Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Mijają lata, a Maja wciąż tęskni za ukochanym. Nie potrafi pogodzić się z niełaskawością losu i konsekwencjami klątwy rzuconej przez zrozpaczonego przodka. Bo czymże jest żałoba? To miłość, którą nosisz w sobie, a której nie masz już komu dać.
Po burzy zawsze przychodzi spokój.
Wszystkie drogi prowadzą do domu.
Prawdziwa miłość nie zna granic.
Brzmi jak banał?
Jagoda predyspozycje do nadodczuwania odziedziczyła po rodzicach. To córka potępieńca. Ojciec pochodził z rodziny naznaczonej klątwą. Matka zakochała się w nim bez pamięci, a po jego śmierci w dalszym ciągu doświadczała spotkań z gośćmi z tamtego świata. Dla mieszkańców Łowisk bliskość ze zmarłymi jest czymś naturalnym: łagodzi lęk przed nieuniknionym, powoduje, że czują się wyjątkowi, namaszczeni trudną do udźwignięcia schedą. Mazurskie Łowiska ożywają morderczym głodem i z pomocą niezdefiniowanej siły przyciągają nieświadome swego losu ofiary.
Maja kocha to miejsce. Kojarzy je z najpiękniejszymi wspomnieniami. Jednak to miłość toksyczna. A opętany mocą klątwy duch ukochanego szepcze: „Kocham cię tak bardzo, że musze cię…”.
Oto ona: czwarta, ostatnia część sagi „Łowiska”, tetralogii o ludziach, którzy kochali za bardzo.
Czytajcie i szukajcie na półkach księgarskich innych tytułów Anny Kasiuk.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 265
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
ŁOWISKA
TOM 4
ANNA KASIUK
Copyright © Anna Kasiuk, 2025
Projekt okładki: Magdalena Batko
Zdjęcie na okładce: AdobeStock
Redakcja: Ewa Hoffmann-Skibińska – Redaktor Ewa
Korekta: Izabela Smug – Tekstove Love
Łamanie iskład: Magdalena Batko – Tak się składa
ISBN 978-83-977247-3-0
Wydanie I
Warszawa 2025
Wydawnictwo REBEL ROSE
www.wydawnictworebelrose.pl
Świat Równoległy FHU Anna Dworak-Stępień
ul. Poprzeczna 4, Góra
05-124 Skrzeszew
Dystrybucja: Sklep Internetowy Wydawnictwa Rebel Rose
www.wydawnictworebelrose.pl
Zapraszamy księgarnie ibiblioteki do składania zamówień hurtowych wsklepie wydawnictwa. Wszelkie informacje dostępne pod adresem: [email protected]
Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie ikopiowanie całości lub części publikacji wjakiejkolwiek postaci zabronione bez wcześniejszej pisemnej zgody wydawcy. Dotyczy to także fotokopii imikrofilmów oraz rozpowszechniania za pomocą nośników elektronicznych. Wydawca zezwala na udostępnianie okładki winternecie.
Mam nadzieję, że nie przestraszyłam go, ofiarowując mu swoją miłość, ale od pierwszej chwili wiedziałam, że jest to mężczyzna, którego mogłabym pokochać całą duszą icałym ciałem, oddać mu całą siebie iczuć się obdarowaną.
William Wharton, Spóźnieni kochankowie
Książkę tę dedykuję tym, których miłość nie ma granic.
Miała ostatnio tak wiele do zrobienia. By odciążyć ciotkę finansowo, podjęła się dodatkowego zajęcia. Zarabiała, udzielając korepetycji, awieczorami tłumaczyła przeróżne teksty. Uczniowie istudenci mają itak dużo na głowie, myślała, usprawiedliwiając niekoniecznie poprawne moralnie wsparcie. Bywało, że kładła się do łóżka nad ranem, co czasami powodowało wniej zadziwiające reakcje. Wystarczył tydzień takiej orki, aświat rzeczywisty zaczynał mieszać się ztym zjej wyobraźni.
Predyspozycje do widzenia różnych rzeczy odziedziczyła po rodzicach. On pochodził zrodziny naznaczonej klątwą. Ona zakochała się wnim bez pamięci, apo jego śmierci wdalszym ciągu doświadczała przeróżnych widzeń. Nie mogło być zatem inaczej. Jacy rodzice, taka córka. Zawsze odstawała od otoczenia. Wychowała się na mazurskim odludziu, pośród drzew iwotulinie wielkiego jeziora. Rówieśnicy, ale również sąsiedzi, mieszkańcy pobliskiego miasta, mawiali, że zaczęło się od tego właśnie jeziora. Izawsze, przy niemal każdej nadarzającej się okazji, dopytywali ocodzienne życie wŁowiskach. Nie zaspakajała ich ciekawości, bo ipo co? Oni itak wiedzieli lepiej. Wkażdej materii ibez względu na jakość wyjaśnień, tak długo, jak próbowała cokolwiek wyjaśniać, oni zawsze podważali jej słowa izarzucali kłamstwo. Dlatego przestała zwracać uwagę. Pogodziła się zmetką odmieńca iprzeklętej, choć mieszkając wŁowiskach, nie doświadczała wielu spotkań nadnaturalnych. Sporadycznie spotykała ojca, ale wobawie przed oceną społeczeństwa, unikała kontaktu znim. Nie zdążyła go poznać, dlatego nie czuła więzi.
Co innego jej matka. Gdyby tylko wiedziała osnującym się nad brzegiem ojcu, zpewnością spędzałaby tam więcej czasu. Ona, córka czyli, rozmawiała znim zaledwie dwa razy. Przestraszyła się iwięcej nad jezioro nie poszła. Dlatego zulgą poddała się myśli oporzuceniu Łowisk. Wiedziała, że jej decyzja nie przyniesie ulgi mamie iRobertowi, czyli bratu ojca, ale nie potrafiła inaczej. Zupływem czasu bycie odmieńcem stało się nieznośne.
