Pozwól sobie na szczęście - Izabela Romanowska - ebook

Pozwól sobie na szczęście ebook

Izabela Romanowska

4,2

Opis

Joanna to młoda kobieta, która nie ma konkretnych planów na przyszłość.Brak jej pewności siebie i optymizmu. Jedyne, co ma, to długi, a także złożone sobie kiedyś obietnice. Trzyma się ich kurczowo.

Simon to człowiek sukcesu. Przystojny, zaradny, błyskotliwy. Na pierwszy rzut oka niczego mu nie brakuje. Jednak w środku skrywa się człowiek, który po życiowej tragedii musiał poukładać swój świat z rozsypanych puzzli.

Co się stanie, kiedy ich drogi się skrzyżują?

Czy zostawią przeszłość za sobą i pozwolą sobie szczęście?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 179

Rok wydania: 2024

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (10 ocen)
6
1
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AniaZet2105

Nie oderwiesz się od lektury

Ta historia urzeknie Was swoim ciepłem. Napisana w swobodnym tonie, mamy wrażenie, że bohaterów możemy znać z sąsiedztwa. Nie są superbohaterami, mają swoje wady i bolączki, jak każdy z nas.Ta książka daje nadzieję, że nie należy tracić wiary.Gdybym miała skategoryzować ten tytuł miałabym poważny problem. Strangers to friends to lovers? Slow burn? Na pewno heart warming, jak rozgrzewający cynamon w zimowej herbacie
00
Olazd

Dobrze spędzony czas

Trochę przegadana, a problem wyimaginowany, ale na poprawę nastroju może być.
00
Oczyzwierciadlemduszy

Nie oderwiesz się od lektury

,,Pozwól sobie na szczęście "to pierwsza książka z pod piora autorki mam ogromną nadzieję ,że nie ostatnia. Książka jest na jeden wieczór i czyta się ją szybko I lekko. Jestem pod wrażeniem tego debiutu. Książka pokazuje, że sami jesteśmy kowalami swojego a losu po przeczytaniu tej książki można uwierzyć że wszystko jest możliwe. [zaczytanamama]
00
andzik1980

Nie oderwiesz się od lektury

książka super , czyta się z lekkością i przyjemnością, polecam ...
00

Popularność




Izabela Romanowska

Pozwól sobie na szczęście

Projektant okładkiRadochna Łojek

RedaktorIzabela Smug

RedaktorMagdalena S. Matusiewicz

KorektorIzabela Smug

© Izabela Romanowska, 2025

© Radochna Łojek, projekt okładki, 2025

Joanna to młoda kobieta, która nie ma konkretnych planów na przyszłość. Brak jej pewności siebie i optymizmu. Jedyne, co ma, to długi, a także złożone sobie kiedyś obietnice.

Simon to człowiek sukcesu. Przystojny, zaradny, błyskotliwy. Na pierwszy rzut oka niczego mu nie brakuje. Jednak w środku skrywa się

człowiek, który po życiowej tragedii musiał poukładać swój świat z rozsypanych puzzli.

Co się stanie, kiedy ich drogi się skrzyżują?

Czy zostawią przeszłość za sobą i pozwolą sobie szczęście?

ISBN 978-83-8384-588-3

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Marcinowi i Tomkowi,

dwóm największym miłościom

mojego życia.

Dziękuje, że Was mam.

OD AUTORKI

Drogi Czytelniku, chciałabym, byś wraz z przeczytaniem tej książki, uwierzył, że wszystko jest możliwe, jeśli głęboko w to wierzysz. Bądź wytrwały w drodze do marzeń, stawiaj odważnie kolejny krok, który zbliża Cię do Twojego celu, i pamiętaj, że tylko Ty decydujesz, czy pozwolisz sobie na szczęście.

