Sekret Tamary - J. Harrow - ebook + audiobook

Sekret Tamary ebook i audiobook

Harrow J.

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Tamarze daleko do emerytury, ale coraz częściej czuje się staro. Rozpadające się małżeństwo, choroba męża i problemy finansowe wykańczają ją psychicznie i fizycznie.
Kiedy myśli, że już nic pozytywnego jej w życiu nie spotka, poznaje przystojnego Krystiana.

Krótka, namiętna przygoda wydaje się jedynie odskocznią od szarej rzeczywistości, więc kobieta postanawia szybko o niej zapomnieć.
Nie jest to jednak łatwe, bo los ponownie łączy tę dwójkę na planie pewnego programu telewizyjnego. Oboje znaleźli się w nim przypadkiem, a może to przeznaczenie?

 

Tamara walczy z rodzącym się uczuciem z obawy, że skomplikuje swoje życie jeszcze bardziej.
Sytuacji nie ułatwia fakt, że Krystian jest od niej... młodszy.

 

Opowieść o trudnych wyborach, ludzkich słabościach, sile kobiet i skomplikowanych rodzinnych więzach. Historia wielkiej namiętności i walki o miłość, którą nie zawsze się wygrywa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 428

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 22 min

Lektor: Weronika Musiał

Oceny
4,6 (25 ocen)
17
6
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Magdalena2011

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam.
00
mbmamba

Nie oderwiesz się od lektury

Jak zawsze się nie zawiodłam
00
Agentka83

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa i wciągająca fabulat. Historia napisana bardzo dobrze. Gorąco polecam.
00
Izabela_1977

Nie oderwiesz się od lektury

cudowna, bolesna historia dojrzałej kobiety. opis polecający/opisujący wydaje mi się teraz infantylny do tematów, które były w książce poruszone. polecam
00
Dariaczytasob

Nie oderwiesz się od lektury

Kochani to nie jest zwykła książka z motywem różnicy wieku lecz ta historia dotyka również wielu trudnych tematów. Czytając ją totalnie przepadałam. Uwielbiam styl autorki, a pisze ona w taki sposób, że jej książki czytają się same. Wiele kobiet może spokojnie utożsamiać się z Tamarą. Praca, dom, rodzina to przecież priorytety każdej z nas. A gdzie w tym wszystkim chwila dla nas ?? Tamara reprezentuje ogromną siłę i nawet w trudnych życiowych chwilach stawia ona dobro innych na pierwszym miejscu dopiero później myśli o sobie. Jednak jest również zwykłą kobietą, która pragnie uwagi, czułości i przede wszystkim zrozumienia. Na jej drodze staje młody Krystian, który totalnie wywraca jej życie do góry nogami i pokazuje, że nadal można czuć się piękną i atrakcyjną. Kobieta rezygnuje jednak ze swojego szczęścia ponieważ w domu czeka na nią chory mąż i oczywiście co na jej związek powiedziała by już dorosła córka? Los jednak nie pozwala zapomnieć Tamarze o jej krótkim romansie i ponownie n...
00

Popularność




SEKRET TAMARY

J. Harrow

PROLOG

Ostatni raz muskam pędzlem policzek, po czym przyglądam się swojemu odbiciu w lustrze, zastanawiając, co ja tu, do cholery, robię.

Fakt, trzy miesiące temu byłam w innej sytuacji i myślałam, że to naprawdę świetny pomysł, ale teraz… Obecnie sądzę, że jedynie zrobię z siebie idiotkę i żadne pieniądze nie są tego warte.

– Tamara! – Słyszę zniecierpliwiony okrzyk i stukot obcasów.

– Już idę – odpowiadam, gdy otwierają się drzwi.

Lilianna krzywi się na mój widok, ale po chwili odciąga jej uwagę czyjś głos w słuchawce. Za nic w świecie nie chciałabym pracować tak jak ona… Dwanaście godzin każdego dnia, z tym przeklętym ustrojstwem w uchu i tuzinem ludzi z ciągłymi pretensjami o wszystko. Wieczne pilnowanie każdego człowieka na planie, tykającego zegara bezwzględnie odliczającego minuty do kolejnego ujęcia i niedojadanie… To ostatnie chyba wkurzałoby mnie najbardziej.

Wzdycham ciężko i podążam za nią długim na pięćdziesiąt metrów korytarzem, myśląc o pięciu kilogramach, które musiałam zgubić przed rozpoczęciem zdjęć. Dwa miesiące katowania się na siłowni, restrykcyjna dieta i poczucie bezsilności, gdy po pierwszym miesiącu waga wskazywała sześćdziesiąt jeden kilo. Dwa kilogramy – tyle udało mi się zrzucić przez cztery tygodnie męki. Dziesięć lat temu byłoby to znacznie prostsze, ale po czterdziestce każdy kilogram w dół stanowił istny cud.

– Wchodzisz, uśmiechasz się szeroko i przedstawiasz wszystkim – instruuje mnie Lilianna. – Potem pałeczkę przejmuje Anika, staraj się po prostu za nią podążać.

– Jasne – mruczę pod nosem, nerwowo zerkając na ciężką, zieloną kotarę oddzielającą mnie od planu.

– Rozluźnij się. – Lilianna głaszcze mnie po nagim ramieniu.

Mam ochotę uciec, ale wiem, że nie mogę. Podpisałam kontrakt, a nie stać mnie na zapłacenie kary za jego zerwanie.

W końcu materiał przede mną rozsuwa się, więc biorę głęboki oddech i robię dokładnie to, czego się ode mnie oczekuje. Gram.

Kroczę powoli w niewygodnej sukni, uśmiecham się szeroko i patrzę prosto w oczy prowadzącej reality show. Nie wiem, kto wymyślił tę nazwę, bo z rzeczywistością nie ma to nic wspólnego… Każdy obecny na tym planie musi odegrać swoją rolę i nawet jeśli jest w niej szczery, nawet jeśli z założenia chciał tu być sobą, to i tak musi w pewnym momencie udawać. Scenariusz to bezwzględny szef.

Anika uśmiecha się delikatnie, mówi coś, ale jej nie słyszę. W słuchawce wetkniętej dyskretnie w moje ucho Lilianna wciąż powtarza, że mam się rozluźnić, bo wyglądam, jakbym szła na skazanie. Staram się jakoś poprawić mój krok, ale to niełatwe w tej przeklętej sukni. Czuję na sobie wzrok dwunastu młodych mężczyzn, z których większość już miałam okazję poznać online poprzez ich prezentacje. Widzowie myślą, że to ja ich wybrałam spośród setek innych kandydatów, ale nic bardziej mylnego. Ani ja, ani dwie pozostałe kobiety nie miałyśmy na to wpływu. Już wtedy zaczęła się gra, budowanie takiego „świata”, jaki chcą oglądać widzowie przed telewizorami.

Trzy kobiety w okolicach czterdziestki, piękne i – przede wszystkim – doświadczone. Wiedzące, jak postępować z mężczyznami, świadome swojej wartości oraz tego, o czym marzą dziewczyny. Tak, dziewczyny. Dwunastu młodych mężczyzn, których wybrano do programu, z założenia nie potrafi obchodzić się z płcią przeciwną. To my – dojrzałe kobiety – mamy ich tego nauczyć. Każda ma pod swoimi skrzydłami czterech „losowo” wybranych kandydatów i za chwilę okaże się, którzy zostali dopasowani do mnie. Wiem, że jest to już ustalone, ale Lilianna z premedytacją nie zdradziła mi tej informacji, bo uważa, że lepiej odegram zaskoczenie, jeśli faktycznie nie będę znała wszystkich szczegółów. Pewnie ma rację, słaba ze mnie aktorka. Wciąż nie wiem, jakim cudem dostałam ten angaż.

– Powitajcie Tamarę! – Anika zwraca się do siedzących w równym rzędzie mężczyzn, więc podążam za jej wzrokiem.

Nagle zamieram, a mój uśmiech zamienia się w nerwowy grymas. Czuję, jak serce mi staje, a na czole pojawiają się zimne kropelki potu. Mimo to staram się ze wszystkich sił nie wypaść z roli i wykonuję polecenie Lilianny, które właśnie wydała mi przez słuchawkę. Robię krok w stronę młodych mężczyzn.

Sekundę później lecę do przodu, z przerażeniem wyciągając przed siebie ręce, żeby nie uderzyć twarzą w podłogę. Kiedy już mam zaliczyć twarde lądowanie, ktoś mocno obejmuje mnie w talii i ciągnie w górę. Mam wrażenie, że zaraz spłonę ze wstydu, i jedyne, o czym jestem w stanie myśleć, to czy suknia, którą przydepnęłam, nie rozdarła się centralnie na mojej pupie. Sięgam więc dłonią do pośladków i obmacuję się nerwowo w poszukiwaniu dziury.

– Może pomóc?

Gwałtownie odwracam głowę w kierunku męskiego głosu.

– Wszystko okej? – szepcze ponownie, a ja wpatruję się w niego jak idiotka.

Co on tu, do cholery, robi?! To jakiś koszmar… W kolejnej sekundzie głos w słuchawce przywołuje mnie do porządku i dociera do mnie, że to się dzieje naprawdę. Przed chwilą faktycznie zobaczyłam go siedzącego wśród uczestników programu, a teraz stoi obok mnie, wciąż podtrzymując moje drżące ciało i uśmiecha się uroczo, jak gdyby nigdy nic.

Jeśli jeszcze kilka minut temu zastanawiałam się, jak przeżyć ten miesiąc na planie, to teraz moja sytuacja jest już jasna.

Nie przetrwam nawet do końca dnia!

Krystian… Cholerny Krystian!

I

TERAZ

Rutyna ma swoje plusy i minusy. Z jednej strony zapewnia swoiste poczucie bezpieczeństwa. Poza tym człowiek nabiera wprawy w wykonywaniu pewnych czynności. A wprawa to bardzo przydatna rzecz. Z drugiej strony rutyna dobija psychikę swoją powtarzalnością. Ja miałam już jednak za sobą przejmowanie się szarością dnia powszedniego. Obecnie byłam chyba nawet wdzięczna rutynie za jej zalety. Dwa lata temu szykowanie się do pracy zajmowało mi prawie dwie godziny, a teraz wyrabiałam się zaledwie w pół. Kiedyś wniesienie po schodach dziesięciu kilo wydawało mi się nie lada wyczynem, a dzisiaj biegam z dwudziestoma bez większych problemów. Trening jednak czyni mistrza…

Kończę układanie włosów na szczotkę i chwytam krem pod oczy. Wklepuję go delikatnie, po czym zerkam na zegarek. Mam jeszcze dziesięć minut. Pukam i wchodzę do pokoju Piotra. Widzę, że już siedzi na łóżku. Dyskretnie zerkam na jego twarz, zastanawiając się, jaki ma dziś humor. Zanim wyjdę, postanawiam się upewnić, że połknął tabletki. Ostatnio ma słabsze dni i bardzo mnie to stresuje. Nie będzie mnie prawie dziesięć godzin… Najważniejsze, żeby odbierał moje telefony. Muszę wiedzieć, że wszystko z nim w porządku, i upewniać się, że daje radę.

– Zadzwonię za dwie godziny – mówię cicho.

– Wiem.

Piotr łyka pigułki, nie patrząc na mnie, a potem włącza telewizor i wlepia wzrok w ekran. Wzdycham niemal bezgłośnie i chwytam torebkę. Przede mną praca, zakupy, jak najszybszy powrót do domu, robienie obiadu, znów praca, a o jedenastej może uda mi się przeczytać choć jeden rozdział książki. O ile znowu nie padnę… Kolejny dzień mojej osobistej rutyny.

***

Jesteśmy małżeństwem od dwudziestu dwóch lat. Nigdy nie sądziłam, że to tak szybko minie… Wciąż pamiętam, jak się poznaliśmy, a szczególnie nasze pierwsze wakacje. Wtedy lato było niemal zawsze słoneczne i ciepłe – nie to co dzisiaj. Mogliśmy jechać nad morze lub jezioro i nie musieliśmy się zastanawiać, czy trafimy na dobrą pogodę. Piotr zrobił kurs i mogliśmy sami wypożyczyć małą żaglówkę. Jaka to była frajda! Przez niemal trzy tygodnie pływaliśmy beztrosko po zalewie i imprezowaliśmy do białego rana. Wtedy mieliśmy mnóstwo znajomych i przekonanie, że już zawsze tak będzie. Obiecaliśmy sobie, że jak tylko zamieszkamy na swoim, co weekend będziemy wszystkich zapraszać. Ostatecznie skończyło się na może pięciu imprezach, i to w odstępach raczej miesięcznych, a nie tygodniowych. Nasza paczka gdzieś się porozjeżdżała, a niektóre pary po prostu się rozstały. Zresztą gdy zaszłam w ciążę, imprezowe życie przestało nas interesować. Sandra stała się całym naszym światem.

To nie jest tak, że gdy pojawia się dziecko, małżeństwo przestaje o siebie dbać. Ja i Piotr nadal bardzo się kochaliśmy, może nawet bardziej niż przed urodzeniem się córki. Często myślę, że chyba kluczem do naszego szczęścia była praca męża. Krótko po narodzinach Sandry zatrudnił się jako kierowca ciężarówki i często wyjeżdżał. Z jednej strony nie było mi łatwo i oczywiście tęskniłam, ale z drugiej – taki stan rzeczy pozytywnie na nas wpływał. Każdy powrót Piotra do domu był niczym święto. Byliśmy tacy stęsknieni… Poza tym moje koleżanki narzekały, że ich mężowie niewiele pomagają w domowych obowiązkach, a tymczasem ja mogłam wtedy odpoczywać jak prawdziwa księżniczka – będąc w domu, Piotr z radością zajmował się dzieckiem i starał się odciążyć mnie na wszelkie możliwe sposoby.

Tamte lata zawsze wspominam z uśmiechem i nostalgią.

Odkładam kolejne dokumenty i spoglądam na wibrującą komórkę. Wiadomość od Sandry.

Mami, nie będzie mnie w ten weekend, ale w następny obiecuję przyjechać! Całuski!!!

Czuję zawód, smutek i lekką obawę. Czy teraz już zawsze tak będzie? Zaczęło się? Moja córeczka jest jedynym kolorem na mapie tej wszechobecnej szarości. Jej wizyty zawsze oznaczają śmiech, radość, odrobinę rozrywki… Drugi raz odwołuje przyjazd i zaczynam się martwić, czy to nie będzie się powtarzać coraz częściej. Ma w końcu dwadzieścia lat, studenckie życie z dala od domu i być może jakiegoś chłopaka, o którym jeszcze nie wiem. Tego ostatniego obawiam się najbardziej. Jeśli wpakuje się w jakiś poważny związek, na pewno nie zechce już przyjeżdżać do domu tak często. Każda mama musi w końcu przegrać z przystojniakiem o kuszącym spojrzeniu i seksownych pośladkach.

Kończę z papierologią i chwytam kluczyki od auta. Znienawidzona część pracy za mną, teraz nastąpi ta przyjemniejsza. Nie mogę narzekać, bo nie jest to przecież najgorszy zawód świata, a i pieniądze nie są takie złe. Minione trzy miesiące były całkiem niezłe. Z prowizji zarobiłam więcej niż przez cały ubiegły rok. Niestety to właśnie było chyba najgorsze w pracy pośrednika – brak pewności. Tymczasem znalazłam się na życiowym zakręcie i bardzo potrzebowałam regularnych zarobków oraz poczucia stabilizacji finansowej. Rozwód oznacza podział majątku, a my co niby mieliśmy dzielić? Jedno niewielkie mieszkanie? Dziesięcioletnie auto? Nie wyobrażałam sobie na dłuższą metę przebywania z Piotrem pod jednym dachem, choć jednocześnie nie chciałam, żeby mieszkał sam. Nie w jego stanie… Mam miękkie serce – mimo tego wszystkiego, co się wydarzyło.

Dojeżdżam przed budynek będący przedmiotem zainteresowania mojego klienta i staram się wysiąść z samochodu z jak największą gracją. Nie jest to łatwe w wąskiej ołówkowej spódnicy i szpilkach. Dress code ustalony przez moje szefostwo nie przypadł mi do gustu, ale co zrobić. Pozostaje mi przetrwać do końca dnia i pocieszać się myślą, że wieczorem usiądę przed komputerem w dresach i wygodnych kapciach.

– Dzień dobry! – Podchodzę do kobiety i mężczyzny w zbliżonym do mnie wieku. – Tamara Bryska, Biuro Nieruchomości Comfort.

– Dzień dobry! – Mężczyzna również wyciąga do mnie rękę i wymieniamy krótki uścisk dłoni, po czym to samo powtarzam z jego towarzyszką.

– Mam nadzieję, że nie czekają państwo zbyt długo.

– Dopiero przyjechaliśmy, ale i tak jesteśmy wszyscy trochę szybciej, prawda? – Kobieta uśmiecha się serdecznie.

– Troszeczkę. – Unoszę kącik ust, po czym wskazuję ręką na wejście do budynku. – Zapraszam.

Oprowadzam klientów po okazałej nieruchomości, próbując wyczuć, czy trafiłam w ich oczekiwania. Wiem, że to nie byłby ich pierwszy dom i szukają czegoś, co sprawi, że opadną im szczęki. Nie powiedzieli tego wprost, ale znam już ten typ. Dorobili się na tyle, że mogą sobie pozwolić na spełnianie marzeń, a tych z pewnością mają sporo. Zwykły dom, nawet jeśli byłby duży, to za mało. Dlatego zostawiam sobie na koniec pokazanie im czegoś, co – mam nadzieję – okaże się wisienką na torcie.

– Tutaj mamy dyskretne przejście do strefy… – Zawieszam głos i lekko przesuwam drzwi, na pierwszy rzut oka niewidoczne na tle białej ściany – …regeneracyjnej.

– Czy ja dobrze widzę? – Kobieta podchodzi do szklanych drzwi i je otwiera. – Ale duża sauna! Na spokojnie wejdzie tu z sześć osób!

Jej mąż wsuwa głowę do środka i kiwa z uznaniem. Tymczasem ja podchodzę do panelu sterującego umieszczonego na ścianie i po chwili sprawiam, że moi klienci faktycznie niemal zbierają szczęki z podłogi.

Zaciemniona, szklana ściana rozsuwa się i pomieszczenie, w którym stoimy, nagle robi się czterokrotnie większe. Naszym oczom ukazuje się kryty basen, otoczony kilkoma drewnianymi leżakami, jacuzzi oraz zimowy ogród. Kilka egzotycznych drzewek i kwitnące bujnie storczyki sprawiają, że kobieta głośno wzdycha.

– Marzyłam o tym… – Jej oczy błyszczą i już wiem, że trafiłam w dziesiątkę.

– Ja to bym wolał bilard. – Mężczyzna puszcza do mnie oczko.

– Pana życzenie jest dla mnie rozkazem. – Uśmiecham się i naciskam kolejny guzik na panelu.

Wszyscy przechodzimy do następnego pomieszczenia, a klient, niczym dziecko w sklepie z zabawkami, chodzi pomiędzy zielonym stołem, tarczą darta i piłkarzykami, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha.

Ja też się szeroko uśmiecham, tyle że z innego powodu. Liczę w myślach, ile zarobię dzięki prowizji ze sprzedaży tej rezydencji.

– Jest idealnie! – Kobieta podchodzi do mnie.

– Cieszę się.

– Kwestia ceny na pewno jest jeszcze do przedyskutowania… Mąż lubi się potargować.

– Jak każdy szanujący się biznesmen – śmieję się.

– Przepraszam, ale muszę to powiedzieć… – Kobieta waha się przez chwilę. – Ma pani taki piękny uśmiech… Jak gwiazda Hollywood.

– Och! – Macham niedbale ręką. – Bez przesady. Po prostu dbam o zęby – żartuję.

– Nie, nie. – Staje bliżej. – To wszystko ze sobą współgra: zęby, kształt ust, mimika, a nawet oczy. Jak się pani uśmiecha, to jakby całą sobą. Tak szczerze, serdecznie, po prostu przepięknie.

Już mam grzecznie podziękować za te niespodziewane komplementy, gdy nagle jej mąż podchodzi i odchrząkuje.

– Moja żona jest producentką filmową, to takie zboczenie zawodowe.

– Nie przesadzaj, kochanie.

– Ale tak jest, zawsze zwracasz uwagę na mimikę i na detale, których ja kompletnie nie zauważam.

Jeszcze chwilę dyskutują o pracy klientki, a ja w tym czasie zastanawiam się nad wadami domu, na podstawie których mogłabym wynegocjować ze sprzedającym odrobinę niższą cenę. Wiem, że tę parę stać na kwotę widniejącą w ofercie, ale zdaję sobie również sprawę, że jakiś rabat może się okazać decydującym argumentem w tej transakcji. Choćby symboliczny.

Po niecałej godzinie opuszczamy budynek, wymieniamy się wizytówkami i umawiamy na telefon w ciągu dwóch dni. Liczę, że podejmą decyzję już jutro.

Przed powrotem do domu oprowadzam po mieszkaniach jeszcze dwóch klientów, ale czuję, że z obu transakcji nic nie wyjdzie. Mam pewien dar, który pomaga mi w tej pracy – znam się na ludziach. Zawsze pomagało mi to w życiu, również prywatnym, choć oczywiście nie każdego można rozgryźć. Nigdy nie spodziewałabym się, że mój własny mąż…

Wyciągam z torebki telefon i wybieram jego numer.

– Jestem na zakupach, będę w domu za niecałą godzinę – informuję go.

Odpowiada mi krótkim „dobrze” i się rozłącza. Przymykam na chwilę powieki, po czym wysiadam z auta i wchodzę do sklepu. Całe dnie staram się wypełniać po brzegi. Wszystko, byle tylko mieć jak najmniej czasu na myślenie. Wrócę do domu, przygotuję obiad na kolejny dzień i siądę do komputera, żeby dalej pracować. A wieczorem, gdy położę się spać, mam nadzieję, że będę zbyt zmęczona, aby rozpamiętywać to, co było, co jest i co będzie.

II

TERAZ

Nie mogę uwierzyć w to, co widzę. Wpatruję się w ekran od dobrej minuty, starając zrozumieć, jakim cudem znalazłam się w takiej sytuacji. Stan mojego konta niebezpiecznie się kurczy, a moja przyszłość stoi pod znakiem zapytania…

Rok temu zamieniliśmy mieszkanie na mniejsze, licząc na to, że pozyskane w ten sposób pieniądze pomogą nam wyjść z długów. W końcu przez ostatnie trzy lata wydaliśmy wszystkie oszczędności, a żeby uniknąć pożyczek, musieliśmy znaleźć inny sposób. Pomogło, ale – jak widać – tylko na chwilę… Odkąd Piotr nie pracuje, niemal wszystko spadło na moje barki. Jego świadczenia są śmiesznie niskie, ledwo wystarcza na stałe rachunki, ale mimo to wydawało mi się, że jakoś wiążę koniec z końcem. Czasami nawet potrafiłam coś odłożyć.

Teraz coraz częściej widzę, że to wszystko bardziej przypomina pogoń za uciekającym króliczkiem niż normalne życie. Wystarczy jeden niespodziewany wydatek i oszczędności znikają. Tak jak wczoraj. Remont samochodu zamiast tysiąca złotych kosztował mnie trzy razy tyle, a urząd skarbowy nagle przypomniał sobie o jakimś podatku, który rzekomo mieliśmy obowiązek zapłacić. Tym sposobem z mojego konta w jeden dzień zniknęło kilka tysięcy złotych.

Siedzę z twarzą schowaną w dłoniach i z całych sił próbuję się nie rozpłakać. Nie wiem, jak mam zacząć nowe życie ani jak zakończyć stare… To wszystko mnie przerasta, odbiera nadzieję na lepsze jutro. Dopiero co pozbierałam się po bombie, jaką na mnie zrzucił Piotr, a los ciska mi kolejną kłodę pod nogi. Gdyby chociaż moje finanse wyglądały lepiej, to miałabym jakąś motywację. Może chciałoby mi się znów żyć…

WTEDY

6 lat temu

Patrzę na lekarza i próbuję zrozumieć, co właśnie do nas powiedział. Nie tego się spodziewaliśmy po prawie trzech miesiącach chodzenia po specjalistach i wykonaniu szeregu przedziwnych badań. To miał być stres, ewentualnie jakaś niegroźna przypadłość! Może powinniśmy się jeszcze zastanowić, zrobić kolejne badania?

– Wiem, że to brzmi jak wyrok. – Lekarz patrzy na nas spokojnie. – Proszę się nie stresować na zapas, może nie będzie najgorzej.

– Ale jest doktor pewien? – Patrzę na niego błagalnie.

– Wszystko na to wskazuje.

Zerkam dyskretnie na męża. Ma kamienną twarz i wygląda, jakby właśnie się „zawiesił”. Pewnie też nie może przetrawić tej strasznej diagnozy.

– Są różne odmiany stwardnienia, będziemy wszystko bacznie obserwować i trzymać rękę na pulsie.

Oczami wyobraźni widzę Piotra na wózku. To jedyne skojarzenie, które mam z tą chorobą. Robi mi się słabo i przestaję słyszeć słowa wypowiadane przez lekarza. Patrzę na jego poruszające się usta i modlę się, aby to był tylko zły sen. Nagle czuję dotyk spoconej dłoni i przytomnieję. Muszę być silna, dla Piotra.

– Niczego nie przesądzajmy. – Uśmiecham się do niego, próbując powstrzymać łzy. – Niewiele na razie wiemy, a są różne odmiany, słyszałeś doktora…

Mąż patrzy na mnie smutnym wzrokiem i już wiem, że mnie przejrzał. Dostrzegł przerażenie w moich oczach, choć tak bardzo starałam się je ukryć.

Wkładamy kurtki i nic nie mówimy. Nadal milczymy, wsiadając do samochodu, i w ciszy jedziemy do domu. Mój mąż otwiera lodówkę i wyciąga z niej piwo. Siada na kanapie i je otwiera. Wpatruje się niewidzącym wzrokiem w butelkę, a ja stoję w drzwiach pokoju, zastanawiając się, co powinnam zrobić albo powiedzieć. Uprzedza mnie.

– Może powinniśmy odwołać imprezę?

– Bez sensu. – Potrząsam głową. – Czterdziestkę ma się raz w życiu.

– Podobnie jak czterdzieści jeden, czterdzieści dwa, trzy…

Bierze dwa łyki i w końcu przenosi na mnie wzrok.

– Tamciu… – Zawiesza głos.

Patrzymy na siebie, próbując wybadać, co kto ma w tej chwili na końcu języka. Piotr wreszcie się uśmiecha i kiwa dłonią, abym podeszła. Siadam obok, a on mnie przytula.

– Masz rację. Dlaczego mielibyśmy odwoływać imprezę? Napracowałaś się.

– To akurat nic…

– Jak to nic? Jakieś pięćdziesiąt zrazów, trzydzieści naleśników z pieczarkami, pięć sałatek, kilka litrów galartu. To nie jest NIC.

Śmiejemy się oboje. Nie ma wyjścia – nie możemy odwołać imprezy, bo kto by to wszystko zjadł?!

– Będzie dobrze, zobaczysz. – Głaszczę go po lekko zaokrąglonym brzuchu. Naprawdę chcę wierzyć we własne słowa.

– Dam radę. Jak zawsze.

Całuje mnie w czoło, a ja nabieram pewności, że jego odmiana stwardnienia nie wpłynie drastycznie na nasze życie. Mam silnego męża, który nigdy się nie poddaje i zawsze mnie wspiera. Zrobi wszystko, żeby nie stać się dla mnie ciężarem. A ja zrobię wszystko, żeby mu pomóc. W końcu to sobie właśnie przysięgaliśmy – na dobre i na złe.

Patrzę na jego dłonie i nie wierzę, że jeszcze parę godzin temu nie utrzymał w nich szklanki. Teraz z łatwością podnosi butelkę, a jego ruchy są takie pewne… Wtulam się w niego nieco mocniej i zaczynamy rozmawiać o naszej zbuntowanej córeczce. Nie jest łatwo wychowywać nastolatkę, szczególnie gdy ta myśli, że jest już „prawie dorosła”. Wspominamy, jaka była słodka jeszcze parę lat temu, i żartujemy, co z niej ostatecznie wyrośnie. Na razie nie zamierzamy jej nic mówić. Wydamy wszystkie pieniądze na leczenie. Może choroba nie zacznie postępować zbyt szybko i zyskamy parę spokojnych lat? Po co stresować piętnastolatkę? Niech zamartwia się tym, czym teraz powinna – koleżankami, ciuchami i fryzurą.

Wzdycham lekko, marząc o powrocie do czasów, gdy takie problemy były i dla mnie jedynymi, jakie znałam…

TERAZ

Z zamyślenia wyrywa mnie dźwięk przychodzącej wiadomości. Przesuwam palcem po ekranie i przygryzam z nerwów wargę. Podjęli decyzję… Czytam wiadomość dwukrotnie, aż w końcu wypuszczam ze świstem powietrze. Kupują!

Serce bije mi jak szalone, idę do kuchni i wyjmuję z lodówki na wpół opróżnioną butelkę czerwonego wina. Nalewam sobie kieliszek i wracam do salonu. Siedzę przez chwilę w bezruchu, dziękując losowi za jego uśmiech. Ten zastrzyk gotówki uratuje mnie przed utonięciem.

Tracę dobry humor, gdy tylko sobie uświadamiam, że mam dość takich wzlotów i upadków. Kiedy minie ta dobra passa, moje oszczędności znów zaczną znikać w zastraszającym tempie. Błędne koło wydaje się nie mieć końca. Wolałabym mieć stabilną pracę, stałą pensję i w końcu zadbać o siebie. Na razie taki scenariusz wydaje się jednak zbyt odległy, żeby realnie o nim myśleć.

Wypijam wino i wyłączam laptop. Na dziś mam dość.

***

Całe napięcie schodzi ze mnie w chwili, gdy dwa dni później małżeństwo składa podpisy na umowie. Uśmiecham się do nich, gratuluję zakupu i życzę samych szczęśliwych chwil w nowym, wspaniałym domu. Myślami już jestem przy kolejnym kliencie, któremu mam pokazać lokal zaledwie kilometr od siedziby mojego biura. Wydaje się zdecydowany, liczę więc, że uda mi się dopiąć i ten temat, choć będę miała z tego grosze. Nauczyłam się jednak, że zadowolony klient to najlepsza reklama, i tak właśnie do tego podchodzę.

– Pani Tamaro, a ja bym jeszcze chciała z panią porozmawiać na inny temat. – Rosicka zagaduje mnie na odchodne. – Kiedy mogłybyśmy spotkać się na jakąś kawę?

– Oj… – Zaskoczyła mnie i nie wiem, co powiedzieć.

– Dziś, jutro? Ja się dostosuję.

– To może jutro, ale przed południem – odpowiadam.

– Świetnie! – Zerka konspiracyjnie na męża. – Dziesiąta? W kawiarni tu obok?

– Dobrze… A o co ogólnie chodzi? Chciałabym się przygotować, jeśli jest pani zainteresowana jakąś nieruchomością…

– Nic z tych rzeczy – śmieje się. – Ten dom kosztował nas wystarczająco dużo, teraz to już tylko zęby w ścianę lub liść sałaty na obiad.

Żartujemy przez chwilę zwyczyszczonego konta klientów, po czym odjeżdżają swoim wypasionym mercedesem, aja wsiadam do mojego wysłużonego opla. Przez chwilę myślę, oczym chce rozmawiać ze mną pani Rosicka, ale gdy podjeżdżam pod adres lokalu na wynajem, skupiam wzrok na młodym mężczyźnie zerkającym nerwowo na zegarek. To chyba on… Spóźniłam się tylko dwie minuty, ale jeśli trafiłam na niecierpliwego typa, to nici zdobrego pierwszego wrażenia.

Wysiadam i podchodzę do niego niepewnym krokiem. Kiedy nagle odwraca się do mnie, moje ciało zastyga. Cholera! Dawno nie widziałam takiego przystojniaka. Wysoki, mocno zarysowana szczęka, jasne, bystre spojrzenie i… bicepsy widoczne nawet przez materiał kurtki.

– Zdaje się, że to z panem byłam umówiona w sprawie lokalu?

– Zdaje się, że się pani trochę spóźniła.

I szlag trafił dobre pierwsze wrażenie. Czuję się jak mała dziewczynka, którą rodzic wysyła do kąta, co w tym wypadku jest dziwne. Mężczyzna jest bowiem ode mnie znacznie młodszy.