Kraina Leża - Dragona Rock - ebook

Kraina Leża ebook

Dragona Rock

3,9

Opis

Elizabeth, wraz z dawnymi kolegami, zostaje wezwana do Leża, gdzie po dostaniu magicznej mocy ma pomóc Królowej Krainy. Niestety wszyscy wezwani otrzymują moc… tylko nie ona. Z powodu zdrady koleżanki, Eliza doświadcza głodu demonicznych bestii, umierając z powodu ran, lecz gdy jej serce przestaje bić, otrzymuje ona magię, która przywraca ją do życia. Kim stanie się Elizabeth po zmartwychwstaniu? I kim tak naprawdę jest Tanos, do którego przyprowadzi Elizę jego demoniczny chowaniec?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 114

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (32 oceny)
16
5
4
5
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Asiorek71

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
Anuszka37

Nie oderwiesz się od lektury

Szkoda że taka krótka
00

Popularność




Dragona Rock

Kraina Leża

Leże Tom 1

Zdjęcie na okładcecosmic-timetraveler - unsplash.com

Projektant okładkiKarolina "Drago" Janik

© Dragona Rock, 2021

© Karolina "Drago" Janik, projekt okładki, 2021

Elizabeth, wraz z dawnymi kolegami, zostaje wezwana do Leża, gdzie po dostaniu magicznej mocy ma pomóc Królowej Krainy. Niestety wszyscy wezwani otrzymują moc… tylko nie ona.

Z powodu zdrady koleżanki, Eliza doświadcza głodu demonicznych bestii, umierając z powodu ran, lecz gdy jej serce przestaje bić, otrzymuje ona magię, która przywraca ją do życia.

Kim stanie się Elizabeth po zmartwychwstaniu?

I kim tak naprawdę jest Tanos, do którego przyprowadzi Elizę jego demoniczny chowaniec?

ISBN 978-83-8245-538-0

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Zdradzona

Prolog

Moja przeszłość… nie miała znaczenia.

Nie miała dla mnie, a tym bardziej dla innych.

Od zawsze tak było — od zawsze czułam się nieistotna, a przez to słaba i porzucona przez otoczenie.

Tylko moje książki miały wartość — tylko te były widoczne, tylko one miały dla ludzi jakieś zastosowanie.

A nie ta, która je stworzyła.

Jednak… i dla mnie pewnego dnia zajaśniało światło. Bo wydarzyło się coś, co mogło mieć znaczenie — coś, w czym Ja mogłabym się wykazać.

Dzięki swojej głowie. Dzięki znajomości tego, co na Ziemi nazywa się „Magią”.

Nadal uważam, że to, co mówię — to, co działo się kiedyś — nie ma zbyt wielkiego znaczenia. Nie ma, ponieważ to obecne wydarzenia dopiero nabrały wartości. Jednak to tamte chwile do tego doprowadziły, więc chyba lepiej, by wiedziano, jak to wszystko się stało — jak doprowadziło do mojej zmiany i wszystkich wydarzeń, jakie po niej nastąpiły.

Urodziłam się w świecie, gdzie magia nie istniała, choć istnieli ludzie tacy jak Ja — tacy, którzy „tworzyli ją” w swoich książkach. Przyznaję, że w czasie, kiedy to się stało — kiedy wszystko się zmieniło — ja dopiero rozkwitałam. Moje książki powoli, ale sukcesywnie — z miesiąca na miesiąc — stawały się coraz bardziej popularne, choć daleko im było do dużych nazwisk, widzianych na co drugiej półce w pobliskiej księgarni.

W tamtym czasie byłam prawdziwą, zaszytą w domu pisarką, baz żadnego prywatnego życia.

Przyjaciele? Jedynie w sieci.

Faceci?

…to dopiero było głupie pytanie.

Choć nie uważałam się za brzydką, to mając trzydzieści lat powinnam mieć chociaż kogoś na oku, prawda? Parę romansów za sobą, choć jeden poważny związek.

Niestety, z przyczyn nie do końca ode mnie zależnych, bardzo szybko wycofałam się życia społecznego, aż nie wiem kiedy przywitały mnie trzydzieste urodziny.

Tak… miałam trzydzieści lat i zero „żywych” przyjaciół, zero faceta, zero życia uczuciowego.

Dlatego właśnie te trzydzieści lat uważałam za nieważne.

Niczego w nich nie dokonałam. Nie miałam rodziny, przyjaciół, ani tak naprawdę porządnej kariery, choć ta rozkwitała coraz lepiej.

To wszystko… zmieniło się jednego dnia. Dnia poprzedzonego wiadomością od kolegi z podstawówki, który organizował spotkanie klasowe na naszą wspólną trzydziestkę.

Spotkanie, na które nie miałam zamiaru iść.

Szkoła… a konkretnie moja klasa… zniszczyła mi życie. To przez nich tyle lat się izolowałam — to przez nich wycofałam się życia między ludźmi.

Byłam ofiarą — przyznaję. Wszystkie klasowe błędy, wszystkie wybryki… zawsze zwalano na mnie. Nie było chyba w klasie żadnej osoby, która pałałaby do mnie prawdziwą sympatią — czułam się dla nich wręcz idealnym dzieckiem do bicia.

Dla wyjaśnienia — nie bili mnie, nie fizycznie. Jednak emocjonalnie byłam wrakiem — z roku na rok stawałam się coraz bardziej lękliwa, coraz bardziej bałam się chodzić do szkoły.

Jednak przetrwałam z nimi dziewięć lat. Przetrwałam… lecz nie potrafiłam już ufać — nie potrafiłam budować z ludźmi normalnych relacji, panicznie bojąc ich zachowania.

Pewnego dnia zwyczajnie się załamałam — moja wola została strzaskana przez zbyt długie walenie w nią. Przestałam wierzyć w serdeczność ludzi i byle przytyk rozwalał kolejne warstwy moich osłon, aż w końcu… nie pozostałam z niczym.

Niczym, oprócz swojego charakteru.

Charakteru… który po kilku latach izolacji, po kilku latach egzystowania w lęku, opierdzielił moją wolę z góry na dół, aż ta wydobyła się spod zwałów strzaskanego szkła.

Była silniejsza, mocniejsza — Ja stałam się silna.

Dlatego długo myślałam… i po kilku dniach napisałam, że przyjadę.

Poszłam tam z dumnie uniesioną głową i szerokim uśmiechem, ubrana w seksowną czarną bluzkę i czarne spodnie.

Fakt, może nie byłam już tamtą szczupłą jak osa dziewczyną — trudno po załamaniu być szczupłym, szczególnie że wychodziłam z dołka kilka lat. Miałam lekką nadwagę… lecz sto raz więcej siły i pewności siebie niż wtedy, gdy byłam szczuplutka.

Co do spotkania… cóż, ludzie byli zaskoczeni moim widokiem. Ja jednak nie kryłam, że dobrze wiem o swojej nadwadze i zbywałam ich wszystkich żartem. Po jakimś czasie usłyszałam mile zaskoczona, że „co tam waga” i że nigdy nie widzieli mnie tak uśmiechniętej.

A jednak… nadal czułam od nich dawny dystans — ich niepewność, jak się wobec mnie zachowywać. Widać dobrze pamiętali, jaka byłam i to, co mi robili.

Ja jednak udawałam, że tamtego nie było — Chciałam, by wierzyli, że nie żywię urazy.

I nie żywiłam — nie byłam pamiętliwa, poza tym chciałam pozostawić przeszłość za sobą.

Jednak, jak się okazało, nie było mi to dane.

Siedzieliśmy wtedy wszyscy przy dużym stole — wszyscy rozmawiali, ja również… lecz nagle zaczepiła mnie dawna koleżanka, której Naprawdę nie chciałam tu widzieć.

— Ciekawi mnie, czym się zajmujesz — uśmiechnęła się, lecz czułam od niej fałsz. — Chciałaś być policjantką… — i nagle zachichotała, a ja wiedziałam czemu.

Od razu było widać, że nie byłam gliną.

— Na czym w końcu stanęłaś? — jawnie mnie prowokowała.

Wtedy… byłam jeszcze dawną sobą. Tą, która mimo że tyle lat była sama, ciągle pragnęła zyskać sympatię ludzi. Pragnęła akceptacji… pragnęła znów stać się częścią ludzkiego świata.

Dlatego uśmiechnęłam się i po prostu wyznałam:

— Jestem pisarką. Może nie jakoś megapoczytną, ale da rady z tego wyżyć.

— Naprawdę? — widać było jej niezadowolenie, bo reszta klasy, słysząc to, skupiła na mnie uwagę, ciekawa mojej pracy.

Przyznaję… że się ucieszyłam. Ucieszyłam, ponieważ widziałam, że są szczerze ciekawi i że — nie tak, jak kiedyś — skupili na mnie uwagę z dobrych pobudek.

Wiem… byłam głupia. Tyle lat ich nie widziałam, nie miałam z nimi styczności — myślałam, że pogodziłam się z tym, iż tamte czasy były jakie były i nie mają nic wspólnego z teraźniejszością.

A jednak miały — moja potrzeba, by zyskać ich aprobatę… nie zniknęła. A ja, myśląc o tym teraz, czułam do siebie zwykłą nienawiść.

Brzydziłam się sobą — swoją słabością i tym, że nie potrafiłam pogodzić się do końca z tym, co było.

Jednak to nie było koniec tamtych wydarzeń. Nie był, albowiem stało się coś, co zmieniło nas wszystkich.

Mnie… jednak najbardziej.

Nigdy nie zapomnę tamtej chwili. Nie zapomnę, jak siedzieliśmy wszyscy przy stole, pod którym nagle coś zajaśniało.

Wpierw zauważyłam tylko lekki blask, wydobywający się spod stołu… lecz ten nagle zaczął się rozrastać, aż cały stół — i my wszyscy — znaleźliśmy się wewnątrz koła.

Wewnątrz pentagramu, przy którego liniach znajdowały się dziwne napisy, których nie rozumiałam.

Pentagram wciągnął nas wszystkich do swojego wnętrza i po chwili znaleźliśmy się zupełnie gdzie indziej, widząc obok siebie grupkę mężczyzn i pięknie ubraną kobietę.

Kobietę, która na nasz widok uśmiechnęła się pewnym siebie, choć ciepłym uśmiechem, mówiąc:

— Witajcie w Krainie Leża.

„Leże”… jak adekwatna okazała się ta nazwa — a ja wiedziałam o tym z pierwszej ręki.

Jednak… to wcale nie przybycie do tego świata mnie odmieniło. Nie to, po co nas wezwano.

A wezwano nas, byśmy go uratowali.

Wpierw myśleliśmy, że to jakiś żart, jednak ci ludzie bardzo szybko udowodnili nam, iż już nie jesteśmy w swoim świecie.

— Nasza Kraina chyli się ku zagładzie — opowiadała Królowa Lena, podczas gdy my, oszołomieni, patrzyliśmy z królewskiego balkonu na otaczający nas świat. — A ja nie chcę, by mój świat upadł — wyznała, patrząc na nas poważnie. — Kazałam swoim Kapłanom znaleźć sposób — znaleźć sposób na ratunek dla naszego świata. I tak… trafiliśmy na zapiski, które mówiły o przebudzeniu Legendy. O wezwaniu potężnych Sojuszników z innego świata, których dary przekraczają możliwości większości żyjących w naszej krainie.

— Jednak my nie mamy magii — zauważył jeden z moich kolegów, lecz nie wiedziałam który.

Mój wzrok był skupiony na tym, co znajdowało się poza zamkiem.

— W naszym świecie… magia przebudza się w każdym, choć przed tym uzyskuje Dar. Wy już swoje macie — wyjawiła, aż na nią spojrzałam. — To Dary zaciągnięte z waszego świata. To właśnie dzięki nim… moja Kraina, w odpowiedniej chwili, da wam moc.

Wtedy wydawało mi się to logiczne. Byłam pisarką, która uwielbiała magię — która tworzyła jej postać w swoich książkach. Szczerze… to nie mogłam się doczekać, aż zyskam moc.

Lecz najbardziej… nie mogłam się doczekać dorwania do książek, które ujrzałam w Królewskiej bibliotece.

Królowa dotąd nie zwracała na mnie zbyt wielkiej uwagi — była skupiona na pozostałych, którzy cały czas zadawali pytania. Ja milczałam… lecz, gdy zobaczyłam książki, nie potrafiłam opanować zachwytu i podeszłam do półek.

Wtedy ujrzałam ją obok siebie. Była dość wysoka, ale ja również i tak prawdę mówiąc — gdyby zdjęła obcasy — byłybyśmy najprawdopodobniej tak samo wysokie.

Tylko że… ona była taka piękna, pewna siebie… była niczym postać w moich książkach. Tak szczerze… była taka, jak ja zawsze pragnęłam być.

Wolna… silna… niezależna… i choć przez lata nauczyłam się tego, jaka jestem, tak nadal wiedziałam, że mam w sobie zapory, które blokowały obecną mnie przed pełnym rozkwitem.

— Ciekawią cię? — zapytała mnie, a ja pokiwałam głową, poprawiając na nosie okulary.

— Tak… w domu otaczałam się praktycznie samymi książkami, więc ten widok naprawdę mnie nęci… — urwałam, bo zachichotała.

Jednak… jej śmiech był ciepły, serdeczny. A kiedy puściła mi oko, moje serce dziwnie zabiło, wypełniając uczuciem.

Nie miłością — nie byłam lesbijką. Nie było to też nic zbliżonego do romantyczności.

Tamtego dnia… poczułam do niej prawdziwą sympatię. Miałam jakieś przeświadczenie… że gdyby nie to, jaka byłam i kim była ona… nasza relacja mogłaby się pogłębić.

Mogłybyśmy zostać przyjaciółkami.

Jednak nigdy jej tego nie powiedziałam… nie powiedziałam, póki znów jej nie spotkałam.

Po mojej przemianie — po tym, kiedy wszystkie moje mury prysły, wszystkie ograniczenia zniknęły i stałam się sobą… tą sobą, którą tworzyłam w swoich książkach.

A stałam się nią po kilku tygodniach spędzenia w Leżu.

Jednak te tygodnie… utwierdzały mnie tylko w przekonaniu, że nie byłam ważna i nadal nie jestem. Aż zaczęłam myśleć, że znalazłam się tu przez zwykły przypadek.

Zaczęło się od przebudzeń magii. Wpierw jednej osoby, potem drugiej… aż pewnego dnia odkryliśmy, że magia przebudziła się we wszystkich… tylko nie we mnie.

— Ofiara pozostanie ofiarą — śmiała się Aga, kiedy Królowa zebrała nas wszystkich i okazało się, że tylko we mnie nie przebudziła się moc.

Nie rozumiałam tego. Miałam największą wiedzę — byłam pewna, że gdybym zyskała moc, umiałabym panować nad nią lepiej niż każdy w tej sali.

Dlaczego… Dlaczego więc tylko ja nie dostałam magii?

— Wracaj do swoich książek — śmiała się ubawiona, podczas gdy ja czułam, jak moja siła się sypie, jak cała moja nadzieja, że w końcu będę dla kogoś użyteczna, zwyczajnie znika.

— Elizabeth… — zaczęła Królowa, lecz ja obróciła się do niej tyłem, mówiąc przez łzy:

— Ona ma rację… do niczego się nie nadaję. Nawet nie mogę w niczym pomóc!

— Elizo poczekaj — przytrzymał mnie Ron.

Kiedyś… kiedy byliśmy dziećmi, kochałam się w nim na zabój, nawet chodziliśmy ze sobą przez chwilę. Kiedy spotkaliśmy się po latach na spotkaniu klasowym, on przywitał mnie najserdeczniej ze wszystkich, mówiąc, że nie mógł się doczekać, aż przyjdę.

I przez te kilka tygodni tutaj okazał się dla mnie wsparciem, jakim — tak prawdę mówiąc — nigdy nikt obcy dla mnie nie był.

— Fakt, tylko ty zostałaś, ale to nie znaczy, że nie zdobędziesz mocy… — urwał, kiedy spojrzałam na niego ze łzami.

— Sam w to nie wierzysz.

— Eli… — urwał, ponieważ na suficie, nad naszymi nasza głowami, nagle pojawił się pentagram, który w tym świecie był znakiem teleportacji.

Od razu mnie złapał i wszyscy uciekliśmy od stołu, na którego „wypadł” ze znaku demon.

— Jak? — Królowa nie mogła w to uwierzyć. — Jak to przedostało się do zamku?!

Ron zostawił mnie przy ścianie i wszyscy rzucili się, by zabić demona.

Instynktownie spojrzałam na Królową, by sprawdzić, czy jest bezpieczna… i przeraziłam się, widząc za nią kolejny teleport.

— Lady Leno! — krzyknęłam, rzucając się do niej, by ją odepchnąć.

— Co… — wpadłam na nią, odrzucając silnie z dala od zagrożenia, aż ta padła z impetem na ziemię. — Elizo! — krzyknęła przerażona, kiedy to mnie, zamiast ją, pochwycił dym, wydobywający się z pentagramu.

To coś mnie dusiło — a ja nie miałam mocy, by z tym walczyć.

Widziałam, jak tamci próbują pokonać demona i mi pomóc… lecz wtedy spojrzała na mnie Ona — Aga… i uśmiechnęła, na co macki jakby zareagowały, wciągając mnie do środka.

To dlatego — to dlatego ktoś przełamał bariery zamku. A raczej… nie musiał tego robić.

Bo była w środku osoba, która pomogła mu w zamachu.

— Elizo! — słyszałam krzyk Królowej, widziałam, jak podbiega, chcąc mnie złapać…

Lecz portal wciągnął mnie całą, zabierając do miejsca, którego nigdy nie chciałam poznać.

Zabrał mnie do ciemności. Zabrał do miejsca, od którego ów świat zdobył swą nazwę.

Zabrał mnie do jego wnętrza, nazywanego Leżem Demonów.

Śmierć i Odrodzenie

Rozdział 1

Elizabeth

Umierałam w kałuży własnej krwi. Pogrążona w mroku — zesłana do ciemnego, pełnego demonów miejsca przez zaklęcie, które — jak podejrzewałam — wcale nie miało zabrać tu kogokolwiek.

Bo po prostu nie wierzyłam, że chciano wysłać tutaj Królową. Jednak — z jakichś nieznanych mi przyczyn — portal wyrzucił mnie właśnie tutaj.

Do Leża Demonów — podziemnego świata Krainy Leża, w której spędziłam ostatnie kilka tygodni.

Wiedziałam o tym miejscu z książek z Królewskiej Biblioteki. Tak wiele ich przeczytałam przez te tygodnie — chłonęłam informacje z nich jak gąbka, przewyższając wiedzą wszystkich, którzy przybyli ze mną do tego świata.

Chciałam być gotowa na moc… tymczasem wykrwawiałam się bez niej, podczas gdy demony, które mnie zaatakowały, jak tu wpadłam, walczyły między sobą o to, który mnie zje.

Tak… miałam zostać pożarta. Dlatego modliłam się o śmierć — nie chciałam umrzeć czując, jak demony zjadają moje ciało.

Nawet już nic mnie nie bolało — ból zniknął, kiedy upadłam i wraz z każdym mililitrem wyciekającej ze mnie krwi czułam, jak ogarnia mnie coraz większe odrętwienie.

Tylko moje myśli szalały. Miotałam się między myślą, że chcę już umrzeć, a pragnieniem, by ktoś mnie uratował.

„Ktoś…” — pomyślałam jednak w pewnej chwili. — „Tylko Kto”?

Nie byłam ważna — dla nikogo, Nigdy. Nawet teraz majaczył mi przed oczami obleśny uśmiech Agi — i wiedziałam, że wkrótce na Królową Lenę znów nastanie zamach.

Nikt mnie nie uratuje. Nikt nie wiedział, gdzie jestem, a nawet, gdyby wiedział, to nie przybyłby, by mnie uratować.

Byłam sama — tak, jak zawsze.

I umierałam w samotności, ze świadomością, że nikt nawet nie będzie po mnie płakał.

Na co było moje życie? Po co zostałam tutaj wezwana? Chyba tylko po to, by zostać cholerną karmą dla demona.

„Karmą” — to słowo zaczęło we mnie rezonować, ledwo o nim pomyślałam. A kiedy moje oczy padły na walczące demony, coś sobie uświadomiłam.

Nie chciałam tego. Nie chciałam być pożarta… nie chciałam skończyć w ten sposób.

Zapomniana… Nie obchodząca nikogo.

„Kurwa!” — krzyknął mój wewnętrzny głos, w taki sam sposób, jak lata temu, kiedy mój charakter zaczął zwyciężać nad złamaną wolą. — „Nie po to przeżyłaś! Nigdy nie próbowałaś odebrać sobie życia — Nigdy, choć chciałaś! Obiecałaś sobie coś, pamiętasz?! Obiecałaś, że nie umrzesz, choćby tylko po to, by zrobić im wszystkim na złość! By pokazać, że jesteś silniejsza, niż oni wszyscy razem wzięci!”.

„Tak” — przyznałam rację głosowi, równocześnie zaciskając drżącą dłoń na kawałkach kamieni, na których leżałam. — „Tylko co mam zrobić? Nie mam już sił…”.

„Zwyczajnie przeżyj!” — moje oczy otworzyły się szeroko. — „Myśl, kim jesteś, a nie kim powinnaś być!”.

„Kim powinnam”…

To prawda — zawsze sobie wmawiałam… że powinnam być dobra. Że powinnam być spokojna, ciepła, otwarta… zawsze miła, wręcz urocza, by ludzie mnie lubili…

„Nie potrzebujesz ich! Tyle lat byłaś sama — umiesz żyć bez nich! Twoja dawna klasa cię zniszczyła, lecz odrodziłaś się silniejsza!”.

Tak, byłam silniejsza… lecz…

„Nie ma żadnego „Lecz”! To wszystko jest tylko w twojej głowie! To tylko twoje ograniczenia, twój strach!”.

Ale jak mam…

„Wiesz jak! Wiesz, dlatego przestań pieprzyć! Przestań oszukiwać samą siebie — wstań i w końcu bądź sobą!”.

Zamknęłam oczy… a jednak niemal widziałam drugą siebie, opierdzielającą mnie z góry na dół.

„Choć raz pomyśl o sobie! Przestań myśleć o innych — nie są ciebie warci! Gdyby byli, już dawno by cię uratowali! Już dawno przestałabyś być samotna! Jeśli teraz umrzesz, już nigdy nikogo nie uszczęśliwisz — nie spotkasz swojego idealnego faceta mówiąc, że jesteś jego największym szczęściem!”.

Kiedy to usłyszałam, poczułam na ustach uśmiech.

„On gdzieś tam jest — czeka, aż wstaniesz i w końcu będziesz naprawdę sobą! Aż staniesz sią tą, którą jesteś!”.

Tą… którą jestem.

Westchnęłam leciutko z tą myślą… i moje serce zabiło po raz ostatni.

Rozdział 2

Elizabeth

Jedno uderzenie… potem drugie, trzecie…

Otworzyłam gwałtownie oczy, czując, jak cała krew, która się pode mną zebrała, zostaje z powrotem wchłonięta do mojego ciała — jak rany zamykają się w cichym sykiem, który wydobył się również z mojego gardła.

Walczące niedaleko mnie demony nagle zaprzestały walki, chcąc się na mnie zaczaić. Ja jednak uniosłam się powoli na kolana… i gdy się na mnie rzuciły, wokół mnie pojawiła się bariera wiatru, która przy okazji rozszarpała je na kawałki.

— …no proszę — rzekłam cicho, po czym wstałam i przeciągnęłam się silnie, czując na ustach szeroki uśmiech. — Czyli musiałam kojfnąć, żeby zyskać moc? Ten świat ma na serio popieprzone poczucie humoru.

Nagle usłyszałam dziwne ryki i zerknęłam kątek oka na biegnące na mnie demoniczne niedźwiedzie.

— Nie radzę — ostrzegłam, lecz nie usłuchały.

Po chwili i one padły martwe, stykając się z moją wietrzną barierą.

Westchnęłam cicho… po czym spojrzałam do tyłu, na stado demonicznych lisów.

— Też chcecie skończyć w ten sposób? — zapytałam. — Dla mnie bomba — i wyszczerzyłam zęby w dzikim uśmiechu. — Czekam na was.

Te jednak okazały się mądrzejsze i się wycofały.

— Phi — burknęłam. — Zawracanie tyłka.

Poruszyłam ramionami, potem głową, a na końcu podskoczyłam.

— Cóż… przynajmniej nic mnie nie boli — zauważyłam, po czym spojrzałam na siebie z niesmakiem. — Ale wyglądam jak gówno — i zamyśliłam się.

Po chwili spojrzałam na swoje ręce.

— Sprawdźmy… — i spróbowałam coś, o czym od lat skrycie marzyłam.

Po chwili moje potargane, przesiąknięte krwią ciuchy, zmieniły się w wygodne, czarne, skórzane spodnie, czarny top i nałożony na to czarny płaszcz… o którym od lat marzyłam, ubierając w niego swoje bohaterki.

— Ja pierdziele, jestem cudna — oszacowałam, patrząc na siebie w wykreowanym magicznie lustrze. — Jeszcze buty…

Po chwili miałam na nogach bardzo wygodne, czarne trapery na grubej podeszwie, które idealnie pasowały do ogółu.

— Dobra, ubrana jestem — stwierdziłam w końcu, rozglądając przy okazji po otaczających mnie skałach. — Ale jak, do diabła, mam stąd wyjść?

I ruszyłam w nieznane.

Tak umarłam… i Odrodziłam się na nowo.

Choć w tamtym momencie jeszcze nie zwróciłam uwagi, jak się czułam.

A czułam się po prostu Wolna — Wolna od łańcuchów, którymi się oplatałam, wolna od przeszłości, która przestała mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie.

W końcu… czułam się w pełni sobą. I zachowywałam się jak prawdziwa ja, ta, którą ukrywałam głęboko w swoim sercu.

Obecna ja była nie tylko silna magicznie — była również silna duchem. Pewna tego, kim jest i jaką ma wartość. Ta ja nie myślała już w kategoriach „muszę się dostosować — muszę się słuchać”. Ona stawiała na pierwszym miejscu przede wszystkim samą siebie.

Swoje pragnienia. Swoje cele. A moim obecnym celem było się stąd wydostać… i wrócić do Królestwa, gdzie pragnęłam dać komuś popalić.

Mnie się nie zdradzało — mnie się nie olewało.

Aga nawet nie wiedziała, co na siebie sprowadziła.

A sprowadziła na siebie mój gniew, moją nienawiść... i prawdziwa, obecna ja, nie miała zamiaru się z nią szczypać.

Zabiję ją — i każdego, kto stanie mi na drodze.

Litość nie była moim znamieniem. Wyzbyłam się jej w chwili, kiedy ujrzałam jej uśmiech.

Aga zawiodła… a ja przestałam trzymać to słowo w swoim słowniku.

Wiedziałam jednak, że wpierw muszę się stąd wydostać — i miałam na to kilka pomysłów, a przynajmniej do chwili, kiedy na mojej drodze stanął dość spory, demoniczny tygrys.

Tygrys… który, jak do tej pory, jako jedyny miał dla mnie w planie co innego, niż próba zjedzenia.

— Czego kotku? — zapytałam go, nie oczekując niczego prócz ataku.

Cóż… widać i nową mnie mogło coś zaskoczyć.