Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
14 osób interesuje się tą książką
Druga część sagi przedstawia dzieje spokrewnionej z Baranowskimi rodziny Wysockich, której los również nie szczędził ciężkich przeżyć: ich dworek został spalony, więc zmuszeni byli porzucić Podlasie i przenieść się do Warszawy. Zdołali tam przetrwać czasy PRL- u , zaś po zmianie systemu politycznego niespodziewanie odkryli w sobie talenty biznesowe. A kiedy już odnieśli sukces, okazało się, że ich najmłodszy potomek ma zupełnie inny pomysł na życie, aniżeli pomnażanie rodzinnej fortuny. Niestety Wysoccy tak bardzo oderwali się od swoich korzeni, że nie potrafią nawet ustalić, do kogo ich syn jest podobny…
W SKŁAD CYKLU WCHODZĄ:
Powrót do źródeł
Powrót do tradycji
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 247
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tej autorki w Wydawnictwie WasPos
Ostatnia szansa
Echa przeszłości
Pechowe zauroczenie
Ryzykowne związki
Sekret profesora
Cyniczna i romantyczna
Trzy kobiety doktora W.
Ucieczka z zaścianka
SAGA RODZINNA
Powrót do źródeł
Powrót do tradycji
W przygotowaniu
Pod kanadyjskim niebem
Świąteczna niespodzianka
Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka
Copyright © by Małgorzata Kasprzyk, 2019Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2025All rights reservedWszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Justyna Karolak
Korekta: Angelika Ślusarczyk
Projekt okładki: Adam Buzek
Zdjęcie na okładce: © by Adobe Firefly
Ilustracje wewnątrz książki: © by pngtree
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie IV – elektroniczne
ISBN 978-83-8290-831-2
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
CZĘŚĆ PIERWSZA DWUDZIESTOLECIE MIĘDZYWOJENNE
CZĘŚĆ DRUGA – PRL
CZĘŚĆ TRZECIA – III RP
EPILOG
CZĘŚĆ PIERWSZA DWUDZIESTOLECIE MIĘDZYWOJENNE
Franciszek Wysocki nie potrafił się zakochać. Nie wiedział, z czego to wynika – był przecież normalnym młodym mężczyzną ceniącym kobiecą urodę. Jednak większość panien, które poznawał, po prostu mu się podobała. Nie czuł gwałtownego bicia serca, nie wzdychał ani nie cierpiał na bezsenność, marząc o tym, aby którąś z nich trzymać w ramionach. Z czasem zaczął się zastanawiać, dlaczego omija go prawdziwe wielkie uczucie. Czyżby nie był do niego zdolny?
W miarę upływu lat coraz bardziej się tym niepokoił. Jego młodsza siostra, Barbara, była już od kilku lat szczęśliwą mężatką i matką. Wyszła za mąż za dziedzica sąsiedniego majątku, Kazimierza Baranowskiego, lecz nie był to tradycyjny aranżowany związek. Obydwoje zakochali się w sobie jeszcze przed wojną. Potem, gdy Franciszek przebywał ze swoim obecnym szwagrem na froncie, często widywał tamtego, jak czytał listy od narzeczonej. Dobrze zapamiętał jego rozpromienioną twarz oraz drżące ręce otwierające koperty. Szczerze zazdrościł mu wówczas tych gwałtownych emocji. Sam również pragnął ich zaznać – chociaż raz w życiu. Wtedy jeszcze wierzył, że to tylko kwestia czasu, ale teraz zaczynał już mieć wątpliwości…
Zdawał sobie sprawę, że zaistniała sytuacja niepokoi jego matkę, gdyż coraz częściej przypominała mu, że powinien założyć rodzinę. Franciszek tego nie negował – był ostatnim męskim przedstawicielem rodu, więc miał niejako obowiązek zadbać o jego ciągłość.
Ta myśl wcale nie wydawała mu się przykra. Chciał mieć rodzinę, wychowywać dzieci i żyć spokojnie w swoim majątku na Podlasiu.
Uważał jedynie, że zanim to nastąpi, powinien przeżyć coś szalonego, co mógłby potem wspominać przez wiele lat.
Jednak los najwyraźniej postanowił mu oszczędzić szalonych przeżyć…
Stefania Wysocka była nieświadoma pragnień swego syna. Żywiła przekonanie, że Franciszek nie potrafi sobie znaleźć narzeczonej, ponieważ jest kompletnym ofermą.
Oczywiście nigdy nie powiedziała tego głośno – pomijając inne aspekty sprawy, damie nie wypadało używać takich słów. Często jednak myślała o synu właśnie w ten sposób. Tymczasem sytuacja majątkowa Wysockich wymagała, aby Franciszek poślubił bogatą pannę, która wniosłaby mu odpowiedni posag. Musiał to zrobić, skoro sam przyczynił się do tego, że gospodarstwo podupadło!
Na samą myśl o tym Stefanię ogarniał gniew. Za życia jej męża, Bogumiła Wysockiego, wszystko szło dobrze. Kiedy jednak Franciszek przejął rządy, zaczął wcielać w życie swoje dziwne pomysły, co przyczyniło się do spadku plonów. Twierdził na przykład, że nie należy używać nawozów sztucznych, ponieważ mają szkodliwy wpływ na rośliny oraz na zdrowie ludzi, którzy je jedzą. Tymczasem wszyscy inni je stosowali i mieli o wiele lepsze zbiory od nich! Poza tym Stefania nigdy nie słyszała, aby nawożone w ten sposób rośliny komuś zaszkodziły. Nie była jednak w stanie przekonać o tym syna, który się po prostu uparł, aby postawić na swoim.
Mimo to Franciszek bardziej zdenerwował ją czym innym: przed rokiem niespodziewanie zwolnił rządcę ich majątku, który był uczciwym, pracowitym człowiekiem. Kiedy go zapytała, co miał mu do zarzucenia, wyjaśnił jej, że rządca znęcał się nad koniem. Stefania omal nie dostała apopleksji, gdy to usłyszała. Zrobiła synowi awanturę i zażądała, aby przestał przejmować się drobiazgami. Koń to tylko koń, a dobry rządca to człowiek na wagę złota. Niestety Franciszek nie miał zamiaru jej posłuchać. Oświadczył stanowczo, że zwierzęta to stworzenia boże, o które ludzie powinni dbać, zwłaszcza gdy mają z nich pożytek. Potem przez kilka dni nie odzywała się do niego w nadziei, że jeszcze zmieni zdanie, jednak ta taktyka okazała się bezskuteczna.
Stefania była zatem zdeterminowana, aby ożenić syna z jakąś bogatą dziedziczką i to szybko – zanim swoim postępowaniem doprowadzi rodzinny majątek do całkowitego upadku. Zdawała sobie sprawę, że żadna z okolicznych panien na wydaniu nie zdobyła jego serca, więc zimą zabrała go na karnawał do stolicy. Przez trzy tygodnie bawili wspólnie u krewnych, chodzili na bale i przyjęcia, uczestniczyli w premierach teatralnych… Franciszek poznał w tym czasie dużo atrakcyjnych młodych kobiet, lecz Stefania nie wiedziała, czy obdarzył którąś uczuciem. Po powrocie na Podlasie wyglądał na szczęśliwego, zupełnie jakby stęsknił się za domem. Matka brała jednak pod uwagę możliwość, że po prostu ukrywał swoje uczucia – nie dziwiło jej to, gdyż zawsze był zamknięty w sobie. Kilkakrotnie próbowała rzucać jakieś aluzje, aby sprowokować go do większej otwartości – niestety znów bezskutecznie. W końcu doszła do wniosku, że musi postawić sprawę jasno.
– Franiu, pozwól do mnie – powiedziała, widząc syna powracającego wieczorem do domu. – Chciałabym cię o coś zapytać.
Franciszek posłusznie skierował swe kroki do pokoju matki.
Patrząc na niego, Stefania pomyślała, że robi wrażenie idealnego syna i nikt nie domyśla się, jaki jest uparty. Nie zrezygnowała jednak z zaplanowanej rozmowy. Wskazała mu fotel naprzeciw siebie i od razu przystąpiła do rzeczy.
– Podczas pobytu w Warszawie poznałeś mnóstwo pięknych panien – zaczęła spokojnie. – Która z nich podobała ci się najbardziej?
Franciszek najpierw zmarszczył brwi, jakby musiał przypomnieć sobie warszawskie znajome, a potem odpowiedział cicho:
– Chyba Konstancja Jezierska.
Stefanii opadły ręce, gdy to usłyszała. Konstancja Jezierska!
Córka bogatego bankiera i jedna z najpiękniejszych panien w stolicy. Akurat u niej Franciszek nie miał żadnych szans, tego była pewna. Postanowiła jednak drążyć sprawę dalej.
– Chciałbyś się z nią ożenić?
– Nawet gdybym chciał, to i tak nie robiłbym sobie żadnych nadziei – odparł, udowadniając, że nie do końca buja w obłokach. – Tylu młodych mężczyzn się wokół niej kręci…
– To prawda – przyznała niechętnie.
– Sama widzisz, mamo…
Po tych słowach nagle wstał.
– Przepraszam cię, jestem umówiony z kupcem z Białegostoku. Lada moment powinien tu być.
Stefania bezwiednie skinęła głową. Nie widziała sensu zatrzymywania syna, gdyż musiała najpierw przemyśleć to, co powiedział. Chciała nakłonić go do oświadczyn, ale takich, które spotkałyby się z życzliwym przyjęciem.
Tymczasem poproszenie o rękę Konstancji Jezierskiej było niemal równoznaczne z otrzymaniem kosza. Dlaczego ta warszawska piękność miałaby się nim zainteresować, mając tylu bogatszych i atrakcyjniejszych wielbicieli?
Po kilkunastu minutach doszła jednak do wniosku, że Franciszek musi być w niej zakochany i ta miłość ewidentnie przeszkadza mu w zwróceniu uwagi na inną pannę – taką, która byłaby skłonna za niego wyjść. Może zatem powinien dostać kosza, aby wreszcie przestać myśleć o Konstancji? Może przyda mu się taki zimny prysznic?
Była już prawie zdecydowana, aby go namówić do oświadczyn, gdy nagle przyszło jej do głowy, że on pewnie nie odważy się zaryzykować. Nie był przecież ślepy i zauważył, ilu młodych mężczyzn interesuje się panną Jezierską. Postanowiła zatem wziąć sprawę w swoje ręce i zasugerować mu inne rozwiązanie…
***
Franciszek powiedział matce prawdę: ze wszystkich panien, które poznał w Warszawie, najbardziej podobała mu się Konstancja Jezierska. Była piękną szatynką o marzycielskich orzechowych oczach i uwodzicielskim uśmiechu. Świadoma swego uroku, potrafiła czarować młodych mężczyzn, flirtować z nimi i przekomarzać się. Każdą uwagę kwitowała inteligentną ripostą lub wesołym żartem. Nikt nigdy nie widział jej przygnębionej ani zamyślonej – zawsze była duszą towarzystwa i prawdziwą ozdobą salonu swoich rodziców.
Kiedy przedstawiono jej Franciszka, zamieniła z nim zaledwie kilka słów: zapytała, czy dobrze się bawi w Warszawie i kiedy wraca na Podlasie. Potem wróciła do dyskusji o kinie, którą toczyła ze znajomymi.
On niestety nie mógł się do niej włączyć, ponieważ zdecydowanie wolał teatr, natomiast w kinie był tylko raz w życiu i uznał je za wyjątkowo głupią rozrywkę. Gdyby aktorzy mogli mówić, pewnie zainteresowałby się bardziej, lecz niemożność słuchania dialogów, które tak lubił w teatrze, sprawiła, że niezmiernie się wynudził. Napisy na ekranie to jednak nie było to samo!
Potem miał jeszcze okazję zobaczyć Konstancję podczas dwóch innych spotkań towarzyskich, lecz nie zamienił już z nią ani słowa. Zawsze była zajęta rozmową ze swymi warszawskimi znajomymi. W sumie podobała mu się tak, jak piękna modelka na obrazie: podziwiał jej urodę i miał ochotę ciągle na nią patrzeć, lecz nie myślał nigdy o tym, by ją zdobyć. Odnosił wrażenie, że są ludźmi z dwóch różnych światów, i zapewne nie było ono dalekie od prawdy.
Dlatego pytanie matki, czy chciałby się z nią ożenić, potraktował prawie jak żart. W głębi duszy wątpił, czy Konstancja w ogóle go pamięta. Podczas tych trzech spotkań była zawsze otoczona wielbicielami i to na nich zwracała uwagę, nie na niego. Ewentualne oświadczyny – nawet gdyby miał na nie ochotę – mogły się zatem skończyć jedynie kompromitacją.
Jednak przy śniadaniu następnego dnia przekonał się, że matka nie zrezygnowała ze swego pomysłu.
– Dużo myślałam o naszej wczorajszej rozmowie – powiedziała. – Zdaję sobie sprawę, że nie masz odwagi wyznać Konstancji swego uczucia. Dlatego przyszło mi do głowy inne rozwiązanie. Wiesz, że znam dobrze Wandę Jezierską. Mogę do niej napisać i wspomnieć o tym, że mój syn zakochał się w jej córce.
– Mamo…
– Pozwól mi dokończyć. Zasugeruję, że pragnąłbyś ją poślubić, lecz nie jesteś pewny, czy ona odwzajemnia twoje zainteresowanie. To będzie takie zawoalowane pytanie, na które ona na pewno mi odpowie. Jeśli da do zrozumienia, że Konstancja jest już zajęta lub przeciwnie, że nie myśli jeszcze o ślubie, będziesz wiedział, na czym stoisz.
Franciszek już chciał powiedzieć, że i tak wie, na czym stoi, lecz matka znowu nie dała mu dojść do głosu.
– Nie musisz się decydować teraz. Przemyśl to sobie na spokojnie.
W tej sytuacji skapitulował, nie chcąc, aby odniosła wrażenie, że nie docenia jej starań.
– Dobrze, mamo – odpowiedział. – Przemyślę to.
Rozmowa z matką zdumiała go do tego stopnia, że postanowił pójść na spacer ze swymi ukochanymi psami. Musiał się odprężyć i zrelaksować. Jak zwykle zabrał psy do lasu położonego na skraju posiadłości Wysockich. Rzucał im patyki, a one aportowały i przybiegały do niego, radośnie dysząc. Kiedy zmęczyła go ta zabawa, usiadł pod drzewem, aby trochę odpocząć. Wtedy jego myśli bezwiednie powróciły do porannej rozmowy.
Nie mógł zrozumieć, czemu matka doszła do wniosku, że jest zakochany w Konstancji. Przecież zapytała tylko, która panna najbardziej mu się podoba, a on udzielił szczerej odpowiedzi. Nie wspomniał ani słowem o miłości!
Dopiero po kilkunastu minutach zrozumiał, że większość ludzi myśli podobnie, myląc zauroczenie z prawdziwym uczuciem. Wystarczy, że ktoś na kogoś spojrzy z zainteresowaniem w oczach, a już uchodzi za zakochanego. Słowo miłość odmieniane jest przez wszystkie przypadki w takich sytuacjach. Tymczasem zazwyczaj chodzi jedynie o naturalne zainteresowanie atrakcyjną osobą płci przeciwnej.
To odkrycie nasunęło mu kolejny wniosek: prawdziwa miłość, szczera i gorąca, w gruncie rzeczy zdarza się rzadko. Co więcej, równie rzadko bywa podstawą zawarcia małżeństwa – częściej chodzi o dobór osób właściwego pochodzenia i o majątek. A jeśli dwoje ludzi czuje do siebie jakiś pociąg, rodziny są zachwycone i trąbią o wielkiej miłości na prawo i lewo. Pewnie nawet nie zdają sobie sprawy, że nadużywają tego słowa, wypaczając jego znaczenie…
W ciągu kilku minut Franciszek przeanalizował w myślach związki znanych mu osób i utwierdził się w swoich nowych przekonaniach. Po raz pierwszy przyznał, że mało kto był szaleńczo zakochany. Taka miłość, jaka połączyła jego siostrę z Kazimierzem Baranowskim, była czymś wyjątkowym. Może zatem nie należało oczekiwać, że przydarzy się i jemu…?
Pod wpływem tego odkrycia ogarnęło go przygnębienie. Tyle lat czekał na prawdziwe uczucie, w przekonaniu, że nadejdzie, a tymczasem szanse na to malały z każdym rokiem. Może już najwyższy czas przestać żyć marzeniami i zaakceptować rzeczywistość? Ożenić się z jakąś miłą panną, założyć rodzinę, wychowywać dzieci…? Przecież to powinno mu dać chociaż namiastkę szczęścia!
Po dwóch godzinach wracał do domu zrezygnowany i prawie pogodzony z losem. Postanowił nie sprzeciwiać się planom matki. Ona na pewno chce dla niego dobrze, inaczej nie wpadłaby na szalony pomysł pisania do Wandy Jezierskiej. Była inteligentną kobietą, więc musiała zdawać sobie sprawę, że nic z tego nie będzie. On w każdym razie okaże wdzięczność i nie będzie jej odwodził od tego pomysłu. A kiedy matka przekona się, że Konstancja nie jest nim zainteresowana, pozwoli, aby znalazła mu inną pannę, bardziej chętną do małżeństwa.
– Dobrze, że już jesteś – powitała go, ledwie przekroczył próg. – Napisałam ten list i chciałabym, żebyś rzucił na niego okiem.
– Ufam ci, mamo – odparł spokojnie. – Jeśli napisałaś, to wyślij.
***
List, który nadszedł z Podlasia, skłonił pannę Jezierską do wielu refleksji, lecz nie dotyczyły one bynajmniej kwestii poślubienia Franciszka Wysockiego. Konstancja była bowiem od kilku lat zakochana w innym. Bruno Kutrzeba, syn bogatego przemysłowca, przyjaźnił się z jej starszym bratem, zatem bywał częstym gościem w ich domu. Stanowił dla niej idealną partię pod każdym względem – pochodził z podobnego środowiska, miał podobny status majątkowy; oboje bywali w tym samym towarzystwie. Co więcej, Konstancja była pewna, że Bruno odwzajemnia jej uczucie, ponieważ wielokrotnie przyłapała go na zachwyconych, pełnych namiętności spojrzeniach, jakie na nią rzucał. Dlaczego zatem dotąd się nie oświadczył…?
Początkowo uważała, że sama jest sobie winna: chcąc skłonić ukochanego do działania, flirtowała z innymi mężczyznami. Miała nadzieję, że Bruno będzie zazdrosny i nabierze obaw, że może ją stracić. Dlatego uśmiechała się do wszystkich młodych ludzi spotykanych na przyjęciach, chętnie z nimi rozmawiała i żartowała. Niestety jego przedłużające się milczenie nasunęło jej wniosek, że nieco przesadziła. Widocznie zamiast się ośmielić, stracił pewność siebie…
Dopiero list Stefanii Wysockiej uświadomił Konstancji, jak bardzo była naiwna. Skoro Franciszek – nieśmiały prowincjusz – zastanawiał się, czy nie poprosić jej o rękę, to Bruno powinien się zastanawiać tym bardziej! Skoro tamtemu nie przeszkadzało, że jest otoczona wielbicielami, to jemu też nie powinno! Czemu zatem ograniczał się do rzucania pełnych miłości spojrzeń i nic nie mówił? Nieoczekiwanie jego milczenie wydało jej się podejrzane – postanowiła sama z nim porozmawiać. Musiała wyjaśnić tę sprawę!
Jako nowoczesna kobieta nie przejmowała się za bardzo konwenansami. Skorzystała z okazji już następnego dnia, gdy jej rodzina wybrała się na wyścigi konne. Ponieważ sama nie była ich wielbicielką, nikt się nie zdziwił, gdy oznajmiła, że woli zostać w domu. Zadzwoniła zatem do Bruna z prośbą, aby koniecznie odwiedził ją po południu. Wydawał się nieco zaskoczony tym nieoczekiwanym zaproszeniem, niemniej jednak obiecał, że przyjdzie. Ucieszona, założyła swoją najpiękniejszą popołudniową kreację z zielonego jedwabiu, uzupełniła strój szmaragdowymi kolczykami i skropiła się perfumami, które ojciec przywiózł jej z Paryża. Jedno spojrzenie w lustro wystarczyło, aby mogła stwierdzić, że wygląda uroczo.
Oczekując na ukochanego, spacerowała po salonie i układała sobie w głowie plan rozmowy. Miała zamiar postawić wszystko na jedną kartę. Zbyt długo zwlekała, karmiąc się nadziejami. Była gotowa nawet wyznać mu miłość, gdyby miał wątpliwości co do swoich szans. To popołudnie musiało wreszcie przynieść rozstrzygnięcie dotyczące jej przyszłości – oczywiście w głębi duszy liczyła na to, że tym rozstrzygnięciem będą zaręczyny…
Kiedy Bruno pojawił się na progu salonu, poczuła przyspieszone bicie serca. Był taki przystojny! Wysoki, smukły, z ciemnymi włosami i błękitnymi oczami – stanowił dla niej ideał męskiej urody. Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę, a on odwzajemniał to spojrzenie, wodząc po jej twarzy równie zachwyconym wzrokiem. Wreszcie obydwoje się opanowali.
– Czemu zawdzięczam twoje zaproszenie? – zapytał aksamitnym głosem, którego miała ochotę słuchać do końca życia.
– Chciałam z tobą porozmawiać – odparła, wskazując mu fotel. – Napijesz się ze mną herbaty?
– Bardzo chętnie.
Oczekując na przyniesienie serwisu przez pokojówkę, wymieniali obojętne uwagi o pogodzie podczas wyścigów i szansach koni, które obstawił brat Konstancji. Bruno zdawał sobie sprawę, że nie to ma być głównym tematem ich rozmowy, lecz nie miał zamiaru naciskać. Wiedział, że panna Jezierska czeka na chwilę, gdy już nikt nie będzie im przeszkadzał.
Instynkt go nie zawiódł. Kiedy tylko za pokojówką zamknęły się drzwi, podała mu filiżankę z herbatą, po czym powiedziała:
– Już od dawna chciałam cię o coś zapytać.
Myślał, że to pytanie padnie od razu, lecz ona zawahała się, jakby zabrakło jej odwagi. Chwilę później zarumieniła się lekko, po czym dokończyła:
– Powiedz mi: jakie ty właściwie żywisz do mnie uczucia? Chwilami mam wrażenie, że nie jestem ci obojętna, a chwilami…
Bruno omal nie oblał sobie ręki gorącą herbatą. Nie spodziewał się poruszenia tego tematu, chociaż znał Konstancję jako osobę dość śmiałą. Potrzebował zatem odrobiny czasu, by zwalczyć zaskoczenie.
Powoli odstawił filiżankę na stolik, ciesząc się, że panna Jezierska na moment przerwała. Ona jednak nie zamierzała na tym skończyć.
– Jeśli masz wątpliwości co do moich uczuć, to niepotrzebnie – zapewniła go. – Ja od dawna cię kocham.
Z piersi Bruna wyrwało się ciężkie westchnienie.
– Ja też cię kocham – powiedział stłumionym głosem.
Na twarzy młodej kobiety pojawił się pełen szczęścia uśmiech. Już wyciągała ku niemu dłonie, aby zaznaczyć choćby symboliczną bliskość, gdy on nagle się cofnął.
– Kocham cię, ale nie mogę się z tobą ożenić – dokończył.
Uśmiech zniknął z twarzy Konstancji równie szybko, jak się pojawił.
– Dlaczego…?
– Bo w moim życiu nie ma miejsca na szczęście osobiste.
– Nie rozumiem – powiedziała bezradnie.
Bruno poderwał się z miejsca i zaczął chodzić po salonie tak jak ona przed jego przyjściem.
– Zdecydowałem się poświęcić życie pewnej sprawie, idei…
– Jakiej sprawie? – zapytała, nie kryjąc zdumienia. – Przecież Polska już odzyskała niepodległość…
Kiedy ukochany stanął przed nią, prawie nie poznała jego twarzy – pojawił się na niej wyraz chłodnej pogardy, jakiego nigdy wcześniej nie widziała.
– Naprawdę uważasz, że to wystarczy? – zapytał z ironią w głosie. – Podoba ci się taka Polska, jaką mamy? Polska nierówności społecznych, biedy i bezrobocia? Polska, w której tylko bogatym jest dobrze, a protesty robotników, którzy chcą godnie żyć, są bezwzględnie tłumione? Nie sądzisz, że należy walczyć o Polskę równych szans, sprawiedliwości społecznej i powszechnego dostępu do wspólnych dóbr? Nie marzysz o Polsce, w której wszyscy mieliby takie same prawa do edukacji, rozwoju zawodowego, kultury…?
Konstancja otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
– Mówisz jak komunista – powiedziała spontanicznie.
Nagle w salonie zaległa taka cisza, że słychać było tylko miarowe tykanie wielkiego zegara stojącego w rogu. Bruno zdał sobie sprawę, że powiedział trochę za dużo…
– Muszę już iść – oznajmił zmienionym głosem. – Dziękuję za herbatę.
Konstancja była zanadto zszokowana, by próbować go zatrzymywać.
Uświadomiła sobie nagle, że pod wpływem zaskoczenia spowodowanego jej wyznaniem Bruno wyjawił coś, co było jego wielką tajemnicą…
Ona sama słyszała o tym, że w Polsce nie brakuje komunistów – nawet wśród ludzi z wyższych sfer. Jak wszyscy obawiała się ich i nie chciała, aby zniszczyli kraj tak, jak ich „towarzysze” carską Rosję. Chociaż ta Rosja była przez ponad sto lat jednym z gnębiących Polskę zaborców, to Związek Radziecki, który ją zastąpił, wydawał się jeszcze większym złem i jeszcze większym zagrożeniem.
Mimo to Konstancja nigdy nie pomyślała, że ludzie, którzy pragną w Polsce przemian podobnych do tych w ZSRR, mogą znajdować się wśród jej znajomych. Nigdy nie brała pod uwagę, że mogła wielokrotnie z nimi rozmawiać, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy. No i w najgorszych koszmarach nie przemknęło jej przez głowę, że może być zakochana w jednym z nich…
***
Dopiero gdy minął szok spowodowany odkryciem tajemnicy Bruna, Konstancja zaczęła się zastanawiać, jakie to będzie miało implikacje dla niej. Pewne rzeczy były oczywiste: nie zostanie jego żoną, nie zamieszka z nim we wspólnym domu, nie będzie wychowywać jego dzieci… Początkowo nie mogła tego zaakceptować – tak przecież od kilku lat wyobrażała sobie swoje życie! Nawet nie pomyślała, że coś może stanąć na przeszkodzie jej marzeniom!
Teraz jednak musiała przyznać, że sytuacja była patowa. Gdyby chodziło o inną kobietę, mogłaby walczyć z nią o miłość Bruna i mieć nadzieję, że wygra. Natomiast z ideologią nie mogła walczyć, zwłaszcza z taką. Jej ojciec zawsze powtarzał, że komuniści to fanatycy, do których nic nie dociera. Skoro zatem Bruno postanowił poświęcić swoje życie głoszonym przez nich ideom i walczyć o ich realizację, na pewno nie zmieni zdania – nawet dla niej.
Na myśl o tym ogarnęło ją poczucie całkowitej pustki. Nie widziała przed sobą żadnych perspektyw, nie potrafiła sobie wyobrazić nawet sensu porannego wstawania z łóżka, więc miała ochotę umrzeć… Dopiero po pewnym czasie przyszło jej do głowy, że na fanatycznym komuniście jej śmierć może nie zrobić żadnego wrażenia. A jeśli już, to najwyżej poczuje litość…
Ta myśl ją otrzeźwiła. Uświadomiła sobie, że nie chce litości Bruna, tylko zazdrości i rozpaczy. Wyjdzie za mąż za innego, aby zrobić mu na złość! Przecież on jest mężczyzną z krwi i kości, który wie, co to namiętność. Łatwo mu było ją odtrącić, wiedząc, że jest w nim zakochana. Trudniej będzie pogodzić się z myślą, że jest szczęśliwa ze swoim mężem i pogodzona z ich rozstaniem.
Realizacja tego planu nie nastręczała w zasadzie żadnych trudności, ponieważ wielu mężczyzn ubiegało się o jej rękę. Mogła wybrać, kogo chciała! Przez całą godzinę analizowała wszystkie możliwości, lecz nie mogła się zdecydować. Żaden z kandydatów nie podobał jej się na tyle, aby miała ochotę zostać jego żoną i wypełniać obowiązki małżeńskie. Pragnęła Bruna! Przez tyle lat śniła o jego ciemnych włosach, błękitnych oczach i smukłej sylwetce. Nikt inny nie budził w niej takiego zachwytu…
Kiedy o tym myślała, nieoczekiwanie przypomniała sobie, że kiedyś spotkała mężczyznę, który wydał jej się podobny do ukochanego: też miał smukłą sylwetkę, ciemne włosy i oczy w podobnym odcieniu. To był… ten Wysocki z Podlasia. Właśnie dlatego zwróciła na niego uwagę, gdy pojawił się na jednym z przyjęć w czasie ostatniego karnawału.
Niestety Wysocki jako potencjalny kandydat na męża miał zasadniczą wadę: nie mieszkał w Warszawie. Bruno nie mógłby zatem zobaczyć, jaka ona jest szczęśliwa w małżeństwie, a co za tym idzie, nie mógłby poczuć zazdrości. Tymczasem jej coraz bardziej zależało na zemście. Odrzuciła zatem chwilowo kandydaturę podlaskiego ziemianina i skoncentrowała się na swoich warszawskich znajomych. Musiała znaleźć takiego, który spełniałby jej wymagania pod względem urody!
Ostatecznie uznała, że może wyjść za syna bogatego prawnika, który współpracował z jej ojcem. Nie był może tak przystojny jak Bruno czy Franciszek, ale nie prezentował się najgorzej. Poza tym zimą na premierze teatralnej wyznał jej miłość, i to w sposób dość pomysłowy. Rozmawiając z nią podczas antraktu, w pewnym momencie powiedział, że czuje do niej to samo, co bohater sztuki do swojej ukochanej. Wprawdzie ona potraktowała to wtedy jako żart, ale doskonale wiedziała, że on mówił serio…
Była już prawie zdecydowana, gdy… przeglądając rubrykę towarzyską w gazecie, znalazła wiadomość o jego zaręczynach. Najwyraźniej sposób, w jaki przyjęła tamto wyznanie, przekonał go, że u niej nie ma szans, więc postanowił zainteresować się inną. Co więcej, tym razem szczęście bardziej mu sprzyjało.
Konstancja znalazła się tym samym w punkcie wyjścia. Przez godzinę poddawała się rozpaczy, po czym… spojrzała na sprawę z innego punktu widzenia. Uświadomiła sobie, że chociaż uwielbia kino i teatr, to sama jest kiepską aktorką. Bruno domyślał się przecież, że darzy go uczuciem, jeszcze zanim uczyniła mu wyznanie. Było więc mało prawdopodobne, aby przekonywająco udawała zakochaną w swoim mężu. Na pewno od razu by odgadł, że próbuje wzbudzić w nim zazdrość, ponieważ ją odtrącił.
W tej sytuacji małżeństwo z Wysockim mogło stanowić rozwiązanie problemu: wyprowadziłaby się na Podlasie, a Bruno musiałby sobie wyobrażać jej szczęście. Bez widywania jej w towarzystwie męża – nie miałby możliwości sprawdzenia, czy naprawdę jest w nim zakochana. Może nawet by za nią tęsknił? Może dopiero wtedy zrozumiałby, jak bardzo była dla niego ważna? Przecież przyznał, że też ją kocha!
Tymczasem ona w nowym otoczeniu na pewno nie myślałaby o nim bez przerwy. Mogłaby zapomnieć o swoim upokorzeniu związanym z faktem, że w zasadzie sama się oświadczyła i dostała kosza. Życie na wsi, jakiego nie znała, byłoby dla niej interesujące przynajmniej przez jakiś czas.
Pod wpływem tych refleksji Konstancja ostatecznie podjęła decyzję. Postanowiła zatem zjeść kolację z rodziną, której wcześniej wyjaśniała swoją nieobecność przy stole dokuczliwą migreną. Nikomu nie wydawało się to podejrzane, gdyż często cierpiała na tę dolegliwość, zwłaszcza przy zmianach pogody. Wtedy też zostawała w swoim pokoju i leżała w łóżku…
Teraz wreszcie wstała, przebrała się i poszła do jadalni. Spokojnie zajęła miejsce obok brata, po czym powiedziała:
– Mamo, przemyślałam sprawę. Napisz pani Wysockiej, że jej syn może liczyć na życzliwe przyjęcie swoich oświadczyn.
***
Kiedy Stefania przeczytała list, który nadszedł z Warszawy, wpadła w ekstazę. Spodziewała się delikatnej odmowy, a nie natychmiastowej akceptacji. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że nie doceniała urody syna, chociaż był podobny do jej zmarłego męża, w którym sama zakochała się kiedyś od pierwszego wejrzenia. Najwyraźniej Konstancja Jezierska też lubiła błękitnookich szatynów…
Pani Wysocka miała natomiast wątpliwości, czy fascynacja pięknej panny przetrwa przy bliższym poznaniu Franciszka. Zdawała sobie sprawę, że młodzi nie mieli dotąd okazji dłużej porozmawiać, więc on nie zdradził się jeszcze ze swymi dziwacznymi poglądami dotyczącymi należytego traktowania zwierząt czy unikania nawozów sztucznych. Nie okazał też swojej ignorancji dotyczącej kina czy nowoczesnego malarstwa, które uważał za sprzeczne z prawdziwą sztuką. Szczególnie te ostatnie kwestie mogły poróżnić go z Konstancją – kobietą postępową, śledzącą bieżące trendy.
Była na to tylko jedna rada – skoro uzyskał wstępną zgodę, powinien jak najszybciej się oświadczyć i ustalić termin ślubu. Wtedy panna Jezierska nie będzie już miała odwrotu.
Nie mogąc doczekać się jego powrotu do domu, Stefania wyszła na ganek, a potem zaczęła spacerować przed dworkiem. Jej cierpliwość została wystawiona na poważną próbę, gdyż dopiero pół godziny później Franciszek wrócił z pola, gdzie doglądał zasiewów. Nie zdążył jeszcze zsiąść z konia, gdy podbiegła do niego, krzycząc radośnie:
– Franiu, przyszedł list od pani Jezierskiej!
Syn obrzucił ją zdumionym spojrzeniem, nie kojarząc, z czego tak się cieszy.
– Konstancja jest gotowa przyjąć twoje oświadczyny – wyjaśniła zatem.
– Naprawdę? Jesteś pewna, że dobrze zrozumiałaś?
– Zobacz sam!
Franciszek przebiegł wzrokiem podaną przez matkę kartkę papieru. Istotnie pani Jezierska pisała, że jeśli zechce się oświadczyć, będzie mile widziany w ich domu…
– Musisz jak najszybciej jechać do Warszawy i poprosić o rękę Konstancji – powiedziała Stefania.
– Powinienem chyba najpierw uprzedzić o swojej wizycie…
– To nadaj telegram.
– Dobrze.
Podekscytowana matka jakoś nie zauważyła braku radości syna. Złożyła jego beznamiętne zachowanie na karb zdumienia tą zaskakującą wiadomością i zmęczenia całodzienną pracą.
– Wejdźmy do domu – zaproponowała. – Napijemy się herbaty i spokojnie wszystko uzgodnimy. Potem każę podać kolację.
Tym razem Franciszek tylko skinął głową i bez słowa podążył za nią. Gdy weszli do salonu, poprosiła go, aby chwilę zaczekał, po czym zniknęła w swoim pokoju. Kilka minut później wróciła i postawiła przed nim małe pudełeczko. Kiedy Franciszek je otworzył, zobaczył pierścionek z rubinem i dwoma brylancikami.
– Mam go dać Konstancji? – zapytał. – Przecież to był prezent dla ciebie od ojca z okazji dwudziestej rocznicy ślubu…
– Nigdy nie mówiłam tego Bogumiłowi, ale na mnie ten pierścionek był trochę za mały. On chyba pomylił numery…
– To dlatego tak rzadko go nosiłaś?
– Tak, a od śmierci Bogumiła przestałam w ogóle, chociaż zawsze mi się podobał. Natomiast myślę, że dla Konstancji będzie w sam raz. Ona jest szczupła, więc musi mieć cienkie palce.
– Skoro chcesz…
Następnego dnia Franciszek nadał telegram i zaczął szykować się do drogi. Nie powiedział matce, jak wielką miał tremę. Pozytywna odpowiedź Konstancji Jezierskiej mocno go zaskoczyła, gdyż nie wiedział, czym była spowodowana. Przemknęło mu nawet przez myśl, że być może jej rodzice uważają go za bogatszego niż jest. Nie cenił swojej urody tak bardzo, by przypisywać jej matrymonialny sukces. Zawsze był zdania, że wygląda zwyczajnie – w przeciwieństwie do swojej siostry Barbary, która odziedziczyła po matce włosy w kolorze intensywnej miedzi i dzięki nim uchodziła za piękność. Właśnie te włosy zwróciły kiedyś uwagę młodego Baranowskiego…
Jakiś czas później myśli o przyczynach akceptacji planowanych oświadczyn zostały wyparte przez inny problem: Franciszek nie miał pojęcia, jak przystąpić do rzeczy. Wiedział, że mężczyźni w takiej sytuacji zawsze wyznają kobiecie miłość, tymczasem on nie był zakochany.
Konstancja podobała mu się, i tyle. Czy w takim razie powinien skłamać? Powiedzieć, że ją kocha i nie może bez niej żyć?
Logicznie rzecz biorąc, to właśnie wydawało się właściwym rozwiązaniem. Nie mógł przecież przyznać, że latami czekał na miłość i w końcu zwątpił. Nie mógł powiedzieć, że „na odczepnego” zgodził się, aby matka napisała list i w ogóle nie oczekiwał pozytywnej odpowiedzi. Musiał skłamać, nie miał innego wyjścia!
Niestety stanowiło to pewien problem. Franciszek był z natury szczerym, prostolinijnym człowiekiem. Nigdy nikogo nie oszukiwał, nie próbował niczego udawać ani grać. Kiedy w teatrze podziwiał aktorów, przychodziło mu do głowy, że mają niezwykły talent, którego Bóg poskąpił zwykłym ludziom. Jak mógłby zatem teraz przekonywająco kłamać?
Te myśli zaprzątały mu głowę przez całą podróż do stolicy.
Ostatecznie zdecydował się na połowiczne kłamstwo: postanowił nic nie mówić o miłości, tylko powiedzieć Konstancji, że marzył o tym małżeństwie, odkąd pierwszy raz ją zobaczył. Faktycznie doszedł wtedy do wniosku, że to najpiękniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek spotkał. Może gdyby miał okazję lepiej ją poznać, to właśnie w niej by się zakochał…?
Pod wpływem tej ostatniej refleksji nagle nabrał optymizmu. Przyszło mu bowiem do głowy, że jeszcze wszystko przed nim. Może zakocha się w Konstancji po zaręczynach albo po ślubie? Kto wie? Życie jest pełne niespodzianek…
Ostatecznie zjawił się na progu domu Jezierskich pełen zapału i energii. Chciał mieć to już za sobą i móc powiadomić matkę, jak mu poszło. Zgodnie z listowną zapowiedzią – został mile przyjęty.
– Witamy, panie Franciszku – powiedział ojciec Konstancji.
– Wczoraj otrzymaliśmy telegram informujący o pańskim przybyciu – dodała jej matka.
Jezierscy zasadniczo nie mieli powodów, aby kwestionować decyzję córki. Ziemianin z Podlasia pochodzący ze starej szlachty był jak najbardziej odpowiednią partią. Nie spodziewali się tylko tego, że Konstancja zechce zamieszkać na wsi…
Po wymianie tradycyjnych powitalnych grzeczności polecili pokojówce zawołać córkę, a sami przeszli do jadalni, gdzie nakrywano już do stołu. Należało przecież uczcić zaręczyny uroczystą kolacją – chociażby w gronie rodzinnym.
Kiedy Konstancja pojawiła się na progu salonu, Franciszka nagle opuściła odwaga. Ze zdumieniem stwierdził, że jest ona jeszcze piękniejsza, niż zapamiętał. W dodatku bardzo elegancko się prezentowała w kremowej sukni wykończonej delikatnymi jak pajęczyna koronkami.
– Miło pana znów wiedzieć – powiedziała swobodnie, podchodząc do niego.
Franciszek odruchowo sięgnął do kieszeni marynarki, w której miał schowany pierścionek. Nerwowo przełknął ślinę, zastanawiając się w popłochu, od czego zacząć swoją przemowę. Jak na złość – wszystko wyleciało mu z głowy…
Tymczasem panna Jezierska, zobaczywszy pudełeczko z pierścionkiem, po prostu wyciągnęła rękę. Wyjął zatem rodzinny klejnot i bez słowa wsunął jej na palec.
– Widzi pan? Pasuje idealnie! – powiedziała z zadowoleniem. – To dobra wróżba na przyszłość.
***
Franciszek wracał do domu w świetnym nastroju. Wszystko poszło lepiej, niż się spodziewał. Po przyjęciu pierścionka Konstancja poprosiła go, aby opowiedział jej o Podlasiu, ponieważ jest bardzo ciekawa miejsca, gdzie znajduje się jego rodzinna siedziba. Mówienie na ten temat nie sprawiało mu najmniejszych trudności, więc przez pół godziny opowiadał, jak tam jest pięknie, opisywał krajobrazy, wymieniał sąsiadów, z którymi będą mogli utrzymywać towarzyskie stosunki… Skończyło się na tym, że jej rodzice zajrzeli do salonu zaniepokojeni przedłużającym się sam na sam. Wówczas córka poinformowała ich, że właśnie się zaręczyli i pokazała pierścionek. Potem wyjaśniła, że chciała się jak najwięcej dowiedzieć o miejscu, w którym zamieszka po ślubie, a on tak ciekawie opowiadał… Państwo Jezierscy pogratulowali im i zaprosili do jadalni na kolację. Tam rozmowa zeszła na przygotowania do planowanej uroczystości, której termin ustalono na wrzesień – kiedy zakończą się najpilniejsze prace w gospodarstwie Wysockich.
Franciszek był przekonany, że matka będzie zachwycona, gdy o tym usłyszy. Przyjechał do dworku zadowolony i dumny z siebie. Może dlatego nie od razu zauważył ponure nastroje służby oraz fakt, że jego rodzicielka nie wyszła przed dom, aby go powitać. Z sieni wyłoniła się natomiast pokojówka, która powiedziała nieśmiało:
– Mieliśmy wypadek. Pani Stefania spadła ze schodów. Złamała nogę i strasznie się potłukła.
Franciszek natychmiast pobiegł do pokoju matki. Zastał ją leżącą na łóżku, z unieruchomioną nogą i wyrazem cierpienia na twarzy. Wprawdzie na jego widok usiłowała przywołać uśmiech, lecz skończyło się na lekkim grymasie.
– Jak dobrze, że już jesteś – powiedziała z wyraźną ulgą w głosie. – Nie mogłam się doczekać.
– Co się stało? – zapytał.
– Sama nie wiem. Tak nagle zakręciło mi się w głowie… Potem straciłam równowagę i spadłam. Mogło być gorzej, ale na szczęście lekarz powiedział, że tylko noga jest złamana. Niestety wszystko mnie boli…
– Może powinienem zabrać cię do szpitala?
– Boże uchowaj! Jeszcze nie umieram. Poza tym będę miała dobrą opiekę w domu, bo jutro przyjedzie do nas wykwalifikowana pielęgniarka. Będzie się mną zajmować, dopóki nie stanę na nogi. Kazałam już przygotować dla niej pokój.