Prawo Przyciągania a Karma, część I Mentalizm - Fałszywa teoria - Ida Smela - ebook

Prawo Przyciągania a Karma, część I Mentalizm - Fałszywa teoria ebook

Smela Ida

0,0

Opis

Jeśli sięgasz po tę książkę, prawdopodobnie nie po raz pierwszy spotykasz się z hasłami, że „wszystko jest wibracją” albo że „wszystko jest umysłem”. Wiele osób uznaje je za duchowe prawdy istnienia. To właśnie z tych błędnych założeń wyrosły współczesne idee prawa przyciągania, manifestacji, zamiaru czy transerfingu. Wszystkie one opierają się na przekonaniu, że wibracja stanowi źródło wszystkiego, że to ona nadaje sens istnieniu i decyduje o jego kształcie.

 

Bo dla energii sensem jest nieustanne tworzenie.

Dla nas – istot będących czymś więcej niż wibracja – sensem jest zrozumienie, po co to wszystko się dzieje.

 

Zamknięcie się w przekonaniu, że nie istnieje nic poza energią, stworzyło duchowe akwarium, w którym ugrzęzła znaczna część współczesnej tzw. duchowości. Pływamy w tym mentalnym akwarium, wykonujemy efektowne zwroty, uczymy się coraz bardziej złożonych technik „zestrojenia z polem” i z dumą prezentujemy swoje „wibracje” innym rybom. Wierzymy przy tym, że właśnie w tej ograniczonej przestrzeni mieści się cała prawda o istnieniu.

 

Ryba, która od urodzenia zna tylko wodę swojego akwarium, nie potrafi wyobrazić sobie oceanu. Dla niej wszystko, co wykracza poza znane, wydaje się niemożliwe, bo granice, w których żyje, stały się niewidzialne. Nasz umysł, podobnie jak ryba uwięziona w akwarium, przyzwyczaja się do jednego sposobu myślenia, opartego na mierzalnych wibracjach i zasadach fizycznego świata. Nie dostrzega, że krąży w kółko, wracając wciąż do tych samych wniosków. Jedynym punktem odniesienia dla umysłu stają się jego własne wyobrażenia. W ten sposób sprowadziliśmy sens życia do wartości, które wyznacza umysł – do pragnienia tworzenia, kontrolowania i wykorzystywania energii. Ugrzęźliśmy w akwarium mentalizmu, którego ściany – choć przezroczyste – pozostają szczelne i nie pozwalają wypłynąć poza to, co sami sobie wymyśliliśmy.

 

Mentalizm obiecał nam duchowość bez wysiłku, istnienie bez sensu i moc bez celu. Zastąpił Boga „energią”, a człowieka – „świadomością pola”. Przekonał, że wystarczy pomyśleć, poczuć, zwizualizować, a wszechświat natychmiast się podporządkuje. Nie zauważyliśmy, że to już nie rozwój, lecz doskonale opakowana forma kontroli, Nowa wersja tego samego ego, które dawniej chciało zapanować nad światem za pomocą materii, a dziś próbuje zrobić to samo przy użyciu „energii”, nad którą rzekomo całkowicie panujemy.

 

Umysł i wibracje, które postawiliśmy na piedestale, miały być bramą do prawdy, a stały się naszym więzieniem. Umysł jest fragmentem większej układanki, a nie całością. Choć jest niezwykle precyzyjny w badaniu części, nie widzi całego obrazu, bo ich nawet nie stworzył. Dlatego umysł nie może ustalać zasad istnienia – tak jak narzędzie nie może zastąpić tego, kto się nim posługuje. Skoro więc to nie umysł i nie wibracje stanowią całość rzeczywistości, pora spojrzeć na te tak zwane naczelne zasady bytu z zupełnie nowej perspektywy. Te prawa nie wymagają tylko drobnej korekty – one domagają się pełnego przewartościowania.

 

Umysł nie manifestuje rzeczywistości wprost. Wielu wierzy, że nasz umysł jest źródłem całej kreacji, że wszystko istnieje dzięki jego sile i woli, ale jego prawdziwa moc jest zupełnie inna. Nie polega na tworzeniu świata według własnego zamysłu, lecz na poznawaniu go i świadomym dostrojeniu się do większego porządku, który działa niezależnie od naszej woli.

 

W świecie, w którym tezy o „wibracjach” i „wszechmocy umysłu” urosły do rangi duchowych dogmatów, mentalizm stał się tylko grą w duchowość – efektowną, ale pustą.

Ta książka nie jest częścią tej gry. To zaproszenie do przebudzenia, do rozbicia ścian akwarium i odwadze, by sprawdzić, czy poza znanym istnieje coś więcej.

 

Umysł pragnie tworzyć, energia pragnie istnieć, a jaźń pragnie relacji – głębokiej więzi z Najwyższą Prawdą. Dotąd przypisywaliśmy tym poziomom niewłaściwe znaczenie, myląc moc kreacji z sensem istnienia. Gdy przetasujemy ich hierarchię, sens wszystkiego ulega zmianie. Życie nie polega już na kontroli czy na nieustannej kreacji. Kiedy odkrywamy nowy wymiar, w którym najważniejsza jest relacja z Najwyższą Prawdą, czyli coś trwałego i ponadczasowego, wszystko, co wcześniej wydawało się oczywiste, ukazuje się w zupełnie innym świetle.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 315

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.


Podobne


IDA SMELA
PRAWO PRZYCIĄGANIA a KARMA
© 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione.
Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Autor dołożył wszelkich starań, by zawarte w tej książce informacje były kompletne i rzetelne. Nie biorą jednak żadnej odpowiedzialności ani za ich wykorzystanie, ani za związane z tym ewentualne naruszenie praw patentowych lub autorskich. Autor nie ponosi również żadnej odpowiedzialności za ewentualne szkody wynikłe z wykorzystania informacji zawartych w książce.
W przygotowaniu okładki korzystano ze wsparcia generatywnych narzędzi sztucznej inteligencji.
Au­tor: Ida Smela
Wy­dawca: Bartosz Siedlecki – Siedlaq
Ko­rekta i skład: Justyna Kosińska
Kon­takt: ida­smela@kwan­to­wy­za­pis.pl
Strona www: www.kwan­to­wy­za­pis.pl

ISBN 978-83-977407-1-6

O autorce

Ida Smela – au­torka ta­kich ksią­żek jak „Karma – Twój klucz do suk­cesu”, „Ku nie­śmier­tel­no­ści”, „Re­in­kar­na­cja bez do­my­słów” oraz „Prawo przy­cią­ga­nia a karma”. Od po­nad czter­dzie­stu lat zgłę­bia du­cho­wość Wschodu, a szcze­gól­nie psy­cho­lo­gię i fi­lo­zo­fię we­dyj­ską.

Nie jest je­dy­nie ba­daczką ani teo­re­ty­kiem – swoją wie­dzę opiera na wie­lo­let­niej prak­tyce du­cho­wej i do­świad­cze­niu, które czyni ją prze­wod­niczką w świe­cie sub­tel­nych praw umy­słu i karmy. Do­sko­nale zna sta­ro­żytne pi­sma, a jed­no­cze­śnie po­trafi tłu­ma­czyć ich niu­anse współ­cze­snym ję­zy­kiem, po­ka­zu­jąc ja­sno, co działa, a co jest je­dy­nie złu­dze­niem czy uprosz­cze­niem.

Od kilku lat dzieli się swoją wie­dzą rów­nież po­przez bloga i ka­nał „Kwan­towy Za­pis” na YouTube, gdzie pu­bli­kuje wy­kłady i roz­mowy, a także pro­wa­dzi cy­kliczne we­bi­na­ria – udział w nich daje moż­li­wość bez­po­śred­niej roz­mowy, za­da­nia py­tań i po­dzie­le­nia się wła­snymi prze­my­śle­niami. W przy­stępny spo­sób wy­ja­śnia zło­żone za­gad­nie­nia, tłu­ma­cząc to, co wcze­śniej mo­głoby wy­da­wać się nie­zro­zu­miałe czy trudne do wy­obra­że­nia.

Dzięki wie­lo­let­niej prak­tyce i do­świad­cze­niu du­cho­wemu jej wska­zówki są oparte nie tylko na teo­rii, ale na tym, co rze­czy­wi­ście działa.

Jej książki nie są zwy­kłymi kom­pi­la­cjami teo­rii – to żywe wska­zówki, które oba­lają fał­szywe wy­obra­że­nia o wielu za­gad­nie­niach ży­cia. Po­ka­zuje, jak mylne in­ter­pre­ta­cje po­jęć ta­kich jak karma czy re­in­kar­na­cja po­wstały w wy­niku braku wie­dzy o sub­tel­nych pra­wach umy­słu i du­szy.

Au­torka pro­stuje te błędne wy­obra­że­nia, wska­zu­jąc, jak pra­wi­dłowo ro­zu­mieć te kon­cep­cje, by nie stały się je­dy­nie ilu­zją, którą można wy­ko­rzy­stać w pro­duk­tach ko­mer­cyj­nych. Daje także prak­tyczne na­rzę­dzia do zmiany ży­cia i zro­zu­mie­nia wła­snej ścieżki.

Wstęp

Świat tylko po­zor­nie stał się zro­zu­miały. Na wy­cią­gnię­cie ręki mamy dziś ty­siące po­rad, tech­nik i du­cho­wych life-hac­ków. Wszystko wy­daje się ta­kie oczy­wi­ste, przej­rzy­ste, dzia­ła­jące. Ale pod tą war­stwą zro­zu­mie­nia kryje się po­wierz­chow­ność. Świat się spłasz­czył. Zmę­czył się głę­bią. Znu­dził wie­lo­wy­mia­ro­wo­ścią.

W za­le­wie in­for­ma­cji wy­ła­wiamy to, co szyb­kie, efek­towne, obie­cu­jące – ma­ni­fe­stuj, przy­cią­gaj, za­rzą­dzaj ener­gią, wzbo­ga­caj się. Naj­le­piej na­tych­miast i bez wy­siłku, bez py­tań o sens, bez re­flek­sji nad kon­se­kwen­cją i od­po­wie­dzial­no­ścią. W ta­kim tem­pie pro­du­ku­jemy dziś wszystko, także du­cho­wość. Szyb­kie prze­bu­dze­nia, na­tych­mia­stowe ma­ni­fe­sta­cje, speł­nie­nie w sied­miu kro­kach. W tym kli­ma­cie na­ro­dziło się coś, co naj­le­piej na­zwać du­cho­wym start-upem.

To już nie jest prze­bu­dzona świa­do­mość, lecz prze­mysł roz­woju oso­bi­stego, który co se­zon wy­pusz­cza nową for­mułę suk­cesu – bar­dziej ener­ge­tyczną, bar­dziej kwan­tową, bar­dziej vi­ra­lową. Au­ten­tyczne po­zna­nie ustę­puje miej­sca go­to­wemu du­cho­wemu pro­duk­towi. Prak­tyka znika pod ha­słem mar­ke­tin­go­wym. Prawdę za­stę­puje obiet­nica na­tych­mia­sto­wej prze­miany.

Bo prze­cież je­śli coś działa od razu, to zna­czy, że jest praw­dziwe. Prawda? Nie­prawda.

Nie wszystko, co przy­nosi na­tych­mia­stowy efekt, na­prawdę służy roz­wo­jowi.

Ob­ja­da­nie się też działa.

Kon­sump­cja działa.

Seks, uzna­nie, lajki, ad­re­na­lina – wszystko to wy­wo­łuje efekt.

Ale efekt to jesz­cze nie jest speł­nie­nie.

A my, na­wet ci bar­dziej świa­domi, co­raz czę­ściej my­limy jedno z dru­gim

W świe­cie szyb­kiego suk­cesu nie cho­dzi już o to by iść głę­boko, ale o to by na­tych­miast przy­cią­gnąć czy­jąś uwagę – zdo­być za­sięgi, zy­skać fol­lo­wer­sów, któ­rzy ku­pią nasz pro­dukt. Klient ma klik­nąć, po­lu­bić, do­łą­czyć do spo­łecz­no­ści kon­su­men­tów i jak naj­szyb­ciej do­świad­czyć efek­tów dzia­ła­nia do­wol­nej tech­niki.

Je­śli wszystko spro­wa­dza się do szyb­ko­ści, to zna­czy, że na pewno nie mamy do czy­nie­nia z wyż­szymi pra­wami Wszech­świata, które dają nam wgląd w praw­dziwą du­chową na­ukę. A ta po­ka­zuje, że to, co działa bły­ska­wicz­nie, czę­sto psuje to, co mo­głoby w przy­szło­ści dać głęb­sze, au­ten­tyczne speł­nie­nie.

Dzi­siej­szy klient ocze­kuje na­ma­cal­nych re­zul­ta­tów, czyli dzia­ła­nia w niż­szych gu­nach. Nie wie, że prawa wyż­szych try­bów na­tury, ta­kich jak sat­twa, nie ob­ja­wiają się na­tych­miast.

Każdy kto pro­wa­dzi sa­mo­chód wie, że pierw­szy i drugi bieg służą je­dy­nie okre­ślo­nym ce­lom. Pierw­szy po­zwala ru­szyć z miej­sca, drugi – na­brać szyb­kiego roz­pędu. Nie są to jed­nak biegi, któ­rych po­win­ni­śmy uży­wać przez całą drogę.

Wiele tech­nik men­tal­nych, ta­kich jak afir­ma­cje, wi­zu­ali­za­cje czy in­ten­cjo­nalne pro­gra­mo­wa­nie rze­czy­wi­sto­ści, obie­cuje na­tych­mia­stowy efekt. Dzia­łają jak pierw­szy i drugi bieg – po­ma­gają ru­szyć, zła­pać roz­pęd, po­czuć, że mamy wpływ. Ale, po­dob­nie jak biegi w sa­mo­cho­dzie, mają one ogra­ni­czony za­sięg. Nie służą do dłu­giej po­dróży, a tym bar­dziej do wej­ścia w głęb­szy po­rzą­dek ży­cia. Nie pro­wa­dzą do praw­dzi­wej prze­miany, bo nie są oparte na wyż­szych za­sa­dach – na fun­da­men­tach, które sta­no­wią o rze­czy­wi­stym kie­runku i sen­sie ist­nie­nia.

Je­śli na­sze pra­gnie­nia wciąż kręcą się wo­kół wła­snych ko­rzy­ści i na­pra­wia­nia tylko swo­jego świata, to zna­czy, że dzia­łamy w niż­szych gu­nach – niż­szych bie­gach świa­do­mo­ści, które nie tylko nie do­strze­gają moż­li­wo­ści po­dróży da­lej, ale na­wet nie wie­dzą, że można po­ru­szać się w zu­peł­nie inny spo­sób.

Naj­głęb­sze po­ru­sze­nie du­szy – czyli to, co na­prawdę zmie­nia kie­ru­nek – nie wy­da­rza się przez dal­sze uży­wa­nie funk­cji umy­słu do kon­tro­lo­wa­nia tego, co i tak nie mie­ści się w gra­ni­cach na­szej woli. Nie za­cho­dzi przez jesz­cze więk­sze na­pię­cie, wy­mu­sze­nie czy pre­sję, ale przez otwar­cie.

Przez go­to­wość zre­zy­gno­wa­nia z do­mi­na­cji i uzna­nie, że ist­nieje coś więk­szego niż ja i moje plany. Coś, z czym mogę wejść w re­la­cję, nie jako twórca rze­czy­wi­sto­ści, lecz jako jej uczest­nik.

To prze­su­nię­cie nie opiera się na sile, lecz na za­ufa­niu. Cho­dzi o współ­brz­mie­nie z głęb­szym po­rząd­kiem a nie ma­ni­pu­lo­wa­niu lo­sem. I wła­śnie to staje się po­cząt­kiem in­nej drogi, która nie szuka szyb­kiego efektu, lecz prze­miany obej­mu­ją­cej całe ist­nie­nie.

Ścieżka uka­zy­wana w We­dach to nie re­li­gijny ry­tuał, lecz we­wnętrzna prze­miana, która za­czyna się, gdy serce nie szuka już tylko sku­tecz­no­ści, ale przede wszyst­kim sensu. Gdy nie py­tamy już tylko o to, jak przy­cią­gnąć to, czego chcę, ale ra­czej: komu i czemu mogę ofia­ro­wać swoje dzia­ła­nie i sa­mego sie­bie? To nie jest ucieczka od ży­cia, lecz głęb­sze za­ko­rze­nie­nie w nim przez obec­ność, wdzięcz­ność i po­korne uzna­nie, że praw­dziwa moc nie po­lega je­dy­nie na sile woli, ale także na zro­zu­mie­niu, skąd ona po­cho­dzi i do czego na­prawdę mo­żemy ją wy­ko­rzy­stać.

To nie droga bły­ska­wicz­nych efek­tów, lecz pro­ces doj­rze­wa­nia. Cza­sem bo­le­sny, czę­sto nie­wy­godny, ale je­dyny, który pro­wa­dzi do speł­nie­nia – trwa­łego i za­ko­rze­nio­nego w czymś więk­szym niż na­sze wła­sne pra­gnie­nia, a nie ogra­ni­czo­nego do chwi­lo­wego kom­fortu.

W świe­cie roz­pro­szo­nym przez niż­sze guny i na­sta­wio­nym na szybki efekt, bez re­flek­sji nad kon­se­kwen­cjami, co­raz czę­ściej wy­bie­ramy drogi, które nie wy­ma­gają głęb­szego my­śle­nia, nie uka­zują za­leż­no­ści przy­czy­nowo-skut­ko­wych i nie pro­wa­dzą do trwa­łych, po­nad­cza­so­wych ce­lów.

Choć wiele osób mówi o prze­bu­dze­niu i mocy in­ten­cji, dzieje się to głów­nie w try­bie ta­masu i ra­dźasu – w ja­ko­ści dzia­ła­nia opar­tej na nie­cier­pli­wo­ści, pra­gnie­niu po­sia­da­nia, kon­troli, wpływu, wy­gody i emo­cjo­nal­nego uza­leż­nie­nia od wy­niku. To wła­śnie w tych gu­nach po­wstała kon­cep­cja, która spro­wa­dza nas, istoty du­chowe, do niż­szych wy­mia­rów. Du­sza zo­staje w niej prze­pa­ko­wana do wy­miaru umy­słu, a za­spo­ka­ja­nie jego po­trzeb zo­staje uznane za du­cho­wość.

Jesz­cze nie­dawno wszy­scy żyli pra­wem przy­cią­ga­nia, dziś jed­nak to już prze­ży­tek. W jego miej­sce po­ja­wiły się nowe re­we­la­cje: prawo za­miaru, prawo za­ło­że­nia, prawo wi­bra­cji, prawo re­zo­nansu, prawo tran­ser­fingu rze­czy­wi­sto­ści, a na­wet rze­komo sta­ro­żytny Ky­ba­lion. Choć przed­sta­wiany jako zbiór po­nad­cza­so­wych praw her­me­ty­zmu, w rze­czy­wi­sto­ści to no­wo­cze­sna kom­pi­la­cja, która tylko udaje głę­bię, wy­pa­cza­jąc pier­wotne idee.

Ry­nek do­maga się no­wo­ści, więc zmie­nia się tylko opa­ko­wa­nie. Do­sta­jemy inne ha­sła, śwież­szą gra­fikę i bar­dziej wcią­ga­jące nar­ra­cje. Cel po­zo­staje ten sam – sprze­dać ko­lejną wer­sję tej sa­mej obiet­nicy, że mo­żesz mieć wszystko, być wszyst­kim i wszystko kon­tro­lo­wać.

W świe­cie, który nie szuka praw­dzi­wych roz­wią­zań tylko szyb­kiego uko­je­nia i na­miastki kon­troli, wy­star­czy po­dać to samo w no­wej for­mie, by znów sprze­dać to tym sa­mym lu­dziom. Tym, któ­rzy już wie­rzą, albo tym, któ­rzy jesz­cze się wa­hają. Istota prze­kazu się nie zmie­nia, bo speł­nie­nie ma być szyb­kie, spek­ta­ku­larne i bez­wy­sił­kowe. Co­raz now­sze po­my­sły mają przy­cią­gać tych sa­mych od­bior­ców i za­trzy­my­wać ich w tym sa­mym miej­scu – z dala od praw­dzi­wej du­cho­wo­ści, za to co­raz bli­żej du­cho­wego mar­ke­tingu.

Wy­star­czy tylko, że „wi­bru­jesz” jak trzeba.

To już nie du­cho­wość, lecz men­talny per­for­mance ubrany w me­ta­fi­zyczny żar­gon. Okul­tyzm no­wej ge­ne­ra­cji – cza­sem z ka­dzi­deł­kiem i et­nicz­nym tłem z Ha­wa­jów lub sło­wiańsz­czy­zny, cza­sem z od­wo­ła­niem do Egiptu, czę­ściej w opra­wie de­si­gner­skiej gra­fiki i chwy­tli­wego ha­sh­tagu #ma­ni­fe­stuj, z dozą na­uko­wego pre­stiżu w po­staci „kwan­to­wej rze­czy­wi­sto­ści” czy „kwan­to­wych wi­bra­cji”.

To, co dziś na­zy­wamy kre­owa­niem rze­czy­wi­sto­ści, nie do­ty­czy po­trzeb du­szy, lecz wy­łącz­nie umy­słu. Ope­ru­jemy my­ślą, emo­cją, in­ten­cją, ale nie do­ty­kamy istoty rze­czy.

Du­cho­wość nie za­czyna się tam, gdzie coś so­bie wy­obra­żasz. Za­czyna się tam, gdzie Ty jako osoba prze­kra­czasz gra­nice wła­snego fał­szy­wego ego. To wła­śnie wtedy na­wią­zu­jesz au­ten­tyczną re­la­cję z Tym, co prze­kra­cza Cie­bie. Tak roz­po­czyna się praw­dziwa po­dróż – do sie­bie i ku speł­nie­niu, które obej­muje wszyst­kie po­ziomy ist­nie­nia.

Za­nim więc za­chwy­cimy się ma­ni­fe­sta­cją i kre­acją jako sen­sem ist­nie­nia i naj­wyż­szym ce­lem du­szy, mu­simy zro­zu­mieć, co na­prawdę mówi głę­boka du­chowa tra­dy­cja. Pi­sma du­chowe wy­raź­nie od­róż­niają men­ta­lizm od wyż­szych praw świa­do­mo­ści. Wi­zu­ali­za­cja to nie jest mo­dli­twa. Ma­ni­fe­sta­cja to nie jest akt du­chowy. A kre­acja nie jest ce­lem du­szy.

Du­cho­wość nie obie­cuje speł­nie­nia każ­dej za­chcianki. Ofe­ruje za to od­zy­ska­nie swo­jej wiecz­nej toż­sa­mo­ści i re­la­cję, która po­zwoli Ci żyć praw­dzi­wie, na­wet je­śli Twoje niż­sze pra­gnie­nia ni­gdy się nie zre­ali­zują.

Na ra­zie jed­nak ży­jemy w epoce, którą rzą­dzą niż­sze guny – ta­mas i ra­dźas. Te ja­ko­ści sił na­tury za­wsze będą dą­żyć do ma­ni­pu­la­cji ener­gią, także men­talną, w imię kon­troli, przy­jem­no­ści i do­mi­na­cji. Dla­tego cały ruch świa­do­mej kre­acji opiera się dziś na psy­cho­tech­nice, a nie na au­ten­tycz­nej trans­for­ma­cji świa­do­mo­ści.

W mo­jej po­przed­niej książce Karma – Twój klucz do suk­cesu omó­wi­łam już prawo przy­cią­ga­nia, po­ka­zu­jąc, że wiele jego wer­sji to uprosz­czone, wy­jęte z kon­tek­stu wa­rianty głęb­szych praw karmy i dharmy czę­sto po­mi­ja­jące fun­da­men­talną za­sadę na­szej toż­sa­mo­ści, od­po­wie­dzial­no­ści i kon­se­kwen­cji dzia­łań.

Ale wiem, że nie każdy ma czas lub go­to­wość, by się­gnąć po szer­sze opra­co­wa­nia. Dla­tego po­wstała ta książka jako krótki, lecz tre­ściwy prze­wod­nik, który po­może Ci zo­ba­czyć, gdzie koń­czy się men­talna kre­acja, a gdzie za­czyna się du­chowe zro­zu­mie­nie. Praw­dziwa moc nie po­lega na tym, że mo­żesz mieć wszystko, czego za­pra­gniesz. Jej istota ujaw­nia się do­piero wtedy, gdy prze­sta­jesz ją wy­ko­rzy­sty­wać w ode­rwa­niu od prawdy, wyż­szego sensu i du­szy. Wtedy prze­staje być na­rzę­dziem kon­troli, a staje się na­rzę­dziem re­la­cji.

Po­każę Ci, czym na­prawdę różni się prawo przy­cią­ga­nia od karmy, dla­czego du­sza nie szuka suk­cesu, lecz prawdy oraz jak działa umysł i jak ła­two po­my­lić jego głos z gło­sem du­szy. Wy­ja­śnię, czym jest ilu­zja kre­acji, a czym doj­rzała świa­do­mość, która w na­tu­ralny spo­sób żyje w po­myśl­no­ści, bez ko­niecz­no­ści jej wy­twa­rza­nia.

Jed­nak mam jesz­cze do Cie­bie jedną, małą prośbę.

Za­nim za­głę­bisz się w treść tej książki, po­święć chwilę, aby przyj­rzeć się wła­snym sko­ja­rze­niom ze sło­wem Bóg. Mogą być po­zy­tywne, neu­tralne, a mogą też bu­dzić opór lub nie­chęć. To na­tu­ralne – każde zja­wi­sko do­ty­ka­jące rdze­nia na­szej istoty wy­wo­łuje w nas silne emo­cje. W dzi­siej­szym świe­cie, w któ­rym re­li­gia i du­cho­wość czę­sto by­wają źró­dłem kon­tro­wer­sji, słowo Bóg naj­czę­ściej bu­dzi ra­czej ne­ga­tywne sko­ja­rze­nia.

Chcę Cię jed­nak po­pro­sić, abyś na czas lek­tury odło­żył na bok wszel­kie ne­ga­tywne re­ak­cje i uprze­dze­nia.

W tek­stach we­dyj­skich, na któ­rych opiera się ta książka, Bóg nie jest sym­bo­lem do­gmatu, in­sty­tu­cji ani kon­kret­nej re­li­gii.

Mam na­dzieję, że pod­czas lek­tury tej czę­ści, a także ko­lej­nych, słowo Bóg otwo­rzy się dla Cie­bie w no­wym wy­mia­rze i po­zwoli po­dejść do tre­ści z cie­ka­wo­ścią i otwar­tym umy­słem.

Po­zwól so­bie na ob­ser­wa­cję, a nie uprze­dze­nie i oce­nia­nie.

Na­wet je­śli nie­które po­ję­cia wy­dają Ci się obce lub trudne, po­zwól so­bie na ob­ser­wa­cję za­miast oce­nia­nia. Z cza­sem, z szer­szej per­spek­tywy, wszystko na­bie­rze sensu i sta­nie się zro­zu­miałe.

To nie jest prawo przyciągania, które znasz

To, co za chwilę prze­czy­tasz, może wy­trą­cić Cię z do­tych­cza­so­wego po­czu­cia bez­pie­czeń­stwa.

Ta książka nie zo­stała na­pi­sana po to, by po­cie­szać. Nie bę­dzie ła­go­dzić nie­po­ko­jów, które po­ja­wią się w twoim my­śle­niu. Nie znaj­dziesz tu ła­twych po­rad, szyb­kich afir­ma­cji ani zgrab­nie opa­ko­wa­nych tech­nik, które rze­komo mają zmie­nić twoje ży­cie w sie­dem dni.

Nie bę­dzie tu obiet­nic suk­cesu dla każ­dego ani wy­god­nych re­cept do po­wta­rza­nia w my­ślach. Bo tu nie cho­dzi o umysł i nie cho­dzi o to, żeby go uspo­koić.

Je­śli na­prawdę chcesz przy­cią­gnąć coś in­nego niż to, co już znasz, mu­sisz być go­tów na spo­tka­nie z rze­czy­wi­sto­ścią, któ­rej Twój umysł jesz­cze nie obej­muje. Mu­sisz po­rzu­cić prze­ko­na­nie, że wszystko za­leży wy­łącz­nie od Two­jej in­ten­cji, bo in­ten­cja ma zna­cze­nie, ale nie działa w próżni. Pod­lega pra­wom wyż­szym niż Ty. Pod­lega wpły­wowi trzech gun, skut­kom wcze­śniej­szej karmy, a przede wszyst­kim sank­cji ze strony Naj­wyż­szego.

Mu­sisz więc za­kwe­stio­no­wać to, co przez lata, czę­sto bez­re­flek­syj­nie, uzna­wa­łeś za du­chową oczy­wi­stość, bo prawda nie pod­daje się ani na­szym wy­obra­że­niom, ani ocze­ki­wa­niom, lecz działa we­dług za­sad, które obo­wią­zy­wały na długo przed tym za­nim po­ja­wi­łeś się Ty, ze swoim ba­ga­żem me­tod, afir­ma­cji i wi­zji, prze­ko­nany, że wiesz, jak po­winno wy­glą­dać prze­bu­dze­nie.

Ta książka nie jest ko­lejną, nieco od­świe­żoną wer­sją po­rad­nika o po­zy­tyw­nym my­śle­niu ani jesz­cze jedną skru­pu­lat­nie skon­stru­owaną in­struk­cją ob­sługi rze­czy­wi­sto­ści, która obie­cuje, że je­śli bę­dziesz wy­ko­ny­wać okre­ślone kroki, wszech­świat sta­nie się twoim oso­bi­stym kel­ne­rem. To ra­czej prze­wod­nik po ra­dy­kal­nym prze­su­nię­ciu punktu cięż­ko­ści z umy­słu, za­wsze ogra­ni­czo­nego, re­ak­tyw­nego i za­pa­trzo­nego w sie­bie, na źró­dło, które ist­niało, za­nim po­wstało co­kol­wiek in­nego.

Nie znaj­dziesz tu wska­zó­wek, jak ma­ni­pu­lo­wać po­lem ener­gii wo­kół sie­bie, by przy­cią­gnąć okre­ślone oko­licz­no­ści.

Znaj­dziesz na­to­miast py­ta­nia, które pod­wa­żają fun­da­ment tego po­dej­ścia:

Co spra­wia, że to pole w ogóle ist­nieje?

Dla­czego, wbrew temu, co lubi nam się wma­wiać, to nie my je­ste­śmy jego cen­trum?

A skoro tak, to na czym w rze­czy­wi­sto­ści opiera się siła na­szego przy­cią­ga­nia?

Je­śli to nie my usta­lamy prawa gry, je­śli pier­wotna moc spraw­cza nie wy­pływa z nas sa­mych, lecz z cze­goś nie­skoń­cze­nie więk­szego, to każda, na­wet naj­sil­niej­sza in­ten­cja, każdy plan, choćby naj­pre­cy­zyj­niej ob­my­ślony, musi osta­tecz­nie zo­stać pod­dany wyż­szej oce­nie. To nie bez­oso­bowy wszech­świat od­po­wiada na na­sze prośby, lecz Ten, który jest jego źró­dłem i pa­nem wszel­kich za­sad.

Du­cho­wość, która dziś do­mi­nuje na świe­cie, zo­stała spro­wa­dzona do po­ziomu men­tal­nych na­rzę­dzi, do ze­stawu afir­ma­cji, ćwi­czeń pod­no­sze­nia wi­bra­cji, do barw­nych wi­zu­ali­za­cji suk­cesu i bo­gac­twa. I choć te prak­tyki po­tra­fią chwi­lowo pod­nieść na du­chu, wciąż po­ru­szają się wy­łącz­nie po po­wierzchni, nie do­ty­ka­jąc tego, co jest fak­tycz­nym fun­da­men­tem rze­czy­wi­sto­ści. Cały ten nurt działa w ob­rę­bie nie­zwy­kle płyt­kiej on­to­lo­gii, która zna ob­razy rze­czy, ale nie ich praw­dziwą na­turę. Ope­ruje je­dy­nie tym, co da się wy­obra­zić, zmie­rzyć i opi­sać w ka­te­go­riach psy­cho­lo­giczno-ener­ge­tycz­nych.

W tym sen­sie po­pu­larne prawo przy­cią­ga­nia jest je­dy­nie cie­niem, frag­men­tem o wiele więk­szego po­rządku, który nie zo­stał usta­no­wiony przez Twoją wolę, pra­gnie­nia ani men­talne pro­jek­cje, lecz przez ko­goś nie­skoń­cze­nie więk­szego – przez naj­wyż­szą, oso­bową Istotę, któ­rej prawa nie pod­le­gają ne­go­cja­cji, a któ­rej obec­ność jest je­dy­nym po­wo­dem, dla któ­rego co­kol­wiek może w ogóle ist­nieć.

Współ­cze­sne du­chowe prze­bu­dze­nie, przy­naj­mniej w tej wer­sji, która zro­biła glo­balną ka­rierę, opiera się w grun­cie rze­czy na jed­nej, do­mi­nu­ją­cej ide­olo­gii.

To nurt, który głosi, że wszystko jest jed­no­ścią, że wszelka forma jest tylko złu­dze­niem, że świat jest snem, a ty sam je­steś czy­stą świa­do­mo­ścią, która nie cierpi, nie pra­gnie, nie działa. Co za­bawne, wła­śnie ta dok­tryna o braku pra­gnień po­trafi roz­pa­lić w lu­dziach taką go­rączkę pra­gnień, że w imię rze­ko­mego „ro­zu­mie­nia” chcą jesz­cze wię­cej warsz­ta­tów, jesz­cze wię­cej ksią­żek, jesz­cze wię­cej kur­sów, jesz­cze wię­cej me­dy­ta­cji, jesz­cze wię­cej cer­ty­fi­ka­tów i jesz­cze wię­cej do­wo­dów na to, że już ab­so­lut­nie ni­czego nie po­trze­bują, albo (w bar­dziej no­wo­cze­snej wer­sji), że mogą za­ma­ni­fe­sto­wać jesz­cze wię­cej w imię za­sady by­cia „czy­stą ener­gią”!

W wer­sji soft, czyli tej naj­bar­dziej straw­nej dla za­chod­niego umy­słu, prze­sła­nie to za­mie­nia się w opo­wieść, że „wszystko jest ener­gią”, że „formy nie ist­nieją na­prawdę, że je­ste­śmy tylko czę­sto­tli­wo­ścią, a skoro tak, to mo­żemy do­wol­nie kształ­to­wać ten sen we­dług wła­snego uzna­nia, pro­jek­tu­jąc w nim do­wolny sce­na­riusz”. W tej wer­sji du­cho­wość spro­wa­dza się do wiary w to, że naj­wyż­szym ce­lem jest do­sko­na­le­nie sa­mego sie­bie w roli kre­atora, a wszystko, co ist­nieje, jest ma­te­ria­łem do ob­róbki.

Na po­czątku Kali-yugi, gdy świa­do­mość lu­dzi była zdo­mi­no­wana przez ma­te­ria­li­styczne przy­wią­za­nia i mylne in­ter­pre­ta­cje Wed, ko­nieczne było wpro­wa­dze­nie tym­cza­so­wych ście­żek ko­ry­gu­ją­cych. Bud­dyzm i ad­wa­ita we­danta dzia­łały wtedy jak ra­tu­nek. Chro­niły przed naj­gor­szymi wy­pa­cze­niami, które mo­głyby po­wstać z nie­peł­nego zro­zu­mie­nia ry­tu­ałów i za­sad, za­nim ludz­kość była go­towa wró­cić do peł­nej, oso­bo­wej du­cho­wo­ści. Były to ko­rekty awa­ryjne, zmyłki in­te­lek­tu­alne, które chwi­lowo prze­su­wały tor świa­do­mo­ści, aby ludz­kość nie ru­nęła w ot­chłań igno­ran­cji.

Bud­dyzm, skie­ro­wu­jąc uwagę ku bez­oso­bo­wej pu­stce, uchro­nił lu­dzi przy­naj­mniej przed skła­da­niem krwa­wych ofiar w imię źle poj­mo­wa­nych ry­tu­ałów. Z ko­lei ad­wa­ita we­danta, gło­sząca ab­so­lutną nie­du­al­ność, przy­wra­cała au­to­ry­tet Wed, który zo­stał pod­wa­żony przez roz­wój bud­dy­zmu. Ani jedno, ani dru­gie nie miało być pier­wot­nie osta­teczną od­po­wie­dzią na py­ta­nie o na­turę rze­czy­wi­sto­ści. Oba nurty sta­no­wiły ra­czej tym­cza­sowe ko­rekty toru my­śle­nia, in­te­lek­tu­alne ob­jazdy po­zwa­la­jące omi­nąć po­ważne prze­szkody. za­nim świa­do­mość mo­gła po­wró­cić na wła­ściwą, bar­dziej in­te­gralną ścieżkę.

Ani bud­dyzm, ani ad­wa­ita nie były prze­ja­wem głęb­szego zro­zu­mie­nia, lecz kom­pro­mi­sem – od­po­wie­dzią na sy­tu­ację, w któ­rej świa­do­mość zbio­rowa na po­czątku Kali-yugi, epoki trwa­ją­cej już po­nad 5000 lat, nie była go­towa przy­jąć oso­bo­wego Boga. Nie sta­no­wiły one drogi ku wyż­szemu, lecz wy­bieg, ma­jący za­po­biec upad­kowi jesz­cze ni­żej. Były to dok­tryny awa­ryjne, stwo­rzone, by po­wstrzy­mać na­ra­sta­jące zło. W tym sen­sie nie były lep­sze od wcze­śniej­szych sys­te­mów – po pro­stu były mniej de­struk­cyjne niż wy­pa­czony ry­tu­alizm, lecz także bar­dziej ja­łowe. Po­zba­wione były mi­ło­ści, re­la­cji i praw­dzi­wego, trans­cen­den­tal­nego zna­cze­nia.

Pu­rāṇy mó­wią wprost, że nie są to osta­teczne od­po­wie­dzi, tylko ko­rekty. I cho­ciaż speł­niły pewną funk­cję, jak opa­tru­nek, który chroni ranę, to nie na­leży ich utoż­sa­miać z praw­dzi­wym zdro­wiem.

Uzna­nie tych sys­te­mów za szczyt du­cho­wo­ści to jak za­miesz­ka­nie na od­dziale ra­tun­ko­wym i uzna­nie, że to jest dom.

Pro­blem za­czyna się wtedy, gdy coś, co miało być tylko chwi­lo­wym prze­su­nię­ciem toru, zo­staje uznane za cel osta­teczny. Kiedy me­cha­nizm awa­ryjny staje się mapą. Tak stało się z ide­ami pustki, braku osoby, ab­so­lut­nej jed­no­ści, w któ­rej nie ma re­la­cji, róż­nicy, war­to­ści. Dziś są to idee pro­mo­wane jako naj­wyż­sza prawda, pod­czas gdy miały być je­dy­nie re­ak­cją na wy­pa­cze­nia po­przed­niego sys­temu. To, co pier­wot­nie miało być je­dy­nie eta­pem przej­ścio­wym, ko­rektą wy­pa­czo­nego kie­runku du­cho­wego roz­woju, z cza­sem za­mie­niło się w do­gmat. Świa­do­mość zo­stała za­mknięta w kon­cep­cji, we­dług któ­rej wszystko, co ist­nieje, to tylko sen, a Ty – jako jego pan i kre­ator – mo­żesz do­wol­nie zmie­niać jego bieg.

W tej wi­zji cała rze­czy­wi­stość pod­po­rząd­ko­wana jest Two­jej wi­bra­cji, in­ten­cji i sile my­śli. „Kreuj, ma­ni­fe­stuj, przy­cią­gaj”. Wy­star­czy, że wiesz, jak to ro­bić. Ale to nie jest du­cho­wość tylko pro­dukt, spryt­nie opa­ko­wany, ła­two przy­swa­jalny i atrak­cyj­nie sprze­dany. Wy­godna ilu­zja, którą można po­wie­lać w cy­ta­tach, gra­fi­kach mo­ty­wa­cyj­nych i in­ter­ne­to­wych kur­sach. Ilu­zja, która do­brze się klika, ale na­dal po­zo­staje ilu­zją.

Nad­szedł mo­ment, w któ­rym mu­simy z tego etapu wyjść i prze­stać bez­re­flek­syj­nie po­wta­rzać, że ży­cie to gra, a Twoja wola jest je­dy­nym gra­czem, który ustala za­sady.

Ta­kie po­dej­ście brzmi atrak­cyj­nie, lecz po­mija fun­da­men­talne py­ta­nia: kto na­prawdę kie­ruje tą grą? Kim jest to „ja”, które rze­komo ma moc przy­cią­ga­nia, kre­owa­nia, ma­ni­fe­sto­wa­nia? I w ja­kim celu w ogóle bie­rze w niej udział?

Za­nim przy­cią­gniesz co­kol­wiek, musi ist­nieć ten, kto przy­ciąga. A je­śli nie wiesz, kim on na­prawdę jest, to cała gra traci sens.

Re­du­ko­wa­nie wła­snej toż­sa­mo­ści do slo­ganu „je­stem ener­gią” wcale nie od­po­wiada na py­ta­nie o to, kim je­steś – ono je omija, do­kład­nie tak samo jak ucieczka w twier­dze­nie, że „wszystko to tylko ilu­zja”.

Tego ro­dzaju de­kla­ra­cje mogą brzmieć głę­boko, mogą da­wać chwi­lowe po­czu­cie, że uczest­ni­czymy w ja­kiejś wiel­kiej du­cho­wej praw­dzie, ale w rze­czy­wi­sto­ści dzia­łają jak za­słony dymne. Od­cią­gają uwagę od istoty rze­czy, nie wy­ja­śnia­jąc ni­czego, a je­dy­nie roz­my­wa­jąc gra­nice two­jego „ja”, aż w końcu sam nie wiesz, kim je­steś i po co tu je­steś.

Nie je­steś ilu­zją. Nie je­steś też pustką, w któ­rej nic się na­prawdę nie wy­da­rza, ani bez­oso­bową falą na oce­anie bez­kre­snej świa­do­mo­ści. Je­steś osobą – wieczną, od­rębną, po­sia­da­jącą du­chowe po­cho­dze­nie, nie­po­wta­rzalną toż­sa­mość, re­alną re­la­cję i wyż­sze prze­zna­cze­nie. Nie je­steś Bo­giem i nie sta­niesz się nim ani przez afir­ma­cję, ani przez wi­zu­ali­za­cję, ani przez żadne men­talne ćwi­cze­nie, które pró­buje wmó­wić ci, że wy­star­czy zmie­nić czę­sto­tli­wość, by stać się stwórcą wszyst­kiego.

Je­steś czę­ścią więk­szego po­rządku, który na pierw­szy rzut oka może wy­glą­dać jak wi­bra­cje, ener­gia czy sym­bol – to naj­niż­szy po­ziom bo­sko­ści, jaki po­tra­fią ode­brać na­sze ma­te­rialne zmy­sły. Du­cho­wość pro­wa­dzi nas jed­nak da­lej, wy­ciąga z ilu­zji tych po­wierz­chow­nych wra­żeń i po­ka­zuje praw­dziwą rze­czy­wi­stość: oso­bową, świa­domą Istotę – Boga, który wi­dzi, czuje, od­po­wiada i pro­wa­dzi. A my jako wieczne, od­rębne osoby, mo­żemy wejść z Nim w praw­dziwą re­la­cję.

Dla­tego nie da się mó­wić o „przy­cią­ga­niu” cze­go­kol­wiek w ży­ciu, je­śli igno­ru­jemy Źró­dło, z któ­rego to przy­cią­ga­nie w ogóle ma sens. Nie da się two­rzyć praw­dzi­wej przy­szło­ści, je­śli nie je­ste­śmy po­łą­czeni z Tym, który po­zwala jej za­ist­nieć.

Nie da się też uzdro­wić ży­cia afir­ma­cjami, je­śli wy­pły­wają one nie z du­szy, lecz z fał­szy­wego ego – z błęd­nego ob­razu sa­mego sie­bie.

Nie przy­cią­gniemy ni­czego praw­dzi­wego, je­śli bę­dziemy żyć w kłam­stwie, że wy­star­czy wi­zu­ali­za­cja by zdo­być to, czego pra­gniemy. Nie wszystko, czego po­żą­damy zmy­słami i umy­słem, służy temu, co na­prawdę karmi nas jako du­szę. Praw­dziwa zmiana nie przy­cho­dzi z ze­wnątrz, lecz wy­ła­nia się z sa­mej du­szy, która już w so­bie nosi to, co ko­nieczne do wzro­stu i pełni.

Za­mknię­cie się w idei, że „nic nie ist­nieje” i że „wszystko to tylko ener­gia”, stwo­rzyło du­chowe akwa­rium, w któ­rym ugrzę­zła znaczna część współ­cze­snej tzw. du­cho­wo­ści.

W ta­kim ogra­ni­czo­nym śro­do­wi­sku mo­żemy pły­wać, wy­ko­ny­wać efek­towne zwroty i z dumą pre­zen­to­wać swoje umie­jęt­no­ści in­nym ry­bom, prze­ko­nu­jąc je, że wła­śnie w tych kilku szkla­nych ścia­nach za­mknięta jest cała prawda o ist­nie­niu.

Jed­nak ryba, która od uro­dze­nia zna je­dy­nie wodę swo­jego akwa­rium, nie po­trafi uwie­rzyć w ist­nie­nie wie­lo­ryba, po­nie­waż całe jej do­świad­cze­nie i cała zdol­ność wy­obra­ża­nia zo­stały ukształ­to­wane przez ogra­ni­czoną prze­strzeń, w któ­rej przy­szło jej żyć. Gra­nice tego świata są dla niej tak oczy­wi­ste i prze­zro­czy­ste, że prze­stają ist­nieć jako gra­nice – stają się je­dy­nym punk­tem od­nie­sie­nia, przez co wszystko, co wy­kra­cza poza nie, wy­daje się nie­moż­liwe.

Być może nie znasz jesz­cze rze­czy­wi­stej struk­tury prawa przy­cią­ga­nia, nie tej spły­co­nej do men­tal­nych tech­nik i wi­zu­ali­za­cji, ale tej praw­dzi­wej, która wy­ra­sta z re­la­cji mię­dzy du­szą a jej Źró­dłem, z po­rządku więk­szego niż wszyst­kie Twoje in­ten­cje ra­zem wzięte.

Ale to, że jej nie znasz, nie ozna­cza, że ona nie działa. Ozna­cza to je­dy­nie, że nie wiesz, w ja­kim oce­anie na­prawdę się po­ru­szasz i ja­kie prądy nim rzą­dzą.

Ta książka jest o wie­lo­ry­bach – o tym, co praw­dziwe, a nie tylko wy­obra­żone. O rze­czy­wi­sto­ści, która nie mie­ści się w ra­mach men­ta­li­zmu, ezo­te­rycz­nych skró­tów my­ślo­wych i emo­cjo­nal­nych mi­raży. To nie jest gra, w któ­rej pró­bu­jesz „za­pro­gra­mo­wać” wszech­świat. To nie jest za­bawa w du­cho­wość. To we­zwa­nie do prze­bu­dze­nia – do roz­bi­cia ścian akwa­rium i wy­pły­nię­cia w ocean prawdy, w któ­rym prze­sta­jesz być więź­niem wła­snych wy­obra­żeń, a za­czy­nasz do­świad­czać rze­czy­wi­sto­ści ta­kiej, jaka jest na­prawdę.

Iluzja skuteczności

W świe­cie na­tych­mia­sto­wych efek­tów wszystko, co „działa”, au­to­ma­tycz­nie zy­skuje sta­tus prawdy. Wy­star­czy chwi­lowa po­prawa na­stroju, przy­pływ ener­gii, speł­nie­nie pra­gnie­nia i już po­ja­wia się prze­ko­na­nie, że oto od­na­leź­li­śmy du­chową me­todę, klucz do wszech­świata. Ale czy fakt, że coś za­dzia­łało w okre­ślo­nym cza­sie, w kon­kret­nych wa­run­kach i z nie­zna­nymi kon­se­kwen­cjami, na­prawdę ozna­cza, że mamy do czy­nie­nia z prawdą i to jesz­cze naj­lep­szą moż­liwą ścieżką? W tym wła­śnie miej­scu za­czyna się po­ważny pro­blem współ­cze­snej du­cho­wo­ści.

Dzi­siej­sze prak­tyki okre­ślane jako du­chowe rzadko kiedy pod­da­wane są głęb­szej we­ry­fi­ka­cji, a ich war­tość mie­rzy się tu i te­raz, efek­tami, które mo­żemy od­czuć nie­mal na­tych­miast, ta­kimi jak lep­sze sa­mo­po­czu­cie, wzrost pew­no­ści sie­bie, nie­spo­dzie­wany przy­pływ go­tówki czy tak zwane wyż­sze wi­bra­cje. Wy­star­czy, że za­pi­szemy in­ten­cję, po­me­dy­tu­jemy nad swoim ma­rze­niem i już samo to, że po­czu­jemy się le­piej, ma być do­wo­dem na moc umy­słu.

Tyle że to jesz­cze nie jest do­wód na du­chową prawdę, bo sa­mo­po­czu­cie działa tylko na po­zio­mie emo­cji, ale nie sięga głę­biej, do po­ziomu przy­czy­no­wego, czyli tej czę­ści ciała men­tal­nego, która prze­pusz­cza na­szą karmę. Lep­sze sa­mo­po­czu­cie i za­chwyt nad nową tech­niką mogą być skut­kiem zbio­ro­wej ener­gii, gdy pod­czas spo­tkań gru­po­wych de­mon­struje się me­tody sprze­da­wane jako nie­zwy­kle sku­teczne te­ra­pie, albo wy­ni­kiem chwi­lo­wej eu­fo­rii, karmy, pod­świa­do­mych me­cha­ni­zmów psy­chicz­nych czy zręcz­nie skon­stru­owa­nych opo­wie­ści o ma­ni­fe­sta­cji i wy­so­kiej świa­do­mo­ści. Du­cho­wość staje się wtedy grą w po­zory, w któ­rej sku­tecz­ność myli się z mą­dro­ścią, a re­zul­tat z ob­ja­wie­niem.

Wie­dza ob­ja­wiona, jak na przy­kład Wedy, na­ucza cze­goś znacz­nie głęb­szego – nie wszystko, co przy­nosi efekt, jest wła­ściwe i nie wszystko, co daje na­tych­mia­stową ulgę, jest do­bre. Na­wet cier­pie­nie może być bło­go­sła­wień­stwem, je­śli pro­wa­dzi do oczysz­cze­nia, a naj­więk­sza eks­taza może być pu­łapką, je­śli od­rywa Cię od du­szy.

Pro­cesy du­chowe we­ry­fi­ku­jemy przede wszyst­kim po­przez zgod­ność z na­turą du­szy, z wyż­szym po­rząd­kiem prawa uni­wer­sal­nego dharmy oraz z praw­dzi­wym ce­lem ży­cia, któ­rym jest po­wrót do Boga, a nie przez to, czy wy­wo­łują przy­jemne do­świad­cze­nia czy chwi­lową sa­tys­fak­cję. Współ­cze­sny ry­nek „du­cho­wo­ści” nie­stety tego nie wy­maga. Wręcz prze­ciw­nie, pro­muje to, co szyb­kie, lek­ko­strawne i mie­rzalne. Obiet­nica dzia­ła­nia „od razu” wy­grywa z we­wnętrzną prze­mianą. Za­miast pro­ce­sów opar­tych na cier­pli­wo­ści, wy­rze­cze­niu, po­ko­rze i oczysz­cze­niu, co­raz czę­ściej wy­bie­ramy tech­niki oparte na za­sa­dach „klik­nij i ma­ni­fe­stuj”, „wy­po­wiedz in­ten­cję i przy­cią­gnij”, „po­czuj ener­gię i zo­bacz efekt”. Wszystko to dzieje się w try­bie na­tych­mia­sto­wej gra­ty­fi­ka­cji, która jest do­kład­nie tym, od czego kla­syczne ścieżki du­chowe pró­bo­wały nas uwol­nić.

W pi­smach we­dyj­skich ze­tkniemy się z kon­cep­cją trzech gun – ja­ko­ści ener­gii ma­te­rial­nej, która gwa­ran­tuje nam też spe­cy­ficzny tryb dzia­ła­nia: sat­twa – czy­stość i rów­no­waga, ra­dźas – dzia­ła­nie i po­żą­da­nie, oraz ta­mas – igno­ran­cja i apa­tia. Więk­szość tak zwa­nych dzia­ła­ją­cych prak­tyk, które dziś się sprze­daje, działa w try­bie ra­dźasu i ta­masu, czyli w try­bie nie­cier­pli­wo­ści, po­goni za re­zul­ta­tem, wy­gody, kon­troli i kon­sump­cji. To pod po­zo­rem mocy naj­ła­twiej skrywa się ilu­zja. Je­śli sami je­ste­śmy w tych gu­ṇach, jako od­biorcy, nie wy­ła­pu­jemy ma­ni­pu­la­cji, pro­pa­gandy ani obiet­nic, które nam się sprze­daje, bo prze­cież sami szu­kamy tego ta­niego, a jed­nak nie­dzia­ła­ją­cego roz­wią­za­nia.Ma­ni­fe­sta­cje, in­ten­cje, moc przy­cią­ga­nia to men­talne na­rzę­dzia, które kar­mią na­sze fał­szywe ego, na­szą ma­te­rialną toż­sa­mość, ale nie kar­mią du­szy.

Praw­dziwe du­chowe pro­cesy za­czy­nają się tam, gdzie koń­czy się po­trzeba na­tych­mia­sto­wego efektu. Tam, gdzie po­ja­wia się wy­trwa­łość, cier­pli­wość, po­kora i zro­zu­mie­nie wyż­szych ce­lów, w które na­sze pra­gnie­nia mu­szą się wpi­sać, dzia­ła­nie prze­biega w har­mo­nii z tym, co więk­sze od nas, a nie przez walkę czy wy­mu­sza­nie.

Przyj­rzyjmy się me­cha­ni­zmowi jazdy sa­mo­cho­dem, a do­kład­niej bie­gom.

Pierw­szy i drugi służą do ru­sza­nia i włą­cza­nia się do ru­chu. Niż­sze biegi są dy­na­miczne, gło­śne i efek­towne – dają zryw, szybki start i moż­li­wość wy­prze­dze­nia in­nych. Mogą więc spra­wiać wra­że­nie wy­jąt­ko­wej sku­tecz­no­ści i mocy, ale nie na­dają się do dłu­giej jazdy. Gdy­by­śmy cały czas trzy­mali sil­nik na wy­so­kich ob­ro­tach, szybko by­śmy go znisz­czyli. Do­piero wyż­sze biegi po­zwa­lają po­ru­szać się płyn­nie, spo­koj­nie i bez prze­cią­ża­nia me­cha­ni­zmu.

Po­dob­nie jest z na­szym dzia­ła­niem. Aby w pełni zro­zu­mieć rolę każ­dego „biegu” i umie­jęt­nie z nich ko­rzy­stać, nie wy­star­czy po pro­stu wci­snąć gaz do oporu. Mu­simy na­uczyć się pro­wa­dzić, do­strze­gać ogra­ni­cze­nia niż­szych bie­gów i zre­zy­gno­wać z cią­głego po­szu­ki­wa­nia na­tych­mia­sto­wego za­strzyku ad­re­na­liny jako spo­sobu na stałe funk­cjo­no­wa­nie.

Współ­cze­sne pro­cesy tak zwa­nej du­cho­wo­ści czę­sto przy­po­mi­nają jazdę wła­śnie na tych pierw­szych bie­gach. Jest szybko, efek­tow­nie, in­ten­syw­nie, ale wbrew za­sa­dom dłu­giej, bez­piecz­nej jazdy. W tym kon­tek­ście po­win­ni­śmy za­dać so­bie kilka pro­stych py­tań przy każ­dej du­cho­wej me­to­dzie, którą prak­ty­ku­jemy:

Czy ta prak­tyka zbliża mnie do naj­wyż­szej Prawdy, czy tylko do mo­ich wła­snych ce­lów?

Czy uczy mnie wy­rze­cze­nia, po­kory i mi­ło­ści, czy tylko sy­tu­acyj­nego za­rzą­dza­nia ener­gią?

Czy jest zgodna z ob­ja­wioną wie­dzą, czy tylko z moim su­biek­tyw­nym do­świad­cze­niem?

Czy daje trwałą prze­mianę w sercu, czy tylko szyb­kie zmiany w oko­licz­no­ściach?

Bo je­śli na­sze wy­obra­że­nie du­cho­wo­ści, czyli ste­ro­wa­nia swoim ży­ciem z naj­wyż­szej półki, służy tylko do przy­cią­ga­nia pie­nię­dzy, lu­dzi i suk­ce­sów, to nie jest du­cho­wość. To jest je­dy­nie in­ży­nie­ria men­talna.

Bez za­ko­rze­nie­nia w praw­dzi­wej wie­dzy każdy sys­tem może stać się na­rzę­dziem kon­troli. Na­wet afir­ma­cja może nas znie­wo­lić, je­śli staje się ry­tu­ałem utrwa­la­ją­cym pra­gnie­nie. Na­wet „świa­tło” może oszu­ki­wać, je­śli nie pro­wa­dzi do źró­dła, lecz tylko do wy­god­niej­szego cie­nia. Dla­tego po­prawa losu nie za­czyna się od tego, co działa w wi­doczny i na­ma­calny spo­sób, ale od tego, co praw­dziwe.

Powrót do źródeł

Wielu na­uczy­cieli, au­to­rów i men­to­rów współ­cze­snego roz­woju oso­bi­stego, od Jo­se­pha Mur­phy’ego, aż po współ­cze­snych „in­flu­en­ce­rów du­cho­wo­ści”, ofe­ruje lu­dziom wi­zję nie­mal nie­ogra­ni­czo­nej mocy umy­słu. I choć nie­któ­rzy z nich czer­pali z au­ten­tycz­nego du­cho­wego źró­dła, z bie­giem czasu, głów­nie z po­wodu po­wierz­chow­nego zro­zu­mie­nia, wie­dza ta zo­stała prze­two­rzona w coś zu­peł­nie in­nego. Zo­stała po­cięta na cy­taty, prze­fil­tro­wana przez kon­sump­cyjny świa­to­po­gląd i ode­rwana od kon­tek­stu, który nada­wał jej sens.

Jo­seph Mur­phy, znany z ksią­żek o „mocy pod­świa­do­mo­ści”, był co prawda pa­sto­rem, ale nie w zna­cze­niu, ja­kie zwy­kle mamy na my­śli. Jego Ko­ściół Nauk Me­ta­fi­zycz­nych przy­po­mi­nał ra­czej la­bo­ra­to­rium umy­słu niż wspól­notę wiary – miej­sce, w któ­rym Bóg prze­stał być osobą, a stał się za­sadą do wy­ko­rzy­sta­nia. W tej wi­zji nie cho­dziło o re­la­cję, lecz o tech­nikę: o to, jak my­ślą wy­mu­sić rze­czy­wi­stość. To wła­śnie tu­taj du­cho­wość za­czyna prze­cho­dzić w psy­cho­tech­nikę, mo­dli­twa w au­to­su­ge­stię, a Bóg w usłu­go­dawcę, a nie Źró­dło i cel ist­nie­nia. To sub­telne prze­su­nię­cie, które cał­ko­wi­cie zmie­nia kie­ru­nek ca­łego po­szu­ki­wa­nia.

Za­ska­ku­jące jest to, że wiele idei dziś re­kla­mo­wa­nych jako „roz­wój du­chowy” czy „po­zy­tywne pro­gra­mo­wa­nie umy­słu” nie po­ja­wia się wy­łącz­nie w li­te­ra­tu­rze o pod­świa­do­mo­ści, lecz także w znacz­nie bar­dziej kon­tro­wer­syj­nych i ma­ni­pu­la­cyj­nych sys­te­mach, ta­kich jak scjen­to­lo­gia. Choć za­zwy­czaj scjen­to­lo­gię ko­ja­rzymy z ce­le­bry­tami i sztywną, wręcz au­to­ry­tarną struk­turą, jej pod­sta­wowe za­ło­że­nia w du­żej mie­rze przy­po­mi­nają na­uki au­to­rów ru­chu No­wej My­śli, w tym Jo­se­pha Mur­phy’ego. W prak­tyce jed­nak scjen­to­lo­gia wy­ko­rzy­stuje te same idee do kon­troli i uza­leż­nia­nia człon­ków, na­rzu­ca­jąc re­stryk­cyjne re­guły i ogra­ni­cza­jąc wol­ność my­śle­nia – po­ka­zu­jąc, jak ła­two pewne kon­cep­cje mogą zo­stać prze­jęte i wy­pa­czone w ce­lach ma­ni­pu­la­cji.

W scjen­to­lo­gii cen­tralną ideą jest prze­ko­na­nie, że czło­wiek to istota du­chowa – the­tan, który przez mi­liardy lat za­po­mniał o swo­jej pier­wot­nej po­tę­dze. Ce­lem tej dok­tryny jest prze­bu­dze­nie tej mocy i oczysz­cze­nie umy­słu z ne­ga­tyw­nych wzor­ców, traum i tak zwa­nych en­gra­mów. Brzmi zna­jomo? To nie­mal lu­strzane od­bi­cie tego, co po­wta­rza się dziś w po­pu­lar­nych książ­kach o pracy z pod­świa­do­mo­ścią. Wszystko, co Cię ogra­ni­cza, ma być je­dy­nie za­pi­sem, prze­ko­na­niem, traumą, a je­śli to usu­niesz, mo­żesz rze­komo two­rzyć wła­sną rze­czy­wi­stość.

Róż­nica jest taka, że scjen­to­lo­gia po­szła o krok da­lej. Ubrała tę wiarę w zor­ga­ni­zo­wany sys­tem, za­mknęła w struk­tu­rze z opła­tami, ran­gami i ko­lej­nymi stop­niami roz­woju du­cho­wego. Jed­nak sam ko­rzeń, to prze­ko­na­nie, że czło­wiek jest nie­ogra­ni­czoną istotą, która może za­ma­ni­fe­sto­wać wszystko, je­śli tylko oczy­ści swój umysł, po­zo­staje do­kład­nie ten sam.

Za­sta­nówmy się, czy forma rze­czy­wi­ście czyni treść czyst­szą. Czy kiedy za­chwy­camy się siłą pod­świa­do­mo­ści i po­wta­rzamy, że myśl kształ­tuje rze­czy­wi­stość, to nie sto­imy już o krok od tego, co gło­szą scjen­to­lo­dzy, tylko w bar­dziej błysz­czą­cej, przy­ja­znej opra­wie, ozdo­bio­nej cy­ta­tami z Buddy czy Je­zusa. Im bar­dziej Za­chód roz­ko­chi­wał się w idei men­tal­nej kre­acji, tym bar­dziej od­da­lał się od peł­nego ob­razu, od wie­dzy, która umiesz­cza umysł w szer­szym kon­tek­ście jaźni i Ab­so­lutu.

Dziś prawo przy­cią­ga­nia stało się prze­my­słem – ma­szyną, która mieli te same na­zwi­ska i slo­gany: Byrne, Hill, Can­field, Rob­bins, God­dard. Gdy li­sta le­gend traci blask, po­ja­wiają się nowi gra­cze: ro­syj­ska psy­cho­cey­ber­ne­tyka, „tran­ser­fing rze­czy­wi­sto­ści”, in­sta­gra­mowi pro­rocy suk­cesu. To nie du­chowe po­szu­ki­wa­nie, lecz re­cy­kling idei – ob­rót tym sa­mym to­wa­rem, co­raz bar­dziej ode­rwa­nym od pier­wot­nej prawdy. Tym­cza­sem sta­ro­żytne tek­sty we­dyj­skie, Pu­rāṇy, Iti­hāsy, Wedy i Upa­ni­ṣady, po­ka­zują zu­peł­nie inne po­dej­ście do te­matu ma­ni­fe­sta­cji.

Tam nie cho­dziło o przy­cią­ga­nie dla sie­bie, lecz o zgod­ność z wyż­szym po­rząd­kiem, który wy­kra­cza poza oso­bi­ste pra­gnie­nia.

Znów wra­camy do hi­sto­rii, które już wcze­śniej prze­wi­jały się w na­szych roz­wa­ża­niach – opo­wie­ści o isto­tach, które dzięki po­tęż­nej asce­zie, wy­rze­cze­niu i du­cho­wej dys­cy­pli­nie zdo­by­wały ogromną moc, pa­no­wały nad ży­wio­łami, kon­tro­lo­wały sub­telne ener­gie, wła­dały pla­ne­tami, a na­wet wpły­wały na tych, któ­rzy rzą­dzili ko­smo­sem. Nie­które z nich po­tra­fiły od­wra­cać skutki karmy, za­mie­niać do­bro w cier­pie­nie, a zło w po­zory suk­cesu – i to wła­śnie w tych hi­sto­riach kryje się prze­stroga, po­wta­rza­jąca się jak echo z wcze­śniej­szych opo­wie­ści.

Za­wsze, gdy moce zdo­byte w asce­zie, wy­rze­cze­niu czy na­wet w wiel­bie­niu ja­kich­kol­wiek by­tów były uży­wane w ode­rwa­niu od Źró­dła, bez po­kory i służby, po­ja­wiał się ten sam me­cha­nizm upadku. Na­wet wiel­kie wy­rze­cze­nia, in­ten­sywne prak­tyki i po­tężne zdol­no­ści nie chro­niły przed fał­szy­wym uży­ciem tej ener­gii, mimo że wy­da­wała się być wła­ściwa dla jej wła­ści­ciela. Po ilu­zji triumfu nie­uchron­nie przy­cho­dził roz­pad. Nie­za­leż­nie od tego, jak po­tężni byli ci zwy­cięzcy, ich hi­sto­rie nie są po­chwałą siły umy­słu, lecz ostrze­że­niem, że bo­gac­two, po­tęga i moc kre­acji nie wy­star­czyły, bo zo­stały zbu­do­wane w ode­rwa­niu od wyż­szego po­rządku.

To wła­śnie te hi­sto­rie mają nas cze­goś na­uczyć. Przy­po­mi­nają, że kon­trola sub­tel­nej ener­gii działa praw­dzi­wie tylko wtedy, gdy jest osa­dzona w szer­szym kon­tek­ście, który wy­ja­śnia, kim je­ste­śmy, po co ist­nie­jemy i do­kąd zmie­rzamy. Praw­dziwa du­chowa wie­dza nie po­lega na py­ta­niu, co mogę zy­skać, lecz dla­czego cze­goś pra­gnę, kto na­prawdę na tym zy­ska albo ucierpi i czy to, czego chcę, służy cze­muś więk­szemu.

Wedy, a szcze­gól­nie ich naj­wyż­sza kon­klu­zja – Śrīmad Bhāga­va­tam mó­wią ja­sno, że nie je­ste­śmy oce­anem, lecz jego kro­plą.

Nie je­ste­śmy źró­dłem świa­tła, lecz iskrą, która z niego po­cho­dzi.

Jak stwier­dza Śrīmad Bhāga­va­tam (1.2.11):

va­danti tat tat­tva-vi­das tat­tvaṁ yaj jñānam ad­vayam brah­meti pa­ra­māt­meti bha­ga­vān iti śab­dy­ate „Mę­drcy, któ­rzy po­sie­dli wie­dzę o Ab­so­lu­cie, okre­ślają tę jedną, nie­po­dzielną Prawdę jako Brah­man, Pa­ra­mātmę lub Bha­ga­vana.”

Za­chód wy­pra­co­wał swoją wła­sną in­ter­pre­ta­cję du­cho­wo­ści.

We­dług niej, skoro Prawda Ab­so­lutna jest Jed­nią, to my rów­nież nią je­ste­śmy. Bra­kuje nam jed­nak zro­zu­mie­nia, że Wedy opi­sują tę Jed­nię w spo­sób znacz­nie głęb­szy, sub­tel­niej­szy i zu­peł­nie inny niż tzw. du­cho­wość new age.

We­dług Śrīmad Bhāga­va­tam, Prawda Ab­so­lutna (tat­tva) jest wszyst­kim i jed­no­cze­śnie prze­ja­wia się w wielu róż­nych for­mach. To, co może wy­da­wać się sprzeczne, Wedy tłu­ma­czą jako acin­tya-bhe­dābheda-tat­tva (czyt. acin­tja-beda-abeda-tat­twa) – nie­roz­dzielną jed­ność i od­ręb­ność za­ra­zem.

Bóg, Naj­wyż­sza Osoba (Bha­ga­vān), po­siada nie­skoń­czoną ilość ener­gii. My, lu­dzie – jako żywe istoty, je­ste­śmy tylko jedną z jej form – na­zy­waną ener­gią mar­gi­nalną (ta­ṭa­sthā-śakti, czyt. ta­ta­stha-szakti). Je­ste­śmy ja­ko­ściowo po­dobni do Niego, lecz nie je­ste­śmy Nim. Można nas po­rów­nać do iskierki wy­strze­lo­nej z ognia. Iskierka nosi w so­bie wszystko, co ma ogień, lecz sama nie jest ca­łym oce­anem ognia.

Jako in­dy­wi­du­alne du­sze za­cho­wu­jemy pełną od­ręb­ność i wła­sną świa­do­mość, a jed­no­cze­śnie je­ste­śmy nie­roz­dziel­nie po­łą­czeni z Bo­giem. Ta jed­ność i od­ręb­ność ist­nieją rów­no­cze­śnie – nie w sen­sie lo­gicz­nego „albo”, lecz w spo­sób trans­cen­den­talny, który Wedy na­zy­wają acin­tya-bhe­dābheda-tat­tva – nie­roz­dzielna jed­ność i od­ręb­ność za­ra­zem. To naj­wyż­szy pa­ra­doks trans­cen­den­talny, coś, co ro­zum ludzki może pró­bo­wać po­jąć, ale ni­gdy w pełni nie zro­zu­mie.

Każda du­sza jest jak iskierka w ogniu – nosi w so­bie nie­wielką część mocy Boga, lecz nie jest ca­łym ogniem. Za­wsze po­zo­staje od­rębna, po­siada wolę i in­dy­wi­du­alne ist­nie­nie, a mimo to nie można jej od­dzie­lić od ca­ło­ści, czyli od by­cia czę­ścią du­cho­wej ener­gii i jej źró­dła, czyli Boga.

New age czę­sto pró­buje upro­ścić tę prawdę, my­śląc, że wszystko jest „jed­no­ścią” i że mo­żemy sie­bie osa­dzić na tro­nie Boga. Tym­cza­sem praw­dziwa jed­ność z Bo­giem nie ozna­cza, że sta­jemy się Nim. Je­ste­śmy za­wsze od­ręb­nymi jed­nost­kami, a jed­no­cze­śnie nie­roz­dziel­nie zwią­za­nymi z Jego ener­gią. To jest wła­śnie acin­tya-bhe­dābheda – jed­no­cze­sna jed­ność i od­ręb­ność, która prze­kra­cza wszyst­kie ma­te­rialne ka­te­go­rie i lo­gikę co­dzien­nego do­świad­cze­nia.

To roz­róż­nie­nie jest fun­da­men­talne. Wła­śnie ono pod­waża uprosz­czone kon­cep­cje new age i po­ka­zuje, że nie mo­żemy trak­to­wać sie­bie jako źró­dło bo­sko­ści ani pró­bo­wać „po­łą­czyć się” z Bo­giem na wła­snych za­sa­dach. Nie je­ste­śmy oce­anem, lecz jego kro­plą. Nie je­ste­śmy źró­dłem świa­tła, lecz iskrą, która z niego po­cho­dzi.

Ma­te­ria (pra­kṛti, czyt. pra­kryti), zmy­sły i umysł – to ener­gie wy­ła­nia­jące się z Boga, a jed­nak różne od na­szej jaźni (ātmā) i od sa­mego Boga (Pa­ra­mātmā, czyt. pa­ra­matma). Choć wszystko jest Jego ener­gią, nie wszystko jest Jego Osobą – te ener­gie są im­ma­nentne, prze­ja­wione, służą funk­cjo­no­wa­niu wszech­świata, ale nie są tym sa­mym, czym jest oso­bowa Istota Boga. W prak­tyce jed­nak czę­sto je utoż­sa­miamy, jakby ener­gie i Bóg oso­bowy były jed­nym i tym sa­mym, co za­ciera fun­da­men­talną róż­nicę mię­dzy praw­dziwą re­la­cją z Bo­giem a świa­do­mo­ścią ogra­ni­czoną do funk­cjo­no­wa­nia ma­te­rii i umy­słu.

Nie je­ste­śmy Bo­giem, choć no­simy w so­bie Jego iskrę – cząstkę Jego obec­no­ści. I wła­śnie ta sub­telna róż­nica zmie­nia wszystko. Bo gdy moc, wie­dza czy bo­gac­two zo­stają ode­rwane od Źró­dła, od Boga, od dharmy i ścieżki służby, prze­stają być świa­tłem i za­czy­nają rzu­cać cień. Tracą swoją pier­wotną ja­kość i wcze­śniej czy póź­niej stają się przy­czyną upadku.

Na­wet naj­bar­dziej im­po­nu­jące zdol­no­ści, które jako lu­dzie po­tra­fimy za­ma­ni­fe­sto­wać, są tylko bla­dym od­bi­ciem nie­skoń­czo­nej mocy Naj­wyż­szego. Gdy czło­wiek za­czyna się nimi cheł­pić i gdy wcho­dzi w nar­ra­cję, że „to ja two­rzę ten świat”, przy­po­mina ża­rówkę, która za­po­mniała, że jej blask nie jest jej wła­snym świa­tłem, lecz po­cho­dzi z prądu, który ją za­sila. Ode­rwana od źró­dła ża­rówka zwy­czaj­nie ga­śnie. Co wię­cej, do­póki pły­nie w niej prąd, może na­wet uwie­rzyć, że to świa­tło jest nią samą… aż do chwili, gdy na­gle za­pada ciem­ność.

Ciem­ność w tym przy­padku nie jest me­ta­forą, lecz re­al­nym skut­kiem utraty po­łą­cze­nia z Tym, który pod­trzy­muje na­sze ist­nie­nie. Dla­tego po­wrót do wie­dzy ca­ło­ścio­wej, tej, która łą­czy nas z praw­dzi­wym Źró­dłem, nie jest dziś luk­su­sem, lecz pilną po­trzebą.

Du­cho­wość nie po­lega na tym, by opa­no­wać kilka tech­nik i ma­ni­pu­lo­wać ener­gią dla wła­snych ce­lów. Praw­dziwa du­cho­wość za­czyna się wtedy, gdy uświa­da­miamy so­bie, że ener­gia, którą „przy­cią­gamy”, nie na­leży do nas. Zo­stała nam po­wie­rzona. I ma być użyta w re­la­cji, w służ­bie, w po­ko­rze.

In­ten­cja bez po­kory staje się sub­telną grą fał­szy­wego ego. Ma­ni­fe­sta­cja ode­rwana od sensu i ofia­ro­wa­nia staje się pu­łapką, może i błysz­czącą, i ku­szącą, ale jed­no­cze­śnie śmier­tel­nie nie­bez­pieczną.

Wielu lu­dzi, któ­rzy dziś z ogrom­nym za­pa­łem „ma­ni­fe­stują” rze­czy­wi­stość, nie zdaje so­bie sprawy, w ja­kich ener­giach fak­tycz­nie dzia­łają. Czy na­prawdę przy­cią­gają coś szla­chet­nego?

Czy tylko ko­lejny lśniący mi­raż, kar­miony nie­świa­do­mo­ścią? Czy ich dzia­ła­nia są za­ko­rze­nione w gu­ṇie do­broci? A może na­pę­dza je pa­sja i igno­ran­cja? A je­śli nie po­tra­fimy roz­po­znać ja­ko­ści ener­gii, w ja­kiej dzia­łamy, to skąd pew­ność, że na­sze ma­ni­fe­sta­cje nam służą? Skąd pew­ność, że nie ra­nią in­nych? Skąd pew­ność, że nie są tylko ko­lejną, bar­dziej wy­ra­fi­no­waną pu­łapką?

Za­trzy­maj się więc na mo­ment i za­daj so­bie py­ta­nie, które może być dla Cie­bie du­cho­wym prze­ło­mem.

Co tak na­prawdę chcesz przy­cią­gnąć do swo­jego ży­cia? I po co?

Bo wła­śnie in­ten­cja, nie jej siła, lecz jej ko­rzeń, zde­cy­duje, czy to, co two­rzysz, bę­dzie świa­tłem… czy tylko cie­niem prze­bra­nym za świa­tło.

Table of Contents

Strona ty­tu­łowa

O au­torce

Wstęp

To nie jest prawo przy­cią­ga­nia, które znasz

Ilu­zja sku­tecz­no­ści

Po­wrót do źró­deł