświadczone, trzymały się razem i krzywo na mnie patrzyły. W dodatku ciągle opowiadały o swoim ciekawym, bogatym i ekscytującym życiu. Musiałam bardzo się starać, by stać się częścią tego teamu. A kiedy się udało, nie miałam wyjścia – ciągnęłam tę grę. Przecież nie mogło się wydać, że trochę naginam prawdę, by wydać się bardziej przebojową, ciekawszą wersją siebie. Ciekawszą? No właśnie, jaka tak naprawdę jestem? Czasami czuję się jak wydmuszka. Kolorowa i ładna na zewnątrz, ale pusta w środku. Kiedyś, dawno temu, kiedy miałam prawdziwe zainteresowania, byłam prawdziwa. Ale teraz…

– Lepiej rozłóż na biurku papiery, bo zaraz Shulz robi obchód. – Iza pstryka mi palcami przed nosem, kiedy gapię się przed siebie, zatopiona we własnych myślach.

– Skąd ty to niby wiesz? – Patrzę na nią spod zmarszczonych brwi, ale posłusznie wracam do biurka.

– Bo był tu przed piętnastą wczoraj i przedwczoraj też. Mówię ci, stary zgred zmienia taktykę. Odkąd przyłapał Lucynę, postanowił regularnie nas sprawdzać, jestem tego pewna.

Przewracam oczami i niechętnie wyciągam z szuflady teczki z dokumentami. No tak, doskonale pamiętam, jak w zeszłym tygodniu Lucyna kilka razy potajemnie urwała się z pracy godzinę wcześniej. Szef zazwyczaj wychodzi z biura już około czternastej, dlatego czuła się bezpiecznie. Pech chciał, że czegoś zapomniał i wrócił tu przed piętnastą, kiedy jej już nie było. Oczywiście wpadł w szał, bo to mieszkanka despoty i szowinisty, choć zazwyczaj nieszkodliwa. Lucyna trafiła na dywanik i dostała reprymendę. A teraz, jak widać, jesteśmy sprawdzane przed samą piętnastą, dosłownie kilkanaście minut przed końcem pracy.

Rozrzucam na biurku papiery tylko po to, by stworzyć malowniczy nieład. Lepiej niech Shulz myśli, że ciężko pracuję. I to wcale nie jest tak, że wszystkie w biurze się obijamy. Po prostu nie starcza pracy na naszą czwórkę. Jakkolwiek dziwnie to brzmi.

Szef zatrzymał się mentalnie w zeszłym stuleciu, kiedy w firmach rządziły biurokracja i papierologia, a coś takiego jak drukarka i internet było luksusem dla wybranych. Wprawdzie wie, do czego służy laptop, ale nie pojmuje, że te wszystkie żmudne tabelki i spisy, które każe prowadzić Izie w zeszycie, można by zrobić w Excelu w kilkanaście minut. Nie rozumie też, że wiele z naszych działań da radę zautomatyzować. A my oczywiście mu tego nie uświadamiamy, bo wtedy przynajmniej jedna z nas nie byłaby tutaj potrzebna. Siedzimy więc w biurze, robimy co trzeba, a kiedy zostaje nam trochę wolnego czasu, zajmujemy się swoimi sprawami, symulując ciężką pracę. Jestem pewna, że w wielu firmach tak to wygląda, więc czuję się usprawiedliwiona.

– O, widzę, że praca wre. Dobrze! Bardzo dobrze! – Donośny głos szefa sprawia, że podnoszę głowę.

Co za ulga, że zdążyłam rozłożyć na biurku te papiery. Iza ma jednak nosa. Skurczybyk, przyszedł tu, by nas sprawdzić.

– Widzi szef? Prawie fajrant, a my nie wiemy, w co ręce włożyć. Jesteśmy zawalone robotą! – Lucyna robi dramatyczną minę, a ja omal nie pękam ze śmiechu.

A najlepsze jest to, że szef jej wierzy. On naprawdę myśli, że we cztery ledwo dajemy sobie tutaj radę.

– Przed świętami zawsze jest więcej pracy, ale to dobrze. Widzę, że w lokalach klienci dopisują. Kaczka z jabłkami to tegoroczny hit, a wejściówki na imprezy karnawałowe już schodzą jak świeże bułeczki. Oby tak dalej! – Shulzowi lśnią oczy. Pewnie już w głowie liczy przychody z tego miesiąca. – Ale ja przyszedłem tutaj w konkretnym celu, drogie panie.

Nadstawiam uszu, bo zaczyna robić się niebezpiecznie. Czego on może chcieć o tej godzinie?

– Mamy aktualizację systemu… czy jakoś tak. Nie znam się na tym. – Patrzy na nas, drapiąc się po głowie. – Filip zrobił nam nową stronę internetową, wrzucił na inny serwer, cokolwiek to znaczy. Jest mnóstwo nowych funkcji! Teraz klienci będą mogli rezerwować imprezy online. A nawet stoliki! Bookować pokoje w hotelu! Dajecie wiarę?!

– Czy to gra warta świeczki? A w jaki sposób będą odwoływać rezerwacje? Zrobi się zamieszanie – mówi z powątpiewaniem Iza.

– Filip pracuje nad tym, żeby można było anulować rezerwacje także online. Żadnego zamieszania nie będzie, za to wygoda dla klientów ma w tych czasach duże znaczenie… tak mi tłumaczył. Poza tym nasza strona zyskała nowy wygląd i kilka dodatkowych funkcji, ale jest jakiś problem z serwerami… czy czymś… Tak jak mówiłem, nie znam się na tym. A ponieważ chcę, żebyście znały naszą nową stronę i jej funkcje od podszewki, musicie zostać tak długo, jak długo Filip będzie dziś przy tym dłubał. Podszkoli was, wytłumaczy co i jak.

– Ale jak to zostać?! Jest piątek. – Lucyna patrzy na szefa jak na kosmitę.

– No i co z tego? W firmach ludzie biorą nadgodziny. – Shulz robi się czerwony ze złości, ale po chwili wzdycha i łagodnieje. – No, niech wam będzie, mam dziś dobry dzień. Wystarczy, że jedna z was zostanie a Filip wytłumaczy jej co i jak. Reszta podszkoli się w poniedziałek. Może tak będzie lepiej. Biedak, nie zniósłby, gdybyście we cztery wisiały mu nad głową.

– Tak? A to niby dlaczego? – Patrzę na Shulza spod zmrużonych powiek, bo na sam dźwięk imienia Filip, jestem dziwnie podminowana.

– O! Ty, moja droga, zostaniesz. Zawsze miałaś głowę do komputerów.

Kiedy Shulz wskazuje na mnie, robię się blada. Co prawda na początku mojej kariery w firmie przygotowałam prezentację w Power Poincie, żeby wdać się w łaski szefa, ale to było tylko kilka amatorskich slajdów.

– No to dogadane! Później nam wszystko przekażesz, podszkolimy się i będzie dobrze. – Iza klepie mnie po ramieniu i bierze z wieszaka swój płaszcz.

Z przerażeniem spoglądam na zegar i widzę, że dochodzi piętnasta. Zerkam na drzwi, ale szef już stoi do nas plecami, żegna się pospiesznie i wychodzi. Nie, tylko nie to!

– No właśnie. Filip pewnie szybko się z tym uwinie. W końcu zna się na komputerach – dodaje Paulina i patrzy na mnie współczująco. Wiem, że próbuje mnie pocieszyć. Nic dziwnego. Jest piątek, a ja muszę zostać w biurze.

– Dobrze, że chociaż na czymś się zna. – Słyszę za plecami złośliwy śmiech Izy. Tak jak i ja ma Domańskiego za nieudacznika i frajera.

– Dziewczyny, chyba nie chcecie mnie tak zostawić, co? Myślę, że najuczciwiej będzie, jeśli wszystkie posiedzimy z Filipem i…

Niestety nikt nie reaguje na moje protesty. Cała trójka mija mnie niczym tornado i już po chwili zostają za nimi tylko opary drogich perfum i oddalający się stukot szpilek. Chce mi się płakać. Jest piątek, do cholery! Wprawdzie nie mam żadnych oszałamiających planów na wieczór, ale Dirty Dancing samo się nie obejrzy. I pal licho, że widziałam to już jakieś dziesięć razy.

Może powinnam być bardziej stanowcza? Czasami mam wrażenie, że dziewczyny z biura rozstawiają mnie po kątach. Ale przynajmniej jestem lubiana. A przecież kiedy jesteś lubiany, życie jest łatwiejsze. Trzeba tylko odrobinę dopasować się do reszty, a ja opanowałam to do perfekcji. Nauczyłam się zakładać maski już wtedy, kiedy jako nastolatka przeszłam metamorfozę. Tak jest łatwiej – grać przebojową, umiejącą wrzucić na luz, dziewczynę bez zbytniej wrażliwości. Ludzie lubią powierzchowność, zazwyczaj nie zadają sobie trudu, by dobrać się do twojego środka i poznać twoje prawdziwe ja. Śmieją się z twoich dowcipów i kibicują ci, kiedy pijesz kolejny kieliszek czystej bez przegryzki. Nie interesuje ich, że następnego dnia patrzysz w lustro i nazywasz siebie kłamczuchą i hipokrytką. Im wystarcza twoja ładna, uśmiechnięta buźka i zabawna gadka. Na resztę nie starcza już czasu. Reszta nie jest łatwa, prosta, instagramowa i nie pasuje do idealnego życia, jakie chcieliby wieść. Dlatego dopasowujesz się do nich, pokazujesz wszystko to, co masz najlepsze, a to, co gorsze i brzydsze, upychasz głębiej do swojego wnętrza. Zupełnie jak akwizytor, który pucuje stary odkurzacz, dorzuca kilka gratisów, by sprzedać niby najnowszy i lepszy od poprzednika model. Z tym że to wciąż ten sam odkurzacz. Ale kto by zawracał sobie tym głowę.

