Pierwsza faza zaćmienia - Agata Polte - ebook + audiobook
BESTSELLER

Pierwsza faza zaćmienia ebook i audiobook

Agata Polte

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

172 osoby interesują się tą książką

Opis

Niesamowita seria romantasy Agaty Polte!

Aislinn Carmody ma od dawna zaplanowane życie. Jako najmłodsza z rodzeństwa obrała ścieżkę, którą bez zawahania podąża. Zamierza zostać obrończynią królowej czarownic, swojej siostry Caitrii, służyć jej jako tarcza i miecz.
 
Jednak wszystko się komplikuje, kiedy w mieście zaczynają ginąć czarownice, a na dodatek zbliża się niebezpieczne dla osób posiadających magiczne moce zjawisko – zaćmienie słońca. Aislinn wraz ze strażnikami szuka sposobu na zapobiegnięcie kolejnym tragediom oraz przygotowanie się do tego, co nadciąga. Nieoczekiwanie z pomocą przychodzi władca wampirów Renan Ward, który składa rodzinie Carmody propozycję nie do odrzucenia.

Wkrótce okaże się, że mimo początkowej niechęci, Aislinn będzie potrzebować Warda bardziej, niż mogła się spodziewać. Zwłaszcza gdy zaćmienie wejdzie w pierwszą fazę. Fazę, w której słońce powoli gaśnie, podobnie jak kolejne czarownice…

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                                                                             Opis pochodzi od wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 561

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 3 min

Lektor: Monika Wrońska

Oceny
4,5 (553 oceny)
374
122
40
15
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
elzbietaglowinska

Nie oderwiesz się od lektury

To jest bardzo dobra książka dla fanów romantasy czy fantasy polecam ❣️ Mimo lat uwielbiam takie powieści , dla młodszych i dla starszych .
151
aleskrzypce
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Wreszcie dobre Urban fantasy z wątkiem kryminalnym! Książka może nie jest bardzo skomplikowana ale wszystko tam po prostu gra, a bohaterowie są świetnie napisani. Bardzo podoba mi się też opis umiejętności magicznych czarownic i ich wykorzystywanie w walce 🔥
111
paulin_93

Nie oderwiesz się od lektury

To było genialne. Poproszę więcej.
91
Ewakr1

Nie oderwiesz się od lektury

pani Agata jest pisarką na medal , i nie ma się co dziwić że możemy czytać tak fajnie książki
91
markoPL1981

Nie oderwiesz się od lektury

Oj …jestem jestem tą książką zauroczona. Szczerze polecam!!!
80

Popularność




Copyright © 2024

Agata Polte

Wydawnictwo Nowe Strony

Oświęcim 2024

All rights reserved

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Redakcja:

Kamila Recław

Korekta:

Katarzyna Chybińska

Karolina Piekarska

Sandra Pętecka

Redakcja techniczna:

Michał Swędrowski

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8362-420-4

ROZDZIAŁ 1

W całym lokalu dudni głośna muzyka, a smród fajek i jakichś czarodziejskich ziół drażni mój nos. Mimo to uśmiecham się szeroko, unosząc kieliszek tequili, a potem go opróżniam, gdy rozlega się odpowiednia komenda. Stukot szkła odkładanego na bar ginie w hałasie, za to mój zwycięski okrzyk słyszą pewnie wszyscy goście. Jeśli istnieje coś, co lubię bardziej od spania, używania mocy i jedzenia, to zdecydowanie jest to wygrywanie.

– Jasna cholera – mamrocze Caspian.

– Co mówisz? – Nadstawiam ostentacyjnie ucha. – Nie dosłyszałam.

– Wygrałaś, Carmody. – Przyjaciel wzdycha. – Opróżniłaś te kieliszki szybciej niż wampiry ludzkie żyły. A one mają nadnaturalną szybkość.

– A ja mam nadnaturalny talent – oznajmiam, przytrzymując się baru.

Nieco kręci mi się w głowie. Lubię ten krótki moment, nim mój organizm w ekspresowym tempie pozbywa się procentów przez magiczny metabolizm. Mogę wtedy na chwilę udawać, że wszystko jest super, mam normalne życie, spędzam zwyczajnie czas z przyjaciółmi, bo jedno z nich ma urodziny. To miłe tak czasem się oszukiwać.

– To co, jeszcze po jednej? – bełkocze Jackie siedząca po mojej lewej.

Jej jasne włosy są już tak rozczochrane przez ciągłe odsuwanie ich sprzed twarzy, że przypominają poplątaną końcówkę mopa. Ale jej tego nie powiem. Tak samo jak nie nazwę jej na głos pełnym imieniem, bo go nienawidzi. Rodzice chyba próbowali przekazać, w jakim kierunku ma iść z karierą, skoro dali jej na imię Justice, tymczasem ona wybrała inną ścieżkę. I każe mówić do siebie Jackie, od nazwiska – Jackson.

– Ja mam dość – odpowiadam. – Udowodniłam, że wygram z Casem we wszystkim, nawet w piciu na czas, więc niczego więcej mi nie trzeba.

Przyjaciel parska i koncentruje na mnie spojrzenie niebieskich oczu, jednak nim odwdzięcza się jakąś ripostą, znów odzywa się Jackie:

– Możemy się założyć o to, kto pierwszy będzie leżał pod barem!

Śmieję się.

– Przecież wiadomo, że też Cas.

Caspian mruży powieki, sięga po butelkę i dolewa nam alkoholu. Barmanka kręcąca się kawałek dalej jedynie uśmiecha się z rozbawieniem na ten widok.

– Dobra, trzy shoty, znowu na czas, jeden po drugim – oznajmia przyjaciel.

– A później wychodzimy za bar i kręcimy się w kółko, kto pierwszy padnie – podchwytuje Jackie.

To nasza ulubiona zabawa z nastoletnich czasów. I chociaż mamy je już za sobą – od paru lat, ale mamy – to nadal czasem lubimy się zachowywać jak dzieci. Zresztą takie proste rozrywki są potrzebne, gdy wykonuje się pracę taką jak nasza.

– Dobra – zgadzam się. – Ale trzymajcie dystans.

Cas posyła mi kpiący uśmiech.

– Spoko, paralizatorze. Pamiętamy, co się dzieje, gdy odpływasz.

– Raczej nigdy nie zapomnimy, jak prawie usmażyłaś nam kiedyś mózgi – dodaje Jackie.

Krzywię się.

– Jak mogłam usmażyć coś, co nie istnieje?

Przyjaciele szturchają mnie żartobliwie, a wtedy unoszę dłonie i macham palcami, pomiędzy którymi przeskakują iskry. Chociaż sporo wypiłam, kontroluję swoją magię na tyle, że bez problemu mogłabym jeszcze kopnąć ich prądem. W dzieciństwie to był mój ulubiony żart przy witaniu się z nowymi osobami.

– Dobra, bierzcie kieliszki – rozkazuje Jackie, zsuwając się ze stołka. – Lecimy.

Wskazuje Irmie, barmance, że zostawia kasę za butelkę, którą właśnie porywa z baru, a potem rusza do tylnego wyjścia, więc podążamy za nią. Chociaż wieczór jest chłodny i wietrzny, nie czuję zimna, kiedy wydostajemy się na zewnątrz. Przeciwnie, alkohol wręcz rozgrzewa mnie od środka. Mimo to nie zdejmuję skórzanej kurtki, bo wiem, że jeśli upadnę na beton podczas tej głupiej zabawy, bezpieczniej będzie nie mieć odsłoniętej skóry.

– Stajemy w kole, jak zawsze – rzuca Jackie. – No dalej.

Wykonujemy polecenie, spoglądamy po swoich twarzach i zaczynamy niekontrolowanie chichotać, choć nie dzieje się nic naprawdę zabawnego. Po prostu pijani dwudziestoczterolatkowie odstawiają jakieś akcje. Od razu przypomina mi się, jak około osiem lat temu robiliśmy coś takiego po raz pierwszy. Jackie, Caspian i ja, nierozłączna trójka. Znamy się od dziecka, chodziliśmy razem do każdej klasy aż do liceum, gdzie rozdzieliliśmy się, bo Jackie poszła do zwykłej szkoły średniej, a Cas i ja do akademii. My zostaliśmy strażnikami naszej magicznej części miasta, a Jackie wybrała pracę z nieco innej kategorii, choć nasze ścieżki zawodowe wciąż się przecinają.

– Gotowi?

Głos przyjaciółki wyrywa mnie z zamyślenia, ale nim potakuję, oglądam się przez ramię. Nachodzi mnie dziwne wrażenie, że ktoś nam się przygląda, a mój zamglony alkoholem umysł próbuje od razu postawić mnie w stan gotowości, lecz to uczucie znika bardzo szybko, dlatego kiedy Cas mnie szturcha, po prostu odwracam się i unoszę kieliszek. Mam dziś wolne, a nad północną częścią Richmond czuwa obrońca. Miasto jest w dobrych rękach i nic nie powinno mnie rozpraszać.

– Gotowa – oznajmiam.

Jackie odlicza od trzech do jednego, wszyscy trzymamy już tequilę przy ustach, tyle że w momencie, gdy wybrzmiewa ostatnia cyfra, rozlega się krzyk. Nieruchomiejemy. Tylko na sekundę, ponieważ nim wołanie cichnie, Caspian i ja jesteśmy w połowie drogi do miejsca, z którego dobiegło.

– Wezwij strażników! – Cas nakazuje Jackie. – I wracaj do baru!

Ja w tym czasie rozbudzam swoją moc, by pomóc organizmowi zwalczyć alkoholowe otępienie. Pozwalam delikatnym iskrom szczypać moją skórę pod kurtką, by spalić procenty szybciej, a następnie skupiam magię w dłoniach, bo wybiegamy z Caspianem na ulicę. Nie dostrzegam tutaj ani jednej osoby. Tylko z baru, który mamy teraz po prawej, dociera przytłumiona muzyka, a oprócz tego okolica jest pogrążona w ciszy.

Wymieniamy spojrzenia z przyjacielem. Widzę, że trzyma już w ręce broń, gotowy strzelić w każdej chwili. Porozumiewamy się bez słów, oboje zgodni, że krzyk rozległ się gdzieś z północy, od strony sklepu z pamiątkami, który się tam znajduje. Za nim jest zaułek, więc kiwam głową do Caspiana, że musimy tam dotrzeć.

Właśnie to robimy, szykując się na starcie z napastnikiem, tyle że niepotrzebnie. Nie zastajemy tutaj nikogo, z kim musielibyśmy walczyć. Zamiast tego na betonie, pośród wysypujących się z kontenera worków na śmieci i kilku kartonów, leży nieruchomo jakaś postać. Cas wskazuje, bym sprawdziła, co z nią, a sam cały czas obserwuje uważnie okolicę i mnie osłania.

Podchodzę do jasnowłosej kobiety skrytej w cieniu budynku, kucam przy niej i klnę, kiedy dostrzegam krew. Mnóstwo krwi. Widok zupełnie nieobcy, zwłaszcza w podobnej scenerii w ciągu ostatnich paru miesięcy. Nie muszę sprawdzać, czy jej klatka piersiowa się porusza albo czy serce wciąż bije, bo wiem to i bez tego.

Jest martwa.

A mój jedyny wolny wieczór od całego tego bagna, w którym codziennie grzęznę, znowu idzie się pieprzyć.

*

Czasami naprawdę nie cierpię swojej roboty.

– Nie powiem wam wiele więcej niż to, co już wiecie – oznajmia Jackie, otwierając oczy. Ręce, które unosiła nad ciałem zamordowanej czarownicy, opadają jej przy bokach, a na twarzy pojawia się grymas. – Przyczynę chyba widać gołym okiem.

Zerkam ponownie na rozszarpane gardło martwej kobiety i ciało pozbawione krwi, po czym zaciskam zęby. Tak. Widać. Od początku było jasne, że z zamordowaną stało się dokładnie to, co z poprzednimi trzema ofiarami. Nie mogę tylko uwierzyć, że jakiś pieprzony wampir pogrywa sobie z nami w taki sposób, wchodzi na nasze terytorium mimo porozumień wyznaczających jasne granice, i ośmiela się krzywdzić naszych ludzi.

– Królowej się to nie spodoba – mamrocze jeden ze strażników, który razem z paroma innymi dotarł na miejsce po telefonie Jackie.

Odwracam się i posyłam mu chłodne spojrzenie.

– Nikomu z nas się to nie podoba, ale bierz się do pracy, zamiast rzucać oczywiste komentarze.

Wzdryga się na mój ton, jednak posłusznie wraca do zabezpieczania miejsca zbrodni, wokół którego zebrali się już gapie. Gdy mordowano kobietę, tylko my usłyszeliśmy jej krzyk. Gdy nie żyje, ma całą widownię chętnych do pomocy, jakże inaczej.

– Nie miała przy sobie dokumentów – mówię bardziej do siebie niż do Jackie, która razem z dwoma pomocnikami pakuje już ciało do worka. – Mogła mieszkać w okolicy, a to znaczy…

Jakiś rozpaczliwy okrzyk niemal od razu potwierdza moją teorię. Kobieta, która przedziera się przez zebrane osoby, spogląda na twarz zamordowanej z przerażeniem, niedowierzaniem i bólem, a moje serce się kurczy. To jej siostra, przyjaciółka, partnerka…? Nie mam pojęcia. Ale właśnie przeżywa załamanie, dlatego odwracam się do Caspiana pomagającemu innym strażnikom, a on od razu rusza w jej stronę. Ja nie jestem dobra w uspokajaniu i pocieszaniu.

Bywam za to niezła w rozkazywaniu.

– Cofnąć się! – wołam do ludzi stojących najbliżej rozwiniętej taśmy. Napierają na nią, jakby zamierzali zerwać, by wparować tutaj i obejrzeć atrakcję. Jakby śmierć była pieprzoną rozrywką. – Trzy kroki w tył. Natychmiast.

Ostatnie słowo podkreślam strzeleniem niebieskimi iskrami w powietrzu, na co ludzie od razu cofają się nawet o cztery kroki. Robią to równocześnie. Wszyscy, oprócz jednego mężczyzny, który nie rusza się z miejsca, tylko przypatruje zamordowanej z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Jest w nim coś… innego.

Nie mam pewności co dokładnie, nie potrafię tego określić, dlatego mrużę oczy i przesuwam spojrzeniem po jego sylwetce, by zapamiętać każdy szczegół, na wypadek gdyby okazał się podejrzanym. Jestem dobra w dostrzeganiu detali, więc szybko rejestruję jego lekko podniszczone sportowe buty, ciemne jeansy i zwykłą czarną koszulkę opinającą szerokie ramiona. Przyciągają uwagę nie tylko przez to, że wydają się potężne, ale przede wszystkim dlatego, że ludzie wokół noszą bluzy lub kurtki.

Nim orientuję się, co robię, ruszam w stronę nieznajomego. Instynkt podpowiada mi, że coś jest z nim zdecydowanie nie tak, a kiedy mężczyzna odrywa wzrok od denatki i kieruje go na mnie, jego oczy odbijają światło okolicznych latarni i pobłyskują szkarłatem, przez co natychmiast przechodzę w stan podwyższonej czujności. Choć niemal od razu ten blask znika – był efektem gry światła, więc teraz patrzę w brązowe oczy – nie daję się nabrać.

– To nie twoja część miasta – odzywam się na tyle cicho, by gapie wytężający słuch nie dosłyszeli. – A to bardzo zły moment, by pojawiać się w miejscach, w których nie powinno cię być, wampirze. Co tu robisz?

Kącik ust mężczyzny drga, jakby chciał się uśmiechnąć.

– Czy jestem o coś oskarżony, czarownico? – pyta aksamitnym głosem.

Przechodzą mnie od niego dreszcze. Jest tak przyjemny, jakby delikatnie muskał uszy, a jednocześnie czai się w nim nuta groźby.

– A masz powody, by być o coś oskarżony?

Przeszywa mnie spojrzeniem, nie mrugając. Wampiry mają tę irytującą tendencję do rzadkiego mrugania, co wprawia mnie w dyskomfort. A jego wzrok jest nawet bardziej uciążliwy, badawczy, czujny i… widzę w nim coś, czego nie rozumiem. Jakby on naprawdę próbował przejrzeć mnie na wylot i dziwił się, że nie potrafi. Jakby to ze mną było coś nie tak.

– Zbyt wiele, by wyliczać, ale akurat nie w tej zbrodni – odpowiada. – Po prostu przechodziłem obok.

Obserwuję go. Coś mi w nim wyraźnie nie gra, a ja nigdy nie ignoruję przeczuć. W mojej rodzinie w końcu kiedyś były jasnowidzki. Może ta moc nie została mi przekazana, lecz ufam swojej intuicji. A ona mówi, że stojący przede mną brunet to kłopoty i powinnam co najmniej go zamknąć, zanim zacznie je sprawiać.

Tyle że nie mam podstaw, bo samo wejście na teren czarownic nie jest przestępstwem. Bycie na miejscu zbrodni też nie. Dawanie dziwnych wibracji… nadal nie. A gdybym choć zabrała na przesłuchanie jednego z krwiopijców bez poważnych podstaw, ściągnęłabym tu ich prawników, gwardię kłów i pewnie samego szalonego króla, o którym krążą przeróżne pogłoski, odkąd parę miesięcy temu zasiadł na tronie po… cóż… oderwaniu głowy poprzednikowi. Jeśli mam być szczera, skurwielowi się należało, jednak wolę nie przyciągać w tej chwili uwagi nowego władcy. Nie, dopóki się nie dowiem, kto z jego ludzi stoi za tymi morderstwami, i nie będę mogła udowodnić, że to jeden z jego wampirów.

– Po prostu przejdź gdzie indziej – radzę w końcu, wyrywając się z tego kręgu podejrzeń. – Chyba że coś widziałeś.

Albo chyba że ty to zrobiłeś.

Unosi brew, jakby mógł usłyszeć moje myśli.

– Nie widziałem. Gdybym widział, zareagowałbym, czarownico.

Brzmi na szczerego, a to wzbudza mocniejsze podejrzenia, że udaje, by uśpić moją czujność.

– Oczywiście – odpowiadam gładko. – A teraz wynoś się stąd.

Tym miłym pożegnaniem zarabiam na jego pełny, lekko drwiący uśmiech. Wampir wykrzywia w nim wargi, aż na sekundę mogę zobaczyć jeden z jego wydłużonych kłów. To wygląda niemal jak ostrzeżenie, choć kolejne słowa mężczyzny brzmią raczej na obietnicę:

– Zgodnie z życzeniem. Do zobaczenia, Aislinn.

Następnie cofa się i znika tak szybko, że mój wzrok za tym nie nadąża. Serce bije mi w przyspieszonym rytmie jeszcze przez dłuższą chwilę, ponieważ kompletnie nie podoba mi się, że ten facet wypowiedział moje imię. Wie, kim jestem, a zwrócił się do mnie w ten sposób. Nie neutralne lub pogardliwe „czarownico”, nie zwykłe „strażniczko”.

Użył mojego imienia.

– Carmody? – słyszę za plecami.

Odwracam się do Caspiana, który uważnie mi się przygląda.

– Skończyliśmy tutaj? – pytam, otrząsając się.

Znajdę informacje na temat tego cholernego wampira, a jeśli się dowiem, że miał coś wspólnego z morderstwami, sama przebiję go kołkiem. Na oczach jego władcy i całej rzeszy jego pobratymców, jeśli będę musiała. Mam serdecznie dość panoszących się wampirów, które zabijają czarownice. Nie po to zawieraliśmy kruche porozumienia, by dochodziło do czegoś takiego. Miasto miało być bezpieczne.

– Tak. Kim był ten dziwny koleś? – rzuca Cas.

Kręcę głową.

– Nie wiem. Ale się dowiem. Co z tamtą kobietą? – Rozglądam się za zrozpaczoną nieznajomą, którą wcześniej uspokajał. – Kim jest i gdzie się podziała?

– To siostra ofiary. Alexa dotarła i się nią zajęła.

– Dobrze – mówię. Alexa potrafi ukoić emocje innych osób jeszcze lepiej niż Caspian. – W takim razie zbierajmy się.

– Powiadomiłaś już królową?

Wzdycham.

– Nie. Zrobię to jutro.

Niech chociaż ona ma jeszcze spokojną noc.

ROZDZIAŁ 2

Pałac królewski to określenie nieco na wyrost, ale trzeba przyznać, że królowa czarownic mieszka w ogromnej posiadłości. Chociaż znam to miejsce na wylot, każdy jego ciemny zakamarek, każdy stopień i wszystkie pomieszczenia, których jest kilkadziesiąt w dwupiętrowym budynku, to za nim nie przepadam. Rozumiem, dlaczego Caitria zdecydowała się tutaj zamieszkać – ma tu najlepszą ochronę – niemniej nie zazdroszczę, że musi codziennie wracać do tych chłodnych murów. Rezydencja wydaje się po prostu taka… sztywna, nijaka, oficjalna. Białe ściany, niekończące się korytarze, kręte schody, a wszystko… puste mimo obrazów, rzeźb, kwiatów i różnych innych ozdób. Wiem, że miejscówka jest reprezentacyjna i elegancka, ale zawsze wolałam skromniejsze i przytulniejsze wnętrza.

Lepiej robi się dopiero po wejściu na drugie piętro, które w całości należy do rodziny królewskiej. W lewym skrzydle znajdują się dwa mniejsze apartamenty, natomiast całe prawe skrzydło to królestwo Caitrii. Ma do dyspozycji duże mieszkanie z kuchnią, z której rzadko korzysta, bo zwykle jada posiłki zrobione przez kucharzy, a do tego ogromną łazienkę, sypialnię i jadalnię. Właśnie w tej ostatniej zastaję ją po tym, gdy docieram na miejsce. Je śniadanie z Ivorem.

– Aislinn – odzywa się, kiedy tylko wchodzę do środka. – Jesteś głodna?

Wskazuje na zastawiony stół, a ja kręcę głową i opadam na kanapę stojącą przy ścianie.

– Nie, coś tam dzisiaj już jadłam – odpowiadam wymijająco, po czym uśmiecham się do Ivora, który upija powoli łyk kawy, obserwując mnie. Jego niebieskie, przejrzyste oczy, skupiają się na mnie na parę sekund, jakby od razu odgadł, że nie przyszłam tu na pogawędki. Mimo to rzucam: – Jak leci?

Caitria unosi filiżankę.

– Mam dzisiaj luźniejszy dzień. Muszę tylko przejrzeć stos dokumentów czekających w gabinecie na dole, odbyć cotygodniowe spotkanie rady, zajrzeć do kapłanki, która przygotowuje obchody zaćmienia, bo nie przestaje wydzwaniać do Ivora, no i otworzyć nowe skrzydło szpitala. – Uśmiecha się lekko. – A, i jeszcze mam dwa inne spotkania, ale zapowiada się miły wieczór. Może wpadniesz? Czy masz dzisiaj służbę?

Tylko Cait może wymienić tyle obowiązków i uznawać, że czeka ją luźny dzień. Czasami nie mam pojęcia, jak ona to wszystko ogarnia. Może i ma Ivora, który jest jej głównym doradcą, członków rady, mnie, no i wiele innych osób, mimo wszystko zawsze największy ciężar spoczywa na jej barkach.

– Pracuję dzisiaj – odpieram. – No i w sumie z tego powodu tu jestem.

Spina się, a Ivor głośno wzdycha.

– Powinniśmy się domyślić, że nie odwiedzasz swojego ulubionego rodzeństwa, bo tęsknisz – kwituje. – Kolejny atak?

– Po pierwsze jesteście moim jedynym rodzeństwem – rzucam. – Po drugie odwiedzam was tak często, jak mogę, a gdy zastąpię Sevana, będę tu nawet częściej niż wy, aż zaczniecie mieć mnie dość. A po trzecie to tak. W nocy zginęła kolejna wiedźma.

– W nocy? – podłapuje od razu Cait. – Więc dlaczego słyszę o tym dopiero teraz?

Wiedziałam, że się zirytuje. Naprawdę przejmuje się losem swoich ludzi i te ostatnie ataki spędzają jej, podobnie jak strażnikom oraz obrońcy, sen z powiek.

– Rozmawiałam o tym z Sevanem. Uznaliśmy, że damy ci spokojnie przespać noc. – Otwiera usta, jednak nie daję wejść sobie w słowo. – Przestań. Miałaś wczoraj trudny dzień, słyszałam o tym strajku w północnej dzielnicy i o wilkołakach. Nie chcieliśmy dokładać ci jeszcze wampirami.

Siostra zaciska wargi.

– Doceniam waszą troskę, ale gdy każę się informować o tak ważnych sprawach, oczekuję, że będę o nich informowana niezwłocznie – oznajmia tonem, którego zwykle używa wobec nieposłusznych poddanych. Jakby to miało na mnie działać. – Więc niech obrońca nie próbuje…

– Sevan się martwi – przerywam. Caitria mruży powieki. Tylko ja i Ivor możemy jej przerywać i nie zostać za to potężnie ochrzanieni. Jeden z przywilejów bycia krewnymi królowej. – Miał przejść na emeryturę podczas obchodów zaćmienia, a teraz się boi, że nie powinien, bo musi cię wciąż odciążać i osłaniać. Wiesz, jaki jest.

Wszyscy wiemy. Służył jako dowódca straży jeszcze za panowania naszej matki. To lojalny, bystry i potężny czarownik, który oddałby życie za Caitrię. Chociaż szkolił mnie na swoją zastępczynię, odkąd postawiłam stopę w akademii osiem lat temu, nadal trudno mu się przyznać do tego, że czas, by ustąpił. Cenię go jak nikogo na świecie, podziwiam i szanuję, bo wiele mnie nauczył. Sama się zastanawiam, czy poradzę sobie bez niego jako dowódczyni straży królowej i jej obrończyni. Co innego móc polegać na radach i rozkazach Sevana, co innego samej je wydawać.

– Wiem – przyznaje w końcu Caitria. – Ale mówię poważnie, Ais. Chcę być informowana natychmiast.

Przytakuję, choć dobrze wiem, że dopóki nie wymusi na mnie tego przysięgą, będę omijać ten rozkaz. Właściwie to nie rozkaz, bardziej jak prośba, prawda? A próśb nie zawsze trzeba słuchać. Cait ma wystarczająco dużo na głowie i szczerze mówiąc, nie rozumiem, dlaczego spraw bezpieczeństwa nie chce w pełni oddać w ręce obrońcy. Odciążyłby ją choć odrobinę.

– A teraz mów – odzywa się Ivor. – Ten sam schemat?

Przytakuję. Nie umyka mi, jak brat się spina, wymieniając z Caitrią spojrzenia. Czarny kosmyk opada mu wtedy na czoło, a Ivor odsuwa go niecierpliwym ruchem dłoni i otwiera usta. Nim cokolwiek mówi, wyprzedza go Cait:

– Teraz raczej nie mam wyjścia. Muszę się z nim zobaczyć.

Odsuwa się od stołu i wstaje. Jej ciemnobrązowe włosy opadają gęstą zasłoną na plecy, lekko zgarbione przez ciężar informacji, którą przekazałam. Siostra już zaczyna w myślach obwiniać się o to, co się dzieje. Wiem to, chociaż nie mam zdolności telepatycznych. Po prostu jesteśmy do siebie podobne nie tylko z wyglądu, choć to przede wszystkim, ale też z charakteru. Krążą jednak pogłoski, że ja jestem tą bardziej wybuchową. I fajniejszą.

– Zorganizuję to – oznajmia Ivor.

Domyślam się, o czym wspominają, i mimowolnie się krzywię.

– Mówicie o spotkaniu z wampirami? – pytam, by zyskać pewność.

Brat kiwa głową.

– Tak. Kontaktowali się z nami po zmianie władzy, odnowiliśmy porozumienia telefonicznie, ale może… może czegoś nie zrozumiał.

Przewracam oczami.

– Wampiry można oskarżyć o wiele rzeczy, ale nie o to, że są idiotami, Iv. Jeśli stoją za tym krwiopijcy z południowej części miasta, to ich władca dobrze o tym wie i na to pozwala. A to znaczy, że nie jest głupi, tylko niebezpieczny, i trzeba się go pozbyć.

Caitria prycha.

– Twoje rozwiązanie na wszystko to zawsze morderstwo? – pyta sucho. – Nie mogę zaatakować wampirów. Dobrze o tym wiesz. Nie jesteśmy na tyle silni, żeby ich pokonać, a nawet gdyby, wilkołaki rzuciłyby się nam wtedy do gardeł i nas wykończyły, żeby zdobyć miasto dla siebie.

No tak. Przecież wszyscy żyjemy tu jak jedna wielka szczęśliwa rodzina. Zapomniałam.

– Wiem. No ale nie sądzę, żeby spotkanie z nim, przed znalezieniem jakichś dowodów, było dobrym pomysłem. Wyprze się wszystkiego i jeszcze zaczniemy konflikt. Niepotrzebnie ich ostrzeżemy.

Cait znów zerka na Ivora.

– Nie spotkam się z nim, żeby go oskarżać, tylko porozmawiać – oznajmia. – Ward już jakiś czas temu dzwonił do Ivora z propozycją spotkania. Byłam zajęta i nie chciałam na nie pójść, póki nie znajdziemy odpowiedzialnych za ataki, ale… nie mam wyjścia. Może to dlatego chce się zobaczyć. Może coś wie.

– I nagle planuje pomóc z dobroci serca? – Prycham. – To wampir, Cait. Jeśli czegoś chce, to naszej śmierci, więc nie kiwnąłby palcem w tej sprawie. Poza tym nie potrzebujemy go. Gość jest totalnym świrem, przecież wiesz, jak pozbył się swojego poprzednika. W dodatku nasz wywiad nie znalazł…

– Nie mamy wyjścia – powtarza Caitria. – Zginęło już zbyt dużo czarownic. Ślady wskazują na wampiry. Muszę zareagować. Muszę mu powiedzieć. Nie żeby rozpocząć konflikt, a może wskazać mu problem, o którym nie wie. Przejął władzę niedawno, może nie panuje nad swoimi tak, jak sądzi. Poza tym to najwyższy czas. Skoro utrzymał się na tronie, trzeba zacząć się z nim bardziej liczyć i w końcu poznać go osobiście.

– Zadzwonię – stwierdza Ivor. – Ale podejrzewam, że nie będzie chciał się spotkać tutaj, bo wiesz, że ma obsesję na punkcie ukrywania swojej tożsamości.

Cait wzdycha.

– Jeśli tak, pojedziemy do niego. Ale spróbuj go przekonać, żeby to on przyjechał. Powiedz, że powinien coś zobaczyć na miejscu, więc tak będzie lepiej. Gdyby nadal się upierał, zgódź się na spotkanie na granicy, a potem poinformuj Sevana i drugą siódemkę. – Zwraca się do mnie: – W razie jakichkolwiek problemów, ty zostaniesz na północy.

Od razu wstaję i posyłam jej pełne niedowierzania spojrzenie.

– Co? Żartujesz sobie? Idziesz w paszczę lwa, a ja mam ci tylko pomachać na pożegnanie?

– I nie rozwalić naszej części miasta, dopóki nie wrócę – odpowiada stanowczo. Chcę protestować, jednak patrzy na mnie niewzruszenie. – To rozkaz, Aislinn. Ty i Ivor zadbacie, by wszystko było w porządku. Poradzę sobie z Sevanem i siódemką.

Ivor się nie kłóci. Wie, jak wyglądają sprawy. Gdyby coś się stało Cait, to on jest jej zastępcą. To on musiałby zająć się wszystkim, a ja musiałabym go wspierać. Nie żebyśmy przewidywali jakieś komplikacje tego typu, mimo to powinniśmy być przygotowani. Na to, że mama zostanie zamordowana nie byliśmy i nasze miasto pogrążyło się w chaosie na parę zbyt długich tygodni, nim Caitria odzyskała władzę.

– Gdy zostanę twoją obrończynią, i tak będę ci towarzyszyć w takich spotkaniach – mówię jeszcze z irytacją.

Nawet jeśli siostra robi dla mnie dokładnie to samo, co ja dla niej – chroni mnie, dopóki może – to wciąż denerwujące. Przecież ona jest królową, nie ja.

– Wiem, Ais. Do tej pory jednak będziesz siedzieć na tyłku, gdy ci to rozkażę. – Zwraca się do Ivora: – Wykonaj telefon. Zobaczymy, kiedy wampir znajdzie dla mnie czas.

*

Bycie strażnikiem wiąże się z pewnym prestiżem w wiedźmiej stronie miasta. Dbamy o porządek, zapewniamy bezpieczeństwo mieszkańcom, strzeżemy pałacu i królowej. Jesteśmy takim magicznym odpowiednikiem policji, tyle że służymy wyłącznie władczyni. Ale tak samo jak w policji mamy swoją strukturę organizacyjną i dzielimy się na oddziały logistyczne, kryminalne, prewencyjne i wiele innych, z czego każdy cieszy się szacunkiem. Najbardziej poważane są jednak siódemki. Siódemki to trzy oddziały składające się z siedmiu osób. Podlegają bezpośrednio obrońcy królowej i zajmują się… właściwie wszystkim. Wywiad, ochrona, atak – są wyszkolone, by dostosować się do każdej sytuacji. Walczą najlepiej, posiadają najpotężniejsze moce, są po prostu tarczą i mieczem królowej.

I mają pomagać jej też w kryzysowych sytuacjach, jak teraz, gdy ginie coraz więcej wiedźm, a wydział zabójstw nie radzi sobie ze śledztwem. To dlatego już parę tygodni temu Sevan przydzielił mnie i moją siódemkę do tej sprawy. Powiedział, że to mój kolejny test przed przejęciem sterów…

Test, który oblewam, ponieważ nie kończę nawet przeglądać raportów z poprzedniego miejsca zbrodni, a już zostaję wezwana na kolejne.

Schemat pozostaje ten sam. Następna wiedźma z rozszarpanym gardłem, ciało pozbawione krwi, zero świadków, żadnych śladów naprowadzających na trop napastnika. To ostatnie jest najdziwniejsze i najbardziej frustrujące. Przecież każda istota zostawia po sobie choć śladowe ilości energii na miejscach zbrodni. Mamy odpowiednio wykwalifikowane czarownice, które potrafią je wyczuć, a później dopasować do osoby. To coś jak magiczny odcisk palca, indywidualny dla każdego żyjącego stworzenia. Nawet wampiry zostawiają taką aurę, w końcu to żywe trupy. Tymczasem zabójca… nic. Zero. Nie mam pojęcia, z jakiego rodzaju magii korzysta, by tuszować swoje ślady, jednak zdecydowanie nigdy się z taką nie spotkałam. Co jeszcze bardziej irytujące – Sevan też nie, a on chodzi po tym świecie już ponad sto lat.

Wracam tego wieczoru z pracy podenerwowana mocniej niż wcześniej, a do tego zmęczona i głodna. To chyba najgorsze możliwe połączenie, zwłaszcza kiedy jest się świadomym, że od tygodnia nie robiło się zakupów. Dlatego ostatecznie nie kieruję się prosto do domu, tylko zajeżdżam do swojej ulubionej knajpki, Hamleta. Chociaż chciałabym po prostu wziąć prysznic i się położyć, by kolejnego dnia wstać z nowymi siłami na walkę z tym potworem, który grasuje w mieście, muszę jeść. Ostatnio coraz częściej zdarza mi się o tym zapominać przez nawał pracy i stres, co odbija się później na treningach. W końcu ktoś to zauważy i doniesie Sevanowi albo Caitrii. A tego mi nie trzeba. Poza tym muszę dbać o siebie, by móc lepiej zadbać o nią. To mój obowiązek jako siostry i strażniczki.

Wysiadam więc z samochodu przed Hamletem, a potem docieram do środka. Dzień jest ciepły, jak dla mnie nawet zbyt ciepły, więc z ulgą zamykam za sobą drzwi do klimatyzowanego lokalu. Cait i Ivor zawsze się śmieją, że pozostaję jedyną czarownicą, która nie przepada za słońcem. Chociaż my właśnie z niego czerpiemy najwięcej energii i najsilniejsze jesteśmy w ciągu dnia, ja preferuję raczej leżenie w cieniu niż opalanie. Moja mama uważała, że po prostu uwielbiam robić wszystko na przekór, i chyba miała trochę racji.

– Patrzcie, kto sobie o nas przypomniał – rzuca zamiast powitania Daniel. – Niech zgadnę: jakaś pasta na wynos i to na już?

Posyłam mu uśmiech. Znamy się jeszcze z akademii, którą Dan opuścił po roku, bo stwierdził, że to jednak nie praca dla niego. Krótko później ukończył kilka kursów i otworzył własną knajpkę, która nieźle prosperuje, więc chyba się nie mylił.

– Właściwie to na wczoraj, nie na już – odpowiadam. – I tak. Jakiś makaron. Ten, który najszybciej przygotujecie.

Kiwa głową, a że w pobliżu nie ma akurat kelnerów, sam rusza do kuchni, by przekazać zamówienie. Ja w tym czasie zajmuję miejsce na wysokim stołku i wgapiam się w alkohole stojące na półkach z tyłu. Tyle że jakkolwiek mocno nie pragnęłabym rozluźnienia i zapomnienia, tym razem nie pozwolę sobie stracić czujności. Może gdybym wczoraj nie świętowała urodzin Jackie, może gdybym wypiła mniej… dotarłabym na miejsce na czas, zamiast zdecydowanie zbyt późno. Może…

– Zajęte?

Wzdrygam się i spinam, kiedy słyszę za plecami to pytanie. Zdekoncentrowałam się na tyle, że nawet nie poczułam ani nie usłyszałam, że ktoś się zbliża. A mam przecież wyczulone zmysły, zarówno podstawowe, jak i magiczne. Zdecydowanie potrzebuję odpoczynku.

– To zależy – rzucam, nie odwracając się, choć czuję wbijające się w kark spojrzenie. – Znowu tylko przechodzisz?

Brunet, którego widziałam wczoraj na miejscu zbrodni, siada obok i zwraca się w moją stronę.

– Owszem. Ta knajpka stoi na granicy, dobrze o tym wiesz, czarownico.

– Czyli mieszkasz niedaleko?

Dobiega mnie cichy śmiech, przez który czuję gęsią skórkę na ciele.

– Pytasz prywatnie czy w celach zawodowych?

Odwracam się w końcu w jego stronę i cieszę się, że usiadłam, bo nagle nieco ciemnieje mi przed oczami i robi mi się cieplej. To pewnie przez to, że jestem zmęczona i nic dziś nie jadłam. Cholera.

– Myślisz, że pytałabym prywatnie, wampirze?

Mężczyzna unosi brew, a w jego spojrzeniu pojawia się ten sam błysk, co wczoraj. Jak gdyby coś wyprowadziło go z równowagi. Ponoć działam tak czasem na innych.

– Chciałbym, żebyś pytała prywatnie – odpowiada.

Śmieję się lekko.

– I tak się dowiem. Może nie zamierzałam wczoraj wywoływać zamieszania ani konfliktu międzyrasowego, ale to nie znaczy, że jesteś bezpieczny.

Nachyla się w moim kierunku, aż dociera do mnie przyjemny zapach. Nie potrafię rozróżnić jego poszczególnych nut, ale… ale jest cholernie mocny i ładny.

– W tym mieście nikt nie jest bezpieczny – oznajmia.

Nie cofam się, tylko wpatruję prosto w jego oczy. Chciałabym być teraz telepatką, by usłyszeć, co siedzi w głowie nieznajomego.

– Osoby, które pozostają pod moją ochroną, będą, gdy tylko pozbędę się zagrożenia – odpieram.

– A kto ochroni ciebie?

Mrużę powieki.

– To groźba?

– Zwykłe pytanie – zapewnia.

Prycham. Coraz mniej podoba mi się ten gość. On coś ukrywa. A jeśli jest szpiegiem? Albo to on zabija te wszystkie czarownice na zlecenie swojego władcy, bo chcą nas zdestabilizować i pokonać?

– Ja nie potrzebuję ochrony, bo sama świetnie sobie radzę – rzucam w końcu.

– Do czasu, aż zgaśnie słońce, prawda?

Zamieram na trzy długie uderzenia serca, po których zrywam się z miejsca, chwytając dłoń nieznajomego. Zaskakuję go tym ruchem, więc nie reaguje, a potem jest na to za późno, ponieważ przesyłam do palców mocny impuls elektryczny, który normalną osobę mógłby zabić. Wampira jedynie posyła na kolana – dosłownie, bo spada ze stołka prosto na podłogę – i wyłącza z gry na parę sekund, które wystarczają, bym złapała jego drugą rękę, a moment później zacisnęła mu z tyłu na nadgarstkach kajdanki. Robię to w ostatniej chwili. W kolejnej dobiega mnie cichy warkot, a mężczyzna odzyskuje sprawność i napina mięśnie.

– To magiczne kajdanki. Pozbawiają cię twojej nadnaturalnej przewagi, więc nie próbuj ich rozerwać, nie uda się – ostrzegam chłodno, ignorując, jak cicho zrobiło się w lokalu. – A teraz wstawaj. Chyba czas porozmawiać w innym miejscu.

Chociaż jako czarownica jestem silniejsza od zwykłego człowieka i powinnam bez problemu poradzić sobie z postawieniem faceta na nogi, jest trudniej, niż się spodziewałam. Nieznajomy stawia opór, mimo że został pokonany, a jego regenerację wstrzymało założenie kajdanek.

– Carmody? – dobiega mnie nagle od strony baru.

Zerkam na Daniela, który trzyma w dłoniach trzy opakowania z jedzeniem na wynos. Jak zawsze wiedział, że pewnie jutro i pojutrze też zapomnę o gotowaniu i będę potrzebować zapasów.

– Dzięki. Dopisz mi to do rachunku. Zaraz po to wrócę, tylko odprowadzę go do samochodu.

Daniel spogląda niepewnie to na mnie, to na wampira.

– Potrzebujesz pomocy? Wezwać Caspiana?

– Nie. Zajmę się nim sama.

Wampir parska pod nosem, a ja popycham go wtedy w kierunku wyjścia.

– Nie odzywaj się. Jesteś zatrzymany. Masz prawo do zamknięcia się i niewkurzania mnie bardziej, inaczej to się dla ciebie źle skończy.

Śmieje się, ruszając już bez oporów do drzwi.

– To oficjalna regułka straży królowej?

– Nie. Moja. A teraz zamknij się i idź. – Mamrocze coś, więc pytam: – Co powiedziałeś?

– Tylko tyle, że naprawdę jesteś taka, jak cię opisywali.

Uśmiecham się kpiąco.

– No co ty. Jestem zdecydowanie gorsza.

ROZDZIAŁ 3

– Wiesz, że jeszcze żadna kobieta nie posłała mnie na kolana i nie skuła tak sprawnie podczas gry wstępnej jak ty?

Posyłam siedzącemu naprzeciwko wampirowi chłodne spojrzenie.

– To nie była gra wstępna. A teraz skup się, bo ostatni raz zadaję to pytanie: jak się nazywasz?

Przykuty do stołu w pokoju przesłuchań mężczyzna nie zmienia pozycji, nie rusza się, nie mruga. Po prostu wpatruje się we mnie bez słowa, jakby nie zrozumiał pytania, a mnie powoli kończy się cierpliwość.

– Czy zrobiłam ci jakąś poważną krzywdę, kiedy użyłam swojej mocy?

To przyciąga jego uwagę.

– Krzywdę?

Kiwam głową.

– No tak. Uszkodziłam cię poważnie?

Śmieje się lekko, jakbym opowiedziała świetny dowcip.

– Nie, czarownico.

– Wspaniale, to znaczy, że masz sprawne uszy i język, więc będziesz potrafił odpowiedzieć na moje pytanie. Jak. Się. Nazywasz. – Unoszę palec, gdy otwiera usta: – Przysięgam, że jeśli nawiążesz do posiadania sprawnego języka, odetnę ci go.

– To by było okrutne – oznajmia. – A język i tak by mi odrósł. Z tym, że jakikolwiek uszczerbek na moim zdrowiu jest naruszeniem porozumień pomiędzy naszymi rasami, a ja jestem tutaj bezprawnie przetrzymywany. Nie przedstawiłaś mi moich praw, nie pozwoliłaś skontaktować się z adwokatem, nie poinformowałaś kłów o tym, że aresztowałaś jednego z wampirów… Jestem ciekawy, jak zareaguje na to twoja królowa.

Powieka drga mi na wspomnienie kłów, czyli wampirzego odpowiednika siódemki. Powinnam była skontaktować się z dowództwem i powiadomić o sytuacji. Naruszam bardzo wiele przepisów przez jedno zdanie wypowiedziane przez tego faceta, a on nie chce dać mi żadnej odpowiedzi. Nie mogę go wypuścić bez uzyskania ich. Nie mogę, póki nie dowiem się, czy rzeczywiście wie cokolwiek na temat tego, co się zbliża i jakie to oznacza zagrożenie. Bo jeżeli wie… Nie powinien wiedzieć. A tym bardziej informować o tym kogokolwiek.

– Nijak – odpowiadam. – Jeśli się ciebie pozbędę, nawet się nie dowie, że istniałeś.

– Czy w twoim życiu przemoc zawsze wszystko załatwia?

Zabawne, Caitria i Ivor też często o to pytają.

– Tylko wobec tych, którzy mi podpadli.

– Założę się, że to niekończąca się lista – mruczy z rozbawieniem wampir.

Odchylam się na krześle.

– Nie zakładam się o tak oczywiste rzeczy – stwierdzam. – A teraz wróćmy do tematu, jeżeli nie chcesz, żebym zademonstrowała ci, czy to, co o mnie mówią, to prawda.

– To już kolejny raz, gdy mi grozisz. Lista twoich przewinień zaraz stanie się dłuższa niż ta lista wrogów – zauważa. – A przez twoje oczy nie potrafię się skupić. Możesz włożyć okulary przeciwsłoneczne?

Wytrąca mnie tym z równowagi.

– Co?

– Rozpraszają mnie. W twoich tęczówkach ciągle krążą jakieś małe błyskawice, jakby szukały drogi wyjścia, paralizatorku. Zrób coś z tym.

Paralizatorku. Co za pajac.

Wyciągam dłoń.

– Zgłaszasz się na ochotnika?

– Rozkuj mnie, a wtedy porozmawiamy.

Uśmiecham się.

– Myślałam, że spodobają ci się te kajdanki. Wyglądasz na takiego.

– A ja myślałem, że spędzę dziś normalnie czas w knajpce, tymczasem wylądowałem w jakimś obskurnym posterunku czarownic. Miałem plany na ten wieczór, czarownico.

Krzyżuję ręce na klatce piersiowej.

– Po pierwsze nasz posterunek nie jest obskurny. A po drugie też miałam plany. Chciałam zjeść pierwszy posiłek tego dnia, wrócić do domu, położyć się w swoim wygodnym łóżku i przespać chociaż parę godzin. Ale później pewien irytujący wampir zaczął mi grozić…

– Nie groziłem ci – przerywa.

– Więc co miało oznaczać „dopóki nie zgaśnie słońce”?

Jego twarz pozostaje bez wyrazu.

– Nie wiem, może bawiłem się w poetę. A powinno coś oznaczać?

Zaciskam zęby, po czym wstaję.

– Okay. Jak chcesz. Nie rozmawiaj ze mną. Udawaj, że nie masz pojęcia, o co chodzi. Może pobyt w areszcie zmieni twoje zdanie. Po jakim czasie wampir zaczyna odczuwać brak pożywienia? Cztery dni, jakoś tak, prawda? Zatem do zobaczenia za cztery dni, wampirze.

Ruszam do drzwi, nie oglądając się za siebie, jednak nim chwytam klamkę, słyszę za sobą:

– Renan. Mam na imię Renan.

Zatrzymuję się. Nie wiem, dlaczego moje serce zaczyna bić nieco szybciej. Chyba przez to, że wreszcie mam jakiś przełom.

– A na nazwisko? – rzucam, nie ruszając się z miejsca.

– Czy twoja moc zawsze objawiała się w ten sposób w twoich oczach?

Przymykam powieki.

– To nie jest gra w pytanie za pytanie.

– Szkoda. Wtedy może byś się czegoś dowiedziała. I może nie zgłosiłbym twoich nadużyć.

Jestem zmęczona, głodna, zirytowana i naprawdę mam dość, ale spoczywa na mnie obowiązek odnalezienia mordercy, a ten gość serio dziwnie się zachowuje. I coś… coś sprawia, że czuję, że muszę się dowiedzieć o nim jak najwięcej. Muszę tu zostać. Chcę sama poznać odpowiedzi. A jeśli jest niewinny, tylko ja zostanę za to ukarana.

– Tak, moja moc od zawsze tak robiła, ale niewiele osób to dostrzega – mówię więc niechętnie, wracając na miejsce. – Te małe błyskawice pojawiają się na ułamki sekund. Trzeba się bardzo uważnie przyglądać, żeby je zobaczyć.

Uśmiecha się, jakby usatysfakcjonowany.

– To niesamowite.

Ignoruję dziwne potknięcie serca.

– Jak masz na nazwisko?

Wzdycha.

– Zadaj inne pytanie. To popsuje całą zabawę.

Mrugam.

– Uważasz, że to jest zabawa? – pytam z niedowierzaniem. – Serio sądzisz, że użyłam mocy na wampirze, mimo że to może mnie wiele kosztować, zaciągnęłam go przez całe miasto do wiedźmiego aresztu, a teraz przesłuchuję… dla zabawy? Moi ludzie giną. Widziałeś wczoraj pozbawione krwi ciało kobiety z rozszarpanym gardłem. Nie była pierwsza ani ostatnia. Twoim zdaniem to jest zabawne?

Kipię coraz większą złością, a on kręci głową.

– Nie. Źle to zabrzmiało.

– Cholernie źle. Więc albo będziesz od tej chwili współpracował, albo skończę z tą twoją gierką bardziej ostatecznie i będę miała gdzieś, co powie Caitria albo krwiopijcy.

Mężczyzna wpatruje się we mnie parę długich sekund, spokojny wobec wszystkich tych zarzutów, aż w końcu wzdycha głośno. Nim jednak odpowiada, drzwi pokoju przesłuchań zostają nagle otwarte.

– Carmody, na zewnątrz. Natychmiast – poleca ostro Sevan, ruszając do stołu.

Prostuję się i spoglądam na obrońcę. Jego szerokie ramiona są napięte, szczęki zaciśnięte, a wyraz twarzy wskazuje na to, że jest wściekły. Najwyraźniej przyłapał mnie na działaniu niezgodnym z porozumieniami, za co znajdę się w ogromnych tarapatach, zwłaszcza że nie wyciągnęłam z wampira zupełnie niczego, co mogłoby usprawiedliwić moje zachowanie. Mam tylko podejrzenia, niejasne poszlaki, no i jego słowa, do których się nie przyznał. Te o gasnącym słońcu. Skąd on może w ogóle wiedzieć, co to oznacza dla czarownic?

– Obrońco, ja…

– Natychmiast – warczy Sevan, po czym sięga ku kajdankom. – Proszę o wybaczenie. To nieporozumienie nie miało na celu zerwania ugody ani znieważenia pana. Strażniczka Carmody jest przemęczona i zestresowana ostatnim śledztwem. Mam nadzieję, że ten incydent może zostać puszczony w niepamięć.

Nie ruszam się z miejsca, słuchając jego spokojnego, rzeczowego tonu, gdy zwraca się do wampira. Mówi do niego… mówi do niego tak, jakby tamten był kimś ważnym, a nie przypadkowym krwiopijcą aresztowanym w knajpce. Mrozi mnie myśl, że to ktoś z kręgu króla wampirów, jak wcześniej podejrzewałam. Szpieg, który teraz wykorzysta sytuację przeciwko nam, bo zachowałam się zdecydowanie nieodpowiednio. Tyle że miałam powód. Słaby, ale miałam. No i…

– Kto? – pyta spokojnie wampir, kiedy zostaje uwolniony.

Nie do końca rozumiem, dopóki Sevan nie wyjaśnia:

– Dostałem telefon od pańskiego doradcy, że niestety spóźni się pan na planowane spotkanie z królową, bo został pan aresztowany przez jej siostrę.

Zamieram. Moje serce chyba przestaje bić. Unoszę pełne niedowierzania spojrzenie na wampira, na którego twarzy maluje się irytacja.

– Kto oprócz ciebie wie? – rzuca chłodno.

Jego postawa diametralnie się zmienia. Przestaje być tym rozbawionym, kpiącym i wyluzowanym facetem, który zbywał moje pytania. Prostuje się, przybiera beznamiętną minę, zaczyna bić od niego jakieś zimno, które przeszywa mnie do kości. Razem z tym w głowie pojawia mi się myśl, że o taką zabawę mu chodziło. On bawił się mną i moją niewiedzą. Nigdy nie widziałam na oczy króla wampirów, nikt z nas go nie widział. Nasi szpiedzy nie zdołali ustalić, jak wygląda mimo kilku miesięcy prób. Krążą pogłoski, że ma przy sobie czarownicę z talentem maskowania, która zawsze zakrywa rysy jego twarzy. Nigdy jednak nie przypuszczałabym…

Ja pierdolę.

Nie zostanę ukarana. Caitria po prostu skróci mnie o głowę.

– Nikt. Doradca bardzo jasno określił, że to informacja wyłącznie dla mnie, żebym mógł zareagować. – Odwraca się do mnie. – Carmody. Dałem ci przed chwilą rozkaz.

– Ja… Tak, obrońco.

Podnoszę się, rzucam ostatnie spojrzenie pieprzonemu Wardowi, który je odwzajemnia, a potem ruszam do drzwi, póki nie słyszę:

– Ward. Mam na nazwisko Ward, czarownico.

Teraz to się pierdol.

Nie mówię tego oczywiście na głos, jedynie odwracam się do niego, próbując zachować spokój, nawet jeśli w jego oczach pojawia się przebłysk rozbawienia, jakby dokładnie zdawał sobie sprawę z tego, co właśnie pomyślałam.

– Dlaczego nie powiedziałeś mi od razu?

– Nie rozmawiałabyś ze mną, gdybyś wiedziała – odpiera.

Parskam.

– Och, czyli my rozmawialiśmy? Dobrze wiedzieć. Bo…

– Carmody – wtrąca ostro Sevan. – Nie będę powtarzał trzeci raz. Idź do swojego biura. Porozmawiamy po spotkaniu. Na które odeskortuję pana osobiście, panie Ward.

Zaciskam zęby.

– Świetnie. Powodzenia. Ale on bardzo dobrze wie, że nasze czarownice giną i jak to wygląda. Był na ostatnim miejscu zbrodni. Caitria nie powie mu niczego, z czego już by sobie nie zdawał sprawy – oznajmiam pod pełnym nagany wzrokiem Sevana. – Gdyby wiedział coś więcej albo chciał zaproponować pomoc, zrobiłby to dawno temu.

– Carmo…

– Jak miałem to zrobić, gdy twoja siostra ignorowała moje telefony? – pyta spokojnie Ward.

– Wystarczyło zrobić to, co zrobiłeś. Wejść mi w drogę. I bardzo dobrze o tym wiesz. – Mijam Sevana, z którego wręcz biją niepokój i niezadowolenie, po czym opieram się o stół i nachylam do wampira. – Nie zapomnę ci tej głupiej gierki, Ward. Niezależnie od tego, kim jesteś. A jeśli spróbujesz zagrozić mojej siostrze, dowiesz się, że nie jestem paralizatorkiem. – Dbam o to, by w moich oczach dostrzegł objaw mocy, o którym wcześniej mówił, tyle że o wiele potężniejszy. – Potrafię spopielić wrogów mojej królowej w ułamku sekundy, jeśli tylko skinie głową. I robię to bardzo chętnie.

Kącik jego ust wędruje delikatnie w górę.

– Nie wątpię. – Podnosi się tak szybko, że ledwo rejestruję ten ruch, a już stoi naprzeciwko mnie, w takiej samej pozycji, z rękami wspartymi o blat, wargami tuż przy moich i wbitym we mnie wzrokiem. – I dlatego dobrze, że nie jestem wrogiem twojej siostry, a tym bardziej twoim. – Jego oddech owiewa moją skórę. – Więc ty też nie bądź moim wrogiem. Potrzebujesz mnie, nawet jeśli jeszcze o tym nie wiesz i nigdy tego nie przyznasz, Aislinn.

Następnie odsuwa się tak samo szybko, jak do mnie przybliżył, i nim się orientuję, jest już przy moim boku.

– Do zobaczenia niedługo, czarownico – szepcze mi do ucha.

Drżę mocno, jakby ta obietnica była przyjemna, a przecież powinnam uznać ją właściwie za groźbę. Nie zdążam jednak odpowiedzieć, bo wampir już zwraca się do Sevana:

– Nie każmy twojej królowej dłużej czekać, to nieuprzejme. Ruszajmy.

Zostawiają mnie bez słowa, a ja opadam na krzesło, próbując uspokoić myśli i bijące o wiele za nerwowo serce. Nie mam pojęcia, o co chodzi temu krwiopijcy, ale nie dam się wciągnąć w jego kolejną gierkę.

Pieprzony Ward.

Renan Ward. Jego imię też nigdy nie padło, zawsze wszyscy powtarzali tylko nazwisko. Z czcią i strachem po tym, jak pojawił się w mieście i zaprowadził wśród wampirów nowe porządki. Mówiono, że jest potężny, ma kilkaset lat i rozdarł kiedyś gołymi rękami wilkołaka na pół. Wiadomo, że to jedynie plotki, a mimo to…

Ktoś taki jak on nie dałby się po prostu obezwładnić w knajpce. Nie z tą dawką mocy, której użyłam. Nie z tymi kajdankami, jakie mu założyłam. Te były na zwykłe wampiry i czarownice. Nie wystarczyłyby, żeby powstrzymać kogoś takiego jak Caitria. Cholera, mnie by nie powstrzymały. A króla wampirów? Nie mógł być tak słaby, by na niego działały. Co oznaczało jedno – udawał. To dlatego śmiał się, gdy pytałam, czy wyrządziłam mu krzywdę. To dlatego nazywał mnie paralizatorkiem. Zrobił ze mnie idiotkę i serio dobrze się bawił, a teraz… w jaki sposób wykorzysta to przeciwko mnie? Bo że to zrobi, nie mam wątpliwości. Ale jeśli spróbuje zaszkodzić w ten sposób mojej siostrze lub jej ludziom…

To ja rozerwę go na pół i to nie będą plotki.

*

Nie zostaję wywalona ani ukarana za to, co zrobiłam, tylko dlatego, że Sevan osobiście eskortuje Warda do pałacu. Dopiero wtedy właściwie dociera do mnie, że on serio był dziś umówiony z moją siostrą na pokojowe rozmowy, które moje działania mogły całkowicie przekreślić. Nie zdawałam sobie sprawy, kim jest ten wampir, ale tak czy siak naruszyłam dzisiaj wiele przepisów. Coś takiego nie uszłoby płazem w przypadku podrzędnego krwiopijcy, a ich władcy?

Będę mieć szczęście, jeśli nie zostanę zabita lub wygnana.

– Carmody?

Unoszę głowę i spoglądam na wchodzącego do mojego gabinetu Caspiana, który przystaje po dwóch krokach. Krzywi się mocno, a wtedy uświadamiam sobie, że zapewne jako empata mógł odczuć moje gniew, strach, zażenowanie i irytację ze swojego biura.

– Wybacz. Już przestaję. – Skupiam się na postawieniu tarczy magicznej, która osłania nie tylko umysł, jak mentalna, ale mnie całą. – Nie chciałam.

– Co się stało?

Aresztowałam króla wampirów i prawdopodobnie niedługo zginę.

– Szczerze, Cas? Chuj wie.

Przyjaciel parska pod nosem.

– Aż tak dobrze? Słyszałem, że przywiozłaś dziś kogoś na przesłuchanie? To przez to?

Przytakuję.

– Żebyś wiedział.

– Nie udało ci się nic wyciągnąć czy gość był niewinny?

Przesuwam dłonią po twarzy.

– Wiesz co? Znów chuj wie – odpowiadam, po czym podnoszę się i łapię swoją kurtkę. – Ale to wszystko przez niego. Pojawił się na miejscu zbrodni, znał moje imię, urządził sobie zabawę i nawiązał do zaćmienia. Co miałam zrobić? Sądzić, że to przypadek? To nie był przypadek. – Nakręcam się w drodze do wyjścia, mówiąc bardziej do siebie, niż do niego. – On coś wie. I coś ukrywa. A ja dowiem się co.

– Czekaj, Ais, co ty…

Nie słucham, tylko niemal wybiegam na korytarz, mijam drzwi do podziemnego archiwum i parę pokoi, aż w końcu wydostaję się z posterunku. Docieram do swojego samochodu w szybkim tempie, a później odpalam silnik i ruszam w stronę pałacu mojej siostry, ignorując kolejny dziś rozkaz Sevana. Kazał mi zostać na miejscu, ale jak mogę usiedzieć, gdy nie wiem, czy ten krwiopijca właśnie nie próbuje jakoś mi zaszkodzić albo wykorzystać tego, co się działo, przeciwko Cait? Muszę coś zrobić. Muszę…

Nie kończę tej myśli. Rozdzwania się mój telefon, a kiedy na ekranie dostrzegam imię brata, już wiem, że coś poszło zdecydowanie nie tak.

– Ivor? – odbieram.

– Potrzebujemy cię w pałacu, Ais. Gdzie jesteś? Możesz…

– Daj mi dziesięć minut – odpowiadam. – Co się dzieje? Czy ten wampir zrobił coś Cait? Groził jej? Nadal jest w pałacu?

– Caitrii nic nie jest, Ward nic nie zrobił. Po prostu… pojawiły się pewne… sprawy, które musimy omówić w trójkę.

– Jakie sprawy?

– Dowiesz się na miejscu. I Ais?

– Tak?

– Wampir razem z paroma swoimi ludźmi będzie naszym gościem przez najbliższe dni. Jeśli na nich wpadniesz, nie urządź rozróby, dobra?

Zaciskam palce na kierownicy. Robi się coraz gorzej.

– Niczego nie obiecuję, Ivor.

ROZDZIAŁ 4

W pałacu jest o wiele więcej strażników. To dociera do mnie jako pierwsze, kiedy zostaję zatrzymana najpierw przed wjazdem na ulicę, potem na parking za budynkiem, a później jeszcze przed tylnym wejściem, z którego korzystamy tylko ja, Cait, Ivor i Sevan. Moja siostra przed spotkaniem z Wardem wezwała na miejsce dodatkowe patrole, żeby wizyta przebiegła bez problemów, a teraz podejrzewam, że strażnicy zabawią tu dłużej, skoro wampir ma zostać na parę dni. Gdyby nie to, że ja z moją siódemką pracujemy nad sprawami zamordowanych, zapewne też dostalibyśmy dyżury.

Po kolejnym wylegitymowaniu i sprawdzeniu mojej aury magicznej w celu upewnienia się, że ja to ja, a nie ktoś wyglądający jak ja, wchodzę wreszcie do rezydencji. Tutaj pierwszym, co rzuca mi się w oczy, czy może raczej w uszy, jest nienaturalny spokój. Parter pałacu zawsze tętni życiem. Przewija się tędy tyle wiedźm załatwiających różne sprawy, że czasem nie da się przecisnąć przez obszerne lobby. Dlatego Cait zrobiła dodatkowe wejście dostępne tylko dla naszej rodziny i obrońcy. To też nasza droga ewakuacji, gdyby cokolwiek się działo. A mimo że ten niewielki korytarz pozostaje na uboczu, zawsze słychać także tutaj, co dzieje się w głównym holu. Cóż, nie dziś. Chyba wampiry wypłoszyły większość osób. A może Caitria rozkazała trzymać się na razie z daleka, jeśli nie ma się nic pilnego do załatwienia?

Zamierzam za chwilę się tego dowiedzieć, dlatego wspinam się na drugie piętro, ignorując czekającą na dole windę. Potrzebuję nieco ruchu, by opanować zdenerwowanie, które ogarnia mnie na myśl, że te sprawy, o których wspomniał Ivor, to pewnie moja wina. To znaczy Warda, ale zrzucą to na mnie, skoro dałam się sprowokować, użyłam mocy i tak dalej.

Zaciskam zęby i próbuję w myślach ułożyć spokojną odpowiedź na wszystkie zarzuty. Miałam powody. Gdy powiem Cait o tym, co usłyszałam w barze od wampira, też na pewno postanowi być przy nim ostrożniejsza. Co prawda nie musiałam mu potem grozić, jednak to była reakcja obronna. Właśnie to powiem siostrze.

Może mnie nie zabije.

Z tym optymistycznym nastawieniem docieram na drugie piętro i chcę skierować się w prawo, do skrzydła Caitrii, tyle że przystaję tuż po postawieniu jednego kroku w korytarzu, ponieważ wyczuwam coś dziwnego, jakiś ślad energii w powietrzu. Prowadzi w przeciwną stronę, prosto do mojego apartamentu, z którego korzystam tylko wtedy, kiedy mam patrol w pałacu i nie chce mi się wracać do domu albo kiedy spędzam wieczór z rodzeństwem. To już dawno się nie zdarzyło. Mimo to mieszkanie jest moje. Cait po przejęciu władzy wyremontowała pałac tak, by dla naszej trójki zawsze było tu schronienie.

Teraz czuję, że coś przyciąga mnie stamtąd, dlatego najpierw ruszam do apartamentu. Sprawdzę tylko, co się dzieje, a później dołączę do Ivora i Caitrii. Kazali przyjść od razu do jej mieszkania, ale to będzie jedynie chwilowy przystanek. Z zewnątrz przecież nie usłyszę, czy coś się tam dzieje, bo wnętrza są magicznie wyciszone. Po prostu zajrzę i…

– …nie najlepszy pomysł – dobiega mnie jakiś głos, kiedy otwieram drzwi.

Potem zatrzymuję się w progu, napotykając spojrzenia dwóch mężczyzn stojących w środku. Dopiero na widok brązowych, skupionych na mnie oczu Warda dociera do mnie, co mógł mieć na myśli Ivor, gdy powiedział, że wampir zostanie u nas na kilka dni i mam nie urządzać rozróby. Oddali mu mój apartament. No oczywiście. Planują mieszkać na tym samym piętrze co ten przeklęty krwiopijca, zamiast zaproponować mu jeden z pokoi gościnnych niżej?

– Nie przeszkadzajcie sobie – rzucam. – Mój błąd. Sądziłam, że ja tu mieszkam.

– Masz dom w mieście – odpowiada Ward, na co nie ruszam się z miejsca, choć chciałam się wycofać. Jest zdecydowanie zbyt dobrze poinformowany. – Ale jeśli potrzebujesz skorzystać też z tego mieszkania, nie będę miał nic przeciwko. Zmieścimy się tu.

Jego doradca, jak się domyślam po tych kręconych blond włosach, Gregor, odchrząkuje. Przynajmniej jego jestem w stanie rozpoznać, bo parę razy widziałam go w mieście, poza tym na jego temat nieco wiemy. To Ward jest pieprzoną zagadką.

– Oczywiście jego wysokość miał na myśli to, że dostał pozwolenie na korzystanie z tego apartamentu na czas naszego pobytu tutaj – wyjaśnia, potwierdzając to, czego się domyśliłam. – Niech nam pani wybaczy, panno Carmody. Sądziliśmy, że została pani o tym poinformowana.

Dyplomata, co?

Okay, ja też dam radę. Nie pokażę więcej, jak strasznie wściekła jestem na tego wampira za gierkę, którą urządził, i za to, że zrobił ze mnie idiotkę. Nie mogę tak pozwalać emocjom przejmować nad sobą kontroli. Będę obrończynią Caitrii. Muszę się opanować i nie grozić więcej jej wrogom.

– Nie, to ja przepraszam, panie Cochrane. Powinnam była się domyślić, że to jedyne miejsce, gdzie moja królowa może zapewnić gościowi najlepszą ochronę. Proszę, czujcie się tu jak u siebie. – Uśmiecham się, a na jego twarzy pojawia się zaskoczenie, wręcz szok. Najwyraźniej w plotkach o mnie nie ma informacji o tym, że potrafię się zachowywać jak na księżniczkę przystało. – Gdybyście czegokolwiek potrzebowali, personel będzie do waszej dyspozycji. Miłego wieczoru.

Chcę się wycofać, jednak zatrzymuje mnie pytanie Warda:

– Nie rozmawiałaś jeszcze z Caitrią, prawda?

Pobrzmiewa w nim ciekawość, nuta kpiny i coś… coś, czego nie jestem w stanie określić.

– Właśnie do niej idę.

Wampir kiwa głową, jakbym potwierdziła to, czego się domyślał.

– Zajrzałaś tu, bo potrzebujesz coś zabrać?

Zajrzałam tu, bo wyczułam, że coś jest nie tak. Powinnam była wiedzieć, że chodzi o ciebie.

– Och, nie. – Po co tu niby zajrzałam? – Po prostu chciałam skorzystać z toalety. No wiesz, niektórzy z nas mają sprawne nerki. Ale nie przejmujcie się, Caitria też ma łazienkę, więc sobie poradzę. – Dopiero po chwili dociera do mnie w pełni sens jego słów. – Czekaj, a są tu jakieś moje rzeczy? Służba chyba powinna była je zabrać, zanim zaproponowano ci to mieszkanie.

Ward otwiera usta, jednak to Gregor odpowiada:

– Wszystko wydarzyło się dość niespodziewanie i przyszliśmy tu od razu po spotkaniu, więc jeszcze nie zdążyli. Ale proszę się nie przejmować, panno Carmody. Ktoś na pewno się tym dziś zajmie.

Kiwam głową, przypominając sobie o ubraniach, które ostatnio po prostu zostawiłam na fotelu. O moich kosmetykach w łazience. Książce, której nie zabrałam z szafki nocnej. Przynajmniej naczynia zawsze zmywam na bieżąco, bo nie lubię mieć bałaganu w kuchni, a nie cierpię też, gdy obcy kręcą się po moich pokojach, więc zabraniam sprzątaczkom tu cokolwiek ruszać. Sprzątanie mnie czasem uspokaja.

– Świetnie. W takim razie nie przeszkadzam dłużej. Mam nadzieję, że będzie tu panu wygodnie, panie Ward.

Posyłam im kolejny uśmiech, a wtedy król wampirów stwierdza niespodziewanie:

– Wszystko tutaj pachnie tobą, Aislinn.

Marszczę brwi. Wszystko… No tak. Wampiry i ich nienaturalnie czuły węch. Nie jest tak dobry jak u wilkołaków, ale wciąż lepszy niż czarownic. Potrafią wywęszyć naprawdę wszystko, a że mieszkałam tu parę lat i ciągle czasem wpadam, pewnie zostawiłam nieco swojego zapachu.

– Wybacz – rzucam lekko. – Gdybym wiedziała, że moja siostra odda ci to mieszkanie do dyspozycji, zarządziłabym gruntowne sprzątanie, żeby ci to nie przeszkadzało, ale…

– Przeszkadzało? – przerywa.

– Skoro o tym mówisz, widocznie ci to przeszkadza, bo dawno nikt tutaj nie robił prawdziwych porządków, więc…

Pojawia się przede mną tak szybko, że nie zdążam mrugnąć.

– Nie są potrzebne.

Zadzieram podbródek, by spojrzeć mu w oczy. Denerwuje mnie jego szybkość. I to, jak na mnie patrzy. Pewnie jest zadowolony z tego, jak głupio mnie oszukał, w dodatku… w dodatku coś kombinuje. W końcu pytał, czy rozmawiałam już z Cait. Naskarżył na mnie?

– Więc po co to powiedziałeś?

– Bo mówiłaś, że masz nadzieję, że będzie mi tu wygodnie. – Unosi kącik ust. – Będzie.

Nie mam pojęcia, o co mu chodzi, więc wymuszam kolejny uprzejmy uśmiech, choć najchętniej wyciągnęłabym dłoń i posłała tego dupka znowu na kolana. Tym razem na o wiele dłużej. Swoją drogą czemu pozwolił to sobie zrobić w barze? Dlaczego mnie nie powstrzymał? Powinien być w stanie. Jest szybszy, silniejszy.

– Super. A teraz…

Nim kończę, mężczyzna unosi dłoń, a ja milknę w pół słowa, bo robi to powoli, jakby chciał, żebym dokładnie widziała, że kieruje ją do mojej twarzy. W jego oczach dostrzegam, co zamierza zrobić, i zamieram na parę sekund, ponieważ kompletnie mnie tym zaskakuje. Coś nie pozwala mi się ruszyć z miejsca, jak gdybym naprawdę chciała poczuć jego dotyk, choć przecież myślę tylko o tym, by spopielić go na wiór.

– Renan – warczy nagle Gregor. – Panna Carmody się spieszy.

Ward otrząsa się wtedy, jego spojrzenie się wyostrza, a ja robię krok do tyłu. Nie wiem, co się przed chwilą wydarzyło, ale zupełnie mi się to nie podoba. Czy wampiry mogą rzucać jakiś urok na swoje ofiary? Hipnotyzować je, by nie uciekały? To by wyjaśniało bardzo wiele rzeczy. Muszę się dowiedzieć, czy to możliwe.

– Tak – mówi cicho Ward. – Masz rację. Nie będę jej zatrzymywał. – Odsuwa się dalej. – Do zobaczenia później, Aislinn.

Wydaje mi się, czy rzuca to z jakąś rezygnacją, napięciem? Nie wiem. Nie roztrząsam tego jednak, tylko kiwam głową, po czym odwracam się i ruszam do apartamentu Caitrii. Czuję na sobie ciągle spojrzenie wampira, ale nie spoglądam na niego ponownie. Zamykam za sobą drzwi i dopiero wtedy zerkam przez wizjer. Ward nadal stoi w progu i patrzy w tym kierunku, a moje serce bije nieco za szybko, co pewnie słyszał, nim dostałam się do mieszkania, które także jest magicznie wyciszone.

Co się ze mną dzieje?

– Aislinn! – woła Caitria. – Nareszcie. Mówiłaś, że będziesz za dziesięć minut. Nic się nie działo po drodze?

Słyszę ją z salonu, więc właśnie tam ruszam, uspokajając się. Hipnoza. Muszę się dowiedzieć, czy wampiry mogą ją stosować i jak się przed tym bronić. Tymczasem po prostu docieram do jasnego pomieszczenia, w którym Ivor siedzi w fotelu ze szklanką whiskey w dłoni, a Caitria opiera się kawałek dalej o komodę, również popijając alkohol.

– Okaaay, pijecie o tej godzinie w środku tygodnia, czyli coś poszło bardzo nie tak – rzucam niepewnie, badając grunt. Ile powiedział im wampir, a ile Sevan? – I gdzie obrońca?

– Zajmuje się ogarnianiem planu ochrony na najbliższe dni – odpowiada siostra. – Oddałam Wardowi twój apartament na jakiś czas, bo nasze rozmowy będą trwały dłużej, niż zakładałam, przez to, co usłyszałam. Przepraszam. W razie potrzeby możesz spać u mnie lub u Ivora, dobrze?

Nie próbuję protestować. Przecież to logiczne, że skoro ona i Iv tu mieszkają, oddali wampirowi apartament, który jest rzadko używany.

– A co takiego usłyszałaś? – pytam, zajmując miejsce w fotelu naprzeciwko brata.

Cait chyba dziwi mój brak oporu, jednak odchrząkuje i zaczyna:

– Wampiry też mają po swojej stronie kilka ofiar. Nie z rozszarpanymi gardłami, a po prostu zakołkowane, i jeszcze paru zaginionych. W dodatku one też są zaniepokojone tym, co dzieje się u wilkołaków. Najwidoczniej nie tylko nasze reakcje testują, ale ich także. A że wataha jest liczniejsza niż my czy wampiry, mogą stanowić poważne zagrożenie.

Dobra, jak na razie nic o aresztowaniu Warda. Nie jest źle.

– No i co dalej? Chcą z nami współpracować?

Siostra upija łyk alkoholu ze szklanki, więc pałeczkę przejmuje Ivor.

– Chcą zawiązać z nami sojusz.

Unoszę brwi, przypominając sobie słowa Warda o tym, że nie jest naszym wrogiem i że będę go potrzebować. A jeśli…

– Dlaczego? – rzucam bez ogródek. – Podejrzewam, że kryje się za tym coś więcej.

Brat zaciska wargi.

– Oczywiście, że się kryje. Ward jest nowy w mieście – zaczyna. – Nie mamy o nim wielu informacji. Pojawił się kilka miesięcy temu, wpasował w grupy przeciwne poprzedniemu królowi wampirów. Szybko awansował w ich hierarchii, aż przeprowadził ten atak i przejął władzę, ale teraz…

– On też potrzebuje nas do utrzymania jej i zdaje sobie z tego sprawę – kończy Cait. – Jest nowy, różni wrogowie będą go testować, w dodatku giną jego ludzie, więc wampiry mogą zacząć się buntować z obawy, że nie potrafi ich ochronić.

– Sojusz wzmocniłby jego pozycję, bo poprzedniemu królowi nigdy nie udało się z nami dogadać – dodaje Ivor.

Caitria kiwa głową, a ja przysłuchuję się temu w milczeniu. To wszystko ma sens. Tyle że chyba dąży do czegoś, co mi się nie spodoba.

– Gdybyśmy się sprzymierzyli, wilkołaki zaczęłyby się nas obawiać – kontynuuje cicho brat. – Nie musielibyśmy się przez jakiś czas bać jakiegokolwiek ruchu z ich strony. A sojusz z wampirami wydaje się teoretycznie mniej ryzykowny, jeśli wziąć pod uwagę, jak wybuchowe są wilkołaki.

– Wampiry też – wtrącam w końcu. – Muszę wam przypominać, że ostatnio znajdujemy ciała czarownic wysuszone z krwi? Kiedy ten cały Ward się pojawił? Bo to dziwny…

– Około sześciu miesięcy temu – odpiera Ivor.

– No właśnie. A ciała znajdujemy od czterech. Mam mówić dalej?

Caitria wpatruje się we mnie uważnie.

– Nie mamy dowodów na to, że to on lub ktokolwiek z jego ludzi.

– Pojawił się na ostatnim miejscu przestępstwa! – protestuję. – To dziwne, Caitria. Skoro jest królem, nie powinien poruszać się bez obstawy, a on po prostu wszedł na nasz teren, bez informowania o tym. Wiem, że nikt nie ma pojęcia, jak wygląda, no ale…

– A skąd ty wiesz? – przerywa nagle siostra.

Spinam się. Sevan jej nie poinformował?

– Ja… – Odchrząkuję.

– Co zrobiłaś? – odzywa się Ivor. – Coś mu powiedziałaś?

Marszczę brwi na ich nerwowy ton.

– Kazałam mu się wynosić z naszej ziemi. Wtedy nie wiedziałam, kim jest, okay? Poprzedni król w końcu obnosił się ze swoją koroną, a on przyszedł po prostu zwyczajnie ubrany, bez ochroniarzy i…

– Powiedziałaś mu coś prowokującego? – drąży Caitria.

Ivor parska.

– Przecież to Aislinn. Oczywiście, że tak. Bogini, dobrze, że on chce sojuszu, a nie wojny.

Posyłam bratu ciężkie spojrzenie.

– Niczego takiego mu nie powiedziałam. – Cóż, nie wczoraj. Dzisiaj to co innego. – Po prostu kazałam nie przeszkadzać w śledztwie. Nie wiedziałam, kim jest. W każdym razie to dziwne, że pojawił się akurat tam.

Siostra milczy długą chwilę, po czym patrzy na Ivora.

– Musimy dowiedzieć się o nim wszystkiego. Gdzie wcześniej mieszkał, kiedy został przemieniony, dlaczego się teraz pojawił. I czy potrafi się kontrolować. Musimy wykluczyć, że może stać za atakami, jeśli mamy nawiązać z nim tak ścisły sojusz.

– To wampir, pewnie, że nie potrafi – prycham. Potem tężeję, gdy przetwarzam w pełni jej słowa. – Chwila. „Tak ścisły sojusz”? Jak konkretnie niby miałby wyglądać ten sojusz? Co on ci zaproponował?

Caitria wzdycha, przesuwając dłonią po twarzy.

– Wiesz, jak zawiera się prawdziwie ścisłe sojusze, Ais – rzuca Ivor.

Zaciskam zęby. Wiem. Może nie żyjemy w średniowieczu, ale odkąd nadprzyrodzeni wyszli z ukrycia w dwudziestym wieku, musieli robić wszystko, by wywalczyć sobie swoje pozycje i prawa. Po wielu konfliktach zawarto pakt – wedle niego miasta, w których większość stanowiły osoby niemagiczne, pozostały pod kontrolą rządów swoich krajów, natomiast inne uznano za niezależne miasta-państwa, w obrębie których istnieje inna hierarchia. W Richmond władzę mają czarownice, wampiry i wilkołaki. W innych częściach świata czasem jedna z tych grup dominuje, czasem dwie, a czasem żyją mniej więcej w pokoju. Tyle że przez to, że niektórzy ludzie bywają do nas uprzedzeni i próbują nas tępić, w dodatku sami sobie nieraz szkodzimy, musimy dbać o to, by pozostać silni. A to ułatwiają sojusze, które między rasami lub nawet w obrębie tej samej rasy najczęściej zawiązuje się poprzez małżeństwo.

W naszych obrzędach to nie tylko papier. To przysięga, która naprawdę łączy dwie osoby aż do śmierci. A że Cait jest królową, od dawna wiedziała, że kiedyś może przyjść moment, w którym będzie musiała w ten sposób poświęcić się dla naszych ludzi. Tyle że to miał być czarownik, ktoś o podobnym poziomie mocy, z kim będzie mogła się nią podzielić i… i… Na pewno nie wampir.

Nie Ward.

– Nie myślisz o tym chyba na poważnie? Cait? – pytam z niedowierzaniem.

Odkłada szklankę i spogląda na mnie z powagą.