Religie dawnych Słowian - Dariusz Sikorski - ebook + książka

Religie dawnych Słowian ebook

Dariusz Sikorski

3,6

Opis

Czy Słowianie posiadali zorganizowany system wierzeń religijnych?

Co było sercem ich religii?

Jak wyglądały słowiańskie świątynie?

Wierzenia słowiańskie rozpalają wyobraźnię badaczy, rodzimowierców i fascynatów od prawie dwóch stuleci. Niepewne dane archeologiczne i nieliczne teksty sprawiają, że kwestia słowiańskiej religii jest niekończącym się źródłem trudnych do udowodnienia hipotez, narastających kontrowersji, gorących sporów, a czasami bezczelnych fałszerstw.

Dariusz Sikorski, sprawnie przebijając się przez gąszcz przekłamań i romantycznych wizji przedchrześcijańskiej Słowiańszczyzny, prezentuje własną, oryginalną odpowiedź i pogląd na kwestię duchowości naszych przodków. Opierając się na niewielu pozostałościach i badając ich powiązania, rozprawia się z mitami i legendami, które zaciemniają nam obraz sytuacji. Jego książka to popis historycznego kunsztu, a zarazem fascynująca podróż dla wszystkich poszukujących rzetelnej wiedzy.

Wydanie drugie, uzupełnione

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 369

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (66 ocen)
18
22
15
5
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AdamTarcz
(edytowany)

Nie polecam

Turbosceptycy, doskonałe jing dla turbosłowiańskiego jang. Uzupełniają się, jedni wyznają poglądy Łowmiańskiego, wbrew wszelkiej logice wyrywając Słowian z szerszego kontekstu, robiąc z nich lud bagiennych szympansów, dziwnych zupełnie innych od całej reszty Indoeuropejczyków. Drudzy myśląc że ci wyżej wymienieni mają rację - faktycznie Słowianie nie mieli nawet religii, będąc ewenementem wśród wszystkich ludów Europy, sami sobie snują swoje turbolechickie bajania, skoro nie ma nic, to trzeba sobie wymarzyć. Mam subtelne przeczucie, że tak jak ci drudzy, tak ci pierwsi dorabiają sobie poglądy, pod przekonanie, ignorując mrowie materiału który nie pasuje do ich wierzenia. Autor chciałby wierzyć z całego serca, że nie było żadnej wiary Słowian. To życzenie, zapewne tłumaczyć można jakimiś osobistymi pobudkami, może religijnymi? Odradzam tę pozycję. Ma tyle wspólnego z historią co Wielka Lechia i jej tysiącletnie imperium
60
madawydar

Całkiem niezła

wszystko, czego się dowiedziałem o religii Słowian to, że nie jest wystarczająco poparta dowodami na jej istnienie, jeśli jest ona jakimkolwiek bytem, to z pewnością ubogą w takim samym stopniu jak skromne są wiarygodne fakty historyczne.
20

Popularność




Co­py­ri­ght © Da­riusz An­drzej Si­kor­ski, 2018

Co­py­ri­ght © Wy­daw­nic­two Po­znań­skie sp. z o.o., 2023

Re­dak­tor pro­wa­dzący

Bo­gu­mił Twar­dow­ski

Mar­ke­ting i pro­mo­cja

Alek­san­dra Bia­łek-Bor­suk

Re­dak­cja

Anna Gą­dek

Ko­rekta

Anna Gre­decka, Agnieszka Czap­czyk

Pro­jekt ty­po­gra­ficzny, ła­ma­nie, konwersja do ebooka

Ma­te­usz Cze­kała •cze­kala.net.pl

Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych

Ka­ta­rzyna Ko­nior •blu­emango.pl

Mapa

Ma­riusz Ma­met

Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie.

Książkę wy­dru­ko­wano na pa­pie­rze Ecco Book 70 g/m2 vol. 2,0 do­star­czo­nym przez firmę An­ta­lis Po­land Sp. z o.o.

Wy­da­nie dru­gie

eISBN 978-83-67616-68-3

Wy­daw­nic­two Po­znań­skie sp. z o.o.

ul. Fre­dry 8, 61-701 Po­znań

tel.: 61 853-99-10

re­dak­cja@wy­daw­nic­two­po­znan­skie.pl

www.wy­daw­nic­two­po­znan­skie.pl

Nie­ła­two jest na­pi­sać książkę na bar­dzo po­pu­larny te­mat, o któ­rym spora grupa czy­tel­ni­ków ma już wy­ro­bione zda­nie na pod­sta­wie wcze­śniej­szych lek­tur wy­bit­nych hi­sto­ry­ków. Książkę, która w za­sad­ni­czej czę­ści wy­obra­że­niom tym za­prze­cza. A jed­nak nie mo­głem so­bie od­mó­wić sko­rzy­sta­nia z oka­zji, kiedy otrzy­ma­łem pro­po­zy­cję z Wy­daw­nic­twa Po­znań­skiego.

Książka przy­brała taki kształt z kilku po­wo­dów. Pod­sta­wo­wym są ogra­ni­cze­nia wy­ni­ka­jące z ogól­nych wa­run­ków, ja­kie za­pro­po­no­wało mi Wy­daw­nic­two, a za­tem ob­ję­tość i po­pu­lar­no­nau­kowy cha­rak­ter tek­stu. Chcąc się wy­wią­zać z za­da­nia, mu­sia­łem wy­pra­co­wać kon­cep­cję książki, która po­zwoli się zmie­ścić w wy­zna­czo­nych ra­mach, a jed­no­cze­śnie bę­dzie in­te­re­su­jąca dla prze­cięt­nego czy­tel­nika ­za­in­te­re­so­wa­nego pro­ble­mem przed­chrze­ści­jań­skich wie­rzeń Sło­wian.

Po dru­gie, nie jest moim za­mia­rem po­wta­rza­nie tego, co można zna­leźć w opra­co­wa­niach in­nych au­to­rów. Po­sta­wi­łem so­bie za cel przed­sta­wie­nie pro­blemu przed­chrze­ści­jań­skich wie­rzeń Sło­wian od zu­peł­nie in­nej strony, tej, którą zwy­kle się po­mija bądź któ­rej po­święca się bar­dzo nie­wiele uwagi. Chciał­bym mia­no­wi­cie po­ka­zać czy­tel­ni­kowi, w jaki spo­sób ba­da­cze wie­rzeń Sło­wian do­cho­dzą do usta­leń, które przed­sta­wiają w swo­ich opra­co­wa­niach w po­staci ze­stawu go­to­wych twier­dzeń w kwe­stiach szcze­gó­ło­wych czy ca­ło­ścio­wych ob­ra­zów za­gad­nie­nia. Skąd czer­pią swoją wie­dzę, do ja­kich me­tod ba­daw­czych się­gają oraz do ja­kich źró­deł się od­wo­łują, sta­ra­jąc zbli­żyć się do po­zna­nia sło­wiań­skich wie­rzeń w moż­li­wie naj­peł­niej­szy spo­sób. Po­nadto będę sta­rał się po­ka­zać pu­łapki, w ja­kie wpa­dają ba­da­cze pod­czas swo­ich po­szu­ki­wań, od­da­la­jące ich od celu: po­zna­nia przed­chrze­ści­jań­skich re­li­gii Sło­wian. Uży­wam neu­tral­nego ter­minu „ba­dacz”, gdyż oma­wiany w tej książce pro­blem nie jest do­meną jed­nej dys­cy­pliny. Tak się składa, że ro­dzime wie­rze­nia Sło­wian bar­dzo szybko stały się po­lem ba­dań in­ter­dy­scy­pli­nar­nych, za­nim jesz­cze sam ter­min oraz tego ro­dzaju ba­da­nia w hu­ma­ni­styce zo­stały uznane za wy­znacz­nik no­wo­cze­sno­ści. W mniej wię­cej rów­nym stop­niu wkład w po­zna­nie przed­chrze­ści­jań­skich wie­rzeń Sło­wian wnie­śli hi­sto­rycy, ar­che­olo­dzy i ję­zy­ko­znawcy, czę­sto z ko­niecz­no­ści łą­czący różne kom­pe­ten­cje na­ukowe.

Na pod­sta­wie spisu tre­ści czy­tel­nik może od­nieść wra­że­nie, że przed­sta­wie­niu sa­mej re­li­gii Sło­wian po­świę­cona jest tylko część, wcale nie więk­sza, pre­zen­to­wa­nej książki. Nie bę­dzie się my­lił. Oprócz da­nia pew­nego za­sobu in­for­ma­cji o sta­nie na­szej wie­dzy na te­mat re­li­gii Sło­wian przed przy­ję­ciem przez nich chrze­ści­jań­stwa sta­wiam so­bie dość am­bitne – i mam na­dzieję, że moż­liwe do wy­ko­na­nia – za­da­nie po­ka­za­nia „hi­sto­rycz­nej kuchni”. Chciał­bym, aby czy­tel­nik po­czuł się współ­uczest­ni­kiem ba­daw­czej po­dróży, w któ­rej po­dej­muję się roli prze­wod­nika. Jako prze­wod­nik będę sta­rał się po­ka­zać naj­bar­dziej re­pre­zen­ta­tywne fakty i pro­blemy, któ­rych wy­czer­pu­jąco nie będę mógł omó­wić. Jed­nakże nie ominę in­te­re­su­ją­cych szcze­gó­łów, zwłasz­cza je­śli ilu­strują ja­kieś szer­sze i ważne zja­wi­sko. Nie uni­kam za­gad­nień trud­nych, je­śli uznaję je za istotne dla wy­ja­śnie­nia pod­sta­wo­wych pro­ble­mów ba­daw­czych, bez któ­rych zna­jo­mo­ści nie można zro­zu­mieć pew­nych uwa­run­ko­wań to­wa­rzy­szą­cych pro­ce­sowi ba­daw­czemu, w kon­se­kwen­cji prze­kła­da­ją­cych się na koń­cowe wy­niki.

Za­zwy­czaj czy­tel­nik prac po­pu­lar­no­nau­ko­wych jest in­for­mo­wany je­dy­nie o wy­ni­kach do­cie­kań au­tora książki. Nie ma świa­do­mo­ści ani nie jest wpro­wa­dzany w pro­blemy warsz­ta­towe, de­cy­du­jące nie­jed­no­krot­nie o osta­tecz­nych re­zul­ta­tach, ja­kie kryją się za zwię­złymi pod­su­mo­wa­niami kon­kret­nych za­gad­nień szcze­gó­ło­wych. W ta­kich sy­tu­acjach czy­tel­nik zdany jest wy­łącz­nie na za­ufa­nie do au­tora, jego po­zy­cji na­uko­wej, ewen­tu­al­nie re­nomy wy­daw­nic­twa czy in­nych cech ma­ją­cych wpływ na ocenę czy­ta­nej książki. Obec­nie są to czę­sto kry­te­ria za­wodne, ty­tuły na­ukowe nie za­wsze zna­czą to, co daw­niej, a wy­daw­nic­twa – na­wet re­no­mo­wane – dru­kują obok prac war­to­ścio­wych książki, które ni­gdy nie po­winny się uka­zać. Jed­nakże nie można wy­ma­gać, aby prze­ciętny czy­tel­nik był w sta­nie prze­śle­dzić w szcze­gó­łach każdą ar­gu­men­ta­cję. Wy­maga to spe­cja­li­stycz­nej wie­dzy. Ogra­ni­cze­nie to nie wy­nika z tego, że na­ukowcy coś skry­wają przed szer­szą pu­blicz­no­ścią lub nie chcą się z nią dzie­lić „wie­dzą ta­jemną”. Po­trzebne są tu spe­cjalne umie­jęt­no­ści oraz ro­ze­zna­nie w źró­dłach i li­te­ra­tu­rze przed­miotu w ta­kim za­kre­sie, który może być wy­ma­gany wy­łącz­nie od pro­fe­sjo­na­li­stów po­świę­ca­ją­cych tej pro­ble­ma­tyce ogrom czasu. Hob­by­sta spę­dza­jący je­dy­nie czas wolny na wła­snych do­cie­ka­niach w in­te­re­su­ją­cej go pro­ble­ma­tyce hi­sto­rycz­nej ma znacz­nie mniej­sze moż­li­wo­ści. Oczy­wi­ście musi ist­nieć pe­wien po­ziom za­ufa­nia do au­tora ze strony czy­tel­nika, zwłasz­cza w kwe­stiach naj­bar­dziej kon­tro­wer­syj­nych. Poza tym au­tor ma prawo li­czyć na wy­si­łek in­te­lek­tu­alny po­dej­mo­wany przez czy­tel­nika, a przede wszyst­kim na lek­turę z na­my­słem.

Po­nie­waż nie je­stem w sta­nie po­ru­szyć wszyst­kich naj­waż­niej­szych wąt­ków zwią­za­nych z przed­chrze­ści­jań­skimi wie­rze­niami Sło­wian, jako mo­tyw prze­wodni dla książki wy­bra­łem jedną z naj­bar­dziej istot­nych kwe­stii, która ni­czym so­czewka sku­pia sze­reg po­krew­nych i in­try­gu­ją­cych pro­ble­mów. Główną osią mo­ich wy­wo­dów bę­dzie próba od­po­wie­dze­nia na py­ta­nie: dla­czego uczeni od dwu­stu lat – tyle li­czą so­bie ba­da­nia pro­wa­dzone we­dług stan­dar­dów także dzi­siaj uzna­wa­nych za na­ukowe – nie mogą wy­pra­co­wać jed­nej wi­zji? Ta­kiej, którą przy­naj­mniej więk­szość z nich mo­głaby uznać za naj­bliż­szą mi­nio­nej rze­czy­wi­sto­ści, za ogól­nie obo­wią­zu­jącą. Chcę za­tem po­ka­zać, dla­czego naj­wy­bit­niejsi ba­da­cze wie­rzeń Sło­wian tak bar­dzo róż­nią się po­glą­dami mię­dzy sobą. Gdzie są przy­czyny tego, że wy­pra­co­wa­nie wspól­nej wi­zji (do­pusz­cza­jąc wa­rianty róż­niące się w szcze­gó­łach) jest po pro­stu nie­moż­liwe i w da­ją­cej się prze­wi­dzieć per­spek­ty­wie ta­kim po­zo­sta­nie.

Wy­daje mi się, że to pod­sta­wowe py­ta­nie jest do­brym punk­tem wyj­ścia. Pod­kre­śla­nie jego wagi wy­nika z mo­ich wie­lo­let­nich do­świad­czeń dy­dak­tycz­nych oraz wni­kli­wej ob­ser­wa­cji dys­ku­sji to­czo­nych na róż­nych fo­rach in­ter­ne­to­wych wo­kół wie­rzeń sło­wiań­skich. Ła­two za­uwa­żyć, że w tych dys­ku­sjach za­in­te­re­so­wane pro­ble­mem osoby jed­no­znacz­nie opo­wia­dają się za któ­rąś z kilku głów­nych kon­cep­cji od­no­szą­cych się do wie­rzeń Sło­wian i to­czą spory z re­pre­zen­tan­tami od­mien­nych po­glą­dów z do­brze oko­pa­nych po­zy­cji w ra­mach wy­zna­wa­nej kon­cep­cji. Z roz­my­słem użyte przeze mnie słowo „wy­zna­wa­nej” do­brze od­daje du­cha wielu po­le­mik to­czo­nych w tej spra­wie, także w dys­kur­sie na­uko­wym. Cza­sami można od­nieść wra­że­nie, że zwo­len­nicy każ­dej z kon­cep­cji mają do nich sto­su­nek qu­asi-re­li­gijny, pre­fe­ro­wa­nych przez sie­bie ba­da­czy trak­tują jak ka­pła­nów gło­szą­cych nie­pod­wa­żalne prawdy, a ich wy­po­wie­dzi jak tek­sty, nie przy­mie­rza­jąc, święte.

W ni­niej­szej książce chciał­bym przy­czy­nić się w ja­kimś stop­niu do prze­nie­sie­nia tych spo­rów na grunt bar­dziej ra­cjo­nalny – dys­ku­sji opar­tej o fakty i we­ry­fi­ko­walne ar­gu­menty, do czego może się przy­czy­nić wie­dza o tym, jak ba­da­cze do­cho­dzą do swo­ich usta­leń. Są­dzę, że pierw­szym kro­kiem musi być uświa­do­mie­nie oso­bom za­in­te­re­so­wa­nym te­ma­tem, dla­czego wszyst­kie próby syn­te­tycz­nego uję­cia za­gad­nie­nia przed­chrze­ści­jań­skich wie­rzeń Sło­wian – je­żeli są po­dej­mo­wane i pro­wa­dzone jako rze­czy­wi­ste ba­da­nia, a nie kom­pi­la­cje do­tych­cza­so­wych prac – przy­no­szą za­wsze nowe spoj­rze­nie, od­mienne od po­przed­nich.

Będę zaj­mo­wał się wie­rze­niami Sło­wian no­to­rycz­nych, czyli ta­kich, któ­rych ist­nie­nie jako grupy mó­wią­cej zbli­żo­nymi do sie­bie dia­lek­tami sło­wiań­skimi jest po­twier­dzone źró­dłami da­to­wa­nymi od po­czątku VI w. Nie są przed­mio­tem mo­ich wy­wo­dów wie­rze­nia z okresu wcze­śniej­szego, gdyż wi­kła­łoby to nas w pro­blem po­cho­dze­nia Sło­wian i iden­ty­fi­ko­wa­nia z nimi kon­kret­nych kul­tur ar­che­olo­gicz­nych. Ba­da­nia, które się­gają w prze­szłość Sło­wian da­lej niż do V w., na­po­ty­kają jesz­cze więk­sze pro­blemy, wy­ni­ka­jące z jesz­cze skrom­niej­szego za­sobu źró­deł pi­sa­nych. Żad­nego ze źró­deł pi­sa­nych nie mo­żemy z pew­no­ścią od­nieść do Pra­sło­wian, a te, które pró­buje się z nimi po­wią­zać, nie po­ru­szają kwe­stii wie­rzeń. Dla cza­sów przed­hi­sto­rycz­nych, czyli po­zba­wio­nych tek­stów, z ko­niecz­no­ści na­le­ża­łoby się oprzeć wy­łącz­nie na źró­dłach ar­che­olo­gicz­nych. Jak bar­dzo jest to skom­pli­ko­wane wła­śnie w kwe­stiach zwią­za­nych z ide­olo­gią, o tym w roz­dziale o źró­dłach ar­che­olo­gicz­nych. Jed­nak naj­waż­niej­szym pro­ble­mem by­łoby usta­le­nie, które kul­tury ar­che­olo­giczne znane z okresu wcze­śniej­szego niż V w. mo­żemy uznać za sło­wiań­skie. W kwe­stii po­cho­dze­nia Sło­wian ar­che­olo­dzy i ję­zy­ko­znawcy są po­dzie­leni na dwa obozy: al­loch­to­ni­stów, za­kła­da­ją­cych, że Sło­wia­nie wy­kształ­cili się gdzieś na ukra­iń­sko-po­le­skich ste­pach, oraz au­to­chto­ni­stów, przyj­mu­ją­cych za te­ren ma­cie­rzy­sty Sło­wian do­rze­cze Odry i Wi­sły. Je­śli za­tem au­to­chto­ni­sta bę­dzie pro­wa­dził swoje ba­da­nia wie­rzeń pra­sło­wiań­skich na ma­te­ria­łach ar­che­olo­gicz­nych znad Odry i Wi­sły, to z cza­sem może się oka­zać, że re­zul­taty tych ba­dań nie będą miały nic wspól­nego z Pra­sło­wia­nami, ale z ja­kąś inną grupą (czy gru­pami) et­niczną za­miesz­ku­jącą wcze­śniej te te­reny. Za­głę­bie­nie się w jak naj­wcze­śniej­szy okres jest ku­szące, nie­któ­rzy ba­da­cze wła­śnie tak ro­bią, wie­rząc, że po­zwoli to uchwy­cić dłuż­szą li­nię roz­woju przed­chrze­ści­jań­skich wie­rzeń Sło­wian. Nie je­stem prze­ko­nany, czy by­łoby to moż­liwe do zre­ali­zo­wa­nia.

Próby od­two­rze­nia przed­chrze­ści­jań­skich wie­rzeń Sło­wian są za­da­niem szcze­gól­nie trud­nym. Śmiem twier­dzić, że w ca­ło­ści nie­wy­ko­nal­nym. Je­dyne, na co mo­żemy li­czyć, to uzy­ska­nie ja­kiejś wie­dzy frag­men­ta­rycz­nej i ogrom­nie po­szat­ko­wa­nej. Nie mam prze­ko­na­nia, że frag­menty te można po­skła­dać w ca­łość, bę­dącą wy­star­cza­jąco uza­sad­nioną ma­te­ria­łem źró­dło­wym. Bo że można z nich skon­stru­ować ogólny ob­raz wie­rzeń sło­wiań­skich, który bę­dzie spra­wiał wra­że­nie za­do­wa­la­ją­cego, wi­dać po bar­dzo po­zy­tyw­nym od­bio­rze tego ro­dzaju prób przez czy­tel­ni­ków. Przy­wo­łu­jąc nieco wy­świech­taną już me­ta­forę puz­zli, na­sze za­da­nie można po­rów­nać do sy­tu­acji, kiedy dys­po­nu­jemy za­le­d­wie nie­wielką czę­ścią ele­men­tów w licz­bie nie­wy­star­cza­ją­cej do wy­ro­bie­nia so­bie na­wet ogól­nego po­glądu o tym, co mają przed­sta­wiać. Do tego nie mamy ob­razka z pu­dła i tylko w naj­ogól­niej­szym za­ry­sie (re­li­gia) wiemy, co owe ele­menty w ca­ło­ści po­winny przed­sta­wiać. Ina­czej mó­wiąc, wiemy, że puz­zle mają przed­sta­wiać ja­kiś kra­jo­braz, ale kostki bę­dące do dys­po­zy­cji nie po­zwa­lają usta­lić, czy jest to kra­jo­braz gór­ski, siel­ski land­szaf­cik, czy może te­ma­tem ob­razka jest scena ro­dza­jowa, która roz­grywa się tylko na ob­szer­nym tle. Kon­stru­ując syn­te­tyczne uję­cie przed­chrze­ści­jań­skich wie­rzeń Sło­wian, ska­zani je­ste­śmy nie­mal wy­łącz­nie na do­my­sły – le­piej lub sła­biej uza­sad­nione. Rze­czy­wi­stej wie­dzy w tym jest nie­wiele. Może w tej chwili brzmi to zbyt pe­sy­mi­stycz­nie, ale w dal­szych wy­wo­dach znaj­dzie – jak są­dzę – uza­sad­nie­nie.

W od­róż­nie­niu od na­szej zna­jo­mo­ści re­li­gii więk­szo­ści in­nych lu­dów in­do­eu­ro­pej­skich (ter­min ten wy­ja­śnię ni­żej) po­krew­nych Sło­wia­nom w przy­padku tych ostat­nich po­sia­damy in­for­ma­cje nie­zwy­kle skąpe, a do tego wy­łącz­nie po­cho­dzące od ze­wnętrz­nych ob­ser­wa­to­rów. Nie dys­po­nu­jemy żad­nymi in­for­ma­cjami o wie­rze­niach sło­wiań­skich po­cho­dzą­cymi od sa­mych po­gań­skich Sło­wian w okre­sie przed przy­ję­ciem chrze­ści­jań­stwa. W efek­cie za­sad­ni­cza część na­szej wie­dzy w tym za­kre­sie bu­do­wana jest na pod­sta­wie źró­deł pi­sa­nych z per­spek­tywy wcze­sno­śre­dnio­wiecz­nych (do XII w.), śre­dnio­wiecz­nych, a nie­kiedy no­wo­żyt­nych au­to­rów chrze­ści­jań­skich. Świat rze­czy­wi­stych wy­obra­żeń re­li­gij­nych Sło­wian oraz spo­sób, w jaki oni sami tę sferę po­strze­gali, są nam cał­ko­wi­cie nie­do­stępne. Dla po­rów­na­nia warto wska­zać, że np. mity ger­mań­skie do­tarły do na­szych cza­sów w po­staci wpraw­dzie dość póź­nej i znie­kształ­co­nej przez au­to­rów chrze­ści­jań­skich, ale przy­naj­mniej za­pi­sa­nej w ro­dzi­mych ję­zy­kach. Ma­jąc do dys­po­zy­cji prze­ka­zaną w nich ro­dzimą ter­mi­no­lo­gię, na jej pod­sta­wie mo­żemy po­sta­rać się o re­kon­struk­cję świata wy­obra­żeń re­li­gij­nych me­to­dami ję­zy­ko­znaw­czymi. Po dru­gie, za­cho­wał się dość bo­gaty ma­te­riał iko­no­gra­ficzny (brak­te­aty, czyli bo­gato zdo­bione okrą­głe za­wieszki z przed­sta­wie­niami fi­gu­ral­nymi, czy ka­mie­nie ru­niczne wzbo­ga­cone przed­sta­wie­niami iko­no­gra­ficz­nymi), który nie tylko sta­nowi cenne uzu­peł­nie­nie prze­ka­zów pi­sa­nych, ale jest war­to­ścią samą w so­bie, gdyż są to źró­dła po­cho­dzące z epoki, kiedy wie­rze­nia przed­chrze­ści­jań­skie były jesz­cze żywe. Nie na­leży jed­nak prze­sa­dzać z pod­kre­śla­niem róż­nic w roz­po­zna­niu wie­rzeń Sło­wian i lu­dów są­sied­nich, gdyż po­dobne pro­blemy, które tra­pią ba­da­czy wie­rzeń Sło­wian, są znane ba­da­czom wie­rzeń lu­dów ger­mań­skich, bał­tyj­skich i lu­dów ste­po­wych. Je­dy­nie re­li­gie Cel­tów są le­piej znane, ale tylko dla­tego, że lud ten za­miesz­ki­wał te­reny od Pół­wy­spu Pi­re­nej­skiego po Bał­kany i Ana­to­lię i wcze­śniej wszedł w krąg za­in­te­re­so­wań świata śród­ziem­no­mor­skiego. Zbiór za­pi­sów źró­dło­wych o wie­rze­niach Cel­tów tylko do schyłku an­tyku (VI w.) obej­muje trzy opa­słe wo­lu­miny (Ho­fe­ne­der 2005–2011), pod­czas gdy wszyst­kie ze­brane tek­sty do każ­dej z po­zo­sta­łych re­li­gii zmie­ści­łyby się w jed­nym nie­zbyt gru­bym to­mie.

Na ko­niec mu­szę jesz­cze wy­ja­śnić parę kwe­stii. Są­dzę, że szcze­gól­nie na­leży usza­no­wać po­trzeby czy­tel­ni­ków, któ­rzy wolą mieć moż­li­wość choćby czę­ścio­wej kon­troli po­glą­dów gło­szo­nych w czy­ta­nej książce, na­wet je­śli ma ona cha­rak­ter po­pu­lar­no­nau­kowy (gdzie człon „na­ukowy” ma być nie tylko ozdob­ni­kiem). Po­winno się im za­tem po­zwo­lić na ak­tywną lek­turę tek­stu, którą ro­zu­miem jako wcho­dze­nie w swo­isty dia­log z au­to­rem przy po­mocy wska­za­nej li­te­ra­tury szcze­gó­ło­wej. Sta­ram się jak naj­oszczęd­niej ope­ro­wać przy­pi­sami, gdyż dla wielu czy­tel­ni­ków – jak mnie­mają wy­dawcy – są one ob­cią­że­niem i znie­chę­cają do się­gnię­cia po książki z tzw. apa­ra­tem na­uko­wym. Dla­tego po­daję od­sy­ła­cze do li­te­ra­tury we­dług tzw. sys­temu oks­fordz­kiego, który naj­mniej roz­bija struk­turę tek­stu. Po­dana na końcu li­te­ra­tura obej­muje tylko prace bez­po­śred­nio przy­wo­ły­wane przeze mnie w tek­ście albo te, które w po­waż­nym za­kre­sie wpły­nęły na treść książki. Nie można jej po­trak­to­wać jako wy­se­lek­cjo­no­wa­nej bi­blio­gra­fii. Nie­mal po­łowa cy­to­wa­nej li­te­ra­tury do­stępna jest bez ogra­ni­czeń w in­ter­ne­cie.

W ostat­nim cza­sie sło­wia­no­fil­stwo prze­ro­dziło się w pew­nych krę­gach, zresztą dość sze­ro­kich, w coś, co traf­nie okre­ślono mia­nem tur­bo­sla­wi­zmu. Po­lega on na do­wo­dze­niu za wszelką cenę, zwy­kle kosz­tem lo­giki, że przed­chrze­ści­jań­ska Sło­wiańsz­czy­zna była ob­sza­rem cy­wi­li­za­cyj­nego roz­kwitu, wręcz jed­nym z nie­wielu wio­dą­cych ośrod­ków kształ­to­wa­nia się cy­wi­li­za­cji współ­cze­snej. Sło­wia­nie są przed­sta­wiani jako naj­bar­dziej bie­gli we wszyst­kich dzie­dzi­nach, a ich wpływy miały wy­kra­czać da­leko poza ich ro­dzime te­ry­to­rium. Zresztą na­wet ro­do­wód Sło­wian ma być o wiele bar­dziej szla­chetny, niż opi­suje to na­uka, która nie­kiedy trak­to­wana jest jako eks­po­zy­tura wro­gich sił an­ty­sło­wiań­skich i an­ty­pol­skich, dą­żą­cych do po­mniej­sze­nia do­robku Sło­wian. Zja­wi­sko tur­bo­sla­wi­zmu do­ty­czy rów­nież ro­dzi­mych wie­rzeń Sło­wian, które uro­sły w oczach wielu au­to­rów do nie­mal rów­nych wie­rze­niom Gre­ków i Rzy­mian, z po­dob­nie roz­bu­do­waną mi­to­lo­gią. Jesz­cze nie­dawno są­dzi­łem, że tur­bo­sla­wizm można igno­ro­wać. Dziś zmie­ni­łem zda­nie, po­nie­waż zdo­bywa co­raz więk­szą rze­szę zwo­len­ni­ków, a na­wet wkro­czył w dys­kurs aka­de­micki*.

Chciał­bym, aby cho­ciaż w czę­ści przed­sta­wiona tu ar­gu­men­ta­cja wpły­nęła na po­glądy „Tur­bo­sło­wian”. Nie po­dej­muję w książce głów­nych wąt­ków obec­nych w tur­bo­sla­wi­stycz­nej dys­ku­sji nad re­li­giami Sło­wian tylko dla­tego, że zwy­kłem wcho­dzić w dys­ku­sję (a ro­bię to czę­sto) w opar­ciu o ra­cjo­nalne i we­ry­fi­ko­walne ar­gu­menty. Nie­stety, po­le­mi­zo­wa­nie z „wy­znaw­cami” kon­kret­nych wi­zji wie­rzeń Sło­wian naj­czę­ściej nie ma sensu. Uwa­żam, że ba­da­niom wie­rzeń re­li­gij­nych po­stawa „wy­zna­niowa” je­dy­nie prze­szka­dza. Jako na­uczy­ciel w „Tur­bo­sło­wia­nach” wi­dzę za­gu­bio­nych w za­wi­łej ma­te­rii ba­dań hi­sto­rycz­nych mi­ło­śni­ków prze­szło­ści.

* Przy­kła­dem może być praca dok­tor­ska (czyli pro­mo­tor, dwóch re­cen­zen­tów i kil­ku­oso­bowa ko­mi­sja – wszy­scy bę­dący sa­mo­dziel­nymi pra­cow­ni­kami na­uko­wymi) Pio­tra Ma­ku­cha, Od Ariów do Sar­ma­tów. Nie­znane 2500 lat hi­sto­rii Po­la­ków, Kra­ków 2013.

Wy­bitny sla­wi­sta Alek­san­der Brück­ner (zm. 1939) w pierw­szym swoim za­ry­sie dzie­jów przed­chrze­ści­jań­skiej re­li­gii Sło­wian opu­bli­ko­wa­nym w 1912 r. tak za­czął swój tekst: „Po­mi­jamy całą daw­niej­szą li­te­ra­turę, jako w znacz­nej mie­rze prze­sta­rzałą”. Nie był do końca kon­se­kwentny w swoim za­mia­rze, bo w dal­szej czę­ści wska­zy­wał kilku au­to­rów, do któ­rych warto było jego zda­niem się­gnąć i od któ­rych cze­goś się na­uczył. Jego opi­nia wy­ra­żała jed­nak du­cha epoki, w któ­rej rów­nież w ba­da­niach nad wie­rze­niami Sło­wian zwy­cię­żyła hi­sto­rio­gra­fia kry­tyczna, czyli taka, którą upra­wiano we­dług usta­lo­nych me­tod ana­lizy źró­deł. Wiek XIX to okres zma­gań kształ­tu­ją­cej się me­tody kry­tycz­nej w hi­sto­rio­gra­fii, wy­pra­co­wa­nej na nie­miec­kich uni­wer­sy­te­tach, która z pew­nym opóź­nie­niem była re­cy­po­wana w in­nych kra­jach eu­ro­pej­skich i z po­dobną zwłoką do­tarła do Pol­ski i Eu­ropy Środ­kowo-Wschod­niej. Jej uko­ro­no­wa­niem była pierw­sza w pełni na­ukowa mo­no­gra­fia uj­mu­jąca ca­łość wie­dzy o wie­rze­niach Sło­wian, którą opu­bli­ko­wał cze­ski sla­wi­sta i hi­sto­ryk Lu­bor Nie­derle w 1916 r. Jest to nie tylko pod­su­mo­wa­nie wcze­śniej­szych ba­dań, lecz także ka­mień mi­lowy w ba­da­niach nad wie­rze­niami Sło­wian. Ja­sno roz­gra­ni­cza po­glądy for­mu­ło­wane we­dle me­tody na­uko­wej i te po­wstałe w wy­niku „uczo­nych”, ale bez­kry­tycz­nych mnie­mań. Chęt­nie bym ją po­le­cił, ale nie zo­stała prze­tłu­ma­czona na ję­zyk pol­ski. O ów­cze­snym fer­men­cie in­te­lek­tu­al­nym to­wa­rzy­szą­cym ba­da­niom nad sło­wiań­skimi wie­rze­niami świad­czy to, że sam Brück­ner kry­ty­ko­wał pracę Nie­der­lego za jego zbyt słaby kry­ty­cyzm wo­bec źró­deł i po­glą­dów wcze­śniej­szych ba­da­czy.

Każdy pro­blem ba­daw­czy ma swoją hi­sto­rię. Nasz ma hi­sto­rię szcze­gól­nie długą, się­ga­jącą cza­sów hi­sto­rio­gra­fii przed­nau­ko­wej. Hi­sto­ryk po­dej­mu­jący ba­da­nia nad wie­rze­niami Sło­wian musi tę hi­sto­rię ba­dań znać. Po­wi­nien za­po­znać się nie tylko z now­szą li­te­ra­turą przed­miotu, ale także z naj­waż­niej­szymi pra­cami opu­bli­ko­wa­nymi sto i wię­cej lat temu. Nie cho­dzi tylko o za­dość­uczy­nie­nie obo­wiąz­kowi. Za­po­zna­nie się z kon­cep­cjami ba­daw­czymi róż­nych uczo­nych roz­wi­ja­nymi w okre­sie, kiedy już sto­so­wano me­todę na­ukową w hi­sto­rio­gra­fii (czyli mniej wię­cej od po­czątku XIX w.), jest nie­zwy­kle ważne po­znaw­czo. Po­zwala zo­rien­to­wać się nie tylko w do­tych­cza­so­wym sta­nie na­szej wie­dzy i nie­wie­dzy. Ana­li­zu­jąc błędy, ja­kie po­peł­niali nasi po­przed­nicy, uczymy się, jak unik­nąć wła­snych, oraz mo­żemy zna­leźć in­spi­ra­cje do swo­ich po­szu­ki­wań. W hu­ma­ni­styce – ina­czej niż w na­ukach przy­rod­ni­czych, gdzie po­stęp dzi­siaj mie­rzy się już nie la­tami, ale mie­sią­cami – nie wszystko, co na­pi­sano dawno, po­winno ulec za­po­mnie­niu. Wiele prac po­wsta­łych wiek temu do dzi­siaj za­cho­wuje swoją war­tość na­ukową, cho­ciaż nie­ko­niecz­nie w ca­ło­ści. Z dru­giej strony, nie za­wsze w naj­now­szych pra­cach znaj­dziemy coś rze­czy­wi­ście no­wego. Za­po­zna­jąc się z daw­niej­szą li­te­ra­turą, mo­żemy oce­nić traf­ność za­sto­so­wa­nych wcze­śniej me­tod, za­sób wy­ko­rzy­sta­nych źró­deł hi­sto­rycz­nych oraz spo­sób uję­cia sa­mego pro­blemu, po to by na tym fun­da­men­cie pro­wa­dzić wła­sne ba­da­nia. Igno­ro­wa­nie osią­gnięć po­przed­ni­ków jest nie­stety zja­wi­skiem dość po­wszech­nym. Naj­czę­ściej od­bywa się to przez se­lek­cję wy­ko­rzy­sta­nej li­te­ra­tury, w wy­niku któ­rej opi­nie ba­da­czy nie­zgodne z prze­świad­cze­niami da­nego au­tora są trak­to­wane jako nie­byłe. Ist­nieje je­den je­dyny wy­ją­tek uspra­wie­dli­wia­jący igno­ro­wa­nie wcze­śniej­szych prac do­ty­czą­cych na­szego pro­blemu, mia­no­wi­cie kiedy prace po­dej­mu­jące te­mat wie­rzeń Sło­wian są na­pi­sane nie­zgod­nie z me­todą hi­sto­ryczną, in­nymi słowy: kiedy nie mają war­to­ści na­uko­wej. Sam tak ro­bię. Uwzględ­nia­nie po­glą­dów au­to­rów, któ­rzy nie do­sto­so­wują się do ogól­nie przy­ję­tych za­sad pro­wa­dze­nia ba­dań, nie ma sensu. Ewen­tu­alna dys­ku­sja jest z za­sady ja­łowa, gdyż nie ma wspól­nej dla niej płasz­czy­zny – me­tody na­uko­wej. Tej ostat­niej nie na­leży utoż­sa­miać ze szcze­gó­ło­wymi me­to­dami ba­daw­czymi cha­rak­te­ry­stycz­nymi dla każ­dej dys­cy­pliny na­uko­wej. Ich do­bór jest już kwe­stią in­dy­wi­du­la­nych de­cy­zji każ­dego uczo­nego.

Zna­jo­mość dzie­jów ba­dań po­zwala nie­kiedy za­uwa­żyć, że wcze­śniejsi ba­da­cze for­mu­ło­wali pro­blemy ba­daw­cze zwią­zane z wie­rze­niami Sło­wian w taki spo­sób, który – jak dzi­siaj mo­żemy to oce­nić – był mocno za­ko­rze­niony w ów­cze­snej świa­do­mo­ści spo­łecz­nej i świa­to­po­glą­dzie po­szcze­gól­nych ba­da­czy. Jest to zja­wi­sko uni­wer­salne, gdyż każde ba­da­nie hi­sto­ryczne jest osa­dzone w cza­sach, w któ­rych jest pro­wa­dzone. Do­dać trzeba, że współ­cze­śni ba­da­cze nie są wolni od tych sa­mych wpły­wów, co po­przed­nicy, ale naj­czę­ściej nie są ich w pełni świa­domi (pi­szący te słowa za­pewne rów­nież). Skoro jed­nak ła­twiej nam wska­zać tego ro­dzaju ogra­ni­cze­nia u na­szych po­przed­ni­ków niż u nas sa­mych, to przy­naj­mniej mo­żemy wy­zwo­lić się z czę­ści z nich. Na przy­kład je­śli ba­dacz jest prze­ko­nany o nie­kwe­stio­no­wa­nej cy­wi­li­za­cyj­nej do­nio­sło­ści chry­stia­ni­za­cji Sło­wian, to może cał­kiem nie­świa­do­mie pod­kre­ślać te fakty, które będą wio­dły do ukształ­to­wa­nia ta­kiego wi­ze­runku wie­rzeń przed­chrze­ści­jań­skich, aby ja­wiły się one jako bar­dziej pry­mi­tywne i nie­po­rów­ny­walne pod żad­nym wzglę­dem do chrze­ści­jań­stwa. Nie ma tu jed­nak ja­snej za­leż­no­ści. Wi­zja pro­stych wie­rzeń Sło­wian przed­sta­wiona przez dwóch wy­bit­nych ba­da­czy, Hen­ryka Łow­miań­skiego (zm. 1984) i Leszka Mo­szyń­skiego (zm. 2006), nie ma nic wspól­nego z tego ro­dzaju uwa­run­ko­wa­niami.

Inną ko­rzy­ścią z lek­tury sta­rej li­te­ra­tury przed­miotu jest moż­li­wość do­tar­cia do tego mo­mentu, w któ­rym obec­nie ak­cep­to­wane po­glądy zo­stały po raz pierw­szy sfor­mu­ło­wane. Część z po­wta­rza­nych przez uczo­nych z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie tez o wie­rze­niach Sło­wian ma tak dawną me­trykę, że bar­dzo rzadko do­strzega się ko­niecz­ność ich zwe­ry­fi­ko­wa­nia. Po­nie­waż tezy te są przez wszyst­kich (czy więk­szość) uczo­nych ak­cep­to­wane, współ­cze­snym ba­da­czom czę­sto na­wet nie przy­cho­dzi do głowy, aby za­dać naj­prost­sze py­ta­nia, gdyż uznaje się, że od­po­wie­dzi są oczy­wi­ste, bo dawno znane i usank­cjo­no­wane długą ba­daw­czą tra­dy­cją. Śle­dze­nie dzie­jów ba­dań po­szcze­gól­nych na­wet drob­nych za­gad­nień po­zwala ta­kie po­zorne „oczy­wi­sto­ści” wy­eli­mi­no­wać. Czę­sto prak­ty­ko­wa­nym przeze mnie spo­so­bem ujaw­nia­nia owych rze­ko­mych na­uko­wych oczy­wi­sto­ści jest prze­śle­dze­nie ich hi­sto­rii me­todą, którą można by na­zwać re­tro­gre­sywną.

O co cho­dzi? Każda praca na­ukowa po­lega na przy­wo­ły­wa­niu w przy­pi­sach li­te­ra­tury, na któ­rej au­tor się wspiera. Naj­czę­ściej jed­nak nikt do tych prac nie sięga, a przy­naj­mniej nie wy­star­cza­jąco uważ­nie. W przy­padku cy­to­wa­nia kon­kret­nego po­glądu lub pew­nej idei rów­nież znaj­dziemy od­po­wiedni przy­pis, który ode­śle nas do pracy wcze­śniej­szej, do­myśl­nie da­ją­cej ja­kieś ob­szer­niej­sze uza­sad­nie­nie. Czę­sto zda­rza się tak, że w tej ko­lej­nej nie znaj­dziemy żad­nego wy­ja­śnie­nia, a je­ste­śmy od­sy­łani do jesz­cze star­szej pu­bli­ka­cji, itd. Zda­rza się tak, że po­gląd jest przej­mo­wany przez ko­lej­nych ba­da­czy bez we­ry­fi­ko­wa­nia jego za­sad­no­ści. Two­rzy się wów­czas swo­isty łań­cuch cy­to­wań. Idąc tro­pem „po przy­pi­sach”, do­cie­ramy w końcu do pra­źró­dła, czyli pu­bli­ka­cji, w któ­rej dany po­gląd zo­stał sfor­mu­ło­wany po raz pierw­szy. Nie­kiedy do­piero tu znaj­dziemy pełną ar­gu­men­ta­cję i mo­żemy zwe­ry­fi­ko­wać jej ja­kość, a tym sa­mym war­tość wnio­sków z niej wy­pły­wa­ją­cych. Nie za­wsze me­toda „po przy­pi­sach” jest sku­teczna, gdyż pewne po­glądy obecne w dys­ku­sji są trak­to­wane jako tak oczy­wi­ste (np. kon­cep­cja axis mundi – bę­dzie jesz­cze o niej mowa – czy uzna­wa­nie ob­rządku po­grze­bo­wego za część re­li­gii), że nikt nie trosz­czy się, aby po­dać ich rze­czy­wi­ste źró­dło.

W me­to­dzie „po przy­pi­sach” nie musi cho­dzić tylko o za­kwe­stio­no­wa­nie śle­dzo­nego po­glądu, ale przede wszyst­kim o usta­le­nie źró­deł, w opar­ciu o które zo­stał sfor­mu­ło­wany, a tym sa­mym uzy­ska­nie pew­no­ści co do jego rze­czy­wi­ście na­uko­wego cha­rak­teru. Przy­kład można za­czerp­nąć z książki Alek­san­dra Gieysz­tora Mi­to­lo­gia Sło­wian. Au­tor przy­ta­cza w niej pe­wien ar­gu­ment, który ma do­wo­dzić, że przed­chrze­ści­jań­skie ry­tu­ały Sło­wian mo­gły pra­wie w nie­zmie­nio­nej for­mie prze­trwać w ob­rzę­do­wo­ści lu­do­wej do XIX w. Ma on do­wo­dzić uży­tecz­no­ści źró­deł et­no­gra­ficz­nych dla ba­dań nad sło­wiań­skimi wie­rze­niami. Cho­dzi o opis (au­tor­stwa Saxo Gra­ma­tyka; pocz. XIII w.) pew­nego ry­tu­ału ma­ją­cego od­by­wać się w znisz­czo­nej w 1168 r. świą­tyni sło­wiań­skiej w Ar­ko­nie na Ru­gii:

Przy­nie­siono także na ofiarę mio­dow­nik [ko­łacz] okrą­gły, nie­mal na wiel­kość czło­wie­czą. Sta­wiał go ka­płan mię­dzy sie­bie a gmin i py­tał, czy go za nim wi­dzą. Gdy to po­twier­dzali, wy­ra­żał ży­cze­nie, aby ciż sami go po roku doj­rzeć nie mo­gli: lecz nie o śmierć, ani so­bie, ani ziom­kom, upra­szał, ale o przy­szłe żniwo ob­fit­sze (Gieysz­tor 2006: 128; tłum. za Brück­ner 1923: 29).

W pierw­szym wy­da­niu książki (1982) Gieysz­tor stwier­dził, że ten opis jest nie­mal iden­tyczny z ry­tu­ałami chło­pów buł­gar­skich z XIX w., nie było jed­nak (zgod­nie z kon­wen­cją książki) żad­nego od­no­śnika do źró­deł tej in­for­ma­cji. Nie można jej było za­tem zwe­ry­fi­ko­wać. Py­tani przeze mnie inni ba­da­cze, któ­rzy uzna­wali ten ar­gu­ment za trafny, nie byli jed­nak w sta­nie mi wy­ka­zać, dla­czego tak są­dzą (pa­dały od­po­wie­dzi w jed­nym stylu: „bo Gieysz­tor tak na­pi­sał”). Do­piero w no­wym, roz­sze­rzo­nym wy­da­niu Mi­to­lo­gii Sło­wian z 2006 r. po­ja­wia się przy­pis od­sy­ła­jący do li­te­ra­tury i sze­rzej sprawę wy­ja­śnia­jący. Do­piero te­raz więc można ten po­gląd po­wta­rzać, je­śli po­dziela się ar­gu­men­ta­cję Gieysz­tora. Wcze­śniej ro­biono to wy­łącz­nie na za­sa­dzie za­wie­rze­nia uczo­nemu. Wpraw­dzie w tym przy­padku uf­ność w au­to­ry­tet uczo­nego nie za­wio­dła, ale nie za­wsze tak bywa.

In­nym przy­kła­dem za­sie­dze­nia się w li­te­ra­tu­rze przed­miotu po­glą­dów nie­ma­ją­cych uza­sad­nie­nia jest kwe­stia do­mnie­ma­nej świą­tyni po­gań­skiej po­prze­dza­ją­cej rze­komo naj­star­szą ka­te­drę w Gnieź­nie. Ktoś, kto się­gnie tylko po now­szą li­te­ra­turę od­no­szącą się do ba­dań na Wzgó­rzu Le­cha w Gnieź­nie i na­tknie się na in­for­ma­cje o od­na­le­zio­nych tam miej­scach po pa­le­ni­skach ofiar­nych, nie bę­dzie w sta­nie roz­po­znać rze­czy­wi­stych prze­sła­nek, z któ­rych po­wstał ten po­gląd. Za­wie­rza­jąc bez­kry­tycz­nie po­wta­rza­nym w li­te­ra­tu­rze stwier­dze­niom, nie da­jemy so­bie szansy na ich we­ry­fi­ka­cję. Do­piero prze­śle­dze­nie ba­dań na pod­sta­wie li­te­ra­tury (nie tyko omó­wień w naj­now­szych pra­cach!) po­zwoli usta­lić ge­nezę po­glądu o przed­chrze­ści­jań­skiej świą­tyni ma­ją­cej znaj­do­wać się na miej­scu naj­star­szej ka­te­dry. A wy­gląda to w skró­cie na­stę­pu­jąco. Naj­wcze­śniej­sze po­my­sły o tym, ja­koby pierw­sze ko­ścioły ulo­ko­wane były na daw­nych po­gań­skich świą­ty­niach, po­ja­wiły się w dru­giej po­ło­wie XIX w. W Słow­niku geo­gra­ficz­nym Kró­le­stwa Pol­skiego (1881: 631) na­pi­sano bez po­da­nia uza­sad­nie­nia, że pierw­szy ko­ściół gnieź­nień­ski, który miał po­sta­wić Mieszko, zo­stał wy­bu­do­wany na miej­scu daw­nej świą­tyni. Pierw­szym ba­da­niom ar­che­olo­gicz­nym pro­wa­dzo­nym przez bi­skupa An­to­niego Lau­bitza (zm. 1939) to­wa­rzy­szyło już prze­świad­cze­nie, że pod­zie­mia obec­nej ka­te­dry kryją nie tylko wcze­śniej­sze ko­ścioły, ale rów­nież miej­sce kultu po­gań­skiego, które wy­star­czy tylko zi­den­ty­fi­ko­wać. Po­nie­waż Lau­bitz wy­obra­żał so­bie (na­leży pod­kre­ślić – tylko wy­obra­żał), że jed­nym z ele­men­tów spra­wo­wa­nego kultu było pa­le­nie ognisk na po­trzeby ofiar­ni­cze, to gdy tylko do­ko­pał się do naj­młod­szych warstw przed­chrze­ści­jań­skich i tra­fił w nich na duże ilo­ści po­piołu i prze­pa­lo­nych wę­gli o miąż­szo­ści nie­kiedy 1 m, uznał je za ślady po po­szu­ki­wa­nym „ofiar­niku” po­gań­skim, przy któ­rym miał się pa­lić ogień. Po­glądy Lau­bitza wpi­sały się w ów­cze­sne prze­ko­na­nia hi­sto­ry­ków oraz ar­che­olo­gów i wpły­wały na ko­lej­nych ba­da­czy przez dłu­gie dzie­się­cio­le­cia. O ile re­kon­struk­cja roz­woju ar­chi­tek­tury gnieź­nień­skiej za­ry­so­wana przez Lau­bitza ule­gła znacz­nej mo­dy­fi­ka­cji, o tyle na­wet po wzno­wie­niu ba­dań ar­che­olo­gicz­nych po II woj­nie świa­to­wej cią­gle po­dą­żano jego ­tro­pem w spra­wie śla­dów świą­tyni po­gań­skiej i utoż­sa­miano grube war­stwy prze­pa­lo­nych wę­gli drzew­nych za­le­ga­jące pod ka­te­drą z miej­scem przed­chrze­ści­jań­skiego kultu. Trop ten za­rzu­cono w roku 1999, kiedy funk­cję miej­sca sa­kral­nego prze­jął nowo od­kryty obiekt in­ter­pre­to­wany jako ka­mienny ko­piec (jak wów­czas go so­bie re­kon­stru­owano), który uznano za wła­ściwe miej­sce kultu. Spa­le­ni­zna pod ka­te­drą prze­stała być ko­ja­rzona z ry­tu­al­nymi ogni­skami. Pod­czas dość dłu­giej „ka­riery” po­gań­skiej świą­tyni pod ka­te­drą ni­gdy nie za­dano so­bie py­ta­nia, czy rze­czy­wi­ście w trak­cie po­wta­rza­nego czę­sto pa­le­nia drewna w tym sa­mym miej­scu do­cho­dzi do aku­mu­la­cji nie­prze­pa­lo­nych wę­gli drzew­nych. Przyj­mo­wano to za wnio­sek oczy­wi­sty, po­dob­nie jak to, że je­śli w to samo miej­sce wy­rzu­camy śmieci, to uro­śnie ich od­po­wied­nio gruba war­stwa. Od kil­ku­na­stu lat spa­lam duże ilo­ści od­pa­do­wego drewna po przy­cin­kach w pół­hek­ta­ro­wym sa­dzie lesz­czy­no­wym. Ro­bię to kilka razy w roku cią­gle w tym sa­mym miej­scu. War­stwa wę­gli po wy­ga­sze­niu ognia i po usta­bi­li­zo­wa­niu się jej miąż­szo­ści już po dwóch, trzech la­tach na po­zio­mie 10–15 cm jest od po­nad de­kady taka sama. Cho­ciaż nie jest to eks­pe­ry­ment prze­pro­wa­dzony me­to­dycz­nie, to daje mi ja­kieś pod­stawy do wąt­pie­nia w to, że grube war­stwy spa­le­ni­zny pod gnieź­nień­ską ka­te­drą (i ja­kie­kol­wiek inne) są re­zul­ta­tem dłu­giego aku­mu­lo­wa­nia się nie­prze­pa­lo­nego drewna z ry­tu­al­nych pa­le­nisk. Grube war­stwy nie­spa­lo­nego wę­gla drzew­nego po­wstają przy spa­la­niu jed­no­ra­zowo bar­dzo du­żej masy, która, spa­la­jąc się z wierz­chu, od­cina do­stęp tlenu do warstw ni­żej po­łoż­nych, które pod wpły­wem tem­pe­ra­tury ule­gną zwę­gle­niu, ale nie spa­le­niu. W ta­kich wa­run­kach, sztucz­nie wy­wo­ła­nych, po­wstaje wę­giel do grilla.

Wy­obra­że­nie o istot­nej roli otwar­tych pa­le­nisk w przed­chrze­ści­jań­skich ry­tu­ałach re­li­gij­nych Sło­wian jest żywe do dzi­siaj w ar­che­olo­gii i po­wie­lane w licz­nych pra­cach. Dla­tego na przy­kład zwy­kle nie­ty­powe ślady po ogni­skach, zwłasz­cza je­śli two­rzą więk­sze układy, są wią­zane przez więk­szość ba­da­czy z czyn­no­ściami kul­to­wymi. Wpraw­dzie nie mamy ani jed­nego prze­kazu pi­sem­nego, w któ­rym wspo­mi­nano by o ry­tu­al­nych funk­cjach ognisk, ale pa­nuje ta­kie po­wszechne prze­ko­na­nie. Brało się ono z wi­zji dzie­więt­na­sto­wiecz­nych ba­da­czy, któ­rzy w swo­ich in­ter­pre­ta­cjach ry­tu­ałów w re­li­gii Sło­wian byli pod moc­nym wpły­wem wzor­ców czer­pa­nych z wie­rzeń grecko-rzym­skich, z wy­stę­pu­ją­cymi w nich ofia­rami skła­da­nymi w ogniu. Sporo z po­pu­lar­nych dziś wy­obra­żeń o wie­rze­niach Sło­wian ma po­dobną dawną ge­nezę. Nie roz­wi­kłamy tego bez zo­rien­to­wa­nia się, jak kształ­to­wały się po­glądy ba­da­czy na roz­ma­ite kwe­stie zwią­zane z wie­rze­niami Sło­wian. Słaby stan roz­po­zna­nia źró­deł do dzie­jów przed­chrze­ści­jań­skich wie­rzeń bę­dzie skła­niał ra­czej do snu­cia do­wol­nych wi­zji o przed­chrze­ści­jań­skich re­li­giach Sło­wian niż po­zy­ski­wa­nia o nich rze­czy­wi­stej wie­dzy. Nie za­wsze po­tra­fiono od­dzie­lić jedno od dru­giego. Na stan i li­czeb­ność źró­deł pi­sa­nych nie mamy wpływu, ale prze­śle­dze­nie kształ­to­wa­nia się po­glą­dów o re­li­giach Sło­wian nie tylko po­zo­staje w za­kre­sie na­szych moż­li­wo­ści, ale jest wręcz ko­nieczne. Mu­simy sami sie­bie prze­ko­nać, co w do­tych­cza­so­wym do­robku ba­daw­czym rze­czy­wi­ście zo­stało usta­lone od­no­śnie do na­szego pro­blemu, a co tylko spra­wia ta­kie wra­że­nie.

Współ­cze­śni ba­da­cze przed­chrze­ści­jań­skich re­li­gii Sło­wian są dość mocno skrę­po­wani do­tych­cza­sową tra­dy­cją hi­sto­rio­gra­ficzną. Ta tra­dy­cja to nic in­nego, jak usank­cjo­no­wany przez ogół uczo­nych spo­sób pro­wa­dze­nia ba­dań oraz styl pi­sa­nia o tym za­gad­nie­niu i jego uj­mo­wa­nia. Nie za­wsze kon­kretny uczony zdaje so­bie sprawę, że na­wią­zuje do ja­kiejś tra­dy­cji, bo jest jej nie­świa­dom. To przez ak­cep­to­wane przez niego lek­tury, a wraz z nimi po­glądy, oraz przej­mo­waną prak­tykę ba­daw­czą włą­czamy się w kon­kretny nurt na­ukowy.

W hi­sto­rio­gra­fii czę­sto kształ­tuje się ja­kiś wzór lub wzory uj­mo­wa­nia da­nego te­matu we­dług pew­nych kon­wen­cji ba­daw­czych, któ­rych re­guły naj­czę­ściej nie są ja­sno wy­ja­śnione. Two­rzą się „szkoły” z ich mi­strzami i mniej lub bar­dziej licz­nymi gru­pami uczniów. Ce­chą wy­róż­nia­jącą szkoły hi­sto­rio­gra­ficz­nej jest wła­śnie hoł­do­wa­nie ja­kie­muś kon­kret­nemu wzo­rowi ba­dań. Za mi­strzów ta­kich „szkół” na polu ba­dań wie­rzeń Sło­wian można by uznać Hen­ryka Łow­miań­skiego (zm. 1984) i Alek­san­dra Gieysz­tora (zm. 1999), au­to­rów dwóch naj­waż­niej­szych po­wo­jen­nych prac z tego za­kresu. Współ­cze­sny ba­dacz może po­dą­żać we wła­snych ba­da­niach śla­dem któ­re­goś z po­przed­ni­ków, sku­pia­jąc się na roz­wi­ja­niu tej kon­cep­cji, którą uzna za naj­bar­dziej obie­cu­jącą pod wzglę­dem przy­szłych wy­ni­ków, lub może w ca­ło­ści, ewen­tu­al­nie w ja­kiejś czę­ści, do­tych­cza­sowe spo­soby pa­trze­nia na ten pro­blem igno­ro­wać i pró­bo­wać wy­pra­co­wać wła­sne sta­no­wi­sko, bez ko­niecz­no­ści trzy­ma­nia się do­tych­cza­so­wych tra­dy­cji. Tu­taj pa­nuje pełna swo­boda ba­daw­cza, któ­rej po­winna to­wa­rzy­szyć – jak już wy­żej pod­kre­śli­łem – ko­niecz­ność za­zna­jo­mie­nia się z tra­dy­cją, przede wszyst­kim na pod­sta­wie pu­bli­ka­cji na­uko­wych uzna­nych dla niej za kon­sty­tu­tywne.

Żeby kon­ty­nu­ować ba­da­nia ja­kiejś szkoły lub je pod­wa­żać, trzeba przede wszyst­kim się z nimi rze­tel­nie za­po­znać. Do­piero uczciwe po­trak­to­wa­nie pracy na­szych po­przed­ni­ków daje nam prawo do wła­snych, cza­sem kon­tro­wer­syj­nych po­glą­dów. Zbyt czę­sto jed­nak od­wo­łu­jemy się do ste­reo­ty­po­wych wy­obra­żeń o po­glą­dach po­szcze­gól­nych ba­da­czy i ich ety­kie­tu­jemy, np. przez zwo­len­ni­ków Gieysz­tora praca Łow­miań­skiego bę­dzie okre­ślona krótko jako „po­zy­ty­wi­styczna ra­mota” (we współ­cze­snej hi­sto­rio­gra­fii oskar­że­nie o po­zy­ty­wizm jest bar­dzo cięż­kim za­rzu­tem), a dla prze­ciw­ni­ków Gieysz­tor bę­dzie „du­mézi­li­stą” (tzn. zwo­len­ni­kiem kon­cep­cji Geo­r­gesa Du­mézila, zm. 1986) w ne­ga­tyw­nym sen­sie. Oba okre­śle­nia są nie­spra­wie­dliwe wo­bec kon­cep­cji tych dwóch hi­sto­ry­ków. Nie­stety, świat na­uki cią­gle po­trze­buje tego ro­dzaju ety­kiet jak śre­dnio­wieczne ar­mie sztan­da­rów. Po­zwa­lają one szybko iden­ty­fi­ko­wać „swo­ich” i „ob­cych”.

Re­li­gie przed­chrze­ści­jań­skich Sło­wian od po­czątku były przed­mio­tem ba­dań pro­wa­dzo­nych nie tylko przez hi­sto­ry­ków wła­ści­wych, czyli opie­ra­ją­cych się głów­nie na tek­stach pi­sa­nych, ale rów­nież przez re­pre­zen­tan­tów róż­nych dys­cy­plin na­uko­wych, któ­rych in­te­re­so­wały wy­łącz­nie pewne aspekty re­li­gij­nej prze­szło­ści Sło­wian. W pierw­szym eta­pie ba­dań, który przy­pada na wiek XIX i po­czą­tek XX, ję­zy­ko­znawcy do­trzy­my­wali kroku ba­da­niom hi­sto­ry­ków, czę­sto je na­wet sty­mu­lu­jąc.

Od czasu, kiedy za­częła roz­wi­jać się ar­che­olo­gia sło­wiań­ska, zwłasz­cza wcze­snego śre­dnio­wie­cza, to ujaw­nia­nie ogrom­nej liczby po­ten­cjal­nych źró­deł do dzie­jów wie­rzeń w ostat­nich de­ka­dach spo­wo­do­wało, że więk­szość – jak od­no­szę wra­że­nie – prac po­dej­mu­ją­cych ten te­mat współ­cze­śnie jest dzie­łem wła­śnie ar­che­olo­gów albo ba­da­czy łą­czą­cych kom­pe­ten­cje hi­sto­ryka i ar­che­ologa. Dziś nie można już so­bie wy­obra­zić po­wsta­nia no­wego ca­ło­ścio­wego uję­cia wie­rzeń Sło­wian bez się­gnię­cia do źró­deł ar­che­olo­gicz­nych, tak jak to nie­mal do­kład­nie pół wieku temu zro­bił Łow­miań­ski. Trzeba jed­nak pod­kre­ślić, że stan roz­po­zna­nia ów­cze­snych źró­deł ar­che­olo­gicz­nych był znacz­nie gor­szy, a wy­su­wane na tej pod­sta­wie hi­po­tezy, zwłasz­cza od­no­szące się do iden­ty­fi­ka­cji miejsc kultu świą­tyn­nego, w du­żej czę­ści ule­gły współ­cze­śnie ne­ga­tyw­nej we­ry­fi­ka­cji. W cza­sie prac nad swoją mo­no­gra­fią Łow­miań­ski miał uza­sad­nione wąt­pli­wo­ści. Nie­które z jego za­strze­żeń, zwłasz­cza do­ty­czące ogra­ni­czeń w in­ter­pre­ta­cji ma­te­ria­łów ar­che­olo­gicz­nych od­no­szą­cych się do ide­olo­gii, są ak­tu­alne do dzi­siaj.

Prze­gląd do­ko­nań star­szej hi­sto­rio­gra­fii znaj­dzie czy­tel­nik w przy­stęp­nej for­mie u Sta­ni­sława Urbań­czyka (1991: 199–215; nie my­lić z Prze­my­sła­wem Urbań­czy­kiem!), w bar­dziej roz­bu­do­wa­nej wer­sji u Hen­ryka Łow­miań­skiego (1979: 56–77), Zdenka Váňy (1985) i Alek­san­dra Gieysz­tora (2006: 23 i nast.). Nie będę się na­wet sta­rał stre­ścić pod­sta­wo­wych da­nych. Ogra­ni­czę się do wska­za­nia kilku za­le­d­wie prac, waż­nych z per­spek­tywy pol­skiego czy­tel­nika.

Ze star­szych pu­bli­ka­cji do dzi­siaj na uwagę za­słu­gują prace Alek­san­dra Brück­nera, ze­brane w jed­nym to­mie (1980) z war­to­ścio­wymi ko­men­ta­rzami Urbań­czyka. Cho­ciaż nie na­leży wszyst­kich po­glą­dów Brück­nera przyj­mo­wać bez­kry­tycz­nie, to lek­tura jego prac jest z pew­no­ścią in­spi­ru­jąca, mimo że dla la­ików może być cza­sami trudna. Szcze­gólną sta­ran­no­ścią me­to­dyczną i wy­czu­ciem warsz­tatu hi­sto­rycz­nego cha­rak­te­ry­zują się roz­pro­szone prace wspo­mi­na­nego już sla­wi­sty, Sta­ni­sława Urbań­czyka (zm. 2001), na­pi­sane dość dawno, ale wy­dane w jed­nym to­mie (1991).

Nieco wię­cej uwagi na­leży po­świę­cić zmia­nie w ba­da­niach, jaka na­stą­piła na prze­ło­mie lat sie­dem­dzie­sią­tych i osiem­dzie­sią­tych XX w., gdyż jest to punkt od­nie­sie­nia dla znacz­nej czę­ści współ­cze­snych ba­da­czy przed­chrze­ści­jań­skich wie­rzeń Sło­wian. Wów­czas w nie­wiel­kim od­stę­pie czasu po­ja­wiły się książki dwóch ba­da­czy, wspo­mnia­nych już hi­sto­ry­ków: Hen­ryka Łow­miań­skiego (1979) i Alek­san­dra Gieysz­tora (1982). Mo­no­gra­fia Łow­miań­skiego Re­li­gia Sło­wian i jej upa­dek jest pracą bar­dzo ob­szerną, uwzględ­nia­jąc na­wet fakt, że istotna jej część po­świę­cona jest chry­stia­ni­za­cji Sło­wian i opa­trzona bo­ga­tym apa­ra­tem kry­tycz­nym w licz­nych przy­pi­sach. Na­to­miast nie­wielka ksią­żeczka Gieysz­tora Mi­to­lo­gia Sło­wian zo­stała opu­bli­ko­wana w po­pu­lar­no­nau­ko­wej se­rii wy­daw­ni­czej. Była z za­ło­że­nia po­zba­wiona apa­ratu kry­tycz­nego, któ­rego sub­sty­tu­tem nie mo­gła być skromna bi­blio­gra­fia. Dzięki nie­zwy­kle cen­nej ini­cja­ty­wie uczniów Alek­san­dra Gieysz­tora w 2006 r. uka­zało się nowe, po­śmiertne wy­da­nie Mi­to­lo­gii. Jest ono tylko nieco zmie­nione w tek­ście głów­nym, ale w od­róż­nie­niu od pier­wo­druku opa­trzone jest przy­pi­sami zre­kon­stru­owa­nymi na pod­sta­wie no­ta­tek au­tora w rę­ko­pi­sie przy­go­to­wy­wa­nej no­wej, roz­sze­rzo­nej edy­cji, prze­zna­czo­nej do wy­da­nia w ję­zyku nie­miec­kim. Uka­za­nie się obu ksią­żek zo­stało po­prze­dzone kil­koma tek­stami obu hi­sto­ry­ków, które za­po­wia­dały przy­go­to­wy­wa­nie więk­szych ca­ło­ści, jak i póź­niej opu­bli­ko­wane ar­ty­kuły roz­wi­ja­jące nie­które my­śli.

Dzieła obu hi­sto­ry­ków zo­stały na­tych­miast ode­brane jako prze­ło­mowe dla pro­ble­ma­tyki re­li­gii Sło­wian, mimo że dzie­liła je prze­paść pod każ­dym nie­mal wzglę­dem. Wpraw­dzie ni­gdy nie do­szło do otwar­tej po­le­miki mię­dzy obu ba­da­czami, ale kry­tyka pod­staw teo­re­tycz­nych Gieysz­tora, prze­ję­tych przez niego od Geo­r­ges’a Du­mézila, za­warta jest w mo­no­gra­fii Łow­miań­skiego, jak i w póź­niej­szym ar­ty­kule tego hi­sto­ryka z 1984 r. Ze strony Gieysz­tora nie na­le­żało na­wet ocze­ki­wać re­cen­zji pracy Łow­miań­skiego, gdyż jego Mi­to­lo­gia w ca­ło­ści była jedną wielką po­le­miką (cho­ciaż nie­pro­wa­dzoną wprost) z po­znań­skim uczo­nym i me­to­do­lo­gią przez niego re­pre­zen­to­waną. Tra­giczna śmierć Hen­ryka Łow­miań­skiego w 1984 r. unie­moż­li­wiła kon­ty­nu­owa­nie tej po­śred­niej dys­ku­sji mię­dzy uczo­nymi. Na po­czątku lat dzie­więć­dzie­sią­tych jako młody pra­cow­nik In­sty­tutu Hi­sto­rii UAM sły­sza­łem, że ist­niał eg­zem­plarz Mi­to­lo­gii na­le­żący do Łow­miań­skiego, który był opa­trzony jego od­ręcz­nymi no­tat­kami. Ze względu na dość za­wiłe losy jego księ­go­zbioru, który uległ czę­ścio­wemu roz­pro­sze­niu, do­tar­cie do niego (o ile nie za­gi­nął) nie jest obec­nie moż­liwe. Nie wia­domo, czy no­tatki te miały ozna­czać przy­go­to­wa­nia do na­pi­sa­nia tek­stu po­le­micz­nego do­ty­czą­cego ca­ło­ści kon­cep­cji Gieysz­tora, czy były to tylko za­pi­ski z lek­tury bez kon­kret­nego prze­zna­cze­nia.

Ob­raz po­gań­skiej re­li­gii Sło­wian był w obu pra­cach zna­cząco różny. Łow­miań­ski przed­sta­wił ją w po­staci dość pry­mi­tyw­nego ze­stawu wie­rzeń, które do­piero w X i XI w., wy­łącz­nie na Po­ła­biu, za­częły ewo­lu­ować w stronę bar­dziej roz­wi­nię­tego sys­temu. Pro­ces ten miał zo­stać prze­rwany osta­teczną chry­stia­ni­za­cją Sło­wian po­łab­skich w dru­giej po­ło­wie XII w. Na­to­miast re­li­gia Sło­wian w wi­zji przed­sta­wio­nej przez Gieysz­tora ja­wiła się jako re­li­gia po­rów­ny­walna do wszyst­kich in­nych zna­nych nam sys­te­mów wie­rzeń lu­dów in­do­eu­ro­pej­skich, z czy­tel­nym pan­te­onem bóstw, wła­sną mi­to­lo­gią oraz bo­ga­tym kul­tem (w tym świą­tyn­nym) i ry­tu­ałami.

Wy­da­nie Mi­to­lo­gii Gieysz­tora było dla wielu ba­da­czy praw­dzi­wym na­uko­wym wstrzą­sem. Jak to ujął Le­szek Pa­weł Słu­pecki,

wy­da­wało się, że dłu­gie lata pracy po­zy­ty­wi­stów i neo­po­zy­ty­wi­stów, uko­ro­no­wane wy­da­niem tej wła­śnie książki [tj. Łow­miań­skiego], spra­wiły, iż pro­blem sło­wiań­skich wie­rzeń zo­stał w na­uce pol­skiej zba­dany i na dłu­gie lata za­mknięty. Tym­cza­sem nie­wielka ksią­żeczka Alek­san­dra Gieysz­tora (…) po­sta­wiła do­tych­cza­sowe usta­le­nia pod zna­kiem za­py­ta­nia, otwie­ra­jąc za­ra­zem nowe per­spek­tywy ba­dań (Słu­pecki 2006: 323).

Śro­do­wi­sko na­ukowe, jak i szer­sza pu­blicz­ność, za­po­zna­jąc się z obiema pra­cami, od razu po­dzie­liły się na dwa obozy. Pierw­szy był ocza­ro­wany wi­zją Gieysz­tora i ak­ces zgło­siła do niego więk­szość ba­da­czy, drugi, znacz­nie mniej liczny, opo­wia­dał się za ar­gu­men­ta­cją i wi­zją Łow­miań­skiego. O dziwo, cały cię­żar kry­tyki skon­cen­tro­wał się na dziele Łow­miań­skiego, któ­remu wy­ty­kano przede wszyst­kim po­mi­nię­cie źró­deł ar­che­olo­gicz­nych i od­rzu­ce­nie ma­te­ria­łów et­no­gra­ficz­nych (Hor­bacz, Le­cho­wicz 1981; Pie­kar­czyk 1982). Mi­to­lo­gia Alek­san­dra Gieysz­tora nie spo­tkała się z ani jedną ana­li­tyczną re­cen­zją, a roz­rzu­cone nie­liczne uwagi w dzie­łach in­nych hi­sto­ry­ków były za­wsze wy­po­wia­dane w po­zy­tyw­nym to­nie, na­wet je­śli nie we wszyst­kim się z nim zga­dzano. Naj­praw­do­po­dob­niej także brak apa­ratu kry­tycz­nego utrud­niał pod­ję­cie z au­to­rem rze­czo­wej dys­ku­sji. Zwo­len­nicy obu ujęć w ja­kimś za­kre­sie do­strze­gali rów­nież po­zy­tywne strony kon­ku­ren­cyj­nego spoj­rze­nia, ale w ich oczach nie bro­niło to ca­ło­ści. Obaj hi­sto­rycy nie to­czyli otwar­tego sporu, który jed­nak był i jest pro­wa­dzony przez in­nych ba­da­czy.

Za­ry­so­wana wów­czas li­nia po­działu ist­nieje do dzi­siaj, z tym że – jak są­dzę – liczba zwo­len­ni­ków wi­zji Gieysz­tora jesz­cze wzro­sła, zaś ad­mi­ra­to­rzy Łow­miań­skiego po­woli wy­mie­rają, a nie­wielu przy­bywa no­wych. Na re­ne­sans wi­zji Gieysz­tora z pew­no­ścią wpływ miała nowa edy­cja Mi­to­lo­gii w 2006 r., przy­no­sząca też kilka wcze­śniej nie­pu­bli­ko­wa­nych tek­stów i za­pi­sów wy­po­wie­dzi ust­nych au­tora, oraz ob­szerne omó­wie­nia zna­cze­nia tego dzieła przez tak wy­bit­nych hi­sto­ry­ków, jak Ka­rol Mo­dze­lew­ski czy Le­szek Pa­weł Słu­pecki. Mo­no­gra­fia Łow­miań­skiego jawi się jako ostatni głos daw­nej prze­brzmie­wa­ją­cej hi­sto­rio­gra­fii. Zda­niem jej kry­ty­ków może słu­żyć naj­wy­żej do kon­sul­ta­cji w kwe­stiach pro­ble­mów szcze­gó­ło­wych, ale nie jako po­ważny przy­czy­nek do ca­ło­ścio­wego uję­cia pro­ble­ma­tyki re­li­gii Sło­wian. W książce Gieysz­tora wi­dziano otwar­cie no­wych ho­ry­zon­tów ba­daw­czych.

Można na­wet za­ry­zy­ko­wać stwier­dze­nie, że dla czę­ści ba­da­czy wie­rzeń Sło­wian, nie tylko pol­skich, uka­za­nie się obu prac wy­zna­czyło gra­nicę mię­dzy dwiema epo­kami. Zna­cze­nie każ­dej z nich z osobna wy­ni­kało z zu­peł­nie in­nych po­wo­dów. Praca Łow­miań­skiego, uczo­nego re­pre­zen­tu­ją­cego naj­wyż­sze kwa­li­fi­ka­cje warsz­ta­towe w swo­jej dzie­dzi­nie, była zwień­cze­niem moż­li­wo­ści po­znaw­czych hi­sto­ryka opie­ra­ją­cego się na źró­dłach pod­da­ją­cych się me­to­dom kry­tyki źró­dło­wej wy­pra­co­wa­nym przez po­przed­nie ge­ne­ra­cje hi­sto­ry­ków. Była pierw­szą od cza­sów Lu­bora Nie­der­lego próbą na­świe­tle­nia ca­ło­ści pro­blemu re­li­gii Sło­wian wy­pro­wa­dzoną od szcze­gó­ło­wej ana­lizy za­pi­sów źró­dło­wych. Re­li­gia Sło­wian i jej upa­dek na­leży do wzor­co­wych przy­kła­dów me­tody kry­tycz­nej w hi­sto­rio­gra­fii re­pre­zen­to­wa­nej przez kilka po­ko­leń hi­sto­ry­ków po­dej­mu­ją­cych pro­blem wie­rzeń sło­wiań­skich. Więk­szość z nich kon­cen­tro­wała się głów­nie na pra­cach nad za­gad­nie­niami szcze­gó­ło­wymi, mniej chęt­nie przy­stę­po­wano do ujęć syn­te­tycz­nych, uza­sad­nia­jąc to nie­wy­star­cza­ją­cym zba­da­niem pod­sta­wo­wych pro­ble­mów. Łow­miań­ski za­ry­so­wał gra­nice moż­li­wo­ści po­znaw­czych ta­kiej hi­sto­rio­gra­fii, jaką uwa­żał za na­ukową.

Alek­san­der Gieysz­tor, ba­dacz o nie mniej­szych kwa­li­fi­ka­cjach, sta­rał się te gra­nice roz­sze­rzyć. Kry­tyczny sto­su­nek Gieysz­tora do wi­zji Łow­miań­skiego z pew­no­ścią nie wy­ni­kał z kwe­stio­no­wa­nia ana­liz źró­dło­wych prze­pro­wa­dza­nych przez po­znań­skiego me­die­wi­stę, bo pod tym wzglę­dem obaj uczeni re­pre­zen­to­wali ten sam wy­soki po­ziom warsz­tatu hi­sto­rycz­nego, a jego re­ali­za­cja przed­sta­wiona w Re­li­gii Sło­wian mo­gła bu­dzić je­dy­nie uzna­nie, a na­wet po­dziw swoją kon­se­kwen­cją i sys­te­ma­tycz­no­ścią. Na­to­miast z pew­no­ścią Gieysz­tor nie uzna­wał po­znaw­czych gra­nic wy­ty­czo­nych przez Łow­miań­skiego, sta­wia­ją­cego źró­dła pi­sane jako pod­sta­wowy przed­miot ana­liz i wska­zu­ją­cego jed­no­cze­śnie na ogra­ni­czoną przy­dat­ność in­nych źró­deł. To wła­śnie inne ka­te­go­rie źró­deł umoż­li­wiły, w opi­nii Gieysz­tora, prze­łom w ba­da­niach nad re­li­gią Sło­wian. Nowe in­for­ma­cje uzy­skane dzięki nim miały po­zwo­lić na zbu­do­wa­nie w miarę peł­nego ob­razu sło­wiań­skich wie­rzeń re­li­gij­nych. Dru­gim ele­men­tem de­cy­du­ją­cym o zna­cze­niu książki Gieysz­tora było się­gnię­cie pełną gar­ścią po me­tody ba­daw­cze trak­to­wane do­tąd je­dy­nie z cie­ka­wo­ścią, ale nie­znaj­du­jące peł­nego uzna­nia wśród hi­sto­ry­ków. Pod tym wzglę­dem Gieysz­tor nie był no­wa­to­rem, je­dy­nie wpro­wa­dził me­tody ba­daw­cze za­po­ży­czone od in­nych ba­da­czy: Geo­r­ges’a Du­mézila zaj­mu­ją­cego się In­do­eu­ro­pej­czy­kami, re­li­gio­znawcy Mir­cei Elia­dego (zm. 1986) oraz se­mio­ty­ków szkoły tar­tu­sko-mo­skiew­skiej, i już wcze­śniej sto­so­wane w ba­da­niach nad dzie­jami wie­rzeń re­li­gij­nych jako rów­no­prawne me­to­dom ana­li­tycz­nym sto­so­wa­nym przez hi­sto­ry­ków.

Zna­cze­nie obu ksią­żek po­lega na tym, że można je uznać za dzieła re­pre­zen­ta­tywne, a za­ra­zem zwień­cza­jące dwa różne uję­cia i dwie różne kon­cep­cje me­to­do­lo­giczne, bę­dące re­zul­ta­tem ba­dań dwóch wy­bit­nych uczo­nych, a za­tem uj­mu­jące w naj­lep­szym wy­da­niu po­glądy skraj­nie od­mienne. Nie tylko z tego po­wodu są one do dzi­siaj tak ważne. Zwłasz­cza Mi­to­lo­gia Sło­wian Gieysz­tora na­leży do naj­po­pu­lar­niej­szych ksią­żek o wie­rze­niach Sło­wian i wciąż wpływa na współ­cze­sne prace o tej te­ma­tyce. Poza tym od czasu uka­za­nia się obu prac nie opu­bli­ko­wano w ję­zyku pol­skim żad­nej in­nej po­świę­co­nej tej pro­ble­ma­tyce mo­no­gra­fii, którą można by uznać za istot­nie od­mienną od tych dwóch.

Z prac po­wsta­łych póź­niej na szcze­gólną uwagę za­słu­gują tek­sty Leszka Pawła Słu­pec­kiego, ucznia Gieysz­tora. Nie­stety, są one roz­pro­szone, a nie­kiedy do­stępne tylko w ję­zy­kach ob­cych. Po­dob­nie rzecz się ma z pra­cami Leszka Mo­szyń­skiego (1992, 2011), któ­rego dwa za­rysy syn­te­tyczne wie­rzeń Sło­wian uka­zały się tylko po nie­miecku. Syn­teza re­li­gio­znawcy An­drzeja Szy­jew­skiego (2003) opiera się w war­stwie hi­sto­rycz­nej, ale i me­to­dzie, na wi­zji Gieysz­tora wzmoc­nio­nej no­wo­cze­śniej­szym poj­mo­wa­niem kwe­stii teo­re­tycz­nych z za­kresu dzie­jów re­li­gii i moc­niej­szym uwy­pu­kle­niem tra­dy­cji et­no­gra­ficz­nej w re­kon­struk­cji przed­chrze­ści­jań­skich wie­rzeń Sło­wian.

Ba­da­nia ro­syj­skie roz­wi­jały się w du­żym stop­niu nie­za­leż­nie od in­nych hi­sto­rio­gra­fii na­ro­do­wych. Brak pol­skich tłu­ma­czeń przy­naj­mniej nie­któ­rych z nich jest sporą stratą dla pol­skiej hi­sto­rio­gra­fii. Z pew­no­ścią część z nich oży­wi­łaby dys­ku­sję. Warto po­świę­cić im nieco wię­cej uwagi, gdyż one naj­sil­niej wpły­wały na roz­wój pol­skich ba­dań i wcale nie dla­tego, że były po­li­tycz­nie po­pie­rane.

Za Lwem Kle­inem (2004) można wy­róż­nić kilka kon­cep­cji wie­rzeń sło­wiań­skich wy­pra­co­wa­nych w Ro­sji w okre­sie po­wo­jen­nym. Na fali bu­dzą­cego się na­cjo­na­li­zmu po II woj­nie świa­to­wej ba­da­nia nad re­li­gią sło­wiań­ską stały się prio­ry­te­towe, gdyż po­zwa­lały po­ka­zać do­ro­bek ro­dzi­mej du­cho­wej kul­tury ro­syj­skiej, którą kre­owano na kon­ku­ren­cyjną i rów­nie war­to­ściową jak przy­byłe z „Za­chodu” chrze­ści­jań­stwo. Nurt ten za­po­cząt­ko­wał Bo­rys Gre­kow (1955). Jego pod­su­mo­wa­niem są dwie mo­nu­men­talne syn­tezy o po­gań­stwie ru­skim i sło­wiań­skim Bo­rysa Ry­ba­kowa (zm. 2001) opu­bli­ko­wane w la­tach osiem­dzie­sią­tych XX w. Dzieła Ry­ba­kowa wy­zna­czają w tra­dy­cji ba­dań ro­syj­skich zu­peł­nie nowy etap i do dzi­siaj wy­wie­rają ogromny wpływ na uczo­nych ro­syj­sko­ję­zycz­nych, a zwłasz­cza na szer­szą pu­blicz­ność. Ry­ba­kow sta­rał się uchwy­cić po­gań­stwo Sło­wian w moż­li­wie naj­szer­szych ra­mach chro­no­lo­gicz­nych, po­cząw­szy od neo­litu aż po wiek XIII, gdyż są­dził, że Pra­sło­wia­nie ufor­mo­wali się na póź­niej­szych te­re­nach Rusi i na tych te­re­nach mamy do czy­nie­nia z długą kon­ty­nu­acją tra­dy­cji sło­wiań­skich. W uję­ciu Ry­ba­kowa wi­dać wpływy mark­si­zmu uwi­docz­nia­jące się w ści­słym łą­cze­niu zja­wisk ze sfery go­spo­dar­czo-ustro­jo­wej z kwe­stiami re­li­gij­nymi. Naj­ob­szer­niej ze wszyst­kich ba­da­czy Ry­ba­kow wy­ko­rzy­stał ma­te­riał et­no­gra­ficzny i iko­no­gra­ficzny. Oba ro­dzaje źró­deł wpro­wa­dził do dys­ku­sji bez prze­pro­wa­dze­nia kry­tyki źró­dło­wej, czyli nie do­ko­nu­jąc ele­men­tar­nych ba­dań sa­mych źró­deł, na które się po­wo­ły­wał. W jego wi­zji re­li­gia Sło­wian była po­rów­ny­walna w swoim roz­woju do chrze­ści­jań­stwa.

Wspo­mnieć trzeba jesz­cze o uczo­nych, któ­rych za­in­te­re­so­wa­nia ba­daw­cze były ra­czej od­le­głe od wie­rzeń Sło­wian, ale któ­rzy wpły­wali na roz­wój me­tody ba­daw­czej. W pierw­szym rzę­dzie z pew­no­ścią na­leży do nich Wła­di­mir Propp (zm. 1970), który zaj­mo­wał się wpraw­dzie baj­kami, jed­nak wnio­ski przez niego wy­pra­co­wane mocno wpły­nęły na ro­syj­skich ba­da­czy sło­wiań­skich wie­rzeń. Przede wszyst­kim dla­tego, że w baj­ko­wych opo­wie­ściach miały się kryć pra­dawne mo­tywy i od­zwier­cie­dlać dawna kul­tura, w tym ele­menty re­li­gijne. Propp (2011), ana­li­zu­jąc opo­wie­ści o świę­tach lu­do­wych, do­szedł do wnio­sku, że nie było w nich miej­sca dla pan­te­onu bóstw. Na tej pod­sta­wie uznał, że wie­rze­nia sło­wiań­skie nie roz­wi­nęły się na­wet do po­li­te­izmu i po­zo­stały na po­zio­mie dość pro­stych wy­obra­żeń.

Ni­kita Toł­stoj (1996), et­no­graf i pra­pra­wnuk Lwa Toł­stoja, od­no­wił na prze­ło­mie lat sie­dem­dzie­sią­tych i osiem­dzie­sią­tych XX w. po­pu­larną na prze­ło­mie XIX i XX w. „de­mo­no­lo­giczną” kon­cep­cję re­li­gii Sło­wian. Jej zna­cze­nie w XX w. po­le­gało na tym, że wzmac­niała w ba­da­czach re­li­gii Sło­wian za­ufa­nie do źró­deł et­no­gra­ficz­nych. We­dług jej re­pre­zen­tan­tów wie­rze­nia Sło­wian ogra­ni­czały się do de­mo­no­lo­gii z ele­men­tami ma­gii i wróż­biar­stwa. Uwa­żano, że kult ofi­cjalny, świą­tynny, zor­ga­ni­zo­wany na wyż­szym po­zio­mie niż lo­kalna spo­łecz­ność, nie zdą­żył się wy­kształ­cić wśród Sło­wian, poza Po­ła­biem.

Silne wpływ na wszyst­kich ba­da­czy sło­wiań­skich wie­rzeń wy­warli ba­da­cze wy­wo­dzący się z se­mio­tycz­nej szkoły tar­tu­sko-mo­skiew­skiej, dzia­ła­ją­cej od lat sie­dem­dzie­sią­tych XX w. na obrze­żach ofi­cjal­nej na­uki w Ro­sji ra­dziec­kiej. Tam na­ro­dził się nowy spo­sób ana­lizy zja­wisk kul­tury oparty na ana­li­zie już nie sa­mego ję­zyka źró­deł pi­sa­nych, ale spe­cy­ficz­nego „ję­zyka” sym­boli, zna­ków za­ko­do­wa­nych w róż­nych wy­two­rach kul­tury. Ba­da­cze zwią­zani z tym nur­tem chęt­nie eks­pe­ry­men­to­wali na tek­stach od­no­szą­cych się do sfery przed­chrze­ści­jań­skiej re­li­gii Sło­wian. Od­no­śnie do ba­dań nad re­li­giami Sło­wian me­toda Wła­dy­mira Iwa­nowa i Wła­dy­mira To­po­rowa po­lega (w spo­rym uprosz­cze­niu) na ana­li­zie ję­zy­ko­znaw­czej imion bóstw sło­wiań­skich w po­rów­na­niu do po­staci z kręgu in­do­eu­ro­pej­skiego. Usta­liw­szy na pod­sta­wie imion toż­sa­mość po­staci z róż­nych mi­to­lo­gii (np. in­dyj­ska In­dra i sło­wiań­ski Pe­run), można było, ich zda­niem, zre­kon­stru­ować pier­wotną mi­to­lo­gię pra­in­do­eu­ro­pej­ską. Ze wzglę­dów prak­tycz­nych (ogrom ba­dań) nie od­twa­rzano ca­ło­ści mi­to­lo­gii, ale pewne frag­menty, zwane „mi­tem pod­sta­wo­wym”. Z mitu pod­sta­wo­wego zaś można było, przy­pa­so­waw­szy znane po­sta­cie bóstw sło­wiań­skich, od­two­rzyć – w ogól­nych za­ry­sach oczy­wi­ście – kon­kretny mit sło­wiań­ski zwią­zany z daną po­sta­cią, np. z We­le­sem. Ogrom­nym uła­twie­niem przy ubó­stwie źró­deł hi­sto­rycz­nych było czer­pa­nie z tra­dy­cji lu­do­wej, którą se­mio­tycy trak­to­wali jako wciąż żywą prze­cho­wal­nię wąt­ków mi­tycz­nych. Pol­ski czy­tel­nik ma moż­li­wość za­po­zna­nia się z me­todą ba­daw­czą dzięki opu­bli­ko­wa­niu po pol­sku re­pre­zen­ta­tyw­nych dla oma­wia­nego nurtu dwóch prac: książki Bo­rysa Uspień­skiego (1985) o kul­cie św. Mi­ko­łaja na Rusi oraz krót­kiego ar­ty­kułu Wła­dy­mira To­po­rowa (1977).

Re­cep­cja kon­cep­cji Iwa­nowa i To­po­rowa za­częła się w Pol­sce dość wcze­śnie, bo w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych XX w., od ar­ty­kułu Ry­szarda To­mic­kiego (1976) o ko­smo­ge­nicz­nym mi­cie u Sło­wian. Pro­po­zy­cje se­mio­ty­ków ro­syj­skich są szcze­gól­nie istotne z pol­skiego punktu wi­dze­nia, gdyż bar­dzo wpły­nęły (i mimo utraty nimbu no­wo­ści cią­gle wpły­wają) na pol­skie ba­da­nia nad wie­rze­niami Sło­wian. Wpraw­dzie nie przyj­mo­wano wy­ni­ków tych do­cie­kań bez­kry­tycz­nie, ale w kwe­stiach szcze­gó­ło­wych nie­kiedy mocno się nimi wspie­rano. Zgod­ność Gieysz­tora z obu ro­syj­skimi se­mio­ty­kami ogra­ni­czała się za­sad­ni­czo do po­dob­nego uwy­pu­kle­nia war­to­ści me­tody kom­pa­ra­ty­styki in­do­eu­ro­pej­skiej, gdyż w wielu szcze­gó­łach się z nimi nie zga­dzał, cho­ciaż z ich po­my­słów w kon­kret­nych kwe­stiach chęt­nie ko­rzy­stał. Trak­to­wał nie­które z ich usta­leń jak ro­dzynki w cie­ście, które wy­cią­gał, o ile były przy­datne. Łow­miań­ski, któ­remu prace ro­syj­skich se­mio­ty­ków także były znane, uwa­żał, że choć są pod wie­loma wzglę­dami war­to­ściowe, to „brak de­cy­du­ją­cego ogniwa – po­twier­dze­nia wnio­sków, do ja­kich do­szli au­to­rzy, w źró­dłach hi­sto­rycz­nych” czyni je mało przy­dat­nymi (Łow­miań­ski 1979: 69). Są­dzę, że można w tej kry­tyce pójść krok da­lej: źró­dła hi­sto­ryczne, do któ­rych w końcu się od­wo­łują, są przez nich trak­to­wane w spo­sób nie­mal zu­peł­nie bez­kry­tyczny. Pod tym wzglę­dem znaj­dują się na przed­kry­tycz­nym eta­pie hi­sto­rio­gra­fii, czyli ja­kieś dwie­ście lat wcze­śniej. Po­le­cana nieco wcze­śniej, po­pu­larna w Pol­sce książka Uspień­skiego o kul­cie św. Mi­ko­łaja jest tu zna­ko­mi­tym przy­kła­dem prak­tycz­nej re­ali­za­cji tak ro­zu­mia­nej me­tody se­mio­tycz­nej. Jed­no­cze­śnie ob­naża ona wszyst­kie jej wady w za­sto­so­wa­niu do ba­dań hi­sto­rycz­nych.

Nie ma hi­sto­rii bez źró­deł. Nie­liczne źró­dła pi­sane od­no­szące się do naj­star­szych wie­rzeń Sło­wian zo­stały ze­brane w kilku zbio­rach jesz­cze na po­czątku XX w. Źró­dła wschod­nio­sło­wiań­skie ze­brał ro­syj­ski hi­sto­ryk Mi­ko­łaj Gał­kow­ski (1913–1916) oraz fiń­sko-ro­syj­ski ba­dacz Viljo Man­sikka w 1922 r. Ten ostatni kor­pus źró­deł od­no­szą­cych się do re­li­gii Sło­wian wschod­nich zy­skał za­słu­żone uzna­nie wśród ba­da­czy kry­tycz­nym usto­sun­ko­wa­niem się do spu­ści­zny. Źró­dła ła­ciń­sko­ję­zyczne na pod­sta­wie do­stęp­nych do tego czasu wy­dań ze­brał Karl Meyer (1931). Są to pu­bli­ka­cje z jed­nej strony nie­zwy­kle uży­teczne, ale z dru­giej wpro­wa­dzają w błąd nie­jed­nego ba­da­cza, a zwłasz­cza ama­to­rów. Przede wszyst­kim, nie są to edy­cje źró­deł, a je­dy­nie prze­druki z edy­cji. Nie to­wa­rzy­szy tym tek­stom od­po­wiedni apa­rat kry­tyczny ani współ­cze­sne wpro­wa­dze­nie źró­dło­znaw­cze uwzględ­nia­jące obecny stan ba­dań. Do­piero uwzględ­nie­nie no­wych ba­dań źró­dło­wych umoż­li­wia lek­turę tych tek­stów. Bez zna­jo­mo­ści za­wi­ło­ści źró­dło­znaw­czych wo­kół każ­dego z za­byt­ków ich wy­ko­rzy­sta­nie w sta­nie „su­ro­wym” naj­czę­ściej pro­wa­dzi do for­mu­ło­wa­nia wnio­sków nie­ma­ją­cych rze­czy­wi­stego w nich opar­cia. Czę­sto owe zbiory, zwłasz­cza Mey­era, są wy­ko­rzy­sty­wane jako zbiory tek­stów naj­lep­szej ja­ko­ści. Nie­stety, są one rów­nież trak­to­wane jako rze­czy­wi­ste kor­pusy tek­stów, tzn. wy­czer­pu­jące całą do­stępną nam pod­stawę źró­dłową. A tak nie jest. Na przy­kład ob­szerny opis świą­tyni For­tuny u Lu­ci­ców, au­tor­stwa Wil­liama z Mal­mes­bury, który w tych zbio­rach nie jest ujęty, zo­stał z tego po­wodu na długo nie­mal za­po­mniany, cho­ciaż in­cy­den­tal­nie po­ja­wiał się we wcze­śniej­szych pra­cach o re­li­gii Sło­wian (Słu­pecki, Za­roff 1999). Zaj­mu­jąc się na po­czątku lat dzie­więć­dzie­sią­tych XX w. wcze­snymi dzie­jami an­glo­sa­skiej An­glii, przy­pad­kowo tra­fi­łem na ten opis, ale po­nie­waż nie pra­co­wa­łem wów­czas nad wie­rze­niami Sło­wian, nie przy­szło mi do głowy, że był to tekst za­po­mniany na­wet przez spe­cja­li­stów.

Uży­cie w ty­tule liczby mno­giej – re­li­gie – za­po­wiada jedno z za­ło­żeń ni­niej­szej książki i za­ra­zem jedną z jej tez, mia­no­wi­cie, że w okre­sie przed chry­stia­ni­za­cją Sło­wian nie mamy do czy­nie­nia z jedną re­li­gią wy­zna­waną przez Sło­wian, ale z wie­loma, nie­kiedy znacz­nie się róż­nią­cymi się w za­leż­no­ści od re­gionu Sło­wiańsz­czy­zny. Po­nadto same wie­rze­nia Sło­wian ule­gały także zmia­nom w cza­sie przez nas uchwyt­nym w źró­dłach, tzn. mię­dzy VI a XII