Rozglądam się po opustoszałym pokoju i mówię sobie, że czas zaakceptować rzeczywistość. Zostałam sama i towarzyszy mi tylko jednostajne buczenie komputera, bo oczywiście Shulz dał mi jakiś stary szmelc, zamiast nowoczesnego laptopa.

– No to pięknie – mamroczę do siebie i spoglądam na zegarek.

Jest po piętnastej i dla moich koleżanek, a raczej dla tych niewdzięcznych ździr, które mnie wystawiły, właśnie zaczyna się weekend. Lucyna pewnie jest już w drodze do Posnanii, bo chwaliła się dziś, że zamierza wykupił połowę Zara Home. Podobno mają boskie dekoracje świąteczne. Iza prawdopodobnie szykuje się na imprezę. Z kolei Paulina planuje romantyczny wieczór ze swoim bajecznie przystojnym i bogatym facetem.

A ja? Ja spędzę piątkowe popołudnie w tym grajdole, obok swojego starego komputera i zwiędłej paprotki, bo ostatnio podlewałam ją jakoś w październiku. A, zapomniałabym, będzie jeszcze Filip – jajogłowy nudziarz, który nosi w kółko trzy te same koszule. W dodatku wszystkie są w kratę i wyglądają jak kradzione z szafy jego ojca.

– Szef chciał, żebyś zapoznała się ze zmianami na naszej stronie. Więc rusz się z łaski swojej, bo nie zamierzam siedzieć tu do wieczora.

Oho, o wilku mowa. W dodatku jest miły, jak nie wiem co.

Spoglądam na Filipa niby od niechcenia i prycham z wyższością. Stoi w progu ze skrzyżowanymi na piersi rękami i patrzy na mnie zza grubych szkieł swoich okularów.

Ostatni raz zerkam na okno, za którym sypie śnieg i połyskują świąteczne iluminacje.

Pa, pa, wolny, piękny świecie! Trzymaj za mnie kciuki. Właśnie idę spędzić najnudniejsze dwie godziny swojego życia z sobowtórem Jasia Fasoli.

– Wiem, że twój mózg albo coś, co masz zamiast niego, przełączył się na różowy tryb o nazwie: Seks w wielkim mieście i prosecco, ale wierz mi, to dziś musi poczekać. – Złośliwy głos Filipa wyrywa mnie z rozmyślań.

– No przecież idę! – wydzieram się na niego, poprawiam kaszmirowy sweter i niechętnie wychodzę zza biurka.

A właśnie, kaszmirowy sweter. Kosztował sześćset złotych, ale było warto. Jak tylko wyjdę z tego przeklętego biura, pojadę na zakupy. Muszę odreagować. Muszę przypomnieć sobie, że mimo tej beznadziei moje życie jest całkiem w porządku.

– Weź zeszyt i długopis. Jestem pewien, że niewiele zrozumiesz i zapamiętasz, więc notatki ci się przydadzą.

Z trudem przełykam kolejną złośliwość Filipa. Zastanawiam się, czy zawsze był taki. Nie, przecież znamy się od dziecka. Dobrze pamiętam, że był wesołym, choć nieco skrytym chłopcem. Często ratował mnie z opresji i chronił przed zaczepkami innych dzieci, które naśmiewały się z mojego wyglądu. Teraz, kiedy po latach znów się spotkaliśmy, okazał się zupełnie inny. Pełen wyższości, przemądrzały i zmanierowany.

Może jest w tym odrobina mojej winy, bo to ja zakończyłam naszą wieloletnią przyjaźń, ale takie właśnie jest życie. Nie mogłam wciąż zadawać się z dziwadłem. Rozumiem, że on chciał tkwić w swoim bezpiecznym świecie fantazji i gier komputerowych, ale nie ja. Ja chciałam coś osiągnąć i byłam zdeterminowana, by to zrobić. Nie mogłam czekać, aż Filip się ocknie, inaczej sama zostałabym w tyle.

Niechętnie wlokę się do jego biura. Choć biuro to zbyt szumna nazwa. Powiedziałabym raczej, że to maleńki pokoik zawalony papierami, książkami i wszystkim tym, czym lubią otaczać się zdziwaczali jajogłowi.

Jęczę zażenowana, kiedy zauważam na biurku Filipa kolekcję figurek z anime Czarodziejka z Księżyca. Na Boga, ten facet ma już trzydzieści lat. To gruba przesada.

– Najważniejszą zmianą, jaką wprowadziłem na stronie, jest możliwość rezerwacji imprez okolicznościowych i stolików. Rezerwacja stolika jest możliwa tylko na imprezy piątkowe albo sobotnie i co najmniej z pięciodniowym wyprzedzeniem. Pracuję nad możliwością odwoływania rezerwacji online, ale potrzebuję na to kilku dni. To oznacza, że póki co klienci, którzy chcą zrezygnować, będą dzwonić do waszego działu i…

– Tak, wiem, szef już nam o tym wspominał. Możesz przejść do konkretów. – Macham na Filipa ręką i teatralnie ziewam.

– TO SĄ konkrety. I albo zaczniesz słuchać albo w poniedziałek będziesz świecić przed Shulzem oczami. – Domański patrzy na mnie rozwścieczony i nerwowo nasuwa okulary na nos. Zwracam uwagę na jego zbyt długie, zaczesane na bok ciemne włosy i zastanawiam się, kiedy ostatnio widziały fryzjera. Kiedy był dzieckiem, uwielbiałam jego urodę. To niespotykane połączenie błękitnych, przeszywających cię na wskroś oczu i bardzo bladej cery. Wyglądał jak damska wersja Królewny Śnieżki albo jak ten chłopiec, który grał w filmie Omen. Było coś fascynującego w tej nieco mrocznej i surowej urodzie małego intelektualisty. Teraz? Mam wrażenie, że Filip stracił cały swój urok. Stał się bezbarwny i nijaki.

– Włazisz Schuzlowi w tyłek bez wazeliny, co? – rzucam oschle i udaję, że bardziej interesują mnie moje czerwone paznokcie niż jego nudziarskie wywody.

– Słucham?!

– Chodzi mi o to, że straszny z ciebie służbista. Starego tutaj nie ma. Weź, wyluzuj, pokaż mi, co masz pokazać i spadajmy do domu.

– Posłuchaj… – Filip głęboko wzdycha i przymyka oczy. Podejrzewam, że kończy mu się do mnie cierpliwość. – Ja też nie jestem zadowolony z tego, że spędzam piątkowe popołudnie w biurze.

– A jakie niby ty możesz mieć plany na piątkowe popołudnie, co? Rozwiązywanie sudoku z kotem na kolanach? – prycham. Wiem, zachowuję się jak suka i ciągle mu dogryzam, ale przecież gdyby nie on i te jego zmiany na stronie internetowej, nie musiałabym zostawać po godzinach.

– Jeśli wierzysz w stereotypy i to, co widzisz, twój problem. Ale pamiętaj, że czasami pod niewinną powloką kryje się rogate wnętrze. – Przez twarz Filipa przemyka tajemniczy uśmiech, a ja zaczynam być odrobinę zaintrygowana.

– Ty i rogate wnętrze? Nie żartuj! Znamy się nie od dziś. Zawsze byłeś niewinny i milutki.

– Myśl sobie, co chcesz. W pracy wykonuję polecenia i jestem sumienny. Po pracy… to już nie powinno cię interesować. Sugeruję tylko, że nic nie jest czarno-białe. Ja też nie. I twoje złośliwe komentarze tego nie zmienią.

Patrzę na niego zbita z tropu. Że niby on nie jest grzeczny i niewinny? I że nie jest nudziarzem? Jestem pewna, że blefuje, a jednak jakaś ciekawska część mnie ma ochotę to sprawdzić.

– Sugerujesz, że masz jaja, panie mądraliński? – Nie odrywam od niego spojrzenia, zwężając oczy w szparki.

Mimochodem zerkam na jego dłonie. Są duże, wyglądają na silne. Obracają w palcach długopis i nie mogę przestać się w nie wpatrywać. Cóż, chociaż to ma niezłe.

– Jasne, że mam. Jestem mężczyzną.

– Ech, chodzi mi o mentalne jaja. Jestem pewna, że ich nie masz. Pewnie nigdy nawet nie przejechałeś na czerwonym świetle, a bieliznę składasz w kostkę i układasz w szufladzie kolorami.

– Składanie bielizny w kostkę to akurat przejaw uporządkowania, a nie braku jaj. – Ton Filipa jak zwykle jest pełen wyższości. – Zresztą jeśli chcesz, możesz przekonać się, czy je mam. – Na jego twarzy znów pojawia się ten intrygujący uśmiech.

– Przekonać?

– Że mam jaja. Dziś mam dobry dzień, wiec pozwolę ci to sprawdzić. Oczywiście bez podtekstów. Wciąż mówimy o mentalnych jajach.

No, no, ktoś tu ma ochotę pobawić się w wyzwania. Może i Filip jest nudziarzem, ale pojawiło się jakieś światełko w tunelu. A ja zrobię wszystko, by jakoś urozmaicić sobie to nudne popołudnie.

– No to udowodnij, że je masz. – Zaintrygowana przygryzam długopis.

– O nie, nie. To ty pierwsza zarzuciłaś mi, że nie mam jaj, więc wymyśl sposób, by mnie sprawdzić.– Filip rozsiada się wygodnie na krześle, kładzie ręce za głowę i patrzy na mnie wyczekująco. Jest podejrzanie pewny siebie.

– Dobra, niech pomyślę… – Przełykam ślinę.

To musi być jakiś podstęp. Prawdziwy Domański nawet podczas nadgodzin zajmuje się pracą i tylko pracą, a nie bawi się w jakieś gierki. Poza tym ja i on nigdy nie gadamy, nie licząc tematów służbowych i to tylko wtedy, kiedy musimy. A teraz nagle chce, bym rzuciła mu wyzwanie?

– Okej… to będzie coś łatwego, bo większej akcji byś nie podołał, dziewico orleańska. – Celuję w niego palcem. – Założę się, że nie wypijesz ze mną teraz, tutaj, flaszki. Bo przecież szef może przyjechać w każdej chwili. Nie odważysz się, co?

– Czystej wódki nie piję. Ale drinki mogą być.

Patrzę na niego zdziwiona. Serio? On i picie w miejscu pracy?! Nawet ja nigdy nie odważyłam się na coś takiego, a teraz zaproponowałam to, bo byłam pewna, że wymięknie. Cholera, przelicytowałam. Oczywiście z wizytą szefa to był z mojej strony blef. Shulz mówił dziś, że chwilę po piętnastej ma ważne spotkanie. Ponoć to rozmowa z jakąś grubą rybą w naszej drugiej poznańskiej knajpie. Jestem więc pewna, że nas nie nakryje, ale jednak picie w pracy to picie w pracy. Dreszczyk adrenaliny będzie mi towarzyszył, a co dopiero Filipowi – wcieleniu niewinności.

– Czekaj, czekaj. Czy ty właśnie powiedziałeś, że chcesz ze mną pić tutaj, w biurze? – upewniam się i teraz to ja brzmię jak sztywniaczka.

– Jeśli to ma udowodnić ci, że mam jaja i że nie jestem mentalnym prawiczkiem, to tak, zróbmy to. No chyba że pękasz. – Filip zerka na mnie zza ekranu komputera. – Wytłumaczę ci przy okazji kilka kwestii technicznych, związanych z działaniem strony, a potem grzecznie pójdziemy do domu.

– Ja pękam?! Nie żartuj. Ale może to podpucha, co? Po wszystkim nakablujesz na mnie szefowi. – Patrzę na niego nieufnie.

– Będziemy pić razem. Jeśli ty wpadniesz, to ja też.

– A jesteś pewien, że nie ma tu kamer?

– Nie ma. Wiedziałbym. W końcu to ja zajmuję się montażem wszystkich urządzeń w firmie. Kamery są tylko w szatni.

– Dobra, to idę do sklepu. Chyba… że chcesz się jeszcze wycofać. Masz ostatnią szansę.

– Nie wycofam się. Mam nadzieję, że umiesz zrobić porządnego drinka, księżniczko.

Pewny siebie uśmiech Filipa to coś, co zbija mnie z tropu. Przecież on taki nie jest. Przygarbiony, cichy, zamknięty w sobie. Ale pewny siebie? I chwila… jak on mnie nazwał?!

– Tylko żadnych numerów. – Spoglądam na niego po raz ostatni, a potem pędzę po swój płaszcz. Nie wierzę, że to dzieje się naprawdę, ale skoro rzuciłam mu rękawicę, teraz nie mogę się wycofać.

Biegnę do pobliskiego monopolowego jak na skrzydłach. Drink podczas słuchania nudnej gadki Filipa to zawsze jakieś urozmaicenie. Promyk nadziei podczas tego depresyjnego piątku. No i sama świadomość, że namówiłam tego ważniaka na zrobienie czegoś nielegalnego, daje mi niemałą satysfakcję.

Po kilkunastu minutach wracam zziajana, trzymając pod płaszczem butelkę wódki i sok jabłkowy. Niezbyt wyrafinowane połączenie, ale działałam pod presją czasu.

– Okej, no to dawaj, Einsteinie, tę swoją prezentację, a ja ukręcę nam po drinku – oznajmiam radośnie. Wychodzę z biura i tanecznym krokiem idę do kuchni po szklanki.

Pól godziny i trzy drinki później teoria, którą raczy mnie Domański, zaczyna robić się ciekawa. No dobra, nie oszukujmy się, wszystko po trzech drinkach robi się ciekawsze. Po prostu mój lekko pijany mózg uruchamia tryb dobrego humoru i przyjmie każdy, nawet najbardziej skomplikowany, nudziarski wywód. A Filip? Jego oczy zaczynają błyszczeć. Coraz częściej przerywa swój monolog, by dziwnie zachichotać. Wychodzi na to, że albo nie pije zbyt często, albo ma słabą głowę. Albo i jedno i drugie.

– Zapamiętałaś to, co przed chwilą powiedziałem? – zwraca mi uwagę, kiedy moczę usta w alkoholu. – Tylko ty i ja będziemy mieć uprawnienia administratora strony. Nie podawaj swojego hasła dziewczynom, bo jeszcze coś nam tu skasują.

– Wiem, wiem, pamiętam. Czy możemy zrobić przerwę? – Wzdycham i zaglądam do pustej szklanki. Czuję się przyjemnie rozluźniona, ale alkohol działa na mnie także usypiająco. Powieki zaczynają mi ciążyć.

– Przerwę? Jak będziemy robić przerwy, zejdzie nam tu do wieczora.

– Już jest siedemnasta, więc to bez znaczenia. Moje plany na wieczór właśnie poszły się pieprzyć. – Wzruszam ramionami.

– Okej, to wytłumaczę ci tylko, jak działa ten automatyczny czat na stronie. Jeśli klient będzie miał problem albo jakieś pytanie, klika w taki dymek, w ten z boku strony i…

Nie słucham go dalej. To znaczy, udaję, że słucham, ale kiedy odwraca się do mnie plecami i robi coś przy komputerze, dyskretnie zerkam na swój telefon. Mam esemesa od Izy:

Jak ci idzie z jajogłowym?

Zdziwię cię: bardzo dobrze. Rzuciłam mu wyzwanie. I teraz poza tym, że przynudza na temat tej naszej strony, pije ze mną drinki – odpisuję i po chwili dostaję odpowiedź:

Alkohol w pracy?! Wiedziałam, że jesteś wariatką, ale żeby aż taką?! Jestem z ciebie dumna. Ciekawe, czy dasz radę namówić go na zrzucenie przed tobą ciuchów. No wiesz… może po alkoholu puszczą mu hamulce ;-)

Uśmiecham się pod nosem i odpisuję Izie, zanim Domański zdąży się odwrócić:

To brzmi jak wyzwanie. Przyjmuję :P

– …i wtedy też musisz mieć uprawnienia administratora. Inaczej nie będziesz mogła używać tej funkcji. – Głos Filipa dociera do mnie jak przez mgłę.

– Tak, tak, jasne. Poczekaj, naleję ci jeszcze – mówię słodkim głosem i biorę z jego ręki szklankę.

Czy Domański zrobi dla mnie striptiz? Nigdy w życiu. No chyba że będzie bardziej pijany, niż jest. Iza chyba nie ma pojęcia, że rzuciła wyzwanie zdeterminowanej i ambitnej dziewczynie.

– Nie mogę przesadzić, muszę stąd wyjść o własnych siłach. – Filip bierze ode mnie drinka. – Zresztą jeszcze tylko dwie kwestie i kończymy. Lepiej już zamówię taksówkę.

– Przestań, przecież nigdzie się nam nie spieszy. Skoro przesiedzieliśmy tu już godzinę, kolejne pół niczego nie zmieni – mówię, bo chcę go zatrzymać. – Może opowiedz mi jeszcze raz, tak w skrócie, o tych nowych funkcjach, żebym sobie to wszystko ułożyła w głowie – dodaję dla niepoznaki.

Mój diabelski plan działa. Po trzydziestu minutach jestem jeszcze bardziej wstawiona, a Filip bardzo rozluźniony. Tak bardzo, że poluzowuje kołnierzyk swojej koszuli i odpina dwa górne guziki. Całkiem nieźle. Biedak, już nawet nie próbuje tłumaczyć mi zasad działania strony internetowej, jesteśmy za bardzo wstawieni.

– Wiem, jak rozruszać nasze szare komórki – mówię nagle, bo moja pijana głowa miewa dziś całkiem niezłe pomysły.

– Już się boję. – Filip odchyla się na krześle i patrzy na mnie spod zmrużonych powiek.

– Kalambury! Mam ochotę w to zagrać. Zawsze byłam w tym niezła! – wykrzykuję i nie czekając na jego rekcję, biegnę do gabinetu szefa, bo jako jedyny w naszej firmie ma tak zaawansowaną technologię, jaką jest tablica suchościeralna.

– To nie jest dobry…

Nie słucham Domańskiego. Co on w ogóle wie o życiu?! Poza tym przecież nie proponuję mu gry w rosyjską ruletkę tylko niewinne zgadywanki.

Po chwili wracam zziajana, trzymając w ręku trofeum.

– Nie mam pojęcia, jakim cudem w takim stanie zdołałaś to z stamtąd przywlec. – Filip spogląda na sporych rozmiarów tablicę.

– Niech nie martwi cię mój stan, tylko to, że nie wygrasz ze mną w kalambury. Jestem w tym dobra – mamroczę, chwytam w zęby zawleczkę markera i go otwieram. – Chociaż, szczerze mówiąc, nie mam talentu do rysowania. No, może umiem fajnie narysować jedną rzecz.

– Jaką?

– Penisy.

– Dobra, żałuję, że zapytałem.

– Nie, nie, nie! Ja naprawdę jestem w tym dobra! Penisy we wzwodzie, penisy leżące, penisy małe, penisy duże. Penis przebrany za kaktusa albo hot doga. Wiem, to ohydne, ale zobacz, jak świetnie mi wychodzi – gadam jak najęta i jednocześnie zapełniam tablicę szefa wizerunkami bardzo różnorodnych męskich narządów płciowych.

Filip stara się być poważny i zachowywać profesjonalnie, ale widzę na jego twarzy uśmiech, kiedy rysuję penisa, który ma na sobie garnitur w stylu Shulza i taki sam wąsik.

– Pamiętasz tę piosenkę?! – wykrzykuję nagle, gdy w radiu rozbrzmiewa Reamonn i ich hit Supergirl. – Słuchaliśmy jej w twojej piwnicy za dzieciaka – dodaję, podbiegam do odbiornika i pogłaśniam dźwięk.

Celowo nawiązuję do naszej przeszłości, choć obiecałam sobie nigdy do tego nie wracać. A jednak to dobry ruch, bo widzę zmianę w zachowaniu Filipa. Patrzy na mnie z zainteresowaniem, a lekki uśmiech na jego twarzy sugeruje, że przywołałam miłe wspomnienia.

– Jasne, że pamiętam. Słuchałem tego codziennie na cały regulator, aż dostałem burę od matki.

– Albo to. Stare, ale jare. Mój ulubiony seksowny kawałek – mówię i włączam You CanLeave Your Hat On Joe Cockera. – Założę się, że nie umiesz zrzucać przy tym ciuchów – dodaję prowokacyjnie.

– Słucham?

– Heloł! Przecież to idealna piosenka do robienia striptizu. Ale ktoś tak porządnicki jak ty pewnie nigdy tego nie robił. Zresztą ty pewnie nawet nigdy nie całowałeś się z dziewczyną, więc czego ja od ciebie wymagam – nakręcam go bardziej.

– Mówiłem ci już, że niewiele o mnie wiesz. Porządni faceci są porządni w dziewięćdziesięciu procentach. Pozostałe dziesięć to ich brudne sekrety.

– No to pokaż mi te dziesięć procent, kowboju. Dopiero wtedy uwierzę.

– Co niby mam ci pokazać? Nie mam zamiaru niczego już udowadniać. Wystarczająco popłynąłem z alkoholem. Jutro będę mieć kaca.

– No dalej, przecież to zostanie między nami. Ja jestem wstawiona, ty jesteś wstawiony. Zróbmy coś szalonego, jak za dawnych czasów. Pamiętasz? Kiedy byliśmy dziećmi, mieliśmy gdzieś cały świat i to, co pomyślą o nas inni.

– Tak, a potem ty się zmieniłaś i postanowiłaś dopasować się do wymogów tego świata. – Głos Filipa brzmi ponuro.

Coś kłuje mnie w środku, bo wiem, że ma rację. Spieprzyłam to, co było między nami, a teraz perfidnie wykorzystuję wspomnienia, by nakłonić go do złego.

Jestem suką.

– Okej, nie gadajmy o tym. Po prostu mam ochotę na spontan. Ty nie? Nie chcę być nudną prawie trzydziestolatką, która spędza piątkowy wieczór w swojej kretyńskiej pracy. Skoro już musimy tutaj siedzieć, niech chociaż będzie ciekawie – gadam jak nakręcona. – Ja zacznę, może to doda ci odwagi – mówię i zapętlam w telefonie seksowną piosenkę, a potem zaczynam bawić się guzikami swojej bluzki.

– Zwariowałaś – mamrocze Filip, ale kiedy robię głupią minę, zaczyna się śmiać.

To zadziwiające, że tak szybko przełamaliśmy lody. A raczej, że on tak łatwo dał się podejść. Przecież odkąd tutaj pracuje, nie byłam dla niego miła. A teraz wystarczy zmienić ton na bardziej słodki, odwołać się do kilku wspomnień, a on już je mi z ręki. Dobrze, bardzo dobrze. Iza byłaby ze mnie dumna.

– Masz szczęście, że mam stanik, inaczej padłbyś z wrażenia – rzucam z w jego kierunku z udawaną nonszalancją.

Nie jestem skrępowana. Po pierwsze to tylko Filip, facet, który jest świętszy od samego papieża. Po drugie nigdy nie wstydziłam się swojego ciała. Nie licząc czasu, kiedy jako dziecko miałam nadwagę. Później? Zyskałam niezłą sylwetkę, pewność siebie i zaczęłam korzystać ze swoich atutów.

– Widzisz, to nic trudnego. Musisz tylko seksownie się poruszać i ściągać ciuchy powoli. No dalej, wiem, że potrafisz. Bądź jak Magic Mike z tego filmu o striptizerach.

– Nie przekonasz mnie, wariatko. – Filip kręci głową, ale jego roziskrzone, nieco nieobecne spojrzenie mówi mi, że ma nieźle w czubie. Łatwo będzie go podejść.

– Wymiękasz? Stoję przed tobą w rozpiętej bluzce, upokarzam się, a ty mi mówisz, że nie dasz rady?! Wiedziałam, że jesteś cienki – prycham, udając zawiedzioną.

– Okej, ale tylko kilka guzików. I nie ściągnę koszuli.

– No dobra, lepsze to niż nic. Rozpinaj. To będzie twój pierwszy striptiz w życiu. Lepiej późno niż wcale. Może jeszcze będą z ciebie ludzie! – wykrzykuję, bo alkohol plus muzyka plus świadomość, że mogę pokazać temu sztywniakowi, co oznacza prawdziwa zabawa, dodają mi powera.

Wchodzę na biurko znajdujące się obok biurka Filipa. Jestem trochę niezgrabna, ale mam to gdzieś. Stoję w rozpiętej bluzce, patrzę na okno, z którego rozciąga się nocna panorama Poznania. Czuję się prawie jak Jack na pokładzie Titanica, kiedy krzyczał: „Jestem królem świata!”.

Sęk w tym, że Jack nie wiedział, że niedługo pójdzie na dno. I ja też nie mam pojęcia o nadciągającej katastrofie. Zamiast tego kręcę tyłkiem w rytm piosenki i patrzę, jak Filip rozpina guziki swojej koszuli. Niemożliwe! Ten niewinny fajtłapowaty chłopak ma w sobie pierwiastek szaleństwa. A ja mam dar przekonywania.

– No co tak patrzysz, jakbyś zobaczył ducha?! – obruszam się, kiedy nagle nieruchomieje. – Wiem, że jestem kiepska w robieniu striptizu, ale to przez alkohol. Na trzeźwo wymiatam, mówię ci.

– Klaudia, chyba powinnaś zejść z biurka…

– Żartujesz?! Dopiero się rozkręcam!

– Klaudia.

– Jezu, jęczysz jak Shulz. Jesteś tak samo zgredziały jak on. Tak bardzo, że niemal czuję tu jego obecność.

– Pani Klaudio, dobrze pani czuje. Jestem tu. Ja, pani zgredziały szef.

Omal nie spadam z biurka, kiedy słyszę głos szefa. Wkurwiony i złowieszczy głos szefa.

Patrzę na Filipa oniemiała, a on tylko powoli kiwa głową i jest przy tym blady jak ściana.

Jest tu. Diabeł w ludzkiej skórze. Choć diabeł z pewnością jest o wiele bardziej przystojny. Shulz we własnej osobie. Stoi tu, na tle swojej tablicy suchościeralnej, dokładnie tej samej, na której przed chwilą narysowałam jakieś dwadzieścia penisów.

– Szefie, ja wszystko wytłumaczę… – zaczynam mówić i na drżących nogach schodzę z biurka. Szybko zapinam bluzkę. Jestem przerażona. Patrzę na butelkę wódki i opróżnione szklanki. Już po mnie. Dyscyplinarka jak nic. Boże, co mnie podkusiło, by wpaść na tak durny pomysł?! I jakim cudem Shulz zjawił się tutaj o tej porze?!

– Nie chcę słuchać żadnych tłumaczeń. Wystarczająco dużo widziałem. – Kiedy w końcu zbieram się na odwagę i spoglądam na szefa, widzę w jego oczach furię. – Dziś i tak nie nadajecie się do rozmowy. Posprzątajcie ten syf i w poniedziałek rano widzę was w swoim gabinecie.

– Panie Shulz, ja… – zaczyna mówić Filip, ale szef mu przerywa.

– I lepiej się módlcie, żebym do tego czasu dostał zawału albo żeby potrąciła mnie ciężarówka, inaczej będziecie mieli przesrane.

Podskakuję, gdy słyszę trzask zamykanych drzwi. Zostajemy z Filipem sami. Nie musimy się do siebie odzywać, bo każde z nas ma w głowie tę samą myśl: W poniedziałek nastąpi nasz definitywny koniec.

3

Dostępne w wersji pełnej

4

Dostępne w wersji pełnej

5

Dostępne w wersji pełnej

6

Dostępne w wersji pełnej

7

Dostępne w wersji pełnej

8

Dostępne w wersji pełnej

9

Dostępne w wersji pełnej

10

Dostępne w wersji pełnej

11

Dostępne w wersji pełnej

12

Dostępne w wersji pełnej

13

Dostępne w wersji pełnej

14

Dostępne w wersji pełnej

15

Dostępne w wersji pełnej

16

Dostępne w wersji pełnej

17

Dostępne w wersji pełnej

18

Dostępne w wersji pełnej

19

Dostępne w wersji pełnej

20

Dostępne w wersji pełnej

21

Dostępne w wersji pełnej

22

Dostępne w wersji pełnej

23

Dostępne w wersji pełnej

24

Dostępne w wersji pełnej

25

Dostępne w wersji pełnej

26

Dostępne w wersji pełnej

27

Dostępne w wersji pełnej

28

Dostępne w wersji pełnej

29

Dostępne w wersji pełnej

30

Dostępne w wersji pełnej

31

Dostępne w wersji pełnej

32

Dostępne w wersji pełnej

33

Dostępne w wersji pełnej

34

Dostępne w wersji pełnej

Redaktorka prowadząca: Joanna Pawłowska Wydawczyni: Joanna Pawłowska Redakcja: Magdalena Kawka Korekta: Katarzyna Włosińska Projekt okładki: Ewa Popławska Zdjęcie na okładce: © malysheva / Stock.Adobe.com

Copyright © 2022 by Anna Langner Copyright © 2022, Niegrzeczne Książki an imprint of Wydawnictwo Kobiece sp. z o.o.

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2022

ISBN 978-83-8321-146-6

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Karol Ossowski