Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Felicja odzyskuje pamięć, a wraz z nią chce odzyskać męża. Okazuje się jednak, że współorganizacja jego ucieczki z więzienia to za mało; Alex jest przekonany, że wolność zawdzięcza Michaelowi. Znika bez śladu, ale Felicja nie daje za wygraną. Wie, że nosi jego dziecko, wie, że pragnie tylko jego, że nie chce spędzić życia z nikim innym. Przez chwilę wydaje się, że już wszystko będzie dobrze, że wiadomość o ciąży Felicjii da Alexowi szczęście i spokój, którego w głębi duszy pragnie, ale do głosu dochodzą demony przeszłości i to, co mogło być cudowną rodzinną sielanką zamienia się w koszmar przepełniony pożądaniem, niezrealizowanymi pragnieniami i zdruzgotanymi nadziejami.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 300
Data ważności licencji: 5/25/2026
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redakcja: Beata Kostrzewska
Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Dorota Piekarska, Barbara Milanowska (Lingventa)
Zdjęcia na okładce:
© Shooting Star Studio/Shutterstock
© G-Stock Studio/Shutterstock
© by Magdalena Winnicka
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021
ISBN 978-83-287-1697-1
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2021
Tym,którzy jednak nie chcieli sobie sami dopowiadać zakończenia :)
Stałam przed wielkim gmachem zakładu karnego. Respekt, pokora i lęk przed nieznanym – te uczucia przeważały teraz w moim ciele. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, ale miałam świadomość, że to nie zabawa. Nie tracąc czasu, nacisnęłam na przycisk dzwonka. Żelazne drzwi otworzyły się przede mną tak szybko, że nie zdążyłam się mentalnie przygotować. Spanikowałam odrobinę, widząc mężczyznę w szarym mundurze.
– Felicja Morina do Alexandra Moriny – zaawizowałam się.
– Pani Morina – przywitał mnie z szacunkiem, zapraszając do środka. Przedsionek, w którym się znalazłam, wyglądał jak strefa odpraw na lotnisku, z tym że był dużo mniejszy. – Mamy procedury, muszę panią przeszukać – dodał, jakby się przede mną tłumaczył. Ulżyło mi. Alexander i tu zdążył się ustawić.
– Rozumiem, proszę robić, co do pana należy. – Stanęłam w wyznaczonym miejscu i rozstawiłam nogi zgodnie z namalowanymi na podłodze śladami butów.
– Proszę najpierw położyć wszystkie rzeczy na taśmie wraz z dokumentem tożsamości.
Kiedy wykonałam polecenie, strażnik kucnął i zacisnął obie dłonie na mojej lewej kostce. Zaczął sunąć w górę, aż do pachwiny, po czym wykonał przeszukanie drugiej nogi.
– Proszę wyciągnąć ręce na boki – rozkazał, wstając. Kiedy podniosłam wzrok, naprzeciwko siebie ujrzałam JEGO. Serce mi stanęło, a potem zaczęło bić w szalonym tempie. Dzieliła nas tylko bramka kontrolna. Wyglądał zabójczo… niebezpiecznie. Podwinięte rękawy pomarańczowego, więziennego stroju odsłaniały doskonale zbudowane, śniade przedramiona. Na nadgarstku dostrzegłam zegarek, który nosił, gdy się poznaliśmy. Stał jak posąg i przyglądał mi się intensywnie z grobową miną. Zatraciłam się w tych czarnych oczach. Widziałam tylko je. Nie zwracałam uwagi na strażnika, który błądził dłońmi po moim ciele.
– Wychodzisz poza kompetencje – warknął Alexander, kiedy ręce stróża prawa zbliżyły się niebezpiecznie blisko moich piersi. Mężczyzna zaraz uniósł je w geście kapitulacji i sprawdził mnie jeszcze jakimś wykrywaczem.
– Proszę przejść przez bramkę – usłyszałam w końcu magiczne słowa, równie piękne jak „a teraz możesz pocałować swoją żonę”. Pokonałam dzielący nas dystans i chciałam rzucić się Alexandrowi w ramiona, ale nie pozwolił mi na to. Okręcił mnie i uderzyłam plecami o jego klatę piersiową. Jęknęłam, czując twarde ciało. Tak bardzo tęskniłam i nieważne, że teraz mnie odpychał. Byłam przy nim, to wystarczyło.
– Czego chcesz? – warknął mi do ucha, zaciskając dłonie na moich barkach.
– Ciebie – szepnęłam. Cholera. – Ciebie. – Podniosłam pewnie głos. – Tylko ciebie, Alexander. Kocham cię. – Powoli przekręciłam się, by na niego spojrzeć. Uśmiechał się. Na swój sposób oczywiście, unosząc jedynie nieznacznie kącik ust. Patrzył na mnie z góry, jakby zastanawiał się, jak mi dogryźć, ale już wiedziałam, że jedynie chciał się droczyć. On też mnie kochał. Nie mogło być inaczej.
– Przeprosisz na kolanach i pomyślimy, co dalej…
– A co powiesz na to, że ja ci wyznam, że będziesz tatą, a ty będziesz mnie nosił na rękach? – zażartowałam, ale Alexander nie był typem dowcipnisia. Nie łapał moich żartów – albo łapał, ale dosłownie, i dlatego byłam już wysoko w jego ramionach. Ścisnął moje pośladki i mruknął z uznaniem.
– Tęskniłem jak cholera. Moje kruszynki – powiedział wprost do moich ust. Chciałam go pocałować, ale odsunął się. Rzucił mi zdziwione spojrzenie, w którym była także radość. – Nie kpij sobie ze mnie. Narozrabiałaś trochę. Nie dostaniesz tak szybko tego, po co przyszłaś. – Obniżył mnie trochę, bym mogła poczuć jego pełny wzwód. Jęknęłam, nie bacząc nawet na przechodzących obok strażników. Po chwili jednak ich widok uzmysłowił mi, gdzie się znajdowaliśmy.
– Co teraz będzie?
– Pójdziemy w bardziej ustronne miejsce, gdzie spędzisz trochę czasu na kolanach.
– Alexander – szepnęłam. – Nie wytrzymam bez ciebie.
– A czemu myślisz, że musisz?
– Podwójne morderstwo… Cieszę się, że nie masz tu źle, ale dwadzieścia pięć lat?
– Miałem inne plany. Pokrzyżowałaś je trochę. Chciałem wyjść za kilka tygodni, ale w obecnej sytuacji przyspieszę nieco ten termin. Pójdę z rozmachem i od jutra będę cały twój.
Pokonywałam na jego rękach kolejne zakręty surowych, więziennych korytarzy, które teraz nie budziły we mnie respektu czy pokory. Nie bałam się już nieznanego. Z tym człowiekiem można było wszystko bagatelizować. On bawił się prawem i przepisami. Miał swoje własne zasady, które były ponad jakimikolwiek innymi regułami. Był mężczyzną, który robił wszystko z rozmachem.
Pchnął w końcu jakieś drzwi. Dostrzegłam tylko łóżko. Nie rozglądałam się na boki, bo miałam przed sobą wszystko, na co chciałam patrzeć do końca życia. Ale opuściłam powieki, gdy tylko poczułam na ustach mokry pocałunek. W tym momencie uleciały moje wszystkie obawy i lęki. Byłam spokojna o naszą przyszłość i… podniecona. Natarczywie zaatakowałam jego język, zatopiłam obie dłonie w jego włosach… i przez chwilę dał mi prowadzić tę grę. A potem opuścił nas na łóżko i jedną ręką przytrzymał oba moje nadgarstki wysoko nad moją głową. Uśmiechnął się diabelsko, nim z dzikością zaatakował pocałunkami szyję. Pierwsze ciarki przechodziły w drugie, aż w końcu drżałam nieustannie. Czułam już przemoczoną bieliznę i nieznośne pulsowanie.
– Alexander… – wyjęczałam.
Kim jest ghostwriter?
W dosłownym tłumaczeniu to pisarz duch. Pisarz, bo napisał dany tekst. Duch, bo pozostaje incognito. Autorstwo tego tekstu przypisuje się innej osobie.
Kim była Lena W.?
Oficjalnym, acz nieprawdziwym autorem. Nie napisała ani zdania, ale wzięła na siebie autorstwo.
Kim jestem ja?
Duchem ;)
Prolog to taki tylko psikus dla niecierpliwych oczekujących happy endu, a teraz zapraszam na ostatnią część trylogii.
Magdalena Winnicka
– Artur – poprawił mnie. Cudowny głos mojego męża przerodził się w obrzydliwy warkot Artura. W jednej sekundzie piękny sen prysnął jak bańka mydlana. Opanował mnie przerażający strach. Za nic nie chciałam się budzić. Z całych sił pragnęłam wrócić jeszcze choć na moment do stanu nieświadomości, ale rzeczywistość nie pozwalała na bezczynność. Czułam na sobie ciężar mężczyzny i nie był to mój mężczyzna. Otworzyłam oczy, w których natychmiast stanęły łzy. Przejście z najpiękniejszego marzenia sennego do realnego świata niczym z horroru było nad wyraz drastyczne i niehumanitarne.
– Artur – wydyszałam spanikowana. Wisiał nade mną, śmiejąc się z mojego zmieszania. Nie byłam pewna, czy to dzieje się naprawdę. Mój sen z Alexandrem był tak samo realny jak twarz Artura przy mnie. Nie zamierzałam jednak dalej ryzykować. Potrząsnęłam głową, przywołując się do porządku. – Ja pierdolę, co ty tu robisz?! Jak wszedłeś do mojego domu!? – fuknęłam wściekle.
– Tęskniłem…
– Zejdź ze mnie, do cholery!!!
– Kiedy podoba mi się tutaj i mam dla ciebie prezent.
– Artur, złaź ze mnie. Nic od ciebie nie chcę. Uważam, że wyskakując wczoraj z twojego samochodu podczas jazdy, wyraźnie dałam do zrozumienia, że nie chcę cię znać.
– Nie tak wyraźnie, jak teraz dajesz do zrozumienia, że chcesz poczuć mojego kutasa. – W tym momencie uświadomiłam sobie obecność jego ręki między moimi nogami i zrobiło mi się niedobrze. – Taka mokra…
– Spierdalaj! – wydarłam się i, zebrawszy w sobie całą siłę, zrzuciłam go z siebie. Zerwałam się z łóżka i, ciężko dysząc, patrzyłam wściekle na rozbawionego Artura leżącego na pościeli. Jak nigdy miał na sobie garnitur, który za cholerę nie pasował do jego łysej głowy. – Nie żartuję. Musisz stąd wyjść – warknęłam, pocierając, nie do końca świadomie, ramiona.
Nie odpowiadał. Przyglądał mi się jedynie badawczo, a na jego twarzy wciąż wymalowany był uśmiech. Świetnie mu poszło, jeśli chciał wyprowadzić mnie z równowagi. Zamierzałam wyjść z domu, jak stałam. Ruszyłam do drzwi sypialni. Przełknęłam głośno ślinę, gdy poczułam jego dłoń na swoim nadgarstku, ale prawdziwy strach przeszył mnie dopiero, kiedy znów znalazłam się na łóżku… pod nim. Artur chwycił moje policzki i unieruchomił mi twarz w taki sposób, bym na niego patrzyła.
– Jesteś mi coś winna, mała – wydyszał.
Jego źrenice momentalnie się rozszerzyły. Kurwa, był podniecony. Niezdrowo podniecony. Musiałam zacząć myśleć.
– Artur – powiedziałam niepewnie. – Jestem zmęczona. Cały dzień wymiotowałam. Myślę, że możemy się spotkać, kiedy wyzdrowieję.
– A więc nie chcesz mnie zarazić? – Zaśmiał się.
Zdecydowanie nie najlepiej mi poszło. Zamknęłam oczy, próbując się teraz nie łamać, a zmusić do myślenia.
– Jestem w ciąży. – Postawiłam na szczerość. – Proszę, idź. – Otworzyłam oczy, posyłając mu błagalne spojrzenie.
– Dziwka – warknął i zabrał palce z mojej twarzy.
Przez moment myślałam, że da za wygraną, ale kiedy zapiekł mnie policzek, zrozumiałam, że zaraz zostanę zgwałcona.
Wcześniej tego samego dnia
Starzejesz się, chłopie – myślałem sobie, przechodząc przez kolejne pomieszczenia wrocławskiego aresztu. Nie. To tylko alkohol i… kobieta. Uśpiła mnie, namieszała, ogłuszyła. Dałem się ponieść emocjom. Przestałem się kontrolować, przestałem panować nad sobą. Od akcji na Widmo często miewałem chwile słabości, podczas których pozwalałem sobie na pochopne decyzje, porywy agresji, nieprofesjonalność, nieostrożność. Mając tak wyraźne wspomnienia rozbebeszonych dziecięcych ciał, traciłem poczucie, że cokolwiek ma sens. Nie chciało mi się walczyć z wiatrakami, zarabiać milionów i robić tego wszystkiego, czym zajmowałem się wcześniej. Kryzys wieku średniego? Może. W każdym razie właśnie wtedy wpadłem.
Gdybym rozwalił po pijaku jakiś szlaban w Anglii, tamtejsza policja nawet by się nie pofatygowała, ale moja wpadka nie miała miejsca w Anglii, tylko w Polsce i była zaplanowana przez Artura… oraz moją żonę. Gdybym nie posiadał przy sobie broni, wyszedłbym jeszcze tego samego dnia, w którym mnie zawinęli. Ale miałem przy sobie spluwę.
Jeszcze zanim zamknęli mnie w pięcioosobowej celi, prokurator wystąpił o trzymiesięczne sankcje w postaci aresztu śledczego. To oznaczało zero telefonów, zero widzeń, zero możliwości jakiegokolwiek kontaktu. Chcieli mi nawet odmówić telefonu do adwokata, ale znałem prawo. Mogli mi naskoczyć. Przysługiwały mi dwa połączenia. Do adwokata i rodziny, którą był… Michael. Zleciłem mu zabicie Artura, ale przed utylizacją miał jeszcze pokazać zwłoki Felicji. Ze spokojną głową mogłem poinformować Gentiama Ramę o konieczności jego interwencji, a także o tym, by traktował Felicję jak wroga. Był przyjacielem, który od zawsze zajmował się prawnymi aspektami moich wszelakich działalności. Tych legalnych i nielegalnych. Był specem od wszystkiego. W każdym kraju zatrudniał najlepszych prawników, dlatego nie zamierzałem tu długo gościć.
„Apartament”, w którym się teraz znajdowałem, był drobną niedogodnością w porównaniu z bandą kretynów wokół…
– Ja pierdolę, nie wytrzymam dłużej – odezwał się Ukrainiec, przewracając się na swojej pryczy. W każdej celi zawsze trafia się jakaś marudna oferma. Nie mogłem go słuchać. Pieprzył takie głupoty, że jego samobójstwo było kwestią czasu. Byłem tu kilka godzin, a już zdążyłem się dowiedzieć, że przynajmniej raz w miesiącu ktoś wiesza się w nocy na prześcieradle. Był następny w kolejce.
– To się chujem pobaw – krzyknął Niemiec, wychylając się z piętrowego łóżka.
– Najlepiej moim – dodał inny z naszej obcojęzycznej celi i wszyscy zaczęli się śmiać. Oprócz mnie. Nie bawiły mnie ani ich żarty, ani syf, który robili, rzucając w siebie swoimi brudnymi szmatami.
– Kurwa, czy tylko ja pragnę, by coś się wydarzyło? Cokolwiek, nawet cieszyłbym się, gdyby mi matka kopnęła w kalendarz. Może daliby mi przepustkę na pogrzeb – jęczał znów Ukrainiec, a gdy odpalił peta, nie wytrzymałem. Przerwałem pisanie listu i wstałem.
– Nie pal tutaj – warknąłem. – I skończ się użalać. Jęczysz jak dziecko. Weź się w garść. Pobaw się tym chujem albo zrób coś z sobą, bylebyś przestał pieprzyć.
– Popieram. – Zaśmiał się największy były kozak.
– Posprzątajcie ten burdel – dodałem spokojnie, a gdy się nie ruszyli, pomyślałem, że zapomnieli, co powiedziałem, gdy tylko wszedłem do tego przybytku. – To nie była prośba. – Podniosłem głos i zacząłem kopać ich szmaty. Nikt nie odważył się nawet odezwać. Jednak chyba pamiętali, co im przekazałem na początku. Mimo że każdy z nich uważał się za samca alfa i odstawiał marną pozerkę, gdy kilka godzin temu tu wszedłem, to szybko przestali rywalizować o władzę, zostawiając ją mnie. Niespecjalnie mieli wyjście, bo na wstępie zastrzegłem, że mogę albo wypatroszyć ich i ich rodziny, albo wspomóc je finansowo. Widzieli we mnie świra i wyraźnie czułem ich szacunek.
– Morina, adwokat – burknął oddziałowy, czy też gad, jak na nich tu mówili. Gentiam miał moje pełnomocnictwa i był magikiem, ale nie aż takim, by zorganizować pozwolenie prokuratora na spotkanie ze mną tego samego dnia, w którym tu trafiłem. Wiedziałem więc, że czekała mnie niespodzianka.
Zostałem zaprowadzony do niewielkiego, zaciemnionego pomieszczenia, w którym dopiero po chwili zobaczyłem parszywy ryj Artura. Facet siedział na krześle przed stołem i bawił się odpaloną latarką.
– Przegrałeś, frajerze – przywitał mnie po angielsku i rzucił kilka zdań po polsku do strażnika. Ten zostawił nas samych i zamknął za sobą drzwi. – Jak samopoczucie? – Wyszczerzył się. Myślał, że zakładając garnitur, który nijak do niego nie pasował, pokaże swoją wyższość. Nic bardziej mylnego. Powoli pokonałem odległość, która nas dzieliła, potem minąłem go i stanąłem za nim.
– Przejdź do rzeczy, chłopczyku, bo czas ci się kończy – odpowiedziałem po polsku, nachylając się do jego ucha. Usłyszałem, jak głośno przełknął ślinę. Nie spodziewał się, że znałem polski. Cóż, liznąłem trochę języka od Felicji. Rozumiałem dużo, mówiłem mało. W każdym razie wiedziałem, co powiedział strażnikowi. Żeby wyłączył kamery, bo chce mnie trochę postraszyć. Ciekawe, że nie wziął pod uwagę, że to ja postraszę jego. Przechwyciłem od niego latarkę i zgasiłem ją, by zapanowała zupełna ciemność. Odczekałem chwilę w zupełnej ciszy, by przemyślał, czy oby na pewno miał jaja. – Tik… tak – warknąłem i wyszedłem zza jego pleców. Zapaliłem światło, bo chciałem ujrzeć jego rozdziawioną mordę. Przekręciłem głowę, pokazując swoje zniecierpliwienie.
– Dobry jesteś, przyznaję – odezwał się w końcu. – Ale… przegrałeś. Podpiszesz teraz papiery rozwodowe albo załatwię ci tu miłe posiedzenie.
– Teraz… – powtórzyłem za nim – to dam ci jedynie dobrą radę. – Podłapałem jego spojrzenie. Czerpałem satysfakcję z tego, że gówniarz był coraz bardziej zmieszany. – Pospiesz się – poradziłem znowu. Chyba nie zrozumiał, gdy mówiłem, że czas mu się kończy. Michael traktował wszystkie moje polecenia dosłownie i z najwyższym priorytetem.
– Dam ci dobę na przemyślenie. Pójdę teraz do domu, gdzie czeka na mnie napalona Felicja. Będę ją rżnął całą noc, a ona będzie krzyczeć moje imię. Jutro wrócę po twój podpis.
– Pozdrów ją – powiedziałem z udawanym spokojem.
