Prawo Zaciemnienia - Tadeusz Markowski - ebook + książka

Prawo Zaciemnienia ebook

Markowski Tadeusz

0,0

Opis

Najnowsza powieść autora cyklu Dzieci Hildora.

Tym razem akcja dzieje się w niedalekiej przyszłości na jednej z miliardów Ziem równoległych. Świat podzielony na kilka bloków politycznych musi stawić czoła budzącej się świadomości Afryki. I jej ambicjom. Nigeria, jako najbardziej rozwinięty kraj tego kontynentu postanawia sięgnąć do gwiazd. To się nie podoba wielu dawnym potęgom. Projekt nowego kosmodromu w Nigerii pod nazwą StarX-Africa sponsoruje Adisa Goma.Jeden z dwudziestki bilionerów rządzących z ukrycia światem. Właściciel NewFaceTwitta - największego portalu społecznościowego na Ziemi.

Jego wspólnikiem jest Etan Musk, uwięziony na własnej stacji orbitalnej MarsGate2, z której próbuje realizować utopijny sen kolonizacji Marsa. Żaden z nich wcześniej nie miał wspólników. Obaj są dyskretnie zwalczani przez większość dawnych potęg. I nie ufają sobie nawzajem do końca. Na dodatek ktoś zhakował ich kwantowe serwery na MarsGate2, co miało być niemożliwe. Adisa Goma ma plan B. Chce działać przez swoją asystentkę Bettinę Badawi, która ma zostać twarzą projektu StarX-Africa. Etan również ma plan B i C, o którym nie wie nikt.

Czy taki projekt ma szansę powodzenia? Czy jego autorzy są w stanie to przeżyć? Kto ich zaatakuje pierwszy? Czy świat znowu stanie na skraju III Wojny Światowej?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 352

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © by Tadeusz Markowski, 2023

All rights reserved.

Ilustracja na okładce: Hey Jai Studio

Redakcja: Usługi korektorskie AO & AM

Korekta: Magdalena Osica – Literacka Pracownia

ISBN 978-83-89383-51-8

Wydawca: T. Markowski

Warszawa 2023

Preambuła

Wyższe argumenty na rzecz dyscypliny,

zaczerpnięte z przemówienia

na radzie powszechnego państwa

w roku 2068

Wzywamy do dyscypliny, nie spodziewając się braw.

Ich brawa bowiem są nam niepotrzebne.

Lojalnym obywatelom zapewniamy opiekę

Nie żądając w zamian nic, prócz posłuszeństwa.

Jednakowoż, zważywszy na wielość doświadczeń

Wyrazimy nadzieję, że ludzie ocenią

Jak bardzo różni się słuszność linii przez nas obranej

Od ich nierozumnych supozycji i pragnień.

Śmiało powiedzieć możemy, że my, a nikt inny,

Uratowaliśmy ich z pustkowia sprzecznych opinii,

Na którym co prawdziwe nie ma pełnej wagi,

Ponieważ równą wagę ma też nieprawdziwe.

Wywiedliśmy ich stamtąd, z tej jałowej ziemi,

Gdzie każdy z nich, sam na sam ze swoją niewiedzą,

Medytował nad sensem i bezsensem świata.

Chleb nie smakował im, bo dość go było w piekarni.

Pod nazwą Sztuki chronili dziwactwa swojej nudy

I strach codzienny mijającego czasu.

My, nikt inny, odkryliśmy Prawo Zaciemnienia,

Rozumiejąc, że umysł zostawiony samemu sobie

Sięga po rzecz ostateczną, nie na jego miarę.

My, nikt inny, odkryliśmy Prawo Zmniejszonych Celów,

Ubóstwo i gorycz albowiem są koniecznym warunkiem szczęścia.

I kiedy dziś, szaleni, złorzeczą zakazom,

Już boją się, że mogłyby zniknąć zakazy.

Zakaz pozwala im marzyć o sobie większych niż są,

Aniołach, gigantach być może, siłą wstrzymanych w rozpędzie.

Ich prawda, a wiedzą to, prawdą bywa tylko wbrew naszej

Czy też wbrew naszym kłamstwom, co przyjmujemy z humorem.

Kraj pieczonych gołąbków nęci ich i odpycha.

Spotkaliby tam tylko nicość, inaczej: siebie.

Niech więc będzie wyraźnie i jasno stwierdzone:

Rządy nasze choć twarde, nie są bez ich zgody.

Gdyż według nowych danych większość z nich szepcze we śnie:

Błogosławione niech będą cenzura i niedostatek.

(„Miasto bez imienia”, 1969) Czesław Miłosz

1 – Prolog

Gleb Petrow przeglądał po raz kolejny materiały zebrane przez swoich ludzi. Wszystkie potwierdzały raporty miejscowej policji. Liu Lan przyleciał do Sydney tylko w jednym celu, surfować na Cape Fear. Tymczasem policja ustaliła, że pierwsze trzy dni spędził na zabawach w klubach z miejscowymi dziewczynami. Ktoś, kto chciał się sprawdzić na Cape Fear, nie traciłby czasu na dziewczyny przed taką próbą. Potem, jak najbardziej. To było naturalne.

Gleb podświadomie czuł, że coś jest nie tak. Liu był szefem Informatyki w NewFaceTwitt – największej globalnej sieci społecznościowej, wartej ponad sześćset miliardów dolarów na giełdzie w Hongkongu. Został zatrudniony siedem lat wcześniej, po sześciomiesięcznym cyklu rekrutacyjnym. Sprawdzono go na całym świecie. Petrow zlecił nawet krzyżowe sprawdzanie tego człowieka wywiadom Rosji, Ameryki i Indii. Żaden niczego niepokojącego nie znalazł. Liu Lan był hakerem należącym do chińskiej grupy, zwanej Wolny Tybet, założonej przez grupę genialnych dzieciaków jeszcze w liceum. Grupa działała osiem lat, aż w końcu ktoś w chińskich władzach uznał, że nauczyła się wystarczająco dużo, żeby ją przejąć na potrzeby rządu. Tylko dwóch z nich uniknęło aresztowania. Jednym z tej dwójki był Liu Lan. Petrow zaczął się zastanawiać, czy faktycznie Liu miał tyle szczęścia. Dobrzy hakerzy na światowym poziomie byli łakomym kąskiem dla wszystkich korporacji i rządów. Dlatego ich aresztowania nigdy nie były groźne. Wcześniej czy później godzili się na współpracę, otrzymując w zamian królewskie warunki. Tak się działo od kilkudziesięciu lat. Liu Lan musiał mieć mnóstwo szczęścia, żeby uciec, przedostać się do Afryki i tam zejść do podziemia, osiedlając się w czterdziestomilionowej Abudży. Potem miał jeszcze więcej szczęścia, kiedy spotkał Gomę na jakimś przyjęciu charytatywnym i zdołał go przekonać do zatrudnienia na stanowisku Głównego Informatyka w NewFaceTwitt. Pracował wtedy na podobnym stanowisku dla Korporacji Południowoafrykańskiej zajmującej się wydobyciem metali rzadkich w całej Afryce, którą Goma właśnie kupił za dwieście miliardów Renminbi. Chińska waluta od dziesięcioleci była jedną z pięciu najważniejszych walut świata, obok rubli, euro, jenów i dolarów. Wszystkie karty podarunkowe na okaziciela, które rozpowszechniły się na całym świecie jako alternatywa dla elektronicznych pieniędzy, opierały się właśnie na Renminbi lub rublach, bo tylko te dwie waluty były bezpośrednio wymienialne na złoto.

Teraz najwyraźniej jego szczęście się skończyło. Sekcja zwłok, analiza DNA, zeznania świadków, ekspertyza techniczna jego deski do surfowania i analiza wszystkich rzeczy osobistych znalezionych w hotelu nie pozostawiały cienia wątpliwości. To był wypadek. Co roku jakiś surfer tracił życie na skałach Cape Fear. Liu był kolejnym pechowcem. Jeżeli to nie był wypadek, to ktoś zadał sobie mnóstwo trudu, żeby nie pozostawić żadnego śladu. Gleb poprosił jednak policję o zapisy wszystkich kamer wideo z klubów, w których bawił się Liu przed śmiercią. Na wszelki wypadek. Wiedział, że często najmniej prawdopodobne materiały mogły się przydać nawet po wielu latach. Na koniec zadzwonił do działu Public Relations i kazał im zająć się transportem zwłok do Chin oraz kontaktem z rodziną Liu Lana. Trzeba było przygotować oświadczenie w sieci, wypłacić rodzinie jakieś godziwe pieniądze za utratę tak wybitnego jej członka. NewFaceTwitt nie musiał tego robić, ale Goma osobiście nalegał na wypłatę pieniędzy rodzinie. Przeznaczył na ten cel pięćdziesiąt milionów Renminbi, które i tak odpisze sobie z podatków.

Gleb Petrow raz jeszcze przejrzał pobieżnie zebraną dokumentację. Gdyby nie te trzy dni w klubach… Liu znał wszystkie tajemnice NewFaceTwitta, miał wejście do serwerów kwantowych na stacji MarsGate2 i osobiście unowocześnił oprogramowanie SI, zarządzającej ich globalną siecią. Jego przypadkowa śmierć oznaczała mnóstwo strat. Przede wszystkim jego zastępca i obecnie następca – Frank Ribeiro potrzebował kilku miesięcy, żeby ogarnąć wszystko, czym zajmował się Liu. Jak każdy informatyk, Lan lubił wiele rzeczy trzymać w tajemnicy. Gleb wiedział, że niczego innego na razie nie może zrobić. Zapisał w swoim notatniku w chmurze MarsGate2, że śmierć nastąpiła w wyniku wypadku i przesłał raport bezpośrednio do Gomy. Wciąż go dręczyło pytanie, dlaczego Liu swoje pierwsze trzy dni pobytu w Sydney spędził w klubach, a dopiero potem raczył mieć wypadek. Gdyby nie te wszystkie raporty i ekspertyzy, podejrzewałby Głównego Informatyka o handel tajemnicami lub nawet o szpiegostwo.

2 – Frank

Frank Ribeiro pocił się ze strachu. Po raz pierwszy leciał na MarsGate2, żeby spotkać się z Adisem Gomą. Bywał tam regularnie od wielu lat, żeby serwisować serwery NewFaceTwitta. Miał tam nawet osobną stację roboczą oddzieloną od sekretariatu, ale nigdy dotąd nie przybywał tam w takiej tajemnicy i z takim problemem. Gomę spotykał regularnie na kwartalnych zebraniach zarządu, ale rzadko kiedy poza nimi. Odpowiadał za zabezpieczenie serwerów i zawiódł. Teraz cała firma mogła przez niego albo przez któregoś z jego podwładnych runąć jak domek z kart. Frank długo walczył w duszy, czy nie powinien najpierw skontaktować się z Glebem. Był pewien, że Rusek w pierwszym odruchu wtrąci go do jakiejś komórki i wyda swoim specom od przesłuchań. Petrow był paranoikiem bezpieczeństwa. Jego mottem było powiedzenie, że lepiej mieć wyrzuty sumienia z powodu czyjejś pomyłkowej śmierci niż kaca z powodu własnej. Choć nie miało to żadnego sensu.

Adisa Goma nie zadawał żadnych pytań, kiedy poprosił go o osobiste spotkanie w cztery oczy na MarsGate2. Kiedy dwa miesiące temu został po śmierci Liu Lana Głównym Informatykiem, Goma wprowadził go w swoje procedury ochrony i reagowania w sytuacjach nadzwyczajnych. Jedną z nich było właśnie takie spotkanie. Nikt nawet nie próbował przewidzieć, w jakiej sytuacji można było je ogłosić. Prawo do tego miało jedynie sześć osób w całej firmie. Goma zakładał, że będzie to oznaczało jakąś formę walki o przetrwanie całej jego firmy. Po prostu kazał mu się udać na prywatne lotnisko, na którym zawsze czekał gotowy do lotu prom firmy VirginGomaGalactic, którego większościowym udziałowcem był teraz Goma. Lot na stację miał trwać czternaście godzin. Przez ten czas nikt się z nim nie kontaktował. Kiedy zadokowali, pilot wskazał mu głową właz wyjściowy.

– Bettina czeka na zewnątrz – oznajmił obojętnym głosem, jakby cały lot był zwyczajną rutyną.

W rzeczywistości Frank nie słyszał jeszcze, żeby nawet Goma latał nim samotnie. W środku mogło się zmieścić dziesięć osób. MarsGate2 był wielkim pierścieniem mieszkalnym o przekroju osiemdziesięciu i średnicy trzystu metrów. Powierzchnia użytkowa w środku wynosiła około dziewięćdziesięciu hektarów, z czego dziesięć zajmowały różne elementy podtrzymujące życie stacji oraz zbiorniki na paliwo i tlen. Połowa pozostałej powierzchni stanowiła własność sędziwego Muska i jego programów kosmicznych. Tamtędy zaopatrywano projekt Mars, który Musk zaczął realizować pod koniec życia. Na Ziemi nazywano to Legionem Samobójców. Przez cały środek stacji biegł dość szeroki pas drzew i krzewów, zapewniających tlen. Adisa Goma wykupił za dwadzieścia miliardów dolarów dwa hektary tej powierzchni, na której urządził własne apartamenty, biura i serwerownie komputerów kwantowych, stanowiące serce jego korporacji. Na stałe zatrudniał tutaj dziesięć osób, nie licząc pilotów promów takiego samego typu jakim przyleciał tu Frank. Oprócz tego prowadził obsługę pozostałych mieszkańców w zakresie transportu ludzi i towarów. Jego promy lądowały i startowały stąd każdego dnia. Jak autobusy. Jedno miejsce kosztowało zaledwie dwieście pięćdziesiąt tysięcy Renminbi. To było miejsce dla elity elit, dla których te ceny były rozsądne i do przyjęcia. W ramach wartości dodanej VirginGomaGalactic gwarantowało lądowanie na dowolnym lotnisku na Ziemi, na którym znajdował się betonowy pas długości co najmniej trzech kilometrów.

– Goma czeka – stwierdziła Bettina tym swoim bezosobowym głosem, widząc, że Frank się zagapił. Ribeiro wrócił do rzeczywistości.

Bettina była piękną Arabką, która przyprawiała go zawsze o dreszcze, wywołane uczuciem niepokoju. Nikt nie wiedział, co naprawdę myśli, a jej zdanie i decyzje nigdy nie były podważane przez Gomę. Przynajmniej nikt z zarządu dotąd o takim zdarzeniu nie słyszał. Oboje wsiedli do elektrycznego mini wózka, który na tej stacji dla superbogaczy stanowił ekstrawagancką i zupełnie niepotrzebną podstawową formę transportu i po kilku minutach jazdy w całkowitym milczeniu, znalazł się w gabinecie Gomy. Niezbyt wielki pokój urządzony był w stylu czysto afrykańskim, z kilkoma rzeźbami z hebanu i drzewa żelaznego. Ich eksport był zakazany od prawie wieku. Goma siedział za wielkim rzeźbionym biurkiem, wykonanym również z hebanu. Wszystkie komputery zostały wyłączone.

– Sprawdź, kiedy Gleb może do nas dołączyć – powiedział Goma do Bettiny.

– Za trzy godziny – odparła równie spokojnym tonem.

– Wezwałam go z samego rana.

– Niech zaczeka, aż go poproszę. Powiedz marketingowcom, że od jutra zaczynamy tydzień ofert specjalnych w Azji. Klienci z Chin mają dodatkowe dwadzieścia procent rabatu na wszystkie reklamy, jako prezent noworoczny. Niech to odpowiednio sprzedadzą. Natychmiast.

– Nowy Rok w Chinach zaczyna się dopiero za tydzień.

