Poród naturalny - Ina May Gaskin - ebook

Poród naturalny ebook

Ina May Gaskin

0,0
59,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Nowe, odświeżone wydanie kultowego przewodnika po naturalnych narodzinach.

W tej książce znajdziesz wszystko, czego potrzebujesz, by naturalny poród był dla ciebie najpiękniejszym doświadczeniem.

NOWE WYDANIE

Na podstawie ponadtrzydziestoletniego doświadczenia w pracy położnej Ina May Gaskin, sławna w swoim kraju i nie tylko amerykańska położna, dzieli się dobrodziejstwami i radościami naturalnego porodu, ukazując kobietom, jak ufać odwiecznej mądrości własnego ciała tak, by poród był dla nich cudownym doświadczeniem. Książka opiera się o model położnictwa skoncentrowany na kobiecie, dając kobietom w ciąży zrozumiałą informację na temat wszystkich ważnych połączeń pomiędzy ciałem i umysłem, które pozwalają przebyć poród bez zbędnych medycznych interwencji.

Pełna inspirujących historii porodowych i praktycznych rad, książka Poród naturalny jest bezcennym źródłem wiedzy:

  • o metodach zmniejszania bólu porodowego bez zastosowania leków, w tym o roli masażu i dotyku,
  • o tym, co tak naprawdę dzieje się z matką i dzieckiem podczas porodu,
  • o porodzie orgazmicznym, który jest w pełni przyjemnym doświadczeniem,
  • o tym, czym jest epizjotomia i czy jest rzeczywiście potrzebna,
  • o popularnych metodach wywoływania porodu i o tym, których z nich należy koniecznie unikać,
  • o metodach zmniejszenia do minimum ryzyka interwencji medycznych w czasie porodu,
  • o tym, jak uniknąć krwotoku i depresji po porodzie,
  • o ryzyku, jakie niesie znieczulenie i cięcie cesarskie, i o tym wszystkim, czego lekarz może ci nie powiedzieć,
  • o tym, jak powinna wyglądać współpraca między kobietą a lekarzem i położną,
  • o tym, jak stworzyć najlepsze, wygodne i bezpieczne środowisko dla rodzącej i jej dziecka, nawet w szpitalu,
  • o wielu innych ważnych sprawach.

 

Modlę się gorliwie o to, aby wszystkie spodziewające się dziecka kobiety uważnie przeczytały tę książkę.
Jeśli tak uczynią, przypomną sobie mądrość kobiecego ciała i już nigdy jej nie zapomną.
Dziękuję ci, Ino, z głębi serca za napisanie tego przewodnika wprowadzającego
w zjawisko naturalnego porodu. Ta wiedza może zmienić świat.

dr Christiane Northrup, autorka książki Ciało kobiety, mądrość kobiety

O autorce

Ina May Gaskin jest amerykańską położną i promotorką naturalnego porodu. Zasłynęła na całym świecie książką Duchowe położnictwo (polskie wydanie: Virgo 2011) oraz Porodem naturalnym i Karmieniem piersią (polskie wydanie: CoJaNaTo). Jej książki zostały przetłumaczone na kilkanaście języków i sprzedane na całym świecie w milionach egzemplarzy. W wielu krajach weszły do kanonu kształcenia położnych.

W 1970 roku Ina May Gaskin wraz z mężem Stephenem i 250 innymi młodymi ludźmi założyła społeczność The Farm w Summertown (Tennessee, USA). Stworzyła i kierowała Ośrodkiem Położniczym The Farm, w którym do dziś urodziło się około trzech tysięcy dzieci. W 1994 roku „American Journal of Public Health” opublikował dane statystyczne ośrodka, zwracając uwagę na niski wskaźnik umieralności i zachorowań oraz niski wskaźnik interwencji medycznych.

Wielką zasługą Iny May Gaskin jest skierowanie uwagi świata na naturalne porody. W ciągu ostatnich ponad trzydziestu lat wygłaszała wykłady na konferencjach położniczych i na akademiach medycznych całego świata. W 1997 roku otrzymała nagrody ASPO/Lamaze Irwin Chabon oraz Tennessee Perinatal Association Recognition. W 2002 roku Uniwersytet Yale odznaczył ją honorowym tytułem Visiting Fellow. W 2009 roku wydział medycyny uniwersytetu Thames Valley przyznał jej tytuł doktora honoris causa. W 2011 roku w Sztokholmie została uhonorowana Right Livelihood Award (nagrodą za praktyczne i godne naśladowania rozwiązania najpilniejszych globalnych wyzwań) za rozpowszechnianie naturalnego podejścia do narodzin i opieki nad noworodkiem, którego skuteczność dla dobrostanu matki i dziecka potwierdziły statystyki.

W 1999 roku technika porodowa spopularyzowana i propagowana przez Inę May – której nauczyła się od położnej z kultury Majów z górskich terenów Gwatemali – została oficjalnie uznana przez literaturę położniczą. „Manewr Gaskin” jest pierwszą techniką położniczą nazwaną na cześć kobiety.

Ina May Gaskin zainicjowała światowy ruch Spiritual Midwifery walczący o przywrócenie autonomicznego charakteru zawodowi położnej. Jest współzałożycielką i byłą prezeską Związku Położnych Ameryki Północnej (Midwives Alliance of North America); reprezentuje go na spotkaniach koalicji Inicjatywy Bezpiecznego Macierzyństwa USA. Zapoczątkowała też projekt Kołdra Bezpiecznego Macierzyństwa (Safe Motherhood Quilt), którego celem jest skierowanie uwagi społeczeństwa na problem możliwych do uniknięcia zgonów matek. Jest jedną z twórczyń dokumentu ustanawiającego wspólne stanowisko Koalicji ds. Poprawy Usług Położniczych (Coalition to Improve Maternity Services – CIMS) oraz jej Dziesięciu Kroków Usług Położniczych Przyjaznych Matce.


Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 514

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Spis treści

Podziękowania

Zaproszenie

Część I. Opowieści porodowe

Wstęp do opowieści porodowych

Część II. Podstawy porodu

Wstęp

1. Potężna łączność umysłu i ciała

Nieodpowiednie środowisko może wstrzymać lub cofnąć poród

2. Co się dzieje w trakcie porodu

Hormony regulujące poród

3. Wielka zagadka bólu i przyjemności

Bezbolesny poród

Poród orgazmiczny

Ból porodowy to inny rodzaj bólu

Szacunek dla naszych ciał

4. Prawo Zwieracza

Zwieracze układu wydalniczego i rozrodczego

Cechy zwieraczy

5. Co powinnaś wiedzieć o ciąży i opiece prenatalnej

Dwa modele opieki położniczej

Lekceważona wartość właściwego odżywiania

USG

Biopsja kosmówki

Punkcja owodni

Ocena poziomu alfa-fetoproteiny w surowicy krwi matki

Test przesiewowy w kierunku cukrzycy ciążowej

Badanie przesiewowe na obecność paciorkowca beta (paciorkowiec z grupy B)

Prenatalna immunoglobulina anty-D

Świadomie wyrażona zgoda

6. Rozpoczęcie porodu

Czy już rodzę?

Indukcja porodu

Niepożądane skutki indukowania porodu dla matki

Skutki niepożądane indukowania porodu dla dziecka

Powszechne metody indukcji porodu

Model akuszerski opieki położniczej

Zabiegi, których wolno ci odmówić

7. Poród: poruszaj się swobodnie, pozwól grawitacji wykonać jej zadanie

Środki uśmierzające ból

Leki uspokajające

Leki narkotyczne

Leki przeciwwymiotne

Leki przeciwbólowe wziewne

Znieczulenie zewnątrzoponowe

Znieczulenie ogólne

Znieczulenie rdzeniowe

Wskazówki, dzięki którym zwiększysz szanse na poród w szpitalu bez środków przeciwbólowych

Pozwól działać swojej wewnętrznej małpie

Pokochaj w sobie zwierzę z rzędu naczelnych

Dziecko, które „utknęło” w trakcie parcia

8. Zapomniana moc pochwy i epizjotomia

Epizjotomia: czy rzeczywiście jest niezbędna?

9. Trzeci etap porodu

Odcięcie pępowiny

Poród łożyska

Twój skarb

Uniknij depresji poporodowej

Poporodowa doula

10. Standard opieki położniczej

11. Czego najmniej się spodziewasz, gdy spodziewasz się dziecka

Na ile lekarze są świadomi problemu związanego ze wskaźnikiem umieralności matek w Stanach Zjednoczonych?

Ryzyko związane z technologią i panującymi w położnictwie modami

Nowa metoda zszywania macicy po cesarskim cięciu

Cesarskie cięcie na życzenie: kulisy

12. Poród siłami natury po przebytym cesarskim cięciu

Zmiany zasad dotyczących VBAC

Napędzana przez media polityka położnicza

VBAC w Ośrodku Położniczym The Farm

Maksymalizowanie szansy na VBAC

13. Wybór opiekunki lub opiekuna porodowego

Wywiad z opiekunem

14. Wizja położnictwa i macierzyństwa w XXI wieku

Słowniczek

Załącznik A

Załącznik B

Opieka oparta na dowodach naukowych

Załącznik C

Inicjatywa Porodów Przyjaznych Matce

Załącznik D

Inicjatywy Bezpieczne Macierzyństwo – USA

Źródła

Organizacje położnicze

Szkoły rodzenia, doule i organizacje obywatelskie

Czasopisma

Książki

Filmy

O autorce

Landmarks

Cover

Ina May Gaskin

Poród naturalny

Tłumaczenie: Katarzyna Emilia Bogdan

Tytuł oryginału: INA MAY’S GUIDE TO CHILDBIRTH

Original edition copyright © 2003 by Ina May Gaskin. All rights reserved.

This translation published by arrangement with Bantam Books, a division of Random House, Inc., New York, New York

Copyright© 2021 for Polish edition by CoJaNaTo Blanka Łyszkowska

Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody CoJaNaTo Blanka Łyszkowska.

Tłumaczenie: Katarzyna Emilia Bogdan

Redakcja: Zofia Bryndza-Boć

Korekta: Blanka Łyszkowska, Magdalena Stonawska

Projekt okładki: Małgorzata Majer

Zdjęcie: Daria Dróżdż

Skład: Raster Studio

ISBN: 978-83-63860-63-9

CoJaNaTo Blanka Łyszkowska

ul. Pustelnicka 48/4

04-138 Warszawa

e-mail: [email protected]

tel: +48 728 898 892

www.cojanato.pl

Wydanie II

Nie ma nic ważniejszego od sposobu, w jaki przychodzimy na świat. Zbyt długo zapominaliśmy o tym prostym fakcie. Poród naturalnyIny May Gaskin, a także jej poprzednia książka, Duchowe położnictwo1, jest wszystkim, czego potrzebujemy, by na nowo włączyć się w umacniające piękno porodu, które jest zachwycającym, kobiecym darem zaludniania Ziemi. Niewiele książek ma potencjał ulepszania życia każdego, kto rodzi się na tej planecie. Ta ma taki potencjał.

Alice Walker, autorka Koloru purpury

Ina May Gaskin jest nie tylko najsłynniejszą położną w Stanach Zjednoczonych, ale jest w istocie najsławniejszą położną na świecie! Ta książka pokaże ci, dlaczego tak jest. Ina May uczyła się położnictwa w sposób najbardziej bezpośredni z możliwych – przyjmując porody. Dzięki historiom, jakie opowiada w swojej zajmującej książce, kobiety mogą doświadczyć jej procesu poznawania. Podobnie jak Ina May, jej czytelniczki poznają siebie, swoje ciała i umiejętności porodowe. Ina przeprowadzi je przez labirynt nowych technologii położniczych, ukazując drogę ku mądrym decyzjom i w pełni świadomym wyborom.

Robbie Davis-Floyd, autor Birth as an American Rite of Passage

Kobietomi lekarzom, którzy pomogli mi stać się położną.

