Rycerz Cieni - Kel Kade - ebook

Rycerz Cieni ebook

Kade Kel

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Świat nie potrzebuje bohatera. Potrzebuje kogoś, kto przetrwa w cieniu.

Rezkin poległ. Tak sądzą wszyscy - przyjaciele, wrogowie, cały świat. Armia upadła, tron opustoszał, a cesarstwo chwieje się w posadach. Ale cień, który padł na Souelian, nie zniknął. Skryty w mroku, Rezkin działa poza światłem koron i zasad, wolny od obowiązków, ale związany przysięgą złożoną tym, których nie zdołał ochronić.

W królestwach trwają podchody o władzę, a pustka po Rezkinie rodzi więcej chaosu niż jego istnienie.

Lecz Rezkin nie szuka już tronu. Szuka zemsty. I odpowiedzi, które mogą spalić świat do gołej ziemi.

Aby ocalić to, co jeszcze zostało, musi zapomnieć, kim był. I stać się tym, którego nikt nie chciałby spotkać po zmroku - Rycerzem Cienia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 511

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

 

 

 

Mojej matce, która wychowała mnie na silną, niezależną i pełną empatii

Rezkin nie żyje.

Thresson poderwał głowę, a Caydeana ucieszył szok, jaki wymalował się na twarzy jego młodszego brata. Siedząca przy Thressonie kobieta krzyknęła, ale Caydean ją zignorował. Nie była istotna. Tak samo zresztą jak jego brat, który był przecież tylko drugim synem. A do tego Caydean miał go pod kluczem.

– A jednak, mimo wszystko, on cię zabije – wyszeptał niecichnący głosik w jego głowie, jak zawsze łagodny, zmysłowy i kuszący. Caydean napiął barki, wpatrując się w Thressona i zastanawiając się, co knuje.

– Kłamiesz – wysyczała kobieta.

Przypomniał sobie, że ma na imię Frisha.

– Ona cię zadźga – podsunął głos, a Caydean skierował podejrzliwe spojrzenie w jej stronę.

Przyjrzał się kratom i runom, które więziły tę dwójkę, a potem wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Często kłamię, ale nie w tej kwestii. Nasz brat uważał się chyba za swoistego zbawcę. Poświęcił się, ale w imię czego? Żeby uratować tę żałosną bandę buntowników, którą nazywał armią? Wyszło na to, że tak zwany imperator basenu Morza Souelskiego był głupcem, który zginął na marne. I tak pozabijam ich wszystkich.

– Dlaczego to robisz? – zapytał Thresson, wyraźnie pogrążony w żalu za bratem, którego nigdy nie poznał. Zawsze błagał o odpowiedzi jak pies o ochłapy. Caydean uważał, że nie przystoi to księciu Ashai, ale przecież Thresson nigdy nie zachowywał się zgodnie ze swoją pozycją.

– On wątpi w twoje zdolności. Sądzi, że jesteś słaby – rzekł głos.

Caydean warknął pod nosem.

– Ile już razy mnie o to pytałeś i ile razy odpowiadałem? Robię to, bo tak mi się podoba. – Uniósł pięść i zacisnął ją mocno, gdy mrok wlewał mu się w żyły. – Należy zmiażdżyć Ahn’an i Ahn’tep – wycedził przez zęby. Jego spojrzeniem zawładnęła moc. – Daem’ahn oczyszczą tę krainę z zarazy i będziemy nią rządzić tak, jak powinniśmy.

Choć oboje szarpnęli się w tył z przerażeniem w oczach, Thresson nie dał się zbyć.

– Jakiej zarazy? – spytał.

– On z ciebie szydzi – oznajmił głos.

Caydean grzmotnął pięścią w kraty celi i krzyknął:

– Zgnilizny duszy!

– Jesteś obłąkany, Caydeanie! – zawołał Thresson.

– Nie, nie tylko obłąkany – skomentowała Frisha drżącym głosem. – Widziałam to już wcześniej. Spójrz na jego oczy. On jest demonem.

– Teraz wiedzą – odezwał się głos. – Występują przeciwko tobie.

Ciało Caydeana zadrżało, gdy przetoczyła się przez nie fala śmiechu. Te żałosne istoty nie wiedzą, kto trzyma je w szponach. Gdyby wiedziały, groza na tyle zmąciłaby im myśli, że nie zdołałyby go wypytywać.

Nachylił się do prętów.

– Nie jestem byle Daem’ahn. Jestem samym Tkaczem Sfery, zabójcą CidHargi, pierwszym synem Gorokina, ojca Daem’ahn. Jestem dręczycielem Tehui’hiaka, następcą tronu H’khajnak, wielkim i potężnym Ygrethielem.

Oboje zamrugali, patrząc na niego ze zdezorientowaniem, a Caydean odwrócił się od nich z prychnięciem. Nie miało to znaczenia. Nie liczyli się. Zastanawiał się, czy może nie nadszedł czas, żeby się ich pozbyć, ale zwycięstwo miało znacznie słodszy smak, gdy miał się przed kim chełpić. Ból, jaki zadawał Thressonowi, sprawiał mu radość, a kontrola nad kobietą, z którą jego najmłodszy brat się zaręczył, dawała mu niemal równą satysfakcję. Teraz gdy Rezkin już nie żył, nie potrzebował dłużej tej kobiety, jednak golemka, która ją zastąpiła, przestałaby istnieć po jej śmierci, miał zatem nadzieję, że przekona ją, żeby dołączyła do jego sług, dopóki wciąż był czas zamienić je z powrotem.

Caydean dumnym krokiem przeszedł do komnaty transportowej, gdzie mieścił się portal do ścieżek biegnących pomiędzy krainami. Choć król nie dysponował mocą pozwalającą mu samodzielnie otwierać przejście, Berringish okazał się na tyle łaskawy, że przekazał mu urządzenie umożliwiające przemieszczanie się pomiędzy Kaibain a ukrytym schronieniem w Sandei. Berringish miał drugi egzemplarz, który był przenośny i mógł otwierać portale w dowolne miejsca, ale Rezkin, brat Caydeana, zniszczył go na polu bitwy. Była to poważna niedogodność, ale Caydean sobie z nią poradzi. Zwłaszcza gdy wykona już to, co zaplanował na resztę dnia. Uśmiechnął się do siebie, myśląc o obecnym zadaniu. Zamierzał wygrać tę wojnę, a jego wrogowie nawet się nie zorientują, co ich czeka.

Korytarz biegnący w piaskowcu był gładki, wyrzeźbiony przez eony działania wiatru. Ziarenka leżące pod nogami stanowiły świadectwo siły prądów powietrznych, które wyrwały je spomiędzy skał. Caydean wyobrażał sobie, że sam jest jak wiatr. Przez jakiś czas snuł intrygi, zanim dokonał ataku na królewski turniej na wyspie Skutton, ale działania rozpoczął na długo przed tamtym wspaniałym pogromem. Gdy wtedy zaatakował, Berringish uznał to za pochopne.

– Berringish w ciebie wątpił – wyszeptał głos.

Stary Sen twierdził, że wolał zaczekać, aż jego demoniczni słudzy zadomowią się w innych królestwach, ale Caydean okazał się niecierpliwy. Berringish kontrolował go już zbyt długo.

– I wciąż by cię kontrolował, gdyby mógł.

Ale Caydean wreszcie wyrósł z planów Sen i przejął władzę nad własnym przeznaczeniem. W przeciwieństwie do Berringisha nie postrzegał swojej niecierpliwości jako wady, lecz jako dowód determinacji i ambicji. Owszem, część jego sług została zniszczona w wyniku działań najmłodszego brata – a szczególnie bolesna okazała się strata młodego smoka – ale nie miało to znaczenia. To, co zamierzał zrobić, wynagrodzi tamte niedogodności, a najmłodszy brat już nie żyje, więc nie sprawi mu więcej problemów.

– Będzie cię nawiedzać po śmierci.

Dreszcz przebiegł Caydeanowi po plecach, ale odsunął od siebie tę myśl. Jego brat nie miał takiej mocy.

Przez chwilę zastanawiał się, gdzie teraz jest Sen. Nie słyszał ani słowa na jego temat od bitwy sprzed trzech tygodni i uważał za dziwne, że Berringish zaniedbał kontaktu. Być może Sen nie znalazł przekaźnika magicznego, żeby posłać wiadomość.

– On spiskuje przeciwko tobie.

Caydean opuścił kąciki warg i zmarszczył brwi, wychodząc zza rogu. Starzec zapewne werbował kolejne sługi w jakimś odległym królestwie. Caydean wiedział jednak lepiej. Słudzy stanowili tylko stratę czasu. Na co się zdadzą bez generałów, którzy będą nimi dowodzić? Potrzebował właśnie generałów i zamierzał ich zdobyć.

– Generałowie spróbują przejąć twój tron – znów odezwał się głos.

Nie, pomyślał Caydean. Podejmował środki, żeby temu zapobiec. Gdy już ich zbierze, generałowie będą służyć wyłącznie jemu. Nie zdołają wyrwać się spod jego kontroli, jak on zrobił z Berringishem.

W komnacie transportowej panowała cisza. Była to naturalna nisza w jaskini z piaskowca, na tyle duża, żeby pomieścić urządzenie i nic poza nim. Rzeźbione filary podtrzymujące portal były wygaszone, gdy ich nie używano, czyli oczywiście teraz, jako że oprócz Berringisha Caydean był jedyną żyjącą osobą, która mogła ich użyć.

– Przynajmniej o ile wiesz – wyszeptał głos.

Caydean mruknął z niezadowoleniem, podchodząc do run kontrolnych. Do tej głębokiej części jego kryjówki nie dopuszczano żadnych strażników. Jeśli nikomu nie pozwoli się tu wejść, nikt nie dźgnie go w plecy.

– Inni nie zawsze robią to, co im się każe – podsunął pomocny głos.

Caydean przemknął wzrokiem po ciemnych zakamarkach jaskini. Czy odkąd skupił się na elementach sterowniczych, cienie się przesunęły? Poczuł mrowienie zmysłów, a włosy na karku stanęły mu dęba. Uniósł rękę i wypuścił macki czarnej mocy ku zacienionym przestrzeniom. Macki smagnęły po grocie, ale nie chwyciły niczego. Galopujące serce Caydeana zaczęło się uspokajać, gdy uświadomił sobie, że jest sam.

– Nie, nigdy nie jesteś sam – rzekł głos.

Nie, nigdy nie jestem sam, pomyślał dziękczynnie, przypominając sobie głos, który ścisnął mu umysł, gdy był zaledwie sześcio- albo siedmioletnim dzieckiem, zanim w ogóle połączył się z Daem’ahn. Dzięki temu głosowi nieustannie zachowywał czujność, nieprzerwanie był świadom niebezpieczeństw płynących ze strony tych, którzy go otaczali, i czuł za to wdzięczność.

Aktywował runy. Moc popłynęła w górę filarów i bezgłośną falą rozkołysanego światła rozlała się pomiędzy nimi. Caydean podszedł do portalu, który mógł go przenieść z Sandei do siostrzanego urządzenia umieszczonego w jego prywatnym warsztacie w pałacu w Kaibain.

– Rozerwie cię na strzępy i rozproszy po całym Terralorze.

Ogarnął go strach, podobnie jak za każdym razem, gdy zbliżał się do portalu. Nie znał zasad działania mechanizmu, a zatem nie pokładał w nim zbytniej wiary. Postrzegał portal jako to, czym był w istocie: nienaturalną szczelinę w rzeczywistości. Nie ufał mu. Mimo to używał go, choć mroziło mu to krew i przyspieszało bicie serca. Caydeanowi strach nie był obcy. Czuł go często i silnie, choć oczywiście nikomu by się do tego nie przyznał. W wielu aspektach strach stanowił jednak jego najcenniejszy zasób. To on go napędzał. Pozwalał mu stawać się lepszym, górować nad konkurentami i odkrywać mnogość wymierzonych przeciwko niemu spisków. Strach nauczył go, że nikomu nie można ufać. I właśnie strachu użyje, żeby zmiażdżyć nie tylko Ashai, ale też każde królestwo w basenie Morza Souelskiego. W ostatecznym rozrachunku to dzięki strachowi osiągnie swój zasadniczy cel, czyli wyeliminowanie ras Ahn’an i Ahn’tep.

Caydean uspokoił nerwy, zacisnął pięści, przeszedł przez portal i został przetransportowany. W jednej chwili stał w kryjówce w Sandei, w następnej zaś w swoim prywatnym warsztacie na najniższej kondygnacji pałacu w Kaibain. Portal był niepokojący, ale użyteczny. Rozluźniwszy barki, Caydean rozejrzał się po swojej osobistej przestrzeni. Kompleks podzielono na cztery pomieszczenia: jedno duże i trzy odchodzące od niego mniejsze, w tym komnatę transportową, w której obecnie stał. Szybko przeszedł do centralnej części, gdzie znajdowało się kilka stołów roboczych, zastawionych butelkami, słoikami, kolbami i przyrządami do przygotowywania eliksirów oraz innych substancji. Wzdłuż ścian ustawiono regały, które promieniście sięgały ku środkowi pomieszczenia, gdzie umieszczono skrzynie i kufry z zapasami. Pokój po prawej ozdobiono pod kątem przeprowadzania rytuałów i składania ofiar, po lewej zaś zazwyczaj trzymano istotę bądź osobę, która miała stać się tą ofiarą. Nikogo tam teraz nie było, ponieważ Caydean dopiero miał się zająć ochotnikami.

Przeszedł przez pracownię i szarpnięciem otworzył drzwi prowadzące do małego przedsionka. Na sofach siedziało tam dwóch mężczyzn i kobieta. Ci pierwsi garbili się nad kośćmi do gry rozrzuconymi na podłodze, kobieta zaś pieczołowicie ich ignorowała, czytając książkę. Gdy wszedł, zatrzasnęła ją, a mężczyźni zgarnęli pospiesznie kości i wcisnęli je do sakiewki. Wszyscy zerwali się skwapliwie na nogi i skłonili nisko.

– Oni spiskują przeciwko tobie – wyszeptał wewnętrzny głos.

Caydean zmrużył oczy, przyglądając się całej trójce. Choć ich tu wezwał, nie podobało mu się, że zebrali się pod jego pracownią. Przywitali go w odpowiedni sposób, ale czy dość szybko? Czy wymienili ukradkowe spojrzenia? Czy nawet teraz rozmyślali o tym, jak mogliby się mu sprzeciwić? Zacisnął pięści i wypuścił wstrzymywany oddech. To wszystko nie miało znaczenia. Za mniej niż godzinę staną się niezdolni do jakichkolwiek podstępów.

– Zaczynamy – warknął, a potem obrócił się na pięcie i wszedł z powrotem do pracowni.

Troje ochotników ruszyło za nim przez uporządkowaną przestrzeń. Odsunął się na bok, żeby mogli wejść do komnaty rytualnej przed nim. Uśmiechnął się, widząc, jak ogarnia ich strach, kiedy po kolei przestępują przez zaklęcie ochronne strzegące progu. Ponieważ zostali już wcześniej poinformowani, jaką rolę odegrają w obrzędzie, zajęli odpowiednie pozycje, choć ich ruchy były drżące i niepewne. Szeroko otwartymi oczami popatrzyli po sobie, być może w poszukiwaniu pocieszenia, a potem spojrzeli na Caydeana z trwogą. Wiedział, że nigdy nie byli w podobnym pomieszczeniu, i jego wystrój zaczął im uzmysławiać, co za chwilę się stanie. Właśnie dlatego polecił im, żeby zatrzasnęli sobie kajdany na nadgarstkach i kostkach. Nie mógł pozwolić, by podczas rytuału wystraszyli się i podjęli próbę ucieczki. A podjęliby. Było to nieuniknione.

W ciemnej komnacie tańczyły cienie, skrywając tajemne runy i diagramy nakreślone na podłodze i ścianach, w wielu przypadkach krwią. Niektóre wykonano trwale za pomocą metalu lub kamienia o innej barwie. Inne namalowano, jeszcze inne zaś były tymczasowe i naniesione kredą. Liczne świece stały w odpowiednich punktach i zapaliły się, gdy tylko Caydean otworzył drzwi. Ochotnicy wzdrygnęli się, kiedy świece rzuciły długie cienie, a on niemal się roześmiał z absurdu sytuacji. Jeden z mężczyzn był wyraźnie mniej płochliwy niż pozostała dwójka i Caydean podszedł do niego, ciasno otoczony zaklęciami ochronnymi.

– Avikeevie, jesteś gotowy?

Twarz Avikeeva zhardziała, a jego ciemne oczy nabrały stanowczego wyrazu.

– Jestem, Wasza Wysokość.

Caydean przyjrzał mu się podejrzliwie.

– Nie będziesz mi sprawiał problemów?

Wargi Avikeeva wykrzywiły się w niesmaku.

– Jestem oddany sprawie. Gdy już zyskam moc, odnajdę zabójcę mojego pana i unicestwię go. W cierpieniach.

Caydean wiedział, że choć Avikeev ma ponad trzydzieści lat, to cechuje go impulsywny i porywczy temperament młodszego człowieka. Żarliwa motywacja i ambicja zapewniły mu miejsce u boku jego byłego pana. Mistrz bojowy Rhone był dla Caydeana pierwszym wyborem do rytuału, jaki zamierzał odprawić, mag jednak zginął, zatem trzeba było zadowolić się jego zastępcą – Avikeevem. Jeśli tylko mężczyzna zachowa rozsądek i nie będzie się opierał, obrzęd powinien przebiec gładko. Pozostałych dwoje również było potężnymi magami, ale nie posiadali wrodzonej mocy szkodliwej, jaką posługiwał się Avikeev, i raczej nie wpłynęliby na przebieg rytuału, nawet gdyby się przeciwstawiali.

