Przeszłość praktyczna - Hayden White - ebook + książka

Przeszłość praktyczna ebook

White Hayden

0,0

Opis

Przeszłość praktyczna to kolejny tom antologii tekstów uznanego za najwybitniejszego teoretyka historii w świecie anglojęzycznym, amerykańskiego badacza teorii i historii historiografii - Haydena White’a. Po wydanej przez Universitas w 2000 roku Poetyce pisarstwa historycznego (red. Ewa Domańska i Marek Wilczyński; wydanie II poprawione i uzupełnione 2010) oraz tomie Proza historyczna (red. Ewa Domańska, 2009), proponowany zbiór będzie zawierać zarówno nowe teksty White’a opublikowane w ciągu ostatnich sześciu lat, jak i artykuły starsze, które warto przywołać w związku z rosnącym w Polsce zainteresowaniem posthumanizmem, utopią, myśleniem systemowym, postkolonialnym podejściem do badań przeszłości Europy Wschodniej, oraz współczesną sztuką jako medium badania przeszłości. Książka składa się z jedenastu artykułów poprzedzonych wstępem Haydena White’a przygotowanym specjalnie dla przygotowywanego tomu, posłowiem Ewy Domańskiej, aktualną bibliografią prac White’a oraz indeksem osób i pojęć. Wybór zawiera zarówno teksty teoretyczne, jak i analityczne, które ukazują warsztat badawczy White’a i stanowią egzemplifikację jego podejścia do badania tekstów. Ponadto tom podejmuje kwestie społecznej użyteczności historii. W ujęciu White’a, dostarcza ona wiedzy pozwalającej na rozwiązywanie problemów dnia dzisiejszego zarówno jednostce, jak i wspólnocie. Wybrane artykuły ujawniają także moralizatorski aspekt pisarstwa amerykańskiego badawcza, za którego podejściem stoi bardzo konkretna wizja ludzkiej podmiotowości wywodząca się z egzystencjalizmu koncentrującym się na kwestii wyborów i odpowiedzialności. Pokazują one, że w przypadku White’a należałoby mówić nie tyle o jego filozofii historii, ile o specyficznej, konsekwentnie przez niego propagowanej filozofii podmiotu, która stoi w centrum jego widzenia historii i z której wypływa proponowana przez niego refleksja na temat wyobraźni, języka, dyskursu i narracji.

Konkretne problematyka rozpatrywana w logicznym następstwie, unikanie scjentystycznego żargonu, przejrzysty wywód, który pozwala śledzić argumentacje, a także jasno zdefiniowane pojęcia ułatwiające zrozumienie charakterystycznej dla White’a siatki kategorialnej – te wszystkie cechy stylu Autora powodują, że jego teksty są przystępne i przyjazne nawet dla czytelników, którzy nie zajmują się teorią literatury czy teorią i historią historiografii, a zainteresowani się relacjami między literaturą i historią, faktem i fikcją oraz ogólnie epistemologicznym, estetycznym i etycznym wymiarem pisarstwa produkującego wiedzę o przeszłości.

Przeszłość praktyczna jest książką podręcznikową, przeznaczoną nie tylko dla pracowników i studentów instytutów polonistyki i historii, gdzie prace Haydena White’a weszły do kanonu literatury obowiązkowej, lecz także dla archeologów, antropologów, historyków sztuki, kulturoznawców i socjologów, zainteresowanych literackim wymiarem humanistycznego dyskursu naukowego, społecznym użytkowaniem wiedzy o przeszłości (badania pamięci, tożsamości), jak i awangardowymi podejściami w badaniach humanistycznych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 419

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Podziękowania

Dziękuję Haydenowi White’owi za pomoc, wyrozumiałość ipoświęcony czas, które towarzyszyły przygotowaniu tego tomu. Szczególne podziękowania jestem także winna Panu prof. UAM dr. hab. Mirosławowi Lobie za przetłumaczenie fragmentów zpism Giacomo Leopardiego oraz Pani prof. UAM dr hab. Agacie Stankowskiej za konsultacje iuwagi redakcyjne. Dziękuję też prof. dr. hab. Bogusławowi Bakule, dr Izabeli Curyłło-Klag, Panu Wojciechowi Dudzie, dr hab. Bożenie Kucale, dr Iwonie Kurz oraz dr Marii Annie Potockiej– redaktorom tomów iczasopism za pozwolenie na przedruki zamieszczonych wtej książce artykułów Haydena White’a. Dziękuję także Panu Piotrowi Namiocie za przygotowanie do publikacji zdjęcia Autora. Za stymulację intelektualną, atakże pomoc wsporządzaniu indeksu iwpracach redakcyjnych dziękuję zaś magistrantom Instytutu Historii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza wPoznaniu: Paniom Annie Prus iMagdalenie Twardowskiej oraz Panu Tomaszowi Wiśniewskiemu.

Ewa Domańska

Przedmowa

Walka o funkcjonalne podejście do języka

jest zasadniczo obroną znaczenia,

która z kolei prowadzi do obrony wartości.

Krystyna Pomorska1

Od wielu lat krytycy moich publikacji zarzucają mi, że nie poświęcam należnej uwagi „fazie badawczej” dociekań historycznych, koncentrując się bardziej na formie pisarstwa historycznego niż na treści, oraz że usiłuję upodobnić historiografię do retoryki, aprzez to usunąć granicę między faktem afikcją. Moja odpowiedź na tę krytykę jest następująca. Po pierwsze, badawcza faza dociekań historycznych stanowiła podstawę konceptualizacji historii historiografii od czasów Hegla iRankego, afilozofowie rozpatrywali zagadnienie statusu historii jako nauki od czasów Droysena po Heideggera, Collingwooda, Poppera, Kosellecka iPomiana. Niewiele więcej można na ten temat powiedzieć, przynajmniej obecnie. Jeżeli historia jest nauką, to stanowi jej niepoprawnie „miękką” wersję. Jeżeli oferuje wyjaśnienia tego, co zdarzyło się wprzeszłości, robi to bardziej wformie zdroworozsądkowych generalizacji niż praw izasad, których poszukuje nowożytna nauka doświadczalna.

Po drugie, jeżeli chodzi ozagadnienie formy-treści, myślę, że nie mylę się, twierdząc, że zarówno nowoczesna nauka, jak isztuka przekroczyły to dychotomiczne rozróżnienie jako ucieleśnienie twardej arystotelesowskiej metafizyki. Sztuka modernistyczna uwidacznia nam, jak trudne jest odróżnienie formy od treści. Uświadamia także, że każda „forma” rzeczy jest równocześnie elementem jej „treści” (iodwrotnie). Jak podkreśla Frank Ankersmit, wsztuce nie istnieje możliwość zmiany formy bez jednoczesnej zmiany treści (ivice versa). Wkategoriach dyskursywnych można powiedzieć, że forma dyskursu jest wtakim samym stopniu nośnikiem informacji, wjakim jest nim samo odniesienie. Wistocie, jeżeli „historia”, jak twierdzą tradycyjni historycy, rozpościera się przed nami „tam” w„przeszłości” iskłada się z„rzeczy dokonanych”, to każda historia pisarstwa historycznego musi skupiać się zarówno na zmianach formy dyskursu, jak ina zmianach jego zawartości. Zgodnie zpowszechnym przekonaniem, historia nowożytnej historiografii ujawnia sekwencje zmian wswej dominującej zawartości– od historii politycznej do społecznej ihistorii kulturowej itd.– bez żadnych zmian wformalnych atrybutach dyskursów, wramach których owe przeobrażenia się uwidaczniają. Nie zgadzam się ztakim poglądem, ponieważ już same opisy różnych tematów wymagają odmiennych kategorii, nie mówiąc już oich wyjaśnianiu irozumieniu. Co więcej, wswych pracach dotyczących historiografii Holokaustu wskazuję, że zasadniczy problem jego przedstawiania tkwi nie wtreści, lecz wodpowiedniejformie2. Gdzie indziej, niż właśnie wteorii retorycznej izasadach kompozycji (temat, problematyka, fabularyzacja), szukać możemy wskazówek wprzypadkach, kiedy to właśnie forma stanowi problem– jak to się dzieje wtak „miękkim”, osobistym iidiosynkratycznym dyskursie jak pisarstwo historyczne. Chociaż niektóre rodzaje historiografii, zwłaszcza historia gospodarcza ihistoria społeczna dla swoich przedstawień zapożyczają „język” arytmetyki istatystyki, to wprzewadze historiografia odrzuciła język matematyki jako metajęzyk opisu zjawisk historycznych oraz kwantyfikację jako jej główny cel. Stało się tak, bowiem zjawiska historyczne różnią się od zjawisk przyrodniczych ze względu na charakter przypisywanej im zdolności do zmian wczasie, co dotyczy nie tylko ich cech, lecz także istoty (substances). Właśnie owa zdolność do zmiany substancji– czy to szybkiej, jak wprzypadku nawrócenia św. Pawła, czy też rozłożonej wczasie, jak wprzypadku instytucji takich, jak Święte Cesarstwo Rzymskie, czy też kapitalizmu– stanowi podstawę przeświadczenia, że historyczne byty, podobnie jak jednostki, mogą zmieniać się wczasie, pozostając substancjalnie takie same, lub odwrotnie– pozostawać niezmienne, jednocześnie przekształcając się. To właśnie to przekonanie ozdolności zmiany substancji przy jednoczesnym pozostaniu tym samym powoduje, że narracja jest najbardziej odpowiednią formą przedstawiania następstwa historycznego. Owo pokrewieństwo między treścią, która się zmienia, pozostając tą samą, aformą (formami) narracji uprawomocnia przeprowadzanie analiz dyskursu historycznego za pomocą kategorii retorycznych. Przy czym nie chodzi tutaj oretorykę rozumianą jako sztuka perswazji, lecz oretorykę, rozumianą wnowoczesnym sensie, jako teorię tropologii; jako teorię sposobów, dzięki którym wprocesie opowiadania fakty mogą być wyposażane wznaczenie poprzez figurację.

Kwestia ta doprowadziła nas do tematu opowiadania, narracji inarratywizacji. Często sądzi się, że opowieść (opowiadanie komuś oczymś) oraz jej produkt, czyli narracja (to, co zostało komuś opowiedziane wformie opowieści), są wpewnym sensie tak naturalne, jak jedzenie ipicie. To tak, jakby wszyscy rodzili się ztaką samą zdolnością do snucia opowieści, zjaką rodzimy się do trawienia czy komunikowania. Jest jednak oczywiste, że opowiadanie nie jest tożsame zjęzykiem ani nie stanowi wewnętrznego aspektu języka. Chociaż niektórzy uważają, że opowieść jest jedynie rozwiniętym zdaniem czy frazą, to większość narratologów zdaje sobie sprawę, że snucie opowieści jest sztuką; że jej urok leży wwarstwie estetyczno-etycznej iże wymaga czegoś więcej niż tylko werbalnej kompetencji do tworzenia atrakcyjnej opowieści iczegoś więcej niż łatwości opowiadania perswazyjnej historii.

Jeżeli jednak opowieść jest lub może być dziełem sztuki, to jakie są tego konsekwencje dla zrozumienia kwestii utożsamienia historiografii ze sposobem przedstawiania wformie opowieści tych „realnych zdarzeń”, które tworzą przeszłą „historię”? Jeszcze raz chciałbym wtym miejscu podkreślić konieczność odniesienia się do modernistycznej teorii retoryki, potrzebnej dla zrozumienia tego, co narratywizacja dodaje do wiedzy faktograficznej. Jak starałem się pokazać wróżnych zawartych wtym tomie esejach, żaden zestaw zdarzeń (czy faktów) sam wsobie nie formułuje lub sam też nie przekształca się wopowieść. By nabrać formy opowiadania, zestaw zdarzeń (czy faktów) musi zostać sfabularyzowany (emplotted) lub wyposażony wcechy opowieści, zktórymi mamy do czynienia wprzypadku mitów, bajek czy też (wmodernizmie) powieści. Każda kultura posiada pewien zasób typów fabuł, wramach których wodpowiedni sposób mogą zostać przedstawione zdarzenia uznane przez jej ważnych członków za ważne dla autowizerunku danej kultury. Żaden rodzaj fabuły nie jest wstanie idealnie opisać zbioru rzeczywistych zdarzeń, mających miejsce wspecyficznych ramach czasowo-przestrzennych. Wcelu ukazania znaczenia danego zbioru zdarzeń– upadku wielkich imperiów, podboju nieznanych lądów, powstania nowego narodu itd.– narrator musi wybrać zprzeszłych zdarzeń takie, które mogą zostać przekształcone, wzależności od przypadku, welementy dramatu, tragedii, komedii, farsy czy powieści. Poprzez figurację, to znaczy opisanie zdarzeń wramach jednego lub wielu trybów metaforycznego łączenia iułożenie ich na linii czasu, zzaznaczonym początkiem, środkiem ikońcem, zestaw zdarzeń zostaje wyposażony wkolejność, co pozwala (zmusza?) do ujawnienia ich głębokiego sensu etycznego. Whistoriografii ukazanej wformie narracji fakty nabierają wagi, zdarzeniom nadawane jest znaczenie, asamo znaczenie odnoszone jest do trwałych aspektów kulturowej tożsamości. Na tym polega „praktyczna” praca historii, która jest taka sama, jak praca mitu, ztą jednak różnicą, że materią historii są zdarzenia rzeczywiste, anie wyobrażone. Wzebranych wtym tomie tekstach próbowałem pokazać na przykładach, jak przez historiologiczną narratywizację dokonywana jest owa praktyczna praca wyposażania faktu wznaczenie.

Zgodnie zwykładnią nowoczesnej, naukowej historiologii, każde badanie przeszłości musi zacząć się od (albo dokonywać się wramach) dyscypliny, azakończyć się stworzeniemdyskursu lub relacji pisanej na temat tego, co zostało odkryte wtrakcie badań. Oczywiście, nowoczesna profesjonalna historiografia chlubi się „badawczą” fazą swych operacji naukowych. Praca warchiwach itechniki krytyki źródeł mają legalizować status historii jako rodzaju nauki. Zkolei to, co zawodowi historycy uważają za pisarską fazę swej pracy, pozostaje wścisłym związku zodkryciami dokonanymi wtrakcie fazy badawczej. Obojętnie, czy ktoś usiłuje przedstawić historyczną „relację” na temat zdarzenia lub zestawu zdarzeń, które miały miejsce wprzeszłości, czy też– bardziej tradycyjnie– chce przedstawić „historię opisową” (narrative history) tych zdarzeń, zakłada, że zawartość obu tych relacji isama narracja zawierają się niejako już wsamych zdarzeniach. Zasadnicze zadanie historyka jest zatem zadaniem tłumacza (transcriber) treści czy repertuaru opowieści zawartych wzdarzeniach, anie zadaniem „autora” czy „pisarza” wdosłownym tego słowa znaczeniu. Wpierwszym przypadku zdarzenia mówią same za siebie dzięki transkrypcji; wdrugim – opowieść snuje się sama już tylko dzięki temu, że istnieje (dzieje się tak przynajmniej we właściwie sporządzonych, zredagowanych izestawionych dokumentach).

WMetahistory iwinnych pracach, które opublikowałem od tego czasu, krytykowałem to, wjaki sposób opowieści oprzeszłości od początku tworzone są wnawiązaniu do pisarstwa historyków ifilozofów historii zokresu „złotego wieku” historii (wiek XIX wEuropie). Jednocześnie traktowałem je zgodnie ztym, czym wistociesą, to znaczy pisanymi tekstami, które tworzą dyskursywne, anawet poetyckie efekty, sięgające znacznie dalej niż to, co mówią na temat odniesienia wsensie dosłownym. Ponadto, cokolwiek te teksty literalnie mówią oprzeszłości, przeszłych zdarzeniach, osobach iinstytucjach, ijakkolwiek blisko próbują pozostać zapisów dokumentalnych, to już sam fakt, że relacje historyczne dotyczą zdarzeń, które nie są już dostępne bezpośredniej percepcji iobserwacji, powoduje, że posiadają one cechy retoryczne ipoetyckie, które przydają emocji, znaczenia iwartości temu, co wydaje się jedynie prostym opisem czy transkrypcją „rzeczywistości”. Taka właśnie nauka płynie znowoczesnego, „funkcjonalnego podejścia do języka”, mowy idyskursu. Podejście takie spowodowało także, że zbudowałem historię dziewiętnastowiecznej historiografii europejskiej jako historię specyficznego rodzaju pisarstwa ipola dyskursów. Przybrało ono formę tekstów mówiących winny sposób iwięcej niż to, co ich autorzy, świadomie je konstruując, chcieli, by przekazały. Szczerze mówiąc, nie stanowi to dla mnie problemu, ponieważ próba potraktowania historii ifilozofii historii jako rodzaju pisarstwa pozostaje wzgodzie ze znaczeniem terminu historio-grafia, wpisanym wten termin iuprzednio używanym dla scharakteryzowania tych dziedzin jako gatunku.

Stąd mój cytat zKrystyny Pomorskiej, dotyczący „walki ofunkcjonalne podejście do języka” jako „obrony znaczenia, która to obrona zkolei prowadzi do obrony wartości”. Zdanie Pomorskiej nawiązuje do Romana Jakobsona, który zamiast rozpoczynać od pytania o„prawdę” zdarzeń językowych– wodniesieniu zarówno do takich wyrażeń, jak „ten okropny Harry”, jak ido wierszy, takich jak na przykład Obłok w spodniach Majakowskiego– zawsze pytał orolę różnych elementów tych zdarzeń. Zamiast dzielić mowę na prozę ipoezję, czy proponować hierarchię gatunków, Jakobson pytał tekst oto, co jest wokreślonym tekście dominujące, aco recesywne lub nieobecne wfunkcjach języka (ekspresywnej, poznawczej, konatywnej, fatycznej, metajęzykowej ipoetyckiej) ijak te funkcje korespondują ze sobą wsposób, który tworzy efekt znaczenia prawdy wartości3.

Nie miejsce tutaj iczas, by przedstawiać Jakobsonowską teorię mowy, języka, dyskursu ipisarstwa, ale proszę pozwolić powiedzieć osobom zainteresowanym tymi zagadnieniami, że to mowa dyskursywna, dostarczająca sposobów mediowania relacji pomiędzy wartością iprawdą, skłoniła mnie do zobaczenia wprzeszłości historycznej sceny, na której rozgrywa się dramat konfliktu pomiędzy namiętnością irzeczywistością czy znaczeniem iprawdą. Ona też pozwoliła mi dostrzec wpisarstwie historycznym dyskurs ukazujący konflikt wpostaci modelu relacji pomiędzy ludzką mową irzeczywistością, który nie da się uchwycić wyłącznie przez faktualizację lub wkategoriach logiki tożsamości iniesprzeczności4.

Historia nauczyła mnie, że ludzkość nie kieruje się tylko prawdą ilogiką, akażda próba pójścia tą drogą kończy się nihilizmem iterrorem. Pisarstwo, mam na myśli zwłaszcza pisarstwo „literackie”, by przekroczyć ograniczenia narzucane wyobraźni przez zbytnie zaprzedanie się prawdzie ilogice, wymaga skupienia na „funkcji poetyckiej”5. Wtym samym czasie jednak każde pisarstwo, wyłaniające się zwewnętrznego zobowiązania wobec wartości, jaką jest prawda– ado niego należy pisarstwo historyczne– musi pokazać swoją odpowiedzialność za idiom, według którego jest budowane. Czyni to poprzez aktywowanie metalingwistycznych funkcji imanifestowanie świadomości prowizorycznej istoty kodów, których używa, by nadać rzeczom zarówno znaczenie, jak iokreślić ich istnienie. Jeżeli historia– badanie przeszłości, ludzkiej przeszłości, badanie res gestae czy „rzeczy dokonanych”, raczej ludzkich działań czy „dokonań” niż re-akcji ipasywnych odpowiedzi na działania transcendentalnych iuniwersalnych sił– jeżeli tak rozumiana historia ma wartość, to przejawia się ona wwysiłku pokazania, zamanifestowania iprzedstawienia rzeczy przeszłych tak, jakby były one wpewien sposób żywe; tak, jakby ich opowiadane fabuły były nadal niezakończone; byśmy, żyjąc obecnie, mogli odczuwać empatię ztymi, którzy już odeszli, tak, by namysł na temat ich przypadków nas wzbogacał (elevated). Takie podejście domaga się bardziej literackiego niż naukowego traktowania pisarstwa historycznego; nawet takiego pisarstwa, które podaje się za naukowe iczęsto osiąga rodzaj naukowości, zdefinicji rezygnującej zjakichkolwiek subiektywnych wyrażeń inegującej jakiekolwiek wartości inne niż prawda.

Jednak historia, której realne odniesienie istnieje tylko wprzeszłości, stoi na przeszkodzie realizacji takiego rodzaju naukowości. Każdy, kto prowadził badania naukowe, wie, że „dane” historyczne nigdy nie odpowiadają pytaniom, które im się zadaje. Podobnie, historiologiczna kryminalistyka (historiological forensics) różni się zdecydowanie od sądowej (nie możemy przesłuchiwać świadków, anawet jeżeli możemy, to rodzaj osądu, dotyczący winy ikary wydawany wobliczu prawa, nie może zostać wydany wodniesieniu do zdarzeń historycznych). Poza tym, dowody historyczne nigdy nie przedstawiają się wformie opowieści bez pomocy historyka obdarzonego wyobraźnią (lub: ijego wyobraźni). To dzięki wyobraźni „historia” wydaje się mieć jakiś sens. Narratywizacja dodaje coś do faktów, jeżeli działa zgodnie ze sztuką, którą poeta ipisarz wykorzystują, by przekształcić zbiór zdarzeń (rzeczywistych czy wyobrażonych albo takich itakich) wsekwencje, asekwencje wdramat. To, co Kenneth Burke nazwał „dramatycznym” ujęciem relacji pomiędzy przeszłością ateraźniejszością6, stanowi jedną ztajemnic siły narracji wobec „realistycznego” przedstawiania historii7.

Książka ta stanowi trzeci tom zbioru moich artykułów irozdziałów zksiążek zredagowanych przez Profesor Ewę Domańską. Do publikacji tej zostały wybrane zarówno teksty dotyczące teorii historii, jak ihistoriografii „stosowanej” czy „praktycznej”. Chciałbym wtym miejscu podziękować Ewie Domańskiej za jej oddanie moim pracom, atakże za sposób, wjaki oddaliła się od nich wprocesie tworzenia własnych, niezwykle oryginalnych idei iwtrakcie jej przełomowych wypadów na obszary teorii historycznej.

9 lutego 2014               

przełożyła Ewa Domańska      

1Krystyna Pomorska, cyt. za: Lesley Chamberlain, Dreams of Displaced Men: Passion and Exile in the Life and Work of Roman Jakobson, „Times Literary Supplement”, 20 September 2013, s. 15.

2 Na kwestię tę położyłem szczególny nacisk, analizując prace historyków: Saula Friedländera iOtto Dov Kulki oraz powieściopisarza-historyka H.G. Adlera. Zob.: Hayden White, Historical Discourse and Literary Theory: On Saul Friedländer’s Years of Extermination, w: Den Holocaust erzählen: Historiographie zwischen wissenschaftlicher Empirie und narrative Kreativität, red. Norbert Frei, Wulf Kansteiner, Wallstein, Göttingen 2013. [Zob.: tegoż, Prawda historyczna, wyobcowanie iniedowierzanie, przeł. Elżbieta Wilczyńska, wtym tomie– przyp. red.].

3 Ważny wkład Jakobsona do strukturalistycznych badań języka polega m.in. na zrozumieniu, że nowoczesne, naukowe badania mowy ijęzyka, atakże dyskursu, zagrażają zdolności języka do pośredniczenia pomiędzy prawdą (naukową, religijną, filozoficzną itd.) iznaczeniem, od czego zależy waga samej wartości. Zaczerpnąłem od Jakobsona, że sam dyskurs jest specyficznym rodzajem użycia języka zaadoptowanym zwłaszcza, by ćwiczyć pracę mediacji pomiędzy prawdą iwartością. Dyskurs jest specyficznym rodzajem użycia języka, który wykorzystuje funkcje mowy do pośredniczenia pomiędzy nowoczesnym, naukowym rozumieniem prawdy (jako twierdzenia wolnego od wartości) iznaczenia jako wartości, które pragniemy przypisać rzeczom. Jak wiadomo, Hume udowodnił, że wsposób logiczny nie można wywieść wartości zprawdy faktu. Ale kondycja ludzka, przynajmniej wczęści, składa się zuniwersalnych potrzeb ipragnień, by prawda występowała wzgodzie zwartością (lub na odwrót). To, co Jakobson nazwał poetycką imetajęzykową funkcją języka, rodzi się itrawione jest wpragnieniu ożenienia prawdy zwartością iwyposażenia rzeczywistości wznaczenie. Dzieje się to właśnie w„historii” rozumianej jako zapis wartych zapamiętania res gestae, bowiem zrodziły się one zpragnienia prawdy wartości.

4 Gilles Deleuze, Logika sensu, przeł. Grzegorz Wilczyński, PWN, Warszawa 2011.

5 Zob.: Chiara Bottici, Imaginal Politics: Images beyond Imagination and the Imaginary, Columbia University Press, New York 2014.

6 Kenneth Burke, AGrammar of Motives, University of California Press, Berkeley–Los Angeles 1969, s.60 [przyp. red.].

7 Wkulturze zachodniej teatr jest najbliżej wyobrażeniowego „totalnego dzieła sztuki”, to znaczy mikrokosmosu części świata, wktórym istoty ludzkie– poprzez harówkę, pracę itwórczość– próbują przekształcić wlos to, co inaczej byłoby przeznaczeniem. Dramat, wprzeciwieństwie do powieści, do której wdzisiejszych czasach najczęściej porównywana bywa historia, jest wstanie– jeżeli odniesie sukces– obalić różnicę pomiędzy formą itreścią życia, czy to jednostki, czy to obywatela, narodu, czy też gatunku, izawrzeć wkrótkiej jednostce czasu jednego widowiska sposoby, dzięki którym jednostka czy zbiorowość wsposób mniej lub bardziej świadomy imniej czy bardziej kompletny odnosi sukces wtworzeniu znaczenia zprawdy (making ameaning out of truth).

Substancja lat sześćdziesiątych1

Bycie dzieckiem ibycie dorosłym to dwie sprzeczne własności, które nie mogą przysługiwać temu samemu bytowi równocześnie2.

Tytuł mojego artykułu zawiera obietnicę, że objawię wnim „substancję” „lat sześćdziesiątych” wStanach Zjednoczonych, wyjaśnię, oco naprawdę chodziło wtej zgiełkliwej ipotencjalnie rewolucyjnej dekadzie. Oczywiście nikt dziś nie wierzy w„substancję” wstaroświeckim, metafizycznym czy scholastycznym znaczeniu, jako magmę, która spaja daną rzecz istanowi jej „istotę”, bez której nie byłaby ona tym, czym wrzeczywistości jest. Mówiąc osubstancji, mam na myśli coś wrodzaju funkcjonującej we współczesnej chemii idei elementów, składających się na daną rzecz wokreślonej (molekularnej) kombinacji wtaki sposób, że gdy usunie się jeden znich, rzecz przestaje być tym, czym dotąd była. Innymi słowy, proponuję, aby wyodrębnić wlatach sześćdziesiątych co najmniej jeden element, którego wzięcie wnawias lub usunięcie zich obrazu wprocesie retrospektywnej rewizji pozbawiłoby pojęcie, ideę czy też figurę „lat sześćdziesiątych” jej naczelnych cech rozpoznawczych.

Otóż jednym składnikiem „lat sześćdziesiątych”, bez którego nie mogłyby być tym, czym wydaje się, że były, jest sama tylko liczba osób wwieku od 12 do 21 lat (70 milionów), przechodzących między rokiem 1960 a1969 proces zwany „dorastaniem”3. Gdyby zabrać ich stamtąd lub zmniejszyć opołowę ich liczbę, mielibyśmy do czynienia zczymś zupełnie innym niż „lata sześćdziesiąte”. Mógłby to być okres równie burzliwy, rozdyskutowany, kontrowersyjny itp., ale nie byłby tym czymś, czym sądzimy, że były lata sześćdziesiąte. Nie można po prostu odjąć wmyślach tych 70 milionów młodych ludzi iich dorastania, nie zmieniając przy tym naszego wyobrażenia omożliwości tego, co faktycznie zdarzyło się podczas tej dekady, którą znamy pod przezwiskiem– lub imieniem– lat sześćdziesiątych.

Nie jest to oczywiście idea, którą można by sprawdzić empirycznie. To raczej pewna intuicja, zbudowana na moim własnym doświadczeniu lat sześćdziesiątych, niemałej liczbie lektur na ich temat, atakże nieustającym rozmyślaniu onich od czasu, gdy po raz pierwszy zacząłem sobie uświadamiać (było to chyba wlatach siedemdziesiątych?), że to, co przeżyłem podczas poprzedniej dekady, to było nic innego jak właśnie– „lata sześćdziesiąte”. Im dłużej pochylałem się nad adekwatnością określania owej dekady takim przezwiskiem, tym bardziej zdawało mi się, że lata sześćdziesiąte były „substancjalnie” doświadczeniem generacyjnym szczególnego rodzaju. Mam na myśli kondycję, na którą wskazuje termin „dorastanie” (adolescence), wynaleziony przez socjologów na początku XX wieku, aby opisać doświadczenie młodych ludzi tkwiących „pomiędzy” pokwitaniem adorosłością wnowoczesnym otoczeniu miejskim. Lecz chodzi tu ocoś więcej: sama już tylko liczba osób uznawanych za „młodzież” wlatach sześćdziesiątych– 70 milionów spośród populacji, która wzrosła ze 123 milionów do około 193 milionów– sprawia, że była to statystycznie doniosła dekada4.

Sądzę dziś, że określanie owej generacji młodych ludzi mianem „młodzieży” (adolescent) odzwierciedlało głęboko niejednoznaczną ocenę ich wartości przez starsze pokolenia, przez ich nauczycieli oraz przez system prawny. Tak czy owak wydaje mi się, że samo słowo „dojrzewający” (adolescent) niesie ze sobą ambiwalencję, jaka przenikała postawy Amerykanów wobec innych procesów rozwojowych po drugiej wojnie światowej. Tworzone wówczas instytucje gospodarcze, prawne, edukacyjne iwojskowe przeobrażały Stany Zjednoczone wspołeczeństwo zorganizowane do wojny na skalę światową, zaś narodowa forma organizacji ustępowała formie globalnej iponadnarodowej. Wciągu półwiecza po drugiej wojnie światowej Ameryce udało się stworzyć wpełni rozwinięty system kapitalistyczny tylko po to, by się przekonać, że obiecywana przez kapitalizm utopia tworzy między posiadaczami apozbawionymi własności podziały równie głębokie, jak Bóg kalwinizmu. Jedną znajwiększych ofiar tego rosnącego podziału stała się młodzież, którą wistocie wykluczono zszeregów siły roboczej we wszystkich uprzemysłowionych państwach na świecie.

Amerykę zawsze podziwiano ze względu na jej młodzieńczość, nowość, świeżość, otwarte perspektywy na przyszłość itp. Zarazem jednak, za sprawą swojego purytańskiego dziedzictwa, pozostawała ona głęboko podejrzliwa wobec młodości, zjej nieuładzeniem, namiętnością, brakiem dyscypliny, skłonnością do chuligaństwa. Nie ma rzeczy, którą stronnictwo purytańskie ceniłoby bardziej niż (męską) dorosłość, stan dojrzałości, posłuszeństwo wobec Prawa, oddanie dla obowiązku, samodyscypliny ipracy „na większą chwałę Boga” raczej, niż dla rozkoszowania się możliwościami, jakie daje materialny dostatek. Zarazem jednak „etyka protestancka”, która niegdyś zaszczepiła „duchowi kapitalizmu” jego moralny charakter iodporność na materialne pokusy, ustąpiła teraz miejsca nowej „etyce” narcystycznego skupienia na sobie ikulturze konsumeryzmu, niezbędnej, aby kapitalistyczna machina mogła kręcić się wpogoni za nieskończonym wzrostem stopy zysku, choćby kosztem zdrowia samej Ziemi.

Wokresie bezpośrednio powojennym dawna etyka purytańska pozostawała oficjalną doktryną instytucji religijnych, prawnych iedukacyjnych, jednak społeczeństwo coraz silniej nastawione na konsumpcję dla samej konsumpcji wymagało wpraktyce postępowania, które bezpośrednio kłóciło się ztakim sposobem myślenia. Pokolenie lat sześćdziesiątych było pierwszą generacją dorastającą pod wpływem nowych mediów, których naczelnym zadaniem było podsycanie orgii konsumeryzmu ijednocześnie podtrzymywanie iluzji tradycyjnej rodziny, pracy iwiedzy, wartości starej daty, sięgających epoki przedindustrialnej, gdy podstawą gospodarki było rolnictwo5. Nic więc dziwnego, że woczach rodziców zklasy średniej „dorastanie” jawiło się zarazem jako przedłużenie wieku dziecięcej niewinności ijako ten okres wżyciu, wktórym młodzież wystawiona była na nieznane wcześniej pokusy izagrożenia. „Młodzież” stanowiła idealną grupę docelową dla przemysłu reklamowego, nastawionego na wykreowanie olbrzymiej populacji konsumentów oupodobaniach ludzi dorosłych, aprzy tym– jako że na ogół pozostawali oni finansowo zależni od rodziców– mogących sobie pozwolić na to, by większość swego czasu spędzać zanurzeni, wwyobraźni lub faktycznie, wświecie sfabrykowanych (mrocznych) fantazji nowoczesnego miasta. Jednocześnie amerykańska machina wojenna coraz szerzej angażowała się w awantury zbrojne– zimna wojna, Kuba, Wietnam– co oznaczało, że ci sami młodzi ludzie musieli być propagandowo przysposobieni również do tego, by umrzeć za swój kraj.

To właśnie wlatach sześćdziesiątych okres dorastania uzyskał szczególny status prawny, uzasadniający stworzenie szeregu adresowanych do młodzieży „usług” socjalnych, medycznych iedukacyjnych. Wefekcie dorastanie zaczęto traktować jako coś wrodzaju choroby, zaś młodzież jako swoistą kategorię „chuliganów”, których można aresztować woparciu opodejrzenie, że mogliby skłaniać się do popełnienia przestępstwa, nawet jeśli faktycznie żadnego nie popełnili. Nic dziwnego, że zbrodnie, jakich dopuszczali się wWietnamie amerykańscy żołnierze, kładziono na karb ich skażenia przez młodzieżową kulturę spod znaku „seks, narkotyki irock and roll”, promowaną przez amerykański „przemysł kulturowy” od późnych lat pięćdziesiątych. W1957 roku Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych podtrzymał zakaz pokazywania bioder Elvisa Presleya, zaś wroku 1958 sieć radiowa Mutual Broadcasting Company zabroniła puszczania rock and rolla we wszystkich należących do niej stacjach. Cały ten sprzeciw wobec nowej muzyki iinnych rozrywek pokolenia lat sześćdziesiątych rozwiał się bez śladu, skoro tylko dostrzeżono, że ich promocja może być źródłem wymiernych zysków. Oryginalna kultura oporu ulegała stopniowej asymilacji do (białego, korporacyjnego, rynkowego) mainstreamu wdrodze utowarowienia imediatyzacji. Być może tłumaczy to wzrost przemocy po stronie wyzyskiwanych mniejszości, dla których asymilacja równała się rozpuszczeniu ich etnicznych, płciowych iklasowych tożsamości6.

Społeczną dynamikę lat sześćdziesiątych można pod wieloma względami traktować jako skutek charakterystycznego dla nowego pokolenia przeżywanego doświadczenia tego, co marksistowscy historycy nazywają „sprzecznością”, psychologowie społeczni „podwójnym wiązaniem”, zaś inni, obardziej artystycznych lub literackich inklinacjach, określają jako zagadkę, paradoks bądź ironię. Inikt nie przeżył tego doświadczenia sprzeczności bardziej niż kohorta młodych ludzi lat sześćdziesiątych– wsumie 70 milionów osób– schwytanych wsieć sprzeczności zwaną „dorastaniem” (adolescence). Najprościej mówiąc: to, co Gregory Bateson nazywał „podwójnym wiązaniem”, sprowadzało się do owej par excellence społecznej sytuacji– którą Arystoteles, Rousseau, Kant, Hegel, Kierkegaard, Marks, Weber, Durkheim iMarcuse postrzegali jako sam fundament życia wspołeczeństwie– gdy próbując żyć tak, aby sprostać jakiejś określonej zasadzie prawa, moralności bądź obyczaju, jednocześnie, anawet nieuchronnie łamie się inną. Stąd na przykład podwójne wiązanie zawarte wmieszczańskim ojcowskim nakazie adresowanym do syna: „bądź taki jak ja”, ajednocześnie– „bądź jednostką”. Albo idea, że należy być bezwzględnym wdążeniu do ekonomicznej korzyści, ajednocześnie przestrzegać zasady „miłuj bliźniego swego”. „Człowiek rodzi się wolny, awszędzie tkwi wkajdanach”: jak to możliwe, pyta Rousseau. Na co purytanin-kapitalista odpowiada: kto ma, temu będzie dane; akto nie ma, temu zabiorą ito, co ma.

Tym, co odróżniało kondycję „młodzieży” od wyobrażeń dotyczących dzieciństwa, była otaczająca ją moralna ambiwalencja. Dorastanie postrzegano jako okres pomiędzy dzieciństwem adorosłością, etap „na drodze” do dorosłości, aco za tym idzie– „nasto-latkom” przypisywano wszystkie obowiązki dorosłego– włącznie zobowiązkiem pracy isłużby wojskowej– nie przyznając im żadnych praw (lub jedynie niektóre)7. Patos tej sprzeczności, która stała się udziałem młodych ludzi wpowojennej Ameryce, był tematem wielu książek ifilmów wtym okresie. Chodzi na przykład ofilm Buntownik bez powodu zJamesem Deanem (1955), powieść J.D. Salingera Buszujący wzbożu (1951), anade wszystko Paragraf 22 Josepha Hellera (1961). Przesłanie Hellera zbudowane jest wokół szczególnego „kruczka”: regulamin zezwala żołnierzowi ubiegać się ozwolnienie zwalki na polu bitwy zpowodu choroby psychicznej, lecz zakłada, że każdy, kto ubiega się otakie zwolnienie, musi być zdrowy, atym samym jest symulantem, którego wniosek można wefekcie odrzucić. Cała kultura sprzeczności– wpostaci zagadek, paradoksów, tajemnic iłamigłówek– leży upodstaw powieści Thomasa Pynchona 49 idzie pod młotek (1966), wktórej zagadkowa sytuacja zostaje „rozwiązana” wdrodze przeniesienia na inną sytuację, równie enigmatyczną. Powstaje wten sposób swoista (mroczna) opowieść detektywistyczna– śledztwo nad naturą „dziedzictwa”, jakim Ameryka obdarza swych obywateli– zjednej strony bez możliwej do wskazania zbrodni, zdrugiej zaś– bez jej rozwiązania.

Sprzeczności wpisane wżycie młodzieży wAmeryce lat sześćdziesiątych mogą posłużyć za kolejny przykład paradygmatycznych sprzeczności zawartych wKonstytucji Stanów Zjednoczonych. Wzałączonej do tego dokumentu Karcie Praw niektóre prawa (swoboda zgromadzeń, wolność słowa isumienia, prawo do posiadania broni, do „uczciwego procesu” przed sądem itp.) rozciągają się na wszystkich obywateli, ale przy milczącym zastrzeżeniu, że chodzi jedynie odorosłych, białych mężczyzn posiadających własny majątek. Kobietom, mniejszościom rasowym, dzieciom, homoseksualistom, biednym ibezdomnym oraz całej rzeszy „Innych” wamerykańskim społeczeństwie przypisano wsystemie społecznym pozycję podporządkowaną. Ichociaż istniały ruchy zmierzające do zapewnienia owych praw tym, którym ich odmawiano, to jednak dopiero wlatach sześćdziesiątych kobiety, czarni imłodzież wyszli na ulice, by onie walczyć. Tym samym położyli fundament pod późniejsze polityczne działania, które faktycznie doprowadziły do rozszerzenia tych praw (choćby częściowo) na wspomniane grupy.

Czy tym, co pobudzało wlatach sześćdziesiątych ipóźniej rozmaite grupy zdominowane do tego, by żądać należnych sobie praw, był ogólny ciężar młodzieńczego rozczarowania? Bez wątpienia istotne były tu doświadczenia młodych ludzi usiłujących korzystać zprawa do zgromadzeń, do protestu czy do krytyki rządu za prowadzenie wojny przeciwko narodowi wietnamskiemu. Przekonanie się na własnej skórze obrutalności, zjaką policja iwojsko reagowały na te protesty, rozwiało iluzję, że „prawo” jest narzędziem sprawiedliwości raczej, niż siłą używaną przez bogatych do obrony swoich majątków. Przed końcem dekady lat sześćdziesiątych każdy młody człowiek przekonał się otym, oczym mieszkańcy gett, slumsów czy barrios wiedzieli już od dawna: że informując policję oprzestępstwie, ma się taką samą szansę na otrzymanie pomocy, jak na to, że samemu się będzie ocoś oskarżonym.

Biała klasa średnia zamerykańskich przedmieść nie zdawała sobie sprawy ztych realiów. Ale ich dorastające dzieci poznały je bez zbędnej zwłoki, kiedy tylko spróbowały skorzystać ze swojego prawa do zgromadzeń, wolności słowa iopinii wpublicznych protestach przeciwko polityce iprogramom, które uznawali za niesprawiedliwe. Sam ciężar liczb– 70 milionów osób różnej płci, etniczności, pochodzenia klasowego, języka itp.– sprawiał, że młodzież była siłą, której straże prawa iporządku nie mogły zignorować. Ifaktycznie nie została ona zignorowana, oczym zaświadcza liczba przyjętych wlatach sześćdziesiątych isiedemdziesiątych ustaw ipraw lokalnych, których celem było stłumienie aktywizmu młodzieży iinnych „dewiacyjnych” (lub, jak to się mówiło za Nixona, „hedonistycznych”) aktywności8.

Cytat, którym posłużyłem się jako mottem tego eseju, jest ironiczny. To przykład substancjalistycznego myślenia, dla którego dzieciństwo idorosłość to dwie całkowicie różne „własności”, atym samym niepodobna, by współistniały wjednym itym samym „bycie”, nie produkując monstrum, takiego jako dziecko owłasnościach dorosłego czy dorosły ocechach dziecka. Aliści wrzeczywistości „młodzież” skonstruowano właśnie jako rodzaj dzieciopodobnych istot ludzkich, którym obowiązująca doxa pewnej wersji nowoczesności przypisywała wiele spośród fizycznych własności dorosłych, lecz mało (jeśli wogóle) umysłowych imoralnych cnót kojarzonych zdorosłością, co uzasadniało traktowanie ich wświetle prawa jako dzieci. Owa „młodzież” jest traktowana prawnie ifaktycznie jako kategoria wpewnym sensie „chuligańska”, „pozbawiona” umysłowych imoralnych cnót, niezbędnych, aby uzyskać prawa przysługujące wpełni dorosłym amerykańskim obywatelom. Jestem przekonany, że to nadejście tej fali 70 milionów młodych ludzi, którzy wciągu dekady między rokiem 1960 a1970 zasilili populację liczącą zgrubsza 150 milionów dusz, do głębi zaburzyło społeczne imaginarium Amerykanów, generując lawinę ustaw iregulacji, które wefekcie stworzyło generacyjny podział oskali, jaką wcześniej trudno by było sobie wyobrazić. Ito właśnie ów podział, jak sądzę, odpowiada wznacznej mierze za charakterystyczną ambiwalencję, zjaką historycy iinni badacze społeczni podchodzą do „lat sześćdziesiątych”9.

Mając na uwadze te spostrzeżenia, jestem teraz gotów spróbować podążyć za wskazówkami dla tej serii wykładów. Chodzi oto, by (1) przyjrzeć się bliżej latom sześćdziesiątym zperspektywy różnych dyscyplin, skupiając się na ważnych wydarzeniach, przemianach ipostaciach wsferze kulturalnej, społecznej, politycznej igospodarczej oraz (2) omówić spuściznę lat sześćdziesiątych wżyciu dzisiejszej Ameryki. Ponieważ moją dyscypliną jest historia, oznacza to, że powinienem spróbować potraktować „lata sześćdziesiąte” historycznie, czyli „skontekstualizować” tę epokę, umieścić ten moment wspołeczno-kulturowej historii Stanów Zjednoczonych wjego oryginalnym przestrzennym iczasowym kontekście iustalić, czy coś zniego pozostaje żywym iczynnym składnikiem obecnej amerykańskiej „teraźniejszości”. Jest jednak pewien „kruczek” wpisany we wszelką próbę podążania za tymi instrukcjami. Jak pisałem winnym miejscu, „kontekst” jest pojęciem niejednoznacznym. Jak daleko miałby się ów kontekst rozciągać wczasie iprzestrzeni? Apoza tym: gdzie kończy się wydarzenie, azaczyna jego kontekst? Iwreszcie: jakiej natury jest związek między wydarzeniem akontekstem? Czy chodzi orelację przyczynową, opartą na wzajemnym uwikłaniu, strukturalną, ekspresywną, czy jaką?

Niezależnie od tego: co mamy począć ze słowem „spuścizna”? Czy chodzi ospuściznę wznaczeniu prawnym, biologicznym, czy historycznym? Co oznacza: czy mamy „lata sześćdziesiąte” uznać za część genetycznego wyposażenia „Ameryki”, zktórym kolejne pokolenia muszą żyć, czy myśleć onich raczej jako opewnej kulturowej matrycy, którą można przyjąć lub odrzucić jako składnik amerykańskiego charakteru, tak jak wybiera się jakąś etykę, ścieżkę kariery albo nową fryzurę, samochód czy religię? Innymi słowy, czy „lata sześćdziesiąte” należą do (gospodarczej, technologicznej, fizycznej) bazy amerykańskiego życia wXXI wieku, czy do jego społeczno-kulturowej nadbudowy? Czy są niemożliwym do odrzucenia elementem naszego obecnego układu, czy też czymś, co można sobie wziąć lub nie, wzależności od tego, jaki pożytek da się ztego zrobić w„dzisiejszej Ameryce”?

„Kruczek” polega na tym, że odpowiedź na powyższe pytania zależy wdużej mierze od tego, jak wyobrażamy sobie badania historyczne jako „naukę”. Czy też raczej: za jakiego rodzaju naukę je uważamy. Pytania te mają szczególną wagę wodniesieniu do tego, jak myślimy o„latach sześćdziesiątych”, ponieważ to właśnie wtedy, zwłaszcza wStanach Zjednoczonych, „historia” utraciła status autorytatywnej opowieści okształtowaniu się tożsamości narodu, zaś historycy przestali być traktowani jako powiernicy archiwum narodowej genealogii.

Już uschyłku XIX wieku historia utraciła zdolność adekwatnego odróżniania między naukowymi amitycznymi ujęciami przeszłości, atym samym przestała być remedium na nowego rodzaju ideologie upowszechniające się wnastępstwie rewolucji przemysłowej. Wpierwszej połowie XX wieku filozofia pozytywistyczna pozbawiła historię rangi nauki opartej na poszukiwaniu ogólnych praw przyczynowych, eksperymentalnej kontroli danych izdolności prognozowania przyszłości. Zaś wokresie międzywojennym łatwość, zjaką zawodowi historycy na całym świecie przystosowywali się do ideologicznych wymogów państw totalitarnych, nadwerężyła roszczenie historii do bycia dyscypliną związaną zpostępem ioświeceniem, za jaką uchodziła wliberalnym XIX wieku.

Niepowodzenie zaadaptowania przez historię metod „behawioralnych” nauk społecznych, które przeżywały rozkwit po drugiej wojnie światowej, sprawiło, że wlatach sześćdziesiątych isiedemdziesiątych została zdegradowana do roli rzeczniczki społecznego status quo. Stała się opowieścią (białych, zamożnych, europejskich) mężczyzn, omężczyznach, dla innych mężczyzn. Jej zadaniem było wyjaśniać, wjaki sposób wszystko, cokolwiek zaistniało wwarunkach określonej dystrybucji władzy, bogactwa iprzywilejów, było głęboko racjonalne, inie można było tego kwestionować, nie wystawiając przy tym na szwank kosmicznego ładu. Krótko mówiąc, przed końcem lat sześćdziesiątych historia „po prostu”– zawodowa, mieszczańska historiografia– stała się nauką konserwatywną par excellence. Stąd brało się wlatach sześćdziesiątych isiedemdziesiątych nagłe ożywienie zainteresowań nowymi idawnymi alternatywnymi formami dociekań historycznych: historia marksistowska, maoistowska, historia widziana od dołu (historia „oddolna” – history from below), historia życia codziennego, historia longue durée (którą można traktować jako antycypację historii ekologicznej), historia pisana zperspektywy ruchów społecznych (people’s history), historia kobiet, historia gejowsko-lesbijska czy kolejne odsłony historii postkolonialnej10.

Historia– dawniej rozumiana jako charakterystyczny sposób bycia człowieka wświecie, skarbnica wiedzy, aprzynajmniej informacji oludzkiej przeszłości, podstawa niereligijnej iniemetafizycznej, ale jednak zapewniającej poznawcze fundamenty nauki oludzkości– teraz jawiła się jako równie „mityczna”, aco najmniej równie arbitralna, jak ideologie ibajki, do których zastąpienia ongiś pretendowała. Postrzeganie historii jako zdolnej do bycia wszystkim, cokolwiek chciałoby się zniej uczynić, swego rodzaju fikcją bądź mitem na swych własnych prawach, wpisywało się wokreślony nurt egzystencjalizmu (tego od Sartre’a, de Beauvoir iCamusa; Nietzschego, Kierkegaarda iDostojewskiego), który rozkwitał wamerykańskich kręgach intelektualnych bezpośrednio po wojnie izdążył już zaznaczyć swoją obecność wpopularnych powieściach ifilmach. Wgruncie rzeczy egzystencjalizm był postawą wnieunikniony sposób ahistoryczną, ponieważ zakładał, że przeszłość składa się zserii odrębnych actes gratuites (bądź przygodnych zdarzeń), niemających ze sobą jakiegokolwiek substancjalnego związku, które należało postrzegać jako „realne” jedynie otyle, oile zostały retrospektywnie uznane za własne. Wszelkie zwyczaje lub praktyki utrwalone wformie zinstytucjonalizowanych procedur postponowane były jako „nieautentyczne”, jeśli jedynym, co miałoby za nimi przemawiać, była ich dawność.

Owe postawy wobec przeszłości i(establishmentowej) historii zabarwiają wszystko, cokolwiek można by pomyśleć na temat „spuścizny lat sześćdziesiątych wżyciu dzisiejszej Ameryki”– ponieważ dominujące nastawienie „lat sześćdziesiątych” względem przeszłości sprawiało, że sama idea „spuścizny” wyglądała na podejrzaną. Zastane instytucje, wartości czy autorytety budziły nieufność właśnie dlatego, że zostały odziedziczone po przeszłości11. Amerykańska młodzież, zwłaszcza młodzież zklasy średniej, przechodząca wlatach sześćdziesiątych swoją drogę do dojrzałości, nie tylko nie odczuwała szczególnej wdzięczności za dziedzictwo przeszłości, ale miała więcej niż dość powodów, by uznawać swoją przyszłość za coś, co już wistocie nadeszło. Byli beneficjentami nadzwyczajnej powojennej prosperity, grupą docelową kampanii reklamowych zaprojektowanych tak, by uzależniać poczucie tożsamości od konsumpcji towarów, produktem teorii wychowawczych ipsychologiczno-pedagogicznych idei nastawionych na wzmacnianie ego iwiązanie wzrastania zprzyjemnością. Młodzież lat sześćdziesiątych– wraz zresztą populacji, ale zwłaszcza zkobietami– zachęcano, by podążała za „młodością” jako dobrem samym wsobie, zamiast myśleć oniej jako opewnej fazie wżyciu, na drodze do dojrzałości. Zasada przyjemności triumfowała, mówiąc wjęzyku psychoanalizy, nad zasadą rzeczywistości12. Książki takie jak Life against Death Normana O. Browna (1959) czy Podzielone „ja” Ronalda D. Lainga (1960) popularyzowały ideę, że główną przyczyną chorób umysłowych było samo społeczeństwo, zwłaszcza zaś instytucja rodziny nuklearnej. Towarzyszył temu ogólny zwrot wkierunku używania narkotyków wcelach „rekreacyjnych” lub dla poprawy nastroju. Wszystko to wytworzyło atmosferę antyrepresyjności, czemu odpowiadało wprost proporcjonalne zwiększenie wysiłków kontrolowania sytuacji przez prawo.

Aliści już wczesne lata sześćdziesiąte odsłoniły złudną naturę owych utopijnych wizji przyszłości. Po pierwsze, doszło do serii zamachów na szanowanych przywódców: prezydenta Johna F. Kennedy’ego, Martina Luthera Kinga, Malcolma X. Następnie szereg zdarzeń ujawnił, jak bardzo Ameryka stawała się społeczeństwem wojennym: kryzys kubański w1962 roku, eskalacja w1965 roku tego, co dotąd było niemal sekretną wojną wWietnamie, gwałtowny wzrost poboru, aby uzupełnić straty wojenne– wsamym tylko 1965 roku wwojnie wietnamskiej poległo 14 tysięcy amerykańskich żołnierzy. Wreszcie łańcuch zamieszek na tle rasowym, którego początki sięgały drugiej wojny światowej, poprzez wypadki wDetroit, Los Angeles iszeregu mniejszych miast rozciągał się na lata sześćdziesiąte, obnażając prawdę ochronicznym rasizmie amerykańskiego życia. Wydarzenia takie pokazywały, że sielankowe życie amerykańskiej klasy średniej, która coraz częściej przeprowadzała się na przedmieścia ioddawała konsumeryzmowi jako sposobowi życia, okupione było gorszym położeniem grup takich jak kobiety, mniejszości rasowe, młodzież, dzieci, bezdomni itp., rutynowo wykluczanych iwyzyskiwanych przez system zaprojektowany na potrzeby białej, zamożnej, wygodnie żyjącej klasy wyższej. Rozziew między złotymi „obietnicami” amerykańskich mitów arealiami systemu kapitalistycznego, nastawionego na zwiększanie za wszelką cenę stopy zysku, stanowił „substancję” lat sześćdziesiątych wStanach Zjednoczonych iwznacznej mierze tłumaczy, jak chciałbym przekonywać, zarówno polityczną aktywność amerykańskiej młodzieży, jak ibrutalność, zjaką system odpowiadał na ich reformatorskie żądania.

Festiwal wWoodstock, który odbył się 15–18 sierpnia 1969 roku wwiejskiej części stanu Nowy Jork, ukazał ostentacyjne lekceważenie wartości, obyczajów ipraw „normalnego” społeczeństwa. Dla establishmentu było to spełnienie ich najgorszych fantazji o„rozgorączkowanej młodzieży”. Woodstock był świętem ku czci młodości, swobody seksualnej, narkotyków imieszanki innych „alternatywnych” praktyk kulturowych. Iznów, sam rozmach wydarzenia– około 500 tysięcy uczestników, 34 występy muzyczne, publiczna nagość, seksualność ilubieżność– sprawiał, że było to wydarzenie polityczne ocharakterze buntowniczym, by nie rzec rewolucyjnym. Popularność Woodstock, szybko uzyskany status symbolu nowej świadomości wśród młodzieży, wraz zcelebrowaniem nowego rodzaju muzyki, nowych rodzajów mediów icałej nowej semiotyki, nadały festiwalowi jego polityczną wagę idoniosłość. Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać: w1971 roku ilatach kolejnych Nixon zapoczątkował wojnę znarkotykami, wprowadzając zmiany prawne, których nie sposób rozumieć inaczej niż jak zwrócone przeciwko młodzieży, przeciwko przyjemności, winteresie militarno-policyjnego państwa, którego kolebką była woczach wielu obywateli wojna wietnamska.

Istnieje oczywiście wiele podobieństw między protestami, zamieszkami idemonstracjami wlatach sześćdziesiątych adawniejszymi wewnętrznymi, bratobójczymi konfliktami społecznymi wdziejach Ameryki. Jednak tym, co różni lata sześćdziesiąte od wcześniejszych okresów społecznego buntu, jest właśnie ów element: młodzież doświadczająca dorastania. Pozostaje ona niezbywalną częścią protestów społecznych lat sześćdziesiątych, wraz zobrazem utopijnego ideału swobody obyczajowej, wizją wspólnoty zbudowanej na miłości iwolności seksualnej, kulturą niemożliwą do pogodzenia zodziedziczonym „amerykańskim marzeniem”, celebrowanym whollywoodzkich filmach lat pięćdziesiątych. Już na początku lat siedemdziesiątych siły konserwatywne obsadziły krytykę wojny wWietnamie, używanie narkotyków irewolucję seksualną wroli prawdziwego „spisku przeciwko Ameryce”, motywowanego przez ten rodzaj „moralnego ubóstwa” (jak to określił sekretarz edukacji William Bennett), zktórym najlepiej walczyć za pomocą nowych drakońskich ustaw, surowych wyroków dla przestępców, którzy używali narkotyków „rekreacyjnie”, oraz ścigania tych, którzy próbowali uniknąć służby wojskowej, salwując się ucieczką za granicę13.

Wzapoczątkowanej przez Nixona ispółkę wlatach siedemdziesiątych „wojnie znarkotykami” było coś głęboko ironicznego. Pokolenie lat sześćdziesiątych dorastało wystawione na promocję przez profesje medyczne iprzemysł reklamowy całej palety nowych leków na poprawę nastroju (Librium, Valium, Xanax). Tym, których było na nie stać, gwarantowano, że będą znów „normalni”, wolni od niepokojów, jakie nieuchronnie generował nowoczesny sposób życia14. Zarazem coraz bardziej drastyczne środki podejmowano przeciw użytkownikom „nielegalnych” narkotyków, takich jak marihuana, kokaina czy heroina. Wrzeczy samej wroku 2005 połowa spośród siedmiu milionów Amerykanów przebywających wwięzieniu bądź na warunkowym zwolnieniu miała wyroki znacznie surowsze niż wszelkie kary zasądzane „białym kołnierzykom”– przestępcom ze świata finansjery iwolnych zawodów. Nie jest zgoła przypadkiem, że wśród osadzonych wamerykańskim systemie penitencjarnym większość to biedni, ajakieś 80 procent należy do mniejszości rasowych.

Jest jedno wydarzenie, które może posłużyć za symbol substancji lat sześćdziesiątych, azarazem stosowne symboliczne zamknięcie dekady. Myślę tu ozamieszkach wStonewall, które wybuchły po nalocie policji na będący własnością mafii homoseksualny bar wGreenwich Village na Manhattanie wnocy 28 czerwca 1969 roku. Owydarzeniu tym można myśleć jako obuncie najbardziej odrzucanej frakcji owej szerokiej zbiorowości „chuliganów”, członków amerykańskiego społeczeństwa zdefiniowanych przez ich domniemany „brak” tego, co potrzebne, aby dorosnąć istać się praworządnym iegzekwującym prawo dorosłym mężczyzną, patriarchą, posiadaczem broni irodzicem. Stonewall Inn znany był ztego, że przyciągał młodą, biedną izmarginalizowaną klientelę homoseksualistów, transwestytów iosób transpłciowych. Nie było też tajemnicą, że właściciele baru systematycznie opłacają policję za przymykanie oczu na nielegalne homoseksualne imprezy iże to wzmowie znimi policja robi regularne naloty na teren baru, podczas których homoseksualiści są rutynowo bici, zatrzymywani iwsadzani do więzienia. Owa podwójna eksploatacja homoseksualistów, przez zorganizowaną przestępczość zjednej, apolicję zdrugiej strony, może, jak sądzę, służyć za symbol tego, jak traktowano wszystkie zmarginalizowane grupy wamerykańskim społeczeństwie. Najliczniejszą znich stanowiły zaś, jak twierdzę, miliony młodych Amerykanów zmuszonych do odłożenia na później momentu korzystania zpełni swych praw jako dorośli obywatele.

Jednak wnocy 28 czerwca 1969 roku, dość już mając niekończącego się zastraszania ibrutalności, bywalcy Stonewall zaczęli się bronić, zmuszając policję do wycofania się ipodtrzymując zamieszki przez trzy kolejne noce. Wtym czasie rosły tłumy sympatyków, zaś media informacyjne chętnie rejestrowały brutalność iniesprawiedliwość, zjaką traktowano uczestników zamieszek. Wypadki te zapoczątkowały ruch dumy gejowskiej, wysuwając żądanie pełni praw obywatelskich dla gejów ilesbijek, lecz także domagając się uznania ich człowieczeństwa, którego im od niepamiętnych czasów odmawiano. Zamieszki wStonewall wraz zfestiwalem wWoodstock, który odbył się wsierpniu tego samego roku, przypadły na koniec tej dekady, lecz także wyznaczyły rzeczywisty początek ostatniej fazy symbolicznych lat sześćdziesiątych. Trzeba było jeszcze pięciu lat, zanim zakończono wojnę wWietnamie, wstrzymano pobór, Amerykę dotknął pierwszy znadciągającej serii kryzysów gospodarczych, zaś wmediach rozpętała się kampania mająca przekształcić społeczeństwo amerykańskie wkulturę konsumentów, przekonywanych, że mogą jakoby rozwiązać swoje problemy, „idąc na zakupy” (Bush, Obama wodpowiedzi na recesję w2008 roku)– co skutecznie pozbawiło kłów społeczne ipolityczne ruchy, wyzwolone wlatach sześćdziesiątych przez młodych ludzi przeżywających „podwójny węzeł” dorastania.

[2013]

przełożył Adam Ostolski

1 Warto zaznaczyć, że chociaż termin „lata sześćdziesiąte” wskazuje na liczbę mnogą, przyjęło się traktować go jako pojedynczą zbiorowość– jak gdyby zbiorowisko zjawisk, do których się odnosi, spajała jedna substancja bądź istota. Nie trzeba dodawać, że „substancja”, októrej tu mowa, więcej ma wspólnego ze współczesnym chemicznym rozumieniem substancji niż zjej dawnym, arystotelejskim imetafizycznym wyobrażeniem.

2 Przykład niemożliwej sprzeczności przywołany przez Anitę Kasabovą wartykule Memory, Memorials, and Commemoration, „History and Theory” 2008, vol. 43, nr 3, s.331.

3 Jak twierdzi Światowa Organizacja Zdrowia, „okres dorastania różni się zarówno od dzieciństwa, jak iod dorosłości. Wszczególności młodzież nie jest zdolna do pełnego rozumienia złożonych pojęć, bądź to związku między zachowaniem ajego skutkami, bądź to stopnia kontroli, jaki ma lub może mieć nad decyzjami dotyczącymi własnego zdrowia, włączając wto kwestie dotyczące zachowań seksualnych. Wefekcie jest to okres szczególnej podatności na wykorzystanie seksualne iwysoce ryzykowne zachowania. Prawa, obyczaje ipraktyka życia społecznego mogą dotykać młodzież odmiennie niż osoby dorosłe. Na przykład dostęp osób wwieku dorastania– zwłaszcza niezamężnych inieżonatych– do informacji iświadczeń wdziedzinie zdrowia reprodukcyjnego często jest ograniczany przez prawo ipolitykę władz. Wdodatku nawet jeśli takie świadczenia istnieją, nastawienie świadczeniodawców do faktu uprawiania seksu przez młodzież nierzadko stanowi istotną barierę wdostępie do świadczeń”. Adolescent development, World Health Organization, http://www.who.int/maternal_child_adolescent/topics/adolescence/dev/en/ [dostęp 24.12.2013].

4 „Rozwój badań neuropsychologicznych poszerzył znacząco naszą wiedzę, pokazując, że mózg nastolatka pozostaje niedojrzały jeszcze wokresie wczesnej dorosłości. Te nowe badania skoncentrowały się na obszarze mózgu odpowiadającym za kontrolę impulsywności, podejmowanie ryzyka isłabe wyczucie społeczne. Ponieważ wokresie dorastania mózg nie jest wpełni rozwinięty, brak wnim jeszcze decydujących mechanizmów impulsywności ikontroli zachowań– co najmniej do 20. roku życia lub dłużej”. Jeffrey Fagan, Adolescents, Maturity and the Law, „The American Prospect”, 14 August 2005, http://prospect.org/article/adolescents-maturity-and-law [dostęp 24.12.2013].

5 Programem, który cieszył się wlatach sześćdziesiątych największą oglądalnością, był Andy Griffith Show, prezentujący obraz słonecznego, rustykalnego, nietkniętego przez rewolucję przemysłową wiejskiego życia.

6 „Co istotniejsze, lata pięćdziesiąte, mimo swych osiągnięć, nie były tak do końca złotym wiekiem. Wskaźnik umieralności niemowląt idzieci był pod koniec dekady wciąż czterokrotnie wyższy niż obecnie. W1955 roku dwie trzecie czarnych dzieci iponad jedna piąta ich białych rówieśników żyła wubóstwie. Dostępu do publicznej edukacji pozbawiony był niemal milion dzieci zniepełnosprawnościami, traktowanych jako niepodatne na kształcenie, zaś 40 procent dzieci wypadało zsystemu szkolnego przed ukończeniem szkoły średniej. Wbrew temu, co można by sądzić na podstawie powtórek szczęśliwych sitcomów, rodzice sprzed półwiecza nie byli izolowani od trosk związanych zprzemocą wśród młodzieży czy słabymi osiągnięciami szkolnymi swoich dzieci. Wsamym tylko roku 1955 Kongres rozpatrywał niemal 200 ustaw dotyczących zwalczania tego, co postrzegano jako epidemię młodocianej przestępczości. Wydana wtym samym roku bestsellerowa książka Rudolfa Flescha Why Johnny Can’t Read wieszczyła, że oto «3500 lat cywilizacji» zaprzepaszcza się zwiny złych szkół iniekompetentnych nauczycieli. Powrót do modelu dzieciństwa zpołowy XX wieku nie jest ani wykonalny, ani pożądany”. Steven Mintz, The Evolution of Childhood, „Conscience: The News Journal of Catholic Opinion” 2006, nr 3, http://www.catholicsforchoice.org/conscience/current/MintzArticle.asp [dostęp 24.12.2013] (wyróżnienie– H.W.).

7 Powszechnie uważało się, że wwojnie wietnamskiej brali udział młodzi czarni mężczyźni poniżej dwudziestego roku życia. Dane zawarte wzbiorze dokumentów znanych jako „Westmoreland Papers” sugerują, że przeciętny żołnierz odbywający służbę wWietnamie miał 22 lata, zaś 80 procent znich było „rasy kaukaskiej”. Jednak liczba zabitych irannych wtej wojnie była nie do przyjęcia właśnie dla białych rodziców zklasy średniej, pragnących chronić swoje dzieci przed służbą wwojsku. W1973 roku wstrzymano pobór isłużby wojskowe wkroczyły na ścieżkę „profesjonalizacji”. Do czasu wojen wZatoce Perskiej, Afganistanie iIraku kwestie służby wojskowej zostały już skutecznie usunięte zobszaru zainteresowań mieszczańskich rodziców. Statystyki dotyczące wojny wWietnamie można znaleźć winternecie na stronach World History Center: http://history-world.org/vietnam_war_statistics.htm [dostęp 24.12.2013].

8 Tak zwana „wojna znarkotykami” została zapoczątkowana przez prezydenta Richarda Nixona w1972 roku. Już wlatach 1973–1974 obowiązkowe minimalne wyroki wwysokości 15 lat stały się normą wróżnych częściach Stanów Zjednoczonych.

9 Tak na przykład wjednej znajnowszych książek przedstawiających syntetyczne ujęcie historii ostatniej ćwiartki XX wieku wAmeryce, Age of Fracture Daniela T. Rogersa (Princeton University Press, Princeton 2011), lata sześćdziesiąte potraktowane są jako okres przejściowy między epoką powojenną aponowoczesnością wkulturze iżyciu społecznym Ameryki. Większość opracowań pisanych przez autorów, którzy sami uczestniczyli wwydarzeniach lat sześćdziesiątych, skłania się do ich pozytywnego wartościowania. Zob. np. antologię The Sixties: Without Apology, red. Sohnyi Sayres iin. (University of Minnesota Press, Minneapolis 1981) oraz szczególnie artykuły Fredrica Jamesona, Periodizing the Sixties, „Social Text” 1984, vol. 9–10, s.178–209 oraz Ricka Perlsteina, Who Owns the Sixties: The Opening of aScholarly Generation Gap, „Lingua Franca” 1996, vol. 6, nr4, s.30–37.

10To właśnie owo rozproszenie ipozbawienie jednoznaczności samej idei historii skłaniało akademicko-intelektualny establishment do zarzucania „latom sześćdziesiątym” braku świadomości historycznej. Podobnie zresztą za brak słusznej świadomości historycznej krytykowali utopijnych wizjonerów „lat sześćdziesiątych” przedstawiciele Starej Lewicy– intelektualiści pozostający wkręgu tego czy innego wcielenia dawnej Międzynarodówki Komunistycznej. Przez „słuszną” świadomość historyczną rozumieli oni jednak świadomość marksistowską, którą Michel Foucault zdemaskował jako nieuleczalnie przynależną do wieku XIX, awięc ograniczoną wswej trafności do horyzontu własnej epoki.

11 „Nie wierz nikomu po trzydziestce”, głosiło popularne wepoce zawołanie imotyw graffiti.

12 Wkwestii psychoanalizy ihistorii zob. książkę Normana O. Browna, Life Against Death: The Psychoanalytical Meaning of History, Wesleyan University Press, Middletown 1959.

13 William Bennett, Body Count: Moral Poverty... And How to Win America’s War against Crime and Drugs, Simon & Schuster, New York 1996.

14 Jak podaje Wikipedia, „Diazepam [Valium] był najlepiej sprzedającym się lekiem wStanach Zjednoczonych wlatach 1969–1982, wroku 1978 odnotowano rekordową sprzedaż 2,3 miliarda tabletek”. Zob.: Ian Sample, Leo Sternbach, „The Guardian”, 3 October 2005, http://www.theguardian.com/society/2005/oct/03/health.guardianobituaries [dostęp 24.12.2013].

Postmodernizm i historia

Termin postmodernizm określa zróżnicowany ruch kulturowy (warchitekturze, sztuce, literaturze, filozofii ihumanistyce), który wystąpił wkońcu XX wieku igłosił, że wielki oświeceniowy projekt modernizacyjny zbliża się do końca; że wświecie, który stał się globalny, wieloetniczny, post-narodowy izagrożony przemysłowym ekobójstwem, potrzebna jest nowa iodmienna „nowoczesność”; że historia musi zostać przeobrażona, by uchwycić istotę wyłaniającej się iciągle niezdefiniowanej rzeczywistości społecznej, oraz że projekt ten wymaga zarówno odrodzenia poetyckiej („konstruktywnej”) wyobraźni, jak ireformy moralnej iodpowiedniej dla jej zrealizowania naukowej analizy. Ponieważ ponowoczesność jest pojęciem periodyzacyjnym, zawiera wsobie rodzaj filozofii historii, która ma jednak niewiele wspólnego zfilozofią św. Augustyna, Hegla, Marksa, Spenglera iim podobnych. Intelektualnym protoplastą postmodernizmu jest Nietzsche. Postmodernizm odrzuca pojęcie historii jako nauki na rzecz artystycznego podejścia do anomalii czasowości, aporii pamięci ienigmy śmierci. Dlatego też postmodernistyczne myślenie ohistorii można odnaleźć nie tyle wmonografiach inaukowych czasopismach zdziedziny profesjonalnej historiografii, ile wdziełach literackich, filmie, wideo, fotografii, projektach muzealnych, instalacjach przestrzennych ipomnikach.

Postmodernizm odrzuca wszelkie formy fundamentalizmu, atakże hierarchię wkulturze iwnaturze oraz wszelką teleologię. Odrzuca także różnice pomiędzy byciem ipozorem, esencją iwłaściwościami, ciałem iduszą itd. Wszystko, wtym także człowiek, jest– ni mniej, ni więcej– tylko tym, czym wydaje się być. Percepcja jest perspektywna (perspectival), wartości relatywne, awiedza oceniana przez swoją wartość użytkową. Wszystko to zakłada specyficzne podejście do przeszłości, rodzaj posiadanej oniej wiedzy oraz sposoby jej wykorzystania.

Niewiele ztych założeń koresponduje zwartościami iprzekonaniami współczesnych historyków. Dlatego też większość znich uważa postmodernizm za ułomny wswej historycznej wrażliwości iantyhistoryczny wpraktyce. Nie ulega jednak wątpliwości, że postmodernistyczna myśl historyczna jest zorientowana na teraźniejszość izainteresowana przeszłością otyle, oile może być ona wykorzystana na jej użytek.

Lyotard umiejscowił genezę postmodernizmu wodrzuceniu wielkich narracji (grands récits) historii uniwersalnej, które rościły sobie pretensje do ujawniania kierunku, celu isensu historii. Postmodernizm posuwa się jednak dalej iodrzuca nie tylko wielkie narracje opatrzności, postępu idialektyki Ducha (Hegel), marksizmu itd., lecz także małe narracje (les petits récits) zawodowych historyków. Oba rodzaje historiografii uznane są bowiem za nieistotne dla praktycznych potrzeb naszej epoki.

Postmoderniści akceptują potrzebę „pogodzenia się” zprzeszłością, „która nie chce odejść”, zwłaszcza z