Podziękowania

Chcę podziękować mojemu mężowi Stephenowi Gaskinowi za jego niewyczerpaną chęć niesienia mi pomocy w trakcie długiego procesu powstawania tej książki. Nie będzie przesadą, gdy napiszę, że nie mogłabym ukończyć tego projektu bez niego. Ogromne wyrazy wdzięczności dla mojej agentki Stephany Evans, Pameli Hunt, Carol Nelson, Debry Flowers, Joanny Santana, Sharon Wells, Pameli Maurath, dr Johna O. Williamsa Jr., dr Wendy Savage, dr A. Marka Duranda, Alana Grafa, dr Annie Meenan, dr Josepha Brunera, Marsdena Wagnera, Kennetha Johnsona, Davida Frohmana, Leigh Kahan, Robbiego Davisa-Floyda, Elise Harvey, Leslie Hunt, Dany Gaskin Wenig, Claudii Oblasser, Angeliki Rodler, Michaela Stohrera, Vereny Schmidt, Betty Anne Daviss oraz Kena Starratta. Chciałabym także podziękować moim redaktorkom Robin Michaelson oraz Beth Rashbaum, a także ich asystentce Stacie Fine.

Zaproszenie

Bez względu na powód, dla którego sięgnęłaś po tę książkę, gratuluję ci ciekawości i pragnienia poznania ważnej pracy, jaką jest rodzenie dzieci. Jeśli jesteś w ciąży, to przede wszystkim z myślą o tobie ją pisałam.

PotraktujPoród naturalny jako zaproszenie do poznania prawdziwych umiejętności kobiecego ciała, które manifestują się w trakcie porodu. Nie mówię o przekazywaniu obecnej wiedzy medycznej przetłumaczonej z języka technicznego na potoczny. Księgarnie są pełne takich pozycji. Pisząc „prawdziwe umiejętności kobiecego ciała”, mam na myśli umiejętności zwykłych, rzeczywistych kobiet, bez względu na to, czy zostały one rozpoznane przez autorytety medyczne. Dla mnie najbardziej godna zaufania wiedza na temat kobiecych ciał łączy w sobie najlepsze z tego, cow ciągu ostatniego wieku lub dwóch miała do zaoferowania nauka medyczna, z tym, czego kobiety od zawsze dowiadywały się o sobie, zanim poród przeniósł się do szpitali. Celem tej książki jest ukierunkowanie cię na najlepsze dostępne obecnie informacje dotyczące prawdziwych zdolności kobiety w trakcie porodu i pokazanie, jak można je połączyć z najbardziej skuteczną, współczesną technologią z zakresu położnictwa. Chciałabym cię zachęcić i poinformować.

Od ponad trzydziestu lat jestem położną środowiskową. Mieszkam w amerykańskiej wsi, gdzie kobiety i dziewczynki odczuwają niewielki lub żaden lęk przed porodem. Wraz z moimi koleżankami przyjęłyśmy ponad 2200 porodów; większość dzieci urodziła się w domu rodziców lub w naszym ośrodku porodowym. Pracując w ten sposób, miałam okazję nauczyć się o kobietach tego, czego zwykle nie zauważa świat edukacji medycznej. Trudno orzec, czy kobiety z naszej wsi odczuwają mniej lęku w związku z porodem, gdyż wiedzą, że nasze umiejętności wykraczają poza medyczne zrozumienie, czy też nasze umiejętności są większe, kiedy jesteśmy spokojne. Tak naprawdę obie hipotezy są prawdziwe.

Wieś nazywa się The Farm i znajduje się w południowej części stanu Tennessee, w pobliżu Summertown. Wrazz moim mężem oraz kilkuset osobami założyliśmy ją w 1971 roku. Wciąż tu mieszkamy i pracujemy. Jedną z wyjątkowych cech naszej społeczności jest fakt, że od początku mężczyźni nie przeszkadzali kobietom w organizowaniu własnego systemu opieki położniczej. Mężczyźni zawsze nas mocno wspierali, oferując pomoc technologiczną, dzięki czemu nasza opieka stała się bardziej dostępna. Nigdy nie mówili, gdzie lub w jaki sposób mają się rodzić nasze dzieci.

Pozwól, że wyjaśnię, co mam na myśli, pisząc o lęku i narodzinachw The Farm. Nie chcę powiedzieć, że kobiety z naszej społeczności nigdy nie doświadczyły niepokoju na myśl o porodzie czy też nie zastanawiały się, czy będą w stanie dokonać tego na pozór niemożliwego czynu. Jestem pewna, że wiele z nas myślało o tym od czasu do czasu. Robią to niemal wszystkie kobiety. W końcu dla większości ludzi, którzy dorastali w cywilizowanych kulturach – zwłaszcza w tych, gdzie większość ludzi jest pozbawiona kontaktu ze zwierzętami – poród nie jest sprawą oczywistą. Gdy takie momenty zwątpienia przytrafiają się kobietom w naszej wsi, znajdują one oparcie w świadomości, że ich najbliższym przyjaciółkom, siostrom i matkom udało się tego dokonać. Dzięki tej wiedzy zaczynają wierzyć, że też mogą to zrobić – bez względu na to, czy były kiedyś świadkami aktu narodzin. Kobiety z The Farm poznały na nowo zachowania, w których kobietyw kulturach cywilizowanych nie są zbyt dobre – takie, które wykraczają pozapowszechne, medyczne zrozumienie kobiecych ciał i porodu.

Moje doświadczenie w zawodzie położnej nauczyło mnie, że kobiece ciała wciąż działają. Oto twoja szansa na poznanie pradawnych systemów wiedzy, które możesz dodać do ogólnego zrozumienia tego, czym jest poród. Bez względu na to, gdzie i w jaki sposób masz zamiar urodzić, to doświadczenie odciśnie ślad na twoich emocjach, umyśle, ciele i duchu na resztę życia.

Kobietyw mojej wsi2 oczekują, że urodzą siłami natury, gdyż w ten sposób rodzą wszystkie, poza jedną lub dwiema na sto. Tak, czasami musimy odwieźć rodzącą do szpitala na cesarskie cięcie czy inny zabieg, ale te interwencje są niezbędne stosunkowo rzadko u kobiet rodzących w The Farm. (Nasz wskaźnik cesarskich cięć do roku 2000 wynosił 1,4%; wskaźnik porodów przy użyciu kleszczy i próżnociągu – 0,05%. W 2001 roku wskaźnik cesarskich cięć w Stanach Zjednoczonych wynosił 24,4%, a wskaźnik porodów zabiegowych około 10%). Kobiety z The Farm wiedzą, że poród może być bolesny, ale wiele z nich wie także, że może być ekstatyczny – nawet orgazmiczny. Ponad wszystko jednak, bez względu na to, czy doświadczają porodu jako czegoś bolesnego, jest on dla kobiet niesamowicie wzmacniającym doświadczeniem.

Czy słyszałaś, żeby ktokolwiek wyrażał się pozytywnie na temat porodu? Jeśli nie, nie jesteś sama. Jednym z najbardziej skrywanych sekretów w kulturze Ameryki Północnej jest fakt, że poród może być ekstatyczny i umacniający. Ekstatyczny poród, jak zobaczysz w wielu opowiedzianych tu historiach porodowych, daje doświadczającej go kobiecie wewnętrzną moc i mądrość. Nawet gdy kobiety z The Farm odczuwają bóle w trakcie porodu, rozumieją, że istnieją sposoby, dzięki którym te doznania stają się znośne, bez paraliżowania zmysłów lekami. Wiedzą, że jeśli mają doświadczyć prawdziwej mądrości i mocy, jaką ma do zaoferowania poród, lepiej mieć aktywne zmysły. W pierwszej części tej książki wysłuchasz głosu kobiet opowiadających swoje historie porodowe. Niektóre są przeżyciami kobiet z pokolenia pionierek, współtworzących kulturę narodzin w naszej wsi; inne – ich córek i synowych, które dorastały w tej kulturze lub pochodzą z niej ich partnerzy. Kilka jest opowiedzianych przez kobiety, które nie urodziły się w domu, ale dorastały w naszej kulturze. Jeszcze inne opowiadają kobiety, które postanowiły włączyć się w naszą kulturę narodzin, rodząc swoje dzieci w naszym ośrodku porodowym. Jeśli jesteś w ciąży albow niedalekiej przyszłości planujesz ciążę, być może zechcesz powracać do tych opowieści, by wzmocnić swojego ducha w trakcie przygotowań do porodu.

Moja pierwsza książka, Duchowe położnictwo, gdy ukazała się w 1975 roku, była jedną z pionierskichw Ameryce Północnej publikacji na temat położnictwa i porodu. Szybko sprzedało się ponad pół miliona egzemplarzy. Książkę przetłumaczono na kilka języków, przedstawiając moją osobę nie tylko pokoleniu kobiet w wieku rozrodczym, ale także zaskakującej liczbie lekarzy i innych osób z wykształceniem położniczym. W niektórych krajach książka stała się elementem programu zajęć w szkołach położniczych. Czasem lekarze mówili mi, że czytali ją, by ponownie nabrać sił po przerażających doświadczeniach stażu z zakresu położnictwa. Zaczęłam spotykać lekarzy, którzy nazywali siebie położnymi w ukryciu (ang. MDs, Midwives in Disguise). Dzięki książce i zawartychw niej statystykach porodowych podróżowałam po całym świecie, dzieląc się wynikami pracy mojej oraz moich koleżanek z kadrą położniczą i kobietamiz różnych krajów i kultur. Ten rodzaj międzykulturowego doświadczenia pozwolił mi spojrzeć na poród i opiekę położniczą z szerszej perspektywy i porównać zakorzenionew pewnych krajach różne praktyki położnicze i zwyczaje, które przeciwstawiają się najbardziej skutecznym funkcjom kobiecego ciała. Moje doświadczenie pokazało mi także, jak ważną rolę w każdej społeczności odgrywa położna i jak ważne jest to, by ten zawód był samodzielny, niezależny, ale gotowy do współpracy z lekarzamiw stosunkowo rzadkich przypadkach, gdy pojawia się taka potrzeba.

Niedawno znajomy położnik stwierdził, że najbardziej interesujące są dwie ostatnie strony Duchowego położnictwa. Miał na myśli fragmenty poświęcone podsumowaniu wyników porodów w The Farm. Powiedział: „Musisz wyjaśnić, jak byłyście w stanie to osiągnąć, tak byśmy my, pracownicy szpitala, mogli to wcielić w życie”. Druga część tej książki jest dla niego i dla wszystkich, którzy chcą zrozumieć, dlaczego kultura porodu w The Farm okazała się sukcesem. Omawiam główne założenia leżące u podstaw naszej pracy i charakteryzujące ją oraz zalecam techniki, które można wykorzystywać zarówno przy porodach domowych, jak i szpitalnych.

W drugiej części omawiam szczegółowo, dlaczego funkcjonowanie kobiecego ciała stanowi tak wielkie tabu i w jaki sposób w The Farm byliśmy w stanie odsłonić tę tajemnicę i przekuć ją w wiedzę dostępną dla praktycznie każdego w naszej społeczności. Wyjaśniam, dlaczego kobiety mają tak szeroki zakres doświadczeń porodowych i dlaczego jest tak rozbieżna interpretacja tego, co jest bezpieczne, a co nie w czasie porodu. Wszystko to ma swoje logiczne uzasadnienie. To samo dotyczy bólu porodowego: zastanawiam się nad tym, jak można doświadczyć porodu bezbolesnego, a nawet orgazmicznego – lub, częściej w kulturach cywilizowanych, najintensywniejszego rodzaju bólu. Dowiesz się, że kobieca macica może się zamykać i otwierać w trakcie porodu, a także poznasz warunki, które z dużym prawdopodobieństwem wstrzymają lub cofną poród. Przeczytasz o praktycznych sposobach, dzięki którym seksualny aspekt porodu będzie działał dla ciebie, a nie przeciwko tobie.

Dodatkowo część druga zawiera przegląd praktyk i metod, które najpewniej spotkasz w szpitalu, łącznie z przewodnikiem po tych, które mają solidne, naukowe podstawy, oraz tych, które ich nie mają.

Poród jest integralnym elementem życia, tak powszechnym, że często, mając wiele możliwości wyboru, zdajemy się na przypadek. Mamy tendencję do postępowania tak, jak inni, zakładając, że to musi być najlepsze. Żyjąc w technologicznym społeczeństwie, często myślimy, że najlepsze jest to, co jest najdroższe. Zwykle tak jest, bez względu na to, czy mówimy o telefonach komórkowych, kamerach, samochodach czy komputerach. Niekoniecznie jednak, jeśli chodzi o poród.

Ina May Gaskin z dyplomowanymi położnymi (ang. Certified Professional Midwife – CPM), z którymi współpracuje. Od lewej: Joanne Santana, Deborah Flowers, Pamela Hunt, Ina May Gaskin, Carol Nelson i Sharon Wells

Część I. Opowieści porodowe

Wstęp do opowieści porodowych

Przynależność do grupy kobiet, które mogą podzielić się pozytywnym doświadczeniem porodu, przynosi niezwykłe korzyści psychologiczne. Właśnie to zjawisko zauważyłyśmy w naszym ośrodku. Krąży tak wiele przerażających historii porodowych, że kobietom trudno jest uwierzyć, że poród może być przyjemnym doświadczeniem. Jeśli jesteś w ciąży, prawdopodobnie już słyszałaś od przyjaciół lub rodziny straszne opowieści porodowe, zwłaszcza jeśli mieszkasz w Stanach Zjednoczonych, gdzie opowiadanie kobiecie krwawych historii jest rozrywką liczącą co najmniej sto lat. To zjawisko zarysowało się jeszcze wyraźniej w momencie, gdy poród stał się ulubionym tematem telenoweli i komedii sytuacyjnych. Nikt nie oddał tego bardziej zwięźle niż Stephen King w opowieści Metoda oddychania3. Komentując lęk, jaki wiele kobiet żywi w związku z porodem, fikcyjna postać mówi: „Uwierz mi: jeśli ktoś ci mówi, że jakieś doświadczenie będzie bolesne, takie właśnie będzie. Większość bólu pochodzi z umysłu i gdy kobieta przyswoi przekonanie, że poród jest nieznośnie bolesny – gdy otrzyma taką informacje od swojej matki, jej sióstr, zamężnych przyjaciółek i swojego lekarza – będzie przygotowana na ogromne cierpienie”. Możecie tego nie wiedzieć, ale King jest ojcem kilkorga dzieci, które urodziły się w domu.

Najlepszym znanym mi sposobem na oparcie się przerażającym historiom jest słuchanie lub czytanie takich, które nas wzmacniają. Mam na myśli historie, które zmieniają cię, gdy ich słuchasz lub je czytasz, ponieważ osoba snująca opowieść uczy cię czegoś nowego lub pomaga spojrzeć na coś z zupełnie innej perspektywy. Dlatego też pierwsza część tej książki jest poświęcona historiom kobiet, które planowały rodzić w domu lub w ośrodku narodzin ze mną i położnymi, z którymi współpracuję. Możesz odkryć, że w trakcie ciąży będziesz chciała czytać tylko tę część. W The Farm jedyne przerażające historie to opowieści o poprzednich porodach, przy których opieka różniła się radykalnie od tej, jaką oferują położne z The Farm. W miarę jak kobiety zaczęły pozytywnie doświadczać porodów, ich historie pomogły ukoić lęki i zmartwienia tych, które jeszcze nie rodziły. Pewność siebie, jaką te kobiety zyskały dzięki dzieleniu się swoimi doświadczeniami, jest ważnym powodem, dla którego opieka położnicza w The Farm przynosi tak dobre rezultaty.

Opowieści pozwalają nam zapamiętać. Uczą nas, że każda kobieta reaguje na poród w wyjątkowy sposób, i mówią o tym, jak szeroki zakres może mieć to doświadczenie. Czasami uczą nas o niemądrych praktykach, niegdyś stosowanych powszechnie, a obecnie zarzuconych. Pokazują nam różnice pomiędzy akceptowalną wiedzą medyczną a prawdziwymi kobiecymi doświadczeniami cielesnymi – w tym także tymi, których nigdy nie opisuje się w podręcznikach medycyny ani nawet w medycznym świecie nie uznaje się za prawdopodobne. Demonstrują także łączność pomiędzy umysłem a ciałem w sposób, w jaki nie mogą tego zrobić studia medyczne. Opowieści kobiet, które aktywnie uczestniczyły w porodzie, często niosą ogromnie dużo praktycznej mądrości, inspiracji oraz informacji dla innych ciężarnych. Budujące historie opowiadane przez kobiety, które przebyły wspaniały poród, są niezastąpionym sposobem przekazywania wiedzy o prawdziwym potencjale kobiety w okresie ciąży i w trakcie porodu.

Narodziny Jamesa, 16 listopada 1986

Karen Lovell

Huntsville w amerykańskim stanie Alabama jest zwane Rocket City. „Niebo nie stanowi tam bariery”. Mój mąż Ron rozpoczął pracę przy produkcji najszybszych komputerów świata w Centrum Lotów Kosmicznych imienia George’a C. Marshalla, wiodącym ośrodku NASA. Mogłoby się wydawać, że jesteśmy ludźmi, którzy dążą do korzystania z najnowocześniejszej technologii także w zakresie porodu. Skąd pomysł na The Farm?

Odpowiedzi na to pytanie należy szukać w momencie narodzin mojego pierwszego syna, Christophera. Właśnie skończyłam pracę nad dyplomem nauczycielskim i tej jesieni chciałam zacząć uczyć. Jednak wkrótce odkryłam, że jestem w ciąży. Dopiero co skończyłam szkołę, miałam na koncie wiele kursów z różnych dziedzin nauki, ale nie wiedziałam kompletnie nico porodach. Oczywiście znałam przebieg porodu, reakcje ciała, co się działo, ale nie miałam zielonego pojęcia, jak poród traktowany jest przez szpitale i pracowników służby zdrowia. Zapoznając się z dostępnymi możliwościami, zaczęłam poszukiwać alternatywnych rozwiązań.

Pierwsza wizyta u polecanego w mieście położnika była dość nieprzyjemna. Dowiedziałam się, że w sali porodowej można wyregulować światło, ale nie da się zmienić temperatury. Gdy powiedziałam, że nie chcę epizjotomii4, lekarz zupełnie zlekceważył tę sprawę i zapytał, jakiego rodzaju epizjotomię mam na myśli, nie informując mnie, czy obejdzie się bez nacinania krocza. Zaniepokoiło mnie to, ale stwierdziłam, że już raczej lepiej nie będzie i pozostawiłam sprawy własnemu biegowi. Póki co miałam zapewnioną opiekę prenatalną. Zawsze mogłam zmienić lekarza. W miarę upływu czasu moje przekonanie co do tego lekarza malało. Tak naprawdę przestałam mu ufać. Od początku czułam, że zupełnie inaczej postrzegamy kwestię porodu. Największe wątpliwości pojawiły się, gdy byłam w szóstym miesiącu ciąży i otrzymałam list, który można było zinterpretować tylko w jeden sposób: masz robić to tak, jak ci każę! Wreszcie w siódmym miesiącu dowiedziałam się, że nie będę mogła zastosować metody Leboyera5, choć przez te wszystkie miesiące lekarz dawał mi do zrozumienia, że to będzie możliwe. Choć za dwa miesiące miały się zacząć badania palpacyjne, to w tym momencie wiedziałam, że nie chcę, żeby ten lekarz mnie dotykał. Musiałam znaleźć kogoś innego.

Pielęgniarka zajmująca się alternatywnym położnictwem zasugerowała lekarza z pobliskiej miejscowości, który mógł zapewnić mi opiekę z poszanowaniem moich odczuć. Pod jego opieką mogłam urodzić metodą Leboyera, ale szpitalne fartuchy i maski, które miały stworzyć bardziej „sterylne” środowisko, były właśnie takie – sterylne, zimne i przytłaczające. Z powodu monitora musiałam rodzić w pozycji na wznak. Poród zakończył się ogromnym nacięciem krocza i użyciem kleszczy.

Pewna kobieta w ciąży, z którą zaprzyjaźniłam się po urodzeniu syna, traktowała książkę Duchowe położnictwo jak biblię. Wyrywała z niej zdjęcia i strony i umieszczała je na ścianie. Narodziny jej córki, które odbyły się w domu, miały na mnie ogromny wpływ. Myślałam, że być może pewnego dnia urodzę dziecko, którego przyjście na świat będzie pełnym miłości, duchowym doświadczeniem.

Moja druga ciąża była ledwie widoczna. Odniosłam wrażenie, że dziecko się we mnie niejako wślizgnęło. Nie miałam żadnych problemów. Jedyną oznaką ciąży było to, że w marcu i kwietniu nie dostałam miesiączki, a ubrania stały się przyciasne wokół talii. Natychmiast znalazłam „wyrozumiałego” położnika w mieście. Wszystko szło gładko. Odkryłam, że lekarz jest ze mną zupełnie szczery. Stanowczo powiedział, że nalega na kroplówkę, a wymogiem szpitalnym jest prowadzenie wewnętrznego monitorowania płodu, choć miałam prawo z niego zrezygnować. Pogodziłam się z tego typu porodem, ale postanowiłam szukać dalej. W końcu w sklepie ze zdrową żywnością w Nashville, mieście, w którym dorastałam, kupiłam kopię Duchowego położnictwa. Kilka tygodni później napisałam do ośrodka The Farm. Odpisała Deborah Flowers.

Od razu poczułam, że to odpowiedź na moje błagania z głębi serca, więc modliłam się o możliwość urodzenia w ośrodku, jeśli to dla mnie odpowiednie miejsce. Wydaje mi się, że Ron się zaniepokoił, gdy powiedziałam mu o nim. Przecież tym razem byłam zadowolona, a szpital znajdował się w odległości zaledwie dziesięciu minut jazdy od domu. Dlaczego chciałam jechać do ośrodka oddalonego o ponad sto kilometrów?

Przeprowadziłam wiele rozmów z Ronem na temat porodu w ośrodku The Farm. W końcu postanowiliśmy pozbyć się uprzedzeń i tam pojechać (muszę przyznać, że nie byłam tak otwarta jak Ron; po prostu wiedziałam, że chcę tam być). Gdy dotarliśmy na miejsce, Deborah Flowers i Pamela Hunt oprowadziły nas po ośrodku i zbadały mnie. Deborah powiedziała, że rozwarcie szyjki macicy wynosiło centymetr, a ja jestem rozluźniona. Według mnie wynikało to z delikatności położnej i porozumienia, jakie z nią czułam.

Ron był pod wrażeniem, gdy zobaczył, że dom narodzin jest wyposażony w sprzęt szpitalny na wypadek sytuacji awaryjnej, a położne, oprócz wysokich kwalifikacji, mają także przeszkolenie techników ratownictwa medycznego. Stwierdził, że możemy rodzić w ośrodku The Farm, jeśli nasze ubezpieczenie obejmuje taki poród. Kilka dni później odkryliśmy, że na ubezpieczenie nie mamy co liczyć.

Deborah była moją główną położną, więc nie miałam problemów z tym, żeby otworzyć przed nią serce. Wiedziałam, że będzie dobrze. The Farm miała wszystko: „dostrojone” położne, dom narodzin, holistyczną klinikę, a także, w razie potrzeby, wsparcie lekarza i szpitala. Podobały mi się niuanse. Położne pomagały główce dziecka rozciągnąć pochwę, by zapobiec rozdarciu; nie korzystały z nieczułych urządzeń, takich jak USG czy wewnętrzny monitor płodu; potrafiły przyjąć poród dziecka w pozycji pośladkowej i miały zaufanie do wszechświata.

Poród rozpoczął się w Huntsville. Początkowo nie chciałam uwierzyć, że to już, i kontynuowałam czyszczenie wszystkich dywanów w domu. Co pewien czas kładłam się, żeby zredukować skurcze. O czwartej po południu uświadomiłam sobie, że już dłużej nie jestem w stanie sprzątać. Odczekałam chwilę, żeby się upewnić, co czuję, a o piątej zadzwoniłam do Rona i poprosiłam, żeby przyjechał do domu. Gdy przybył, zanieśliśmy rzeczy do samochodu i ruszyliśmy do ośrodka, uprzednio dzwoniąc do położnych.

Skurcze były równomierne i silne. Ron obliczył, że występują co siedem minut. Starałam się nie ruszać, więc skurcze były dość stabilne. Przy każdym skurczu czułam ból w plecach, co mnie zaskoczyło. Podróż zajęła nam nieco ponad dwie godziny. Byłam wdzięczna za mały ruch na drodze. Gdy dotarliśmy na miejsce, Ron zadzwonił do Debory, która wpuściła nas do ośrodka. Wczołgałam się na łóżko, a Deborah mnie zbadała. W tym czasie Ron wniósł rzeczy. Chris zasnął na rozkładanym krześle obok. Ron usiadł na łóżku, żeby ulżyć mi w dotkliwym bólu pleców. Deborah masowała moje uda, a Ron naciskał na plecy. Powiedziałam im, że to mi pomaga.

Czułam, że dziecko przemieszcza się w dół. Przypomniałam sobie Kim, młodą rodzącą kobietę z filmu, który pokazała mi Deborah. Kim była bardzo spokojna. Nie miała męża, na którym mogłaby polegać. Okazałam się tchórzem, jęcząc z powodu bólu pleców.

W okresie przejściowym6 wyłam, że ból pleców jest nie do zniesienia. Potem to naprawdę była modlitwa: „O Boże, pomóż mi”. Właśnie wtedy poczułam, jak moje dolne partie pęcznieją. Usłyszałam komentarz położnych, że jestem elastyczna. Parłam i pojawiła się główka. Przy kolejnym parciu główka wyszła. Co za ulga. Reszta ciała wysunęła się gładko. Ron przeciął pępowinę, którą wcześniej podwiązano. Właśnie wtedy obudził się Chris, dzięki czemu mógł zobaczyć przecinanie pępowiny. Po kilku minutach bez trudu wypchnęłam chlupoczącą, bezkształtną masę łożyska.

Około 11:50 urodziłam pięknego syna. Jego główka była prawie bez zniekształceń. Przed jedzeniem chciał odpocząć. Przyjrzeliśmy się mu, po czym podaliśmy go Joannie, która go zważyła i ubrała. W tym czasie Deborah i Pamela zakładały mi dwa szwy na niewielkie rozdarcie.

Byłam wdzięczna za łatwą ciążę i poród, który był wydarzeniem nie tylko psychospołecznym, ale także duchowym. Byłam wdzięczna za tak pełne miłości, opiekuńcze położne i kochającego, troskliwego męża. Wiedziałam, że to właściwy sposób porodu. Podobało mi się to, że położne zwracały uwagę na wszystkie szczegóły i dostrzegały nie tylko to, co zewnętrzne, ale i to, co ukryte i intuicyjne.

Następnego dnia czułam się bardzo dobrze. Patrzyłam na bezchmurne, niebieskie listopadowe niebo i brązowe liście na dębach. Wygrzewałam się w cieple słońca. Uświadomiłam sobie, że otrzymałam ogromne błogosławieństwo. Zrozumiałam, że istnieją rzeczy, których technologia nie jest w stanie udoskonalić – jedną z tych rzeczy jest liczący sobie wiele milionów lat proces ewolucji narodzin, który niektórym mógłby się wydać prymitywny, ale według mnie był doskonały.

Narodziny Harleya, 19 października 1995

Celeste Kuklinski

Około piątej zaczęłam odczuwać nietypowe bóle w okolicy podbrzusza. Nikomu o tym nie powiedziałam, by nie wzbudzać fałszywego alarmu. Tego wieczoru miałam zajęcia z GED7, na które nie miałam ochoty. Odgrywając rolę „policji dla wagarowiczów”, Donna, mentorka i przyjaciółka, zawiozła mnie na zajęcia. Mary, moja nauczycielka, powiedziała, że pewnie mam fałszywe skurcze przepowiadające (Braxtona-Hicksa). Nie mogłam się skoncentrować, więc wyszłam z zajęć wcześniej.

Ból się nasilał. Czułam ciepło i podniecenie. Wciąż, na wszelki wypadek, nie chciałam nazywać tego bólu „skurczami”. Zmierzyłam odstępy pomiędzy falami bólu i okazało się, że ból pojawia się co cztery minuty. Donna zapytała, czy chcę się zobaczyć z położną. Postanowiłam się wstrzymać i upewnić, że nie ekscytuję się na darmo.

Wreszcie w trakcie oglądania Star Treka, gdy moje ciało wyginało się w różne strony, starając się znaleźć wygodną pozycję, stwierdziłam, że powinnam zobaczyć się z położną. Donna zawiozła mnie do Pameli. Pamela zbadała mnie i poinformowała, że rozwarcie szyjki macicy wynosi trzy centymetry i pewnie urodzę tej nocy. Zaskoczone i szczęśliwe wróciłyśmy do domu, żeby się przygotować.

Wreszcie nadeszła ta chwila. Wkrótce przyjechała Pamela, a następnie Ina May i Deborah. Już wtedy trudno mi było rozmawiać. Próbowałam jakoś sobie radzić z tym, co się działo z moim ciałem. Wszystko działo się szybko. Nie powstrzymywałam skurczów. Pozwalałam im przychodzić w ich własnym tempie, wiedząc, że dzięki temu nie opóźniam porodu. Wszystko było naturalne. Po prostu podążałam za tym, co się działo. Wzięłam kąpiel, która bardzo mi pomogła i mnie rozluźniła. Ina May i moja mama wspierały mnie w wannie. Ina May pokazała mi, jak oddychać głęboko i powoli.

Spróbowałam tego oddechu i wtedy nadszedł największy jak do tej pory skurcz. Musiałam wstać. Coś zakrwawionego i szarego wypłynęło ze mnie i z pluskiem wpadło do wanny. W tym czasie zaczęłam powtarzać „o Boże!”. Wyszłam z wanny i zaczęłam robić to, co musiałam: kucałam, schylałam się, chodziłam, powtarzałam: „O mój Boże” i tańczyłam jak żuraw. Skurcze się nasilały. Prawie nie miałam czasu na odpoczynek.

Pamiętam, że patrzyłam na wszystkie kobiety wokół mnie, które zdecydowały się na to kilka razy w życiu, i myślałam, że muszą być świrnięte!

Weszłam na łóżko i wiłam się z bólu. Mama powiedziała, że powinnam pozwolić grawitacji zrobić to, co do niej należy; poczułam, że to naprawdę działa. Widząc dziecko przesuwające się w dół mojego brzucha, starałam się skutecznie oddychać, pozwalając, by poród sam się odbył.

W pewnym momencie odczułam potrzebę parcia. Instynktownie zaczęłam masować moją bramę życia, żeby wspomóc jej otwarcie. Wtedy dotknęłam główki dziecka. Skurcze były bardzo silne. Chciałam, żeby się już skończyły. Zebrałam wszystkie siły, parłam, wydając z siebie głośne, prymitywne pomruki i krzyki. Wreszcie wypchnęłam główkę. Kolejne parcie i wyślizgnęła się reszta ciała. Cóż za ulga!

Chociaż nie byłam w stanie wydusić z siebie nic więcej poza: „O Boże” i „Och, dziecko”, chciałam powiedzieć: „Przynieście aparat!”.

Gdy patrzę na Harleya, moje serce przepełnia się miłością. Zachwyca mnie jego czysta obecność, niewinność, rozkoszne, słodkie odgłosy i miny oraz jego wspaniała, słodka twarzyczka. Chociaż poród był bolesny, nie nazwałabym go tak; nazwałabym go INTENSYWNIE NATURALNYM.

Miałam wrażenie, że narodziny pierwszego dziecka Pameli trwają wiecznie (jestem pewna, że ona czuła podobnie). Po około dwudziestu czterech godzinach postanowiłam zawołać naszą wspólną przyjaciółkę, Mary, która urodziła kilka dni wcześniej. Większość kobiet w naszej społeczności podziwiało jej umiejętności związane z porodem. Urodziła, nawet o tym nie wiedząc, jeszcze zanim położne zdążyły do niej dotrzeć.

Historia siostrzeństwa, 13 lutego 1972

Mary Shelton

Urodziłam mojego syna tydzień lub dwa przed tym, jak poproszono mnie, żebym asystowała Pameli w jej trudnym, długim porodzie. Poród mojego syna przebiegł gładko i przyjemnie; napełnił mnie energią. Ina May stwierdziła więc, że być może pomogę Pameli.

W południe, tuż przed narodzinami mojego syna Jona, czytając książkę Rama Dassa Be Here Now, czułam skupienie i ekscytację. Pamiętam, że zatrzymałam się na znaczeniu słowa oddanie. Poczułam skurcze i ogromne fale przepływającej energii. Wyobraziłam sobie swoją joni8 jako ogromną, otwartą jaskinię pod powierzchnią oceanu oraz wpływające i wypływające ogromne, wzbierające fale. Gdy fala wpływała do jaskini, wzmagały się skurcze, potęgowały, wypełniały mnie, osiągając punkt szczytowy, po czym łagodnie słabły. Poddawałam się wielkim, oceanicznym, wszechogarniającym falom. To było rozkoszne – orgazmiczne i orzeźwiające. Michael, mój mąż, leżał ze mną i przez jakiś czas razem doświadczaliśmy tych wspaniałych pływów.

Gdy wreszcie nadszedł czas, by zawołać położne, okazało się, że nasz telefon nie działa. Michael sam przyjął poród. Wszystko przebiegło gładko; zarówno Michael, jak i ja mieliśmy świadomość tego, co się dzieje, byliśmy skoncentrowani i przepełnieni euforią.

Podczas porodu Pameli wciąż byłam pełna życiodajnej energii po narodzinach mojego syna. Od wielu godzin Pamela ciężko pracowała nad rozwarciem. Była zmęczona i przestraszona. Czułam, że boi się, iż nie będzie w stanie urodzić. Pragnęłam połączyć się z nią na głębokim poziomie, podzielić się swoim doświadczeniem, by pomóc jej się rozluźnić i otworzyć. Pamela była naga. Leżała na łóżku, opierając się o poduszki i podtrzymując kolana. Zdjęłam ubranie (oprócz majtek i podpaski, gdyż wciąż krwawiłam po porodzie) i położyłam się obok Pameli – głowa przy głowie, pierś przy piersi, łono przy łonie. Opowiedziałam jej o mojej jaskini i oceanie, wielkim przyspieszeniu, narastaniu i otwarciu. Opowiedziałam o poddawaniu się i odpuszczaniu. Zaczęłyśmy razem doświadczać jej skurczów. Podtrzymywałyśmy się, parłyśmy i wzbijałyśmy się. Moje łono, choć puste, także nabrzmiewało i się kurczyło. Czułam, jak z każdym skurczem wypływa ze mnie niewielka ilość krwi – wiedziałam jednak, że wszystko jest w porządku.

Pamela się rozluźniła, dzieląc się ze mną cudowną energią porodu, zaczęła się otwierać i rozwierać. Wkrótce urodziła pięknego, spokojnego chłopczyka. Cóż za cudowne doświadczenie!

Opowieść o narodzinach Rameza, 30 maja 2003

Njeri Emanuel

Będąc w ciąży, myślałam, że podczas porodu poproszę o znieczulenie zewnątrzoponowe. Słyszałam, że poród jest nieznośnie bolesny. W szkole rodzenia nasłuchałam się o bólu. Najpierw myślałam, że zdecyduję się na cesarskie cięcie, dzięki czemu nie będę musiała przeć. Słyszałam, że parcie jest najcięższe. Jednak gdy zastanowiłam się nad tym głębiej, stwierdziłam, że nie chcę cesarskiego cięcia, bo rana długo się goi. (Moja mama uczestniczyła w porodach z położnymi z ośrodka The Farm, gdy mieszkałyśmy tam przez pięć lat. Dzięki temu wiedziałam co nieco o naturalnych porodach).

Gdy rozpoczął się poród, na chwilę weszłam pod prysznic, ale chodzenie przynosiło mi większą ulgę w bólach krzyżowych. Położna w szpitalu pytała, czy chcę się położyć na łóżku, ale powiedziałam, że lubię chodzić. Była przy mnie ciocia Carolyn, która w trakcie skurczów masowała mi plecy.

Njeri i Ramez

Parcie okazało się najłatwiejsze – ogromna ulga. Ktoś trzymał lusterko, dzięki czemu mogłam śledzić postępy w trakcie parcia. Powiedziano mi, że wystąpi pieczenie, ale tego nie doświadczyłam. Nie nacinano mi krocza ani nie miałam rozdarcia. Mama mówi, że mój syn, Ramez, urodził się z otwartymi oczami. Po jego narodzinach byłam bardziej szczęśliwa niż zmęczona. Poród trwał w sumie osiem godzin. Ramez ma teraz sześć tygodni i doskonale ssie pierś. Od narodzin przybrał na wadze ponad dwa kilogramy.

Narodziny Brianny Joy, 20 czerwca 1995

Bernadette Bartelt

Po raz pierwszy zaszłam w ciążę w wieku trzydziestu ośmiu lat. Byłam podekscytowana. Ciąża przebiegła dość łatwo, bez porannych mdłości czy innych komplikacji. Codziennie praktykowałam Jazzercise9, wykonując mało forsowne ćwiczenia zalecane przez mojego położnika. Miałam zamiar urodzić w Nashville, gdzie mieszkałam od ponad dziesięciu lat. W czwartym miesiącu ciąży miałam wykonane USG, ale z powodu wszystkich historii dotyczących ryzyka ciąży po trzydziestym piątym roku życia bałam się obejrzeć wyniki.

Brianna Joy

Pod koniec ciąży, w marcu, zaniepokojona faktem, że moja lekarka jest tak zajęta, że nie znajduje zbyt wiele czasu dla mnie i mojego męża Ricka, postanowiłam odwiedzić położne z The Farm. Gdy miałam dwadzieścia kilka lat, mieszkaliśmy tam przez chwilę z moim ojcem i rodzeństwem. W trakcie badania czułam się swobodnie. Klinika w ośrodku nie była tak nowoczesna jak gabinet lekarski, ale czułam, że to miejsce jest bardziej przyjazne. Zrobiłam rozeznanie, zadałam wiele pytań i stwierdziłam, że chcę, aby położne przyjmowały mój poród. Uświadomiłam sobie, że jeśli poród będzie trwał ponad dwanaście godzin, istnieje prawdopodobieństwo, że z powodu mojego wieku lekarka się wystraszy, co zwiększy ryzyko cesarskiego cięcia.

Miałam nadzieję, że przy porodzie będzie ze mną Ina May, ale pojawił się problem: Ina miała wykład na konferencji dla położnych. Wracała dopiero 19 czerwca. Carol zbadała mnie 12 czerwca i powiedziała, że rozwarcie wynosi centymetr. Następnego dnia poszłam na długi spacer. W ciągu kolejnych dwóch dni odczuwałam ogromne skurcze macicy. W nocy 15 czerwca miałam problemy ze snem, gdyż skurcze pojawiały się co dziesięć minut. Rano Carol przyszła, by mnie zbadać, i powiedziała, że szyjka macicy się skraca, a rozwarcie wynosi trzy centymetry. Poradziła, bym nadal chodziła na spacery. Tak też zrobiłam. W nocy znów miałam problemy ze snem z powodu skurczów. Tym razem skurcze były o wiele bardziej intensywne. Poszłam z Rickiem nad strumień i moczyłam stopy. Chłód wody mnie rozluźniał. Piłam napój chłodzący z wina. Spędziłam część nocy, chodząc tam i z powrotem. Gdy Carol zbadała mnie po raz kolejny, miała dobrą wiadomość. Rozwarcie wynosiło pięć centymetrów.

Najwidoczniej Carol była przekonana, że trzeba wspomóc poród, i rankiem 18 czerwca przyszła z olejem rycynowym. Rozwarcie wynosiło niemal sześć centymetrów, ale nadal mogłam jeść, spać (to znaczy ucinać sobie krótkie drzemki pomiędzy skurczami), chodzić i funkcjonować. Poszłam na potlacz10 do domu jednej z położnych. Tej nocy Carol została ze mną i pomogła mi przetrwać skurcze. Nie było mowy o spaniu. Próbowałam wielu pozycji. Przez chwilę siedziałam na fotelu położniczym. Kucałam obok łóżka, opierając się o poduszkę. Podciągałam się na linie zwisającej z sufitu. Nie mogłam się rozluźnić. Próbowałam się skupić na oddechu, a nie na niesamowitych bólach krzyżowych. Wtedy też zrozumiałam, dlaczego niektóre kobiety proszą o leki przeciwbólowe. Rozwarcie wynosiło około siedmiu centymetrów. Doceniałam pomoc Carol, dzięki niej nie myślałam o przyszłym bólu. Powinnam dodać, że znam wiele kobiet, które rodziły w domu, i myślałam, że skoro one mogły to zrobić, to ja też mogę.

19 czerwca położne stwierdziły, że powinnam zjeść śniadanie. Zjadłam tosta z dżemem. Byłam odrobinę poddenerwowana, ale jednocześnie wiedziałam, że jestem w dobrych rękach i wszystko będzie dobrze. Około południa zjadłam trochę zupy, a Carol przyniosła mi napój energetyczny, żeby dodać mi sił przed zbliżającym się porodem. Rick poszedł na górę, żeby się zdrzemnąć. Przez ostatnie kilka nocy niewiele spał, starając się ulżyć mi w cierpieniu. Ina May zadzwoniła z lotniska i powiedziała, że będzie za około dwie godzony. Od razu przyszła do mnie i powiedziała, że zostanie aż do porodu.

Stwierdziła, że powinnam trochę odpocząć. Zdrzemnęłam się, a Rick masował mi stopy. Miałam nudności, więc zwymiotowałam. Poczułam się trochę lepiej. Skurcze się nasiliły. Odczuwałam je niżej i towarzyszył im palący ból. Podczas następnego badania rozwarcie wynosiło osiem centymetrów. Próbowałam wielu różnych pozycji. Wzięłam prysznic. Ina May usłyszała dźwięki, jakie z siebie wydawałam, i pomogła mi skoncentrować się na wolniejszym i pogłębionym oddechu. To pozwoliło mi się rozluźnić. Musiałam się skupić na czymś innym niż skurcze. Gdy Ina zbadała mnie po raz kolejny, rozwarcie wynosiło dziewięć centymetrów – ogromny postęp. Chwilę potem wydawało mi się, że muszę skorzystać z toalety, ale zauważyłam, że wypycham dziecko. Przeniosłam się z toalety na stołek porodowy i wkrótce widać było główkę. Poczułam, że muszę się o kogoś oprzeć, więc Rick usiadł za mną. W odstępach pomiędzy skurczami partymi koncentrowałam się na powolnym oddechu. Położne mówiły, że jestem bardzo silna, bo nie narzekam i nie walczę z bólem. Szczerze mówiąc, czułam ulgę, że mogę przeć ipodobała mi się ta część porodu. Wtedy tak nie myślałam, ale teraz wspominam tę część porodu z ogromną przyjemnością. Przebiegła szybko i wiedziałam, że za chwilę zobaczę moje dziecko.

Ktoś trzymał lusterko i zobaczyłam włosy dziecka. Główka była wydłużona i nie przypominała głowy. Najintensywniejszym etapem było wysuwanie się główki. Czułam palący ból. Powiedziano mi, żebym się nie spieszyła. Parłam przez około czterdzieści pięć minut. Było łatwiej, gdy główka wyszła. Wraz z główką pojawiła się rączka. Reszta ciała wysunęła bardzo szybko i gładko.

Córka płakała, więc natychmiast położono mi ją na brzuchu. Była przepiękna. Ważyła ponad trzy kilogramy, a stan jej zdrowia był doskonały. Poczułam ogromną ulgę, że poród dobiegł końca. Deborah przygotowała dla mnie śniadanie. Wspaniale było znów coś zjeść. Brianna Joy była 1937 dzieckiem urodzonym w The Farm. Byłam zbyt podekscytowana i zbyt dobrze się bawiłam, żeby pójść spać.

Narodziny Abigail Rosakee, 21 kwietnia 2000

Katie Hurgeon

Mój mąż, George, przyszedł na świat w Domu Narodzin The Farm niemal dwadzieścia trzy lata przed tym, jak się okazało, że jestem w ciąży. Jako rzecznik naturalnych i domowych porodów stanowczo obstawał przy narodzinach naszego dziecka w tym samym domu. Nie trzeba mnie było długo przekonywać co do tego, że to najlepsza metoda porodu, zarówno dla mojego dziecka, jak i dla mnie.

Oczekiwałam, że moja mama będzie podekscytowana i zadowolona, że zdecydowaliśmy się na domowy poród, a zajmą się nami najsławniejsze położne w kraju. Nie była ani podekscytowana, ani zadowolona. Razem z tatą zaczęli mnie przekonywać, że narażam na niebezpieczeństwo nie tylko siebie, ale także ich nienarodzonego wnuka. Za każdym razem, gdy rozmawiałam z mamą, słyszałam kolejną przerażającą opowieść porodową, która kończyła się słowami: „...i gdyby nie była w szpitalu, to by umarła”. Gdy wyczerpały się historie, mama zaczęła się rozwodzić na tym, że rezygnuję ze znieczulenia zewnątrzoponowego. Ze słodkim uśmiechem mówiła: „Będziesz potrzebowała znieczulenia”. W końcu musieliśmy z George’em powiedzieć moim rodzicom, że znamy ich stanowisko, ale urodzimy tak, jak chcemy i temat nie podlega dalszej dyskusji. Daliśmy im do zrozumienia, że jeśli nadal będą kwestionowali lub podważali naszą decyzję w tej sprawie, po prostu przestaniemy ich odwiedzać. Wreszcie przestali poruszać ten temat – przy nas. Mama zadzwoniła do mojego pediatry, lekarza, jej najlepszej przyjaciółki – która jest dyplomowaną pielęgniarką na oddziale porodowym w szpitalu Vanderbilt – oraz do mojego byłego ginekologa, sprawdzając kwalifikacje położnych. Wreszcie wyznała, że wszyscy ci ludzie powiedzieli, że nie ma położnych, które miałyby większą wiedzę i doświadczenie od położnych z ośrodka The Farm, że kobiety te wiedzą, co robią, a mama powinna WYLUZOWAĆ!

To był dopiero początek.

W trakcie kolejnej wizyty Ina May i Pamela odczytywały listę chorób, pytając mnie, czy miałam z nimi styczność od chwili zajścia w ciążę. Gdy doszły do różyczki, zatrzymałam je: „W pierwszym miesiącu ciąży byłam szczepiona przeciw różyczce. To był wymóg przyjęcia na studia”. Kobiety zamarły i spojrzały na mnie z niedowierzaniem. Ina May powiedziała: „Przed szczepieniem powinni się upewnić, czy nie jesteś w ciąży”.

„Pytali mnie” – wyjaśniłam. „Ale brałam tabletki antykoncepcyjne, a mój okres się nie opóźniał, więc mnie zaszczepili”. Kobiety milczały. Zdenerwowałam się. „Mogę się mylić. Jutro skontaktuję się z moim lekarzem, żeby się upewnić”.

„Tak” – powiedziała Ina May, wciąż nie dowierzając. „Skontaktuj się i zadzwoń do nas”.

Nie zadałam żadnych pytań, ale kiedy dotarliśmy z George’em do domu, przeczytałam rozdział o różyczce w książce What to Expect When You’re Expectingi płakałam przez resztę wieczoru. Pytanie w książce brzmiało tak: „Czy powinnam poddać się aborcji, jeśli byłam narażona na różyczkę w trakcie pierwszego trymestru ciąży?”. Odpowiedź zaczynała się od słów: „Niekoniecznie”. W książce ostrzegano, że przebyta różyczka może powodować wrodzone wady serca. Byłam przerażona i pogrążyłam się w bólu. Następnego dnia zadzwoniłam do lekarza i dowiedziałam się, że zastrzyk był jedynie dawką przypominającą, która nie powinna mieć negatywnego wpływu na dziecko. USG w 22 tygodniu wykazało, że ciąża jest niskiego ryzyka i mogę urodzić w Domu Narodzin.

Po raz drugi trafiliśmy do szpitala dość nieoczekiwanie. Odwiedziliśmy położne po raz ostatni przed porodem. Jak zwykle zmierzyły mi ciśnienie krwi i zaczęły zadawać standardowe pytania.

„Masz bóle głowy?”

„Tak”. Po raz pierwszy od momentu zajścia w ciążę odczuwałam ból głowy.

„Kiedy?”

„Dzisiaj rano”.

„Brałaś jakieś tabletki?”

„Tak, Tylenol, ale nie pomógł”.

„Jeszcze raz zmierzę ciśnienie. Jest wysokie”.

Zupełnie się tym nie przejęłam. Położne wyszły, żeby porozmawiać. Gdy wróciły, Ina May podeszła do łóżka, na którym wciąż leżałam, i powiedziała: „Wydaje nam się, że masz tyle objawów, że powinnaś...” – w tym momencie George i ja wstrzymaliśmy oddech. Byliśmy pewni, że Ina May chce nam powiedzieć, że powinniśmy się przenieść do Domu Narodzin, gdyż według nich wkrótce zacznę rodzić. Nasza radość nie trwała długo – „pójść do szpitala na dalsze badania. Masz objawy nadciśnienia ciążowego”. Podupadliśmy na duchu. Do szpitala? Położne wyjaśniły nam, czym jest nadciśnienie ciążowe i ryzyko z nim związane. Pojechaliśmy, przybici, do szpitala. Gdybym miała nadciśnienie ciążowe, położne nie mogłyby przyjąć porodu w ośrodku i musiałabym urodzić w szpitalu.

W szpitalu położono mnie na sali, ubrano w koszulę i podłączono do monitorów pracy serca i ciśnienia krwi. Po około godzinie obserwacji i komentarzu mojej lekarki, że „być może wysokie ciśnienie krwi wynika z poddenerwowania związanego z porodem w The Farm” (w szpitalu moje ciśnienie było prawidłowe), wydano mi pozytywne świadectwo zdrowia. (Lekarze nazywają takie objawy „nadciśnieniem białego fartucha”).

Ten drobny incydent sprawił, że moi rodzice zdenerwowali się jeszcze bardziej. Mama dała mi przenośny aparat do pomiaru ciśnienia krwi, żebym mogła mierzyć je w domu. Kilka dni po wizycie w szpitalu moje ciśnienie było alarmująco wysokie. Mój mąż uczestniczył właśnie w konferencji telefonicznej, więc zadzwoniłam do mamy, która natychmiast zasugerowała wizytę w szpitalu. Niestety szpital, w którym pracowała moja lekarka prowadząca, był oddalony od naszego mieszkania o co najmniej dwie godziny jazdy. Mama odczułaby ogromną ulgę, gdybym rodziła w szpitalu. Postanowiłam skontaktować się z jej przyjaciółką, Anne, pielęgniarką asystującą przy porodach w Vanderbilt, która od początku niesamowicie popierała moją decyzję i kojąco wpływała na mamę. Jednak w tym momencie zgodziła się z moją mamą. Stwierdziła, że mam zbyt wiele objawów i zbyt wysokie ciśnienie krwi. W trakcie ostatniej wizyty szpitalnej nie zrobiono mi badań krwi. Nie spodobało się to Anne, która nalegała na to badanie. W tym celu moja lekarka prowadząca musiała wydać skierowanie. Nie była z tego powodu zbyt szczęśliwa. Po dość chłodnej rozmowie, w trakcie której lekarka ponownie stwierdziła, że według niej wysokie ciśnienie krwi było związane z planem porodu w ośrodku The Farm, dodając, że zasugeruje Inie May, że z tego powodu powinnam urodzić w szpitalu, dała mi skierowanie do lekarza, którego wybrała dla mnie Anne. Anne obiecała, że wybierze kogoś, kto nie wywołuje porodu pochopnie.

Mąż wyszedł wcześniej z pracy i pojechaliśmy do szpitala Vanderbilt, gdzie miałam wizytę lekarską. Zostałam skierowana na oddział porodowy i przydzielono mi pokój. Znów podłączono mnie do monitora pracy serca i aparatów mierzących ciśnienie krwi. Pobrano krew i czekaliśmy na wyniki.

Zadzwoniliśmy do naszych rodzin i powiedzieliśmy, że powinny być w pogotowiu na wypadek gdyby lekarz postanowił wywołać poród. Wyniki badań wykazały, że nie mam nadciśnienia. Odesłano nas do domu, zapewniając, że „położne, jak najbardziej, mogą bezpiecznie przyjąć poród”. Moi rodzice nie byli pewni, czy to powinno przynieść im ulgę, czy zdenerwować jeszcze bardziej.

Wody odeszły o czwartej nad ranem 21 kwietnia, w dniu pogrzebu mojego ostatniego dziadka. Zadzwoniliśmy do Iny May z pytaniem, czy powinniśmy natychmiast przybyć. Ina May poradziła, żebyśmy przez kilka godzin spróbowali się zrelaksować, a następnie przyjechali do ośrodka.

Pierwsze skurcze pojawiły się o 4:22. Wyruszyliśmy jakieś dwie godziny później, słysząc komentarz mojej mamy: „Skurcze nie są zabawne, a skurcze w jadącym samochodzie są jeszcze mniej zabawne”. Wzięliśmy rzeczy z mieszkania i ruszyliśmy. Poza tym, że trudniej jest wymiotować w samochodzie niż w łazience, nie pamiętam różnicy w odczuwaniu skurczów.

Dotarliśmy do Domu Narodzin tuż po siódmej. Dzień był zimny, ale położne przyjechały kilka godzin wcześniej i włączyły ogrzewanie, więc dom był przytulny i zachęcający. Wkrótce przybyła Ina May i Pamela i sprawdziły rozwarcie. „Dobrze, że postanowiłaś przyjechać” – powiedziała Ina May. „Masz już osiem centymetrów rozwarcia”.

W trakcie porodu patrzyłam na zegarek. Chciałam zapamiętać, jak długo trwają poszczególne fazy, żeby je później dokładnie zapisać. Niewiele jednak zapamiętałam poza godziną, kiedy wystąpiły pierwsze skurcze i godziną narodzin Abigail. Gdy później spisywałam wspomnienia w dzienniku, napisałam, że skurcze trwały około czterech godzin, a parcie około dwóch. Ina May powiedziała mi, że niektóre kobiety wolą skurcze, inne parcie. Ja wolałam parcie. Wydawało mi się, że to najbardziej produktywny etap porodu.

Po około dwóch godzinach parcia i ukazaniu się główki w trakcie jednego ze skurczów urodziła się Abigail Rosalee. Zarejestrowany czas narodzin to 10:22 rano, dokładnie sześć godzin po pierwszym skurczu. Ina May i Pamela umyły ją, zważyły – 3,7 kg – i ubrały w ciepłą wyprawkę.

Zadzwoniliśmy do moich rodziców. Odebrali telefon w momencie, gdy wychodzili z samochodu przed domem pogrzebowym. Obwieścili wszystkim przyjaciołom i kuzynom, że są dumnymi dziadkami. (To była ich pierwsza wnuczka). Podchodzili do nich ludzie, kiwając głowami i mówiąc: „Gratulacje!”, a w chwilę później: „Przykro nam”. Mama powiedziała, że przypomniało jej to o cyklu życia i śmierci, a także o tym, że Bóg czuwa nam nami wszystkimi.

Narodziny Autumn Apple Windseed, 11 listopada 1970

Kim Trainor

Moje pierwsze dziecko przyszło na świat na Manhattanie. Poród był standardową procedurą szpitalną. Najpierw zostawiono mnie samą, z moimi lękami, na sali, a sanitariusz przebił worek owodniowy. Następnie wwieziono mnie na salę pełną wrzeszczących, rodzących kobiet. Większość z nich nie mówiła po angielsku. Wszyscy lekarze prowadzący byli Chińczykami i słabo mówili po angielsku czy hiszpańsku.

Podano mi oksytocynę, by przyspieszyć poród. Powiedziano mi, że mam się nie ruszać. Raz usiadłam, więc przywiązano mnie do łóżka, a pielęgniarka skarciła mnie, mówiąc: „Nawet nie próbuj kucać!”.

Oświetlono mnie jarzeniówką, żeby osoby przyjmujące poród mogły mnie widzieć. W szpitalu panowała atmosfera porodów taśmowych, więc włączono światło i zostawiono mnie samą, przywiązaną do łóżka. Po jakimś czasie, który wydał mi się kilkoma dniami (piętnaście godzin), poczułam pomiędzy nogami główkę dziecka. Zawołałam pielęgniarkę, mówiąc jej, że wydaje mi się, iż za chwilę urodzę. Błyskawicznie przewieziono mnie na salę porodową, umieszczono moje stopy w strzemionach i przeprowadzono standardową epizjotomię – dwanaście szwów. Dziecko dosłownie wystrzeliło ze mnie, krzyczące i czerwone. Zabrano je, zanim zdążyłam zobaczyć jego płeć. Następnie, stosując eter, pozbawiono mnie przytomności, żeby zszyć niepotrzebne nacięcie. Gdy się obudziłam, powiedziano mi wreszcie, że mam zdrową córkę ważącą 3,7 kg.

Chciałam ją nakarmić, ale dano mi na to jedynie dwadzieścia minut. Miałam z tym problem, więc poprosiłam o pomoc. Wzburzona pielęgniarka niechętnie próbowała mi pokazać, jak się karmi piersią. Gwałtownie ścisnęła moje piersi i stwierdziła, że nie należę do kobiet, które mogą karmić w ten sposób. Gdy po tej nieudanej próbie usiłowano zabrać moje płaczące dziecko na oddział dla noworodków, pobiegłam za nim. Dogoniłam pielęgniarkę i wyrwałam jej córkę z rąk. Chciałam ją ukoić. W tym momencie odciągnęło mnie dwóch salowych. Zabrali mnie do pokoju i dali silny środek uspokajający. Zachowałam przytomność, ale nie byłam w stanie się ruszyć. To było niesamowicie traumatyczne doświadczenie. Po porodzie byłam posiniaczona i zrozpaczona, oszołomiona i ograbiona z instynktu macierzyńskiego oraz pewności siebie. Po tej traumie wiedziałam, że nigdy więcej nie urodzę w tak nieludzkich warunkach.

Narodziny Lily Rose Heart, 2 listopada 1976

Kim Trainor

Minęło sześć lat, zanim znów zaszłam w ciążę. Miałam pewność co do tego, że urodzę w domu z położną, ale nie miałam pojęcia, jak się za to zabrać. Przyjaciółka powiedziała mi o The Farm – że ośrodek ten pomaga kobietom, które nie chcą aborcji, ale nie mają wsparcia. Wiedziałam, że chcę urodzić to dziecko. Nie było z nami ojca, więc przynajmniej chciałam urodzić dziecko w miejscu, które promowało poród naturalny.

Przybyłam tam cztery miesiące przed porodem i zamieszkałam w starym namiocie wojskowym z drewnianą ramą, połączeniu domu i namiotu. Żyłam w lasach Tennessee z innymi rodzicami, którzy spodziewali się dziecka, oraz z ich rodzinami. W 1973 roku, gdy tam przybyłam, społeczność liczyła czterysta osób. Pracowałam na rzecz społeczności, a moja pięcioletnia córka przebywała z grupą dzieci, zajmowała się końmi i bawiła w lesie. Gdy pracowałam, opiekowały się nią inne kobiety, a gdy nie pracowałam, w jakimś innym miejscu, wraz z czterema kobietami, zajmowałam się grupą dzieci.

Moje położne poznałam na długo przed porodem. W The Farm czułam się w pełni zdrowa, stosując wegetariańską dietę. Moja córka, nienarodzone dziecko i ja kwitłyśmy.

Gdy odeszły mi wody, zadzwoniłam do Leslie, położnej, która tego dnia miała dyżur, i poinformowałam ją, że za chwilę zacznę rodzić. Pojawiła się natychmiast, żeby sprawdzić rozwarcie. Wszystko odbywało się w atmosferze relaksu i miłości. W trakcie porodu moją córką zajmowała się jedna z kobiet. Córka kilka razy wchodziła do pokoju. Przypływy były silne i miarowe. Otaczało mnie pięć wspaniałych kobiet, które kilkakrotnie rodziły w domu i wiedziały, co czuję. Zachęcały mnie, masowały, żartowały i całowały mnie. Czułam się jak wyjątkowa kobieta rodząca wyjątkowe dziecko.

Lily

W okresie przejściowym z trudem oddychałam i byłam pewna, że nie dam rady kontynuować. W tym momencie kobieta, która była za mną, powiedziała: „Potrzebujesz jedynie tego” i pocałowała mnie. Roześmiałam się. Następnie zaczęłam przeć. Uczucie było wspaniałe. Wydawałam głębokie jęki, które przypominały dźwięki, jakie wydają krowy. Zaczęło się ściemniać i robiło się zimno, więc zapaliłyśmy lampę naftową i napaliłyśmy w piecu.

Odczuwałam wielką rozkosz. Córka się wyślizgnęła, duża i pełna wdzięku – ważyła 4,14 kg, ale nie było śladu rozdarcia. Wszystkie się śmiałyśmy. Czułyśmy radosne uniesienie. Położne położyły Lily na moich piersiach. Podziwiałyśmy ją i adorowałyśmy. Podziękowałam położnym, a one podziękowały mi za to, że łatwo się ze mną pracowało.

Więź z moim dzieckiem nawiązała się naturalnie. Córka bez trudu i radośnie ssała pierś, a ja czułam się silna. Pomyślałam, że jeśli byłam w stanie zrobić coś takiego, mogę zrobić wszystko. Społeczność pracowitych i uczciwych ludzi pokazała mi, jak być tym, kim naprawdę jestem. Postanowiłam zostać i żyćz nimi, z plemieniem i rodziną.

Narodziny Otisa Francisco, 2 lipca 1980

Kim Trainor

Lato, gdy wybuchł wulkan Mount St. Helen, było najgorętszym w moim życiu. Czułam, że moje dziecko chce się urodzić. O piątej nad ranem zaczęły się regularne przypływy. Było gorąco, choć słońce dopiero wschodziło. Nie mogłam spać, więc tej nocy przeniosłam się na dół. Wstałam i zaczęłam przygotowania do długiego porodu.

Kilka godzin później wstali pozostali domownicy, a ja poinformowałam wszystkich, że za chwilę zacznę rodzić. Przyszły położne, żeby mnie zbadać, i stwierdziły, że rozwarcie szyjki macicy wynosi około pięciu centymetrów. Nie odeszły mi wody, tak jak w przypadku dwóch poprzednich porodów. Położne zasugerowały, żebym poszła z mężem na spacer do lasu i pozwoliła grawitacji otworzyć mnie jeszcze bardziej. Spacer trwał godzinę lub dwie. Miałam wrażenie, że jestem w ponadczasowej przestrzeni, w której każdy dźwięk, zapach i kolor był rozświetlony i wzmocniony. Czułam, jak dziecko mnie otwiera, a gdy przypływy się nasiliły, oparłam się o drzewo. Przypływy narastały i zwiększały częstotliwość. Postanowiłam wspiąć się na wzgórze i wrócić do łóżka. Gdy wróciliśmy, rozwarcie wynosiło prawie osiem centymetrów, ale wody płodowe nadal nie odeszły. Przez chwilę chodziłam tam i z powrotem obok łóżka. Wody odeszły w momencie, gdy rozwarcie było pełne. Wypłynęła ze mnie niesamowita ilość wód. W tym momencie poczułam, jak główka dziecka naciska na szyjkę macicy i natychmiast poczułam chęć parcia.

Parcie sprawiało mi przyjemność. Wkrótce pojawiła się i wyszła główka dziecka. Ina May poprosiła, żebym przestała przeć i szybko usunęła pępowinę, która była owinięta wokół szyi dziecka trzy razy – plum plum plum! Wkrótce wyszła reszta ciemnofioletowego, niemal czarnego ciała. To było niesamowite. Otis miał najdłuższą pępowinę, jaką położne kiedykolwiek widziały. Miała ponad sto dwadzieścia centymetrów długości i węzeł. Otis był szczęśliwy, że jest już na zewnątrz. Położne od razu położyły go na moich piersiach. Syn był głodny, a ważył 4,64 kg.

Wkrótce po porodzie postanowiłam zejść na dół. Było gorąco, a niebo miało ciemnofioletowy kolor, jak mój syn tuż po narodzinach. Pamiętam sposób, w jaki wiał wiatr, gdy z pięknym synkiem szłam po schodach. Nadeszła burza z błyskawicami i zaczęła się ulewa, przynosząc chłód i orzeźwienie. Byłam wdzięczna, że mogłam urodzić wśród przyjaciół i rodziny. Syna przywitała i podziwiała reszta domowników.

Radość płynąca z narodzin Grace, 30 kwietnia 2000

Kathryn B. Van de Castle

Ktoś mógłby pomyśleć, że nie jestem osobą, która mogłaby się zdecydować na poród w ośrodku na wiejskich terenach Tennessee. Jestem typową Amerykanką, pochodzącą z klasy średniej wyższej, która nie lubi bólu. Dorastałam ze świadomością, że moje narodziny były bardzo trudne. Robi mi się słabo, gdy słyszę takie słowa jak flebotomia11. Dodajmy do tego fakt, że w wieku trzydziestu ośmiu lat, po ośmiu miesiącach narzeczeństwa, poślubiłam Keitha (który jest lekarzem). Nasze dziecko zostało poczęte dwa tygodnie później. Keith i ja wciąż się poznawaliśmy. W okresie ciąży Keith był wspaniałym partnerem, ale ona sama bywała trudna z powodu długotrwałych mdłości i śmierci w rodzinie. Keith kupował jedzenie, na jakie miałam ochotę, gdy mdłości nie pozwalały mi wejść do sklepu spożywczego, pomógł mi w utrzymaniu diety, gdy mój lekarz z Virginii stwierdził, że mam cukrzycę ciążową, i dodawał mi otuchy.

Moja siostra, położna, dała mi dobrą radę: „Nie czytaj zbyt wielu książek i nie planuj niczego. Im więcej szczegółów zaplanujesz, tym mniej prawdopodobne, że tak się stanie”. Wyjaśniła, że zbyt wiele informacji może zaburzyć umiejętność podążania za tym, co mówi ciało. Przekonała mnie. Nigdy nie wzięłam do ręki książki przygotowującej do porodu.

Jeśli chodzi o wybór miejsca porodu, intuicyjnie wiedziałam, że ciężko mi będzie poradzić sobie z zamieszaniem i szpitalną rutyną. Czułam, że nieustanna krzątanina pracowników szpitala będzie mnie blokowała. Chociaż Keith był lekarzem, był dobrze zaznajomiony z porodami domowymi. Przez piętnaście lat, przed rozpoczęciem studiów medycznych, mieszkał w The Farm. Ufał położnym z The Farm, a ja ufałam jemu.

Pojechaliśmy do The Farm na miesiąc przed porodem. Dzięki temu mogłam się zrelaksować, spacerować po kilka godzin dziennie i dobrze się odżywiać. Podczas spacerów prosiłam Grace, żeby pomogła mi w porodzie, i obiecywałam, że urodzę ją bezpiecznie. Grace wyświadczyła mi przysługę i trzy dni przed porodem przyjęła pozycję główką w dół. Skurcze zaczęły się około 4:30 nad ranem, jedenaście dni przed terminem. Postanowiłam, że nie będę budzić Keitha, gdyż skurcze wciąż występowały co dziesięć minut. Gdy Keith się obudził, obejrzeliśmy film, poszliśmy na spacer, a później do domu naszej położnej na lunch. Przełknęłam jeden kęs zapiekanki i zwymiotowałam. Skurcze się nasiliły.

Ina May próbowała mnie rozluźnić, masując mi uda, ale potrzebowałam czegoś więcej. Keith przypomniał mi, że chciałam się zrelaksować w kąpieli. Gdy wchodziłam do wanny, rozwarcie wynosiło centymetr. Kiedy wyszłam z kąpieli, siedem godzin później, rozwarcie było pełne. Przez ten czas wielokrotnie prosiłam, aby dodawano mi otuchy. Przeraziło mnie poczucie ogromnej mocy w ciele.

Keith po tysiąckroć zapewniał mnie, że wszystko jest w porządku. Pomagał mi też oddychać, dzięki czemu byłam w stanie przetrwać skurcze. Kilka dni wcześniej moja przyjaciółka Cynthia powiedziała mi, że poród jest jak surfing. Myślałam o tym, siedząc w wannie. Keith wciąż pomagał mi utrzymywać się na fali. Pomagał mi oddychać powoli i głęboko, a ja w tym czasie skupiałam się na obrazku, który wisiał na ścianie za jego głową i przedstawiał fioletowy kwiat. Zaczęłam powtarzać: „Jestem otwierającym się kwiatem”. Dzięki pomocy męża zachowałam siłę. Nie pozwoliłam, by skurcze mnie przytłoczyły.

Ina May, Pamela i córka Pameli Stephane zapewniały mnie w trakcie porodu, że wszystko jest w porządku i mówiły, czego mogę się spodziewać. Uświadomiłam sobie, że mam wybór: mogę myśleć o tym, co negatywne lub o tym, co przyjemne w moim życiu. Nauczyłam się powracać do teraźniejszości, oddychać z Keithem, afirmować, że wszystko jest w porządku, i słuchać innych, którzy zapewniali mnie, że świetnie sobie radzę.

Cykl mojego porodu odbywał się według pewnego wzorca: Keith zauważał zbliżający się skurcz i zaczynał powoli, głęboko oddychać, a ja utrzymywałam z nim tempo oddechu, patrzyłam na kwiat nad jego głową, przeżywałam pozytywne lub negatywne myśli i słuchałam ludzi, którzy mówili, że wszystko jest w porządku lub powtarzałam to sobie. Pomiędzy skurczami odpoczywałam i się relaksowałam. Po czym zaczynał się kolejny cykl.

Zauważyłam, że gdy patrzę na coś, zaczynam myśleć, ale kiedy słucham, silniej odczuwam i podążam za instynktem. Gdy słyszałam, że wszystko jest w porządku, dodawało mi to otuchy. Gdybym jedynie czytała te słowa, nie przyniosłyby mi tak wielkiej ulgi. Myślenie było przerażające. Odczuwanie nie. Gdy odczuwałam, nie przytłaczało mnie to, co się działo.

Grace, jej młodsza siostra Faith oraz Kathryn i Keith, ich rodzice

Podczas pełnego rozwarcia Keith pomógł mi dojść do łóżka. To było najdłuższe pięć kroków w moim życiu. Miałam wielką nadzieję, że skurcz nie pojawi się w korytarzu. Przez chwilę siedziałam na łóżku, ale nie było mi wygodnie. Nie wiedziałam, jak sobie ulżyć. Keith przypomniał mi, że chciałam wypróbować stołek porodowy. Położne przyniosły stołek; usiadłam na nim i zaczęłam przeć z całej siły.

Parcie wprawiało mnie w doskonały nastrój. Uwielbiałam to. Zaczęłam wydawać z siebie niesamowicie pełne, głośne krzyki, które pomogły mi przesunąć Grace w dół. Wypychając Grace, czułam ekstazę.

Dzięki procesowi naturalnego porodu zyskałam ogromną pewność siebie. Wyszłam poza sferę komfortu i kulturę, w której dorastałam. Dowiedziałam się, że mogę przejść przez przerażające, bolesne sytuacje, zachowując siłę i przytomność, gdy tego potrzebuję. Mój lęk, że nie będę wiedziała, jak być dobrą matką, znikał w miarę jak wzrastało zaufanie do intuicji i przekonanie, że wiem, jak kochać Grace. Czułam niesamowitą energię i siłę życiową w ciele. Odrodziłam się szczęśliwsza, zdrowsza i bardziej pewna siebie. Uświadomiłam sobie, że mogę się skupiać na ciemnej lub jasnej stronie tego, co mnie otacza. Wybrałam jasną stronę i dzięki dyscyplinie potrafię trwać w swoim wyborze.

Narodziny Shannah, 22 maja 1985

Mary Ann Curran

Głównym katalizatorem decyzji o rezygnacji z położnika były zajęcia z naturalnych porodów metodą Bradleya12, na które zaczęliśmy uczęszczać w drugiej połowie ciąży. Na zajęciach dowiedzieliśmy się o niebezpiecznych praktykach, które stanowią standardowe procedury w wybranym przez nas szpitalu: rutynowym, elektronicznym monitorowaniu płodu czy kroplówce z przyspieszającą poród oksytocyną. Zajęcia z metody Bradleya otworzyły nam oczy i uświadomiły, jak wiele ważnych rzeczy byłam w stanie poświęcić, stosując się do zaleceń lekarzy. Moje pierwotne pragnienie porodu z położnymi w zwykłym łóżku brzmiało coraz lepiej. Idąc za radą jednego z instruktorów metody Bradleya, staraliśmy się zmienić kartę przyjęcia do szpitala. Nie mieliśmy pojęcia, jak wielką awanturę to wywoła!

Dopiero dzień później byłam gotowa zerwać więzi ze światem medycznym. Spotkałam się z jednym z położników, który usłyszał od szpitala, że staramy się zmienić kartę przyjęcia. Nie skłamię, gdy powiem, że był oburzony. Badanie palpacyjne przeprowadził zdecydowanie mniej delikatnie. Następne czterdzieści pięć minut poświęcił na wykład na temat zaufania pomiędzy lekarzem a pacjentką. Bliska płaczu kilkakrotnie starałam się mu wyjaśnić nasze odczucia, ale nie wydaje mi się, żeby mnie usłyszał. Gdy dotarłam do domu, wiedziałam, że jeśli tej nocy zacznę rodzić, udam się do The Farm!

Pomimo tego, co się wydarzyło, postanowiliśmy z moim mężem Jimem, że nie zrezygnujemy z położnika „na wypadek sytuacji awaryjnej”. Podczas kolejnej, ostatniej wizyty lekarz zaczął mówić o cesarskim cięciu, ponieważ ciąża była „przenoszona”. Jak mogła być przenoszona, skoro wizyta odbyła się w dzień, który położnik wyznaczył jako termin porodu? Zmartwiliśmy się. Zadzwoniliśmy na gorącą linię, której celem jest zapobieganie cesarskim cięciom, i postanowiliśmy zupełnie zrezygnować z opieki lekarskiej.

Tej nocy, gdy zaczęłam rodzić, wyruszyliśmy z Alabamy w stronę The Farm. Gdy dotarliśmy na miejsce, padał ulewny deszcz. Padało całą noc. Joanne i Deborah, moje położne, powiedziały, żebym spróbowała się przespać, by zebrać siły na poród. Usiłowałam zasnąć. Nie było to łatwe z powodu skurczów, które pojawiały się co dwie minuty. Zbyt usilnie próbowałam się rozluźnić, co jedynie wzmagało skurcze. Wreszcie zrozumiałam, co się dzieje, i uświadomiłam sobie, że mogę spać w przerwach pomiędzy skurczami, choć początkowo sen przerywany co dwie minuty nie wydawał się zbyt kojący. Wykonałam ćwiczenia oddechowe i relaksacyjne, których nauczyliśmy się na zajęciach z metody Bradleya. Pomogły, ale wciąż odczuwałam ból, na który nie byłam przygotowana. Wydawało mi się, że ćwiczenia i oddech wyeliminują ból lub przynajmniej go zminimalizują, ale nie jest to regułą w każdym przypadku.

W tym półprzytomnym stanie widziałam, jak wstaje dzień, budzi się Jim, a położne się przygotowują. Kilkakrotnie w ciągu nocy Joanne sprawdzała rozwarcie szyjki macicy. To samo zrobiła z samego rana. Zniechęciłam się nieco, widząc, że od dziesiątej wieczorem rozwarcie wynosiło cztery centymetry. Joanne zbadała mnie o dziesiątej rano i oznajmiła, że rozwarcie wynosi pięć centymetrów. Chwilę później rozwarcie było niemal pełne, a Joanne przebiła worek owodniowy.

Wkrótce skurcze znacznie się nasiliły. Etap, w który wchodziłam, nazywa się okresem przejściowym i jeśli kiedykolwiek przez niego przechodziłaś, wiesz, skąd taka nazwa. Miałam wrażenie, jakbym była w innym świecie, zupełnie poza codziennością. Świat, w którym byłam, nazywa się Poród, a moim jedynym życiowym celem były Narodziny. To był czas intensywnego skupienia. Czułam się niepewnie. Położne i Jim ofiarowywali swoje wsparcie, jednak bałam się spojrzeć im w oczy. Bałam się, że zobaczę w nich niepokój! Wreszcie spojrzałam w oczy Jima i odkryłam, że nie ma w nich ani krzty lęku, a jedynie spokój. Nie byłam w stanie skoncentrować się na tyle, żeby się odwrócić i popatrzeć w oczy położnych – skurcze były zbyt częste i intensywne – ale czułam, jak Joanne ściska moją stopę w momencie szczytowym każdego skurczu, dając mi do zrozumienia, że przechodzi przez ten proces ze mną. Tymczasem moja macica pracowała w skupieniu razem z dzieckiem. Kolejny skurcz oznajmiały stopy córki naciskające na górną część macicy, ruchy jej główki w szyjce macicy, stopniowo zaciskające się mięśnie macicy – jak dłoń, która zamyka się w pięść – osiągając punkt szczytowy w momencie mocnego ucisku. Następnie, w podobnym, stopniowym procesie, skurcz się cofał. Wreszcie Joanne sprawdziła rozwarcie. Było pełne. Ulżyło mi. „Wspaniale sobie poradziłaś w okresie przejściowym” – powiedziała Joanne.

„Och, to był okres przejściowy?” – zapytałam. To obrazuje, jak bardzo odpłynęłam.

W pozycji półleżącej, opierając się o Jima, szykowałam się do parcia. To ta dobra część – myślałam. Z pewnością. Parcie jest CIĘŻKĄ pracą. Nie zrozum mnie źle: odczuwałam tak wielką satysfakcję i spełnienie, że trudno jest mi to opisać. Wydawało się, że wszystko dzieje się bardzo wolno, aż pojawiła się główka. Koncentrowałam się tak intensywnie, że nie byłam w stanie spojrzeć w lusterko, które trzymała Deborah. Główka się pojawiła i wysunęła po chwili rozciągania i parcia.

Po urodzeniu główki reszta ciała wyszła w trakcie jednego skurczu. Ujrzeliśmy Shannah w całej swojej okazałości! Oczywiście od razu wzięliśmy ją w ramiona.

Czułam spełnienie, zdumienie, ekscytację i ulgę.

Refleksje Barbary

Barbara Wolcott

Wydaje mi się, że najważniejszym, co odkryłam, jest to, że największe znaczenie ma twoje podejście do porodu. Innymi słowy, należy stanąć przed każdym porodem jak byk, z pełną siłą, bez lęku czy wahania, z przekonaniem, że jesteś w stanie to zrobić i nic cię nie powstrzyma. To twoja możliwość przypomnienia sobie swojej kobiecej mocy; nie ma tu miejsca na zahamowania. Skurcze są skokami napięcia, a każdy z nich przybliża narodziny. Dziecko czuje zarówno twoją siłę, jak i lęki. Położne niezmiernie mi w tym pomogły i przypominały mi o mojej sile.

Uczestniczyłam w porodzie Sary Jean w 1971 roku. Sara Jean dorastała w The Farm, w kulturze, w której oczekiwano od kobiet, że urodzą naturalnie w domu, w obecności znajomych położnych. Gdy Sara Jean po raz pierwszy zaszła w ciążę, mieszkała w innym stanie, a jej ubezpieczenie nie obejmowało domowych porodów. Zdecydowała się na pomoc położnych w szpitalu.

Historia Sary Jean, 5 grudnia 1999

Sara Jean Schweitzer

Termin porodu przypadał za trzy dni i czułam zniecierpliwienie. Gerrie Sue, była położna z The Farm i bliska przyjaciółka rodziny, zgodziła się wspierać mnie w jego trakcie. Powiedziała, że byłoby lepiej, gdybym spróbowała urodzić raczej nieco wcześniej niż później. Jestem drobna i Gerrie nie chciała, żebym rodziła duże dziecko. Spróbowałam wszelkich metod przyspieszających poród. Codziennie spacerowałam po wzgórzach. Poprosiłam męża, Richarda, żeby się ze mną kochał i ssał moje sutki. Próbowałam nawet masować punkty akupresurowe na stopach. Nie chciałam, żeby lęk wstrzymał narodziny dziecka, więc starałam się nie myśleć o porodzie. Jeśli muszę skoczyć w przepaść, po co się nad tym zastanawiać? Lepiej po prostu skoczyć.

Luca z anielskimi skrzydłami

Aktywność fizyczna była dla mnie ważna i miałam wrażenie, że mi pomaga. Dzień przed narodzinami Luki spacerowałam z przyjaciółmi po wzgórzach. Przez całą drogę szłam przed nimi, myśląc, że jeśli będę się poruszała energicznie i szybko, wytrząśnie to dziecko z jego małego, spokojnego świata.

Gdy wróciłam do mieszkania mamy, moja siostra była na górze i płakała z powodu problemów osobistych. Poszłam ją pocieszyć, ale czułam, że to wstrzymuje dziecko oraz wszystko, co powinnam robić, żeby je urodzić. Wiedziałam, że dziecko może się urodzić w każdej chwili, ale naprawdę chciałam porozmawiać z siostrą. Odczuwałam jej ból jakby był moim. W trakcie ciąży miałam wrażenie, że wszystkie emocje i wibracje, na które byłam narażona, trafiały bezpośrednio do dziecka. Tej nocy nie spałam do około 2:00, rozmawiając z siostrą i niepokojąc się o dziecko.

Gdy w końcu zasnęłam, przyśniło mi się, że mam bóle menstruacyjne. Bóle obudziły mnie nad ranem. Zawołałam mamę, która powiedziała, że powinnam zadzwonić do Gerrie Sue. Nie chciałam jej budzić, więc odczekałam jakieś czterdzieści pięć minut. W tym czasie z