Podniesieni - o. Remigiusz Recław SJ - ebook

Podniesieni ebook

o. Remigiusz Recław SJ

5,0

Opis

Czy masz tak bliską relację z Bogiem Ojcem, że bez oporu zwracasz się do Niego „Tato”? A może w ogóle wolisz z Nim nie rozmawiać, ponieważ się Go boisz? W dzisiejszej epidemii braku ojców to właśnie doświadczenie odrzucenia i opuszczenia określa temperaturę naszej relacji z Bogiem.

W książce Serce Ojca Neal Lozano – ewangelizator posługujący modlitwą uwolnienia – pokazuje, że Tata niebieski jest zupełnie inny niż nasi ziemscy ojcowie. A poprzez fragmenty biblijne i świadectwa osób, które odkryły dobroć Boga w swoim życiu, pomaga nam poznać prawdę o Nim.

Twój Tata kocha cię bezwarunkowo, nie jest na ciebie zły i akceptuje cię pomimo twoich błędów i grzechów. A ponieważ sam jest Miłością, nie potrafi podejść do ciebie w inny sposób, niż z miłością bezwarunkową. On ma dobre plany wobec twojego życia, żeby zapewnić ci przyszłość, jaką dla ciebie wymarzył. I bardzo pragnie, żebyś naprawdę Go poznał.

Wielką wartością tej książki są relacje osób, które odkrywając miłość Boga do siebie, doświadczyły uzdrowienia wewnętrznego i nabrały odwagi do życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 147

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ta książ­ka jest ta­nia.

KU­PUJ LE­GAL­NIE.

NIE KO­PIUJ!

O. RE­MI­GIUSZ RE­CŁAW SJ

wraz ze Wspól­no­tą Mał­żeństw Nie­sa­kra­men­tal­nych

Ni­hil ob­stat: L. dz. 2015/02/NO/P

Za po­zwo­le­niem

Przełożone­go Pro­win­cji Wiel­ko­pol­sko-Ma­zo­wiec­kiej

To­wa­rzy­stwa Je­zu­so­we­go – o. To­ma­sza Kota SJ

War­sza­wa, 17 lu­te­go 2015 r.

Książ­ka nie za­wie­ra błę­dów teo­lo­gicz­nych

Opra­co­wa­nie

Jo­an­na Sztau­dyn­ger

Ko­rek­ta

Anna La­soń-Zy­ga­dle­wicz

Re­dakcja

Ma­rze­na My­jak-Fry­zo­wicz

Agniesz­ka War­denc­ka-Wój­cik

Gra­fika

Bo­gu­mi­ła Dzie­dzic

© by Moc­ni w Du­chu

Wszel­kie pra­wa za­strzeżone

Łódź 2015

ISBN 978-83-61803-82-9

Moc­ni w Du­chu – Cen­trum

90-058 Łódź, ul. Sien­kie­wi­cza 60

tel. 42 288 11 53

moc­ni.cen­trum@je­zu­ici.pl

www.od­no­wa.je­zu­ici.pl

Za­mó­wie­nia

tel. 42 288 11 57, 797 907 257

moc­ni.wy­daw­nic­two@je­zu­ici.pl

www.od­no­wa.je­zu­ici.pl/sklep

Wy­da­nie pierw­sze

Od Re­dak­cji

Chcia­ły­by­śmy, aby ta książ­ka do­tar­ła do tych, któ­rzy po­dob­nie jak my kie­dyś my­śle­li, że Bóg ich od­rzu­cił. Tak są­dzi­ły­śmy, za­nim przy­tu­li­ła nas mi­łość Chry­stu­sa. W tej książ­ce nie wy­stę­pu­je­my w roli au­to­ry­te­tu, wska­zu­jąc za wzór na­sze obec­ne mał­żeń­stwa czy związ­ki. Każ­de­mu po­wie­my: dbaj o swo­je mał­żeń­stwo ze wszyst­kich sił! Nam tych sił za­bra­kło w pew­nym mo­men­cie ży­cia. A po­tem, za nie­któ­re błę­dy po­no­si się kon­se­kwen­cje przez całe ży­cie. Jed­nak Chry­stus przy­cho­dzi do czło­wie­ka po­de­pta­ne­go przez błę­dy, aby go pod­nieść i dać mu nowe ży­cie. Wła­śnie tego do­świad­cza­my przy Bogu i o tym jest ta książ­ka.

Cza­sa­mi do­brzy lu­dzie do­ko­nu­ją złych wy­bo­rów. Nie sta­ją się przez to źli – są po pro­stu ludź­mi. Nie mamy już wpły­wu na na­szą prze­szłość, nie zmie­ni­my jej. Nic nie cof­nie tego, co już na­stą­pi­ło. Roz­wód w ży­ciu więk­szo­ści z nas, człon­ków Wspól­no­ty Mał­żeństw Nie­sa­kra­men­tal­nych, to naj­więk­sza po­raż­ka, jaką po­nie­śli­śmy i któ­rej się nie spo­dzie­wa­li­śmy. Jest tru­dem, przez któ­ry mu­sie­li­śmy przejść i z któ­rym trze­ba było się zmie­rzyć. Owo­ce roz­wo­du są złe, nie­do­bre, nie­ja­dal­ne. Dziu­ra w na­szej psy­chi­ce i cią­głe oskar­że­nia su­mie­nia nie na­pa­wa­ją opty­mi­zmem ani chę­cią do wyj­ścia z sy­tu­acji, w ja­kiej się zna­leź­li­śmy. Bez wzglę­du na winę, bez wzglę­du na to, jak by­li­śmy doj­rza­li do tego, aby za­koń­czyć na­sze mał­żeń­stwa, czu­li­śmy się jak roz­bit­ko­wie. Roz­bit­ko­wie na mo­rzu ży­cia i na mo­rzu wia­ry.

Mi­łość. Nowa mi­łość, nowy zwią­zek, nowa ro­dzi­na i cała masa py­tań dud­nią­cych w na­szych gło­wach. Co wy­brać – mi­łość ludz­ką, któ­ra wpro­wa­dzi nam ogrom­ne ogra­ni­cze­nia, czy mi­łość Bożą, któ­ra po­zwo­li na ży­cie sa­kra­men­tal­ne? Przy­szedł mo­ment w na­szym ży­ciu, kie­dy wy­bra­li­śmy mi­łość ludz­ką, bo tej praw­dzi­wej Mi­ło­ści chy­ba jesz­cze, tak na­praw­dę, nie zna­li­śmy. To taka „mi­łość z od­zy­sku”, po­nie­waż wno­si w na­sze ży­cie nowe ocze­ki­wa­nia i na­dzie­je.

Więk­szość z nas na­wet nie po­tra­fi­ła wejść głę­biej do ko­ścio­ła. Za­trzy­my­wa­li­śmy się na po­zio­mie chó­ru. Lu­dzie spod chó­ru, jaw­no­grzesz­ni­cy, nie­udacz­ni­cy, brud­ni i nie­god­ni. Hi­sto­ria na­sze­go ży­cia po­łą­czy­ła nas, dała nową na­dzie­ję. Wie­my, że do­oko­ła jest wie­le mał­żeństw my­ślą­cych w po­dob­ny spo­sób, cze­ka­ją­cych na ja­kieś świa­tło na­dziei, co za­bły­śnie i dla nich. Re­ko­lek­cje i spo­tka­nia dla nie­sa­kra­men­tal­nych po­ka­za­ły nam, że nie je­ste­śmy dzieć­mi gor­sze­go Boga. W każ­dym z nas jest ogrom­na tę­sk­no­ta i głód za tym Naj­spra­wie­dliw­szym, któ­ry wszyst­ko wi­dział i wi­dzi, a tak­że zna pra­gnie­nia i za­mia­ry na­szych serc.

We Wspól­no­cie Mał­żeństw Nie­sa­kra­men­tal­nych wszy­scy pra­cu­je­my nad sobą i wła­snym roz­wo­jem du­cho­wym. Są tacy wśród nas, któ­rzy na­uczy­li się przyj­mo­wać Chry­stu­sa w Ko­mu­nii du­cho­wej. Jej isto­tę przy­bli­żył nam nasz dusz­pa­sterz – o. Re­mi­giusz Re­cław SJ. Mo­że­my przy­jąć tyl­ko tyle i aż tyle.

Sy­tu­acja, w ja­kiej się zna­leź­li­śmy, uczy nas do­ce­niać wszyst­ko, co mo­że­my czy­nić w Ko­ście­le, po­zo­sta­je­my prze­cież na­dal jego człon­ka­mi. Wspól­no­ta Nie­sa­kra­men­tal­nych gro­ma­dzi lu­dzi po roz­wo­dach cy­wil­nych, ale rów­nież ta­kie pary, któ­re z róż­nych in­nych wzglę­dów nie mogą za­wrzeć sa­kra­men­tal­ne­go związ­ku mał­żeń­skie­go.

Tu­taj pro­stu­je się wie­le dróg, po­nie­waż mo­że­my dzie­lić się do­świad­cze­nia­mi i się­gać do źró­dła po­trzeb­nych nam in­for­ma­cji. Ale nie tyl­ko temu słu­ży wspól­no­ta. Przede wszyst­kim daje nam po­czu­cie, że nie je­ste­śmy sami. Mamy wiel­ką ro­dzi­nę osób znaj­du­ją­cych się w po­dob­nej sy­tu­acji, mo­że­my się wspie­rać, mo­dlić za sie­bie na­wza­jem, uczy­my się ko­chać na­szą róż­no­rod­ność, uczy­my się to­le­ran­cji. Je­ste­śmy jak Arka No­ego. Każ­dy z nas jest inny, wno­si coś no­we­go – mamy wra­że­nie, że każ­dy jest po­trzeb­ny po­zo­sta­łym człon­kom na­szej wspól­no­ty „do prze­ży­cia”.

Są wśród nas oso­by ży­ją­ce we wstrze­mięź­li­wo­ści sek­su­al­nej, mo­gą­ce ko­rzy­stać z sa­kra­men­tu po­jed­na­nia i Eu­cha­ry­stii. Zna­my ta­kich, któ­rzy my­śle­li, że już sam roz­wód unie­moż­li­wia otrzy­ma­nie roz­grze­sze­nia i przyj­mo­wa­nie Ko­mu­nii świę­tej. Nie­wie­le osób wie, że w pew­nych sy­tu­acjach moż­na sta­rać się o stwier­dze­nie nie­waż­no­ści mał­żeń­stwa sa­kra­men­tal­ne­go na wa­run­kach okre­ślo­nych pra­wem ka­no­nicz­nym. To, co nas w ży­ciu spo­tka­ło, na­sze oso­bi­ste po­raż­ki – cza­sa­mi wy­ni­ka­ją­ce z na­szych de­cy­zji, in­nym ra­zem po­le­ga­ją­ce na po­rzu­ce­niu nas przez współ­mał­żon­ków – były przede wszyst­kim szko­łą po­ko­ry.

Na jed­nym ze spo­tkań każ­dy miał po­wie­dzieć, cze­go na­uczy­ło go by­cie czło­wie­kiem „nie­sa­kra­men­tal­nym”. W za­sa­dzie każ­dy jako pierw­szą, naj­waż­niej­szą i naj­moc­niej­szą ce­chę wy­mie­niał po­ko­rę. Na­sze ogra­ni­cze­nia spra­wi­ły, że le­piej ją ro­zu­mie­my. Wie­my, że więk­szość z nas żyje w grze­chu. Pa­mię­ta­my o nim, mamy jego świa­do­mość i nie pró­bu­je­my go umniej­szać. Do­świad­cza­my bez­rad­no­ści wo­bec tej sy­tu­acji. Dla­te­go też mamy głę­bo­ką na­dzie­ję, że Pan Bóg wi­dząc oko­licz­no­ści, w ja­kich ży­je­my, pa­trzy na nas ca­ło­ścio­wo i wspie­ra nas w tru­dzie ży­cia i nie­sie­nia na­sze­go krzy­ża. On nas ko­cha! To jest praw­da o nas i tym chce­my żyć. Mi­ło­sier­dzie Pana obej­mie tak­że nas, któ­rzy nie po­tra­fi­li­śmy „że­glo­wać sa­me­mu przez ży­cie z po­szar­pa­ny­mi ża­gla­mi”.

Dzi­siaj wie­my, że On nas pod­niósł, od­zy­ska­li­śmy god­ność dziec­ka Bo­że­go. Chce­my trwać przy Nim, bo zro­zu­mie­li­śmy, że po­mi­mo wszyst­ko mamy pra­wo do szczę­ścia, mamy pra­wo ko­chać i być ko­cha­nym. Wie­lu z nas zma­ga się z prze­ba­cze­niem prze­szło­ści – prze­ba­cze­niem so­bie i wie­lu oso­bom, któ­re przy­czy­ni­ły się do na­szej ży­cio­wej tra­ge­dii. To prze­ba­cze­nie jest na­szym naj­więk­szym wy­zwa­niem. Wspól­no­ta nas w tym wspie­ra. Po­ma­ga nam tak­że trwać na mo­dli­twie, żyć Sło­wem Bo­żym, uwiel­biać Boga ca­łym ser­cem i wy­cho­wy­wać dzie­ci w wie­rze.

Ma­rze­na My­jak-Fry­zo­wicz

Agniesz­ka War­denc­ka-Wój­cik

cz. 1

Frag­men­ty re­ko­lek­cji

dla mał­żeństw nie­sa­kra­men­tal­nych,

wy­gło­szo­nych przez o. Re­mi­giu­sza Re­cła­wa SJ,

dusz­pa­ste­rza Wspól­no­ty

Mał­żeństw Nie­sa­kra­men­tal­nych w Ło­dzi

Spo­tka­nie serc – Ko­mu­nia du­cho­wa

Czło­wiek do­świad­czo­ny ży­cio­wym dra­ma­tem, któ­ry wie, czym jest głód, od­rzu­ce­nie, od­trą­ce­nie, nie­speł­nio­na mi­łość, ból prze­gra­nej… – jest bli­ski Bogu.Kie­dy tacy lu­dzie przy­cho­dzą do Je­zu­sa – On nie po­zo­sta­wia ich sa­mych. Co wię­cej, On rów­nież prze­żył od­trą­ce­nie, ból, po­raż­kę mi­sji, uciecz­kę i zdra­dę naj­bliż­szych. Ro­zu­mie więc oso­by, któ­re zna­la­zły się w po­dob­nych oko­licz­no­ściach. Je­śli to jest wa­sza sy­tu­acja, to pa­mię­taj­cie, że Pan Je­zus jest bar­dzo bli­sko was! Bli­żej niż my­śli­cie.

Oso­by roz­wie­dzio­ne mają po­czu­cie po­raż­ki w ży­ciu. Są zra­nio­ne – czę­sto też i ze swo­jej winy (z po­wo­du na­iw­no­ści, ule­ga­nia na­mięt­no­ści, bra­ku roz­trop­no­ści itd). Moż­na usły­szeć, jak prze­ma­wia przez nie cier­pią­ca, cho­ra du­sza. Je­zus przy­cho­dzi wła­śnie do ta­kich osób, mó­wiąc: „Nie po­trze­bu­ją le­ka­rza zdro­wi, ale ci, któ­rzy się źle mają” (Łk 5,31). Je­że­li utoż­sa­mia­cie się z tymi sło­wa­mi, mów­cie do Boga: „Pa­nie, to ja je­stem tym sła­bym i cho­rym na du­szy”. Je­zus nie przej­dzie obok was obo­jęt­nie! Być może sy­tu­acja dra­ma­tu ży­cio­we­go do­pro­wa­dzi­ła was do tego, że je­ste­ście te­raz bar­dziej świa­do­mi w wie­rze. Może kie­dyś cho­dzi­li­ście do ko­ścio­ła, czę­ściej lub rza­dziej, ale by­li­ście let­ni, a te­raz głód Boga skła­nia was do szu­ka­nia Go. Być może te trud­ne wy­da­rze­nia mia­ły do­pro­wa­dzić was do spo­tka­nia z Bo­giem. Być może. Pew­ne za­krę­ty w na­szym ży­ciu są po­trzeb­ne, aby­śmy coś zro­zu­mie­li. Jak da­lej bę­dzie wy­glą­da­ła wa­sza dro­ga? Oby bie­gła przy Bogu.

Bóg jest Pa­nem na­sze­go ży­cia i nie od­trą­ca ni­ko­go, kto pod­cho­dzi do Nie­go z wia­rą, na­wet je­śli jest w nim ja­kaś nie­moc. Po­twier­dza­ją to sło­wa Ewan­ge­lii:

Gdy Je­zus po­wró­cił, tłum przy­jął Go z ra­do­ścią, bo wszy­scy Go wy­cze­ki­wa­li. A oto przy­szedł czło­wiek, imie­niem Jair, któ­ry był prze­ło­żo­nym sy­na­go­gi. Upadł Je­zu­so­wi do nóg i pro­sił Go, żeby za­szedł do jego domu. Miał bo­wiem cór­kę je­dy­nacz­kę, li­czą­cą oko­ło dwu­na­stu lat, któ­ra była bli­ska śmier­ci. Gdy Je­zus tam szedł, tłu­my na­pie­ra­ły na Nie­go. A pew­na ko­bie­ta od dwu­na­stu lat cier­pia­ła na upływ krwi; całe swe mie­nie wy­da­ła na le­ka­rzy, a ża­den nie mógł jej ule­czyć. Po­de­szła z tyłu i do­tknę­ła się frędz­li Jego płasz­cza, a na­tych­miast ustał jej upływ krwi. Lecz Je­zus za­py­tał: „Kto się Mnie do­tknął?”. Gdy wszy­scy się wy­pie­ra­li, Piotr po­wie­dział: „Mi­strzu, to tłu­my ze­wsząd Cię ota­cza­ją i ści­ska­ją”. Lecz Je­zus rzekł: „Ktoś się Mnie do­tknął, bo po­zna­łem, że moc wy­szła ode Mnie”. Wte­dy ko­bie­ta, wi­dząc, że się nie ukry­je, zbli­ży­ła się drżą­ca i upadł­szy przed Nim opo­wie­dzia­ła wo­bec ca­łe­go ludu, dla­cze­go się Go do­tknę­ła i jak na­tych­miast zo­sta­ła ule­czo­na. Je­zus rzekł do niej: „Cór­ko, two­ja wia­ra cię oca­li­ła, idź w po­ko­ju!”.

Łk 8,40-48

Ten frag­ment Pi­sma świę­te­go mówi o ko­bie­cie, któ­ra od dwu­na­stu lat cier­pi na upływ krwi, a przez to jest uwa­ża­na za nie­czy­stą. Ta­kie było pra­wo sy­na­go­gi, da­ją­ce się po­rów­nać z dzi­siej­szym pra­wem ko­ściel­nym. Za­tem we­dług pra­wa ży­dow­skie­go – ko­bie­ta cier­pią­ca na upływ krwi jest nie­czy­sta i nie moż­na jej do­ty­kać. Ta­kie po­dej­ście słu­ży­ło nie tyl­ko ko­bie­tom – mąż w tym cza­sie nie mógł się zbli­żać do swo­jej żony, do cze­go nor­mal­nie miał pra­wo, ale i mał­żeń­stwu w ogó­le.

Jed­nak dla ko­bie­ty przed­sta­wio­nej w Ewan­ge­lii to pra­wo sta­ło się prze­kleń­stwem. Coś, co mia­ło ją chro­nić, spo­wo­do­wa­ło, że od dwu­na­stu lat wszy­scy jej uni­ka­li! Była sa­mot­na i czu­ła się ode­pchnię­ta – przez Boga i przez lu­dzi. Żyła w ogrom­nym cier­pie­niu i od­rzu­ce­niu.

Być może w po­dob­nej sy­tu­acji znaj­du­je się ktoś z was – do­bre i słusz­ne pra­wo o nie­ro­ze­rwal­no­ści mał­żeń­stwa sta­ło się dla was naj­więk­szym pro­ble­mem ży­cia. Mał­żon­ko­wie mają być jed­no do koń­ca ży­cia. Ale przy­cho­dzi cza­sem trud­na sy­tu­acja lo­so­wa, np. po­chop­ność de­cy­zji – w efek­cie któ­rej do­bre pra­wo sta­je się prze­kleń­stwem. Prze­ży­wa­my tę sy­tu­ację jako nie­moż­li­wość do­tknię­cia Boga. I co wię­cej – to sam Bóg za­bra­nia sie­bie do­ty­kać. W ta­kich oko­licz­no­ściach zna­la­zła się ko­bie­ta z Ewan­ge­lii. Ostat­nie dwa­na­ście lat jej ży­cia jest na­zna­czo­ne nie­ustan­nym cier­pie­niem. Wcze­śniej do­świad­cza­ła po­ko­ju i mi­ło­ści, wie za­tem, co to zna­czy szczę­śli­we ży­cie. Ale ostat­nie dwa­na­ście lat było nie­ustan­nym cier­pie­niem.

Ko­bie­ta z Ewan­ge­lii ra­dzi­ła so­bie z tym na swój spo­sób. Cho­dzi­ła do le­ka­rzy, za każ­dym ra­zem ma­jąc na­dzie­ję, że może te­raz się uda. Nie­któ­re prak­ty­ki le­kar­skie były w tam­tym cza­sie bar­dzo upo­ka­rza­ją­ce dla ko­biet. Wszyst­ko to zno­si­ła, bo tak bar­dzo pra­gnę­ła być czy­sta. Jed­nak za­wsze po­zo­sta­wa­ło tyl­ko roz­cza­ro­wa­nie.

Być może w was dzie­je się coś po­dob­ne­go. Od cza­su do cza­su bu­dzi się na­dzie­ja i po­tem ga­śnie. Po­ja­wia­ją się gło­sy, że może coś się zmie­ni w po­dej­ściu Ko­ścio­ła do roz­wod­ni­ków, i ro­dzi się na­dzie­ja. Za­raz po­tem jed­nak ga­śnie, a wy roz­cza­ro­wa­ni sto­icie w miej­scu. W po­dob­nej sy­tu­acji znaj­du­je się ko­bie­ta z Ewan­ge­lii. Cho­ciaż żyje i funk­cjo­nu­je – po­nie­waż jej cho­ro­by nie wi­dać na pierw­szy rzut oka, to jed­nak wie, że pra­wo Boże na­zy­wa ją nie­czy­stą. Nikt nie może na to nic po­ra­dzić.

Nie­spo­dzie­wa­nie po­ja­wia się jed­nak na­dzie­ja! Ko­bie­ta sły­szy o Je­zu­sie – że On uzdra­wia, uwal­nia i nie od­trą­ca zra­nio­ne­go. Wpa­da więc na taki po­mysł: „Do­tknę Go w tłu­mie. Tak, żeby nikt nie wi­dział”.

Ale ko­bie­ta nie­czy­sta, do­ty­ka­ją­ca dru­gie­go czło­wie­ka, rów­nież na nie­go spro­wa­dza swo­ją nie­czy­stość. Jak więc do­tknąć Je­zu­sa? W jej ser­cu po­wsta­je ko­lej­ny po­mysł: „Do­tknę tyl­ko frędz­la Jego sza­ty. Nie do­tknę Go – żeby nie spro­wa­dzić na Boga nie­czy­sto­ści, ale do­tknę frędz­la Jego sza­ty, sa­mej koń­có­wecz­ki, cho­ciaż trosz­kę. Wie­rzę, że to ma moc uzdro­wie­nia. Na tyle być może pra­wo mi po­zwo­li...”. To gest, do któ­re­go uczy­nie­nia za­chę­cam rów­nież was – nie­sa­kra­men­tal­nych. Je­zus za­trzy­mał się i zwró­cił uwa­gę nie na tych, któ­rych do­ty­kał w tłu­mie i uzdra­wiał, ale wła­śnie na tę ko­bie­tę, któ­ra do­tknę­ła frędz­li Jego sza­ty. Nie do­tknę­ła Jego cia­ła, a więc moż­na by po­wie­dzieć, że Go nie przy­ję­ła. Ale do­tknę­ła frędz­li Jego sza­ty i do­świad­czy­ła uzdro­wie­nia. To do­tknię­cie sza­ty Je­zu­sa sym­bo­li­zu­je Ko­mu­nię du­cho­wą, ina­czej mó­wiąc – Ko­mu­nią pra­gnie­nia, któ­rej ni­ko­mu nie moż­na ode­brać.

Taka Ko­mu­nia świę­ta – ta­kie spo­tka­nie z Bo­giem – uzdra­wia, cho­ciaż lu­dzie wo­kół w to po­wąt­pie­wa­ją. Gdy Je­zus mówi: „ktoś się mnie do­tknął, bo przed chwi­lą do­tkną­łem ser­ca i ono zo­sta­ło uzdro­wio­ne”, to św. Piotr Apo­stoł mówi: „Jezu, to tłum ze­wsząd się ci­śnie”. A Je­zus od­po­wia­da: „NIE, KTOŚ SIĘ MNIE DO­TKNĄŁ”. Mu­sia­ło to więc być do­tknię­cie z taką wia­rą, że Je­zus za­pra­gnął się za­trzy­mać. Taką wia­rę mo­że­cie mieć i wy, gdy pod­cho­dzi­cie do Je­zu­sa. Ta­kie­go spo­tka­nia z Bo­giem nikt nie może wam ode­brać, po­nie­waż wszy­scy na­le­ży­my do Chry­stu­sa. To spo­tka­nie jest nie­za­leż­ne od pra­wa – jest to spo­tka­nie serc. Pod­chodź­cie do Je­zu­sa z wia­rą, że On może prze­mie­nić wa­sze ży­cie. Taka wia­ra wy­star­czy, aby­ście do­świad­czy­li, że On jest bar­dzo bli­sko. Bóg zwró­ci na was uwa­gę, gdy do­tknie­cie choć­by tyl­ko frędz­li Jego sza­ty.

Ewan­ge­lia koń­czy się tym, że Je­zus zwra­ca się do ko­bie­ty: „cór­ko”. Daje jej mi­łość, za któ­rą od dwu­na­stu lat tę­sk­ni­ła i nie mo­gła zro­bić nic, aby jej do­świad­czyć. A te­raz – nie dość, że do­świad­czy­ła uzdro­wie­nia, to rów­nież mi­ło­ści, ze stro­ny Boga i ze stro­ny lu­dzi. Bo od tego mo­men­tu zo­sta­ła przy­ję­ta rów­nież przez nich.

W na­szym ży­ciu znaj­du­je­my rów­nież roz­wią­za­nia, któ­re wie­le zmie­nia­ją, ale nie do koń­ca pro­stu­ją sy­tu­ację. Mają sens tyl­ko dla­te­go, że Bóg pa­trzy na ser­ce czło­wie­ka. On wi­dzi nasz głód, wi­dzi płacz i współ­cier­pi z nami. Po­nie­waż Bóg wie o nas wię­cej niż czło­wiek, ma pra­wo prze­kra­czać to, co jest ob­wa­ro­wa­ne pra­wem. W sy­tu­acji, kie­dy nie mo­że­my do­tknąć sa­me­go Je­zu­sa, On pa­trzy na nas i chce, że­by­śmy z wia­rą do­tknę­li cho­ciaż frędz­la Jego sza­ty, a to nas uzdro­wi i prze­mie­ni.

Miej­cie wiel­kie pra­gnie­nia i głód spo­tka­nia z Pa­nem! Wy­cią­gnij­cie dłoń do Je­zu­sa – On na nią cze­ka. Tak jak cze­kał na tę ko­bie­tę. Co­kol­wiek będą mó­wi­li lu­dzie, apo­sto­ło­wie lub tłum, któ­ry na­pie­ra – Je­zus za­trzy­ma się przy was, bo tak mówi Ewan­ge­lia.

MO­DLI­TWA – KO­MU­NIA DU­CHO­WA

Pa­nie Jezu, któ­ry naj­le­piej znasz ludz­kie ser­ca, Ty wiesz, jak bar­dzo brak mi Chle­ba Ży­we­go i jak wiel­ki jest ten głód od­czu­wa­ny przez dni, mie­sią­ce, lata…

Ty znasz dra­mat mo­je­go su­mie­nia.

Ty wiesz, ile we mnie wąt­pli­wo­ści, nie­po­ko­ju i py­tań.

Wiesz tak­że, jak bar­dzo pra­gnę spo­tka­nia z Tobą.

Szu­kam nie­ustan­nie dróg pro­wa­dzą­cych do Cie­bie, szu­kam praw­dy o so­bie, o dru­gim czło­wie­ku, bo chcę zro­zu­mieć sens mo­je­go ży­cio­we­go do­świad­cze­nia.

Nie mogę przy­stą­pić dziś do Twe­go sto­łu, ale bu­dzę w moim ser­cu pra­gnie­nie by­cia przy To­bie, Boże, w Naj­święt­szej Eu­cha­ry­stii. Jed­no­czę się z Tobą i z tymi, któ­rzy przy­ję­li Cię te­raz sa­kra­men­tal­nie.

Dzię­ku­ję Ci, Pa­nie, za wiel­ki dar, ja­kim jest go­to­wość spo­tka­nia się ze mną w Ko­mu­nii du­cho­wej.

W tej szcze­gól­nej chwi­li moc­no od­czu­wam, że Ty, Jezu, od­da­łeś za wszyst­kich swo­je Cia­ło i wy­la­łeś swo­ją Krew.

Obej­mij i mnie Two­ją mi­ło­sier­ną mi­ło­ścią.

Pa­nie, po­zwól mi czer­pać siłę z tego spo­tka­nia z Tobą i od­bu­do­wać w so­bie na­dzie­ję, że kie­dyś do­trę do Cie­bie, któ­ry je­steś źró­dłem wszel­kiej ła­ski. Amen.

Pra­gnie­nie Boga i pra­gnie­nie czło­wie­ka

Je­zus chce na­sze­go na­wró­ce­nia, czy­li zmia­ny utar­te­go spo­so­bu my­śle­nia, zre­zy­gno­wa­nia ze sche­ma­tów po­strze­ga­nia sie­bie, dru­gie­go czło­wie­ka i Boga. We frag­men­cie Ewan­ge­lii, któ­ry bę­dzie nam to­wa­rzy­szył, zo­ba­czy­my, że Je­zus ła­mie sche­ma­ty my­śle­nia fa­ry­ze­uszy, po­boż­nych lu­dzi i apo­sto­łów – któ­rych sam wy­brał i któ­rzy byli cały czas u Jego boku – a jed­nak czę­sto błęd­nie my­śle­li. Błęd­nie – to zna­czy nie tak jak Bóg.

Je­zus bu­rzy rów­nież sche­ma­ty my­śle­nia lu­dzi, któ­rzy czu­ją się od­rzu­ce­ni i są­dzą, że nie ma dla nich ra­tun­ku i na­dziei. War­to uwie­rzyć, że Bóg chce zmie­niać nasz spo­sób po­strze­ga­nia rze­czy­wi­sto­ści, by­śmy pa­trzy­li na świat Jego ocza­mi, nie ogra­ni­cza­jąc Jego dzia­ła­nia. Dla par nie­sa­kra­men­tal­nych szcze­gól­nie waż­ne są te mo­men­ty Ewan­ge­lii, gdy Je­zus spo­ty­ka się z ludź­mi, któ­rzy czu­ją się wy­klu­cze­ni. Mają po­czu­cie, że są od­trą­ce­ni przez Boga – a przez to gor­si. Może to nie jest uczu­cie do­mi­nu­ją­ce, jed­nak do­ty­ka ich ser­ca. Tym­cza­sem Je­zus pa­trzy na was ina­czej. Nie od­rzu­ca was, po­świę­ca swój czas, zaj­mu­je się wami, mo­że­cie być z Nim bar­dzo bli­sko.

Je­zus pa­trzy w ser­ce. A ono u każ­de­go jest inne – u jed­ne­go pra­we, u dru­gie­go nie­uczci­we. Je­ste­śmy róż­ni. Tyl­ko Bóg wie, ja­kie mamy ser­ca. Bóg pa­trzy w nie i wi­dzi, czy jest w nich mi­łość, za­pie­ra­nie się sie­bie, po­świę­ce­nie, ży­cie dla dru­gie­go czło­wie­ka, czy może coś zu­peł­nie in­ne­go – ego­izm i my­śle­nie tyl­ko o so­bie. Bóg zna na­sze ser­ca i chce, że­by­śmy spoj­rze­li na nie Jego ocza­mi – czy­li na­wró­ci­li się.

Moż­na cho­dzić co­dzien­nie do ko­ścio­ła, a i tak być za­mknię­tym na zmia­ny, któ­rych chce do­ko­nać w czło­wie­ku Bóg. Moż­na re­gu­lar­nie przyj­mo­wać Ko­mu­nię świę­tą i się nie zmie­niać. A bywa i tak, że gdzieś z da­le­ka ktoś usły­szy Je­zu­sa i pod wpły­wem Jego słów prze­mie­ni całe ży­cie – pod­po­rząd­ku­je i odda je Bogu. Cza­sa­mi wy­star­czy jed­no sło­wo! Wie­lo­krot­nie sły­sza­łem, że ktoś przy­szedł na Mszę z mo­dli­twą o uzdro­wie­nie, sta­nął gdzieś z tyłu w ko­ście­le i jed­no sło­wo po­wa­li­ło go z nóg. Z czło­wie­ka, któ­ry nisz­czył, bu­rzył, był w wię­zie­niu – stał się kimś, kto cał­ko­wi­cie zmie­nia swo­je ży­cie, choć wcze­śniej nie był u spo­wie­dzi ani u Ko­mu­nii świę­tej. Ale dzię­ki usły­sza­ne­mu sło­wu do­tknął ży­we­go Boga, a póź­niej w kon­se­kwen­cji od­dał Mu swo­je ży­cie. To, w jaki spo­sób każ­dy z nas trak­tu­je Je­zu­sa – czy wie­rzy, że Jego sło­wo ma moc – świad­czy o po­sta­wie na­sze­go ser­ca.

Czę­sto bywa tak, że przy­cho­dzi­my do Je­zu­sa i mamy cały czas pre­ten­sje albo żal. Ta­kie na­sta­wie­nie spra­wia, że to, co mówi Je­zus, nie prze­mie­nia nas. Po­dob­nie może funk­cjo­no­wać oso­ba w związ­ku sa­kra­men­tal­nym – może przy­cho­dzić po­kłó­co­na do ko­ścio­ła, nie ma­jąc za­mia­ru po­go­dze­nia się. Bez wzglę­du na to, czy przyj­mu­je­my Ko­mu­nię świę­tą, czy tyl­ko do­ty­ka­my frędz­li sza­ty Je­zu­sa, pa­mię­taj­my, że sło­wo Boga ma moc. Za każ­dym ra­zem mo­że­my wyjść z ko­ścio­ła prze­mie­nie­ni. Za każ­dym ra­zem mo­że­my wyjść jako lu­dzie nio­są­cy po­kój. Tam, gdzie jest Bóg – pa­nu­je po­kój, mi­ło­sier­dzie i prze­ba­cze­nie. Przy Bogu na­sze za­ci­śnię­te w zło­ści czy cier­pie­niu pię­ści roz­luź­nia­ją się.

War­to za­dać so­bie py­ta­nie: czy sło­wo Boże w moim ży­ciu ma moc, czy jed­nak jest mar­twe? Mar­twe – to zna­czy ta­kie, któ­re mnie nie prze­mie­nia. Przy­cho­dzę do ko­ścio­ła i wy­cho­dzę taki sam jak przed wej­ściem do nie­go. To by zna­czy­ło, że Bóg w moim ser­cu umarł – jest jak te­le­wi­zor, jak pu­sto­sło­wie. Jak ja trak­tu­ję Boga? Czy mój Bóg to Sło­wo, któ­re ma moc mnie prze­mie­nić?