Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Po Juliuszu Cezarze świat już nigdy nie był taki sam.
Starożytny Rzym. Namiestnik Macedonii Dolabella zostaje oskarżony o korupcję. Mając po swojej stronie skład sędziowski i najlepszych obrońców, jest pewny wygranej. Nikt nie chce oskarżać w tym procesie... Wreszcie na scenę wkracza młody śmiałek: Gajusz Juliusz Cezar.
Pierwszy tom fascynującej serii o niezwykłym człowieku, który zmienił bieg historii.
Santiago Posteguillo jest filologiem, językoznawcą i autorem powieści historycznych. Obecnie pracuje na Universitat Jaume I w Castellón jako wykładowca języka angielskiego oraz lingwistyki. Zasłynął powieściami o starożytnym Rzymie, zwłaszcza trylogią „Africanus”. Za książkę „Yo, Julia” otrzymał nagrodę Planeta Prize, a za dotychczasową pracę pisarską został uhonorowany nagrodą Premio Internacional de Novela Histórica Barcino.
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Roma soy yo. La verdadera historia de Julio César
© Santiago Posteguillo, 2022
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Otwarte 2023
Copyright © for the translation by Katarzyna Sosnowska
Wydawca prowadzący: Szymon Langowski
Redaktor prowadzący: Anna Małocha, Dagmara Małysza
Przyjęcie tłumaczenia: Dominika Zima
Adaptacja makiety na potrzeby wydania: Andrzej Choczewski / Wydawnictwo JAK
Materiały graficzne we wnętrzu książki: Ricardo Sánchez
Korekta: Anna Śledzikowska i Janina Burek / Wydawnictwo JAK
Projekt okładki: Penguin Random House Grupo Editorial / Yolanda Artola
Ilustracja na okładce: Vero Navarro
Adaptacja okładki na potrzeby polskiego wydania: Monika Drobnik-Słocińska
ISBN 978-83-8135-612-1
www.wydawnictwohistory.pl
Dystrybucja: SIW Znak. Zapraszamy na www.znak.com.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotował Jan Żaborowski
Córce Elsie, która jest moim dniem i moją nocą, oraz Albie, która jest moim światłem
Trwożliwy stokroć umiera przed śmiercią; Mężny raz tylko czuje śmierci gorycz.
William Szekspir, Juliusz Cezar, akt 2, scena II, przeł. Leon Ulrich
Juliusz Cezar (Gajusz Juliusz Cezar), adwokat i trybun wojskowy
Rodzina Juliusza Cezara:
Aurelia, matka
Kornelia, żona
Kotta (Aureliusz Kotta), wuj
Julia Starsza, siostra
Julia Młodsza, siostra
Juliusz Cezar, ojciec
Marek Antoniusz Gnipho, nauczyciel Juliusza Cezara
Przywódcy i senatorowie ze stronnictwa optymatów:
Cyceron (Marek Tulliusz Cyceron), adwokat i senator
Krassus (Marek Licyniusz Krassus), młody senator
Dolabella (Gnejusz Korneliusz Dolabella), senator i namiestnik
Lukullus (Lucjusz Licyniusz Lukullus), kwestor Wschodu
Metellus (Kwintus Cecyliusz Metellus Pius), przywódca optymatów
Pompejusz (Gnejusz Pompejusz), sędzia i senator
Sulla (Lucjusz Korneliusz Sulla), dyktator
Termus (Minucjusz Termus), pretor na Lesbos
Przywódcy i senatorowie ze stronnictwa popularów:
Cynna (Lucjusz Korneliusz Cynna), przywódca popularów, senator i konsul, ojciec Kornelii
Fimbria (Gajusz Flawiusz Fimbria), legat
Flakkus (Waleriusz Flakkus), konsul
Glaucja (Gajusz Serwiliusz Glaucja), trybun ludowy i pretor
Labienus (Tytus Labienus), przyjaciel Cezara, trybun wojskowy
Mariusz (Gajusz Mariusz), przywódca popularów, siedmiokrotny konsul, wuj Juliusza Cezara
Saturninus (Lucjusz Apulejusz Saturninus), trybun ludowy
Sertoriusz (Kwintus Sertoriusz), przywódca popularów, zaufany człowiek Mariusza
Rufus (Sulpicjusz Rufus), trybun ludowy
Obywatele macedońscy:
Aeropos, ojciec Myrtale
Archelaos, młody arystokrata
Myrtale, córka Aeroposa
Orestes, sędziwy arystokrata
Perdikas, młody arystokrata, narzeczony Myrtale
Przywódcy wojskowi na Lesbos:
Anaksagoras, satrapa Mityleny
Pittakos, drugi najważniejszy dowódca Mityleny
Teofanes, przywódca mityleńskiej arystokracji
Inne postacie:
Acyliusz Glabrion, zięć Sulli
Annia, matka Kornelii
Gajusz Wolkacjusz Tullus, centurion
Klaudiusz Marcellus, wysokiej rangi oficer rzymski
Korneliusz Fagita, centurion rzymski
Emilia, pasierbica Sulli
Hortensjusz, adwokat
Marek, inżynier rzymski
Metrobiusz, aktor
Mitrydates IV, król Pontu, potężny wróg Rzymu na Wschodzie
Mucja, handlarka przyprawami i innymi substancjami w Rzymie
Sekstus, kapitan statku
Soreks, aktor
Grecki medyk
Waleria, żona Sulli
Wetus, inżynier rzymski
Teutobod, król Teutonów
A także preacones, niewolnice i niewolnicy, atrienses, legioniści, urzędnicy rzymscy, urzędnicy pontyjscy, nastawiacze klepsydr, anonimowi obywatele Rzymu, etc.
Kobieta kołysała dziecko i tak do niego przemawiała:
– Zapamiętaj na zawsze historię twojego pochodzenia, twoich początków, to, skąd bierze się gens Julia, ród Juliuszów, rodzina twego ojca. Ja, twoja matka, pochodzę ze starego rodu Aureliuszów, którego imię powiązane jest ze słoneczną aureolą, ale moja krew łączy się z krwią twego ojca, która płynie w żyłach najbardziej szlachetnych i wyjątkowych osób w Rzymie, pełnym rodzin wzbogaconych na drodze korupcji i przemocy. Oto bogini Wenus zległa z pasterzem Anchizesem i z tego związku narodził się Eneasz. Musiał on potem uciec z płonącej Troi, miasta podpalonego przez Greków. Wymknął się stamtąd ze swym ojcem, żoną Kreuzą i synem Askaniuszem, którego w Rzymie nazywamy Julusem. Ojciec Eneasza Anchizes i jego żona Kreuza zmarli podczas długiej wędrówki z dalekiej Azji do Italii, gdzie Julus, syn Eneasza, założył miasto Alba Longa. Po latach bóg Mars zległ z piękną księżniczką Reą Sylwią z Alba Longi, potomkinią Julusa, i z tego związku narodzili się Remus i Romulus. Romulus założył Rzym, miasto trwające do dnia dzisiejszego. Twoja rodzina wywodzi się prosto od Julusa, stąd nosi imię gens Julia. Na tym świecie, który oczekuje na twe pierwsze kroki, mamy patrycjuszy, w większości są to senatorowie, wśród nich niektórzy bardzo bogaci – w ostatnich latach, gdy potęga Rzymu rosła, zgromadzili ogromne fortuny i z tego względu uważają się za wybrańców, za wyjątkowych, jakby naznaczyli ich sami bogowie. Twierdzą, że należą im się wszelkie prawa, ponad głowami obywateli, ludu rzymskiego, a także ponad głowami naszych sprzymierzeńców z Italii. Ci podli senatorowie zwą samych siebie optimates, najlepszymi, ale synu mój, tylko twoja rodzina wywodzi się bezpośrednio od Julusa, potomka Eneasza, tylko w twoich żyłach płynie krew Wenus i Marsa. Tylko ty jesteś wyjątkowy. Tylko ty, mój synku. Tylko ty. Błagam Wenus i Marsa, aby cię chronili i prowadzili w czasach zarówno pokoju, jak i wojny. Ponieważ będziesz toczył wojny, synu mój. Takie jest twoje przeznaczenie. Obyś zatem był silny jak Mars i zwycięski jak Wenus. Zapamiętaj na zawsze, synu mój: Rzym to ty.
Aurelia powtarzała te słowa zaledwie kilkumiesięcznemu synowi niczym modlitwę i bezwiednie sprawiła, że wniknęły one do umysłu chłopca i towarzyszyły mu przez lata. Wbiły się w jego wnętrze i zapisały w pamięci mocno, jakby zostały wyryte w kamieniu, na zawsze formując przeznaczenie Juliusza Cezara.
Zachodnia część Morza Śródziemnego
II i I wiek p.n.e.
Rzym rósł bez ograniczeń.
Od upadku imperium kartagińskiego Republika rzymska stała się dominującą potęgą kontrolującą całe zachodnie Śródziemnomorze. I nie tylko, gdyż miała także w swych rękach losy Hispanii, Sycylii, Sardynii i wielu regionów w Afryce Północnej i w całej Italii, jak również zaczynała niecierpliwie spoglądać w kierunku północnym, w stronę Galii Cisalpejskiej, oraz na wschód – ku Grecji i Macedonii.
Ten gigantyczny rozrost terytorialny zapewniał wpływy do państwowej kasy, ale dystrybucja tak wielkich bogactw i tylu nowych ziem nie była równa: niewielka grupa bliskich Senatowi rodzin arystokratycznych każdego roku obejmowała nowe ziemie i mnożyła pieniądze, podczas gdy przeważająca większość mieszkańców Rzymu oraz prości rolnicy z sąsiednich miejscowości praktycznie nie brali udziału w tej niezwykłej celebracji bogactwa i władzy. Ziemia pozostawała w rękach kilku senatorów – właścicieli latyfundiów. Złoto i srebro również trafiało głównie do ich rodzin, podobnie jak niewolnicy.
Tak wyraźne nierówności doprowadziły do konfliktu: Zgromadzenie Ludowe kierowane przez swoich najwyższych przedstawicieli: trybunów ludowych, przeciwstawiło się Senatowi, wzywając do równiejszego rozdzielania władzy i pieniędzy. Pojawili się odważni mężowie, którzy nawoływali do zaprowadzenia sprawiedliwości i należytego podziału ziem. Jednym z nich był Tyberiusz Semproniusz Grakchus. Był synem Kornelii, wnukiem Scypiona Afrykańskiego i został obrany trybunem ludowym. W roku 133 p.n.e. dążył do wprowadzenia nowego prawa regulującego rozdawnictwo ziemi. Senat wysłał na niego dziesiątki najemników, którzy u stóp Kapitolu w środku dnia zakatowali Grakchusa na śmierć. Ciało trybuna wrzucono do Tybru, odmawiając mu w ten sposób pochówku. Jego brat Gajusz Semproniusz Grakchus, również trybun ludowy, próbował kontynuować dzieło Tyberiusza. Wtedy to po raz pierwszy Senat proklamował senatus consultum ultimum, dekret o zagrożeniu Republiki. Na jego mocy senatorowie nakazali konsulom, swoim najwyższym przedstawicielom, aresztowanie i stracenie Gajusza Grakchusa oraz każdego innego trybuna ludowego, który chciałby wprowadzić podobne reformy. W roku 121 p.n.e. Gajusz Grakchus, otoczony przez senackich najemników, poprosił niewolnika, żeby zadał mu śmierć, gdyż tylko dzięki temu nie musiał ginąć z ręki wroga.
Zwolennicy reform zjednoczyli się, tworząc stronnictwo określane mianem popularów, które broniło propozycji przedwcześnie zmarłych Grakchów. Z kolei najbardziej konserwatywni senatorowie nazwali się optymatami, czyli „najlepszymi”, ponieważ uważali się za lepszych od pozostałych obywateli. Rzym oficjalnie podzielił się na dwie frakcje. Do tego sporu włączyła się także trzecia grupa: socii, a więc mieszkańcy italskich miast będących sprzymierzeńcami Rzymu, którzy uważali, że podczas podejmowania wiążących ich decyzji senatorowie i obywatele Rzymu się z nimi nie liczą. Socii zaczęli więc domagać się obywatelstwa rzymskiego, by uzyskać prawo głosu i brać udział w decydowaniu o sprawach, które ich dotyczyły.
Zgromadzenie Rzymu wybierało kolejnych trybunów ludowych, próbując wprowadzić w życie reformy Grakchów. Ale wszyscy oni ginęli z rąk zbrojnych najemników wysyłanych przez senatorów. Rzym podzielił się na trzy grupy: popularów, optymatów i sprzymierzeńców, czyli socii. Wówczas na scenę wkroczył młody obywatel, pochodzący wprawdzie z rodziny patrycjuszy, lecz gotowy wysłuchać popularów i sprzymierzeńców, który w dodatku zdał sobie sprawę, że do walki o kształt Republiki stanęła czwarta grupa, na którą nikt dotąd nie zwrócił uwagi: mieszkańcy nowych prowincji, które podbijał Rzym – od Hispanii po Grecję i Macedonię, od Alp po Afrykę.
Młodzieniec ów sądził, że należy raz na zawsze zmienić status quo, ale miał ledwie dwadzieścia trzy lata i nikt go nie popierał. Niewielu obywateli go dostrzegało, aż do pewnego procesu, który odbył się w roku 77 p.n.e. Mimo młodego wieku zgodził się przyjąć w nim rolę oskarżyciela.
W tym procesie oskarżonym o korupcję popełnioną na stanowisku namiestnika Macedonii był wszechpotężny optimas senator Gnejusz Korneliusz Dolabella, prawa ręka przywódcy optymatów w Senacie, Lucjusza Korneliusza Sulli.
Zgodnie z wprowadzonymi przez Sullę prawami znoszącymi rozdział między wymiarem sprawiedliwości a Senatem trybunał sędziowski składał się z senatorów gotowych uniewinnić Dolabellę, który poza tym zatrudnił dwóch najlepszych obrońców tamtych czasów: Hortensjusza i Aureliusza Kottę. Nikt nie chciał zostać oskarżycielem w sprawie od początku skazanej na porażkę. Tylko szaleniec lub fantasta mógł podjąć się tego zadania w zaistniałych okolicznościach.
Dolabella zaśmiał się, gdy wreszcie powiedziano mu, kto będzie go oskarżał. Oczekując na proces, nie porzucił świętowania i ucztowania, zawsze rozluźniony i pewny swego. Wiedział, że wygra.
Młodym, pozbawionym doświadczenia oskarżycielem był Gajusz Juliusz Cezar.
ROZPRAWA PIERWSZA
Podczas petitio wolna osoba zwraca się do adwokata, aby został jej obrońcą lub oskarżycielem we wniesionej sprawie. Osoba skarżąca niebędąca obywatelem rzymskim musi pozyskać adwokata z obywatelstwem, zwłaszcza gdy chce wytoczyć sprawę innemu obywatelowi Rzymu.
ROZDZIAŁ I
Domus rodziny Juliuszów w dzielnicy Subura
Rzym, 77 r. p.n.e.
– Wszyscy, którzy tego próbowali, nie żyją. Zmierzasz ku katastrofie. Nie powinieneś, nie możesz zaakceptować tej oferty. To byłoby samobójstwo. – Słowa Tytusa Labienusa brzmiały ostro, wypowiadał je z zaangażowaniem kogoś, kto próbuje przekonać przyjaciela, by nie popełniał największego błędu swojego życia. – Świata nie da się zmienić, Gajuszu, a ten proces właśnie to ma na celu. Czy mam przypomnieć ci imiona tych wszystkich, którzy zginęli, próbując wprowadzić zmiany i przeciwstawiając się senatorom? To tamci od zawsze nami rządzili i nadal będą rządzić. Nie ma możliwości jakiejkolwiek zmiany. Musimy albo połączyć się z tymi, co rządzą, albo się od nich odsunąć, ale nigdy, słyszysz, Gajuszu, nigdy nie możemy przeciwstawiać się optymatom. To oznacza śmierć. Dobrze o tym wiesz.
Cezar uważnie słuchał swego przyjaciela z dzieciństwa. Wiedział, że ten przemawia do niego z lojalności. Sam na razie się nie odzywał.
Kornelia, dziewiętnastoletnia żona Cezara, stała pośrodku domowego atrium. Małżonek krążył wokół niej, rozważając rady Labienusa i zastanawiając się, jaką odpowiedź dać Macedończykom, którzy właśnie zwrócili się do niego o pomoc.
Milczenie Cezara niepokoiło Labienusa. Obawiał się, że jego słowa nie wystarczą, by przekonać przyjaciela. Widząc, jak krąży wokół Kornelii – co symbolizowało centralną pozycję, jaką w życiu Cezara zajmowała jego żona – odwołał się do łączącej ich miłości, o której wszyscy wiedzieli.
– Kornelio, na Herkulesa, kochasz swego małżonka. Powiedz mu, by odrzucił tę szaleńczą propozycję ze względu na ciebie, na swą matkę, na rodzinę. Dolabelli nikt nie dosięgnie. Gajusz prawie zginął, przeciwstawiając się Sulli, ale jeśli zrobi to bezpośrednio podczas procesu prawej ręki dyktatora, niechybnie umrze. Na bogów, powiedz mu coś!
Kornelia słuchała go, mrugając oczami.
W tej chwili doszedł ich płacz. To mała Julia, niespełna pięcioletnia córka Cezara i Kornelii, pojawiła się w atrium. Wbiegła za nią niewolnica.
– Wybacz, o pani, wybacz – powiedziała. – Jest taka szybka.
– Mamo, mamo – krzyknęła dziewczynka i przycisnęła się do kolan Kornelii.
Nagłe wejście córki uratowało matkę przed koniecznością udzielenia odpowiedzi na apele Labienusa.
– Zaraz wracam – powiedziała, złapała córkę za rękę i pociągnęła ją za sobą.
Cezar spojrzał na żonę i skinął głową. Na jego twarzy malowała się powaga.
– Tato – powiedziała dziewczynka, przechodząc obok niego.
Gajusz Juliusz Cezar uśmiechnął się do córki.
Kornelia szarpnęła ją za rękę i wraz z niewolnicą zniknęły w jednym z rogów atrium.
Labienus pozostał sam z zadaniem przekonania przyjaciela, żeby nie zgodził się na to zatrute zlecenie, ale nie zamierzał się poddawać. Nadal przemawiał, mimo że przedstawiciele z prowincji Macedonia, którzy chcieli zatrudnić młodego Juliusza Cezara jako oskarżyciela, również znajdowali się w pomieszczeniu. Byli to Perdikas, Archelaos i Aeropos. Czuli się niezręcznie, słuchając Tytusa Labienusa, ale nie śmieli przerywać dyskusji między dwoma obywatelami rzymskimi.
– Posłuchaj mnie uważnie, Gajuszu – kontynuował Labienus, nie zważając na wrogie spojrzenia Macedończyków. – Jeśli przyjmiesz tę propozycję, najpierw zmasakrują cię przed trybunałem, a potem to samo zrobią w jakimś ciemnym zaułku albo na forum w świetle dnia. Nie byłbyś pierwszy. Od czasu śmierci twego wuja Mariusza i absolutnego zwycięstwa Sulli optymaci poczynają sobie coraz śmielej. Czują się silniejsi niż kiedykolwiek. Są silniejsi niż kiedykolwiek. Ale posłuchaj uważnie tego, co ci powiem: nawet jeśli doszłoby do niemożliwego i trybunał rozstrzygnąłby sprawę na twoją korzyść, stanąłbyś przeciwko Kotcie, własnemu wujowi, bratu twej matki, którego Dolabella zatrudnił jako obrońcę. Chcesz zmusić matkę, by wybierała między bratem a synem?
Przy tych słowach Juliusz Cezar uniósł nieco dłonie, jakby prosił przyjaciela, by zamilkł. Spuścił wzrok i zaczął przyglądać się popękanej mozaice na podłodze rodzinnego domostwa. Należeli do patrycjuszy, lecz w ostatnim czasie, od chwili upadku innego wuja, wielkiego Gajusza Mariusza, nie mieli tyle pieniędzy, ile powinni. Sulla skonfiskował ich liczne dobra za to, że rodzina Juliuszów stanęła po stronie popularów. Nie mieli środków nawet na to, żeby naprawić tę przeklętą mozaikę. Ale nie to martwiło młodego Cezara.
– W tym tkwi sedno – powiedział wreszcie.
W tej samej chwili do atrium powróciła Kornelia i w milczeniu, bezszelestnie stanęła obok męża na środku pomieszczenia. Córka znów pozostawała pod pieczą niewolnic. Julia była płaczliwa, niedawno chorowała, ale wyglądało na to, że jej zdrowie już się poprawiło. Kornelia wiedziała, że dziewczynka wyczuwa napięcie panujące w domu i tak właśnie na nie reaguje. Mówią, że dzieci przeczuwają nadchodzącą katastrofę. Czy to prawda? Jej myśli przerwał spokojny, pewny siebie głos małżonka.
– Czy z Julią wszystko w porządku?
– Wszystko dobrze. Nie ma już gorączki. Nie martw się o nią – odparła szybko i precyzyjnie Kornelia. Nie należało go teraz niepotrzebnie niepokoić. Rozgrywały się sprawy ważniejsze niż dziecięce humory.
– W czym tkwi sedno? – wrócił do przerwanej rozmowy Labienus. Wypowiedział tyle słów, żeby przekonać przyjaciela do niewłączania się w proces Dolabelli, że nie wiedział już, do czego odniósł się Cezar.
– Moja matka – wyjaśnił Juliusz i głośno, powoli, jakby w każdej sylabie podkreślał jej ogromny autorytet, wypowiedział imię rodzicielki: – Aurelia. Co uznałaby za właściwsze: żebym przyjął rolę oskarżyciela w sprawie, w której mój wuj Kotta jest obrońcą, i w konsekwencji, jak słusznie mówisz, doprowadził do rozłamu w rodzinie, czy też przeciwnie: żebym jej nie przyjął, nie mieszał się w tę sprawę, chociaż krew aż się we mnie gotuje? Dolabella był jednym z podłych sojuszników Sulli. I jeśli tylko połowa z tego, co opowiadają ci ludzie – wskazał na Macedończyków – jest prawdą, popełnił okropne zbrodnie, przestępstwa jeszcze wstrętniejsze dlatego, że ich sprawcą jest senator, który powinien świecić przykładem; przestępstwa, za które koniec końców powinien drogo zapłacić. Dolabella jest z całą pewnością jednym z naszych wrogów. Mam pozwolić mu się wymknąć, teraz, kiedy mogę postawić go przed trybunałem po tym, jak wyrządził nam tyle krzywd, wspierając proskrypcje Sulli i czerpiąc z nich zyski?
– Nie masz szans przeciwko wujowi Kotcie i Hortensjuszowi: to niezwykle doświadczeni obrońcy, i nie masz szans przeciwko sędziom, z całą pewnością przekupionym, skorumpowanym – stwierdził rozsądnie Labienus.
Przekupywanie sędziów orzekających w procesach potężnych i bogatych senatorów było w Rzymie powszechne. Tym bardziej po reformach Sulli, który zarządził, by trybunały składały się wyłącznie z senatorów. Dolabella był wcześniej konsulem, dostał prawo do triumfu po pokonaniu Traków, w cieniu proskrypcji przeprowadzonych przez dyktatora Sullę zgromadził ogromną fortunę i wedle tego, co mówili przedstawiciele Macedończyków, powiększył ją dzięki kradzieży funduszy publicznych i pobieraniu od zamożnych mieszkańców prowincji podatków na wymyślone cele. A to pieniądze zawsze wygrywały procesy w Rzymie. Dolabella był zbyt bogatym senatorem, żeby inni patres conscripti odważyli się go skazać. Rozmiary zbrodni nie miały tutaj znaczenia, podobnie jak to, czy oprócz kradzieży popełnił również inne przestępstwa.
– Kornelio, na bogów, na wszystko, co najbardziej kochasz, pomóż mi zapobiec szaleństwu, które chce popełnić twój małżonek – wznowił prośby Labienus.
Zapadła cisza.
Tym razem nie pojawiło się żadne dziecko, nic, co uratowałoby Kornelię przed wypowiedzeniem się w tej sprawie. Labienus wiedział, że Cezar liczy się z jej zdaniem, chociaż była taka młoda.
Kornelia spuściła wzrok i skupiła go na bliźnie na lewej łydce Labienusa, ranie, która połączyła go z jej małżonkiem na zawsze i z powodu której winien był Cezarowi dozgonną wdzięczność. Nie chciała w niczym przeciwstawiać się przyjacielowi domu, ale zdanie męża było najważniejsze.
– Cokolwiek postanowi mój małżonek… – zaczęła – cokolwiek postanowi mój małżonek, będzie właściwe. A ja będę go w tym wspierać. Jak zawsze – spojrzała Cezarowi w oczy – tak jak on zawsze wspiera mnie.
Obaj mężczyźni wiedzieli, że mówi o niedawnej przeszłości, kiedy to miłość Cezara do żony w sposób okrutny i bezlitosny została wystawiona na próbę, a on dowiódł, z jakiej ulepiony jest gliny.
– Cokolwiek postanowisz – powtórzyła i zwróciła wzrok ku podłodze. Powiedziała już wszystko.
Cezar docenił, że Kornelia nie utrudnia mu sprawy. Tak bardzo ją kochał, że mogła wpłynąć na jego decyzję. Jej neutralność pozostawiała mu swobodę działania. Był pewien, że po tym, co wydarzyło się z Sullą, nie potrzebował od niej więcej dowodów miłości.
Słowa przyjaciela były jak najbardziej logiczne: przyjęcie oferty Macedończyków oznaczało samobójstwo, a ponadto spór w łonie rodziny. Cezar westchnął.
– Wezwijmy twoją matkę – powiedział nagle Labienus, dostrzegając, że przyjaciel zaczyna mieć wątpliwości.
– Nie! – odparł gwałtownie Cezar.
Labienus zamarł.
– Matka na pewno chciałaby, bym podjął tę decyzję samodzielnie – wyjaśnił Cezar. – Tak jak powiedziała przed chwilą Kornelia. Moja matka… zawsze powtarzała, żebym był niezależny. Mimo szacunku, jakim ją darzę, i mimo tego, że jej rady są tak cenne, już od jakiegoś czasu chce, żebym sam podejmował ważne decyzje, i tak będzie tym razem.
Labienus pokręcił głową. Chociaż dobrze znał zwyczaje i charakter wszystkich członków rodziny przyjaciela, przeczuwał, że szacowna Aurelia rzeczywiście tak by się wyraziła, gdyby ją teraz zawezwano. Tak jak powiedziała Kornelia, Cezar musi zdecydować sam. Tamta matrona ukształtowała swego syna na urodzonego przywódcę, męża, którego nic i nikt nie jest w stanie powstrzymać. Młoda małżonka zaakceptowała to jako coś oczywistego i nieodłącznego od postaci Cezara. Tyle że zdaniem Labienusa mogło to doprowadzić jedynie do katastrofy…
Juliusz Cezar zwrócił się do Macedończyków:
– Dlaczego ja?
Przedstawiciele wschodniej prowincji spojrzeli po sobie, a Aeropos, najstarszy z nich, zdecydował się przemówić.
– Wiemy, że gdy wielu podporządkowało się wybrykom okrutnego dyktatora Sulli, młody Juliusz Cezar się mu przeciwstawił. Sulli oraz Dolabelli, którego oskarżamy o kradzież pieniędzy naszych rodaków oraz o inne, bardziej odstręczające czyny… – Przełknął w tym momencie ślinę, żeby nie wracać do spraw, które bezpośrednio dotyczyły jego córki Myrtale. – Czyny… o których już mówiliśmy. Jak wspomniałem, Dolabella był przyjacielem groźnego Sulli. Powiedziano nam, że czasami działał jako jego prawa ręka, czy to na wojnie, czy to podczas represjonowania przeciwników w Rzymie. Jedynie ktoś, kto nie bał się Sulli w przeszłości, jest w stanie przeciwstawić się Dolabelli i jego pieniądzom, manipulacjom i okrucieństwu. Dlatego przyszliśmy tu błagać młodego Juliusza Cezara, by przyjął ofertę i został w naszym imieniu oskarżycielem. Wedle praw Rzymu tylko obywatel miasta może przeprowadzić sprawę przeciwko innemu obywatelowi. Nie sądzę, byśmy spotkali wielu gotowych podjąć ryzyko przeciwstawienia się komuś takiemu, jak były namiestnik i konsul Gnejusz Korneliusz Dolabella, i…
W tym momencie przerwał mu Labienus.
– Przyznaję, Gajuszu, że ten człowiek ma rację co do pewnych spraw, tyle że są one przerażające. Dolabella rzeczywiście jest okrutnikiem, jest niebezpieczny, ma mnóstwo pieniędzy i nie zawaha się ich użyć, by kupić sobie przychylność trybunału lub opłacić najemników, którzy skończą z tobą, jeśli sprawy przybiorą dla niego zły obrót. Prawdą jest również, że sprzeciwiłeś się Sulli i prawie kosztowało cię to życie. Bogini Fortuna była wówczas przy tobie, ale nie sądzę, by ponowne wystawienie na próbę bogów i sprawdzanie, czy przeznaczyli ci ocalenie czy zatracenie, było posunięciem inteligentnym. Wiem, że wierzysz, iż Wenus i Mars cię chronią, ale błagam, nie poddawaj ich znów próbie.
Gajusz Juliusz Cezar zaczerpnął powietrza, przytakując raz za razem i przyglądając się na zmianę Labienusowi i wysłannikom z Macedonii.
Wstrzymał oddech.
Spuścił wzrok.
Wyciągnął ręce do góry.
Ponownie skinął głową, patrząc w podłogę.
Podniósł wzrok i wbił go w Macedończyków.
– Przyjmuję waszą ofertę. Będę oskarżał w tej sprawie.
Labienus pokręcił głową.
Kornelia zamknęła oczy i bezgłośnie poprosiła bogów, by chronili jej męża.
Macedończycy pochylili się, wyrażając uznanie, grzecznie się pożegnali, na stole w atrium rezydencji położyli ciężki wór monet jako pierwszą ratę zapłaty za usługi oskarżyciela i wyszli, pozostawiając dwóch przyjaciół i młodą żonę samych. Nie śpieszyło im się, raczej bali się, że Juliusz Cezar jeszcze raz przemyśli sobie to, co im powiedział, i się wycofa. Woleli jak najszybciej opuścić ten dom, z obietnicą rzymskiego obywatela, że będzie oskarżał w ich sprawie przeciwko wszechpotężnemu Dolabelli. Nadal byli przekonani, jak wszyscy w wielkim mieście nad Tybrem, że przegrają, ale przynajmniej spróbują zemsty. Jeśli to nie zadziała, mieli już inny plan: Dolabella za wszystko, co zrobił, poniesie śmierć. Nie wiedzieli tylko, kto umrze wraz z byłym konsulem – być może oni wszyscy, włącznie z młodym adwokatem, który właśnie przyjął ich ofertę. Było im to obojętne. Macedończycy szli na śmierć i życie. W swojej naiwności nie doceniali niespotykanej potęgi wroga.
W atrium rezydencji rodziny Juliuszów w centrum dzielnicy Subura Labienus westchnął w absolutnym zniechęceniu.
Juliusz Cezar znów patrzył na podłogę. Decyzja została podjęta, ale nadal zastanawiał się, jak zareaguje jego matka. Tylko to go teraz martwiło. Myślał o wszystkim, co matka opowiedziała mu o wydarzeniach z czasów, gdy sam miał zaledwie kilka miesięcy. Czy historia powtórzy się i teraz to on stanie się ofiarą odwiecznej walki między optymatami a popularami? Czy skończy jak pozostali?
Poczuł delikatne ramiona żony obejmujące jego plecy.
Cezar zamknął oczy i pozwolił się przytulić.
Potrzebował tego.
Memoria prima
Matka Cezara
ROZDZIAŁ II
Domus rodziny Juliuszów, Rzym
99 r. p.n.e., dwadzieścia dwa lata przed procesem Dolabelli
Nadeszła pora wyborów, a więc również czas pełen przemocy.
Zdawało się, że gdy tylko zbliżała się epoka wyboru mężów, którzy mieli sprawować najważniejsze funkcje w Republice: stanowiska konsulów, trybunów ludowych i pretorów, brutalność, śmierć i szaleństwo swobodnie rozprzestrzeniały się po mieście.
Aurelia trzymała na rękach Gajusza Juliusza Cezara, ledwie kilkumiesięcznego syna. Dziecko przez całe popołudnie było spokojne, ale teraz zaczęło płakać obudzone krzykami dochodzącymi z atrium. Aurelia była zła. Tak trudno uśpić synka. Młoda matrona była przekonana, że to pobudliwe dziecko potrzebuje spokoju i harmonii, żeby zasnąć. Dlatego gdy tylko udawało jej się uśpić Gajusza, wszelkie odgłosy, które go budziły, wywoływały jej gniew. Wiedziała, że w Rzymie trwają wybory i dochodzi do wymykających się spod kontroli potyczek między politycznymi przeciwnikami, ale w tej chwili jej jedynym celem był odpoczynek potomka.
– Weź go! – Przekazała synka w ręce mamki-niewolnicy. – Spróbuj go uspokoić, a ja wymuszę na tych dzikusach ciszę albo przynajmniej zaprzestanie tych szalonych wrzasków.
Ruszyła zdecydowanym krokiem przez korytarze rezydencji rodziny Juliuszów, która teraz, od czasu jej zamążpójścia przed kilku laty, była również jej rodziną. Niosła ją złość. Zamierzała wejść do atrium, wzywając bogów i nakazując mężowi i jego przyjaciołom, żeby przestali krzyczeć. Nim jednak to uczyniła, dobiegł ją klarowny głos szwagra, Gajusza Mariusza.
Natychmiast się zatrzymała.
Mariusz był sześciokrotnie wybierany na konsula, pięć razy z rzędu, mimo że prawo nie faworyzowało tego rodzaju rozwiązania. Uwagę Aurelii zwrócił fakt, że po raz pierwszy, odkąd go znała, usłyszała w jego głosie… strach. Sześciokrotny konsul, zwycięzca dziesiątek potyczek i bitew z barbarzyńcami, którzy nękali Rzym, przemawiał z obawą… To znaczy, że musiało wydarzyć się coś poważnego.
Zastygła na końcu korytarza, tuż przy wejściu do atrium, i wytężyła słuch.
– Saturninus i Glaucja oszaleli – mówił konsul.
Aurelia zacisnęła usta. Saturninus i Glaucja sprawowali obecnie urząd trybunów ludowych. Pokiwała głową. Trybuni poza kontrolą… To zawsze oznaczało śmiertelną walkę z Senatem, bunt, zamieszki i krew na ulicach Rzymu.
Odetchnęła głęboko i weszła do atrium.
Nie pozdrowiła gościa, choć tak należało. W ten sposób chciała jednak okazać gniew, mimo że ostatecznie nie zaczęła wzywać bogów ani nie podniosła głosu. Zależało jej przecież tylko na tym, żeby wszyscy mówili spokojniejszym tonem.
– Dlaczego twierdzisz, że Saturninus i Glaucja stracili rozum? – spytała od razu Mariusza, stając u boku małżonka i na chwilę chwytając go za rękę w formie pozdrowienia. – Wasze krzyki obudziły dziecko. Mam nadzieję, że skoro przerywacie sen mojego syna, chodzi o coś poważnego, a nie o jeden z waszych zwykłych politycznych sporów.
– To nie jest jeden z naszych politycznych sporów, Aurelio – odparł jej mąż, spoglądając na nią z lekką dezaprobatą, ponieważ nie pozdrowiła gościa z należnym mu szacunkiem.
– Gajusz Mariusz wie, że zawsze jest u nas mile widziany – rzuciła w odpowiedzi na spojrzenie męża – i jako świetny żołnierz, którym jest, z całą pewnością docenia, że bez zbędnych wstępów przeszłam do rzeczy, prawda, najjaśniejszy mężu, rzymski konsulu? – zwróciła się do szwagra z lekkim uśmiechem.
Rzeczywiście Mariusz wolał, gdy w rozmowach unikano owijania w bawełnę. Był zwycięzcą w wojnach przeciwko królowi Jugurcie w Afryce oraz Cymbrom i Teutonom na północy. Lubił kobietę, którą poślubił jego szwagier. Aurelia była ładna, inteligentna i na pewno okazałaby się świetnym legatem legionów, jeśli tylko nie urodziłaby się kobietą.
– Nie ma potrzeby złościć się z powodu zachowania twej małżonki, Gajuszu. Jesteśmy z całą pewnością wśród przyjaciół – powiedział uprzejmie konsul i zaraz wbił wzrok w Aurelię. – Potwierdzam, nie chodzi o zwykły spór: Saturninus i Glaucja opłacili najemników, żeby zabili Memiusza, drugiego z kandydatów na konsula z ramienia optymatów.
– Przemocą odpowiedzieli na przemoc – stwierdziła Aurelia, sadowiąc się na kline. Gestem zaprosiła małżonka i Mariusza, by poszli w jej ślady.
Widząc, że to uczynili, spojrzała w stronę niewolnika atriense, wskazując mu, iż pragnie podjąć gościa jedzeniem i winem. Aurelię zaciekawiła rozmowa. Liczyła też, że jeśli mężczyźni położą się, by jeść i pić, złagodnieją i będą debatować spokojniej, a jej syn Cezar wreszcie uśnie.
– Przemoc przeciwko przemocy, to nie ulega wątpliwości, ale Senat w tego rodzaju starciach zawsze ma przewagę – wyjaśnił Gajusz Mariusz.
– Więc to Saturninus i Glaucja mają zmartwienie, bo nastawali na życie Memiusza, czyż nie? – powiedziała Aurelia i zachęciła Mariusza, by sięgnął po jeden z pucharów z winem, które pośpiesznie wnosili niewolnicy.
Jeśli dobrze jej usługiwano, Aurelia była wielkoduszną dominą, ale gdy jakiś niewolnik nie wykonywał sprawnie swoich zadań, potrafiła wyrazić gniew za pomocą rózg, których atriense używał z dużą brutalnością.
Mariusz pociągnął szczodry łyk wina i zaczerpnął głęboko powietrza. Miał wiele do opowiedzenia w krótkim czasie: tu, na miejscu, powinien podjąć decyzję na wagę życia i śmierci. Lubił pogawędki z Gajuszem Juliuszem Cezarem. Jego szwagier był mężem dyskretnym, niespecjalnie ambitnym, co w Rzymie było raczej niecodzienne, za to uważnie słuchał i zawsze udzielał interesujących rad. Mariusz czuł się też swobodnie przy Aurelii. W czasach, w których nieustannie dochodziło do zdrad politycznych, dom, gdzie można spokojnie porozmawiać, zostać wysłuchanym i poczuć wsparcie, był niczym balsam dla jego duszy. Mariusz niezwykle to doceniał. Odstawił puchar. Dostrzegł pytającą minę Aurelii. Postanowił pokrótce opowiedzieć o tym, co się dzieje, żeby mogła włączyć się do rozmowy.
– Po powrocie z północy, gdzie pokonałem Cymbrów i Teutonów, w Senacie poczułem się przyparty do muru. Moje wiktorie, jak również poprzednie zwycięstwo w Afryce sprawiły, że zaczęto się mnie bać, a dominujący w Senacie optymaci chcieli mnie odizolować. Jak wiecie, sprzymierzyłem się wówczas z Saturninusem i Glaucją ze stronnictwa popularów, których również prześladował Senat. Zawarliśmy pakt, ustalając, że pomożemy sobie nawzajem zdobyć kluczowe stanowiska w Republice: wówczas Glaucja został pretorem, Saturninus – trybunem ludowym, a ja po raz szósty objąłem urząd konsula. Saturninus i Glaucja poparli mnie również we wprowadzeniu w życie prawa, które pozwalało weteranom z moich legionów otrzymać ziemię uprawną na północ od Padu oraz w Afryce. To wywołało niechęć w Senacie, ale również wśród sprzymierzeńców z innych miast Italii. Uważali oni, że ziemie na północ od Padu należą do nich, bo zajmowali je przed inwazją Cymbrów i Teutonów. Saturninusowi, Glaucji i mnie udało się uspokoić Italików, dając im dostęp do nowych kolonii w Sycylii i Macedonii, ale to z kolei wywołało niepokój obywateli rzymskich, którzy postrzegali to jako swój przywilej. Żeby uśmierzyć niepokój ludu rzymskiego, uzgodniliśmy między sobą – Glaucja, Saturninus i ja – sprzedaż obywatelom Rzymu zboża po obniżonych cenach, co z kolei, podobnie jak rozdanie ziem i dostęp do kolonii, wprawiło w nerwowość senatorów. Moi weterani, którzy z tak wielką odwagą i wysiłkiem bronili Rzymu przed atakami barbarzyńców, zostali nagrodzeni i usatysfakcjonowani, lud jest spokojny, a Italikowie, nasi sprzymierzeńcy, już się nie burzą. Udało się osiągnąć stan niełatwej równowagi, w którym wszyscy coś zyskują.
– Wszyscy poza senatorami ze stronnictwa optymatów – zauważyła słusznie Aurelia.
Mariusz przytaknął i uśmiechnął się, widząc, jak sprawnie jego szwagierka odczytuje rzymską politykę.
– Wszyscy poza optymatami, zgadza się – potwierdził. – Oni widzą w tym jedynie masowe rozdawnictwo bogactw, czy to ziem, czy zboża, czy praw. Jako że mieliśmy za sobą lud i sprzymierzeńców, senatorowie nie byli pewni, czy nas zaatakować, jak to robili w przeszłości, na przykład wtedy, gdy Senat doprowadził do śmierci Grakchów zaraz po epoce Scypiona Afrykańskiego. Saturninus i Glaucja błędnie odczytali to wahanie Senatu, pomylili je ze słabością i podczas wyboru konsulów spiskowali, doprowadzając do zabójstwa Memiusza…
– Kandydata optymatów – przypomniała Aurelia.
– Kandydata optymatów – potwierdził Gajusz Mariusz i kontynuował opowieść: – Wobec takiej przemocy Senat postanowił działać. Nie tylko rozstawił po całym mieście bandy najemników, ale również wydał dekret senatus consultum ultimum.
Zapadła cisza. Gajusz Juliusz Cezar był bardzo poważny, nawet nie spróbował jedzenia. Z kolei Gajusz Mariusz wykorzystał chwilę milczenia, żeby skubnąć nieco sera. Nie był pewien, ile czasu minie, nim znów przyjdzie mu coś zjeść, a z doświadczenia wiedział, że z pustym żołądkiem lepiej nie stawiać czoła przeciwnikom.
– Czy również na mocy senatus consultum ultimum Senat wydał rozkaz egzekucji Gajusza Grakcha, jednego z pierwszych trybunów ludowych, którzy mu się przeciwstawili? – spytała Aurelia.
– Zgadza się – powiedział Gajusz Juliusz Cezar ojciec.
Mariusz nadal jadł, a Cezar ojciec, który wiedział więcej od żony, świetnie rozumiał, dlaczego nic nie mówi.
– Wobec tego – kontynuowała Aurelia – nowy dekret ma na celu… skończyć z Glaucją i Saturninusem?
– Zgadza się – powtórzył Cezar ojciec.
Mariusz wciąż jadł.
– Kiedy Senat wydaje senatus consultum ultimum, zwykle wyznacza kogoś, by wypełnił zawarte w nim rozkazy, prawda? – spytała ponownie Aurelia.
– Zgadza się – potwierdził jej małżonek.
– I kogo wyznaczył Senat tym razem?
Cezar ojciec nie odezwał się, tylko spojrzał na szwagra.
Gajusz Mariusz przestał przeżuwać. Połknął cały chleb i ser, które miał w ustach.
– Mnie, jako rzymskiego konsula – stwierdził.
– Chcą was podzielić – powiedziała Aurelia cichym, lecz wyraźnie słyszalnym w panującej w atrium ciszy głosem. – To byli twoi sojusznicy.
– Byli nimi – przyznał Mariusz. – Ale zabójstwa Memiusza podjęli się bez pytania mnie o zdanie.
– To prawda – powiedziała. Była przekonana, że tak poważną decyzję powinni byli podjąć wszyscy razem. – Nie pytali cię o zdanie w kwestii Memiusza, bo z wielkim prawdopodobieństwem nie zgodziłbyś się na to zabójstwo.
– Z całą pewnością – odparł Mariusz. – Nie tylko potępiam je z powodów moralnych, lecz również uważam je za poważny błąd: Saturninus i Glaucja uznali Senat za pokonany, tymczasem ja sądzę, że po prostu wyczekuje on odpowiedniej chwili, waży, w jaki sposób i kiedy uderzyć, żeby ponownie przejąć pełnię władzy. Chce wybrać na funkcje trybuna ludowego i pretora swoich zaufanych ludzi, którzy nie poprą rozdawnictwa ziem, bogactw i praw. W ten sposób wreszcie uda im się całkowicie mnie odizolować, zanim wymierzą ostateczny cios. W sensie metaforycznym albo rzeczywistym. Najemnicy Senatu wypełniają ulice Rzymu. Ja nadal mogę się swobodnie poruszać, bo eskortują mnie moi weterani, a także dlatego, że Senat nakazał, by mnie nie tykano, zanim nie opowiem się po jednej ze stron. Wyczekuje mojej decyzji: czy nadal będę chronić Saturninusa i Glaucję, czy też przejdę na stronę optymatów, wypełniając rozkaz zawarty w senatus consultum ultimum. Przybyłem tutaj, gdyż moja decyzja będzie miała wpływ na losy całej mojej rodziny i na was także, ponieważ jestem mężem Julii. Jeśli zignoruję rozkaz Senatu, jego najemnicy zaatakują mnie i być może również moich krewnych i przyjaciół… a nie mam tylu ludzi, żeby ochronić was wszystkich.
Zapadła napięta cisza.
– To Sulla – odezwał się po chwili Mariusz, wpatrując się w podłogę, jakby mówił do siebie samego. – To on sprawnie manipuluje tym wszystkim. Nie sądziłem, że się na to odważy, ale teraz widzę to jasno: chce zostać przywódcą optymatów i w tym celu musi zasłużyć się w oczach Metellusa i jego popleczników, którzy ciągle poszukują senatorów z odpowiednią energią, gotowych ze mną walczyć.
– Ale przecież Sulla brał udział w wojnie u twego boku – wtrąciła Aurelia. – W Afryce jako kwestor, jeśli dobrze pamiętam, a potem także jako twój podkomendny przeciwko barbarzyńcom na północy, nie tak było?
Mariusz spojrzał na nią.
– Tak było. Dobrze pamiętasz. Był też dobrym żołnierzem, umiał radzić sobie z wrogami, ale potem chciał przypisać sobie wszystkie zasługi. Wzbudziło to obrzydzenie wielu moich zaufanych ludzi i mnie samego. Dlatego odmówiłem mu wsparcia, gdy chciał ubiegać się o stanowisko pretora, i zachęcałem do udziału w wyborach Glaucję. Od tamtej pory Sulla kopie pode mną dołki w Senacie jak tylko może. Mimo to nie sądziłem, że jest zdolny do nawoływania do uchwalenia senatus consultum ultimum. Jest bardzo ostrożny.
– Przemoc ze strony Saturninusa i Glaucji mogła obudzić jego najbrutalniejszą stronę – skwitowała Aurelia. – Tym dekretem odpowiada na zabójstwo optymata Memiusza.
– Bez wątpienia. – Mariusz ponownie spuścił wzrok i się zamyślił. – Ale jest coś jeszcze… – Milczał przez chwilę; jego gospodarze również się nie odzywali, podczas gdy porządkował swoje myśli. – Na Jowisza! – zakrzyknął wreszcie. – To młody Dolabella. Teraz widzę wyraźnie.
– Dolabella? – spytali jednocześnie Aurelia i jej małżonek. Nie znali tego imienia.
– Oczywiście, że nie wiecie, kto zacz – stwierdził Mariusz. – Gnejusz Korneliusz Dolabella nie może przypisać sobie żadnych zasług. Jego ojciec owszem, ale on sam jeszcze nie. Jego cursus honorum, przebieg służby Republice nie błyszczy: niczym się nie wyróżnił i nie zajmował żadnego ważnego stanowiska, ale w Senacie czuje się jak ryba w wodzie i często widać go u boku Sulli, szepcze z nim i zachęca go do ostrych przemów. Dolabella łechce ego Sulli, popycha go do czynów, których tamten nie podjąłby się sam, ale które zapewnią mu przywództwo w stronnictwie optymatów. W ostatnich latach grupę konserwatystów zdominowali Metellusowie, ale wydają się zmęczeni i wielu widzi, że nie są w stanie stawić mi czoła. Sulla doprowadził do wydania senatus consultum ultimum przeciwko Saturninusowi i Glaucji, żeby postawić mnie w tej niewygodnej sytuacji, w której jestem obecnie. W ten sposób mści się na mnie. Wiedziałem, że prędzej czy później będę musiał stanąć do tej walki, ale nie sądziłem, że ta chwila nadejdzie tak szybko.
Ponownie zamilkł.
Gajusz Juliusz Cezar ojciec również nic nie mówił. Nie wiedział, co mu doradzić.
– A więc… podjąłeś już decyzję? – spytała Aurelia, ale natychmiast się poprawiła i zmieniła pytanie w stwierdzenie. – Podjąłeś już decyzję, dlatego tutaj przybyłeś. Żeby nas ostrzec.
– Zgadza się – potwierdził Mariusz, kiwając kilkakrotnie głową. – Aresztuję Saturninusa i Glaucję, nie ma wyjścia, zmusza mnie do tego senatus consultum ultimum i powaga ich zbrodni, doprowadzili do zabójstwa kandydata na konsula. Ale ich nie stracę. Umieszczę obu pod strażą moich weteranów i będę negocjował, żeby postawiono ich przed sądem. Nie wiem jeszcze, co z tego wyniknie. Nadchodzą burzliwe czasy, powinniście się mieć na baczności. Dopóki będę mógł, zostawię ludzi przed waszym domem.
Wstał.
– Dziękuję, Mariuszu – powiedział Gajusz Juliusz Cezar ojciec – za to, że o nas pomyślałeś.
– Bądźcie ostrożni – odparł konsul, zmierzając w stronę drzwi wyjściowych, odprowadzany przez oboje gospodarzy. – Stawię czoło Sulli. Częściowo dlatego, że to pod moim dowództwem zyskał sobie taką sławę. Teraz muszę powstrzymać jego wygórowane ambicje, ale ten Dolabella, który go podżega, zachęca… jest młody, z innego pokolenia. Zastanawiam się, kto przeciwstawi się jemu, gdy Sulli i mnie nie będzie już wśród żywych.
W tej chwili rozległ się płacz.
– Twój bratanek – powiedziała Aurelia. – Gajusz Juliusz Cezar. Zajmę się nim.
Mariusz tylko się uśmiechnął. W tamtej chwili nikt nie zdawał sobie sprawy z tego zbiegu okoliczności.
ROZDZIAŁ III
Wzgórze Kapitolińskie, Rzym
99 r. p.n.e., tej samej nocy
– Zdrajca! – zawył Lucjusz Apulejusz Saturninus, otoczony przez weteranów wojen w Afryce, których konsul przyprowadził, żeby wykonać senatus consultum ultimum.
Mariusz mógł wysłać grupę triumviri nocturni, nocnej straży miejskiej, która była mu winna posłuszeństwo jako konsulowi wykonującemu rozkazy Senatu, lecz w tamtym czasie zmieniającej się lojalności ufał jedynie swoim weteranom. Poza tym byli oni lepiej przygotowani do brutalności tej rzymskiej nocy.
W ten sposób doświadczeni żołnierze Mariusza, zahartowani w dziesiątkach bitew przeciwko Numidyjczykom, Cymbrom, Teutonom oraz innym wojowniczym i gwałtownym ludom, szybko przełamali opór wiernych Saturninusowi ludzi, których ten wystawił na ulicach prowadzących do świątyni Jowisza, gdzie się schronił. Najemnicy Saturninusa świetnie nadawali się do zabicia bezbronnego człowieka w ciemnym zaułku, jak zrobili to z senatorem Memiuszem, ale niewiele byli warci w starciu z byłymi legionistami przyzwyczajonymi do okrucieństwa bitew wojennych.
– Nie jestem zdrajcą, tylko tym, który umie przetrwać, Lucjuszu, tym właśnie jestem, na Kastora i Polluksa, nie oszalałem, jak ty i Glaucja – odparł Gajusz Mariusz, chwytając Saturninusa za ramię i pod eskortą wyprowadzając go ze świątyni.
– Pomogłem ci pozyskać te ziemie, które chciałeś rozdać swoim weteranom, tym samym, którzy teraz ci towarzyszą niczym łowcze psy… W ten sposób mi się odpłacasz?
– A ja pomogłem tobie i Glaucji w wyborach na trybuna i pretora – odparował Mariusz i ruszył przed siebie. – Wszyscy coś zyskaliśmy na naszym sojuszu, ale zabójstwo senatora, kandydata optymatów na konsula, nie może ujść płazem. Można wywłaszczyć senatorów z części ich ziem, poszerzyć prawa Italików i doprowadzić do pokrycia z publicznej kiesy kosztów zboża dla obywateli, ale rozpoczęcie krwawej walki przeciwko senatorom ani nie jest inteligentne, ani nie stanowiło części planu.
– Jesteś jednym z nich – rzucił mu pogardliwie Saturninus.
Gajusz Mariusz był przyzwyczajony do tego, że obie strony go wyzywały. Poruszał się zwinnie między interesami popularów a dążeniami optymatów, więc i jedni, i drudzy ostatecznie jego oskarżali o wszelkie problemy Rzymu. Milion razy wolałby znaleźć się na polu bitwy, na pustyniach Afryki czy w lasach północy, niż być częścią okrutnych walk w samym Rzymie, brutalnych starć charakteryzujących się nieograniczoną niczym przemocą, w których nigdy do końca nie czuł się swobodnie, gdyż nadal był bardziej żołnierzem niż politykiem.
Schodzili ze Wzgórza Kapitolińskiego w stronę forum, zostawiwszy za sobą trupy ludzi trybuna zmasakrowanych przez weteranów Mariusza. Obaj – aresztowany Saturninus i Mariusz, który go pojmał – czuli na sobie spojrzenia dziesiątków najemników. Ci znajdowali się na żołdzie senatorów. Obserwowali ich z najciemniejszych zakątków nocnego Rzymu: nieoświetlonego prawie żadną pochodnią. Stanowili większe zagrożenie niż najbardziej nieprzyjazne legionom germańskie lasy.
– Nie rozumiesz – przemówił po cichu Mariusz, nie zatrzymując się. – Albo aresztuję cię ja, albo wyślą kogoś mniej skłonnego ci pomóc. Ze mną masz szansę na sprawiedliwy proces. Beze mnie już padłbyś z rąk tych nędzników, którzy łypią na nas ze wszystkich stron.
– Sprawiedliwy proces? W Rzymie? – odparł Saturninus na poły cynicznie, na poły z przerażeniem.
– No dobrze, na Herkulesa – zgodził się Mariusz. – Coś takiego nie istnieje, ale dopóki będzie trwało jego organizowanie, zyskamy cenny czas i będziemy mogli negocjować.
Saturninus pokręcił głową.
– Jeśli nawet założymy, że chcesz mi pomóc, to wiedz, że Senat nigdy nie negocjuje. Jesteś jedynym, który tego nie rozumie, bo nigdy nie poruszałeś się sprawnie w polityce. Senat może ponieść porażkę, jak ta, którą mu zadaliśmy prawem agrarnym, stworzeniem kolonii dla Italików czy rozdawaniem taniego zboża. Albo atakuje. Nie istnieje nic pomiędzy. Teraz właśnie atakuje. Pomyliłem się, sądząc, że senatorowie są słabsi. Okazało się to błędem, ale najjaśniejszy mężu, optymaci z Senatu nigdy nie negocjowali i nigdy tego nie uczynią. Albo zostaną zniszczeni, albo zniszczą swoich przeciwników, jak to się dzieje od czasów Grakchów. Myślisz, że ocalejesz, bo wypełniłeś rozkaz i mnie aresztowałeś? Najpierw skończą ze mną, potem z Glaucją, a na koniec na pewno przyjdą po ciebie. Ich celem jest, żeby w Senacie zasiadali sami optymaci. Nie chcą senatorów negocjujących z ludem czy z Italikami. Nie chcą w kurii popularów. Pragną wszystkiego tylko dla siebie: niewolników, ziemi, władzy.
Ta diatryba Saturninusa, trzeźwiejsza, niż Mariusz spodziewał się po kimś tak zaszczutym, sprawiła, że konsul zamilkł. Przez kilka pełnych napięcia minut szli w milczeniu. Obu te chwile wydawały się nie mieć końca, przerażała ich możliwość, że wpadną w zasadzkę.
Mariusz znał waleczność swoich ludzi, ale wiedział także, że zbrojni, których opłacali optymaci, byli znacznie brutalniejsi niż najemnicy Saturninusa. Wśród senackich ludzi znajdowali się byli gladiatorzy oraz weterani wojenni, bardziej lojalni i lepiej opłacani dzięki środkom takich senatorów, jak Metellus, a może nawet sam Sulla, Dolabella czy inni.
– Dokąd mnie zabierasz? – spytał Saturninus. – Prosto na Skałę Tarpejską? Czy wolisz zamknąć mnie w Tullianum, abym w tym podłym więzieniu zgnił i umarł z głodu? Jestem twoim nowym Jugurtą?
Nawiązywał do afrykańskiego króla pokonanego przez Mariusza, którego podczas triumfu poprowadzono ulicami Rzymu, a potem zamknięto w więzieniu przy forum. Okazywał w ten sposób, że nie ufa do końca konsulowi i jego obietnicom.
– Idziemy do budynku Curia Hostilia, nie do Tullianum.
– Do domu senackiego… Zręcznie, przyznaję – uznał Saturninus i uśmiechnął się na poły dramatycznie, na poły ze smutkiem; może rzeczywiście Mariusz chce mu pomóc. – Wątpię jednak, że to ich powstrzyma. Są zdolni podpalić budynek i w ten sposób pozbyć się najbardziej wrogiego im trybuna ludowego od czasu Gajusza Grakcha.
– Nie, nie sądzę, żeby pozwolili najemnikom podpalić budynek Senatu – zaperzył się Mariusz. – Mamy do czynienia z ważnymi dla nich symbolami. Podpalenie własnej siedziby to byłby zły znak, w dodatku wyglądałoby to na czyn desperacki. Sprawiliby wrażenie słabych, pełnych obaw, niewahających się przed niczym w imię obrony własnej. Myślę, że spaliliby cię w każdym innym miejscu, nawet w świątyni któregoś z bogów. Jedynie wobec świątyni Westy lub budynku Senatu zadrżałaby im ręka. Wtargnięcie do tej pierwszej byłoby świętokradztwem, dlatego Curia Hostilia jest tej nocy dla ciebie jedynym bezpiecznym miejscem.
Stanęli przed mocnymi drzwiami z brązu. Panowały ciemności, ale pochodnie weteranów konsula oświetlały teren na tyle, że dało się dostrzec wielki obraz stanowiący część dekoracji Comitium naprzeciwko budynku Curia Hostilia. Mariusz przez chwilę mu się przyglądał. Był to ogromny mural przedstawiający sceny zwycięstw legendarnego Waleriusza Maximusa Messali nad Kartagińczykami oraz Hierona II na Sycylii podczas pierwszej wojny punickiej. Gigantyczny dowód tego, że władza Rzymu rozciąga się na cały świat, na inne ludy i terytoria, choć tymczasem w jego centrum wszystko pęka. Rzym był niczym ogromny owoc, błyszczący z wierzchu, lecz zgniły w środku.
Konsul westchnął i pokręcił głową.
– Otworzyć wrota! – nakazał i natychmiast go usłuchano. – Nie wychodź stąd, na Herkulesa – powiedział do Saturninusa przy pożegnaniu. – Moi ludzie cię ochronią. Uda mi się postawić ciebie i Glaucję przed sądem, a nawet nakłonić sędziów, by darowali wam życie i anulowali senatus consultum ultimum.
– Nie mamy niczego, co moglibyśmy zaproponować im w zamian – zauważył pogrążony w rezygnacji trybun. – Albo walka, albo śmierć, a jeśli ty…
– Mamy Metellusa – przerwał mu Mariusz.
– Nigdy, o przeklęty! – zakrzyknął w gniewie Saturninus, z jego ust płynęła czysta nienawiść. – Nigdy, na Jowisza!
– Zamknąć wrota! – To była jedyna odpowiedź Mariusza. Weterani popchnęli ciężkie drzwi z brązu.
Saturninus nadal wzywał bogów i przeklinał Mariusza. Zamknięcie go w budynku Senatu przekształciło to miejsce w zaimprowizowane więzienie w centrum Rzymu. Gdy trybun ludowy pozostał sam w pomieszczeniu oświetlonym ledwie dwiema pochodniami, które zapalili ludzie konsula, poczuł ironiczność swojej sytuacji. Miejsce, w którym przegłosowano jego wyrok śmierci, okazało się jego jedynym bezpiecznym schronieniem.
ROZDZIAŁ IV
Domus rodziny Juliuszów, Rzym
99 r. p.n.e., tej samej nocy
Gajusz Mariusz powrócił, a jego oblicze było jeszcze bardziej zasępione.
Juliusz Cezar ojciec i jego małżonka Aurelia ponownie przywitali go w atrium. Towarzyszył im Aureliusz Kotta, brat Aurelii, który przybył do ich domu w tym pełnym przemocy dniu, w którym najlepiej było pozostawać w gronie rodzinnym.
– Co się wydarzyło? – spytał Cezar ojciec, zapraszając gościa, by położył się na kline.
Mariusz odmówił, kręcąc głową.
– Nie ma już czasu ani na puchar wina, ani na odpoczynek. Nie tej nocy. Przyszedłem tylko po to, żeby wam powiedzieć, jak się sprawy mają, i ostrzec, abyście zabezpieczyli wszystkie drzwi i okna. Niech nikt tej nocy nie opuszcza domu. Poleje się krew. Spróbuję zapobiec wzajemnemu szlachtowaniu, ale nie wiem, czy mi się uda.
– Nie uda się – rzucił Kotta nieco wyniośle tonem, którego używają ludzie sądzący, że skoro tyle razy już przewidzieli konsekwencje wydarzeń, w momencie katastrofy mają prawo z upodobaniem i godnością powtarzać: „A nie mówiłem”.
Gajusz Mariusz zignorował sposób, w jaki Kotta skomentował jego słowa, i postanowił przełamać jego niechęć przedstawieniem dobrze przemyślanego planu działania.
– Zamknąłem Saturninusa w budynku Curia Hostilia, pilnują go moi weterani. Na ich czele postawiłem Sertoriusza, wiernego i walecznego męża. Glaucji jeszcze nie znalazłem, moi ludzie go szukają; ten wielki głupiec uważa, że w ukryciu będzie bezpieczniejszy niż pod moją pieczą. Zażądam procesu dla nich obu za to, że z całym prawdopodobieństwem nakazali zamordować Memiusza. To nie wszystko. Będę negocjował, aż zamienią im karę śmierci na wygnanie. Proces ma na celu tylko zyskanie na czasie.
Aurelia dostrzegła, że jej brat ponownie chce bez ceregieli wejść Mariuszowi w słowo. Nie wydało jej się właściwe używanie takiego tonu wobec sześciokrotnego konsula, który bronił granic Rzymu przed Jugurtą, przed Cymbrami oraz Teutonami, człowieka, któremu udało się ustanowić regularny żołd dla żołnierzy oraz rozdać zboże obywatelom. Taki mąż zasługiwał przynajmniej na szacunek, nawet jeśli, żeby osiągnąć tamte cele, sprzymierzył się z wątpliwymi moralnie postaciami, takimi jak Saturninus czy Glaucja. Optymaci wcale nie byli zresztą lepsi. Wydawali się pozbawieni wszelkich skrupułów.
Aurelia postanowiła więc interweniować i pierwsza postawić pytanie, które chciał zadać jej brat. Liczyła, że jeśli padnie ono z jej ust, w dodatku wyrażone bardziej umiarkowanym tonem, nie urazi Gajusza Mariusza, który w końcu był jej szwagrem i w swej uprzejmości zdobył się na to, żeby podzielić się z nimi nowinami o skomplikowanych ruchach w łonie rzymskiej polityki, do jakich doszło tej mrocznej nocy.
– Co możesz im zaoferować, żeby zgodzili się negocjować? Pytam o optymatów – uściśliła łagodnie, wręczając konsulowi napełniony własnoręcznie puchar z winem.
Mimo że wcześniej Mariusz powiedział, że nie ma czasu się z nimi napić, przyjął puchar i pociągnął łyk wina.
– Dziękuję. – Oddał jej naczynie.
Odstawiła je na tacę na stole, którą niewolnik szybko zabrał, usunąwszy się zaraz poza krąg światła rzucanego przez pochodnie.
– Zaoferuję optymatom powrót ich przywódcy, Kwintusa Cecyliusza Metellusa Numidyjczyka. Udam się teraz na pertraktacje z jego synem. Powrót z wygnania, do którego został zmuszony jego ojciec, może go przekonać.
Cezar ojciec przytaknął. Kotta milczał.
Gajusz Mariusz pożegnał się z nimi i po chwili kroczył ciemnymi ulicami Rzymu, na których wyczuwało się napięcie. Eskortował go regiment weteranów.
– Niczego nie uda mu się osiągnąć – orzekł kategorycznie Kotta w atrium rezydencji Juliuszów.
– Możliwe – zgodziła się jego siostra. – Ale byłabym wdzięczna, gdybyś w domu mojego małżonka, w domu należącym do gens Julia, zachowywał się jak osoba, którą jesteś, mianowicie jak gość, i tym samym powstrzymał się przed wprawianiem w zakłopotanie innych gości. Szanuję cię i kocham, bracie mój. Wiem, że często przemawiasz mądrze, rozumiem także, że Mariusz, najlepszy na polu bitwy, niekoniecznie jest taki w polityce, ale przynajmniej się stara. Stara się. To samo w sobie jest godne uznania.
Aureliusz Kotta nie odpowiedział, a potem zwrócił się do szwagra.
– Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe, Gajuszu Juliuszu Cezarze. Moja siostra ma rację, czasami przemawiam z nadmierną gwałtownością.
– Nie mam ci niczego za złe, ale, na Herkulesa, zgadzam się z Aurelią, że jesteśmy winni Mariuszowi szacunek. Zawsze pozostawał z nami w zażyłych stosunkach.
– Tego się właśnie obawiam – dorzucił Kotta. – Jego przyjaźń może się teraz okazać dla was niedogodna. Przewiduję, że Senat odzyska to wszystko, co stracił w ostatnich latach, w których dominowali Mariusz, Saturninus, Glaucja i inni popularzy. Najbardziej konserwatywni optymaci pójdą teraz na całość. Od jakiegoś czasu wyczekują tylko okazji; stało się nią zabójstwo Memiusza. Teraz nic ich nie powstrzyma. Ani nikt. Nawet Mariusz, nieważne, ile razy sprawował urząd konsula.
Ponownie zapadła cisza.
Niewygodna.
Napięta.
– Powinienem wrócić do domu – powiedział wreszcie Kotta, bo nie czuł się mile widziany, choć przecież powiedział jedynie prawdę, nawet jeśli trudną.
– Nie ma mowy, bracie – zaskoczyła go Aurelia. – Tu również jest twój dom. Prosiłam cię jedynie, abyś okazał uprzejmość innym gościom oraz, nawet jeśli prawie w niczym nie zgadzasz się z Mariuszem, przyznał przynajmniej, że ma rację, mówiąc, iż tej nocy miasto jest niebezpieczne.
Kotta skinął głową.
– W takim razie błagam cię, byś został z nami do świtu – dodała Aurelia, patrząc na małżonka.
Juliusz Cezar ojciec potwierdził zaproszenie.
– W tej chwili to najbardziej bezpieczne.
– Nakażę podać kolację: zjemy we trójkę – powiedziała Aurelia. – W czasach, gdy Rzym staje przeciwko samemu sobie, musimy trzymać się razem. Nie daję przyzwolenia na spory w łonie rodziny.
W atrium innego domus w dzielnicy Subura, Rzym
– Nie, przeklęci, nie!!
Pretor Glaucja, sojusznik Saturninusa i Mariusza w walce o prawo agrarne, krzyczał, gdy najemnicy Senatu wyciągali go na ulicę. Jak tylko otrzymał wieści, że przegłosowano senatus consultum ultimum przeciwko niemu i Saturninusowi, schronił się w domu przyjaciela. W pierwszym odruchu chciał opuścić miasto, ale ulice patrolowały już setki ludzi opłaconych przez najbardziej konserwatywnych optymatów – Metellusów, młodego groźnego Sullę i jednego z jego najbardziej krwawych pochlebców, Dolabellę. Było już za późno na ucieczkę.
Tak więc okopał się w domu przyjaciela, sądząc, że tego miejsca nie pilnują.
Mylił się.
Przyjaciel otworzył przed nim drzwi, a potem opuścił dom wraz z rodziną. Następnie zdradził Glaucję: powiedział najemnikom, gdzie go znajdą. Próbował w ten sposób odsunąć od siebie i bliskich zemstę senatorów.
Gruba belka sosnowa blokowała drzwi z solidnego drzewa, ale na niewiele się to zdało wobec taranów, których użyli najemnicy. Drzwi zatrzeszczały i ustąpiły pod przemożnym naporem zabójców.
– Nieeee, przeklęci! – wrzeszczał otoczony Glaucja.
Uzbrojeni w sztylety, teraz nakierowane na ofiarę, napastnicy spojrzeli w stronę tego, który im przewodził.
Do atrium wszedł Lucjusz Korneliusz Sulla.
Od razu zidentyfikował swoją ofiarę. Metellusowie podzielili zadania: Sulla miał zająć się pretorem Glaucją, a Dolabella Saturninusem, trybunem ludowym.
Sulla chętnie spełniał zadania wyznaczane mu przez optymatów. Jeśli chciał zyskać sobie ich szacunek, musiał zrobić na nich wrażenie zabójczą skutecznością. Nie tylko na polu bitwy przeciwko barbarzyńcom, gdzie już pokazał swoje zdolności, lecz również w Rzymie.
– Zabić go – rozkazał cicho, prawie szeptem, Sulla.
Nawet najbardziej mordercze komendy wypowiedziane dyskretnym tonem brzmią jeszcze bardziej ostatecznie, sprawiając wrażenie surowszych, jakby nie zostały wydane w gniewie i nienawiści, lecz stanowiły owoc rozważań i przemyśleń, a teraz tylko pozostawało je wykonać.
– Nieee, błagam! Nieee… na wszystkich bogów! – wrzeszczał Glaucja, gdy wbijano w niego sztylet za sztyletem.
Dziesiątki sztyletów.
Starannie.
Cierpliwie.
Powtarzalne pchnięcia dobrze opłaconych zabójców.
Domus Metellusa syna
Kwintus Cecyliusz Metellus syn przyjmował tej mrocznej i krwawej nocy konsula rzymskiego.
– Czego sobie życz-czysz? Dlacze-czego nam się naprzy-przy-przykrzasz, wrogu rodziny Metellusów? – rzucił mu z pogardą.
Jego jąkanie nie wynikało z nerwów, lecz było niemożliwym do przezwyciężenia defektem z czasów dzieciństwa. Ta słabość nie pozwalała na wygłaszanie publicznych mów i znacznie ograniczała jego karierę. Ale jako syn Metellusa Numidyjczyka, wielkiego przywódcy optymatów znajdującego się obecnie na wygnaniu, był ważną postacią wśród konserwatystów, niezależnie od problemów z mową.
Znajdowali się w atrium pełnym uzbrojonych mężczyzn: taki był klimat tej nocy.
Gajusz Mariusz wszedł w otoczeniu sześciu weteranów. Fakt, że pozwolili mu na uzbrojoną eskortę, oznaczał, że Metellus syn ma do dyspozycji wystarczająco dużo ludzi, żeby ta grupa nie stanowiła żadnego zagrożenia. Mariusz to odnotował. Ale przecież nie przyszedł tutaj walczyć, tylko negocjować. Aureliusz Kotta powtarzał, że to było możliwe. Czyżby miał rację? Wkrótce się przekona.
– Odłóżmy na bok dawne różnice, Metellusie.
Gajusz Mariusz nawiązywał do rywalizacji z ojcem swojego rozmówcy o dowództwo na wojnie w Afryce. Mariusz wyszedł z niej zwycięsko, co nie spodobało się Metellusom uważającym tamte walki za coś osobistego, za dziedzictwo rodziny, którego nie można nikomu przekazać. Mariusz nie tylko przejął dowództwo nad wojskami rzymskimi w Afryce, lecz również odniósł ostateczne zwycięstwo i przywiózł do miasta samego króla Jugurtę, a potem poprowadził go ulicami podczas swojego triumfu – ta demonstracja na zawsze stanęła Metellusom kością w gardle. Zwycięstwo, skuty łańcuchami król, cały tamten triumf – to wszystko powinno należeć do Kwintusa Cecyliusza Metellusa Numidyjczyka.
– Gdyby-by-bym miał na uwa-dze-dze nasze sp-p-pory z p-p-przeszłości, k-k-konsulu, w ogóle nie p-p-pozwoliłbym ci tu wejść – odparł Metellus syn z chłodnym spokojem, nieco dziwnym, czyżby wyrachowanym?
Mariusz rozejrzał się. Dziesiątki uzbrojonych mężczyzn stały w świetle pochodni, kolejni w cieniu, poza zasięgiem drgających płomieni.
– Wiem, że Saturninus i Glaucja posunęli się za daleko, ale powstrzymajmy się, nim cały Rzym spłynie krwią…
– Czasami k-k-krew oczyszcza – przerwał mu Metellus i dodał greckie zdanie, którego Mariusz nie zrozumiał: – Ὅλως εἰ τό τῶν ἡµέτερων ἐχθρῶν αἷµα ἐστίν *.
Wielu z obecnych znało grekę i roześmiało się z żartu właściciela ogromnego domus.
Mariusz był przyzwyczajony, że szydzono z jego słabej znajomości tego języka. Metellusowie uważali go za niewykształconego durnia, prostaka, który po prostu miał szczęście na wojnie. Konsul wiedział, że absurdalne było powtarzane przez nich na forum twierdzenie, jakoby jego wiktorie stanowiły tylko kwestię szczęścia, a nie umiejętności: było ich zbyt wiele – przeciwko Afrykanom, Cymbrom, Teutonom. Zarówno lud, jak i sami senatorowie będący jego wrogami nie mogli naprawdę myśleć, że wszystko zawdzięcza bogini Fortunie. Mimo to nie czuł się dobrze, gdy wyśmiewano jego nieznajomość greki. Ten kulturalny brak od zawsze czynił z niego obiekt żartów i niewybrednych słów, którym nie potrafił się przeciwstawić. Znał się na dowodzeniu legionami na polu bitwy. Dlatego postanowił zignorować obraźliwy komentarz i przeszedł od razu do głównego punktu negocjacji, które chciał rozpocząć z obecnym przywódcą optymatów.
– Powrót twojego ojca z wygnania w zamian za pakt, w którym zachowa się życie trybuna Saturninusa i pretora Glaucji – zaproponował.
Śmiech zamarł.
Zapadła cisza. Wszyscy patrzyli na Metellusa syna.
Kwintus Cecyliusz Metellus ojciec, znany jako Numidyjczyk, wyjechał z Rzymu przed głosowaniem w Senacie nad prawami zaproponowanymi przez Saturninusa. Trybun, pretor Glaucja i inni przywódcy popularów wykorzystali ten fakt i zarekwirowali jego liczne dobra, oficjalnie wykreślili go z listy senatorów i chcieli nawet pozbawić obywatelstwa Rzymu.
– P-p-powrót mojego ojca… – powtórzył w zamyśleniu Metellus syn. – Oraz od-d-danie mienia, p-p-przywrócenie go w kurii i zwrot oby-by-bywatelstwa oraz wszystkich p-p-praw?
– Oraz wszystkich praw – potwierdził bez wahania Mariusz.
Wśród zgromadzonych mężczyzn, widocznych w świetle pochodni oraz kryjących się w obszernych, pozbawionych oświetlenia zakamarkach, znów zapadła nerwowa cisza. Cisza w pustym pomieszczeniu ma charakter pokojowy, ale w obecności licznych uzbrojonych i napiętych ludzi staje się gęsta, niepokojąca, ciężka.
Metellus wybuchł śmiechem, który po kilku sekundach przerwał.
– Nie możesz nicze-cze-czego negocjować, k-k-konsulu. Zatwierdzono senatus c-c-consultum ultimum i ty masz tylko go wypełnić. P-p-poza tym…
Nie skończył zdania.
– Poza tym? – spytał Mariusz zdziwiony niewielkim zainteresowaniem, jakie okazał jego propozycji Metellus syn. Liczył, że powrót ojca, oddanie dóbr i obywatelstwa, przywrócenie do Senatu ze wszystkimi prawami skłoni go do paktowania, niemniej jednak…
– Poza tym jest już za p-p-późno… Na wszystko. Glaucja i Saturninus zostaną straceni – albo ty-ty-ty to zrobisz, jeśli zechcesz zachować swoją p-p-pozycję, albo zrobią to nasi ludzie. P-p-potem przejmiemy k-k-kontrolę nad Rzymem, my, opty-ty-tymaci, i Senat p-p-przywróci mojemu ojcu oby-by-bywatelstwo, dobra i miejsce w k-k-kurii. Nie jesteś mi do nicze-cze-czego p-p-potrzebny. Właściwie… – wyciągnął szyję, żeby popatrzeć z góry na Mariusza – jeśli się nie mylę, Glaucja p-p-powinien już być martwy. Lucjuszu?
Gajusz Mariusz odwrócił się i jego wzrok padł na niedawno przybyłego Lucjusza Korneliusza Sullę w tunice poplamionej krwią. Sulla pomagał Mariuszowi w czasach wojen afrykańskich schwytać samego króla Jugurtę, ale teraz skupiał się jedynie na zdobywaniu uznania Metellusów i optymatów. A więc tej nocy, jeśli nie wcześniej, zdecydowanie opowiedział się po stronie konserwatywnej.
– Tak właśnie jest – potwierdził Sulla, rzucając Mariuszowi wyzywające spojrzenie. – Glaucja przeszedł do historii. – Udawał, że chce strzepnąć krew z tuniki.
– Wiedziałem, że jesteś w to wplątany – rzucił mu z pogardą Mariusz. – Ale nie sądziłem, że sam dokonasz egzekucji.
– O nie, na Jowisza – zaprotestował rozbawiony Sulla. – Nie zbrukałbym sztyletu krwią kogoś tak nisko urodzonego jak Glaucja. Ale pretor nie przestawał się miotać, gdy moi ludzie go dźgali, więc krew tryskała na wszystkie strony. Szkoda z powodu plam, ale był to dobry spektakl.
Mariusz chciał mu odpowiedzieć, ale wtrącił się Metellus,
– A Saturninus? Na Herku-ku-kulesa, on jest najgorszy. Co o nim wie-wie-wiemy?
– Dolabella się tym zajmuje – odparł Sulla.
Mariusz nie znał Dolabelli, ale słyszał o jego ambicjach. Nie uznawał go za zdolnego do żadnych istotnych działań – dobrych czy złych – ani na wojnie, ani w czasach pokoju. W jego oczach jedynie zachęcał Sullę do opuszczenia szeregów samego Mariusza. Z tego względu konsul pozwolił sobie na drobny żart. Potrzebował tego. Wyśmiali go, zadrwili z jego słabej znajomości greki, z jego niezdolności do prowadzenia negocjacji, wzięli za kogoś niegodnego ich uznania, a przynajmniej szacunku lub strachu. Dlatego chciał odpłacić im pięknym za nadobne.
– Ha, ha, ha, ha! Na Jowisza Najwyższego, teraz ja się z was śmieję i czynię to z radością! – Zaraz wyjaśnił, na czym polega dowcip. – Tak, Saturninus to przywódca, którego szukacie, którego chcecie stracić za pośrednictwem mojej ręki, ale odbędzie się proces, podczas którego będzie mowa o wszystkim: o nadużyciach i być może zbrodniach Saturninusa, ale również o nadużyciach i zbrodniach Senatu. Zobaczymy, co zdecyduje lud. Zobaczymy, czy macie tylu ludzi, by przejąć kontrolę nad Rzymem, jeśli moi weterani i cały lud staną przeciwko wam. Saturninusa zatrzymałem i zamknąłem w budynku kurii, a wy nie zdobędziecie się na podpalenie Senatu. Mój najlepszy oficer Sertoriusz stoi tam na czele weteranów. Na pewno nie chcecie negocjować?
Metellus spojrzał na Sullę. W jego wzroku czaił się gniew. Nie chcieli, żeby doszło do publicznego procesu, nawet jeśli mogliby bez problemu przekupić sędziów. Tak jak przewidywał Mariusz, wyszłoby wtedy na jaw zbyt wiele sprawek Senatu, a to być może doprowadziłoby do buntu ludu. Sytuacja wymknęłaby się spod kontroli. Nie, plan polegał na tym, żeby stracić Glaucję i Saturninusa jeszcze tej nocy, z udziałem Mariusza. Po zniszczeniu trójprzymierza trybunatu ludowego, pretury i konsulatu oraz pozbawieniu stronnictwa popularów jego przywódców zamieszki powoli ustaną, a oni, optymaci, stopniowo przejmą kontrolę nad wszystkimi instytucjami władzy. Ale Saturninus chroniony przez weteranów Mariusza w budynku Senatu…
Sulla rzucił Metellusowi nieufne spojrzenie i zaraz potem zwrócił się w stronę Mariusza. Gajusz Mariusz: pięćdziesiąt osiem lat, sześciokrotny konsul, który odbył triumf. I on, Sulla: trzydzieści dziewięć lat, bez większych osiągnięć, pokonany w ostatnich wyborach na pretora na skutek sojuszu Mariusza z Saturninusem i Glaucją, patrzył, jak mijają pory roku, a jego cursus honorum praktycznie się nie zmienia, nie, jest wręcz blokowane przez Mariusza, który go nienawidzi. Czy po raz kolejny konsul wyjdzie na swoje? Za nic. Tym razem tak nie będzie. Mariusz popełniał poważny błąd: nie doceniał naturalnej błyskotliwości Dolabelli w budzeniu strachu. Jak dotąd zamanifestowała się ona w drobnych sprawach, które nie zwróciły uwagi konsulów, trybunów czy pretorów, ale odsłaniały jego perwersyjność. Sulla wiedział, że nadeszła jedna z tych decydujących chwil, w których jeden mąż zaczyna kroczyć w stronę upadku, podczas gdy drugi wznosi się ku chwale. Tej nocy Mariusz zaczynał schodzić ze sceny, a on się na nią powoli wspinał. Oderwał wzrok od konsula i znów zwrócił się w stronę Metellusa. Przemówił do niego pewnie, nie zostawiając miejsca na wątpliwości.
– Dolabella rozwiąże kwestię Saturninusa. Jest… – poszukał odpowiedniego przymiotnika – tak, Dolabella jest zmotywowany.
Metellus natychmiast zrozumiał, o czym mowa. Kilka miesięcy wcześniej ojciec Dolabelli zginął podczas nocnej sprzeczki ze stronnikami Saturninusa. Tak, bez wątpienia Dolabella ma motywację, żeby stracić osobę odpowiedzialną za śmierć ojca.
– Ale nie p-p-podpali b-b-budynku Senatu, p-p-prawda? – dopytał Metellus.
– Nie – odparł poważnie Sulla. – Dolabella znajdzie wyjście.
Gajusz Mariusz wpatrywał się w podłogę i milczał. Właśnie zdał sobie sprawę z osobistej motywacji Dolabelli. Tak, to mogło pobudzać jego wściekłość. Musiał wrócić na forum i wesprzeć Sertoriusza w obronie budynku Curia Hostilia.
Metellus wbił wzrok w starego konsula. Przez głowę przemknęła mu nawet myśl, żeby nakazać go zabić na miejscu, w tej samej chwili, ale senatorom by się to nie spodobało, bo wielu z nich nadal szanowało Mariusza. Jego legendarne zwycięstwo nad Teutonami pod Aquae Sextiae, które ochroniło Rzym przed inwazją być może okrutniejszą niż ta Hannibala, pozostawało żywe w pamięci wielu patres conscripti. Lepiej przestrzegać prawa i zniszczyć jednego wroga po drugim. Czas Mariusza nadejdzie. Dzień za dniem będą psuć jego prestiż. Nie pozostało mu wiele czasu. Spadnie z drzewa ambicji jak dojrzały owoc, jak tylu innych przed nim. Glaucja już nie żyje. Saturninus wkrótce pójdzie w jego ślady, Dolabella już się tym zajmie. A Mariusz… jeszcze nie teraz.
– Sądzę, że p-p-pora, by k-k-konsul opuścił mój d-d-dom – powiedział Metellus i dodał: – Arx Tarpeia Capitolii proxima.
Gajusz Mariusz nie odezwał się, ale wyraźnie zrozumiał rzuconą mu groźbę. Tak, „Skała Tarpejska znajduje się w pobliżu Kapitolu”. Była to aluzja do tego, że nawet będąc u szczytu władzy, reprezentowanego przez świątynię Jowisza na Wzgórzu Kapitolińskim, można skończyć na Skale Tarpejskiej, z której zrzucano przestępców i która rzeczywiście znajdowała się w pobliżu Kapitolu oraz forum. Konsul nie odpowiedział, ale zapamiętał sobie to ostrzeżenie. Nie pożegnał się. Odwrócił się i eskortowany przez swoich ludzi opuścił dom senatora Metellusa. Myślał tylko o tym, żeby jak najszybciej dotrzeć do Senatu. Całkowicie ufał, że Sertoriusz jest zdolny ochronić Saturninusa, ale kocie, gniewne spojrzenie Sulli ogłaszającego, że ten nędznik Dolabella rozwiąże problem, sprawiło, że postanowił wrócić na forum. Wątpliwości marszczyły mu czoło, miał wrażenie, że wkrótce wydarzy się coś strasznego.
* Zwłaszcza krew naszych wrogów.
ROZDZIAŁ V
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ VI
Dostępne w wersji pełnej
ROZPRAWA DRUGA
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ VII
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ VIII
Dostępne w wersji pełnej
Memoria secunda
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ IX
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ X
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XI
Memoria in memoria
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XII
Memoria in memoria
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XIII
Memoria in memoria
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XIV
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XV
Memoria in memoria
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XVI
Memoria in memoria
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XVII
Memoria in memoria
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XVIII
Memoria in memoria
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XIX
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XX
Memoria in memoria
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XXI
Memoria in memoria
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XXII
Memoria in memoria
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XXIII
Dostępne w wersji pełnej
ROZPRAWA TRZECIA
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XXIV
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XXV
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XXVI
Dostępne w wersji pełnej
Memoria tertia
Żona Cezara
ROZDZIAŁ XXVII
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XXVIII
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XXIX
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XXX
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XXXI
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XXXII
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XXXIII
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XXXIV
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XXXV
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XXXVI
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XXXVII
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XXXVIII
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XXXIX
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XL
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XLI
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XLII
Dostępne w wersji pełnej
ROZPRAWA czwarta
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XLIII
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XLIV
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XLV
Dostępne w wersji pełnej
Reus
Oskarżony
ROZDZIAŁ XLVI
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XLVII
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XLVIII
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ XLIX
Dostępne w wersji pełnej
Rozprawa piąta
Pierwsze posiedzenie sądu
ROZDZIAŁ L
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ LI
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ LII
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ LIII
Dostępne w wersji pełnej
Memoria quarta
Śmiertelny wróg Mariusza i Cezara
Dwukrotny konsul
Dyktator rzymski
ROZDZIAŁ LIV
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ LV
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ LVI
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ LVII
