Klauzule tajności. Zastrzeżone. Klauzule tajności - Magdalena Winnicka - ebook + audiobook

Klauzule tajności. Zastrzeżone. Klauzule tajności ebook i audiobook

Winnicka Magdalena

0,0
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów w stałej cenie, by naprzemiennie czytać i słuchać. Tak, jak lubisz.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.

Dowiedz się więcej.

35 osób interesuje się tą książką

Opis

Romans z wybuchową mieszanką sarkazmu, pożądania i słodyczy, który po raz trzeci grozi niekontrolowanymi napadami śmiechu!

Krystian miał plan: trzy lata z dala od Polski, od Sary, od chaosu, który wnosi do jego życia. Wszystko było jasne, proste i... jak zwykle – naiwnie idealistyczne.

Bo wystarczy jedna nieplanowana przepustka, kilka świątecznych niespodzianek i zbyt wiele niewypowiedzianych słów, by cała jego misternie budowana kontrola zaczęła się sypać. Zwłaszcza gdy Sara – urocza specjalistka od łamania zasad – znowu postanawia wystawić jego cierpliwość na próbę.

Czy coś, co dawno wymknęło się spod kontroli, można jeszcze próbować ukryć?

Ściśle tajne? To już odległa przeszłość. Tajne? Chyba w snach. Poufne? Zdradzone spojrzeniem, przełamane szeptem, rozproszone śmiechem – po prostu przepadło z pierwszym pocałunkiem i roztopiło się w emocjach.

Oby chociaż to, co najważniejsze, zostało teraz… zastrzeżone.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 381

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 9 min

Lektor: Maciek SzklarzNikola Czerniecka

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Rozdział 1

Krystian

Ostatni raz spojrzałem na Sarę.

Ale dałeś dupy, majorze.

Nieprawda.

Tego musiałem się trzymać.

Nowe życie czas start…

Yeahhh…

Nie było we mnie ani krztyny entuzjazmu, gdy po cichu opuszczałem mieszkanie.

Dobra, dałem dupy, przyznaję. Niestety już za późno na myślenie, rychło w czas. Pora zmierzyć się z konsekwencjami.

Bałem się dziko. Tego, jak powoli płynie czas.

Wysiadłem z windy. Jeszcze tylko trzy lata…

Ale jesteś żałosny.

Chciałem patrzeć na pogrążoną we śnie twarz Sary, a tymczasem jedynymi elementami przeszłości były walizka i ubrania. Domyślałem się, że je też stracę, i stało się tak zaraz po kilkugodzinnej podróży.

Oczy odsłonięto mi szybciej niż ostatnio i nie uderzyła we mnie żadna ostra wiązka światła. Patrzyłem na długi korytarz z licznymi drzwiami po obu stronach, a także na zamaskowanego człowieka, który w milczeniu poprowadził mnie do pierwszego pomieszczenia. Tutaj zmieniłem garderobę.

Rozebrawszy się do naga, poddałem się szczegółowej kontroli osobistej, włączając w to kucnięcie z odkaszlnięciem i przegląd jamy ustnej. Nie byłem zaskoczony. Podpisałem na to zgody poprzednim razem, tak samo jak na użycie wariografu.

Okazało się, że urządzenie znajdowało się za sąsiednimi drzwiami. Kiedy przez nie przeszedłem, miałem już na sobie nowe ubrania, uszyte prawdopodobnie z najwyższej jakości materiałów, bo sposób, w jaki popieściły moją skórę, był wręcz oszałamiający.

Mój komfort nie ucierpiał pod naporem czujnych spojrzeń czterech par oczu. Siedzący przy długim stole ludzie byli zamaskowani, tak samo jak operatorka wariografu, która zaprosiła mnie piskliwym głosem na odpowiednie krzesło, gdy tylko wymieniliśmy kurtuazyjne powitania. To tyle. Dalej niczego się nie dowiedziałem…

I szybko nie zanosiło się na zmiany. W tym momencie nie ja tu byłem od zadawania pytań.

Musiałem natomiast na nie odpowiadać. Pierwszych kilkadziesiąt trochę mnie znużyło. Już wcześniej gruntownie sprawdzono mnie i moją rodzinę. Tymczasem podawałem jedynie podstawowe, ogólnodostępne informacje na swój temat. Było zatem pewne, że wkrótce zostanę ostro przeczołgany…

– Nie pamiętam, kiedy dokładnie, ale kurs praktycznego desantowania i szkolenie spadochronowe na pewno przeszedłem jeszcze w szkole oficerskiej.

– Aspirował pan wówczas do GROM-u – zwyczajnie stwierdzono fakt, a ja mimo wszystko potwierdziłem:

– Tak.

– Dlaczego jednak zmienił pan ścieżkę kariery?

– Próbowałem drzwiami i oknami, ale zabrakło mi pleców…

– Nie zabrakło ich panu dnia… – padła konkretna data wraz z godziną – gdy dostał pan propozycję niebywałego wręcz awansu na szefa strategicznej komórki i… ją odrzucił, żeby pojechać do Iraku. Czy miała na to wpływ afera narkotykowa w pana rodzinie? – I w ten sposób wyciągnięto brudy, po których podobno nie został żaden ślad…

– Moja ostateczna decyzja była wypadkową wielu kwestii. Wiedziałem, z jakimi wyzwaniami wiąże się takie stanowisko, i uznałem, że nie nabrałem jeszcze wystarczająco doświadczenia, to raz. Dwa, że nie kręciła mnie polityczna walka, a z tym właśnie przede wszystkim musiałbym się mierzyć. To minister pociągałby za sznurki, a ja nie jestem człowiekiem, który dałby sobie radę z obserwowaniem, jak ogon macha psem.

– Jakby pan skomentował tamte rządy?

O panowie, nie jesteście gotowi na mój komentarz…

Dyplomacja, Krystian. Dyplomacja.

– Wcale. Ze względu na tajemnice, które mnie obowiązują, przypomnę jedynie absurdalne wypowiedzi ówczesnej władzy. Jedno zdanie przeczyło drugiemu…

– Tutaj nie obowiązuje pana żadna tajemnica – wtrącił ktoś.

Wiem, kolego. Ale warto było spróbować.

– Do Iraku pojechałem w ramach ósmej zmiany… – zacząłem opowieść, a ta sama przez się mówiła, co jest nie tak z systemem. W ministerstwie uznano, że po siedmiu zmianach jest już spokojnie. W efekcie zostaliśmy wysłani jako kontyngent stabilizacyjny, mający na celu przywrócenie bezpieczeństwa i odbudowę kraju. Cała nasza artyleria składała się z dwóch moździerzy 60 mm, a okazało się, że trafiła nam się najgorsza zmiana w historii tego kontyngentu.

– Bał się pan?

Nie byłem pewny, czy to drwina.

– Tak. Nie jestem samobójcą ani szaleńcem. Choć muszę przyznać, że kiedy podjąłem decyzję o wyjeździe, byłem kompletnym ignorantem. Ponadto rozsadzały mnie wściekłość i żal. Wyprowadziłem się z domu w wieku czternastu lat. Byłem zdeterminowany i parłem naprzód. Tymczasem inny człowiek, fakt, że mój ojciec, jednak niezależna ode mnie jednostka, z którą nawet nie mieszkałem od wielu lat, prawie doprowadził do tego, że cała moja edukacja i lata szkoleń poszły na marne. Przekreślił tym samym moją przyszłą karierę – zaznaczyłem. Faceci przede mną z całą pewnością wiedzieli, że członkowie rodzin kandydatów na stanowiska w służbach specjalnych, lub choćby na krawężnika w policji, muszą być czyści. – Gdybym nie zasłużył się już wystarczająco i nie zdobył szacunku u odpowiednich ludzi…

– Znamy nazwiska oficerów, którzy wstawili się za panem. Nie odbiegajmy od wątku.

Czylimogę przestać mówić jak do przedszkolaków? Dla mnie świetnie.