– On obróci się przeciwko tobie. Powinieneś zabić go od razu i wybrać kogoś innego.

Caydean warknął i odwrócił się od Avikeeva, żeby zająć swoje miejsce na skraju kręgu złożonego z trojga skutych ochotników. Popatrzył na pozostałych: Triviana i Ulessę.

– Jesteście gotowi?

Ulessa przytaknęła, ale Trivian wyglądał, jakby miał wątpliwości. Caydean zmierzył go stanowczym, lodowatym spojrzeniem. Mężczyzna się skulił.

– T-tak, Wasza Wysokość. Jestem gotowy.

– To dobrze, bo gdybyś się opierał, zabiłbym cię i obdarzył tym zaszczytem kogoś innego.

– On jest słaby i będzie się starał uczynić ciebie słabszym – wyszeptał głos w umyśle Caydeana.

Trivian zacisnął szczęki i uniósł podbródek.

– To nie będzie konieczne. Jestem gotów.

Caydean nie musiał już spoglądać na tekst, żeby przeprowadzić rytuał. Przeglądał jego treść raz za razem, aż ją zapamiętał. Pomocne okazało się to, że pomagał mu w tym Ygrethiel, jego demon. Mimo że Ygrethiel nie miał praktyki w ludzkich obrzędach, dysponował eonami doświadczenia i wiedzy. Choć wcześniej Caydean planował skorzystać ze wsparcia Berringisha, nie zamierzał dłużej czekać na powrót zaginionego Sen. Rozpoczął rytuał inkantacją trwającą niemal godzinę. Zostały w niej zawarte zasady porozumienia pomiędzy nim a demonami, które chciał przywołać, zatem słowa i stojące za nimi zamiary musiały być bardzo konkretnie wyrażone. Następnie oddał swoją krew runom umieszczonym w podłodze, co stanowiło niewielką ofiarę za prawo do ich użycia. Nie miał nic przeciwko temu, mnóstwo mu zostanie. Wreszcie polecił ochotnikom, żeby podnieśli sztylety leżące u ich stóp i złożyli własną krwawą ofiarę na dowód swojego oddania. Pojękując i krzywiąc się, nacięli się płytko w przedramiona i karmazynową cieczą zbroczyli runy pod nogami.

Caydean przeszedł na bok pomieszczenia, żeby podnieść pierwsze z trzech naczyń. Były to proste gliniane słoje zamknięte korkami, ozdobione poszarpanymi, tajemnymi runami, jakie umieszczono też licznie na obwodzie sali. Zdawały się proste, lecz stanowiły kulminację dzieła życia Caydeana – dzieła, którego nawet on sam nie zdołałby powtórzyć. Pierwszy gliniany słój podał Avikeevowi, a kolejne Trivianowi i Ulessie. Avikeev rozpoczął zaśpiew, pozostali zaś poszli w jego ślady z tylko nieznacznie mniejszą pewnością siebie. Powietrze zgęstniało, gdy w kręgu run stopniowo narastała energia. Caydean uśmiechnął się, kiedy jego plany zaczęły się objawiać.

Avikeev zerknął na niego w poszukiwaniu potwierdzenia, a gdy Caydean skinął głową, mag otworzył naczynie. Trivian i Ulessa szybko uczynili to samo, po czym wszyscy troje równocześnie upuścili słoje, które rozbiły się o podłogę. Wezbrała z nich mroczna moc, atramentowy dym obdarzony świadomością. W oparach zaczęły formować się straszliwe obrazy, wyglądające niczym potwory z koszmarów sennych. Ulessa wrzasnęła, Trivian szarpnął się w pętach, Avikeev zaś wybałuszył oczy i rozchylił usta w bezgłośnym krzyku. Cała trójka szamotała się w łańcuchach, gdy przerażenie podpowiadało im, żeby uciekali. Zaraz potem demony pomknęły ku nim, wdarły się przez otwory ciała i wypełniły ich swoją potężną obecnością.

– Obezwładnią cię. Zniszczą cię – powiedział głos w myślach Caydeana.

Zimny dreszcz przebiegł mu po grzbiecie. Czy te demony mogły obrócić się przeciwko niemu? Czy zdołałyby go obezwładnić? Nie, przecież podjął wszelkie środki bezpieczeństwa. Demony były spętane jego wolą równie mocno jak przykuci teraz do nich ochotnicy. Poza tym Ygrethiel był ich następcą tronu. Choć w H’khajnak cieszyli się najwyższą demoniczną rangą, wciąż był potężniejszy niż oni wszyscy razem wzięci.

Caydean uniósł ręce i cała trójka z uśmiechami uklękła przed nim.

– Moi generałowie, witajcie w kranie żywych – oznajmił. – Przynieśmy jej chaos i grozę.

Twarz Triviana wykrzywiła się w złośliwym uśmieszku.

– Śmierć Ahn’an.

– Śmierć Ahn’tep – wygłosiła Ulessa.

– I niewypowiedziane koszmary Wessonowi Sethowi – rzekł Avikeev, wwiercając się w niego wzrokiem.

Wesson wysunął się z ciepłych objęć Celise, a Kai rzucił mu porozumiewawczy uśmieszek. Mag zarumienił się i pochylił głowę.

Kai zachichotał.

– Wielki i potężny mag bojowy wstydzi się, że ktoś widzi go z kobietą. I to jeszcze piękną.

– Nie lubię chełpić się swoim szczęściem – mruknął Wesson, otwierając szeroko drzwi, żeby adwersarz mógł wejść. Komnaty Wessona w pałacu na Cael były bardzo skromnie wyposażone i pozbawione dekoracji, nie licząc kolorowego chodnika w części salonowej. Celise utkała go ze strzępków tkanin, które dostała od krawcowych.

– Och, tylko o to chodzi? – zapytał Kai, jakby już znał odpowiedź.

Wesson wskazał na jedno z zaledwie dwóch krzeseł, solidnych, nawet jeśli nie całkiem wygodnych.

– Czy mogę ci w czymś pomóc, adwersarzu Kaiu?

Kai usiadł, pochmurniejąc, i zerknął na Celise, która najwyraźniej udawała, że nie podsłuchuje, gdy ścieliła łóżko stojące w przeciwległym kącie pokoju. Skierował uwagę z powrotem na Wessona.

– Nadeszła pora, żeby wrócić do Pagórka Gartenów. Krąży mnóstwo pogłosek, że prawdziwy król nie zginął. Takie doniesienia docierają do nas z niemal każdego królestwa. Królowa Erisial z Lon Lerésh uznała za oficjalne stanowisko swojego państwa, że on żyje.

Wesson przytaknął z ciężkim sercem, ponieważ on sam i inni Caelczycy znali prawdę.

– Oczywiście, że tak ogłosiła. Śmierć Rezkina stawia ją w trudnej sytuacji. Jej miejsce na tronie przestaje być bezpieczne. Ktoś z pewnością spróbuje ją zamordować, skoro zniknęło zagrożenie, że po jej zgonie Rezkin odziedziczyłby tron. Ale to niemożliwe. Sześć miesięcy temu pochowaliśmy jego ciało pod ruinami. Nawet Rezkin nie jest zdolny pokonać śmierci, wbrew temu, co mówią pogłoski.

– Ja to wiem i ty to wiesz, ale inni w to nie wierzą – odparł Kai. – Musimy udać się do grobowca, żeby potwierdzić zgon. Ty musisz tam być, bo ustawiłeś zabezpieczenia wokół grobu. Zabierzemy ze sobą opiekuna Finwy’ego. Zaświadczy w imieniu Świątyni, że Rezkin istotnie nie żyje. W wizji lokalnej wezmą też udział przedstawiciele Ferélle, Lon Lerésh i Gendishenu.

– Z pewnością Caydean zostawił ludzi na straży grobowca – uznał Wesson.

– Prawda, ale nie będziemy tam długo. Azeria uważa, że potrafi otworzyć ścieżkę bezpośrednio do grobów.

– Mamy szczęście, że eihelvanan zostali u nas – odparł mag. – Wygoda podróżowania ścieżkami to jedno, ale jestem pewien, że gdy zabrakło Rezkina, cytadela i jej upiorni strażnicy shielreyah nie pozwoliliby nam tu dłużej przebywać. Najwyraźniej potrzebują mocy Spirétua.

Kai przytaknął.

– Entris twierdzi, że został, bo jego obowiązkiem jako Spirétua-lyé jest niszczyć demony.

Wessona przebiegł dreszcz, gdy przypomniał sobie zapewnienia Entrisa, że on sam został związany z demonem, gdy przebywał w łonie matki. Mag rozumiał, że demony nie są nieodłącznie złe. Były istotami chaosu, a on nie czuł się jak demon. Przełknął z wysiłkiem ślinę, gdy uporczywa myśl podszeptywała mu, że nie do końca tak jest. Prawda wyglądała tak, że gdy czasami stosował moc szkodliwą, czuł się jak ucieleśnienie chaosu i ekscytowała go wizja wyzwolenia tego chaosu na świat. Przypuszczał, że ma szczęście, że Spirétua-lyé jeszcze go nie zabił.

Wesson szybko spakował torbę – na wypadek gdyby sytuacja wymknęła się spod kontroli – i wyszedł za adwersarzem Kaiem z komnaty. Spotkali się z Azerią w wielkim przedsionku pałacu, gdzie miała otworzyć wejście na ścieżki umożliwiające szybsze podróżowanie pomiędzy miejscami, a nawet krainami. Nie była sama. Towarzyszyli jej Spirétua-lyé Entris, adwersarz Farson, jak zawsze opanowany kapitan Jimson, czeladniczka uzdrawiania i wojowniczka Reaylin, magini żywiołów Nanessy Threll oraz zmiennokształtna omessa, wilczyca Tiseyi. Przyszło również troje przedstawicieli innych królestw. Po jednej stronie stał kuzyn i następca Rezkina, lord Tieran Nirius, będący również czeladnikiem magii życia. Obok niego trzymała się lady Frisha, niegdyś narzeczona Rezkina, lecz teraz zalecał się do niej Tieran. Wesson czuł się niekomfortowo w jej towarzystwie, odkąd wrócili z Ashai. Miał wrażenie, że coś jest z nią nie tak, lecz nie potrafił określić, co konkretnie. Z początku tłumaczył jej zachowanie reakcją na wieść o śmierci Rezkina, ale nawet teraz, sześć miesięcy później, wydawała mu się dziwna.

Lord Tieran wyciągnął za nią rękę, gdy Frisha wystąpiła naprzód.

– Chciałabym pójść z wami – powiedziała.

– To nie jest podróż dla damy, która nie dysponuje możliwościami pozwalającymi jej się bronić – odparł Kai.

– Adwersarz ma rację – zgodziła się Azeria. – Ścieżki bywają niebezpieczne, a im więcej osób pozbawionych magii zabieramy ze sobą, tym dłuższa droga.

Frisha zmierzyła ją lodowatym spojrzeniem, po czym uniosła butnie podbródek.

– Muszę zobaczyć ciało Rezkina – oznajmiła. – Muszę zyskać pewność, że nie żyje.

– Lady Frisho, od jego śmierci minęło sześć miesięcy – powiedział kapitan Jimson. – Jego ciało nie wygląda już tak, jak je zapamiętałaś. Uwierz mi. Nie chcesz go oglądać w takim stanie.

Frisha popatrzyła na niego gniewnie.

– Nie mieszaj się do tego, kapitanie – warknęła. – Nie mówiłam do ciebie. – Jimson wyglądał, jakby został uderzony w twarz, ale nie odzywał się już, gdy Frisha podchodziła powoli do Kaia. Musnęła palcami jego rękę i odezwała się ulepkowatym głosem: – Adwersarzu Kaiu, muszę zobaczyć jego ciało na własne oczy. Żeby móc zamknąć ten rozdział. Z pewnością możesz zrozumieć kobiecą potrzebę. – To ostatnie wypowiedziała z ponętnym uśmiechem, który wydawał się naturalny, lecz zupełnie nie pasował do oblicza Frishy.

Wesson dostrzegł ostre spojrzenie Farsona patrzącego na Frishę. Instynkt znów podpowiadał mu, że coś jest z nią nie tak, ale mag potajemnie przeprowadził na niej wiele testów i niczego nie odkrył.

Kai delikatnie ujął dłoń Frishy i zdjął ją z siebie.

– Ta podróż może okazać się niebezpieczna i wszyscy będą mieli role do odegrania. Musisz zostać tu, gdzie będziesz bezpieczna.

Lord Tieran podszedł i wziął ją za rękę.

– Posłuchaj go, Frisho. Nie ma powodu, żebyś szła, a tu nic ci nie grozi.

Twarz dziewczyny wykrzywiła się w złości. Frisha wyrwała rękę.

– Chcesz powiedzieć, że będę im wchodziła w drogę. Nie jestem taka delikatna, jak uważacie. Pewnego dnia zobaczycie, na co mnie stać. – Po tych słowach obróciła się i odeszła gniewnym krokiem, żeby zniknąć za rogiem.

– Przepraszam za zachowanie Frishy – rzekł Tieran z zażenowaną miną. – Nie wiem, co jej się stało, ale na pewno wkrótce jej przejdzie.

Wesson nie widział w nim tej pewności.

– Mocno przeżyła śmierć Rezkina – uznał Kai.

Tieran pokręcił głową.

– To się zaczęło, jeszcze zanim dotarły do nas wieści o jego śmierci. Po prostu zrobiła się... inna. Bardziej nieprzewidywalna i... ach... asertywna, chyba można powiedzieć.

Po otaczających go niekomfortowych minach Wesson mógł stwierdzić, że wszyscy zauważyli, jak asertywna zrobiła się w istocie Frisha ostatnimi czasy. Nie była już chowaną pod kloszem kupiecką córką, jaką znali, i jedynie nieustępliwość lorda Tierana, żeby zaloty odbywały się w stosowny sposób, powstrzymywała ją przed zrobieniem skandalu. Wesson zastanawiał się, czy odkąd we Frishy zaszła zmiana, zaloty nie stanowią dla Tierana wymówki, żeby odkładać poważniejsze zamiary.

Lord Tieran życzył im powodzenia, a następnie oddalił się tą samą drogą, co wcześniej Frisha. Azeria zabrała się do otwierania portalu, który miał ich przenieść do Pagórka Gartenów. Powietrze przed nimi rozszczepiło się nagle, ukazując mglistą bramę. Azeria weszła pierwsza, po niej Kai i pozostali. Wesson wkroczył na ścieżkę jako ostatni i pęknięcie się za nim zamknęło.

Mag nie widział na ścieżce niczego oprócz mgły jaśniejącej łagodnym, rozproszonym światłem. Grunt pod jego stopami był gładki niczym wypolerowany marmur i ciemny jak noc. Nie otaczały ich żadne ściany, drzewa czy cokolwiek innego, chyba że skrywały się w oparach, a jednak Azeria pewnie prowadziła ich naprzód.

– Skąd wiesz, którędy iść? – spytał, a jego głos poniósł się tylko na tyle daleko, by zdołała go usłyszeć.

– To element moich zdolności czy też talentu, jak ty byś to nazwał. Jako wytyczająca ścieżki potrafię wyczuwać ich kierunek i odległość do celu. Jednak gdy otwieram drogę, nie umiem określić, jak będzie wyglądała. Zależy to od tego, kto ją przemierza. Trzymajcie się w pogotowiu. Ta mgła wiele ukrywa.

– Jak długo tu będziemy? – zapytała Nanessy Threll, idąca obok Entrisa tuż za Kaiem.

– To niedaleko – odparła Azeria. – Moim zdaniem około trzech godzin (istak).

– Jedynie trzy godziny, żeby dotrzeć aż do zachodniego Ashai? – zdziwiła się Nanessy, otwierając szeroko oczy.

Azeria skinęła głową.

– Byłoby krócej, tyle że podróżujemy z kilkoma osobami niemagicznymi. Gdybym szła sama, odbyłoby się to niemal natychmiast.

– O rany, z takim talentem w ciągu paru minut możesz znaleźć się gdziekolwiek na świecie – skomentowała Nanessy. – Co za niesamowita zdolność.

– Mogę podróżować tylko tam, gdzie już kiedyś byłam – wyjaśniła Azeria.

– Zresztą nie jest rozsądne, żebyśmy udawali się do licznych miejsc, skoro ludzie wierzą, że dawno wyginęliśmy, lub zapomnieli, że w ogóle istnieliśmy (istak) – dodał Entris.

– Dlaczego tak jest? – spytał Farson. – Jeśli żyjecie tak długo i możecie z taką łatwością się przemieszczać, powinniście być znani w każdym królestwie. Moglibyście zasiedlić cały Terralor.

– Nasze szeregi nie są tak liczne, a wytyczający ścieżki są rzadcy, bardziej nawet niż Spirétua (yelouis) – odparł Entris. – Żyjemy długo, ale być może właśnie dlatego nie jest nam tak łatwo się rozmnażać. Czasami mija wiele pór roku, kiedy nie dochodzi do żadnych narodzin. Nasi starsi wciąż pamiętają czas, gdy toczyliśmy wojnę z ludźmi, w wyniku której nasze szeregi uległy przerzedzeniu. Później zgromadziliśmy się w małych społecznościach oddzielonych wielkimi odległościami. Założyliśmy je z dala od ludzi, żeby zmniejszyć ryzyko kolejnej wojny. Ludzie rozprzestrzeniają się jednak szybko, nadchodzi zatem czas, gdy nie zdołamy już się izolować.

– Kto zwyciężył w tej wojnie? – spytała Nanessy.

Entris mruknął pod nosem.

– Nie uważam, żeby dało się wyłonić zwycięzcę. Obie strony poniosły ciężkie straty (yelouis). Przywódca ludzkich agresorów został zabity, a pozostałych w końcu znużyły walki. Eihelvanan wycofali się do naszych społeczności, a ludzie nas nie ścigali. Z biegiem lat zapomnieli o naszym istnieniu.

– To dość rozczarowująca opowieść – mruknęła Reaylin.

– Bo to nie opowieść – odrzekła Azeria – tylko historia.

– Zatem nienawidzicie ludzi? – spytała Reaylin. – W sensie z powodu wojny?

Entris i Azeria wymienili spojrzenia.

– Nie winimy wszystkich ludzi za błędy niektórych z nich – odpowiedział Entris. – Zdarzały się czasy, gdy eihelvanan i ludzie żyli w pokoju obok siebie. I nawet podczas wojny nie wszyscy byli naszymi nieprzyjaciółmi. Obecnie nie postrzegamy ludzi jako wrogów, ale zachowujemy ostrożność (spretu).

Gdy Wesson rozważał słowa Entrisa, zastanawiał się, czy sam okazałby się tak wspaniałomyślny. Gdyby część eihelvanan wypowiedziała wojnę jego ludowi, czy widziałby wrogów w nich wszystkich? Gdy zaś wojna dobiegłaby końca, czy zdołałby wybaczyć im zadaną śmierć? Uznał, że odseparowanie się na jakiś czas zapewne było rozsądne, ale co się stanie, jeśli ludzie na nowo odkryją istnienie eihelvanan? Potrzeba by było wielkiego przywódcy, żeby zaprowadzić pokój pomiędzy rasami. Bez kogoś takiego strach i nieufność ogarnęłyby serca ludzi i zapewne na nowo rozgorzałaby wojna. Tyle że teraz eihelvanan nie mieliby dokąd się oddalić.

Kilka godzin później Azeria zatrzymała się gwałtownie.

– Dotarliśmy – oznajmiła.

Wszyscy czekali, gdy otwierała portal, żeby opuścić ścieżkę. Adwersarze Farson i Kai przeszli przez niego pierwsi, a później przedstawiciele królestw, Jimson, Reaylin, Nanessy, Tiseyi i Wesson. Dwoje eihelvanan miało wyłonić się jako ostatni, gdy adwersarze potwierdzą, że teren jest czysty, ale wcale nie był czysty. Najwyraźniej Caydean rzeczywiście zostawił straże w ruinach.

Wesson rzucił się na bok, gdy pomknął ku niemu lodowy pocisk grubości jego przedramienia. Lód uderzył o skruszoną ścianę wspaniałej niegdyś posiadłości i rozbił się na mnóstwo drobnych okruchów. Seth szybko wzniósł wokół siebie kilka zaklęć ochronnych, jednocześnie podnosząc się na nogi, po czym rozejrzał się w poszukiwaniu napastnika. Ujrzał Nanessy toczącą pojedynek z wyszkolonym magiem bojowym, ale to nie był ten, który go zaatakował. Reprezentanci królestw skulili się za zniszczoną ścianą. Adwersarze, Jimson i Reaylin walczyli ze zbrojnymi z armii Caydeana. Nagle zza ruin wyskoczył wielki wilk i powalił jednego z żołnierzy zbliżających się z boku do Reaylin. Kolejny lodowy pocisk uderzył w zaklętą tarczę Wessona, który wreszcie dostrzegł napastniczkę chowającą się za murem.

Wesson po ciśnięciu w tamtym kierunku kilku salw wślizgnął się za ścianę obok siebie i zaczął przesuwać się ku kobiecie. Przestępując zwinnie nad gruzami, stosował niektóre z czarów kryjących, nad którymi pracował, odkąd poznał Rezkina. Wyciszył kroki i zaciągnął wokół siebie cienie, których miał pod dostatkiem, bo niemal zapadł już wieczór. Jakiś mężczyzna przeleciał nagle nad murem i wylądował mu na drodze. Obcy mag poderwał się na nogi, nie zauważając Wessona, i przeskoczył z powrotem nad niską przeszkodą. Wesson posłał w ślad za nim zaklęcie, ale miało ono detonować dopiero po chwili. Następnie ruszył w stronę ostatniej znanej lokalizacji swojej pierwotnej napastniczki.

Zatrzymawszy się za rogiem, wziął głęboki oddech. Wiedział, co powinien zrobić, i nie podobało mu się to. Deklarował dawniej Rezkinowi, że nie będzie zabijał, ale było to myślenie życzeniowe naiwnego adepta. Od tamtej pory zabił już wiele osób, a jednak podkradanie się do tej magini wywoływało w nim taką samą odrazę jak za pierwszym razem, gdy pozbawił kogoś życia. Tyle że teraz robił to celowo. Przełknął żółć podchodzącą mu do gardła i wyłonił się zza rogu. Wyzwolił zaklęcie, gdy tylko dostrzegł kobietę, i zaraz potem pożałował, że nie może tego cofnąć. Tuż przed tym, jak czar uderzył w nieprzyjaciółkę, Wesson zdołał wznieść wokół niej tarczę ochronną. Zaraz potem jego zaklęcie ugodziło potężnie, wstrząsając całym szczytem wzgórza, rozrzucając na wszystkie strony gruz i zwalając Wessona z nóg.

Gdy kurz opadł, Wesson dostrzegł, że kobieta leży nieruchomo na ziemi, a z czarnej szaty magini bojowej zostały strzępy. Pospieszył ku niej, wyszeptując pod nosem swoje nadzieje, że jej nie zabił. Odsunął jej z twarzy jasne włosy i sprawdził, czy oddycha. Odkrył, że wciąż żyje, ale krwawi z licznych rozcięć na odsłoniętej skórze. Potrząsnął nią, ale się nie ocknęła. Wstał szybko i rozejrzał się po ruinach w poszukiwaniu pozostałych. Potrzebował minuty, żeby odnaleźć Reaylin, która właśnie przebiła mieczem żołnierza. Wesson zawołał ją i zaraz do niego dołączyła. Dyszała ciężko, gdy znalazła się u jego boku.

– O co chodzi? – sapnęła. – A tak w ogóle, to dzięki za ostrzeżenie. Niemal zginęłam, gdy twój czar pchnął mnie na przeciwnika.

Wesson pobladł.

– Przepraszam. Nie planowałem tego.

– No to czego potrzebujesz?

Wesson wskazał nieprzytomną kobietę u swoich stóp.

– Chcę, żebyś ją uleczyła.

– Co? Ale ona jest wrogiem. Powinieneś ją zabić. Ona niewątpliwie próbowała zabić ciebie.

– Wiem, ale zależy mi na tym, żeby wyzdrowiała. Proszę, wylecz ją.

Reaylin popatrzyła na niego zirytowana, ale powiedziała:

– Dobra, ale lepiej, żebyś wiedział, co robisz.

Wesson przytaknął i szturchnął Reaylin w kierunku powalonej przeciwniczki. Następnie stanął na straży nad obiema kobietami, gdy Reaylin dokonywała leczenia. Zanim skończyła, pozostali oczyścili już szczyt wzgórza z wrogów i szli ku niemu.

Uwagę Wessona zwróciło jęknięcie na ziemi i znowu skupił się na magini. Otworzyła oczy i natychmiast odsunęła się gwałtownie od Reaylin. Zaraz potem spojrzała na niego.

– Wesson? – odezwała się z zaskoczeniem.

Mag przyklęknął obok niej.

– To ja, Ando. Dobrze się czujesz?

Anda wyglądała na zaniepokojoną, gdy inni gromadzili się wokół niej. Próbowała postawić własną tarczę ochronną, ale Wesson spętał już jej moc, by nie mogła do niej sięgnąć. Opracował to zaklęcie podczas swojego krótkiego pobytu w Akademii Magów Bojowych, czyli w tym samym miejscu, gdzie zapoznał się i zaprzyjaźnił z kobietą leżącą teraz u jego stóp. Anda miała mocy zaledwie na tyle, żeby utrzymać się w akademii, ale dobrze doskonaliła tę odrobinę. Niemniej nie była wystarczająco silna, żeby teraz zrzucić z siebie blokadę nałożoną przez Wessona.

– Co się ze mną dzieje? – spytała w oszołomieniu. – Dlaczego nie mogę używać mocy?

– Zablokowałem cię na jakiś czas – wyjaśnił Wesson.

Anda podniosła się niepewnie na nogi i otoczyła rękoma, jakby potrzebowała pocieszenia albo ochrony. Zerknęła z niepokojem na pozostałych, a potem znów na niego.

– Co tu się dzieje, Wessonie? Dlaczego jesteś z tymi buntownikami? I kim... eee, czym oni są?

Wesson obejrzał się za siebie i dostrzegł, że dołączają do nich Entris oraz Azeria. Nie był pewien, co powiedzieć. Jak to wytłumaczyć w tym krótkim czasie, jaki mieli do dyspozycji? Przez chwilę szukał słów, lecz w końcu jedynie pokręcił głową.

– Ando, proszę, uwierz mi. Znajdujesz się po niewłaściwej stronie.

Odciągnęła spojrzenie od eihelvanan i popatrzyła na Wessona z niedowierzaniem.

– Po niewłaściwej stronie? Jak możesz tak mówić? Oni atakują podróżnych i kradną ich dobytek. Czasami nawet zabijają. Co gorsza, chcą obalić króla! Zniszczą to wszystko, co składa się na Ashai, i pozwolą, żeby zatriumfował chaos.

– Nie, Ando, tak właśnie postępuje Caydean – odparł pewnym głosem Wesson. – To on zaatakował Ashai. To on rozsiewa chaos. Jest obłąkany w sposób, jakiego nawet sobie nie wyobrażasz. Nie tylko został doprowadzony do szaleństwa przez swoją niezwykłą moc, ale również jest opętany przez demona.

Anda energicznie pokręciła głową.

– Wessonie, nie istnieje coś takiego jak demony. Twoje postępowanie stanowi zdradę.

– Nie. Przywódca tego ruchu ma potwierdzone prawa do tronu.

– Mówisz o tym tak zwanym imperatorze? Tym, który ukrywa swoje imię i zamiast tego nazywa się Mroczną Nowiną? On nie żyje. Został zabity w tym samym miejscu, gdzie właśnie stoimy, gdy zaatakował króla. Pogrzebano go tam.

Wesson skrzywił się i choć nie pokładał wiary w plotkach, rzekł:

– Pojawiły się pewne spekulacje, że on żyje.

Anda się roześmiała.

– Pogłoski wygłaszane przez zdesperowanych zdrajców królestwa.

– Niemniej jego roszczenia są prawomocne, co oznacza, że kolejny w linii sukcesji jest jego następca, nie Caydean. – Wesson machinalnie pociągnął się za kosmyk włosów, rozważając, w jaki sposób ją przekonać. – Zastanów się, Ando. Caydean zaatakował królewski turniej, później księstwa i wreszcie Akademię Magów. Czy nie dostrzegasz, że cały ten zamęt w Ashai wynika z jego zdrady?

Kobieta skrzyżowała ręce i zmierzyła go gniewnym wzrokiem.

– Na królewski turniej przeniknęli buntownicy, książęta spiskowali przeciwko królowi, a magowie z akademii zeszli na złą drogę. Choć król działał bezwzględnie, był w pełni usprawiedliwiony. I teraz znowu ogłosił pokój. Karmi ubogich i uchodźców, zapewnia pracę tym, którzy jej potrzebują, a nawet buduje wspaniałą świątynię.

– Poświęconą samemu sobie.

– To świątynia potężnego boga Ygrethiela.

– A kto jest uosobieniem tego nowego boga, jeśli nie sam Caydean?!

– Boisz się zmiany. Nowa religia oznacza pokój i dobrobyt dla wszystkich.

– Ashai zawsze było świeckim królestwem, pozwalającym mieszkańcom wyznawać, kogo tylko zechcą. Teraz wszyscy muszą przejść na nową wiarę, bo inaczej co? Zostaną uwięzieni? Straceni? I co konkretnie ci ludzie mają zyskać na oddawaniu Caydeanowi czci? Co w tym korzystnego dla ludu, jeśli zmusza się przedstawiciela każdego domostwa do podjęcia pielgrzymki, która może trwać miesiącami?

Anda butnie uniosła podbródek.

– Pielgrzymka służy udowodnieniu oddania. Król będzie nadawał tytuły i ziemię najpobożniejszym, niezależnie od klasy, z jakiej się wywodzą. Nawet najbiedniejsi wieśniacy mogą teraz stać się kimś znaczącym. Za żadnego wcześniejszego króla nie było to możliwe. Nic z tego wszystkiego nie brzmi jak działania szaleńca, a już na pewno nie demona. To dobry i łaskawy król.

Wesson popatrzył na nią ze smutkiem. Przez minionych sześć miesięcy Caydean istotnie robił wymienione rzeczy. Ponadto rozsiewał nieprawdziwe informacje o atakach, dzięki którym jego czyny wydawały się szlachetne i prawe. Oczernił Rezkina i buntowników, zdobył na powrót serca wielu Ashaiczyków. Atakami i szeroko zakrojonym poborem Caydean okaleczył naród i teraz ludzie polegali na nim w kwestii żywności i pracy, co błędnie uważali za szczodrość. Skoro zaś to on mógł przekazać im rzeczy, których potrzebowali najbardziej, aż nazbyt chętnie godzili się zapomnieć, że on był tym, który w ogóle postawił ich w tak desperackiej sytuacji.

Na szczęście sąsiednie królestwa podchodziły do sprawy znacznie ostrożniej. Połączone siły Torrelu i Sandei wciąż stacjonowały w Końcu Zigharów na północnym zachodzie, a Channeria utrzymywała garnizon na szlaku handlowym Wschód-Zachód na wschodzie. Podczas gdy w Ashai szerzyła się nowa religia ygrethystów, spory z Channerią, królestwem oddanym Stwórcy, osiągały niespotykany wcześniej poziom. Ale sceptycyzm innych krajów nijak nie przekona Andy, że Wesson i buntownicy mają rację.

Wesson zwiesił ramiona, z zaniepokojeniem wypuszczając oddech.

– Przykro mi, Ando – rzekł. – Nie chcę cię krzywdzić, ale nie mogę też pozwolić, żebyś dalej pracowała dla Caydeana. Obawiam się, że jesteś teraz naszą więźniarką, przynajmniej dopóki nie uznam, że przekonałem cię o nieprawidłowości twoich działań.

Kai podszedł, żeby związać Andzie ręce kawałkiem sznura, ale kobieta wyszarpnęła nadgarstki i pogroziła Wessonowi palcem.

– Wydawało mi się, że jesteśmy przyjaciółmi – powiedziała głosem, w którym dało się słyszeć złość i poczucie krzywdy. – Widzę, że nie miało to dla ciebie zbytniego znaczenia.

– Zrozum, proszę, że robię to dla ciebie – odparł Wesson. – Gdy już dostrzeżesz prawdę, podziękujesz mi.

Gdy Anda została spętana, kazano jej podążyć za pozostałymi zmierzającymi w stronę grobowca. Starając się ignorować ciągnącą się za nimi krew, Wesson zbliżał się do wejścia. Zostało zabezpieczone zaklęciami ochronnymi, których jego zdaniem nie zdołałby złamać w pojedynkę żaden żyjący mag. Nie oznaczało to, że nie udałoby się to grupie. Wtedy jednak zorientowałby się, tymczasem wejście było nietknięte. Szybko rozproszył zaklęcia, pozwalając reszcie wejść. Czekając, aż znajdą się w środku, rozglądał się, żeby rozeznać się w sytuacji panującej w okolicy, gdzie walczyli tamtego pamiętnego dnia sześć miesięcy wcześniej. Martwych złożono w wykopanej jamie i zasypano, a jeśli nie liczyć widocznych gdzieniegdzie spłachetków spalonej ziemi, teraz zielonej od świeżej roślinności, dawne pole bitwy nie odróżniało się już od otaczającej je prerii.

Wesson obrócił się i wszedł za adwersarzem Kaiem do ciemnego korytarza, który schodził pod ruiny aż do komnaty grzebalnej, gdzie umieszczono ciało poległego imperatora Rezkina. Śmierć okrytego złą sławą Mrocznej Nowiny okazała się szokiem dla wszystkich, którzy uważali go za nietykalnego. Kiedy jednak Rezkin stawił czoła królowi Caydeanowi, będącemu, o czym wiedział Wesson i kilkoro innych, jego starszym bratem, złożył samego siebie w ofierze, żeby powstrzymać szalonego władcę przed zabiciem każdego buntownika i żołnierza na polu bitwy. Rezkin zginął, nikt zaś nie zdołał odnaleźć nekromanty Sen Berringisha, który mógłby go przywrócić z martwych. To dlatego, pogrążeni w wielkiej żałobie, pogrzebali Rezkina pod starymi ruinami wraz z jego zbroją, mieczami i pozostałą bronią, jak przystało na pochówek wojowniczego króla. Było zatem istotne, żeby zabezpieczyć grób przed rabusiami i zbrojnymi Caydeana, którzy mogliby wykopać zwłoki dla jakichś niecnych celów. Z tego, co Wesson mógł stwierdzić, krypta pozostała nienaruszona.

Gdy dotarli do wejścia do krypty, Wesson zaczął zauważać powrót doznań, które jak mu się zdawało, zostawił za sobą przed miesiącami. Czuł dumę z tego, w jaki sposób Rezkin odrzucił na bok swoje bezcenne zasady, żeby ocalić życie swoich stronników. Czuł również złość, zarówno na Caydeana za to, że zabił Rezkina, jak i na samego Rezkina, że zginął. Czuł rozżalenie na to, że to im wszystkim przypadło zadanie pozbierania elementów imperium, które wcześniej zależało od Rezkina. I wreszcie czuł wyrzuty sumienia, że nie było go przy Rezkinie, gdy ten tak bardzo potrzebował pomocy. Rozglądając się, dostrzegał, że na twarzach pozostałych również maluje się smutek, w różnym stopniu wymieszany ze złością.

Przyglądał się każdej poważnej twarzy, idąc za Kaiem do tunelu prowadzącego do grobowca, i zauważał wiele załzawionych oczu. Korytarz był krótki i nieco toporny. Wesson rzucił prosty czar, żeby oświetlić drogę idącym za nim. Kiedy jednak dotarł do grobu, niemal stracił kontrolę nad zaklęciem.

– Co to ma być?! – zawołał, gdy pozostali stłoczyli się w komnacie wokół niego. Sarkofag, w którym pochowano Rezkina, był otwarty; kamienne wieko odsunięto na bok, a ciało zniknęło. Widać było jedynie wyryty rysunek, którego nie było, gdy sześć miesięcy wcześniej umieszczali zwłoki Rezkina w kamiennej przestrzeni.

– To Kruk – powiedział Kai, przyglądając się bliżej.

– W sensie, że człowiek Kruk? – odparł Jimson. – On był tutaj? Wykradł ciało imperatora?

– Na to wygląda – uznał Kai.

– Kim jest ten Kruk? – zapytała Azeria.

Wessonowi powietrze uszło z płuc, gdy uświadomił sobie, o co chodzi. Wiedział coś, czego nie byli świadomi Kai i Jimson. Wymienił spojrzenia z Farsonem, którego zaczerwienione oczy nabrały stanowczego wyrazu. Oni dwaj znali tajemnicę podwójnej tożsamości Rezkina i Kruka, ale inni nie mieli o tym pojęcia. W umyśle maga zaczęły się kłębić pytania. Czy Rezkin w jakiś sposób zdołał ożyć? Czy rzeczywiście był niezłomnym wojownikiem, za którego wszyscy go uważali? A może w grę wchodziło coś innego? Wesson widywał, jak Rezkin robił wyjątkowe rzeczy, które teraz dawało się wyjaśnić jego mocami eihelvanan, ale nie przypuszczał, by obejmowało to również kontrolę nad śmiercią. Czuł się teraz rozdarty, czy powinien zdradzić sekret Kruka, i właśnie otworzył usta, żeby to uczynić, gdy Farson pokręcił głową i wypowiedział jedno słowo:

– Nie.

Wesson zacisnął wargi. Będzie musiał porozmawiać z adwersarzem. Polecenia wywarkiwane gwałtownie przez Kaia skierowały jego uwagę z powrotem na toczącą się rozmowę. Kai i Jimson najwyraźniej właśnie skończyli wyjaśniać niektórym z pozostałych, kim jest Kruk, przynajmniej zgodnie z ich wiedzą. Zaraz potem Kai oznajmił:

– Rozproszyć się. Poszukać innych wejść do tej komnaty.

Ciemna nisza najbliżej niego niczego nie ujawniła. Wesson dalej przyglądał się ścianom, stropowi i podłodze pod kątem ukrytych przejść. Po kilku minutach odezwała się Reaylin:

– Tutaj. Coś znalazłam.

Wesson stał najbliżej, więc najszybciej znalazł się u jej boku. Przejście było zasłonięte występem skalnym i wyglądało na to, że zostało niedawno oczyszczone z gruzu. Przygotowawszy kilka zaklęć, Wesson wszedł w korytarz, a zaraz za nim adwersarze. Krótki tunel prowadził do mniejszego pomieszczenia z kilkoma alkowami grzebalnymi i dużym grobowcem pod boczną ścianą. Do środka wkroczyli pozostali, a Kai powiedział:

– Tu jest inny korytarz prowadzący na zewnątrz. To w ten sposób obeszli zaklęcie ochronne. Po prostu przekopali się przez zbocze wzgórza.

Wesson skupił jednak uwagę na grobowcu. Uklęknął obok niego, żeby przyjrzeć się ciemnej plamie na podłodze.

– Krew – rzekł. – Dużo. Stara.

Farson przykucnął obok niego.

– Ktoś tu zginął – stwierdził.

Pośród krwawych śladów leżały kawałki stłuczonego glinianego naczynia. Wesson podniósł jeden z większych i zauważył namalowane na nim ostre, tajemne znaki.

– Demon – stwierdził, czując, jak zaciskają mu się wnętrzności.

Rozległo się kilka urwanych okrzyków.

– To jest demoniczne naczynie? – zapytał Kai.

– Było – sprostował Wesson, upuszczając odłamek. – Demon już odszedł, ale dokąd?

– Wszyscy oszaleliście – mruknęła Anda.

– Uważasz, że ktoś umieścił demona w ciele Rezkina? – zapytała Nanessy z wahaniem.

Wesson wstał, ale wciąż wpatrywał się w zakrwawione okruchy.

– To możliwe.

– Nie – rzekł Entris. – Daem’ahn nie może istnieć w martwym ciele. Nosiciel musi żyć.

Wesson zatopił się w myślach, rozważając sytuację. Albo ktoś wykradł ciało Rezkina i tym kimś mógł być demon, albo też Rezkin w jakiś sposób ożył. Jeśli doszło do tego ostatniego, to było prawdopodobne, że teraz Rezkin jest opętany przez demona. Czy to wyjaśniałoby, dlaczego im się nie ujawnił? Czy to dlatego zostawił znak Kruka? Mag nagle uświadomił sobie, że otacza go cisza. Podniósł wzrok i zorientował się, że wszyscy się w niego wpatrują.

– Uch, przepraszam. Możecie powtórzyć? – powiedział.

Kai zmarszczył brwi.

– Pytałem, czy możesz użyć swojej magii, żeby wykryć, kto tu przebywał i jak dawno temu.

Wesson pokręcił głową.

– Obawiam się, że nie. To nie działa w taki sposób. Gdyby działało, śledztwa przebiegałyby znacznie prościej.

– Odsuńmy na razie na bok kwestię Daem’ahn. – Azeria miała spokojny wyraz twarzy, ale oczy jej płonęły. – Nie odpowiedzieliśmy sobie na najistotniejsze pytanie. Dlaczego ten Kruk miałby zabrać ciało Rezkina? Do czego mogłoby mu się przydać?

Kai pogładził się w zadumie po brodzie.

– Być może jako dowód zgonu imperatora? – podsunął.

– Dowód dla kogo? – odparła Azeria. – Czy nie mówiliście właśnie, że Kruk popierał roszczenia Rezkina do tronu Ashai? Po co miałby chcieć dowodzić jego śmierci?

– Może zamierza wykorzystać to, że okolicznościom śmierci towarzyszy niepewność – zaproponował Jimson. – Zgon Rezkina byłby niedogodny dla przestępczego władcy, który go poparł.

– Tak, to miałoby sens – stwierdził Kai.

– Nie – rzekła wilczyca omessa imieniem Tiseyi. – Nie wierzę, żeby ten cały Kruk miał z tym cokolwiek wspólnego.

Kai spojrzał na nią z zaciekawieniem.

– Co masz na myśli?

– Mam na myśli to, że Rezkin nie jest martwy.

W oczach Kaia pojawiła się litość.

– Przykro mi, moja droga, ale wszyscy widzieliśmy jego ciało, gdy składaliśmy je tutaj sześć miesięcy temu. Choć Rezkin był niezwykle odporny, nie był nieśmiertelny.

– A ja w to nie wierzę – stwierdziła Tiseyi. – I nie możecie tego dowieść bez jego ciała. Jego i mnie łączy więź dusz. Wcześniej poczułam, że została ona zerwana i stałam się pusta. Już się taka nie czuję.

Azeria gwałtownie skupiła uwagę na wilczycy.

– Znowu wykrywasz tę więź?

Po twarzy Tiseyi przebiegł błysk niepewności.

– No nie, nie do końca. Nie czuję więzi, ale nie czuję też pustki.

Magini Nanessy Threll wyciągnęła dłoń i położyła ją na barku Tiseyi.

– Uważam, że nie czujesz pustki, bo pogodziłaś się ze stratą – powiedziała. – Nie znałaś go długo, a minęło już aż sześć miesięcy.

Tiseyi skrzywiła się i strąciła dłoń Nanessy ze swojego ramienia.

– Mówcie sobie, co chcecie. Ja wiem tutaj – popukała się w pierś – że on nie jest martwy.

Przedstawicielka Lon Lerésh, która dotąd rozmawiała z reprezentantami pozostałych dwóch królestw, podniosła wzrok i rzekła:

– Zgadzamy się z lady. W naszej opinii śmierci imperatora towarzyszy tak wiele wątpliwości, by można było wysnuć wniosek, że on wciąż żyje.

Reaylin skrzyżowała ręce.

– Jestem po stronie Tiseyi. Wolę myśleć, że on żyje, bo jeśli tak, to wszystko da się naprawić. Skończą się problemy z innymi królestwami w jego imperium i wszyscy będziemy mogli znowu pozwolić sobie na nadzieję.

– Ale jeśliby żył, to wróciłby do nas – uznała Nanessy. – Gdzie on jest?

Dysponując swoją wiedzą o Rezkinie i Kruku, Wesson zastanawiał się nad tym samym.

– Spirétua-lyé Entrisie, utrzymujesz, że Rezkin był jednym ze Spirétua – powiedział. – Czy oni w jakiś sposób potrafią pokonać śmierć?

Entris pokręcił głową.

– Nie. Jedynie Sen mają władzę nad śmiercią i nawet oni nie potrafią odzyskać własnych dusz.

Wesson liczył na inną odpowiedź. Był absolutnie przekonany, że Rezkin był martwy, kiedy go grzebali. Po prostu nie było możliwe, żeby wtedy żył, a jednak w sarkofagu wyryto symbol Kruka. Czy ktoś inny ze świty Rezkina wrócił po ciało?

– Musimy się zbierać – rzekł Kai. – Ktoś będzie szukać wartowników, których zabiliśmy na górze. W każdej chwili możemy zostać zaatakowani. Powinniśmy wypatrywać potencjalnego demona i mimo wszystko zapieczętować te komnaty na nowo. Nikt inny nie musi wiedzieć, że ciało imperatora zniknęło.

– Mów za siebie, Ashaiczyku – wycedziła Tiseyi. – Nie pozwolę innym mówić o śmierci Rezkina, skoro wiem, że on żyje.

– Nie wiesz tego – prychnął Kai.

– Zaniesiemy te wieści do naszych królestw – oznajmiła reprezentantka Lon Lerésh.

– Sprawa wymaga śledztwa – wtrąciła Azeria. – Dowiem się, co się stało z ciałem Rezkina (ahdohuana).

Wesson nie wiedział, co znaczy „ahdohuana”, ale po nieustępliwym wyrazie jej oczu zakładał, że chodzi o zdeterminowanie.

– Nie mamy na to czasu, Azerio (itsiyela) – odparł Entris. – Pomijając potencjalne istnienie uwolnionego Daem’ahn, wyczułem też moc króla Caydeana sprzed sześciu miesięcy. Nie tylko jest on opętany przez innego Daem’ahn, ale jest też Spirétua. Tym należy niewątpliwie tłumaczyć jego rzekomy obłęd. Należy się nim zająć (ahdohuana).

– Zamierzasz stawić mu czoła samotnie? – prychnęła Azeria. – Nie przetrwasz. Nie możesz wystąpić przeciwko niemu, jeśli jest jednocześnie Daem’ahn i Spirétua. Zaprowadzę cię ścieżkami do naszego domu we Freth Adwyn, żebyś mógł złożyć raport Syek-lyé i zwerbować wsparcie. Później wrócę tu, żeby zbadać sprawę (spretu).

Entris zmierzył ją znaczącym spojrzeniem. Wesson odniósł wrażenie, że kobieta nieczęsto zwraca się do niego w tak władczy sposób. Zaraz potem eihelvanan powiedział:

– Wiesz przecież, że nie mogę opuszczać Cael na bardzo długo. Jeśli cytadela ma być nadal zasilana, musi w niej przebywać Spirétua.

– Czyli cytadela istotnie czerpie z waszej mocy – skomentował zaciekawiony Wesson.

Entris przekrzywił głowę.

– Tak i nie. Moc Spirétua ładuje kryształy, które z kolei zasilają zaklęcia w cytadeli, ale później cytadela z nawiązką zwraca tę moc do Spirétua.

– Możemy omówić funkcjonowanie cytadeli, gdy do niej wrócimy – wtrącił się Kai, spoglądając wymownie na Azerię. – A teraz powinniśmy już iść.

– Omessa wrócili do Pruaru, gdy usłyszeli o śmierci Rezkina – rzekła Tiseyi. – Udam się tam teraz, żeby poinformować ich, że on nie jest martwy. Mam nadzieję, że zmienią zdanie.

– Zakładam, że ten cały Rezkin, o którym ciągle rozmawiacie, to wasz imperator? Ten, który jest znany jako Mroczna Nowina? – spytała Anda. Gdy nie otrzymała odpowiedzi, dodała: – A co to jest omessa?

Tiseyi zerknęła na nią.

– Ja jestem omessa.

Kai odchrząknął.

– To zbyt niebezpieczne, żebyś udała się z powrotem do Pruaru, zwłaszcza sama. Poza tym podróż stąd mogłaby ci zająć całe miesiące.

– Zabiorę ją do Pruaru, gdy wrócimy na Cael – oznajmiła Azeria, ucinając dalsze spory.

Tiseyi skinęła jej krótko głową.

– Dziękuję – powiedziała.

– Jak właściwie zamierzacie mnie więzić całą drogę na Cael? – zapytała Anda. – Wszędzie tu krążą patrole. Jak w ogóle się przez nie przedostaliście?

– Nie obawiaj się – odparł Kai. – Mamy swoje sposoby.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

 

O autorce

Bestsellerowa autorka Kel Kade jest zawodową pisarką i rodzicielką mieszkającą w cichym, na wpół wiejskim miasteczku na obrzeżach metropolii Dallas w Teksasie. Jej współlokatorami są trzy szalone psy, trzy leniwe koty i jedna nudna rybka. Zanim zajęła się pisarstwem, Kel pracowała jako konsultantka do spraw środowiska naturalnego, później zaś brała udział w programie doktoranckim, w ramach którego prowadziła badania z zakresu zbiorów danych big data na temat geochemii skał wulkanicznych i nauk o morzu na obszarach wulkanicznych Izu-Bonin-Mariana i w Ameryce Środkowej.

Dorastając, Kade wiodła wojskowe życie, wciąż podróżowała i mieszkała w nowych miejscach. Doświadczenia z innymi kulturami i lokalizacjami zaszczepiły w niej żądzę wędrówki i otworzyły jej młody umysł na świadomość, że Ziemia jest ogromna i dzika. W pisarstwie Kade widać jej rozległe zainteresowania nauką, historią starożytną, antropologią kulturową, sztuką, muzyką, językami obcymi i duchowością, uwidocznione w różnorodności przedstawionych miejsc i kultur. W ramach hobby tworzy wszechświaty rozciągające się w czasie i przestrzeni, konstruuje przestępcze imperia, snuje spiski prowadzące do obalenia okrutnych tyranów i zanurza się w fantastyczne tajemnice.

 

Podziękowania

Mam nadzieję, że spodobała wam się lektura szóstego tomu „Kronik Mroku”. Proszę, rozważcie zamieszczenie opinii lub komentarza, żebym mogła dalej poprawiać i rozwijać ten nieskończony jeszcze cykl. Zapiszcie się również do mojego newslettera, żeby otrzymywać aktualizacje, lub znajdźcie mnie na mojej stronie (www.kelkade.com), X (@Kel_Kade), Facebooku (@read_KelKade) lub Instagramie (Kel_Kade). Rezkin wróci w księdze siódmej „Kronik Mroku”.

Zapoznajcie się również z moim cyklem „Tajne proroctwo”. Zaczyna się od tomu „Los pokonanych” i znajdziecie w nim prostych ludzi lasu, ujmujących złodziei, tajemniczych kosiarzy, potężnych, lecz niedoskonałych bogów, smoki, ożywionych zmarłych i wiele, wiele więcej!

 

COPYRIGHT © 2024 by Dark Rover Publishing LLCCOPYRIGHT © 2025 by Fabryka Słów sp. z o.o.

WYDANIE I

ISBN 978-83-8375-191-7

Kod produktu: 4000666

Tytuł oryginału: Knight of Shadows

Wszelkie prawa zastrzeżoneAll rights reserved

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

REDAKTORKA PROWADZĄCAJoanna Orłowska

TŁUMACZENIEPiotr Kucharski

REDAKCJAMagdalena Stonawska

KOREKTAMagdalena Byrska

ILUSTRACJA NA OKŁADCEChris McGrath

ILUSTRACJE, MAPA ORAZ PROJEKT OKŁADKIPaweł Zaręba

SKŁAD WERSJI [email protected]

PRODUCENTFabryka Słów sp. z o.o.ul. Poznańska 9105-850 Ożarów [email protected]

DANE DO KONTAKTUFabryka Słów sp. z o.o.ul. Chmielna 28B/400-020 Warszawawww.fabrykaslow.com.plbiuro@fabrykaslow.com.plwww.facebook.com/fabrykainstagram.com/fabrykaslow/

WYDAWCARobert Łakuta

DYREKTORKA WYDAWNICZAIzabela Milanowska

MARKETINGLuiza Kwiatkowska Urszula Słonecka

SPRZEDAŻ INTERNETOWA

ZAMÓWIENIA HURTOWEDressler Dublin sp. z o.o.ul. Poznańska 9105-850 Ożarów Mazowiecki tel. (+ 48 22) 733 50 31/32www.dressler.com.pl [email protected]