Rozwodu nie będzie - Kasprzyk Małgorzata - ebook

Rozwodu nie będzie ebook

Kasprzyk Małgorzata

3,3

Opis

Pod wpływem rozczarowania miłosnego Jolanta decyduje się na małżeństwo z rozsądku. Związek układa się nadspodziewanie dobrze aż do momentu, gdy kobieta zaczyna podejrzewać, że jej mąż ma romans ze swoją asystentką. Nie zamierza jednak występować o rozwód. Miałaby zwrócić mu wolność, aby mógł wymienić ją na młodszy model? Nigdy w życiu! Woli się zemścić, więc opracowuje niezwykle perfidny plan…

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 197

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (12 ocen)
2
5
1
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MonikaD1975

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna, z poczuciem humoru, szybko się czyta.
00
Magdusiek7

Dobrze spędzony czas

Książkę bardzo fajnie, szybko i lekko się czyta. Napisana o tym ,że czasami lepiej iść za głosem rozsądku a nie serca i to też na dobre wyjdzie. Historia do przeczytania na jeden wieczór ☺️ polecam wszystkim,którzy chcą odetchnąć od swoich problemów i zagłębić się w książkowe perypetie .
00

Popularność




Małgorzata Kasprzyk

Rozwodu

nie będzie

© Copyright by Małgorzata Kasprzyk & e–bookowo

Projekt okładki: Małgorzata Kasprzyk

Korekta: Marta Bluszcz

Skład: e–bookowo

ISBN e–book 978-83-8166-334-2

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e–bookowo

www.e–bookowo.pl

Kontakt: wydawnictwo@e–bookowo.pl

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I2023

CZĘŚĆ PIERWSZA

WSPOMNIENIA JOLANTY

Pewnego październikowego wieczoru spokojnie czytałam książkę, siedząc w fotelu i popijając pyszną herbatę. Czekałam na ojca, który ostatnio wracał coraz później, ponieważ zajęty był rozkręcaniem firmy. Stanowiło to dla niego nie tylko wyzwanie zawodowe, ale i antidotum na depresję, na jaką cierpiał od czasu śmierci mojej matki. Rozumiałam go, bo sama bardzo przeżyłam jej niespodziewane odejście. Nie robiłam mu zatem wyrzutów, gdy pojawiał się w domu późnym wieczorem. Zawsze przygotowywałam kolację i byłam gotowa ją odgrzać o każdej porze. Chciałam, aby ojciec wreszcie doszedł do siebie, a jeśli własna firma miała mu w tym pomóc, to należało popierać jej rozwój – nawet kosztem życia rodzinnego.

Nagle od lektury oderwał mnie sygnał telefonu. Odebrałam, sądząc, że to ojciec, ale dzwonił Bogdan – mój kuzyn i najlepszy przyjaciel z dzieciństwa.

– Słuchaj, Jola, mam straszny kłopot – powiedział. – Jedna z recepcjonistek złamała nogę i nie będzie jej w pracy przez dwa miesiące. Znajdziesz chwilę, żeby mi pomóc? Proponowałem już pozostałym dziewczynom nadgodziny, ale przecież nie mogę ich zmusić, żeby siedziały w pracy na okrągło.

Sprawa mnie zaciekawiła. Bogdan był zatrudniony jako manager w jednym z najbardziej popularnych fitness klubów mieszczących się w centrum Warszawy. Rzecz jasna nie mógł sobie pozwolić na to, by brakowało mu odpowiedniej obsługi, więc pewnie miał zamiar dobrze zapłacić.

– Jak często musiałabym przychodzić? – zapytałam ostrożnie.

– Dwa, góra trzy razy w tygodniu. Dasz radę?

Przez chwilę się zastanawiałam. Nie byłam jeszcze w pełni dyspozycyjna – właśnie rozpoczęłam ostatni rok studiów. Miałam na głowie pisanie pracy magisterskiej, co zajmowało sporo czasu. Ale dwa lub trzy razy w tygodniu…

– Chyba tak – powiedziałam.

– To świetnie!

Umówiliśmy się, że dostanę umowę-zlecenie i rozpocznę pracę od przyszłego tygodnia. Wynagrodzenie wydało mi się satysfakcjonujące, chociaż było nieco niższe, niż się spodziewałam. Pomyślałam jednak, że przydadzą mi się dodatkowe fundusze przed świętami – będą jak znalazł, gdy pójdę do galerii handlowej po prezenty!

***

Fitness klub, którym zarządzał mój kuzyn, był miejscem przeznaczonym dla bogatych klientów. Zorientowałam się w tym już pierwszego dnia, gdy zobaczyłam ekskluzywny wystrój oraz obowiązujące ceny. Kolejne dni tylko to potwierdziły. Przychodzili tu pracownicy wielkich korporacji, biznesmeni, a także przedstawiciele dobrze płatnych wolnych zawodów. Wszyscy nosili markowe ubrania i prawdopodobnie posiadali złote karty kredytowe. Czasami wpadały mi w ucho strzępki ich rozmów oscylujące wokół notowań na giełdzie, wyjazdów na zagraniczne konferencje, szybkich samochodów i kobiet. Być może to dla nich wylewali z siebie pot na siłowni, rzeźbiąc mięśnie i szlifując formę. Tego nie byłam pewna, gdyż zdawałam sobie sprawę, że na wielu z nich kobiety poleciałyby po prostu dla pieniędzy. Może zatem ulegali modzie obowiązującej w ich środowisku? Tam wypadało przecież być typem wysportowanego mężczyzny, ceniącego zdrowy tryb życia.

Już po tygodniu przestałam się nad tym zastanawiać. Wszyscy pozostawali i tak poza moim zasięgiem, więc nie było sensu tracić czasu. Spokojnie wykonywałam swoje obowiązki, ubrana w służbowy mundurek, w którym nie różniłam się niczym od pozostałych dziewczyn. Dla większości klientów byłam chyba niewidzialna – ot, kolejny element wystroju sali i tyle.

Tymczasem w ostatnim tygodniu października wydarzyło się coś, czego zupełnie nie brałam pod uwagę. Późnym popołudniem pojawił się w recepcji młody mężczyzna i powiedział, że chciałby przedłużyć ważność swojej karty klubowej.

– Wygasa z końcem miesiąca – dodał.

Kiedy na niego spojrzałam, zamarłam. Nie wiedziałam, co podziwiać bardziej: smukłą sylwetkę, piwne oczy ocienione długimi rzęsami, ciemne włosy niedbale zaczesane na bok czy może charakterystyczny trzydniowy zarost…

– Oczywiście – powiedziałam, przytomniejąc i biorąc od niego kartę.

Powoli wprowadziłam dane do komputera. Piotr Garczyński, członek klubu od dwóch lat – tyle tylko zdołałam się dowiedzieć. Podejrzewałam, że należy do przedstawicieli wolnych zawodów, bo ci pracujący w korporacjach byli znacznie bardziej „wymuskani” i sztywni. Jednak poza pewnym luzem charakteryzowało go to samo, co ich – markowe ciuchy oraz złota karta kredytowa, za pomocą której dokonał opłaty. Potem podziękował mi i zniknął w szatni. Nie ulegało najmniejszych wątpliwości, że dla niego też byłam niewidzialna.

Od tamtej pory podświadomie oczekiwałam jego przyjścia i za każdym razem, gdy w drzwiach pojawiał się wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, odczuwałam przyspieszone bicie serca. Nie znaczyło to, że robiłam sobie jakiekolwiek nadzieje. Piotr był dla mnie niczym piękny obraz lub rzeźba w galerii sztuki: uwielbiałam na niego patrzeć, lecz nie roiłam sobie, że cokolwiek między nami się wydarzy.

Postanowiłam jednak zaspokoić ciekawość i dowiedzieć się o nim czegoś więcej. W końcu miałam do dyspozycji Internet! Kiedy wstukałam w wyszukiwarkę jego imię i nazwisko, doznałam pierwszego zaskoczenia: mój ideał wcale nie należał do przedstawicieli wolnych zawodów. Pracował w rodzinnej firmie GARCZYŃSKI DEVELOPMENT, której siedziba mieściła się dosłownie dwieście metrów od naszego klubu, w nowo wybudowanym wieżowcu. W dodatku kiedyś tam byłam! Na parterze i w podziemiach znajdowało się bowiem niewielkie centrum handlowe, gdzie można było zrobić zakupy, pójść do fryzjera, coś zjeść. Natomiast górne piętra zajmowały biura, do których prowadziło specjalne wejście przez recepcję.

Poszperałam trochę głębiej i udało mi się ustalić, że prezesem firmy jest Henryk Garczyński – prawdopodobnie ojciec Piotra. Natomiast mój ideał zajmował się jej obsługą giełdową. W zarządzie figurował jeszcze jeden mężczyzna o tym nazwisku, co niezbicie dowodziło, że GARCZYŃSKI DEVELOPMENT to rodzinny interes. Ta moja działalność poszukiwawcza przyniosła jeden nieprzewidziany skutek: Piotr nie tylko coraz częściej gościł w moich myślach, lecz zaczął się również pojawiać w snach. Początkowo były to całkiem grzeczne sny – widywałam go na siłowni, w parku, na rowerze. Najbardziej ekscytujący był ten, w którym mój ideał kąpał się w jacuzzi, chociaż widziałam tylko jego klatkę piersiową, gdyż spieniona woda skutecznie zasłaniała wszystko inne. Obudziłam się wtedy rozmarzona i podekscytowana. Przez dłuższą chwilę leżałam z zamkniętymi oczyma, wyobrażając sobie, że wchodzę naga do jacuzzi i kąpię się razem z nim. Dopiero konieczność wstania do pracy przerwała moje fantazje.

Potem naprawdę zaczęłam mu towarzyszyć w tych snach – każdej nocy chodziliśmy razem na spacery, przesiadywaliśmy w kawiarniach, rozmawialiśmy. Czułam się wtedy radosna i szczęśliwa jak nigdy przedtem. Wydawało mi się to całkowicie uzasadnione – w końcu nigdy nie znałam takiego wspaniałego mężczyzny. Wystarczało jego spojrzenie lub dotyk ręki, bym miała wrażenie, że wzlatuję ku obłokom…

Kiedy po raz pierwszy przyśnił mi się pocałunek Piotra, uświadomiłam sobie, że sprawy idą w niebezpiecznym kierunku. Chyba zaczynałam popadać w obsesję na jego tle. Postanowiłam z tym walczyć i bardziej koncentrować się na pisaniu pracy magisterskiej. Przez jakiś czas dotrzymywałam danego sobie słowa, dzięki czemu zostałam pochwalona przez promotora. Być może radość z tej pochwały sprawiła, że całkowicie się odprężyłam i zapomniałam o swoich obawach. Na rezultaty nie trzeba było długo czekać – nocą znów znalazłam się w objęciach Piotra. Tym razem całował mnie śmielej i bardziej zachłannie, a ja poddawałam się temu, omdlewając z rozkoszy. Oczywiście finał mógł być tylko jeden – kilka dni później już kochaliśmy się w moim śnie, szaleńczo, namiętnie, jak para desperatów. W pewnym momencie Piotr szepnął, że mamy dla siebie tylko kilka dni, więc musimy je dobrze wykorzystać. Ten sen mnie zaskoczył, ponieważ nie miałam pojęcia, co oznacza…

***

W drugiej połowie listopada zdarzył się cud – przynajmniej tak to odebrałam. Piotr wszedł do recepcji, rozmawiając przez telefon. Był wyraźnie zirytowany.

– Tak, wiem, że Francuzi powinni dostać odpowiedź jak najszybciej – mówił. – Przygotowałem już pismo, ale trzeba je jeszcze sprawdzić pod względem językowym. Przecież zdarza mi się robić błędy…

To była szansa, której nie mogłam zmarnować!

– Jeśli trzeba, mogę panu pomóc – oznajmiłam. – Jestem studentką ostatniego roku romanistyki. Właśnie piszę pracę magisterską.

Piotr spojrzał w moim kierunku z takim zdumieniem, jakby nie mógł uwierzyć w to, co słyszy.

– Zatrudniłam się tutaj tylko na zastępstwo – wyjaśniłam. – Mój kuzyn zarządza tym klubem i poprosił mnie o wsparcie, kiedy jedna z recepcjonistek złamała nogę. Kończę pracę tuż przed Bożym Narodzeniem. Potem będę przygotowywać się do obrony.

Chyba powoli zaczynało do niego docierać, że mówię serio.

– Naprawdę mogłaby pani mi pomóc? – zapytał.

– Oczywiście, nie ma problemu.

Podszedł bliżej, sięgnął do teczki i wyjął z niej zadrukowaną kartkę papieru.

– Byłbym bardzo wdzięczny, bo to dość pilna sprawa.

Spokojnie wzięłam od niego tę kartkę, wyszukałam na biurku długopis i przystąpiłam do czytania. Pismo dotyczyło kolejnej inwestycji firmy GARCZYŃSKI DEVELOPMENT. Zawierało wiele standardowych zwrotów, które zostały chyba skopiowane z podręcznika korespondencji biznesowej. Widoczne były zwłaszcza we wstępie i zakończeniu. Natomiast opis sprawy, będący najwyraźniej samodzielnym dziełem Piotra, roił się od błędów w pisowni, niezbicie dowodząc, że francuski nie jest jego mocną stroną. Zwłaszcza prawidłowe rozmieszczenie akcentów sprawiało mu dużą trudność.

Ten widok dodał mi pewności siebie. Śmiało poprawiłam wszystkie potknięcia w tekście, po czym oddałam go Piotrowi.

– Bardzo pani dziękuję – powiedział. – Zaraz naniosę te poprawki do wersji elektronicznej i wyślę. Będę miał sprawę z głowy.

Usiadł w jednym z miękkich, skórzanych foteli, wyjął laptop i przystąpił do pracy. Przyglądałam mu się spod przymrużonych powiek, nie chcąc wydać się natrętną. Nigdy wcześniej nie widziałam go tak długo! Zawsze wchodził, witał się, zabierał przydziałowy szlafrok i ręcznik, a potem znikał w szatni. Natomiast teraz spokojnie siedział i nigdzie się nie spieszył. Wysłanie tego pisma musiało rzeczywiście być dla niego priorytetem.

Kiedy skończył, schował laptop z powrotem do teczki i… uśmiechnął się do mnie. Potem znów podszedł do mojego stanowiska pracy.

– O której pani kończy? – zapytał.

– Za godzinę – odparłam ze zdziwieniem.

– To może w ramach podziękowania pozwoli się pani zaprosić na kawę?

***

W ten sposób rozpoczęła się nasza bliższa znajomość, dzięki której doznałam wkrótce dwoistości uczuć, bowiem Piotr okazał się człowiekiem chłodnym w sposobie bycia i małomównym. Kiedy siedzieliśmy razem w kawiarni, nie usiłował wcale bawić mnie rozmową, lecz głównie zadawał pytania. Zainteresował go nawet temat mojej pracy magisterskiej.

– Jest poświęcona twórczości Honoriusza Balzaka – wyjaśniłam. – Ten pisarz zawsze mnie fascynował, ponieważ doskonale rozumiał kobiety.

– W czym to się objawiało?

– Głównie w treści jego książek. Weźmy na przykład Lilię w dolinie. Jej bohaterem jest młody człowiek, który właśnie się zaręczył. Narzeczona pragnie poznać jego uczuciową przeszłość, więc pyta, czy był kiedyś do szaleństwa zakochany. On odpowiada, że darzył ogromnym uczuciem kobietę, z którą nie mógł się związać, ponieważ była żoną innego. Wtedy ona z nim zrywa…

– Dlaczego?

– Bo niechcący obudził w niej zazdrość, z którą nie potrafiła sobie poradzić. Poza tym nie zrozumiał podstawowej rzeczy: kiedy kobieta pyta mężczyznę, czy wcześniej kogoś kochał, wcale nie chce poznać prawdy. Jedyne, czego pragnie, to usłyszeć: „Nigdy nikogo nie kochałem tak, jak ciebie”. Balzak doskonale o tym wiedział.

– Ciekawe… To ten pisarz, który ożenił się z Polką?

– Tak, jego żoną była Ewelina, hrabianka Rzewuska, primo voto Hańska. Poznał ją, gdy przyjechała ze swoim pierwszym mężem do Szwajcarii.

Tak właśnie wyglądały nasze rozmowy: ja mówiłam, a on odpowiadał półsłówkami albo zadawał krótkie pytania. Czasami czułam się przy nim jak na egzaminie, zwłaszcza gdy uważnie mi się przyglądał. A może to rzeczywiście był egzamin? Może chciał sprawdzić, czy nadaję się na jego dziewczynę?

W rezultacie z dwóch pierwszych spotkań wróciłam nieco rozczarowana. Jakoś wcale nie wydawały mi się romantyczne! Jednak wkrótce po rozstaniu zaczynałam tęsknić za Piotrem i zapominałam o tym, jak mnie irytował, a w nocy... znów o nim śniłam. W tych snach był zupełnie inny niż w rzeczywistości: namiętny, obsypujący mnie szalonymi pieszczotami i szepczący mi do ucha gorące wyznania. Kiedy się budziłam, potrzebowałam dłuższej chwili, by odzyskać przytomność i uświadomić sobie, że te senne marzenia prawdopodobnie nigdy się nie spełnią, bo stanowią po prostu moje pobożne życzenie…

W sumie najlepiej czułam się na naszej trzeciej randce, kiedy poszliśmy do teatru. Niewiele brakowało, by w ogóle do niej nie doszło! Umówiliśmy się wtedy u mnie w domu i Piotr przyjechał punktualnie, ale gdy przypadkiem sięgnął do kieszeni swojego płaszcza, krzyknął:

– Kurczę, zapomniałem biletów!

Okazało się, że zostawił je w domu, więc musieliśmy tam podjechać, gdyż szanse na kupienie nowych były praktycznie zerowe – przedstawienie cieszyło się bardzo dużą popularnością. Na szczęście odległość nie była duża, toteż dojechaliśmy w kwadrans. W rezultacie udało nam się również dotrzeć do teatru na pięć minut przed podniesieniem kurtyny.

Tego wieczoru wreszcie czułam się swobodnie, zapewne dlatego, że zajęty oglądaniem sztuki Piotr nie miał możliwości zadawania mi pytań. Tylko w czasie antraktu zainteresował się moimi wrażeniami i – o dziwo – sam też sporo mówił o swoich. A kiedy po przedstawieniu odwiózł mnie do domu, po raz pierwszy wspomniał, że bardzo miło spędził czas.

– Ja też wspaniale się bawiłam – odparłam najzupełniej szczerze. W końcu sztuka była z tych lekkich i przyjemnych, zaś aktorzy grali znakomicie.

– To świetnie – powiedział, po czym pochylił się i… pocałował mnie.

Ten pocałunek stanowił chyba największe zaskoczenie w moim życiu. Był właśnie taki, jak sobie wymarzyłam: zdecydowany i namiętny. Usta Piotra bez trudu odnalazły moje, a jego język zatańczył szalony taniec, który kompletnie pozbawił mnie przytomności. Instynktownie odwzajemniałam pieszczotę, tonąc w jego ramionach i omdlewając z rozkoszy – jak we śnie…

Kiedy wreszcie oderwaliśmy się od siebie, Piotr westchnął głęboko.

– Jaka szkoda, że właśnie teraz musimy się rozstać – powiedział lekko schrypniętym głosem.

– Niestety nie mogę zaprosić cię na górę – odpowiedziałam, uśmiechając się do niego. – Tata pewnie jest już w domu.

– Nie w tym rzecz… Po prostu jutro wyjeżdżam. Lecę na miesiąc do Kanady.

Przez chwilę miałam wrażenie, że źle go zrozumiałam.

– Jak to? Masz zamiar spędzić tam święta?

Piotr skinął głową.

– I sylwestra. Wrócę kilka dni po Nowym Roku. Musiał zauważyć moją minę, chociaż nie zapaliliśmy światła w samochodzie.

– W Toronto mieszka moja ciotka, która wyszła za mąż za Kanadyjczyka. Obiecałem, że ją odwiedzę. Wziąłem urlop na cały grudzień, bo nie opłaca się lecieć za ocean na kilka dni. Zresztą, kiedy podejmowałem decyzję, jeszcze nie wiedziałem, że cię poznam.

Jego ostatnia wypowiedź uświadomiła mi, że mówił poważnie. A najgorsze było to, że nie miałam żadnych podstaw, aby się gniewać.

***

Początek grudnia stanowił dla mnie najgorszy okres w roku. Do pracy chodziłam niechętnie, bo wiedziałam, że nie zobaczę Piotra. Po przylocie do Toronto przesłał mi wiadomość, że dotarł szczęśliwie i odezwie się, gdy wróci. Do tego dołączył życzenia wesołych świąt. To zakrawało wręcz na kpinę – zbliżające się święta nie cieszyły mnie ani trochę. Kiedy widziałam ludzi kupujących prezenty i słuchałam kolęd puszczanych we wszystkich sklepach, czułam zazdrość. Oni mieli w planach spotkania z bliskimi, a ja właśnie rozstałam się z facetem, który zawrócił mi w głowie!

Właściwie miałam do niego cichy żal o ten pożegnalny pocałunek – nie mogłam pogodzić się z tym, że doszło do niego w ostatniej chwili. Czułam się jak ktoś, komu dano spróbować kawałek pysznego tortu, a resztę schowano do lodówki. Czy naprawdę musiałam się przekonać, że pod tą chłodną, nonszalancką powłoką kryje się namiętny mężczyzna? Czy nie byłoby lepiej, gdybym się w ogóle o tym nie dowiedziała? Wtedy mogłabym zapomnieć o Piotrze, bo przecież trochę mnie rozczarował. Tymczasem teraz ciągle myślałam o nim i o tym, co mnie ominęło…

Tydzień po jego wyjeździe snułam się bez celu po mieszkaniu, gdy nagle usłyszałam głos taty:

– Okropna ta pogoda! Zero śniegu, zero mrozu. Kto to słyszał, żeby w grudniu było tak ciepło?

– Mówią, że klimat się zmienia – odparłam.

Dzięki tej krótkiej wymianie zdań wpadłam na pomysł, aby przejechać się rowerem. Zawsze byłam zapaloną cyklistką, lecz zazwyczaj jeździłam od wiosny do jesieni. Dopiero uwagi taty odnośnie do pogody uświadomiły mi, że wprawdzie mamy grudzień, lecz warunki na zewnątrz przypominają raczej październik. Wskoczyłam zatem w sportowe ciuchy, chwyciłam kask i wybiegłam z mieszkania. Potem wyprowadziłam rower z piwnicy i postanowiłam jechać bez celu – dla czystej przyjemności. Czułam, że to mi dobrze zrobi.

Po prawie godzinie beztroskiego pedałowania uświadomiłam sobie, że dotarłam do ulicy, przy której mieszkał Piotr. Chyba przywiodła mnie tu tęsknota. Uznałam jednak, że mogę przejechać obok jego domu, a potem spokojnie wrócić do siebie. Może dzięki temu moja tęsknota się zmniejszy?

Podjąwszy decyzję, ruszyłam dalej, zastanawiając się, dlaczego niektórzy kierowcy bezczelnie wjeżdżają na ścieżki rowerowe. Nasunął mi tę myśl samochód pewnej firmy kurierskiej zaparkowany właśnie przed domem Piotra. Kiedy się do niego zbliżyłam, odruchowo zahamowałam, a potem przez dłuższą chwilę patrzyłam przed siebie, nie wierząc własnym oczom: Piotr stał przed furtką i spokojnie kwitował odbiór przesyłki. Nie patrzył w moją stronę, zresztą i tak nie miał szans mnie rozpoznać w kasku. Potem podziękował kurierowi i wrócił do domu, a samochód odjechał. Tylko ja zostałam na ulicy, zdumiona jak nigdy w życiu…

***

Dwa kolejne dni przypominały koszmar. Ciągle miałam przed oczyma widok, który stanowił dowód na to, że zostałam oszukana. Piotr wcale nie wyjechał, tylko nadal był w Warszawie, co dowodziło, że postanowił nie kontynuować naszej znajomości – widocznie w jakiś sposób go zawiodłam. W dodatku był taki perfidny, że zakończył tę znajomość pocałunkiem, zupełnie jakby chciał ze mnie zakpić.

Na myśl o tym nagle poczułam bunt. Co on sobie myślał, do cholery? Przecież byłam atrakcyjną, inteligentną dziewczyną, która bez wątpienia mogła podobać się mężczyznom. Codziennie przekonywało mnie o tym lustro, ukazujące smukłą szatynkę o regularnych rysach i pięknych, błękitnych oczach. Poza tym znałam języki (francuski na pewno lepiej od niego), pisałam pracę magisterską, planowałam studia podyplomowe… Co właściwie miał mi do zarzucenia?!

Przez ten czas prawie nie sypiałam, a kiedy udawało mi się zdrzemnąć, Piotr już mi się nie śnił. Nie kochaliśmy się jak szaleni, nie drżałam z rozkoszy w jego ramionach, nie szeptałam mu namiętnych wyznań… Mój sen był płytki i niespokojny, jakbym nawet w nocy nie mogła zapomnieć, że zostałam upokorzona i porzucona. Poza tym miotał mną gniew na Piotra. Zaczęłam nawet żałować, że nie podeszłam wtedy do niego i nie zapytałam, dlaczego jest w Warszawie, a nie w Toronto. Ciekawe, jaką by miał minę, gdyby mnie zobaczył?

Dopiero po pewnym czasie przyszło mi do głowy, że sprawdzenie tego w dalszym ciągu jest możliwe. W wieżowcu, w którym mieściła się siedziba firmy GARCZYŃSKI DEVELOPMENT, była przecież na dole mała galeria handlowa, a w niej food court otoczony knajpkami. Można tam było zjeść tradycyjne polskie dania, skosztować przysmaków kuchni azjatyckiej lub po prostu zaspokoić głód gorącą kanapką. W porze lunchu te knajpki były chętnie odwiedzane przez pracowników mieszczących się na górze biur, co miałam okazję zauważyć, gdy kiedyś robiłam tam zakupy. Wtedy jeszcze nie znałam Piotra.

Teraz uznałam, że nasze spotkanie w tym miejscu wypadłoby w miarę naturalnie. Pracowałam zaledwie dwieście metrów dalej, więc mogłam też przyjść na lunch i przypadkowo natknąć się na niego. Na wszelki wypadek wolałam jednak wybrać dzień, kiedy nie byłam zajęta w klubie. Wysiadłam z autobusu, wracając z uniwerku. Weszłam do części handlowej i tuż przed dwunastą nabyłam sałatkę, z którą ulokowałam się w strategicznym miejscu. Nikt z nowo przybyłych nie miał szans umknąć memu uważnemu spojrzeniu.

Piotr zjawił się dopiero godzinę później. Spokojnie stanął w kolejce po tajskie jedzenie, nie rozglądając się dookoła i nie rozmawiając z nikim. Ten widok ponownie mnie zdenerwował, więc potrzebowałam dłuższej chwili, aby dojść do siebie. Na szczęście amatorów tajskiej kuchni było sporo, dzięki czemu miałam prawie dziesięć minut na opanowanie drżenia rąk i przybranie zdumionego wyrazu twarzy. Kiedy odebrał zamówione danie, wstałam i podeszłam do niego.

– Cześć, Piotrze – powiedziałam. – Co za spotkanie!

Na jego twarzy najpierw zagościł wyraz zdumienia, a potem… uśmiech.

– Ja jestem Paweł – oznajmił. – Piotra nie ma teraz w Warszawie. Poleciał na święta do Kanady.

Nie wiem, jaką miałam minę, gdy to usłyszałam, ale musiał bez trudu zauważyć, że bardzo mnie zaskoczył.

– Mogę się do ciebie przysiąść? – zapytał. – Straszny tłok dzisiaj.

Bezwiednie wskazałam mu ręką stolik, na którym wciąż stała niedokończona sałatka. Ustawił na nim swoje jedzenie, potem usiadł, a ja opadłam na krzesło naprzeciw niego. Po chwili znów się do mnie uśmiechnął i powiedział:

– Niech zgadnę: on cię w ogóle nie poinformował, że ma brata czy tylko zapomniał wspomnieć o tym, że jesteśmy bliźniakami?

– W ogóle…

– No tak, mogłem się tego spodziewać. Nigdy nie był specjalnie wylewny.

Nie mogłam oderwać wzroku od jego twarzy. Widziałam te same ciemne włosy, te same rysy, nawet ten sam trzydniowy zarost, a jednak… Wszystkie te atrybuty należały do innego mężczyzny, nie do Piotra. Trudno mi było w to uwierzyć do momentu, gdy przypadkiem zerknęłam na jego ręce: na lewej w okolicach przegubu miał niedużą bliznę. Czyli musiał być kimś innym, bo ręce Piotra były idealnie gładkie – zwróciłam na to uwagę już pierwszego dnia, gdy przedłużałam mu ważność karty klubowej.

Paweł zdawał sobie chyba sprawę z tego, że muszę dojść do siebie, ponieważ spokojnie jadł swojego kurczaka z ryżem. A może po prostu był głodny? W każdym razie dał mi trochę czasu na opanowanie zdumienia, nim zapytał:

– Pracujesz tu na górze? Nigdy wcześniej cię nie widziałem.

Pokręciłam przecząco głową.

– Pracuję w fitness klubie dwieście metrów stąd. Właśnie tam poznałam Piotra.

– Jesteś trenerką?

– Nie, recepcjonistką. Chwilowo. Zastępuję stałą pracownicę, która złamała nogę.

– Szkoda…

– Słucham?

Na jego twarzy pojawił się szelmowski uśmiech.

– Przez moment miałem ochotę się zapisać, chociaż siłownia to nie moja bajka. Wolę grać w squasha lub w tenisa.

Czy on mi właśnie dał do zrozumienia, że mu się podobam? Piotr nigdy nie zdobyłby się na to tak szybko…

– Niestety za kilka dni kończę pracę. Potem będę musiała się skoncentrować na pisaniu pracy magisterskiej, bo jestem na ostatnim roku romanistyki – wyjaśniłam.

Na szczęście nie zainteresował się tematem, więc nie musiałam mu opowiadać o Balzaku. Zamiast tego zaczął wspominać własne studenckie czasy i opowiadać mi różne śmieszne epizody z tamtych lat. Być może chodziło mu o to, żebym się wreszcie odprężyła, ale musiałam przyznać, że miał poczucie humoru – w przeciwieństwie do swego brata.

Kiedy skończył lunch, zapytał jeszcze:

– Wpadniesz tu jutro?

– Chyba tak.

– To może spotkamy się koło pierwszej? O tej porze najłatwiej mi się wyrwać z biura.

– Dlaczego nie?

– W takim razie do zobaczenia.

Nagle urwał i spojrzał na mnie pytająco.

– Jak ty właściwie masz na imię?

– Jolanta – odparłam. – Wszyscy mówią na mnie Jola.

– W takim razie, Jolu, do zobaczenia jutro.

– Do zobaczenia…

Na pożegnanie obdarzył mnie promiennym uśmiechem, po czym wyrzucił jednorazowe naczynia, na których tajska knajpka serwowała posiłki i ruszył w kierunku wind. Przez chwilę jeszcze odprowadzałam go wzrokiem, jakbym chciała się upewnić, że to wszystko nie było złudzeniem. Piotr naprawdę miał brata, o którym nic mi nie mówił? W dodatku bliźniaka, wyglądającego identycznie jak on? I ja właśnie z nim rozmawiałam?

Kiedy Paweł zniknął mi z pola widzenia, rzeczywiście byłam skłonna uznać to za złudzenie. W pewnym momencie zauważyłam jednak serwetkę z tajskiej knajpki, która została na stoliku – koronny dowód na to, że nic mi się nie wydawało. On naprawdę istniał, rozmawiał ze mną i jadł tutaj lunch!

***

Od tamtej pory widywaliśmy się codziennie, nie mogłam bowiem zapanować nad chęcią zobaczenia go, nawet jeśli nie musiałam iść do pracy. Wynikało to chyba z tego, że w moich oczach był… lepszą wersją Piotra. Jak już wcześniej zauważyłam, miał poczucie humoru i swobodny, naturalny sposób bycia. Przy nim nigdy nie odnosiłam wrażenia, że jestem na cenzurowanym – co więcej, świetnie się bawiłam!

Podczas kolejnego spotkania namówił mnie na gorące kanapki z pulpecikami.

– W Toronto mówią na nie meat balls. – Roześmiał się. Kiedy usłyszałam nazwę miasta, w którym aktualnie przebywał Piotr, moje serce ścisnął żal. Niestety nie miałam od niego żadnej wiadomości poza tą pierwszą. Nie dał znać, jak się czuje, nie opisał wrażeń, nawet nie zapytał, co u mnie.

– Tam musi być bardzo pięknie – powiedziałam, aby coś powiedzieć.

Ku memu zaskoczeniu Paweł pokręcił przecząco głową.

– Moim zdaniem Toronto nie jest zbyt ciekawe. To typowe amerykańskie miasto: zwarte centrum z drapaczami chmur i rozległe przedmieścia z małymi domkami. Ciągną się i ciągną… Poza tym wyglądają prawie tak samo, więc łatwo pobłądzić. O wiele ciekawszy jest Montreal, tylko tam trudno się dogadać.

– No tak, to francuskojęzyczne miasto z zabudową przypominającą miejscami Europę – przypomniałam sobie.

– Teoretycznie francuskojęzyczne – zgodził się Paweł. – Niestety nie udało mi się do końca zrozumieć mieszkańców, chociaż uczyłem się tego języka w liceum i całkiem nieźle mi szło. Oni mają dziwny akcent, używają słów zupełnie nieznanych w klasycznym francuskim i chyba stosują inne zasady gramatyczne…

– Ale podobno nie lubią angielskiego.

– Tak, nawet znaki drogowe to odzwierciedlają. Na przykład na całym świecie jest STOP, a u nich ARRȆT. Moim zdaniem to już głupota. Gdyby do Montrealu przyjechał ktoś ze Stanów, nie mający pojęcia o francuskim, mógłby nieświadomie spowodować wypadek. Na szczęście Amerykanie rzadko odwiedzają to miasto.

Uznałam to za osobliwe, że właśnie on, siedząc ze mną w warszawskiej knajpce, opowiada mi o kanadyjskich miastach. W zasadzie powinien to robić jego brat, który jest na miejscu. Tymczasem on nawet nie pomyślał o tym, żeby do mnie zadzwonić…

Po chwili jednak otrząsnęłam się z żalu i postanowiłam porzucić te rozmyślania. Wprawdzie Piotr się do mnie nie odzywał, ale Paweł z powodzeniem rekompensował mi tę stratę. W rezultacie z każdym dniem lubiłam go bardziej. Chętnie przychodziłam na lunch, wiedząc, że go spotkam, niecierpliwie wyczekiwałam, aż się pojawi, a potem miło spędzałam czas. Nigdy nie czułam żadnego skrępowania, nie martwiłam się, co powiedzieć, nie żywiłam obaw, jak on zareaguje. Poza tym mogłam na niego patrzeć bez końca… Chwilami zastanawiałam się, jak to możliwe, aby dwaj bracia byli tak podobni, a jednocześnie tak różni. Wcześniej wydawało mi się, że bliźniaków łączy tylko podobieństwo, lecz najwyraźniej dotyczyło ono urody, a nie osobowości. Mimo zaskoczenia, byłam zadowolona – wcale nie chciałam, aby Paweł przypominał Piotra pod względem sposobu bycia. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że zachowanie pierwszego z braci było męczące, a drugiego – wręcz relaksujące. Zapewne dlatego lubiłam spędzać czas z tym drugim, chociaż to ten pierwszy wzbudził we mnie uczucie. Tylko czasami przychodziło mi do głowy, że to jednak jest trochę dziwne…

***

Dobry nastrój wpływał pozytywnie na moje życie. Wreszcie zaczęłam się cieszyć nadchodzącymi świętami, więc biegałam po sklepach, szukając upominków dla najbliższych. Poza tym przyniosłam z piwnicy ozdoby choinkowe i obiecałam tacie, że wybiorę się z nim, aby kupić drzewko. Wcale nie narzekałam na brak śniegu, z przyjemnością słuchałam granych w sklepach kolęd i przygotowywałam tradycyjne potrawy: doprawiałam śledzie, kroiłam buraki na barszcz, lepiłam pierogi. Chciałam, aby święta były takie jak za życia mamy.

Jednak dwa dni przed wigilią wydarzyło się coś, co wprowadziło zamęt w moje myśli: znowu miałam piękny sen. Przystojny, ciemnowłosy mężczyzna całował mnie i szeptał namiętne słowa miłości. Potem zaczął mi powoli zdejmować ubranie. Drżałam z niecierpliwości, chcąc jak najszybciej znaleźć się w jego ramionach, ale on przedłużał te słodkie tortury, rozpinając mi bluzkę, zsuwając ramiączka stanika, obsypując pieszczotami moje piersi… Kiedy wreszcie zaniósł mnie do łóżka, byłam tak rozpalona, że nie chciałam dłużej czekać – sama zdarłam z niego koszulę i dżinsy. Wtedy jęknął cicho i już chwilę później nasze ciała splotły się w cudownym szaleństwie zakończonym krzykiem rozkoszy. Mimo to obudziłam się zdezorientowana i przerażona. Nie potrafiłam powiedzieć czy śnił mi się Piotr, czy Paweł…

Tego dnia czułam się dziwnie podczas naszego spotkania. Wciąż miałam w pamięci ten sen, kiedy patrzyłam na Pawła. Tymczasem jemu humor wyraźnie dopisywał.

– Co robisz między świętami a Nowym Rokiem? – zapytał.

– Jeszcze nie wiem – odparłam najzupełniej szczerze.

– Jeśli będziesz wolna, to może się spotkamy? Moi rodzice wyjeżdżają w góry ze znajomymi. Zostaję zupełnie sam. Myślałem o tym, żeby zaprosić cię do siebie…

Zamarłam, gdy to usłyszałam. Do tej pory nasze spotkania mogły uchodzić za całkiem niewinne, ale randka u niego w domu oznaczała przekroczenie granicy niewinności i mogła skończyć się różnie. Ten nieszczęsny sen sugerował to aż nadto wyraźnie. Nie miałam zatem pojęcia, jak zareagować ani co mu odpowiedzieć.

Paweł od razu zauważył moje wahanie.

– Może umówmy się, że pozostaniemy w kontakcie – zasugerował. – Dasz mi znać, jeśli będziesz wolna.

– Dobrze.

Uniknięcie stanowczej deklaracji było mi całkiem na rękę. Czułam, że potrzebuję czasu, aby przemyśleć sprawę, wymieniliśmy się zatem numerami telefonów, po czym każde z nas wróciło do pracy. Dla mnie był to ostatni dzień w klubie. Po świętach stała recepcjonistka wracała do swoich obowiązków, a ja miałam kilka wolnych dni ze względu na ferie. Dopiero po Nowym Roku wypadały mi kolejne zajęcia na uczelni.

W sumie byłam zadowolona, że nie będę już musiała przychodzić do klubu, chociaż nie wiedziałam dlaczego. Praca nie była ciężka, a dodatkowe pieniądze bardzo mi się przydały. Jednak ostatnio odczuwałam dziwną irytację, gdy tam bywałam. Może wynikała z tego, że bogaci klienci nadal traktowali mnie jak powietrze? A może z tego, że właśnie tam poznałam Piotra? W moim sercu znowu narastał żal do niego. Nie mogłam mu darować, że od czasu wyjazdu do Kanady odezwał się do mnie tylko raz. Ciągle zadawałam sobie pytanie, dlaczego przez ostatnie trzy tygodnie nie dostałam żadnej nowej wiadomości. Nie wierzyłam w to, że brakuje mu czasu, aby przysłać SMS-a lub zdjęcie, więc czułam się urażona. Wszystko wskazywało na to, że po prostu o mnie zapomniał…

***

W wigilię rano podjęłam decyzję: jeśli Piotr przyśle mi wiadomość, odpowiem Pawłowi, że nie mogę się z nim umówić. W ten sposób nasza znajomość pozostanie na etapie koleżeńskim. Jeśli natomiast Piotr się nie odezwie, zaryzykuję spotkanie z Pawłem. W końcu z jego bratem niewiele mnie łączyło, więc jeśli on sam o tym zapomniał, to ja też mogę. Widocznie dobrze się bawi, skoro przestałam dla niego istnieć.

Tymczasem czekałam. Powtarzałam sobie, że w Kanadzie jest jeszcze wcześnie, więc wiadomość od Piotra może do mnie dotrzeć dopiero w pierwszy dzień świąt. Najdziwniejsze natomiast było to, że nie potrafiłam przewidzieć swojej reakcji – nie wiedziałam, czy się ucieszę, gdy przyśle SMS-a, czy rozczaruję. Aby o tym nie myśleć, z dużym zaangażowaniem ubierałam choinkę. Około czwartej przyszedł SMS… od Pawła. Napisał, że życzy mi wszystkiego najlepszego i czeka na odpowiedź w wiadomej sprawie. Od Piotra nie przyszło nic – ani w wigilię, ani następnego dnia. Ku swemu zdumieniu nie czułam się tym specjalnie przygnębiona. Cieszyły mnie gwiazdkowe prezenty, rodzinna atmosfera przy świątecznym stole i… chyba perspektywa spotkania z Pawłem. Wieczorem w drugim dniu świąt wysłałam do niego SMS-a, potwierdzając, że będę wolna. Odpisał od razu: Bardzo się cieszę. Wpadnę po ciebie koło czwartej.

***

Willa Garczyńskich nie była duża, lecz nad wyraz przytulna. Tradycyjne umeblowanie, czyli miękkie kanapy, dębowe regały i puszyste dywany tworzyły domową atmosferę, którą pogłębiała jeszcze piękna choinka obwieszona łańcuchami i bombkami. Całości dopełniał ulokowany na jednej ze ścian prawdziwy kominek, w którym paliło się kilka drew. Kiedy weszliśmy, wylegiwał się przed nim olbrzymi pies. W pierwszej chwili mnie przestraszył, ale gdy zamachał przyjaźnie ogonem, przemogłam obawę i delikatnie go pogłaskałam.

– Tytus jest bardzo otwarty na nowe znajomości – wyjaśnił Paweł. – Początkowo nas to martwiło, bo miał być psem obronnym, ale szybko zorientowaliśmy się, że sama jego wielkość budzi przestrach.

– Wzięliście go ze schroniska? – zapytałam.

– Tak, biedak czekał na to kilka lat. Nikt go nie chciał właśnie ze względu na rozmiar.

– To miał szczęście, że trafił na was.

Początkowo spędzaliśmy czas we trójkę. Ja i gospodarz domu delektowaliśmy się drinkami, rozmawiając o minionych świętach, a pies łasił się do nas i domagał dalszych pieszczot. Wreszcie wrócił na swoje miejsce przy kominku, gdzie po chwili zasnął.

– Uznał cię za osobę godną zaufania – stwierdził Paweł. – Prawdę mówiąc, miałem nadzieję, że tak będzie.

Po tych słowach pochylił się i musnął ustami moją szyję. W pierwszej chwili zamarłam, lecz jego dotyk był tak delikatny, że chęć sprzeciwu opuściła mnie prawie natychmiast. Przymknęłam oczy, poddając się pieszczocie, która nieoczekiwanie sprawiła mi przyjemność. Byłam pewna, że on również doświadcza tej przyjemności, gdyż całował mnie powoli, jakby delektował się ciepłem i smakiem mojej skóry.Dopiero po dłuższej chwili przesunął usta w kierunku moich.

– Zaczekaj – wyszeptałam. – Może powinniśmy na tym poprzestać…

– Dlaczego? – zdziwił się. – Przecież mamy dla siebie tylko kilka dni.

Odniosłam wrażenie, że już słyszałam te słowa, ale nie potrafiłam skojarzyć gdzie i kiedy.

– Jak to? – zapytałam na wszelki wypadek.

– Jestem sam do Nowego Roku. Potem rodzice wracają.

– Chcesz powiedzieć, że…

– Trzeba korzystać z okazji – dokończył.

Potem przyciągnął mnie do siebie i pocałował – najpierw powolnie, leniwie, jakby sprawdzając, czy nie odsunę swoich ust. Gdy nie wyczuł we mnie chęci protestu, jego pocałunek nabrał siły i pasji. Wtedy straciłam zupełnie poczucie rzeczywistości. W głowie wciąż pobrzmiewały mi echa tamtych słów: „Trzeba korzystać z okazji”. Zarzuciłam Pawłowi ręce na szyję, a on zaczął gładzić moje plecy i delikatnie rozsuwać zapięcie bluzki. Wiedziałam, do czego zmierza, ale już nie próbowałam go powstrzymywać. Miałam dziwne wrażenie, że bardzo długo czekałam na tę chwilę, więc istotnie powinnam ją wykorzystać…

W pewnym momencie Paweł przerwał pocałunki i wstał.

– Chodź – powiedział.

Wyciągnął do mnie rękę zapraszającym gestem. Po chwili podałam mu swoją i pozwoliłam się zaprowadzić do małej sypialni na półpiętrze. Ledwie weszliśmy, oparł mnie o ścianę, po czym znów zaczął obsypywać pocałunkami, które z pasją odwzajemniałam, błądząc dłońmi po jego włosach i ramionach. Świat przestał istnieć, byliśmy tylko my dwoje – zupełnie jak w moich snach…

***

Kolejne dni stanowiły dla mnie cudowny okres. Ponieważ nie chodziłam już do pracy, a na uczelni miałam ferie, każdego popołudnia spotykałam się z Pawłem, który bywał w biurze tylko po to, by załatwić najpilniejsze sprawy. W drodze powrotnej wstępował po mnie i jechaliśmy do jego domu, gdzie witał nas Tytus. Bawiliśmy się z nim, a gdy zmęczony zasypiał, lądowaliśmy w sypialni Pawła, oddając się szaleństwu namiętności. Potem odpoczywaliśmy wtuleni w siebie, zmęczeni i szczęśliwi… Straciłam zupełnie poczucie czasu, więc trzydziestego grudnia zareagowałam zdumieniem, gdy Paweł wspomniał, że następnego dnia jest sylwester.

– A gdzie go spędzimy? – zapytałam.

Z jego piersi wyrwało się lekkie westchnienie.

– Niestety nie mogę cię nigdzie zabrać – powiedział. – Muszę zostać w domu z Tytusem, bo on bardzo źle reaguje na strzelanie o północy. Ale jeśli zechcesz mi towarzyszyć, będę miał dla ciebie niespodziankę.

Rzecz jasna nie mogłam się oprzeć takiej pokusie.

W sylwestrowe popołudnie długo zastanawiałam się nad wyborem kreacji. Z jednej strony chciałam wyglądać elegancko podczas powitania Nowego Roku, a z drugiej – pamiętałam, że będziemy sami. W tej sytuacji nie musiałam zakładać sukni mieniącej się cekinami ani robić filmowego makijażu. Należało znaleźć złoty środek, aby prezentować się odpowiednio. Już zaczynałam prasować swoją „małą czarną”, gdy zadzwonił Paweł. Chyba czytał w moich myślach, bo od razu powiedział, że czeka mnie nietypowy wieczór, wymagający nietypowego stroju.

– Przyjedź w czym chcesz, ale koniecznie weź ze sobą kapcie i szlafrok – zaznaczył.

Z wrażenia omal nie upuściłam słuchawki. Kapcie i szlafrok? To brzmiało co najmniej dziwnie. Brałam pod uwagę to, że po prostu spędzimy sylwestra w łóżku, ale wtedy żadna z tych rzeczy nie byłaby mi potrzebna…

– Czemu nic nie mówisz?

– Zaskoczyłeś mnie.

– Czyli zdołałem osiągnąć cel?

– Bez wątpienia.

Próbowałam go przycisnąć, żeby chociaż zasugerował, dlaczego ma takie osobliwe wymagania, ale wykręcał się jak piskorz. Powiedział tylko, że wszystko zrozumiem na miejscu. W tej sytuacji zrezygnowałam z szałowej fryzury, a makijaż ograniczyłam do delikatnego podkreślenia oczu. Potem wskoczyłam w „małą czarną” i w pantofle. Na zakończenie przygotowań wrzuciłam do torby szlafrok oraz kapcie. Byłam gotowa.

Niespodzianka spotkała mnie wkrótce po przybyciu na miejsce: Paweł zaproponował, abyśmy spędzili ten wieczór w jacuzzi. Kiedy otworzył drzwi łazienki, znowu doznałam uczucia déjà vu. Od razu przypomniałam sobie mój dawny sen…

Tymczasem on spokojnie zapytał:

– Witałaś tak kiedyś Nowy Rok?

Pokręciłam przecząco głową.

– No widzisz – powiedział z satysfakcją w głosie. – Ja też nie.

Ta szczera informacja sprawiła, że przestałam myśleć o swoim śnie – uznałam, że należy już do przeszłości. Natomiast nowy rok, który miałam powitać z Pawłem, oznaczał przyszłość. Uśmiechnęłam się zatem do niego i wyciągnęłam rękę. Nasz wspólny pobyt w jacuzzi rozpoczęliśmy od powolnego pozbywania się strojów. Potem wskoczyliśmy do wanny, zanurzyliśmy się w buzującej wodzie i… zapomnieliśmy o całym świecie. Zabawa naprawdę była przednia!

Nowy Rok powitaliśmy jednak w salonie, ubrani w szlafroki i kapcie – rzeczywiście okazały się przydatne. Zmęczenie kąpielą zaowocowało stanem błogiego lenistwa, z którym nie mieliśmy siły walczyć. Nawet Tytus to zauważył i zerkał na nas nieco podejrzliwie do czasu, gdy rozpoczęła się noworoczna kanonada. Wówczas schował się za choinką i długo nie chciał wyjść pomimo naszych zapewnień, że nic mu nie grozi. Dopiero przed pierwszą wychylił się ze swojej kryjówki i legł kanapie. My tymczasem dokończyliśmy szampana i rozpoczęliśmy robienie noworocznych postanowień. Na pierwszym miejscu było oczywiście kontynuowanie naszego cudownego romansu – przez cały rok!

***

Trzeciego stycznia niecierpliwie oczekiwałam Pawła, który obiecał wpaść do mnie po pracy. Kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi, gwałtownie poderwałam się z krzesła i pobiegłam otworzyć. Potem zamarłam…

Przed drzwiami stał Piotr. Poznałam go nie tylko dlatego, że w ręku trzymał reklamówkę z liściem klonowym i napisem CANADA, lecz również dlatego, że patrzył na mnie chłodno i przenikliwie. Dobrze pamiętałam to spojrzenie...

– Czy mogę wejść? – zapytał. – Nie zajmę ci dużo czasu.

– Proszę – odpowiedziałam, nie kryjąc zdumienia.

Wskazałam mu drogę do salonu, ponieważ wizyta w moim pokoju wydała mi się nagle zbyt intymna. Piotr wszedł i podał mi reklamówkę.

– To dla ciebie.

– Dziękuję…

Jego spojrzenie stało się w tym momencie jeszcze intensywniejsze.

– Prawdę mówiąc, nie tak wyobrażałem sobie nasze spotkanie – oznajmił.

Tym razem nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc dodał:

– Rozmawiałem z Pawłem.

Na mojej twarzy pojawił się wyraz paniki, który nie uszedł jego uwadze.

– Jak mogłaś…? – zapytał z wyrzutem w głosie. – Tak się wszystko ciekawie między nami zaczęło… To nie była moja wina, że akurat musiałem wyjechać. Przez cały czas myślałem, że po powrocie będziemy razem, a ty w tym czasie romansowałaś z moim bratem…

– Powiedział ci?

– Nie musiał, sam się domyśliłem.

Poczułam się zdemaskowana i ośmieszona. Nie bardzo wiedziałam, jakiego argumentu użyć do obrony. Dopiero po chwili przypomniały mi się moje świąteczne rozważania.

– Sądziłam, że o mnie zapomniałeś.

– Dlaczego? – zapytał zdumiony.

– Bo nie dawałeś znaku życia!

– Ja nie lubię pisać. Poza tym przed wyjazdem obiecałem ci, że odezwę się po powrocie. Dlaczego myślałaś, że nie dotrzymam słowa?

Znowu nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Piotr pokręcił głową, po czym stwierdził ponuro:

– Bardzo się co do ciebie rozczarowałem.

Potem odwrócił się i wyszedł, zostawiając mnie w stanie kompletnego oszołomienia. Nie mogłam uwierzyć w to, że naprawdę mu na nas zależało. Może po prostu nie potrafił tego okazać? Nagle przypomniały mi się słowa Pawła: „On nigdy nie był specjalnie wylewny”.

Nie wiem, jak długo siedziałam w salonie, rozmyślając o tym. Ocknęłam się dopiero, gdy usłyszałam kolejny dzwonek do drzwi. Wówczas wstałam i poszłam otworzyć. Tym razem na progu stał Paweł.

– Czy mogę wejść? – zapytał. – Nie zajmę ci dużo czasu.

– Proszę – odpowiedziałam.

Odruchowo wskazałam mu drogę do salonu, tak jak poprzednio Piotrowi. Wszedł, po czym popatrzył na mnie uważnie i intensywnie jak jego brat.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś, że spotykałaś się z Piotrem przed jego wyjazdem?

– Bo uważałam, że nie ma o czym mówić – jęknęłam. – Nic między nami nie było…

– Całowaliście się!

– Powiedział ci?

– Kiedy zobaczyłem, że przywiózł dla ciebie prezenty, zacząłem go wypytywać.

Odruchowo usiadłam na kanapie i ukryłam twarz w dłoniach. Nie miałam siły na drugą konfrontację.

– Jak mogłaś? – zapytał Paweł. – Ja naprawdę myślałem, że znałaś go tylko przelotnie, ponieważ należał do klubu, w którym pracowałaś. Do głowy mi nie przyszło, że coś was łączyło.

Znowu nie wiedziałam, jak się bronić, więc nie odpowiedziałam. Tymczasem Paweł kontynuował.

– Wiesz, jak ja się teraz czuję? Wyszedłem na łajdaka, który poderwał dziewczynę brata, korzystając z jego nieobecności. Nie potrafię mu nawet w oczy spojrzeć.

– Ale…

Paweł najwyraźniej nie chciał słuchać żadnych wyjaśnień, ponieważ tylko machnął ręką.

– Bardzo się co do ciebie rozczarowałem – stwierdził ponuro.

Potem odwrócił się i wyszedł, zostawiając mnie w stanie jeszcze większego oszołomienia. Tym razem nie potrafiłam nawet przeanalizować tego, co się stało.

W ten sposób straciłam ich obu.

***

Kolejne pół roku stanowiło najkoszmarniejszy okres w moim życiu. Byłam przygnębiona, nie potrafiłam się niczym cieszyć, nie miałam na nic ochoty. Na szczęście tata, zajęty własnymi sprawami, nie zwracał na to większej uwagi. A kiedy czasami docierało do niego, że przestałam się uśmiechać i nieśmiało pytał o powody, zbywałam go, mówiąc, że jestem zmęczona.

– Postanowiłam obronić pracę magisterską w pierwszym terminie, bo w październiku chcę pójść na studia podyplomowe. Sama romanistyka nie daje zbyt wielkich perspektyw, więc chcę jeszcze skończyć dziennikarstwo.

Oczywiście był zadowolony, kiedy to usłyszał. Każdy ojciec ceni ambitną córkę, zwłaszcza gdy nie ma syna. Polecił mi tylko, bym się nie przemęczała, bo na pewno i tak dam radę napisać pracę na czas. Od tamtej pory częściej udawałam dobry humor, aby nie miał już żadnych podejrzeń.

Niestety, gdy zaczęła się wiosna, mój nastrój znów się pogorszył. Największy ból sprawiał mi widok zakochanych par, które czasami widywałam w parku bądź na ulicy. Wtedy wracały wspomnienia i dopadały mnie w najmniej oczekiwanych momentach. Starałam się z nimi walczyć, ale nie potrafiłam stłumić wewnętrznego głosu, który podpowiadał mi, że sama wszystko spieprzyłam i dlatego teraz cierpię. Mogłam inaczej rozegrać sprawę, a przede wszystkim nie wikłać się w przygodę z Pawłem przed powrotem Piotra. Wtedy byłby jakiś cień szansy na happy end.

Dopiero pod koniec czerwca poczułam się trochę lepiej. Tata wynajął wtedy nowe biuro w spokojnym rejonie Mokotowa, który potem zyskał nazwę Mordoru. Biznes dobrze mu szedł, bo branża IT kwitła, więc klientów nie brakowało – każda firma potrzebowała oprogramowania i fachowej pomocy. Rzecz jasna zaprosił mnie na oględziny, a ja chętnie pojechałam. Wiedziałam, że chce się pochwalić, więc nie mogłam mu odmówić tej przyjemności.

Tata najpierw oprowadził mnie po wszystkich pomieszczeniach, a potem zaprosił do swojego gabinetu i zapytał:

– No i jak?

Już miałam odpowiedzieć, że fantastycznie, gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi. Po chwili do gabinetu wszedł młody mężczyzna.

– Panie prezesie, przesłałem ten projekt – powiedział. – Prosił pan, żeby to zrobić szybko, więc chciałem się upewnić, czy doszedł.

– Zaraz sprawdzę – odparł tata. – Przyjechała moja córka, więc chciałem jej najpierw pokazać biuro.

Mężczyzna spojrzał na mnie i wtedy poczułam zaskoczenie: chociaż prezentował się nieźle, jego oczy były niemal pozbawione blasku – dominował w nich wyraz głębokiego przygnębienia.

– To pan Grzegorz Wójcik, jeden z najzdolniejszych inżynierów w firmie – przedstawił go tata.

Podaliśmy sobie ręce na powitanie, ale – dziwnym trafem – żadne z nas się nie uśmiechnęło.

– Co to za ponurak? – zapytałam taty, gdy znów zostaliśmy sami.

– Nieszczęśliwie zakochany – wyjaśnił krótko. – Miał romans z prawniczką pracującą w kancelarii, która sąsiadowała z naszym poprzednim biurem. Niestety rzuciła go i teraz nie może dojść do siebie.

– W takim razie powinien się cieszyć z przeprowadzki.

– Chyba miał jeszcze nadzieję na jej powrót.

– Aha…

Poznanie tego faceta nieoczekiwanie poprawiło mi humor. Uświadomiłam sobie, że nie jestem jedyną osobą na świecie, która nie ma szczęścia w miłości.

***