Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 207
Rok wydania: 2022
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Teologia Polityczna istnieje i rozwija swoją działalność dzięki wsparciu życzliwych osób, którym składamy serdeczne podziękowania.
Tytuł Honorowego Darczyńcy tej książki otrzymująPan Andreas Kardziejonek, Pan Adam Krauze, Pan Jerzy Osiński.
Książka Étienne’a Gilsona ukazała się dzięki finansowemu wsparciu naszych Darczyńców. Bez ich hojności działalność środowiska Teologii Politycznej nie byłaby możliwa.Do jej wydania przyczyniły się następujące osoby, którym bardzo dziękujemy:
ks. prof. Artur Aleksiejuk, Michał Appelt, ks. prof. Przemysław Artemiuk, Dariusz Augoff, Izabela August-Reza i Mariusz Reza, Rajmund Bacewicz, Emilia i Tomasz Badurkowie, Magdalena Bajer, Michał Balcerzak, Anita Balcerzak-Michalska, Antoni Bańkowski, Maria Klonowska-Baranowska i Andrzej Baranowski, Bartłomiej Bargiel, Beata Mrozowska-Bartkiewicz i Jarosław Bartkiewicz, Anna Baterowicz, Andrzej Bogusławski, Joanna i Michał Bojańczykowie, Ryszard Bojke, Ewa Bokiniec, prof. Włodzimierz Bolecki, Jan Bondyra, Jerzy Borkowski, ks. Jerzy Borowiec, Anna Borzewska-Racka, Krzysztof Bożym, Wojciech Buchner, Marta Burek, Andrzej Cehak, Dominik Chachelski, Feliks Chiczewski, Izabela Chojnacka, Paulina i Piotr Chołdowie, Bogumiła Cichońska, Agata i Michał Cierkońscy, Michał Ciesielka, Róża i Jerzy Cieślińscy, Jarosław Cymerman, Jacek i Krystyna Czajkowscy, Ewa Czarnecka, Adam Czepielik, Robert Czernisz, Grzegorz Czuba, Dorota i Piotr Dardzińscy, Wojciech Darkiewicz, Dariusz Deka, prof. Dobrochna Dembińska-Siury, Piotr Derejczyk, Paweł Długosz, Krzysztof i Danuta Domareccy, Dominika i Krzysztof Drysiowie, Waldemar Dudek, ks. bp. Antoni Dydycz, Sebastian Dymski, Paweł Dziekański, Krzysztof Dziewit, Jacek Ebertowski, Danuta i Krzysztof Ebnerowie, Jadwiga i Marcin Emilewiczowie, Przemysław Fenrych, Katarzyna Górska-Fingas i Bartosz Fingas, Anna i Andrzej Fister-Stoga, prof. Remigiusz Forycki, Radosław Gadzinowski, Marek Gajowy, Dariusz Gajzler, Anna Gardolińska, prof. Magdalena i prof. Dariusz Gawinowie, Jakub Gazda, Agnieszka Gąska, Paweł Gieryński, prof. Maria Gintowt-Jankowicz, Adam Gniazdowski, Paweł Gniazdowski, prof. Beniamin Goldys, Ewa Golec-Nowicka, Andrzej Górka, Roman Graczyk, Laura Grębowska, Michał Gronkiewicz, Krzysztof Gruca, Mariusz Grunt, Jolanta Domańska-Gruszka i Mirosław Gruszka, bp prof. Jacek Grzybowski, Cecylia Gugulska, Artur Gut, Michał Haake, Magdalena i Maciej Hajdulowie, Leonard Hoffmann, Tomasz Horubała, Andrzej Iwaniuk, Jadwiga Jakubas-Przewłocka, Mariusz Janiszewski, Adam Jankowski, Władysław Jankowski, Tomasz Janoś, Agata Jaros, Krzysztof Jastrzębski, Maciej Jesionkiewicz, Paulina Jeżewska, Roman Jędrzejczak, Ludwik Jurek, Roman Kaczmarek, Wojciech Kaczor, Zbigniew Kadłubek, Joanna Kalinowska, Łukasz Kamiński, Andreas Kardziejonek, Ewa i Dariusz Karłowiczowie, Zofia i Janusz Karłowiczowie, Andrzej Karpiński, Anna i Marek Kądzielscy, Katarzyna Kępa, Sylwia i Sergiusz Kieruzelowie, Patrycjusz Kisła, Ryszard Kleszcz, Jerzy Knopik, prof. Jacek Kobus, Tomasz Kołakowski, Marek Kołosowski, Alina Komaradzka, Magdalena i Artur Komorowscy, Barbara i Jakub Koprowie, Maciej Kopyciński, Grzegorz Korczak, Marek Korczyński, prof. Jacek Koronacki, Magdalena i Michał Kossakowscy, Krzysztof Kościelniak, Agnieszka Kowalczyk, Edyta Kowalczyk-Boroń, Justyna i Paweł Kowalowie, Grażyna i Piotr Kowalscy, Stanisław Kowolik, Maciej Kozakiewicz, Andrzej Kozicki, Jarosław Kozioł, Wojciech Koziorowski, Konrad Kozłowski, Adam Krauze, ks. prof. Janusz Królikowski, Maciej Krupacz, Kamil Kruszewski, Maciej Kubicki, Alicja Kujawa, Małgorzata Kujawa, Rafał Kuks, Maciej Kulikowski, Małgorzata i Damian Kuliszowie, Dawid Kulpa, Marek Kunecki, Piotr Kupnicki, Bogusława Kupryjanczyk-Cybis, Joanna Kurasz, Andrzej Kuraś, Adam Kurek, Magdalena Kurkowska, Joanna Kuszlik-Cichosz, Anna Kwiatkowska, Filip Kwiatkowski, Rafał Langda, Wojciech Langer, Monica Georgii-Lassak i Franz Lassak, Adam Lausch-Hołubowicz, Maria Lechowicz, prof. Ryszard Legutko, Krzysztof Lipiec, Ewa Malczewska-Lis i Jakub Lis, Grzegorz Lizurej, Witold J. Lukaszewski, prof. Anna Łabno, Wiesław Łatała, Bogna Łoś, Sławomir Łuczak, Tomasz i Niamh Machurowie, Anna i Paweł Maciukiewiczowie, Agnieszka Madej, Lucyna Majka, Elżbieta Malicka, Szymon Małecki, Maciej Manikowski, Seweryn Marek, Zgromadzenie Księży Marianów, Joanna Żak-Markiewicz i Zbigniew Markiewicz, Aleksandra i Ignacy Masny, Piotr Matczak, ks. Waldemar Matusiak SChr, Michał Mazur, Jan Melon, Marcin Melzacki, Krystyna Miadziołko, Bartosz Michalski, Janusz Mielcarek, Janusz Mikołajczyk, Paweł Mikołajczyk, Konstanty Milancej, Wiesław Milczarczyk, Tomasz Miłek, Grażyna Mozol, Marek Nadolski, prof. Agnieszka Nogal, Boguslaw Nowak, Jerzy Nowak, Maciej Nowakowski, Tomasz Ociepka, Luiza i Radosław Oklesińscy, Ol Abam, Michał Olecki, Przemysław Osiak, Jerzy Osiński, Marek Ostafiński, Ija i Wojciech Ostrowscy, Joanna i Jakub Paciorkowie, ks. prof. Tadeusz Panuś, Ewa i Jarosław Paradowscy, Arkadiusz Pasiuk, Przemysław Patoła, Waldemar Pawłowski, Maria Peisert, Ewa Perskawiec, Wojciech Piasecki, Barbara Piechowska, Filip Piestrzeniewicz, Maria Pietrzak, Jan Pięta, Magdalena Pinkalska, Grzegorz Piwkowski, prof. Henryk Podbielski, Piotr Podgórski, Patryk Pogoda, Antoni Poniński, Kamil Poplata, Grzegorz Postek, Marek Przychodzeń, Paweł Przychodzeń, ks. Przemysław Przyślak, Halina i Dariusz Radziszewscy, Grzegorz Ratajczak, Małgorzata Rawa, Paulina i Adrian Rec, Piotr Remiszewski, Wiesław Reszkowski, Sławomir Rogowski, Tomasz Romańczyk, prof. Zofia Rosińska-Zielińska, Krystyna Rożek-Lesiak, Wojciech Rusinek, Agata Rutkowska, Wiktor Rybicki, Dorota i Grzegorz Rzeźnik, Paweł Sadłowski, Maria Salij, Tadeusz Salij, Roman Sawka, Marcin Sendera, Tomasz Sienicki, Paweł Sikora, Danuta Prył-Silska i Jacek Silski, Magdalena Simon-Błażewicz, Jacek Siński, Krzysztof Skowron, Marcin Sławeta, Bożena Sławińska, Mirosław Sławiński, Monika i Wojciech Smolakowie, Daniel Sobiesiak, ks. prof. Jan Sochoń, Grażyna Halkiewicz-Sojak i Sławomir Sojak, Maciej Sokołowski, Piotr Sołtysiak, Jerzy Sopicki, ks. Remigiusz Sosnowy, Sławomir Stachowicz, Jacek Staniaszek, Kinga Jarocka-Staniszewska i Piotr Staniszewski, ks. Jacek Stawik, Piotr Stawiński, Marcin Stefaniuk, Mirosława Stryjek, Barbara Suchorowska-Włodarczyk, Urszula i Wojciech Swakoniowie, Marcin Sychowski, Robert Szalewicz-Szalegiejew, Katarzyna Szarzec, Tadeusz Szawiel, Konrad Szczebiot, Anita i Michał Szczurowscy, Anna Szeliga, Natalia i Emil Szerszeniowie, Krzysztof Szewior, Piotr Szlagowski, Tomasz Szocik, Maria Szołomicka-Gerlicz, Tomasz Szopa, Aleksander Szumilas, Justyna Szymani, Grażyna Szymborska, Agnieszka Szymczyk, Lech Szyndler, Cezariusz Ścisiński, Maria i Mateusz Środoniowie, Roman Świątkowski, Teresa Thiel-Ornass, Beata Tim, Eryk Tobiasz, Wojciech Tomczyk, Mariusz Trębicki, Iwona Trzaska, Krystian Trzciński, Łukasz Turkowski, Piotr Tworek, Adam Tychowski, Katarzyna i Zbigniew Tyszkiewiczowie, Magdalena i Paweł Ukielscy, Agnieszka Uklańska, Hanna Urbańska, Urszula i Andrzej Wacławczykowie, Elżbieta i Jan Walewscy, Piotr Warych, Robert Wawrzeń, Izabela Wawrzyńska, Paweł Wędrychowski, Katarzyna Węgrzyn, Ireneusz Węgrzynowicz, Wojciech Widłak, Ewa i Rafał Wierzchosławscy, Karolina Wigura-Kuisz, Maria Wilczek, Elżbieta i Bogdan Wiśniewscy, Krzysztof Witkowski, Elżbieta Włostowska, Mateusz Woch, Dawid Wojcieszek, Wojciech Woszczyński, Magdalena Wójcik, Roman Wyborski, Monika Wyszomirska, Zbigniew Zagrodzki, Ewa Zając, prof. Krzysztof Zanussi, Grzegorz Zarzeczny, Dyzma Zawadzki, Małgorzata i Marek Zdrojewscy, Dorota i Tomasz Zdziebkowscy, Marta Zielińska, Eligiusz Ziółkowski, Jacek Zygadło, Witold Żórański.
Dziękujemy także wszystkim Anonimowym Darczyńcom, którzy poprzez swoje wpłaty przyczynili się do wydania tej książki.
Piękno nie przekłada się na dolary...Przepowiednie estetyczneÉtienne’a Gilsona
Był uczonym o wielostronnych zainteresowaniach i republikańskich zapatrywaniach. Największe uznanie zyskał jako mediewista, historyk filozofii, metafizyk, choć – jak sam wspominał – od dzieciństwa interesował się religią, sztuką, literaturą, której zapragnął nauczać we francuskich liceach. Fascynowało go szczególnie piśmiennictwo średniowieczne, co odpowiadało jego zamiłowaniom ściśle filozoficznym. Obszary kultury wyodrębnione u świtu filozofii greckiej przez Arystotelesa, mianowicie theoría, práxis i poíesis, wzmocnione w dalszych wiekach przez religio, znalazły w jego codziennym doświadczeniu wyjątkowo trwałe ukonkretnienie. Nie stronił też od pisarstwa mniej zobowiązującego, co nie znaczy mało wartościowego. Pisywał wszelkiego rodzaju párerga – rzeczy drobne, w tym teksty publicystyczne, felietony, listy, wygłaszał pogadanki radiowe i odczyty popularyzujące umiłowanie mądrości. Po prostu aktywnie uczestniczył w życiu kulturalnym i konfesyjnym swojego czasu.
Początkowo zagadnienia dotyczące estetyki niezbyt go zajmowały, choć stale interesowały. Dlatego zdołał opublikować zaledwie dwa artykuły jej właśnie poświęcone[1]. Główną bowiem uwagę skupiał wówczas na kwestiach wiążących się z propagowaniem tomizmu, nazwanego później tomizmem egzystencjalnym, oraz jego obroną przed atakami adwersarzy. Dzięki jego własnym badaniom i niezależnym od nich odkryciom Jacques’a Maritaina, doszło do uwypuklenia w metafizyce Tomasza z Akwinu fundamentalnego znaczenia kategorii istnienia (esse), co po pewnym czasie znalazło akceptację w wielu środowiskach filozoficznych. Natomiast problematyka, którą współcześnie wiążemy z dziedziną filozofii kultury, nie budziła wśród tomistów specjalnego zainteresowania, choć wraz z badaniami Désiré Merciera (1851-1926), filozofa, teologa, kardynała i prymasa Belgii, twórcy neoscholastycznej szkoły lowańskiej, prowadzonymi w założonym przez niego Wyższym Instytucie Filozoficznym w Louvain, kwestie przedmiotu i metod nauk humanistycznych weszły w krąg naukowych dociekań.
Wprawdzie Tomasz z Akwinu nie posługiwał się w ogóle terminem „kultura”, ani nie traktował jej jako centralnego motywu prowadzonych przez siebie rozważań, niemniej opracowując ontyczne podstawy więzi człowieka z rzeczywistością, a w antropologii podstawy działania doskonalącego i twórczych możliwości osoby ludzkiej, złożonych w jej naturze, postawił problem filozofii kultury. Intuicje Doktora Anielskiego podjęli późniejsi uczeni (M. Grabmann, B. Reiser, J. Egan, J. Maritain, Ch. Journet), nie wyłączając Gilsona, który w latach 60. zaprezentował obszerniejsze prace na ten temat, zarówno w Ameryce, jak i w Paryżu. Zagadnienia sztuki, doświadczenia estetycznego, związków religii i literatury żywotnie ciekawiły wspomnianych neotomistów, zwłaszcza Maritaina i de Wulfa.
Gilson próbował zastosować wypracowane przez siebie sposoby metafizycznego oglądu rzeczywistości w procesie wyjaśnienia problemów artystycznych należących do wyodrębnionej nazewniczo od czasów Hegla estetyki. Wychodził z prostego założenia, że aby przybliżyć „istnienie dzieł artystycznych”, trzeba najpierw nauczyć się dokonywać wśród nich rozróżnień i wyodrębnień oraz przede wszystkim ująć to, co sprawia, że dzieło sztuki jest właśnie dziełem sztuki. Stosując metodę negatywnego wykluczania, doszedł do wniosku, że w porządek sztuki jako takiej nie może wchodzić ani działanie, ani poznanie, ani wyrażanie, ani symbol, ani intuicja czy aspekt moralny, choć odnajdujemy je w różnego rodzaju „przejawach” twórczych działań. „Wnętrze” dzieła odsłania się dopiero w porządku wytwarzania (l’ordre de la factivité) obudowanego cnotą intelektualną, a więc znajomością określonych reguł artystycznego postępowania, oraz tajemniczym, by nie rzec, irracjonalnym darem łaski, wzbudzającym wewnętrzne usprawnienie pociągające w stronę budowania aktu twórczego. Trzeba się po prostu pogodzić z jego nieuchwytnością albo skazać się na niechybne milczenie, nicość.
Należy również pamiętać o sposobach czytania i odbioru dzieł sztuki, nade wszystko tych należących do sfery kultury popularnej, przez czytelników każdej epoki. Analizując powieść Franciszka Rabelais’go Gargantua i Pantagruel [2], Gilson zwracał uwagę na charakterystyczne cechy ówczesnego życia zakonnego franciszkanów, między innymi na język, jakim się posługiwali, soczysty, zawierający odważne kawały, niewykraczające wszakże poza obowiązujące ramy przyzwoitości, co znalazło odzwierciedlenie w żartach i zbytkach Rabelais’go pomieszczonych na kartach tej sławnej książki. Nie warto się nimi gorszyć, gdyż, według Gilsona, wiążą się z typowo galijską obyczajowością, a pomieszanie stylu wysokiego z niskim stanowiło codzienność kazań w późnym średniowieczu. Żywioł ludyczny należy przecież do istotnych cech ludzkiej kultury, o czym doskonale przekonywał Michaił Bachtin w bardzo wpływowej pracy Twórczość Franciszka Rabelais’go a kultura ludowa średniowiecza i renesansu[3].
Nadto powinno się pamiętać, że Gilson rozpatrywał piękno w dwojaki sposób: po pierwsze, jako transcendentalną własność bytu, mimo że pozostaje syntezą prawdy i dobra; po drugie, jako piękno doświadczane w estetycznym przeżyciu. W tej pierwszej wynika ono z istnienia rzeczy, jest przyporządkowane intelektowi i woli Absolutu, a ludzki zachwyt i fascynacja w spotkaniu z pięknem (także dzieła sztuki) odsłaniają jedynie treści zawarte w samym bycie. Bezwarunkowo, piękno widzimy analogicznie, gdyż realizuje się inaczej w każdym istniejącym bycie (rzeczy). Z tej racji wszelki konkret sam dla siebie stanowi „klasę piękna”, przy czym jego kryterium stanowi zgodność z wolą i intelektem Stwórcy lub twórcy. Ważne bowiem pozostaje to, że zawsze poruszamy się w obrębie rzeczywistości, gdzie napotykamy tzw. twory natury oraz przedmioty utworzone przez człowieka w różnego typu działaniach twórczych. O relacji wskazanych porządków Gilson mówi niewiele, kierując uwagę odbiorcy raczej na pewne „sposoby istnienia” dzieła sztuki (istnienie materialne, artystyczne, estetyczne). Można je rozpatrywać czy rozważać w każdym z tych aspektów, nie zapominając, że stanowią one całościową strukturę (formę) tego samego dzieła sztuki.
Toteż sztukę w znaczeniu najszerszym powinno się uważać za specyficzną wytwórczość (factio). Sztuka tego typu obejmuje właściwie każdą działalność człowieka, od produkcji rzemieślniczej aż po wysublimowane utwory ściśle literackie czy muzyczne. Tym bardziej, że w procesie tworzenia najważniejszy jest, zgodnie z tradycją Arystotelesa, świadomie wytyczony cel. Dlatego Gilson wyróżnił dwa warianty sztuki. Pierwszy będzie się wiązał z tworzeniem jakiegoś nowego przedmiotu, a drugi powstaje jako dzieło chciane przez artystę tylko dla jego piękna, inaczej mówiąc dla jego „transcendentnej nieużyteczności”. Wyróżnikiem sztuki jako takiej nie jest przeto samo piękno tworzonego dzieła, lecz piękno będące jedynym celem jego zaistnienia. Dzieło tego typu zyskuje miano l’art du beau. Jest zatem sztuką piękna, związaną z pięknem i nastawioną na piękno, które pozostaje jego cechą konstytutywną i bezpośrednim celem.
Natomiast drugi wariant sztuki to les beaux arts, a więc sztuki piękne, nienakierowne na piękno, gdyż jest ono w nich czymś marginalnym, stojącym w dalekim tle, podczas gdy na pierwszy plan wysuwa się wątek pragmatyczny, atrakcyjny świat emocji albo intrygująca fabuła, dzięki czemu zanika potrzeba kontaktu z samym pięknem na rzecz różnorodnych treści przedstawieniowych. Być może z powyższego względu francuski mediewista niezwykle cenił podpadające pod zmysły, malarstwo abstrakcyjne, nastawione na harmonię i proporcję całości, wzmocnione przez jasność, blask (claritas) umożliwiające doznanie estetyczne. W każdym razie oddalił z pola własnych upodobań i badań wszystkie dzieła przynależne do obszaru tzw. sztuk pięknych (les beaux arts).
Z rozumieniem sztuki powiązanej z pięknem łączy się też ujęcie poezji jako czynności niezwykle osobliwej i niezależnej od języka potocznego. Mimo zmieniających się warunków socjologicznych i wydawniczych oraz powstawania nowych form wypowiedzi poetyckiej nie uległy zmianie dwa komponenty tworzące dzieło: odpowiedni, trudny do wyjaśnienia stan umysłu oraz praca w słowie. Co oczywiste, pozostał rytm, który jest obecny zarówno w utworze poetyckim, jak i prozatorskim. Wśród rodzajów poetyckich główną pozycję zdobyła liryka. Rozrósł się i usamodzielnił żywioł wyobraźni pojmowanej jako osobna władza intelektualna. Sam język nie musi już przedstawiać rzeczywistości (jak postulowano w dykcji klasycznej), lecz ją w praktyce współtworzy, a zamazywanie sensów stało się reakcją na nieczytelność świata, ale też wynikało z samej istoty języka poetyckiego. Gilson podkreślał, że w odbiorze poezji wcale nie chodzi o jej zrozumienie, ponieważ jej nieodłącznym składnikiem jest niejasność, założona z góry hermetyczność.
Nie sugeruje to jednak, że poezja nie dysponuje pojmowalnym sensem. Słowo wszakże kryje w sobie wielką moc, mianowicie reprezentuje rzeczywistość i tym samym zarówno istnieje zamiast niej, jak i do niej odsyła. W poezji zatem mamy do czynienia z dramatem o dwojakim aspekcie: dochodzi do myślowego unicestwienia realnego świata, któremu towarzyszy kompensująca go twórczość. Tak oto umysł wchodzi do porządku odrębnego, który się zwie literaturą sensu stricto, która sama dla siebie jest celem i zyskuje usprawiedliwienie w ramach tylko własnych kompetencji, w ramach wartości znaku, którym jest i który ożywia jedynie piękno, w przeciwieństwie do „sztuk pięknych”, które opisują, nauczają, informują, stając się „reportażem” w znaczeniu nadanym temu terminowi przez Mallarmégo[4].
Nie dziwi przeto, że Gilson próbował dotrzeć do istoty doświadczenia estetycznego, będącego niecodzienną więzią tworzącą się między różnorodnymi dziełami sztuki a ich odbiorcami. Był świadom, że już w połowie XX wieku pojęcie to zaczęło tracić na popularności, a nawet doszło do jego zakwestionowania. Chciał więc w jakimś stopniu przyczynić się do przywrócenia doświadczeniu estetycznemu należnego mu miejsca w królestwie sztuki. Odwołał się do szacownej tradycji, począwszy od Platona, Arystotelesa czy Tomasza z Akwinu, u których odgrywało ono ważną rolę w samoświadomości filozoficznej, estetycznej bądź religijnej. W nowożytności, kiedy rozpowszechniła się nazwa „estetyczny”, zaczęto argumentować, że piękno nie jest własnością rzeczy jako takich, lecz istnieje wyłącznie w ludzkim umyśle, który je ogląda.
Natomiast w popularnym nurcie filozofii życia (Bergson, James, Dewey) doświadczenie estetyczne, traktowane jako przeciwwaga dla zagrożeń, jakie niosła nowoczesna industrializacja, zyskało na znaczeniu. Estetyka i życie (także jako kategoria metafizyczna) sprzęgły się ze sobą, co w konsekwencji doprowadziło do przejęcia przez sztukę roli dotąd zarezerwowanej dla religii chrześcijańskiej. Doświadczenie estetyczne stało się w świecie zawężonym do wymiarów materialno-pragmatycznych ostoją wolności, piękna i sensu, a także nadziei związanych z osiągnięciami nauk szczegółowych i techniki.
Gilson patrzył na te kwestie z realistycznego punktu widzenia. Przyjął bowiem za Tomaszem z Akwinu, że doświadczenie estetyczne, szczególnie doświadczenie dzieł związanych z pięknem, będzie miało miejsce wówczas, kiedy fizycznie zaistnieje przedmiot uchwytny zmysłowo (nie tylko w wyobraźni), wywołujący u odbiorcy swego rodzaju przyjemność, a w aspekcie poznawczym upodobanie – zarówno natury zmysłowej, jak i intelektualnej – które chce się często ponawiać, przeżywać. Nie zapominajmy przy tym o prostej zasadzie, że rzeczy się podobają, gdyż są piękne, a nie odwrotnie. Żeby do tego doszło, trzeba założyć w oglądanym przedmiocie istnienie specjalnego strukturalnego układu, zdolnego oddziaływać na porządek zmysłowo-poznawczy człowieka.
W ujęciu Gilsona chodzi tutaj o takie jakości zmysłowe przedmiotu, które czynią zeń byt piękny[5]. Są to: pełnia, czyli doskonałość (to co ma jakieś braki, jest brzydkie), właściwa proporcja, czyli harmonia, oraz blask, jasność (claritas), dzięki któremu dochodzi do oddziaływania piękna na odbiorcę. Ten jednakże powinien dysponować stałą wrażliwością na piękno, mimo zmian, jakie w niej zachodzą wraz z postępem czasu, dokonujących się przeobrażeń fizycznych i psychicznych czy doświadczeń egzystencjalnych. Gdyby nie miał w ogóle „zmysłu wrażliwościowego”, skazałby samego siebie na bezwiedną wegetację. Nie odczuwałby rzeczy tego świata w ich pełni bytowej, proporcji (harmonii) i blasku, niezdolny do przebywania w obliczu piękna, wzbudzającego poznawcze upodobanie i przyjemność percepcyjną. Nie dostrzegałby również przedziwnej jedności rodzącej się między pięknem dzieła (sztuki) a harmonią własnego wnętrza.
Tymczasem tak, jak twórca obdarza miłością swoje dzieło i niejako w nim istnieje, podobnie odbiorca powinien miłować sztukę, gdyż tylko postawa tego rodzaju zapewnia szansę doświadczania piękna. Jego początku nie sposób przewidzieć, gdyż wydarza się nagle i niespodziewanie, w błysku zauroczenia objawiającego się nieskrywaną egzaltacją albo nawet łzami. W ten sposób piękno jest w stanie doskonalić osobę ludzką, angażując jej poznanie zmysłowe, wyobraźnię, pamięć, emocje i sferę intelektualną. Wszystko to odbywa się w czasie, w którym dochodzi do coraz pełniejszego, głębszego wnikania w strukturę dzieła, odkrywania jego nowych aspektów znaczeniowych. Pojawia się również szansa jego zmysłowej kontemplacji.
Skomentowane poglądy Gilsona zdają się wytworem „historycznej inwencji”. Przynależą do przebrzmiałej tradycji „retro”, co zaś jeszcze ważniejsze, ewolucja informacyjno-medialna zaszła już za daleko, tak że pełen piękna wieczór spędzony w Metropolitan Opera House w żadnym stopniu nie jest w stanie przeciwdziałać chaotycznemu życiu giełdy na Wall Street. Okazuje się, że wraz z pojawieniem się mechanicznych technik reprodukcji, takich jak fotografia, charakterystyczna aura sztuki zniknęła, a doświadczenie estetyczne zaczęło przenikać do codziennego świata kultury popularnej, a nawet polityki. Nie może więc już być używane do definiowania sfery sztuki wysokiej i określania jej granic[6].
Gilson był świadom tej historycznej zmiany spowodowanej przez narastającą globalizację i zamazywanie różnic między kulturą niską a wysoką. Wpływy między innymi środowisk socjalistycznych, rozwój demokracji i społecznych środków przekazu, rozwój szkolnictwa i poszerzenie kręgu adresatów dóbr intelektualnych sprawiły, że kultura nabrała charakteru bardzo schematycznego, niewymagającego żadnego wysiłku, rozrywkowego, często banalnego i promującego jednorodne wzorce zachowań otwarte na ciągłe zmiany i sposoby życiowego samozadowolenia. W tej sytuacji stało się oczywiste, że konkurencją dla les arts de beau stał się nagle przemysłowiec, który rozpoznał ze zdziwieniem, że wytwarzanie imitacji dzieł sztuki i ich powszechna sprzedaż zapewniają wysokie zyski. Stąd pytanie Gilsona o wpływ tego procesu na samo doświadczenie estetyczne w poszczególnych dziedzinach twórczości (nie wyłączają liturgii chrześcijańskiej) w czasach, gdy kultura jest już masowa i ma na względzie głównie masowego odbiorcę.
Najpierw zwróćmy się w stronę sztuk plastycznych. Tutaj wszechwładnie panuje funkcjonalność. Architekci na ogół przedkładają wygodę nad piękno albo uznają ją za „prawdziwe piękno”, piękno industrialne. W przypadku kościołów budowanych jako „maszyny do modlitwy” rzecz ma się podobnie. Trudno zatem się dziwić, że odrzuca się niepowtarzalność dzieła sztuki na rzecz realizacji seryjnych. A przecież najmniejszą figurkę ulepioną przez dziecko włączymy w porządek dzieł rzeźbiarskich, zaś fotografię fragmentu greckiego muru nie. Doświadczenie estetyczne wymaga realnego kontaktu z przedmiotem artystycznym. Żadna reprodukcja nie jest w stanie wzbudzić takiego upodobania, jakie składa w darze piękno. Idąc tym tropem, Gilson zastanawia się, czy wędrówka sławnych obrazów po różnych muzeach świata nie przynosi tym dziełom szkody, skoro stają się one, po prawdzie, ciekawostkami i atrakcjami sezonu? Czy Pietà z Bazyliki świętego Piotra w Rzymie, przeniesiona na teren targów handlowych, rzeczywiście nie traci niczego z religijnego splendoru, jaki otacza ją w jej właściwym miejscu? Cóż, możemy coraz łatwiej i w dogodniejszych warunkach oglądać arcydzieła światowej sztuki, czy jednak zyskuje na tym nasze doświadczenie estetyczne? Filozof nie odważa się stawiać twardych diagnoz. Wie, że fakty są nieubłagane, choć próbuje poddawać je interpretacji.
Natomiast na doświadczenie estetyczne utworów muzycznych trzeba dzisiaj patrzeć z innej niż dawniej perspektywy. Wynalezienie fonografu i telegrafii bezprzewodowej całkowicie zmieniły warunki owego doświadczenia. Gilson analizuje skutki wskazanego wydarzenia, gdy mamy do czynienia nie z samą muzyką, lecz jej dźwiękowym obrazem, czyli właściwie innym przedmiotem. Mimo to zwiększyły się możliwości obcowania z muzyką, a przez to nastąpiło poszerzenie doświadczenia estetycznego. Tym bardziej, że do głosu doszło radio, które nadaje muzykę przez okrągły rok, dniem i nocą. Ta muzyczna rozpusta powoduje wyraźny przesyt i estetyczne znużenie, jako że muzyczna rzeczywistość i jej dźwiękowe odzwierciedlenie nie są tym samym. „Elektryczne ucho” zachowuje się inaczej niż nasze ucho fizjologiczne.
Mikrofon i muzyka mechaniczna po prostu rejestrują, meloman zaś całym sobą postrzega dźwięki, a to jest czymś zupełnie niepowtarzalnym i psychologicznie oryginalnym. Pięknie powiada Gilson, że w muzyku słyszymy człowieka, dlatego go oklaskujemy, gdy zamilknie. Gdy słuchamy radioodbiornika rozbrzmiewającego melodią, nie przyjdzie nam do głowy, żeby oklaskiwać samo urządzenie przekazujące muzykę bez muzyka. Oto dlaczego tak znaczącą rolę odgrywa koncert, będący właściwie wielką ceremonią społeczną, gdyż podczas koncertu rodzi się piękno, które uzasadnia obecność na nim słuchaczy, tworzących w danym momencie swoistą wspólnotę. Kiedy więc zastępujemy człowieka najdoskonalszą nawet maszyną, wówczas doświadczenie estetyczne zmienia się, traci swoją pierwotną naturę.
W tym sensie społeczeństwo masowe nie słyszy muzycznej substancji, nie uprawia muzyki, ponieważ oddaliły się od niego cele jednoczące ludzi w porządku dobra wspólnego. Wydrukowany obraz czy symfonia odtworzona z mechanicznego nośnika nie są już obrazem ani symfonią. Tylko w jednym przypadku umasowienie sztuki związanej z pięknem zsyła pożądane owoce, mianowicie w przypadku literatury, ponieważ rękopis utworu literackiego nie przeobraża natury, gdy zostanie wydrukowany. Sytuacja się jednak zmieniła od czasu, kiedy książki we współczesnym rozumieniu jeszcze nie było, a Dante i Petrarka nie mogli widzieć kartki z wydrukowanym tekstem.
Gilson omawia specyfikę współczesnego przemysłu książkowego, podkreślając znaczenie pisma i pisania dla przyjemności, bez potrzeby oczekiwania na gratyfikacje finansowe. Poetycki wawrzyn był dla wspomnianego wyżej Petrarki najwyższą nagrodą i radością jego życia. Autentyczny pisarz zasadniczo nie pisał dla spodziewanego zysku, zawsze chodziło mu o samo dzieło. Dostrzegalny zwrot dokonał się przy okazji komercjalizacji literatury. Pisarstwo stało się zawodem, otwierając szansę na zrobienie tzw. kariery, jak gdyby istniało prawo własności do formułowanych idei czy wypowiadanych słów. Literatura industrialna zapanowała powszechnie, doprowadzając do niezwykłego rozwoju powieści, wywindowanego do granic możliwości przez Dickensa, Balzaca, Tołstoja i innych prozaików. Wysokie nakłady ich dzieł zburzyły dawną hierarchię gatunków literackich. Powieść znalazła się na szczycie literackiej drabiny, ale kosztem industrialnych oczekiwań (np. tematy kryminalne, erotyczne).
Gilson z upodobaniem przestrzegał przed konsekwencjami tego rodzaju procesów, które dzisiaj zauważamy gołym okiem. Zachęcał przy tym, żebyśmy nie popadali w podenerwowanie. Sztuka i pieniądz to siły niekoniecznie wrogie, lecz sobie obce. W każdych, nawet najgorszych okolicznościach, płomyk nadziei tli się i rozpłomienia. Co jakiś czas będzie się rodzić z dzieł autorów, którzy piszą książki dla ich piękna. Powtarzam tę jego myśl, gdyż odsłania rdzeń zasadniczych estetycznych przekonań autora Tomizmu.
I na koniec przywołajmy liturgię chrześcijańską, którą należy uznać za sztukę religijną par excellence. Gilson elegancko pisze o Kościele, mimo dostrzegalnej niekiedy ironii, wskazuje na fakty czyniące z eklezjalnej wspólnoty, zwłaszcza po II Soborze Watykańskim, społeczność masową, posługującą się środkami umożliwiającymi aktywność misyjną i ewangelizacyjną. Słusznie podaje, że Kościół nie zaakceptował do tej pory równoważności obrazu i rzeczywistości mając na względzie ceremonie religijne. Pisze dosłownie, że wierny, który nie może uczestniczyć w niedzielnej Mszy, nie ma prawa zadowolić się Mszą transmitowaną przez radio czy nawet przez telewizję.
Warto zgłębić argumentację filozofa w tej sprawie, szczególnie w czasie trwania światowej pandemii, choć konieczność stosowania przez Kościół mass mediów nie ulega wątpliwości. Podobnie warto przemyśleć przekonanie, że obecność „złej sztuki religijnej” nie potęguje kryzysu estetycznego, ale stanowi narzędzie rozkrzewiania wiary, że języki narodowe stosowane w liturgii dobrze przysługują się wierze oraz doktrynie kościelnej, niekiedy więc za cenę znacznych strat i trudności.
Zamykając prezentowany zbiór, Gilson przestrzega, że skoro satysfakcjonuje nas obraz, obejdziemy się bez rzeczywistości...
ks. Jan Sochoń
Warszawa-Bielany, kwiecień 2022 r.
Przedmowa
Książce tej dało początek zaproszenie mnie przez mojego kolegę i przyjaciela, profesora Vittore Branca, do wygłoszenia trzech wykładów podczas Cours International de Haute Culture dla Fundacji Giorgio Ciniego na wyspie San Giorgio Maggiore w Wenecji. Trzy wykłady odbyły się 7, 8 i 9 września 1964 roku.
Wykłady te zostały opublikowane pod wspólnym tytułem L’industrialisation des arts du beau, staraniem Pana Piero Nardiego w tomie 29 „Quaderni di San Giorgio” pod tytułem Arte e cultura nella civiltà contemporanea, Sansoni, 1966, s. 77-140. Kolejne rozdziały nosiły następujące tytuły: 1. „Industrializacja sztuk plastycznych”; 2. „Industrializacja literatury”; 3. „Industrializacja muzyki”. Trzy wykłady zostały odczytane publicznie, w formie wydrukowanej w „Quaderni di San Giorgio”, z pominięciem przypisów i krótkiego wprowadzenia ogólnego (s. 77-81).
Niniejszy tekst odbiega od tekstu z „Quaderni di San Giorgio” w dwóch kwestiach. Zmieniona została kolejność wykładów. Przywracamy tutaj pierwotny porządek: sztuki plastyczne, muzyka, literatura. Zmieniliśmy szyk tylko po to, by spełnić pragnienie wyrażone przez organizatorów Cours International de Haute Culture. Być może uznali oni muzykę za bardziej interesującą dla odbiorcy i woleli zachować ją na koniec, ale pierwotna kolejność miała swoją rację i była to racja filozoficzna. Industrializacja szuk plastycznych i industralizacja muzyki mają tę wspólną cechę, że zastępują realne dzieło sztuki sztuczną imitacją, która, jak zobaczymy, w specyficzny sposób różni się od wzoru. Przeciwnie natomiast, będziemy podkreślać, że nic szczególnego nie różni rękopisu od tekstu drukowanego. Obejrzenie najdoskonalszej nawet „reprodukcji” obrazu nie oznacza obejrzenia obrazu, lecz wyobrażenia dzieła malarskiego, natomiast przeczytanie rękopisu Eneidy lub współczesnego wydania Eneidy oznacza przeczytanie tego samego dzieła literackiego niemal bez różnic w tekście. Wydaje się zatem wskazane zestawić przypadek sztuk plastycznych z przypadkiem muzyki, a przypadek literatury omówić osobno.
Druga różnica dotyczy tytułu. W Wenecji nie przeczytaliśmy wprowadzenia opublikowanego w „Quaderni di San Giorgio” (s. 77-81). Zostało ono pominięte, ponieważ brakowało czasu na ustne podawanie koniecznych objaśnień takich niejasnych jeszcze i obcych wielu umysłom pojęć, jak „społeczeństwo masowe”, „kultura masowa”, „masowe środki informacji” i inne podobne, które są rozpowszechnione w Stanach Zjednoczonych, gdzie „cywilizacja masowa” ma swoje środowisko naturalne, podczas gdy dla europejskich umysłów, pomijając socjologów, brzmią one mniej swojsko. Industrializacja wytworów kultury jest bowiem jedynie środkiem służącym tworzeniu kultury masowej, której przyczyną i zarazem skutkiem się staje. Pojęcie kultury masowej jest obszerniejsze od pojęcia industrializacji, nawet jeśli w pewnym momencie działania zawsze jest wymagane zastosowanie środków masowych. Nie wydało nam się czymś arbitralnym dodać do innych przypadków kultury masowej (niezliczonych, prawdę mówiąc) przypadek posoborowego Kościoła katolickiego w jego wysiłku włączania każdego ze swoich członków najgłębiej, jak to możliwe, przy jednoczesnym powiększaniu ich liczby jak tylko to możliwe. W tym jednak przypadku trud „umasowienia” wyraźnie nakazuje sięgać do zasobów przemysłu; za kierowanie tą dynamiką odpowiadają planowanie i organizacja społeczna, wspierane potężną dyscypliną. Kiedy papież przemawia w radiu, zwracając się do całego świata, kultura religijna rządzi, a przemysł idzie za nią i pozwala się wykorzystać. Nowy tytuł pozwala objąć wspólnym pojęciem, zdefiniowanym na stronach 77-81 „Quaderni di San Giorgio”, industrializację dzieł sztuki i wysiłek na rzecz uczynienia z Kościoła społeczeństwa masowego przez wykorzystanie w razie potrzeby współczesnych technik umasowienia.
Zbiór tych esejów otwarł się na pozbawiony wdzięku, ale często nieunikniony żargon socjologiczny. Nie znam lepszej definicji mass society niż definicja Edwarda Shillsa[1]; przyjmuję ją bez zastrzeżeń, a nawet z wdzięcznością, tak rzadko bowiem od czasów Sokratesa zdarza się widzieć filozofa dbającego o definiowanie używanych przez siebie pojęć i słów, które je oznaczają.
Wyraz podobnego zaangażowania można znaleźć w niektórych innych wykładach spośród tych zebranych w tymże tomie 29, przede wszystkim: Ezio Raimondi, Industrializzazione della critica letteraria, s. 141-172; Umberto Eco, Valori estetici e cultura di massa, s. 195-212.
Przypisy
Przepowiednie estetyczne Étienne’a Gilsona
Społeczeństwo masowe i jego kultura