– I tyle właśnie potrwa promocja. Musimy jakoś wyjaśnić jego nagły przylot na stację – wtrącił zniecierpliwiony Goma. – Po wyjściu zaplombuj nas na godzinę – dodał.

– Jak bardzo jesteśmy udupieni? – zapytał.

Frank, zaskoczony pytaniem, przez chwilę milczał. Goma nie zwykł owijać w bawełnę.

– Ktoś zhakował nasz serwer na stacji – wykrztusił niezbyt pewnym tonem.

– Kiedy? – zapytał Goma, jakby chodziło o wybór przystawki w restauracji.

– Minimum cztery miesiące temu. Nie umiem powiedzieć dokładniej. Mam tu wszystkie analizy, które zrobiłem za ostatnie pół roku i odchylenia zaczynają się pojawiać jakieś cztery miesiące temu.

– A konkretnie? Skąd taki wniosek?

– Nasz system promuje kilka firm farmaceutycznych, które nigdy nie zawarły z nami takich umów. Przesyła zamówienia bezpośrednio na serwery tych firm, ale nie powinien tego robić. Od dwóch miesięcy próbuję dociec, co mogło się stać. Nie mam najmniejszego pojęcia. Kody są czyste. Wygląda na to, że system sam się tego nauczył i z jakiegoś powodu promuje te firmy. Żadnych śladów włamania nie znalazłem. Żadnych anomalii. Nic. Mam ze sobą pełną analizę i zestawienia, które pokazują, jak do tego doszedłem.

– Zachowaj te dane na później. Mnie one i tak nic nie powiedzą. Tylko Petrow może o tym wiedzieć. Oprócz ciebie i mnie. Zakładam, że twoi programiści nie wiedzą?

– Nikt o tym nie wie. Dlatego chciałem spotkać się osobiście.

– Co możemy zrobić?

– Trzeba wstrzymać naszą działalność na co najmniej trzy dni, sformatować wszystko i postawić cały system od nowa. Przy założeniu, że żadna z naszych baz nie została zainfekowana.

– Po czymś takim konkurencja nas zabije – stwierdził Goma, zapalając nielegalnego papierosa, których zapasy miał w każdym biurze. Musiał być zdrowo wkurzony usłyszaną informacją. – WorldWeb od dziesięciu lat czeka na okazję, żeby przejąć naszą działkę. Musk ze swoim SkyLink3 aż się pali, żeby złapać taką gratkę. Będzie miał wtedy i satelity, i sieć społecznościową. To nie wchodzi w rachubę. Jakieś alternatywy?

– W perspektywie roku. – Frank odruchowo wzruszył ramionami, bo sam długo o tym myślał i wiedział, że ta propozycja nie spodoba się szefowi. – Można postawić lokalne serwerownie na każdy region świata i stopniowo je odłączać od stacji. Musiałby istnieć osobny węzeł pełniący rolę naszej sztucznej inteligencji. I tak NewFaceTwitt działa niezależnie na różnych kontynentach. Chińczycy są przekonani, że mają swoją lokalną wersję. Podobnie Hindusi czy Amerykanie, czy Europejczycy. W Afryce działają przecież trzy niezależne instancje. Nie mówiąc o arabskich czy jakichś regionalnych.

– Frank… – zaczął Goma jakby przemawiał do tępego ucznia w szkole. – Nasza siła polega na tym, że nikt nie wie, że to są czysto wirtualne twory. Gdybyśmy nie używali SI na MarsGate 2, to nie bylibyśmy w stanie gwarantować klientom ponad trzydziestoprocentowej skuteczności ich reklam. Na tym polega nasza przewaga nad Worldwebem i innymi. Każdy klient jest przekonany, że NewFaceTwitt jest dostosowany pod jego konkretne zamówienie i że ta wersja działa tylko w jego kraju. Dlatego Chińczycy nas wpuścili. Dlatego Hindusi nas popierają. Nie mówiąc o tych liberalnych dyktaturach z Europy czy z Bliskiego Wschodu. Nawet Rosjanie, którzy są paranoikami na punkcie bezpieczeństwa i propagandy. Dlatego w żadnym kraju nie musimy niczego cenzurować. Po prostu takie posty pojawiają się jedynie w wirtualnych bańkach poza danym krajem. Dlatego dopuszczamy wszystkie wypowiedzi. Lokalni dysydenci dyskutują sobie o wszystkim poprzez naszą sieć, ale tak naprawdę nikt poza nimi tego nie odbiera. Mogą więc sobie gadać o wszystkim. My nawet sami płacimy im tantiemy od reklam, które u nich puszczamy. Reklamy naszych klientów docierają bezpośrednio do odbiorców na całym świecie poza NewFaceTwittem, bo są wysyłane bezpośrednio na telefon odbiorców. Tak naprawdę jesteśmy Wielkim Bratem z Orwella.

Frank spojrzał na niego nierozumiejącym wzrokiem, bo nie bardzo kojarzył, o czym szef mówił.

– Nieważne. – Goma wzruszył ramionami. – Ciągle zapominam, że nawet ty jesteś dzieckiem piktogramów z telefonów. To była taka książka sprzed stu lat. Wtedy jeszcze ludzie je czytali i rozumieli. Chodzi o to, że nasza sieć inwigiluje sześć miliardów naszych użytkowników na okrągło. Mamy dane w czasie rzeczywistym każdego z nich. Dlatego jesteśmy w stanie dokładnie ich sprofilować psychologicznie i dopasować reklamy naszych klientów do podświadomych oczekiwań naszych użytkowników. Jeżeli zaczniemy stawiać te lokalne serwery, o których mówisz, staniemy się kolejnym serwisem społecznościowym, jak wszystkie inne, które upadły. Nasza przewaga zniknie i my wkrótce potem. Te światowe dyktatury nas tolerują nie dlatego, że przynosimy duże dochody ich firmom, ale dlatego że nam zlecają swoje kampanie wyborcze, a my im gwarantujemy określone wyniki. I to bez fałszowania samego procesu wyborczego. Wszystko jest absolutnie legalne.

Frank poczuł, że traci grunt pod nogami. Kody sieci neuronowej umiał pisać. Znał się na technologii komputerów kwantowych. To o czym mówił Goma było dla niego jak opowieści z innej planety.

– To pozostaje tylko zresetować całą sieć – powtórzył bezradnie.

– Albo znaleźć tego hackera i załatwić z nim, żeby wszystko przywrócił do stanu początkowego.

– Nie mam żadnego śladu włamania.

– Dlatego wezwałem Petrowa. Będziecie wspólnie szukać. Ktoś to musiał zrobić. Ilu jest takich ludzi na świecie według ciebie?

– Nie mam pojęcia… – Ribeiro zamyślił się na chwilę, a Goma mu nie przeszkadzał. – Może z dwudziestu… – stwierdził wreszcie z wahaniem. – Niewielu.

– Właśnie – stwierdził Goma. – Musicie ich wszystkich znaleźć. Bettina będzie waszym łącznikiem. Jej decyzje traktujcie jak moje. Środki nie mają znaczenia. Ile by to nie kosztowało.

– A co ze mną? – spytał wreszcie Frank.

– Zachowałeś się prawidłowo. Przyszedłeś z tym bezpośrednio do mnie. Teraz wspólnie spróbujemy rozwiązać ten problem. Tego oczekuję po swoich pracownikach. I na wszelki wypadek sprawdzisz jeszcze raz wszelkie nasze zabezpieczenia. Idź teraz do Bettiny i powiedz, żeby cię skontaktowała z Petrowem, jak tylko się zjawi. Powtórz mu wszystko ze szczegółami. Pewnie będzie chciał obejrzeć te twoje analizy. On uwielbia takie dane. Wciąż nie potrafię zgadnąć, czy coś z nich rozumie, ale zawsze wpatruje się w nie jakby naprawdę coś w nich widział.

Frank wstał i ruszył do drzwi, które nie wiedzieć czemu otworzyła Bettina. Stanęła z boku i gestem zaprosiła go do wyjścia. Frank znowu poczuł znajome dreszcze w krzyżu. Ta baba go przerażała.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI