Eksperyment Wakacje - Anna Kasiuk - ebook

Eksperyment Wakacje ebook

Anna Kasiuk

4,0

Opis

Dwa tygodnie tylko we dwoje w domku nad mazurskim jeziorem. Brzmi romantycznie? Czy wieje nudą?

Trzy pary na różnych życiowych etapach spotykają się w ośrodku wypoczynkowym nad pięknym mazurskim jeziorem. Od pierwszego dnia są pod wrażeniem swoich gospodarzy – życzliwych ekscentryków, którzy potrafią cieszyć się życiem i… sobą. Słońce, przyroda i jezioro rozpalają zmysły, a wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach. Relaks zaczyna zmierzać w namiętnym, niecodziennym kierunku. Kto jest gotowy na nowe wyzwania? Jakie decyzje zapadną tuż przed wyjazdem?

Czy jesteś gotowy na wakacyjny eksperyment?

Czas na pełną pikanterii wakacyjną przygodę…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 270

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (29 ocen)
11
10
5
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Patrycja_Szlachta1

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna książka. Nikt nie potrafi tak jak Ania pisać o seksie w sposób wysmakowany i z klasą. Dodatkowo znakomite psychologiczne portrety par. Czyta się świetnie
10
azgaaa

Dobrze spędzony czas

Nic specjalnego, ale przyjemnie się czytało.
10
Janicka_Marta

Dobrze spędzony czas

Całkiem fajna książka :)
10
BarbaraDuda

Dobrze spędzony czas

Fajna lekka, wciągająca opowieść o perypetiach trzech par małżeńskich , spotykających się w ośrodku wypoczynkowym na Mazurach. Zakończenie zaskakujące i za to bardzo duży plus! Fabuła wciągająca, lekko erotyczna! Przyjemna lektura na jeden letni wieczór !!
10
zkotemczytane
(edytowany)

Całkiem niezła

Anna Kasiuk w książce Eksperyment wakacje zabiera nas nad mazurskie jezioro i kokieteryjnie puszcza do czytelnika oko, przedstawiając nam historię pełną namiętności. Wakacyjne, pikantne opowieści są idealne na urlopy, bo czerwone policzki łatwo zatuszować otulającym ciała upałem. Czy Eksperyment wakacje był udany? Historia skupia się na trzech parach, które muszą zmierzyć się ze swoimi problemami i zmorami. Wszystkie spotykają się w mazurskim ośrodku wypoczynkowym nad pięknym jeziorem. Czas na romantyczny relaks we dwie, podczas którego będą mogli zadbać o swoje małżeństwo. Goście ośrodka wypoczynkowego mają swoje problemy i demony, ale mamy wrażenie, że to para ekscentrycznych gospodarzy pomoże im je rozwiązać. W końcu tylko oni z całej ekipy cieszą się nie tylko życiem, ale i… sobą. Pikantna historia nabiera tempa, gdy każde z małżeństw musi spojrzeć prawdzie w oczy, a następnie zmierzyć się ze swoimi problemami. Kogo oczarują Mazury? Czym jest prawdziwa namiętność i czy da się ją ob...
10

Popularność




Za­pra­szamy na www.pu­bli­cat.pl
Pro­jekt okładki i ilu­stra­cjeNA­TA­LIA TWARDY
Ko­or­dy­na­cja pro­jektuALEK­SAN­DRA CHY­TROŃ-KO­CHA­NIEC
Re­dak­cjaCHAT BLANC – ANNA PO­INC-CHRA­BĄSZCZ
Ko­rektaKOR­NE­LIA DĄ­BROW­SKA
Re­dak­cja tech­nicznaLO­REM IP­SUM - RA­DO­SŁAW FIE­DO­SI­CHIN
Po­lish edi­tion © Anna Ka­siuk, Pu­bli­cat S.A. MMXXIII (wy­da­nie elek­tro­niczne)
Wy­ko­rzy­sty­wa­nie e-bo­oka nie­zgodne z re­gu­la­mi­nem dys­try­bu­tora, w tym nie­le­galne jego ko­pio­wa­nie i roz­po­wszech­nia­nie, jest za­bro­nione.
All ri­ghts re­se­rved.
ISBN 978-83-271-6444-5
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: of­fice@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl
Od­dział we Wro­cła­wiu 50-010 Wro­cław, ul. Pod­wale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: ksia­znica@pu­bli­cat.pl

De­dy­kuję

Ewie, Mag­dzie, Ma­riu­szowi i Jac­kowi.

Czas spę­dzany z Wami to dar

Uży­waj ży­cia z nie­wia­stą, któ­rąś uko­chał, po wszyst­kie dni mar­nego twego ży­cia, któ­rych ci [Bóg] uży­czył pod słoń­cem.

(Koh 9,9)

Roz­dział I

Mar­tyna i Łu­kasz

Przez więk­szość mo­jego do­ro­słego ży­cia nie lu­bi­łam urlo­pów. A wła­ści­wie nie tyle urlo­pów, ile po­wro­tów do co­dzien­nej ru­tyny po dwóch ty­go­dniach nic­nie­ro­bie­nia spę­dzo­nych w ja­kimś mi­łym miej­scu – za­wsze były dla mnie jak lo­do­waty prysz­nic. Do­piero ostat­nio, z upły­wem czasu, za­czę­łam się do tych po­wro­tów prze­ko­ny­wać, a na­wet przyj­mo­wać je z wdzięcz­no­ścią.

Za­le­d­wie dzie­więt­na­stu lat po­trze­bo­wa­li­śmy z Łu­ka­szem, by na­sy­cić się mał­żeń­stwem i wpu­ścić do na­szego domu ru­tynę, le­ni­stwo i przy­zwy­cza­je­nie.

Kiedy by­łam jesz­cze w li­ceum i ob­ser­wo­wa­łam mo­ich ro­dzi­ców, nie mo­głam się na­dzi­wić, że śpią w osob­nych łóż­kach. Ba, oni spali w osob­nych po­ko­jach, wręcz żyli osobno, jakby ob­co­wa­nie ze sobą prze­stało im spra­wiać przy­jem­ność, a fa­scy­na­cja i mi­łość wy­ga­sły. Już wtedy przy­rze­kłam so­bie, że nie do­pusz­czę, by w moim związku kie­dy­kol­wiek za­pa­no­wały nuda i sta­gna­cja. A dziś je­stem żoną z dzie­więt­na­sto­let­nim sta­żem, dwójką do­ra­sta­ją­cych dzieci oraz mę­żem spę­dza­ją­cym więk­szość czasu w pracy. I śpię w osob­nym po­koju.

Mam czter­dzie­ści cztery lata, pro­wa­dzę nie­wielki bu­tik z eks­klu­zywną odzieżą, jeż­dżę na rol­kach i ro­we­rze, a w wol­nych chwi­lach prak­ty­kuję jogę. Cho­ciaż wła­ści­wie... Kogo ja chcę oszu­kać? Rolki ku­pi­łam, bo na­mó­wiła mnie przy­ja­ciółka, mia­łam je na no­gach może ze dwa razy. Fa­scy­na­cja per­spek­tywą zgrab­nych po­ślad­ków i umię­śnio­nych ły­dek, które miała mi za­pew­nić wła­śnie jazda na rol­kach, za­koń­czyła się po­tłu­czo­nymi ko­la­nami i kon­tu­zją. Mo­ty­wa­cję za­bił we mnie Łu­kasz. A ro­wer? Cóż, za­nim mój wspa­nia­ło­myślny mąż zde­cy­do­wał się ku­pić mi auto, czymś mu­sia­łam do­jeż­dżać do mia­sta.

Moje bliź­niaki mają już po osiem­na­ście lat i głowy pełne ma­rzeń. Lata spę­dzone w domu na ich wy­cho­wa­niu i czas po­świę­cony na­uce przy­nio­sły ocze­ki­wane re­zul­taty. Mogę z dumą ma­chać przed no­sami zna­jo­mych i przy­ja­ció­łek świa­dec­twami Ma­tyldy i Ma­te­usza. Wiem, że moje dzieci nie za­sko­czą mnie bez­na­dziej­nymi po­my­słami typu: „rzu­cam szkołę, bo chcę po­sma­ko­wać ży­cia”, czy też: „za­kła­dam ro­dzinę, bo czuję, że to jest coś, w czym speł­nię się naj­le­piej”. Oby­dwoje mają wy­so­kie aspi­ra­cje. Córka za­mie­rza zo­stać le­ka­rzem, a syn praw­ni­kiem. Cóż, zdaje się, że moja sta­rość za­po­wiada się zu­peł­nie do­stat­nio.

Mój mąż Łu­kasz jest biz­nes­me­nem. To zna­czy on lubi, gdy się o nim tak wła­śnie mówi. W rze­czy­wi­sto­ści pro­wa­dzi nie­wielką firmę pro­duk­cyjną. W branży prze­my­sło­wej jest płotką, jed­nak, co za­wsze po­wta­rza z dumą – naj­istot­niej­sze są am­bi­cja i wiara w to, co się robi. Ni­gdy nie przy­zna­łam się przed nim do po­wta­rza­nia jego zło­tych my­śli. Jed­nak pod­czas kry­zysu, kiedy na­prawdę wąt­pi­łam, że mój bu­tik prze­trwa boom wy­ra­sta­ją­cych jak grzyby po desz­czu no­wych skle­pi­ków z odzieżą i se­cond han­dów, po­wta­rza­łam so­bie słowa mo­jego męża jak man­trę. Wiara we wła­sne moż­li­wo­ści i plan – to było coś, co po­zwo­liło mi prze­trwać. Poza sta­łymi klient­kami, przy­zwy­cza­jo­nymi do luk­susu, oczy­wi­ście.

Tak, zu­peł­nie po­krótce, wy­gląda moja hi­sto­ria. Nic szcze­gól­nego. Je­stem kro­plą w mo­rzu albo ziar­nem pia­sku po­śród mi­lio­nów z ta­kimi sa­mymi pro­ble­mami. Wszystko pew­nie wy­glą­da­łoby tak jak w do­mach więk­szo­ści mał­żeństw z dzie­więt­na­sto­let­nim sta­żem, gdyby nie fakt, że TA płasz­czy­zna mo­jego ży­cia jest cał­ko­witą ka­ta­strofą. Po­czątki, kiedy za­czę­łam so­bie uświa­da­miać, że roz­piesz­cza­nie mnie prze­stało spra­wiać mo­jemu mę­żowi przy­jem­ność, a na­sza sy­pial­nia prze­isto­czyła się w noc­le­gow­nię i nie jest już – jak kie­dyś – ką­ci­kiem roz­ko­szy, były po­tworne. W domu za­pa­no­wał chaos. Kłó­ci­li­śmy się o każdy dro­biazg. Na­czy­nia po­zo­sta­wione w zle­wie czy skar­petki nie­wrzu­cone do ko­sza na pra­nie po­tra­fiły wy­wo­łać bu­rzę.

W ten wła­śnie okrutny spo­sób od­zwy­cza­ja­li­śmy się od czu­ło­ści i oka­zy­wa­nia so­bie cie­płych uczuć. Za­czę­li­śmy do­strze­gać upły­wa­jący czas i po­zwo­li­li­śmy, by znie­chę­ce­nie za­wład­nęło na­szym związ­kiem. Oboje ucie­ka­li­śmy w pracę: ja co­raz wię­cej czasu spę­dza­łam w bu­tiku, a Łu­kasz po­tra­fił zo­sta­wać w biu­rze na noc. Na­sze mał­żeń­stwo stało się biz­ne­sem, któ­rego pro­wa­dze­nie w dal­szym ciągu przy­no­siło pie­nią­dze, ale prze­stało da­wać ra­dość z ich za­ra­bia­nia. Kiedy emo­cje opa­dły, zu­peł­nie prze­sta­li­śmy o sie­bie wal­czyć. Wtedy w domu za­pa­no­wała cał­ko­wita ci­sza, słowa stały się zbędne. Mój bu­tik znowu za­czął za­my­kać swoje po­dwoje jak daw­niej, koło osiem­na­stej, a Łu­kasz wra­cał do domu przed dwu­dzie­stą. Ja przy­go­to­wy­wa­łam dla nas ko­la­cję, pod­czas gdy on prze­glą­dał prasę. Ja włą­cza­łam pralkę, on roz­ła­do­wy­wał zmy­warkę. Ja roz­ma­wia­łam z dziećmi, a mój mąż spał. W po­dob­nych sy­tu­acjach po­wta­rza­łam so­bie prawdę o ziar­nie pia­sku albo kro­pli w mo­rzu, bo to po­zwa­lało na za­cho­wa­nie rów­no­wagi. Jed­nak wszystko się zmie­niło tam­tego dnia, kiedy bliź­niaki po­sta­no­wiły zro­bić nam pre­zent z oka­zji dzie­więt­na­stej rocz­nicy ślubu.

– Jak to ku­pi­li­ście dla nas wy­cieczkę? – Łu­kasz odło­żył ga­zetę na stole, splótł palce i prze­krzy­wia­jąc głowę, ocze­ki­wał wy­tłu­ma­cze­nia.

– Nie ku­pi­li­śmy wam wy­cieczki, tylko opła­ci­li­śmy dwa ty­go­dnie po­bytu na Ma­zu­rach – po­spie­szył z wy­ja­śnie­niem Ma­te­usz.

– W domku let­ni­sko­wym nad sa­mym je­zio­rem – uści­śliła Ma­tylda.

Na­prawdę nie wie­dzia­łam, co są­dzić o ich po­my­śle. Po pierw­sze, nie wy­jeż­dża­li­śmy na wspólne wa­ka­cje od lat. Po dru­gie, to miał być wy­jazd z oka­zji rocz­nicy ślubu, a nie by­łam pewna, czy pa­mięć o tam­tym dniu bu­dziła w nas jesz­cze ja­kieś cie­płe wspo­mnie­nia. A po trze­cie, prze­by­wa­nie w to­wa­rzy­stwie mo­jego męża przez dwa ty­go­dnie w cia­snym do­meczku let­ni­sko­wym za­kra­wało na nie lada próbę. By­łam za­sko­czona, jed­nak bliź­niaki spra­wiały wra­że­nie za­do­wo­lo­nych z sie­bie. Zer­k­nę­łam na męża. On rów­nież nie wy­glą­dał na za­chwy­co­nego. Roz­cza­ro­wa­nie ma­sko­wał sztucz­nym uśmie­chem. Na­sze spoj­rze­nia spo­tkały się na chwilę. Po­czu­łam, że się ru­mie­nię, przy­ła­pana na przy­glą­da­niu mu się. O dziwo, Łu­kasz uśmiech­nął się do mnie i wzru­szył ra­mio­nami.

– Cóż, za­sko­czy­li­ście nas. Oboje z mamą mu­simy spró­bo­wać zor­ga­ni­zo­wać so­bie ja­kieś za­stęp­stwo.

Przez chwilę po­czu­łam przy­pływ na­dziei. Czyżby mój mąż do­znał ja­kie­goś olśnie­nia? Uwie­rzył, że dwa wspól­nie spę­dzone ty­go­dnie mogą jesz­cze coś zmie­nić w na­szej wy­sty­głej jak por­cja ro­sołu re­la­cji?

– A to może być trudne.

Moje na­dzieje ru­nęły, jak za­mek z pia­sku.

– Z tym już mu­si­cie po­ra­dzić so­bie sami. My się na­prawdę po­sta­ra­li­śmy. Je­śli się ze­pnie­cie, po­win­ni­ście zdo­łać za­ła­twić wszystko na czas. Ma­cie mie­siąc. – Ma­tylda była nie­ugięta. Do­sko­nale po­tra­fiła oce­nić czło­wieka, jako pierw­sza za­uwa­żyła na­sze pro­blemy.

– Cór­cia...

– Tato, to wa­sza rocz­nica ślubu. Na­prawdę uwa­żasz, że nie warto uczcić wspól­nie spę­dzo­nych lat cho­ciażby w taki spo­sób?

Roz­cza­ro­wa­nie bo­le­śnie ści­snęło mnie za gar­dło. Choć wy­da­wało mi się, że wiele po­dob­nych sy­tu­acji uod­por­niło mnie na nie­czu­łość mo­jego męża, roz­pła­ka­łam się. Wy­szłam do ła­zienki, a po­tem na długi spa­cer z psem. Jak za­wsze za­czę­łam roz­my­ślać o po­wo­dach, dla któ­rych nie za­słu­gi­wa­łam już na sza­cu­nek i uwagę mo­jego męża. Kiedy wró­ci­łam do domu, Łu­ka­sza nie było. Kiedy wsta­wa­łam rano do pracy, jego po­kój rów­nież świe­cił pust­kami.

Nie wra­ca­li­śmy do te­matu wy­jazdu. Ja wsty­dzi­łam się swo­ich łez, a Łu­kasz spra­wiał wra­że­nie nie­wzru­szo­nego. Choć wy­da­wało mi się, że od tam­tego dnia zła­god­niał. W je­den z week­en­dów po­sta­no­wił zro­bić mi nie­spo­dziankę i umył moje auto. By­łam ogrom­nie za­sko­czona, wsia­da­jąc do sa­mo­chodu w po­nie­dział­kowy po­ra­nek. W środku pach­niało moją ulu­bioną la­wendą, ta­pi­cerka lśniła czy­sto­ścią, a uszczelki przy­brały piękny głę­boki od­cień czerni. Moje au­tko wy­glą­dało jak nowe, ni­czym nie przy­po­mi­nało wy­słu­żo­nego szes­na­sto­latka ku­pio­nego mi przed ro­kiem. Na­pi­sa­łam do Łu­ka­sza ese­mesa z po­dzię­ko­wa­niem za jego po­świę­ce­nie. W od­po­wie­dzi za­dzwo­nił.

– Cześć, Mar­tyna, jak tam u cie­bie?

– Dzię­kuję, do­brze. A u cie­bie?

– Zno­śnie. Po­wi­nie­nem dziś wró­cić koło osiem­na­stej. Może ogarnę ja­kieś za­kupy?

Oszo­ło­miona na­głą zmianą w za­cho­wa­niu męża, nie ode­zwa­łam się.

– Je­steś tam? – chciał się upew­nić.

– Je­stem, je­stem. Za­sta­na­wiam się. Przy­da­łoby się zro­bić więk­sze za­kupy. Wiesz, po week­en­dzie lo­dówka świeci pust­kami. Może ja się tym zajmę po pracy?

– Spo­koj­nie, po­de­ślij mi li­stę, ja ogarnę sprawę. – W słu­chawce za­pa­no­wała ci­sza.

– Łu­kasz, dzię­kuję jesz­cze raz za umy­cie sa­mo­chodu. Ja­koś nie mia­łam ostat­nio czasu.

– Wiem. Masz dużo na gło­wie. To dro­biazg. Do zo­ba­cze­nia w domu.

– Tak, do zo­ba­cze­nia.

– Pa­mię­taj o li­ście za­ku­pów.

– Tak, tak. Za­raz do niej przy­siądę.

Ko­lejne dni wy­da­wały mi się wy­rwane z in­nej rze­czy­wi­sto­ści. Nie wiem, co wpły­nęło na za­cho­wa­nie mo­jego męża. Moż­liwe, że roz­mowa z dziećmi, pod­czas któ­rej do­wie­dzie­li­śmy się o zor­ga­ni­zo­wa­nym przez nie pre­zen­cie. My­śli ko­tło­wały mi się w gło­wie, a pew­nego wie­czoru na kilka dni przed wy­jaz­dem do­zna­łam szoku, gdy po ką­pieli we­szłam do swo­jej sy­pialni i za­sta­łam w niej Łu­ka­sza. Za­cho­wy­wał się swo­bod­nie, jakby sam fakt, że prze­bywa w po­koju, do któ­rego przez wiele mie­sięcy wcale nie za­glą­dał, nie był ni­czym za­ska­ku­ją­cym. Łu­kasz sie­dział na ka­na­pie, prze­glą­da­jąc ka­ta­log z naj­now­szą li­nią odzieży, którą za­mie­rza­łam wpro­wa­dzić do bu­tiku. Wi­dząc go, za­trzy­ma­łam się w drzwiach. Jego obec­ność spra­wiła mi wielką przy­jem­ność, jed­nak na­uczona do­świad­cze­niem, nie oka­za­łam en­tu­zja­zmu. Po­de­szłam do ko­mody i się­gnę­łam po krem do rąk, za­sta­na­wia­jąc się, dla­czego mąż po­sta­no­wił przyjść do mo­jego po­koju.

– To bar­dzo cie­kawe fa­sony – za­uwa­żył po­waż­nie i wstał.

W jego ru­chach nie do­strze­głam nie­pew­no­ści. Łu­kasz ob­jął mnie od tyłu, wziął w dło­nie moje piersi, głowę zaś wsparł na moim ra­mie­niu. Od razu za­lała mnie fala zna­jo­mej, choć tak dawno nie od­czu­wa­nej przy­jem­no­ści. Wtu­li­łam się w niego. Bar­dzo sta­ra­łam się nie my­śleć o tym, jak przed­mio­towo je­stem trak­to­wana. Bez słowa wy­tłu­ma­cze­nia dla mie­sięcy sy­pial­nia­nej po­su­chy mąż wtar­gnął do mo­jej sy­pialni i za­czął pie­ścić spra­gnione jego cie­pła ciało. Za­pach per­fum Łu­ka­sza po­tę­go­wał pod­nie­ce­nie, a długi post uczy­nił mnie wraż­liw­szą na jego do­tyk. Jęk­nę­łam gło­śniej, kiedy silna mę­ska dłoń wsu­nęła się pod moją bie­li­znę, a palce za­częły krę­cić pier­ście­nie z wło­sków ło­no­wych. Kie­dyś to było ulu­bione za­ję­cie Łu­ka­sza pod­czas gry wstęp­nej. Naj­pierw za­krę­cał włosy na pa­lec, a po­tem lekko je po­cią­gał, przy­pra­wia­jąc mnie tym o drże­nie ko­lan. Go­rący od­dech ude­rzał w roz­pa­loną skórę szyi. Za­mknę­łam oczy, bo ob­raz przed nimi za­czął się nie­bez­piecz­nie roz­my­wać.

Czy po­win­nam po­zwo­lić mę­żowi na te piesz­czoty? A może na­le­ża­łoby naj­pierw wy­ja­śnić po­wody, dla któ­rych po­sta­no­wił do­strzec moje po­trzeby i uwol­nić od do­ga­dza­nia so­bie sa­mej?

– Prze­pra­szam...

Oszo­ło­mił mnie dźwięk wy­po­wia­da­nych przez niego słów. Spły­nęła na mnie nie­wy­sło­wiona wręcz ulga. Na­gle z po­rzu­co­nej żony go­towa by­łam prze­obra­zić się w ko­chankę, byle po­ka­zać mo­jemu skru­szo­nemu mę­żowi, że wy­ba­czam. Tak, wy­ba­czam, po­wta­rza­łam raz za ra­zem w drga­ją­cym od pod­nie­ce­nia umy­śle. Ko­lejne mury sprze­ciwu wo­bec tej ab­sur­dal­nej ule­gło­ści pę­kały, a on już nie ba­wił się wło­skami na moim ło­nie, co­raz od­waż­niej su­nął ni­żej, od­kry­wa­jąc praw­dziwe ob­li­cze za­wsty­dza­ją­cego mnie pod­dań­stwa. Roz­chy­li­łam nogi, choć onie­śmie­le­nie ob­lało moje po­liczki pa­lą­cym ru­mień­cem. Po­ka­za­łam mu drogę, przy­ję­łam prze­pro­siny i wpu­ści­łam go do środka. Mruk­nął za­do­wo­lony, czu­jąc po­chła­nia­jące go cie­pło. Nie mia­łam na to wpływu. Jego do­tyk był jak klucz, otwie­rał wszyst­kie drzwi, a ja ni­czym bez­wolna ma­rio­netka otwie­ra­łam się na niego, zdu­sza­jąc upo­ko­rze­nie od­rzu­ce­nia no­szone w sercu przez dłu­gie mie­siące. Coś się we mnie bun­to­wało, ka­zało prze­rwać tę grę i pro­sić o wy­ja­śnie­nie. Tak z pew­no­ścią na­le­żało po­stą­pić, ale to nie by­łoby w moim stylu. Za­wsze bra­łam, co da­wał mi Łu­kasz. Tak wła­śnie trzeba, dawno temu wpo­iła mi to mama. Wie­dzia­łam, że mu­szę sza­no­wać męża, bo to mój obo­wią­zek. Bez Łu­ka­sza bym so­bie nie po­ra­dziła, a poza tym wciąż nie­przy­tom­nie go ko­cha­łam.

– Prze­pra­szam cię, Mar­tynko. By­łem ślep­cem...

Nie mia­łam pew­no­ści, czy te słowa rze­czy­wi­ście pa­dły z jego ust, czy też mój udrę­czony tę­sk­notą umysł pod­su­wał mi ko­lejne ar­gu­menty, bym wy­ba­czyła.

Łu­kasz po­pchnął mnie w stronę ka­napy. Uło­żył moje dło­nie na jej opar­ciu i przy­cią­gnął za bio­dra do sie­bie. Przy­jemne wra­że­nie roz­pie­ra­nia spra­wiło, że po­my­śla­łam o ide­al­nym do­pa­so­wa­niu. Czu­łam po­ru­sza­jący się we mnie czło­nek i pła­ka­łam. Nie wiem dla­czego – czy cie­szy­łam się na nie­uchronny jak prze­zna­cze­nie or­gazm, czy to wła­sna bez­rad­ność za­le­wała mnie roz­pa­czą. Jego ręce za­mknęły w ob­ję­ciach moje piersi, a świat przed oczami osza­lał.

W dzień wy­jazdu na urlop nie czu­łam się naj­le­piej. Ocze­ki­wa­nia i na­dzieje zda­wały się mnie prze­ra­stać, dla­tego nie spa­łam pół nocy, pla­nu­jąc czas, jaki mie­li­śmy spę­dzić ra­zem. Spa­ko­wa­łam swoje naj­lep­sze ciu­chy, nie za­po­mnia­łam o ko­sme­ty­kach do opa­la­nia i per­fu­mach, które tak kie­dyś lu­bił Łu­kasz. Oczami wy­obraźni wi­dzia­łam nas sprzed kil­ku­na­stu lat, nie­mo­gą­cych na­cie­szyć się swoją obec­no­ścią, roz­ma­wia­ją­cych o wszyst­kim i cie­szą­cych się ży­ciem. Choć wąt­pli­wo­ści nie po­zo­sta­wiały złu­dzeń, że od tam­tego czasu nic się nie zmie­niło, na­dzieja pod­po­wia­dała mi, że ten wy­jazd może zmie­nić w na­szym ży­ciu bar­dzo wiele.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki