Światłoczuły - Sebastian Hejankowski - ebook + audiobook + książka

Światłoczuły ebook i audiobook

Sebastian Hejankowski

3,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Działający na początku XX wieku w Bydgoszczy Sylwester Sapieha, zwany też „polskim Aleisterem Crowleyem”, to postać, która wiele lat po swojej śmierci nadal budzi kontrowersje. Szalony naukowiec? Nawiedzony okultysta? A może genialny wynalazca? Są nawet ludzie, którzy wierzą, że Sylwester Sapieha nie umarł. A przynajmniej nie do końca…

Ewa Makuszewska od zawsze interesowała się niezwykłymi zjawiskami, niewytłumaczonymi przez współczesną naukę. I właśnie dlatego zgłosiła się do projektu doktora Rafała Żmudowicza, który postanowił udowodnić, że duchy nie istnieją. Eksperymenty potwierdzające teorię „śladów światła”, przeprowadzone w ruinach domu Sylwestra Sapiehy, nie przebiegają jednak zgodnie z planem…

Czy miejsca mogą „pamiętać”? Czy można udowodnić brak życia po śmierci? Czy wszystko ma swoje naukowe wytłumaczenie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 319

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 16 min

Lektor: Artur Ziajkiewicz

Oceny
3,5 (10 ocen)
4
0
3
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Sebastian HejankowskiŚwiatłoczuły

Sylwester Sapieha

Rozdział 1

– Powiada się, że miejsca zapamiętują wydarzenia. Że niektóre spośród wydarzeń, które dzieją się w danym pomieszczeniu, zostawiają w nim swój ślad. W pewnych domach odczuwamy niepokój, coś w rodzaju ciężkiej atmosfery. W innych wręcz przeciwnie – radość, harmonię, pozytywne emocje. Najczęściej nie jesteśmy w stanie odkryć źródła takich reakcji. Mało tego! Nawet się nad tym niezastanawiamy…

Do tej pory Ewa siedziała z zamkniętymi oczami, wsłuchana w niski, melodyjny głos prowadzącego wykład doktora Rafała Żmudowicza. Kiedy je otworzyła, zobaczyła go, stojącego na małym podwyższeniu i oświetlonego delikatną iluminacją lamp zawieszonych pod sufitem. Przez ten jeden moment wydawał jej się tym samym człowiekiem, którego poznała kilka lat temu. Tak jakby nigdy się nie zmienił, jakby nadal był Ragnusem, szefem Legionu. Ale wrażenie minęło, gdy przyjrzała mu się bliżej: miał teraz więcej siwych włosów i opadnięte kącikiust.

– Odczucia te wydają nam się naturalne albo irracjonalne. Niektórzy zaczynają szukać przyczyn swoich reakcji w teoriach spirytystycznych, uważając, że powodowane są one przez obecność bytów duchowych. Oczywiście, istnienie czegoś takiego jak realne oddziaływanie na materię czynników metafizycznych należy odstawić na boczny tor, bo to domena ignorancji, czasami tylko stwarzającej pozory wiedzy…

Choć Ewa wiedziała doskonale, jaki jest temat konferencji, i zdawała sobie sprawę ze zmian w przekonaniach Rafała, poczuła ucisk w gardle, gdy usłyszała, jak dawny Ragnus wypowiada te słowa. Dlaczego czasem jedno wydarzenie potrafi tak odmienićczłowieka?

– W każdej sekundziew przedmiotach, które nas otaczają, zapisywana zostaje niezwykła ilość informacji. Jak wykażę za chwilę, dane te mogą zostać odczytane. Co więcej, odczyt ten czasem odbywa sięautomatycznie.

Zaczął mówić głośniej, a w jego głosie Ewa wyczuła większą energię. W jej oczach pojawiły sięłzy…

*

Przypomniała sobie jedno ze spotkań Legionu przed laty. Przebiegało ono jak zwykle w luźnej, wesołej atmosferze.

– Ale okultyzm, moja droga, to przecież całe spektrum zjawisk i działań! – Rafał niemal krzyknął, ale w jego głosie słychać było również rozbawienie. – Nie możesz twierdzić, że to tylko satanizm! To jakby powiedzieć, że wokal w metalu jest zawsze dzikim wrzaskiem i nigdy nie można rozróżnić słów. Uogólniasz…

– Ragnus – odezwała się Ewa, również lekko się uśmiechając. Uwielbiała spierać się z Rafałem.

– Niektórzy twierdzą, że każdy przejaw zainteresowania magią, duchami, bioenergoterapią, a nawet ziołolecznictwem prowadzi prosto do oddawania czci szatanowi. Bo to podobno nic innego jak bunt przeciw Bogu i wyciągnięcie ramion w stronę diabła…

– Nie wyjeżdżaj mi tu z tym katolickim myleniem pojęć! – Tym razem Rafał śmiał się jeszcze głośniej. – Kto jak kto, ale ty powinnaś wiedzieć, że to brednie.

– Ale przecież tak może być – stwierdził Marek, żywo gestykulując. – Może faktycznie jest to pierwszy stopień do szukania czegoś coraz bardziej mrocznego, bardziej zakazanego…

– Są różni ludzie – odparł Ragnus. – Każde skrajne podejście do dowolnego tematu jest szkodliwe. Nieważne czy uprawiasz sport, pracujesz czy zajmujesz się okultyzmem. Są rzeczy mniej i bardziej niebezpieczne. Osobiście nie rozumiem powodów, dla których katolicy tak nienawidzą okultyzmu. W końcu to tylko dążenie do doskonałości…

– Ale doskonałości bez Boga – mruknął Marek. – W tym chyba tkwi sens.

– Podobno stworzył nas na swoje podobieństwo – szepnął Rafał. – Czemu więc nie próbować sięgnąć po cząstkę boskości na własną rękę?

Ewa roześmiała się, widząc wyraz twarzy Rafała. Nie była już pewna, na którym etapie swoich wywodów zaczął żartować. Wiedziała, że dla wielu osób już sam temat rozmowy byłby oburzający, a co dopiero gdyby usłyszeli niektóre wypowiedzi… Być może właśnie dlatego uwielbiała dyskutować w ten sposób: nie do końca serio.

*

– Jak wszyscy zapewne wiemy, pewna część promieniowania światła widzialnego zostaje pochłonięta przez określony przedmiot, a reszta odbita – mówił dalej, a w jego wzroku Ewa dojrzała dawną pasję. – Dlatego jesteśmy w stanie rozróżniać kolory. Dzieje się przy tym jednak coś jeszcze. Światło odbite od jednego przedmiotu zapisuje się w strukturze innego. Po pewnym czasie mikroskopijne zmiany, które ono powoduje, stają się tak intensywne, że możemy zacząć mówić o pamięciprzedmiotów.

Ewa ponownie przymknęła oczy, zasłuchana. Zdarzało już jej się myśleć, że Rafał posiadaw jakimś stopniu umiejętności hipnotyzera. Być może nie był tego świadomy. Możliwe, że pomogło mu to w karierze akademickiej.

Głos doktora Żmudowicza był miękki, niski, a jednocześniestanowczy…

*

– Musi istnieć coś więcej – powiedział kiedyś Rafał, gdy rozmawiali ze sobą w cztery oczy. – Kolejne istnienia, wcielenia. Okazje, by uczyć się dalej. Jedno życie jest przecież zbyt krótkie, by odpowiednio nad sobą popracować. Poza tym niektórzy mają mniej czasu niż inni…

– Alicja… – szepnęła Ewa, a Rafał kiwnął głową. – To dlatego tak mocno propagujesz rozwój duchowy, samodoskonalenie i wiarę w życie… po życiu?

Rafał uśmiechnął się smutno, w jego spojrzeniu dało się zauważyć melancholię:

– Z Alicją jestem tak silnie związany, że musi to oznaczać coś więcej. Tak jakbyśmy znali się od wieków. Czuję, że musieliśmy znać się w poprzednich wcieleniach. I tak jak byliśmy ze sobą w przeszłości, będziemy również i później. Wiem, że spotkamy się po tamtej stronie. Gdyby nie moje przekonania, gdyby nie wiara w to, że tak będzie, chorobę Alicji traktowałbym zupełnie inaczej. Ale wiem, że ona na mnie poczeka. Nawet jeśli miałoby to trwać wiele lat…

Mówił to tym charakterystycznym tonem, który pojawiał się zawsze wtedy, kiedy przekazywał niezwykle ważne informacje. Tonem, który powodował, że chciało się go słuchać bez końca. Choć mówił dość cicho, biło z jego słów tak wielkie wewnętrzne przekonanie, że nikt nie śmiał mu przerywać.

*

– Porównanie do fotografii nasuwa się tutaj samo, aczkolwiek nie jest zbyt trafne. Idea co prawda wydaje się bardzo podobna, ale zasada utrwalania już nie. Otóż w przypadku, o którym mówię, światło nie reaguje z żadną substancją, a zmiany, jakie tworzy, są niezwykle subtelne i oddziałują na strukturę danego przedmiotu. Dzięki zaawansowanej technice laserowej oraz urządzeniom, które w tej chwili przechodzą ostatnie testy, będę w stanie udowodnić swojąteorię.

Mimo obecnego sceptycyzmu Rafała wobec szeroko pojętej ezoteryki, Ewa słuchała wykładu coraz bardziej zaintrygowana. Zaciekawiły ją nawet kolejne wykresy, skomplikowane obliczenia i równania oraz schematy urządzeń. Sprawiało to wrażenie niezwykle uporządkowanej, a przez to sensownej i spójnejcałości.

*

– Na dzisiejszym spotkaniu porozmawiamy na temat magii chaosu. – Rafał rozpoczął wykład, stając na środku pomieszczenia i trzymając w rękach plik kartek z odręcznymi notatkami. – Według mnie jest to najbardziej współczesna metoda uprawiania czarów. Prawdziwa magia XXI wieku!

– A co to jest ta magia XXI wieku? – zapytała ze złośliwym błyskiem w oku Ewa.

Rafał zamilkł zaskoczony; nie spodziewał się, że ktoś mu przerwie już na samym początku.

– Magia XXI wieku to najbardziej współczesna metoda uprawiania czarów… – odpowiedział jej szybko, próbując zażegnać niezręczny moment.

– No ale właśnie przed chwilą to powiedziałeś! – Ewa nieco podniosła głos.

Uwielbiała wprawiać Ragnusa w zakłopotanie i obserwować wtedy jego reakcje. Szef klubu wyglądał wtedy wyjątkowo uroczo.

Teraz spojrzał na nią, roześmiał się i pogroził jej palcem:

– Robisz to specjalnie! Ty złośliwy potworze! Tak bardzo lubisz patrzeć, jak ktoś gubi się we własnych słowach?

W odpowiedzi pozwoliła sobie tylko na nieznaczne uniesienie kącików ust:

– Owszem – odpowiedziała opanowanym głosem.

*

– Jak widzimy, aby urządzenie mogło działać, przedmiot musi być spryskany specjalną substancją utrwalającą. – Rafał nacisnął przycisk na małym pilociei zmienił slajd.

– Po pierwsze wzmacnia ona ślady światła, po drugie umożliwia odbicie wiązki laserowej wysyłanej przez oświetlacz. Tak więc promień najpierw pada na przedmiot pokryty substancją, następnie odbija się od niego, a potem trafia w ten ekran o dużej czułości, podłączony do komputera. Następnie program analizuje zmiany w wiązce, które nastąpiły na skutek jej kontaktu ze śladami światła. Gdy uruchomimy co najmniej kilka laserów, oświetlających przedmiot wiązkami światła pod różnymi kątami, tak jak widzimy to na tym slajdzie, program komputerowy będzie w stanie wytworzyć dokładny, trójwymiarowy obraz pomieszczenia oraz tego, co się w nimznajdowało.

Kolejne naciśnięcie przycisku sprawiło, że zniknął ostatni szkic przedstawiający ustawione na trójnogach lasery, badany przedmiot, ekran i kierunki padania wiązek. Jako że był to już ostatni slajd, na ścianie pojawił się teraz biały prostokąt pustego obrazu. Po chwili Rafał włączył światło i zgasił projektor. Robiąc to kontynuował wywód, ale nieco bardziej podniesionym głosem, by uczestnicy spotkania mogli go usłyszeć, jako że stał odwrócony do nichbokiem:

– Cały proces wymaga jednak bardzo dużej precyzji. Przedmiot badany musi zostać pokryty odpowiednio grubą warstwą substancji reagującej, ekran nie może być zabrudzony, nie powinny występować podczas badania żadne drgania, bo czynniki te mogą mieć negatywny wpływ na jakość uzyskanego obrazu. Trzeba także zaznaczyć, że aby wszystko się udało, wymagane są odpowiednie warunki zewnętrzne. Na przykład na otwartym terenie ślady byłyby zbyt słabe ze względu na erozję, zabrudzeniai rozproszone źródłaświatła.

Zatrzymał się na środku podwyższenia i omiótł spojrzeniem siedzących. Ewie wydawało się przez moment, że patrzą na siebiei nagle powróciło do niej wspomnienie dawnego zauroczenia. Gdy zapisywała się do Legionu, była bardzo młoda, a Rafał imponował jej wiedzą, inteligencją i zaangażowaniem w to, co robił. Nigdy nie zwierzyła mu się ze swoich uczuć: przecież Ragnus miał wtedyżonę.

– Dlatego najlepsze warunki do badania można stworzyć w zamkniętych pomieszczeniach – kontynuował nieco ciszej. – Tam, gdzie znajdują się duże przedmioty wystawione na działanie pojedynczego, nieruchomego źródła światła, na przykład lampy. Ale ślady światła w otoczeniu mogą również zostawić przedmioty poruszające się. Na przykład ktoś regularnie podlewający kwiaty albo schodzący ze schodów. Mam nadzieję, że uda mi się tak bardzo dopracować urządzenia pomiarowe, by było możliwe ujrzenie tego ruchu. Proszę sobie wyobrazić, jakie znaczenie może mieć ta technologia w pracy archeologów i badaczy zamierzchłychkultur!

*

Ragnus, ubrany w czarną marynarkę, śnieżnobiałą koszulę i spodnie na kant, przypominał Ewie mężczyznę z lat pięćdziesiątych albo nawet z czasów jeszcze dawniejszych. Szczególnie że nosił pod brodą staromodną muchę. Nie wiedziała czemu, ale dosłownie nienawidził krawatów.

– Dziękuję wszystkim tym, którzy przyszli na naszą klubową wigilię – rozpoczął i wstał z krzesła, zapinając przy tym guzik marynarki. – Szczególnie osobom, które nie należą już do Legionu. Naprawdę się cieszę, że wpadliście, bo niektórych z was nie widziałem bardzo długo.

Ewa ujrzała melancholijne uśmiechy na kilku twarzach. Chyba wszystkim udzielił się nastrój chwili.

– To już piąty rok naszej działalności – mówił dalej Rafał. – Zaczynaliśmy skromnie, bo tylko w cztery osoby. Dopiero po dwóch latach klub zaczął się rozwijać. I to bardzo dynamicznie. Poszerzyliśmy granice naszych zainteresowań, zaczęliśmy wydawać „Świat Nieprawdopodobny”, zorganizowaliśmy cztery imprezy. Dołączały do nas kolejne osoby i dziś mogę z dumą powiedzieć, że mamy ponad dwudziestu aktywnie działających członków. Drugie tyle osób przewinęło się przez nasz klub w ciągu tych kilku lat.

Zrobił przerwę i upił łyk herbaty. W tym czasie zapanowała nabożna cisza.

– Mieliśmy swoje wzloty i upadki, ale z dumą mogę powiedzieć, że ogromny wysiłek, jaki wspólnie włożyliśmy w nasz klub, nie poszedł na marne. Jesteśmy grupą rozpoznawalną w całej Polsce, nie tylko w Bydgoszczy. A to dzięki temu, że nigdy się nie poddawaliśmy, że wspólnie pokonywaliśmy kolejne przeszkody, że było nas stać na to, by tak bardzo zaangażować się w klub…

*

Ewa rozejrzała się wokół. Wszyscy obecni słuchali Rafała w skupieniu. Tematyka wykładów przyciągnęła wielu zainteresowanych ezoteryką, miłośników takich zjawisk jak na przykład UFO. Obok fizyków-amatorów byli również eksperci od kręgów, jakie niekiedy pojawiają się w zbożu, a także specjalista od optyki, który siedział ramię w ramię z kobietą rozkładającą karty tarota. Cyklicznie organizowane przez doktora Żmudowicza konferencje „Światło nauki w mroku ignorancji” mimo niszowego charakteru cieszyły się popularnością wśród ludzi o różnorodnychzainteresowaniach.

– I tutaj dochodzimy do głównego punktu mojego referatu. Mam zamiar udowodnić, że wpewnych okolicznościach, przy odpowiedniej temperaturze, oświetleniu oraz zapewne innych czynnikach, które mam nadzieję określić, istnieje możliwość samoczynnego ujawniania się śladów świetlnych zapisanych w danym miejscu. Zapewne w wyniku zabrudzeń powierzchni oraz innych czynników, które mają negatywny wpływ na jakość obrazu, kształty są często niewyraźne. Prawdopodobnie właśnie z tego względu wiele osób wierzy, że jest to manifestacja energii duchowej czy też jakiegoś rodzaju bytów. Prawdopodobnie nie mijają się za bardzoz prawdą, bo, jak wykazałem, jest to swego rodzaju energia. Jednakże z pewnością nie posiada ona ani świadomości, ani zdolności wpływania na otoczenie. To nie są żadne duchy w powszechnym rozumieniu tego słowa, a jedynie zapisy dawnych wydarzeń, które możemy zobaczyć tylko w określonych warunkach. Pozostaje pytanie, kiedy można odczytać ślady światła w sposób naturalny. W chwili obecnej kończę prace nad budową prototypu lasera, jak również nad określeniem proporcji mieszanki substancji reagującej. Wystarczająca do tego technologia jest już dostępna. Po kilku próbach w laboratorium mam zamiar przeprowadzić badania terenowe. W ten sposób udowodnię, że zawsze mieliśmy do czynienia jedynie ze zjawiskiem naturalnego wzbudzania śladówświatła.

Zrobił krótkąpauzę.

– Mam nadzieję, że zainteresował państwa mój wykład – powiedział.

Z satysfakcją zauważył, że większość słuchaczy była skupionana tym, co mówił. Niektórzy wyglądali tak, jakby mieli za chwilę wybuchnąć, tak bardzo chcieli skomentować poglądy doktora na temat duchów. Zapewne byli to ci, którzy trafili na konferencję po raz pierwszy. Ci zaś, którzy byli już na poprzednich, nauczyli się, że trudnoz nimdyskutować.

– Zapraszam również do śledzenia postępów mojego projektu oraz do czytania informacji, które umieszczam na swojej stronie internetowej. Tam również podam termin i miejsce przeprowadzenia próby terenowej. Już teraz zaznaczam, że będę potrzebował kilku osób, by skompletować zespół. I by nie być posądzonym o stronniczość, zapraszam do współpracy ludzi zarówno niewierzących w duchy, jak również tak zwane osoby wrażliwe na działanie tamtej strony. Za największy sukces projektu uznam takie udowodnienie mojej teorii, które przekona do niej również moich przeciwników. Dziękuję państwu za przybyciei dozobaczenia.

Rafał zebrał swoje kartki z notatkami, a ludzie zaczęli wstawać z miejsc. Większość skierowała się od razu do wyjścia, jednak niektórzy podeszli do Rafała. Doktor uśmiechnął się do siebie, wiedząc, że kolejny raz będzie musiał jakoś przetrwać rozwlekłe rozmowy, które nie wniosą nic sensownego do tematu. Szczerze nie znosił dyskutować zaraz po wykładzie. Szczególnie kiedy jakiś fanatyk ezoteryki starał się zrozumieć jego nagłą zmianę poglądów i naciskał go przy pomocy wścibskich, osobistych pytań. Tak, takich typów nie lubiłnajbardziej.

– Chciałbym osobiście powiedzieć panu, jak wielkie wrażenie robią na mnie pańskie wykłady, panie Rafale – zaczął jakiś wysoki, chudymłodzieniec.

Właśnie to robisz, pomyślał Rafał z lekką irytacją. Wtedy zdał sobie sprawę, że już kiedyś widział tego chłopaka i to w podobnej sytuacji. Chyba nawet niejeden raz. Tyle że wtedy było to spotkanie z pewnym znanym pisarzem albo dziennikarzem. Zaskoczony tym odkryciem stwierdził, że dziwak zaczął wtedy rozmowę w taki sam sposób jak teraz.

– Tak jak pan uważam, że tylko nauka jest w stanie wszystko wyjaśnić – ciągnął dalej natchnionym głosem chłopak, żywo gestykulując i robiąc mądre miny. Jego wypowiedzi słuchałoby się łatwiej, gdyby nie ciągłe jąkanie się.

– A tego, czego nie jest w stanie wytłumaczyć w tej chwili, wytłumaczy później, jak tylko zostaną opracowane odpowiednie teorie i technologie.

Rafał już otworzył usta, by coś odpowiedzieć, ale młodzian nie dopuścił go dogłosu:

– Tak się składa, że obaj mamy podobnepoglądy.

Doktor powoli dochodził do wniosku, że jego rozmówca dokonywał jedynie autoprezentacji. Być może dlatego pojawiał się na wszystkich spotkaniach z interesującymi ludźmi oraz imprezach kulturalnych.

– Przemyślenia na temat śmierci i życia pozagrobowego natchnęły mnie do stworzenia całego cyklu rysunków, który nazwałem „Ekstazą ostatniej drogikrzyżowej”.

Powiedział toz przejętym wyrazem twarzy, mocno akcentując słowa, jakby miał do przekazania niezwykle ważne informacje.

Jezu…, poskarżył się w duszy Rafał i rozejrzał na boki, jakby szukając jakiegoś sposobu na uwolnienie się odrozmówcy.

Tymczasem chłopak jeszcze bardziej zbliżył się do doktora i nieco zniżyłgłos:

– Według mojej oceny już niedługo nauka osiągnie poziom, który pozwoli na przezwyciężenie nawet tak ostatecznej granicy jakśmierć…

– Jest pan wielkim optymistą – przerwał mu Rafał, nie mogąc wytrzymać dalszego potoku słów.

Próbował nawet uciec się do patrzenia prosto w oczy, bo po takim zagraniu ludzie zwykle rezygnowali z dalszej rozmowy. Tymczasem chłopak uśmiechnął się tylko, dumny z pochwały, i nawet nie spuściłwzroku.

– Och, jestemo tym przekonany – powiedział nieco mniej pewnym głosem. – Dziękuje, doktorze, za interesującywykład.

Po tych słowach ukłonił się sztywno, odwrócił i skierował się do wyjścia. Rafał odetchnął z ulgą. Kiedyś był zmuszony do wysłuchania wywodów innego nawiedzonego słuchacza, które trwały ponad piętnaście minut i nic z nich nie wynikało. Dotąd wzdrygał się na towspomnienie.

Na tyle zatopił się we własnych myślach, że prawie nie zauważył stojącej przed nim drobnej, młodej kobiety. Wpatrywała się w niego bez słowa, a doktor odniósł dziwne wrażenie, że widział już tę szczupłą, pociągłą twarzi spokojne spojrzenie brązowych oczu.

Uśmiechnęła się do niego ciepło, po czympowiedziała:

– Cześć, Ragnus.

W tym momencie wszystkie elementy układanki złożyły się w jedną całość: wiedział, z kim ma do czynienia, choć wtedy dziewczyna wyglądała niecoinaczej.

– Roseria – powitał ją pseudonimem, który używała w Legionie. – A to niespodzianka! Przyszłaś mnie przekonać do powrotu? – zapytał ze śmiechem. – A może zlinczować za obecnepoglądy?

– Nicz tych rzeczy – odpowiedziała Ewa z uśmiechem. – Po prostu przeniosłam się z powrotem do Bydgoszczy, więc postanowiłam wpaść na twój wykład. Już od dawna nie należę do klubu. Poza tym, jak pewnie wiesz, wszystko i tak poszło w diabły.

Rafał pokiwał głową.

– Nie myślałem, że moje odejście spowoduje taki rozłam. Najwyraźniej wszystko miało tak kruche podstawy, że Legion przestał potemistnieć…

– Och, nie popadaj w samouwielbienie. – Uśmiechnęła się krzywo. – Zawsze miałeś skłonności do dramatyzowania. Chyba naprawdę wysoko się cenisz, doktorze. Tak się kończą w tym kraju wszystkie próby skupienia ludzi wokół czegoś, co bezpośrednio nie daje pieniędzy. Robienie czegoś dla idei wymaga inicjatora i kogoś, kto to będzie trzymał. A kiedy ta osoba odejdzie, wszystko ulega degeneracji, rozpada się. I nieważne, czy grupa jest zainteresowana ezoteryką, czy ochroną misiówpanda.

Rafał parsknął śmiechem i pokiwałgłową.

– Dobrze cię widzieć, Ewa – stwierdził prosto, aleszczerze.

– Ciebie też, Ragnus – odpowiedziała, wyciągając dłoń.

Uścisnął ją delikatnie, jakby obawiając się, że większa siła mogłaby połamać drobne kościdziewczyny.

– Będę sprawdzać doniesieniana temat tej twojej teorii – powiedziała, wycofując się powoli. – Na pewno jeszcze się do ciebie odezwę. Trzymajsię!

Rafał stał w miejscu, dopóki Ewa nie opuściła pomieszczenia. Ta rozmowa przypomniała mu, czym zajmował się jeszcze kilka lat temu. Poczuł lekki przypływ dawnej pasji i energii, niemal usłyszał też charakterystyczny śmiech Alicji, kiedy dyskutowali na interesujące ich tematy. Ból, jaki poczuł na to wspomnienie spowodował, że odrzucił od siebie rozmyślania o dawnych czasach i skupił się na teraźniejszości.

Rozdział 2

Janek Mazurek jeszcze raz dla pewności sprawdził instalację spryskiwacza. Było to dość małe urządzenie na metrowej długości prowadnicy, które wyglądało jak pionowo ustawiona tuleja, do której przyłączono różnokolorowe kable. U góry zamontowany był skomplikowany aparat służący do rozpylania substancji utrwalającej. W zależności od programu mógł on się ustawiać w różny sposób i pryskać strumieniem silniejszym, bardziej skupionym, albo coraz słabszym, aż do konsystencji delikatnej mgiełki. Aparat był dla Janka powodem do dumy, bo to on w głównej mierze go zaprojektował, a potem wykonał. Cieszył się, że urządzenie ma tak zróżnicowany przedział mocy oraz szerokości rozpylaniasubstancji.

– Przewód podłączony prawidłowo – mruczał do siebie.

Był dumny jeszcze z innego powodu: jako student trzeciego roku miał możliwość pracować z człowiekiem, którego pomimo jego ekscentryczności uznawano za jednego z najwybitniejszych współczesnych polskichfizyków.

– Aparat spryskiwacza podłączony – mruczał dalej z zadowoleniem. – Prowadnica też. Wszystko na miejscu i nic nieleci.

Energicznie podniósł się z klęczek i szybkim krokiem podszedł do panelu sterowania, ustawionego na jednym ze stolików. Przez duże okna pracowni wpadało światłosłoneczne.

Młody student nacisnął kilka przycisków na panelu urządzenia, po czym zanucił pierwsze takty Toccaty i Fugi Bacha, udając, że gra na organach. Jednocześnie wpisał kilka odpowiednich komend, dających mu bezpośredni dostęp do funkcji sterowania aparatemrozpylającym.

Po chwili wydał z siebie kilka mechanicznych odgłosów, poruszając się niczym robot. Jednocześnie zaczął manewrować pokrętłem, by sprawdzić, czy aparat faktycznie zmienia ustawienia rozpylania substancji. Pokiwał głową z zadowoleniem. W końcu przeszedł do testowania ruchów urządzenia na prowadnicy. Znowu wpisał kilka komend na panelu i chwycił kolejnepokrętło.

Dla żartu zaczął imitować odgłosy skreczowania i kiwać się na boki, poruszając rytmicznie drugą ręką. Jednocześnie przemieszczał pokrętło w taki sposób, by urządzenie gwałtownie zmieniało kierunki ruchu na prowadnicy, jakby nie wiedziało, w którą stronę sięporuszyć.

– Jestem wielkim naukowcem – mruczał Janek, co jakiś czas dosłownie wypluwając z ust rytmiczne bity. – I pracuję na uczelni. Aha, e… e….

– Dobrze się bawisz, Janek? – Pytanie doktora Żmudowicza przerwało radosne zabawy studenta.

Chłopak obrócił się wokół własnej osi i chciał stuknąć obcasami, prężąc się na baczność niczym żołnierz, ale spod podeszew jego sportowych butów wydobyło się jedynie cicheskrzypnięcie.

– Melduję posłusznie, że aparat jest gotów do pracy! – wykrzyknął, po czym prychnął śmiechem, widząc swojego mentora i nauczyciela w goglach ochronnych.

Najwidoczniej Rafał Żmudowicz był wcześniej w pomieszczeniu naświetlania, które znajdowało się tuż obok. To oznaczało, że miał okazję usłyszeć cały występ Janka. Ale studentowi wcale to nie przeszkadzało – uwielbiał wygłupiać się przed publicznością. Niektórzy twierdzili, że to tylko taka poza, szczeniackie zachowanie niedojrzałego faceta. Ale tymi opiniami Janek również się nieprzejmował.

– Film z człowiekiem-muchą zdaje się już nakręcili? – zapytał ześmiechem.

Rafał zdjął gogle ochronne i pogroził mupalcem.

– Pamiętaj, młodzieńcze, kto wystawia cioceny.

– To nie fair... – jęknął Janek.

Oczywiście wiedział, że wykładowca żartuje, ale i tak poczuł lekkie zdenerwowanie. Rafał sam się czasem zastanawiał, co tak naprawdę siedzi w głowie tego chłopaka. Wiedział, że wygłupy to tylko zasłona dymna. Przypuszczalnie młody student jedynie starał się na siłę udowodnić wszystkim, jak bardzo jestszczęśliwy.

– A może to ja biorę miarkę według siebie – mruknąłcicho.

– Proszę?

– Nic, nic – odparł doktor i machnął ręką. – Zajmij się zasłanianiem i zamykaniem okien, ja jeszcze raz oczyszczę ekranrejestrujący.

Janek wykonał polecenie z nadmierną wręcz gorliwością. Tak jakby starał się pokazać, jak bardzo mu zależy. Czy to też było tylko na pokaz? Czy jeśli nikt nie patrzył, chłopak wykonywał inne zadania z takim samymzaangażowaniem?

– A więc dziś będzie ta wielka chwila, hę? – zapytał Janek, zasłaniając kolejneokno.

– Owszem – burknął Rafał, podchodząc do dużego, prostokątnego i płaskiego przedmiotu, przykrytego białym prześcieradłem.

Złapał za róg i energicznym ruchem zrzucił płachtę na podłogę. Rzecz pod spodem przypominała jeden z tych wielkich, zupełnie płaskich telewizorów na całą ścianę. Była to wysoka na około dwa metry i szeroka na trzy rama, w środku której znajdował się czarny ekran o gładkiej powierzchni. Wszystko było oklejone folią ochronną, jak telefon komórkowy. Sam ekran nieco prześwitywał, co pozwalało dostrzec skomplikowaną sieć przewodów i czujników. Zbiegały one się w centralnym punkcie, z którego wystawał pojedynczy kabel, drugim końcem podłączony do jednej z tajemniczych czarnych skrzynek, ustawionych jedna na drugiej, zaraz obokekranu.

– To wciąż robi na mnie wrażenie – powiedział cicho Janek.

– Powyciągaj lasery – rzucił Rafał.

Wiedział z doświadczenia, że jeśli jego młody współpracownik zacznie jedną z tych swoich gadanin o niczym, straci wiele czasu i energii na zamknięcie mu ust.

– I połóż je koło ekranu – dodał.

Janek energicznie rzucił się do magazynu i wytaszczył ze środka cztery czarne walizeczki. W każdej z nich znajdowały się dwa oświetlacze laserowe oraz zestaw okablowania. Urządzenia były dość małe, długie na niecałe piętnaście centymetrów i zaopatrzone w trójnogi, by można było je łatwo ustawić. Miały głowice z systemem ruchomych soczewek, zdolnych do emitowania wiązek laserowych w różnychkierunkach.

– Przynieś tablicę z pomieszczenia naświetlającego – rozkazał mu Rafał, zdejmując pierwszą z góry czarną skrzyneczkę. – Tylko pamiętaj o goglach!

Jego pomocnik prawie pobiegł w kierunku sąsiedniego pomieszczenia, w którym od blisko dwóch miesięcy przechowywali czarną szkolną tablicę na zaopatrzonej w kółeczka ramie, stolik z bukietem sztucznych kwiatów w obskurnym wazoniku oraz potężny zestaw stuwatowych żarówek, świecących nieustannie, dzień i noc.

Rafał tymczasem rozstawił lasery w jednej linii, w mniej więcej równych odstępach od siebie, po czym zaczął podłączać je kablami do czarnej skrzyneczki. Gdy skończyły się gniazda, sięgnął po kolejną.

W pracowni ponownie pojawił się Janek, tym razem w towarzystwie tablicy klekoczącej drewnianymi kółeczkami. Ustawił ją przed laserami i spojrzał na wszystko krytycznym okiem. W końcu mruknął do siebie, przesunął przedmiot o kilka milimetrów w lewą stronę i kiwnął głową z zadowoleniem. Co prawda czynność ta była bez znaczenia, ale dla Janka miała jakiś tajemniczysens.

Tymczasem Rafał za pomocą grubych kabli podłączył mniejsze skrzyneczki do jednej większej. Na koniec podszedł do panelu i uruchomił programdiagnozujący.

Janek bez słowa obserwował twarz mężczyzny, oświetloną łuną bijącą od ekranu. Najwyraźniej udzielił mu się nastrój chwili. Już niedługo sprawdzą, czy teoria doktora Żmudowicza ma jakiekolwiek podstawy. Chłopak wiedział, że wiele będzie od tego zależało.

Rafał zmarszczył brwi i rzuciłkrótko:

– Sprawdź trzeci laser od lewej. Program go niewidzi.

Janek rzucił się z impetem w kierunku laserów. Doktor przestraszył się, że nie zdąży wyhamować i wpadnie na ustawiony sprzęt, ale chłopak z piskiem butów zatrzymał się na centymetry przed urządzeniem, po czym sprawdził gniazdo, wyciągnął wtyczkę i włożył ją jeszczeraz.

– I jak? – zapytał.

– Sprawdzam – odparł doktor i zrobił pauzę. – Nadal nic, wymieńkabel.

Rafała zawsze zadziwiała prędkość poruszania się Janka. I choć nie widział żadnej różnicy w tym, czy ktoś pojawi się w miejscu docelowym sekundę wcześniej czy później, imponowała mu żywiołowość podopiecznego. Była to zresztą cecha, która mogła się podobać każdemu pracodawcy. Szczególnie na początku okresu zatrudnienia, kiedy to pracownik jest oceniany, niekiedy nazbyt powierzchownie. Doktor zawsze najbardziej cenił prawdę. Kolejny raz zastanowił się nad prawdziwym obliczem Janka, pozornie otwartego i beztroskiegomłodzieńca.

– A teraz? – pytanie przywróciło go do rzeczywistości.

Po raz kolejny sprawdził wyniki diagnozy programu. Uparcie pojawiała się informacja, że jeden laser nadal się niełączy.

– To jednak musi być sam laser – zdecydował Rafał. – Weź jakiś inny, a ten uszkodzony odłóż na bok, żeby nam się nie pomieszały. Później do niego zajrzymy i sprawdzimy, co sięstało.

Po chwili w szeregu znalazł się inny, bliźniaczo podobny do reszty mały przedmiot na trójnogu.

Cały czas kucając, Janek spojrzał wyczekująco w stronę doktora. Był gotowy do dalszegodziałania.

Rafał uśmiechnął się i kiwnąłgłową.

– Teraz wszystko gra. Zaraz rozpoczniemykalibrację.

Chłopak błyskawicznie zajął miejsce obok nauczyciela i założył ochronnegogle.

– A gdyby tak dla lepszego efektu zrobić tutaj dym? – zapytał, podekscytowany wizją różnokolorowych promieni laserowych, poruszających się w gęstych chmurach i przybierających różne kształty. – Można by jeszcze podłożyć pod to jakąśmuzykę...

– Nie będziemy robili szopki – stwierdził spokojnie Rafał. – Poza tym, czemu dym? Wyobraź sobie panikę, jaka by powstała, gdyby ktoś wrzasnął, że się pali. Ludzie powyskakiwalibyoknami…

– No to możemy zrobić mgłę! Wystarczy trochę suchegolodu...

– Dajspokój.

– Nie byłoby problemu. Mój znajomy zajmuje się przygotowywaniem występów w jednym klubie. Mógłbym od niego wziąć trochę suchego lodu, glikolu, azotu czy czego on tam używa. On też czasami robimgłę...

Rafał z cichym westchnieniem założyłgogle.

Kiedy głowice poszczególnych oświetlaczy zaczęły się poruszać, Janek wydawał się trochę rozczarowany: widać było tylko małe światełka, ale żadnych promieni. Oczywiście jako student fizyki zdawał sobie sprawę z tego, że tak właśnie będzie to wyglądało, ale na pewno nie miałby nic przeciwko lekkiemu uatrakcyjnieniu wizualnej strony całegoprocesu.

Po około minucie, w czasie której głowice poruszyły się, a światełka zamigotały, wszystko się zatrzymało. Na ekranie panelu sterowania pojawiła się pojedyncza, załamana w kilku miejscach linia. Aby cała powierzchnia badanego przedmiotu została prawidłowo oświetlona, program musiał wiedzieć, jakie są odległości pomiędzy poszczególnymi laserami.

– Położenie laserów zmierzone – oznajmił Rafał. – Teraz musimy ustawićekran.

Wspólnymi siłami przesunęli ramę czarnego ekranu, umieszczając ją około dwóch metrów za laserami.

– Może rozprowadzimy substancję utrwalającą, zanim zdejmiemy folię z ekranu? – zasugerowałJanek.

– Teraz kolejność nie ma aż tak wielkiego znaczenia – odparł Rafał, spoglądając na ustawione przedmioty. – Kiedy zdejmiemy folię, ekran od razu się nie zabrudzi, więc nie będzie to miało wpływu na badanie. Lepiej zróbmy wszystko po kolei, tak jak tozaplanowaliśmy.

Pomagając sobie nawzajem, ostrożnie odkleili z ekranu folię ochronną, po czym ponownie ustawili się przy panelu sterowania. Tam Rafał przystąpił do wykonywania kolejnego etapu kalibracji. Tym razem lasery miały za zadanie zeskanować ekran rejestrujący, a przy okazji potwierdzić określone wcześniej odległości pomiędzy wiązkami. Było to dodatkowe zabezpieczenie, mające na celu wyeliminowanie ryzyka zafałszowaniawyników.

– Ekran mierniczy zeskanowany – stwierdził doktor po kolejnej minucie obserwowania obracających się głowic i migoczących światełek. – Skanowanie potwierdza zmierzone wcześniej odległości między laserami. Możemy rozpylać substancjęutrwalającą.

Rafał swobodnie przełączał się pomiędzy okienkami i funkcjami programu. W końcu to on dokładnie określił, jak to ma działać, a informatyk tylko przełożył polecenia na język maszyny.

– Zaczniemy od małej ilości substancji i wstępnie zeskanujemy tablicę – ciągnął, nie odrywając wzroku od ekranu. Janek miał wrażenie, że wykładowca mówi do siebie. – Potem zwiększymy jej ilość i rozpoczniemyeksperyment.

Urządzenie na prowadnicy ożyło. Płynnym ruchem przesuwając się z lewej strony na prawą, zaczęło rozpylać substancję w postaci mgiełki. Kiedy aparat dotarł do końca prowadnicy, jego korpus wydłużył się. Urządzenie powtórzyło rozpylanie na nieco większej wysokości, a po chwili przemieściło się w przeciwległym kierunku. Gdy ponownie dotarło do końca prowadnicy, po raz kolejny zwiększyło wysokość rozpylania. Trwało to aż do momentu osiągnięcia największej możliwej długości korpusu, czyli około dwóch metrów. Efekt był taki, że tablica została na całej powierzchni pokryta równomiernie pokryta substancjąutrwalającą.

– Rozpoczynam wstępny skan – mruknął Rafał i wybrał odpowiedniąkomendę.

Głowice laserów ponownie zaczęły pracować. Na ekranie panelu sterowania pojawiły się trzy linie. Jedna z nich odwzorowywała tablicę, druga szereg laserów, a trzecia ekran rejestrujący. Na tym etapie program zebrał już wszelkie niezbędne dane i mógł podjąć pracę. Wszystkie odległości zostały zmierzone z dokładnością do setnych części milimetra, wystarczyło więc rozpocząć właściwebadanie.

– Denerwujesz się? – zapytał Janek, przystępując z nogi na nogę. – A co jeśli się nieuda?

Rafał sapnął, zapatrzył się gdzieś w dal i powiedział:

– Jak się nie uda, zrobimy wszystko jeszcze raz. A potem znowu. Jeśli dziś nie osiągniemy żadnych wyników, przemyślimy sprawę i zabierzemy się za wszystko ponownie, ale z nieco innej strony. Ta teoria jest słuszna, Janek. Musibyć...

Przez chwilę obaj milczeli, spoglądając w lekkim napięciu na rozstawiony przed nimisprzęt.

– Określam obszar szczegółowego skanowania – powiedział w końcu Rafał, zaznaczając na ekranie linię symbolizującą tablicę. – I rozpoczynam pokrywanie obiektu grubszą warstwąsubstancji.

Urządzenie na prowadnicy po raz drugi rozpoczęło pracę. Tym razem zamiast mgiełki pojawiały się cienkie strugi substancji. Słychać było rytmiczne, krótkie syki, sygnalizujące, iż ciecz wydostaje się z dozownika. Tsk, tsk, tsk, tsk.

Po chwili znowu zapadłacisza.

– Teraz będzie chwila prawdy – mruknąłdoktor.

Lasery rozpoczęły niestrudzoną pracę, omiatając wiązkami promieni wszystkie zakamarki czarnej tablicy. Każdy z nich miał zmapować cały obiekt, a nie tylko swój wycinek. Wszystkie części aparatury jakby ożyły. Tył ekranu rejestrującego rozjarzył się kolorowymi diodami, świadczącymi o pracy poszczególnych elementów skomplikowanej sieci mikroczujników. Rozległo się buczenie zwiększających obroty wentylatorów. Po chwili na monitorze pojawił się komunikat o spływających do komputera danych. Informacje o odbitych wiązkach nieprzerwanym potokiem trafiały do dalszego przetworzenia. W końcu ponownie zapadła cisza, a na ekranie mignął napis: „Skanowanie zakończone. Dane gotowe do analizy”.

– Zobaczmy zatem, co takiego udało nam się zeskanować – szepnąłRafał.

Janek z przejęciem pochylił się nad ekranem. Rafał wydał komputerowi polecenie wizualizacji i po chwili pojawił się pasek postępu, ukazujący procentowe przetworzenie surowych danych w trójwymiarowy obraz. Niedługo potem ujrzeli niebieskawy sześcian, złożony z milionów punktów. Wyglądał jak pudło z kłębiącymi się w środku oparami jakiegoś gazu. Niestety, jego wnętrze nie przypominało niczego konkretnego, a już na pewno nie stolik z bukietem sztucznych kwiatów w wazonie.

Rafał zmarszczył brwi, a Janek szeroko otworzył oczy ze zdziwienia. Obaj intensywnie wpatrywali się w ekran, próbując dostrzec w układzie kropek coś, co przypominałoby kształt stołu.

– Widzisz coś? – zapytałRafał.

– Chciałbym – odparł powoliJanek.

– Zmienię nasycenie kolorów, może szarościpomogą?

Nawet optymistycznie nastawiony Janek stwierdził, że szare kropki, podobnie jak niebieskie, niczego nieprzypominają.

– Jaką mamy pewność, że otrzymaliśmy prawidłowy obraz? – zapytał Janek spoglądając na swegomentora.

– Na pewno jest prawidłowy, algorytm był przecież sprawdzany. – Rafał wydawał się być rozdrażniony jegopytaniem.

– Nie o to mi chodziło – chłopak potrząsnął głową. – Czy obraz może być do górynogami?

Rafał zamyślił się na chwilę, po czym z nadzieją w głosie powiedziałpowoli:

– Sprawdźmy...

Doktor zaczął manipulować sześcianem. Obaj ze swoim studentem przyglądali mu się z różnychstron.

– A to tutaj? – zapytał Janek, pokazując palcem jakąś ciemniejsząsmugę.

– To tutaj nie jest niczym konkretnym – stwierdził Rafał, dalej obracając wizualizację. – Cholera, nic tu niema…

Przez następne kilkanaście minut obaj wytężali wzrok i wyobraźnię, by dostrzec to, co powinno się znaleźć na ekranie.

– Sprawdzę jeszcze tylko jedną rzecz – warknął Rafał.

Był wściekły, że się nie udało. Wiedział, że zarówno teoria, jak i przeprowadzone na jej podstawie badania są bez zarzutu. Mogło to oznaczać tylko jedno – że opierał się na całkowicie błędnych podstawach. Nie chciał na razie dopuszczać do siebie myśli o tym, że mógł się mylić.

– Zwiększymy odległości pomiędzy punktami wizualizacji i zobaczymy, co nam wyjdzie – zdecydował.

Przełączył się pomiędzy okienkami programu, wpisał kilka cyferek w odpowiednie miejsca i obraz przeszedł metamorfozę. Punkty, które wróciły do swojego pierwotnego niebieskiego koloru, rozlazły się bardziej po ekranie, jednak sześcian nadal był od nich gęsty. I wtedy Rafałowi zaczęło się wydawać, że coś widzi. Usłyszał, jak Janek gwałtownie wciąga powietrze, co oznaczało, że on to również zauważył.

– Jest! – szepnął student. – Widzisz, tam w środku, takiemałe!

Rafał musiał przyznać mu rację. W środku sześcianu zobaczył charakterystyczny kształt stolika i jakiegoś przedmiotu na jego blacie. Wszystko było nadal bardzo małe, nawet po zwiększeniu odległości między punktami. Doktor błyskawicznie wpisał kolejny zestaw cyfr i jeszcze bardziej powiększył sześcian.

Janek roześmiał się radośnie, widząc efekt na ekranie. Twarz Rafała również rozjaśniła się w uśmiechu – obraz stolika był coraz bardziej widoczny.

– Jeszcze tylko mała poprawka – powiedział i powiększył punkty, które stały się małymi kulkami, a stolik, wazon i kwiatki teraz widać było wyraźnie.

Nie było wątpliwości! Teoria jestprawdziwa!

Student zaczął wrzeszczeć i skakać dokoła, radośnie wyrzucając ręce w górę.

– Udało się! – krzyczał w uniesieniu. – Doktorze, udało się!

Rafał pokiwał głową i głęboko odetchnął. Czuł się tak, jakby ogromny ciężar spadł mu z serca. Z fascynacją obracał sześcianem, widząc pełny, trójwymiarowy obraz stolika i wazonika. Obraz był tak wyraźny, że można było dostrzec nawet plastikowe płatki kwiatów.

Poczuł nagle, jak coś chwyta go za gardło. Zrobił właśnie pierwszy krok, by udowodnić swoją teorię. W końcu obwieści, że ma rację i że od początku ją miał. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że zanim osiągnie prawdziwy sukces, będzie musiał przeprowadzić serię badań. Pierwszy eksperyment odbył się w ściśle kontrolowanym środowisku, jednak Rafał miał przeczucie, że wszystko zostanie potwierdzone podczas działań w terenie. Wiedział, że na pewno napotka sporo trudności, ale czuł, że je pokona i udowodni swojeracje.

Janek w końcu przestał skakać i posłał swojemu mentorowi wyjątkowo poważne spojrzenie.

– Doktorze, właśnie wkraczamy w nieznane – powiedział spokojnym głosem. – Czy jesteś na togotowy?

Rafał zdziwił się, słysząc to pytanie. Udzielił mu się jednak nastrój Janka, tak różny od jego zwykłegozachowania.

– Tak – odparł poważnym tonem. – Jestemgotowy.

Chłopak jeszcze przez chwilę patrzył Rafałowi prosto w oczy. Było w tym wzroku coś dziwnego, jakby młody student podejmował właśnie decyzję niezwykłej wagi. Doktor nagle zdał sobie sprawę z tego, że mógł mieć całkowitą rację w swojej ocenie zachowania Janka. Wszystkie jego wybryki mogły być pozą, która miała ukryć jego prawdziwe emocjonalne zaangażowanie w to, czym się aktualnie zajmował. Mogła to być jedynie skorupa, chroniąca prawdziwą naturę wrażliwegochłopca.

W końcu Janek kiwnął głową, roześmiał się i dosłownie rzucił się Rafałowi na szyję, uściskał go serdecznie i zapewnił:

– Możesz na mnie liczyć, doktorze! Pomogę we wszystkim! Kiedy rozpoczniemy eksperymenty w jakimś normalnymmiejscu?

*

Ewa zmywała naczynia, jednym uchem słuchając telewizji regionalnej. Chwyciła gąbkę, zamoczyła ją, po czym kapnęła na nią kilka kropel płynu do mycia naczyń. Kiedy usłyszała, że rozpoczęły się reklamy, całkowicie skupiła się na zmywaniu. W zasadzie nie lubiła tej czynności, ale wykonywane mechaniczne ruchy pozwalały jej błądzić myślami gdzie indziej. Minęło już trochę czasu od konferencji zorganizowanej przez Rafała, a ona nadal rozpamiętywała ten moment. Analizowała to, co powiedział, w jaki sposób poruszał się po scenie, jak zareagował, rozpoznając dawną przyjaciółkę. Widziała, że zaszło w tym człowieku wiele zmian. Co prawda małych i prawie niezauważalnych, ale nie dla niej. Wiedziała, że jest dobrą obserwatorką. W końcu doszła do wniosku, że Rafał stał się po prostu smutniejszy i nieco bardziej cyniczny. Pomyślała jednak, że w jego przypadku był to dość naturalny stan ducha. Skrzywiła się, kiedy uświadomiła sobie, jak głęboką ranę musiała mu zadać śmierć Alicji. A także późniejsze starania skontaktowania się z nią.

– Dziś w naszym ogródku gościmy wyjątkową osobę – rozległ się głos prezenterki bydgoskiej telewizji. – Człowieka wzbudzającego wiele kontrowersji w różnych środowiskach. Doktor Rafał Żmudowicz jest fizykiem, który obecnie pracuje nad potwierdzeniem swojej tezy na temat prawdziwego źródła teoriispirytystycznych...

Ewa błyskawicznie odłożyła talerz, który wylądował na stercie naczyń z głośnym brzękiem. Szybko przeszła do pokoju, w którym stał telewizor, po drodze wycierając mokre dłonie w szmatkę, którą następnie rzuciła ją na stojący obok stolik. Usiadła na kanapie.

Nie było to studio w tradycyjnym sensie tego słowa, lecz mała drewniana altanka ustawiona w ogrodzie, otoczona krzewami. To właśnie w tym miejscu przeprowadzano rozmowy z interesującymi gośćmi. Tym razem na krześle przed kamerą siedział doktor Rafał Żmudowicz. Wyglądał na spokojnego i odprężonego, jakby występowanie w telewizji było dla niego czymścodziennym.

– No właśnie, doktorze – odezwała się prowadząca program kobieta i odwróciła się w stronę swojego rozmówcy. – Jak to jest z tymi kontrowersjami? Podobno zdecydowanie sprzeciwia się pan temu, że duchy naprawdęistnieją?

– W zasadzie to nie do końca tak – stwierdził Rafał, roześmiał się krótko i poprawił na krześle. – Twierdzę tylko, że istnieje pewien naturalny proces wyzwalający efekty, które niektórzy nazywają duchami. Ale jestem przekonany, że efekt taki nie posiada własnej świadomości. Poza tym gdyby duchy istniały naprawdę, to zapewne pani byłaby o tym równieżprzekonana.

Dziennikarka zamrugała i uśmiechnęła się niepewnie. Najwyraźniej rozmowa obrała kierunek, który nie był wcześniejustalony.

– Czy może pan to rozwinąć? – zapytała w pełni opanowanym głosem. Nie z takich opałów udawało jej sięwychodzić.

– Nie wiem, czy pani zdaje sobie sprawę albo czy nasi telewidzowie wiedzą – powiedział Rafał zwracając się wprost do odpowiedniej kamery – że dokładnie w tym miejscu, w tym ogródku zaraz obok budynku naszej regionalnej telewizji znajduje się Łysa Góra, legendarne miejsce spotkań wiedźm? Tu odprawiały swoje tajemnicze rytuały. Niektórzy mówią też, że składały ofiary z ludzi…

– Teraz rzeczywiście zaczynam się bać – powiedziała redaktorka ześmiechem.

– To oczywiście taka nasza regionalna ciekawostka – mówił dalej Żmudowicz. – Chcę tylko powiedzieć, że gdyby duchy naprawdę istniały, to w pewnych miejscach po prostu można by je zauważyć. Dlatego według mnie wszelkie byty astralne to tylko obraz, który potrafi się pojawić w jakimśmiejscu.

– Coś jak film albo hologram? – dopytywałaprowadząca.

– Właśnie – stwierdził Rafał. – Zachodzi tutaj bardzo podobny proces, jak przy naświetlaniu filmu w aparacie. A potem ten obraz zostaje wyświetlony w przestrzeni. Porównanie do hologramu jest bardzotrafne.

– No dobrze, a czy potrafi pan wytłumaczyć ten proces w takich słowach, by zrozumieli to nasitelewidzowie?

– Oczywiście – odparł Rafał i zaczął tłumaczyć od początku.

Używał znacznie mniej skomplikowanych określeń niż podczas swojego wcześniejszego wykładu. Udało mu się jednak wszystko powiedzieć jasno, w dodatku w zwięzłej formie. Przedstawił całość bez zająknięcia, a Ewa nabrała pewności, że musiał całe wystąpienieprzygotować.

– Dziękujemy, doktorze, za interesujący wykład – powiedziała prowadząca. – Widzę, że przyzwyczajony jest pan do tłumaczenia zawiłości swojej teorii laikom takim jakja.

– Oj tak – odpowiedział Rafał. – Ale pomijając cały naukowy żargon, podstawy tej teorii są w zasadzie niezwykle proste i łatwe dozrozumienia.

– Przed programem powiedział pan, że przeprowadził już pierwszy udanyeksperyment.

Ewa zamieniła się w słuch. Była niezwykle zainteresowana postępami, jakie Rafał poczynił w pracy. Śledziła informacje umieszczone na jego stronie. Jednak jak do tej pory nie pojawiła się tam wzmianka o udanym eksperymencie! Pochyliła się na kanapie, otwierając lekko usta. Była skupiona na każdym słowie wydobywającym się z głośnikówtelewizora.

– Owszem – potwierdził doktor z wyraźnym zadowoleniem. – I muszę powiedzieć, że eksperyment ten zakończył sięsukcesem.

– Czy może nam pan przybliżyć nieco, na czym onpolegał?

– Oczywiście. W zamkniętym pomieszczeniu umieściliśmy stolik z wazonem kwiatów, czarną tablicę szkolną oraz zestaw żarówek, które świeciły nieustannie przez dwa miesiące. Dzięki temu światło odbijało się od stolika i zapisywało jego ślady na powierzchni tablicy. Potem wystarczyło tylko wyciągnąć tablicę, wykorzystać urządzenia, jakie zbudowaliśmy, i przeskanować jej powierzchnię. Okazało się, że jesteśmy w stanie wydobyć ślady światła z tablicy i zobaczyć stolik wraz z wazonem i kwiatami tylko na podstawie informacji zapisanych w tablicy przez padające na nie promienieświatła.

– Powiedział pan, doktorze, że trwają przygotowania do eksperymentów w terenie.

– Tak – rzekł Rafał, kiwnął głową i spojrzał prosto w kamerę. – I korzystając z