Powrót do źródeł - Małgorzata Kasprzyk - ebook + książka

Powrót do źródeł ebook

Kasprzyk Małgorzata

0,0

Opis

Powieść przedstawia dzieje szlacheckiej rodziny z Podlasia, w której dominują piękne kobiety i wspaniali mężczyźni ponad wszystko ceniący honor. Chociaż pielęgnują tradycyjne wartości i prowadzą spokojne życie, nie udaje im się umknąć zawirowaniom historii, takim jak powstanie styczniowe oraz dwie wojny światowe. Kilku z nich ginie, a kiedy wszystko wskazuje na to, że ród wygasł, niespodziewanie wyłania się potomek zupełnie inny od swoich przodków. Urodzony i wychowany za granicą – nie do końca wie, co to znaczy być romantycznym Polakiem…

 

W SKŁAD CYKLU WCHODZĄ:

Powrót do źródeł

Powrót do tradycji

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 254

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tej autorki w Wydawnictwie WasPos

Ostatnia szansa

Echa przeszłości

Pechowe zauroczenie

Ryzykowne związki

Sekret profesora

Cyniczna i romantyczna

SAGA RODZINNA

Powrót do źródeł

Powrót do tradycji

W przygotowaniu

Trzy kobiety doktora W.

Ucieczka z zaścianka

Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka

Copyright © by Małgorzata Kasprzyk, 2019Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2025All rights reservedWszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Justyna Karolak

Korekta: Angelika Ślusarczyk

Projekt okładki: Adam Buzek

Zdjęcie na okładce: © by Adobe Firefly

Ilustracje wewnątrz książki: © by pngtree

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie IV – elektroniczne

ISBN 978-83-8290-811-4

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

CZĘŚĆ PIERWSZA – ROK 1889

CZĘŚĆ DRUGADWADZIEŚCIA LAT PÓŹNIEJ

CZĘŚĆ TRZECIAOSIEMDZIESIĄT LAT PÓŹNIEJ

EPILOGDWADZIEŚCIA LAT PÓŹNIEJ

CZĘŚĆ PIERWSZA – ROK 1889

Partyjka wista dobiegła końca tuż przed północą. Antoni Baranowski jak zwykle wygrał, pożegnał się ze znajomymi i wyszedł. Dopiero na ulicy sprawdził, ile tego wieczoru zyskał. Sto pięćdziesiąt sześć rubli… Nieźle. Będzie mógł przez najbliższy tydzień dobrze się bawić.

Już od dłuższego czasu uważał grę w karty za źródło dochodu, a nie za przyjemność – jak kiedyś. Jego sytuacja życiowa uległa zmianie po śmierci ojca, który wprawdzie zostawił majątek, ale prawo do dysponowania wszystkimi funduszami powierzył żonie. Antoni i jego brat Franciszek mieli uzyskać nad nimi kontrolę dopiero wówczas, gdy założą własne rodziny. Po otwarciu testamentu obaj byli rozczarowani. Oczywiście zrozumieliby, gdyby ojciec kazał im czekać do osiągnięcia pełnoletności, ale konieczność czekania do ślubu uznali za przesadę. Poza tym taki warunek dawał matce prawie nieograniczoną władzę nad ich życiem. To ona decydowała, ile pieniędzy mogą przeznaczać na swoje potrzeby, co mają robić, z kim się spotykać… W rezultacie obydwaj bardzo szybko się zbuntowali – każdy na swój sposób. Franciszek, starszy z braci, nadal mieszkał w ich rodzinnej posiadłości na Podlasiu, zajmował się gospodarstwem i… nigdzie nie bywał. Powiedział matce, że nie zamierza na siłę szukać żony. Natomiast Antoni postanowił zdobyć zawód, który dałby mu niezależność, więc wyjechał na studia do Warszawy. Zamieszkał u kuzyna swego ojca – zatwardziałego starego kawalera, który popierał nieprzejednaną postawę braci wobec małżeństwa.

– Kobieta to tylko kłopot – mówił często. – Na przykład wasza matka. Przed ślubem była słodka jak miód, a po ślubie zmieniła się w wiedźmę. Jestem pewien, że to ona namówiła Henryka, żeby postawił taki warunek w testamencie. Chciała wami rządzić, tak jak rządziła nim…

Obaj bracia się z nim zgadzali, chociaż nie przyznawali tego głośno. Nie lubili swojej despotycznej matki, więc nie palili się do małżeństwa i związania swoich losów z kobietami, które być może też chciałyby nimi rządzić. Franciszek uzupełniał swoje dochody, handlując po cichu z właścicielem oberży w pobliskim miasteczku, a Antoni – grywając w karty. Jego powodzenie skwitował kiedyś cierpko jeden z partnerów:

– Pamiętaj: kto ma szczęście w kartach, ten nie ma szczęścia w miłości.

Młodszy z braci Baranowskich tylko wzruszył ramionami, gdy to usłyszał. Zasadniczo podzielał pogląd swego wuja odnośnie do kobiet: lubił przelotne romanse, ale wiązać się na stałe nie miał ochoty, gdyż cenił sobie niezależność. Niebawem kończył studia i liczył na to, że dyplom pozwoli mu znaleźć intratne zajęcie, dzięki któremu zapewni sobie wygodne życie, do czasu gdy wreszcie przejmie należną mu część majątku. Kuratela matki miała bowiem ustać w momencie jej śmierci – wtedy każdy z braci uzyska samodzielność w dysponowaniu rodzinnymi finansami, nawet jeśli nie będzie jeszcze żonaty.

Antoni myślał o tym bez większych emocji. Właściwie nie czuł się związany z matką, która zawsze faworyzowała jego starszego brata. On bardziej kochał swoją nianię, być może dlatego, że zajmowała się nim praktycznie od urodzenia. Straciła wtedy własnego synka, który zmarł na koklusz i chyba na Antoniego przelała wszystkie macierzyńskie uczucia…

Natomiast z bratem łączyła go mocna więź, chociaż istniało między nimi jedynie fizyczne podobieństwo: obaj byli dość wysocy, mieli ciemnoblond włosy i szare oczy. Jednak pomimo różnic w charakterze rozumieli się znakomicie i wspierali w czasie różnych kłopotów. Razem też zbuntowali się przeciw decyzji ojca. Matka, jako kobieta, nie była w stanie zniszczyć tego porozumienia. Jej próby skłócenia braci zawsze kończyły się fiaskiem.

Jednak teraz, jadąc dorożką do mieszkania wuja, Antoni myślał, że w ich życiu zachodzą zmiany. Kiedy Franciszek odwiedził go w czasie ostatniego karnawału, wybrali się razem na bal do resursy. Tam jego spokojny, nieśmiały brat poznał pannę Teresę Orzechowską i chyba jego serce wreszcie zabiło mocniej. Złożył jeszcze dwie wizyty w domu jej krewnych, u których mieszkała od śmierci rodziców, co stanowiło wyraźny dowód zaangażowania. Oczywiście został tam przyjęty bardzo życzliwie. Zwłaszcza ciotka panny Teresy okazywała mu swoje względy, wychodząc ze słusznego założenia, że jako starszy syn bogatego ziemianina stanowi świetną partię. Czy jednak miał wobec dziewczyny poważne zamiary? Tego Antoni nie wiedział.

Gdy dojechał na miejsce, zauważył, że w jadalni pali się światło. Najwyraźniej wuj jeszcze nie spał pomimo późnej pory. Wobec tego młody człowiek szybko wszedł na górę, nie starając się zachować ciszy.

– Jesteś już – ucieszył się Hieronim. – To dobrze, zjemy razem kolację. Był posłaniec z dworu i przywiózł dużo dobrych rzeczy.

Antoni spokojnie skinął głową i zaczął zdejmować płaszcz. Przesyłka z dworu nie była niczym nadzwyczajnym, bo matka wprawdzie skąpiła mu pieniędzy, ale dbała o to, by się dobrze odżywiał. W rezultacie co drugi tydzień przysyłała do nich posłańca z zapasami jedzenia. Teraz też zobaczył na stole domową szynkę, pasztet z dzika i różne kiełbasy, a do tego pikle, marynowane grzyby i śliwki w zalewie. W koszyczku obok stał chleb własnego wypieku, który pachniał tak wspaniale, że prawie ogarnęła go tęsknota za domem. W każdym razie za bratem na pewno, bo na myśl o matce wciąż odczuwał irytację. Jeszcze pamiętał, jaka była zła, gdy oznajmił, że wyjeżdża, aby podjąć studia. Przez trzy dni nie odzywała się do niego! Chyba kobiecy instynkt podpowiedział jej, że on chce się po prostu wyrwać spod matczynej kurateli…

– Podobno Franio przyjedzie do Warszawy w przyszłym tygodniu – oznajmił wuj, biorąc się do jedzenia.

– Posłaniec powiedział w jakim celu?

– Nie, ale chyba chodzi o tę pannę. Na pewno chce ją znowu zobaczyć i być może złożyć ostateczną deklarację.

Po tych słowach Hieronim lekko się skrzywił, dając wyraźnie do zrozumienia, co myśli o ewentualnych zamiarach starszego z braci Baranowskich. Wyglądał tak zabawnie, że młodszy z braci od razu darował mu irytujący zwyczaj nazywania ich Franiem i Tośkiem.

– Całkiem możliwe, że w końcu się zdecydował – powiedział Antoni spokojnie. – Panna Teresa od początku mu się podobała. Poza tym mieszkając z matką, mógł się stać bardziej podatny na jej perswazje.

– Jeśli się ożeni, jedna kobieta straci nad nim władzę, a druga zyska – podsumował sprawę wuj. – Matka już nie będzie mogła mu nic narzucić, ale żona tak. One mają swoje sposoby…

– Mnie się wydaje, że panna Teresa jest w nim zakochana.

– Jedno nie przeszkadza drugiemu.

Teraz Antoni się roześmiał i sięgnął po karafkę z domową nalewką, która także przyjechała z Podlasia.

Nieoczekiwanie przyszło mu do głowy, że opór matki przed jego wyjazdem do Warszawy był spowodowany nie tyle planem podjęcia studiów, ile zamiarem zamieszkania z wujem. Czyżby się obawiała, że pod wpływem starszego pana jego niechęć do małżeństwa jeszcze wzrośnie? Mogło tak być!

Mimo to Antoni nie miał zamiaru ingerować w plany brata. Jeśli Franciszek się zakochał i pragnął poślubić Teresę Orzechowską, to decyzja w tej sprawie należała tylko do niego. Był starszy, poważniejszy i chyba bardziej zmęczony nagabywaniem matki, z którą mieszkał pod jednym dachem. Młodszy brat postanowił zatem się nie wtrącać, chociaż sam nadal pozostawał wrogiem małżeństwa – zwłaszcza wymuszonego testamentem ojca.

***

W czasie gdy młodszy z braci Baranowskich grał w wista i jadł kolację z wujem Hieronimem, starszy rozmyślał o przyszłości w salonie ich podlaskiego dworku.

Rozmyślania te nie dotyczyły oświadczyn, bowiem na nie Franciszek był już zdecydowany. Tamtego pamiętnego wieczoru, gdy poznał Teresę na balu w resursie, jego życie uległo zmianie. Nie wynikała ona bynajmniej z tego, że panna Orzechowska kokietowała go i zawróciła mu w głowie. Wprost przeciwnie – zachowywała się bardzo skromnie i powściągliwie. W jej oczach były smutek i melancholia, które wyraźnie sugerowały, że nie czuje się szczęśliwa. Właśnie ten smutek kryjący się w cudownych zielonych tęczówkach chwycił go za serce. Wiedział, że Teresa jest sierotą i mieszka u swoich dalekich krewnych, którzy zapewne przygarnęli ją ze względu na niewielki majątek, jaki pozostał jej po rodzicach. Gdyby była zupełnie bez grosza, pewnie nie okazaliby rodzinnego sentymentu. Domyślał się też, że chcieli ją wydać za mąż i w ten sposób pozbyć się kłopotu. Zapewne ona sama zdawała sobie z tego sprawę…

Przedstawił ich sobie wuj Hieronim, który znał krewnych Teresy. Kiedy Franciszek wspomniał, że pochodzi z Podlasia i ma tam majątek, panna Orzechowska nieco się ożywiła. Zaczęła wspominać czasy dzieciństwa, gdy mieszkała z rodzicami na wsi. Nie ukrywała, że takie życie podobało jej się bardziej niż mieszkanie w Warszawie. Tak się wtedy zagadali, że dopiero ciotka Teresy zasugerowała im, aby zatańczyli, skoro są na balu. Posłuchali jej sugestii, co bardzo ją ucieszyło. Chyba już wtedy wpadła na pomysł, aby ich wyswatać…

Kiedy Franciszek wrócił do mieszkania wuja, długo nie mógł zasnąć. Nieoczekiwanie przyszło mu do głowy, że spotkał kobietę, z którą mógłby być szczęśliwy i która zapewne byłaby szczęśliwa z nim. Wprawdzie po otwarciu testamentu zarzekał się, że nikt go nie nakłoni do małżeństwa, ale przez minione cztery lata jego gniew na ojca nieco osłabł. Mieszkał w dworze, zarządzał gospodarstwem i zawsze mógł przekonać matkę, aby dawała mu więcej pieniędzy. Miała do niego słabość, ponieważ łatwiej od Antoniego ulegał jej perswazjom. Natomiast gdyby ożenił się z Teresą, nie musiałby już o nic prosić, bo stałby się panem swojej części rodzinnego majątku. Co więcej, mógłby się odegrać na matce za niektóre jej apodyktyczne zachowania, dając do zrozumienia, że teraz jego żona jest właściwą panią domu. To też była miła perspektywa.

Mimo wszystko tamtego wieczoru nie podjął jeszcze decyzji. Dopiero gdy złożył wizytę w domu krewnych Teresy, zaczął oswajać się z myślą o małżeństwie. Nigdy przy żadnej kobiecie nie czuł się tak swobodnie i naturalnie! Mieli podobne gusta i charaktery, więc rozumieli się znakomicie. Mógł jej bez końca opowiadać o tym, jak zajmuje się gospodarstwem, a ona nigdy nie wyglądała na znudzoną. Zadawała mu też sporo pytań świadczących o tym, że sama trochę wie na ten temat. Natomiast witając się z nim podczas drugiej wizyty, miała już zdecydowanie lepszy nastrój niż na balu i ani śladu smutku w oczach. Franciszek nabrał wówczas przekonania, że nie jest jej obojętny. Radość, jaką poczuł na myśl o tym, skłoniła go do złożenia obietnicy, iż wkrótce wróci do Warszawy, aby się znów z nią zobaczyć. Przyjęła ją z radością, dając mu tym samym do zrozumienia, że może liczyć na życzliwe przyjęcie ewentualnych oświadczyn.

O czym zatem rozmyślał Franciszek, siedząc wieczorem w pustym salonie podlaskiego dworku? Nie wahał się już, tylko zastanawiał, jak poprosić matkę, aby dała mu swój ulubiony pierścionek ze szmaragdem. Chciał go podarować Teresie w dniu zaręczyn, ponieważ kolorem idealnie pasował do jej oczu. Mógł oczywiście poprosić o pieniądze, aby kupić podobny, ale ten był rodzinną pamiątką, więc znacznie lepiej spełniłby swoją rolę.

– Czemu tak siedzisz po ciemku?

Głos matki przerwał jego rozmyślania.

– Planuję podróż do Warszawy – odpowiedział odruchowo.

– Masz zamiar oświadczyć się pannie Orzechowskiej? – zapytała wprost.

– Tak…

– To cudownie! Już myślałam, że nigdy się nie zdecydujesz. Niepotrzebnie wzięliście sobie z Antonim do serca ten testament ojca. On chciał dla was jak najlepiej. Pragnął, abyście obaj mieli rodziny i nie odeszli z tego świata bezdzietnymi tak jak jego starszy brat.

Franciszek spojrzał na nią ze zdumieniem. Nigdy wcześniej nie mówiła mu takich rzeczy. Nie wiedział, że decyzja ojca miała coś wspólnego z losem jego starszego brata, Kazimierza, który zginął w powstaniu styczniowym. On też ociągał się z zawarciem małżeństwa, ponieważ lubił „wino, kobiety i śpiew”. Jednak jako patriota poszedł walczyć i w rezultacie zginął, nie opuściwszy ani żony, ani dzieci.

Ojciec też chciał wziąć udział w powstaniu, lecz tamtej zimy zmagał się z ciężkim zapaleniem płuc, które uczyniło go niezdolnym do walki. Niewiele brakowało, a umarłby we własnym łóżku jako ostatni Baranowski…

Może dlatego chciał teraz zadbać o ciągłość rodu i postawił taki warunek w testamencie?

Tymczasem matka nie zwracała uwagi na milczenie Franciszka, gdyż była bardzo podekscytowana jego nowiną.

– Pytałam Hipolita o jej rodzinę i zapewnił mnie, że to bardzo przyzwoici ludzie. Nieco zubożali, ale poważani i solidni. Poza tym panna Teresa mieszkała kiedyś na wsi, więc wie, czego się spodziewać. Na pewno jej się tutaj spodoba…

Franciszek pominął milczeniem ewidentny dowód na to, że matka zasięgnęła języka za jego plecami. Postanowił wykorzystać sytuację, aby załatwić sprawę, która chodziła mu po głowie.

– Chciałbym jej podarować twój pierścionek ze szmaragdem – oznajmił śmiało.

– A nie lepiej ten z brylantem? – zapytała, usiłując ukryć zaskoczenie.

– Szmaragd będzie bardziej pasował do jej oczu.

– No dobrze, skoro tak uważasz…

– Dasz mi go?

– Oczywiście, że ci dam. Brylant zachowam dla twojego brata. Może i on kiedyś zmądrzeje…

Franciszek był tak zadowolony z pomyślnego załatwienia sprawy, że nawet nie skomentował ostatniej uwagi matki.

Tydzień później wyjechał do Warszawy, zabierając ze sobą rodzinny klejnot przeznaczony dla przyszłej narzeczonej.

Był prawie pewien, że panna Orzechowska nią zostanie, toteż podróżował w dobrym nastroju. Oczyma wyobraźni widział już jej piękne oczy i twarz rozjaśnioną uśmiechem. Miał nadzieję, że na tej twarzy wykwitnie rumieniec, gdy Teresa usłyszy prośbę, aby została jego żoną…

Jeśli coś go niepokoiło, to raczej myśl o reakcji brata.

Nie miał pojęcia, jak Antoni przyjmie wiadomość o planowanych oświadczynach. Obaj przecież twierdzili, że nie dadzą się szantażować zmarłemu ojcu, który nawet zza grobu próbował organizować im życie. Wprawdzie przyświecał mu szczytny cel – potrzeba uchronienia rodu przed wygaśnięciem – ale czy stanowił on wystarczające usprawiedliwienie do wtrącania się w sprawy osobiste synów? Franciszek nie był tego do końca pewny.

Na szczęście brat przyjął go zupełnie spokojnie.

– Widzę, że jednak się zdecydowałeś – stwierdził, mrugając do niego porozumiewawczo.

– Tak, jutro poproszę pannę Teresę o rękę.

Antoni musiał zauważyć jego niepewne spojrzenie, ponieważ odpowiedział:

– Skoro spotkałeś kobietę, która może dać ci szczęście, to się żeń. Przynajmniej staniesz się panem własnego losu.

Te słowa bardzo podbudowały Franciszka. W dobrym humorze zjadł z bratem kolację i opowiedział mu wszystko, co wydarzyło się od ich rozstania, włączając w to rozmowę z matką. Kiedy Antoni usłyszał wyjaśnienie motywacji ojca, pokręcił jednak głową.

– Jestem w stanie zrozumieć jego obawę o ród Baranowskich, ale uważam, że mógł załatwić sprawę inaczej – powiedział. – Na przykład poprosić, żebyśmy mu przyrzekli, że nie dopuścimy do wygaśnięcia rodu. Zmuszanie nas do ślubu zapisem w testamencie było zdecydowanie nie w porządku. Dlatego ja nie zamierzam mu ulegać.

– A jeśli się zakochasz? – zapytał niepewnie Franciszek.

Antoni spontanicznie się roześmiał.

– Poznałem w Warszawie mnóstwo panien i jakoś żadna nie zawróciła mi w głowie – powiedział. – Widocznie jestem odporny na miłość.

***

Teresa Orzechowska chodziła niespokojnym krokiem po salonie, nerwowo szarpiąc rękaw swojej kremowej batystowej sukni. Była zupełnie sama. Na wieść o spodziewanych odwiedzinach Franciszka Baranowskiego ciotka wybrała się z mężem i córką na koncert, a syna wysłała z wizytą do znajomych. Co więcej, dała wychodne pokojówce, jak tylko zaanonsuje gościa. Cel tych zabiegów był oczywisty: nie chciała, aby cokolwiek przeszkodziło w oświadczynach. Niestety Teresa obawiała się, że Franciszek odgadnie te intencje bez problemu…

Właściwie miała ciotce za złe jej zachowanie. Już od dłuższego czasu czuła, że tamta chce ją koniecznie wydać za mąż. Nie wynikało to z konieczności zapewnienia jej utrzymania, gdyż Teresa posiadała siedem tysięcy rubli odziedziczone po rodzicach. Istniały jednak inne powody, aby usunąć ją z domu. Po pierwsze, syn ciotki, Anzelm, wykazywał daleko idące zainteresowanie swoją daleką kuzynką. Ponieważ ich pokrewieństwo sprowadzało się do przysłowiowej dziesiątej wody po kisielu, mógłby ewentualnie wpaść na pomysł, aby samemu się z nią ożenić, a do tego ciotka nie chciała dopuścić. Zależało jej, aby pojął za żonę pannę z większym posagiem, gdyż finanse rodziny nie przedstawiały się najlepiej i siedem tysięcy Teresy nie wystarczyłoby na ich podreperowanie. Po drugie, panna Orzechowska znacznie przewyższała urodą córkę ciotki, Annę. Była dość wysoka i smukła, miała piękne złotobrązowe włosy, regularne rysy oraz intrygujące zielone oczy. Podczas wszystkich spotkań towarzyskich, w jakich razem brały udział, skupiała na sobie zainteresowanie młodych mężczyzn, którzy całkowicie ignorowali jej kuzynkę. Ciotka czuła zatem, że Anna nie znajdzie odpowiedniego kawalera, dopóki będzie pozostawać w cieniu Teresy.

Jednak od czasu pamiętnego balu w resursie wszyscy w domu czuli, że sytuacja zmieni się już niedługo. Anzelm był rozdrażniony i zazdrosny, ponieważ zdawał sobie sprawę, że przegrał rywalizację z bogatym ziemianinem z Podlasia. Natomiast Anna nie ukrywała radości na myśl o tym, że niedługo pozbędzie się rywalki, przy której groziło jej staropanieństwo. Widząc ich zachowanie, ciotka nakazała, aby powstrzymali emocje i zaczekali, aż sytuacja się wyklaruje. Tylko wuj, zajęty interesami, nie zwracał większej uwagi na zamieszanie w rodzinnym domu.

Teraz, oczekując przybycia Franciszka, Teresa zaczęła się zastanawiać, czy ich przekonanie o jego intencjach nie było tylko pobożnym życzeniem. Może on wcale nie zamierzał się oświadczyć? Może chciał jej tylko złożyć wizytę, skoro przyjechał do Warszawy? Miał tutaj przecież wuja i brata!

Na myśl o tym ogarnęła ją nagła trwoga, która sprawiła, że opadła bezwładnie na szezlong. Nieoczekiwanie uświadomiła sobie, jak bardzo Franciszek stał jej się drogi. Już wtedy na balu, gdy spojrzał na nią ciepło i tkliwie, poczuła przyspieszone bicie serca. Od tamtej pory chciała, aby patrzył tak zawsze i aby zawsze mówił do niej przytłumionym głosem, starając się ukryć targające nim emocje. Teresa wiedziała, że jej uroda zrobiła na nim większe wrażenie, niż chciał przyznać. Nie rozumiała przyczyny tej powściągliwości, miała tylko nadzieję, że z czasem Franciszek wyzbędzie jej się i pozwoli dojść do głosu swemu sercu. Podczas oczekiwania na niego nagle zaczęła się zastanawiać, czy to na pewno nastąpi. Towarzyszył temu bolesny niepokój, który wyraźnie wskazywał na jej własne pragnienia: chciała zostać żoną Franciszka i wyjechać z nim na Podlasie. Nie wynikało to z chęci ucieczki z domu, w którym czuła się obco, lecz z faktu, że była zakochana…

Dzwonek do drzwi przerwał jej rozmyślania. Teresa poderwała się, poprawiła fryzurę i usiłowała opanować gwałtowne bicie serca. Kiedy pokojówka zaanonsowała gościa, tylko skinęła głową, ponieważ głos uwiązł jej w gardle. Natomiast gdy Franciszek pojawił się na progu salonu, poczuła rumieniec wpływający na policzki. On od razu go zauważył i jego twarz rozjaśnił uśmiech. Przywitał się z nią serdecznie, przekazał pozdrowienia od wuja i brata, po czym zapytał o jej bliskich. Wtedy rumieniec Teresy stał się jeszcze bardziej intensywny.

– Ciocia z wujkiem i Anną poszli na koncert, a Anzelm do znajomych – wyjaśniła cicho.

Ku jej zdumieniu Franciszek wydawał się bardzo zadowolony z takiego obrotu sprawy.

– Właściwie cieszę się, że będziemy mogli spokojnie porozmawiać – przyznał. – Być może uzna pani, że zbyt wcześnie na taką rozmowę, ale ja rzadko bywam w Warszawie, bo zatrzymują mnie w domu obowiązki związane z prowadzeniem gospodarstwa.

Teresa skinęła głową i znów poczuła gwałtowne bicie serca. Czyżby jednak chciał się oświadczyć…?

– Odkąd się poznaliśmy, jest to dla mnie wyjątkowo trudna sytuacja, ponieważ ciałem przebywam na Podlasiu, a duchem w Warszawie. Nie mogę przestać o pani myśleć i ciągle wspominam chwile, które spędziliśmy razem. Potem ogarnia mnie tęsknota, której nawet praca nie jest w stanie pokonać. Chciałbym w związku z tym zapytać, czy zechce pani skrócić te męki i obiecać, że zostanie moją żoną?

Po tych słowach sięgnął do kieszeni surduta i wyjął pudełeczko, w którym spoczywał przepiękny pierścionek ze szmaragdem – zielonym jak jej oczy.

– Tak – odpowiedziała spontanicznie Teresa.

Franciszek wsunął jej na palec pierścionek, po czym… gwałtownie chwycił ją w ramiona i zaczął obsypywać pocałunkami.

– Moja najdroższa, ukochana, jedyna – szeptał miedzy jednym pocałunkiem a drugim. – Jestem taki szczęśliwy!

– Ja też – wyznała, tuląc się do niego.

Nikt nigdy wcześniej jej nie całował, więc zupełnie nie była przygotowana na odczucia, jakie nią owładnęły. Miała wrażenie, że unosi się nad ziemią w stanie jakiejś niewypowiedzianej błogości. Zatopiła palce we włosach Franciszka, przytulając go do siebie, a on jeszcze mocniej otoczył ją ramionami. W pewnym momencie usłyszała szczęk zamykanych drzwi, który uświadomił jej, że pokojówka właśnie postanowiła wykorzystać swoje wychodne. Zostali w mieszkaniu tylko we dwoje, a pocałunki jej narzeczonego stawały się coraz bardziej namiętne…

***

Franciszek wrócił do domu w doskonałym humorze. Od razu poinformował matkę, że jego oświadczyny zostały przyjęte, a brat i wuj nawet złożyli mu gratulacje. Zwłaszcza to ostatnie mocno go zaskoczyło, bo spodziewał się po nich raczej chłodnej powściągliwości. Jednak obaj stwierdzili, że to, co dobre dla nich, niekoniecznie musi być dobre dla niego, więc życzą mu jak najlepiej. Matka rozpromieniła się, słysząc te nowiny.

– Tak się cieszę – odpowiedziała, całując go na powitanie. – Może urządzimy wesele u nas w dworku?

– Nie, mamo, ustaliliśmy, że ślub będzie skromny, a wśród gości znajdzie się tylko najbliższa rodzina.

– Ale nasi znajomi i sąsiedzi poczują się rozczarowani, jeśli ich nie zaprosimy…

– Oni dowiedzą się dopiero po fakcie, bo uroczystość będzie miała miejsce w Warszawie. Teresa powiedziała mi, że zawsze chciała wziąć ślub w kościele świętej Anny.

Matka popatrzyła na niego ze zdziwieniem i westchnęła cicho.

– No dobrze, skoro tak… A ustaliliście już termin?

Franciszek skinął głową.

– Na początku przyszłego miesiąca.

Idalia Baranowska chwyciła się za głowę.

– Czemu tak szybko? Nie lepiej poczekać, aż zrobi się zupełnie ciepło? Teraz jest okropna pogoda i ciągle pada.

– Pogoda nie ma dla nas znaczenia. Po prostu chcemy jak najszybciej być razem…

– To ja będę musiała szybko zamówić suknię!

Na szczęście problem sukni pochłonął matkę całkowicie i nie domagała się już wyjaśnień. Franciszek był z tego bardzo zadowolony, ponieważ istniała pewna przesłanka przemawiająca za szybkim ślubem, o której wolał jej nie mówić. Po prostu sprawy wymknęły się trochę spod kontroli tamtego popołudnia, gdy złożył wizytę Teresie, więc oboje uznali, że lepiej pobrać się wcześniej niż później. Na wszelki wypadek…

Jeszcze tylko jedną osobę planował powiadomić o zbliżającej się uroczystości – swego przyjaciela z lat szkolnych i zarazem sąsiada, Bogumiła Wysockiego. Miał nadzieję, że tamten zgodzi się zostać jego drużbą, bo brat wolał trzymać się z dala od ślubnych formalności. Obiecał wprawdzie, że stawi się w kościele, ale tylko w charakterze zwykłego gościa.

Dwa dni później wybrał się zatem do dworu Wysockich, aby pomówić z Bogumiłem i ustalić szczegóły wspólnego wyjazdu do Warszawy. Pogoda faktycznie była okropna i przez całą drogę towarzyszył mu siąpiący deszcz, który jednak nie zdołał stłumić rozpierającej go radości. Za miesiąc ożeni się z Teresą! Początek maja siłą rzeczy powinien być już ładniejszy i cieplejszy. Na pewno zatem spodoba jej się na Podlasiu, gdy ją ze sobą przywiezie. Tak tu przecież sielsko i pięknie: pola, lasy, łąki…

Niestety nie dane mu było od razu poinformować przyjaciela o swoich planach, ponieważ Bogumił miał gości.

– Chodź, napij się z nami – zaproponował. – Później będziemy mogli porozmawiać sam na sam.

Franciszkowi nie pozostało nic innego, jak przyjąć propozycję i dołączyć do towarzystwa, które składało się z dwóch kuzynów Bogumiła oraz jego szwagra. Siedzieli w salonie, popijali winiak i toczyli ze sobą dyskusję o sprawach kraju.

– Te wszystkie powstania to była totalna głupota – stwierdził jeden z kuzynów. – Część wartościowych ludzi zginęła, część poszła na katorgę… To tylko osłabiło Polskę i przyniosło represje pozostałej ludności.

– Oczywiście – zgodził się drugi. – W każdym pokoleniu traciliśmy ludzi, nic nie zyskując. Dlatego nasze powinno być mądrzejsze. Żadnego bezsensownego przelewania krwi! Trzeba dbać o wzrost kraju i czekać na rozwój wypadków. Tylko to może przynieść zmianę sytuacji.

– Poza tym i tak nie damy rady trzem zaborcom – dodał szwagier Bogumiła. – Nawet gdybyśmy wyzwolili część kraju, reszta będzie cierpieć w jarzmie.

– Dotąd nie było nawet szansy wyzwolenia części – podchwycił pierwszy z kuzynów. – Powstanie listopadowe upadło przez niedołęstwo dowodzących, a styczniowe było przegraną sprawą od początku. Ci romantyczni głupcy, którzy poszli walczyć, tylko pogorszyli sytuację w kraju.

Franciszek dotąd słuchał tej wymiany zdań spokojnie, chociaż ze zdziwieniem. Brał pod uwagę to, że wszyscy trzej już trochę wypili, więc nie powinien brać sobie do serca ich słów. Teraz jednak, gdy usłyszał drwinę z powstańców styczniowych, nie wytrzymał i postanowił zabrać głos.

– Nazywasz głupcami polskich patriotów? – zapytał ostro. – Oni chcieli odzyskać ojczyznę i poświęcili temu celowi swoje życie.

– Najłatwiej jest poświęcić życie i skazać innych na represje. O wiele trudniej budować dobrobyt i dbać o rozwój kraju, nawet jeśli to oznacza tymczasową współpracę z zaborcą.

– Każdy, kto współpracuje z zaborcą, jest zdrajcą – stwierdził ostro Franciszek.

Kuzyn Bogumiła poderwał się z krzesła.

– Ja też? – zapytał otwarcie. – Wiesz przecież, że handluję z Rosją. Dzięki temu moi polscy robotnicy mają pracę i nie żyją w nędzy.

– Nie oceniam twego postępowania. Po prostu uważam, że ty nie powinieneś oceniać tych, którzy myślą inaczej, ani potępiać tych, którzy walczyli w powstaniu.

– Panowie, dajcie spokój – wtrącił Bogumił, widząc, że dyskusja wymyka się spod kontroli.

Jego kuzyn jednak nie chciał odpuścić.

– Ja tylko powiedziałem, że powstańcy styczniowi to głupcy, którzy nie potrafili realnie ocenić szans swojej walki.

W tym momencie Franciszek – bratanek zabitego w powstaniu Kazimierza Baranowskiego – poczuł intensywne oburzenie.

– Mimo wszystko należy im się elementarny szacunek od kolaborantów – stwierdził cierpko.

Na twarz tamtego wstąpiły krwiste rumieńce.

– Nazywasz mnie kolaborantem? Za to, że daję pracę polskim robotnikom?

Teraz już cała pozostała trójka próbowała ich uspokoić.

– Panowie, koniec dyskusji!

– Za bardzo was poniosło!

– Przeproście się i podajcie sobie ręce!

– Mnie nie wystarczą przeprosiny – oznajmił kuzyn Bogumiła, mierząc Franciszka nienawistnym spojrzeniem. – Żądam satysfakcji.

– Jestem do usług – odparł.

– W takim razie jutro rano przyślę do ciebie moich sekundantów.

***

Przez noc Franciszek nieco ochłonął i zaczął się zastanawiać, czy dobrze zrobił, przyjmując wyzwanie na pojedynek. Przecież właśnie się zaręczył i planował szybki ślub! Może powinien jednak pogodzić się z kuzynem Bogumiła, jeśli tamten będzie na to gotów? Wiedział, że ich sekundanci zaproponują takie rozwiązanie, ale nie mógł przewidzieć reakcji swego przeciwnika.

Oczywiście myśl o tym, aby się wycofać, nawet nie powstała mu w głowie. Jako człowiek honoru nie chciał uchodzić za tchórza. Poza tym pamiętał, że tamten obraził powstańców styczniowych, nazywając ich romantycznymi głupcami. Nie mógł nie zareagować, słysząc coś takiego – był to winien stryjowi, którego portret zdobił salon dworku. Widniał na nim młody mężczyzna o wesołych oczach i zawadiackim uśmiechu. Podobno rodzina uważała go za hulakę i utracjusza, lecz kiedy wybuchło powstanie, zgłosił się jako jeden z pierwszych. Zawstydził tych, którzy dużo mówili o ojczyźnie, ale nie odważyli się stanąć do walki o jej wolność. Zginął pod koniec powstania, pozostawiając swoich bliskich w żałobie…

Dla obu braci Baranowskich stryj stanowił wzór patrioty. Podziwiali go, chociaż zdawali sobie sprawę, że jego życie nie zawsze było godne naśladowania. Jednak bohaterski czyn w zasadzie przekreślił burzliwą młodość i wszyscy puścili ją w niepamięć. Nawet proboszcz, który dobrze go znał, twierdził, że odkupił swoje kawalerskie grzechy z nawiązką. Franciszek nie mógł zatem dopuścić do tego, aby ktoś go bezkarnie obrażał.

W przeciwieństwie do niego kuzyn Bogumiła był zdeterminowany, aby stanąć do walki. Nawet nie chciał słuchać namów do przeprosin! Chociaż krewni tłumaczyli mu, że zbyt gwałtownie zareagował, wciąż podtrzymywał swoje stanowisko. Nie mógł darować Baranowskiemu takiej zniewagi jak nazwanie go kolaborantem! Tylko pojedynek mógł wyrównać między nimi rachunki.

Nie był to w zasadzie zły człowiek ani zawzięty. Wychował się jednak w duchu ideałów pozytywizmu, które kładły nacisk na pracę, rozwój kraju i przetrwanie kolejnych pokoleń. Walkę przeciw silniejszemu zaborcy uważał za bezsensowną i z góry skazaną na klęskę. Podobnie do Franciszka miał w gronie swoich przodków powstańca styczniowego – starszy brat jego matki walczył, lecz przeżył i został zesłany na Syberię. Rodzina utraciła wówczas większość majątku, co sprawiło, że matka zdecydowała się na ślub bez miłości ze sporo starszym mężczyzną, który ze względu na jej urodę przymknął oko na brak posagu. Przez całe życie była nieszczęśliwa i winiła za to swojego brata. Powtarzała, że powstanie nie przyniosło nic dobrego, tylko rozpacz rodzin i represje…

Syn zapamiętał jej słowa i stał się człowiekiem nowej epoki. Potępił romantyzm jako źródło nieprzemyślanych zrywów narodowych oraz uznał, że należy czekać, aż zaborcy staną się na tyle słabi, aby walka miała jakiś sens. Tymczasem zaś należało nawet z nimi współpracować, jeśli od tego zależał rozwój kraju. Czy takie myślenie czyniło z niego zdrajcę albo kolaboranta? Na pewno nie! Nie mógł zatem darować człowiekowi, który użył wobec niego takich słów.

Z kolei Bogumił Wysocki, który znał ich obu aż nadto dobrze, doskonale zdawał sobie sprawę, że to Franciszek może się okazać bardziej ugodowy, zwłaszcza w sytuacji, gdy sam nie jest bez winy. Odbył zatem w nocy naradę ze szwagrem i drugim kuzynem, aby poznać ich punkt widzenia. Obaj zgodzili się z nim, że najlepszym wyjściem byłoby doprowadzenie do zakończenia sporu bez walki. Bogumił postanowił więc następnego dnia porozmawiać jeszcze z Baranowskim i namówić go, żeby pierwszy wyciągnął rękę do zgody. Miał zamiar odwołać się do ich wieloletniej przyjaźni i uprzytomnić mu, że jego kuzyn też jest patriotą, tylko postrzega obowiązki wobec ojczyzny w nieco inny sposób. Jako rozsądny człowiek – Franciszek powinien to zrozumieć.

Jednak kiedy rano zaproponował kuzynowi takie rozwiązanie, spotkał się ze stanowczą odmową.

– Człowiek, który bezkarnie pozwala innym nazywać się zdrajcą, to tchórz – odparł. – Muszę stanąć do walki, bo inaczej ludzie będą mieli prawo tak o mnie myśleć, a ja będę musiał przyznać im rację.

W tej sytuacji próba podjęcia pertraktacji straciła sens. Bogumił musiał zatem zrezygnować, chociaż bardzo tego żałował.

Zaraz po śniadaniu sekundanci spotkali się i omówili warunki pojedynku. Wszyscy byli zdania, że nie ma na co czekać, więc jeszcze tego samego dnia wczesnym popołudniem przeciwnicy stanęli naprzeciw siebie na skraju polany w lesie należącym do majątku Wysockich…

***

Antoni wrócił do domu w świetnym humorze. Po drodze wstąpił do swego znajomego krawca i zamówił nowy surdut oraz spodnie na ślub brata. Dzięki wygranej w karty mógł sam zapłacić rachunek, nie prosząc matki o pieniądze. Cieszyło go to, bo miał zamiar się elegancko zaprezentować, chociaż Franciszek wspominał, że uroczystość będzie skromna. Wynikało to z chęci zrobienia na złość swojej rodzicielce i zaimponowania rodzinie panny młodej.

Kiedy tylko przekroczył próg, zorientował się, że coś jest nie tak. Wuj Hieronim siedział na fotelu w salonie i nie zareagował na jego obecność ani słowem. Patrzył tylko pustym wzrokiem przed siebie – jak człowiek, który doznał szoku.

– Wuju, co się stało? – zapytał wprost.

Starszy pan podniósł wzrok na jego zaniepokojoną twarz, jakby dopiero teraz skojarzył, że nie jest sam.

– Przyjechał posłaniec od twojej matki – odparł cicho. – Przywiózł list… Gdzie ja go położyłem…?

– To nieważne, powiedz mi, co w nim było – zażądał Antoni, czując ogarniającą go niecierpliwość.

Po twarzy Hieronima zaczęły płynąc łzy.

– Wiadomość o śmierci twojego brata…

Antoni miał wrażenie, że śni. Wujowi chyba coś się pomyliło! Franciszek był spokojnym człowiekiem, prowadził uczciwe interesy, nie wdawał się w żadne awantury. Jakim cudem…?

– Miał pojedynek – dodał jeszcze wuj.

– Z kim?

– Z kuzynem Bogumiła Wysockiego. Pokłócili się o powstanie styczniowe i tamten zażądał satysfakcji. Podobno Franciszkowi nie sprzyjało szczęście w losowaniu kolejności strzałów. Tamten miał prawo oddać pierwszy…

Hieronim nie mógł mówić dalej. Jego ciałem wstrząsnął gwałtowny szloch.

Antoni dopiero teraz zauważył leżący na podłodze list matki, chwycił go i zaczął czytać. Treść zasadniczo pokrywała się z tym, co usłyszał od wuja. Franciszek pojechał do Wysockiego, ponieważ chciał go prosić, aby został drużbą na ślubie. Bogumił akurat miał gości, których pochłaniała dyskusja o polityce. Skończyło się awanturą i wyzywaniem na pojedynek. Brat zginął na miejscu.

Matka prosiła jeszcze, aby Antoni jak najszybciej przyjechał do domu, ponieważ potrzebuje jego pomocy. Sama nie jest w stanie zorganizować pogrzebu – czuje się tak źle, że z ledwością wstaje z łóżka.

– Musisz jechać – powiedział wuj, gdy zdołał opanować szloch. – Ona nie da sobie rady bez ciebie.

Do Antoniego dopiero teraz zaczęła docierać realność sytuacji. Miał być ślub, a będzie pogrzeb… Jak to możliwe? Wszystko stało się tak szybko…

Bezwładnie opadł na fotel, ponieważ nagle zabrakło mu sił.

Miał wrażenie, że pokój zaczyna krążyć wokół niego, a obrazy na ścianach przesuwają się z jednej strony na drugą.

– Musi wuj pojechać ze mną – powiedział cicho. – W takiej chwili rodzina powinna trzymać się razem.

– Dobrze, pojadę – odparł Hieronim. – Chociaż w dalszym ciągu nie mogę w to uwierzyć. Zawsze myślałem, że to wy mnie pochowacie…

Antoni poprosił pokojówkę, aby przygotowała im niezbędne rzeczy na podróż. Sam nie potrafił nawet skojarzyć, co powinien zabrać. Sama myśl, że jedzie na pogrzeb brata, wydawała mu się absurdalna…

Kolejne dni przypominały zły sen. Podróż upłynęła szybko, a po dotarciu do dworku wszystko było inne. Matka wyglądała, jakby nagle przybyło jej dziesięć lat: na czole pojawiły się bruzdy, włosy posiwiały, a pod oczyma uwidoczniły się sine podkówki.

Służba chodziła na palcach, świadoma przeżywanej w domu tragedii.

Nawet sąsiedzi i znajomi, którzy przybywali z kondolencjami, mówili szeptem, nie chcąc zakłócać panującej wokół ponurej ciszy.

Antoni dopiero teraz zdał sobie sprawę, że podświadomie wierzył w pomyłkę lub w nieporozumienie. Miał irracjonalną nadzieję, że po przyjeździe na miejsce zobaczy brata jak zawsze. Na widok jego zwłok i matki w czarnej sukni zrozumiał nieodwracalność zaistniałej sytuacji, a ta ponura cisza tylko ją potwierdziła.

Mimo to w kościele i na cmentarzu ciągle miał wrażenie, że chodzi o jakiś inny pogrzeb. Nie docierało do niego, że żegna ukochanego brata, z którym spędził całe dzieciństwo. Nie mógł też oprzeć się wrażeniu, że matka i wuj mają podobne odczucia. Obydwoje wyglądali na ludzi, którzy nie do końca rozumieją, co się dzieje…

Przytomność umysłu przywróciło im pojawienie się w gronie żałobników Bogumiła Wysockiego i jego kuzyna, który pojedynkował się z Franciszkiem. Wtedy wśród zebranych przeszedł szmer.

– Jak on śmie tutaj przychodzić…?

Sprawca śmierci starszego z braci Baranowskich zignorował jednak te szepty i podszedł do najbliższej rodziny zmarłego. Wydawał się tak samo załamany jak oni.