– Więc jadąc do Iraku, naprawdę nie brałem pod uwagę ryzyka śmierci. Nie bałem się w ogóle. Zmieniło się to trzeciego dnia, kiedy się okazało, że nie czeka nas spokojna praca, że oberwaliśmy za kulminację błędów poprzednich zmian. Pociski leciały na nas masowo i regularnie. Atakowali trzy razy w ciągu nocy, cztery dni z rzędu. Celowali do nas jak do kaczek z rakiet kalibru nawet 240 mm, a my nie mieliśmy czym odpowiadać. Dysponowaliśmy dwoma moździerzami 60 mm, będąc w samym środku wojny. Strzelałem z nich, mimo że nie jestem artylerzystą. Warszawa zareagowała na nasze komunikaty, ale dopiero wtedy, gdy generał Sewerski zapakował w samolot ministra Michniewskiego i przywiózł go do nas, żeby ten na własnej skórze poczuł strach. Z początku chojrakował, prężył muskuły. Mówił, że na ogień trzeba odpowiadać ogniem i takie różne mądrości. Do końca życia nie zapomnę jego miny, kiedy podczas uroczystej kolacji z biskupem nastąpiła makabryczna detonacja. Ochrona rzuciła ministra na ziemię, podczas gdy ja z generałem i kilkoma innymi osobami spokojnie jedliśmy zupę.

– Dlaczego się pan nie bał?

– Zupa była naprawdę dobra – stwierdziłem. Rozbawiłem ich, mimo że nie żartowałem. Ale akurat oni to wiedzieli. Przeciętny Kowalski, myśląc o wojnie, widzi różnorakie wybuchy, czyli pewną śmierć, i w życiu nie uwierzyłby, że ktokolwiek pozwoli ministrowi, a tym bardziej biskupowi pojechać w skrajnie niebezpieczne miejsce. Tymczasem tak właśnie wyglądały realia, wizyty ważnych osobistości to nic nadzwyczajnego. Tak samo jak to, że rakieta nie trafiła akurat w ciebie. Właściwie można powiedzieć, że trzeba było mieć pecha, żeby zginąć… – Byli tam twardziele, których strach paraliżował. Wymiękali na widok rozkawałkowanych ciał. Nasze pielęgniarki zbierały je dzielnie kawałek po kawałku, podczas gdy wielu sztabowców żyło na co dzień w schronach. Później, po powrocie, beknęli przed sądem za to, że kompletnie zatracili się w strachu i nawet nie udzielili pomocy poszkodowanym1.

– Nie uwierzyłbym, gdybym tam nie był.

Zostałem zaskoczony. Nie mogłem wydobyć z pamięci twarzy człowieka, do którego należał głos. To było lata temu, a w kontyngencie mieliśmy ponad dwa tysiące osób.

– Chyba bardziej kojarzę tych, którzy wrócili do kraju nogami do góry – powiedziałem, nie rozumiejąc, dlaczego facet, zamiast zdjąć maskę, czeka, aż rozpoznam go bez tego.

– Stracił pan dużo przyjaciół?

– Tak.

– Łatwo zawiera pan przyjaźnie?

– Kwestia umowna.

– To może powie pan coś o swoim byłym przełożonym.

– Moim bezpośrednim przełożonym był pułkownik Wawrzyniak i nie lubiliśmy się do tego stopnia, że omijaliśmy się wzajemnie. Co mogłem, załatwiałem z jego szefem.

– Stosunki z generałem też miał pan napięte – stwierdził kolejny z mężczyzn.

– W żadnym wypadku – sprzeciwiłem się. – O generale złego słowa nie powiem.

– Z uwagi na wariograf?

– Z uwagi na to, że znam go tylko z dobrej strony. Lubię go, cenię i jestem mu wdzięczny za wiele rzeczy, a to, że nazywam go skurwysynem, nic nie znaczy. Taki urok naszych stosunków.

– Ma pan świadomość swojej reputacji wśród kolegów po fachu?

– Interesuje mnie opinia wyłącznie gościa, którego widzę w lustrze – odparłem.

– A czy ten gość jest z siebie dumny?

– Tak.

– Jaka relacja łączy pana z panną Sarą Lewską, córką Marka Lewskiego, pełniącego funkcję komen…

– Intymna – uciąłem ostro. Ciśnienie mi skoczyło, gdy usłyszałem to konkretne imię. Moje myśli od razu powędrowały do kobiety, która prawdopodobnie spała jeszcze w moim łóżku.

– Intymna to była kontrola osobista. Proszę odpowiedzieć, czy jest pan dumny z tej relacji.

I co niby mam powiedzieć? Sam chciałbym zobaczyć wyniki wariografu…

– Proszę o dookreślenie pytania.

– Jakie uczucia żywi pan do panny Sary Lewskiej?

Jednak proszę poprzedni zestaw pytań.

– Pozytywne.

– Próbuje pan oszukać nas czy wariograf?

– Nie próbuję ani jednego, ani drugiego. Gram w otwarte karty. Jestem świadomy własnego położenia i tego, do jak hermetycznego środowiska aspiruję. I prawdopodobnie zrobię absolutnie wszystko, żeby się do was dostać…

Mimo że chcę do domu… – tknęła mnie przelotna myśl.

– Możecie mnie przeczołgać przez wariograf – kontynuowałem twardo. – Potem sponiewierać fizycznie i spróbować zeszmacić psychicznie, poniżając maksymalnie, a ja gwarantuję tu i teraz, że wam się nie uda w żaden sposób mnie zniszczyć. Już jako dzieciak miałem styczność z „falą”. Była na porządku dziennym w internacie. Widziałem sadystyczne i skrajnie poniżające praktyki wobec młodszych. Wielu przypłaciło to zdrowiem, byli i samobójcy. Dupowłazów nie brakowało, tak samo jak garbów2. Moja ścieżka kariery od początku opierała się na determinacji i dążeniu do celu. Pokonałem swoje ograniczenia wiele razy. Biegałem maratony z pełnym obciążeniem, ignorując odciski wielkości orzechów na stopach. Przeszedłem szkolenia ocierające się o Nietzscheańską koncepcję nadczłowieka. Nie złamały mojego charakteru, tak samo jak inne skrajne warunki. Byłem w okopach. Podnosiłem się wtedy, gdy myślałem, że to niewykonalne, i robiłem kolejne sto pompek, a Irak to już w ogóle jest poza konkurencją. Tam dowiedziałem się, że jestem zdolny do cudów.

– Mhm… – Rozległ się brzmiący nieco fałszywie pomruk i zaraz dowiedziałem się, że jednak nie udało mi się zgubić głównego wątku. – To kocha pan pannę Sarę Lewską czy nie kocha?

Czy to żarty? Oni naprawdę każą mi się bawić w „kocha/nie kocha”? Dajcie chociaż kwiatek, cobym mógł odrywać płatki.

– Czy można uznać pańskie milczenie za…

– Za rozważanie, czy pojmuję esencję owego pytania – podpowiedziałem drwiąco.

– Istota tej materii wymyka się pańskiemu zrozumieniu, panie majorze Krzycki?

– Owszem, i nie pragnę zgłębić sekretu tej… materii, której istota umyka mej wyobraźni. – Musiałem zacisnąć wargi, żeby nie parsknąć śmiechem. Komedia. Czyjeś usta schowane pod maską wydały dźwięk rozbawienia.

Od tej pory rozmowa była przyjemniejsza niż dotychczas, a z każdą kolejną godziną czułem się coraz swobodniej. Maglowali mnie dobre pół dnia z przerwą na toaletę i lunch. Z opanowaniem znosiłem nawet najbardziej osobiste pytania, choć te o Sarę szargały mi nerwy, a tak się złożyło, że uczepili się tematu jak rzep psiego ogona. To, czy płaciłem jej za seks, okazało się jedną z ostatnich interesujących ich kwestii. Wkrótce podziękowano mi za szczerość, albo raczej za odpowiedzi, bo to, co wykreślił wariograf, nie było takie oczywiste. Zabrali wydruki, operator schował sprzęt i wszyscy wyszli z salki, zostawiając mnie samego na dłuższy czas. Czekałem, aż zapoznają się z analizą wyników i nastąpi kolejny punkt, w którym to mnie dla odmiany zaszczycą informacjami.

Kiedy w końcu drzwi stanęły otworem, pierwszy raz zobaczyłem twarz bez maski. I to nie byle jaką. Kobieta była młoda i bardzo urodziwa, co mnie zastanowiło.

