Sukienka z wody - Agnieszka Litorowicz-Siegert - ebook + książka

Sukienka z wody ebook

Agnieszka Litorowicz-Siegert

0,0
34,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Alina przyjeżdża do Szczecinka, żeby odwiedzić przyjaciółkę Edytę, która podczas rejsu żaglówką wpadła do wody i teraz leży pogrążona w śpiączce. Kiedy wydarzył się feralny wypadek, Edyta pracowała nad książką, przełomową dla swojej kariery. Alina, namówiona przez męża Edyty i wspólną znajomą, postanawia dokończyć powieść, by przyjaciółka nie straciła życiowej szansy na bestseller. Książka musi być oddana wydawcy już niedługo, niewiele zostało do napisania, ale akcja jest tak błyskotliwa, skomplikowana, a jednocześnie wciągająca, że zakończenia nie może dopisać nikt przypadkowy. To, że Alina zawodowo jest profilerką, pomoże jej rozszyfrować fakty, zorientować się, kto w rzeczywistości jest pierwowzorem powieściowych bohaterów, i stworzyć zakończenie zgodne z zamierzeniami Edyty. Pracując nad książką, Alina odnowi przyjaźnie sprzed lat, doceni życie rodzinne i towarzyskie, a także spotka kogoś, dla kogo jej serce zabije mocniej. Jednak odkryje także tajemnice, które mieszkańcy malowniczego miasteczka leżącego nad jeziorem woleliby zachować dla siebie…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 379

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Agnieszka Litorowicz-Siegert

SUKIENKA Z WODY

Copyright © Agnieszka Litorowicz-Siegert, 2022

Wydanie I

Warszawa MMXXII

Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Mojej niezawodnej przyjaciółce Dorocie, dzięki której wiem,

jaką siłą i skałą jest przyjaźń między kobietami

1. Niezwykła propozycja

Cholerne drżenie rąk. Pierwszy raz w życiu była tak przerażona. I tak zdziwiona własną niemocą. W panice skupiła wzrok na czymś nieważnym za szybą, na zewnątrz. Przełknęła ślinę, poczuła, jak jej gardło zaciska się sucho, boleśnie. Zamrugała gwałtownie, żeby powstrzymać łzy. Wiatr się wzmaga, może będzie burza – zmuszała się do myślenia o czymkolwiek, byle wyprzeć nieoczekiwane wzruszenie. Ale nie mogła udawać długo. Nie przyszła tu dla widoku gałęzi poruszających się za półotwartym oknem. Powoli przeniosła wzrok na ustawione pośrodku pokoju łóżko.

Edyta leżała na wznak. Wyprostowana, z rękami równo ułożonymi wzdłuż ciała. Miała zamknięte oczy, włosy zebrane w kok upięty z boku szyi. Zgrabny, wąski nos wydał się Alinie jeszcze smuklejszy. Zdziwiły ją usta pomalowane jasnoróżowym błyszczykiem. A może to tylko krem? Zawsze zazdrościła Edycie tych pięknie wykrojonych ust lalki. I szczupłych dłoni, które teraz leżały nieruchomo na kocu. Pierścionki tu nie pasują – przebiegło jej przez myśl. Potarła skronie, zaciągnęła się dusznym zapachem lilii stojących w wazonie. Powoli się uspokajała. Podeszła bliżej, powinna się jakoś przywitać.

– Cześć – powiedziała, siląc się na opanowanie. – Przyjemne popołudnie. Dni robią się dłuższe. Jest po siódmej i wciąż jasno. Przyjechałam godzinę temu. Ładnie wyglądasz – usłyszała swoje sztuczne, abstrakcyjnie brzmiące słowa.

Co ma do tego wszystkiego pogoda? Wyprostowała się, spojrzała w nieruchomą twarz. Wiodąc palcem po skraju posłania, powoli obeszła łóżko. Zatrzymała wzrok na materiale cienkiej kołdry wywiniętej równym białym pasem na koc. Był idealnie gładki, płaski jak tafla zamarzniętego jeziora. Normalnie nikt w ten sposób nie śpi – pomyślała. Ułożenie pościeli komunikowało brak ruchu. Pod kocem szczupłe nogi rysowały się długim, regularnym kształtem, niczym dwa ramiona lekko rozstawionego cyrkla. Kukła, manekin. – Alina odpędziła natrętne skojarzenie.

– Czy mogę wejść? – usłyszała od progu i odwróciła się zaskoczona. Drobna kobieta w białej płóciennej sukni zaglądała przez niedomknięte drzwi. Uśmiechnęła się przepraszająco. – Tylko włączę muzykę; zapomniałam.

– Oczywiście, proszę sobie nie przeszkadzać. Za chwilę wychodzę.

– Niech pani zostanie, ja na minutkę. Przed pani przyjściem padało, był szum, bo okno otwarte. To dobrze, że szumiało, a nawet bębniło o parapet. A teraz cisza na zewnątrz, więc trzeba włączyć, o… – Przycisnęła guzik w odtwarzaczu. W sportowych butach na miękkiej podeszwie poruszała się sprawnie i bezszelestnie. – Pani pierwszy raz u nas?

– Tak, dawno się nie widziałyśmy. To znaczy ja nie widziałam jej – zmitygowała się i dorzuciła szybko, żeby zatrzeć wrażenie niestosowności. – Ależ intensywnie pachną te lilie.

– Tak, aż w nosie kręci, prawda? Ale tak musi być. Zapachy, dźwięki, smaki. Codziennie zmieniam kwiaty, w ogrodzie sadzimy tylko te, które mocno pachną. Zaraz zakwitnie jaśmin, teraz są hiacynty. Bodźce zapachowe, rozumie pani? Muzyka, ptaki, auta na parkingu.

– Tak. Jutro przyniosę kilka płyt. Vivaldi, Chopin, no i Bruce Springsteen, David Bowie. Ach, oczywiście Michael Bublé. – Rzuciła przepraszające spojrzenie na nieruchomą twarz. – Zapomniałabym, wiesz, że jestem gapa. Mam kilka dni urlopu, zostanę w mieście na trochę. Zajrzę jutro, zgoda? Zdobędę dla ciebie karmelki. Ona przepada za smakiem karmelu. – Odwróciła się do pielęgniarki obserwującej ją dyskretnie znad bukietu świeżych róż.

– Kiedy chce się podać cukierek, trzeba go lekko zwilżyć i przyłożyć do warg.

– Dobrze. Tak zrobię. Pójdę już. Nie jest jej za chłodno? – Alina spojrzała w stronę otwartego okna.

– Nie. Kołdra, do tego ciepły pled. A świeże powietrze dobrze robi. Ruch powietrza. Powinno pracować na twarzy.

– Kolejny bodziec? Widzę, że pani jest dobrze przygotowana do swojej pracy.

– Uwielbiam ją.

– Bardziej niż… szycie?

– Szycie? Skąd pani wie, że jestem krawcową? – Kobieta z niedowierzaniem pokręciła głową.

– Powiedzmy, że zgadłam. – Alina uśmiechnęła się blado.

Na pożegnanie pielęgniarka obrzuciła ją zaintrygowanym spojrzeniem i wycofała się na korytarz. Nie domknęła drzwi, Alina widziała, że jeszcze przez chwilę się jej przygląda.

– Do zobaczenia, Edyto. Muszę iść, mam spotkanie. – Położyła dłoń na chłodnej dłoni przyjaciółki. Potem pochyliła się nad jej twarzą. – Przyniosę ci twoje perfumy, pachniesz obcymi, nie są w twoim stylu, pewnie ci się nie podobają. Pamiętasz naszą ostatnią wyprawę do Francji? Grasse, pola lawendy, sklepik przy manufakturze? Tak się cieszyłaś, że jesteś w perfumeryjnym królestwie… Kupiłyśmy tam po dwa flakoniki, jeden mi został. Pamiętasz? – powtórzyła głośniej. Coraz mocniej zaciskała palce na krawędzi łóżka. – Pamiętasz, do jasnej cholery?! Czy ty mnie w ogóle słyszysz?! Edyta! Kojarzysz, że to ja?! Mogłabyś powiedzieć choć słowo! Odezwij się! – Zamierzała chwycić ją za ramiona, ale w tej chwili poczuła przeszywający ból w skroniach. Wciągnęła w nozdrza haust powietrza, zacisnęła powieki. Starała się wyrównać oddech i rozluźnić mięśnie. – Przepraszam, przepraszam cię, Edi. Odbija mi. To wszystko stało się tak nagle.

Chwilę później energicznie przemierzała hol pogrążony w wieczornym półmroku. Czysty i wysoki. Jej kroki słały rytmiczne echo w zagadkową przestrzeń mniejszych korytarzy po obu stronach. Nie chciało jej się analizować, dokąd prowadzą. Była zmęczona i zła. Zmęczona podróżą w mało komfortowym pociągu, nużącą wymianą zdań z przypadkowymi ludźmi na temat pogody i polityki. Potrzebowała odpoczynku, ostatnie miesiące w pracy były trudne. Kilka spraw jednocześnie, naciski nowego szefa, który żądał „szybszych i jeszcze bardziej zadowalających” efektów. Do tego spotkania autorskie, za którymi nie przepadała. W pakiecie z zazdrością naczelnika, który wolał, żeby „pracowała, a nie robiła za gwiazdę”. Za dużo. A teraz ten wybuch złości. Niepotrzebnie zareagowała tak gwałtownie. Nie skontrolowała się. Przecież potrafi panować nad emocjami, jest z tego znana. Nie tym razem. Źle, fatalnie – karciła się w duchu, zbiegając ze schodów niewielkiej wejściowej werandy. Dobrze, że nikogo nie spotkała. Czuła, że jej gniew jest widoczny. Za szybko szła, zbyt ciężko oddychała. Musi się opanować. Tylko jak? Szczupłe, idealnie ułożone palce Edyty wyglądały tak nienaturalnie…

Drogę do miasta taksówka pokonała w pięć minut. Kierowca był irytująco gadatliwy, popisywał się słabymi żartami i czuć go było tytoniem. Nie znosiła tego, z ulgą wysiadła w pobliżu pomostu przy małej przystani. Dobrze znała to miejsce, park i aleję wzdłuż brzegu jeziora. Czy tutaj będzie mogła odpocząć? Dotknęła kieszeni dżinsów, w której schowała klucz do hotelowego pokoju. Zameldowała się zaraz po przyjeździe, przed wizytą w Liliowej Zatoce i spotkaniem, na które ściągnięto ją w tak zagadkowym, nagłym trybie. Wcześniej musiała zobaczyć Edytę. Zerknęła na zegarek. Trzy minuty. Skręciła w przecznicę prostopadle przylegającą do nadbrzeżnej promenady. Wciąż idąc szybkim krokiem, sięgnęła do torebki po szminkę i puder. Zwolniła nieco, by poprawić włosy. Idiotyczne, że przy tak jasnej skórze nosi na głowie afro – uśmiechnęła się do siebie. Pierwszy raz od wielu godzin poczuła coś innego niż smutek. Kiedyś nie lubiła swojej fryzury, miała za złe, że geny egzotycznego ojca okazały się tak silne. Teraz była z tego zadowolona. Miała ciemne, kręcone włosy, o jakich marzyło wiele jej koleżanek. Dotknęła loków, zebrała kosmyki w supeł na karku. Powietrze pachniało lepkimi pąkami kasztanów. Znała ten zapach. Kojarzył jej się ze szkołą, z kasztanowcami rosnącymi wzdłuż murów liceum. Od starej szkoły dzieliło ją tylko kilkadziesiąt metrów, ale nie miała już czasu, żeby – jak zwykle podczas wizyt w rodzinnym mieście – stanąć w cieniu rozłożystego gmachu i zastanowić się: wejść do środka czy nie? Nigdy nie weszła.

Zauważyła ich, gdy tylko przekroczyła próg kawiarni. Miron zawsze odcinał się od reszty – bez względu na okoliczności w świetnie skrojonej marynarce, nienagannej fryzurze. Lekko zdystansowany, małomówny. Rena przeciwnie – swobodna, gadatliwa, uśmiechnięta w grymasie, który uwidoczniał dołki w jej policzkach. Teraz rozmawiali o czymś w skupieniu. Nie wyglądali jak para, choć łącząca ich relacja była widoczna na pierwszy rzut oka. Bliscy sobie ludzie.

Dostrzegli ją i podnieśli się jednocześnie. Rena, obciągając bluzkę na ładnym biuście, podbiegła do Aliny i bez słowa rzuciła się w jej objęcia. Przylgnęła do niej mocno. Nie płakała głośno, ale Alina czuła, jak materiał jej sukienki nasiąka ciepłą wilgocią łez.

– To okropne, prawda? – Rena odchyliła się, zaglądając jej w twarz.

– Byłam u niej, wracam stamtąd. Okropne. Ale nie płacz, będzie dobrze.

– Tak myślisz? Ty zawsze masz rację. Naprawdę tak myślisz?

– Naprawdę. Ale teraz muszę napić się kawy. I dowiedzieć się, o co chodzi. Dlaczego mnie tu ściągnęliście? Przyjechałabym i tak, bez tego alarmu. To dziwne zaproszenie, podteksty. Nie rozumiem.

– Miron wszystko ci opowie. Wiem, że wcześniej czy później przyjechałabyś, ale tu chodzi o wcześniej. Chodź, zamówię ci kawę i coś do jedzenia. Miron, zajmijmy się nią, jest zmęczona.

– Może zbyt zmęczona na trudną rozmowę? – Mąż Edyty podniósł się z krzesła i rozłożył ramiona w powitalnym geście. Przygarnął Alinę i przez długą chwilę nie zwalniał uścisku. Szepnął jej do ucha: – Dobrze, że jesteś.

– Jechałam pociągiem sześć godzin. Mam zepsute auto, a wolałam nie czekać, mechanik uprzedził, że to minimum dwa dni. W czym rzecz? Dlaczego oboje jesteście tacy tajemniczy? Rozumiem, że był wypadek, że…

– Płynęliśmy jachtem na wyspę. – Miron gestem zachęcił, żeby obie usiadły, i bez wstępów przeszedł do opowiadania. – Znaliśmy to miejsce. Ty też je znasz, nieraz tam pływaliśmy, pamiętasz tę głębię na środku jeziora? To był moment. Edyta przechyliła się przez burtę, chciała dotknąć wody. Podeszwa jej buta pośliznęła się, Edyta straciła równowagę, wpadła do jeziora. Nie wypływała, przestraszyłem się i wskoczyłem za nią. Woda była zimna, to mogło ją sparaliżować. Zapaść, zatrzymanie akcji serca, trudno ustalić. O nic nie uderzyła, do dna było daleko, dookoła żadnych przeszkód. Po prostu przestała się ruszać, oddychać. Przestała żyć na kilka minut. – Potarł nerwowo czoło, zaczerpnął powietrza. – Przyjechała motorówka ratowników, przejęli ode mnie reanimację, ale nic to nie dało. W szpitalu zdiagnozowano niedotlenienie mózgu. Ale żyła. Rozumiesz?

– Tak. Wpadła w śpiączkę?

– To trwa już tydzień. Przeniosłem ją ze szpitala do Liliowej Zatoki. To prywatny mały ośrodek, świetni lekarze. Myślałem o klinice w Olsztynie…

– Budzik dla dorosłych, wiem. Dlaczego jej tam nie zawiozłeś?

– Trzeba czekać na miejsce. A w Zatoce pracuje neurolog światowej sławy, pochodzi stąd, otworzył klinikę dwa lata temu, leży w niej jego ojciec, to chyba z jego powodu.

– Jak ocenia szanse na wybudzenie?

– Nie odbiera nadziei, ale nie jest hurraoptymistą. To pragmatyk, dużo widział. Twierdzi, że każdy przypadek jest inny.

– Ona jest silna. Zawsze była, wszyscy to wiemy – weszła mu w słowo Rena. Nerwowo szarpała brzeg papierowej serwetki. – Pamiętacie, jak niemal odcięła sobie palec nożem i sama pojechała na pogotowie? Albo jak weszła zimą na Nosal, bez raków? Da radę, powiedzcie, da?