Poza tym wdomu zawsze panowała ponura atmosfera. Matka snuła się jak wtransie, aojczym zbezradności unikał znią kontaktu. Istny dom wariatów. Perspektywa wyjazdu okazała się okrutna dla nich, ale miała szansę uratować życie Jagody. Itak się stało. Choć nie poszło tak, jak oczekiwała. Zpoczątku poczuła trudną do opisania ulgę. Wystarczyło, że opuściła Łowiska iMazury. Pierwsze tygodnie wWarszawie okazały się sielanką. Kolory nabrały jaskrawości, wyczuwała smaki zwiększą intensywnością, auczucia buzowały wniej zszaleńczym wręcz natężeniem. Zupełnie jakby obudziła się zdługiego snu. Dość szybko znalazła znajomych iku własnemu zadowoleniu nikt jej nie oceniał, przestano ją krytykować, wytykać palcami ioceniać przez pryzmat Łowisk iciążącej na ich mieszkańcach klątwy. Jagoda wreszcie żyła pełnią życia!
Dość szybko jednak postanowiła podjąć studia na dodatkowym kierunku. Prawo pozostało podstawą jej edukacji, jednak to psychologia pochłaniała ją bez reszty. Takiego przekroju zachowań, paranoi iodchyłek, jakie prezentowali przedstawiciele rodu Ławczuków, nie powinno się zostawiać bez zgłębienia. Ijeszcze klątwa. Jagoda czuła wręcz nieodpartą siłę przyciągającą ją do tematu. Zabrała zŁowisk stare pamiętniki babki ipoświęcała godziny na ich studiowanie. Zdała egzamin iliczyła, że podoła założonemu planowi uzyskania dyplomów zdwóch wybranych fakultetów. Czuła, że jest to winna mamie iojcu, mimo że go nie poznała.
Po kilku jednak tygodniach wróciły widzenia. Doświadczała obecności jakiegoś ciała niematerialnego. Szczególnie wtedy, kiedy pogoda zaczynała się psuć, adotyczyło to szczególnie burzy. Niedługo potem dowiedziała się od Ewy, że mamę spotykało to samo. Dość szybko Jagoda połączyła wątki idotarło do niej, że choćby uciekła na drugi koniec świata, poprzez krew jej ojca została złączona zŁowiskami nierozerwalną nicią itak samo odczuwała znaczenie klątwy jak ci, którzy wŁowiskach zostali.
Tego dnia czuła towarzyszący jej niepokój. Niby szło zgodnie zplanem, choć zmęczenie często pozbawiało ją ochoty do zwleczenia się złóżka.
– Zrezygnuj ztłumaczeń. One zabierają ci najwięcej czasu – upominała ją wielokrotnie ciotka.
– Ale wtedy nie zarobię – broniła się.
– Nie narzekamy na brak pieniędzy. ZŁowisk płynie kasa na twoją edukację. Ja nie mam dzieci, więc jesteś jakby moją przyszywaną córką. Damy radę. Musisz wytrwać do końca studiów. Aharując jak wół, zarżniesz się, nim skończy się semestr.
Jagoda walczyła tak długo, jak mogła. Nadszedł jednak dzień, kiedy jej organizm odciął ją od świadomości, awtedy doświadczyła potwornych widzeń. Stała nad brzegiem jeziora iobserwowała pływającą po jego powierzchni kobietę. Zakładała, że to praprababka, której śmierć stała się zarzewiem całej historii zklątwą. Jedynie kolor włosów ipostura niewiasty nie zgadzały się zopowieścią mamy. Topielica miała ciemne włosy iwydawała się drobniejsza. Ten sen nawiedzał Jagodę dość często. Wrezultacie nieustająco nawracającej wizji zarzuciła tłumaczenia izmniejszyła liczbę udzielanych korepetycji. Lepiej sypiała imiała więcej czasu na naukę.
Tego jednak dnia coś się zadziało. Jagoda czuła się wypoczęta, ajednak męczyło ją niepokojące podenerwowanie. Ledwo wytrwała na wykładach. Na zajęciach doskwierało jej mrowienie na karku, aznajoma obecność snuła się wokół niej, czyniąc niemożliwym skupienie uwagi na otoczeniu. Po powrocie do domu nie zjadła kolacji izanim położyła się do łóżka, zadzwoniła do mamy.
– Hej, jak tam uwas? – Starała się nadać głosowi obojętny ton, podczas gdy nawet powietrze wokół niej zdawało się drżeć.
– Wporządku. Robert pakuje naczynia do zmywarki, aja chciałam poczytać. Jak uwas?
– Też okej. Ajaką macie pogodę? – Przez myśl przemknęło jej, że zbyt jednoznacznie wskazuje temat niepokoju.
– Pogodę? Chmurzy się. Pewnie będzie padało. Czemu pytasz? Coś się dzieje? – Wyraźnie wyczuła wgłosie mamy niepokój.
– Nie. Tylko cały dzień czuję się tak, jakby coś się miało wydarzyć. Jakby coś wisiało wpowietrzu. Boli mnie głowa, nie mogę się skupić.
– Odpocznij. Połóż się wcześniej idaruj sobie resztę planów. Prawdopodobnie jesteś przepracowana. Bardzo wtym przypominasz swojego ojca.
Jagodę zaniepokoił protekcjonalny ton głosu matki, dlatego zdecydowanie zapytała:
– Mamo? Czy wŁowiskach dzieje się coś niedobrego?
– Kochanie, przestań. Jest dobrze. Zresztą wiedziałabyś, gdyby działo się coś złego. Przed tobą nie da się przecież nic ukryć.
– Zbywasz mnie?
– Jagoda! – Maja zdecydowanym tonem upomniała córkę. – Nigdy nie czułam się lepiej. Uwierz mi. Kocham cię, córeczko.
Wtelefonie zapanowała cisza. Mama uznała ich rozmowę za zakończoną.
– Ja ciebie też kocham, mamo. Zadzwonię jutro, dobrze?
– Ależ bardzo proszę. Wypoczywaj ipamiętaj, żeby osiebie dbać. Żałuję, że nie możesz przyjechać razem zEwą…
Pożegnały się idopiero wtedy Jagoda się położyła, ale nie zzamiarem snu. Miała dziwne przeczucie inie potrafiła znaleźć dla niego wytłumaczenia. Zanim się zorientowała, wramionach trzymała ją Ewa ikojącym głosem prosiła ospokój.
– Dzwoń do Łowisk – wysapała Jagoda iwcisnęła Ewie telefon. – Stało się coś potwornego.
– Maju?
Usłyszała odgłos jego bosych stóp na posadzce. Zaplotła włosy na czubku głowy istarając się zachować pozory rozluźnienia, wyszła zsypialni.
– Tu jestem. – Dochodziła siódma. Robert szykował się do pracy.
– Aty jeszcze niegotowa? – zauważył zprzejęciem. On również robił, co mógł, by ich codzienność nabierała znamion naturalności. Wich domu wiele zmieniło się zchwilą odejścia Pawła. Nawet narodziny Jagody, choć te okazały się dla nich tratwą chroniącą przed utonięciem, nie mogły powstrzymać pochłaniającej ich zkażdym dniem rozpaczy. Paweł poniósł największą ofiarę. Oddał życie za bezpieczeństwo swojego dziecka irodziny. Równocześnie powstrzymał eskalującą zniszczącą siłą klątwę. Ten fakt jednak nie przynosił ulgi tym, którzy pozostali wŁowiskach.
– Już prawie. Spakuję jeszcze tylko teczkę imogę jechać.
– Myślę, że lepiej będzie, jeśli zabierzesz dziś swój samochód.
– Ato czemu? – Nie zdołała ukryć niepewności, co zauważył. Umysł natychmiast podsunął mu wspomnienia zasnute woalem upływającego czasu. Kiedyś wich związku wrzało od emocji iuniesień. Majka zawsze żywo reagowała na zmianę planów, ajuż szczególnie wymagających od niej dostosowania się. Uśmiechnął się do swoich myśli.
– Będę musiał dziś zostać dłużej wbiurze. Możliwe, że wrócę późno.
– Dobrze, wezmę samochód – odparła jałowym tonem, co natychmiast zburzyło budzącą się wnim nadzieję.
– Świetnie. To wtakim razie ja ruszam.
Pochylił się ipocałował ją pospiesznie wusta. Oddała czułość iskierowała się do kuchni bez słowa. Patrzył wślad za nią, analizując powody, dla których tak łatwo zrezygnowali zsiebie iswojego szczęścia. Minęło dziewiętnaście lat, aon do tej pory nie odnalazł odpowiedzi na dręczące go pytanie.
– Tak jest po prostu łatwiej – tłumaczyła mu Ewa, kiedy zrezygnowany zdecydował się poprosić ją opomoc. – Obydwoje zrezygnowaliście ze znalezienia rozwiązania. Łatwiej wam odsunąć się wcień tamtego zajścia. Niczego nie wyjaśniać, nie przepracować traumy, awiną obarczyć drugą stronę. Rozdrapywanie ran nie przyniesie wam jednak niczego dobrego. Będziecie tkwili wmarazmie, aten stan sam nie ustąpi. Nad waszym życiem zawisł cień i – zdaje się – zaakceptowaliście jego obecność. Ale to nie pomoże zapomnieć. Inie chcę być złym prorokiem, ale obecność Jagody wniczym wam nie pomoże. Ja nie chcę bronić Majki, bo to, co teraz mówię, nie jest niczym nadzwyczajnie zaskakującym. Obydwoje przyjęliście najgorszą zobronnych postaw. Nie rozwiązujecie problemu. Wciąż nie radzicie sobie ze śmiercią Pawła. Dla was po jego odejściu zatrzymał się czas. Pielęgnujecie wsobie żal itęsknotę, zamiast zrobić krok do przodu iuwolnić się od traumy. Macie Jagodę, macie praktyki, macie Łowiska… isiebie. To dla was kiedyś tak wiele znaczyło.
Od tamtej rozmowy minęło jednak kilkanaście lat. Wtym czasie nic się wŁowiskach nie zmieniło. Piskliwy śmiech małego dziecka brzmiał nadzieją wkorytarzach pustego domu, ale zupływem czasu on również przebrzmiał. Jagoda dorosła, spoważniała iucichła. Bardzo przypominała ojca, czego uświadomienie sobie nie przyniosło Robertowi ulgi. Wgłębi duszy naprawdę wierzył, że to jego córka. Ciemne jak noc włosy igłębokie spojrzenie hebanowych oczu przypominały obracie każdego dnia. Jagoda była kopią swojego ojca. Odziedziczyła po nim również charakter. Nieustępliwa, cicha, realizowała stawiane przed sobą cele zgodnie zzałożeniami, ojakich nie mówiła nikomu. Majka uparcie walczyła zbrakiem pokory iniezależnością córki. Robert zdecydowanie się poddał iobserwował jej zmagania zboku. Znał przecież swojego brata. Kiedy on się na coś uparł, nie dało się go odwieść od pomysłu zrealizowania planu. Dlatego, kiedy pewnego ranka przy śniadaniu Jagoda obwieściła im, że pragnie wyjechać na studia do Warszawy, przyklasnął jej pomysłowi bez chwili zastanowienia.
– Robert? – Majka wymierzyła wniego niechętne spojrzenie izacisnęła dłonie na serwetce.
– Mamo, chcę się rozwijać. Chcę studiować wWarszawie – oznajmiła młoda bez mrugnięcia okiem. Majkę ukłuło wpiersi. Ona również widziała Pawła wzachowaniu córki.
– Kochanie, ale możesz studiować bliżej domu… – próbowała, jednak nie brzmiała przekonująco. Brak wsparcia Roberta, atakże przekonanie, że nigdy nie była dla Jagody wystarczającym autorytetem, pozbawiały ją wiary wsiłę własnych argumentów.
– Ja chcę wyjechać ztego domu, mamo. Zamieszkam zEwą. Zgodziła się, anawet ucieszyła. Żyje przecież sama, ma dużo przestrzeni. Poza tym lubię Warszawę. Podoba mi się Praga. Może zrozumiem, co tak bardzo wniej kochałyście. Aty? – Utkwiła wmatce przenikliwe spojrzenie. – Tęsknisz czasami za stolicą? – Widząc zaś smutne spojrzenie jej zielonych oczu, poczuła, że posuwa się za daleko. Jej matka tęskniła. Jej życie stało się nieznośnym pasmem piętrzących się tęsknoty, żalu irozpaczy: za mieszkaniem wWarszawie, za dziadkiem, którego Jagoda nie poznała, za jej ojcem, Pawłem. Wgłębi duszy współczuła matce zcałego serca. Żałowała, że jej życie okazało się wiecznym czekaniem na miłość, na uwagę, wolność.
Apotem ta klątwa. Na samo jej wspomnienie Jagodzie robiło się niedobrze. Opowieści mamy traktowała jak horror, aten mieszkańcy Łowisk poniekąd sami sobie zgotowali. Jednak nie odważyła się skrytykować ich zabobonnej postawy. Zabiłaby tym zachowaniem ostatnią nadzieję własnej matki na normalność, choć ich życie wŁowiskach zdecydowanie od normalnego odbiegało. Jagodę od zawsze traktowano jak odmieńca. Wszkole dzieci dokuczały jej, że jest córką potępieńca. Wciąż towarzyszyło jej wspomnienie klątwy. Koleżanki nie chciały odwiedzać jej wŁowiskach, achłopcy od niej stronili. Panująca pomiędzy Robertem ajej mamą stagnacja… Akiedyś podobno ta dwójka tak się kochała. Tak przynajmniej twierdziła Ewa odpowiedzialna za przedstawienie Jagodzie prawdziwej historii miłości mamy idwóch braci Ławczuków.
– Gdyby oni zdołali się otrząsnąć po śmierci taty, mielibyśmy szansę na fajne życie – skwitowała kiedyś nieroztropnie.
– Fajne życie… – powtórzyła Ewa izawiesiła wzrok na Jagodzie. – Nie zrozumiesz tego. Niektórzy całe życie czekają na miłość. Jedni jej doświadczają, inni nie. Patrz na mnie. – Ewa wskazała na siebie. – Twoi rodzice byli przykładem miłości wymarzonej. Chemia aż wnich kipiała, wszystko toczyło się zaskakująco szybko, jakby świat się dla nich nie liczył.
– Ico poszło nie tak? – dociekała, bo Ewa również, podobnie jak jej matka, zawieszała się momentami nad opowieściami odawnym życiu wŁowiskach.
– Nie tak? Majka pokochała ztą samą siłą brata twojego taty. Aon ją. Jednym nie jest dane doświadczyć miłości, inni dostają jej wnadmiarze. Nie wiem sama, co gorsze.
Jagoda obserwowała matkę, czekając na reakcję. Ta jednak nie następowała. Majka na wieść owyprowadzce córki straciła wszelką nadzieję. Ikiedy Jagoda zdecydowała się odejść od stołu, uniosła oczy najpierw na nią, apotem utkwiła je wtwarzy siedzącego naprzeciwko Roberta. Tonem spokojnym, wyzutym zemocji, szepnęła:
– Tęsknię za Warszawą. Brakuje mi stukotu tramwajów po starych torach, echa niosącego zgrzytanie zardzewiałych kół pomiędzy budynkami, zapachu warszawskich ulic latem. – Zatrzymała się na chwilę. Wspomnienia odżywały, jednak nadzieja na odzyskanie tego, co zabrał jej czas, nie przychodziła. Twarz Roberta nie zdradzała emocji, ato tylko przekonało Majkę, że tamten rozdział stanowi już historię. Nie poddała się jednak. Uznała ten moment za idealny na wyrzucenie zsiebie przepełniającego ją żalu, choć wgruncie rzeczy nie winiła Roberta za to, że wybrała dla siebie taki los izwiązała się zprzeklętymi Łowiskami. – Tęsknię za moim tatą, wspólnymi porankami nad kubkiem kawy, za snuciem się ulicami Pragi nocą, kiedy zmęczona wracałam zporadni. – Uniosła wyżej brodę. Pod powiekami poczuła pieczenie. – Za swoim tatą tęsknię chyba najbardziej.
Wtedy dopiero Robert zareagował. Wstał od stołu, otarł usta ipochylił się nad zmywarką.
– Papiery na prawo już złożyłam. – Pewny głos Jagody zakłuł niczym szpilka. Obydwoje opuścili kuchnię, pozostawiając Majkę samą zprzeszłością. Nie miała jednak czasu na roztrząsanie tematu. Spieszyła się do poradni.
***
Kiedy samochód Roberta zniknął za ciemną kotarą lasu strzegącego dostępu do Łowisk, odczuła ulgę. Zerknęła na zegarek. Nie miała wiele czasu, jednak wjej umyśle narodziła się myśl, by pójść nad jezioro. Zdecydowanie unikała spacerów wtamtym kierunku. Miejsce to kojarzyła znią. Matylda zabrała jej wszystko, uczyniła pustą, pozbawioną chęci do życia skorupą. Na samo wspomnienie wiedźmy Majkę ogarniała złość, ale szybko uspokajała emocje, nie chcąc poświęcać nawet ułamka swoich myśli sprawczyni swojego nieszczęścia. Wjeziorze coś tkwiło. Mroczna historia idreszcz niepewności, kiedy patrzyła wjego stronę, sprawiały, że odczuwała ogromną potrzebę udania się tam iskonfrontowania myśli zrzeczywistością. Nigdy nie widziała Pawła. Słyszała od Jagody, że pojawiał się wokolicy jeziora, ale zawsze brakowało jej odwagi, by stawić mu czoła. Bo czy zdołałaby żyć dalej ze świadomością, że wciąż stał przy niej? Nieuchwytny? Niematerialny? Jak by zareagowała, gdyby się jej objawił?
Zebrała swoje rzeczy iwrzuciła je do samochodu. Czuła się gotowa. Zatrzymała się uszczytu prowadzącej do jeziora ścieżki. Ogarnęła okolicę wzrokiem iwsłuchała się wszaleńczo bijące serce. Czy rzeczywiście tego chciała? Czy warto utrudniać sobie itak skomplikowane niedomówieniami życie?
Gdybyś ty chciał, przyszedłbyś do mnie – pomyślała iwsiadła do samochodu.
– Czasami zbyt szybko poddajemy się uczuciom – wyrzuciła zsiebie, patrząc woczy młodej pacjentki. Siedziała przed nią siedemnastoletnia Natalia, zktórą Majka spotykała się od kilku miesięcy. Odrzucona przez społeczność szkolną dziewczyna borykała się zmiłością do starszego od siebie mężczyzny, atego zkolei nie akceptowała rodzina dziewczyny. Nastolatka od pierwszego spotkania sprawiała wrażenie bardzo dojrzałej. Miała świadomość odstawania od rówieśników, co wynikało zjej jasno określonych celów isposobu bycia. Natalia nie chodziła na prywatki, unikała szkolnych wyjazdów itowarzystwa. Pochłaniała ją nauka, bo plan Natalii zakładał opuszczenie Szczytna, karierę tancerki imiłość do nauczyciela.
– Co chce pani przez to powiedzieć?
Majka, zupełnie jakby zadane pytanie wyrwało ją zzamyślenia, wlepiła baczne spojrzenie wsiedzącą przed nią pacjentkę.
– Może gdybyś przestała tak poważnie traktować deklaracje swojego – zawiesiła się na chwilę, ważąc słowa – wybranka, wtedy byłoby ci łatwiej uporać się zcodziennością? – zasugerowała wreszcie. Natalia zwiesiła głowę iskupiła się na przekładanym wdłoniach długopisie. Majka obserwowała rozmówczynię, zuwagą analizując wypowiedziane słowa. Panująca wgabinecie cisza trwała nieco dłużej, dlatego postanowiła rozwinąć myśl. – Starasz się podporządkować wizjom tego mężczyzny. Gdzieś po drodze koliduje to zpotrzebami twojego umysłu iciała. Dzielą was lata doświadczeń, spojrzenie na życie. Ty masz swoje potrzeby, ate związane są zwiekiem. Nie chcę, żebyś zrozumiała mnie źle, ale pozbawiając się rozrywek iobcowania zrówieśnikami, rezygnujesz zważnych momentów twojego życia. Rozumiem, że taniec jest twoim życiem. To piękne móc kierować się wżyciu pasją. Ale mordercze treningi, wyjazdy na pokazy zdają się zaspokajać ambicje, ale twojego mężczyzny. Poza tym jesteś nieletnia…
– Nie sypiamy ze sobą… – ucięła młoda zapobiegawczo.
– Wydaje mi się… – Gotowa ciągnąć wywód Majka poprawiła się wfotelu, jednak Natalia zdecydowała się jej przerwać:
– Czy ja mogę być zpanią szczera?
– Tylko wten sposób znajdziemy rozwiązanie dla twojego stanu – odparła, siląc się na serdeczny uśmiech. Dziewczyna uniosła wyżej głowę inie spuszczając oczu zMajki, zaczęła:
– Miłość, pani Maju, to coś więcej niż seks czy poczucie odpowiedzialności za drugą osobę. Mnie iMateusza łączy porozumienie zdecydowanie wykraczające poza szablon. Łączy nas fascynacja, ale nie tylko sobą. Mamy wspólne cele, plany, aczasami zdaje mi się, że nie musimy nawet rozmawiać, by wiedzieć, czego potrzebuje druga osoba. Różnica wieku nie stanowi problemu, bo łączy nas miłość do tańca, poglądy isiła, jakiej nie potrafimy zdefiniować. Czasami czuję, że stanowiliśmy parę już wpoprzednim wcieleniu. Rozmawiamy ze sobą poprzez taniec, zatracamy się wnim, zapominamy ootaczającym nas świecie, czyniąc go nierzeczywistym; jakbyśmy chcieli dla siebie tylko atmosfery wytwarzającej się między nami wtańcu.
Majka słuchała Natalii, nie mogąc równocześnie zdusić wsobie wrażenia, że tak naprawdę coraz wyraźniej zaczyna odczuwać tęsknotę za uczuciem, jakie dzieliła zPawłem. Własne zachowanie wydawało jej się bardzo nieprofesjonalne, dlatego dla skupienia myśli na rozmowie poprawiła opadające na czoło włosy iodchrząknęła kilkakrotnie. Minęły lata, aona wciąż tęskniła. Nie potrafiła pogodzić się zniełaskawością losu, jaki zgotowała dla nich klątwa rzucona przez zrozpaczonego przodka.
Czy to się nigdy nie skończy? – myślała udręczona.
– Moja matka opowiedziała mi kiedyś pewną historię. – Młoda uniosła nieco głos. Zauważyła, że psycholożka odpłynęła. Uznała, że to idealny moment, by podeprzeć swoją opowieść inną, ale opodobnym zabarwieniu.
– Jaka to historia? – Majka pochyliła głowę nad notatkami.
– Dotyczy ona młodej dziewczyny, która rzuciła cały swój świat, plany imarzenia dla miłości właśnie. Ją ijej wybranka, jak określa pani mężczyznę, którego kocham, również połączyło coś zupełnie innego niż fascynacja cielesnością. Czasami jedno zdrugim nie idzie wparze. Przynajmniej nie jest tak pochłaniające.
– Ico się znimi stało?
Dziewczyna zamilkła, ale zaledwie na chwilę.
– Ich uczucie przetrwało lata, niezachwiane burzami, jakie ciskały ich losem. Choć oboje różnili się jak noc od dnia, choć często się nie zgadzali, aona bała się jego schedy, trwali niczym niewzruszone drzewa okalające mazurskie jeziora. Ludzie śledzili każdy ich krok. Nie dawali wielkich szans na przetrwanie tego związku, bo wybranek tamtej dziewczyny od zawsze budził wnich niepokój. Podejrzewam, że wniej również, ale łączyło ich coś tak silnego, co przyciągało ją do niego, pozbawiając możliwości instynktownego wycofania się ipowrotu do spokojnego życia, jakie wiodła wcześniej. Owocem tej miłości jest dziecko…
– Przestań… – przerwała młodej. Natalia zmrużyła powieki niezrażona gwałtowną reakcją psycholożki.
– Widzi pani, miłość to nie szablon. Czasami to ciasny gorset, który, mimo że uwiera, sprawia, że czujemy się wyjątkowe. Ta prawdziwa miłość nie ma granic. Ipani powinna wiedzieć otym najlepiej.
– Myślę, że na dziś powinnyśmy już zakończyć. – Majka energicznie złożyła notatki, dając tym samym do zrozumienia, że czas minął.
– Czy za tydzień widzimy się jak zawsze?
– Tak. Zapiszę cię.
Natalia wyszła, pozostawiając Majkę zbólem nieskończenie rozdrapywanej rany.
To się nigdy nie skończy – znowu przemknęło jej przez myśl.
Sięgnęła po telefon iwybrała numer Roberta. Długo jej przyszło czekać na kojący głos wsłuchawce. Kiedy go usłyszała, emocje po rozmowie zpacjentką zdążyły już opaść.
– Maju? Czy coś się stało?
– Nie, pomyślałam, że zadzwonię zapytać, jak ci idzie – skłamała.
– Całkiem nieźle. Ale nie wrócę prędko. Mam jeszcze sporo do zrobienia. Ty już po pracy?
– Tak. Ostatnia pacjentka właśnie wyszła. Myślałam… – zagaiła wnadziei, że zdoła przekonać Roberta do wcześniejszego powrotu do domu. Nie chciała tego wieczoru spędzać sama. Świadomość, że wdalszym ciągu jest obserwowana przez mieszkańców miasta, przytłaczała. Działała na Majkę jak rozdrapujące jej tragedię paznokcie wścibskich ludzi. Czuła się samotna. Dawno nie odbierała samotności aż tak wyraźnie. Inaczej znosiła swoje przeżycia, kiedy nie myślała otych, którzy żyli jej życiem; których obecność zawsze jej towarzyszyła. Jedynego sprzymierzeńca wrozgrywającym się jej kosztem spektaklu miała wRobercie.
– Co myślałaś, Maju? – zapytał ciepłym tonem.
– Nie sądziłam, że jest jeszcze tak wcześnie. – Znowu kłamstwo. – Pracuj sobie zatem. Ja jadę do domu. – Chciała się rozłączyć, ale ją powstrzymał:
– AJagoda się odzywała? – Zulgą przyjęła jego reakcję. Rozumiał, choć już dawno przestali radzić sobie wspólnie zciążącą tęsknotą.
– Pisała tylko. Nie miałam dziś czasu do nich zadzwonić. Wiem, że wybierały się do zoo.
– Do zoo? Albo Ewce odbija staropanieństwo, albo nasza córka dziecinnieje – wysilił się na żart. Jego śmiech sprawił jej przyjemność.
– Jagoda nigdy nie odwiedziła warszawskiego zoo – oznajmiła.
– Ale każde inne. Żeby jej się nie udzielił sposób bycia matki chrzestnej, bo to będzie straszne. Dwie stare panny wjednym mieszkaniu irodzinie? To aż nadto. – Znowu żart.
– Daj spokój. To wybór Ewy. Tamten dzień wyrządził jej więcej krzywdy niż przypuszczaliśmy.
– Ewa przechytrzyła nawet waszą szefową. Wszystkich przerobiła. To do niej podobne. Często się zastanawiałem, jak wy mogłyście znaleźć wspólny temat. Różnicie się pod każdym względem.
– To akurat prawda. Imoże właśnie dlatego tak nam ze sobą po drodze? Uzupełniamy się. Ja zawsze zazdrościłam jej przebojowości, aona przy mnie odpoczywała.
Izapadła cisza. Jakby nagle obydwojgu zabrakło pary do dalszej konwersacji.
– No dobrze. To ja wracam do pracy.
– Aja jadę do domu. Po drodze zrobię zakupy.
– Świetnie. Dziękuję. Dziś nie dałbym rady tego ogarnąć, awlodówce pustki. To unas chyba norma.
Tym razem to ona się roześmiała. Na wspomnienie czasów sprzed pojawienia się Jagody na świecie jej ciało otuliło ciepło. Itylko ta nieznośna cisza zapadająca między nimi po każdej wypowiedzi burzyła obraz. Tak dawno się nie śmiali.
– Dobrze. To wychodzę. Zostawię ci coś do jedzenia wpiekarniku.
– Dziękuję. Jestem potwornie głodny.
Podbudowana ostatnim zdaniem Roberta zrobiła zakupy, apo powrocie do domu zabrała się za gotowanie. Dawno nie sprawiało jej ono takiej przyjemności. Przygotowała lazanię. Sama nie odczuwała głodu, dlatego zostawiła całość wpiekarniku, nalała do kieliszka wina iwyszła na taras. Wiatr ciągnący od jeziora studził rozgrzaną latem skórę. Zapach trawy przynosił Majce ukojenie iwprawiał wprzyjemnie nostalgiczny nastrój. Szum zkolei działał jak szemranie wyczekiwanego kochanka; jak szept Pawła, kiedy opowiadał jej opodróżach, zniżając głos do odprężającego szeptu.
Po kolejnej lampce wina Majka zdołała się jednak ocknąć zcoraz bardziej przygnębiającego ją odrętwienia. Wzięła prysznic iwyszła do sypialni. Dochodziła północ, kiedy przed dom podjechał samochód Roberta. Nie podniosła się jednak. Dopiero chłodne ramię wsuwające się pod jej głowę wyrwało ją ze snu. Wiedziona wspomnieniami zacisnęła jednak powieki, licząc, że itym razem zdoła uniemożliwić Robertowi zbliżenie. Dotyk jego dłoni rozgrzewał zziębnięte ciało, czułe muskanie skóry ramion wlewało wnią upragnione ciepło, zalewało miłością itroską. Majce zachciało się płakać, ale za wszelką cenę walczyła zpokusą oddania czułości. Cóż bowiem miałoby to zmienić? Nieraz podejmowali przecież próby otrząśnięcia się ztraumy. Dotąd bezskutecznie.
Kiedy Robert tym razem niezrażony jej brakiem reakcji pieścił icałował ją coraz żarliwiej, odwróciła się do niego całym ciałem.
– Dziękuję za przepyszną kolację. Ubolewam, że nie zjedliśmy jej razem, ale zostało jeszcze na jutro. – Amówiąc to, całował jej usta za każdym razem, kiedy kończył wypowiadać kolejne słowo. – Dlatego postaram się wrócić jutro onormalnej porze ibyłbym wdzięczny, gdybyś zjadła ze mną. Dobrze?
– Dobrze, zjem jutro ztobą.
– Smakujesz winem – zauważył, akiedy gotowa mu odpowiedzieć otworzyła usta, wsunął wnie język. Zgardła Majki wyrwało się błogie westchnienie. Wiedziała, że nie zdoła dłużej walczyć zrosnącym pożądaniem. Robert wiedziony jej zachowaniem uniósł się na ręce idotykał nieco odważniej. Gładził zmiłością ramię, potem dotknął piersi. Serce waliło mu jak oszalałe, bo jego odwaga nie napotykała najmniejszego oporu. Wgłowie przesuwały się wspomnienia podobnych wieczorów. Za każdym razem, kiedy docierał do miękkich piersi, Majka podrywała się na łóżku iodpychała jego dłonie. Przygotowany na gwałtowne przerwanie pieszczot zdecydował się jednak na kolejny krok. Wsunął Majce dłoń między uda, ale itym razem zaskoczyła go jej uległość. Plecy przemierzył znajomy dreszcz ekscytacji, ana policzki wystąpił rumieniec.
Dobrze, że wpokoju panuje całkowity mrok – myśl nadziei przemknęła przez pobudzony umysł niczym błyskawica.
Robert delektował się przyjemnym ciepłem ciała kobiety wijącej się pod jego dotykiem. Dobiegające jego uszu westchnienia zagrzewały do dalszych starań wprzełamywaniu impasu, wjakim tkwili od tak dawna, dlatego padł miękko pomiędzy jej uda iprzycisnął twarz do łona. Obawy rozpłynęły się wmroku, auległość Majki stała się katalizatorem coraz śmielszych poczynań. Spijał zachłannie skrywane przed nim pożądanie, odczuwając jednocześnie coraz wyraźniej rozpierające go podniecenie. Już za późno na reakcję. Chcąc ratować sytuację, zacisnął mocno palce na rozrzuconych udach jęczącej wekstazie Majki iukrył drżenie podrywającego go orgazmu.
By nie wracać do wieczornego zajścia, Majka krzątała się po kuchni, nawet nie patrząc wstronę Roberta. Przygotowała dla niego śniadanie, podała kawę. Kiedy zaś przeciągająca się cisza stała się nieznośna nawet dla niej, zabrała się za wkładanie naczyń do zmywarki.
– Wcześnie wstałaś – zauważył iprzechodząc, pocałował ją wczubek głowy.
– Jagoda dzwoniła. Itak bym już nie zasnęła, dlatego włączyłam pralkę isiedziałam na zewnątrz.
– Tak wcześnie dzwoniła?
– Tak. Dziś zaplanowały aktywny dzień, awpracy nie zawsze mogę rozmawiać. Ostatnio poświęcamy sobie niewiele czasu – wyznała szczerze.
– Zastanawiam się właśnie, dlaczego ona tak nalegała na wyjazd, skoro do rozpoczęcia roku akademickiego ma jeszcze tyle czasu. – Odgłos sztućców odwrócił jej uwagę. Nie potrafiła rozgryźć postawy Roberta. Powody, dla których ich córka postanowiła opuścić Łowiska, były dla niej oczywiste. Jagoda dusiła się tutaj inie chodziło oodseparowanie od znajomych czy chęć podjęcia studiów wWarszawie. Wielokrotnie powtarzała, że przytłacza ją atmosfera rodzinnego domu, nastawienie rodziców ibezmiar ciszy, jaka spowija to miejsce.
Robert upił łyk kawy ibez słowa odstawił kubek. Kątem oka obserwowała jego ruchy. Powtarzany przez lata rytuał wrył się wjej głowę tak samo wyraźnie, jak świadomość, że nie zrobili wszystkiego, by uratować Pawła przed podjęciem strasznej decyzji oodejściu. Ita myśl wytrąciła ją zrównowagi.
– Łowiska przytłaczają. Szczęście, że Jagoda nie podchodzi do tego miejsca tak, jak jej ojciec albo ja – wyrzuciła zsiebie, wostatniej chwili żałując słów.
– Ach, rozumiem.
Majka przez chwilę jeszcze stała tyłem. Kiedy jednak zorientowała się, że Robert nie zamierza ciągnąć tematu, odwróciła się. Niestety zchwilą, kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały, zrozumiała, że nie tylko pojął sens wypowiadanych przez nią słów, ale zrobiły one na nim wrażenie. Niestety nie najlepsze.
– Uważasz, że tylko was dotknęła panująca tu atmosfera?
– Tylko nas aż tak przenikliwie – odparła, unosząc wyżej brodę. Robert otarł usta iodrzucił na stół serwetkę. Jego rysy się wyostrzyły. Sięgając po kubek zkawą, patrzył na nią poważnie.
– Sądziłem, że po tym, co robiliśmy wnocy, zweryfikowałaś swoje dotychczasowe stanowisko. – Zabolało go. Nie sądziła, że posunie się tak daleko.
– Adlaczego miałabym? – Prowokowała, wdalszym ciągu udając całkowity spokój.
– Bo za długo już trwa ta stagnacja. Bo jeśli Jagoda wyjechała zpowodu panującej tu atmosfery, to również my mamy swój udział wpodjętej przez nasze dziecko decyzji. Mam wymieniać dalej? – Robert położył wyraźny nacisk na ostatnie słowa. Wtej chwili przemknęło jej przez myśl, by poruszyć temat jego ojcostwa, ale zrezygnowała zpomysłu. To za duży cios.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Minęło dziewiętnaście lat. Skoro wpracy potrafisz odsunąć od siebie brzmię ciążące na Łowiskach, spróbujmy imy żyć normalnie. Zostaliśmy sami… Jak kiedyś.
Patrzyła na niego, analizując usłyszane słowa.
Normalnie? – myślała. – Cóż znaczy normalne życie wŁowiskach, skoro Pawła nie ma znami, brzemię klątwy spowija każdy kąt domu, anasza córka postanowiła wyprowadzić się do Ewy zpowodu panującej wdomu atmosfery?
– Normalnie? – powtórzyła, prychając przy tym. – Jak można żyć normalnie, skoro tu nigdy normalnie nie było.
– Nie przeszkadzało ci tak bardzo, że dzieją się tu takie rzeczy – rzucił iwstał od stołu. Ten manewr przelał czarę goryczy. Majka poderwała się zkrzesła izagrodziła Robertowi drogę.
– Aco to ma niby znaczyć? – krzyknęła isplotła ramiona.
– Dajmy temu spokój. Źle zinterpretowałem twoje intencje. Myślałem…
– Co myślałeś? – Złość przesłoniła jej jasność widzenia. – Myślałeś, że zapomnę otwoim bracie itym, co się tutaj wydarzyło? Ty jesteś wstanie zapomnieć, Robercie?
Wyrzucała zsiebie słowa, nie zastanawiając się nad ich powagą. Poczerwieniała na twarzy, mówiła coraz głośniej, aż wreszcie się rozpłakała. Usiadła na powrót przy stole iukryła twarz wdłoniach. Robert zatrzymał się wdrzwiach iwpatrywał wpodrywane płaczem ramiona Majki. Jej słowa zadawały ból. Ale nie osądzał uczuć. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Majka kochała jego brata inie zdołała podźwignąć się po jego stracie. Jemu samemu przychodziło to ztrudem. Wspomniał dawną rozmowę zEwą izdecydował się podejść do płaczącej Majki. Położył dłonie na jej ramionach ipochylił się, by pocałować jej włosy. WŁowiskach zawsze panowała napięta atmosfera, nie miał wątpliwości, że ktoś taki jak Majka, przyjezdny, nieoswojony zobcowaniem zduchami ipoświęceniem, na jakie nie stać każdego, może przeżywać niekończącą się traumę. Owszem, wierzył, że po śmierci brata wszystko ustanie. Nie przypuszczał jednak, że usłyszy od Majki te słowa:
– Pojadę dziś swoim autem. Mam dużo pracy. – Zmroziło go. Wiedział, że kłamie.
– Nie kłóćmy się, Maju. Nie cofniemy czasu. Stało się. Musimy przywyknąć do tej sytuacji. – Nie reagowała. – Dobrego dnia. Nie zasiedź się.
Zostawił ją samą iwyszedł.
Zanim sprzątnęła ze stołu, jeszcze przez jakiś czas tkwiła wbezruchu, wpatrując się wwidok za oknem. Stary dąb szumiał uspokajająco, aprzez otwarte kuchenne okno wpadał zapach kipiących od kwiatów łąk. Obraz, który kiedyś napędzał, koił zszargane nerwy idodawał wiary wpowodzenie każdego, nawet wykraczającego poza normalne postrzeganie przedsięwzięcia, teraz stał się jedynie przyjemnym obrazkiem. Łowiska dawno przestały mamić Majkę swoją magią. Stały się ciężarem, zudźwignięciem którego miała coraz większy problem. Siliła się na przywołanie zapomnianych uczuć. Tak bardzo chciała poczuć to, co wtedy: tajemnicę historii łowiskowego jeziora, nieograniczoną przestrzeń łąk za domem czy ciemną kotarę lasu zamykającego dostęp do Łowisk zzewnątrz. Wtedy, kiedy mieszkali wŁowiskach we troje, przyroda stanowiła sprzymierzeńca, spowijała myśli poczuciem bezpieczeństwa. Teraz na widok otaczający Łowiska Majka czuła żal ipustkę.
Wsiadając do samochodu, zerknęła w