Jak weszła do tak hermetycznego środowiska?

Czy inteligencja może iść w parze z takim wyglądem i wiekiem?

Na pewno nie. Tylko Sara ma cały pakiet: piękno, błyskotliwość, młodość i jeszcze wiele więcej.

– Proszę za mną. – Blondynka skinęła głową, na czubku której sztywny kok ani drgnął. Wyszedłem za nią na świecący pustką korytarz. Odgłosy naszych kroków rozbrzmiewały w głuchej ciszy. Po chwili kobieta odbezpieczyła drzwi jednego z pomieszczeń. Przekroczyłem próg i… aż chciało się zagwizdać.

Biała koszulka na długi rękaw oraz czarne spodnie, które dostałem do kompletu, może i były w galowych barwach, jednak wypadały blado w obecności… prezydenta. Poznałem go kiedyś, widziałem kilkukrotnie, ale teraz spotkanie było znacznie bardziej kameralne i to ja stanowiłem główny punkt programu, a nie prezydent Solski czy mężczyzna w mundurze z czterema gwiazdkami i wężykiem generalskim na pagonach. Miałem naprzeciw siebie insygnia symbolizujące najwyższy z przyznawanych regularnie stopni wojskowych i wiedziałem, kim jest noszący je człowiek. To Waldemar Morski – legenda Wojska Polskiego.

Chyba Sił Zbrojnych RP, majorze. Trochę profesjonalizmu.

Szybko obciąłem wzrokiem pozostałe trzy osoby, których ubiór zdradzał pełnione funkcje.

Byłem pod wrażeniem. Przez chwilę działałem na autopilocie. W lekkim oszołomieniu odwzajemniłem uściski dłoni, zdziwiony dostrzegając nagle, jak bogato zastawiony jest stół. Dopiero teraz poczułem zapachy. Szybko jednak przestałem zwracać na nie uwagę, bo usłyszałem:

– Widzimy pana na stanowisku szefa sztabu dywizji – powiedział do mnie jeden z generałów. Zatkało mnie. To był gigantyczny awans, który w tym momencie nie powinien się zdarzyć.

– Szef sztabu dywizji to stanowisko liniowe dające wyjście na etat generalski – zauważyłem, nie wierząc, że mówimy poważnie.

– Uważa pan, że rzucamy pana na głęboką wodę?

– Nie. Tak. Nie. Nie i tak. Oczywiście, że tak, ale…

– Ale nie dla pana? – podsunął prezydent, jakby czytając mi w myślach.

– Skromność nigdy nie była moją cnotą.

– W takim razie gratulacje, panie pułkowniku.

Że co?

O kurwa.

Zatkało mnie.

Dopiero ściskałem dłonie na powitanie, a teraz odbierałem w podobny sposób gratulacje.

Ogarnij się! Wykrztuś podziękowania, majorze.

NIE MA JUŻ MAJORA!

Jestem pułkownikiem!

Ja pierdolę. JESTEM PUŁKOWNIKIEM!!!

– Dziękuję – powiedziałem pewnie, mimo sieczki, jaką miałem w głowie.

Szok wciąż nie mijał.

Przydałaby mi się Sara…

Zostałem zaproszony na wspólny obiad, co uznałem za wyrafinowany dowcip. Przecież coś takiego jak apetyt nie istniało teraz w moim słowniku, a zebrani zdawali sobie sprawę z tego, że zwalili mnie z nóg, bo zaczęli sobie ze mnie żartować.

– Niech pan spróbuje tego, panie pułkowniku.

– Panie pułkowniku, może to?

– Dolać wina, panie pułkowniku?

Panie pułkowniku, pułkowniku, pułkowniku, pułkowniku…

To jedno słowo nie tylko bombardowało mnie z zewnątrz, ale i od środka.

W końcu zawtórowałem śmiechem rozbawionym facetom i ciśnienie powoli zaczęło ze mnie schodzić.

A wtedy przyszedł czas na kolejne bomby…

Dostałem teczkę z różnymi dokumentami. Wszystko oklauzulowane.

– Prowadzimy działalność w trybie ściśle tajnym – przypomniano mi, a potem szczegółowo wprowadzono w temat i omówiono kolejne etapy, które mnie czekały.

Przed objęciem docelowego stanowiska miałem zapoznać się z warunkami służby we wszystkich siłach zbrojnych – wojskach lądowych, marynarce wojennej, siłach powietrznych, wojskach specjalnych, wojskach kosmicznych, wojskach cybernetycznych i innych. W tym celu opracowano dla mnie cały program szkoleń teoretycznych i praktycznych. Niektóre prowadzili eksperci z amerykańskiego Delta Force i brytyjskiego SAS.

Jeszcze tego samego dnia zobaczyłem swój nowy paszport. Zdjęcie się zgadzało, tożsamość niekoniecznie.

Do drugiej co do wielkości bazy Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych miałem polecieć jako Cezary Drawski.

Widziałem kosztorys pierwszego wyjazdu szkoleniowego. Blisko trzydzieści cztery miliony złotych. Armia musi operować na takich liczbach, skoro lot samolotem wojskowym F-16 to dzisiaj minimum osiemdziesiąt tysięcy złotych za godzinę, a z pełnym uzbrojeniem i dodatkami może wynieść nawet dwieście.

To, że zainwestowali akurat we mnie, to jakby… złapać Pana Boga za nogi.

A także dowód na to, że od mojego nowego życia nie ma już odwrotu…

1 Juliusz Ćwieluch, Generałowie, Wielka Litera 2017, rozmowa z generałem Adamem Dudą, s. 280.

2 Garb – mieć plecy, poparcie kogoś wpływowego (przyp. aut).

Rozdział 2

Krystian

Jan, który wkręcił mnie do tego hermetycznego świata, mylił się co do jego szczelności. Najbardziej tajna okazała się podróż. Kiedy już wszedłem na teren amerykańskiej bazy, mogłem z powrotem być Krystianem Krzyckim.

Rzeczywistość przerosła moje najśmielsze oczekiwania. W pozytywnym sensie. Ta decyzja była strzałem w dziesiątkę.

Ubóstwiałem to miejsce, żyłem tu na maksa…

Wmawiaj to sobie dalej, a w końcu na pewno w to uwierzysz.

Teraz przeleciałem wzrokiem po wydruku z listą nieodebranych połączeń, szukając tylko tego jednego nazwiska.

Od Sary znów nic…

Przewróciłem stronę, na której widniały esemesy i maile.

Nie wysłała nawet cholernej kropki…

Moje skrzynki były sprawdzane na bieżąco, a potem podejmowałem decyzję, czy jest coś, na co trzeba odpowiedzieć. Wszystko przechodziło oczywiście przez wiele rąk, nim dotarło do odbiorcy.

Minął miesiąc, odkąd ostatni raz widziałem Sarę.

Nie żebym liczył.

Tak gwoli ścisłości to minęły trzydzieści dwa dni i osiem godzin.

Dobrze, może i liczyłem.

To dlatego, że marzył mi się polski rosół.

Tak gwoliścisłości to marzy ci się rosół w wykonaniu Sary, a nie polski rosół.

Dobrze, może i tak. To dlatego, że ona robi najlepszy rosół.

I nie tylko…

Ale tego już nie doświadczysz, pułkowniku.

Piękna Sara zapomniała o tobie. Jej życie toczy się dalej.

Tak jak twoje.

Tyle że ja nie mogę przestać o niej myśleć!

Twój pech.

Ano mój.

Byłem w szoku, że moje myśli znajdowały drogę do Sary w nawale zajęć, a te miałem od poniedziałku do niedzieli włącznie. Studia generalskie, nauka angielskiego, loty, skoki do celu, strzelanie i szereg innych nieprawdopodobnie fascynujących ćwiczeń bojowych pochłaniały mnie bez reszty. Ekipę miałem najlepszą z najlepszych. Polaków było trzydziestu i wszyscy szybko się polubiliśmy. Chłonęliśmy wiedzę w jednakowym tempie, nikt fizycznie nie odbiegał od pozostałych. Nasze charaktery pasowały do siebie, były nie do złamania, co powodowało, że mogliśmy polegać na sobie w sytuacjach skrajnie niebezpiecznych. Działaliśmy jak dobrze naoliwiona maszyna.

