Skazana na Otchłań - Dragona Rock - ebook

Skazana na Otchłań ebook

Dragona Rock

4,5

Opis

Piętnastoletnia Zakuro jest oskarżona o masowe morderstwo na koleżankach. Pomimo wątpliwości zostaje skazana na Otchłań — inny świat, który dawał człowiekowi to, na co zasłużył. Od tego czasu mija kolejne piętnaście lat, a w jej świecie rodzi się nowy Król, który postanawia poznać prawdę. Zakuro okazuje się niewinna i ten chce zabrać z Otchłani jej ciało, nie myśląc jednak o tym, iż ta mogła przeżyć… Kim była Zakuro? Dlaczego wtrącono ją do Otchłani i czy miało to związek z obecnym Królem?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 183

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (16 ocen)
10
4
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Asiorek71

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
Ewakr1

Nie oderwiesz się od lektury

lubię autorki książki są takie bajkowe
00
Rzarczy

Nie oderwiesz się od lektury

wszystkie książki Dragone Rock są w 100 % warte przeczytania , bardzo polecam Wiola
00

Popularność




Dragona Rock

Skazana na Otchłań

Otchłań Tom 1

Zdjęcie na okładce©Warm_Tail - shutterstock.com

Projektant okładkiKarolina "Drago" Janik

© Dragona Rock, 2021

© Karolina "Drago" Janik, projekt okładki, 2021

Piętnastoletnia Zakuro jest oskarżona o masowe morderstwo na koleżankach. Pomimo wątpliwości zostaje skazana na Otchłań — inny świat, który dawał człowiekowi to, na co zasłużył. Od tego czasu mija kolejne piętnaście lat, a w jej świecie rodzi się nowy Król, który postanawia poznać prawdę. Zakuro okazuje się niewinna i ten chce zabrać z Otchłani jej ciało, nie myśląc jednak o tym, iż ta mogła przeżyć…

Kim była Zakuro? Dlaczego wtrącono ją do Otchłani i czy miało to związek z obecnym Królem?

ISBN 978-83-8245-048-4

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Otchłań

Rozdział 1

Król

Otchłań.

Miejsce, do którego trafiają najwięksi przestępcy mojego świata.

Jedni mówią, że po drugiej stronie nie ma niczego, dlatego ci, których wrzuca się w magiczne wrota, nie mają już odwrotu. Ja jednak wiedziałem, że to nie prawda.

Ponieważ byłem Królem i wiedza na temat prawdy Otchłani została mi przekazana wraz z przyjęciem tytułu.

W rzeczywistości… Otchłań była niczym innym jak innym wymiarem, w którym człowiek otrzymywał to, na co zasługiwał. Miejsce te miało tak naprawdę jedno zadanie — wyciągnąć prawdę leżącą w ludzkiej naturze. Dlatego większość osób, które tam trafiało, traciło zmysły, pogrążając w poczuciu winy za swoje czyny i w większości przypadków umierało pod jej ciężarem w przeciągu godzin, góra kilku dni.

Jak sięgają zapiski, w całej historii ludzkości udowodniono niewinność tylko dwóm osobom, które zostały „wrzucone” do Otchłani. Pierwszą „uratowano” dosłownie kilka godzin po tym, jak wtrącono ją do środka — niestety, kiedy ją z niej „wyciągnięto”, okazało się, że oszalała, a jej umysł zapadł się, pogrążony w jakimś horrorze. Przypuszczano, że to, co wyciągnęła z tej osoby Otchłań, to strach przed życiem, gdyż — sądząc po wywiadzie na temat tej osoby — to była ona wycofana i zlękniona, jeszcze zanim osądzono ją i skazano w przepaść Otchłani.

Przyznaję, że — samo wspomnienie opisu tego przypadku — nawet mi stawiało włosy na rękach z trwogi. Jednak działo się to na wieki przede mną — przed tym, jak zostałem Królem.

Co do drugiego przypadku… cóż, osobą, która została uwolniona… była wtrącona piętnaście lat temu dziewczyna.

Tak — Dziewczyna.

Dziecko miało wtedy piętnaście lat — niewiele mniej niż wówczas ja. Co więcej, znałem ją — często siedziała samotnie, pogrążona w lekturze lub patrząc smutno na bawiące się dzieci. Pamiętałem jednak, że miała koleżanki i co więcej — dwie z nich należały teraz do mojej osobistej Gwardii, mojego osobistego oddziału najlepszych i najbardziej zaufanych.

Do dziś pamiętałem ten dzień. Dziewczyna była magiem — przejawiała słabe odmiany różnych mocy, a jednak, pomimo tego, została protegowaną najsilniejszego z naszych Magów. Nie pozostała nią jednak długo, albowiem chwilę po tym odkryto zwłoki kilku dziewczyn, które — jak sam dobrze wiedziałem — bardzo „umilały” jej życie. Jak łatwo było połączyć z nią te zabójstwa — jak łatwo było obarczyć ją winą.

Pamiętam, że wtedy nie wiedziałem, co o tym myśleć. Niby wiedziałem, co jej robiły — nawet kilka razy je pogoniłem, ponieważ dziewczyna niczego nie robiła, za każdym razem przyjmując na siebie ich ataki. Dlatego właśnie i we mnie jawiły się wątpliwości — myśl, że w końcu wybuchła i się ich pozbyła.

Lecz sposób, w jaki dokonano mordu… Mag Blackrose od początku do końca walczył, by udowodnić jej niewinność. Lecz wydawało się, że nie ma on żadnych mocnych dowodów jej niewinności, patrząc na to, jak wiele było przeciw niej.

Piętnaście lat… tyle czasu minęło od dnia, kiedy wtrącono ją do Otchłani.

Piętnaście lat…

W dniu, kiedy nałożono na moją głowę Królewską Koronę, wypadała dziesiąta rocznica jej zamknięcia. Nie chciałem, by odbywało się to tamtego dnia — pomimo tego, że minęło tak wiele lat, ten dzień pozostawił na moim języku niesmak — jakieś uczucie niesprawiedliwości dla dziewczyny, która została skazana jak zwykły pomiot szatana, wtrącona do miejsca, skąd nie ma odwrotu.

Tamtego dnia — dnia dziesiątej rocznicy, dnia mojej koronacji, miałem pierwszy sen.

Stałem na suchej ziemi pełnej skał — wiał wiatr, poruszając połami czarnych płaszczy, spod których wyzierały kości martwych. Poznawałem to odzienie — były to rytualne szaty Skazanych, których wtrącono w Otchłań.

Mój sen wyglądał z początku tak samo — szedłem między martwymi ciała, kierując w stronę skalistej góry. Kiedy do niej dochodziłem, zawsze ukazywało się przede mną przejście i w pierwszym roku — jedyny moment, do jakiego potrafiłem dojść — to to przejście. Kiedy w nie wchodziłem, zwyczajnie się budziłem, zarówno zlany potem, jak i czując w środku frustrację na myśl, że nie mogę niczego dostrzec — dowiedzieć się, po co właściwie tam idę.

Moja frustracja zniknęła jednak drugiego roku panowania, gdyż właśnie w nim udało mi się wejść do groty i ujrzeć jej wnętrze.

Widziałem niewielkie jezioro, oświetlone z boku przez dziurę w skale. Podchodziłem do niego spokojnym krokiem, po czym — gdy już stałem obok — te rozjaśniało się od środka błękitnym blaskiem.

Wtedy pojawił się kolejny powód mojej frustracji, gdyż — w chwili, kiedy patrzyłem ponad taflę, na drugi brzeg — dostrzegałem tylko, jak coś się tam rozjaśnia… i ponownie się budziłem.

Tak było jeszcze przez kolejne dwa lata. Pierwszego roku dochodziłem do przejścia groty. Drugiego dochodziłem do jeziora. Trzeciego udało mi się dostrzec drugi brzeg, na którym — niczym na ścianie — rozjaśniały się bajecznie kwiaty, pozostawiając jednak dość spory odstęp w samym ich centrum. Czwartego udało mi się przebyć jezioro i podejść do tego miejsca.

A tam… ujrzałem Ją.

Rozdział 2

Król

Była młoda, lecz przede wszystkim piękna. Niczym oplatające ją kwiaty, jej włosy były długie, nieskazitelnie białe, choć wyraźnie widziałem, że ma na sobie czarne szaty Skazańca. Nie wiedziałem, kim była — w żadnym ze snów nie udało mi się jej obudzić, jednak nie byłem głupcem. Przeczucie towarzyszyło mi już od dnia koronacji, lecz lekceważyłem je do czasu, jak z kolejnym mijanym rokiem sen nie znikał, lecz potęgował swoje znaczenie, ciągnąc mnie coraz dalej.

Wiedziałem, że sprawa tamtej nastoletniej Skazanej nie może mieć takiego zakończenia. Szczerze nie wierzyłem, by nadal żyła — minęło całe piętnaście lat. Co do snu, to bardziej podejrzewałem, że to jej duch docierał do mnie zza zamkniętych wrót Otchłani, prosząc, bym zabrał stamtąd jej ciało.

Dlatego podjąłem własne śledztwo — nie mogłem dłużej tego ignorować. Rozmawiałem ze swoimi ludźmi — tymi, którzy ją znali. I szybko się przekonałem, jak bardzo ta wycofana i z pozoru zlękniona dziewczyna, była ceniona przez najbliższych. Do mojego dochodzenia szybko przyłączyli się inni, gotowi zrobić wszystko, by oczyścić jej imię i dać jej godny pogrzeb.

Szukaliśmy punktu zaczepienia tak naprawdę tylko jeden dzień. Bardzo szybko zrozumiałem, że przeprowadzone niegdyś śledztwo nie było rzetelnie wykonane — ktoś Chciał, by tam trafiła, by odebrano jej wszystko i skazano na śmierć.

Odszukanie pionków tej intrygi okazało się proste — problem jednak polegał na tym, że nadal nie wiedzieliśmy „dlaczego”. Nie wiedzieliśmy, kto to zrobił i z jakiego powodu.

A powód musiał być naprawdę ogromny, skoro posunięto się aż tak daleko.

Piętnaście lat… miała piętnaście lat, kiedy skazano ją na wrzucenie do Otchłani. I minęło dokładnie drugie tyle — jakby coś czekało na to, abym ruszył tę sprawę.

Jednak nie spodobał mi się jej finał, rozdrapujący niegdyś zamkniętą — jak myślałem — dziurę w moim sercu, którą byłem pewny, że już nic nigdy nie otworzy. Ta dziewczyna… okazała się całkowicie niewinna — wystarczyło pociągnąć kilka sznurków, znaleźć odpowiednie osoby… tymczasem ktoś przekupił praktycznie wszystkich w tamtych czasach, by skazać ją na śmierć w Otchłani.

Kim tak naprawdę była? Dlaczego skazano ją na taki los? Jaki był powód, dla którego ktoś zszargał jej imię, podczas gdy ona nigdy nikomu nic złego nie zrobiła?

Rozdział 3

Król

Uniewinniłem ją. Zebrałem wszystkich mieszkańców zamku, jednocześnie za pomocą magii roznosząc głos po całych swoich ziemiach.

Komunikat był krótki: wszczęto ponowne dochodzenie i odkryto, iż jest niewinna. Wezwałem ludzi również do tego, by — jeśli chcą — przybyli do Mauzoleum Otchłani i uczestniczyli w nabożeństwie pochowania jej z całym szacunkiem i honorami, na jakiego zasługiwała.

Kiedy wieczorem przybyłem na miejsce, okazało się, że nie ma zbyt wiele osób. Cóż, była bardzo młoda — nie miała nawet okazji poznać więcej ludzi.

Jednak tych, których ujrzałem… byli to prawie wszyscy moi sojusznicy. Co więcej, ujrzałem Maga Blackrosa, a nawet Księcia rodu Wilków, który powiedział tylko jedno na widok mojego zaskoczenia:

— Akurat byłem w drodze do ciebie, kiedy nastał komunikat. Nigdy nie wierzyłem w jej winę — zawdzięczam jej życie i pożegnam ją tak, jak na to zasługuje.

Kiwnąłem poważnie głową — miał do tego święte prawo. Wtedy jednak odezwał się Blackrose:

— Panie… pragnę przywołać ją osobiście.

— Rozumiem twoją lojalność Black, ale… — zacząłem od razu, lecz mi przerwał, kręcąc głową:

— Panie… nie rozumiesz — i spojrzał na pozostałych. — Żadne z was nie rozumie.

— Ale czego? — zapytała Hika, która należała kiedyś do przyjaciółek Skazanej.

— Ponieważ uważam — co więcej, jestem pewny — iż ona żyje.

Wszyscy zamilkliśmy w szoku, lecz otrząsnąłem się jako pierwszy, starając trzymać emocje na wodzy.

— Black… wiem, że była twoją uczennicą, ale…

— Królu, nigdy nie powiedziałem, dlaczego to akurat ją wybrałem na ucznia… ale widzę, że nadszedł w końcu czas, by to powiedzieć. Ona miała w sobie światło — światło zmieszane z najgłębszą czernią. Posiadała w sobie równowagę, zdolną utrzymać ją w Otchłani.

— Ale… przecież Zakuro była taka niepewna siebie… — zaczęła Hika, lecz Black zauważył:

— Jednak czy kiedykolwiek zrobiła coś wbrew sobie? Czy pozwoliła na nacisk otoczenia?

— … — Hika wymieniła spojrzenie z Ebisu, która niegdyś również była przyjaciółką Zakuro. — Nie — przyznała w końcu. — Zawsze zaskakiwało mnie to, że potrafi być taka wycofana, ale i twarda jednocześnie…

Blackrose pokiwał głową.

— Kiedyś zadałem jej pytanie. Spytałem, jak się widzi — jak określiłaby swoją duszę.

— Co odpowiedziała? — zapytałem, gdyż wbrew pozorom, w naszym świecie, to pytanie było bardzo ważne, a odpowiedź na nie bardzo często pozwalała określić ukryty charakter i moc danej osoby.

— „Jestem na równi biała, co czarna” — usłyszałem i mój zszokowany wzrok padł na Mauzoleum. — Tego rodzaju wyznanie usłyszałem pierwszy raz z ust nastoletniego dziecka.

— Ale, nawet jeśli ona żyje… — zaczął wtedy Książę. — To na pewno nie będzie taka, jak kiedyś. Minęło piętnaście lat na Boga — przeczesał nerwowo włosy. — Co jeśli stała się cieniem siebie? Albo stała się po prostu zła, bo ciemność w jej duszy zwyciężyła?

— …na to nie znam odpowiedzi — przyznał w końcu, widać pokonany tym argumentem. — Dlatego tym bardziej to ja powinienem otworzyć przejście. Niewielu o tym wiedziało, lecz Zakuro miała w sobie ogromne pokłady magii, nad którymi nie potrafiła panować.

— To dlatego… — zacząłem od razu, lecz w tym samym momencie wyrwała się Ebisu:

— To dlatego się nie broniła? To dlatego na to wszystko pozwalała? Bo bała się, że jak uwolni moc… — kiedy pokiwał głową, wszyscy wręcz wbiliśmy wzrok w ziemię.

Tyle słów… tyle rewelacji, które tak długo przed nami skrywał…

— Black… Dlaczego nic nikomu nie powiedziałeś? Nawet po tym, gdy ją Skazano? — zapytałem, lecz on spojrzał na mnie poważnie.

— Z jednego powodu: by ją chronić. Gdyby wtedy się dowiedziano, że jej moc jest aż tak niestabilna, jeszcze trudniej byłoby ją bronić. A gdyby wyszło to po Skazaniu, oczerniono by ją jeszcze bardziej.

Miał rację. A mimo to… to nawet nie była ona.

— …dobrze — zgodziłem się w końcu, nie wiedząc tak naprawdę, czy to, co mówi, może być realne. — Otworzysz Otchłań. Jednak, jeśli ona faktycznie żyje i zaatakuje… — spojrzałem na pozostałych. — Wtedy zainterweniujemy i ją schwytamy.

Nawet przedstawienie tego planu było dla mnie dziwne… lecz jeśli istniała jakakolwiek szansa…

— Dobrze.

I tak to się zaczęło — tak doszliśmy do prawdy jednej Skazanej.

Tej, którą wtrącono do Otchłani jako dziecko… by wyciągnąć ją, będącą w pełni kobietą.

W ten sposób nastał początek… zarówno dla niej, jak i dla mnie.

Jednak to, co z nią przeszedłem, to już dalsza historia. Najpierw musiałem przecież ją uwolnić.

A jej uwolnienie było największym zaskoczeniem mojego życia…

Wyciągnięta z Otchłani

Rozdział 1

Król

Stałem obok Blacka, podczas gdy pozostali ustawili się wzdłuż ścian mauzoleum, czekając na Rytuał Otwarcia.

Zwykle Otchłań otwierano tylko w jednym celu — by wrzucić do niej Skazanego. Tym razem jednak droga prowadziła w drugą stronę, dlatego potrzebowano nie tylko kogoś do otwarcia wrót, lecz również do nakierowania otwarcia w taki sposób, by można było wydobyć ze środka odpowiednie ciało.

Jako że ją pamiętałem — pamiętałem Zakuro — i wartość mojej mocy była dużo ponad przeciętną, postanowiłem, że to ja będę tym, który odnajdzie i wydobędzie jej ciało.

Czułem, że jestem jej to winny.

Blackrose rozpoczął Rytuał, więc skoncentrowałem moc na jej wizji, zamykając przy okazji oczy — dzięki temu drzwi powinny się otworzyć bezpośrednio przy niej.

W końcu wielkie wrota — znajdujące się na środku pomieszczenia — zaczęły się otwierać, a wraz z nimi wydobyło się ze środka światło.

To właśnie ono było ową „barierą magii”, która wydobywała z człowieka jego prawdziwą naturę, prawdziwe cele, prawdziwe pragnienia.

Jednak tym razem, kiedy światło zniknęło, z gardła każdej znajdującej się w Mauzoleum osoby dobył się zdumiony okrzyk, aż zostałem zmuszony, by otworzyć oczy.

Sceneria była taka jak zawsze… taka, jak w moim śnie — suche pola i skały. Lecz to, co znajdowało się na pierwszym planie, odebrało nam mowę.

Postać odziana w czarne szaty — postać, która siedziała przed jakimś dziwnym kawałkiem drewna ze strunami. Postać wpierw nas nie wyczuła — ujrzeliśmy za to, jak spod splecionych do tej pory rękawów wysuwają się jasne i gładkie dłonie, po czym zaczynają uderzać w struny, wygrywając piękne dźwięki.

Ta melodia… ten dźwięk…

— „Koto?” — dosłyszałem zdumiony szept Ebisu.

— Ale ta melodia… — dopowiedziała cicho Hika, aż przestałem mieć jakiekolwiek wątpliwości.

„Koto” było instrumentem muzycznym, na którym grało coraz mniej ludzi, choć nadal istniały rodziny, które przekazywały dziedzictwo gry na nim kolejnym pokoleniom. Byli jednak i tacy, którzy rodzili się w Rodach, które potrafiły grać dosłownie na wszystkim, tylko dzięki swojej magii.

Zakuro pochodziła z Rodu „Muzykalnych” — potrafiła grać na każdym instrumencie, jakiego się chwyciła, a nawet budować je, tylko ujrzawszy potrzebne do tego materiały.

Jednak ta melodia… należała do Niej. Sama ją stworzyła — doskonale pamiętałem, jak nie raz słuchałem jej wykonania.

A jednak… teraz te dźwięki nie brzmiały tak, jak kiedyś — były mocniejsze, przepełnione pewnością siebie, ale i swego rodzaju złością. W każdej nucie wyczuwało się zimną wściekłość, ale ja słyszałem również coś na kształt desperacji.

Jakby każda nuta krzyczała: „Usłyszcie mnie w końcu!”.

Kiedy my patrzyliśmy bez słowa, słuchając tej pięknej, lecz i przepełnionej dziwnymi emocjami gry, nagle ujrzałem, jak postać lekko unosi głowę — ciągle nie było widać jej twarzy, ale wszyscy wiedzieliśmy już, że to Ona.

Że żyła… lecz była teraz zupełnie innym człowiekiem.

Poczułem, że na nas patrzy — nie przestawała jednak wybijać kolejnych dźwięków na instrumencie, jakby grając trzymała się na wodzy. Może nie wierzyła w to, co widzi? Może była w takim szoku, że uznała nas za miraż?

Wykonałem krok do przodu i przemówiłem głośnym, czystym głosem:

— Zakuro Divine, jako prawowity Król Smoków niniejszym ogłaszam, że zostałaś oczyszczona ze wszystkich zarzutów. Od tego dnia, tej godziny i tej sekundy, jesteś wolnym człowiekiem i zostajesz zwolniona z kary pozostania w Otchłani.

Zamilkłem, czekając na jakąś reakcję… lecz ona się nie poruszyła, nie przestała też grać. Dopiero w chwili, kiedy rozbrzmiała ostatnia nuta i zaległa kompletna cisza, wszyscy zrozumieliśmy, że sama nie da rady wyjść.

Byłem gotów wejść po nią do Otchłani — według dawnych zapisków jedynie Król mógł wejść do środka, nie obawiają się „bariery”. Wtedy jednak Mauzoleum rozbrzmiało niskim, kobiecym głosem, całkowicie wypranym z emocji:

— Rychło w czas.

Tylko tyle… I Aż tyle.

Kontaktowała. I co więcej — wydawała się świadoma.

Tylko że…

— Zakuro… — Hika wyszła na przód, by ta ją dobrze widziała. — Zakuro, to ja — Hika. Twoja przyjaciółka…

— Nie mam przyjaciół — ponownie od ścian odbiły się czyste, lecz puste w brzmieniu słowa. — Nigdy nie miałam.

— To nie…

— To nie prawda — obok Hiki stanęła Ebisu. — Zakuro to ja: Ebisu. We trzy znamy się od dziecka, a ja i Hika nigdy nie uwierzyłyśmy w twoją winę. Byłyśmy z tobą do końca i, do cholery jasnej, nadal jesteśmy.

Ebisu należała do osób spokojnych, lecz twardych — nigdy nie interesowało jej zdanie innych. Poza tym była lojalna i bezsprzecznie, kiedy kogoś kochała, walczyła o niego ze wszystkich sił. Hika była bardziej roztrzepana i żywiołowa, lecz obie ceniły te same wartości.

— … — Zakuro milczała, lecz wtedy wystąpił do przodu Książe Wilków.

— Zaku… to ja Ranger. Ja również o tobie nie zapomniałem — wszyscy tu zebrani przybyli po to, by cię znów zobaczyć, bo nigdy nie wierzyli w Twoją winę.

— A jednak zostałam Skazana — rozległo się bez emocji, lecz wtedy w końcu wtrącił się Black:

— Zakuro spójrz na mnie.

Nie poruszyła się, lecz nawet ja wiedziałem, że na niego patrzy.

— Przeżyłaś — zauważył. — I nadszedł w końcu czas, byś wróciła do domu.

— …złapano winowajcę? — zapytała i zauważyłem, że coś wkradło się do jej głosu.

Jakby ta pustka… była tylko maską dla prawdziwych, żyjących w niej emocji.

— Król wszczął ponowne dochodzenie i oczyścił cię ze wszystkich zarzutów.

Od razu poczułem na sobie jej wzrok — lecz ten okazał się tak intensywny, że zrozumiałem, iż ta pustka faktycznie Jest maską.

— To nie jest odpowiedź — rozległo się jednak, więc sam odpowiedziałem na jej pytanie:

— Nadal szukam tego, kto to sprowokował — wyznałem. — Złapałem wszystkie pionki, a zebrani tu ludzie mi przy tym pomogli — sam tego nie dokonałem.

— …a jednak byliście pewni, że znajdziecie mnie martwą — zauważyła nagle, aż zabrakło mi słów.

Wtedy jednak ponownie wtrącił się Ranger:

— Dziewczyno dziwisz się? Minęło piętnaście lat — inni umierali po godzinie.

— …punkt dla ciebie — i ujrzeliśmy, jak wstaje.

Powoli, spokojnie… niczym przyczajone zwierzę.

Wtedy coś zauważyłem. Jej szaty… były czarne, jak szaty Skazańca… lecz ich krój był całkiem inny.

Każdy Skazany był ubierany w pojedynczą szatę z kapturem, pod którą nie miał niczego. Tymczasem… ona miała na sobie płaszcz z kapturem do samej ziemi, spod którego zaskoczony ujrzałem, jak wystają buty i równie czarne spodnie.

Ruszyła w stronę wrót — jej krok był cichy i sprężysty. Tak inny od tamtej chodzącej jak słoń nastolatki.

Stanęła przed wyjściem z Otchłani i rozejrzała się po twarzach zebranych.

I zadała mi pytanie, które większość zbiła z tropu:

— A więc Królu… nie obawiasz się mojej zemsty? Tego, że gdy stąd wyjdę, rozwalę ci Królestwo?

Jej głos już całkowicie stracił pustkę — był przepełniony zaciekawieniem i groźbą.

— …a tego właśnie chcesz? — zapytałem spokojnie i ujrzałem, jak ta unosi rękę, by wsunąć ją poza barierę, z powrotem do tego wymiaru.

— Szczerze?

— Tak.

Obserwowała mnie przez chwilkę — byłem tego pewien — po czym z jej gardła dobyło się głośne, bardzo ciężkie westchnięcie.

Wyszła z Otchłani — przejście od razu się za nią zamknęło — i usłyszeliśmy słowo, od którego Blackowi lekko opadła szczęka… i mi — przyznaję — trochę też:

— Sranie. — Resztę kontynuowała rozdrażnionym głosem: — Naprawdę sądzicie, że mam ochotę pierdzielić się z zemstą na was? Jak was pozabijam tylko się pobrudzę, a satysfakcji nie będzie — to nie wy mnie tam wpakowaliście.

— Jak… — Hika była bliska łez. — Jakim cudem ty…

— Nie rycz — ostrzegła od razu. — Mam dość łez — ryczałam w tej cholernej Otchłani przez pierwsze pięć lat.

— Ale… — co ciekawe Hika od razu się pozbierała i zaczęła ocierać łzy. — Jakim cudem nie oszalałaś i żyjesz?

— …oszalałam — wyznała ku naszemu zaskoczeniu, po czym nagle ruszyła do mnie. — Jednak ile można się pieprzyć z własną głową? Nie mogłam umrzeć, więc jak długo można analizować, w jakiej jest się beznadziejnej sytuacji? — i nagle sięgnęła pod płaszcz, aż ujrzałem wyraźny błysk broni.

Wydobyłem błyskawicznie swój czarny jak smoła miecz, blokując jej atak… by ujrzeć w jej ręku kontrastujący kolorem śnieżnobiały miecz, z rękojeścią w kształcie tygrysa.

— „Tygrysi Kieł”? — szepnął Black, a ja pojąłem, co trzymała w ręku.

— Tak — przyznała, a ja po raz pierwszy ujrzałem jej oczy pod kapturem.

Były pociemniałe, ostre, zielone niczym dno butelki… i inteligentne jak nigdy przedtem.

Po chwili odsunęła się, rysując mieczem na ziemi kreskę… z tej kreski dobył się biały blask i po chwili ujrzeliśmy, jak od tyłu oplata ją ciało wielkiego, jasnego jak księżyc tygrysa.

— Poznajcie Rhisa — przedstawiła stojącego za nią Demona, a tygrys spojrzał na mnie inteligentnie, lekko kłaniając głowę. — Teraz już rozumiecie, jak i dlaczego przeżyłam?

To była jego zasługa… „Tygrysi Kieł” był jedną z legendarnych, magicznych broni, w których zamieszkiwały najpotężniejsze, demoniczne dusze.

To oznaczało… że kiedy trafiła do Otchłani odnalazła miecz… a ten ją ochronił, dając siłę, by przeżyła do teraz.

Tyle że… te bronie zniknęły tysiące lat temu. Wiadome było tylko, że do dzisiaj zachowały się na pewno trzy… i jeden z nich znajdował się w Moim posiadaniu.

Miecz Czarnego Smoka — Miecz Króla.

Rozdział 2

Zakuro

To dla ciebie — usłyszałam niecałą godzinę później, kiedy tamci zabrali mnie z Mauzoleum.

Posadzili mnie przed stołem, na którym ujrzałam kilka potraw… lecz sam ich zapach drażnił mój nos.

Poznawałam te zapachy. Były to niegdyś dania, które lubiłam.

Minęło tyle lat… tymczasem oni nadal pamiętali o czymś tak mało ważnym.

Myślałam, że Rhis mnie okłamuje — a jednak dawałam się karmić jego kłamstwami. Mówił mi, zwykle w tych najgorszych momentach, że ktoś nas zabierze z tego miejsca — że są ludzie, którzy o mnie pamiętają i nadal we mnie wierzą, choć ja, tak prawdę mówiąc, będąc w Otchłani zapomniałam więcej, niż byłam w stanie przyznać.

Dlatego nie wierzyłam. Tymczasem patrzyłam teraz na swoje ulubione potrawy, czując, że zaczynam drżeć z potrzeby.

— I co ty na to? — zapytała radośnie Hika, siadając obok mnie.

Widząc to od razu sobie przypomniałam, że robiła tak również w czasie, jak byłyśmy dziećmi… Widać pod tym względem nic się nie zmieniła.

— Powiedziałyśmy kucharzom o wszystkim, co lubiłaś. Tak to byśmy same to przygotowały — podrapała się nieporadnie po głowie. — Ale nie jesteśmy dobre w te klocki…

— Mów za siebie — Ebisu postawiła przede mną coś, co przypominało mi sok z lodem. — Ja umiem przygotować chociaż jajecznicę — ty masz problem z zagotowaniem wody.

Hika wydęła policzki z irytacji, lecz zrozumiałam, że już nie daję rady.

— Zostawcie mnie samą — powiedziałam, aż wymieniły bez słowa spojrzenia.

Na szczęście jednak wyszły, zanim wybuchłam… i rzuciłam na to całe jedzenie jak zwykłe zwierzę.

Tak dawno… tak dawno nie jadłam ciepłego, po prostu smacznego jedzenia. Jadłam rękoma, pożerając wszystko jak leci — i nim pojęłam byłam cała brudna, a moje zęby zamarły w połowie wgryzania się w mięso.

Moje oczy wypełniły łzy, które po chwili spłynęły po moich policzkach. Połknęłam ostatni kawałek mięsa, po czym rozpłakałam się żałośnie, kuląc na ławie.

Zachowałam się jak bestia, a nie człowiek. I tak naprawdę od dawna się jak taki nie czułam.

Przez piętnaście lat walczyłam o siebie — walczyłam z Otchłanią, która chciała zabrać mnie ze sobą. Gdyby nie Rhis, gdyby nie jego wsparcie, umarłabym już tego pierwszego dnia…

Nie — pokręciłam gwałtownie głową i otarłam łzy. Otchłań mnie nie pochłonęła — to prawda, zmieniła mnie, lecz nie zabiła.

Byłam taka, jaka od zawsze miałam być — Otchłań wydobyła mój prawdziwy charakter, moją stalową wolę, moją siłę, dzięki której wytrwałam pierwsze piętnaście lat swojego życia. Te piętnaście lat w Otchłani wyciągnęło to jednak ze mnie na zewnątrz, przez co byłam na tyle silna, by trwać.

Jednak teraz widziałam, że oszukiwałam samą siebie — samo to, jak się teraz zachowałam, dało mi odpowiedź na pytanie, którego bałam się do tej pory zadać.

Pytanie… czy ja wciąż byłam człowiekiem?

Rozdział 3

Król

Zamknąłem na moment oczy, po czym ruszyłem korytarzem w stronę swoich komnat — zatrzymałem się jednak dopiero w chwili, kiedy wszedłem do swojej części zamku, po czym — niesiony gniewem — przebiłem pięścią ścianę.

Nie potrafiłem tego opanować — to, co zobaczyłem, odebrało mi resztki nadziei, że ona Naprawdę ledwo odczuła działanie Otchłani.

Kiedy dziewczyny zabrały ją, by dać jej jeść, zwołałem zabranie Rady — dyskutowaliśmy o jej przeżyciu — o tym, że jest w pełni świadoma i racjonalna. Większość Rady uważała to za cud — zauważyłem, że wszelkie wątpliwości — co do stanu jej umysłu — odsunęli w kąt, jakby tylko jej przeżycie i świadomość były ważne.

Kiedy wyszedłem ze spotkania, zdałem sobie sprawę, że czuję w sobie coś osobliwego — jakby nie wszystko, co zostało powiedziane, mi odpowiadało. Czułem, że coś mi umknęło — że coś ważnego zostało zignorowane.

I dowiedziałem się „co” kiedy, po spotkaniu czekających na Zakuro Hiki i Ebisu, poszedłem zobaczyć się z tą pierwszą.

Zobaczyłem wtedy, jak je — była jak w amoku, nie widziała niczego poza jedzeniem. Wydawała się wręcz oszalała z głodu… lecz to jej łzy mną wstrząsnęły.

W pewnej chwili jakby dotarło do niej, co robi — już nie ukrywała twarzy, choć nadal miała na głowie kaptur. Rozpłakała się, patrząc na resztki jedzenia — na pobojowisko, które zrobiła… a potem spojrzała na siebie i popłakała się jeszcze bardziej, kuląc ze strachu.

Nie mogłem tego znieść — odszedłem, nie chcąc, by wiedziała, że to widziałem.

Że widziałem, jak się rozsypuje, patrząc na swoje ręce, jakby nie należały do niej.

Lecz do zwykłego potwora.

Zakuro

Rozdział 1

Król

Od czasu, gdy uniewinniłem Zakuro i wydobyliśmy ją z Otchłani, minął dokładnie tydzień. Jednak, tak szczerze mówiąc, nie spędziłem z nią zbyt wiele czasu — właściwie, poza dniem przywołania, widziałem ją tylko raz i to z daleka. Jeśli chodziło jednak o jej poczynania przez ten czas… cóż, słyszałem wieści na jej temat każdego dnia, i to przynajmniej pięć razy.

Na dodatek, w większości przypadków, były to niezbyt przychylne słowa, głównie dlatego, że okazało się, iż Zakuro nie słucha nikogo. I to Dosłownie Nikogo.

Co chwilę dochodziło mnie słuchy, że komuś napyskowała, zlekceważyła lub zwyczajnie olała. Szczególnie psioczyli na nią członkowie mojej Rady — każdy z nich udał się do niej osobiście, by ją powitać, lecz dostawał w odpowiedzi zimny prysznic.

Jedynie Blackrose próbował jakoś ją usprawiedliwiać — ale prawda była taka, że traktowała go wcale nie lepiej od pozostałych. Z tego, co mówił Black, to jedynym ustępstwem dla niego były słowa, brzmiące mniej więcej tak: „Z dawnego szacunku do pana proszę o jedno: niech pan nie wtyka nosa w nie swoje sprawy”. I to było wszystko — ostrzeżenie, by tak naprawdę nie prowokował jej do tego, by i jemu nawtykała.

Z drugiej strony, nadzieję na to, że goszczące w niej kiedyś dobro nadal istniało, dawały mi relacje, jakie otrzymywałem od ludzi ze swojej Gwardii — a przynajmniej od tych, którzy niegdyś ją znali i lubili.

Podobno Zakuro stosowała wobec nich metodę „olewaj, lecz słuchaj”. Kilka razy przyuważyli że, mimo iż ich ignorowała, to w ostatnim momencie, kiedy już tracili rezon, ona wzdychała ciężko, mówiła kilka słów i odchodziła, z czego te kilka słów było bezpośrednią odpowiedzią na cały ich wywód.

To oznaczało, że tak naprawdę wcale nie była tak obojętna, jak przedstawiała ją Rada. Nie wiem — może nie tolerowała już żadnych autorytetów? Ponieważ to właśnie oni wsadzili ją do tego piekła?

— Panie? — otrząsnąłem się i spojrzałem na zebranych wokół stołu członków Rady.

— Przepraszam, zamyśliłem się. O czym była mowa?

— O Uniewinnionej Zakuro! — Radny Markiz aż walnął pięściami w stół.

Cóż… z tego, co wiedziałem, to jemu najbardziej dała się we znaki.

— Zdajemy sobie sprawę, że ta kobieta musiała przejść piekło będąc tyle czasu zamknięta w Otchłani, lecz jej zachowanie staje się niedopuszczalne! Ona nie uznaje żadnych autorytetów, jest pyskata, wnerwiająca… nie ma w sobie za grosz szacunku czy ogłady!

Pozostali kiwali głowami, lecz ja westchnąłem cicho, zabierając głos:

— Panowanie, niby to wszystko wiecie, lecz nawet nie dajecie jej czasu, by zdołała się ogarnąć. Minął dopiero tydzień — przypomniałem, lecz wtedy ponownie odezwał się Markiz, zwracając uwagę na pewien mały, acz musiałem przyznać ważny szczegół:

— Jest na tyle ogarnięta, by pyszczyć, a nie na tyle, by okazywać szacunek? To absurd!

Musiałem w ciszy przyznać, że w normalnych okolicznościach zgodziłbym się z nim… lecz zawsze w takich chwilach stawał mi przed oczami obraz, który ujrzałem tego pierwszego dnia, przy stole.

Nie mogłam im o tym powiedzieć. Nie mogłem powiedzieć, że ona Naprawdę nie jest w stanie tego robić. Sądzili, że z jej umysłem jest wszystko dobrze — lecz tak nie było, a ja nie chciałem, by się dowiedzieli i uznali przez to za słabeusza.

Zachowując się w ten sposób, Zakuro pokazywała, że jest silna, twarda i nieugięta. Gdyby poznali prawdę, uznano by ją za męczennicę i traktowano jak zepsute jajko… a wiedziałem, że była to ostatnia rzecz, jakiej chciała.

Do tego… było jeszcze coś. Coś, o czym tak naprawdę nie wiedział nikt… a ja sam miałem o tym zapomnieć lata temu, w chwili, kiedy zostałem Królem.

Po raz pierwszy zacząłem się zastanawiać, czy pojawienie się Zakuro cokolwiek zmieni…

„Nie” — obiecałem sobie zdecydowanie i wstałem, robiąc jedyną rzecz, jaką mogłem:

— Porozmawiam z nią — oświadczyłem, po czym dodałem: — Od tej pory… biorę ją na siebie.

Rozdział 2

Zakuro

Leżałam na trawie, trzymając między zębami źdźbło trawy. Nade mną rozciągało się piękne, błękitne niebo, okraszone tylko kawałkami białych, lekkich chmur.

Bardzo brakowało mi tego nieba. Niebo w Otchłani niemal zawsze było szare, a pełni słońca nie można było tam uświadczyć. Wiatr również nie potrafił być ciepły — był neutralny, podczas gdy tutaj owiewał mnie ciepły, letni wiatr.

Miałam ochotę zasnąć, dlatego zamknęłam oczy… wyczułam jednak wtedy czyjąś obecność i to, jak ten ktoś do mnie podchodzi. Już zaczęłam napinać mięśnie, by w razie czego się obronić, lecz poczułam w sobie obecność Rhisa, dającego mi znać, bym wyluzowała. Pozostałam więc na miejscu, konstatując po chwili, jak ktoś obok mnie siada.

Zaciekawiona uchyliłam lekko powiekę… by ujrzeć zaskoczona samego Króla.

— …a co to za zaszczyt mnie kopnął? — zapytałam, na co ten spojrzał na mnie tymi swoimi jasno-złotymi oczami i zapytał:

— Przeszkadzam ci w zbijaniu bąków?

Mimowolnie uniosłam w pochwale brwi.

— Punkt — przyznałam, na co ujrzałam lekki uśmiech.

Król był… cóż, kiedyś określiłabym go jako pięknego. Mówiłam tak na każdego faceta, który mi się podobał, lecz uważałam, że nie mam u niego szans.

Teraz jednak już tak nie myślałam — uważałam, że jestem warta każdego, lecz nie każdy jest wart mnie. Miły bonus uzyskania pełni siebie po przekroczeniu Otchłani.

Musiałam jednak przyznać, że spośród wszystkich spotkanych po powrocie z Otchłani facetów… to właśnie Król wywierał na mnie najsilniejsze wrażenie.

Miał naprawdę cudowne, jasnozłote oczy i czarne, krótko obcięte włosy, okraszone dość gęstym, lecz bardzo zadbanym zarostem. Do tego był wysoki i barczysty — przypominał mi — zarówno budową, jak i tym zarostem — wielkiego niedźwiedzia, jednak jego ruchy i sprężysty krok, bardziej pasowały mi do wielkiego kota. Co więcej, jego włosy były okraszone złotymi niczym jego oczy pasemkami, co, tak naprawdę, wywoływało we mnie dość osobliwe wspomnienie pewnego chłopca, jeszcze z czasów zanim mnie Skazano.

Wspomnienia były nadal bardzo niewyraźne w mojej głowie — wiele osób do tej pory nie potrafiłam skojarzyć, choć wyraźnie, kiedy mi coś opowiadali, pamiętałam sytuację, lecz nie do końca ich. Właściwie nadal miałam problemy z przypomnieniem sobie wielu szczegółów na temat Hiki i Ebisu, choć one były mi najbliższe…

„Chwila” — zamrugałam nagle, patrząc, jak Król mi się przygląda. — Czy ja faktycznie go przedtem znałam? Nie miałam pewności, ponieważ, tak szczerze mówiąc, ani razu nie usłyszałam od nikogo imienia Króla. Gdybym je poznała… może wtedy bym coś sobie o nim przypomniała?

Nagle Król poruszył się i zsunął trochę w dół — po chwili leżał obok mnie, patrząc w niebo.

— …nie wiem, kiedy ostatnio patrzyłem w niebo — wyznał nagle, aż sama spojrzałam do góry. — Człowiekowi zawsze się wydaje, że ono tam będzie, nie zmienione… zapomina, że to właśnie ono trzyma go przy żuciu.

Przyznaję, że zaintrygowały mnie jego spostrzeżenia. Na tyle, że uznałam, że sama coś powiem:

— Tyle że niebo zmienia się cały czas. — Poczułam, że na mnie spojrzał, dlatego kontynuowałam, zdając sobie po chwili sprawę, że on nie tylko na mnie patrzy, ale i mnie słucha: — Mówię jednak o tym niebie. W Otchłani… niebo jest jednym pasmem szarości. Nie widać nawet skrawka błękitu, a światło słoneczne niemal w ogóle tam nie dociera. Właściwie… przez cały czas, jak tam byłam, ujrzałam jego promienie wychylające się zza chmur może ze trzy razy, lecz były za daleko, by cokolwiek mi to dało.

— …innymi słowy… — zaintrygowana tym razem to ja spojrzałam na niego, by ujrzeć, że patrzy poruszony na czyste, błękitne niebo. — Tak naprawdę przestajemy doceniać to, co mamy.

— …właściwie to przestajecie to doceniać lub zwyczajnie to niszczycie — skorygowałam go i znów spojrzałam w niebo. — Ludzie chcą coraz więcej — zapominają, by przede wszystkim pielęgnować to, co mają w sobie.

— …czy to tego nauczyła cię Otchłań?

— Tak — przyznałam. — Przetrwałam tylko dzięki sobie i Rhisowi. On był moją przystanią, lecz przez większość czasu polegałam wyłącznie na sobie.

— …przepraszam.

Zamrugałam i spojrzałam na niego — nasze oczy w końcu się spotkały.

— Za co?

— Za to, że tak późno podjąłem się śledztwa.

Zamrugałam… po czym parsknęłam niekontrolowanym śmiechem.

— Cud, że w ogóle to zrobiłeś — zauważyłam, śmiejąc sucho. — Te ważniaki z twojej Rady nawet nie kiwnęły palcem, by mnie stamtąd zabrać — a teraz pewnie wpakowaliby mnie tam z powrotem.

— …a więc miałem rację — powiedział wtedy i uniósł się do siadu, patrząc na moją twarz w skupieniu. — To dlatego dajesz im się we znaki, prawda? Bo poprzednia Rada ci nie pomogła?

Wytrzymałam jego domagający się odpowiedzi wzrok dwie sekundy, po czym sama również usiadłam, niemal zetknęłam nasze nosy i rzuciłam mu w twarz, wbijając wzrok w jego zdumione teraz spojrzenie:

— Daję im się we znaki, ponieważ to stado pieprzonych dupków, którym powywracało się w tyłkach przez nadmiar władzy w rękach.

Wtedy to mnie zaskoczył, bo błyskawicznie oparł rękę po mojej lewej stronie na trawie, tym samym wiążąc mnie częściowo w swoim uścisku.

Nachylił się do mnie jeszcze bliżej, mrużąc groźnie oczy, po czym rzekł cichym, śmiercionośnym głosem: