Sekcja. Dystopia - Vincent V. Severski - ebook + audiobook
BESTSELLER

Sekcja. Dystopia ebook i audiobook

Vincent V. Severski

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

29 osób interesuje się tą książką

Opis

Jerzy Kaziura, agent GRU, awansuje na stanowisko wicepremiera i koordynatora służb, wprowadzając chaos na najwyższych szczeblach władzy. Konrad Wolski, Marcel Cichy, Roman Leski oraz Zofia Winiarska zostają aresztowani, a Agencja Wywiadu rozwiązana. Pogłębia się atmosfera niepewności i nieufności. W cieniu tych wydarzeń Sara, Monika i Maria przygotowują niebezpieczną misję uwolnienia aresztowanych przyjaciół. Wspomagane przez wytrawnych agentów MI6 oraz Miszę Popowskiego, byłego oficera rosyjskiego wywiadu i George'a Gordona, asystenta Sekretarza Generalnego NATO, dziewczyny stają do walki z czasem i przebiegłym wrogiem. W miarę jak tajemnice wychodzą na światło dzienne, Kaziura ukazuje swoją prawdziwą tożsamość - szarej eminencji, przygotowującej na zlecenie Moskwy kampanię medialną przeciwko Zachodowi. Dramatyczna walka na wielu frontach, pełna zwrotów akcji i zaskakujących momentów, prowadzi do nieuchronnego starcia, które przesądzi o losach międzynarodowego ładu…

Vincent V. Severski, właściwie Włodzimierz Sokołowski, autor powieści sensacyjnych i emerytowany pułkownik polskiego wywiadu. Przez prawie 30 lat pracował jako oficer operacyjny i odbył kilkadziesiąt misji w wielu krajach świata. Odszedł ze służby w 2010 r. i zajął się pisaniem. Wydał dziewięć powieści, które rozeszły się w nakładzie prawie miliona egzemplarzy, a na postawie jednej z nich powstał serial Nielegalni. Wielokrotnie odznaczany, w tym Legią Zasługi przez prezydenta Baracka Obamę. Ostatnio nakładem Wydawnictwa Czarna Owca ukazała się powieść szpiegowska Plac Senacki 6PM.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 616

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 17 godz. 20 min

Lektor: Krzysztof Gosztyła
Oceny
4,8 (1335 ocen)
1118
177
32
8
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Katinka4

Nie oderwiesz się od lektury

Zaprzyjaźniony zespół nagrał piosenkę "Kobieta znaczy siła". I myślę, że ten tytuł świetnie pasuje do "Dystopii". Kiedy Sekcja zostaje rozwiązana a Konrad Wolski, Roman Leski i Zosia zostają aresztowani, do boju wkraczają "Jaszczurki". Tak kobiecą część zespołu nazywa Jerzy Kaziura. I to właśnie on będzie czarnym charakterem tej serii. Działający na zlecenie rosyjskiego wywiadu szpieg, który zasiada na jednym z najwyższych stanowisk polskiego Rządu. Mając do dyspozycji najlepszych śledczych i sprzęt szpiegujący Kaziura ma jeden cel - zlikwidować ludzi, którzy mogą zagrozić interesom Moskwy. Powraca Misza Popowski. Nie tak przystojny jak wcześniej, ale diablo skuteczny i przede wszystkim skory do pomocy. Do misji dołącza również George Gordon wraz z MI6. Czy ten skład będzie w stanie zapobiec tragedii? Ja już wiem, a Wy? W tajemnicy Wam powiem, że wystarczy przeczytać a wszystko stanie się jasne. :) Tylko nie zaczynajcie czytać jeśli macie jakieś zobowiązania, bo szlag je może trafić. ...
50
MarcinWroc

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowite zwroty akcji, ta książka też sama poezja.
30
Fargula

Nie oderwiesz się od lektury

"Dystopia", to czwarta część fantastycznego cyklu pt. "Zamęt", który przeczytałam od początku i nie chcę powiedzieć do końca, bo tu każdy z nietuzinkowych bohaterów zasługuje na swoje "5 minut" a właściwie na minimum 500 stron. Tym razem akcja toczy się w Warszawie, a głównymi bohaterami są trzy kobiety nazwanie przez jednego polityka "Jaszczurkami". A największy i najniebezpieczniejszy wkład w fabułę ma tu stary policjant, który widząc jaką strategię obiera wicepremier i jego powiązany rodzinnie, zaufany fachowiec od techniki, postanawia bez względu na konsekwencje przejść na "drugą stronę mocy". Trzy jaszczurki: Sara, Monika i Maria są obserwowane i inwigilowane, dlatego muszą działać ostrożnie, ale szybko. Sytuacja robi się niebezpieczna, gdy jedna z nich, ucieka prokuratorowi dosłownie sprzed nosa.  Ciekawi, o co w tym wszystkim chodzi? Nie od dziś wiadomo, że Moskwa bardzo interesuje się polityką polskiego rządu i jej wkładem w międzynarodowe konflikty. A do czerpania korzyści pot...
30
Brzozki

Dobrze spędzony czas

Historia Wydziału Q i Sekcji zatoczyła koło. Szkoda jedynie, że momentami miałem wrażenie iż czytam Remigiusza Mroza.
10
WojciechEwaMaliszkiewicz

Całkiem niezła

Cóż. VVS pisał lepsze już książki. Przeczytałem aby znać dalsze losy bohaterów ale nie wiem czy warto było.
10

Popularność



Kolekcje



Copy­ri­ght © Vin­cent V. Sever­ski, 2023 Copy­ri­ght © for the Polish edi­tion by Wydaw­nic­two Czarna Owca, War­szawa 2023

Redak­cja: Ida Świer­kocka Korekta: Maciej Kor­ba­siń­ski, Ewa Ski­biń­ska, Beata Wój­cik Pro­jekt okładki, zdję­cia i obiekt: Kry­styna Pień­kos Adap­ta­cja okładki: Mag­da­lena Zawadzka Zdję­cie autora: Magda Kuc Redak­tor pro­wa­dzący: Kata­rzyna Monika Słup­ska

Wszel­kie prawa zastrze­żone. Niniej­szy plik jest objęty ochroną prawa autor­skiego i zabez­pie­czony zna­kiem wod­nym (water­mark). Uzy­skany dostęp upo­waż­nia wyłącz­nie do pry­wat­nego użytku. Roz­po­wszech­nia­nie cało­ści lub frag­mentu niniej­szej publi­ka­cji w jakiej­kol­wiek postaci bez zgody wła­ści­ciela praw jest zabro­nione.

Wyda­nie pierw­sze War­szawa 2023 ISBN: 9788382526387

Prolog

Premier Bolecki nie miał żad­nych wąt­pli­wo­ści, że amba­sa­dor Helen Beck­man wie­działa, co naprawdę zda­rzyło się w Waw­rze. Prze­chy­liła głowę na bok i z sze­roko otwar­tymi oczami, zmarsz­czo­nym czo­łem i pod­nie­sio­nymi brwiami wypy­ty­wała o szcze­góły. Robiła tak, kiedy chciała poka­zać Bolec­kiemu, że mu nie ufa, i robiła to czę­sto.

Póź­niej oświad­czyła, że wizyta sekre­ta­rza stanu Franka Cool­mana oraz prze­wod­ni­czą­cego Kole­gium Połą­czo­nych Sze­fów Szta­bów, gene­rała Wil­liama Hossa, a także dyrek­tora CIA Johna Mazi­niego w War­sza­wie, która miała się odbyć następ­nego dnia, została prze­ło­żona o mie­siąc. To był mocny cios i Bolecki musiał się posta­rać, żeby nie poka­zać po sobie, że roz­bo­lał go żołą­dek. Beck­man wie­działa, że Bolecki ukrywa swoją cho­robę, a pre­mier był pewien, że ona wie, i to było naj­gor­sze.

Dwa tygo­dnie póź­niej na jeden dzień przy­le­ciał sekre­tarz stanu Frank Cool­man. Nawet nie noco­wał i zaraz wró­cił do Ber­lina. Nie było żad­nych roz­mów, nie inte­re­so­wało go zda­nie pol­skiego pre­miera. Oświad­cze­nie, które zło­żył, było dla Bolec­kiego ogrom­nym zasko­cze­niem. W rze­czy­wi­sto­ści pre­miera prze­peł­niało roz­cza­ro­wa­nie bli­skie wście­kło­ści. Oka­zało się, że Waszyng­ton przy­jął pro­po­zy­cję Ber­lina i wkrótce mają roz­po­cząć się w Gene­wie irań­sko-ame­ry­kań­skie roz­mowy. Naj­bar­dziej zabo­lało go, że pre­zy­dent James Coburn, któ­rego uwa­żał za swo­jego przy­ja­ciela, posta­wił go przed fak­tem doko­na­nym i w dodatku przy­jął nie­miec­kie pośred­nic­two.

W Iraku nastą­piło zawie­sze­nie broni, a Irań­czycy mieli powstrzy­mać Hezbol­lah od ata­ko­wa­nia Izra­ela i pro­ame­ry­kań­skich grup na Bli­skim Wscho­dzie. Według infor­ma­cji Mosadu gene­rał Ahmad Harumi, dowódca Straż­ni­ków Rewo­lu­cji, bar­dzo prze­żył śmierć syna w Syrii i wpły­nął na Naj­wyż­szego Przy­wódcę, by jed­nak dać szansę nego­cja­cjom.

1

– Odwo­łać wizytę w przed­dzień? Mocne! – Kaziura pokrę­cił głową z nie­do­wie­rza­niem. – Nie­moż­liwe prze­cież, żeby akcja w Waw­rze zro­biła na nich takie wra­że­nie.

– Stra­cili do nas zaufa­nie? – Bolecki się zmar­twił. – Zresztą… czas zacząć się unie­za­leż­niać i od nich. Nie mogę znieść tej Beck­man. Działa mi na nerwy. I powin­ni­śmy bar­dziej zde­cy­do­wa­nie zająć się Luber­tem albo on zaj­mie nasze miej­sce.

– Sądzę, że stało się coś, o czym jesz­cze nie wiemy – dodał Kaziura i pomy­ślał, że sprawy idą w dobrym kie­runku. Pol­ska coraz bar­dziej alie­nuje się w Euro­pie, a auto­ry­tet Bolec­kiego zaczyna pękać. – Tak, masz rację, trzeba przy­spie­szyć budowę naszego nowego soju­szu.

– Spró­buj dowie­dzieć się, co się stało, że tak nagle doga­dali się z Ira­nem. Czuję, że jan­kesi robią nas w chuja – rzu­cił pre­mier, sia­da­jąc w fotelu. – Masz papie­rosy? – Kaziura otwo­rzył szu­fladę biurka, wyjął paczkę i wraz z zapal­niczką podał Bolec­kiemu. – Bar­dzo nie­po­koi mnie to, że jest jakieś dru­gie dno. Coś się dzieje, a co i dla­czego, tylko ty możesz się dowie­dzieć, bo Baryła do niczego się nie nadaje. Nie mówiąc o tej pier­do­lo­nej agen­cji towa­rzy­skiej z Miło­będz­kiej – zakoń­czył i pod­niósł się do wyj­ścia.

– Łącz­nik CIA wyje­chał tydzień temu, więc też…

– To skąd ta święta Helena Tro­jań­ska wszystko wie? – zapy­tał już w drzwiach pre­mier.

Kreml był zasko­czony zmianą kursu Ame­ry­ka­nów nie mniej niż pol­ski rząd, bo rów­nie dużo zain­we­sto­wał w ten kon­flikt i liczył na kon­kretne korzy­ści. Zwrot miał też jed­nak swoje dobre strony i wywiad rosyj­ski roz­po­czął wdra­ża­nie planu B.

Wie­lo­mie­sięczna kosz­towna akcja medialna w Pol­sce przy­go­to­wu­jąca spo­łe­czeń­stwo do wojny z isla­mem w obro­nie chrze­ści­jań­skiej Europy pękła jak bańka mydlana. Obrońcy narodu mimo solid­nego dofi­nan­so­wa­nia stra­cili cel i trzeba było szu­kać im pil­nie nowego wroga. Masa­kra w Waw­rze stała się nagle bez­u­ży­teczna czy wręcz szko­dliwa pro­pa­gan­dowo, bo nawet życz­liwi dzien­ni­ka­rze coraz czę­ściej zarzu­cali Bolec­kiemu zwy­czajną nie­udol­ność, a noto­wa­nia Luberta zaczęły iść w górę.

Pre­mier zle­cił więc Jerzemu Kaziu­rze zaję­cie się sprawą i wycią­gnię­cie z niej, ile się da, by wyka­zać słusz­ność i sku­tecz­ność poli­tyki rządu. Wice­pre­mier miał po pro­stu prze­kuć porażkę w suk­ces. To była jego spe­cjal­ność, a potra­fił zdzia­łać cuda. Bolecki na to liczył. Kaziura zebrał zespół naj­bar­dziej lojal­nych dzien­ni­ka­rzy i spin dok­to­rów, któ­rzy codzien­nie two­rzyli w pocie czoła memy, prze­kazy dnia dla poli­ty­ków oraz publi­ka­cje, i roz­dzie­lił zada­nia. Anty­nie­miecki i anty­eu­ro­pej­ski hejt wylał się sze­roko z rzą­do­wych mediów.

Główne ude­rze­nie pro­pa­gan­dowe skie­ro­wane było na Agen­cję Wywiadu, która stała się nagle źró­dłem wszyst­kich pro­ble­mów pań­stwa, sie­dli­skiem rosyj­skiej agen­tury, zbo­czeń­ców i rene­ga­tów. Ustawa o roz­wią­za­niu AW i powo­ła­niu Naro­do­wej Agen­cji Infor­ma­cyj­nej była już w sej­mie. Zaczęła się lustra­cja ofi­ce­rów do trze­ciego poko­le­nia wstecz.

Roman Leski i Zofia Winiar­ska prze­by­wali w aresz­cie pod zarzu­tem szpie­go­stwa na rzecz Rosji. Kon­rad Wol­ski i Mar­cel Cichy odmó­wili współ­pracy z rzą­dem i przy­pi­sano im długą listę para­gra­fów kodeksu kar­nego, w tym zabój­stwo. Puł­kow­nik Marek Bru­ker został aresz­to­wany pod zarzu­tem pedo­fi­lii.

Wszyst­kimi spra­wami zaj­mo­wał się spe­cjalny zespół pro­ku­ra­to­rów, któ­rym – pod oso­bi­stym nad­zo­rem nowo mia­no­wa­nego wice­pre­miera i mini­stra spraw wewnętrz­nych Jerzego Kaziury oraz mini­stra spra­wie­dli­wo­ści Karola Mać­ko­wiaka – kie­ro­wał Wale­rian Far­biarz.

W spra­wie Romana śledz­two było sto­sun­kowo pro­ste. Dowody jego szpie­gow­skiej dzia­łal­no­ści zna­le­zione w miesz­ka­niu Zofii nie pozo­sta­wiały żad­nych wąt­pli­wo­ści.

Podej­rzani odma­wiali jed­nak jakiej­kol­wiek współ­pracy i nie przy­znali się do zarzu­ca­nych im czy­nów. W związku z tym prze­by­wali w poje­dyn­czych celach, bez kon­taktu z naj­bliż­szymi. Współ­pracę z adwo­ka­tem utrud­niano na tyle, na ile to było moż­liwe. Pro­ku­ra­tor Far­biarz liczył, że po aresz­to­wa­niu Zofii Winiar­skiej Leski zmięk­nie, tym bar­dziej że zaczął coraz bar­dziej pod­upa­dać na zdro­wiu. Pobi­cie na ulicy w Ate­nach mocno odci­snęło się na jego kon­dy­cji psy­chicz­nej.

Pre­mier Bolecki regu­lar­nie inte­re­so­wał się sta­nem zdro­wia aresz­to­wa­nego. Ni­gdy nie powie­dział tego wprost, ale pro­ku­ra­tor Far­biarz potra­fił czy­tać w myślach prze­ło­żo­nych i wie­dział, że cier­pie­nie Leskiego spra­wiało mu satys­fak­cję.

Zde­cy­do­wa­nie gorzej wyglą­dało docho­dze­nie w spra­wie Kon­rada i Mar­cela. Obaj podej­rzani prze­by­wali w poje­dyn­czych celach i podob­nie jak Roman byli pozba­wieni kon­tak­tów ze świa­tem zewnętrz­nym. Choć nie mogli się kon­tak­to­wać także ze sobą, pro­ku­ra­tor Far­biarz żywił głę­bo­kie prze­ko­na­nie, że dzia­łają w poro­zu­mie­niu. Byli twar­dzi i nie pod­da­wali się. Cią­gle zmie­niali zezna­nia i wpro­wa­dzali nowe zaciem­nia­jące obraz wątki, które trzeba było nie­ustan­nie spraw­dzać. Wyraź­nie utrud­niali śledz­two i grali na czas. Far­biarz nie mógł jed­nak roz­gryźć dla­czego.

Szcze­gó­łowe bada­nie domu w Waw­rze wyka­zało, że Wol­ski i Cichy musieli mieć pomoc­ni­ków, ale nie udało się tego udo­wod­nić. Bada­nia kry­mi­na­li­styczne potwier­dziły, że na miej­scu prze­stęp­stwa były trzy lub cztery osoby, do któ­rych nie można było jed­nak przy­pi­sać śla­dów. Panu­jący w pomiesz­cze­niu bała­gan był tak duży, że trudno było opi­sać scenę i umiej­sco­wić na niej akto­rów. Zezna­nia Wol­skiego i Cichego w wielu punk­tach nie pokry­wały się ze sce­na­riu­szem i wpro­wa­dzały jesz­cze więk­szy zamęt. Far­biarz nie miał wąt­pli­wo­ści, że nie było ich w środku w trak­cie zaj­ścia, choć upo­rczy­wie twier­dzili, że byli sami, i całą winę brali na sie­bie.

Irań­czycy, któ­rzy prze­żyli strze­la­ninę, soli­dar­nie mil­czeli i odma­wiali jakiej­kol­wiek współ­pracy z wła­dzami. Odporni na jakie­kol­wiek groźby, jakby kon­ty­nu­owali swoją samo­bój­czą misję.

Pro­ku­ra­tor Far­biarz wyty­po­wał z oto­cze­nia Wol­skiego i Cichego kilka osób, które mogły uczest­ni­czyć w zda­rze­niu, ale nikt się nie przy­znał, nie było dowo­dów i do tego każdy miał solidne alibi. Far­biarz wie­dział, że nie będzie łatwo ich zma­ni­pu­lo­wać, nastra­szyć i zmu­sić do mówie­nia. Wszy­scy potra­fili radzić sobie w stre­sie, byli mistrzami w grach ope­ra­cyj­nych, robie­niu uni­ków, mani­pu­la­cji. Pro­ku­ra­tor swoje umie­jęt­no­ści cenił jed­nak wyżej. Dla­tego mini­ster Kaziura powo­łał tajny dzie­się­cio­oso­bowy zespół zło­żony z doświad­czo­nych i lojal­nych ofi­ce­rów CBA, ABW i poli­cji, któ­rych zada­niem było roz­pra­co­wa­nie grupy, czyli byłych ofi­ce­rów Wydziału Q i Sek­cji. Zespół o kryp­to­ni­mie „Orzeł” otrzy­mał nie­ogra­ni­czone środki, a dowo­dził nim świeżo awan­so­wany puł­kow­nik Hubert Kamiń­ski.

Pro­ku­ra­tor Far­biarz liczył, że przy pomocy Kamiń­skiego znaj­dzie w końcu słaby punkt w gru­pie i wyłowi jakie­goś Juda­sza. Potrze­bo­wał jed­nak wię­cej czasu. Naj­bar­dziej mar­twiło go, że nikt z jego ludzi nie potra­fił zła­mać sys­temu łącz­no­ści Safe­One, w któ­rym zako­do­wana była cała prawda o tym, co się zda­rzyło. Mimo poszu­ki­wań w całej Pol­sce i włą­cze­nia Inter­polu nie udało się usta­lić, co się stało z Macie­jem Gór­skim. Nie pomo­gły nawet zaprzy­jaź­nione służby wywia­dow­cze. Wirus znisz­czył cały zapis w sys­te­mie. Nie potwier­dziły się inter­ne­towe insy­nu­acje, że major Gór­ski widziany był w Moskwie.

Postę­po­wa­nie w spra­wie zabój­stwa w Ate­nach Dimi­triosa Cal­de­róna i skle­pi­ka­rza Makisa zostało szybko umo­rzone z powodu nie­wy­kry­cia spraw­ców. Motyw był oczy­wi­sty. Polak zgi­nął przy­pad­kowo pod­czas nar­ko­ty­ko­wych pora­chun­ków mię­dzy gan­gami, Far­biarz uznał więc, że nie musi wsz­czy­nać oddziel­nego śledz­twa, i sprawę zakoń­czył.

Inspek­tora Marka Rodzie­wi­cza uznano w postę­po­wa­niu dys­cy­pli­nar­nym za win­nego zła­ma­nia prawa i jego sprawę rów­nież prze­ka­zano do pro­ku­ra­tora Far­bia­rza. Wkrótce został aresz­to­wany za udzie­le­nie pomocy Kon­ra­dowi, Mar­ce­lowi i Leskiemu. Odmó­wił zło­że­nia wyja­śnień i dołą­czył do pozo­sta­łych w Bia­ło­łęce.

2

Maj był wyjąt­kowo cie­pły, czer­wiec zaś praw­dzi­wie już upalny. Rezer­wat Dolina Wkry wypeł­nił się soczy­stą zie­le­nią, a brzegi rzeki kwi­tły dywa­nami żół­tych kaczeń­ców.

Hotel Olimp w Pomie­chówku w rze­czy­wi­sto­ści był małym pen­sjo­na­tem wyko­rzy­sty­wa­nym głów­nie przez węd­ka­rzy i kochan­ków. Sara wybrała go, bo kilka lat wcze­śniej zatrzy­mali się w nim pod­czas spływu kaja­ko­wego razem z Kon­ra­dem. Zadzwo­niła ze sta­cjo­nar­nego tele­fonu w przed­szkolu Alka i spraw­dziła, czy są wolne pokoje.

Następ­nie na dwóch kar­tecz­kach zapi­sała adres, dzień i godzinę. Dopi­sała – obo­wią­zują stroje wie­czo­rowe – co w żar­go­nie szpie­gow­skim ozna­czało, że spo­tka­nie odbę­dzie się w ści­słym reżi­mie ope­ra­cyj­nym. Kar­teczki prze­ka­zała Monice i Marii, kiedy spo­tkały się po raz ostatni na Powi­ślu w gale­rii Mini­Mi­di­Maxi przed jej likwi­da­cją.

Dosko­nale zda­wały sobie sprawę z tego, że znaj­dują się pod obser­wa­cją, i wła­ści­wie się już nie kon­tro­lo­wały. Taj­niacy też nie zamie­rzali zacho­wać choćby pozo­rów pro­fe­sjo­na­li­zmu. Far­biarz dobrze wie­dział, dla­czego to robi. Chciał im uprzy­krzyć życie na tyle, na ile było to moż­liwe, utrud­nić kon­tak­to­wa­nie się, zmę­czyć, zde­mo­ra­li­zo­wać i spro­wo­ko­wać, by w końcu się obja­wił Judasz. Z lek­tury Pisma Świę­tego i doświad­cze­nia wie­dział, że w każ­dej gru­pie zawsze znaj­dzie się jakiś zdrajca. Zdrajca, który dopiero się objawi i który potrze­buje prze­bu­dze­nia. Pro­ku­ra­tor zapo­mniał jed­nak, że Judasz nie był kobietą. A w tym wypadku Polką, zawo­dową szpie­gi­nią, zde­ter­mi­no­waną, by wal­czyć. Wale­rian Far­biarz nie wie­dział, że nie jest w sta­nie uprzy­krzyć życia komuś, kto całe życie spę­dził pod obser­wa­cją, zawsze gotowy do dzia­ła­nia. Nie wie­dział także, że w Sarze, Monice i Marii doj­rze­wała wście­kłość.

Gdy spo­tkały się w gale­rii, poło­żyły komórki na sto­liku obok fili­ża­nek, Cen­taur miał więc nagra­nie ste­reo­fo­niczne. Pozdro­wiły dyżu­ru­ją­cego pana kapi­tana i poin­for­mo­wały o swo­ich gastrycz­nych dole­gli­wo­ściach. Następ­nie wyłą­czyły tele­fony i Monika wynio­sła je na zaple­cze do kasy pan­cer­nej. Mimo to w gale­rii nie roz­ma­wiały o niczym, co mogłoby zain­te­re­so­wać pro­ku­ra­tora Far­bia­rza. Pomiesz­cze­nie mogło być na pod­słu­chu, a demon­stra­cję ze smart­fo­nami zro­biły dla swo­jej przy­jem­no­ści.

Wszy­scy szpie­dzy wie­dzą, że jeśli jest jakiś ide­alny moment w tygo­dniu na reali­za­cję zadań, to jest to ponie­dział­kowy pora­nek. Maria rzadko pra­co­wała ope­ra­cyj­nie, musiała więc przy­po­mnieć sobie zasady budo­wa­nia trasy spraw­dze­nio­wej. Z tego powodu dener­wo­wała się bar­dziej niż Monika czy Sara, które robotę ope­ra­cyjną miały we krwi. Bała się, że nie wyła­pie obser­wa­cji i przy­cią­gnie do Pomie­chówka ogon. Dla­tego popro­siła męża, żeby zawiózł ją na sta­cję metra Kabaty.

Samo­chód stał w garażu, Maria mogła ukryć się więc na tyl­nym sie­dze­niu. Zabieg pro­sty, może nawet banalny, ale jed­no­cze­śnie prak­tyczny. Mirek nie zapy­tał, skąd u niej aż taka deter­mi­na­cja, był jed­nak dumny, że może włą­czyć się do walki. Nie znał szcze­gó­łów, bo nie mogli o tym roz­ma­wiać, jed­nak całym ser­cem wspie­rał żonę i wyko­ny­wał sta­wiane mu coraz czę­ściej zada­nia ze szcze­rym entu­zja­zmem i poświę­ce­niem.

O pią­tej rano wyje­chał z Mia­steczka Wila­nów na aleję Wila­now­ską i skrę­cił w prawo.

– No i co? – zapy­tała spod koca.

– Czy­sto – odparł. – Tak się mówi?

– Pewny jesteś?

– Pewny. Pusto. Jeste­śmy sami. Mia­steczko jesz­cze drze­mie smacz­nie pod koł­der­kami. Za godzinę odkręcą cie­płą wodę i…

– Prze­stań! – prze­rwała mu Maria. – Skup się, Mireczku, na dro­dze i nie fan­ta­zjuj.

– Tak jest, pani naczel­nik!

– Nie pieprz! – obru­szyła się. – Firmy już nie ma i jak wiesz, muszę szu­kać nowej pracy, nie mam więc nastroju do żar­tów.

– Rozu­miem, że idziesz na roz­mowę rekru­ta­cyjną? – rzu­cił Mirek z lek­kim prze­ką­sem i dodał: – Skrę­cam w Przy­czół­kową. Pusto, czyli czy­sto.

– Pokręć się kilka minut po Kaba­tach i wyrzuć mnie przy zej­ściu do metra.

– Okej. Zupeł­nie jak w praw­dzi­wym szpie­gow­skim fil­mie.

Mirek jeź­dził po ską­pa­nych w poran­nym słońcu Kaba­tach. Poja­wili się pierwsi prze­chod­nie i poje­dyn­cze samo­chody, ruszyły auto­busy. Dokład­nie po dzie­się­ciu minu­tach zatrzy­mał się przy zej­ściu do metra.

– Jeste­śmy – oświad­czył z wyraź­nym prze­ję­ciem. – Kiedy wró­cisz?

– Nie wiem. Może dzi­siaj, może jutro. Roz­mowa rekru­ta­cyjna może się prze­cią­gnąć – wyrzu­ciła z sie­bie na wyraź­nym wyde­chu, nacią­gnęła kap­tur i chwy­ciła ple­cak. – Nie dener­wuj się, Mireczku, i nie daj się spro­wo­ko­wać. Wiesz, co masz robić.

– Kocham cię, piękna.

– I ja cie­bie. Nie zapo­mnij o zebra­niu w szkole – odparła i wysko­czyła z samo­chodu.

Zbie­gła po scho­dach do metra. Kupiła bilet w auto­ma­cie i zeszła na peron. Nacią­gnęła głę­biej kap­tur i sta­nęła tyłem do naj­bliż­szej kamery. Wie­działa, że jeżeli obser­wa­cja zorien­tuje się, że znik­nęła, będą jej szu­kać. Ustalą, że mąż wywiózł ją na sta­cję, i pomy­ślą, że chciała zro­bić coś, o czym oni nie powinni wie­dzieć. O wszyst­kim, jak zwy­kle, decy­do­wał czas. Im dłu­żej prze­by­wała w miej­scach bez moni­to­ringu, tym jej bez­pie­czeń­stwo rosło. W ple­caku miała dwie bluzy na zmianę, dwie czapki i ciemne oku­lary. Kie­dyś z powo­dze­niem wyko­rzy­stała ten zabieg pod­czas szko­le­nia wywia­dow­czego w Kiej­ku­tach.

Choć trasę miała zapla­no­waną, to wie­działa, że będzie musiała impro­wi­zo­wać. Poje­chała metrem do sta­cji Świę­to­krzy­ska, gdzie prze­sia­dła się na drugą linię, i wysia­dła na sta­cji Cen­trum Nauki Koper­nik. Kiedy wyszła na powierzch­nię przy pomniku Syrenki, zega­rek wska­zy­wał kwa­drans po szó­stej. Miała trzy i pół godziny do odjazdu pociągu z Dworca Gdań­skiego do Pomie­chówka. Wie­działa, że ma duży zapas, ale nie ufała swoim umie­jęt­no­ściom i wolała dwa razy się spraw­dzić, niż popeł­nić błąd. To była jej naj­waż­niej­sza trasa spraw­dze­niowa w życiu.

Mimo ład­nej pogody na Bul­wa­rach Wiśla­nych świe­ciło pust­kami. Dziwne, bo zwy­kle nawet o tak wcze­snej porze poja­wiało się tu tro­chę bie­ga­czy i rowe­rzy­stów. Maria nie miała jed­nak czasu się nad tym zasta­na­wiać, minęła Cen­trum Nauki i po stu metrach zatrzy­mała się przy drew­nia­nych leżan­kach. Zro­biło się cie­plej. Zdjęła bluzę, zwi­nęła ją w wałek, zało­żyła ciemne oku­lary i zajęła jedno miej­sce. Wyjęła książkę i zaczęła uda­wać, że czyta. Nie zauwa­żyła nic podej­rza­nego.

Była prze­ko­nana, że w cen­trum Cen­taura zorien­to­wali się już, że gdzieś znik­nęła.

Na pewno ścią­gną wszyst­kie siły na mnie. Uwa­żają, nie bez racji, że jestem naj­sła­biej przy­go­to­wana z naszej trójki, ale się tu prze­li­czą. Na bul­wa­rach też są kamery, ale po dru­giej stro­nie Wisły już nie – pomy­ślała.

Spoj­rzała na zega­rek. Była siódma trzy­dzie­ści. Zarzu­ciła na ramiona bluzę, zdjęła oku­lary i wło­żyła nie­bie­ską bejs­bo­lówkę z napi­sem Nike. Z ple­ca­kiem na ramie­niu ruszyła w prawo w stronę mostu Świę­to­krzy­skiego. Po pięt­na­stu minu­tach znaj­do­wała się już po dru­giej stro­nie rzeki. Zeszła na dół po stro­mej skar­pie i zni­kła w zale­sio­nej gęstwi­nie.

Dziki gąszcz pora­sta­jący prawy brzeg Wisły nie był moni­to­ro­wany i można było się w nim z łatwo­ścią ukryć. Obser­wa­cja musia­łaby wysłać pie­szych wywia­dow­ców. Maria wie­działa o tym ze sprawy, którą pro­wa­dziła kie­dyś w WBW, i posta­no­wiła to wyko­rzy­stać. Zdjęła bluzę, scho­wała ją do ple­caka, zmie­niła spodnie na szorty i wło­żyła drugą czapkę. Ścieżką spa­ce­rową ruszyła w lewo, w stronę mostu Ponia­tow­skiego, gdzie mie­ściła się war­szaw­ska plaża.

Docho­dziła ósma. Słońce wze­szło wysoko i zro­biło się bar­dzo cie­pło. Miała godzinę i czter­dzie­ści pięć minut do odjazdu pociągu. Z ple­caka wyjęła bluzę, roz­ło­żyła ją na pia­sku i usia­dła.

3

Ela nakar­miła Juliana, który zasnął przy piersi. Witek prze­niósł go do łóżeczka i dopiero teraz mogli zjeść śnia­da­nie. Mały doka­zy­wał od czwar­tej rano, więc oboje czuli się zmę­czeni i marzyli tylko o dodat­ko­wej godzi­nie snu. Nie było na to żad­nych szans, Witek musiał bowiem jechać z samo­cho­dem na prze­gląd, co oka­zało się moż­liwe tylko dzięki moc­nej kawie, a Ela, żeby się zdrzem­nąć, musiała cze­kać, aż Witek wróci i zaj­mie się małym.

Witek i Ela byli dwu­krot­nie prze­słu­chi­wani przez pro­ku­ra­tora Far­bia­rza i przez tydzień objęci kon­trolą ope­ra­cyjną. Dosko­nale wie­dzieli, że muszą ogra­ni­czyć do mini­mum kon­takty. Wraz z Lut­kiem i Ewą zajęli się Igo­rem i Wasią, któ­rych zwol­nili Irań­czycy. Rząd Bolec­kiego odczy­tał to jako poko­jowy gest ze strony Tehe­ranu i goto­wość do wyga­sze­nia napię­cia po nie­uda­nej akcji dywer­syj­nej w War­sza­wie. Wkrótce oka­zało się, że był on czę­ścią ogól­nego odprę­że­nia, któ­rego cichym sprawcą miał być Ber­lin. Dla­tego media, za sprawą ludzi Kaziury, odpo­wied­nio nagło­śniły powrót Pola­ków i fia­sko akcji Irań­czy­ków jako ważny wkład Pol­ski w zaże­gna­nie wojny. Bolecki nie­mal codzien­nie, z cha­rak­te­ry­styczną dla sie­bie emfazą, infor­mo­wał, że to pol­ski rząd dopro­wa­dził do roz­ła­do­wa­nia napię­cia na Bli­skim Wscho­dzie.

Igor i Wasia zda­wali sobie sprawę, że Kon­rad ni­gdy nie zre­zy­gno­wał z walki o ich uwol­nie­nie. Wie­dzieli też, co zro­bił Dima, Roman i wszy­scy przy­ja­ciele. Wie­dzieli o Ari­fie Haru­mim i skąd wzięły się dla nich pie­nią­dze.

Wbrew swo­jej woli stali się boha­te­rami mediów. Z tru­dem dusili w sobie wście­kłość z powodu aresz­to­wa­nia Kon­rada, Mar­cela i Romana, powstrzy­my­wali się jed­nak od komen­ta­rzy.

Od tej pory kon­takt z Igo­rem i Wasią utrzy­my­wali tylko Witek i Lutek. Wyda­rze­nia w Waw­rze były tajem­nicą i ni­gdy o nich nie roz­ma­wiali. Tak zade­cy­do­wała Sara i kazała im cze­kać.

Lutek i Ewa byli prze­słu­chi­wani przez Far­bia­rza tylko raz, ale nic nie wie­dzieli o wyda­rze­niach w Waw­rze. Podob­nie jak Ela i Witek mieli solidne alibi.

Ponie­dział­kowy pora­nek, kiedy Maria wybie­rała się do Pomie­chówka, dla Witka, Eli, Lutka i Ewy nie róż­nił się niczym od zwy­kłego dnia.

Nie wie­dzieli, że Sara usta­liła spo­tka­nie z Marią i Moniką, ale czuli, że im dłu­żej nic się nie dzieje, tym bar­dziej muszą być przy­go­to­wani do dzia­ła­nia. Czas ucie­kał, ale Sara ni­gdy nie odpusz­czała. Kon­rad, Mar­cel i Roman poświę­cili się dla sprawy uwol­nie­nia Igora i Wasi, a Dima i Maciek zapła­cili naj­wyż­szą cenę. Wszy­scy wie­dzieli, że nie mogą tego tak zosta­wić.

Mirek i Irek zaraz po zakoń­cze­niu dzia­łań w Waw­rze i ode­bra­niu Arifa przez amba­sadę Iranu zamknęli się w swo­jej twier­dzy i na pole­ce­nie Sary ogra­ni­czyli do mini­mum kon­takt z Wydzia­łem i Sek­cją. Tak jak wszy­scy, mieli przy­go­to­wane alibi, ale ku swo­jemu zasko­cze­niu nie musieli zezna­wać w pro­ku­ra­tu­rze.

Dopiero po kil­ku­na­stu dniach Sara zwo­łała spo­tka­nie byłego Wydziału Q, które miało odbyć się w kinie Świt. Igor i Wasia wydo­brzeli już na tyle, że mogli cie­szyć się wol­no­ścią, Sara zor­ga­ni­zo­wała więc imprezę powi­talną. Monika i Maria nie były zapro­szone. Sara wie­działa bowiem, że zwo­łu­jąc spo­tka­nie przez tele­fon, ścią­gnie taj­nia­ków. Far­biarz będzie podej­rze­wał, że dzieje się coś nad­zwy­czaj­nego, co może przy­nieść mu pro­ce­sowe korzy­ści, i skie­ruje do Pia­stowa wszyst­kie siły. Na to liczyła. Nie musiała nikogo ostrze­gać. Wszy­scy zda­wali sobie sprawę z tego, co się dzieje, i zacho­wy­wali, jakby w impre­zie uczest­ni­czył ten trzeci, nie­wi­doczny wróg. Sara chciała zmę­czyć obser­wa­cję, tech­nikę i uśpić ich czuj­ność przed spo­tka­niem w Pomie­chówku, odcią­gnąć uwagę od Moniki i Marii.

Samo­chody obser­wa­cji poja­wiły się wokół domu M-Irka już na dwie godziny przed roz­po­czę­ciem imprezy, a smart­fony uczest­ni­ków były roz­grzane od Cen­taura do czer­wo­no­ści. Mimo to pro­ku­ra­tor Far­biarz nie dowie­dział się nic nowego. Utwier­dził się jedy­nie w prze­ko­na­niu, że musi ciężko pra­co­wać, by ich zła­mać i wyło­wić swo­jego Juda­sza.

Na zakoń­cze­nie imprezy w kinie Świt wystą­piła Sara. Sta­nęła pośrodku pod ekra­nem, a na widowni zasia­dło osiem osób. Naśla­du­jąc Kon­rada, zło­żyła ręce na pier­siach i deli­kat­nie wysu­nęła szczękę do przodu. Nie­dawno, kiedy ruszali do akcji w Waw­rze, dokład­nie w tym samym miej­scu stał Kon­rad i w podob­nej pozie prze­ka­zy­wał im ostat­nią instruk­cję.

Na przy­jazd poli­cji cze­kamy razem z Mar­ce­lem. Ma to wyglą­dać tak, jak­by­śmy to my, a nie Lutek i Jagan, naro­bili tego całego bała­ganu. Poli­cja oczy­wi­ście poła­pie się, że to misty­fi­ka­cja, ale decy­duje czas, który jest nam potrzebny, by nikt z was nie pozo­stał w zasięgu wzroku. Pewne jest, że nas aresz­tują. Dla­tego od tej chwili wszyst­kie decy­zje podej­mo­wać będzie Sara.

Stała przed nimi, żar­to­bli­wie naśla­du­jąc patos Kon­rada, i oczy­wi­ste było, że obej­muje wła­śnie dowódz­two. To wystar­czyło. Zro­zu­mieli, co chciała powie­dzieć. Teraz ona będzie dowo­dzić, a oni mają być w goto­wo­ści.

Impreza skoń­czyła się po dru­giej w nocy. Wypili cały alko­hol i zje­dli jedze­nie z restau­ra­cji Bom­baj. Poza Elą, która kar­miła pier­sią, nikt się nie oszczę­dzał. Lutek miał poważne trud­no­ści, żeby tra­fić w drzwi, ale w naj­gor­szym sta­nie znaj­do­wali się Igor i Wasia, któ­rzy poczuli się nagle bez­piecz­nie, i posta­no­wili odbić sobie lata w irań­skim wię­zie­niu.

Wyszli od M-Irka razem. Sta­nęli na ulicy i z roz­ba­wie­niem patrzyli, jak samo­chody obser­wa­cji ruszają za każ­dym odjeż­dża­ją­cym ube­rem.

4

Monika i Sara wie­działy, że Maria nie ma doświad­cze­nia w pracy ope­ra­cyj­nej, więc wyli­czyły czas tak, żeby przy­je­chać do pen­sjo­natu Olimp odpo­wied­nio wcze­śniej. Chciały spraw­dzić, czy nie przy­cią­gnie za sobą ogona.

Maria wysia­dła na sta­cji w Pomie­chówku i zro­biła jesz­cze krótką trasę po mia­steczku. W końcu dotarła na miej­sce tak­sówką. Sara obsta­wiała drogę dojaz­dową, a Monika pen­sjo­nat.

O trzy­na­stej spo­tkały się w pokoju z wido­kiem na rzekę. Przez sze­roko otwarte bal­ko­nowe okno zacią­gało leśnym aro­ma­tem i dźwię­kami roz­sza­la­łej pta­siej orkie­stry. Sta­nęły pośrodku, objęły się mocno za ramiona i przy­warły do sie­bie jak sio­stry. Po raz pierw­szy od wyda­rzeń w Waw­rze czuły się wolne i bez­pieczne.

Sara nalała każ­dej po kie­liszku wódki. Sta­nęły naprze­ciwko sie­bie.

– Za Dimę! – powie­działa cicho Monika i wypiły.

Sara dała znak ręką i Maria uzu­peł­niła kie­liszki.

– I za… Jagana! – rzu­ciła Sara i wypiły po raz drugi.

Usia­dły w fote­lach i na kana­pie.

– Wypi­ły­śmy tę wódkę – zaczęła Sara – żeby móc zała­twić to, po co was tu ścią­gnę­łam. Nasi faceci sie­dzą w wię­zie­niu, więc teraz czas na nas. Musimy ich wycią­gnąć i… przy oka­zji pomóc Rzecz­po­spo­li­tej, w końcu też kobie­cie. Mamy chyba wystar­cza­jąco dużo dyna­mitu, by wysa­dzić tę moskiew­ską agen­turę. Wszyst­kie wiemy, kogo i za co. Teraz musimy zasta­no­wić się, jak to zro­bić, kto i kiedy powi­nien pod­pa­lić lont.

– Pier­do­lo­nego Jerzego Kaziurę! – wyrzu­ciła z sie­bie Maria.

– Aż trudno uwie­rzyć… – Monika pokrę­ciła głową z nie­do­wie­rza­niem. – Wszy­scy wie­dzą, wszy­scy widzą, że od lat roz­pier­dala Pol­skę, i nic… wciąż go wybie­rają, a on cią­gle przy Bolec­kim. Już jest wice­pre­mie­rem, koor­dy­na­to­rem służb, jak tak dalej pój­dzie, wkrótce będzie pre­mie­rem.

– No więc wła­śnie, dziew­czyny – kon­ty­nu­owała Sara. – Trzeba wystrze­lić w kosmos Kaziurę i wycią­gnąć naszych face­tów z łap Far­bia­rza. Nie ma innego spo­sobu. A tak bar­dziej poważ­nie… – wzięła głę­boki oddech – …musimy udo­wod­nić, że Kaziura to krem­low­ski agent. My to wiemy, ale musi to też zoba­czyć i zro­zu­mieć cała Pol­ska i Europa. A potem trzeba wysa­dzić go razem z Bolec­kim i całą tą szem­raną ferajną. Mamy moż­li­wo­ści, mamy kon­takty, no i mamy nagra­nie z roz­mowy Dimy z Fie­do­to­wem…

– Mamy też rachunki do wyrów­na­nia – dodała Monika. – Dima nie zgi­nął z powodu nar­ko­ty­ko­wych pora­chun­ków, bo Makis nie han­dlo­wał. Dima wie­działby o tym. Byli­śmy obser­wo­wani przez Rosjan, jestem tego pewna. To oni… za Fie­do­towa… wie­dzieli, że zro­bił nagra­nie. – Monika urwała, bo poczuła, że do oczu napły­wają jej łzy.

– Zapłacą za Dimę – powie­działa Sara zde­cy­do­wa­nym tonem. – Mamy nagra­nie z miesz­ka­nia na Pin­da­rou. Ale to nie zemsta jest naszym celem.

– Musimy usta­lić, czym dys­po­nu­jemy i jaką tak­tykę mamy przy­jąć – rzu­ciła Maria. – Oraz roz­dzie­lić zada­nia. Rozu­miem, że ty… Sara? – Spoj­rzała na Monikę, która ski­nęła głową i uśmiech­nęła się pierw­szy raz.

– Okej – powie­działa Sara. – Zga­dzam się. – I też się uśmiech­nęła.

– To zaczy­naj – rzu­ciła Maria.

Sara pode­szła do okna i przez chwilę wyglą­dała na zewnątrz. Potem oparła się o szafkę i zało­żyła ręce na pier­siach.

– Zobacz­cie – zaczęła. – Wszyst­kie jeste­śmy tak samo ubrane. – Monika i Maria spoj­rzały na sie­bie: zwy­kłe T-shirty i dżinsy, kla­syczny uni­seks. Nie­mal jak strój służ­bowy. – Nie wiem, czy to dobry znak, że nie pod­kre­ślamy, kim jeste­śmy, czy zły, że nie zwra­camy na sie­bie uwagi. – W jej gło­sie zabrzmiała wyraźna iro­nia. – Będziemy się teraz nazy­wać od hotelu Olimp.

Wszyst­kie, jak na komendę, wybuch­nęły śmie­chem.

– Kie­dyś na aka­de­mii przy­mie­rza­łam się do obrazu i sporo czy­ta­łam o Ery­niach. Lubię je i mam powód do zemsty. – Ostat­nie słowa wypo­wie­działa poważ­nie, bez śladu uśmie­chu na twa­rzy.

– Zaczy­najmy, czas ucieka – przy­po­mniała Maria.

– Musimy się zor­ga­ni­zo­wać, jeżeli mamy wysa­dzić Kaziurę – zaczęła jesz­cze raz Sara. – Jeste­śmy pod pre­wen­cyjną kon­trolą służb, która para­li­żuje nasze ruchy. Jak znam życie, CBA i ABW stwo­rzyły pew­nie jakiś spe­cjalny zespół, bo nie sądzę, by korzy­stali z ruty­no­wych struk­tur. Widać to zresztą gołym okiem. Sto­sują zasadę, że im bar­dziej są widoczni, tym bar­dziej się ich boimy. Kaziura i Far­biarz muszą mieć w tym jakiś cel…

– Chcą nas zmę­czyć i zmu­sić do współ­pracy – wtrą­ciła Maria.

– Pew­nie tak – potwier­dziła Sara. – Tak czy ina­czej, unie­moż­li­wia to nam komu­ni­ka­cję, czyli fak­tycz­nie pod­ję­cie aktyw­nych dzia­łań. Jeżeli mamy coś osią­gnąć, musimy ten pro­blem roz­wią­zać jako pierw­szy.

– Szkoda, że nie ma Maćka Gór­skiego. Safe­One przy­dałby się teraz ide­al­nie.

– Prawda. Czyli nasze myśli bie­gną do M-Irka, oni mogą zro­bić dla nas jakiś komu­ni­ka­tor. Podej­rzane jest, że tylko nimi Far­biarz się nie zain­te­re­so­wał, więc albo coś prze­oczył, albo to pod­stęp. Jeżeli to pod­stęp, to tylko oni potra­fią odpo­wie­dzieć jaki i dla­czego. Czyli znów mamy pro­blem, jak się z nimi skon­tak­to­wać, żeby nie ścią­gnąć na nich uwagi Far­biarza albo nie dać się wcią­gnąć w pułapkę. Kółko zaczyna się zamy­kać. Musimy zary­zy­ko­wać i…

– Jedna z nas musi zejść do peł­nej kon­spi­ra­cji – ode­zwała się Monika.

– To wła­śnie mia­łam na myśli. – Sara poki­wała deli­kat­nie głową.

– Jestem gotowa. Chęt­nie wezmę tę piękną rolę kon­spi­ra­torki. – Monika uśmiech­nęła się sze­roko. – Tym bar­dziej że nie jestem zwią­zana z wyda­rze­niami w Waw­rze, tylko z Roma­nem, gale­ria w likwi­da­cji… no… i wy… macie dzieci.

– No to pierw­szy punkt zała­twiony – kon­ty­nu­owała Sara. – Zakła­damy, że uda nam się zbu­do­wać bez­pieczną łącz­ność.

– Masz rację. Kaziura i Far­biarz musieli stwo­rzyć jakiś wydzie­lony zespół ope­ra­cyjny do kon­tro­lo­wa­nia nas – włą­czyła się Maria. – Wie­dzą, z kim mają do czy­nie­nia, mówiąc nie­skrom­nie. Czyli tech­nika i obser­wa­cja. Ktoś musi tym dowo­dzić, muszą mieć jakąś cen­tralę, zaufa­nych ludzi. Wiem, jak się to robi, w końcu całe życie pro­wa­dzi­łam wewnętrzną bez­piekę. Mam dziwne i silne prze­czu­cie, że stoi za tym CBA, jak wtedy w spra­wie Romana. Kaziura nie zaufa ABW cho­ciażby z powodu Mar­cela. Myślę, że powin­ni­śmy spró­bo­wać spe­ne­tro­wać ten zespół. To roz­wią­za­łoby przy­naj­mniej nasze pro­blemy komu­ni­ka­cyjne, a może coś wię­cej… Podejść ich ope­ra­cyj­nie?

– No tak, ale jak do nich dotrzeć? – zapy­tała Monika. – To gwar­dia Bolec­kiego i Kaziury. Po Ate­nach sama wiesz naj­le­piej, co to za mate­riał.

– Masz jakiś pomysł? – zain­te­re­so­wała się Sara.

– Na robotę do Aten Kaziura wybrał swo­ich naj­bar­dziej zaufa­nych i lojal­nych ludzi. W końcu brali udział w pro­wo­ka­cji i muszą zda­wać sobie z tego sprawę… Pozna­łam wów­czas bli­żej dwóch jego ludzi. Huberta Kamiń­skiego, speca od tech­niki ope­ra­cyj­nej, i Andrzeja Zwo­liń­skiego, od obser­wa­cji. Ten Kamiń­ski to gość z zewnątrz, zanim przy­szedł do CBA, miał jakiś inte­res, chyba firmę detek­ty­wi­styczną, i jest spo­krew­niony z żoną Kaziury, ale ten drugi, Zwo­liń­ski, to stary poli­cjant. O tym, że Kamiń­ski spo­krew­niony jest z Kaziurą, powie­dział mi wła­śnie pijany Zwo­liń­ski…

– Pamię­tam ten wie­czór w Ate­nach, naszą roz­mowę – włą­czyła się Monika.

– Po robo­cie w Ate­nach, wtedy kiedy pod­rzu­cili Dimie pakiet, ekipa obser­wa­cyjna, jak to zwy­kle bywa, zro­biła sobie na koszt podat­nika imprezę w restau­ra­cji – cią­gnęła Maria. – Wcze­śniej Maciek poin­for­mo­wał mnie, że w moim pokoju hote­lo­wym jest pod­słuch. Miał mu to powie­dzieć Zwo­liń­ski wła­śnie. Kiedy dołą­czy­łam do imprezy, Zwo­liń­ski był już mocno wlany, ale Kamiń­ski nie i wyda­wało się, że kon­tro­luje sytu­ację. Zwo­liń­ski usiadł koło mnie i pró­bo­wał się przy­sta­wiać, do innych kobiet zresztą też. Ostrzegł mnie po cichu przed Kamiń­skim, a nawet wprost powie­dział, że ktoś chce mnie wro­bić, ale nie powie­dział w co. Suge­ro­wał, że to Kaziura. W ogóle mocno beł­ko­tał. Jak pamię­tasz… – Maria spoj­rzała na Monikę – …podej­rze­wa­li­śmy, że to mani­pu­la­cja Kaziury, i odcię­li­śmy się od Zwo­liń­skiego.

– Pamię­tam – odparła Monika. – Sama ci tak radzi­łam.

– Zwo­liń­ski zro­bił na mnie wtedy jak naj­gor­sze wra­że­nie. Cham­ski, wul­garny sek­si­sta, więc może dla­tego od razu go skre­śli­łam, ale teraz…

– Co teraz? – zapy­tała Sara. – Zmie­nił się?

– Teraz widzę go nieco ina­czej. Wła­ści­wie można by uznać, że zło­żył mi wtedy dekla­ra­cję lojal­no­ści, cho­ciaż był mocno pijany. Nie sądzę, żeby liczył na gorący romans w hote­lo­wym pokoju z pod­słu­chem. To wyjąt­kowy gbur, ale jed­nak rasowy poli­cjant i powi­nien wie­dzieć, co robi i mówi.

– Masz jego numer? – Monika spoj­rzała na Marię i pod­nio­sła brwi.

– Mam, ale w smart­fo­nie. Zaraz będą wie­dzieli, jeżeli do niego zaj­rzę.

– Dla­tego musimy naj­pierw dotrzeć do Mirka i Irka. Oni będą wie­dzieli, jak to zro­bić – stwier­dziła Sara, pod­nio­sła się ener­gicz­nie z kanapy i sta­nęła pośrodku pokoju. – Wycho­dzi na to, że Monika ma już pierw­sze zada­nie. Kaziura zorien­tuje się, że coś się dzieje, szcze­gól­nie jak im Monika znik­nie, i rzuci na nas całe swoje siły. Dla­tego musimy do mak­si­mum wyko­rzy­stać czas w pierw­szym okre­sie… – Pokrę­ciła głową z nie­do­wie­rza­niem i uśmiech­nęła się sze­roko. – Ja pier… zaczy­nam mówić jak Kon­rad.

– To źle? – zapy­tała Maria.

– Nie, nie…

– W takim razie zni­kam z Ursy­nowa. Muszę zabrać tro­chę rze­czy i… – oświad­czyła Monika z powagą – …i cze­kaj­cie, aż się ode­zwę.

– Masz jakiś safe house? – upew­niła się Sara.

– Nie mam. Pomy­ślę i coś się pew­nie znaj­dzie – odparła. – Musimy poroz­ma­wiać o jesz­cze jed­nej kwe­stii, a wła­ści­wie dwóch. Mogą mieć zna­cze­nie dla sprawy, a może nawet decy­du­jące zna­cze­nie. Dima zosta­wił nam coś w rodzaju dzie­dzic­twa…

– Dzie­dzic­twa? – zain­te­re­so­wała się Sara. – Dobrze usły­sza­łam?

– No może raczej spadku – popra­wiła się Monika. – W życiu Dimy były trzy kobiety… wła­ści­wie było ich dużo wię­cej, ale te trzy były wyjąt­kowe. Jego matka, Rosa Lazo­pu­los, kuzynka Tamara z Mosadu i… puł­kow­nik Wiera Koza­kina z GRU, córka gene­rała Koza­kina, jego part­nerka z cza­sów roboty w Rosji i przy­ja­ciółka… wła­ści­wie do ostat­nich dni, no i chyba matka jego syna. To ona pomo­gła mu w nawią­za­niu kon­taktu z Fie­do­to­wem i Andrie­jem Tru­bo­wem. O Tama­rze i Wie­rze wie­dział tylko Roman. Nie ma o nich słowa w teczce per­so­nal­nej Dimy, więc nie są to zde­kon­spi­ro­wane kon­takty i Far­biarz nic nie wyczyta z jego akt.

– A to nie­spo­dzianka! – Sara była auten­tycz­nie zasko­czona.

– Jak to nie­le­gał – dodała Maria. – Jakby pogrze­bać, zna­la­złoby się wię­cej nie­spo­dzia­nek w jego życio­ry­sie.

– Uwa­żam, że trzeba z nimi poroz­ma­wiać. Nie wiem jesz­cze, w czym mogłyby nam pomóc, ale czuję, że jest w nich jakiś poten­cjał. Kochały go… w jakiś spo­sób, więc… nie zosta­wią jego śmierci nie­roz­li­czo­nej. Noooo… tak mi się przy­naj­mniej wydaje… – dodała nieco zakło­po­tana, bo sama była czwartą kobietą jego życia. – Polecę do Tel Awiwu i Moskwy, poga­dam, może coś wywę­szę. Mam tele­fon ope­ra­cyjny Dimy z nume­rem Wiery, a do Tamary też mam kon­takt. Idziemy w tę stronę?

– Co ty na to? – Sara zwró­ciła się do Marii.

– Świetny pomysł i chyba tylko Monika może to zro­bić. To byłoby nas wtedy pięć.

– Dobrze – odparła Sara. – Mamy w końcu do zago­spo­da­ro­wa­nia dwie pro­fe­sjo­na­listki. Może to coś da. GRU i Mosad zawsze mogą się przy­dać. Trzeba mieć przy­naj­mniej nadzieję. Musimy wyko­rzy­stać wszyst­kie moż­li­wo­ści. Ale naj­pierw M-Irek. Bez bez­piecz­nej łącz­no­ści nie posu­niemy się dalej.

Sara nie spra­wiała wra­że­nia zachwy­co­nej pomy­słem Moniki.

Nie mogła sobie wyobra­zić, jak Rosjanka i Izra­elka mia­łyby im pomóc w roz­pra­co­wa­niu Kaziury. Pomysł Marii, żeby dotrzeć do Zwo­liń­skiego, był czymś kon­kret­nym, od czego można było zacząć, a wyjazd Moniki opóź­niłby tylko dzia­ła­nia. Sara miała plan wyko­rzy­sta­nia Geo­rge’a Gor­dona i jego kon­tak­tów w Bruk­seli i NATO. Nagra­nie roz­mowy Fie­do­towa z Dimą ma ogromny poten­cjał, ale obaj roz­mówcy nie żyją. Jeden popeł­nił samo­bój­stwo, a drugi zgi­nął przy­pad­kowo w walce nar­ko­ty­ko­wych gan­gów. Nawet jeżeli obie śmierci były mocno wąt­pliwe, to wia­ry­god­no­ści słów Arsena Fie­do­towa nikt nie był w sta­nie zwe­ry­fi­ko­wać ani też potwier­dzić ich auten­tycz­no­ści. Co wię­cej, Roman Leski, prze­ło­żony Dimy, sie­dział pod zarzu­tem szpie­go­stwa na rzecz Rosji, a naczel­nik tech­niki Maciej Gór­ski zbiegł do Moskwy. Nie ma świad­ków, tylko poszlaki. Bez twar­dego dowodu, że Jerzy Kaziura pra­cuje dla Rosjan, nie da się prze­ko­nać sojusz­ni­ków do zde­cy­do­wa­nych dzia­łań i poru­sze­nia opi­nii publicz­nej w Pol­sce.

– Zamie­rzam pole­cieć do Lon­dynu. – Sara zmie­niła temat. – Chcę się spo­tkać z Geo­rge’em Gor­do­nem, jest teraz asy­sten­tem sekre­ta­rza gene­ral­nego NATO. Ważna figura… No i z Miszą Popo­wskim.

– Popo­wskim? – zdzi­wiła się Maria.

– To ofi­cer SWR, kie­dyś naczel­nik wydziału pol­skiego. Eks­fil­tro­wa­li­śmy go kilka lat temu z Peters­burga do Fin­lan­dii. Mieszka obec­nie w Anglii pod szczelną opieką MI6. Mądry i sym­pa­tyczny gość. Chcę się go pora­dzić. W końcu nikt nie zna rosyj­skich służb od środka lepiej niż on.

– Kiedy jedziesz? – włą­czyła się Monika.

– Tak szybko, jak to moż­liwe. Nie mogę cze­kać, aż M-Irek zor­ga­ni­zują nam łącz­ność. Bez zaan­ga­żo­wa­nia Geo­rge’a i rad Miszy nie damy rady. Naszym koniem tro­jań­skim jest Geo­rge. Ale bez łącz­no­ści nie ruszymy.

– Zro­zu­mia­łam – odparła Monika. – Zajmę się tym.

– No to… – Sara uśmiech­nęła się sze­roko. – Nalej, Mary­siu, jesz­cze po kie­liszku. Bo zanim pój­dziemy coś zjeść, musi­cie wypić jesz­cze jed­nego, ina­czej nic nie prze­łknie­cie, jak usły­szy­cie, co mam wam teraz do powie­dze­nia.

5

Kaziura wyszedł ze stu­dia NTV24 z mary­narką w ręku i wsiadł do służ­bo­wego bmw. Ochro­niarz zatrza­snął za nim drzwiczki i w tej samej chwili zadzwo­nił tele­fon.

– Świet­nie, Jureczku, pod­kle­iłeś Luberta pod Moskwę – ode­zwał się w słu­chawce roz­en­tu­zja­zmo­wany Bolecki. – Teraz nie wykręci się tak łatwo, a przy­naj­mniej będzie się przez jakiś czas mocno gim­na­sty­ko­wał. Trzeba będzie ten temat roz­wi­nąć i dać to mło­dym wil­kom do głęb­szej obróbki i wyszli­fo­wa­nia.

– Tak pla­no­wa­łem, ale Baryła może jesz­cze pod­krę­cić temat – odparł Kaziura. – Trzeba dofi­nan­so­wać też Obroń­ców i wska­zać im nowe cele.

– Poroz­ma­wiamy o tym jesz­cze, ale ogól­nie tak… tak…

– Dobrze. Wra­cam na Rako­wiecką teraz, więc może…

– Prze­cież dzi­siaj wie­czo­rem lecę do Bruk­seli – prze­rwał mu Bolecki. – Poju­trze… może poju­trze wpad­nij do mnie wie­czo­rem. Poroz­ma­wiamy na spo­koj­nie. Mam wąt­pli­wo­ści w spra­wie Maziaka.

– Ja też. Sygnały z Waszyng­tonu i Bruk­seli są coraz częst­sze. Jak tak dalej pój­dzie, nie będą z nim w ogóle roz­ma­wiać. Trzeba to wyko­rzy­stać jakoś…

– No to widzimy się poju­trze u mnie – zakoń­czył roz­mowę Bolecki.

Czarne bmw wje­chało na dzie­dzi­niec mini­ster­stwa i zatrzy­mało się przy wej­ściu. Kaziura nie­mal wysko­czył z samo­chodu i w dwóch kro­kach poko­nał osiem stopni. Ochro­niarz nawet nie zdą­żył go wyprze­dzić i otwo­rzyć drzwi. Kaziura zawsze wbie­gał po schod­kach, a ochro­niarz ni­gdy nie nadą­żał za nim, cho­ciaż za każ­dym razem pró­bo­wał. Wyglą­dało to, jakby się ści­gali, kto pierw­szy dopad­nie gma­chu mini­ster­stwa.

W rogu sekre­ta­riatu sie­dział Hubert Kamiń­ski, ale Kaziura w pierw­szej chwili nie zauwa­żył go i od razu pole­cił sekre­tarce, żeby natych­miast ścią­gnęła rzecz­nika pra­so­wego.

– Coś się stało? – zapy­tał zasko­czony, kiedy Kamiń­ski pod­niósł się z fotela. – W ponie­dzia­łek rano? Chodź! – rzu­cił i wszedł do gabi­netu. Powie­sił mary­narkę na opar­ciu fotela, roz­luź­nił kra­wat i zasiadł za biur­kiem. Kamiń­ski przy­siadł na krze­sełku po dru­giej stro­nie. – Przy­sze­dłeś zepsuć mi tydzień? Już to widzę w two­ich oczach. Chyba nie nada­jesz się na szefa wywiadu. – Uśmiech­nął się z wyraźną iro­nią.

– Coś się zaczęło dziać – zaczął Kamiń­ski.

– Co?

– Dzi­siaj rano zni­kły nam te trzy dziwki, Ger­ber, Arent i Kor­ska…

– Oj! Wul­garny jesteś, Huber­cie! – Kaziura zmru­żył oczy. – Zni­kły ci, bo nie trak­tu­jesz ich jak pro­fe­sjo­na­li­stek, tylko wymy­ślasz im od dzi­wek. Mar­twię się, czy podo­łasz temu zada­niu. – Puścił oko, bo poczuł, że jed­nak zbyt mocno dotknął Kamiń­skiego, i chciał roz­luź­nić atmos­ferę.

W rze­czy­wi­sto­ści bar­dzo się zanie­po­koił, ponie­waż od razu zro­zu­miał, że naprawdę coś się stało. Nie mógł jed­nak poka­zać po sobie, że się zde­ner­wo­wał, bo wbrew temu, co mówił, Kamiń­ski był inte­li­gentny i spo­strze­gaw­czy. Dobrze koja­rzył fakty i potra­fił wycią­gać wnio­ski. Był nie­bez­pieczny i uży­teczny jed­no­cze­śnie, ale co naj­waż­niej­sze – uwi­kłany. Dla­tego Kaziura zle­cił mu to zada­nie. Miał nad nim prze­wagę, bo mógł nim swo­bod­nie ste­ro­wać i pozbyć się go w każ­dej chwili. Kuzyn żony był tylko uży­tecznym narzę­dziem, a nie pod­mio­tem, nie­za­leż­nie od tego, co sobie ubz­du­rał. Powi­nien mieć wra­że­nie, że szef się z nim liczy.

– No dobrze… nie przej­muj się, wcale tak nawet nie pomy­śla­łem. Jesteś moją prawą ręką i zro­bię wszystko, co ci obie­ca­łem. Obej­miesz nową Agen­cję, ale naj­pierw musimy pomóc Far­bia­rzowi zakoń­czyć sprawę Leskiego i zamknąć na zawsze tych dwóch boha­te­rów naro­do­wych. – Kaziura poki­wał swoją koń­ską głową. – Więc co z tymi szpie­ży­cami, jasz­czur­kami? Gdzie nam zni­kły?

– Gdy­bym wie­dział gdzie, to nie byłoby sprawy, bo nie byłyby znik­nięte…

– Kurwa! Hubert!

– Nie ma ich. Po pro­stu, nie ma.

– Co kurwa? Wypa­ro­wały? Wyle­ciały na mio­tłach? Czło­wieku…

– Wszyst­kie mają zało­żo­nego Cen­taura na smart­fo­nach i kom­pach, więc wiemy, co robią i mówią od rana do rana. Ope­ra­to­rzy nie sie­dzą na słu­chaw­kach cały czas, tylko spraw­dzają co godzina zapisy, nooo… chyba że coś się dzieje. O godzi­nie dzie­wią­tej smart­fon Ger­ber był w miej­scu pracy jej męża, czyli na Puław­skiej, ewi­dentna zmyłka. Tele­fony Arent i Kor­skiej były w miej­scach zamiesz­ka­nia, ale oba mar­twe, cho­ciaż Kor­ska ma małe dziecko.

– Mówiąc krótko, wszyst­kie się ulot­niły w tym samym cza­sie i nie ma ich do tej pory, czyli coś kom­bi­nują i chcą to przed nami ukryć. A co z tą wysoką Iranką i żoną tego gro­mowca?

– Ela i Ewa. Wygląda, że one w tym nie uczest­ni­czą. Nie spo­ty­kają się z nimi.

– Czyli agre­sywne panie szpie­życe zor­ga­ni­zo­wały jaczejkę i prze­cho­dzą do kontr­ofen­sywy! – stwier­dził Kaziura z lek­kim zado­wo­le­niem. – Prze­ciwko nam, a więc coś wymy­śliły. Jasne, że oce­niły swoje moż­li­wo­ści i uznały, że będą rato­wać Leskiego i tych dwóch boha­te­rów z Wawra.

– Na to wycho­dzi – potwier­dził Kamiń­ski.

– Naresz­cie, mój drogi. Naresz­cie! Zaczyna się jakiś ruch w inte­re­sie, bo myśla­łem już, że nie posu­niemy się do przodu. A tak… – Kaziura uśmiech­nął się i Kamiń­ski też, cho­ciaż nie tak szcze­rze jak szef.

– Nie mam wystar­cza­ją­cych sił. To co robimy? – zapy­tał.

– Dosta­niesz wzmoc­nie­nie, co tylko będziesz potrze­bo­wał, ludzi, sprzęt…

– Mam mało ludzi do obser­wa­cji. Potrze­buję naj­lep­szych i zaufa­nych.

– Dosta­niesz. Ilu będzie trzeba. Liczy­łem na to, że panienki w końcu nie wytrzy­mają bez swo­ich chło­pów i pusz­czą im estro­geny. Natury nie oszu­kasz, Huber­cie. – Kaziura zaci­snął usta, jakby chciał poka­zać, że wie, co mówi. – Wcho­dzimy zatem w praw­dziwy etap roz­grywki. Panienki nie mogą się zorien­to­wać, że zmie­niamy stra­te­gię. Prze­ka­żemy im, że wiemy, że coś kom­bi­nują, ale będziemy uda­wać naiw­nych. Wro­bimy w to Far­bia­rza. W rze­czy­wi­sto­ści dobie­rzemy im się do tych krą­głych dup. Zmu­simy Leskiego do przy­zna­nia się i boha­te­rów do wyja­wie­nia prawdy. Samce też mają swoje libido i testo­ste­ron. Będą bro­nić swo­ich sami­czek. Natury nie oszu­kasz – powtó­rzył.

Na biurku zadzwo­nił tele­fon. Kaziura pod­niósł słu­chawkę.

– Panie mini­strze, rzecz­nik czeka – ode­zwała się sekre­tarka.

– Niech czeka – odparł i odło­żył słu­chawkę. – Weź Zwo­liń­skiego – kon­ty­nu­ował roz­mowę z Kamiń­skim. – Spraw­dził się w Ate­nach, jest zaufany i nie ma żad­nych rela­cji z ABW. Wiem, że go nie lubisz, ale to dobry facho­wiec i ludzie za nim pójdą. To naj­lep­szy zespół, jaki mamy. Tego teraz potrze­bu­jesz. Mam zadzwo­nić do szefa CBA?

– Dobra – odparł po chwili zasta­no­wie­nia Kamiń­ski. – Dzwoń!

Kaziura pod­niósł słu­chawkę i miał już popro­sić sekre­tarkę, żeby połą­czyła go z sze­fem CBA, gdy spoj­rzał na zado­wo­loną twarz Kamiń­skiego. Dotarło do niego, że daje mu coraz wię­cej wła­dzy i coraz bar­dziej jest od niego uza­leż­niony. Ma nie­ogra­ni­czony i nie­kon­tro­lo­wany dostęp do Cen­taura, a to tak, jakby dostał teczkę z kodami do bomby ato­mo­wej.

– Połącz mnie z Edmun­dem – rzu­cił do słu­chawki i pomy­ślał, że musi się zasta­no­wić nad Kamiń­skim.

6

Młod­szy aspi­rant Daniel Arci­szew­ski z Komi­sa­riatu Poli­cji War­szawa Wawer na początku lutego spadł ze scho­dów i zła­mał nogę. Uraz był wyjąt­kowo skom­pli­ko­wany. Arci­szew­ski prze­szedł dwie ope­ra­cje i przez cały kwie­cień był na zwol­nie­niu. Jako zdy­scy­pli­no­wany pacjent regu­lar­nie cho­dził na reha­bi­li­ta­cję do ośrodka w Mię­dzy­le­siu.

Mimo to, kiedy tylko mógł, pod­pie­ra­jąc się kulami, przy­cho­dził do pracy. Komi­sa­riat miał braki kadrowe, a Arci­szew­ski pro­wa­dził kil­ka­na­ście spraw, które chciał jak naj­szyb­ciej zakoń­czyć.

Dzie­sięć po trze­ciej na noc­nym sto­liku Arci­szew­skiego zadzwo­nił tele­fon komór­kowy. Młod­szy aspi­rant wie­dział, że to komen­dant.

– Tak, sze­fie! – rzu­cił, nie otwie­ra­jąc nawet oczu.

– Posłu­chaj, Daniel! – zaczął komen­dant pod­nie­sio­nym gło­sem i Arci­szew­ski wie­dział już, że coś się stało. Zapa­lił lampkę i usiadł na łóżku. – Mamy tu w Waw­rze praw­dziwą jatkę, mnó­stwo tru­pów i zbie­ram całą załogę. Cią­gnie tu całe naczal­stwo z głów­nej i ABW…

– Co się stało, sze­fie? – Młod­szy aspi­rant roz­bu­dził się bły­ska­wicz­nie.

– Jesz­cze nie wiemy. Więc jest tak, Daniel, poje­dziesz do Insty­tutu Kar­dio­lo­gii, przy­wieźli tam ran­nego gościa. Sprawdź dokład­nie, kto to jest, i zamel­duj mi natych­miast. Reszta zgod­nie z pro­ce­durą. Muszę wie­dzieć, czy on ma zwią­zek z tym, co się tutaj stało. Rozu­miesz? – Komen­dant był bar­dzo pobu­dzony.

– Oczy­wi­ście, sze­fie – odparł młod­szy aspi­rant i zaczął się ubie­rać. – Już jadę.

Arci­szew­ski wynaj­mo­wał miesz­ka­nie w Rado­ści, więc do Anina miał nie­da­leko. Insty­tut Kar­dio­lo­gii był mu bar­dzo dobrze znany, bo wie­lo­krot­nie wyko­ny­wał tam czyn­no­ści i wie­dział, że naj­pierw ma się udać na izbę przy­jęć przy Alpej­skiej 42.

Pod­pie­ra­jąc się kulami, pod­szedł do okienka dyżur­nej pie­lę­gniarki, wyle­gi­ty­mo­wał się i zapy­tał o ran­nego.

– Tak, wiem, to ja poin­for­mo­wa­łam poli­cję – odparła i przed­sta­wiła się.

Arci­szew­ski wyjął notat­nik.

– O któ­rej to było? – zapy­tał. – Niech pani opo­wie wszystko po kolei.

– Myślę, że… tak… – Spoj­rzała na zegar ścienny. – Kwa­drans po dru­giej, nie póź­niej. Przy­cią­gnął go jakiś zakap­tu­rzony czło­wiek i zosta­wił na pod­ło­dze… – wska­zała ręką – …tam, przy drzwiach.

– Kamery są?

– Są, ale nie dzia­łają – odparła. – Pod­bie­głam do niego i zoba­czy­łam, że ma pierś zalaną krwią i szyję owi­niętą jakimś mate­ria­łem. Kole­żanka wezwała już pomoc. Nie miał tętna ani czyn­no­ści życio­wych. Po chwili poja­wił się lekarz i zabrali go natych­miast na górę.

– Może pani opi­sać tego męż­czy­znę, który go przy­niósł? Jak był ubrany? Syl­wetka, twarz, coś cha­rak­te­ry­stycz­nego, co pani utkwiło w pamięci.

– Widzia­łam go tylko z daleka i jak już wybiegł z budynku. Gra­na­towa bluza z kap­tu­rem, zie­lone spodnie, obu­wie spor­towe, dobrze zbu­do­wany, silny, bo spraw­nie radził sobie z tym ran­nym.

– Deli­kwent żyje? – zapy­tał Arci­szew­ski i zamknął notat­nik.

– Moim zda­niem nie żył, ale musi pan poroz­ma­wiać z leka­rzem. Zabrali go na salę ope­ra­cyjną.

– Może pani zadzwo­nić?

– Oczy­wi­ście. – Połą­czyła się z kimś. – Jest tutaj pan z poli­cji i chciałby poroz­ma­wiać z dok­to­rem Oso­wiec­kim w spra­wie tego męż­czy­zny, który… – urwała i przez moment kiwała głową. Odło­żyła słu­chawkę.

– Niech pan wje­dzie na dru­gie pię­tro i z windy w prawo, kory­ta­rzem do końca. Tam pan zadzwoni i wpusz­czą pana na oddział. Niech pan tylko założy far­tuch i ochra­nia­cze na buty. Są tam. – Wska­zała ręką na szafkę w rogu.

Młod­szy aspi­rant Arci­szew­ski, pod­pie­ra­jąc się kulami, dotarł na dru­gie pię­tro i wci­snął dzwo­nek po pra­wej stro­nie drzwi. Po chwili zamek zabrzę­czał i męż­czy­zna wszedł do środka.

Lekarz poja­wił się po kilku minu­tach. Kor­pu­lentny czter­dzie­sto­la­tek w oku­la­rach i z gładko zacze­sa­nymi do tyłu blond wło­sami. Przy­wi­tał się z Arci­szew­skim bez poda­wa­nia ręki.

– Oso­wiecki – przed­sta­wił się. – Rozu­miem, że pan w spra­wie tego męż­czy­zny. Żyje, ale stan jest kry­tyczny. Leży teraz na OIOM-ie. Stra­cił bar­dzo dużo krwi. Wła­ści­wie to… nie powi­nien żyć, ale serce znów zaczęło pra­co­wać. Bar­dzo dziwne. Rana cięta szyi od lewego ucha do krtani… – dok­tor prze­cią­gnął pal­cem po szyi – …ale krtań prze­cięta tylko po powierzchni. Miał szczę­ście, bo jesz­cze kilka mili­me­trów i… no… ale tra­fił do szpi­tala, w któ­rym szy­jemy serca…

– Panie dok­to­rze – prze­rwał mu Arci­szew­ski. – Możemy usiąść?

– Aaaa… tak. – Lekarz spoj­rzał na kule poli­cjanta.

Usie­dli na krze­seł­kach pod ścianą, a Arci­szew­ski wyjął notat­nik.

– Czyli żyje? Nie mamy jesz­cze zgonu…

– Zro­bimy mu jutro bada­nia. Mózg był nie­do­tle­niony i nie wiemy jesz­cze, w jakim jest sta­nie, ale nie wygląda to dobrze. Może się już ni­gdy nie wybu­dzić.

– Zacznijmy od naj­waż­niej­szego. – Poli­cjant zmie­nił ton. – Kto to jest? Ma jakieś doku­menty? – Lekarz pokrę­cił głową. – Nic?

– Nic. Kie­sze­nie puste, ale ubra­nie zabez­pie­czy­li­śmy dla poli­cji.

– Czy rana powstała w wyniku cię­cia ostrym narzę­dziem, czy wypadku, na przy­kład może zacze­pił o jakiś drut…

– Cię­cie ostrym narzę­dziem, jakby skal­pe­lem, i raczej nie zro­bił tego sam, jeżeli o to panu cho­dzi. W mojej oce­nie ktoś mógł chcieć go zabić.

– No to mamy usi­ło­wa­nie zabój­stwa… na razie. – Arci­szew­ski robił notatki. – Ale kogo?

– To chyba jakiś Ukra­iniec albo Moł­da­wia­nin jest, albo może z Bał­ka­nów, a poza tym… – lekarz urwał i pokrę­cił głową z nie­do­wie­rza­niem – …nie widzia­łem jesz­cze cze­goś takiego.

– Czego? – zain­te­re­so­wał się młod­szy aspi­rant. – Skąd pan wie, że Ukra­iniec?

– Ma na ple­cach jakiś tatuaż i są tam litery, chyba cyry­licą, na rękach też. Pew­nie jakiś gang­ster, bo widzia­łem coś podob­nego na fil­mie o japoń­skiej mafii yakuza. Ale to jesz­cze nic. – Dok­tor zdjął oku­lary i zaczął je prze­cie­rać chu­s­teczką. – Gość ma tyle blizn, że ja cze­goś podob­nego jesz­cze nie widzia­łem. Cięte, szar­pane, ale też postrza­łowe, i to na wylot, w miej­scach bez­po­śred­nio zagra­ża­ją­cych pod­sta­wo­wym funk­cjom życio­wym. Nawet dwie bli­zny od noża na obu poślad­kach i prze­bita dłoń. Ope­ro­wany był na pewno wiele razy, ale jak z tego wszyst­kiego wyszedł, nie mam poję­cia. Zadzi­wia­jące. – Zamy­ślił się na moment.

– Hm… – zamru­czał poli­cjant, wciąż robiąc notatki. – Moż­liwe, że to pora­chunki jakiejś wschod­niej mafii. Mamy ich tutaj tro­chę. Tro­chę to dziwne, że ktoś chciał mu rato­wać życie.

– To prawda. Począt­kowo pra­wie nie wyka­zy­wał czyn­no­ści życio­wych. Aż nie­praw­do­po­dobne, że serce ruszyło. Pro­fe­sor go dzi­siaj zbada i zoba­czymy…

– Dobrze. – Poli­cjant zamknął notat­nik z gło­śnym klap­nię­ciem. – Jutro… wła­ści­wie to już dziś… przyj­dzie tu nasz tech­nik, weź­mie odci­ski pal­ców, zrobi zdję­cia, i tak dalej. Ja zabiorę jego ubra­nie.

– Jasne – odparł lekarz. – Zro­bimy mu bada­nia, więc będziemy wie­dzieć tro­chę wię­cej, jakie są jego roko­wa­nia.

– Mogę go zoba­czyć? – zapy­tał Arci­szew­ski.

– Oczy­wi­ście.

Po chwili weszli do sali OIOM-u. W dwóch rzę­dach leżało tam sze­ściu pacjen­tów pod­łą­czo­nych do apa­ra­tury. Po lewej stro­nie dyżu­ro­wała pie­lę­gniarka. Dok­tor obró­cił się w prawo i pod­szedł do pierw­szego łóżka.

– To on.

– Mogę mu zro­bić zdję­cie? – zapy­tał poli­cjant i pochy­lił się nad pacjen­tem. – Do iden­ty­fi­ka­cji.

– Nooo… chyba tak.

– Wygląda na Ukra­ińca. Można wyjąć mu to z ust?

– Zwa­rio­wał pan! – obru­szył się lekarz. – To rurka intu­ba­cyjna! Pacjent miał ope­ro­waną krtań! Niech pan robi to zdję­cie, bie­rze jego ubra­nie i sobie idzie.

Młod­szy aspi­rant Arci­szew­ski zro­bił kilka zdjęć, wziął torbę, która stała obok łóżka, i bez słowa wyszedł za leka­rzem na kory­tarz.

– Dzię­kuję bar­dzo za pomoc, panie dok­to­rze. Tu jest mój numer tele­fonu. Pro­szę o infor­ma­cję, gdyby zmie­nił się stan zdro­wia tego męż­czy­zny, wybu­dził się… albo coś… – Podał leka­rzowi swoją wizy­tówkę. – Naj­le­piej, żeby odzy­skał przy­tom­ność. Tak czy ina­czej, przyj­dzie nasz tech­nik, jak już mówi­łem, i spró­bu­jemy go ziden­ty­fi­ko­wać. Jeżeli umrze, będziemy mieli zabój­stwo.

Oso­wiecki ski­nął tylko głową. Arci­szew­ski, pod­pie­ra­jąc się kulami, ruszył kory­ta­rzem do wyj­ścia.

Zale­d­wie kilka sekund po tym, gdy wsiadł do samo­chodu, się­gnął po komórkę i wybrał numer.

– Tylko szybko! – ode­zwał się komen­dant. – No i co?

– Ktoś pod­rzu­cił nie­bosz­czyka z pod­cię­tym gar­dłem do szpi­tala, ale wygląda na to, że go oży­wili, i leży teraz nie­przy­tomny na OIOM-ie. Nie wia­domo, czy z tego wyj­dzie. Wła­ści­wie to taki kot Schrödingera…

– Jaki, kurwa, kot? – obru­szył się komen­dant. – Co ty pier­do­lisz, Arci­szew­ski?

– Nie­ważne, panie komen­dan­cie – odparł młod­szy aspi­rant. – Póki co mamy usi­ło­wa­nie zabój­stwa. Brak doku­men­tów, nic nie miał przy sobie. Wygląda na Ukra­ińca albo z Bał­ka­nów i na jakie­goś gang­stera, bo ma podobno jakiś kul­towy tatuaż na ple­cach i, jak twier­dzi lekarz, mnó­stwo róż­nych blizn. Dowody zabez­pie­czy­łem…

– Dobra robota, Daniel – prze­rwał mu komen­dant. – Nie pasuje do tego, co tu zaszło. Pro­wadź sprawę i infor­muj mnie.

– Tak jest, panie komen­dan­cie – rzu­cił zado­wo­lony Arci­szew­ski, scho­wał tele­fon do kie­szeni i włą­czył sil­nik.

7

Głów­nym zada­niem Ośrodka Bez­pie­czeń­stwa Cyber­ne­tycz­nego była obsługa sys­te­mów inwi­gi­la­cyj­nych, w szcze­gól­no­ści pro­gramu Cen­taur. Na pole­ce­nie mini­stra Kaziury ośro­dek umiesz­czony został w Pyrach na skraju Lasu Kabac­kiego, w budynku jed­nostki spe­cjal­nej Agen­cji Wywiadu znaj­du­ją­cej się w likwi­da­cji. Swoją sie­dzibę miał tam też zespół „Orzeł”.

Major Bro­ni­sław Czaja był sze­fem OBC i naj­bliż­szym współ­pra­cow­ni­kiem Kamiń­skiego. For­mal­nie pod­le­gał Edmun­dowi Pie­trza­kowi, sze­fowi CBA, ale w pierw­szej kolej­no­ści zobo­wią­zany był do wyko­ny­wa­nia roz­ka­zów Kamiń­skiego. Czaja pra­co­wał z poświę­ce­niem i lojal­nie, bo dostał zapew­nie­nie, że przej­dzie do Naro­do­wej Agen­cji Infor­ma­cyj­nej na zastępcę Kamiń­skiego i wyje­dzie na pla­cówkę do Paryża.

Po spo­tka­niu w mini­ster­stwie Kamiń­ski udał się pro­sto do Pyr.

Tego dnia Puław­ska była wyjąt­kowo zatło­czona, więc prze­jazd zajął mu pra­wie dwa­dzie­ścia pięć minut. Zwo­liń­ski powi­nien przy­je­chać dopiero za pół godziny. Miał więc czas, żeby zasta­no­wić się spo­koj­nie, co powi­nien teraz zro­bić. Naj­waż­niej­sza była roz­mowa z Czają. Cen­taur pra­co­wał na naj­wyż­szych obro­tach i bra­ko­wało ope­ra­to­rów, więc nadzieja była już tylko w kre­atyw­nych zdol­no­ściach Czai.

Kamiń­ski był świa­domy, że Kaziura narzu­cił mu Zwo­liń­skiego. Wszy­scy wie­dzieli, że jest on świet­nym fachow­cem od obser­wa­cji, ale to wła­śnie wzbu­dzało u Kamiń­skiego nie­po­kój. Nie lubił go, choć wła­ści­wie nie mógł mu nic zarzu­cić. Zwo­liń­ski nie wcho­dził w żadne układy, ale był szczery, cza­sami nawet cham­ski, lecz jed­no­cze­śnie dys­kretny.

Nagłe znik­nię­cie trzech głów­nych figu­ran­tek sta­no­wiło poważny pro­blem, ale to była tylko praca. Nie czuł do nich nic oso­bi­stego, a Marię Ger­ber nawet lubił. Zupeł­nie odwrot­nie niż Kaziura i wła­śnie ten fakt miał szcze­gólną war­tość. Rozu­miał, że mini­ster musi dobić Wol­skiego, Mar­cela i Leskiego, ale siły i środki, które zebrał na ten cel, wyda­wały się nie­pro­por­cjo­nalne. Prze­czu­wał, że jest tu gdzieś dru­gie, a może i trze­cie dno. Ktoś taki jak wice­pre­mier, mini­ster spraw wewnętrz­nych i koor­dy­na­tor służb powi­nien mieć dystans do spraw, któ­rymi zarzą­dzał.

Jego samo­chód posu­wał się powoli w stronę Pia­seczna. Zamy­ślony, nie zauwa­żył, kiedy drogę zaje­chał mu stary żółty mer­ce­des z rybką i wyrzu­cił z sie­bie gęstą chmurę spa­lin. Kamiń­ski włą­czył obieg zamknięty i zro­bił zdję­cie auta.

Kiedy obser­wo­wał Kaziurę, był coraz bar­dziej prze­ko­nany, że ma natu­ralne pre­dys­po­zy­cje, żeby zostać sze­fem wywiadu. Coraz czę­ściej dostrze­gał rze­czy, któ­rych wcze­śniej nie widział, rozu­miał wię­cej i wycią­gał wła­ściwe wnio­ski. Powoli zdo­by­wał wła­dzę.

Jure­czek rozu­mie, że musi o mnie dbać – pomy­ślał z prze­ko­na­niem. Zato­nąć możemy tylko razem i on o tym dobrze wie.

Z zamy­śle­nia wyrwał go dzwo­nek tele­fonu.

– Stoję pod bramą jak ten chuj ostatni, a ten pier­do­lony stróż nie chce mnie wpu­ścić – usły­szał głos Zwo­liń­skiego. – Gdzie jesteś?

– Mia­łeś być za dzie­sięć minut – odparł Kamiń­ski, spo­glą­da­jąc na zegar. – Już dojeż­dżam.

Roz­łą­czyli się i Kamiń­ski naci­snął klak­son. Po chwili z dymią­cego mer­ce­desa wynu­rzyła się ręka z wysu­nię­tym środ­ko­wym pal­cem. Poczuł, jakby do gar­dła wsko­czyła mu gorąca kula, i przez moment pomy­ślał, że powi­nien nosić broń. Mógł­bym teraz wysiąść i wpier­do­lić w tego rzę­cha cały maga­zy­nek albo przy­naj­mniej mu pogro­zić.

Zaraz wyślę fotkę do komen­danta i ska­sują mu tego die­sla na złom. I man­dat! – Kamiń­ski poczuł satys­fak­cję i zaczął się uspo­ka­jać, skrę­ca­jąc na świa­tłach w lewo. Mer­ce­des poje­chał pro­sto.

Już z daleka zoba­czył samo­chód sto­jący pod murem i Zwo­liń­skiego, który oparty o maskę palił papie­rosa. Kamiń­ski pod­je­chał pod sta­lową bramę, która po chwili drgnęła i zaczęła się prze­su­wać. Wje­chał w nią pierw­szy, a Zwo­liń­ski za nim. Po chwili weszli do pokoju na pierw­szym pię­trze z wido­kiem na Las Kabacki.

– Kawy? – zapy­tał Hubert, zanim usie­dli. – Wiesz, o co cho­dzi?

– Nie – odparł Zwo­liń­ski, obcho­dząc pokój i wyglą­da­jąc przez okno. – Masz tu, kurwa, jak w Kry­nicy-Zdroju. Nie­źle sobie tu wymo­ści­łeś. To obiekt Agen­cji Wywiadu? Szy­fry tu były kie­dyś? Wiem, wiem…

– Co wiesz?

– Czego chcesz ode mnie.

– A czego niby?

– Chcesz naj­lep­szej ekipy obser­wa­cyj­nej w Euro­pie Środ­ko­wej. Bo czego możesz chcieć innego. Nie dajesz sobie rady sam – rzu­cił Zwo­liń­ski, usiadł w fotelu i zapa­lił papie­rosa. – Gdzie masz popiel­niczkę?

Kamiń­ski nie zno­sił zapa­chu papie­ro­sów, ale nie zapro­te­sto­wał, bo cza­sami też palił. Otwo­rzył okno i posta­wił przed nim tale­rzyk.

– Czyli Edmund ci nie powie­dział – zaczął. – Prze­cho­dzisz do mnie z całym zespo­łem. Prze­no­sisz się tutaj. To jest twoje nowe biurko… – Kamiń­ski zro­bił ruch głową – …obok mnie. Decy­zja Kaziury bez prawa do rekla­ma­cji. Od już i do odwo­ła­nia. – Spoj­rzał na Zwo­liń­skiego, który wpa­try­wał się w okno. – Wiem, Andrzejku, że mnie nie lubisz, ale teraz będziemy razem…

– Nie pier­dol, Hubert! – obu­rzył się nagle Zwo­liń­ski, pusz­cza­jąc dym przez nos. – Lubię to nie­bie­sko­okie blon­dynki, a cie­bie mam w dupie. Musimy się sza­no­wać, a nie lubić. To co mam robić, skoro to takie pilne?

– Pamię­tasz panią Ger­ber…

– Jasne. Pani szpieg z Aten. Ładna, nadęta dup­cia. No i co? Mam się nią zająć? Z wielką chę­cią.

– Dobra, w takim razie od początku. Mamy tutaj taki spe­cjalny zespół, kryp­to­nim „Orzeł”…

– Czuję Kaziurę… Bóg, honor, ojczy­zna, Pol­ska… – prze­rwał na moment i dodał: – Cza­sami oglą­dam tele­wi­zję.

– Dobrze czu­jesz – prze­rwał mu Kamiń­ski. – Ale „Orzeł” to brzmi dum­nie. Nie?

– Chuj z orłem i naro­do­wymi orni­to­lo­gami – rzu­cił Zwo­liń­ski. – Co dalej?

– Sły­sza­łeś o wyda­rze­niach w Waw­rze? Wol­ski, Cichy, o aresz­to­wa­niu Leskiego? O śmierci tego Greka w Gre­cji?

– Sły­sza­łem. Jasne, że sły­sza­łem.

– Trwa śledz­two w tych spra­wach, a aresz­to­wani utrud­niają, jak mogą.

– A co kurwa… mają uła­twiać? – Zwo­liń­ski wzru­szył lek­ce­wa­żąco ramio­nami.

– Powo­łany jest spe­cjalny zespół pro­ku­ra­to­rów pod kie­row­nic­twem zawsze walecz­nego Wale­riana – cią­gnął Kamiń­ski.

– Jakiego walecz­nego Wale­riana? Far­bia­rza? Sły­sza­łem o nim. Bul­dog Mać­ko­wiaka. Ale ma imię i nazwi­sko… – Zwo­liń­ski zga­sił papie­rosa, jakby krę­cił kor­ko­cią­giem. – Musiał być nie­chcia­nym dziec­kiem. No i co dalej?

– Po aresz­to­wa­nych i Greku zostały czarne wdowy, które od początku są w to umo­czone i kom­bi­nują, jak wycią­gnąć swo­ich face­tów z pier­dla i się zemścić. Naszym zada­niem jest przy­pil­no­wa­nie tych panie­nek, żeby nie czuły się zbyt kom­for­towo, a naj­le­piej, żeby zebrać jakieś mate­riały dla Far­bia­rza.

– Ger­ber, mówisz, a kto jesz­cze?

– Ger­ber nie jest o nic podej­rzana. To zle­ce­nie szefa, no i kuma się z Moniką Arent, tą z Aten od zabi­tego Greka i Leskiego, oraz Sarą Kor­ską, part­nerką Kon­rada Wol­skiego, byłą sze­fową Wydziału Q w AW.

– W grun­cie rze­czy mało mnie to obcho­dzi, kto co zro­bił i czego chce Wale­rian. Mam to w dupie. Chcę wie­dzieć, kto jest obiek­tem. Rozu­miem, że w tym wypadku mamy do czy­nie­nia z pro­fe­sjo­na­list­kami, które wie­dzą, że są inwi­gi­lo­wane. To nie będzie łatwe zada­nie dla dzie­się­cio­oso­bo­wego zespołu. Jak mnie­mam, mają zało­żo­nego Cen­taura, tak?

– Tak.

– No, to tro­chę lepiej. Ale skąd taki nagły pośpiech? Coś się stało?

– Stało. Dzi­siaj rano wszyst­kie trzy wdowy nagle nam zni­kły. I to w bar­dzo pro­fe­sjo­nalny spo­sób, więc…

– Zna­czy, że coś pla­nują – prze­rwał mu Zwo­liń­ski. – Ucie­kły wam. – Uśmiech­nął się. – Brawo! Kto za nimi cho­dził? ABW, poli­cja? – Kamiń­ski przy­tak­nął. – No to jasne. I co? Chcesz, żeby­śmy je odna­leźli i usta­lili, co kom­bi­nują? Ktoś im pomaga?

– Byli ofi­ce­ro­wie Wydziału Q i Sek­cji. Ale nie mamy żad­nych twar­dych dowo­dów. Pil­nu­jemy ich pre­wen­cyj­nie, żeby nie czuli się zbyt pew­nie. Ale teraz sami nie damy rady. Potrze­bu­jemy two­ich ludzi. Masz naj­lep­szych arty­stów w branży.

– To prawda, że są naj­lepsi – potwier­dził z nie­ukry­waną satys­fak­cją Zwo­liń­ski. – Dzie­się­ciu wspa­nia­łych. To co? Do roboty. Znaj­dziemy je. Nie ma obawy, znaj­dziemy – stwier­dził, po czym dodał: – Powie­dzia­łeś, że chcą się zemścić. – Odwró­cił się do Kamiń­skiego. – A mają za co?

8

Monika sie­działa na pero­nie w Pomie­chówku i cze­kała na pociąg. Posta­no­wiła, że jeżeli ma nawią­zać kon­takt z M-Irkiem, nie może wró­cić do swo­jego miesz­ka­nia na Ursy­no­wie. Musiała znik­nąć przy­naj­mniej na kilka dni – aż uru­cho­mią jakiś nowy sys­tem łącz­no­ści. Potrze­bo­wała schro­nie­nia, więc przy­po­mniała sobie wszyst­kich swo­ich zna­jo­mych od czasu, kiedy przy­je­chała z Komor­nicy na stu­dia do War­szawy, i wyszło jej, że tylko Borys jest poza podej­rze­niami.

Był jej pierw­szym praw­dzi­wym chło­pa­kiem, a przy­naj­mniej tak jej się wtedy wyda­wało. Stu­dio­wali na ASP, ona malar­stwo, on rzeźbę, i miała to być miłość uple­ciona z czy­stej kli­nicz­nie sztuki. Naprawdę nazy­wał się Marek Borys Erd­man, ale wolał, żeby mówić do niego Borys.

Miesz­kali razem przez dwa lata w wyna­ję­tym miesz­ka­niu na Powi­ślu, do czasu aż Borys zako­chał się w dziew­czy­nie z wydziału wzor­nic­twa. W rze­czy­wi­sto­ści kochał tylko sztukę (choć jedy­nie swoją) i wszystko jej pod­po­rząd­ko­wy­wał. Zna­czą­cych suk­ce­sów nie odniósł, ale też nie gonił za sławą ani nie pod­pi­nał się pod trendy. Był kla­sycz­nym ego­ty­kiem i nie ukry­wał, że nie potrafi żyć z kimś pod jed­nym dachem. W śro­do­wi­sku wszy­scy o tym wie­dzieli, a mimo to wciąż poja­wiała się koło niego jakaś stu­dentka Aka­de­mii Sztuk Pięk­nych, która uwa­żała, że jest w sta­nie go okieł­znać. Jed­nak kiedy kilka mie­sięcy temu wpadł do jej gale­rii, od razu oznaj­mił, że aku­rat jest sam, doda­jąc, że to nie jest żadna suge­stia.

Od ich roz­sta­nia minęło wiele lat, więc w pierw­szej chwili nie poznała go. Posta­rzał się ponad swój wiek, twarz prze­orały bruzdy, oczy wybla­kły, był zanie­dbany i chyba nad­uży­wał alko­holu, ale dło­nie wciąż miał takie same.

Spę­dzili miłe popo­łu­dnie. Była zasko­czona, że odżyły w niej tylko dobre wspo­mnie­nia, jakby te złe zostały za drzwiami. Zoba­czyła sie­bie krą­żącą mię­dzy Powi­ślem a Kra­kow­skim Przed­mie­ściem i ich imprezy nad Wisłą.

Pod­je­chał pociąg. Monika wypu­ściła wysia­da­ją­cych i zajęła miej­sce przy oknie. Borys wyda­wał się naj­lep­szym kan­dy­da­tem, u któ­rego mogłaby się przez jakiś czas ukryć. Wie­działa, że ma pra­cow­nię gdzieś pod War­szawą, bo poka­zy­wał jej zdję­cia, ale nie mogła sobie przy­po­mnieć gdzie. Numer zapi­sała w tele­fo­nie, do któ­rego nie miała dostępu.

– Mam prze­cież jego wizy­tówkę. W szu­fla­dzie, pod eks­pre­sem do kawy – powie­działa pół­gło­sem do sie­bie w momen­cie, kiedy pociąg szarp­nął.

Zakła­dała, że gale­ria może być pod obser­wa­cją.

Intu­icja pod­po­wia­dała jej, że naj­lep­szym roz­wią­za­niem jest szyb­kie wej­ście, zabra­nie wizy­tówki i kon­tro­lo­wane odej­ście. Nawet jeżeli obser­wa­cja ją wychwyci, to będą mieć za mało czasu, żeby pod­cią­gnąć posiłki.

W naj­gor­szym wypadku tak zamiotę ogo­nem po Powi­ślu, że odpadną – pomy­ślała z przy­pły­wem pew­no­ści sie­bie. W końcu to mój teren.

Była czter­na­sta, gdy wyszła z metra na Tamkę. Do gale­rii miała dwie­ście metrów. Nie spraw­dzała się, bo zagro­że­nie było jesz­cze nie­wiel­kie. Zatrzy­mała się dopiero pięć­dzie­siąt metrów przed gale­rią. Sta­nęła w bra­mie domu po prze­ciw­nej stro­nie, skąd widziała wej­ście i per­spek­tywę ulicy. Wzdłuż kra­węż­ni­ków stały zapar­ko­wane samo­chody i Monika od razu uznała, że może tam być pod­stawka. Sara miała rację, że ich znik­nię­cie na pewno zosta­nie zauwa­żone i spo­wo­duje alarm. Przez kilka minut obser­wo­wała oto­cze­nie. Na ulicy nie było żad­nego ruchu, nie­liczni piesi, nic podej­rza­nego. A mimo to poczuła nie­po­kój. Nie była pewna, czy próba zdo­by­cia adresu Borysa jest dobrym pomy­słem. Nie wie­działa nawet, czy ten zechce ją ukryć.

Może powin­nam zacze­kać i poszu­kać innego roz­wią­za­nia? – pomy­ślała i jakby wbrew swoim wąt­pli­wo­ściom wyszła z bramy i szyb­kim kro­kiem ruszyła wzdłuż samo­cho­dów w kie­runku gale­rii.

Po chwili wło­żyła klucz do zamka i weszła do środka. Wizy­tówki wkła­dała zwy­kle do szu­flady w szafce pod eks­pre­sem. Pocią­gnęła mocno za uchwyt i szu­flada wypa­dła na pod­łogę. Dzie­siątki wizy­tó­wek roz­sy­pały się u jej stóp.

– Kurwa! – zaklęła i zaczęła je zgar­niać.

Chciała zebrać wszyst­kie do ple­caka i potem odszu­kać tę Borysa. Pamię­tała, że była nie­bie­ska z logo jego rzeźby przed­sta­wia­ją­cej pęka­jący orzech. Nagle zoba­czyła nie­bie­ski róg wysta­jący spod sterty innych kar­te­czek. To była wizy­tówka Borysa. Wci­snęła ją do tyl­nej kie­szeni spodni, zarzu­ciła ple­cak na ramię i sta­nęła przy drzwiach. Wyj­rzała przez okno na ulicę, wychy­liła się głę­biej i trzy­dzie­ści metrów w prawo, po dru­giej stro­nie ulicy, zoba­czyła męż­czy­znę przy samo­cho­dzie. Spo­glą­dał w jej stronę i był wyraź­nie zanie­po­ko­jony.

– Jed­nak są! – wyszep­tała i zaczęła się zasta­na­wiać, co powinna teraz zro­bić. Tyl­nego wyj­ścia nie było. Pew­nie ścią­gają posiłki – pomy­ślała. Trzeba urwać ten ogon.

Monika lubiła impro­wi­zo­wać. Zawsze czuła, że naj­le­piej wycho­dziło jej, gdy kie­ro­wała się intu­icją, a pierw­sze decy­zje są zwy­kle naj­traf­niej­sze. Rozej­rzała się odru­chowo po pomiesz­cze­niu, jakby cze­goś szu­kała, jakie­goś narzę­dzia, inspi­ra­cji, i nagle jej wzrok zatrzy­mał się na rowe­rze Kasi, która poma­gała jej w gale­rii. Biała amster­damka nie była zapięta.

Otwo­rzyła drzwi, wypro­wa­dziła rower, zamknęła drzwi i bez zbęd­nego pośpie­chu ruszyła w stronę wiśla­nych bul­wa­rów, gdzie nie było ruchu samo­cho­do­wego. Kątem oka zoba­czyła wysu­wa­jącą się z sze­regu sta­lową skodę. Monika doje­chała do Elek­trowni i koło Cen­trum Nauki Koper­nik zje­chała na bul­wary. Samo­chód znikł z pola widze­nia. Zatrzy­mała się i wyjęła z kie­szeni nie­bie­ską wizy­tówkę. Borys miał swoją pra­cow­nię we Wło­chach.

To bli­sko Pia­stowa – pomy­ślała zado­wo­lona. Bingo!

Pope­da­ło­wała wzdłuż Wisły i na wyso­ko­ści Lud­nej prze­je­chała na drugą stronę Wio­ślar­skiej. Potem Sol­cem do mostu Ponia­tow­skiego. Wraz z rowe­rem wje­chała windą na most. Nie było lep­szego miej­sca w War­sza­wie, żeby wyjść spod obser­wa­cji.

Dotarła do końca mostu i spro­wa­dziła rower na peron sta­cji kolei pod­miej­skiej Powi­śle. Pod­je­chał pociąg do Skier­nie­wic. Monika wpro­wa­dziła rower do spe­cjal­nego prze­działu i usia­dła na ławce.

Miała to być jej naj­trud­niej­sza i naj­waż­niej­sza trasa spraw­dze­niowa, jaką kie­dy­kol­wiek zro­biła, a oka­zała się naj­ła­twiej­sza. Klu­czem oka­zała się amster­damka Kasi.

Zaczy­nała wła­śnie swoją ostat­nią ope­ra­cję i miała wiele powo­dów, by poświę­cić się cał­ko­wi­cie. Trzeba było wycią­gnąć Kon­rada, Mar­cela, Romana i Zosię, to był cel realny i bli­ski, ale dla Moniki naj­waż­niej­sza była zemsta. Taka zwy­czajna zemsta za Dimę, za przy­ja­ciela. A win­nym jego śmierci był Kaziura i sys­tem, który go stwo­rzył.

Wła­śnie roz­po­częła star­cie z wła­snym pań­stwem i zaczęło się od małego zwy­cię­stwa na Powi­ślu.

Drzwi zatrza­snęły się i po chwili pociąg wje­chał do tunelu pod mia­stem.

9

Docho­dziła osiem­na­sta. Samo­chód cze­kał już przed wej­ściem. Kaziura zbie­rał się do wyj­ścia, kiedy zadzwo­nił Kamiń­ski.

– Artystka poja­wiła się i zni­kła – rzu­cił od razu.

– Co? Cop­per­field z cyc­kami?

– Przy­je­chała o czter­na­stej z minu­tami do swo­jej gale­rii na Powi­ślu, coś tam pogrze­bała i wyje­chała na ulicę rowe­rem. Ekipa nie zdą­żyła jej pod­jąć. Wiemy, że wsia­dła do pociągu na Powi­ślu i poje­chała na zachód. Spraw­dzamy, gdzie wysia­dła, ale na pewno nie poje­chała do domu. Ewi­dent­nie coś kom­bi­nuje…

– Wia­domo! – obru­szył się Kaziura. – Dla­tego masz je wziąć pod but! To co, ucie­kła wam? A gdzie ludzie Zwo­liń­skiego? Gdzie te pozo­stałe lalu­nie?

– Są już gotowi, ale jesz­cze nie zdą­żyli.

– Lepiej, żeby ta rowe­rzystka szybko się odna­la­zła i pozo­stałe jasz­czurki też. – Kaziura pod­niósł głos, ale zaraz poża­ło­wał, bo nie chciał draż­nić Kamiń­skiego. – Dobra… dobra… wiem, że dasz radę. No bo kto jak nie ty. Mel­duj na bie­żąco.

– Tak jest, sze­fie! – potwier­dził Kamiń­ski i roz­łą­czył się.

Prze­jazd z Rako­wiec­kiej do Mariny Moko­tów zajął kilka minut. Kaziura oparł głowę o zagłó­wek, zamknął oczy i po chwili poczuł wyraźne roz­luź­nie­nie. Wszyst­kie pokrę­cone sprawy, które wypeł­niały mu czas przez cały dzień, odpły­nęły nagle w nie­byt. Pomy­ślał, że mógłby wpaść do Anny i jesz­cze inten­syw­niej się roz­luź­nić. Wpraw­dzie powi­nien napi­sać raport dla Karola z ostat­nich roz­mów Bolec­kiego i amba­sa­dor Beck­man, ale uznał, że może zacze­kać kilka dni, aż wszystko prze­my­śli dokład­niej.

Czarne bmw zatrzy­mało się przed domem i ochro­niarz spraw­nie wysko­czył, otwie­ra­jąc drzwi samo­chodu.

– Jutro jak zwy­kle – rzu­cił Kaziura i ruszył w stronę bramy.

Kie­rowca odcze­kał, aż Kaziura wej­dzie do budynku.

Otwo­rzył drzwi, które zamknięte były na oba zamki, i wie­dział już, że ani żony, ani córki nie ma w domu. Odwie­sił mary­narkę i zdjął kra­wat.

Przy­naj­mniej nie będę musiał się prze­bie­rać w dres – pomy­ślał zado­wo­lony, pod­cho­dząc do okna w kuchni. Spoj­rzał na siódme pię­tro bloku po dru­giej stro­nie ulicy. Opusz­czona roleta! Coś przy­szło?

– Fuck! – wyce­dził przez zęby i poczuł, jak zaci­ska mu się żołą­dek. Miła myśl o zbli­że­niu z Anną pry­snęła. Roz­luź­nie­nie trwało zale­d­wie kil­ka­na­ście minut, co stwier­dził z auto­iro­nią, ale nie bez zło­ści.

Nagle w jego gło­wie otwo­rzyła się magiczna skrzynka, z któ­rej – jak w kiep­skim hor­ro­rze – wysko­czyły dwa dra­pieżne prze­ra­ża­jące paja­cyki z dzwo­necz­kami. Kaziura nie wie­dział, dla­czego jego pod­świa­do­mość upo­rczy­wie pro­du­kuje ten obraz, i to aku­rat w chwili, gdy spada na niego roz­go­ry­cze­nie i potrze­buje współ­czu­cia. Nie sko­pio­wał go z żad­nego filmu ani książki, był to jego cał­ko­wi­cie autor­ski pro­dukt. Po tym obja­wie­niu zawsze nacho­dziły go myśli, by rzu­cić wszystko, roz­wieść się i z nową toż­sa­mo­ścią wyje­chać gdzieś na drugi koniec świata. Ale zaraz po tej wizji poja­wiało się zawsze pyta­nie: „I co dalej? Zosta­wił­byś to wszystko tylko dla­tego, że stra­szą cię paja­cyki jak u Ste­phena Kinga?”.

Kaziura wszedł do salonu i stu­ka­jąc obca­sami po wypo­le­ro­wa­nym jak lustro wło­skim mar­mu­rze, dotarł do barku w kształ­cie rene­san­so­wego glo­busa. Wlał do kie­liszka dużą dawkę bursz­ty­no­wego mar­tella i wychy­lił, mocno odrzu­ca­jąc głowę do tyłu. Koniak był naj­sku­tecz­niej­szym anti­do­tum na paja­cyki. Zresztą wła­ści­wie na wszystko.

W kie­szeni zadzwo­nił tele­fon.

– Przy­jedź do mnie rano – ode­zwał się Bolecki. – Ważne!

– Coś się stało?

– Przy­jedź i już. – Pre­mier był wyraź­nie zde­ner­wo­wany.

– Będę o ósmej.

– Bądź na pewno.

Wymiana kilku słów z Bolec­kim osta­tecz­nie zabiła nadzieję na miły wie­czór. Kaziura znał pre­miera i wie­dział, że musiało się stać coś nad­zwy­czaj­nego. Znów będzie musiał roz­wią­zy­wać jakiś pro­blem, z któ­rym nie radzi sobie ten gastryczny hipo­chon­dryk, i to w chwili, kiedy gdzieś zni­kły trzy jasz­czurki. Kaziura czuł, że nikt nie zagraża mu tak jak one. Mógł usta­wiać grę na plan­szy całego kraju, roz­gry­wać poli­tykę wewnętrzną i zagra­niczną, likwi­do­wać, kogo chce, ale jak na razie nie mógł zro­bić nic, żeby powstrzy­mać trzy roz­wście­czone suki, które ewi­dent­nie coś prze­ciwko niemu knuły.

Mar­tell roz­bu­dził zmy­sły. W miej­scu paja­cy­ków poja­wiła się wście­kłość.

Kaziura wybrał numer do Kamiń­skiego.

– No i co, kurwa? – zapy­tał bez żad­nego wstępu.

– A co ma być? – spo­koj­nie odparł Kamiń­ski, czym jesz­cze bar­dziej roz­wście­czył Kaziurę.

– Co z tą rowe­rzystką i pozo­sta­łymi panien­kami? Gdzie są?

– Rowe­rzystka wysia­dła we Wło­chach i gdzieś zni­kła na tym swoim jed­no­śla­dzie. Znaj­dziemy ją, nie ma obawy. A te dwie wró­ciły wła­śnie do swo­ich domów.