– Wierzymy w to wszyscy, Reno. – Miron spojrzał na nią niemal karcąco, jakby irytowało go jej zwątpienie. – Jest pod najlepszą opieką.

– Szczerze mówiąc, myślałam, że będzie ci chodziło o załatwienie jej miejsca w jakimś dobrym szpitalu w Warszawie, że w tym mogłabym pomóc. – Alina upiła łyk kawy i spojrzała na niego wyczekująco.

– Nie, chodzi o coś innego. – Miron poprawił okulary w czarnej oprawce i się wyprostował. – To będzie bardzo nietypowa prośba, Alu.

– Zamieniam się w słuch.

– Widzisz… Edyta była w trakcie pisania książki.

– Tak, wiem. Rozmawiałyśmy o tym często. Znakomite wydawnictwo, lepsze niż wszystkie wcześniejsze. Doskonałe warunki, honorarium. Była bardzo zadowolona. I z tego, co wiem, pisanie szło jej świetnie.

– Ta książka to przełom w jej karierze, tak to rozumiała. Podobnie uważają ludzie z wydawnictwa. Sami zaprosili ją do współpracy, przeczytali konspekt i nie wahali się zainwestować w jej nazwisko.

– Cóż, nie byle jakie. Edyta wydała już, poczekaj… na pewno ponad dziesięć powieści.

– Wszystkie były bestsellerami, ale ta zanosiła się, przepraszam, zanosi, na coś wyjątkowego. Wydawnictwo ma już wstępną umowę z zagranicznym producentem na ekranizację.

– Czyli wszyscy na nią liczą.

– Właśnie. I zbliża się termin oddania tekstu. Wydawca się dopytuje.

– Jak oni zareagowali na wiadomość o wypadku?

– Nie zareagowali. Nie wiedzą o niczym.

– Jak to? Nie powiedziałeś im?!

– Nie.

– Nie rozumiem.

– Skup się. Ta książka to ogromna szansa dla Edyty. Dzięki niej może stać się flagową autorką najlepszego wydawnictwa w tym kraju. Poza tym jej nazwisko zaistnieje w branży filmowej, to otwiera niewiarygodne możliwości.

– Co do tego nie mam wątpliwości. Edycie to się należy. Ale dlaczego…

– Dlatego że informacja o wypadku zatrzasnęłaby drzwi, za którymi jest spełnienie jej marzeń. Wiesz, jak chciała zostać pisarką. Świetną pisarką.

– Znam ją dłużej niż ty, nie musisz mi tego tłumaczyć. Ale dalej nie rozumiem, czemu ma służyć to kłamstwo.

– Nie kłamstwo, tylko niepowiedzenie prawdy… – wtrąciła cicho Rena.

– A to jakaś różnica?

– Tak. – Miron ściągnął brwi, między którymi utworzyła się głęboka bruzda. – Oni nie muszą niczego wiedzieć. Na razie udaje mi się trzymać tę informację w tajemnicy. Sam w imieniu Edyty odpisuję na rzadkie maile. Telefonów nie odbieram, na sekretarce jest wiadomość z prośbą o przysłanie esemesa i wyjaśnieniem, że Edyta jest zajęta pracą. Autentyczna, sama ją kiedyś nagrała.

– Ale po co to wszystko? Przecież ona może się nie wybudzić na tyle szybko, żeby dokończyć książkę. A nawet jeśli się obudzi, przez jakiś czas może nie być w stanie normalnie funkcjonować, myśleć, pracować. Kto wie, ile to wszystko potrwa.

– To prawda, nie wiemy. Ale nie możemy wykluczyć, że Edyta obudzi się za dwa dni i wróci do formy szybko. Rena ma rację: jest silna. Badania wykazują, że jej organizm walczy i pozostaje w dobrej kondycji. Może się zdarzyć wszystko.

– Poczekaj, jeśli dobrze rozumiem, zakładasz, że skoro istnieje szansa, że Edyta zdąży dokończyć książkę, nie warto informować wydawcy o jej chorobie? Ale przecież może być zupełnie inaczej.

– Prawdopodobieństwo wynosi pół na pół, tak możemy założyć. Jeżeli Edyta wyzdrowieje i znów będzie mogła pracować, nawet po dłuższym czasie, warto utrzymać fikcję, że jest w pełni sił, pisze.

– Ale przecież to oznacza niedotrzymanie terminu, przesunięcie go na nie wiadomo kiedy.

– A może nawet zerwanie najlepszej umowy, jaką dotychczas podpisała. Plus kary od producenta filmowego i inne konsekwencje. Do tego nie chcemy dopuścić. – Miron ściszył głos i spojrzał porozumiewawczo na Renę.

– Zaraz. Idąc trybem twojego… waszego rozumowania, musiałoby się stać tak, że wydawca dostaje skończoną książkę na czas. Mimo wszystko.

– Otóż to! Książka musi zostać dokończona. Jeśli nie przez Edytę, to… przez kogoś innego.

– Kogoś, kto zrobi to za nią, tak? O czym wy myślicie?

– Jest tylko jedno rozwiązanie. Tylko jedna osoba, która może to zrobić.

– Czyli?

– Ty.

– Oszalałeś?! To kompletnie niedorzeczne! – Alina energicznie odstawiła filiżankę na spodek. Srebrna łyżeczka upadła na podłogę. – To niemożliwe. Bzdura. Jak mogliście w ogóle wpaść na coś takiego?!

– Poczekaj – przerwała jej Rena. – Nie irytuj się. Przegadajmy to.

– Nie ma o czym rozmawiać. To nonsens!

– Niezupełnie. Przeczą temu trzy rzeczy. Po pierwsze: też jesteś pisarką. – Rena uśmiechnęła się ciepło i przykryła jej dłoń swoją.

– Ale przecież to zupełnie inna dziedzina! Edyta pisze powieści obyczajowe, ja zajmuję się kryminalistyką. Moje książki to nie literatura. Nie widzicie różnicy?

– Czytaliśmy i twoje książki, i recenzje – wtrącił Miron. – Wszyscy znający się na rzeczy piszą o twoim unikatowym stylu, który ma niewiele wspólnego z suchą narracją. Jesteś fachowcem, ale masz także świetne pióro. Przypuszczam, że właśnie za to dostałaś tyle nagród.

– Po drugie… – Rena pochyliła się nad stolikiem. – Jesteś przyjaciółką Edyty od dwudziestu pięciu lat.

– Podobnie jak ty.

– Tak, ale ja nie potrafię pisać. Pamiętasz, miałam z polskiego marną tróję. Poza tym Edyta zawsze ci ufała, zwierzała ci się. Twierdziła, że rozumiesz ją lepiej niż ja, bo ja wciąż żartuję albo ją krytykuję. A ty ją „czujesz”, mówiła tak, przyznaj, nieraz byłam o to zazdrosna. Myślę, że gdybyś przeczytała to, co napisała do tej pory, wiedziałabyś, o co jej chodzi, do jakiego finału chce doprowadzić książkę.

– No i jest jeszcze jedno – wszedł jej w słowo Miron. – Twoja specjalizacja. Jesteś profilerką, potrafisz wywnioskować wiele z poszlak, podpowiedzi. Widzisz to, co przegapiają albo bagatelizują inni. Umiesz czytać ludzi, ktoś tak o tobie napisał, pamiętasz? To ważne. Masz predyspozycje, które pomogłyby ci wniknąć w głowy bohaterów Edyty. Zrozumieć ich motywacje, decyzje, zachowania.

– Mówisz tak, jakby to było wybitnie trudne. Czytałeś to, co dotąd napisała?

– Oboje czytaliśmy sporą część, Rena także. To genialna fabuła, niezwykle wciągająca, skomplikowana. Naprawdę nie można się od tego oderwać. Nic nie jest oczywiste, przewidywalne. Dlatego tak trudno byłoby dopisać ciąg dalszy komuś, kto nie zna Edyty i nie ma twoich umiejętności.

– A nawet daru – przytaknęła Rena.

– Przesadzacie. Nie czytam w myślach i nie jestem jasnowidzką. Poza tym, czy to moralne? Pomyślcie: czy Edyta chciałaby, żeby ktoś grzebał w jej pomysłach? Jakim prawem miałby się pod nią podszyć inny autor?

– Prawem przyjaźni, proste. Ratowania jej w dramatycznej sytuacji. – Rena wzruszyła ramionami.

– Nie, to nie jest proste. To byłoby oszustwo. Manipulacja.

– Ale w słusznej sprawie. – Rena ściszyła głos do szeptu. – A ja nawet jestem pewna, że Edyta chciałaby, żebyś to zrobiła. Ona na pewno zrobiłaby to dla ciebie.

– A to jest już szantaż. – Alina uśmiechnęła się pierwszy raz od rozpoczęcia rozmowy. – Stawiacie mnie w bardzo niekomfortowej, wręcz idiotycznej sytuacji.

– Powiedzmy inaczej: w trudnej. – Miron uniósł kącik ust w półuśmiechu. – To by było wyzwanie, przyznaję. Ale ty lubisz wyzwania. Łatwe rzeczy cię nie kręcą, to też słowa Edyty.

– Bierzesz mnie pod włos?

– Nazwij to, jak chcesz. – Spojrzał jej głęboko w oczy, zauważyła, że jego palce zaciśnięte na brzegu stolika stają się coraz bielsze. – Użyję każdego sposobu, żeby cię do tego przekonać.

– Bo?

– Bo kocham Edytę i zrobię wszystko, żeby zabezpieczyć jej przyszłość, na wypadek gdyby ta przyszłość miała wyglądać lepiej niż dziś. Rozumiesz? Jeśli Edyta się obudzi, wciąż musi mieć swoją szansę. Ale potrzebuję pomocy. Twojej.

– Kochasz ją? Argument nie do zbicia. Czyli poniżej pasa.

– No wiesz… – westchnęła Rena.

– Żartuję. Lepszej karty przetargowej nie ma. Co mam powiedzieć, skoro wyciągasz asa z rękawa?

– Czyli… Zgadzasz się?! – Oczy Mirona zabłyszczały, ale Alina pokręciła głową.

– Tego nie powiedziałam. Wciąż myślę, że wasz pomysł to szaleństwo. Ale mogę obiecać, że się nad nim zastanowię. Na teraz odpowiedź brzmi: nie. Jestem zmęczona, za dużo się dzisiaj wydarzyło. Pojadę do hotelu, wyśpię się, spotkajmy się gdzieś na późnym śniadaniu. Możecie?

– Jasne – zgodził się Miron.

– O dziewiątej kończę papierkową robotę, potem wpadnę na chwilę do salonu i jestem wolna – rzuciła Rena. – Więc może o dziesiątej u mnie? Zrobię wam jajka po wiedeńsku i truskawki z kruszonką.

– Są już truskawki? – zdziwiła się Alina.

– Waldek przywiózł z Niemiec, ale smakują jak nasze. Miał tam zlecenie, szuka przodków pewnego człowieka z Arizony. Ciekawa historia, pewnie będzie miał okazję wam opowiedzieć. Jeśli chcesz, któryś z bliźniaków przyjedzie po ciebie do hotelu.

– Dobrze. Potem pojadę do Zatoki, obiecałam Edycie, że przywiozę trochę jej ulubionych płyt.

– Właśnie. Ty wiesz, co ona lubi. Sama widzisz, jesteś jej bratnią duszą. – Miron poprawił spinki przy mankietach koszuli.

– Nie zaczynaj. Na dzisiaj dość. Marzę o prysznicu i wygodnym łóżku.

– Poczekaj. Powiedziałaś: obiecałam jej? – Ton Reny zabrzmiał zaskakująco poważnie.

Oboje spojrzeli na nią ze zdziwieniem.

– Tak. Powiedziałam, że przywiozę Springsteena i Vivaldiego. I perfumy, przypomniałam jej wizytę w Grasse.

– Mówiłaś do niej? Tak po prostu? Podziwiam cię. Ja nie mogę się na to zdobyć od tygodnia. Coś mnie blokuje. To głupie, wiem. Trzeba do niej mówić. Ale nie potrafię. Nie mogę się przełamać. Jakby to była inna osoba, nie nasza Edi.

– Nie martw się. To normalne. Ja jestem policjantką, gliną, wiele widziałam. Łatwiej mi. Chcesz, pojedziemy tam jutro razem? Weźmiemy ze sobą truskawki. Nie płacz. Reno, słyszysz? Ona z tego wyjdzie.

2. Nieudacznik

Przez całą noc przewracała się z boku na bok. Nigdy nie spała tak źle, będąc w Szczecinku. Wstała o szóstej. Powiew powietrza nasyconego zapachem jeziora przypomniał jej poranki w rodzinnym domu. To rozbudziło ją na dobre. Poczuła tęsknotę, przed którą się broniła, ilekroć tu przyjeżdżała. Zawsze zatrzymywała się w hotelu, ale ciągnęło ją tam. Nikt z jej rodziny już nie żył, ale wciąż stał dom, z którego wyjechała w świat. Zawsze działał na nią jak magnes. Uśmiechnęła się do siebie – właściwie po co bronić się przed tym, co nieuniknione. Wzięła prysznic, ubrała się i zeszła do holu. W hotelowym barze zastała tylko niskiego, krępego człowieka, który nieśpiesznie uruchamiał ekspres do kawy. Sprawiał wrażenie wciąż nierozbudzonego, ale przywitał ją uprzejmie.

– Napije się pani dobrego espresso? Za trzy minuty będzie gotowe.

– Właściwie wybieram się na spacer, ale może zrobi mi pan kawę na wynos?

– Jasne. Choć dla mnie takie praktyki to profanacja. – Barman wzruszył ramionami. – Jestem baristą, mam dyplomy. Uznaję kawę tylko w szkle lub porcelanie. Jeśli pani jeszcze tu zajrzy, zrobię pani coś genialnego, o w tym. – Odwrócił się i na półce wyszukał naczynie.

– Kieliszek?

– Aha! Widać nie piła pani jeszcze kawy w kieliszku. Będzie gęsta jak lukier, smolista. Nazywa się „dotyk anioła”. Pachnie dymem, olśni panią! – Barman się rozkręcał. Wręczył jej kubek i włączył radio. – No, czas zacząć dzień. Miłego!

– Nawzajem. – Pomachała mu na pożegnanie i wyszła przed hotel.

Słońce podnosiło się powoli, wciąż było chłodno. Zapięła kurtkę, ruszyła energicznie w głąb ulicy ocienionej starymi klonami. Lubiła tę część miasta. Trochę ponurą, przytłaczającą rozmiarem przedwojennych willi w przepastnych ogrodach. W niepogodę okolica z powodzeniem mogłaby tworzyć idealną scenerię dla filmu grozy. I jeszcze charakterystyczny zapach – stare mury i wilgotne liście. Nawet w słoneczne dni klony pachniały jak po deszczu. Uwielbiała ową mieszaninę niepokojących doznań. Jak wszystko, co wywołuje dreszcz na plecach. Tę skłonność miała od dziecka. Tajemnice, nieoczywiste konotacje. Może dlatego wybrała taki zawód. Westchnęła. Siła wyższa, i tym razem nie odmówi sobie przejścia obok budynku, który fascynował ją od lat. Mogła skrócić drogę, omijając go, ale piętrowa kamienica zwieńczona nadbudówką o skośnym dachu była zbyt silną pokusą. Przed wojną wolontariuszki prowadziły tu przytułek dla ubogich chorych. Niestety, za rządów Hitlera lazaret okrył się potworną sławą, o której wszyscy chcieliby dziś zapomnieć. Alina odpędziła przykrą myśl, jak zwykle wolała cieszyć oko ładną architekturą. Co jest w tych murach, że działają na nią niemal hipnotycznie? Lubiła tę zagadkę. Cieszyły ją rzeczy, których nie mógł rozgryźć jej analityczny umysł. Świadomość istnienia irracjonalnych przesłanek pozwalała jej nie zapominać, że przy rozwiązywaniu realnych łamigłówek powinna brać pod uwagę także to, czego nie da się nazwać wprost.

Zerknęła na zegarek i ruszyła w stronę znajomej ulicy. Znalazła się w dzielnicy niewielkich domów jednorodzinnych. Zaczynał się poranny ruch, minęło ją kilka osób na rowerach, z trojgiem wymieniła słowa powitania. Dziś wtorek, z pewnością jadą na targ – pomyślała. Wciąż była tu pamiętana, to ją cieszyło. Zmrużyła oczy, z daleka dostrzegła znajomą postać w ogrodzie domu sąsiadującego z tym, który kiedyś zajmowała z rodzicami. Starszy mężczyzna w kaszkiecie pochylony nad krzakami porzeczek najwyraźniej także ją zauważył, wyprostował się i podparł pod boki. Minęła swoją posesję i stanęła przy ogrodzeniu.

– Alinka? To ty?! Jak ja cię dawno nie widziałem! Wchodź, co będziesz tak stała. – Starszy pan podbiegł do furtki i rozwarł ramiona. – Ależ ty pięknie wyglądasz! Niech cię uściskam, chyba nie odmówisz sąsiadowi?

– Dzień dobry, panie Kostku! – Pozwoliła, żeby ja uścisnął. – Nie mogłam się oprzeć, musiałam tu zajrzeć.

– Ja wiem, wiem. Ty tylko udajesz twardzielkę, ale w środku jesteś miękka jak ulęgałka. Czy ja cię, dziecko, znam od roku? – Roześmiał się głośno, wziął ją pod ramię i poprowadził na tyły domu. – Siądź ze mną chociaż na chwilę, opowiesz, co u ciebie. I masz stąd dobry widok na wiadomo co. – Mrugnął porozumiewawczo.

– Nie da się ukryć, zna mnie pan na wylot. Nie odważyłabym się tam wejść, ale chętnie popatrzę. Ktoś nowy się wprowadził czy tamci gospodarze zadbali tak o podwórko? Podjazd do garażu wysypany świeżym żwirem i tych krzaków po bokach nie było. Ani lamp przy garażu. O, i rolety w oknach, wcześniej wisiały firanki.

– Oko fachowca, widać od razu. – Mężczyzna z uznaniem pokiwał głową. – Masz rację, nowi się pojawili, będzie jakieś pół roku. Przyjemni ludzie, nie powiem. Pieski trzymają.

– Jamniki? Czy maltańczyki?

– Jamniczki dwa! Ale skąd ty to… Przecież nie widziałaś, wyjechali na kilka dni, psiaki zabrali.

– W drzwiach garażu jest klapka z przejściem dla zwierząt, widzi pan? Nisko, dla małego psa. Jak maltańczyk, ta rasa jest teraz modna. Albo dla psa o krótkich łapkach.

– No jest, faktycznie. Tam posłanie mają dodatkowe. On mechanik, to często w garażu pracuje, a te dwa czorty przy nim się wylegują. Czarne, aksamitne, dbają o nie, nawet behawiorystę zatrudnili czy jak mu tam. To znaczy dobrzy ludzie. A ty jak detektyw prawdziwy, Alinko. Za każdym razem się dziwię, a przecież już nie powinienem. – Spojrzał na nią dobrotliwie. – Co tam w pracy? Czytam w gazetach, śledzę, wiem, że ci dobrze idzie. Zadowolona jesteś? Siadaj na leżak, chwilę zostaniesz, co? Chcesz kawy? Gdzie się zatrzymałaś? Na długo? Wybacz staremu, że tak wypytuje, ale ja tu rzadko z kimś pogadać mogę.

– Dziękuję, kawę już piłam. Przyjechałam wczoraj, mieszkam w Gryfie. A w pracy jak zwykle: bez wytchnienia. Dużo spraw i pan wie, to trudna dziedzina. Jestem trochę zmęczona.

– Przyjechałaś na urlop?

– Nie, właściwie nie. Pamięta pan Edytę Olszewską?

– No masz! Jakżebym nie pamiętał? Trzymałyście się razem jak papużki nierozłączki. Twoja przyjaciółka, prawda? Poza tym ona przecież znana u nas, sławna nawet. Pisarka. Ostatnio widziałem ją parę razy na mieście, w parku. Czasem to nawet ją ludzie zaczepiają, autografy rozdaje. Piękna kobieta. Po mężu inaczej się nazywa, czekaj, nie pamiętam. On chyba naukowiec jakiś?

– Miron Baron. Historyk. Naukowiec, współpracuje z zagranicznymi uniwersytetami. Dobrze pan kojarzy. Przyjechałam, bo Edyta miała wypadek.

– Boże mój, a co się stało?!

– Wypadła z łodzi, do zimnej wody. Zatrzymanie akcji serca. Jest w śpiączce.

– Co ty powiesz?!

– Mówię to panu w tajemnicy. Bo na razie nikt nie powinien o tym wiedzieć. Rozniosłoby się po mieście. A jest powód, żeby zatrzymać wypadek w tajemnicy.

– Rozumiem. To znaczy nie rozumiem, ale u mnie jakby wpadło do studni. Pamiętasz, obiecałem, że rodzicom nie powiem, że papierosy paliłaś w piwnicy? Nie powiedziałem!

– Dlatego panu ufam. Zadzwonił do mnie Miron, mąż Edyty. Widziałam się z nią. Leży w Liliowej Zatoce. A raczej widziałam ją. Nie ma z nią kontaktu.

– Myślisz, że…

– Nie wiem, co będzie. – Alina podniosła głowę, przełknęła ślinę. – Ale jej organizm walczy. Zawsze jest szansa.

– No tak… Będziesz czekała na jej wybudzenie?

– Trudno powiedzieć. Na razie muszę podjąć pewną ważną decyzję. Od tego zależy, czy zostanę. Powinnam trochę odpocząć od pracy, urlop by mi się przydał. Poza tym nie spieszy mi się do pustego domu.

– Czyli u ciebie po staremu? Sama jesteś? Jak nie chcesz, nie mów, ale widzę po oczach, że coś jakby nie tak.

– Nie tak, racja. – Spojrzała na niego ze smutnym uśmiechem. – Pan wie, panie Kostku, ile ja mam lat?

– Dla mnie ty zawsze podlotek jesteś. Trzeba by obliczyć. Trzydzieści dwa?

– Dziesięć więcej. Kobiety w tym wieku mają dorosłe dzieci. Jak Rena, ją też pan na pewno pamięta.

– Tak. Z domu Kujawianka. Z jej ojcem na ryby jeżdżę. Bliźniaki ma, studentów.

– A Edyta niewiele młodszą córkę. Ja? Nie mam nikogo. Męża, dzieci, nawet psa. Przegapiłam czas, kiedy trzeba było zająć się założeniem rodziny. Ostatni facet zostawił mnie dla dziewczyny, która ma dwadzieścia pięć lat. Rozumie pan? Jeszcze niedawno to ja byłam młodsza od wszystkich, a teraz jest odwrotnie. W pracy mam tylko młodsze koleżanki. Życiowy nieudacznik ze mnie.

– Od razu nieudacznik! Karierę zrobiłaś, osiągnęłaś sukces. To mało?

– Dużo. Ale koszt. Jaki koszt?! Czy nie za wysoki?

– Och, chyba przesadzasz, moja mała. Mówisz tak, bo jesteś przemęczona i tyle. Trupów się naoglądałaś, z bandytami przestajesz. To masz prawo mieć w głowie ciemno i straszno. Jeszcze jesteś młoda, wiele dobrego przed tobą. Weź wolne, gdzieś pojedź, musisz się przewietrzyć. I optymizm wróci, zobaczysz.

– Tak pan myśli?

– Nie myślę, tylko wiem. Może ja cię w bystrości nie dogonię, ale mam swoje lata. A człowiek stary, to i mądry. No, chociaż nie każdy. – Kostek rozejrzał się i machnął ręką. – Ignaca stroiciela pamiętasz? Tego, co gołębie hoduje? Spod czternastki. Niedawno chciał mi wcisnąć głupotę, że jego ptak do Francji doleciał i z powrotem. Mówię: Ignac, chyba oczadziałeś. Albo się telewizji za dużo naoglądałeś. Do Francji, też mi co!

– Prawdę mówiąc, gołębie potrafią pokonywać zaskakująco duże odległości. Mają wewnętrzny kompas, podobno kierują się wskazaniami słońca i polem magnetycznym. Słyszał pan, że latają nad drogami i wiedzą, kiedy skręcić o dziewięćdziesiąt stopni?

– Ale na pewno nie te wypasione egzemplarze stroiciela. One za miasto wylecą i zadyszkę mają. Ignac się chwali, bo zazdrosny jest. O róże. Od lat konkurujemy, komu się lepsze udadzą. W ubiegłym roku posadziłem odmianę, która pachnie jak milion dolarów. A kwiat wielki jak głowa kapusty. Zazdrość, mówię ci, zazdrość przez niego przemawia.

– Lubię te wasze przekomarzania. – Alina się roześmiała. – Pamiętam róże stroiciela jeszcze z dzieciństwa. Mama kupowała od niego na bukiety.

– A powinna była ode mnie – mruknął bez złości Kostek. – A ta decyzja, co wspominałaś, to coś poważnego?

– Niecodzienna sprawa. Ale muszę się z nią uporać sama. Tyle mogę powiedzieć, że dotyczy Edyty. Ktoś mnie nakłania, żebym zrobiła dla niej coś, do czego nie mam przekonania. I pewności, że ona byłaby zadowolona.

– Bardzo skomplikowane.

– Zgadza się. I trudne z moralnego punktu widzenia. Muszę to bardzo dobrze przemyśleć. Przepraszam, syn Reny. Ma po mnie przyjechać. – Przerwała, widząc nazwisko na wyświetlaczu komórki.

Kwadrans później Kostek odprowadzał Alinę do bramki swojego ogrodu. Jeszcze raz spojrzała na dom sąsiadujący z jego posesją.

– Powinnam zajechać na cmentarz. Dawno tam nie byłam.

– Ja zaglądam do twoich rodziców. To już będzie z dziesięć lat od wypadku.

– Tak. Myśli pan, że ci ludzie dbają o nasz dom?

– Możesz być spokojna, mam ich na oku. Porządni są, czyści. Nie tacy dobrzy sąsiedzi jak twoi rodzice, ale całkiem mili. Spokojni, nie ma hałasów, nie licząc tych aut w warsztacie. No, moje dziecko, nie przejmuj się niczym. A tamta sprawa, wiesz, ten twój dylemat. Może ty jesteś jak te gołębie, co mają kompas w środku. Kieruj się intuicją. Tyle ci może stary człowiek poradzić.

– Dobre są te pana rady, dziękuję. Oho, jedzie Kosma. Albo Damian. Nie odróżniam ich.

– No proszę, proszę. – Kostek przysłonił oczy i spojrzał pod słońce w stronę zbliżającego się auta. – To wnuk starego Kujawiaka takim cackiem się wozi! A dziadek na ryby rozklekotanym skuterkiem dyrda. Ale, ale, leć do niego, Alinko. I zajrzyj, gdybyś miała tu dłużej zostać. Zrobię ci chałkę w mleku, smażoną, kiedyś wpadałaś do nas na taką. Pamiętasz jeszcze? Nie pamięta pewnie… – szepnął do siebie, bo Alina wsiadła już do samochodu.

– Dzień dobry, Da…

– Dzień dobry, ciociu Alino. Bingo. Jestem Damian.

– Uff. Strzelałam. – Uśmiechnęła się do wysokiego blondyna o zadziwiająco jasnych oczach. Niestety, jego brat miał dokładnie takie same. Myliła ich ciągle, choć znała od dziecka. – Poza tym nie uważasz, że nadeszła pora, żebyś mówił mi po imieniu? Zdałeś na studia, jesteś dorosły.

– Jasne. Jedziemy do nas, prawda? W kuchni pachnie obłędnie, mama szykuje coś specjalnego.

– Miały być proste jajka po wiedeńsku. Miron już jest?

– Tak. Dzielnie się trzyma, podziwiam go. Nie wiem, jak radziłbym sobie na jego miejscu.

– A Ludka? Widujesz ją czasem?

– Ona? – Damian rozejrzał się na skrzyżowaniu, Alina zauważyła, że lekko drgnął podłużny mięsień na jego policzku. – Chyba jest w gorszym stanie niż ojciec. Tak, widujemy się. Rzadko. Byłaś w swoim domu? – zmienił temat.

– Nie. Obok, u sąsiada ze starych czasów. Miły człowiek, jedyny łącznik z tamtym światem. Mówił, że jeździ z twoim dziadkiem na ryby.

– Konstanty, tak! Podobno artysta.

– Kiedyś był nauczycielem muzyki, teraz hoduje róże. Jego żona umarła rok temu na covid. On się dobrze trzyma, ale nie chce o niej rozmawiać, uprzedzono mnie. Choć nie powinnam porównywać sytuacji jego i naszej. Edyta żyje.

– Ona z tego wyjdzie, prawda? – Damian oderwał wzrok od jezdni i spojrzał na Alinę poważnie.

– Nie wiem. Nie pytaj mnie. Wszyscy mnie o to pytają.

– Ale mam prośbę. Jeśli Ludka zapyta, mów, że będzie dobrze, że masz takie przeczucie. Zgoda?

– No pewnie, nawet nie muszę udawać. Wierzę, że tak będzie. I coś mi się wydaje, że zależy ci na tej dziewczynie.

– Może… – Uśmiechnął się i odbił w ulicę prowadzącą do domu Reny. – W każdym razie wesprzyj ją, ona bardzo to wszystko przeżywa. – Damian odetchnął głęboko.

Zatrzymali się pod pudełkowatym domem z lat siedemdziesiątych.

– Widzę, że twoja matka zasadziła bluszcz, wcześniej go tu nie było.

– Chce zasłonić tę okropną bryłę. Liczy, że rośliny zamaskują elewację.

– Przestań, nie podoba ci się własny dom? Zapewniam, że już niedługo będziesz za nim bardzo tęsknił. Mieszkacie z Kosmą w akademiku, prawda?

– Tak. Oczywiście nie teraz, zajęcia są zawieszone z powodu epidemii. I wiesz co? – Damian spojrzał na staroświecki budynek. – Już za nim tęsknimy. Za domem. Wystarczy odjechać na trochę, żeby go docenić. Ale nie dajemy po sobie poznać. Kosma udaje, że ma to w nosie, ale wiem, co czuje.

– Damian… – Alina odwróciła się nagle i teraz patrzyła mu prosto w twarz. – Powiedz mi, czy wierzysz w pokrewieństwo dusz? W to, że można być ze sobą tak blisko, że czuje się myśli drugiej osoby, odbiera świat tak samo jak ona? Że to może się zdarzyć nie tylko między bliźniętami? Studiujesz psychologię, jakie jest twoje zdanie?

– Zaskoczyłaś mnie. Ale… myślę, że to możliwe.

– Znać czyjeś zamiary, wyobrażenia? Wiesz, wydawało mi się, że potrafię wejść w umysł innego człowieka. Jakby na chwilę stać się nim, żeby zrozumieć, czym się kierował, dlaczego popełnił przestępstwo. Ale to dotyczy obcych ludzi. Dopóki nie zetknęłam się z ich życiem, byli dla mnie przezroczyści, analizowałam ich postępowanie, rozumowanie obiektywnie. Właśnie za to mi płacą. Zastanawiam się, czy umiałabym zajrzeć w umysł kogoś bliskiego, powiedzmy… przyjaciółki.

– Nie wiem. Tylko ty znasz odpowiedź na to pytanie. – Damian spojrzał na nią z lekkim zdziwieniem. – Albo ją przeczuwasz. Może teraz musisz zajrzeć głębiej w siebie, a nie w innych. Choć może plotę bzdury? Chodź, idziemy na śniadanie, po jedzeniu zawsze myśli się lepiej. Mają być truskawki z kruszonką. Jadłaś kiedyś coś takiego? Kruszonka plus ta przyprawa do pierników, czekaj, chyba kardamon. Matka jest niesamowita.

– Odświeża pomysły twojej babci, słyszałam o tym przepisie. A nawet jako nastolatka próbowałam tych truskawek. Twoja babcia Marianna była bardzo gościnna. Mama chce wam sprawić przyjemność, zwłaszcza teraz. Żałuje, że się wyprowadziliście. Odgrażała się, że w waszych pokojach urządzi gabinet i pokój telewizyjny. A założę się, że teraz nie pozwala tam niczego przestawić.

– Zmieniam zdanie. – Damian pomógł jej wysiąść z auta i otworzył furtkę. – Nie mam wątpliwości, że potrafisz czytać w myślach przyjaciółki. Jest dokładnie tak, jak opisałaś.

3. Mów do niej

– Mam wątpliwości i nic tego nie zmieni. Nawet jeśli się zgodzę, nie będę pewna, czy robię dobrze. Zdajesz sobie sprawę, przepraszam, zdajecie – przeniosła wzrok z Mirona na Renę – jaki to stres?

– Nie mam wątpliwości. – Miron odstawił talerzyk i otarł usta serwetką. – Mówiłem już, że nikogo prócz ciebie bym o to nie prosił. I rozumiem presję. Uwierz, nie było mi łatwo wypowiedzieć tę prośbę. W ogóle nie jest mi łatwo. – Potarł czoło.

Alina zauważyła, że obrączka na jego palcu jest luźna. Schudł. Kiedy się widzieli ostatni raz, był pełen entuzjazmu i energii. Rozpoczął nowe badania, dostał grant, żył tym. Na ogół lekko wycofany i osobny, wtedy jednak wydał się Alinie wyjątkowo otwarty. To było miłe odkrycie, choć w gruncie rzeczy wolała go takim, jakim był zazwyczaj. Pewny siebie, refleksyjny, zrównoważony. Zawsze miała szacunek dla tych jego cech, które Edyta skłonna była nazywać kostycznością. Wyraźnie się różnili. Edyta widziała świat w jaskrawych kolorach, żyła intensywnie. Miron nie ulegał fascynacjom, przynajmniej pozornie. Alina miała wrażenie, że bliżej jej do niego niż do jego żony. I właśnie to było intrygujące w ich przyjacielskim współistnieniu. Choć kiedy się nad tym zastanawiała, dochodziła do wniosku, że nie mogłaby związać się z mężczyzną takim jak Miron. W jego zdystansowaniu był rodzaj wyższości, której nie tolerowałaby u partnera. To zresztą czcze dywagacje, przecież był mężem przyjaciółki. Często z Reną rozmawiały o tym, że Miron wciąż sprawia wrażenie zakochanego w Edycie dokładnie tak samo jak w dniu ślubu. Niezmiennie je to wzruszało. Teraz, kiedy Alina obserwowała szczupłe palce Mirona, niemal fizycznie odczuła jego smutek. Rozmawiał z nią rzeczowo, jakby negocjował kontrakt. Ale czuła, że jest pogubiony, walczy, żeby nie rozpaść się na kawałki.

– Dobrze – powiedziała znienacka.

Miron i Rena spojrzeli zaskoczeni, jakby nie dowierzając.

– Zgadzam się, ale nie ostatecznie. Muszę przeczytać, co Edyta napisała. Jeśli uznam, że mogłabym sobie poradzić, spróbuję.

– Ile czasu potrzebujesz? – Miron wziął głęboki oddech.

– Dzień, może dwa. Jest środa, mam urlop do końca tygodnia. Jeżeli zdecyduję się zostać, przedłużę go o dwa tygodnie, uprzedziłam szefa, że potrzebuję odpoczynku, wstępnie się zgodził.

– Alu… – Rena przyłożyła wierzch dłoni do ust, w jej oczach zaszkliły się łzy.

– Nie zgodziłam się jeszcze. – Alina machnęła ręką, jakby odcinając się od jej wzruszenia. – Nie wiem, co z tego będzie. Ale jestem winna Edycie próbę. Mam warunek: to wy bierzecie na siebie odpowiedzialność za jej ewentualny gniew. Jeśli po wybudzeniu wścieknie się, że przesadziliśmy, powiem, że mnie zmusiliście. – Uśmiechnęła się.

– Jasne, biorę to na siebie. – Miron wyprostował się na krześle. Powściągliwie tłumił oznaki zadowolenia. – Jeśli zostaniesz, zapewnię ci wszystko, czego będziesz potrzebowała. Samochód, pieniądze, mieszkanie, spokój.

Myślę, że musiałabym zamieszkać w waszym domu. Wiesz, być w środowisku Edyty, pochodzić jej ścieżkami, patrzeć na to samo. To ważne.

– Mogłabyś zamieszać w oranżerii, zawsze ci się podobała. Miałabyś dostęp do całego domu, ogrodu, wszystkich zakamarków. Nie musiałbyś się o nic martwić. Wiesz, że gotuje dla nas Emma. Poza tym…

– Poczekaj – przerwała mu nagle, jakby coś sobie przypomniała. – Powiedziałeś: pieniądze. Jeśli zdecyduję się wejść w wasz plan, to słowo nie może się pojawić nigdy więcej. Rozumiesz? Żadne honorarium nie wchodzi w rachubę. Mówię to na wypadek, gdyby coś takiego przyszło ci do głowy. Mam nadzieję, że jest dla was jasne, że nie zrobiłabym tego, o co prosicie, za pieniądze. I już do tego nie wracajmy, zgoda? Masz wydruk? Nie lubię czytać na ekranie.

– Podrzucę ci po południu do hotelu.

– Skoro nie wziąłeś go ze sobą, nie byłeś pewny, że się zgodzę?

– Albo nie chciałem, żebyś pomyślała, że jestem tego pewny.

– Dobry ruch – pochwaliła i pierwszy raz od początku rozmowy na jej twarzy pojawił się wyraz odprężenia.

– Smakowały wam truskawki? – Rena uznała, że pora zmienić temat.

– Były cudowne – pochwaliła Alina. – Zaraz zamawiam taksówkę i jadę do Zatoki. Wybierasz się ze mną?

– Oczywiście, tak się umawiałyśmy. I nigdzie nie dzwoń, Damian nas podrzuci. Daj mi kwadrans, przebiorę się. Nie zapomniałaś płyt? Może weźmiemy coś ode mnie? Mam nowego Matta Duska, Edyta go uwielbia.

– Świetny pomysł. To szykuj się, a my posprzątamy ze stołu.

– Nie trzeba, poproszę Kosmę. Zaraz skończy wykład on-line. No to lecę na górę. Dolejcie sobie soku albo kawy. Kurczę, może zabrać coś jeszcze? – zadała sobie pytanie, wbiegając na schody.

– Jest zdenerwowana, zauważyłeś? – zapytała Alina, gdy Rena zniknęła na piętrze.

– Tak.

– Myślisz, że to przed wizytą w klinice?

– Też.

– Aha, znowu tajemnica. Z czego wynika twoja lakoniczność? Powinnam coś wiedzieć?

– Właściwie to nie moja sprawa, ale ci powiem. Jakiś czas przed wypadkiem Rena i Edyta się pokłóciły. Nie odzywały się do siebie. Nie dzwoniły, nie spotykały się jak zwykle. Nie mam pojęcia, o co im poszło. Edyta była zajęta pracą, nie rozmawiała ze mną o tej sprawie. Rena była w szoku, płakała, kiedy usłyszała, co się stało. Ale wiesz, jaka jest spontaniczna. Dopiero potem dostrzegłem w niej coś jeszcze, to chyba było przerażenie. Kilka razy się spotkaliśmy, rozmawialiśmy o tym, co chciałem ci zaproponować. Potrzebowałem wsparcia kogoś życzliwego, a Rena najwyraźniej potrzebowała udziału w tym planie. Bardzo jej zależy. W pewnym momencie wydało mi się to nawet podejrzane.

– Jesteśmy przyjaciółkami, wszystkie trzy. Nie ma w tym nic dziwnego.

– Może jestem przewrażliwiony, ale przyszło mi do głowy, że Rena panicznie się boi, że nie będzie już mogła porozmawiać z Edytą. Boże, jak ciężko przechodzi mi to przez gardło…

– Jakby coś między nimi pozostało niezałatwione?

– Właśnie. Ale może to tylko złudzenie.

– Kto wie. Jesteś przemęczony. A tak w ogóle, jak sobie radzisz?

– Źle. I chyba nie może być inaczej. Staram się trzymać ze względu na Ludkę. Ona jest rozbita, rzuciła się w wir różnych zajęć, spotkań. Jednak kiedy wraca i zamyka się w swoim pokoju… Szkoda gadać. Dobrze, że jest z nami Emma.

– Zawsze wam mówiłam, że macie skarb, nie gosposię.

– I wiesz, że traktujemy ją jak skarb. Właściwie jest częścią rodziny. Pozwolisz, że nie pojadę z wami do Zatoki? – zmienił temat. – Mam parę rzeczy do załatwienia, spędzę z Edytą popołudnie. Gdyby działo się coś ważnego, daj mi znać, przyjadę natychmiast. Pożegnasz ode mnie Renę?

– Oczywiście. Będę czekać w hotelu na wydruk książki. Zapraszam cię na kawę do baru. W kieliszku!

– Z alkoholem? Wiesz, że nie piję.

– Nie, to jakiś wynalazek czysto kawowy, od mistrza baristy. No idź już, masz sprawy. – Pchnęła go lekko w kierunku korytarza.

– Alino. – Miron ociągał się z wyjściem, zatrzymał się w drzwiach i nerwowo poprawił okulary. – Dziękuję.

– Na to chyba za wcześnie. – Uśmiechnęła się do niego najcieplej, jak potrafiła.

– Dziękuję, że chcesz spróbować. Widzimy się po południu. – Odwrócił się lekko speszony, usłyszała jego energiczne kroki w korytarzu i trzaśnięcie drzwi.

W tej samej chwili do pokoju wszedł wysoki blondyn.

– Cześć, Kosma, dawno się nie widzieliśmy.

– O, tym razem bez pudła. Cześć, ciotko. – Podszedł i uściskał ją na powitanie.

– Było łatwo. Godzinę temu widziałam się z Damianem, miał inną koszulkę. I coś jeszcze, uzgodniliśmy z nim, że odtąd jesteśmy na ty. Więc tobie też to proponuję.

– Nie, no spoko. „Ciotka” cię postarza, co? – Zaśmiał się, odsłaniając równe, białe zęby. I zaraz spoważniał. – Podobno jedziecie do Zatoki?

– Tak, Damian ma nas podrzucić. Przyjechałam pociągiem, moje auto stoi w warsztacie. Nie czekałam na naprawę, zależało mi na czasie.

– No tak. To okropne, co się stało, prawda?

– Tak. Wciąż nie mogę się z tym oswoić.

– Myślisz, że ona się wybudzi? Że, no wiesz… że będzie jeszcze taka sama? Sprawna, inteligentna, tak samo błyskotliwa? To w ogóle możliwe?

– Słyszałam o różnych przypadkach. Także o takich, kiedy ludzie wracali do normalnego funkcjonowania.

– Chciałbym, żeby się obudziła. Ludmiła nie zniosłaby, gdyby…

– Ludmiła? Martwisz się o nią? – Alina dotknęła ramienia chłopaka i przypomniała sobie słowa jego brata.

– No tak. Przecież tak długo się znamy. No i… Nie, nieważne. A ty, jak ty sobie radzisz w tej sytuacji?

– Ja? – Odsunęła z czoła kręcony kosmyk i spojrzała za okno. – Modlę się. Wierzę w pomoc lekarzy i się modlę. Ale to moja prywatna droga. I nie pytaj o sprawy wiary, nie mam teraz siły na dyskusję o kryzysie w Kościele, kiedy indziej, dobrze? – Wróciła wzrokiem na twarz Kosmy i pokręciła głową. – Nie wierzę, że tak urośliście. Kiedy to się stało?

– Oho, uważaj, teraz mówisz dokładnie jak jakaś cioteczka z telenoweli. – Zaśmiał się.

– Wesoło wam, to dobrze. – Rena zbiegła ze schodów. – Jedziemy? Damian czeka w samochodzie. Tylko wezmę truskawki. A ty zrób tu porządek, synku. Miron poszedł? Rzeczywiście, wspominał, że ma sprawy na mieście. Po klinice pójdę do salonu, odgrzejcie sobie obiad. No, chodź, chodź – ponagliła Alinę.

Chwilę później ich terenówka minęła granicę miasta i skierowała się na boczną drogę prowadzącą przez las w stronę Liliowej Zatoki.

– Poczekam tu na was. Chyba nie jestem gotowy, żeby ją zobaczyć. – Damian zaparkował przy bocznym pawilonie kliniki.

– Jasne. Pozdrowię ją od ciebie. To znaczy… spróbuję. Idziemy? – Rena spojrzała Alinie w oczy i ciężko westchnęła.

Wysiadły z auta i powoli ruszyły w stronę głównego wejścia. Zrobiło się ciepło. Promienie słońca przedzierające się przez korony buków rzucały drżące plamy na chodnik. Było cicho. Zaskakująco cicho jak na fakt, że szpital leżał w głębi lasu.

– Trochę tu dziwnie, nie uważasz? – Rena rozejrzała się niepewnie.

– Aha. Chociaż to piękne miejsce. Brakuje mi tylko śpiewu ptaków. Uważaj na schodach, są dość strome – ostrzegła, gdy znalazły się przed oszklonym gankiem, na który prowadziło kilka półokrągłych stopni.

Główna część szpitala mieściła się w odrestaurowanym piętrowym pałacyku. Z pewnością w renowację zainwestowano dużo pieniędzy. Zachowano starą bryłę, ale wykończenia i materiały nadały mu lżejszy, nowoczesny charakter. Weszły do środka. W korytarzu panował przyjemny chłód.

– Czujesz? Zwróciłam na to uwagę już za pierwszym razem. Tu jest cała masa zapachów. Niby mieszanina, a każdy da się rozpoznać oddzielnie. Kwiaty, liście, ziemia, farba, lekarstwa. Czujesz to? – powtórzyła Rena. Stała na środku owalnego pomieszczenia, z przymkniętymi oczami i uniesioną głową.

Jest piękna – pomyślała Alina. Z nich trzech Rena zawsze miała największe powodzenie. Jasnowłosa, kształtna, energiczna w ruchach, a jednocześnie na swój sposób uroczo ospała, melancholijna. To urzekało mężczyzn i kobiety. Alina zazdrościła jej delikatnie skośnych oczu, lekko chrapliwego, zmysłowego głosu. Tak, Rena nie musiała robić nic, żeby skupić na sobie uwagę. Teraz wydawała się zakłopotana. Z obawą patrzyła w główny korytarz, prowadzący do sal dla pacjentów.

– Nie bój się, idziemy. – Alina pchnęła ją delikatnie. Po chwili stanęła przed drzwiami pokoju Edyty i spojrzała na przyjaciółkę. – Chyba nikogo u niej nie ma. Słyszę tylko muzykę.

– Zapukać? – Rena powstrzymała się przed naciśnięciem klamki.

– Tak. Nawet jeśli ona jest sama, powinnyśmy traktować ją tak, jakby nas słyszała. Zresztą niewykluczone, że tak jest. Dzień dobry, Edyto – powiedziała, gdy znalazły się w środku. – Nie przyjechałam sama, kogoś ci przywiozłam. – Spojrzała wymownie na Renę, która zrozumiała, że też powinna się odezwać.

– Tak, to ja. To ja, moja kochana… – Rena próbowała nadać głosowi naturalne brzmienie.

Wciąż stała tuż za progiem, Alina gestem zachęciła ją, żeby podeszła bliżej łóżka. Edyta wyglądała ładniej niż poprzedniego wieczoru. Jej twarz sprawiała wrażenie odprężonej. Policzki były zaróżowione, dłonie spoczywające na perfekcyjnie wygładzonym kocu przyciągały wzrok intrygującym szczegółem.

– Masz świeżo pomalowane paznokcie – zauważyła Alina. – Lakier jest jasnoróżowy, z drobinkami brokatu. Ładny, lubisz ten odcień. Przez okno wpada dużo słońca, więc brokat lekko się skrzy. Pasuje do pierścionka z różowym oczkiem i drugiego, perłowego. – Dotknęła smukłych palców.

– Gdyby nie ta aparatura, można by pomyśleć, że ona zwyczajnie śpi – szepnęła Rena i zaraz się poprawiła. – Że śpisz. Wyglądałoby na to, że śpisz. Ale ty przecież… – Zawahała się i zrobiła minę dziecka, które nie wie, jak dokończyć zdanie. Spojrzała na Alinę, szukając ratunku.