Rozdział I

Z głębokiego snu wyrwał mnie alarm w telefonie, a tak dobrze się spało. Wyciągnęłam rękę, by go wyłączyć i z powrotem zaznać błogiej ciszy. Zerknęłam na zegarek, który wskazywał brutalną w tym momencie dla mnie godzinę — była ósma rano, a ja miałam zaplanowaną rozmowę o pracę. Pora wstawać. Przeciągnęłam się leniwie, tak bardzo nie chciało mi się żegnać z ciepłą kołderką i wygodnym posłaniem. Jeszcze chwilę walczyłam ze sobą, ale wiedziałam, że jeśli tylko pozwolę sobie, by choć na chwilę przymknąć jeszcze oczy, to obudzę się zdecydowanie za późno. Niechętnie więc spuściłam nogi na podłogę, w duchu doceniając wykładziny w domu, choć kiedyś wydawało mi się to czystym absurdem. Podeszłam do okna i rozciągnęłam zasłony. Znów przywitał mnie szary i ponury poranek, ale pomyślałam, że może się jeszcze rozpogodzi. Taki jest nasz angielski standard i kompletnie mnie to nie zdziwiło. Na wyspach bez problemu można zobaczyć cztery pory roku w ciągu kilku godzin. Z lekkim westchnieniem usiadłam z powrotem na łóżko.

Po czterech latach spędzonych w fabryce, którą w zeszłym tygodniu zamknęli na dobre, pracownicy mogli przejść do drugiego oddziału tej firmy, oddalonego stąd o dwie godziny drogi. Postanowiłam jednak znaleźć coś innego. Może i dobrze się stało, sama nie wiem, jak długo jeszcze bym tak tkwiła. Gdy tutaj przyjechałam, to był mój pierwszy punkt zaczepienia i tak już zostało. Praca sama w sobie nie była zła. Zmiany od poniedziałku do piątku, czasami wpadła też sobota, ale głównie w okresie, kiedy zbliżały się święta i firma miała podpisane większe kontrakty. Pakowanie towarów przy taśmie czy też układanie ich na paletach nie było skomplikowanym zajęciem, jednak każdy dzień tutaj wyglądał praktycznie tak samo. Czułam, że stoję w miejscu. Najpewniej, gdyby nie zamknięcie tej lokalizacji, to nadal by mi to kompletnie nie przeszkadzało, jednak trwające dwie godziny w jedną stronę dojazdy trochę naruszały moją strefę komfortu. Ten czas o poranku zdecydowanie wolałabym spędzić w ciepłym łóżku. A po południu pić już moją ulubioną kawę po powrocie do domu, a nie nadal być w drodze. W dodatku musiałabym mieć z kim dojeżdżać lub zdecydować się na komunikację miejską. Inaczej po odliczeniu od mojej wypłaty kosztów dojazdów nie wystarczyłoby mi pieniędzy na spłatę długów.

Ta sytuacja uświadomiła mi, że potrzebuję zmiany — to chyba był znak od losu. Byłam sama, bez faceta, bez dzieci, bez chomika nawet! I bez większych planów na przyszłość — tak, to właśnie ja, Joanna.

Kiedyś miałam być panią nauczycielką, policjantką — po prostu „kimś”. Niestety, na „miałam” jakoś się skończyło. Wyszło jak wyszło, realia pokonały plany, samo życie! I tak sobie mieszkam w Wielkiej Brytanii od czterech lat. Na wyspy przyjechałam zaraz po skończeniu szkoły średniej, zahaczyłam się do pracy w fabryce i tak to się toczyło. Nie miałam pojęcia, kiedy przeleciał ten czas.

Z kolejnym westchnieniem zerknęłam na stojące obok krzesło, na którym zauważyłam stare ubranie pracownicze, leżące tam wciąż od ostatniego prania. Nie wiedzieć czemu, nadal nie wylądowało w śmieciach. Jednak tego dnia cieszyłam się, że mogę ubrać coś zupełnie innego. Zerknęłam na moje ciuchy i dotarło do mnie, że za dużego wyboru nie ma. Miałam jedną jedyną szafę, która wcale nie pękała w szwach. Nie musiałam kombinować, jak upchać stertę ciuchów, i na pewno nie była to szafa, jaką ma większość kobiet. Ubrania w niej się mieściły bez problemu, a nawet miały jeszcze całkiem sporo luzu.

Dopiero teraz zaczęło do mnie docierać (tak, to chyba był właśnie ten dzień, w którym życie sprowadza nas na ziemię), że nieźle zaniedbałam moją garderobę. Nigdy nie byłam duszą towarzystwa, nie kręciły mnie cotygodniowe imprezy, więc okazji, by się wystroić, było mało. Faktycznie powinnam kupić sobie coś nowego, ciekawszego do ubrania, jednak nigdy specjalnie mi na tym nie zależało. Odkąd pamiętam, to zazwyczaj nie miałam stosu ubrań na każdą okazją i stu tysięcy par butów jak typowa kobieta.

Wybrałam zwykłe czarne spodnie i koszulę w czerwoną kratę. Spojrzałam w lustro i uznałam, że nie wyglądam najlepiej. Ostatnio moja cera nie wyglądała zbyt promiennie przez królujący na wyspach niedobór witaminy D, na domiar złego oczy były lekko podkrążone. Nałożyłam więc subtelny makijaż, ale nie omieszkałam zakryć cieni pod oczami korektorem, by wyglądać na nieco bardziej wypoczętą.

Byłam gotowa!

Zdecydowałam się jednak wyprostować jeszcze włosy, sięgające do linii brody, nie zajęło mi to dużo czasu. W międzyczasie doszłam do wniosku, że muszę kupić farbę i odświeżyć trochę kolor. Na tle kasztanowych włosów już widać było szarobrązowy odrost. Jak ja nie lubiłam tego nijakiego koloru!Przejrzałam się jeszcze raz, założyłam kosmyk za ucho — od razu lepiej! Przecież nie idę straszyć na Halloween — zaśmiałam się w duchu.

Zeszłam do kuchni, by zjeść szybkie i proste w przyrządzeniu tosty — z dżemem lub jajkiem. To był zazwyczaj mój poranny standard, odkąd tu zamieszkałam. Zauważyłam na stole filiżankę z niedopitą kawą, zapewne pozostawioną w pośpiechu. Domyśliłam się więc, że Monika i Karol poszli już do pracy. To właśnie im zawdzięczam przyjazd do Wielkiej Brytanii, dach nad głową oraz ratowanie mi tyłka, gdy pakowałam się w kłopoty.

Monika to moja kuzynka, starsza ode mnie o sześć lat. Od zawsze traktowałam ją jak rodzoną siostrę. Karol jest jej mężem. W dzieciństwie spędzałyśmy razem z Moniką dużo czasu. Gdy byłyśmy coraz starsze, nadal często sprawdzała, co się u mnie dzieje, oddawała mi swoje ubrania czy kosmetyki. Monia miała tylko starszego brata, więc byłam dla niej trochę jak młodsza siostra, której nie miała. Jako dziewczynki byłyśmy w bardzo dobrych stosunkach, zawsze bez wyjątku mogłam na nią liczyć — i nigdy się to nie zmieniło.

Usiadłam w salonie na kanapie, piłam herbatę i wcinałam tosty z dżemem truskawkowym. Zaczynałam się zastanawiać, czy w ogóle dobrze robię, idąc na tę rozmowę. Zdjęcie ogłoszenia z ofertą tej pracy wysłała mi koleżanka, która wiedziała, że poszukuję jakiekolwiek pracy na już. Ktoś szukał opiekunki do dziecka, jednak dużo więcej nie wiedziałam. Może lepiej byłoby wyprowadzać psy na spacer niż bawić się w niańkę? Jednak w gruncie rzeczy to już chyba było mi wszystko jedno, byle tylko uwolnić się od fabryk i pracy jak zaprogramowany robot. Dzieci lubiłam od zawsze, byłam cierpliwa i kreatywna, a przynajmniej tak mi się wydawało. Kiedy byłam nastolatką, bawiłam wszystkie dzieci sąsiadów. Jednak trochę czasu już minęło, a tu nie robiłam kompletnie nic, co miałoby jakikolwiek związek z dziećmi. Nie miałam też żadnych dzieciaków w najbliższej rodzinie. No cóż, najwyżej sobie podziękujemy, jeśli szukają niani z prawdziwego zdarzenia i się nie nadam.Zawsze pozostanie mi rozważenie innych fabryk w naszym skromnym miasteczku czy też w niewielkiej odległości.

Włożyłam tenisówki, narzuciłam cienką kurtkę, by zachować złudzenie ochrony przed chłodem poranka, i wyszłam.

Gdzieś po dwudziestu minutach spaceru dotarłam do kafejki Costa — to właśnie tu umówiłam się z niejaką panią Ireną, by dowiedzieć się o szczegółach pracy opiekunki. Nadal rozmyślałam nad tym, czy nie oszalałam, dzwoniąc w ogóle pod numer z ogłoszenia. Pogoda zdążyła się zmienić w mgnieniu oka, było pięknie, stoliki na zewnątrz były zajęte, nie widziałam jednak żadnej starszej pani z dzieckiem. Weszłam więc do środka i rozejrzałam się po lokalu. W rogu sali dostrzegłam ładny, bardzo schludny zielony wózek i zadbaną starszą blondynkę. Podeszłam bliżej.

— Dzień dobry, Pani Irena? — spytałam niepewnie.

— Dzień dobry, proszę siadać. Bardzo mi miło. — Kobieta wyciągnęła do mnie dłoń.

Pani Irena była zadbaną, dojrzałą kobietą, jedną z tych, na które się patrzy i chce się tak wyglądać w ich wieku. Na oko była po sześćdziesiątce, miała krótkie blond włosy, ładnie umodelowane, pomalowane paznokcie, podkreślone czarną kredką oczy. Usta miała pomalowane wyrazistą, czerwoną szminką, a jej dekolt i dłonie zdobiła biżuteria. Jednym słowem — dżaga. Jej ciepły uśmiech i przyjazne spojrzenie wprawiły mnie w dobry nastrój. Uścisnęłam jej dłoń i szczerze się uśmiechnęłam, a moje wątpliwości co do tego spotkania po prostu zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

— To mój wnuczek, Liam — powiedziała, wskazując na siedzącego w wózku, naprawdę pięknego chłopca, o dużych brązowych oczach i dłuższych blond włosach. Trzymał palec w buzi, a pod pachą miał maskotkę.

— Cześć, Liam, jestem Asia. Przybijesz mi piątkę? — zapytałam i wyciągnęłam w jego kierunku rękę.

Zastanawiałam się w myślach, czy będzie zainteresowany takim przywitaniem. Miałam nadzieję, że tak się jeszcze robi, ale nie byłam na bieżąco z dziecięcymi zwyczajami. Ku mojej radości Liam przybił mi piątkę i zaraz odwrócił głowę w drugą stronę, pokazując, jak bardzo się zawstydził. Jego buzia zrobiła się cała czerwona, zamknął oczy, myśląc pewnie, że już go nie widać. Jakież to by było proste, gdyby dało się tak zniknąć. Zamykamy oczy i pyk, już nas nie ma. Dobre. Dziecięca fantazja. Zajęłam miejsce przy stoliku i zamówiłyśmy kawę. Ja wzięłam ulubione karmelowe latte, a pani Irena czarną. Zawsze się dziwiłam, jak można pić taką siekierę. Może nie jestem jeszcze w tym wieku, by to mi przeszło przez gardło, a może zwyczajnie nie lubię takiej mocnej kawy i już. Ja się dziwię, że oni piją siekiery, a oni się dziwią, że ja piję mleko z kawą zamiast kawy z mlekiem, jak to mówiła kiedyś moja babcia.

Wokół nas panował typowy gwar, ludzie siedzieli sami, w parach lub mniejszych grupkach, tocząc swoje rozmowy. Niektórzy pochłonięci patrzeniem w ekrany telefonów, uporczywie coś w nich pisali lub czytali, a jeszcze inni po prostu scrollowali ekran, tracąc swój bezcenny czas. Byli też i tacy, którzy czytali poranną gazetę czy też po prostu siedzieli i obserwowali budzące się do życia miasto. Jakie to miłe mieć czas i choć na chwilę zwolnić, delektując się kawą. Wokół słychać było głównie język angielski, ale wychwyciłam też i innych obcokrajowców, którzy tak jak my rozmawiali w swoich ojczystych językach. Mieszanka kultur, wyznań, przekonań. Lubiłam to, że tutaj każdy może być sobą i nikt nikomu nie przeszkadza, ludzie się nie oceniają. Wszystko było tu normalne, nawet to, że ktoś robi zakupy w piżamie i szlafroku.    Tymczasem w Polsce do Biedronki ludzie ubierali się jak do eleganckiego butiku i rzadko kto podczas zakupów uśmiechał się do przypadkowych osób.

Pani Irena wyjaśniła mi, że właściwie to jej zięć szuka opiekunki do dziecka i to on będzie moim pracodawcą, jeśli zdecyduję się podjąć zadania. Opieka miałaby się odbywać u nich w domu, kiedy tata chłopca jest w pracy. W zakres obowiązków wchodziłoby przygotowanie i podanie dziecku obiadu, oczywiście zabawa, spacer czy inne tego typu drobne obowiązki. Zależało im, by opiekunką była Polka, by mogła rozmawiać z małym po polsku. Simona, tatę Liama, miałabym poznać przy kolejnym spotkaniu. Pani Irena wytłumaczyła mi, że przez ostatni rok to ona była na miejscu i dbała o rozwój mowy Liama w języku polskim, ponieważ Simon jest Anglikiem. Teraz jednak musi wracać do ojczystego kraju, gdyż zachorowała jej matka. Aby miniony rok nie poszedł na marne, a mały wciąż miał żywy kontakt z językiem, wpadli na pomysł znalezienia polskiej opiekunki. Od razu uznałam, że to świetny pomysł! Nigdy nie rozumiałam, kiedy ktoś z moich bliższych lub dalszych znajomych rodaków rozmawiał z dziećmi po angielsku. Czy naprawdę ludziom nie zależało, by dziecko miało większe możliwości w życiu i posługiwało się dodatkowym językiem? Przecież angielskiego nauczą się tak czy inaczej w szkole. I co, jeśli kiedyś przyjdzie im wracać? To smutne. Nie wyobrażałam sobie, by kiedyś moje dziecko miało nie znać mojego ojczystego języka, tylko dlatego, że żyje na emigracji.

Po wysłuchaniu wszystkiego, co pani Irena miała mi do przekazania o Liamie, Simonie, zarobkach i o tym, co miałabym robić, zdałam sobie sprawę, że stawka jest o wiele lepsza, niż przewidywałam. Spojrzałam na wózek, Liam zasnął i wyglądał tak słodko. Pani Irena rozłożyła oparcie wózka do pozycji leżącej i przykryła nogi chłopca miękkim kocykiem. Aniołek — pomyślałam. Jeśli on zawsze jest taki grzeczny, to chyba dziecko idealne.

Wszystko wyglądało super, jednak w moich myślach wciąż pojawiało się jedno pytanie: gdzie jego matka? Irena nie wspomniała o niej ani razu. Może się rozeszli, a może jest chora i przebywa w jakimś szpitalu na stałe? Może pracuje z dala od domu i przyjeżdża tylko raz na jakiś czas, bo jest na przykład supermodelką czy aktorką i nie ma czasu, by zajmować się domowym ogniskiem? Moje myśli wybiegły hen daleko, tworzyłam w głowie różne scenariusze na temat życia matki dziecka, którym miałam się zająć.

— W takim razie umówię nas z Simonem, abyśmy mogli dogadać wszystkie szczegóły. Może mogłabyś wpaść kilka razy, zanim wyjadę, by Liam mógł bliżej cię poznać i się przyzwyczaić? — Jej słowa wyrwały mnie z zamyślenia.

— Tak, oczywiście, proszę dzwonić — odpowiedziałam szybko, nie chcąc pokazać, że moje myśli lekko odbiegły od tej rozmowy.

— Czy jest jeszcze coś, o co chciałabyś zapytać?

— Właściwie tak. Czy mogę wiedzieć, co się dzieje z mamą Liama, bo nic pani o niej nie wspomniała?

Na twarzy pani Ireny pojawił się smutek i odpowiedziała lekko ściszonym głosem, jakby martwiąc się, że ta informacja wybudzi śpiącego wnuczka:

— Moja córka, Marta, nie żyje.

Zamurowało mnie, otworzyłam usta, ale nic nie umiałam powiedzieć. Czułam się jak kompletna idiotka. Co też mnie podkusiło, żeby pytać. Mogłam nie być taka ciekawska i wykazać się większym taktem.

— Bardzo mi przykro, nie powinnam była…

Pani Irena mi przerwała.

— Nie zrobiłaś nic złego. Prędzej czy później i tak byś się dowiedziała, to żadna tajemnica. Marta zginęła w wypadku ponad dwa lata temu. Ani ja, ani Simon nie chcemy, by Liam zapomniał język polski, przestał się go uczyć. Simon zna kilka słów po polsku, ale to nie wystarczy. Spędziłam tu ostatni rok, ale teraz muszę wracać, by zająć się moją mamą. Simon sobie poradzi. Jest silny, ale polskiego małego nie nauczy, dlatego potrzebujemy ciebie. — Posłała mi jeszcze na koniec łagodny uśmiech.

— Rozumiem. Proszę dać mi znać, kiedy mam się u państwa zjawić.

— Oczywiście, Joanno, odezwę się. Dziękuję za spotkanie i do zobaczenia.

Pożegnałyśmy się, a ja wyszłam jak najszybciej. Czułam się dziwnie. Nawet nie wiedziałam, co powiedzieć. Najłatwiej było delikatnie zakończyć rozmowę i wziąć nogi za pas, i tak właśnie zrobiłam. Jeszcze bym palnęła coś głupiego, jak to mi się czasem zdarza. W takich sytuacjach najpierw mówiłam, a potem myślałam. Wracałam wolnym krokiem do domu i myślałam o tym, jak bardzo mi szkoda tego małego chłopca, który spał smacznie we wózku podczas naszej rozmowy. Nawet sobie nie zdawał sprawy, że najważniejsza kobieta jego życia odeszła. Biedny. Myślałam też o pięknej i zadbanej pani Irenie, która straciła córkę, a jej uśmiech wciąż miał w sobie tyle ciepła. Zazdrościłam jej siły. Nawet nie zwracałam uwagi na ruchliwą, długą ulicę, wzdłuż której ciągnął się chodnik.

Wróciłam do naszego wynajmowanego szeregowca, gdzie wszystkie drzwi wyglądały tak samo i różniły się tylko numerami. Nasz to sto dwadzieścia trzy. Kiedy tu przyjechałam, moja pierwsza myśl była taka, że po pijaku każdy może łatwo się pomylić i próbować wejść nie do siebie. Mimo to nigdy nie spotkałam żadnego nieproszonego gościa, więc może takie rzeczy wcale nie mają miejsca. Choć kto wie, może kiedyś    obudzę się obok kogoś, kogo zupełnie nie znam. Albo spotkam kogoś nieznajomego w kuchni i widząc w nim potencjalnego włamywacza, przywalę mu patelnią. A może po prostu uciekłabym, gdzie pieprz rośnie — taki ze mnie chojrak. Nie wiedziałam, co bym zrobiła w tak absurdalnej sytuacji.

Nastawiłam pranie i wyciągnęłam bigos z zamrażarki. Monika i Karol mieli wrócić za kilka godzin. Pracowali razem w jednej fabryce i od około roku planowali powrót do Polski. Czasem zastanawiałam się, co wtedy zrobię. Czy zostanę, a może też spakuję manatki i pojadę z powrotem? Sama nie wiedziałam. Oni mieli do czego wracać, a przede wszystkim mieli siebie. Podczas swojego pobytu tutaj na wyspach wyremontowali w Polsce dom, w którym zamierzali zamieszkać po powrocie do kraju. Mieli konkretne plany na życie. Ja niestety nie miałam żadnych konkretnych planów. Nie wiedziałam, gdzie chcę być za miesiąc, pół roku czy rok. Jedyne, co w tym momencie miałam na głowie, to długi, które powoli kończyłam spłacać. Dopiero po pozbyciu się ich planowałam pomyśleć, co dalej. Dobrze, że nadal nie mieli mnie dość i mogłam sobie tu spokojnie mieszkać.

— I jak było? — dopytywała mnie przy obiedzie Monika.

Jej czarne, długie włosy były spięte w kok. Zdążyła się już przebrać w jeansy i białą podkoszulkę.

Jak ona to robi, że we wszystkich ciuchach i w każdej fryzurze dobrze wygląda? Też bym tak chciała. To naprawdę świetna dziewczyna. Karol siedział z nami przy stole. Małżeństwem byli od pięciu lat, a znali się już od podstawówki. Pierwsza miłość i byli razem do dziś, to takie romantyczne i piękne. Niestety ja nie miałam jak dotąd tyle szczęścia do związków. Ale może jest jeszcze nadzieja, w końcu mam dopiero dwadzieścia cztery lata.

— OK — zaczęłam, zagryzając bigos swojskim chlebem z chrupiącą skórką. — Chłopiec to słodziak. Rozmawiałam z jego babcią, a na kolejne spotkanie jestem umówiona z ojcem. To angol. — Wzięłam kolejny gryz. — Szukają polskiej opiekunki.

Zerknęli na mnie, oboje byli zdziwieni, kiedy wypowiedziałam ostatnie zdanie.

— To ciekawe, a co z matką? — odezwała się Monika, znacząco unosząc przy tym brew.

— Nie żyje. Jakiś wypadek, wiem tylko, że zmarła ponad dwa lata temu. Kojarzysz, żeby było głośno o czymś takim?

Zwykle, kiedy coś się działo z udziałem Polaków, to Polonia wiedziała. Tu nie dało się niczego ukryć.

— Nie bardzo. A ten mały, ile ma?

— Ja wiem? — Zastanowiłam się przez chwilę, wykorzystując moment, by zjeść kolejną łyżkę bigosu. — Jakieś dwa, trzy lata. W sumie nie wpadłam na to, by zapytać. Taka ze mnie profesjonalistka. — Teatralnie rozłożyłam ręce, mrugając przy tym do Moniki.

— Ty jesteś pewna, że to dobry pomysł, żebyś zajmowała się dzieckiem? — wtrącił się Karol.

— A czemu nie? — Odwróciłam się i spojrzałam na niego, chyba nawet lekko zaskoczona tym niemal absurdalnym pytaniem.

— Po prostu nie wiem, czy nie lepiej znaleźć normalną pracę.

— A bycie opiekunką to nienormalna praca? Skoro tyle lat pracowałam za najniższą krajową, a tu wyciągnę więcej, gdzie wcale się tyle nie narobię, to tak, to bardzo dobry pomysł — odpowiedziałam wręcz już oburzona tym zdecydowanie absurdalnym spojrzeniem na pracę. — Oferują mi pełen etat, do dziecka mam mówić po polsku, podgrzać i podać mu obiad, który przygotuje ojciec. Śniadanie czy podwieczorek przygotuję mu sama z tego, co będą mieć w domu, ale to żadna filozofia pokroić owoce, zrobić kisiel czy coś innego na szybko. Nie sprzątam, wyjdę do parku czy na plac zabaw. To jest super oferta za tę kasę, wierz mi. Odkuję się.

— Tylko się nie zakochaj — rzucił Karol i wstał, by odnieść talerz do zlewu.

— Bardzo śmieszne. Będę mieć wprawę, żeby wasze dzieci bawić, jeszcze mi podziękujesz! — krzyknęłam za nim, a Monika aż wybuchnęła śmiechem.

Rozdział II

Po upływie tygodnia odezwała się do mnie pani Irenka. Poznałam też Simona, który okazał się całkiem przystojnym mężczyzną. Wysoki, dobrze zbudowany, przystrzyżony na krótko brunet z lekkim zarostem. Na jego włosach i brodzie dostrzegłam siwy kolor. Jego nadgarstek zdobił srebrny zegarek z wielką tarczą, bransoleta była dopasowana idealnie do jego ręki. Wyglądał niezwykle stylowo. Nie znałam się na zegarkach, ale tak naprawdę nie musiałam, by doskonale wiedzieć, że to jeden z tych z wyższej półki. Zastanawiałam się, ile Simon może mieć lat, ale strzeliłabym, że koło czterdziestki. Ich dom zrobił na mnie duże wrażenie. To zupełnie inny standard od tego, w jakim mieszkaliśmy z Monią i Karolem. W tej dzielnicy budownictwo było nowe, a i dom Simona był o wiele nowszy od naszego. Podjazd był delikatnie pod górkę i z pewnością mogłyby tu stanąć całkiem swobodnie trzy auta. Tymczasem stało jedno, i to z L-ką na dachu i reklamą o lekcjach jazdy. Instruktor.

Piękne duże okna zapewniały z pewnością mnóstwo światła w środku, u góry dostrzegłam taras, a na nim stolik i krzesła. Gdy weszłam do środka, zdumiałam się jeszcze bardziej. Salon zdobiły piękne drewniane belki podwieszone pod sufitem, był prawdziwy kominek, obok drewno i barierka mająca chronić bezpieczeństwo Liama. Przy kominku były płytki, a dalej panele. Na środku pokoju leżał piękny, miękki dywan. Była też duża kanapa, stół w ciemnym odcieniu drewna i cztery krzesła. Z boku stało krzesełko Liama. Na ścianie wisiał ogromny telewizor, a ściana za nim była wyłożona kamieniami, co nadawało charakteru całemu pomieszczeniu. Simon przywitał się ze mną i zapytał, czego się napiję. Trzymał Liama na rękach. Po chwili zniknął w kuchni, by zrobić mi kawę. W międzyczasie przekazał Liama w ręce pani Ireny, która zabrała mnie, by pokazać mi pokój małego.

Poszliśmy na piętro po krętych schodach wyłożonych wykładziną w jasnym beżowym kolorze, zauważyłam kilka par drzwi. Na ścianach korytarza wisiały duże portrety w złotych ramach, ach, ten angielski styl. I właśnie tu miałam okazję zobaczyć Martę. Na jednym z nich zobaczyłam Simona w garniturze i piękną blondynkę w białej sukni, o szerokim uśmiechu, wtuloną w niego, w ręce ściskała bukiet kwiatów. Rzucało się w oczy podobieństwo do pani Ireny, aż mnie ścisnęło w żołądku. Urocze ślubne zdjęcie, pełne szczęścia i miłości. Ich oczy były pełne blasku. Marta była naprawdę piękną kobietą. Jeszcze wtedy nie wiedzieli, co ich czeka. Po dosłownie sekundzie poczułam, jak coś z impetem uderzyło w moje nogi. To Liam. Zapomniałam, jak szybkie potrafią być dzieci.

— Tu, tu. Chodź. Auta — zawołał i pociągnął mnie za nogawkę od spodni w kierunku swojego pokoju.

— Tak, tak, idę.

Podążałam za nim posłusznie.