– Ona też cię pozdrawia, ale nie przeprasza, że wsadziła cię do więzienia. Dla rozwodu z przyjemnością zrobi więcej, a tak się składa, że znam dyrektora więzienia. – Próbował wytrącić mnie z równowagi i choć wiedziałem, że robił to celowo, udało mu się. Byłem wściekły. Żałowałem, że zleciłem Michaelowi egzekucję. Wolałem zabić Artura osobiście, torturując najpierw przez rok lub dwa. I na tym się skupiłem. Obmyślałem już, jak przekazać nową wiadomość Michaelowi.
– Robiłeś w pampersy, gdy ja tworzyłem swoje imperium. Twoja zabawa w gangstera dobiega końca. – Tymi słowami zakończyłem nasze spotkanie. Podszedłem do drzwi i klepnąłem w nie dwa razy. Zostałem odeskortowany bezpośrednio na spacerniak. Duży skwer z boiskiem do siatkówki pośrodku otoczony był dwa razy wyższym ode mnie ogrodzeniem. Na jego końcu standardowa concertina – to taka bardziej rozwojowa wersja drutu kolczastego, przez którą nie radziłbym nikomu przechodzić.
Byłem wpieniony. Miałem ochotę na ostry wycisk, ale zamierzałem wykorzystać tę godzinę na zdobycie kontaktów, by grypsem[1] przekazać wiadomość Michaelowi.
Nie wziąłem tylko pod uwagę, że Artur dobrze się spisał, i w żadnym wypadku nie miałem tu na myśli samego zatrzymania, które było wynikiem mojego błędu, nie jego inteligencji. Natomiast dobrze zaplanował kolejne kroki. Zjawił się tu zamiast adwokata przed samym spacerem, żeby mnie wkurwić. To też mu wyszło, ale i tak było niczym w porównaniu do następnych wydarzeń.
Ledwo przeleciałem wzrokiem po facetach korzystających ze spaceru. Niektórzy chodzili, inni dyskutowali w mniejszych grupach. Jednak kiedy mnie dostrzegli, od razu się zwarli i mnie otoczyli. Osiemnastu na jednego. Cóż… jakieś szanse miałem. Na moje oko trzydzieści, może czterdzieści procent. Chociaż gdy pomyślałem sobie, że to Artur zorganizował ten zamach, moje szanse jakby wzrosły. „Kumple” z celi bez zbędnych pytań stanęli za mną, ale już ich nie potrzebowałem.
Przewaga liczebna ze strony napastników nie była mi straszna nawet z usztywnionym barkiem, pamiątce po akcji „widmo”.
Dałem upust swojej frustracji. Wyżyłem się, mimo że służba więzienna dość szybko zareagowała, rzucając się na nas wszystkich z pałami. Tylko że Artur i tak zdążył się spisać. Oberwałem wiele razy, o mały włos nie straciłem oka, ale sam fakt, że czterech moich rywali trafiło na ostry dyżur, świadczył o wygranej Artura. Dopiero w tym miejscu wpadłem w jego zasadzkę. Dwóch napastników nie przeżyło mojego ataku i właśnie to stało się sukcesem Artura. Wiedział, że musi mnie porządnie wkurwić przed spacerem.
Groziło mi dożywocie… w Polsce.
Ale ja nie zamierzałem długo w tym kraju przebywać.
Trzymając nadgarstki jedną ręką, lizał moją szyję, wpychając we mnie palce drugiej dłoni. Wiedziałam, że mój opór, wyrywanie się były tylko stratą energii, ale każdy na moim miejscu by próbował. Byłam szkolona przez Alexandra na wypadek takich sytuacji. Miałam wiedzę, jak postąpić, ale usiłowałam się wzbraniać, licząc, że jednak nie będę musiała się posuwać do ostateczności. Walczyłam z sobą, by się teraz nie rozsypać. Czułam więcej złości niż wstrętu, dlatego udawało mi się nie rozpłakać.
Bolało coraz bardziej, co uświadomiło mi dobitnie, że Artur nie odpuści. Wtedy postawiłam na rozwiązanie Alexa. Przestałam wierzgać i kląć. Rozluźniłam się. Przestało boleć fizycznie, ale zaczęło psychicznie. Powstrzymywałam łzy, próbowałam wyłączyć emocje, ale nie mogłam się skupić. Myślałam tylko o tym, że jeśli mi się nie uda, on zaraz włoży we mnie swojego wstrętnego fiuta. To spowodowało, że znów zaczęłam się szarpać.
Kiedy Artur wyjął z mojego wnętrza palce i uderzył mnie w twarz kolejny raz, zmobilizowałam się do działania. Wraz z wydechem przestałam napinać mięśnie. Poddałam mu się.
– Grzeczna suka – stwierdził. Powoli puścił moje ręce, obserwując, co zrobię. Sięgnęłam do jego spodni, rozpięłam klamrę i pociągnęłam za pasek, wyjmując go ze szlufek. Spodobała mu się moja uległość. – Dalej, mała – zachęcił. – Będzie nam dobrze, obiecuję – zaczął szydzić i zaraz się roześmiał. Wtedy do reszty wyzbyłam się strachu. Rzuciłam mu prowokujące spojrzenie. Rozchyliłam usta i oblizałam wargi. Uniosłam się na łokciach, dając mu do zrozumienia, że i on musi się ruszyć, by coś z tego wyszło. Natychmiast zrozumiał aluzję.
– O tak! – jęknął z zadowoleniem, unosząc biodra.
Rozpięłam guzik jego spodni i usiadłam tak, że miałam jego męskość tuż przed oczami. Nie zwlekałam dłużej. Włożyłam palce za materiał bokserek i opuściłam ubrania do połowy ud. Pozwoliłam, by naprężony kutas wyskoczył na moją twarz. Byłam z siebie dumna, że w tym momencie zachowałam zimną krew. Udając zdziwienie, zakryłam swoje usta dłonią, by dyskretnie poślinić jej wnętrze. Opuściłam rękę, by wetrzeć ślinę w swoją cipkę, i w tym samym czasie złapałam za fiuta. Zaczęłam go pocierać, patrząc Arturowi wyzywająco w oczy. Kiedy oblizałam się łakomie i rozchyliłam wargi, by wziąć go do buzi, zatrzymał mnie.
– Masz mnie za frajera? – wzburzył się.
Otworzyłam szerzej oczy, udając niewiniątko.
– Popatrz. – Wzięłam jego dłoń i naprowadziłam na mokrą od śliny cipkę. – Jestem cała twoja. Zrób ze mną, co tylko chcesz… łysy.
– Kurwa – jęknął zadowolony. Zebrał moje włosy w kucyk i zacisnął na nim mocno rękę. – Obciągaj, ale spróbuj mnie ugryźć, to wypatroszę z ciebie to dziecko – zagroził. Spanikowałam. Mój plan, stworzony na podstawie wskazówek Alexa, które kiedyś mi dawał na wypadek takich sytuacji, legł w gruzach. Za bardzo się bałam, że jeśli nie uda mi się to, co zamierzałam, Artur spełni swoją groźbę. Nie potrafiłam zaryzykować i nie byłam w stanie wziąć go do buzi bez wizji zrobienia mu krzywdy. – Pokrzyżowałem plany? – Zaśmiał się i przycisnął moją głowę do swojego krocza.
– Straciłam ochotę – wydusiłam. Musiałam grać na zwłokę.
– Bierz i ssij. – Wbił palce pomiędzy moje szczęki i mocno ścisnął mi policzki. Z bólu łzy wezbrały w moich oczach, a potem siłą otworzył mi usta i wepchał w nie kutasa. – Przyłóż się, mała – burknął i zaczął pompować. Nie mogłam myśleć. Dławiłam się, próbując go odepchnąć od siebie, ale wtedy napierał jeszcze mocniej, jeszcze głębiej. Bałam się, że zaraz stracę przytomność…
Musisz wyłączyć uczucia, nie wyłączając myślenia. Kiedy jesteś w sytuacji być albo nie być, ból nie ma znaczenia. Skupiasz się na zadaniu. Bierzesz do buzi i absolutnie nie myślisz o możliwościach niepowodzenia. Jeśli nie ma erekcji, musisz do niej doprowadzić. Kiedy przejmiesz inicjatywę, będziesz mogła myśleć i przygotować się mentalnie. Nie przeciągasz. On nie ma dojść, tylko stwardnieć, żeby bardziej bolało. Kiedy to osiągniesz, zaciskasz z całej siły szczęki, w tym samym czasie miażdżąc dłonią jądra. To musi być szybkie i stanowcze. Facet zareaguje jak przy ugryzieniu komara. Jeśli nie zrobisz tego szybko, ogłuszy cię. Musisz odlecieć szybciej niż komar, rozumiesz?
Słowa Alexa pojawiły się w mojej głowie i nie myślałam już dłużej. Postawiłam wszystko na jedną kartę. Złapałam jądra Artura i ugryzłam go. Odskoczyłam, zanim zawył jak cała wataha wilków. Udało się! Kiedy padł obok, zwijając się i klnąc, złapałam pasek, którego zgodnie ze szkoleniem Alexa sama pozbawiłam wcześniej napastnika. Choć trzęsłam się jak galareta, zamachnęłam się, by uderzyć Artura metalową częścią w głowę.
Nie wiedziałam, czy go zabiłam, ogłuszyłam, czy zamilkł z innego powodu. Wybiegłam z sypialni. Nogi same niosły mnie do drzwi. W uszach słyszałam dudnienie walącego szybko serca.
Twoją reakcją po takim zajściu będzie panika. Będziesz myślała tylko o tym, by uciekać. To normalny mechanizm obronny organizmu, ale ty będziesz ponad to. Tak potraktowany napastnik nie ruszy zaraz za tobą, ale adrenalina pozwoli mu to zrobić po chwili. Ta chwila to czas, w którym, jeśli to możliwe, najpierw zaopatrzysz się w broń: nóż, pistolet, dezodorant, kamień, cokolwiek. Dopiero później uciekasz.
Zawróciłam do kuchni, gdzie z głębi szuflady wyjęłam nabity glock. Dodał mi pewności siebie. Wyprostowałam się i wzięłam kilka uspokajających wdechów. Przestałam się trząść. Poczułam dumę. Poradziłam sobie.
No chyba że bronią będzie jednak pistolet. Wtedy wracasz do napastnika, opróżniasz cały magazynek i dzwonisz, gdzie trzeba.
– Do ciebie – doprecyzowałam.
– Kruszynko, jeśli doszłoby do takiej sytuacji, a mnie by tam nie było, oznaczałoby to, że nie żyję.
W tej kwestii nie posłuchałam męża, bo nie wróciłam już do napastnika. Nie chciałam marnować czasu na sprzątanie miejsca zbrodni, dlatego nie dopuściłam się morderstwa. Miałam teraz na głowie ważniejsze sprawy. Musiałam wziąć się w garść. Wymyślić coś. Zgarnęłam torebkę i kluczyki do jednego z samochodów. Przy drzwiach usłyszałam bełkot Artura. Chwyciłam buty i uciekłam z własnego domu.
Był dopiero wieczór. Nie wiedziałam, do kogo zadzwonić. Kiedy dzisiejszego poranka dowiedziałam się o aresztowaniu Alexa i wybiegłam ze szpitala, pierwsze, co zrobiłam, to wykonałam telefon do Gentiama Ramy. Chciałam poinformować naszego prawnika o konieczności jego interwencji, ale nie odbierał. Tak jak i inni pracownicy, którzy jeszcze wczoraj ochraniali mój dom.
Potrzebowałam przetrwać tę jedną noc, by od rana podjąć jakieś działania. Nie zatrzymując się, spojrzałam w lusterko wsteczne, nakierowując je na swoją twarz. Byłam czerwona od płaczu, ale najgorsze były spuchnięte usta. Nie mogłam pokazać się tak rodzicom, ale nie miałam wyjścia. Miałam na sobie jedynie halkę nocną i jesienne botki, które założyłam w aucie dopiero, gdy odjechałam kilka kilometrów.
Gdy tylko przekroczyłam próg, usłyszałam płacz dziecka. Rosa. Skoro Rosa, to także Rudi i Wera tu byli. Zamknęłam za sobą cicho drzwi, ściągnęłam buty i zdjęłam z wieszaka płaszcz przyjaciółki. Okryłam się nim. Nie miałam jak przejść niezauważona do swojego starego pokoju. Byli w salonie, z którego prowadziły schody na piętro. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam korytarzem.
Rudi zauważył mnie pierwszy. Siedział przodem do mnie. Zrobił taką minę, że wszyscy podążyli za jego wzrokiem.
– Cześć – powiedziałam niemrawo. Kiepska sytuacja. Nie czułam się na siłach, by być w centrum uwagi, atakowana pytaniami. Nie miałam na nie odpowiedzi, a oczywiście każdy zauważył mój fatalny stan. Gołe nogi, potargane włosy, czerwoną twarz. Weronika wstała z podłogi, na której bawiła się z Rosą. Rodzice też podnieśli się z kanapy.
– Boże, Felicja… – Mama wodziła wzrokiem od moich stóp do głowy i z powrotem. – Gdzieś ty była?
– W domu.
– Byliśmy u ciebie. Czemu nie otworzyłaś?
– Pojechałam najpierw do zakładu wpłacić pieniądze, żeby Alex miał na zakupy, a dopiero potem byłam w domu – sprostowałam. – Słuchałam głośno muzyki i zasnęłam. Przepraszam, musiałam pobyć sama.
– Nie powinnaś być teraz sama! Jesteśmy z tobą!
– Jak się czujesz? – wtrącił Rudi.
– Dobrze – skłamałam. – Ja… pamiętam. Wszystko pamiętam. To boli, ale będzie dobrze. On wyjdzie za kilka dni i reszta się ułoży. W końcu to Alexander. Na pewno załatwił już sobie najlepszego prawnika. Jazda pod wpływem alkoholu? Wyjdzie w przeciągu siedemdziesięciu dwóch godzin.
– Felicja, musisz coś wiedzieć – odezwał się tata. Sięgnął po pilot od telewizora i wyłączył dźwięk. Zrobiło się nienaturalnie cicho, co tylko spotęgowało konsternację u wszystkich.
– Bartosz, nie teraz – przerwała mama, włączając na powrót dźwięk. – Nie jecie ciasta – zmieniła temat. – Komuś jeszcze herbaty?
– Czemu masz na sobie mój płaszcz? – szepnęła Wera, korzystając z chwili nieuwagi. Nie odpowiedziałam jej. Patrzyłam oniemiała na swoją rodzinę, która uśmiechała się w sztuczny sposób, udając, że wrócili do czynności sprzed mojego najścia. Chyba nie myśleli, że się na to nabiorę.
– Co powinnam wiedzieć? – zapytałam stanowczo.
– Felicja, zaraz porozmawiamy. – Tym razem to mama przybrała stanowczy ton. – Najpierw się rozbierz i usiądź. Czy ty jadłaś coś dzisiaj w ogóle?
– Tak. – Podeszłam do fotela i zajęłam miejsce. Dwa banany i kabanosa – dodałam w myślach. Ostatnie, o czym teraz myślałam, to jedzenie. Miałam nieprzyjemne przeświadczenie, że to, co powinnam wiedzieć, nie spodoba mi się. A to skutecznie pozwalało mi nie myśleć o incydencie z Arturem. – Mówcie – ponagliłam.
– Alexander ma poważne kłopoty – zaczął tata. – On nie wyjdzie prędko.
– O czym ty mówisz? – pisnęłam, wstając, i przeniosłam wzrok z milczącego ojca na Rudiego.
– Jebnął dwie osoby na spacerniaku – wyjaśnił konkretnie, jak to miał w zwyczaju. Usiadłam. Urywane myśli zaczęły kotłować się w mojej głowie. Nie miałam pojęcia, ile jeszcze okropnych rzeczy każe mi znieść los, ale wiedziałam jedno: ilekroć ze mnie zadrwi, zamierzałam pokrzyżować mu plany.
Wszędzie wyły alarmy i biegała ochrona. Mieli miny, jakby co najmniej byli w samym sercu wojny. A więźniowe patrzyli na to z konsternacją lub rozbawieniem. Każdy blok został odcięty, by ukrócić potencjalną drogę ucieczki. Tylko że nikt nie uciekał. Wstrzymane zostały wszelkie czynności. Mogłem się założyć, że znaleźli się tacy, którzy zostali zmuszeni, by wyjść spod prysznica z niezmytym mydłem.
Ja skorzystałem z szumu, który zapanował po krwawym spacerku. Mimo że byłem numerem jeden na celowniku, to miałem chwilę, by przekupić klawisza, który został ze mną na czas zszywania mojej rany. Nie mógł mieć przy sobie telefonu, ale za „drobną” opłatą w postaci jego rocznego wynagrodzenia zgodził się przekazać Michaelowi gryps. Pisałem szybko, niewyraźnie i po albańsku, a do tego szyfrem, jaki miałem uzgodniony ze swoimi ludźmi. Wszystkie samogłoski miały swój odpowiednik w spółgłoskach, które też zmieniały się według opracowanej metody. Tak że niezbyt otwarcie nakazałem, by amputował Arturowi stopy na żywca, wysłał je Felicji, a truchło, które zostanie, utrzymał przy życiu, bym sam mógł dokończyć zabawę.
Tak, wciąż zamierzałem wyjść stąd szybciej, niż wniesie o to prokurator.
Z aresztu śledczego przeszedłem na tak zwaną enkę, czyli oddział o najbardziej zaostrzonym rygorze. Byłem zatem więźniem szczególnie niebezpiecznym. To się zgadzało. Jak to się mówi, właściwy człowiek na właściwym miejscu – pomyślałem z ironią.
Zamknęli mnie w ciasnej, jednoosobowej, maksymalnie okratowanej i w pełni monitorowanej celi bez okna. Wszystkie ściany zdobione były bazgrołami poprzednich lokatorów. Najwyraźniej bardzo się nudzili. Cóż, kilka lat w takim miejscu na pewno mogłoby być nudne. Ja nie zamierzałem się nudzić. Byłem tu chwilowo i planowałem wykorzystać ten czas. W końcu będę mieć go więcej, bo całe życie łapałem się na tym, że doba była za krótka. Mogłem teraz przemyśleć wiele zaległych i przyszłych spraw. Wiadomo, były pewne nieudogodnienia, ale w tej chwili uważałem je za zabawne.
– Nie szarp się z tym fikołem, bo ci żyłka pęknie. – Tak dowiedziałem się od strażnika, że fikoł to krzesło i że nie da się go odsunąć. Jak zresztą łóżka, zwanego przez nich kolibą. Wszystkie rzeczy znajdujące się w celi przytwierdzone były na stałe do podłogi lub ściany. Nie byłem gościem o dużym poczuciu humoru, ale to mnie rozbawiło.
Dostałem czerwony kadzieniak, czyli ichniejszy mundurek więzienny. On też był zabawny w porównaniu do bardzo ubogiego zestawu pozostałej odzieży. Jedna koszulka i dwie pary majtek… to już jakaś kpina. Zamierzałem się tym zająć w pierwszej kolejności. Tak jak i kwestią prysznica, który możliwy był jedynie raz w tygodniu.
Tak że już mnie świerzbiło, by zacząć wprowadzać tu swoje rządy, przekupić, kogo trzeba, ustawić się…
Okazało się to łatwiejsze, niż myślałem. Ledwo zszyto mi ranę na twarzy, a już zorganizowali na mnie kolejny zamach.
Pierwszej nocy na ence obudziło mnie uderzenie w szczękę, a może kopnięcie w brzuch. Nie zarejestrowałem, co było pierwsze. Zerwałem się, chwyciłem jednego z dwóch napastników i uderzyłem jego głową o ścianę. Kiedy zorientowałem się w sytuacji, przemyślałem strategię. Większemu wyłamałem wszystkie palce u obu rąk. Ten, który się szczerzył, aż się prosił o wybicie przednich zębów. Tak też zrobiłem. Zupełnie bezkarnie mogłem ich wtedy zabić, ale poszedłem na rękę klawiszom. Za wyłączenie monitoringu i wpuszczenie do mnie dwóch więźniów straciliby robotę i wylądowali w celi obok. Myśleli, że zabiją mnie po cichu i zwalą na samobójstwo. Zamiast tego ja jedynie lekko okaleczyłem nocnych gości. Darowując im życie, uniknąłem grubej afery, bo to klawisze musieliby się tłumaczyć, skąd wzięły się trupy w mojej celi. W związku z tym miałem do odebrania przysługę u tych gadów.
– Na początek ogarniecie mi prysznic. Codziennie. – Byłem rozsądny. Nie wymagałem nie wiadomo czego.
– Dobra. Będziesz chodzić w czasie ciszy nocnej.
– Jeszcze ubrania. Dam wam listę potrzebnych rzeczy. Przekażecie mojemu człowiekowi i odbierzecie od niego paczkę.
– Nie przesadzaj. To nie przejdzie. Przy kipiszach[2] i tak ci zabiorą wszystko.
– Macie w grafiku kipisze, więc wystarczy, że zgarniecie fanty przed nalotem. Koniec tematu. Dzisiaj dostaniecie listę i grypsy, które przekażecie za mury. Współpracujcie, a mój człowiek zapłaci wam więcej, niż wzięliście od Artura za moją głowę. Nie muszę wspominać, że sprawa jest poufna?
– Dyrektor nie może się dowiedzieć. Jest zblatowany[3] przez całą dolnośląską grupę. Zamach był jego dyspozycją.
– Ale to wy za to odpowiadacie, więc martwcie się o swoje dupy. Działacie na dwa fronty i informujecie mnie o wszystkich decyzjach dyrektora.
Uścisnęliśmy sobie ręce i zabrałem się do pisania grypsów.
Moi ludzie byli przygotowani na różne ewentualności, także na tę, że mogłem zniknąć na kilka miesięcy. Mieli instrukcje postępowania, ale wydałem jeszcze dodatkowe dyspozycje, podkreślając, by Felicję trzymać od wszystkiego z daleka.
Można powiedzieć, że adekwatnie do sytuacji byłem zadowolony z rozwoju spraw. Nie zamierzałem żałować żadnych poczynań z przeszłości. Stało się, trudno. Teraz musiałem skupić się na przyszłości i strategicznie rozegrać najbliższe tygodnie.
Dobrze mi szło. Dziś na przykład nie zostałem obudzony na poranny apel. Gady znały już swoje miejsce i rozumiały, że nie muszą mnie fatygować. Obudzili mnie dopiero, przynosząc śniadanie. Od razu pokazałem, by zabrali to z powrotem. Nie zamierzałem jeść plastikowych parówek…
Ktoś z moich ludzi wpłacił mi kasę na tak zwane wypiski już kilka godzin po moim aresztowaniu. Bodajże trzy razy w miesiącu daje się klawiszowi listę zakupów, którą on realizuje w więziennej kantynie[4] i przynosi do celi, więc nie korzystałem z uprzejmości państwa w postaci „posiłków”.
Tak że od początku zacząłem więzienną przygodę na swoich zasadach, dzięki czemu nie odczuwałem tak bardzo ograniczenia wolności. Robiłem swoje za murami.
I tak, nim się obejrzałem, mijały kolejne dni. Dysponowałem taką ilością wolnego czasu, że stworzyłem kilka nowych planów biznesowych.
Dzisiaj czekało mnie pierwsze spotkanie z obrońcą, choć obrona była tak naprawdę ostatnią rzeczą, jaka należała do jego obowiązków. Z podwójnego morderstwa nikt by mnie nie wybronił. Nie zamierzałem walczyć o niski wyrok, bo nie planowałem odbywać żadnego. Mogłem próbować kryć się za nieświadomością czy niepoczytalnością, ale nie zamierzałem robić z siebie wariata. Miałem honor. Zabiłem ich i nie zamierzałem się ani tego wypierać, ani z tego tłumaczyć…
Koło południa, po tym, jak mnie przeszukano i zakuto w kowbojki[5], spotkałem się w końcu z prawnikiem, którego przysłał Gentiam. Usiadłem w wyznaczonym miejscu oddzielonym od rozmówcy pleksą i podniosłem słuchawkę. Przywitaliśmy się, a następnie facet wyciągnął ze swojej teczki listę z pytaniami. Odpowiedziałem na te istotne, wiedząc, że to Gentiam potrzebuje tego wywiadu, żeby ogarnąć za pośrednictwem tego prawnika moją sprawę.
– Załatwisz mi ekstradycję do Anglii – przeszedłem do propozycji, która wydawała mi się najwłaściwsza. Liczyłem, że Gentiam także ma to w planach.
– To niemożliwe. – Facet zdziwił się, jakbym powiedział coś szalonego. – Ma pan podwójne obywatelstwo, ale nie był pan karany ani w Anglii, ani w Albanii. Nie ma podstaw prawnych, żeby ogarnąć ekstradycję. Myli pan pojęcia…
– Mecenasie – przerwałem mu niepocieszonym tonem i pokręciłem głową. Raczej nie myliłem pojęć. Nie byłem prawnikiem, ale wiedziałem, czym jest ekstradycja. Miałem świadomość, że był mi potrzebny wyrok w Anglii, i nie widziałem przeszkód, by sprawić, żebym go otrzymał… na przykład za morderstwo… z tamtego roku lub cokolwiek. Wystarczyło trochę chęci, a facet przede mną nie wykazywał nawet krzty zaangażowania. – Pogada pan z Gentiamem i zapisze sobie jeszcze kilka numerów. Zadzwoni tam pan jeszcze dzisiaj i powie, jaka jest sytuacja. Resztą zajmie się kto inny.
– Dobrze, panie Morina – burknął, notując dyktowane przeze mnie cyfry. – Ale proszę się nie nastawiać, że jakiekolwiek koneksje tu pomogą. Jednostką występującą z prośbą o ekstradycję może być tylko państwo. Zakład karny ani adwokat nie może się o to ubiegać. Poza tym zadarł pan z niewłaściwymi ludźmi. Ich macki sięgają wysoko w tym kraju i teraz robią, co mogą, żeby utrudnić pańską sprawę.
– Kontaktowali się z panem?
– Próbowali, ale może być pan pewien…
– Wiem – uciąłem. Ręczył za niego Gentiam, a on wiedział, co robi. Chciałem powiedzieć „do zobaczenia na wolności”, ale zdawałem sobie sprawę, że jeszcze przynajmniej kilka razy będę musiał go przyjąć w tym miejscu. – Zadzwoń pod te numery – powtórzyłem.
Po dokładnej rewizji wróciłem do celi, gdzie zdjęli mi całą „biżuterię”.
Tak leciał dzień za dniem. Starałem się odpoczywać, ale nicnierobienie nigdy mnie nie relaksowało. Byłem człowiekiem czynu, dlatego długo nie mogłem usiedzieć w miejscu. Dużo trenowałem. Robiłem pompki, podciągałem się na kratach, trenowałem walkę z cieniem[6]. Godzinnego spaceru nie traktowałem jako treningu, bo byłem zakuty w kowbojki, które mocno ograniczały długość kroków, a poza tym spacerniak na tym oddziale był znacznie mniejszy niż ten w areszcie śledczym. Znajdował się na dachu. Oczywiście był dobrze ogrodzony, tak by poza niebem nie zobaczyć absolutnie niczego.
Każdy kolejny dzień był stratą mojego czasu. Miałem wszystko poustawiane. Czekałem na prawnika, który da cynk, kiedy zaczynamy.
Znałem już klawiszy i wychowka, czyli wychowawcę oddziału. Był w porządku. Raczej praworządny, ale nieszkodliwy. Przynosił mi książki anglojęzyczne i zdawał sprawozdanie z tego, co mówią o mnie w wiadomościach.
– Alex, adwokat – poinformował pewnego dnia gad, otwierając kraty. Zakajdankowali mnie, potem przeszedłem rewizję. Pobieżną, ale niezbędną, by była uwieczniona na kamerach. Następnie zostałem odprowadzony do stanowiska ze słuchawką. Za pleksą nie ujrzałem jednak swojego prawnika i przez chwilę zastanawiałem się, czy w ogóle siadać. Ciekawość wygrała. Zająłem miejsce i długo mierzyłem wzrokiem gościa w drogim garniturze, zanim sięgnąłem po słuchawkę.
– Panie Morina, nazywam się Łukasz Sołtysiak. Przykro mi poinformować, ale pana obrońca zginął wczoraj. – Po tych słowach zrozumiałem, że wcześniejszy adwokat, który nie przypadł mi do gustu, był specjalnie podłożony przez Gentiama, by oszacować ryzyko. Teraz wiedzieliśmy już, jak było duże.
– Kto cię przysłał? – dopytałem dla pewności.
– Ach tak, przepraszam. Zapomniałem od razu powiedzieć. Jestem oczywiście od Gentiama Ramy. Dał mi pana pełnomocnictwo i teraz to ja będę pana adwokatem.
– W takim razie witam, mecenasie. Przejdźmy na ty. Co wiadomo?
– Oficjalnie wypadek samochodowy, a nieoficjalnie…
– Nieoficjalnie wiem – przerwałem mu. Domyślałem się, że zwierzchnicy Artura właśnie mszczą się za jego zniknięcie i właśnie oni nieśli wspomniane ryzyko. Rozmościłem się wygodniej na krześle. Michael załatwił temat Artura, to sprawiło mi nie lada satysfakcję.
– Pańska… znaczy twoja żona wystąpiła do zakładu karnego o widzenie. Zostało odrzucone dawno temu, ale myślę, że byłbym w stanie to przepchnąć. Znam zastępcę…
– Nie – znowu mu przerwałem. – Niedługo nie będzie moją żoną. Nie kontaktuj się z nią – poleciłem, zastanawiając się, jak uchronić nowego prawnika przed egzekucją, którą Dolnoślązacy już na pewno planowali. – Z nikim się nie kontaktuj – poprawiłem. – Masz do tego Gentiama Ramę i jego ludzi. Którykolwiek z moich pracowników będzie chciał się spotkać…
– Niejaki Michael usilnie próbuje się ze mną skontaktować, ale wolałem najpierw przyjść tutaj.
– Przekaż mu, że mam wszystko pod kontrolą i żeby zajmował się tylko swoimi obowiązkami. Ma trzymać siebie, moją żonę i innych ludzi z daleka od sprawy. – Przekazałem mu to już w grypsie. Nie podobał mi się fakt, że nie trzyma się rozkazów i szuka kontaktu przez prawnika.
– Tak zrobię. Chyba powinieneś wiedzieć, że twoja żona odwiedziła najlepsze wrocławskie kancelarie prawnicze. Dostałem cynk od kolegów. Wiedzą, że ja zajmuję się sprawą, więc nie podejmowali szczegółowych rozmów.
– Dobrze. Ona działa na moją niekorzyść. Kontroluj kolegów po fachu, jak możesz.
– Oczywiście. To teraz przedstawię plan działania. Niestety nie uda się tego ogarnąć „na wczoraj”.
– Rozumiem, więc jak działamy?
– Najpierw poczekamy na wyrok w Polsce, a później załatwimy, żeby odbywanie kary miało miejsce w Anglii. To tak w skrócie. Teraz zadziałamy trochę, żeby przyspieszyć sprawę. W związku z tym musimy tak to rozegrać, by była oczywista i prosta. Myślę, że da się doprowadzić do tego w dwa, trzy miesiące. Gadałem z prokuratorem. Powinien zjawić się u ciebie jeszcze dzisiaj. Podpisz mu, co trzeba, że przyznajesz się do winy. Nasi ludzie zajmą się sprawą świadków i przyspieszą termin rozprawy. – Facet był konkretny i przygotowany do zadania, którego szczegóły przedstawiał mi jeszcze dobre pół godziny. – Czy mogę coś jeszcze dla ciebie zrobić? – zapytał na koniec.
– Potrzebuję kwitu lekarskiego z zaleceniem wzmożonej pielęgnacji z powodu grzybicy.
– Załatwię ci prysznic bez tego.
– Już sobie ogarnąłem, ale niech mają podkładkę dla dyrektora.
– Dobra, jutro papier trafi do wychowawcy. Mogę też zorganizować telefon.
– Jeszcze się wstrzymam – odmówiłem. Nic, co miałem do powiedzenia, nie nadawało się na rozmowę telefoniczną. Wolałem też nie ryzykować i nie zdradzić lokalizacji swoich kontaktów przez namierzenie połączenia.
– Jeśli to wszystko…
– Mecenasie, masz ochronę?
– Tym się nie martw. Zniknę teraz na jakiś czas. Nic mi nie zrobią, ale nie będę przychodzić. W razie potrzeby kontaktujesz się na telefon Gentiama, który będzie odbierany przez słupa. Przekaże nam wiadomość.
– Do zobaczenia. – Odłożyłem słuchawkę i wstałem, by po chwili poddać się kolejnej rewizji.
Kompletny chaos. Plątałam się o własne nogi. Nie wiedziałam, w co włożyć ręce.