Prywatnie też się zgraliśmy. Czasem miałem wrażenie, że każdy z tych facetów jest moją kopią – i z wzajemnością. Nieustannie żartowaliśmy sobie, zastanawiając się, co zrobiłby któryś z naszych krewnych tudzież wrogów, gdyby zamiast na przykład jednego Krzyckiego zobaczył trzydziestu. Głośno snuliśmy przypuszczenia, rycząc przy tym ze śmiechu. Pierwszy raz w życiu spotkałem się z takim dopasowaniem grupy. Uwielbiałem tych gości. Całe szczęście, bo spędzaliśmy razem dwadzieścia cztery godziny na dobę. Czasu wolnego prawie nie mieliśmy, ale gdy taki się zdarzał i dostawaliśmy pozwolenie, wyskakiwaliśmy poza bazę – najczęściej ruszaliśmy na plażę. W trzydziestu chłopa wbiegaliśmy do morza, drąc mordy. Tak odreagowywaliśmy stresy. Nikt nie mógł nam tego odebrać.

To były zbyt rzadkie, a jednocześnie tak potrzebne nam bodźce. W jednostce byliśmy ze sobą blisko, choć niektórzy aż nadto się spoufalili. Było dwóch takich koleżków i obraliśmy ich sobie za cel żartów. Śmialiśmy się, że nasz Adaś ma chętkę na Błażeja. Podobno Kacper przyłapał ich, jak rzucali sobie „te” spojrzenia. Nie wiedziałem, co to są „te” spojrzenia między facetami, i absolutnie nie chciałem tego wiedzieć! Niemniej i tak dogryzałem im co krok. A i oni nie pozostawali bierni, wręcz bawili się najlepiej ze wszystkich. Przyjęło się, że zamiast podawać sobie grabę na przywitanie, łapali się za tyłki, by je ochronić.

– My tu się śmiejemy, ale nie zamydlicie nam oczu. Z każdym dniem nabieram więcej pewności, że naprawdę jesteście ciepli – rzucił Paweł, kiedy biegliśmy w grupie z pełnym uzbrojeniem. Słońce grzało równo, nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby poczuć, co się działo pod naszymi mundurami.

– Uuu… Ktoś tu chce się przyłączyć. Bierzemy go, Adaś?

– No nie wiem. Ja tam wolę Krystiana – mruknął tubalnym głosem „Adaś”, czyli dwumetrowy, nabity testosteronem chłop.

– Zastrzelę obu – bąknąłem ostrzegawczo.

– O yeah! Krystian będzie do nas strzelał ze swojego karabinu! – zarechotał Błażej.

– Nie podoba mi się ta opowieść i nie chcę być jej częścią. – Przyspieszyłem, żeby znaleźć się w przednim rzędzie.

– Wolisz ich podrywać? – usłyszałem za sobą niby-zawiedziony głos Adama. – Wróć do nas, misiaczku…

– Jak wrócę, to tylko po to, by wybić ci szufladę! – Naturalnie miałem tu na myśli zarówno górną, jak i dolną szczękę.

– Nie zgrywaj homofoba. Gej geja rozpozna. Każdej nocy czuję, że czekasz, aż się do ciebie zakradnę.

– O kurwa! – Wszyscy jak jeden mąż ryknęli śmiechem. Mnie z kolei daleko było do wesołości, a to przez mdłości.

– Nie zgrywam homofoba – krzyknąłem, nie zatrzymując się. – Ja nim jestem – rzuciłem, a oni dobrze wiedzieli, że to kłamstwo. Tacy jak my zyskują z czasem dość szeroką perspektywę świata i na pewne rzeczy zwyczajnie nie tracą energii. – Mam tę kwestię jednak gdzieś tak długo, jak długo omija moją dupę, i radzę wam to sobie dobrze zapamiętać przed tym, jak załaduję broń.

– Spokojnie, Krystianku! Myślisz, że jak gej, to leci na każdego? Nie podobasz mi się. Już Waldziu jest ładniejszy. – Od razu znaleźli kolejną ofiarę, a tak się składało, że amerykańscy żołnierze z powodu delikatnych rysów twarzy okrzyknęli Waldka misterem piękności.

– E! Spierdalaj ode mnie.

– Tak, Błażko. Spierdalaj od Waldka. Krysti może i nie ma buźki jak nasza laleczka, ale patrz, jaką ma dupcię.

I znów ja…

Jeśliteraz puścisz pawia, to będziesz musiał biec w zarzyganym mundurze jeszcze jakieś piętnaście kilometrów. Nie kalkuluje się to, stary.

– Adaśko, złamałbyś fiuta na tych twardych pośladach – zauważył jego przyjaciel.

Hę?

Że jakiśfiut przy moich pośladkach?

Zrobiło się maksymalnie niesmacznie. Nie przestając biec, wprowadziłem do treningu wymachy ramion, a raczej jeden wymach.

– Krzycki! Fifty push-ups! – ryknął dowódca. Pięćdziesiąt pompek to niska cena za spokój moich pośladków.

– Yeah, babe. Push…3 – szepnął Błażej i rozmasował szczękę ze śmiechem.

Ech…

– Blazes, you too!

No i tak zdecydowanie lepiej!

Uśmiechnąłem się do kolegi, który dostał ten sam rozkaz co ja.

– I spójrz, już się razem kładziemy – mruknął, waląc się na glebę obok mnie. Jakby tego było mało, zaczął mi stękać przy uchu. – O taaak… – jęczał przeciągle, trzaskając pompkę za pompką.

– Poczekaj tylko na ćwiczenia snajperskie – bąknąłem.

Tego dnia obaj robiliśmy pompki jeszcze wiele razy. Pozostali też.

I w inne dni również…

Byliśmy permanentnie obciążeni psychicznie i skrajnie wyczerpani fizycznie. Odkąd przybyliśmy do Kalifornii, zdarzyło się dosłownie kilka razy, że położyliśmy się do łóżek o ludzkiej godzinie. Wstawaliśmy natomiast szarym świtem. Czasem nie kładliśmy się wcale bądź zamienialiśmy noc z dniem.

W porze kolacji, które jakoś intuicyjnie celebrowaliśmy z chłopakami, jakby to były święta, miewałem chwile słabości. Inni wykorzystywali ten stosunkowo beztroski czas na intymne opowieści, a wtedy przychodziło mi do głowy, żeby zadzwonić do Sary. Na szczęście w Polsce był wówczas środek nocy. Podejrzewałem, że mój kaprys pojawiał się właśnie dlatego, że kusiło mnie zakazane. Jak na ironię utrzymywanie kontaktów z rodzinami nie było tak naprawdę niemożliwe. Fakt, nie mieliśmy telefonów i musieliśmy zachowywać maksymalne środki ostrożności, ale pozwalano na kontakt. W każdym razie żaden z nas nie przepadł jak kamień w wodę. Bartkowi niemal każdego ranka umożliwiano połączenie się z żoną, a my czekaliśmy, kiedy w końcu ogłosi, że urodził mu się dzieciak.

Przyszedł na świat w czwartek. Świeżo upieczony ojciec siedział w tym czasie na pokładzie myśliwca F-35, a gdyby nie były to jedynie ćwiczenia, nigdy nie poznałby płci – został „ostrzelany” koncertowo.

– Można powiedzieć, że symbolicznie zginąłeś w dniu narodzin córki. – Jeden z amerykańskich instruktorów poklepał Bartka. Zrozumiałem, bo mój angielski był już na satysfakcjonującym poziomie. Nie obawiałem się egzaminu, który zbliżał się wielkimi krokami.

– Można powiedzieć, że narodziła się królowa! – skontrował Bartek. – Byłem gotów oddać za nią życie, mimo że nawet nie widziałem jej na oczy.

– Romantyk z ciebie, co? – Śmiech pilota zmieszał się z masowymi gratulacjami. Zaraz jednak wszyscy ucichli, bo generał naszej brygady zabrał pułkownika Bartka, żeby ten mógł połączyć się z żoną.

– Farciarz – zauważył Karol, gdy pogoniono nas z powrotem do zajęć.

– Uwierz mi, żaden z niego farciarz. Mam trójkę i nic nie potrafi dać w dupę tak jak dzieciaki.

– O tak! – dołączył się inny kumpel. – U mnie na chacie jest taki mobbing, że Smith mógłby się uczyć. – Wspomniał sadystę, z którym mieliśmy najtrudniejsze szkolenie. Prawie się wszyscy wtedy przekręciliśmy i to nie były żarty, bo dwóch Czechów zginęło na jego zajęciach.

Dyskusja o szkodliwości dzieci trwała w najlepsze. Połowa z nas nie miała w tej kwestii nic do powiedzenia i też nie chciała tego słuchać. Krok po kroku oddalaliśmy się od tatuśków, ale wieczorem temat i tak powrócił. Dowództwo dało nam zielone światło na opuszczenie jednostki. Kilku Amerykanów, a także oficerów innych nacji przyłączyło się do nas, by oblać narodziny „królowej”.

KRÓLOWA JEST TYLKO JEDNA I MA NA IMIĘ SARA – chciałem krzyknąć.

I przez nią oficjalnie później stałem się obiektem żartów całej brygady…

– Ani razu nie przygruchałeś sobie żadnej Amerykaneczki – rzucił w moim kierunku jeden z chłopaków.

– Mam wysoko zawieszoną poprzeczkę, a tu nie widzę żadnej dziewczyny, która choćby zbliżyła się do moich standardów.

– Do nikogo też nie dzwonisz – zauważył inny as.

– Ty, Krysti! A może to ty masz ochotę na mnie, co? – Błażej zawadiacko poruszył brwiami i przechylił kufel z piwem. Nie piliśmy mocniejszych trunków. O świcie czekała nas musztra, nie ma zmiłuj…

– Mam ochotę zanurzyć pięść w twojej facjacie – sprecyzowałem.

Żadne słowa jednak nie działały. Już podłapali temat i nie omieszkali stroić sobie żartów z mojej orientacji w kolejnych dniach. Doszło do tego, że zamiast podawać mi dłoń na powitanie, zakrywali tyłki. Sytuacja stała się tym śmieszniejsza, że gdy wieści się rozeszły, żołnierze innych narodowości robili to samo na mój widok.

Bardzo zabawne, panowie.

Śmiałem się z tego wszystkiego, ale jednocześnie postanowiłem, że następnym razem skończę z celibatem, żeby sprawiedliwie przekazać pałeczkę geja kolejnej osobie. Dojrzałem do degradacji. Trzeba się przesiąść z porsche na malucha. Żadna nie dorówna Sarze, musiałem to zaakceptować.

Och, Saro…

Coś ty mi zrobiła?

Mimo upływających dni wciąż o niej myślałem. I ta częstotliwość rosła zamiast maleć. Cały czas jeszcze budziłem się co noc, zdumiony, że nie ma jej obok mnie. Nie wysypiałem się, ale nie narzekałem. Inni też miewali problemy i również znosili wszystko bez marudzenia.

– Kurwa… – sapnąłem, śledząc raport podczas kolacji. Dostałem go chwilę wcześniej od szefa, każdy dostał. Były w nim informacje o określonych ludziach. Mogliśmy dowiedzieć się, co słychać u tych, którzy nas interesują. Mnie interesowali krewni i parę innych osób…

Lewska.

Tylko to jedno nazwisko cię interesuje, po co się okłamujesz?

Rzeczywiście… Mój wzrok od razu odnalazł dane na jej temat. Stąd wiedziałem o jej wciąż pogarszających się wynikach w nauce. Zawaliła aż pięć przedmiotów. Na szczęście do końca semestru miała jeszcze prawie dwa miesiące.

– Dalej nie chcesz zainterweniować? – Zbyszek, który przepytywał mnie, gdy byłem podpięty pod wariograf, często przylatywał do jednostki w Kalifornii. I miałem wrażenie, że wyłącznie po to, żeby ze mnie drwić.

– Poradzi sobie – bąknąłem cicho. Nie chciałem, by ktokolwiek podłapał temat. Kumple zaraz wzięliby mnie na spytki, ja nic bym nie powiedział, ale oni i tak szybko stworzyliby własną historię. W tej kwestii nie byłem do nich podobny. Tutaj każdy chętnie dzielił się sprawami, które dla mnie stanowiły szczyt intymności. Nie udało mi się jednak zachować prywatności. Wyskoczyłem do łazienki, nie było mnie dosłownie pięć minut. W tym czasie kumple pogadali sobie ze Zbyszkiem od serca. Facet pewnie myślał, że Sara nie jest żadną tajemnicą, skoro wszyscy tu plotkują o wszystkim i nie ma tabu…

– Krystiii, bracieee…

– No, no, no!!!

– Teraz wiadomo, co znaczy wysoko zawieszona poprzeczka!

– Czy ta twoja dziecinka jest już wychowana?

– Masz polot!

– Jak on ma, to i ja! Jesteśmy jak bliźniaki!

– I ja!

– Przecież my wszyscy mamy jednakowy urok osobisty. Gdzie nasze nastolatki?

No to kibel.

Możemy wrócić do czasów, gdy robiliście ze mnie geja?

Po tygodniu byłem niemal pewny, że wolałem być gejem. Kumple nie dawali mi żyć. Nagle wszyscy zaczęli określać swoje partnerki mianem „moja stara”.

Moja stara powiedziała to, moja stara zrobiła tamto, a moja stara to już się urodziła stara…

Temat mojej młodej dziewczyny nie tylko nie schodził z pierwszego miejsca, ale nawet zdołał jeszcze urosnąć…

Dziś siedzieliśmy w auli, przyswajając zasady pewnej taktyki, kiedy drzwi się otworzyły.

– Pułkowniku Krzycki! – zawołał dowodzący z wyrazem rozbawienia na twarzy. – Niespodziankę niosę! – zaanonsował.

Westchnąłem na znak rezygnacji. Czułem bowiem, że czeka mnie kolejny żart. Inni już zacierali ręce. Parskali śmiechem, choć – tak jak ja – nie wiedzieli, o co chodzi.

Wszystko jednak nagle zniknęło, gdy usłyszałem głos Sary.

– Cześć, panie Tyryryry… Wiem, że… Rozumiem… Ja…

To jąkanie… Jak mi go brakowało…

– Chodzi o to, że… Ech… Nie wiem, po co tak uważam na słowa, skoro i tak tego nie usłyszysz…

Słyszę, aniołku… Pojąkaj się jeszcze.

– Minęła północ i pomyślałam, żeby ci przypomnieć, że mam urodziny. Dwudzieste, panie Krystianie. – Jej chichot teraz nie brzmiał jak ten, który zapamiętałem. Był nieprawdziwy… – Jestem pewna, że chciałbyś być pierwszy, który złoży mi życzenia, więc… No więc… daję ci tylko znać, że złożyłam je sobie od ciebie równiutko sekundę po dwudziestej czwartej – dopowiedziała. Rozbawiła mnie tym. Spojrzałem na zegarek. Nagranie było świeże. W Polsce dochodziła teraz pierwsza w nocy. – Prezentem też się nie przejmuj, z rana kupię sobie kwiaty, takie same jak te, które mi dałe… – W tym momencie nagranie się urwało, a ja się otrząsnąłem. Panowała głucha cisza i wreszcie zdałem sobie sprawę, gdzie się znajduję i że moja prywatność została pogwałcona.

Chuj z prywatnością.

Raptownie wbiłem mordercze spojrzenie w typa, rozkazując mu w ten sposób, żeby puścił mi drugą część.

– Nie ma więcej.

W efekcie rozległ się chóralny aplauz. Okrzyki zmieszały się z wilczym wyciem, gwizdami i oklaskami.

– Zadzwońmy do niej! – rzucił Centyl.

Że co, proszę? My?

– O tak! – poparł go inny.

– Panie Krystianie! Twoja dziewczyna jest naszą dziewczyną. Uważam, że wszyscy powinniśmy do niej zadzwonić – zarechotał dziko Błażej.

– Wykluczone – warknąłem ostro. Pojąłem, że mimo żartów naprawdę chcieli to zrobić, i wiedziałem, że dowództwo mogłoby się zgodzić. Naszym bezwzględnym zobowiązaniem było dochowanie tajemnicy w kwestii tego, kim jesteśmy, gdzie jesteśmy, dla kogo pracujemy i co robimy. To wszystko jednak można zgrabnie ominąć podczas rozmów.

– No weź, Krystiii… – jęknął błagalnie Krzysiek. – Znaczy się panie Tyryryryryry… Nasze stare urwałyby nam jaja, twoje też, gdybyśmy zapomnieli choćby o ich imieninach.

– Walić nasze stare. Zadbajmy o naszego małego ptaszka!

– Sara!

– Sara! Sara!

– Sara! Sara! Sara!

Grupowe skandowanie nie pozwoliło mi zachować powagi.

– Yeah! Zgodził się! Dzwonimy! Dowódco! Ogarnie dowódca temat?

Hę?

– Nie wiem, w którym momencie uznaliście Sarę za „naszą”, ale wyprowadzę was z błędu…

Wara, panowie, bo rozstrzelam wszystkich i powieka mi przy tym nie drgnie. Czy to jasne?

– Uuu!!!

– Miłość rośnie wokół nas… – zaśpiewał Centyl.

– To nie czas na droczenie się, Krystek. Nasza Sara czeka. Wyobrażasz sobie jej minę, gdy ujrzy trzydziestu panów Krystianów zamiast jednego?

– To ją naładuje!

– Już nigdy nie będzie tęsknić.

– Nie, dziękuję – uciąłem. Ogromny fart, że Amerykanin prowadzący wykład upomniał się o atencję. W efekcie musieliśmy wrócić do zajęć. Szczęśliwie w porze naszej kolacji w Polsce był środek nocy, a zatem Sara nie miała dłużej urodzin…

W kolejnych dniach myślałem tylko o tym, że nie złożyłem jej tych cholernych życzeń. Moja żelazna zasada, by niczego w życiu nie żałować, nie funkcjonowała poprawnie. Decyzyjność też szwankowała…

Tymczasem szybko zbliżał się potencjalny wyjazd do kraju. Dostaliśmy przepustki na okres świąteczno-noworoczny. Chętni mogli polecieć do Polski… Nie wiedziałem, do której grupy należę. Mniejszość, choć i tak znaczna, ci bez zobowiązań wobec innych, postanowiła w tym czasie zwiedzić kilka stanów. W końcu i ja potwierdziłem chłopakom, że do nich dołączę.

– O yeah! Ostatni kawaler na pokładzie! – Adam zaklaskał.

– Och nie! – skontrował Błażej. – A co z Sarunią? Ta dziecinka pewnie dalej wierzy, że Mikołaj istnieje. Musisz do niej lecieć! Nie podniesiesz jej, żeby mogła założyć gwiazdkę na choince?

– Spokojnie, stary. My z Witkiem mamy blisko do Wrocka. Odwiedzimy naszą Sarę.

– A i ja podjadę, żaden problem. Podpowiedz tylko, czy lalka Barbie będzie odpowiednim prezentem w jej wieku, czy dzisiejsze nastolatki bawią się innymi zabawkami?

– Spierdalaj – bąknąłem, maskując to słowo kaszlem.

– Ty brutalu…

– Właśnie! Panowie! Nie wiem jak wy, ale mnie stara nie wpuści do domu, jeśli jej czegoś nie przywiozę ze Stanów.

– Stara jak stara, ale moje poczwarki oczekują walizki fantów.

– Ja też bym poszedł do jakiejś galerii. Zastanawiam się, czy się nie oświadczyć, więc chyba przydałoby się kupić pierścionek – palnął Drwal, choć przez ostatnie trzy miesiące wielokrotnie podkreślił, że nie wierzy w instytucję małżeństwa. Tak jak ja…

Gwoliścisłości, dwa miesiące, jedenaście dni i jakieś… trzy godziny.

Tyle nie widziałeś pani Sary.

Rozmowy w tak dużej ekipie nie były proste, bo z reguły w jednym momencie głos zabierało kilka osób, a gdy doda się do tego śmiechy i okrzyki, trudno zapanować nad harmidrem…

– Ty?

– Nie rób tego!

– Tak jest! Gratulacje słusznej decyzji.

– Wspomnisz moje słowa, będziesz żałować.

– Popieram.

– Wyjdziesz na tym jak Zabłocki na mydle.

– Radzę od razu odkładać na alimenty.

– I pampersy.

Każdy wtrącał swoje trzy grosze, aż w końcu główny zainteresowany znalazł odpowiedni moment, by się odezwać.

– Spokojnie, panowie. Rozważam oświadczyny jedynie, żeby urobić Malwinę. Źle znosi moją nieobecność, więc pomyślałem, że to ją udobrucha chociaż na kilka kolejnych miesięcy.

– Jak już sobie nie radzi, to pęknie prędzej czy później.

– Moja też grozi, że dłużej nie wytrzyma. Chyba ze mną zerwie w święta.

– Romantycznie…

– To nie wracaj wcale. Dawaj z nami na tripa.

– Nieee… odpadam mimo wszystko. Mam jeszcze mamuśkę. A dziewczyna nie ta, to następna.

– Dziewięćdziesiąt dziewięć procent kobiet nigdy nie zrozumie, że służba zawsze będzie na pierwszym miejscu.

– Mnie się trafiła wyrozumiała.

– Moja stara zrozumiała po wielu latach. W zasadzie mam wrażenie, że woli, jak mnie nie ma.

– Nie boisz się, że puszcza się z listonoszem?

– Mamy listonoszkę.

– Moja puszcza się na bank, ale… co zrobić. Takie życie…

– Życie?

Oburzenie niektórych kontrastowało ze spokojnymi twarzami tych, którzy zdawali się akceptować taki stan rzeczy.

– Zajebałbym, gdybym się dowiedział, że moja mnie zdradza.

– Nic byś nie zrobił…

– Może i nic głupiego, ale na pewno bym z nią nie był.

– Już teraz cię nie ma, jakbyś nie zauważył.

– Związek nie kończy się na…

Polemika, rady i wymiana poglądów na temat miłości trwały w najlepsze.

– Zawsze byliście tacy żałośni czy wizja rychłego powrotu do innej rzeczywistości sprawiła, że nagle coś wam przeskoczyło w głowach? – parsknął Adam.

Popieram kolegę.

Stałem jak słup soli i zastanawiałem się, po co im to wszystko… Ich obawy i zmartwienia były dla mnie argumentami przemawiającymi przeciw miłości. Dlaczego ludzie podejmowali decyzje wbrew zdrowemu rozsądkowi? Związki nie szły w parze ze służbą! I Szyszka dobrze to ujął, mówiąc:

– Zwróćcie wolność tym kobietom! Uwolnijcie je od siebie i zajmijcie się swoją pierwszą i jedyną prawdziwą miłością: walką, która możliwe, że zakończy wasze życie szybciej, niż wygląda to w przypadku przeciętnego narzeczonego, męża, ojca, osobnika na bezpiecznej posadce…

– Nie uważacie za hipokryzję tego, że krzywdzicie osoby, które rzekomo kochacie najbardziej na świecie?

Tym razem kawalerowie postanowili przedstawić swoje poglądy. Teraz i ja miałbym dużo do powiedzenia, ale dowódca poprosił mnie do biura. Spojrzałem na zegarek. Zostało piętnaście minut do zebrania, na którym mieliśmy przedstawić swoje plany, by jednostka mogła zorganizować loty, hotele i cokolwiek trzeba.

Skonsternowany miną mężczyzny usiadłem naprzeciw niego przy biurku i czekałem, choć już wiedziałem, że to, co usłyszę, mi się nie spodoba.

– To nic pewnego… – zastrzegł na starcie.

Jasssne. Wszystko, co zaczyna się od tych słów, jest pewne w chuj.

– Jestem gotowy. Wal.

– Zauważono pewną tendencję u naszej Sary…

Mojej Sary! Tendencję do coraz gorszych wyników w nauce?

– Do?

– Do tycia, Krystian.

Hę?

– Eee… Okeeej… Jeśli to kolejny żart, tooo… mogłeś go przytoczyć na forum. Może chłopaki by się pośmiały, bo ja nie zamierzam. Dieta mojej dziew… dieta Sary – poprawiłem się szybko. Widać dowcipy za bardzo weszły mi w krew. – Odjebcie się już od niej. To trochę niesprawiedliwe, że dziewczyna nie wie, że jest sławna na całą jednostkę, zarówno wśród rodaków, jak i żołnierzy innych nacji, włączając w to generałów.

– Analitycy podsunęli, że może być w ciąży, i… pomyślałem, że może chciałbyś to sprawdzić, zamiast oglądać Statuę Wolności.

Eeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee…

3Yeah, babe. Push (ang.) – Tak, mały. Pchaj…

Rozdział 3

Sara

Na górze róże, pani Saro.

Czy naprawdę tak powiedziałeś, czy mi się to tylko przyśniło?

Salę wykładową wypełniły radosne dźwięki, więc i ja się zaśmiałam, automatycznie. Nie uzewnętrzniałam bólu, który nosiłam w sercu, lecz myślałam o nim tak często, że rzadko byłam w stanie skupić się na tym, co tu i teraz. Karmiłam się tym bólem, delektowałam…

– Ale suchar – szepnęła Oliwia między urywanymi salwami.

– Prawda? – ni potwierdziłam, ni się zgodziłam.

– Ha! Przyłapana! Znowu nie wiesz, o co chodzi – zauważyła. Nic sobie z tego nie robiłam. Cała grupa znała moją historię, choć niekoniecznie prawdziwą wersję.

– Sarenka, ty się lepiej odkochaj, inaczej zawalisz studia – powiedział siedzący po mojej lewej Arczi.

– Miłość to piękny i podstępny zdrajca – przyznałam, wzdychając sentymentalnie. Byłam szczęśliwa w swoim nieszczęściu. To, co przeżyłam z Krystianem… To stanowiło największą wartość w moim życiu i miałam świadomość, że do końca moich dni będę czerpała z tego siłę. Taka miłość zdarza się raz na milion, stąd wiedziałam, że nie zdołam znaleźć drugiego mężczyzny, z którym połączyłoby mnie wyjątkowe uczucie potrafiące przenosić góry.

Góry…

Na GÓRZE róże…

Na dolefiołki…

Trącenie w ramię wyrwało mnie ze świata, do którego odpływałam z taką przyjemnością, że nie umiałam ani nie chciałam tego powstrzymywać. I to wszystko pomimo tego, jak wściekła byłam na Krystiana. Jak on mógł mi to zrobić!? I to w taki sposób?! Gdyby ponownie stanął na mojej drodze, nie odezwałabym się do niego do końca życia.

– Sara?

– Hę? – Zerknęłam na przyjaciółkę.

– Jedziemy po zajęciach poszukać kiecek na sylwestra?

– O tak! – odezwałam się nieco za głośno. Spojrzenia, które przyciągnęłam, szybko jednak wróciły na przód sali, a ja mogłam kontynuować plotkowanie z Oliwią. Powinnam robić notatki, ale sukienka była teraz ważniejsza niż nauka. Mimo że nie potrzebowałam jej na sylwestra…

Choć realnie groziło mi powtarzanie całego semestru, policyjna wigilia miała wyższy priorytet. Tata nie wiedział o moich problemach na uczelni, które zamierzałam rozwiązać przez pilną naukę w czasie przerwy świąteczno-noworocznej. Oczekiwał natomiast ode mnie, żebym dobrze się prezentowała podczas sobotniego wieczoru. Problem w tym, że nie mieściłam się w żadną wiszącą w mojej szafie kreację. Już przygotowywałam się psychicznie na niepochlebny komentarz, jaki rzuci w moją stronę ojciec. Eleganckie ubranie z pewnością wydobędzie na wierzch moje dodatkowe kilogramy, które na co dzień ukrywałam, praktykując modę w stylu oversize…

– Idę po płaszcz do szatni, widzimy się na dole.

Na DOLE…

Na dolefiołki…

A my się kochamy jak dwa aniołki…

Och, panie Krystianie… Gdzie jesteś?

Dziękuję, że sprawiłeś, że moje życie stało się piekłem i niebem zarazem.

– Sara! – Ostre szturchnięcie przywołało mnie do rzeczywistości.

– Hm? – Zamrugałam pospiesznie, skupiając całą uwagę na Oliwii.

– Żyjesz? – Ściągnęła brwi, zmartwiona.

– Tak… – Uśmiechnęłam się.

– Ale jakim kosztem! – zarechotał Arczi. – Ty, Oliwka, rozejrzyj się na mieście za jakimś gachem dla naszej Sarenki. Jestem ciekawy, co by było, gdyby zakochała się w kimś realnym. Obstawiam, że przemieniłaby się w pomnik.

– Jesteś głupi – stwierdziła Oliwia, nie powstrzymała jednak śmiechu. Nikt nie wierzył, że mam narzeczonego. Zostałam zmuszona do takiego kłamstwa, żeby mieć spokój z chłopakami. Bo aż trzech studentów zainteresowało się mną na początku semestru. Byłam ładnie opalona po wakacjach i mimo że Krystian dosłownie się zdematerializował, jego miłość wciąż była żywa i rozpromieniała moją twarz. To właśnie to musiało dodawać mi atrakcyjności, którą nagle dostrzegli przystojni koledzy.

Mój sposób na narzeczonego podziałał na amantów, chociaż wszyscy inni mieli mnie za kłamczuchę. Nie przejmowałam się tym. Zastanawiałam się natomiast, jak osiągnąć ten sam cel z tatą, który będzie próbował zeswatać mnie z jakimś synem znajomego na służbowej wigilii. Metoda na narzeczonego z oczywistych względów nie wchodziła w grę…

A może to już czas, żeby ruszyć do przodu?

Nigdy cię nie zapomnę, panie Krystianie, co to to nie. Możesz być pewny.

Ale życie toczy się dalej, prawda?

Gdybym nie wiedziała, że te słowa padły na długo przed tym, zanim się urodziłeś, pomyślałabym, że to ty je wymyśliłeś…

Jestem pewna, że pragniesz, abym była szczęśliwa. Nic nie dorówna szczęściu, jakie czułam przy tobie, ale postaram się czerpać z życia garściami i nie być jak bohater „Cierpień młodego Wertera”…

Udało mi się kupić sukienkę, której głęboka czerń pięknie ukryła moje niedoskonałości. Odcięcie w talii okazało się świetnym trikiem. Koronkowe rękawki i delikatny dekolt na plecach dodawały całości szczypty pikanterii i nowoczesności, a wszystko to razem sprawiało, że prezentowałam się z niewymuszoną klasą, nad wyraz elegancko. Tak przynajmniej mi się wydawało, ale ostatecznym testem miał być tata.

Kiedy mu się pokazałam, zmrużył oczy i prześwietlił mnie od stóp do głów.

– Gdyby nie te nogi, miałabyś szansę zostać miss.

– To twoje geny stworzyły mnie taką, a nie inną – zauważyłam.

– Myślę, że matki – szepnął. – Tak czy siak, ciesz się, mogło być znacznie gorzej! – zarechotał. – Baśka!!! Wychodzimy!!!

– Pięć minut! – Z łazienki dobiegł głos mamy.

– Pięć w twojej skali czy rzeczywistej? – bąknął cicho i wyjął telefon, tym samym zapominając o moim istnieniu. Przypomniał sobie, że im towarzyszę, dopiero gdy byliśmy na miejscu i nadszedł czas na networking4.

Tata nie tylko próbował zadbać o to, bym nie została starą panną, ale też wprowadzał mnie w swoje środowisko i pilnował, żebym znała, kogo trzeba, kiedy jego zabraknie.

Kręciłam się więc teraz wokół własnej osi, witając ze znajomymi i nieznajomymi. Starałam się nie zerkać na zastawiony pysznościami stół, mimo że czułam, jakbym przymierała głodem. I to do tego stopnia, że rozbolała mnie głowa. Nic dziwnego, że rzuciłam się na jedzenie, gdy w końcu nadarzyła się okazja. Nakładałam na talerz więcej, niż byłam w stanie zjeść, ale dosłownie każda potrawa mnie kusiła. Nie miałam nic w ustach od śniadania, dlatego nie mogłam się zdecydować, czy spróbować najpierw słodkiego, czy tradycyjnie zacząć od barszczu z uszkami. W efekcie jadłam na zmianę… I dość szybko tego pożałowałam. Zmuliło mnie i naprawdę bałam się o osobnika, który pierwszy zakręci mną w tańcu.

