Rewolwerowcy. Najsłynniejsze strzelaniny Dzikiego Zachodu - James Reasoner - ebook

Rewolwerowcy. Najsłynniejsze strzelaniny Dzikiego Zachodu ebook

Reasoner James

0,0

Opis

James Reasoner udowadnia, że prawda historyczna jest znacznie ciekawsza od literackiej fikcji. Autor rozwiewa hollywoodzkie mity dotyczące najsłynniejszych strzelanin Dzikiego Zachodu, opisując m.in. ostatnią walkę Doca Holidaya, tragiczną pomyłkę Dzikiego Billa Hickoka czy ostatni, nieudany napad Gangu Daltonów. Książka podzielona jest na kilka grup tematycznych, m.in.: pojedynki, gangi oraz napady na bank. Autor, wykorzystując swój literacki talent, zabiera nas do świata saloonów i kowbojów, i w nowym świetle ukazuje znane nam z powieści i westernów wydarzenia.

Jednym z najbardziej zakorzenionych obrazów z Dzikiego Zachodu jest pojedynek, w którym dwaj stojący naprzeciwko siebie mężczyźni na dany sygnał wyszarpują broń z kabur i strzelają do siebie. Niektórzy historycy twierdzą, że takie zdarzenia nigdy (!) nie miały miejsca. Źródła z tamtego okresu świadczą o czymś zupełnie innym. Pojedynki uliczne nie były oczywiście tak częste, jak sugeruje to współczesna fikcja, ale jeśli nawet są mitem, to niepozbawionym ziarna prawdy…

Jeden dzień, jedna walka, jeden incydent mogą zrodzić legendę. Wystarczy być tam, gdzie tworzy się historia, by samemu trafić do annałów. Z drugiej strony, nieobecność we właściwym miejscu o właściwej porze może sprawić, że szansa zostanie niemal nieodwracalnie zmarnowana. Weźmy przypadek Warrena Earpa…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 298

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału: Draw. The Greatest Gunfights of the American West

Copyright © 2003 by James Reasoner

First published 2003

Wszystkie prawa zastrzeżone. Poza uczciwym, osobistym korzystaniem w celu nauki, badań, analizy albo oceny, przewidzianym w Ustawie o Prawach Autorskich, Projektowych i Patentowych z 1988 r., żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana w bazach danych ani transmitowana w żadnej postaci ani żadnymi środkami przekazu – elektronicznie, elektrycznie, chemicznie, mechanicznie, optycznie, przez fotokopie ani w żaden inny sposób – bez uprzedniej, pisemnej zgody właściciela praw autorskich.

© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Astra s.c. Kraków 2018

Przekład: Iwona Michałowska-Gabrych

Przygotowanie edycji: Jacek Małkowski

Redakcja: Bartłomiej Szpojda

Projekt okładki: Marcin Kośka

Skład i przygotowanie do druku: Wydawnictwo Astra s.c.

Na okładce: Aktorzy wcielający się w role Wyatta Earpa i jego braci w Tombstone na Dzikim Zachodzie © Dreamstime, Mikael Males Zdjęcie w tle: ulica w Tombstone © shutterstock.com, Zack Frank Tło: freepik.com

Wydanie II Kraków 2018

ISBN 978-83-66625-52-5

Wydawnictwo Astra 30-717 Krakówul. Księdza Wincentego Turka 14/25 tel. 12 292 07 30

www.wydawnictwo-astra.plwww.facebook.com/[email protected]

Prowadzimy sprzedaż wysyłkowąwww.wydawnictwo-astra.pl

Dla Livii, Shayny i Joanny

PODZIĘKOWANIA

Od ponad dwóch dekad snuję opowieści o amerykańskim Zachodzie. Choć wielu z nich starałem się zapewnić solidną bazę historyczną, w ostatecznym rozrachunku są to jednak dzieła fikcyjne. W niniejszej książce zawarłem natomiast zdarzenia autentyczne, przedstawione z możliwie największą dokładnością i ozdobione wiarygodnymi – moim zdaniem – spekulacjami na temat myśli i emocji osób biorących w nich udział. Bo to ludzie znajdują się w sercu każdej opowieści – czy to rzeczywistej, czy zmyślonej.

Mam nadzieję, że przedstawiłem te niezwykłe postacie w sprawiedliwym świetle. Taki przynajmniej był mój zamiar.

Wiele zawdzięczam Kimberly Lionetti, świetnej redaktorce, która od samego początku zaangażowała się w ten projekt. Specjalne podziękowania kieruję w stronę L.J. Washburn, która wykonała lwią część researchu i połączyła tę opowieść w jedną całość… a która w rzeczywistym świecie jest moją uroczą żoną Livią. Muszę również podziękować wielu dobrym pisarzom i historykom, którzy skrupulatnie spisali historię Dzikiego Zachodu. Ta książka nie powstałaby, gdyby nie wytyczone przez nich ścieżki.

Zawsze uważałem się przede wszystkim za gawędziarza. Mam nadzieję, Drogi Czytelniku, że snute przeze mnie powieści przypadną ci do gustu.

James Reasoner

CZĘŚĆ PIERWSZA

JEDEN NA JEDNEGO

Idź po broń. Rozstrzygniemy to w walce

— Warren Earp

1

POJEDYNEK POD BIAŁYM SŁONIEM

Wieczorem 7 lutego 1887 roku Luke Short przystanął przed drzwiami saloonu Biały Słoń, którego był współwłaścicielem. Należał on do najlepszych lokali, restauracji i kasyn w Fort Worth w Teksasie. Mieścił się przy West Main Street 310 i mógł się pochwalić wybornym menu ze świeżymi rybami, ostrygami i dziczyzną, o czym dumnie informował wpis w książce adresowej miasta. Ponadto serwował jedynie najlepsze wina, trunki i cygara. Jego centralnym punktem był długi na dwanaście metrów mahoniowy kontuar, za którym znajdował się ozdobny bar z łukowatym lustrem. Żyrandole z rżniętego szkła otaczały reprezentacyjną scenerię ciepłym żółtym światłem. Na tyłach pomieszczenia zaczynały się szerokie pokryte dywanem schody prowadzące do największej dumy Luke’a Shorta – sal hazardowych, którymi zarządzał niczym prawdziwy król. I tak właśnie go nazywano: od swego przybycia do Fort Worth nieco ponad trzy lata wcześniej zdążył się dorobić miana Króla Hazardu. Nie miał powodu żałować, że w roku 1883 dał się namówić Johnny’emu „Chuck-a-luck” Gallagherowi na przeprowadzkę z Dodge City.

Perspektywa rezygnacji z całego tego imperium musiała go skłonić do zadumy. Ale trudno – klamka zapadła. Luke Short, człowiek skromnej postury, modnie ubrany i z elegancko przystrzyżonym wąsikiem, wszedł do saloonu i gestem pozdrowił jednego ze współwłaścicieli interesu, Jake’a Johnsona. To właśnie jemu zamierzał sprzedać udziały w Białym Słoniu.

Gdy obaj szli ku schodom, Short rozejrzał się po sali. Choć omiótł ją wzrokiem zaraz po wejściu – takie nawyki wchodziły w krew każdemu, kto chciał przeżyć na Dzikim Zachodzie – na wszelki wypadek raz jeszcze sprawdził, czy nigdzie nie czai się wróg. Nie dostrzegł jednak byłego marshala1 Timothy’ego Courtrighta.

Weszli do niewielkiego biura na piętrze, by sfinalizować transakcję. Short wyjął umowę sprzedaży, położył ją na biurku, wziął pióro ze stojaka, podpisał się i naniósł datę: 2 lutego 1887.

Transakcja stała się faktem.

* * *

Luke Short urodził się w Missisipi lub Arkansas – źródła nie są co do tego zgodne – w roku 1854 jako jedno z siedmiorga dzieci J.W. i Hettie Shortów. W roku 1856, gdy Luke miał dwa lata, rodzina przeniosła się do Teksasu i osiadła w Elm Creek w hrabstwie Grayson, sto dziesięć kilometrów na północny wschód od Fort Worth. Od tamtej pory Luke nie opuszczał Teksasu aż do chwili, gdy jako młodzieniec zatrudnił się przy spędach bydła przez Terytorium Indiańskie do kolejowej stacji załadunkowej w Kansas. Ale praca kowboja nie przypadła mu do gustu; po pewnym czasie zdecydował się pozostać w Kansas i spróbować szczęścia w hazardzie.

Luke Short […] filigranowy gracz i rewolwerowiec, znany i szanowany na Dzikim Zachodzie […] a także budzący strach wśród tych, którzy mu się narazili

Ze zbiorów National Archives and Records Administration

W ten sposób odkrył swoje przeznaczenie.

Hazardziści nie potrafili długo usiedzieć w jednym miejscu. Nosiło ich to tu, to tam, a przyjaźnili się jedynie z podobnymi sobie. Short znalazł przyjaciół w osobach Wyatta Earpa i Doca Hollidaya, którzy zwykle, lecz nie zawsze, trzymali się razem, oraz byłego łowcy bizonów Bata Mastersona. W Tombstone w Arizonie nazywano ich Bandą z Dodge City, bo stamtąd przybyli do miasta. Na życiu Shorta w tamtym okresie cieniem położyła się scysja z niejakim Charliem Stormsem, który po pijaku umyślił sobie, że go zabije za jakąś drobną zniewagę. Sprawa skończyła się dla niego kiepsko, bo tak długo wyciągał broń, że nim zdążył wystrzelić, Short wpakował w jego ciało zawartość całego bębenka swojego colta kaliber czterdzieści pięć.

Tzw. Komisja Pokojowa z Dodge City. Stoją od lewej: W.H. Harris, Luke Short, Bat Masterson. Siedzą od lewej: Charley Bassett, Wyatt Earp, Frank McLain, Neal Brown. W czerwcu 1881 roku ta szacowna grupa, w większości złożona z byłych stróżów prawa, zebrała się w Dodge City z powodu zatargu między Lukiem Shortem a miejscowym burmistrzem. Krwawa konfrontacja nigdy nie doszła do skutku, prawdopodobnie dlatego, że nikt nie chciał zadzierać z tą bandą sławnych rewolwerowców

Ze zbiorów National Archives and Records Administration

Wkrótce potem Short wrócił do Dodge i zatrudnił się jako prowadzący grę w faro w saloonie Long Branch. Radził sobie tak świetnie, że z czasem wykupił udziały w tym biznesie i znalazł się w samym środku konfliktu z właścicielami konkurencyjnego saloonu Alamo. Właściciele Alamo identyfikowali się z tzw. reformą, która w rzeczywistości polegała na wykluczaniu konkurencji z rynku. W obawie przed eskalacją agresji Short poprosił o pomoc przyjaciół. Wyatt, Bat, Doc i kilku innych znajomych rewolwerowców przybyli do Dodge, a Short utworzył z nich grupę, którą żartobliwie nazwał Komisją Pokojową z Dodge City.

Może i był to żart, ale w wyniku powstania komisji w Dodge City istotnie na nowo zapanował pokój. Nikt nie chciał zadzierać z tą grupą. Całe zdarzenie pozostawiło jednak w duszy Shorta niesmak. Nigdy nie lubił politycznych zatargów w rodzaju tego, który wywołał tzw. wojnę o Dodge. Chciał tylko w spokoju zarabiać pieniądze w swój ulubiony sposób – prowadząc sale gier. Kiedy więc „Chuck-a-luck” Johnny powiedział mu, że w Fort Worth praca czeka, Luke wrócił do Teksasu, zabierając ze sobą Marie, niezwykłej urody kobietę, którą poślubił w Tombstone.

Ich dom w Fort Worth mieścił się na rogu Szóstej i Pecan, osiem przecznic od Białego Słonia. Luke bardzo się starał trzymać rodzinę z dala od swojej pracy hazardzisty i właściciela saloonu.

Południowy kraniec centrum miasta zajmował, przylegający do torów i dworca kolei Texas & Pacific, obszar znany jako Piekielny Zakątek, pełen podłych spelun i nielegalnych karciarni. Biały Słoń do nich nie należał. Znajdował się na przedmieściu, co oznaczało, że jest bardziej elegancki, spokojniejszy i na poziomie. Mimo to zimą 1887 roku nierzadko widywało się tu Timothy’ego Courtrighta – wysokiego, wysportowanego mężczyznę, ubranego zwykle w ciemny garnitur z kamizelką, beżowy kapelusz, białą koszulę i krawat bolo. Wokół bioder miał pas z dwiema kaburami, w których nosił skierowane kolbą do przodu bliźniacze colty. Miał wąsy i długie, jasne włosy założone za uszy i opadające na kark.

Timothy Isaiah „Długowłosy Jim” Courtright był już zaledwie cieniem siebie sprzed dekady, lecz wciąż otaczała go niebezpieczna aura. Ludzie, którzy mieszkali w Fort Worth podczas jego trzech kadencji na stanowisku marshala miejskiego (od roku 1876 do 1879), przysięgali, że nigdy nie spotkali szybszego ani celniejszego strzelca. Ostatnie lata nieco zepsuły mu renomę, ale wciąż nikt nie miał ochoty wchodzić mu w paradę.

Podczas wizyty Courtrighta w Białym Słoniu 7 lutego Jake Johnson poinformował go, że właśnie wykupił udziały Shorta w biznesie. Możliwe, że zrobił to, bo Courtright i Short mieli ze sobą na pieńku. Były marshal uważał Johnsona za kumpla i póki ci dwaj prowadzili razem lokal, powstrzymywał się od otwartego konfliktu z Shortem. Teraz jednak sezon ochronny się skończył.

Courtright nigdy nie stronił od wypitki, także gdy był stróżem prawa. Odznaka nigdy też nie przeszkadzała mu grać w karty czy bilard. Potrafił jednak utrzymać w ryzach Piekielny Zakątek. Jego strzelecka reputacja zniechęcała nawet najśmielszych.

Teraz jednak sytuacja się zmieniła. Luke Short, niezwykły facet o żelaznych nerwach, święcił triumfy w hazardzie, a dzięki chłodnej głowie wychodził cało z opresji. Czy jednak dorównałby szybkością Courtrightowi, gdyby doszło do konfrontacji?

Dziesięć lat wcześniej Courtright rządził miastem i utrzymywał w nim spokój, jednocześnie pilnując, by pieniądze nie przestawały napływać. Aresztował awanturników dopiero gdy wydali w saloonach i karciarniach większość swego majątku. Wszyscy byli zadowoleni: szanowani, lecz niewolni od chciwości założyciele miasta, właściciele saloonów, burdelmamy, zręczni krupierzy i prostytutki. Każdy zarabiał swoją dolę – także marshal i jego zastępcy, dokładający do skromnych zarobków spory procent z grzywien nałożonych na ludzi, których aresztowali. Pieniądze zarobione w ten sposób przez Courtrighta oraz pensja jego żony Betty ze strzelnicy Elli Blackwell pozwalały rodzinie na dostatnie życie.

A potem nagle wszystko się skończyło. W corocznych wyborach marshala Courtright zajął trzecie miejsce na pięciu startujących i z dnia na dzień musiał się pożegnać ze stanowiskiem, które tak chętnie piastował.

Poza strzelaniem potrafił tylko pić i grać. Próbował zarabiać na życie grą w keno, ale interes słabo się kręcił. Pozostały mu wspomnienia minionej chwały. W końcu uznał, że czas zmienić scenerię, i ruszył na zachód.

Najpierw pracował jako strażnik w kompanii górniczej w Lake Valley w stanie Nowy Meksyk, a potem wraz ze starym znajomym, równie szybkim rewolwerowcem Jimem McIntyre’em, najął się do pracy u bogatego ranczera Johna Logana, który był dowódcą Courtrighta, gdy znacznie młodszy Tim służył jako zwiadowca w armii Północy podczas wojny secesyjnej.

Logan najął Courtrighta i McIntyre’a nie jako kowbojów, lecz jako rewolwerowców, którzy mieli oczyszczać okolicę z nielegalnych osadników i złodziei bydła. Kiedy jednak 4 maja 1883 roku zastrzelili paru upartych farmerów, rząd Nowego Meksyku uznał, że trochę za bardzo przykładają się do swojej pracy. Uciekając przed prawem, Courtright i McIntyre wylądowali z powrotem w Teksasie.

Courtright wrócił do Fort Worth, uznając, że na starych śmieciach będzie bezpieczny. Próbując spożytkować doświadczenie marshala, otworzył agencję detektywistyczną. Kokosów nie zarobił, ale na whisky i amunicję było go stać.

Potem jednak władze Nowego Meksyku dogadały się ze strażnikami Teksasu, że ci pomogą im schwytać zbiega. Zastosowali oni pewien fortel – podczas targu bydła w Piekielnym Zakątku podeszli i poprosili o przyjrzenie się zdjęciom przedstawiającym przestępców, którzy mogli się ukrywać w okolicach miasta.

Courtright poszedł z nimi do hotelu Ginocchio, gdzie zamiast zdjęć zastał wymierzone w siebie lufy. Rozsądek zwyciężył i były marshal oddał się w ręce strażników bez walki. Wieść o aresztowaniu długowłosego Jima szybko rozniosła się po mieście. Zwolennicy, których wciąż miał wielu, zgromadzili się przed hotelem i stróże prawa musieli go przemycić do powozu tylnymi drzwiami, a potem pędzić na złamanie karku do więzienia znajdującego się na drugim końcu miasta. Udało się i Courtright musiał przeżyć upokorzenie osadzenia w tym samym „kryminale”, w którym wcześniej niemal co noc zamykał innych.

Jego niewola nie trwała jednak długo. Człowiek o takiej reputacji i popularności nie jadał z tacy przynoszonej do celi. W eskorcie straży chodził na posiłki do restauracji Merchant’s po drugiej stronie ulicy. Jego towarzysze szybko wykorzystali tę okoliczność i obmyślili plan ucieczki. Pewnego wieczoru, gdy Courtright zasiadł do kolacji przy tym stoliku co zawsze, pod blatem czekały dwa ukryte rewolwery, zawieszone na gwoździach i gotowe do użycia. Chwilę później więzień mierzył już z nich do swoich „opiekunów”. Byli oni na tyle mądrzy, by nie próbować go zatrzymać, gdy wycofywał się rakiem z lokalu, wskakiwał na podstawionego konia i odjeżdżał ku zachodzącemu słońcu.

Gdyby opowieść kończyła się w tym miejscu, Courtright mógłby obrosnąć legendą. Ludzie latami mówiliby o jego brawurowej ucieczce. Niestety kilka lat później były marshal zatęsknił za domem. Zwłaszcza że w mieście została Betty, której nie mógł ciągnąć za sobą, uciekając przed prawem. Ostatecznie postanowił oddać się w ręce sprawiedliwości i liczyć na pobłażliwość sądów Nowego Meksyku.

Od zastrzelenia osadników upłynęło kilka lat. Świadkowie tego zdarzenia poumierali albo wyjechali. Sprawa utknęła w martwym punkcie i wkrótce oczyszczony z zarzutów przez ławę przysięgłych Courtright wrócił do Fort Worth. Mógł robić, co mu się żywnie podoba, więc otworzył agencję detektywistyczną i znów zaczął uprawiać hazard.

Tyle że miasto miało już nowego karcianego króla.

Był nim Luke Short.

* * *

Nawiasem mówiąc, Short i Courtright byli starymi znajomymi. Luke pożyczył nawet Timowi trochę pieniędzy, gdy ten wyjeżdżał do Nowego Meksyku, by stanąć przed sądem. Po powrocie Courtrighta szybko jednak narosła między nimi wrogość.

Tim mieszkał na południowym krańcu miasta, w Piekielnym Zakątku. Short rządził na przedmieściach. Gdyby trzymali się w odległości tych kilkunastu przecznic od siebie, może nic by się nie stało. Biały Słoń był jednak zbyt dużą pokusą dla byłego marshala, który niedługo po powrocie do miasta uknuł spisek.

Wcześniej jednak, by zarobić na życie, zatrudnił się w przedsiębiorstwie kolejowym Missouri, Kansas and Texas Railway, lepiej znanym jako Katy Railroad2, gdy firma szukała łamistrajków do zastąpienia protestujących pracowników, by utrzymać ciągłość ruchu. Jadąc jako strażnik w lokomotywie jednego z pociągów, zapobiegł próbie zatrzymania składu przez protestujących kilka kilometrów na południe od miasta. Ostrzelał zgromadzonych z obu coltów, a oni odpowiedzieli strzałami z karabinów. Jeden ze strażników zginął w wymianie ognia, ale Courtright zranił tylko jednego napastnika, a pozostałych odpędził celnymi strzałami. Mimo zaledwie jednej ofiary zdarzenie okrzyknięto mianem „masakry z Fort Worth”, a Courtrighta okryła niechlubna sława, która bynajmniej mu nie zaszkodziła, gdy zaczął wpisywać firmy na listę klientów swojej agencji detektywistycznej. W rzeczywistości nie prowadził żadnej agencji, lecz dokonywał zwykłych wymuszeń rozbójniczych, każąc firmom płacić za rzekomą ochronę, czyli za zostawienie ich w spokoju. Wychodził na tym całkiem nieźle.

Znacznie więcej pieniędzy czekało jednak na przedmieściach. Tak przynajmniej kombinował Courtright, uznając, że najlepiej będzie zacząć od Białego Słonia.

Tymczasem Short uparcie udawał, że nie rozumie jego delikatnych aluzji. Gdy Courtright zaoferował mu swoje usługi „oficera specjalnego” do pilnowania porządku w saloonie, Luke bez wahania odrzekł, że prędzej zapłaciłby mu za trzymanie się z dala od lokalu niż za przebywanie tam, choć i tego nie zrobi.

Odmowa rozwścieczyła Courtrighta, który od tamtej pory ze wszystkich sił starał się utrudnić Luke’owi życie, wykorzystując znajomości wśród władz miasta do grożenia mu pozwami i widmem zamknięcia biznesu. Short odpowiadał spokojnie, że zapłaci każdą nałożoną grzywnę, a przed aresztem będzie się bronił w sądzie. Courtright mógł jeszcze tego nie wiedzieć, ale Luke na dobre zakotwiczył w mieście i nie miał najmniejszego zamiaru dać się stamtąd ruszyć.

Martwiło go jednak narastające napięcie i coraz większa wrogość ze strony miejscowych stróżów prawa. Kiedy miał do czynienia z podobną sytuacją w Dodge City, rozwiązał problem za pomocą Komisji Pokojowej. Być może na kłopoty w Fort Worth wystarczyłoby zastosować podobne rozwiązanie w nieco mniejszej skali. Tak myśląc, Luke posłał po jednego ze swych starych kumpli, Bata Mastersona.

Nawet jednak mając go u boku, zaczynał się zastanawiać, czy dalsze upieranie się ma sens. Nadal nie zamierzał płacić Courtrightowi, ale gdyby na jakiś czas zniknął z miasta, problem mógłby rozwiązać się sam. Biorąc pod uwagę, ile alkoholu wlewał w siebie adwersarz, kłopoty ze zdrowiem były jedynie kwestią czasu. Kiedy Courtrighta dopadną jego własne demony, Luke wróci i do Fort Worth, i do życia, które tu wiódł. A jeśli poza miastem będzie mu się wiodło nie gorzej, zostanie tam i będzie pędził spokojny żywot z żoną i dziećmi. Tak czy owak, problem zostałby rozwiązany bezkrwawo.

Zaproponował więc Jake’owi Johnsonowi sprzedaż udziałów, a ten się zgodził. 7 lutego 1887 roku Short przestał być współwłaścicielem saloonu i restauracji Biały Słoń.

Nie wiedział, że tego samego wieczoru Timothy najpierw wpadł do Białego Słonia, a potem ruszył w tango po Piekielnym Zakątku. W pewnym momencie, gdy opróżniał kolejną szklankę whisky, jeden z sąsiadów usłyszał, jak mamrocze do siebie: „I tak za długo żyłem”.

* * *

Luke nie był już współwłaścicielem Białego Słonia, ale następnego wieczoru, 8 lutego 1887 roku, nogi i tak go tam zaniosły. Może po prostu ciągnęło go na stare śmieci. Wszedł, powiesił płaszcz i kapelusz, po czym udał się na górę do sali karcianej.

Byli tam Jake Johnson i Bat Masterson. Wąsaty Masterson, ubrany równie elegancko jak sam Short, powitał przyjaciela. Napili się, chwilę popatrzyli na grę przy stolikach, po czym Short zszedł do saloonu, by dać sobie wyczyścić buty.

Gdy pucybut polerował buty Luke’a, do siedzącego podszedł jeden ze znajomych i powiedział, że szuka go „Długowłosy Jim” Courtright.

Luke wiedział, że Johnson poinformował Courtrighta o transakcji. Najwyraźniej jednak ten zdecydowany znak, że Short zamierza wyjechać z miasta, nie przekonał Tima, że czas odpuścić.

Short odparł, że nie ma ochoty rozmawiać z Courtrightem, i wrócił na górę. Należał do ludzi, którzy jeśli tylko mogą, unikają awantur.

„Długowłosy Jim” Courtright – stróż prawa, detektyw i rewolwerowiec, jeszcze z odznaką, której nie nosił już podczas konfrontacji z Lukiem Shortem

Ze zbiorów National Archives and Records Administration

Nie powiedział Johnsonowi ani Mastersonowi, co usłyszał na dole. Po pewnym czasie do sali karcianej wbiegł jeden z kelnerów i poinformował go, że marshal Courtright urządza na dole burdę, żądając widzenia z Lukiem Shortem.

Johnson przerwał grę w bilard i zaproponował, że zejdzie do saloonu, by spróbować nakłonić awanturnika do wyjścia. Short się zgodził. Johnson rzucił kij na stół i ruszył za kelnerem w stronę schodów. Zastał Courtrighta w holu restauracji. Gdy ten zażądał widzenia z Shortem, Johnson zapytał, w jakiej sprawie. Courtright zaproponował, by przedyskutowali to na zewnątrz.

Wyszli w chłodną noc. Johnson natychmiast zauważył stojącego w pobliżu mężczyznę, którego rozpoznał jako Charleya Bulla, wspólnika Courtrighta z Komercyjnej Agencji Detektywistycznej. Bull stał spokojnie, oparty o słup latarni. Nie wydawał się stanowić zagrożenia. Johnson porozmawiał chwilę z Courtrightem, który przekonywał, że chce jedynie omówić coś z Shortem. Wydawał się trzeźwiejszy niż zwykle i wyglądało na to, że trzyma w ryzach swoją niesławną impulsywność. Johnson doszedł do wniosku, że rozmowa może w końcu pogodzić wrogów. Powiedział Courtrightowi, że porozmawia z Shortem, choć nie obiecał, że ten zgodzi się na spotkanie.

Wrócił do lokalu i wszedł na piętro. Kiedy przekazał Shortowi słowa Courtrighta, ten odmówił zejścia. Wolał, by wszystko zostało po staremu.

Po kilku minutach bezskutecznego przekonywania go do spotkania z Timem, Johnson i tak stracił kontrolę nad sytuacją, bo oto Courtright we własnej osobie wdarł się na górę, wrzeszcząc, że znudziło mu się czekanie.

Short był potwornie zmęczony całą tą sytuacją. Dlaczego Courtright nie mógł po prostu pozostać na swoim miejscu, w Piekielnym Zakątku, i nie wchodzić mu w drogę? Rozejrzał się, ale nie chciał odrywać Mastersona od gry w keno.

Zapytał Courtrighta, czego chce, a ten zażądał omówienia sprawy na zewnątrz. Zarówno Luke, jak i Johnson doskonale zrozumieli przesłanie: eksmarshal wyzywał Shorta na pojedynek. Ten zaś nie mógł pozwolić, by przypięto mu etykietkę tchórza, bo następnego dnia o sprawie gadałoby całe miasto.

Zgodził się na rozmowę. Courtrightowi zaświeciły się oczy. Był w swoim żywiole – oczyma wyobraźni widział już, jak celuje z rewolweru do znienawidzonego przeciwnika.

Cała trójka zeszła po schodach. Short wziął z wieszaka kapelusz, lecz płaszcz zostawił. Nim znaleźli się za drzwiami, Johnson zapytał Courtrighta, czy Charley Bull wciąż stoi przed lokalem, a on odparł, że Bull nie bierze udziału w tej historii.

W ten sposób były wspólnik ostrzegł Luke’a, że Charley może się czaić gdzieś w pobliżu. Bardziej prawdopodobne było jednak, że duma każe Courtrightowi rozstrzygnąć sprawę sam na sam z przeciwnikiem.

Wyszli na chodnik przed Białym Słoniem. Z ust unosiła się im para. Courtright ruszył wzdłuż ulicy, a Luke nie miał innego wyjścia, jak tylko pójść za nim. Johnson został z tyłu i obserwował całe zajście.

Timothy przystanął przed otwartymi drzwiami strzelnicy Elli Blackwell. Short zajrzał do środka, może zastanawiając się, czy Betty Courtright jest tego wieczoru w pracy.

Jim obrócił się twarzą do niego. Dzieliło ich niewiele ponad metr. „Czas wyrównać rachunki” – warknął.

Short odpowiedział spokojnie, że nie mają żadnych rachunków do wyrównania. Zatknął kciuki pod pachy kamizelki, co dobitnie wyrażało brak jakichkolwiek agresywnych zamiarów. Mimo to Courtright oskarżył go o próbę zabójstwa. Short odparł, że nie ma nawet przy sobie broni.

Kłamał. Krótkolufowy colt kaliber czterdzieści pięć tkwił w specjalnie wykonanej, obszytej skórą wewnętrznej kieszeni kamizelki, gdzie zwykle go nosił. Opuścił dłonie, jakby chciał podnieść kamizelkę i pokazać, że nie ma kabury ani broni zatkniętej za pas.

Courtright potraktował ten ruch jako pretekst. „Tylko spróbuj!” – zawołał i sięgnął po kolbę jednego ze swoich sześciostrzałowców.

Od tego momentu wszystko zależało wyłącznie od refleksu i stalowych nerwów Luke’a. Jego prawa ręka już była w ruchu. Sięgnął do ukrytej kieszeni i wyszarpnął czterdziestkępiątkę. Courtright tymczasem zdążył wyjąć broń z kabury.

Short strzelił z biodra. Kula utkwiła w ciele Courtrighta, który zatoczył się do tyłu, wciąż nie oddawszy strzału. Luke uniósł rękę, wyprostował ją i celując do byłego marshala, jeszcze czterokrotnie pociągnął za spust.

Chodnik był słabo oświetlony, ale z każdym błyskiem wydobywającym się z lufy widać było, jak pociski wstrząsają ciałem Courtrighta. Nim wybrzmiały echa strzałów, Courtright wpadł przez otwarte drzwi do strzelnicy, upadł na plecy i znieruchomiał. Słynny rewolwerowiec „Długowłosy Jim” nie zdołał oddać ani jednego strzału.

Ludzie zbiegli się i patrzyli na leżącego. Jakiś głos spytał Shorta, czy to jego sprawka. Luke rozejrzał się i zobaczył miejscowego stróża prawa Bony’ego Tuckera. Bez słowa podał mu dymiący wciąż rewolwer.

Wtedy podszedł do niego szeryf hrabstwa Tarrant, B.H. Shipp. Powiedział, że go aresztuje i zabiera do więzienia miejskiego. Short skinął głową i odezwał się po raz pierwszy od rozpoczęcia strzelaniny. Oświadczył, że działał w samoobronie i że Courtright pierwszy sięgnął po broń. Potem bez oporu ruszył za szeryfem, gdy leżący w wejściu do strzelnicy „Długowłosy Jim” wydawał ostatnie tchnienia.

Zatarg dobiegł końca.

* * *

To, co przeszło do historii jako pojedynek pod Białym Słoniem, choć w rzeczywistości rozegrało się kilka metrów dalej, przed strzelnicą Elli Blackwell, było ostatnią taką strzelaniną w Fort Worth. Następnego dnia, 9 lutego 1887 roku, Timothy Isaiah „Długowłosy Jim” Courtright został pochowany na Cmentarzu Pionierów w oprawie największej i najbardziej wystawnej ceremonii pogrzebowej, jaka kiedykolwiek odbyła się w tym mieście. Od czasów swojej chwały na stanowisku marshala Courtright przebył wprawdzie długą drogę po równi pochyłej, ale wciąż miał wielu znajomych.

Niektórzy zastanawiali się nad zaatakowaniem miejskiego więzienia i zlinczowaniem Luke’a Shorta, ale obecność uzbrojonego po zęby strażnika w postaci Bata Mastersona wybiła im to z głowy. Nawet w gniewie nikt nie był dość nierozsądny, by zadzierać z Batem.

Kilka dni później, po wysłuchaniu zeznań kilku świadków, którzy widzieli walkę, w tym Jake’a Johnsona, Wielka Ława Przysięgłych Hrabstwa Tarrant uznała, że Luke Short zabił w samoobronie. Podczas śledztwa wyszło na jaw, że pierwszy wystrzelony przez Shorta pocisk, nim wszedł w ciało, trafił w bębenek rewolweru Courtrighta, blokując go i uniemożliwiając strzał, a także niemal całkowicie odstrzelił mężczyźnie kciuk. Każda z tych rzeczy mogła się okazać zgubna dla Jima, a wszystkie trzy razem przypieczętowały jego los. 

Luke Short zmarł sześć i pół roku później, 8 września 1893 roku, w wyniku powikłań po ranach odniesionych w walce z innym konkurentem, Charliem Wrightem. Pochowano go na cmentarzu Oakwood, na wzgórzu z widokiem na rzekę Trinity, na której drugim brzegu wznosiło się Fort Worth.

Niedaleko niego znajduje się przeniesiony trzy lata później z Cmentarza Pionierów grób Timothy’ego Courtrighta.

1 Marshal – na Dzikim Zachodzie funkcjonariusz zajmujący się egzekwowaniem prawa w mieście (marshal miejski) lub na większym obszarze, zależnie od nadanych kompetencji (zwany tu marshalem federalnym). Pełni podobną funkcję jak szeryf, tyle że ten ostatni ma pod opieką konkretne hrabstwo (przyp. tłum.).

2 Początkowy skrót od pierwszych liter trzech stanów – MKT – ewoluował w lepiej brzmiące K–T, a stąd już prosta droga do jakże wdzięcznego – the Katy (przyp. red.).

2

KRES WARRENA EARPA

Jeden dzień, jedna walka, jeden incydent mogą zrodzić legendę. Wystarczy być tam, gdzie tworzy się historia, by samemu trafić do annałów. Z drugiej strony, nieobecność we właściwym miejscu o właściwej porze może sprawić, że szansa zostanie niemal nieodwracalnie zmarnowana.

Weźmy przypadek Warrena Earpa.

Urodził się w roku 1855 w stanie Iowa jako najmłodszy z sześciu braci. Najstarszy był Newton (brat przyrodni Warrena, syn pierwszej żony ojca rodu Nicholasa Earpa), dalej James, Virgil, Wyatt i Morgan. W roku 1863 rodzina przeniosła się do Colton w Kalifornii. Warren dorastał, patrząc, jak bracia po kolei opuszczają dom (Newton, James i Virgil zaciągnęli się do wojska i uczestniczyli w wojnie secesyjnej po stronie Unii, a później zostali stróżami prawa na Pograniczu). On sam pozostał w Colton, gdzie jego ojciec to pracował jako sędzia, to prowadził saloon. Chłopak pomagał przy barze i wysłuchiwał coraz barwniejszych opowieści o starszych braciach. Pewnie był trochę zazdrosny o te wszystkie przygody, które przeżywali. Udało im się nawet opanować bezprawie w Dodge City w Kansas!

Kiedy więc usłyszał, że James, Virgil, Wyatt i Morgan przenieśli się do Tombstone w Arizonie, miasta kopalń srebra, bez namysłu udał się tam za nimi. W końcu i on miał przeżyć przygodę życia!

Virgil, najbardziej odpowiedzialny i rozsądny z braci, dał Warrenowi nie tylko dach nad głową, ale i pracę. Jako zasłużony już stróż prawa piastował jednocześnie urzędy marshala federalnego oraz szefa posterunku w Tombstone. Zatrudnił więc młodszego brata do pilnowania więzienia, a czasami pozwalał mu brać udział w pościgach za przestępcami.

Niektórzy z tych przestępców należeli do niesławnej „kowbojskiej” frakcji i byli zaprzysięgłymi wrogami Earpów oraz ich przyjaciół, w tym Doca Hollidaya. Podczas jednego z pierwszych starć z „kowbojami” będący w grupie pościgowej Warren został poważnie ranny w nogę i wrócił do Kalifornii, by dochodzić do siebie w domowych pieleszach.

Walka, o której mowa, odbyła się w lipcu 1881 roku. 26 października tego samego roku wrogość między Earpami a „kowbojami” doprowadziła do prawdopodobnie najsłynniejszej strzelaniny w historii Dzikiego Zachodu – bitwy pod O.K. Corral. Napisano o niej już wiele książek, ale jeśli wspominają one o Warrenie Earpie, to tylko mimochodem. Z prostej przyczyny – nie było go tam. Wciąż lizał rany w Kalifornii, podczas gdy Wyatt, Virgil, Morgan i Doc Holliday strzelali się z Clantonami i McLaurymi.

Nie wiadomo, czy wziąłby udział w walce, gdyby był w Tombstone. Jest to bardzo prawdopodobne, biorąc pod uwagę fakt, że jeździł z braćmi na pościgi i dorobił się opinii walecznego młodzieńca. Los zrządził jednak, że Warren wrócił tu dopiero w początkach roku 1882, gdy Virgil został zwabiony w pułapkę na Allen Street, jednej z głównych ulic miasta, i odniósł poważne rany. Odpowiedzialnością obarczono kilku „kowbojów”, a motywem miała być zemsta za śmierć ich przyjaciół i krewnych w sławnej strzelaninie.

Najpoważniejsza rana unieruchomiła lewą rękę Virgila. Warren zamieszkał z bratem i jego żoną Allie, by pomagać w opiece nad chorym. Ponadto panowało przekonanie, że konflikt będzie eskalował, więc potrzeba było ludzi do walki, a Warren zdążył już wyleczyć chorą nogę, choć lekko nią powłóczył.

„Kowboje” rzeczywiście zaatakowali ponownie. W marcu 1882 roku, gdy Wyatt i Morgan grali w bilard w lokalu przy Allen Street, ktoś zaczął strzelać przez oszklone tylne drzwi. Jeden z pocisków ciężko ranił Morgana. Zabójcy uciekli, a Wyatt z przyjaciółmi zaniósł broczącego krwią brata do sąsiedniej sali. Warren usłyszał o ataku i zdążył przybiec, by pożegnać brata, który w niecałą godzinę po strzelaninie wyzionął ducha.

Zabójstwo Morgana zapoczątkowało vendettę Wyatta, Warrena i Doca Hollidaya, która zasłynęła jako „wojna o Arizonę”. Warren, nazywany teraz „Tygrysem” z powodu zaciekłości przejawianej w boju, wraz z Wyattem wziął udział w odbiciu zaatakowanego przez wrogów pociągu, którym Virgil i Allie wieźli ciało Morgana do Kalifornii. Wyatt zabił Franka Stilwella, gdy ten i inni członkowie bandy szykowali się do ostrzelania wagonu, w którym siedzieli Virgil i Allie.

Ze wszystkich braci tylko Wyatt i Warren pozostawali zdolni do walki. W pościgu za pozostałymi osobami odpowiedzialnymi za śmierć Morgana pomagali im jednak Doc i inni rewolwerowcy. Teraz to oni uciekali przed prawem, któremu kiedyś służyli: po zabójstwie Stilwella wysłano za nimi listy gończe. Szeryf hrabstwa Cochise, Johnny Behan, usiłował ich zatrzymać, nim wyruszyli na swoją vendettę, ale gdy odmówili oddania się w jego ręce, ustąpił, nie mając za sobą zbrojnego poparcia.

W ciągu kilku następnych dni z rąk Earpów i ich przyjaciół zginęło trzech „kowbojów”. Florentino Cruz, prawdopodobnie celowo pozostający w tyle, by pozostali członkowie bandy zdążyli uciec, dokonał żywota w górach Dragoon, w obozowisku drwali należącym do Pete’a Spence’a, innego jej członka, podejrzewanego o udział w zasadzce na Virgila. W Iron Springs ścigani, wśród nich Johnny Barnes i „Kudłaty” Bill Brocious, zastawili pułapkę na Earpów i ich towarzyszy. Doszło do ostrej wymiany ognia, w której Brocious i Barnes pożegnali się z życiem.

Zabicie Stilwella, Cruza, Brociousa i Barnesa podpadło krewkiej i podzielonej politycznie społeczności Pogranicza. Wiele osób uważało, że Wyatt i Warren sami stali się bandytami, i nawet część tych, którzy w przeszłości ich popierali, uznała, że czas ich pojmać. Ta rzeź musiała się skończyć.

Spora grupa stróżów prawa wyruszyła więc w pościg za Earpami. Gdy przyjaciele donieśli im o tym, Wyatt i Warren uznali, że czas przerwać vendettę. Bracia i Doc Holliday ruszyli do Kolorado, a pozostali członkowie grupy rozproszyli się na wszystkie strony. Żadnego nigdy nie pociągnięto do odpowiedzialności; przeciwnie, gdyby nie naciski polityczne, większość przedstawicieli władzy byłaby skłonna przyznać, że ich zemsta była usprawiedliwiona.

Chodziły pogłoski o ekstradycji Wyatta i Warrena z Kolorado do Arizony, a także o ułaskawieniu ich przez miejscowego gubernatora. Ostatecznie nie nastąpiło ani jedno, ani drugie. Wyatt i Warren postanowili wrócić do Kalifornii. Jeśli gdziekolwiek mieli teraz dom, to właśnie tam. Doc Holliday aż do śmierci pozostał w Kolorado.

Wyatt nie potrafił jednak długo usiedzieć w miejscu. Spakował się i wyjechał z Kalifornii. Warren pozostał w Colton. Jako młodzieniec z zazdrością słuchał opowieści o swych sławnych braciach i marzył o tym, by być jednym z dzielnych rewolwerowców. Teraz, gdy spełnił marzenie i wziął udział we wszystkich ich największych przygodach, oprócz tej najsłynniejszej – strzelaniny na pustej działce przy zakładzie fotograficznym Flya, niedaleko O.K. Corral – Morgan nie żył, Virgil był niepełnosprawny, Wyatt wyjechał do Jukonu, a on sam ze strażnika pokoju stał się banitą. Nic nie potoczyło się tak, jak tego chciał.

Miał problemy z utrzymaniem pracy. Pił, grał, uczestniczył w bijatykach. Większość czasu spędzał w saloonach. Łatwo się obrażał, dopatrywał się przytyków w niemal każdej niewinnej wymianie zdań i zależnie od tego, czym akurat dysponował, odpowiadał bronią palną, nożami, pięściami, raz nawet rozbitą butelką. Miejscowi stróże prawa na ogół mu pobłażali, prawdopodobnie z powodu szacunku, jakim nadal cieszyła się w Colton rodzina Earpów, zwłaszcza ojciec Warrena – były sędzia Nicholas. Często zamiast niego aresztowano nieszczęśników, którzy niechcący go sprowokowali.

Tymczasem Virgil mimo niesprawnej ręki został wybrany na marshala Colton i najwyraźniej udało mu się wpłynąć na brata, by się nieco ustatkował. Warren wprawdzie wciąż spędzał większość czasu w saloonach, lecz teraz pracował jako barman, tak jak przed wyjazdem z miasta. W latach 1885–1893 udawało mu się unikać kłopotów, ale potem krewki charakter zwyciężył. Warrena aresztowano pod zarzutem pchnięcia człowieka nożem podczas kłótni. Mężczyzna wyzdrowiał, a Warren został uniewinniony. Nie był już jednak mile widziany w Kalifornii, postanowił więc wyjechać. Wybrał Arizonę, mimo że teoretycznie wciąż był tam ścigany za morderstwo.

Jeśli zamierzał nie zwracać na siebie uwagi, słabo mu poszło. Podczas pierwszego postoju, w Yumie, pokłócił się z pewnym facetem o kobietę i zagroził mu śmiercią. Potrzebował jednak pieniędzy, więc po namyśle zamienił groźbę na żądanie haraczu. W efekcie został oskarżony o próbę wymuszenia. Musiał zapłacić grzywnę, lecz uniknął więzienia w zamian za zobowiązanie się do opuszczenia miasta.

W roku 1894 osiadł w miasteczku Willcox i najął się u pułkownika Henry’ego Claya Hookera jako range detective – człowiek pilnujący rancza (a konkretnie dwóch rancz) przed złodziejami bydła, ludźmi przecinającymi płoty i wszystkimi innymi, którzy mogliby zaszkodzić interesom hodowcy. Dodatkowo pracował w niepełnym wymiarze czasu jako woźnica powozu towarowego.

Nieokiełznane emocje i tym razem nie pozwoliły mu długo wieść spokojnego życia. Wkrótce pokłócił się o kobietę z miejscowym kowbojem Johnnym Boyettem. 4 lipca 1900 roku wyzwał go na pojedynek, lecz Boyett odmówił. Warren pozwolił mu opuścić saloon, ale bynajmniej nie zamierzał zrezygnować.

Dwa dni później wpadli na siebie w innym lokalu w Willcox. „Idź po spluwę”, zażądał Warren, widząc, że kowboj nie ma broni. „Załatwimy to jak mężczyźni”.

Boyett próbował rozładować sytuację, mówiąc, że nie chce kłopotów. Warren nie ustępował. W końcu zaczął oskarżać Boyetta, że ktoś go na niego nasłał z zamiarem zabójstwa.

Johnny w końcu wyszedł z saloonu. Warren czekał na niego w przyległej restauracji. Po kilku minutach Boyett wrócił nie z jednym, lecz z dwoma pistoletami. Podjudzony przez Warrena, w końcu gotów był walczyć, mimo iż jego przeciwnik należał do słynnego klanu Earpów.

Warren usłyszał okrzyki i stanął w drzwiach między restauracją a saloonem. Na jego widok adwersarz wyszarpnął oba pistolety i wystrzelił. Obie kule chybiły – tylko ze ścian posypały się drzazgi. Rozwścieczony Boyett ruszył w stronę Warrena. Pistolety znów wypaliły, prawdopodobnie przypadkiem, lecz kule trafiły w podłogę.

Warren wybiegł z restauracji głównymi drzwiami i bocznymi wbiegł do saloonu, zachodząc Boyetta od tyłu. Ten odwrócił się do niego. Cokolwiek można powiedzieć o Warrenie Earpie, odwagi mu nie brakowało. Choć wyzwał Boyetta na pojedynek, sam nie miał broni. Demonstrując to rozpiętymi płaszczem i kamizelką, powoli szedł w stronę Johnny’ego, może mając nadzieję na uspokojenie go lub zbliżenie się na odległość pozwalającą na wyrwanie mu rewolweru.

Cokolwiek planował, nie zadziałało. Boyett wystrzelił ponownie, trafiając rywala w serce. Warren najpierw zatoczył się lekko do tyłu, a potem upadł twarzą do ziemi. Bardzo prawdopodobne, że wyzionął ducha, nim uderzył o podłogę.

Pochowano go w Willcox. Johnny Boyett nigdy nie stanął przed sądem. Zniknął wkrótce po tym zdarzeniu. Krążyły plotki, że Wyatt i Virgil zabili go w zemście za śmierć brata, tak jak kiedyś Wyatt i Warren zabijali ludzi odpowiedzialnych za śmierć Morgana. Jest to jednak mało prawdopodobne, bo Wyatt był wtedy na Alasce i raczej nie utrzymałby w sekrecie tak długiej podróży. Niewykluczone natomiast, że w obawie przed zemstą Boyett postanowił wynieść się gdzieś w siną dal.

Warren Earp przez całe życie żył w cieniu swoich sławnych starszych braci. Gdyby nie rana nogi, która zmusiła go do odpoczynku w Kalifornii, prawdopodobnie wraz z braćmi wziąłby udział w najsłynniejszej strzelaninie przy O.K. Corral. Dzielił z nimi wszystkie niebezpieczeństwa przed tą walką i po niej, ale ponieważ nie uczestniczył w potyczce, stał się zaledwie mglistą wzmianką, przypisem do krwawej sagi Tombstone.

Wciąż jednak był Earpem w każdym calu i zginął, starając się tego dowieść.

3

OSTATNIA WALKA DOCA

W1884 roku Leadville w Kolorado było świetnie prosperującym miastem. Dziewięć lat wcześniej górnik o nazwisku Will Stevens odkrył w pobliskim Kanionie Kalifornijskim (California Gulch) złoża srebra. Choć starał się utrzymać odkrycie w tajemnicy, wieść w końcu się rozeszła i do miasta zjechali się poszukiwacze. Kilkanaście lat wcześniej, w 1860 roku, znaleziono tam również złoto, co wywołało krótkotrwały boom, lecz złoża wyczerpały się już po dwóch latach; większość ludzi wyjechała i miasto trwało w letargu do chwili „gorączki srebra” wywołanej odkryciem Stevensa. Wówczas nastąpiła prawdziwa eksplozja demograficzna – oprócz górników do Leadville zjechali kupcy, właściciele saloonów, hazardziści, prostytutki i wszyscy inni zajmujący się wyciąganiem każdego grosza z kieszeni górników.

Saloon Monarch należał do najlepszych w mieście. Tak jak w większości podobnych lokali, wydzielono w nim salę do gry w faro, prowadzoną przez profesjonalnego gracza. W gorący sierpniowy wieczór to właśnie on – wysoki, siwiejący, wąsaty, o szczupłej, niemal wychudzonej twarzy – siedział przy stole, gdy dwuskrzydłowe wahadłowe drzwi saloonu otwarły się gwałtownie. „Holliday!” – wrzasnął mężczyzna o gniewnym spojrzeniu, który wkroczył do sali z bronią w ręce, rozglądając się za swoją ofiarą.

Gracz z westchnieniem sięgnął po rewolwer. Awanturnicza przeszłość po raz ostatni upomniała się o Doca.

* * *

John Henry „Doc” Holliday, jak wiele innych legendarnych postaci Dzikiego Zachodu, pochodził z Południa. Urodził się w Georgii w roku 1851. Nie jest pewne, czy rzeczywiście w młodości studiował stomatologię w college’u w Baltimore, czy też jedynie nauczył się wyrywać zęby, obserwując, jak robią to inni. Tak czy owak, w roku 1872 otworzył w Atlancie gabinet dentystyczny. Sam jednak był chorowity i dręczyły go ataki kaszlu. W końcu skonsultował się z lekarzem, który zdiagnozował u niego gruźlicę. W tamtych czasach nie było na nią lekarstwa. Doktor zalecił jedynie zmianę klimatu na cieplejszy i suchszy, co mogło przedłużyć pacjentowi życie. Młody dentysta miał też inny powód do wyjazdu z Georgii.

Jak większość ówczesnych mieszkańców Południa nie przepadał za byłymi niewolnikami, którzy dzięki wojnie secesyjnej uzyskali wolność. Kiedy zobaczył, że trzech czarnoskórych pływa w zakolu rzeki, które uważał za swój prywatny basen, wyjął broń i zaczął do nich strzelać. Niektórzy twierdzą, że jedynie celował w powietrze, by ich odpędzić; inni utrzymują, że ich zranił lub nawet zabił. Jakkolwiek było, ten incydent w połączeniu z problemami zdrowotnymi doprowadził do tego, że Doc opuścił Georgię i ruszył na zachód, do Teksasu.

W Dallas otworzył kolejny gabinet dentystyczny, lecz nie udało mu się przyciągnąć wielu pacjentów, więc dorabiał grą w karty. Szło mu tak dobrze, że z czasem hazard stał się jego prawdziwym zawodem, a stomatologia jedynie dodatkowym zajęciem.

Holliday był też dobrym strzelcem. Pewnego razu wdał się w strzelaninę podczas kłótni przy kartach. Nikt nie zginął, lecz na wszelki wypadek Doc postanowił zmienić miejsce pobytu. Udał się jeszcze dalej na zachód, do Jacksboro. Żołnierze z pobliskiego posterunku wojskowego, Fort Richardson, oczywiście chętnie odwiedzali miejscowe saloony. Tam Holliday po raz pierwszy zabił człowieka (zakładając, że pogłoski o masakrze czarnoskórych z Georgii nie są prawdziwe). Pewien żołnierz oskarżył go o oszukiwanie. Przewrócono stół, gracze się rozpierzchli, huknęły strzały i wkrótce oskarżyciel leżał na podłodze bez życia.

Choć zabójstwa podczas awantur hazardowych rzadko znajdowały finał w sądzie, tym razem chodziło o wojskowego, więc Doc po raz kolejny postanowił zniknąć. Przez jakiś czas kręcił się po Teksasie i Kolorado, zapijając whisky ból związany z chorobą. Trunek nie był lekarstwem na wszystko, ale sprawdzał się jako anestetyk, jeśli spożywało się go w dostatecznych ilościach.

W Fort Griffin w Teksasie poznał dwie osoby, które miały wywrzeć znaczący wpływ na jego dalsze życie: łowcę bizonów Wyatta Earpa i prostytutkę znaną jako Katherine Elder, Katie Elder lub „Długonosa Kate” Fisher. Kiedy zabił kolejnego człowieka podczas awantury karcianej, dziewczyna uratowała go przed linczem, podpalając stodołę, by wywołać chaos, a następnie przemycając Hollidaya poza miasto.

Po przyjeździe w towarzystwie Kate do Dodge City w Kansas Holliday otworzył kolejny gabinet dentystyczny w pokoju numer 24 hotelu Dodge House, z gwarancją zwrotu pieniędzy, jeśli klient nie będzie zadowolony. Wyatt Earp także przebywał w Dodge – pracował jako zastępca marshala miejskiego, ale i grał w karty, co scementowało jego przyjaźń z młodym dentystą, znanym teraz powszechnie pod przezwiskiem Doc. Podczas konfrontacji ze skorymi do palby teksańskimi kowbojami Holliday pojawił się w samą porę, by uratować Earpowi życie. Ostrzelał ich ze strzelby, gdy jego kompan zdzielił przywódcę gangu kolbą rewolweru i zamierzał zawlec go do więzienia. Prawdopodobnie była to pierwsza wspólna walka Doca Hollidaya i Wyatta Earpa.

Ale nie ostatnia.

* * *