Possessed - Agata Polte - ebook + audiobook
BESTSELLER

Possessed ebook i audiobook

Agata Polte

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

104 osoby interesują się tą książką

Opis

Autorka serii „Żelazne serca” i „Oblicza mroku”!
Zawładnęła nim w chwili, kiedy na niego spojrzała.
Amber Harris po sześciu latach wróciła do San Diego – miasta, z którym wiązały się jej najlepsze i najgorsze wspomnienia. Miała nadzieję, że znajdzie normalną pracę, ponownie się zaaklimatyzuje i uniknie kłopotów, które utrudniłyby nowy start.
Gdy pewnego wieczoru przyjaciółka poprosiła, by Amber zastąpiła ją w pracy w ekskluzywnym klubie Possessed, dziewczyna nie zdawała sobie sprawy z tego, jakie konsekwencje pociągnie za sobą jej zgoda. Nie spodziewała się, że w tajemniczym lokalu spotka pewnego mężczyznę, który wciągnie ją w swoją grę.
Amber nie znała jego imienia. Nie wiedziała, jak wygląda ani czym się zajmuje, mimo to nie zdołała oprzeć się przyciąganiu nieustannie pchającemu ją w jego kierunku.
Wkrótce Amber zapragnie odkryć, kim jest nieznajomy, nawet jeśli w głębi duszy przeczuwa, że prawda jej się nie spodoba.                                                                                                                                                                                                                                               Opis pochodzi od wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 639

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 16 godz. 6 min

Lektor: Agata Polte

Oceny
4,7 (5220 ocen)
4136
642
289
105
48
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Karmastra

Nie oderwiesz się od lektury

Dawno żadna książka nie zrobiła mi takiej miazgi z mózgu. W pozytywnym znaczeniu. Te zgadywanie tożsamości Pana X. I gdy już myślisz że wiesz jaka jest odpowiedź... BUM... Nic nie wiesz... Nie znoszę historii przewidywalnych a ta zdecydowanie taka nie jest. Znajduje się w moim top 5 tego roku. Zdecydowanie polecam. Nie będziecie się z nią nudzić :)
zaczzytanaa

Nie oderwiesz się od lektury

Co to była za książka! Jestem wielką fanką Agaty i czytam jej wszystkie książki, ale ta… ta była z nich wszystkich najlepsza! Dopracowana, wszystkie słowa do siebie pasowały i łączyły się w piękną całość! Bohaterowie w “Possessed” są świetnie wykreowani. Każdy jest tam po coś, a najbardziej mam wrażenie, żeby nam powywracać w głowie. Amber od samego początku skradła moje serducho i jestem z niej niezwykle dumna, to jak się stawiała i jak pokazywała, że jednak ma pazurki. Ash… OMFG, Ash to ideał faceta (serio), za każdym razem kiedy czytałam z nim scenę zakochiwałam się w nim całkowicie, kiedy coś mówił spijałam jego słowa niczym najlepszy trunek na świecie. JESTEM W NIM TOTALNIE ZAKOCHANA! Już wspominałam, jakie Ash wywoływał we mnie emocje? Ani na chwilę nie zwątpiłam w niego, bo przecież jak mogłabym wątpić w tak cudownego faceta? Fabuła jest tak dopracowana, że siedziałam i w głowie miałam tyle teorii na temat tożsamości pana X, że to kosmos. Szczerze Wam powiem, że to najlepsza ks...
452
urfavjulie

Nie oderwiesz się od lektury

POLECAM BARDZO I POZDRAWIAM WSZYSTKIE IKSIARY Z WATTPADA!!!!!
MAJKI013

Nie oderwiesz się od lektury

wspaniała historia trzymająca w niepewności do samego końca, kim jeat tajemniczy Ash?! ❤❤❤🔥🔥🔥
292
ElaEm

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka, super się bawiłam w zgadywanie kim jest Ash i uwielbiam go 😍
274

Popularność




Copyright ©

Agata Polte

Wydawnictwo NieZwykłe

Oświęcim 2022

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

All rights reserved

Redakcja:

Kamila Recław

Korekta:

Joanna Błakita

Karolina Piekarska

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8320-319-5

ROZDZIAŁ 1

Przeprowadzki są do bani, a kółka walizki zupełnie nie chcą ze mną współpracować.

Ciągnę za sobą to ciężkie cholerstwo, idąc przez zatłoczone lotnisko. Mijam kolejnych ludzi i staram się nie zwracać uwagi na panujący tu gwar, kiedy wyliczam w myślach, co zapakowałam. Przecież moje ubrania tyle nie ważą. Buty też nie. Wzięłam tylko te najpotrzebniejsze rzeczy, bo reszta bagażu ma dotrzeć pod koniec tygodnia. Nie zabrałabym się ze wszystkim do samolotu, chociaż i tak muszę przyznać, że pakowanie nie zajęło mi wiele czasu. Właściwie gdyby nie to, że sprzedałam auto, ponieważ się zepsuło, spokojnie mogłabym przewieźć cały swój dobytek w nim. To chyba smutne.

Przeciskam się między spieszącymi się podróżnymi i zerkam bez zainteresowania na mijane witryny. Ostatni raz przemierzałam to lotnisko ponad sześć lat temu, gdy opuszczałam San Diego. Okoliczności były inne, mój nastrój też – wtedy nie chciałam wyjeżdżać mimo wszystkiego, co się stało, a teraz zastanawiam się, czy powrót jest dobrym pomysłem. Ale właściwie denerwuję się tak jak wtedy, tyle że z całkowicie innych powodów. Po prostu chyba dopiero teraz dociera do mnie, że naprawdę to robię, naprawdę zamierzam ponownie zamieszkać w mieście, które kocham i nienawidzę jednocześnie. Wiążą się z nim moje najlepsze i najgorsze wspomnienia. Nie mam pojęcia, które dominują. Piętnaście całkiem szczęśliwych lat czy te ostatnie dwa, kiedy dosłownie wszystko zaczęło się sypać?

Odrzucam od siebie te myśli i biorę się w garść. Podjęłam decyzję o powrocie z kilku ważnych powodów, dlatego nie powinnam teraz wątpić.

Więc tego nie robię. Idę dalej, aż wreszcie wychodzę przed budynek. Moją twarz od razu owiewa delikatny wiatr, do uszu dociera hałas pracujących silników samochodowych oraz trąbienie, a walizki ciągnięte przez innych po betonie są jeszcze głośniejsze, jednak zupełnie mi to nie przeszkadza, bo niedaleko widzę postój taksówek. Ruszam w tamtym kierunku, chcąc jak najszybciej znaleźć się w aucie i dotrzeć do mieszkania przyjaciółki, ale zwalniam, gdy dostrzegam stojącego mi na drodze mężczyznę. Zaczynam kląć w myślach, bo czy ze wszystkich dni w tygodniu, godzin w ciągu dnia i wyjść z tego cholernego lotniska Darren Reeves musiał akurat dziś, akurat teraz i akurat tutaj się pojawić?

Dokoła krąży sporo ludzi, a on nie stoi przy samej taksówce, więc… uda mi się po prostu przejść obok? Minęło ponad sześć lat, odkąd widziałam go ostatni raz, może mnie nawet nie pozna.

Ja rozpoznaję go od razu, chociaż zmienił się w tym czasie. Jest wyższy, nieco przypakował, no i teraz ma kilkudniowy zarost oraz nosi elegancki garniak. Ale oprócz tego ta sama fryzura, ten sam krzywy uśmiech. Ten sam pieprzony dupek co dawniej, mogę się założyć.

Zasłaniam twarz czarnymi włosami, staram się nie zwracać na siebie uwagi i skupiam na taksówce, bo z tego, co widzę, to ostatnia na postoju, której jeszcze nikt nie zajął. Ruszam do niej pewnym krokiem, udając, że nie dostrzegam stojącego nieopodal faceta.

Niech mnie nie zauważy, niech mnie nie zauważy…

– Amber?

Cholera.

A może udawać, że go nie słyszę?

– Amber Harris, to ty?

I po wszystkim.

Odwracam się powoli, przywołując do porządku. Przecież jestem dorosłą kobietą, nie zabiję wzrokiem palanta, który w liceum należał do grupki niszczącej mi nastoletnie życie. To przeszłość.

– Darren – rzucam neutralnym tonem. – Co za spotkanie.

Mężczyzna wyrzuca fajkę do znajdującego się obok kosza i robi kilka kroków w moim kierunku. Tu nie wolno palić, ale czy ktoś taki jak Reeves by się tym przejmował? Oczywiście, że nie. Jemu wolno wszystko, bo jego rodzina ma kasę i znajomości. Słyszałam, że po skończeniu studiów zaczął pracować w agencji medialnej ojca, całkiem nieźle mu się powodzi.

– No proszę, to naprawdę ty – mówi z uśmiechem, jakby naprawdę cieszył się z tego, że mnie widzi. A przecież my się właściwie nie znamy. – Nie wiedziałem, że wracasz do miasta. – Spogląda na moją walizkę. – Na dłużej?

Nie mam pojęcia, czemu miałoby go to obchodzić.

– Okaże się – odpowiadam, po czym wskazuję na niego. – A ty? Co tutaj robisz? Czekasz na samolot czy…

– Czekam na Stacy, jest opóźniona.

Zaczynam mimowolnie chichotać.

– Naprawdę?

Darren chyba dopiero wtedy orientuje się, co powiedział, bo uzupełnia:

– Jej lot jest opóźniony. – Uśmiech mężczyzny się poszerza. – Boże, nie mów jej, że tak powiedziałem, bo mnie zabije. Nie zmieniła się od liceum, nadal bywa cholernie upierdliwa.

Kiwam głową, a on wtedy unosi dłoń, wpatrując się w kogoś za moimi plecami. Odwracam się więc i dostrzegam w tłumie kolejną znajomą twarz. Stacy Reeves, śliczna blondynka, całkowite przeciwieństwo brata, jeśli chodzi o wygląd, ale charakter ten sam od zawsze. Właściwie była o wiele gorsza niż Darren. W dodatku widzę, że ma tylko torebkę, nie ciągnie za sobą tony, jak ja, dzięki czemu porusza się zgrabnie i lekko.

– Ale, jak widać, już idzie, więc… Do zobaczenia – rzucam.

Łapię mocniej rączkę walizki, chcąc jak najszybciej ruszyć do taksówki, tyle że właśnie ktoś ją zajmuje. Klnę w myślach.

– Możemy cię podwieźć – stwierdza Darren, nim zdążam zrobić choćby krok. – Dokąd jedziesz?

Zerkam wtedy ponownie do tyłu na idącą w naszą stronę Stacy, której nie mam ochoty spotkać jeszcze bardziej niż Darrena, po czym zmuszam się do kolejnego uprzejmego uśmiechu.

– Dzięki, to nie będzie konieczne, ja…

– Cześć, braciszku – słyszę nad uchem wesoły głos i przymykam na sekundę oczy. – Jak zwykle musiałeś znaleźć jakąś biedaczkę, której… Amber?

Dlaczego mam takiego pecha?

To ogromne miasto, mieszka tu grubo ponad milion ludzi, niemal półtora miliona. Dlaczego musiałam spotkać akurat ich? Niby zawsze mogło być gorzej, mam jeszcze kilka osób z przeszłości, których wolałabym nie zobaczyć, choć wiem, że to może się zdarzyć. Właśnie takie mam szczęście.

– Cześć, Stacy – mówię, przyglądając się jej uważnie. Mogła chociaż trochę przytyć albo przynajmniej się rozmazać, żebym nie czuła się przy niej, jakbym nie miała dwudziestu trzech lat, a dwa razy więcej. Ostatnio nie jestem w najlepszej formie, a stojąc przy królowej prywatnego liceum sąsiadującego z moją dawną szkołą, idealnej Stacy Reeves, z którą często rywalizowałam, odczuwam to jeszcze mocniej. – Jak leci?

Uśmiecha się do mnie promiennie. Ten uśmiech razi w oczy bardziej niż kalifornijskie słońce, choć jest chłodny i wyrachowany. Zdecydowanie nic się nie zmieniło.

– O Boże, to serio ty, nie miałam pojęcia, że wracasz do San Diego. Na stałe czy krótki urlop? – Marszczy brwi, po czym spogląda na brata. – Ale właściwie to może pogadamy w aucie, zabierzesz się z nami? Nadrobimy zaległości, opowiesz, co u ciebie.

Wymówka. Znajdź jakąkolwiek wymówkę.

– Jadę do przyjaciółki, nie będziecie mieć po drodze. Mieszka niedaleko centrum, a wy jedziecie w zupełnie innym kierunku…

– Musimy wpaść do biura, bo zapomniałem dokumentów – rzuca Darren. – Więc i tak się tam wybieramy, podrzucimy cię.

Nie wiem, czemu mu aż tak zależy, jednak w końcu daję za wygraną. Niby mogłabym powiedzieć, że nie mam ochoty patrzeć na żadne z nich, bo w czasach szkolnych robili ze mnie idiotkę, popierając sukinsyna Sheparda, kiedy niszczył mi życie, ale jestem zmęczona. Po prostu chcę dotrzeć do tego cholernego bloku, odświeżyć się i położyć. Poczekać, aż przyjaciółka skończy pracę i zobaczyć ją wreszcie niemal po roku. Rozmowa, nawet wideo, nigdy przecież nie zastąpi obecności.

– Okay, dzięki – zgadzam się wreszcie.

Darren posyła mi wtedy kolejny seksowny uśmiech i wyciąga dłoń.

– Pomóc ci z tym? Daj.

Odbiera ode mnie walizkę, na co rozlega się oburzone sapnięcie Stacy.

– Mojej torby nigdy nie nosisz, dupku.

– A po tym, jak mnie nazwałaś, wiesz dlaczego – odpiera, wskazując kierunek. – Chodźcie, stanąłem niedaleko, pewnie już mi wypisali mandat.

Ruszam za nimi do srebrnego porsche zaparkowanego na zakazie i od razu żałuję swojej decyzji. Chociaż bez ciężaru walizki jest mi zdecydowanie lepiej, a Darren nie wygląda, jakby niekręcące się kółka mu przeszkadzały, to chyba wolałabym przemęczyć się niż zostać zamknięta w tym małym, drogim samochodzie z Reevesami. Niestety, za późno na wycofanie się.

Wsiadam po chwili na tylne siedzenie, gdy Darren otwiera mi drzwi. Opieram się w fotelu, przymykam na sekundę oczy i obiecuję sobie, że nie dam się więcej wpakować w tego typu sytuację. Nawet nie wiem, czemu Reevesowie w ogóle ze mną rozmawiają. Nim wyjechałam, głównie uznawali, że nie istnieję, co było całkiem dobrą opcją. Później mój chłopak przeniósł się do ich liceum, zakręcił wokół ich grupki znajomych, zmienił totalnie i postanowił zniszczyć mi życie, w czym mu pomagali. Nasze szkoły rywalizowały ze sobą od lat, zwłaszcza że ci z Serra High School byli nadętymi, bogatymi dupkami, którym chcieliśmy utrzeć nosa w każdej dziedzinie. Zawsze wiedzieliśmy, co dzieje się u nich i na odwrót, a kiedy Kyle, ten fiut, zaczął tam naukę, zrobiło się gorzej niż wcześniej, bo wylansował się między innymi moim kosztem.

No ale to było dawno temu, racja?

– Gdzie dokładnie mieszka twoja przyjaciółka? – odzywa się Darren, kiedy wyjeżdżamy z terenu lotniska. – I chodzi o Sarah? Zawsze się z nią trzymałaś.

Unoszę brew.

– O Sophie. Na rogu Szesnastej i Market Street.

– No tak, Sophie. Przepraszam – rzuca mężczyzna.

Nie odpowiadam, za to wtrąca się Stacy:

– Co u niej? Nadal pracuje w tym obskurnym barze przy molo?

Spinam się na jej słowa.

– Tak. Tam i jeszcze na pół etatu w innej miejscówce – odpowiadam. – Obie mają lepsze opinie niż restauracja waszej matki, prawda? – pytam niewinnie.

Stacy rozpływa się w uśmiechu, odwracając do mnie z fotela pasażera.

– Konkurencja jest bezwzględna – stwierdza. – I kłamliwa.

– Pewnie.

Czuję, że wygrałam to starcie, chociaż niby normalnie rozmawiamy. Tyle że bardzo dobrze znam siedzącą przede mną dziewczynę, nawet jeśli długo się nie widziałyśmy. Zawsze musi komuś wbić szpilę, inaczej nie byłaby sobą. Zresztą słyszałam o niej wiele od Sophie w ciągu ostatnich lat. To nadal wredna suka jakich mało.

– A co u ciebie? – mówi po chwili ciszy. Darren akurat staje na światłach. – Czemu wracasz? Wypędzili cię też z Denver?

– Stace – wtrąca mężczyzna, zerkając na nią z zaciśniętymi wargami.

– No przecież to był żart – odpiera lekko.

Darren przecina skrzyżowanie i skręca, a ja przywołuję kolejny sztuczny uśmiech.

– Nic się nie stało – kłamię gładko. – Wracam, bo w Denver nic mnie już nie trzyma, a nigdy nie lubiłam tego miasta.

– Dlaczego?

Wzruszam ramionami.

– Wolę bliskość oceanu, nie gór. Chociaż facetów mają tam milszych i przystojniejszych.

Czuję na sobie spojrzenie Darrena, które odwzajemniam bez skrępowania. Sam nalegał, żebym z nimi jechała, a ja nie mogę się powstrzymać od takich pstryczków.

– Czemu jakiegoś ze sobą nie przywiozłaś? – pyta.

No dobra, sama się prosiłam. Ale i tak jest dupkiem.

– Jakoś się nie złożyło.

Darren nie odpowiada, tylko patrzy na mnie ponownie w lusterku, jakby czekał, aż zapytam, czy on kogoś ma. Nie zamierzam jednak tego robić, tylko zwracam się znów do Stacy:

– A co u ciebie?

Ona też liczyła, że to usłyszy.

– Zaręczyłam się – oznajmia radośnie. – Biorę niedługo ślub. Przygotowuję wszystko i byłam właśnie obejrzeć dom w San Francisco, bo przenosimy się tam za rok, po zakończeniu budowy.

Robię sztucznie radosną minę, zastanawiając, kim jest ten nieszczęśnik.

– Kim jest ten szczęściarz? – pytam na głos.

– Will, prowadzi filię naszej firmy w San Francisco, wszedł w spółkę z moim ojcem kilka lat temu. Wesele organizujemy tutaj, bo on też jest z San Diego i ma tu rodzinę…

Przerywa jej dzwonek telefonu Darrena, który sięga po niego do uchwytu.

– Wybaczcie.

Odbiera, a ja wyjmuję swoją komórkę i zerkam na ekran. Dopiero wtedy orientuję się, że nie wyłączyłam trybu samolotowego. Kiedy naprawiam przeoczenie, widzę kilka SMS-ów od przyjaciółki, która chce wiedzieć, czy dotarłam na miejsce. Odpisuję szybko, od razu czując się nieco lepiej. Potem podnoszę wzrok, akurat by dostrzec, że Darren odsuwa telefon od ucha i patrzy na Stacy, zatrzymując się na kolejnych światłach.

– Lunch z Alexem?

– A nie możesz iść sam, a mnie odwieźć? – prosi dziewczyna. – Jestem zmęczona, a wy pewnie jak zwykle będziecie rozmawiać o interesach.

Darren spogląda na mnie.

– A ty jesteś głodna?

Nawet gdybym nie miała nic w ustach od tygodnia, nie zgodziłabym się na kolejną minutę w jego towarzystwie. Zwłaszcza że mam też złe przeczucia co do osoby, z którą rozmawia. Jeżeli serio to ten facet, o którym myślę, to za nic w świecie nie dam się zaciągnąć na lunch z nim.

– Nie, też jestem zmęczona – odpieram. – I zapaliło się zielone.

Ktoś za nami trąbi, a Darren rusza z piskiem opon, przykładając znów komórkę do ucha.

– Chciałem nam załatwić towarzystwo, ale dziewczyny są zmęczone, więc będę tylko ja – mówi. – Tak, Stace wróciła z San Francisco. – Rzuca mi spojrzenie w lusterku. – I mamy dodatkową pasażerkę, tyle że też bez sił. Jesteś więc skazany na mnie. Pewnie. Tam, gdzie zawsze.

Rozłącza się i odkłada telefon, a ja milczę przez resztę drogi, słuchając tylko dalszej opowieści Stacy na temat jej narzeczonego, który jest oczywiście bogaty, przystojny, wspaniały, niewiarygodny, fenomenalny, niezwykły… Powoli kończą jej się synonimy, więc zaczyna mówić o tym, jak będzie wyglądał ślub. Gdyby nie to, że nie cierpię tej dziewczyny, wszystko zrobiłoby na mnie wrażenie, bo ma zamiar wyprawić naprawdę huczne przyjęcie. Jestem pewna, że nie przesadza, gdy mówi o liczbie gości, dekoracjach, zespole, samej ceremonii, miesiącu miodowym i tak dalej.

– Brzmi genialnie – stwierdzam, po czym wskazuję Darrenowi stację paliw naprzeciwko bloku, bo widzę, że miejsca parkingowe są zajęte. – Możesz się tu zatrzymać i mnie wyrzucić? To tutaj.

Włącza kierunkowskaz i po chwili parkuje, a potem wysiada z auta. Łapię klamkę i staję na betonie, nim podchodzi, by otworzyć mi drzwi. Posyła mi wymowne spojrzenie, na co wzruszam ramionami. Lubię, gdy facet jest gentlemanem, ale akurat od Darrena czegoś takiego nie oczekuję.

– Dzięki za podwózkę – rzucam całkiem szczerze i spoglądam w jego niebieskie oczy. Są głębokie, z nieco ciemniejszymi obwódkami, co dopiero zauważam. – To miłe z waszej strony. Mogę zabrać moje rzeczy?

Otwiera bagażnik, a ja robię krok do przodu, by sięgnąć po walizkę, jednak Darren mnie wyprzedza. Nachyla się, wyjmuje ją i stawia sprawnie tuż obok moich nóg. Później znów patrzy w moją twarz.

– Na którym piętrze mieszka Sophie? Może po…

– W bloku jest winda – przerywam. – Serio, to miłe, Darren, i naprawdę dziękuję za pomoc, ale poradzę sobie.

Wkłada ręce do kieszeni, nie spuszczając ze mnie wzroku.

– W ramach podziękowań możesz dać się zaprosić na drinka.

Parskam cicho.

– A nie boisz się ze mną umówić? Przecież jestem radioaktywna i żeruję na pieniądzach takich ładnych chłopców jak ty.

– Czyli jednak pamiętasz to głupie nastoletnie pieprzenie – mówi, drapiąc się po karku. – Słuchaj, to nie…

Kręcę głową.

– Dla was to była zabawa, dla mnie nie bardzo – znowu wchodzę mu w słowo, łapiąc rączkę walizki. – Także było miło, ale szczerze mówiąc, mam nadzieję, że więcej na siebie nie wpadniemy, bo pamiętliwa to akurat jestem bardzo. Cześć, Darren.

Ruszam w kierunku przejścia dla pieszych, ciągnąc z trudem walizkę, a on woła za mną:

– A jeśli chciałbym ci to wyjaśnić i jakoś wynagrodzić? Jeden wieczór, Amber.

Prycham i się nie zatrzymuję. Nie potrzebuję w życiu kolejnego aroganckiego palanta. Tacy faceci jak Reeves raczej się nie zmieniają. Mogę się założyć, że widzi we mnie jedynie tę samą naiwną dziewczynę, która wyjechała stąd sześć lat temu. Pewnie chce zrobić sobie ze mnie wyzwanie. To było zresztą popularne wśród chłopaków z Serry.

– Do zobaczenia, Amber! – dorzuca jeszcze, kiedy przechodzę już przez pasy.

Wzdycham.

Mój powrót może okazać się jeszcze bardziej kłopotliwy niż pozostanie w Denver.

ROZDZIAŁ 2

Mieszkanie Sophie mieści się na trzecim piętrze i jest naprawdę małe. Tak serio-serio małe, bo kiedy wchodzę do środka, korzystając z zostawionych mi za kwiatkiem w korytarzu kluczy, właściwie od razu znajduję się w niewielkim salonie połączonym z mikroskopijną kuchnią. Po prawej widzę dwie pary drzwi – podejrzewam, że prowadzą do sypialni i łazienki.

Zostawiam walizkę przy komodzie obok wejścia, zrzucam buty i wysyłam Sophie wiadomość, że dotarłam na miejsce. Przyjaciółka musiała zostać dłużej w pracy, ale ma niedługo skończyć zmianę. Na razie pisze, żebym się rozgościła.

Przechodzę do saloniku i po chwili zapadam się w miękkiej, brązowej kanapie. Chyba dopiero teraz zaczynam odczuwać prawdziwe zmęczenie podróżą i ogólnie tym dniem. Nadal nie dociera do mnie, że wróciłam do San Diego. Może to się zmieni, kiedy przeniosę się już do własnego domu? Przez ostatnie sześć lat wynajmowała go pewna para, która ma jeszcze dziesięć dni na przeprowadzkę, bo nasza umowa kończy się dopiero trzydziestego pierwszego maja. Dałam im znać już na początku roku, że planuję powrót do miasta, więc będą musieli szukać nowego lokum, jednak jakoś wcześniej się do tego nie zabrali. Mimo wszystko byli naprawdę bezproblemowi, dlatego nie narzekam. Sophie pozwoliła mi zatrzymać się u siebie na ten czas. I jestem za to wdzięczna, ponieważ nie mogłabym zostać dłużej w Denver.

Wzdycham cicho, układając się wygodniej na poduchach. Przymykam powieki, by się zrelaksować. Poczekam na Soph, bo nie chcę się kręcić po mieszkaniu, kiedy jej nie ma. Ona pewnie zrobiłaby odwrotnie, zawsze jest pełna energii, no i nie uznaje żadnych ograniczeń. A że znamy się od dziecka, nie miałaby problemu z rządzeniem się w moim domu. Uśmiecham się na tę myśl. Wiem, że właśnie dzięki Sophie przeprowadzka nie będzie aż tak straszna i szczerze mówiąc, zdecydowałam się tu znów zamieszkać chyba głównie ze względu na przyjaciółkę. Od śmierci ciotki w Denver nie trzymało mnie nic oprócz pracy, z której musiałam ostatecznie odejść przez szefa dupka. Gdy Soph się o tym dowiedziała, zaczęła mnie namawiać na powrót tutaj…

Dzwonek do drzwi wyrywa mnie z zamyślenia i odpędza senność. Reaguję mechanicznie, podrywam się z kanapy i ruszam do wejścia, nim nawet to sobie uświadamiam. Po chwili zaglądam przez wizjer, marszcząc brwi. Na korytarzu nikogo nie ma.

Waham się kilka sekund, po czym uchylam drzwi i wyglądam ostrożnie na zewnątrz. Dopiero wtedy słyszę na schodach kroki, jakby ktoś czekał, aż otworzę, nim będzie mógł odejść. Jestem zaskoczona, choć jeszcze nie tak bardzo jak w momencie, kiedy dostrzegam leżące na wycieraczce czarne pudełko przewiązane żółtopomarańczową kokardą. Jest dość duże, a na wierzchu ma niewielką etykietę, na której widnieją dane Sophie. Przygryzam wargę, a później unoszę telefon, by zadzwonić do przyjaciółki i spytać, czy zabrać tę dziwną paczkę do mieszkania, ale Soph oczywiście nie odbiera. Rozłączam się, klnąc w myślach.

Patrzę na przesyłkę, a potem rozglądam się znów po korytarzu. W końcu wzdycham, łapię pudełko i wracam z nim do salonu. Ciekawość zwycięża, bo po sekundzie sprawdzam, czy zostały na nim zapisane jakieś dane nadawcy. Właściwie oprócz imienia i nazwiska Sophie niczego nie ma. Nawet adresu. To wzbudza we mnie jeszcze większe zainteresowanie. Może to jakiś prezent od wielbiciela, który nie wie, że Soph musiała dzisiaj zostać dłużej w pracy? W sumie osoba, która go zostawiła, upewniła się tylko, że ktoś otworzył, a nie kto to zrobił. Zresztą ja i Soph jesteśmy dość podobne, obie brunetki, choć ona nosi dłuższą fryzurę, włosy sięgają jej pasa, a mi za łopatki. Poza tym jest nieco wyższa niż ja. Z daleka można nas jednak pomylić tylko po krótkim zerknięciu.

Kładę paczkę na stolik kawowy, spoglądając jeszcze raz na wstążkę. Ma śliczny kolor, bursztynowy, mój ulubiony, który fajnie kontrastuje z czernią pudełka. Pudełka, w które wgapiam się kolejne pół godziny, siedząc na kanapie i czekając na Sophie. Inne myśli w sumie schodzą na dalszy plan, bo jestem zbyt zaabsorbowana zawartością tej przesyłki. Nie była ciężka, ale nie odważam się jej podnieść po raz kolejny, żeby przypadkiem niczego nie zniszczyć.

Po trzydziestu minutach słyszę dźwięk przekręcanego w zamku klucza, więc odwracam się do drzwi i obserwuję wchodzącą Sophie. Od razu posyła mi promienny uśmiech, a ja zrywam się z kanapy, by wpaść w jej objęcia. Przyjaciółka zamyka mnie w ramionach, przytulając tak mocno, że zaczyna mi brakować tchu.

– Ambieee – mówi z ekscytacją prosto do mojego ucha, używając głupiego zdrobnienia jeszcze z czasów dzieciństwa. Choć wolę je niż „Bambi”, jak zwracała się do mnie matka. – Naprawdę tu wreszcie jesteś. Witaj w domu i w ogóle.

Śmieję się cicho.

– I w ogóle.

Stoimy tak przez kilkanaście długich sekund, aż wreszcie Soph odsuwa się nieznacznie. Chce coś powiedzieć, jednak jej spojrzenie wędruje w kierunku stolika, a wtedy rozszerza oczy i wygląda na wystraszoną.

– O cholera – rzuca. – Czy ktoś widział, że to ty odbierasz tę przesyłkę?

– Nikogo nie było na korytarzu – odpieram. – A to coś złego? Miałam tego nie ruszać? Na górze jest twoje imię, więc…

Sophie kręci głową, po czym sięga po pudełko i rusza do sypialni. Obserwuję ją z zaskoczeniem, kiedy zostawia paczkę na łóżku, a potem związuje włosy i mówi przez ramię:

– Przebiorę się i pogadamy, dobra?

Przytakuję tylko i wracam na kanapę. Soph pojawia się po minucie, zajmuje miejsce obok, a później przyciąga mnie do siebie w kolejnym krótkim uścisku.

– Co jest w tej paczce? – pytam.

Wzdycha.

– Nie mogę o tym mówić, Amber. – Odsuwa się, przygryzając wargę. – Na pewno nikt nie widział, że to nie ja odbieram?

Wzruszam ramieniem.

– Nie wiem. Mówiłam ci, że nikogo nie widziałam.

– No tak. – Uśmiecha się krzywo. – Ale to nic ważnego, lepiej powiedz, jak minęła ci podróż.

– Żartujesz? Chcę wiedzieć, co jest w tej paczce. Masz jakiegoś wielbiciela? – Poruszam brwiami. – To jakiś romantyczny prezent? Albo zamówiłaś sobie jakieś sexy ciuchy i teraz nie chcesz, żebym się wystraszyła, że to na mój powrót?

Przyjaciółka zaczyna się śmiać.

– Nic z tego, serio, nie mogę o tym mówić – stwierdza. – No dalej, ty opowiadaj.

Próbuję wyciągnąć z niej cokolwiek przez kolejne pół godziny, jednak nie daję rady, co wydaje się jeszcze bardziej podejrzane. Soph i ja mówimy sobie o wszystkim. Nawet kiedy mieszkałyśmy tak daleko, zawsze jedna zdradzała drugiej każdą tajemnicę. Do diabła, ona potrafi się nawet pochwalić ze szczegółami ostatnią nocą, jaką spędziła z facetem, albo tym, że jej nowa zabawka w sypialni ma bardzo wytrzymałą baterię. Nie istnieje dla niej tabu, choć o niektórych rzeczach wolałabym nie słuchać. Natomiast ta paczka…

W końcu odpuszczam, ponieważ moje próby naprawdę niczego nie dają. Soph pozostaje nieugięta, jakby złożyła jakieś ślubowanie, że niczego nie wyjawi na temat głupiego kartonu, dlatego wreszcie pozwalam jej na zmianę tematu. Zamawiamy coś do jedzenia, a ja idę wziąć prysznic i przebrać się w coś wygodnego, po czym wracam na kanapę, która będzie mi służyć za łóżko przez kolejne dni. Jest naprawdę wygodna, więc nie będę narzekać.

– Reeves? – powtarza Sophie, gdy streszczam jej drogę z lotniska.

W samolocie nie działo się nic ciekawego.

– Taa. Jakiego muszę mieć pecha, żeby tuż po powrocie trafić akurat na niego? – Przewracam oczami i opieram się o ramię przyjaciółki, która zajmuje znów miejsce obok. – Jeszcze jego nawet bym w sumie przeżyła, nie zachowywał się aż tak źle, ale Stacy…

Przypominam sobie jej pytanie o pracę Soph i znowu rozgrzewa mnie od środka irytacja.

– Daj spokój, mówiłam ci, że jest jeszcze gorsza niż w liceum – rzuca przyjaciółka.

– Nadal trzymają się razem? – pytam. – Ona, Darren… Kyle i reszta?

– Nie wszyscy, kilka osób wyjechało albo stracili kontakt, z tego co zauważyłam. Ale Reevesowie i Alex Harland tak, do tego jeszcze doszedł Will, narzeczony Stacy, co tydzień inna dziewczyna Darrena, okazjonalnie Kyle. I Shawn, pamiętasz go?

Prycham pod nosem.

– Trudno zapomnieć ludzi, którzy chcieli zniszczyć mi życie – stwierdzam. – Ale Shawn? On przecież nie chodził z nimi do szkoły i zawsze trzymał się z daleka od takiego towarzystwa. Nawet jeśli to dupek i go nie cierpię, pozostawał mniej więcej neutralny.

– Cóż, teraz ma więcej kasy, więc nie trzyma się z daleka – odpiera Soph. – Często wpadają do klubu, w którym pracuję na pół etatu. To właśnie klub Shawna, niedawno go wykupił. Mówiłam ci, że dorobił się razem z Shepardami na tych swoich apkach, potem zaczął inwestować w różne przedsięwzięcia. Dlatego Złota Elita przyjęła go w swoje szeregi.

Uśmiecham się lekko. W liceum często nazywałyśmy tę grupkę właśnie Złotą Elitą, bo należały do niej najpopularniejsze i najbogatsze dzieciaki z Serry. Oczywiście my uważałyśmy to określenie za lekceważące, im się spodobało i nawet sami zaczęli tak o sobie mówić. Chyba rozpoczęłyśmy tym trend, ponieważ dużo osób wciąż mówi tak na obecnych uczniów i absolwentów tej szkoły.

– No to niech się ich trzyma – mówię. – A Reeves niech trzyma się z daleka. Nie wierzę, że serio sądził, że zgodzę się gdzieś z nim wyjść.

Sophie chichocze.

– A mnie to nie dziwi. Jesteś chyba jedyną dziewczyną w tym mieście, której jeszcze nie zaliczył.

Odsuwam się i spoglądam na nią spod uniesionych brwi.

– Jedyną? A ty?

Macha dłonią.

– Jedną z dwóch – przyznaje. – Ale mnie sobie odpuścił lata temu, kiedy skopałam go po jednej z sylwestrowych imprez. – Przewraca oczami. – Nie byłam aż tak pijana, żeby dać mu się przelecieć.

Śmieję się.

– Wcale mi go nie szkoda.

Rozlega się dzwonek do drzwi. Sophie idzie otworzyć i odbiera nasze jedzenie, flirtując z dostawcą, a później wraca do salonu i stawia na stoliku karton pizzy. Kontynuujemy rozmowę, przyjaciółka opowiada o swojej zmianie oraz awanturującej się klientce, której miała ochotę przyłożyć. Na szczęście wykazała się ogromnym opanowaniem, bo tego nie zrobiła.

Zjadamy pizzę, nadrabiając nieco czasu, w którym się nie widziałyśmy. Dzięki temu się rozluźniam i chyba naprawdę zaczynam lepiej czuć w tej całej sytuacji. Po prostu muszę przywyknąć, a Soph na pewno mi w tym pomoże. Na razie jednak przeprowadzka i podróż dają się we znaki, dlatego kiedy ziewam już po raz szósty, przyjaciółka lituje się nade mną i mówi, że czas się położyć.

Rozkładam więc kanapę, a Soph ubiera dla mnie świeżą pościel, w której po kilku minutach się zatapiam. I choć bałam się, że w innym łóżku i miejscu trudno mi będzie zasnąć, odpływam bardzo szybko, słysząc jeszcze, jak przyjaciółka szepcze do telefonu, że na pewno się zjawi, po czym zamyka drzwi do sypialni.

*

Następnego ranka z trudem zwlekam się z łóżka. Przez kilka sekund nawet rozważam odpuszczenie joggingu, bo w końcu przeprowadzki wykańczają i mam prawo odpocząć, jednak wreszcie udaje mi się przekonać samą siebie do tego, że ostatnio zbyt często sobie pobłażałam, dlatego ubieram się i ogarniam w łazience, a potem łapię zostawiony przez Sophie zapasowy pęk kluczy. Przyjaciółka już wyszła, słyszałam, jak rano szykowała się do pracy. Wspominała, że w tym tygodniu robi nadgodziny, więc będzie dość zajęta, ale mam się rozgościć. Gdy tylko wróci, nadrobimy kolejne dni.

Uśmiecham się na samą myśl, a później zbiegam po schodach i wydostaję się na zewnątrz. Wkładam słuchawki bezprzewodowe, żeby zagłuszyć choć trochę miejski gwar, włączam swoją playlistę do biegania, po czym ruszam w górę ulicy. Pogoda dopisuje, słońce mimo wczesnej godziny daje sporo ciepła, co uwielbiam. W dodatku mieszkanie Soph znajduje się niedaleko Balboa Park, do którego docieram po kilkunastu minutach. Wybieram prosty, stosunkowo krótki szlak w południowej części i pokonuję go w spokojnym tempie, chłonąc dobrze znane widoki.

Mój humor polepsza się z każdym kolejnym krokiem, bo przypominam sobie, jak przychodziłam tutaj z tatą, kiedy byłam młodsza. Pokazywał mi wszystkie atrakcje znajdujące się w parku, opowiadał związane z nimi historie. Uwielbiałam słuchać jego opowieści. A najbardziej lubiłam, gdy wybieraliśmy się na długi spacer jeszcze z mamą, nim odeszła do nowego faceta. Wtedy wszystko było proste, my byliśmy zwykłą, szczęśliwą rodziną, a nie tą, w której ciągle się kłócono, aż w końcu żona znalazła kochanka. Tatę to załamało, nawet nie wiedziałam jak bardzo, dopóki jeden wypadek nie zapoczątkował całej lawiny tragicznych zdarzeń.

Otrząsam się z tych myśli, bo zaczynają mi psuć humor. Miałam wspominać jedynie dobre rzeczy, dlatego wracam do momentów z tatą. Brakuje mi ich. Zanim matka wszystko spieprzyła, tata był naprawdę pogodnym facetem. Zawsze potrafił mnie rozśmieszyć, podnieść na duchu i zmotywować. Wierzył we mnie jak nikt inny.

Wzdycham cicho. Mój oddech jest już bardzo przyspieszony, zwalniam do marszu i kończę trasę w ten sposób, a potem ruszam ulicą do mieszkania Sophie spokojnym truchtem, czując kłucie w klatce piersiowej. Tęsknię za tatą. I wiem, że to miasto będzie mi o nim przypominać, ale sobie z tym poradzę. W końcu te wspomnienia są warte pielęgnowania, skoro dawały szczęście, nawet jeśli to zostało przerwane.

Docieram do małej piekarni niedaleko mieszkania Sophie, gdzie kupuję sobie coś na śniadanie. Jestem zmęczona i zgrzana, ale znów się uśmiecham, kiedy przypominam sobie, jak tata wstawał specjalnie wcześnie rano, żeby zdążyć przed szkołą zdobyć dla mnie ulubione bajgle albo muffinki, które znikały z okolicznej piekarni niemal minutę po otwarciu. Teraz mam w ręce podobną czekoladową muffinkę, jednak wiem, że nigdy żadna nie będzie smakować tak samo jak te przynoszone przez tatę, nawet jeżeli kupię je w tym samym lokalu.

Przystaję właśnie na pasach, bo świeci się czerwone, i jestem tylko kilkanaście kroków od bloku, w którym mieszka Soph, kiedy głośny klakson przerywa mi rozmyślania i sprawia, że podskakuję w miejscu. Spoglądam z irytacją w lewo, a gdy dostrzegam sportowy samochód Darrena ustawiony na pasie do skrętu, zaciskam zęby. Chyba nie przyjechał w tę okolicę specjalnie po to, żeby znowu rzucać te głupie propozycje, na które się nie zgodzę?

– Biegasz? – pyta, uchylając szybę.

Ma na nosie okulary przeciwsłoneczne, nie widzę jego oczu. Dostrzegam za to lekki uśmiech, w którym wykrzywia wargi.

– Nie, lunatykuję – odpieram z przekąsem.

Jak na złość światła się nie zmieniają, a dokoła nie ma innych ludzi, więc nie mogę udawać, że nie mówi do mnie.

– Trochę niebezpiecznie tak na ulicy, ale jak najbardziej szanuję to, że w czasie lunatykowania kupujesz słodycze.

Posyłam mu wymowne spojrzenie, a on zsuwa z nosa okulary.

– Zmieniłaś zdanie co do wyjścia na drinka?

– Serio przyjechałeś tutaj o to spytać? – Unoszę brwi.

– Mam spotkanie w okolicy, więc wybrałem się tędy, bo miałem nadzieję, że cię zobaczę. I widzisz? Udało się. To już znak z góry.

Wskazuję na sygnalizację.

– Znak z góry podpowiada, że masz już ruszać. Pa.

Darren śmieje się lekko, ale ktoś za nim trąbi, więc mężczyzna zakłada znów okulary i kiwa mi głową.

– Do zobaczenia, Amber.

Nie odpowiadam, bo rusza szybko przez skrzyżowanie, a ja zastanawiam się, dlaczego muszę mieć takiego pecha, że znowu przyczepił się do mnie facet pokroju Reevesa. Zawsze ich przyciągałam. Najpierw w liceum ten skurwiel Kyle, potem po wyjeździe jeden inny, ostatnio mój były szef. Nie wiem, co takiego w sobie mam, że zawsze zwracam uwagę tylko tych kolesi, którzy zamierzają mnie jedynie wykorzystać i zranić. Bo jestem pewna, że Darrenowi nie chodzi o nic poważnego.

Wzdycham, wspinam się na trzecie piętro i zamykam w mieszkaniu Sophie. Nieważne, czego chce ten facet, ja zamierzam skupić się na nowym starcie, którego nic ani nikt mi nie zepsuje.

ROZDZIAŁ 3

Kolejne dwa dni mijają bez żadnych problemów. Przeglądam ogłoszenia o pracy, wysyłam podania w kilka miejsc, wpadam do domu, by sprawdzić, jak idzie przeprowadzka lokatorów oraz by się upewnić, że kartony z moimi rzeczami dotarły bezpiecznie. Poza tym spędzam czas z Sophie. Podziwiam przyjaciółkę za to, jak ogarnia dwie prace i nie pada codziennie na twarz, tylko ma jeszcze sporo energii, a oprócz tego odwiedza chorą matkę w domu opieki. Pani Banks jest już starszą osobą, urodziła Sophie w wieku trzydziestu siedmiu lat i wychowywała ją samotnie. Zawsze było im trudno, ale kiedy mama Soph uległa wypadkowi i została częściowo sparaliżowana, a do tego zaczęły się u niej wczesne objawy demencji, wszystko się posypało. Przyjaciółka nie dawała rady się nią zajmować, dlatego znalazła dla niej miejsce w dobrym ośrodku. Musi ciągnąć dwa etaty i chwytać się dodatkowych prac, żeby utrzymać i siebie, i ją, jednak przynajmniej ma pewność, że pani Banks otrzymuje odpowiednią opiekę.

– Rozmawiałyśmy dzisiaj o tobie – rzuca, kiedy zjadamy przygotowany przeze mnie obiad, siedząc na kanapie. – Opowiedziałam jej, że wróciłaś do San Diego.

– Muszę do niej wpaść któregoś dnia – stwierdzam. – Załatwisz, żeby mnie wpuścili?

Sophie uśmiecha się łagodnie.

– Jasne. Na pewno to ją ucieszy, wreszcie zobaczy kogoś innego niż opiekuni i ja.

Unoszę widelec z kawałkiem zapiekanki do ust.

– Też bym się cieszyła na jej miejscu. Ile można cię znosić?

Przyjaciółka łapie poduszkę i uderza mnie nią w ramię, na co zaczynam się głośno śmiać.

– Uważaj, bo przez ciebie upuszczę talerz – rzucam.

– To będziesz mi prać kanapę i odkupować naczynia.

Przekomarzamy się chwilę, dzięki czemu całkowicie się rozluźniam. Jest przyjemnie. Właściwie zaczynam żałować, że nie będziemy mieszkać ze sobą dłużej, ale mieszkanie Soph nie nadaje się dla dwóch osób, z kolei mój dom jest położony w innej części miasta, więc przyjaciółka miałaby zbyt daleko do obu prac i swojej mamy. Choć mogłaby wtedy wynająć tę klitkę i nieco dorobić, więc to nadal opcja do przemyślenia.

– Robiłaś teraz nadgodziny, czyli będziesz mieć luźniejszy weekend? – zagajam, kiedy kończymy jedzenie. Przeciągam się na kanapie. Na razie nie chce mi się iść zmywać. – Może gdzieś pójdziemy? Spotkamy się z Brią i Owenem? Pisali do mnie ostatnio, bo wspominałam, że wracam. Fajnie byłoby się zobaczyć.

Briella i Owen są znajomymi ze szkoły, z którymi trzymałyśmy się w tamtym czasie, nim wyjechałam. Nie byłam z nimi aż tak blisko jak z Soph, bo szybko zostali parą i woleli spędzać czas we dwoje, a my preferowałyśmy nasz duet, ale zawsze sobie pomagaliśmy i na imprezy chodziliśmy całą czwórką.

– Nie mogę w weekend, pracuję – odpiera Sophie.

Marszczę brwi.

– Cały weekend? – pytam. – Rany, Soph, zamęczasz się. Przecież powinnaś mieć chociaż dzień wolnego po tym, ile godzin wyrobiłaś w tym i zeszłym tygodniu.

Przyjaciółka przygryza wargę.

– Wiesz, jak potrzebuję kasy – mówi.

Kiwam głową.

– Wiem, ale przecież należy ci się choć chwila odpoczynku! Czy twoi szefowie sądzą, że jesteś robotem? Bo to jest…

– Nie mam zmian w barze ani klubie, Ambie – przerywa. – To dodatkowa robota, o wiele lepiej płatna. Dlatego właśnie robiłam te nadgodziny, żeby dostać wolne na weekend.

Mrugam z zaskoczenia.

– Och. A co to za praca? I gdzie?

Sophie podciąga kolana pod brodę.

– Nie mogę o tym mówić.

Od razu przypominam sobie tę tajemniczą przesyłkę sprzed kilku dni i siadam prosto, wbijając spojrzenie w przyjaciółkę.

– O nie, teraz dopiero mnie zaciekawiłaś! Mów. No dalej.

– Amber…

– Nie ufasz mi? – rzucam.

Wzdycha ciężko.

– Wiesz, że ufam. Po prostu… nie mogę. Podpisałam umowę i nie wolno mi o tym opowiadać, bo kary za złamanie klauzuli poufności by mnie zabiły.

Rozszerzam oczy ze zdumienia.

– Co? Jezu, Soph, w co ty się wpakowałaś? To coś nielegalnego?

Kręci głową.

– Nie! Nie, nic z tych rzeczy. Po prostu… – Milczy parę sekund. – Kojarzysz Possessed?

– Ten tajemniczy klub tylko dla wybrańców, do którego było bardzo trudno się dostać, kiedy chodziłyśmy do liceum?

Soph przytakuje.

– Mhm. Dokładnie ten. Zamknęli go krótko po twoim wyjeździe, ale jakieś dwa lata temu zaczęły krążyć pogłoski, że znowu działa, tyle że nie w jednym miejscu. Ktoś go reaktywował i teraz imprezy odbywają się w różnych lokalizacjach, na które namiary dostaje wąskie grono bardzo starannie wybieranych osób.

Unoszę brwi.

– Okaaay?

– Jest taka strona, na której można wypełnić ankietę, wpłacić kasę i czekać, czy znajdziesz się w tym towarzystwie.

Parskam pod nosem.

– Ludzie płacą, chociaż nie wiedzą, czy się tam dostaną?

Przyjaciółka kiwa głową z poważną miną.

– Nawet nie masz pojęcia, ile ludzie są w stanie zapłacić chociaż za możliwość wzięcia udziału w losowaniu. Jeśli im się uda, dostają zaproszenia, a w dniu imprezy lokalizację.

Wpatruję się w nią parę sekund.

– I to jest tego warte? – pytam. – Co takiego się dzieje na tych imprezach? To coś związanego z seksem? Bo w liceum krążyły pogłoski o jakichś lożach…

– Nie. Tak. Nie do końca – odpowiada Sophie. – Tak naprawdę w Possessedchodzi o zabawę i anonimowość. To imprezy, ale dla niektórych gości są też wyznaczone jakieś prywatne… loże. Wszystko za ich zgodą, z zachowaniem poufności i tak dalej.

Marszczę nos.

– Czyli nikt tam nie wie, kim są pozostali?

– Właśnie o to chodzi – potwierdza Soph. – Niektórzy chcą takiej zabawy bez jakichkolwiek zobowiązań. Possessedto zapewnia, ale naprawdę wąskiej liczbie gości.

– To idiotyczne – stwierdzam.

– To podniecające – kontruje przyjaciółka. – W Possessedchodzi o tajemniczość, anonimowość, dreszcz emocji. Daj spokój, Ambie. Nie mów, że coś takiego nie wywołuje w tobie chociaż odrobiny ekscytacji. Ja nigdy z tego nie skorzystałam, ale słyszałam różne rzeczy. Wyobraź sobie, że umawiasz się na taki seks, nie widzisz drugiej osoby, a ona może być…

– Jakimś starym, obleśnym typem, przez którego zrobi ci się niedobrze? – wchodzę jej w słowo. – Albo gościem, którego nie cierpisz? Jakimś zbokiem, który w dodatku przekaże ci jakąś chorobę?

Soph prycha.

– Nie. Kimś znanym. Kimś, kto nigdy by na ciebie nie spojrzał w normalnych okolicznościach. Coś takiego jest świetne, ale ty oczywiście musisz od razu układać czarne scenariusze, co? – rzuca. – Poza tym nie wszyscy goście z tego korzystają, jak mówiłam. Większość jest tam tylko dla tej zwykłej zabawy. Niektórzy pragną takiej właśnie bez ograniczeń, bez martwienia się, że ktoś ich dostrzeże. Na imprezach goście i pracownicy zawsze noszą maski, a klimat, jaki się przez to tworzy… Jest genialny.

Słucham jej, nie wiedząc właściwie, co o tym sądzić, ale wzruszam ramionami.

– Dobra. Jakieś tajne imprezy dla ludzi, którzy nie chcą zostać rozpoznani. Co to ma wspólnego z… – Przechylam głowę. – Pracujesz tam?

– Nie mogę potwierdzić ani zaprzeczyć – odpiera lekko Sophie.

Mrużę powieki.

– To czarne pudełko, które odebrałam, to coś stamtąd? – drążę. – Dostajesz jakieś instrukcje, stroje, coś takiego?

Sophie uśmiecha się lekko.

– Zawsze dość dobrze kojarzyłaś fakty, Ambie.

Przewracam oczami.

– Przecież nikt nas nie słucha. Możesz mi powiedzieć, niczego nie zdradzę, Soph.

– Wiem, że nie. Ale nie mogę stracić tej pracy, dobra? Już samo to, że wiesz, że jestem jedną z kelnerek, to niedobrze. Jeśli komuś się wygadasz, a to dotrze do właściciela…

– Znasz właściciela? Kto to organizuje?

Przyjaciółka potrząsa głową.

– Nie znam. Nawet umowa jest spisana z jakimś pośrednikiem, żebym nie poznała jego nazwiska – wyjaśnia. – Gość chce całkowitej anonimowości, to tylko nakręca interes. Zwykle zmienia soczewkami kolor oczu, żeby nikt go nie rozpoznał.

– Więc skąd wiesz, że to on?

– Tylko on ma zawsze w pełni zasłoniętą twarz – mówi.

Wzdycham cicho.

– Ale to jest całkowicie bezpieczne? Skoro nikt nie wie, gdzie odbywają się te imprezy, a ty…

– Mają ochronę i wszystko pod kontrolą – odpowiada Sophie. Potem szturcha mnie stopą. – Nie martw się tak. Wiem, co robię. Mniej więcej.

– No dobra. Skoro tak twierdzisz.

– Może chcesz, żebym spróbowała cię wkręcić? – pyta. – Wtedy mogłybyśmy pracować razem. Nie wiem, czy on by na to pozwolił, ale warto spróbować. To tylko dwa dni w miesiącu, czasami jeden, a kasa jest ogromna.

Kręcę głową.

– Chyba wolę się nie mieszać w coś takiego.

Sophie wystawia mi język.

– No tak. Grzeczna i poukładana Amber.

Tym razem ja łapię poduszkę, którą w nią rzucam.

– Po prostu jestem ostrożna – stwierdzam.

– Nuda – oznajmia Sophie. – Widzę, że muszę się tobą zająć o wiele poważniej, bo w tym Denver stałaś się kompletną nudziarą.

– A ty bez nadzoru zaczęłaś się pakować w jakieś dziwne interesy – odpowiadam. – Nie wiem, kto tu się kim powinien zająć.

Sophie podnosi się i uderza mnie ponownie poduszką. Nie pozostaję dłużna, jednak przyjaciółka okazuje się silniejsza. Przegrywam, padam z powrotem na kanapę, a Soph kładzie się na mnie, aż obie śmiejemy się jak małe dziewczynki.

– Dobrze mieć cię znów obok, wiesz? – mamrocze, gdy się uspokajamy.

Obejmuję ją ramieniem.

– Ciebie też.

*

Po niezbyt miłej rozmowie kwalifikacyjnej kieruję się w piątek po południu do baru, w którym pracuje Sophie. B&V mieści się niedaleko Broadway Pier, przez co nigdy nie narzekają tam na brak klientów, czego doświadczam od razu po wejściu do środka. Lokal jest dość duży, zatłoczony, pachnie w nim owocami morza, które oczywiście serwują tu najczęściej, w dodatku wygląda całkiem w porządku. To znaczy czasy świetności ma za sobą, obdrapane meble w kolorze olchy mogłyby zostać wymienione, podobnie jak można by odmalować ściany, ale to dość fajna miejscówka. Ludzie przychodzą tutaj głównie ze względu na dobre i zawsze świeże jedzenie w atrakcyjnych cenach. W przeciwieństwie do eleganckiej restauracji znajdującej się naprzeciwko, można tu nieźle zjeść bez wydawania połowy wypłaty. A że jestem cholernie głodna, wciskam się na miejsce przy barze, które ktoś właśnie zwolnił, i macham do Soph.

– Zniżka dla przyjaciół? – rzucam.

Spogląda w moją stronę, zdmuchuje kosmyk ciemnych włosów z czoła i prycha.

– Wyższy napiwek od przyjaciół?

– Jeśli może być w całusach, zaraz cię nimi zasypię. – Unoszę dłoń, dotykam ust i posyłam jej buziaka.

Przewraca oczami, po czym zerka w kierunku jakiegoś gościa, który prosi o dodatkowe serwetki. Wydaje mu je, a potem rusza do mnie.

– Spaghetti z owocami morza? – pyta.

Przytakuję.

– Jak dobrze wreszcie rozmawiać z kimś mądrym.

Sophie uśmiecha się kpiąco.

– Nie będzie żadnej zniżki, Amber.

Prycham.

– To się pieprz.

Zaczyna się śmiać, a później znika w kuchni. Ja za to wyjmuję komórkę, by przejrzeć ostatnie maile, bo mam nadzieję, że może pojawi się jakaś odpowiedź na zgłoszenie. Odpisuję też Brielli, która dała znać, że chętnie spotkają się w kolejny weekend w którymś klubie. Teraz są z Owenem zajęci. Jadą do jego rodziców.

– Więc – odzywa się Soph, gdy wraca – jak poszła rozmowa?

Macham ręką, a ona nalewa mi w tym czasie lemoniady. W tak upalny dzień jak dziś to doskonały pomysł. Niby mam na sobie tylko czarną spódniczkę i elegancką bluzkę z krótkim rękawkiem, ale chętnie zmieniłabym je na coś mniej sztywnego i bardziej przewiewnego. Lato jeszcze się nie zaczęło, a temperatury dają się we znaki. Tu, w zatoce, jest to słabiej odczuwalne, bo wieje przyjemny wiatr, za to między budynkami bywa naprawdę strasznie.

– Słabo – stwierdzam. – Facet miał takie wymagania, że zamiast jego sekretarką, byłabym dziewczyną od wszystkiego i to za marną kasę. W dodatku to jakiś buc.

Sophie wydyma wargi.

– To słabo.

Kiwam głową, popijając kwaśny, chłodny napój.

– Nawet bardzo. Ale ta poranna rozmowa była całkiem niezła, może się odezwą. W poniedziałek też mam kolejną. – Wzruszam ramionami. – Coś w końcu znajdę, a jeśli nie, poszukam czegoś w gastro. Tu zawsze potrzebują ludzi.

Przyjaciółka przytakuje.

– Szkoda, że u nas nie ma etatu – stwierdza. – Chyba że pomożesz mi się pozbyć któregoś z kelnerów…

– Czy ja się przesłyszałem? – wtrąca jakiś koleś z tyłu.

Wysoki, postawny blondyn przechodzi właśnie za plecami Sophie z tacą, po drodze szturchając ją łokciem. Przyjaciółka się śmieje.

– Nie przesłyszałeś się, Jake. Właśnie ciebie próbujemy stąd wywalić.

Facet odpowiada coś z rozbawieniem, ale już ich nie słucham, ponieważ odzywa się moja komórka. Dostrzegam nieznany numer i wyczuwam, że pewnie ktoś oddzwania w związku ze zgłoszeniem, dlatego wskazuję Sophie telefon, po czym kieruję się na zewnątrz. W lokalu panuje zbyt duży gwar, bym dała radę normalnie porozmawiać.

Nie mylę się, dzwoni do mnie jakaś kobieta, by zaprosić na rozmowę kwalifikacyjną do kancelarii prawniczej w centrum. Szuka sekretarki do swojego gabinetu, a ja mam doświadczenie na podobnym stanowisku, więc od razu rozbudza się we mnie nadzieja, że może znajdę tam swoje miejsce. Gdyby nie to, że nie było mnie stać na kontynuowanie studiów, bo ciocia zachorowała i musiałam się nią zająć, sama teraz pewnie chodziłabym do szkoły prawniczej. Oczywiście gdybym się utrzymała na tym kierunku.

W każdym razie zatrzymuję się kilka kroków od wejścia do B&V, żeby dobrze słyszeć nieznajomą, umawiam się z nią na rozmowę w przyszłym tygodniu, a później kończę połączenie i lekko się uśmiecham. Może dopisze mi szczęście.

Stoję jeszcze chwilę przy barierce, wpatrując się w lśniącą w promieniach słońca wodę, aż wreszcie odwracam, by wrócić do środka. Przystaję nagle, bo po drugiej stronie, w ogródku restauracji znajdującej się naprzeciwko, dostrzegam znajomą twarz. Tężeję, a mimo upału moje wnętrze zalewa chłód. Za to Kyle Shepard mnie nie widzi, mówi coś do mężczyzn zajmujących krzesła obok. Pewnie wpadli tutaj na lunch, w końcu to restauracja matki Darrena, który właśnie zaczyna się głośno śmiać. Oprócz niego są też Alex i Shawn. Ten chyba naprawdę dołączył do ich Złotej Elity. Tworzą razem osobliwy kwartet, przez który mój humor od razu się pogarsza.

Nienawidzę Kyle’a, nienawidzę Alexa, nie cierpię Darrena i nie przepadam za Shawnem. Irytuje mnie, że siedzą tak niedaleko, śmieją się z czegoś i zwyczajnie rozmawiają. W końcu trzej pierwsi wyśmiewali mnie w liceum, krótko przed śmiercią matki i ojca. Gdybym nie wyjechała, nie mam pojęcia, co Kyle jeszcze by wymyślił, a w czym oni by mu przytaknęli. Po tym poprzednim spotkaniu z Darrenem wiem, że pewnie uważali to za nieszkodliwe słowa, ale ja nie postrzegałam tego w ten sposób.

Otrząsam się jednak, kiedy Darren spogląda w moim kierunku, jakby wyczuł na sobie mój wzrok, a potem mówi coś i uwaga wszystkich czterech mężczyzn przenosi się na mnie. Zaciskam wargi, odwracam się i zamierzam ruszyć do knajpki, akurat gdy drzwi gwałtownie się otwierają. Wybiega przez nie Sophie, nadal w fartuszku, tyle że z torebką na ramieniu i wyrazem twarzy, który od razu mnie alarmuje.

– Soph? Co się dzieje?

– Moja mama – rzuca nerwowo. – Coś się stało, zabrali ją do szpitala. Muszę do niej jechać.

Łapię ją za ramiona.

– Hej, hej, spokojnie – mówię łagodnie. – Daj mi sekundę, zapłacę tylko za zamówiony lunch i jadę z tobą, tak?

Soph kiwa szybko głową, a ja przytulam ją mocno, po czym kieruję się do knajpki. Moje jedzenie już czeka, ale tylko płacę błyskawicznie drugiemu kelnerowi, a potem wybiegam na zewnątrz, chwytam Sophie pod ramię i ruszamy do jej samochodu.

*

Pani Banks leżąca na szpitalnym łóżku wygląda krucho i blado. Kiedyś, gdy była młodsza, musiała być piękną kobietą. Choroba ją postarzyła i odebrała ten blask, którym dawniej promieniowała. Sophie jest do niej bardzo podobna, mają takie same niebieskie oczy oraz małe nosy. Dawniej też dzieliły kolor włosów, dopóki pani Banks nie posiwiała.

– To nie pierwszy raz, gdy dostała podobnego ataku – mamrocze Sophie, która siedzi na krześle przy łóżku. Ma opuszczone ramiona, martwi się, chociaż jej mamie nie stało się na szczęście nic poważniejszego. – Ostatnio częściej zdarzają się jej takie napady złości.

Teraz niestety trafiło na moment, kiedy pielęgniarka z ośrodka wiozła ją na spacer. Pani Banks zaczęła się szarpać, potem panikować, że nie czuje jednej nogi, a później wywróciła wózek i spadła ze schodów. Poobijała się, ma połamaną rękę i doznała lekkiego urazu głowy, więc będzie musiała zostać w szpitalu.

– W ośrodku powinni byli bardziej uważać – odzywam się. – To się nie powinno zdarzyć.

Soph kiwa głową.

– Zapewnili, że nie było żadnego zaniedbania – mówi. – Nie wiem, czy mogę coś z tym zrobić.

– Sprawdzimy to – zapewniam. – Na razie najważniejsze, żeby doszła do siebie.

Układam dłonie na ramionach przyjaciółki, a ona głośno wzdycha. Wiem, że jest przytłoczona tą całą sytuacją. Oddanie mamy do ośrodka nie było dla niej łatwe, ale pani Banks wymaga stałej opieki i nadzoru. Sophie nie dawała sobie rady z dwoma etatami i jeszcze zajmowaniem się schorowaną kobietą, pilnowaniem, by przyjmowała leki, rehabilitacją… Musiała sprzedać stare mieszkanie, gdy pani Banks uległa wypadkowi, żeby zapłacić za jej leczenie, a sama przeprowadziła się do tego niewielkiego, w którym nie byłoby miejsca dla częściowo sparaliżowanej kobiety. Podjęła taką decyzję, bo pragnęła, żeby ktoś nieustannie dbał o jej matkę. Proponowałam wtedy, żeby przeniosły się do mojego domu, ale dojazdy lekarzy i rehabilitantów kosztowałyby za dużo. W domu opieki pani Banks ma wszystko na miejscu. Tyle że jeśli dzisiejszemu incydentowi można było zapobiec, ktoś powinien to zrobić.

– Dzięki, że tu ze mną przyjechałaś – odzywa się Sophie. – Potrzebowałam tego. Dobrze jest mieć kogoś obok, gdy życie znowu kopie w tyłek.

Zaciskam lekko palce na jej ramionach.

– Zawsze przy tobie będę, Soph.

Przyjaciółka odwraca się, więc obejmuję ją od razu, a ona chowa twarz w mojej szyi.

– Dzięki, Amber.

Trwamy tak do momentu, aż słyszymy wibracje telefonu Sophie. Odsuwam się wtedy i przysiadam na drugim krześle, a przyjaciółka wyjmuje komórkę, po czym zamiera.

– Och, nie.

Czy coś jeszcze mogło się dzisiaj spieprzyć?

– Co się dzieje? – pytam.

Sophie przymyka powieki na parę sekund.

– Ja… to przypomnienie, które ustawiłam w telefonie. Powinnam być za dwie godziny w pracy.

Marszczę brwi, a później przypominam sobie naszą rozmowę na temat imprez, na których jest kelnerką.

– Odwołaj to, pojedziesz kolejnym razem, tak? – rzucam.

Przyjaciółka opuszcza ramiona.

– Ja… ja dałam już znać, że będę. Jeśli zawalę, nigdy więcej do mnie nie napiszą.

– Ale to ważna sprawa rodzinna…

W oczach Sophie stają łzy.

– To dla nich nieistotne, Amber. I tak mnie wywalą. A teraz tym bardziej przydałaby mi się ta kasa i… – Kręci głową. – Czy ja naprawdę jestem aż tak okropną osobą, że wszystko musi mi się w życiu pierdolić?

Przytulam ją ponownie.

– Co? Nie, oczywiście, że nie jesteś, Soph – zapewniam. – Spokojnie. Nie wiem, jak to wszystko działa, ale przecież znajdą za ciebie zastępstwo i…

Przyjaciółka odsuwa się i łapie mnie nagle za dłonie.

– Ty możesz mnie zastąpić – mówi, na co mrugam z zaskoczenia. – Jesteśmy podobne, nikt się nie skapnie.

– Soph…

– Proszę, Amber – szepcze. – To kilka stów, których nie mogę odpuścić. Dam ci połowę za to, że mnie zastąpisz, ale proszę, nie mogę stracić tej fuchy. W dwa weekendy zarabiam tam tyle, ile w ciągu dwóch tygodni w barze. Proszę. Ja muszę zostać z mamą, nie zostawię jej, a ty…

Krzywię się, bo ściska mnie tak mocno, że aż boli.

– Jeśli ktoś się zorientuje…

– Nosimy ten sam rozmiar, jesteśmy prawie tego samego wzrostu, będziesz mieć maskę – odpiera. – Nikt nie powinien się zorientować, a w razie czego mów, że skróciłaś włosy. Właściciela ma nawet nie być na tej imprezie. Proszę, Amber.

Wpatruję się w nią parę chwil w ciszy. Nadal jestem sceptyczna co do tego pomysłu, jednak wzdycham cicho, bo dobrze wiem, że i tak zgodzę się pomóc przyjaciółce. Nie potrafiłabym odmówić, skoro zdaję sobie sprawę, w jakie kłopoty wpadła i ile to dla niej znaczy.

– No dobra – mamroczę. – Ale będę tylko nosić tacę i nie zwracać na siebie uwagi, tak? Co powinnam wiedzieć?

– W moim pokoju, w tym pudełku, które odebrałaś, są dwa stroje i dwie maski. Zaraz zapiszę ci wszystkie instrukcje, nie ma tego wiele. Jedynie roznosisz alkohol, sprzątasz stoliki i pilnujesz, żeby każdy zasłaniał twarz.

– Nie będę musiała zaglądać w żadne dziwne miejsca ani nic?

Sophie potrząsa głową.

– Nie, prywatnymi lożami zajmują się inne osoby, ja tylko podaję alkohol. Prawie się nie odzywam. Obiecuję, że będziesz bezpieczna, inaczej przecież bym cię o to nie prosiła.

Wzdycham ponownie.

– Okay. Powiedz mi wszystko, co muszę wiedzieć.

ROZDZIAŁ 4

Poprawiam czarną sukienkę na udach, a później wyginam pomalowane na czerwono wargi i łapię pewnie tacę. Mam na niej kilka kieliszków szampana, którymi witam gości przy wejściu do ogromnej, pogrążonej w półmroku sali. Gra cicha, oddziałująca na zmysły muzyka, wnętrze jest utrzymane w czerni oraz żółtopomarańczowych kolorach. Prezentuje się elegancko i tajemniczo.

Nie wierzyłam Sophie, kiedy opowiadała, że przyjście na jedną z tych tajnych imprez to jak przeniesienie się do innego świata, jednak w tej chwili wiem, że mówiła prawdę. Panująca w lokalu atmosfera wprawia w drżenie całe ciało, a ciekawość, kto kryje się za maską, jaką właśnie dostrzegam, zdaje się nie do zniesienia, w dodatku wszystko tu jest takie inne, bardziej mroczne i ekscytujące. Poza tym wszyscy rozmawiają jedynie szeptem, pewnie po to, by nie pozwolić na ewentualne rozpoznanie po głosie.

Też zastosowałam tę taktykę, gdy dotarłam pod podany przez przyjaciółkę adres. Założyłam czarną, obleczoną w pióra maskę, która zasłoniła mi większą część twarzy, a później musiałam podać hasło ochroniarzowi. Cała impreza została zorganizowana w piwnicy jednego z nieużywanych budynków, w których mieściła się do niedawna jakaś meksykańska restauracja. Zamknięto ją kilka miesięcy temu z tego, co sprawdziłam, nim tu przyjechałam. Jak widać ktoś przebudował to miejsce i zaadaptował na przyjęcie, które odbywa się zaledwie raz w danej lokalizacji. Te ponoć nigdy się nie powtarzają.

Sam koncept tajnych imprez dla wybranych wydaje się rzeczywiście intrygujący na tyle, by ludzie jeszcze bardziej chcieli się na nie dostać. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że organizator zapewnia za każdym razem dobrą rozrywkę. Soph mówiła o występach akrobatów, tancerzy czy piosenkarzy, którzy nawet w swoich mediach nie informowali o tym, że wezmą udział w takim wydarzeniu, więc sprawiali wielu osobom niespodziankę. A po występie przebierali się i wtapiali w tłum, by także zaznać nieco anonimowości. Dopiero po jakimś czasie, chyba trzech dniach, wolno im opowiedzieć o tym, że uczestniczyli w przyjęciu pod szyldem Possessed.

Zaczynam rozumieć, do czego odwołuje się nazwa, kiedy przechodzę po jakiejś godzinie przez salę z nową tacą i dostrzegam na stolikach czarne wizytówki z wytłoczonym napisem. W tym świetle przypomina złoty, ale wiem, że to bardziej bursztynowy kolor, co od razu sprawia, że patrzę na wszystko nawet z mniejszą nieufnością. Jest na nich napisane:

Opętani pragnieniem anonimowości, owładnięci żądzą zabawy, pijani adrenaliną.

Powoli chyba wkręcam się w ten klimat, bo łapię się na tym, że po kolejnej godzinie sama z uwagą śledzę występ zespołu znanych z programów telewizyjnych tancerzy, którzy dają popis na parkiecie do jakiegoś szybszego kawałka. Jako jedyni nie mają masek na twarzach, więc łatwo ich rozpoznać. Nikt jednak nie robi zdjęć z prostego powodu – przed wejściem na imprezę trzeba oddać wszystkie urządzenia elektroniczne. W sumie przez sam brak telefonu czuję, jakbym przeniosła się naprawdę do innego świata.

– Przepraszam – słyszę gdzieś za sobą, kiedy występ się kończy i przesuwam się dalej między gośćmi. Przystaję, po czym odwracam się do jakiegoś mężczyzny w garniturze. Wszyscy tu są ubrani elegancko, co tylko bardziej podkreśla elitarność przyjęcia. I o dziwo nie kłóci się z tym, że w kolejnej sali gra bardziej imprezowa muzyka. – Gdzie znajdę coś mocniejszego?

Posyłam nieznajomemu w brązowej masce uprzejmy uśmiech.

– Przy barze w rogu. – Wskazuję kierunek.

– Nie chodzi mi o alkohol.

No tak, w końcu można tu dostać także inny towar. Sophie opowiadała mi o jednej imprezie, na której użyto czegoś dla rozluźnienia. Musiała wtedy założyć maskę ze specjalnym filtrem, żeby wszystkiego przypilnować, bo ludzie zaczęli bawić się nawet lepiej niż zwykle. Potem tego nie powtarzano, jednak słyszała od gości, że na to liczyli.

– Proszę zapytać przy barze – powtarzam do nieznajomego. – Dave ma wszystko, czego potrzeba.

Facet kiwa głową, po czym kieruje się we wskazaną stronę, a ja zastanawiam się, jak naprawdę ma na imię ten cały „Dave”. Do Sophie personel zwraca się per „Amy”. Tak kazano jej się przedstawiać. W sumie to zaczyna do mnie dopiero docierać, jak bardzo pokręcone jest tu to wszystko. Ciekawe, co by się stało, gdyby ktoś przez przypadek rozpoznał któregoś z pracowników. Nie zdążyłam o to spytać, będę musiała się dowiedzieć, kiedy wrócę.

O ile Soph odejdzie dziś od łóżka mamy. Zanim dotarłam na przyjęcie, przyjaciółka dała znać, że pani Banks się obudziła i czuje się dobrze, ale dziewczyna zostanie z nią na noc. Nie dziwię się, że ten wypadek ją niepokoi i woli trzymać rękę na pulsie. To przecież normalne. Mam nadzieję, że wszystko się ułoży, choć zdaję sobie sprawę, że mama Sophie już tak naprawdę nigdy nie wyzdrowieje. To jest w tym chyba najgorsze. Świadomość, że nie można zrobić nic, by ją wyleczyć. Boli tak samo jak walka ze złośliwą chorobą, którą się przegrywa. Tak jak przegrała moja ciotka.

Otrząsam się z tych myśli, przechodzę do mniej zatłoczonej części tego jednonocnego klubu i oferuję drinki mijanym osobom. Ludzie rozmawiają, oglądają kolejny występ, tańczą, całują się i zaciągają fajkami wodnymi. Zastanawiam się, czy naprawdę żaden z gości nie zna tego, kto siedzi tuż obok. To w sumie serio może być wyzwalające – na jeden wieczór można przestać być sobą, powiedzieć cokolwiek, udawać kogokolwiek, bo następnego dnia nikt i tak nie wytknie nikomu kłamstwa. Sophie mówiła, że imprezowicze dostają dokładne instrukcje i podpisują online jakieś formularze o poufności, przez co nie mogą wyjawiać lokalizacji Possessed. Całe przedsięwzięcie wymaga tak wielkich przygotowań, że dziwię się, jakim cudem rusza co miesiąc i to w dwóch różnych miejscach.

Znowu pogrążam się zbyt długo w rozmyślaniach i kiedy w kolejnej chwili odwracam się, by ruszyć z powrotem, nie zauważam faceta idącego za mną. Wpadam na niego, a ostatni drink, który niosę na tacy, wylewa się prosto na drogi garnitur. Potem szkło upada na podłogę i rozbija się u naszych stóp, aż kilka osób spogląda w tym kierunku.

Cholera.

– Przepraszam – rzucam szybko, kucając. Alkohol skropił mi też czarne szpilki, nieco przyduże, bo Soph nosi buty większe o pół rozmiaru. – Zaraz to zbiorę, proszę się odsunąć, żeby się nie skaleczyć.

Mężczyzna pochyla się i chwyta błyskawicznie mój nadgarstek, nim sięgam po pierwszy odłamek szkła.

– Chyba nie zamierzasz zbierać tego rękami? – pyta cicho.

Grająca muzyka sprawia, że jego głos jest ledwo słyszalny. Przechodzą mnie dreszcze, kiedy czuję ciepłe palce zaciskające się wokół nadgarstka. Soph twierdziła, że nikt nie może dotykać kelnerek, to jedna z najważniejszych zasad. W moich oczach widać chyba konsternację, bo nieznajomy szybko mnie puszcza.

– Wybacz. Ale nie zbieraj tego dłońmi, bo się skaleczysz.

Kiwam głową i wstaję. Dostrzegam, że mężczyzna unosi rękę, po czym wskazuje na podłogę. Po chwili pojawia się przy nas inna pracownica, która zbiera odłamki na szufelkę, w czasie gdy ja podnoszę tacę. Ona też mi upadła. Nie mam co z nią zrobić, więc po prostu ją trzymam, czując na sobie czyjeś spojrzenie.

Odwracam się powoli w lewo, do faceta, który przygląda mi się tak uważnie, że aż na moich ramionach pojawia się gęsia skórka. Mężczyzna nosi maskę, która w pełni zasłania twarz. Ma tylko otwory na górze, dzięki czemu widzę wbite we mnie brązowe oczy. To nieco dziwne, bo wszyscy goście dostają takie kończące się nad ustami, które przypominają maski weneckie, ale może po prostu nie zauważyłam, że niektórzy otrzymali inne? W końcu Soph wspominała coś o VIP-ach.

Liczę na to, że koleś jest właśnie jednym z nich, jednak ta nadzieja szybko gaśnie, bo kiedy dziewczyna zbiera całe szkło i odchodzi, a ja wskazuję na marynarkę nieznajomego, chcąc zaproponować, że zajmę się plamą, on rzuca pierwszy:

– Nie jesteś jedną z moich kelnerek.

Zamieram. Serce wali mi teraz w przyspieszonym rytmie, bo uświadamiam sobie, że ten gość musi być właścicielem całej miejscówki. Sophie twierdziła, że się dzisiaj nie pojawi, jednak mężczyzna właśnie robi dwa kroki i staje tuż przede mną, spoglądając z góry. Przytłacza mnie nieco intensywność jego spojrzenia.

Tylko on ma zawsze w pełni zasłoniętą twarz. No tak. Cholera.

– Więc dlaczego chodzę w stroju kelnerki w pana klubie i przed chwilą przez przypadek wylałam jeden z roznoszonych drinków? – rzucam lekko, starając się jakoś go zbyć. Soph mówiła, że nigdy z nim nie rozmawiała, może to odkręcę. – Przecież nie weszłam tu z ulicy.

Nie wiem, czy się teraz uśmiecha, krzywi czy złości przez ten czarny materiał, który, swoją drogą, nie ma nawet otworów na nos. Pewnie bardzo ciężko w tym oddychać.

– Kim jesteś? – pyta mężczyzna, nie dając się zmylić.

Cholera po raz drugi.

– Jestem Amy – odpowiadam, próbując udawać spokojną. – Pracuję dla pana od roku. Zmieniałam ostatnio odcień włosów i je skracałam, więc…

– Odstaw tacę i chodź za mną.

Przełykam z trudem ślinę, gdy mija mnie i rusza w kierunku ciemnego korytarza. Przy wejściu do niego stoi ochroniarz, któremu mężczyzna mówi coś krótko, po czym znika w mroku. Nawet nie sprawdza, czy zrobię, co kazał. Od razu zakłada, że się podporządkuję, a ja właściwie nie mam wyjścia. Mogę ewentualnie uciec, skoro i tak wszystko się wydało. Soph straci swoją superrobotę, do czego miałam nie dopuścić. Bardzo jej zależało, a ja obiecałam, że to ogarnę.

Szlag.

Tego gościa miało dzisiaj nie być!

Waham się kilka sekund, a potem odstawiam po drodze tacę na stolik i decyduję, że spróbuję chociaż przekonać mężczyznę, by dał przyjaciółce jeszcze szansę. Może wytłumaczę, że zatrzymał ją wypadek matki, a że Soph nie chciała zawieść pracodawcy, wysłała mnie?

Nie wiem, czy to pomoże, jednak w końcu podążam za właścicielem. Ochroniarz przepuszcza mnie bez problemu, więc staję przed nieznacznie uchylonymi czarnymi drzwiami do niewielkiego pomieszczenia. To gabinet. Jest pogrążony w półmroku i utrzymany w ciemnych kolorach, tak jak reszta tego miejsca.

– Zamknij drzwi – poleca nieznajomy.

Moje serce bije teraz jeszcze szybciej niż kiedykolwiek, bo uświadamiam sobie w pełni, że jestem w jakimś tajnym klubie, o którym nikt nie wie, z obcym facetem, i zaraz zostanę z nim sam na sam w pomieszczeniu, do którego inni nie mają wstępu.

– Zamknij drzwi – powtarza mężczyzna.

Stoi do mnie tyłem, przy mahoniowym barku, z którego wyjmuje właśnie butelkę z alkoholem. Nalewa go do szklanki, po czym unosi nieco swoją maskę, by móc wychylić whiskey duszkiem. Nie widzę jego twarzy, bo zasłania ją ponownie.

– Masz problemy ze słuchem czy się mnie boisz? – rzuca.

Przygryzam wargę, nadal stojąc w progu.

– Po co mnie pan tu w ogóle przyprowadził?

Odwraca się.

– Żeby porozmawiać.

Wpatruję się w niego, a później robię dwa kroki i zamykam wreszcie drzwi, odcinając nas ostatecznie od cichej muzyki oraz gwaru głosów.

– Dlaczego na osobności? – pytam.