Wigilie w policyjnym świecie, jak każde inne święto, były jedynie pretekstem do hucznej zabawy i chełpienia się pagonami na mundurach. Mocny alkohol polano do kieliszków jeszcze przed zupą i uzupełniano systematycznie. Niektórzy nadali takie tempo, że gdybym piła, byłabym już martwa albo płukano by mi żołądek na SOR-ze.

– Chodź, poznasz młodego Skalskiego. – Tata miał chyba na myśli syna ministra sprawiedliwości, podobno chłopak na co dzień mieszkał w Warszawie. To z całą pewnością plus dla mojego ewentualnego związku… – Jest młodszy od ciebie, matura dopiero przed nim, ale daleko zajdzie. Już jego ojciec o to zadba, a jak nie on, to wujek, który jest biskupem. A coś ty taka brudna? Jakbyś świnię ssała!

Zaskoczył mnie. Dyskretnie uniosłam dłoń do twarzy i przetarłam okolice ust.

– Idźże się ogarnąć. Szybko, zanim inna sprzątnie ci towar sprzed nosa – pogonił mnie. Pokusa, żeby spędzić w łazience dostatecznie dużo czasu, by „towar” ktoś zdążył „sprzątnąć”, była duża, ale instynkt samozachowawczy nakazywał mi posłuszeństwo wobec taty. Dlatego już po chwili dołączyłam do niego ze świeżą warstwą szminki. Jednak chciałam ją natychmiast zetrzeć, gdy zobaczyłam obiekt ataku ojca. Dziecko. Właśnie takie sprawiał wrażenie i nawet gdybym zmyła makijaż, dalej bym do niego nie pasowała. Ten chłopak nie podobał mi się wizualnie i byłam absolutnie przekonana, że w jego charakterze też nie znajdę niczego atrakcyjnego. A kiedy zdałam sobie sprawę z mojego negatywnego nastawienia, upomniałam się w myślach, ale to niczego nie zmieniło…

Do żadnego nie będziesz pasować.

Żaden ci się nie spodoba.

Każdy będzie dzieciakiem przy Krystianie.

Nie możesz ich porównywać…

Pogódź się z tym, że w twoim życiu nie będzie fajerwerków i pożądania.

Możesz za to stworzyć relację opartą na szacunku, a jeślidopisze ci szczęście, jakaś odmiana miłości przyjdzie z czasem.

Do tego kolesia na pewno nic nie poczuję!

Nie, do niego nie.

Ale przywitanie to nie ślub.

Śmiało, Sara…

Z uśmiechem uścisnęłam dłoń chłopaka. Rozmowa nie kleiła się od samego początku, lecz kiedy nasi ojcowie się wycofali, to już zrobiło się naprawdę odpychająco. Byłam na tyle uprzedzona, że nawet nie zapamiętałam imienia juniora. Nie umiałam na niego patrzeć. Może nie był brzydki, może był przystojny, nie potrafiłam ocenić, bo nic mnie to nie obchodziło. Nie chciałam wiedzieć, jaki ma charakter. Mógł być alfą i omegą, NIC MNIE TO NIE OBCHODZIŁO.

Panie Krystianie, coś ty mi zrobił?

Nienawidzę młodego człowieka przede mną, mimo że go nie znam.

Na górze róże, na dolefiołki.

Gdzie jesteś?

Co robisz?

Jak często myślisz o swojej pani Sarze?

– Można się przyłączyć czy wolicie milczeć we dwoje? – Dłoń jakiegoś mężczyzny wyrosła mi przed oczami. – Porucznik Dawid Skalski – przedstawił się. A więc to starszy brat typka, z którym stałam. Nie spodobało mi się, że podkreślił swój stopień oficerski. Sama mogłam to stwierdzić dzięki pagonom, które widziałam na jego mundurze, dlatego uznałam, że jest nazbyt dumny. Studia oficerskie kończy się stopniem podporucznika. Z takimi plecami szybko awansował na porucznika, żaden wyczyn. Następny w kolejności był kapitan, a potem poprzeczka przeskakiwała na oficerów starszych: major, podpułkownik i pułkownik. Ostatnie stopnie wojskowe to już tylko generalskie: generał brygady, generał dywizji, generał broni i najwyższy – czterogwiazdkowy. Teoretycznie istnieje w systemie wojskowym jeszcze honorowy stopień marszałka Polski, jednak od dziesięcioleci nie został przyznany żadnemu generałowi.

Przed tobą daleka droga, kolego, ale wierzę, że rodzina pomoże ci zdobyć cele, bo sam, z takim ego, raczej niewiele byś zdziałał.

Przestań oceniać ludzi!

On nic ci nie zrobił.

Poza tym, że nie jest Krystianem…

– Sara. – Skinęłam głową, podając Skalskiemu dłoń.

– Sara… – powtórzył, nie pozwalając mi na cofnięcie ręki. – Piękne imię.

Co za banał…

– Prawda? – mruknęłam i powstrzymałam się od przewrócenia oczami.

– Zatańczymy? – Wyszczerzył się, pokazując wszystkie zęby.

Proste i białe, ale nie tak piękne jak Krystiana, kolego.

– Jeśli… twój brat nie ma nic przeciwko, że go zostawimy – odparłam kurtuazyjnie.

Proszę, miej coś przeciwko.

Chłopak tylko wzruszył ramionami.

Czy to znaczy, że masz coś przeciwko?

Proszę, niech to znaczy, że masz coś przeciwko.

– Wobec tego zapraszam. – Dawid może i miał się za szarmanckiego, ale pociągnął mnie, jakbym była workiem ziemniaków, a nie kobietą.

Krystian zawsze obchodził się ze mną, jakbym była królową.

Ale w rzeczywistości byłaś dla niego nikim. Nikt nigdy nie potraktował cię gorzej.

Tak, i dlatego, NIGDY PRZENIGDY mu nie wybaczę…

Myślałam o Krystianie, stawiając krok za krokiem. Myślałam tak bardzo, że pochłonęło mnie to całkowicie. Ocknęłam się wraz z ostatnimi taktami piosenki i doznałam szoku. Wtulałam się w obcego mężczyznę z przymkniętymi powiekami, żeby oszukać samą siebie. Tak bardzo pragnęłam poczuć ramiona Krystiana, że wykorzystałam Dawida. Musiałam natychmiast podziękować za taniec i wyjść zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie zdążyłam jednak tego zrobić, bo już rozbrzmiał kolejny utwór. Dawid, nie luzując uścisku, spuścił dłoń tak nisko na moje plecy, że wytrzeszczyłam oczy. Potknęłam się przy obrocie, przestałam czuć własne nogi. Chciałam… Potrzebowałam chwili przerwy. Bardzo. Tak bardzo, że zareagowałam bezwarunkowo. Odepchnęłam się, wyrywając się z uścisku. Nie panowałam nad emocjami. Wyleciałam jak z procy. Cel był tylko jeden. Główne wyjście… Mróz… Noc…

Krystian.

Odeszłam od zmysłów?

O Boże…

Naprawdę widzę Krystiana.

O BOŻE! NAPRAWDĘ ODESZŁAM OD ZMYSŁÓW!!!

4 Networking – nawiązywanie relacji biznesowych w celu współpracy, wymiany wiedzy i umiejętności. Źródło: poradnikpracownika.pl.

Redakcja: Beata Kostrzewska/www.grafikaslowa.pl

Korekta: D.B. Foryś/www.dbforys.pl

Skład, przygotowanie do druku i e-booki: D.B. Foryś/www.dbforys.pl

Projekt okładki: Justyna Sieprawska/justynaes.portfoliobox.net

Ilustracja na okładce: Ida Chańko/www.instagram/sernik_o_polnocy

Zdjęcie do tła: Harryarts/www.freepik.com

Grafiki w treści: www.freepik.com, www.pixabay.com

Copyright © Magdalena Winnicka

Copyright © Rs-cars Mariusz Nowak/Natios

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Wydawnictwo Natios

www.natios.com.pl

Wydanie I

Wrocław 2025

ISBN 978-83-969669-7-1