Skandale panny Tilly - Helen Dickson - ebook

Skandale panny Tilly ebook

Helen Dickson

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Piękna Tilly Anderson ma szansę zostać najjaśniejszą gwiazdą nadchodzącego sezonu. Niestety nierozważna panna wplątuje się w skandal i wywołuje lawinę plotek. Rodzina postanawia przełożyć jej debiut towarzyski na przyszły sezon i wysyła ją do wiejskiej rezydencji. W Devon ulubioną rozrywką żywiołowej Tilly stają się utarczki słowne z sąsiadem, lordem Lucasem. Choć nazywa go bezdusznym arogantem, na jego widok jej serce niebezpiecznie przyspiesza. A gdy Lucas prosi ją o nietypową przysługę, nie umie mu odmówić, chociaż pomagając mu, naraża się na kolejny skandal…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 272

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Helen Dickson

Skandale panny Tilly

Tłumaczenie:

Anna Pietraszewska

Tytuł oryginału: Too Scandalous for the Earl

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills&Boon, an imprint of HarperCollinsPublishers, 2023

Redaktor serii: Grażyna Ordęga

Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga

© 2023 by Helen Dickson

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2025

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Bez ograniczania wyłącznych praw autora i wydawcy, jakiekolwiek nieautoryzowane wykorzystanie tej publikacji do szkolenia generatywnych technologii sztucznej inteligencji (AI) jest wyraźnie zabronione. HarperCollins korzysta również ze swoich praw na mocy artykułu 4(3) Dyrektywy o jednolitym rynku cyfrowym 2019/790 i jednoznacznie wyłącza tę publikację z wyjątku dotyczącego eksploracji tekstu i danych.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

[email protected]

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-291-2108-8

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek

Rozdział pierwszy

1812 rok

Matilda Anderson, choć słynęła z zapalczywości, nieposkromionej energii oraz krewkiego temperamentu, miała także urodę, wdzięk i cięty dowcip, które z nawiązką rekompensowały niedostatki jej porywczego charakteru. W gruncie rzeczy była do rany przyłóż… Owszem, nie brakowało jej dumy i lubiła stawiać na swoim, lecz poza tym niewiele można jej było zarzucić. Może tylko tyle, że zwykle parła do przodu z impetem nawałnicy, gotowa usuwać wszelkie przeszkody, które stały jej na drodze. W każdym razie tak było do czasu, gdy nieopatrznie zawarła znajomość z Richardem Coulsonem.

Jej brat, który przez cały ubiegły miesiąc gościł z wizytą u znajomych w Sussex, wezwał ją na rozmowę do salonu. Tilly schodziła po schodach pełna złych przeczuć. Charles czekał na nią przy kominku, zniecierpliwiony i wściekły. Gdyby się tak nie krzywił, miałby całkiem przystojną twarz, pomyślała, przestępując próg. Nie zdążył się nawet przebrać po podróży, a kiedy zamknęła za sobą drzwi, z miejsca rozpoczął tyradę potępiającą jej najnowszy wybryk.

– Daruj sobie. Nie musisz nic mówić. Już wiem, co nawywijałaś pod moją nieobecność. Ciocia Charlotte opowiedziała mi o wszystkim z detalami. Słowo daję, Tilly, ani na chwilę nie można spuścić cię z oka. Kiedy ty wreszcie wydoroślejesz? Jesteś taka bystra i oczytana, a czasem zachowujesz się, jakbyś nie miała krztyny rozumu. Sprawiasz mi same kłopoty i bez przerwy wystawiasz na próbę moją cierpliwość. Interesują cię wyłącznie konie i harce na świeżym powietrzu. Krótko mówiąc, jesteś na prostej drodze do tego, żeby doprowadzić do własnej zguby, a przy okazji skompromitować rodzinę.

– Przepraszam – powiedziała nieszczególnie skruszonym tonem. – Naprawdę mi przykro. Nie zamierzałam pakować się w żadne tarapaty. Nie wiedziałam…

– Jak zwykle. Nie wiedziałaś, więc to nie twoja wina. Najwyraźniej jeszcze o wielu rzeczach nie masz zielonego pojęcia, droga siostro.

– Na to wygląda – przytaknęła z fałszywie potulną miną. Słowo „potulny”, jeśli w ogóle istniało w jej słowniku, miało zastosowanie wyłącznie do innych śmiertelników.

– Widzę, że nigdy nie nauczysz się być damą, na którą próbowała wychować cię matka. Zdaje się, że to przerasta twoje możliwości.

– Wiem, jesteś mną rozczarowany. Nigdy więcej cię nie zawiodę, obiecuję. Od dziś postaram się bardziej nad sobą panować.

– Obawiam się, że już na to za późno. Jak mogłaś postąpić tak nierozważnie? Zapomniałaś o przyzwoitości i zdrowym rozsądku? Coulson to łowca posagów. Zwietrzył w tobie łatwą zwierzynę. Brak ci doświadczenia, żeby poradzić sobie z mężczyzną jego pokroju. Tacy jak on bez skrupułów rujnują niewinne panny z dobrych domów. Pożerają je na śniadanie! Na litość Boską, toż to hulaka i utracjusz najgorszego sortu! Przepuścił w szulerniach prawie cały majątek ojca. Gdzie ty go w ogóle poznałaś, jeśli wolno spytać?

– Na przejażdżce w parku.

– Wybrałaś się tam sama?

– No… właściwie to tak. Ciocia Lottie akurat zaniemogła, więc…

– Pojmuję. Nie pojmuję za to, dlaczego nie przyszło ci do głowy, żeby zabrać pokojówkę.

– Żadna ze służących cioci nie jeździ konno, a ja nie cierpię podróżować zamknięta w powozie. Przecież wiesz.

Charles fuknął z rozdrażnieniem i odwrócił wzrok.

– Jak zawsze masz na wszystko gotową odpowiedź. Ale to tylko żałosne wymówki. Ciotka zatrudnia także stajennych.

– Owszem. Zwykle któryś ze mną jeździ.

– Jak widać, nie dość często. Coulson zrujnował ci reputację.

– Nic podobnego. Nie ma mowy o kompromitacji. Nie tknął mnie palcem!

– Nie musiał. Wystarczy, że parę razy widziano cię w jego towarzystwie.

– I nawet mi się oświadczył.

– Na szczęście dałaś mu kosza. Gdyby to był ktokolwiek inny, nalegałbym, żebyś za niego wyszła. I niewiele miałabyś w tej kwestii do powiedzenia. Uratowało cię tylko to, że Coulson to łajdak i darmozjad jakich mało. Nie jestem okrutny. Nie skażę siostry na lata udręki.

– Wiem. Idzie o to, że czasem czuję się samotna i okropnie się nudzę. Mam do towarzystwa tylko ciotkę.

– Rozumiem, ale to w żaden sposób nie usprawiedliwia twojego niefrasobliwego postępowania. Najwyższa pora, żebyś zaczęła się zastanawiać nad konsekwencjami swoich czynów. Pomyślałaś, jak się poczułem, kiedy wypoczywając na wsi, odebrałem korespondencję od zaniepokojonych przyjaciół? Poinformowali mnie, że w Londynie kroi się horrendalny skandal z twoim udziałem. Skandal, który w dodatku ściągnęłaś sobie na głowę na własne życzenie. Ludzie wzięli cię na języki, a nie muszę ci chyba tłumaczyć, jak kończą panny, które łamią konwenanse, prawda? Jestem na ciebie naprawdę zły. W najgorszych koszmarach nie śniło mi się, że nawiążesz relacje z człowiekiem, którego zła sława przynosi ujmę jego rodzinie. Na myśl o tym, że miał czelność zbliżyć się do przyrodniej siostry markiza Elvingtona, aż mnie świerzbią ręce. Zuchwały młokos!

Ich starszy brat, William Lancaster, odziedziczył tytuł markiza. Po śmierci jego ojca matka wyszła ponownie za mąż za Edwarda Andersona. Choć Matilda i Charles byli owocem jej drugiego małżeństwa, William od początku darzył młodsze przyrodnie rodzeństwo ogromnym uczuciem. Zawsze bardzo się o nich troszczył, a ona tak mu się odwdzięczyła.

Tilly spuściła wzrok. Tym razem naprawdę pożałowała swojego bezmyślnego wybryku. Kiedy Will się o nim dowie, będzie równie rozżalony i wściekły, jak Charles.

Niestety Charles miał rację. Częste wyprawy do parku przysporzyły jej kilku młodych adoratorów. Richard Coulson wyróżniał się nieco krzykliwą, lecz imponującą urodą oraz poczuciem humoru. Cieszył się ogromną popularnością i wydawał się nieszkodliwy. Prawdę mówiąc, jego zainteresowanie odrobinę jej schlebiało. Wbrew dobrym obyczajom podjechał do niej pewnego razu i sam się przedstawił. Została chwilowo bez asysty, bo stajenny, który jej tego dnia towarzyszył, nie był aż tak wytrawnym jeźdźcem jak ona i został w tyle.

Jej fiołkowe oczy i szczodrze rozdawane uśmiechy sprawiły, że Richard zadurzył się po uszy. Tilly w mgnieniu oka owinęła go sobie wokół palca. Zrobiła to głównie z nudów i dla zabawy. Z początku rzeczywiście świetnie się bawiła. Niestety po jakimś czasie Coulson zrobił się natarczywy i zaborczy. Odważył się ją nawet pocałować bez jej zgody i zachęty! Zszokowana i zniesmaczona uznała to za szczyt impertynencji. Od tamtej pory irytowała ją sama jego obecność, więc koniec końców posłała go do diabła, uprzejmie, acz stanowczo. W swej naiwności nie wzięła pod uwagę opłakanych skutków ich rzekomo bliskiej zażyłości. Nie przypuszczała, że Richard ma taką fatalną reputację. Po tym pouczającym doświadczeniu doszła do wniosku, że nie jest stworzona do zamążpójścia i życia na salonach.

– Najchętniej ukatrupiłbym go gołymi rękami – pieklił się Charles. – Odrzuciłaś jego umizgi, a on odebrał to jako zniewagę. Nie może znieść, że zagrałaś mu na nosie, więc rozpowiada o tobie niestworzone rzeczy. Jesteś ponoć żałosną dziwaczką, zapatrzoną w niego jak w obraz. Nie zachowujesz się jak dama, więc nigdy nie miał wobec ciebie poważnych zamiarów. Niebawem całe miasto będzie huczeć o moralnym upadku panny Anderson.

– List do pana – przerwała mu pokojówka, która weszła do bawialni.

– Dziękuję, Betty – odparł i rzuciwszy okiem na kopertę, wsunął ją do kieszeni. Potem przeniósł wzrok na siostrę i westchnął. – Musisz się jeszcze sporo nauczyć, Tilly. Postanowiłem zabrać cię do Cranford. Może William i Anna wbiją ci do głowy trochę rozumu, choć znając twoją krnąbrną naturę, czeka ich trudne zadanie.

Matilda przypomniała sobie swoją pierwszą wizytę w rodowej posiadłości Lancasterów. Była pod wielkim wrażeniem okazałej rezydencji Cranford Park. Kiedy William wrócił z Indii, nalegał, aby ona i Charles tam zamieszkali.

Charles, który pracował w siedzibie Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej w Londynie, wolał dom Lancasterów w Mayfair, zaś Tilly spędzała część czasu w stolicy, w Chelsea, z ciotką Charlotte, która przygotowywała ją do debiutu towarzyskiego.

Matilda była oczkiem w głowie całej rodziny, lecz choć wszyscy rozpieszczali ją bez umiaru, nie wyrosła na samolubną i rozkapryszoną pannicę. Miała pogodne usposobienie i wielkie serce. Potrafiła oczarować praktycznie każdego. W domu, wśród kochających krewnych, czuła się szczęśliwa i bezpieczna. Niewiele wiedziała o okrutnym świecie i ludzkiej podłości. Bardzo przeżyła śmierć rodziców, którzy odeszli kolejno w odstępie zaledwie kilku lat.

Ciocia Lottie, siostra ojca, zagościła w jej życiu na stałe. Była jej przyjaciółką i powierniczką, w pewnym sensie zastępowała jej matkę. Jako młoda dziewczyna Charlotte straciła w tragicznym wypadku narzeczonego. Był miłością jej życia, więc nigdy nie wyszła za mąż. Chciała dla bratanicy jak najlepiej, dlatego zaplanowała jej debiut z wielką pompą. Miały bywać na balach, rautach oraz proszonych kolacjach, poznawać ważne osobistości, a przy okazji znaleźć idealnego kandydata na męża Matildy.

Tilly zdawała sobie sprawę, że wzbudza powszechne zainteresowanie młodych mężczyzn. Sądziła, że przyciąga uwagę głównie ze względu na pokrewieństwo z markizem Elvingtonem.

Przed niefortunną wpadką z udziałem Coulsona uważano, że zostanie najpiękniejszą i najpopularniejszą debiutantką sezonu. Każda inna panna na jej miejscu byłaby zachwycona, ale Tilly wolałaby być nieco mniej atrakcyjna. Młodzi adoratorzy zachowywali się przy niej jak kompletni durnie.

Ciocia pocieszała ją, że pewnego dnia spotka właściwego mężczyznę, tego jedynego, który będzie jej wart i pokocha ją taką, jaka jest, dla niej samej, a nie jej pokaźnego posagu.

Tilly poznała wielu przystojnych, bogatych mężczyzn z koneksjami, ale żaden nie zdołał poruszyć jej serca, ani nawet wzbudzić sympatii. Szczerze mówiąc, cały rodzaj męski srodze ją rozczarował, ku rozpaczy ciotki, która wciąż miała nadzieję, że gdy wrzawa ucichnie, jej podopieczna doskonale wyjdzie za mąż.

Zachodzące słońce pobłyskiwało pomiędzy drzewami, kiedy powóz, którym podróżowali Charles, Matilda i ciotka Charlotte zatrzymał się na dziedzińcu przed Cranford Park.

Kilka minut później Andersonowie siedzieli w bawialni, popijając herbatę w towarzystwie markiza Elvingtona i jego żony.

Tilly zerknęła dyskretnie na Williama. Był przystojny i jak zwykle odrobinę onieśmielający. Roztaczał wokół siebie charakterystyczną dla arystokratów aurę wyniosłej arogancji. Niektórzy zarzucali mu z tego powodu oziębłość, ale w głębi duszy Will był troskliwym i pełnym empatii człowiekiem. Na pierwszy rzut oka widać było, jak bardzo kocha swoją żonę Annę. Niedawno urodził im się syn Thomas James. Anna z dumą zaprezentowała malca gościom, po czym zabrała go na drzemkę.

– Jeszcze do niedawna panowała opinia, że Matilda podbije salony i bez trudu znajdzie świetnego męża – odezwała się Charlotte. Choć wiązała z debiutem bratanicy ogromne nadzieje, bez wahania przystała na wyjazd do majątku Lancasterów. Nie było innej rady. Reputacja Tilly została zszargana jeszcze przed jej debiutem. Nie pozostawało zatem nic innego, jak schronić się na wsi i zaczekać, aż kolejna panna popełni jakiś niewybaczalny nietakt. Wówczas londyńska śmietanka znajdzie sobie nowy temat do plotek. – Niestety jej sytuacja zmieniła się diametralnie – podjęła wątek ciotka. – Taki występek nie przejdzie bez echa. Dlatego uważam, że przez jakiś czas Tilly nie powinna pokazywać się publicznie. W najlepszym razie będzie ignorowana, w najgorszym bezlitośnie wyszydzana.

– Masz rację, ciociu – przytaknął Charles. – Jest siostrą markiza Elvingtona, więc z początku udawaliby, że ją tolerują, lecz przy pierwszej nadarzającej się sposobności rozszarpaliby ją na strzępy. Potraktowaliby jak wyrzutka.

– Istotnie, nie wygląda to najlepiej – skwitował ponuro William. – Znacie moje zdanie na temat tak zwanego „wytwornego towarzystwa”. Najchętniej posłałbym ich wszystkich do diabła, ale to w niczym nie pomoże naszej Tilly.

– Sam bym tego lepiej nie ujął – stwierdził Charles. – Jedyne, co możemy zrobić, to przełożyć jej debiut na przyszły rok. Przy odrobinie szczęścia do tego czasu sprawa przyschnie i nikt już nie będzie pamiętał o jej niefortunnej znajomości z Coulsonem.

Markiz pokręcił smętnie głową.

– To moja wina – stwierdził z goryczą. – Matka powierzyła mi opiekę nad młodszą siostrą, a ja zawiodłem. Miałem czuwać nad bezpieczeństwem Matildy i chronić ją przed podstępnymi łajdakami. Zamiast tego po powrocie z Indii skupiłem się wyłącznie na sobie i własnym życiu.

– Nie rób sobie wyrzutów – wtrącił Charles. – Jestem za nią tak samo odpowiedzialny jak ty. I niestety ja też się nie popisałem. Jestem ostatnio tak pochłonięty pracą, że zapomniałem o tym, co najważniejsze. Tak czy owak, musimy wprowadzić Tilly do towarzystwa. Mama na pewno by sobie tego życzyła.

Matilda przysłuchiwała się chwilę braciom, którzy rozprawiali o niej w najlepsze, jakby jej tu nie było.

– A ja? – przypomniała im o swojej obecności. – Naprawdę nie mam nic do powiedzenia? Nie przyszło wam do głowy zapytać, czy w ogóle uśmiecha mi się brylowanie na salonach? Nikt zdrowy na umyśle nie chciałby spędzać wieczorów na balach, rautach i wieczorkach muzycznych, na okrągło prowadząc czcze pogawędki z tymi samymi nudnymi ludźmi. Jeśli wam się zdaje, że dołączę do stada rozchichotanych, trzepoczących rzęsami debiutantek, to grubo się mylicie. Nie zamierzam znosić umizgów durnych młokosów, którzy uganiają się za fortunami bogatych dziedziczek. Miałabym mizdrzyć się przez całe lato tylko po to, żeby upolować męża? Niedoczekanie. Nie jestem nawet pewna, czy mąż jest mi do czegokolwiek potrzebny. Dobrze wiecie, jak bardzo nie cierpię konwenansów. Nie pojmuję, dlaczego nie wolno mi po prostu być sobą. W imię czego mam bez przerwy udawać kogoś innego? To idiotyczne – zakończyła wyniośle.

– Może i tak – odparła Charlotte, sącząc herbatę. – Ale w życiu trzeba czasem robić rzeczy, na które nie ma się ochoty. Czy ci się to podoba, czy nie, w przyszłym roku wydamy bal z okazji twojego debiutu. Jesteś siostrą markiza Elvingtona i choćby z tego powodu nie możesz wiecznie chować się przed światem. Za kilka miesięcy afera z Coulsonem prawdopodobnie pójdzie w niepamięć.

– A jeśli nie? Co ze mną będzie, jeżeli nigdy o tym nie zapomną? Nie mogę przecież nieustannie narzucać się Williamowi i Annie.

– To także twój dom, Tilly – zaprotestował markiz. – Mówiłem ci po powrocie z Indii, że drzwi Cranford Park zawsze będą stały dla ciebie otworem.

– Tak, wiem. Jestem wam ogromnie wdzięczna. Uwielbiam tu przebywać, ale chodzi o to, że… – zająknęła się, bo właściwie nie wiedziała, czego tak naprawdę chce.

– Pewnie brakuje ci mocnych wrażeń – podpowiedział z rozbawieniem William.

– Chyba tak. Czasem rozpiera mnie nadmiar energii. Nie jestem pewna, czy wypada mi cokolwiek robić po tej nieszczęsnej aferze, ale z pewnością nie chcę czekać z założonymi rękoma na początek kolejnego sezonu.

Elvington spojrzał czule na młodszą siostrę. Bywała nieprzewidywalna i nieznośna, ale nie sposób było jej nie kochać. Miała niespożyte siły i pragnęła czerpać z życia pełnymi garściami. Podziwiał jej niezależność, prostolinijność i niewymuszoną wylewność, z jaką traktowała najbliższych.

– Mam pewną sugestię – odezwał się Charles. – Niedawno odebrałem list od pełnomocnika stryja Silasa.

– Silasa? – zdziwiła się Matilda. – Ale on chyba nie żyje, prawda?

– Od około trzech miesięcy. Pewnie go nie pamiętasz. Był znacznie starszy od ojca i cioci Charlotte. Poza tym wiele podróżował i nieczęsto zjeżdżał do Londynu. Tak czy owak, zmarł bezpotomnie i zostawił mi majątek ziemski w Devon, dworek Drayton Manor z przyległymi włościami. Sęk w tym, że nie bardzo wiem, co z nim począć. Nie mam ani czasu, ani ochoty doglądać spadku. W każdym razie nie teraz. Jestem zbyt zaabsorbowany pracą. Moi zwierzchnicy z Kompanii zamierzają mnie wysłać wkrótce do Indii. Dlatego pomyślałem, że mogłabyś się wybrać do Devon zamiast mnie, razem z ciocią, ma się rozumieć. Posiadłość leży podobno w pobliżu plaży. Zmiana otoczenia i morskie powietrze dobrze ci zrobią.

– Chcesz mnie posłać do Devon? – powtórzyła, wlepiając w niego zdumiony wzrok.

– Czemu nie? W tych okolicznościach to całkiem dobry pomysł. Jeśli będzie trzeba, zajmiesz się renowacją. Przynajmniej będziesz miała coś do roboty.

Zapadło milczenie. Krewni wpatrywali się wyczekująco w Matildę, dając jej czas do namysłu.

– Pojechałabyś ze mną, ciociu? – zapytała, zerkając niepewnie na Charlotte.

– Naturalnie – odparła bez zastanowienia ciotka. – Chętnie wybiorę się nad morze. Poza tym znam dom Silasa tylko z jego barwnych opowieści. Jestem bardzo ciekawa, jak wygląda naprawdę. Ty pewnie też chciałabyś go zobaczyć.

– Pewnie, że tak – zapaliła się Tilly. – Masz rację, Charles. To w zaistniałej sytuacji idealne rozwiązanie.

– Miejmy tylko nadzieję, że znów czegoś nie zmalujesz – wymamrotał pełen obaw.

– Nie martw się. Tym razem będę trzymała się z dala od kłopotów. Obiecuję.

– Oby tylko udało ci się dotrzymać słowa. I obyś nie natknęła się tam na nic, co mogłoby cię sprowadzić na złą drogę.

– Nic takiego się nie stanie. Uroczyście przyrzekam.

Charles westchnął i odwzajemnił jej uśmiech.

– Kiedy tak na mnie patrzysz, zaczynam rozumieć, czemu wszyscy cię rozpieszczaliśmy.

Matilda spojrzała na niego czule. Żałowała, że znów sprawiła mu zawód, zresztą nie tylko jemu. Przez jej głupotę mogło ucierpieć dobre imię całej rodziny.

– Nie przyniosę wam więcej wstydu – oznajmiła z powagą. – I nawet się cieszę na ten wyjazd. Uwielbiam nowe przygody. Jako stary kawaler, stryj Silas, wiódł ponoć żywot odludka, kiedy już osiadł na stałe w Anglii po powrocie z dalekich wojaży. Kto wie, w jakim stanie zastaniemy Drayton Manor? Może zostawił je w ruinie?

– Wątpię – odrzekł Charles. – Stronił od ludzi, ale miał głowę do interesów. Inwestował w kornwalijskie kopalnie i nieźle się na tym dorobił. Jeszcze dziś wyślemy wiadomość do gospodyni. Jestem pewien, że pani Carstairs przygotuje wszystko na wasz przyjazd.

Kilka kolejnych dni upłynęło pod znakiem gorączkowych przygotowań do wyjazdu. William udostępnił Matildzie i Charlotte najwygodniejszy powóz. Jako eskorta mieli im towarzyszyć stangret, pan Dunstan, jego syn Graham – stajenny z Cranford Park – oraz pokojówka ciotki, Daphne.

Kiedy ruszali w drogę, Tilly wyjrzała na dziedziniec, aby jeszcze raz spojrzeć na żegnających ją braci. Na myśl o długiej rozłące raptem ogarnęła ją panika.

Odprężyła się nieco, dopiero gdy Charlotte ścisnęła ją mocno za rękę. Nabrała otuchy i pomyślała, że wszystko dobrze się ułoży.

Podróż do Devon okazała się wyczerpująca i długa.

Matilda nigdy wcześniej nie widziała morza, więc przyglądała się zafascynowana wzburzonym falom rozbijającym się o skaliste wybrzeże.

W końcu wjechali do malowniczej wioski o nazwie Biddycombe. Wzdłuż brukowanych uliczek, które wiodły w dół wzgórza, rozciągały się usiane strzechami chaty, a u podnóża wzniesienia majaczyła przystań w kształcie podkowy. Daleko na horyzoncie widać było dwa wielkie masztowce i kilka kutrów rybackich.

Kiedy Tilly zwróciła oczy w głąb lądu, jej uwagę przykuł ogromny średniowieczny pałac z szarego kamienia, którego wielodzielne okna wychodziły na południe. Zza dymiących kominów budowli wynurzały się korony rozłożystych buków i wiązów.

– Ciekawe, kto tam mieszka – zastanawiała się na głos.

Charlotte, znużona i senna, kichnęła dyskretnie i zakaszlała, zasłaniając usta. Od kilku dni dokuczały jej bóle głowy, a teraz na domiar złego się zaziębiła. Marzyła o wygodnym i ciepłym łóżku. Łamało ją w kościach, co zwykle zwiastowało gorączkę.

– Przykro mi, że się rozchorowałaś, ciociu – zatroskała się Matilda. – Mam nadzieję, że to nic poważnego, ale jak tylko dojedziemy na miejsce, poproszę panią Carstairis, żeby posłała po doktora.

Ciotka nie miała siły zaprotestować.

– Oby tylko mój pokój był już gotowy. Muszę wypocząć, bo inaczej nie będzie ze mnie wielkiego pożytku.

Zmierzchało, kiedy wreszcie dotarli na miejsce.

Wprawdzie Drayton Manor nie mogło równać się rozmiarami z Cranford Park, ale miało swój urok. Leżało w uroczej dolinie nieopodal wysokich klifów oraz plaży. Poza tym rezydencja była całkiem spora i dobrze utrzymana. Liczyła co najmniej dwieście lat, a jej ściany porastał bluszcz.

Pan Dunstan zeskoczył z kozła i zapukał do drzwi, które otworzyła siwowłosa kobieta w fartuchu i białym czepku na głowie.

– Witamy w Drayton Manor – odezwała się przyjemnym głosem. – Zapraszam do środka. Zdążyliśmy wszystko przygotować.

– Dziękujemy, pani Carstairis – odparła Tilly. – To moja ciocia, panna Charlotte Anderson, siostra pana Silasa. Obawiam się, że po drodze zaniemogła, więc jeśli to nie kłopot, powinna natychmiast trafić do łóżka.

– Naturalnie. Sypialnie już na panie czekają. Wywietrzyliśmy jak się patrzy i napaliliśmy w kominkach.

Wewnątrz domu unosił się przyjemny zapach pszczelego wosku, rozmarynu i lawendy. Na ścianie przy schodach wisiały nadmorskie pejzaże i kilka portretów zmarłych przodków.

Pani Carstairs pochodziła z jednej z okolicznych wsi i służyła w Drayton Manor od wielu lat. Pokazała Matildzie bawialnię, a potem poprowadziła Daphne i Charlotte na górę do pokoi gościnnych.

Tilly zasiadła na wygodnym krześle i rozejrzała się dookoła. Była niemal pewna, że stryj Silas spędzał w tym przytulnym salonie mnóstwo czasu. Latem podejmował gości, a zimą wylegiwał się w fotelu przy kominku, umilając sobie długie wieczory ciekawą lekturą. Czasem pewnie popijał brandy i wsłuchiwał się w szum morza.

Sypialnia z widokiem na ogród, którą przydzieliła jej gospodyni, była przestronna i lśniła czystością.

– A panienka nie ma własnej pokojówki? – zainteresowała się pani Carstairs.

– Nie. Daphne służy nam obu, zresztą potrafię zadbać o siebie sama.

– Rozumiem. Gdyby jednak potrzebowała pani kogoś do pomocy, nasze służące znają się na rzeczy. Przychodzą z Biddycombe. Zwykle zajmują się sprzątaniem, ale mają też doświadczenie jako pokojowe.

– Dziękuję, pani Carstairs. Będę o tym pamiętać.

Jakiś czas później Matilda postanowiła zajrzeć do Charlotte.

– Jak się miewa ciocia? – zwróciła się do Daphne. – Lepiej?

– Trudno powiedzieć. Miejmy nadzieję, że długi sen pozwoli jej nabrać sił.

– Oby. Tak czy inaczej, z samego rana sprowadzimy doktora.

Po wybornej kolacji, którą spożyła w samotności, Matilda postanowiła zaznajomić się z domem. Mile zaskoczona przyjemnym wystrojem i przedniej jakości umeblowaniem, zatrzymała się na dłużej w bibliotece. Stryj Silas zgromadził pokaźną kolekcję książek.

Wyjrzawszy przez okno, dostrzegła w świetle księżyca kontury masywnej rezydencji, tej samej, której przyglądała się wcześniej z powozu.

– Pani Carstairs – zagadnęła gospodynię, gdy ta pojawiła się w progu. – Wie pani może, kto mieszka w tym wielkim pałacu? Wygląda bardzo majestatycznie.

– A owszem. To największa posiadłość w okolicy. Należy do rodziny Kingsleyów, a ściślej do Lucasa Kingsleya, hrabiego Cliftona. Clifton ma tu też rozległe włości. Wprawdzie od dłuższego czasu jest nieobecny, ale dzięki zaradnemu rządcy majątek prosperuje jak należy. Będzie prawie rok, jak hrabia zniknął, a nikt nie ma pojęcia, dokąd się udał. Ludzie rzecz jasna gadają i snują własne domysły.

– Rządca na pewno wie, gdzie przebywa jego chlebodawca. Przecież musi się z nim czasem kontaktować.

– Nawet jeśli tak, to nabrał wody w usta. Milczy jak grób.

– Zatem dom stoi pusty.

– Niestety.

– Wspomniała pani, że sąsiedzi snują spekulacje. Co takiego podejrzewają?

– Lord Kingsley ma młodszą siostrę, Cassandrę. We wsi powiadają, że lady Cassie uciekła. Ponoć podążyła za ukochanym, kiedy ten pojechał na wojnę z Bonapartem.

Tilly wlepiła zaintrygowany wzrok w gospodynię. W głębi duszy była romantyczką.

– Coś podobnego! To niesamowicie odważne z jej strony.

– Raczej porywcze i nieroztropne, jak by powiedział jej brat. Sam też ma krewki temperament i bywa wybuchowy. Ani chybi wpadł w furię. Moim zdaniem ruszył za nią, żeby sprowadzić ją z powrotem.

– A to ci dopiero! I jak pani myśli? Uda mu się?

– Sprowadzić ją? – Pani Carstairs wzruszyła ramionami. – Bóg raczy wiedzieć. Czas pokaże. Jeśli lady Cassandra nie zechce z nim wrócić, żadna piekielna siła jej do tego nie zmusi.

– Jaka ona jest?

– Dokładnie taka jak jej brat. Nie tylko z wyglądu. Przypomina go także pod wieloma innymi względami. Bywa krnąbrna i uparta, ale to dlatego, że pragnie być niezależna. Nieustannie się buntuje i nie uznaje autorytetów. Zawsze stawia na swoim, a kiedy jej się czegoś odmówi, dąsa się albo wojuje z całym światem. Najchętniej odrzuciłaby wszelkie konwenanse, bo jak mawia, są głupie. Pewnie dlatego zakochała się na zabój w kimś, kto podziela jej zapatrywania. Hrabia Clifton często przychodził w odwiedziny do pana Andersona. Przesiadywali do późna, rozprawiając o ważnych sprawach, jak przystało na ludzi o światłych umysłach.

Tilly z łatwością potrafiła to sobie wyobrazić. Silas na pewno czuł się czasem samotny, a kiedy doskwierała mu nuda, zapraszał młodszego sąsiada, z którym mógł prowadzić ożywione dyskusje. Szkoda, że nigdy nie zdążyła poznać stryja.

Nazajutrz z samego rana Matilda zajrzała do ciotki. Na szczęście Charlotte prawie całkiem wydobrzała. Obyło się bez wizyty lekarza.

Po krótkiej rozmowie, odziana w bladożółtą suknię i kapelusz z szerokim rondem, Tilly wybrała się na spacer. Najpierw obejrzała idealnie utrzymany ogród pełen kwitnących kwiatów i rozłożystych krzewów, a następnie skierowała się w stronę plaży.

Przystanąwszy nad brzegiem bezkresnego morza, długo wpatrywała się jak urzeczona w wodę. Wystarczyło kilka minut, szum fal, zapach soli i piasek pod stopami, by przepadła z kretesem. Ten widok zapierał dech w piersiach. Pomyślała, że jeszcze nigdy nie widziała niczego równie pięknego. Mogłaby spędzić w tym urokliwym miejscu resztę życia.

Zauważywszy w oddali statek, wiedziona ciekawością podeszła bliżej. Jakiś jegomość zszedł po drabince do czekającej obok łodzi, tuż za nim pojawiła się pulchna młoda kobieta. Podano im z pokładu jakieś pakunki, a potem łódka podpłynęła do brzegu.

Dziwne, że nie zacumowali przy przystani, przemknęło przez myśl Matildzie, kiedy przypatrywała im się, coraz bardziej zaintrygowana.

Podjechał po nich powóz. Zatem ktoś spodziewał się ich przybycia.

Wysoki i muskularny pasażer łodzi wyskoczył zwinnie. Miał na sobie ciemnozielony płaszcz i czarne bryczesy, które opinały umięśnione uda.

Chwilę później uniósł swoją towarzyszkę i postawił na suchym piasku. Dziewczyna była blada i przez ułamek sekundy chwiała się na nogach, jakby nie mogła złapać równowagi.

Mężczyzna wrócił do łódki po bagaże. Poruszał się trochę jak dziki kot, z niewymuszoną gracją i pewnością siebie. Był szczupły, lecz sprawiał wrażenie silnego. Z rozwianymi na wietrze włosami i opaloną twarzą roztaczał wokół siebie aurę surowego piękna i arogancji. Wyglądał jak człowiek o żelaznej woli, ktoś, kto dokładnie wie, czego chce.

Przekazawszy bagaż woźnicy, wręczył kobiecie duży wiklinowy koszyk. Odstawiła go ostrożnie na ziemię, po czym złapała się za brzuch i popędziła na bok, żeby zwymiotować.

Ciemnowłosy dżentelmen spojrzał na nią z mieszaniną zniecierpliwienia, rozbawienia i drwiny.

Tilly nie darowałaby sobie, gdyby nie pospieszyła biedaczce z pomocą. Niewiele myśląc, podbiegła i wcisnęła jej do ręki chusteczkę.

– Mogę pani jakoś pomóc? – zapytała, podtrzymując ją delikatnie za ramię.

– Florence źle znosi długie rejsy – wyjaśnił szorstko mężczyzna. – Jest niedysponowana, odkąd wsiedliśmy na pokład w Hawrze. To zwykła choroba morska. Nie ma powodu się ceregielić. Wsiadaj do powozu, Florence. Stanęłaś wreszcie na stałym lądzie, więc niebawem poczujesz się lepiej.

Matilda wyprostowała się jak struna. Gbur! – pomyślała oburzona. Co za brak manier!

– Doprawdy, sir, – odezwała się, nie kryjąc niechęci. – Mógłby pan okazać odrobinę wyrozumiałości, zamiast z miejsca narażać biedaczkę na kolejne niewygody.

Nieznajomy na chwilę zaniemówił. Zapewne pod wpływem jej elokwentnej przemowy i wyniosłego tonu. Potem wlepił w nią groźne spojrzenie jasnoniebieskich źrenic. Nie spodobała mu się jej jawna wzgarda.

– Byłbym wielce zobowiązany, młoda damo, gdyby zajęła się pani swoimi sprawami. Florence wkrótce dojdzie do siebie. Nie dolega jej nic poważnego, nie musi się pani o nią martwić. A teraz, z łaski swojej, proszę się odsunąć i pozwolić nam odjechać. Nie zrozumiała pani? – dodał, gdy ośmieliła się nie wykonać polecenia. – Jest pani nierozgarnięta czy tylko głucha? A może jedno i drugie?

Tilly musiała mocno trzymać się w ryzach, żeby nie okazać złości. Nie przywykła do takiego traktowania. Nigdy dotąd nie zwracano się do niej tak grubiańsko.

Gdy zerknęła na niego z ukosa, jego zaciśnięte wargi uniosły się lekko z wyrazem kpiny.

– Nie jestem ani nierozgarnięta, ani głucha – oznajmiła ozięble. – Słyszę całkiem nieźle. Jakże zresztą mogłabym pana nie usłyszeć, skoro nie potrafi pan zapanować nad głosem i ryczy jak troglodyta bez obycia?

Jego błękitne oczy wyraźnie pociemniały, ale Tilly pozostała niewzruszona i zajrzała w nie bez cienia obawy.

– Wybaczy pan, ale nie potrafię przejść obojętnie wobec cudzego cierpienia – dodała bardziej wyważonym tonem. – I nie zamierzałam wtrącać się w pańskie sprawy. Zwyczajnie okazałam troskę. Jeśli jest pan człowiekiem honoru, postąpi pan jak należy i zadba o dobre samopoczucie swojej towarzyszki – wypaliła na koniec.

Nie znalazł argumentu na taką replikę. Być może zaimponowały mu jej spokój i upór. Nie pozwoliła się zastraszyć.

Uniósł brew i zerknął z rozbawieniem na woźnicę.

– Niech to diabli. Słyszałeś, Brownlow? Zostałem zbesztany za brak ogłady i postępowanie niegodne dżentelmena. – Podparł się pod boki i popatrzył z góry na Matildę.

– Zatem różnimy się w ocenie sytuacji – stwierdził zniecierpliwiony. – Jednak uspokoję panią w imię dobrego obyczaju. Zapewniam, że Florence zostanie otoczona należytą opieką. – Spojrzał na swoją towarzyszkę. – Bądź tak miła i wsiądź do powozu.

– Oczywiście, sir – odparła posłusznie Florence, ocierając usta chusteczką. – Bardzo przepraszam za zamieszanie.

Matilda przyjrzała się uważniej niesympatycznemu rozmówcy. Podejrzewała, że grymas niezadowolenia gości na jego przystojnej twarzy na stałe. Choć przemawiał całkowicie neutralnym tonem, w jego głosie pobrzmiewała stal. Jeżeli zamierzał siać postrach i budzić grozę, to udawało mu się to bez wysiłku. Wydał jej się pozbawionym skrupułów despotą. Jego widok mroził jej krew w żyłach, a mimo to z jakiegoś powodu nie była w stanie oderwać od niego wzroku. W jego przenikliwych błękitnych oczach kryło się coś tajemniczego i fascynującego.

Gdy Florence potknęła się i z trudem ustała na nogach, a nieznajomy cmoknął z irytacją, Tilly zmroziła go wymownym spojrzeniem.

– Skoro tak bardzo się panu spieszy, może należałoby jej pomóc? Byłoby wówczas o wiele szybciej, nie sądzi pan?

Nim zdążył zareagować, uprzedziła go Florence:

– Proszę się mną nie przejmować, panienko – odezwała się nieśmiało, dotknąwszy ramienia Matildy. – Już mi lepiej.

– No właśnie – podchwycił jej towarzysz. Nietrudno było zauważyć, że jest bliski wybuchu. – Już ci lepiej, więc po raz ostatni proszę, żebyś zajęła miejsce w powozie.

Dziewczyna usłuchała natychmiast. Stangret podał jej podniesiony z ziemi koszyk.

Florence postawiła go ostrożnie obok siebie, po czym popatrzyła na Matildę.

– To bardzo miło z pani strony, ale proszę się mną nie przejmować. Nie służą mi morskie podróże, poza tym nic mi nie dolega. A mdłości na pewno niedługo przejdą.

– Sama pani widzi – wtrącił jej nieznośny kompan. – Florence to silna młoda kobieta. Jej dolegliwości wkrótce ustąpią.

Tilly posłała mu wyzywające spojrzenie. Zapewne jej postawa mocno go zaskoczyła, bo był przyzwyczajony do ślepego posłuszeństwa. Tym większą miała satysfakcję, że zdołała go wyprowadzić z równowagi. Zwykle nie uprzedzała się do ludzi, lecz ten irytujący człowiek wzbudzał dużą niechęć.

– W takim razie nie będę państwa dłużej zatrzymywać.

Zmierzył ją chłodnym spojrzeniem, jakby próbował odczytać jej myśli i uczucia. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, ale na moment zatrzymał oczy na jej twarzy, a potem powiódł nimi nieśpiesznie po całym ciele. Przez ułamek sekundy wydawało jej się, że dostrzega w jego źrenicach błysk zainteresowania, uznała to jednak za złudzenie.

Zapewne miał o niej równie złe mniemanie, jak ona o nim. Gapiąc się na nią zuchwale, wskoczył do powozu i uraczył ją drwiącym uśmieszkiem.

Kiedy instruował Brownlowa, by ruszał w drogę, w jego oczach pojawił się groźny błysk. Tilly zrozumiała, że właśnie zyskała wroga. Zirytowało ją to do tego stopnia, że jeszcze wyżej zadarła nos. Nie miała pojęcia, czemu tak się tym przejmuje. Nie dbała przecież o to, co sobie o niej pomyśli ten nieznośny ordynus.

Wzburzona obróciła się gwałtownie i odmaszerowała w przeciwnym kierunku, z dumnie uniesioną głową. Dopiero wtedy usłyszała płacz dziecka. Obejrzała się za znikającym powozem i nagle zrozumiała, co było w wiklinowym koszyku, którego tak pilnie strzegła Florence.

Przez całą drogę powrotną roztrząsała to spotkanie. Nie ulegało wątpliwości, że nieznajomy był dżentelmenem. Miał też wyjątkowo atrakcyjną powierzchowność. Z takim wyglądem mógłby zbałamucić każdą kobietę.

Z jakiegoś powodu ta myśl wprawiła ją w zakłopotanie i złość. Czemu, na Boga, wciąż zaprząta sobie nim głowę? Ten gbur nie powinien jej w ogóle obchodzić!

Rozdział drugi

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji